Filozofia w XX wieku
Filozofia w XX wieku Alfred J. Ayer Przełożył Tadeusz Baszniak
Przejrzał i wstępem opatrzył Boh...
353 downloads
3407 Views
5MB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
Filozofia w XX wieku
Filozofia w XX wieku Alfred J. Ayer Przełożył Tadeusz Baszniak
Przejrzał i wstępem opatrzył Bohdan Chwedeńczuk
Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa 1997
Dane o oryginale:
Alfred J. Ayer, Philosophy
in the Twentieth
© A. J. Ayer 1982 Ali rights reserved. George Weidenfeld and Nicolson Ltd.
Okładkę i strony tytułowe projektowała Maryna
Wiśniewska
Redaktor Maria
Szymaniak
Redaktor techniczny Teresa
Skrzypkówska
Książka dotowana przez Komitet Badań Naukowych
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Naukowe P W N Sp. z o.o.
ISBN
83-01-12450-4
Century
Spis treści
Wstęp
(Bohdan
Chwedeńczuk)
I
X
Filozofia w XX wieku 3
Przedmowa III.
Dziedzictwo filozofii Odwrót od Hegla Bertrand Russell
2 9
31
Podejście Russella do filozofii
J3^
Teoria deskrypcji i teoria typów
V ^
Teorie wiedzy i tego, co istnieje
44
George Edward Moore Zasady
etyki
Moore i Prichard
III.
7
55 57 66
Odparcie idealizmu
74
Obrona zdrowego rozsądku
79
Pragmatyzm William James
90
Charakter pragmatyzmu Jamesa
92
Empiryzm radykalny
98
Jamesa teoria prawdy
103
Clarence Irving Lewis
108
Lewisa teoria wiedzy i znaczenia
109
Filozofia moralności Lewisa
132
VI
Spis
IV.
treści
Wittgenstein, Popper i Koło Wiedeńskie Traktat
i jego następstwa
VII.
139
Moritz Schlick, Otto Neurath i Rudolf Carnap
155
Karl Popper o indukcji
166
Składnia w centrum uwagi
170
Teoria prawdy Tarskiego
173
Dalsze losy Koła
175
• Wittgenstein, Carnap i Ryle
VI.
1 3 9
1 7 9
7 9
Późny Wittgenstein
I
Carnap i semantyka
l ^
Gilbert Ryle i pojęcie umysłu
206
Fizykalizm
2 1 3
Broad o umyśle i materii
213
Strawsona koncepcja osoby
223
Materializm Armstronga
225
Argument Davidsona
234
Podsumowanie
237
Filozofia Robina George'a Collingwooda
2 3 9
Wpływ Crocego
240
9
Teoria presupozycji absolutnych
246
Przy czy nowość i idea przyrody
256
Idea historii
261
• Fenomenologia i egzystencjalizm
2 6 6
Podstawowe założenia: Brentano i Husserl
266
Maurice Merleau-Ponty
268
Ujęcie percepcji O świecie jako tym, co postrzegane Wczesne prace Heideggera i Sartre'a
• Późniejsze kierunki rozwoju filozofii Filozofia lingwistyczna John L. Austin N o a m Chomsky
268 277 280
2 9 0
2 9
0
290 297
Spis treści
VII
Willard Van Orman Quine
300
Nelson Goodman
314
Michael Dummett
327
Esencjalizm
332
Indeks osób Indeks pojęć
•
3 3 7
3 4 1
Wstęp
Historie f i l o z o f i i . Istnieją rozmaite historie filozofii monumentalne i skromne, rozbudowane i zwięzłe, stronnicze i bez stronne. Istnieją manichejskie historie filozofii - te dzielą filozofię na obszar błędu i obszar słuszności, a filozofów dzielą na swoich i ob cych. Istnieją teleologiczne historie filozofii - te poszukują celu, ku któremu zmierza cała myśl filozoficzna. Istnieją deterministyczne hi storie filozofii - te tropią prawidłowości współwystępowania i następ stwa poglądów filozoficznych oraz wskazują w samej filozofii i w jej otoczeniu czynniki, które mają decydować o treści, formie i społecz nym odbiorze myśli filozoficznej. Istnieją też, rzecz jasna, przeciwień stwa tych sposobów przedstawiania dziejów filozofii - pluralistyczne historie filozofii znajdujące wszędzie pospołu słuszność i błąd lub w ogóle stroniące od ocen; historie filozofii przedstawiające ją jako nieukierunkowany żywioł, którym powodują siły nieobliczalne - mody, nagłe przypływy i odpływy intelektualnych sympatii i antypatii, gwał towne erupcje zbiorowego geniuszu, spadki napięcia myślowego. A nade wszystko istnieją dwa podstawowe podejścia do dziejów filozofii: podejście kronikarza i podejście filozofa. Powstają więc hi storie filozofii - obojętne, którym pisane sposobem, deterministycz nym, indeterministycznym, czy jeszcze innym - obserwatorów filozo fii i historie filozofii filozofów. Te pierwsze biorą swój materiał pojęcia, koncepcje, doktryny i wizje filozoficzne - za przedmiot opi sów, uporządkowań i wyjaśnień. Te drugie idą dalej - a raczej, idą gdzie indziej - biorą bowiem swój materiał, czyli zagadnienia filozo-
Wstęp
X
ficzne i ich rozwiązania, za przedmiot bezpośrednich dociekań, traktu ją j e j a k o żywe propozycje badawcze, rozpatrują je ze względu na ich wartości poznawcze, ujmują j e jako ogniwa rozpostartego w cza sie łańcucha poszukiwań. Różnicę między historykiem filozofii kronikarzem a historykiem filozofii filozofem można, ryzykując uproszczenie, oddać sięgając do przenośni. Ten pierwszy jest w muzeum, ten drugi zaś - na rynku. Historyk kronikarz traktuje poglądy filozoficzne niczym obiekty muze alne, opisuje je, wyjaśnia rozmaite ich osobliwości, znajduje zależno ści między nimi, śledzi ich początki, rozwój i następstwa. Filozof w roli historyka filozofii traktuje idee filozoficzne niczym produkty na rynku, bada ich wartość (słuszność, konkluzywność wspierających je argumentów), ich skuteczność w roli narzędzi rozstrzygania zagadnień, ich atrakcyjność w porównaniu z rozwiązaniami konkurencyjnymi i bierze je lub odrzuca. Dwie inne istotne sprawy dzielą te różne podejścia do dziejów filozofii: (a) sposób doboru materiału, (b) sposób obróbki materiału oraz dalsze j e g o losy. O doborze materiału do opisu współdecyduje pojęcie materiału te go opisu. O doborze materiału do opisu, do którego zabiera się histo ryk filozofii, współdecyduje j e g o pojęcie filozofii, czyli znaczenie, któ re wiąże ze słowem „filozofia". Słowo to jest notorycznie wieloznacz ne. A historycy filozofii, których tu oddzieliłem od siebie (kronikarz i filozof), radzą sobie z tą wieloznacznością na dwa różne sposoby. Hi storyk kronikarz jest zasadniczo zobowiązany do uwzględniania tego, co przez filozofię rozumieją ludzie, których produkcja go interesuje, choćby rozumienie to było mu obce. Jest więc zobowiązany, mówiąc technicz nie, do pracy na podstawie sprawozdawczej definicji filozofii. Historyk filozof ma znacznie większą swobodę - może po swojemu rozumieć fi lozofię. Może więc pracować na podstawie projektującej definicji filozo fii. (Weźmy ilustrację. Znaczne części trzech pokaźnych tomów historycy kronikarze poświęcają filozofom polskim XDC stulecia . Słusznie czynią, 1
1
Zob. praca zbiorowa, 700 lat myśli polskiej, tomy: Filozofia i myśl społeczna w latach 183]-1864, P W N , Warszawa 1977; Filozofia i myśl społeczna w latach 1865-1895, część 1 i 2, Warszawa 1980.
XI
Wstęp
pisarstwo tych ludzi bowiem uchodziło w ich oczach i uchodzi w oczach ich kompatriotów za filozoficzne. Historyk filozof natomiast z powodzeniem może posłużyć się takim rozumieniem filozofii, przy którym autorzy owi znajdą się wśród publicystów, literatów itp., nie zaś wśród filozofów. Nie powstanie wówczas żadna historia polskiej myśli filozoficznej XIX stulecia.) Idee filozoficzne, które opisał historyk kronikarz, pozostają w muzeum. Idee filozoficzne, którymi zajął się historyk filozof, wchodzą w krwiobieg bieżącej pracy badawczej. Historyk kronikarz zobowiąza ny jest do pietyzmu - ma dotrzeć do oryginału. Historykowi filozofo wi w o l n o przekształcać i zniekształcać wyjściowe t w o r z y w o , czyli oryginalne wypowiedzi filozofów - może je parafrazować, tłumaczyć na swój j ę z y k , rekonstruować, k o r y g o w a ć i wzbogacać argumenty, może lekceważyć motywy poglądów, a śledzić ich racje, może wpro wadzać ład logiczny na przekór chronologicznemu. W e ź m y przykład. Niech będzie nim odwieczny spór o powszechniki. Niech historię tego sporu piszą obaj nasi historycy - kronikarz i filozof. Czytelnik, biorąc za przewodnika mój opis ich sylwetek, wyobrazi sobie zasadnicze różnice między ich historiami . Dodajmy jeszcze jedną, wyprzedzającą pozostałe. Historyk kronikarz przystępuje do dzieła, bo są pewne zdarzenia - historyczny wielogłos w kwestii powszechników - on zaś chce j e rejestrować i porządkować. Historyk filozof przystępuje do dzieła, bo jest pewien problem - pytanie, czy istnieją przedmioty niekonkretne - on zaś chce go rozstrzygnąć, a przegląd rozstrzygnięć dotychczasowych ma sprzyjać j e g o zamiarowi. 2
Potrzebne jest p e w n e o b w a r o w a n i e ; bez niego to rozróżnienie muzealnej i spekulatywnej historii filozofii byłoby bezbronne. Nakre ślone tu sylwetki to tak zwane typy idealne, w życiu zaś mamy do czynienia z pracami, które do tych wzorów zbliżają się, lecz ich w pełni nie ucieleśniają. Rzeczywiste historie filozofii to najczęściej kompozycje procedur, środków badawczych i sposobów pisarskich na leżących do obu tych tradycji. 2
Różnice te można dostrzec konfrontując np. opis sporu o powszechniki w Historii filozofii Władysława Tatarkiewicza z analizami stanowisk w kwestii powszechników w książce Jonathana Bennetta Locke, Berkeley, Hume. Central Themes, Clarendon Press, Oxford 1971.
Wstęp
XII
Friedricha Ueberwega Grundriss der Geschichte der Philosophie, Władysława Tatarkiewicza Historia filozofii - to wybitne przykłady muzealnej historii myśli filozoficznej. Alfreda J. Ayera Filozofia w XX wieku to rzadkość - to historia filozofii widzianej oczami wybitnego filozofa. Ayerowska historia f i l o z o f i i . Trzy pytania będą kierowały moją opowieścią o Filozofii w XX wieku: (A) O c z y m Ayer mówi w tej książce? (B) Jak to robi? (C) Co osiąga? (A) Ayer omawia poglądy niektórych filozofów XX stulecia, jed nych przy tym wiąże w grupy, przyporządkowuje szkołom czy kie runkom, a innych traktuje z osobna. Rzut oka na spis treści - rutynowa czynność, od której rozpo czynam kontakt z książką - pokazuje nieobecnych. Nie ma mianowi cie u Ayera tomizmu i w ogóle żadnej filozofii o teistycznej inspira cji; nie ma marksizmu i żadnej z j e g o pochodnych (na przykład szkoły frankfurckiej); nie ma głośnych w ostatnich dziesięcioleciach autorów francuskich (takich jak Derrida, Foucault czy Levinas). Przejrzenie dowolnego rozdziału - czynność, którą poprzedzam systematyczną lekturę - pozwala uchwycić braki i nierównomierności w Ayerowskich omówieniach poglądów filozofów. Omawia on miano wicie wybrane ich poglądy, skupia się na niektórych ich publikacjach. Nigdy nie jest to pełna relacja, uwzględniająca całość czyjegoś dorob ku filozoficznego. Co decyduje o tych selekcjach - o selekcji odcinającej znaczne połacie filozofii X X wieku oraz o selekcji odcinającej różne partie twórczości wprowadzonych do Filozofii w XX wieku myślicieli? Decy dują o tym różne czynniki. O jednych dowiadujemy się wprost, in nych trzeba się mniej lub bardziej okrężnie domyślać. O wyborze podstawowym decydują upodobania filozoficzne Aye ra: „książka ta jest poświęcona w głównej mierze przedstawicielom dwóch szkół, do których mam osobiste predylekcje: amerykańskiemu pragmatyzmowi [...] oraz tej, którą niezbyt ściśle określa się mianem ruchu analitycznego (zob. ss. 3 - 4 ) . O rozszerzeniu wyboru podsta3
3
Wszystkie odesłania w nawiasach kierują do Filozofii
w XX
wieku.
Wstęp
XIII
wowego decyduje Ayera poczucie miary: „Aby osłabić to, co może sprawiać wrażenie stronniczych uprzedzeń faworyzujących my£l anglo saską, włączyłem tu również rozdział o fenomenologii i egzystencjalizmie" (zob. s. 4). O pominięciu marksizmu decyduje skromność Aye ra: „Jeśli nie pisałem w ogóle o marksizmie, stało się tak nie dlate go, że nie dostrzegam żadnych wartościowych aspektów w pismach takich filozofów, j a k Gyorgy Lukacs, czy Lucien Goldmann, ale dla tego, iż nie sądzę, bym mógł przedstawić tych autorów lepiej, niż czyni to Leszek Kołakowski w trzecim tomie Głównych nurtów mark sizmu" (zob. tamże). (Ale o poglądach twórców marksizmu, Marksa i Engelsa, powie Ayer nieco dalej, że „wywarły niewielki wpływ w świecie filozofii"; zob. s. 29). A co decyduje o nieobecności tomizmu i innych filozofii parareligijnych? Niezmiennie - upodobania filozoficzne Ayera. C o zaś decyduje o tych upodobaniach? Decydują o nich, j a k o wszystkich upodobaniach, czynniki racjonalne i irracjonalne, czyli przekonania i emocje. Ayer ma wyraźne przekonania dotyczące natury filozofii. Kluczo we wśród nich są następujące. (a) Filozofia to zbiór zagadnień czerpanych z różnych miejsc, „z tej lub innej ze sztuk bądź nauk, albo z przed- i półnaukowych przeświadczeń i dyskursu życia powszedniego [...] nie rozpo rządza [filozofia] kapitałem, który pozwalałby jej rozkręcić interes na własny rachunek" (zob. s. 23). Są jednak wśród tych zagadnień od wieczne, fundamentalne i ogólne zagadnienia - problem obiektywno ści z o g n i s k o w a n y w pytaniu: Co istnieje?; problem uzasadnie nia zogniskowany w pytaniu: Jakie są świadectwa naszych przeko nań?; problem moralności zogniskowany w pytaniu: Co powinniśmy czynić? (b) Filozofia bada te problemy krytycznie i dyskursywnie. Zna czy to, że można wytrącić z niej każde zdanie w wyniku krytyki, a nie można wprowadzić do niej żadnego zdania bez argumentacji. (c) Istnieją w filozofii granice intelektualnej przyzwoitości: wszy stko, co wchodzi w kolizję z dobrze ugruntowanymi twierdzeniami nauki, jest podejrzane. (d) Nieodzownym składnikiem zasobu środków badawczych filo-
XIV
Wstęp
zofii jest analiza języka. Filozofia bada bowiem ludzkie myślenie, a klucz do niego to analiza sposobów posługiwania się językiem. Upodobania Ayera kierują się ku filozofii o warunkach (a) - (d). Ayer taką filozofię lubi i taką filozofię całe życie praktykuje. Nic dziwnego zatem, że nie pisze ani o Gilsonie, ani o Levinasie. O tym pierwszym powiedziałby bowiem, że uprawia werbalizm nastawiony na pseudoracjonalizację wyobrażeń religijnych, a o tym drugim, że występuje z fantazyjnymi recytacjami. Pisze tedy Ayer o niektórych ideach niektórych filozofów X X stu lecia. Jego uwagę skupiają przede wszystkim filozofie, które woli od innych, a „miast wspominać o rzeszy filozofów, którzy wnieśli jaki kolwiek wkład do tej dziedziny [...] zajmuje się nieco bardziej wni kliwie działalnością stosunkowo niewielu wybitnych filozofów" (zob. s. 3). Znamienne - Ayer nie poświęca ani zdania pojęciu wybitnego filozofa. Kto jest wybitnym filozofem? Nie byłoby łatwo odpowie dzieć ogólnie na to pytanie. Powiedzmy więc operacyjnie - to ten, kto uchodzi w danej chwili w oczach ludzi poinformowanych za wy bitnego filozofa. Zasługą Ayera jest to natomiast, że zajął się kilkoma wybitnymi filozofami mniej znanymi niż Wittgensteir\ czy Russell, ta kimi jak C. I. Lewis, C. D. Broad, M. Merleau-Ponty. M a m y więc kilkunastu wybitnych filozofów z najgłośnieszych orientacji filozoficznych X X wieku. Każdy z nich interesuje Ayera ja ko badacz, lecz nie byle jakich zagadnień, a podstawowych. Otrzymujemy przede wszystkim opisy proponowanych przez róż nych myślicieli teorii rzeczywistości, a stałe motywy tych opisów to kwestia miejsca p r z e d m i o t ó w fizycznych w „umeblowaniu świata" oraz kwestia relacji między składającymi się na świat rodzajami two rzywa, w szczególności między umysłem a ciałem. Sporo uwagi po święca przy tym Ayer ontologiom niekonwencjonalnym, monizmowi neutralnemu Jamesa i Russella, traktującym owe rodzaje tworzywa ja ko produkty naszych sposobów porządkowania jednego materiału, któ ry składa się na świat. W równej mierze zajmują Ayera epistemologie jego filozofów, w szczególności ich teorie percepcji z naczelnymi py taniami: Co jest przedmiotem percepcji? Jaka jest wartość poznawcza percepcji? Zajmują go także p o d s t a w o w e rozstrzygnięcia dotyczące natury i działania języka, w szczególności odpowiedzi na pytania: Na
Wstąp
XV
czym polega to, że wyrażenia znaczą? Na czym polega to, że rozu miemy wyrażenia? I zajmują go filozofie moralności, z którymi wy stępują wybrani przez niego myśliciele, a w tej dziedzinie, podobnie, ich odpowiedzi na pytania podstawowe: O czym mówią oceny i nor my moralne? C o j e uzasadnia? (B) Tak wygląda tematyka Ayerowskiego obrazu filozofii XX wie ku. A oto j a k wyglądają j e g o środki obrazowania, oraz te, których używa wyrażając swoje postawy wobec tego, co obrazuje. M a m y przede wszystkim opisy. Historyk filozofii, niezależnie od autoramentu, musi zaczynać od narracji - najpierw trzeba opowie dzieć historię, potem przychodzi reszta. Opisy Ayera mają to do sie bie, że są zwarte, rozjaśniają opisywane filozofie, odsłaniają sedna stanowisk, ukazują nerwy argumentacji, ujawniają często ukryte in tencje i cele rozwiązań filozoficznych. Znalazłem u Ayera, na przy kład, jeden z najlepszych znanych mi opisów Russella teorii deskrypcji (zob. s. 36 n.); lapidarne a pouczające ujęcie M o o r e ' a koncepcji błędu naturalistycznego (zob. s. 58 n.); w z o r o w e przedstawienie trzech teorii dotyczących zależności między danymi zmysłowymi a przedmiotami materialnymi (zob. s. 86). I tak dalej, idąc przez opi sy, których lekturę kończy się z uczuciem ulgi - że nareszcie wia domo, o co chodzi. Mamy doraźne sprzeciwy Ayera wobec poszczególnych tez i ar gumentów (zob. np. uwagę o argumentacji M o o r e ' a przeciw zabój stwu, s. 64) oraz całościowe krytyki doktryn i teorii filozoficznych (zob. krytykę Russella teorii percepcji, s. 46 n.; krytykę M o o r e ' a refutacji idealizmu, s. 76 n.; krytyczne komentarze do semantyki C. I. Lewisa, s. 129 n.; krytykę różnych idei Traktatu Wittgensteiaa, w szczególności j e g o tezy, że zdania samego Traktatu są bezsensowne, oraz jego pojęcia zdań elementarnych, a także krytykę tez metafizycz nych Traktatu, s. 144 n.; wreszcie krytykę falsyfikacjonizmu i antyindukcjonizmu Poppera, s. 168 n.). Ayer wypowiada też ostre syntety czne oceny (np. taką, że M o o r e ' a teoria sądów jest niedorzeczna, zob. s. 75). Dociera do utajonych założeń różnych rozwiązań (wskazuje np., że utajonym założeniem M o o r e ' a obrony zdrowego rozsądku jest myśl, iż mamy wystarczające uzasadnienia naszych przekonań zdro-
XVI
Wstęp
worozsądkowych, i znajduje Ayer, że niebezpiecznym następstwem tej myśli jest kryterialne ujęcie uzasadnienia, czyli uzależnienie uza sadnienia zdania od tego, czy spełnia ono przyjęte kryteria, zob. s. 83 n.). Co więcej, Ayer zarysowuje własne rozwiązania, gdy te, które opisuje, mu nie odpowiadają (zob. na przykład sugestie doty czące rozwiązania M o o r e ' o w s k i e g o paradoksu analizy, s. 59 n.; zob. zarys rozwiązania zagadnienia relacji między danymi zmysłowymi a przemiotami materialnymi, występujący po uwadze, że Moore stawia to zagadnienie w sposób uniemożliwiający j e g o rozwiązanie, s. 87 n.; zob. próbę odpowiedzi na nie rozstrzygnięte przez C. I. Lewisa pytanie, jakiego rodzaju zdarzenia są obserwowalne, s. 127; zob. też szkic odpowiedzi na pytanie, dlaczego dany ciąg przeżyć przypisuje my temu, a nie innemu ciału, szkic, z którym Ayer występuje po przedstawieniu nie zadowalających go rozwiązań Strawsona, Armstronga, Davidsona, s. 237). Ayer potrafi zadać dociekliwe pytanie, obnażające kluczową trudność danego stanowiska (zob. na przykład pytanie, j a k upewnić się, czy spełnione są Lewisowskie kryteria, któ rym mają czynić zadość przekonania potoczne, by stanowiły wiedzę, s. 118 n.). Są też w Filozofii w XX wieku ważne zwierzenia z przeżyć filo zoficznych (zob. na przykład zwierzenie z wrażenia, jakie wywarła na Ayerze lektura Wittgensteinowskiego Traktatu, i z tego, co nastąpiło, gdy pierwszy czar minął, s. 143). Są podsumowania globalnych wyni ków całych orientacji filozoficznych (zob. podsumowanie spuścizny intelektualnej pozytywizmu logicznego, s. 177 n.; z nadmiernie bodaj optymistycznym zdaniem kończącym rozdział IV). Potrafi też Ayer dostrzec rzeczy na ogół nie dostrzegane (np. to, że w zbiorze refle ksji O pewności Wittgenstein osłabia standardowe rozróżnienie zdań analitycznych i syntetycznych, s. 197; nie wpadłem na to sam i nie zauważyłem, by tę nośną filozoficznie sytuację dostrzegł któryś z ko mentatorów). Ayer zauważa też rozległe całości myślowe; rejestruje mianowicie doniosłe tendencje filozoficzne (na przykład relatywistycz ne u późnego Wittgensteina, u Quine'a, u późnego Carnapa, s. 196 n.). Narracje Ayera bywają dynamiczne, a nawet dramatyczne, gdy zderza z sobą różne stanowiska opisując pryncypialne polemiki (np. atak Gilberta Ryle'a na idee Carnapa z książki Meaning and Necessi-
Wstęp
XVII
ty i odpowiedź, której udzielił Carnap w ważnym, a rzadziej powoły wanym artykule Empiricism, Semantics and Ontology). Stosuje też Ayer lżejsze środki kontaktu ze swoimi bohaterami: ironizuje (np. gdy krytykuje Collingwooda, s. 254), dając wyraz waż n y m zastrzeżeniom pod adresem j e g o pojęcia presupozycji); chwali (np. filozofa obcej mu formacji, M a u r i c e ' a M e r l e a u - P o n t y ' e g o , za próbę rozwiązania poważnej trudności, której przysparza pytanie, ja kim prawem przypisujemy przeżycia innym osobom, zob. s. 272 n.; przy okazji tej pochwały Ayer mówi z dystansem o swoim pomyśle sprostania tej trudności); ucieka się też do epitetów wyrażających po tępienie (czyni to bodaj tylko pod adresem Heideggera, któremu za rzuca ignorancję, szarlatanerię, mówienie rzeczy niezrozumiałych, zob. s. 283 n.; Sartre'Qwi zarzuca natomiast popełnianie prostych błędów, logicznych i d o m a g a się od niego ... świadectw empirycznych na rzecz tezy, że każdy z nas dokonuje fundamentalnego wyboru sposo bu życia, zob. s. 286 n.). Odwołuje się też Ayer do konfrontacji własnych rozwiązań z rozwiązaniami cudzymi (zestawia np. filozofię moralności Sartre'a myśliciela obcego mu, z którym dopiero co surowo się obszedł - ze swoją filozofią moralności, a przy tej okazji zgłasza trafną uwagę, iż „Sartre nie dostrzega [...] logicznego faktu, że moralność nie może opierać się na autorytecie", zob. ss. 288-289; konfrontuje też rozwią zanie kwestii podstaw wiedzy empirycznej, jakie dał bliski mu filo zof, Nelson Goodman, ze swoim rozwiązaniem i opowiada się za tym ostatnim, zob. s. 320). Ayer bada i polemizuje do końca. Książkę zamyka polemika z ujęciem istoty przedmiotu przez Hilarego Putnama, głośnego filozofa czasów najnowszych. Na tym książka się kończy. Ale się nie urywa. Zamyka j ą bowiem dramatyczny akcent finalny. Ayer, jak przy stało na człowieka starego, jest przeciw dzisiejszemu światu, przeciw modnemu dyskursowi „o istocie, konieczności, czy możliwych świa tach". Toteż: „ C z u ł b y m się jeszcze bardziej d u m n y niż w innych okolicznościach, gdyby z powodu mojego sprzeciwu wobec takiego sposobu mówienia uważano mnie za staroświeckiego empirystę" (zob. ss. 335 - 336). Nie jest to j e d n a k deklaracja konserwatywnego starca. Jest to
XVIII
Wstęp
wyraz racjonalnego przekonania, że staroświecki empiryzm wystarczy; i jest nieodzowny - jeśli mamy rozumieć świat. (C) C o Ayer osiąga pisząc tym sposobem? Osiąga kilka ważnych rzeczy. Najcenniejsza z nich to efekt współpracy badawczej z filozo fami, których idee rozpatruje. Uczestniczymy w tej współpracy - tak jak wtedy, gdy uczestniczymy na żywo w dyskusji filozoficznej lub gdy wciąga nas lektura rozprawy filozoficznej. Osiąga on tym samym efekt aktualności: j e s t e ś m y wśród ważnych współcześnie p o m y s ł ó w i teorii - choćby niektóre z nich pochodziły z przełomu stuleci XIX i X X - bo jesteśmy wśród idei, którymi dziś jeszcze można się po służyć w celach poznawczych. Osiąga przeto Ayer efekt witalności: idee filozoficzne X X wieku żyją, głośne kierunki filozoficzne naszego stulecia są wśród nas - choć ich twórcy są j u ż na cmentarzach, a ich zwarte doktryny uległy rozpadowi - bo potrafimy korzystać z ich ogólnych wskazań, ale też z ich szczegółowych rozwiązań i z ich błędów. A.J. A y e r - człowiek i m y ś l i c i e l . Dlaczego Ayer napisał taką książkę? Odpowiedź - z pozoru tautologiczna - jest pro sta: Ayer napisał taką książkę, bo jest sobą. T o znaczy, kim? Przyjrzyjmy się najpierw - żeby to zobaczyć - encyklopedycz nym danym o jego życiu i twórczości. A L F R E D J U L E S A Y E R żył w latach 1910-1989. Edukację
średnią
odebrał w Eton, gdzie był j e d n y m z nielicznych tak zwanych ucz niów królewskich ( k i n g ' s scholar), a studia filozoficzne odbył w Christ Church College w Uniwersytecie Oksfordzkim. Po ukończeniu studiów w 1932 r. zimę lat 1932-1933 spędził w Wiedniu, uczestni cząc w zebraniach dyskusyjnych grona austriackich i niemieckich filo zofów i uczonych tworzących, pod kierunkiem Moritza Schlicka, Wie ner Kreis (Koło W i e d e ń s k i e ) . W gronie t y m panowała radykalnie pozytywistyczna p o s t a w a filozoficzna (Wiedeńczycy byli twórcami tzw. pozytywizmu logicznego) i wyraźnie lewicowa orientacja polity czna. W 1933 r. Ayer, powróciwszy do Oksfordu, został wykładowcą w Christ Church, a od 1935 r. pracownikiem badawczym (research fellow) tego koledżu. Służba wojskowa w czasie II wojny światowej
XIX
Wstęp
- Ayer, tak jak wielu brytyjskich filozofów i intelektualistów, służył w formacjach zajmujących się działaniami specjalnymi, w szczególno ści wywiadem i kontrwywiadem - oderwała go od filozofii. Powrócił do niej w roku 1945, zostając członkiem i dziekanem W a d h a m College w Oksfordzie (1945-1946). Dalszą karierę akade micką miał znakomitą: w latach 1946-1959 był kierownikiem katedry (im. Grotę'a) filozofii umysłu i logiki w University College w Lon dynie, a w latach 1959-1978 kierownikiem katedry (im. Wykehama) w Uniwersytecie Oksfordzkim. Gdy odchodził z tej katedry, koledzy wydali na jego cześć „Festschrift" - pracę zbiorową zawierającą roz prawy wybitnych filozofów, takich j a k Michael D u m m e t t , Peter F. Strawson, John L. Mackie, David Wiggins, Bernard Williams . W roku 1936 Ayer opublikował swoją pierwszą książkę: Language, Truth and Logic („Język, prawda i logika"). Był to niezwykły debiut książkowy. Książka ta stała się bowiem j e d n y m z najbardziej wpływowych dzieł filozoficznych stulecia, przynosząc elegancki, jasny i bezkompromisowy wykład podstawowych idei pozytywizmu logicz nego. Ayer czerpał swe idee, j a k sam przyznaje, od Berkeleya i Hum e ' a , a ze współczesnych - od Russella, Wittgensteiną i pozytywi stów logicznych. 4
Oto filary ideowe Language, Truth and Logic: 1. zdania poznaw czo wartościowe dzielą się, za H u m e ' e m , na analityczne i syntetycz ne; 2. o znaczeniu zdań empirycznych decyduje zasada weryfikacji: zdanie ma znaczenie empiryczne wtedy i tylko wtedy, gdy nie jest analityczne i wynika logicznie z pewnego skończonego i niesprzecznego zbioru zdań obserwacyjnych; 3. zdania logiki i matematyki nie mówią o faktach, a są ważne na mocy konwencji językowych; 4. zda nia metafizyki i teologii (np. teza teizmu) są, na mocy zasady wery fikacji, pozbawione sensu; 5. pozbawione sensu są też zdania warto ściujące (oceny i normy etyczne oraz estetyczne), które niczego nie opisują, a jedynie wyrażają nasze emocje; 6. filozofia nie daje żadnej wiedzy o świecie, nie przynosi ani zdań analitycznych, ani empirycz nych - filozofia to analiza, w szczególności analiza języka nauki. Zob. informację o tej publikacji w bibliografii, s. X X V I .
XX
Wstęp
W następnych latach Ayer modyfikował te osiowe idee swojej pierwszej książki, ale nigdy od nich nie odstąpił. W roku 1940 wychodzą The Foundations of Empirical Knowledge („Podstawy wiedzy empirycznej"). Ayer zajmuje się tu przede wszystkim zagadnieniem percepcji, kontrowersją dotyczącą prywatnego i publicznego charakteru języka; broni też tezy, że język, w którym filozofowie m ó w i ą o danych zmysłowych j a k o o składnikach źródłowych wiedzy empirycznej, stanowi dogodny sposób mówienia o percepcji, nie zaś wyraz rzeczowego odkrycia co do natury percepcji. Philosophical Essays z 1954 r. to zbiór rozpraw z zakresu logiki filozoficznej, teorii poznania i filozofii moralności. Zwraca tu uwagę rozprawa The Analysis of Morał Judgments („Analiza sądów moral nych"), w której Ayer nieznacznie osłabia swe poglądy na etykę za rysowane w Language, Truth and Logic. W roku 1956 ukazuje się The Problem of Knowledge (przekł. polski Problem poznania) - najważniejsza książka Ayera od 1936 r. M a m y tu frontalną, ale pełną zrozumienia dla tej filozofii, rozprawę ze sceptycyzmem, wnikliwie i przejrzyście formułowane argumenty sceptyckie oraz przegląd podstawowych sposobów odpierania scepty cyzmu. Antysceptyckie stanowisko samego Ayera jest umiarkowane nie istnieją zdania niepowątpiewalne, ale z tego nie wynika, że o żadnym zdaniu nie można wiedzieć, iż jest prawdziwe; istnieją sytu acje, w których to, że w ogóle nie potrafimy uzasadnić zdania, wcale nie świadczy, iż trzeba je odrzucić, lecz wskazuje raczej, że niepo trzebne jest żadne uzasadnienie. M a m y też w Problemie poznania rozdziały poświęcone zagadnieniom, które interesowały Ayera przez całe życie - zagadnieniu percepcji (Ayer opowiada się tu za umiarko waną wersją fenomenalizmu, odpiera argumenty kwestionujące prawo mocność pojęcia danych zmysłowych i rozważa kwestię uzasadniania zdań o przedmiotach fizycznych) oraz zagadnieniu tożsamości osoby i uzasadniania zdań o innych umysłach. The Concept of a Person („Pojęcie osoby"; 1963) to kolejna w a ż n a książka Ayera. Zajmują go tu głównie zagadnienia filozofii umysłu, w szczególności kwestia relacji ciało-umysł i kwestia warun ków identyczności osoby. Zainteresowania Ayera prawdopodobieństwem i indukcją znalazły
wyraz w książce Probability and Evidence a świadectwa") opublikowanej w roku 1972.
("Prawdopodobieństwo
Wiele uwagi poświęcał A y e r swym filozoficznym antenatom Świadczą o tym przede wszystkim trzy ważne publikacje: antologia Logical Positivism (1959) przynosząca klasyczne teksty tej filozofii wybrane przez Ayera i poprzedzone j e g o obszernym wstępem; oraz dwie książki utrzymane w stylu spekulatywnej historii filozofii: The Origins of Pragmatism („Źródła pragmatyzmu"; 1968) i Russell and Moore: The Analytical Heritage („Russell i Moore: dziedzictwo anali tyczne"; 1971). „Jego dzieła są spokojne co do stylu i co do postawy. Dziś jest bardziej otwarty, jeśli chodzi o zainteresowania, oraz ostrożniejszy i bardziej powściągliwy, niż w e wcześniejszych pismach, jeśli chodzi 0 środki wyrazu. Jego argumenty ożywiają jednak te same zasady, a wykłada j e z tą samą gracją i jasnością" . Tyle oficjalnych wiadomości o życiu i dorobku Ayera. Zobaczmy go jeszcze j e g o własnymi oczyma, sięgając do autobiografii Part of my Life („Część mojego życia"; 1977), gdzie opisuje swoje życie 1 czasami j e komentuje, nierzadko autoironicznie. 5
Pochodzenie. „Ani moja matka, ani mój ojciec nie byli z pocho dzenia Anglikami" (s. 1 3 ) . Ojciec był francuskojęzycznym Szwajca rem - w kantonie Valais jest wieś Ayer, od której pochodzi może nazwisko filozofa. „Mój ojciec miał teorię, że nasi przodkowie byli hiszpańskimi książętami, ale jeśli miał jakieś wskazujące na to świa dectwa, nigdy mi ich nie przekazał" (tamże). „Nazwisko panieńskie mojej matki brzmiało Citroen. Ponieważ rodzina jej wywodziła się z Holandii, przyjmowałem, że byli to Żydzi sefardyjscy, lecz wyprowa dził mnie z tego błędu mój kuzyn Kareł Citroen, który badał dzieje naszej rodziny. Był on przekonany, że przywędrowali oni z Europy wschodniej nie później niż na początku XVIII stulecia" (s. 14-15). W każdym razie jeden z przodków Ayera p o kądzieli był założycie6
5
Tę trafną opinię wypowiada D . J. 0'Connor, autor hasła ,Ayer" w: The Encyclopedia of Philosophy, P. Edwards (red.), The Macmillan Company-The Free Press, L o n d o n - N e w York, t. I, s. 2 3 1 . Olhąd^szystkie odesłania w nawiasach kierują do Part of My Life. 6
XXII
Wstęp
lem znanej francuskiej firmy produkującej samochody, a j e g o dziadek Citroen prowadził rozległe i intratne interesy w Holandii, Afryce Po łudniowej i w Anglii. Atmosferę życia rodzinnego opisy Ayera po zwalają uznać za liberalną i irreligijną. Edukacja. Szkołę w Eton w s p o m i n a Ayer w sposób dokładnie zgodny z jej utrwalonym wizerunkiem - rygor, tradycjonalizm i dość forsowne nauczanie. Studia filozoficzne w Oksfordzie miał znakomite, stykał się tam zarówno z neoheglistami, jak też z filozofami o anali tycznej orientacji. Jednego z nich, Gilberta Ryle'a, wspomina z naj wyższym uznaniem, j a k o świetnego nauczyciela o rozległych horyzon tach filozoficznych. Studia te to przede wszystkim czas wielkich lek tur: Traktat Wittgensteina, prace Russella, M o o r e ' a , Broada, rozpra wy Franka P. Ramseya, „filozofa z Cambridge, jednego z moich bo haterów, którego śmierć w 1930 r., w wieku dwudziestu sześciu lat, ciągle wydaje mi się katastrofą, po której filozofia brytyjska nigdy się w pełni nie odbudowała" (s. 115). Zajęcia. Ayer to akademicki filozof i nauczyciel. Tu rzeczy mają się dość rutynowo - pisanie, nauczanie, zarządzanie, kontakty z kole gami o bardzo różnych specjalnościach, zainteresowaniach i pozio mach. Ayer korzysta z naturalnej zalety akademickiego życia brytyj skiego - że nie zamyka ono ludzi w monodyscyplinarnych wydzia łach, lecz daje sposobność do spotkań i zażyłości uczonych z różnych dziedzin. Bardzo owocny intelektualnie jest dla Ayera okres służby wojskowej w czasie II wojny światowej (w tym pobyty służbowe w N o w y m Jorku i w Akrze) - odchodzi wprawdzie od filozofii, wcho dzi natomiast w sam środek intensywnego życia praktycznego, umy słowego (w roli obserwatora i analityka światowej sceny politycznej, militarnej i ekonomicznej, pracującego dla potrzeb armii brytyjskiej), a także towarzysko-rozrywkowego. O swoich kompetencjach w owej roli wspomina Ayer opowiadając, że pewien j e g o ustosunkowany zna j o m y w N o w y m Jorku zwykł uciekać się do jego rad w kwestiach polityki światowej, „ceniąc sobie osobliwie znacznie bardziej moje opinie niż, jak sądzę, na to zasługiwały" (ss. 258-259). I jeszcze je den rodzaj doświadczeń - doświadczenia dziennikarza i publicysty.
Wstęp
XXIII
W drugiej połowie lat trzydziestych pisuje Ayer recenzje z książek dla „Spectatora". Po wojnie publikuje w piśmie „Horizon" artykuły o Camusie i Sartrze. O Camusie pisze z sympatią, choć krytycznie; w UEtre et le Neant Sartre'a natomiast nie znajduje niczego godnego pochwały, wyjąwszy trochę intuicji psychologicznych, i na tej podsta wie dochodzi do wniosku, że egzystencjalizm to „w gruncie rzeczy ćwiczenia w sztuce nadużywania czasownika « b y ć » " (zob. s. 284). W 1945 r. Ayer dołącza, dzięki znajomości z George'em Orwellem, do redakcji magazynu „Polemic", który miał krótki żywot, a świetne pióra. Pierwszy j e g o numer ukazał się jesienią 1945 r., wydawcą był Hugh Slater, były komunista, żołnierz Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii, który zwrócił się po tym doświadczeniu przeciw komuni zmowi; a pisywali w „Polemic" m.in.: Bertrand Russell, George Or well, Stephen Spender, Henry Miller, Alfred J. Ayer. Kultura. Ayer m a bogate zainteresowania kulturalne. Czytuje wielką światową prozę, w latach trzydziestych ogląda awangardowe kino radzieckie (Pancernika Potiomkina, Matkę, Ziemię) i niemieckie, podziwia w Prado Goyę i Velasqueza, w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum - Pietera Bruegla starszego i Tintoretta. W Wiedniu rozkoszuje się operą, Mozartem i Verdim; słucha Strawińskiego. Lubi architekturę baroku, a w pewnym okresie interesuje go balet. Znajomości i przyjaźnie ma Ayer nader rozległe i różnorodne. Przyjaźni się z członkiem bankierskiego rodu Guy de Rotschildem, ale też z drobnymi rzemieślnikami i robotnikami z Soho; przyjaźni się z poetą E. E. Cummingsem i z amerykańskim filozofem Ernestem Naglem (z którym odwiedza w N o w y m Jorku Andre Bretona, przy wódcę ruchu surrealistów, zob. s. 2 5 6 - 2 5 7 ) . W roku 1954 w Paryżu zaprzyjaźnia się z G e o r g e ' e m O r w e l l e m (o którym powie, że był ,jednym z tych ludzi, których sympatia dla mnie sprawiała, iż myśla łem o sobie lepiej", s. 287). W e Francji spotyka się z Andre Malraux, Albertem Camusem, którego podziwia, G e o r g e s ' e m Bataille'em, Tristanem Tzarą, Albertem Giacomettim. Po wojnie zbliża się do Ar thura Koestlera i Bertranda Russella. (Russell - wspomina Ayer - był wówczas rozgoryczony, że młodzi brytyjscy filozofowie nie doceniają j e g o wyników filozoficznych; stąd gorycz j e g o ataków na filozofię
XXIV
Wstęp
lingwistyczną, które Ayer uznaje za zasadniczo słuszne, zob. s. 300 n.). Intensywne były też zawodowe i towarzyskie więzi Ayera z filozofa mi. W latach powojennych należał do grupy dyskusyjnej spotykającej się raz w tygodniu u Isaiaha Berlina w Ali Souls College w Oksfor dzie; byli tam między innymi: gospodarz spotkań, John. L. Austin, Stuart Hampshire, A. D. Woozley. I znajomość szczególna - z Ludwigiem Wittgensteineni. Spinają ją klamrą dwa spotkania, pierwsze i ostatnie. Ayer opisuje pierwsze spotkanie - wygląd Wittgensteina, jego zachowanie, j e g o mieszkanie - z dokładnością, której nie dorównuje żadna inna relacja w j e g o au tobiografii (zob. ss. 1 1 9 - 1 2 1 ) . Dość, że zabrał go na to spotkanie Gilbert Ryle, z r o z m o w y Ayer niczego nie zapamiętał poza krótką wymianą zdań o sztuce Życie snem Calderona. Począwszy od tego spotkania Wittgenstein traktował go j a k swego protegowanego (zob. s. 120). Aż do dramatycznego końca. Ten zaś wyglądał - według relacji Ayera (zob. ss. 304-306) - następująco. Ayer wygłosił w 1946 r. w BBC pogadankę o współczesnej filozofii brytyjskiej. „Stało się niefor tunnie, że mój komentarz do Traktatu nie odznaczał się dostatecznym szacunkiem" (ss. 304-305). P o jakimś czasie przychodzi polecony list Wittgensteina, w którym ten pisze, że miał wszelkie powody, by są dzić, iż Ayer nie odznacza się taką ignorancją, jeśli chodzi o bieżący dorobek Wittgensteina, i kończy pytaniem, czy, „jeśli wstydziłem się przyznać, że otrzymałem od niego wiele cennych idei, nie byłoby bardziej zgodne z elementarną przyzwoitością powstrzymać się od wymieniania go, miast rozpowszechniać mylące insynuacje dotyczące j e g o nauczania". Następnie dochodzi do krótkiej wymiany listów i do spotkania filozofów podczas odczytu Ayera o percepcji w Cambridge. Ayer obawiał się, że Wittgenstein, wówczas profesor w Cambridge, przyjdzie na odczyt i go rozniesie. Ten przyszedł, wysłuchał odczytu, po którym wygłosił kilka uwag do prowadzącego dyskusję, i opuścił salę nie odzywając się ani słowem do Ayera. „Był to ostatni raz, kiedy go widziałem" (s. 306). Polityka. Około 1937 r. „moje sympatie zaczęły przechylać się w gruncie rzeczy, biorąc z grubsza, ku lewicy" (s. 177). Nie obyło
Wstęp
XXV
się bez kłopotów rodzinnych: „Mój dziadek uznał moją obronę socja lizmu za atak przypuszczony na niego s a m e g o " (tamże). Z apolitycz nej drzemki obudził Ayera wybuch wojny domowej w Hiszpanii, nie zaś groźba ze strony Hitlera ani położenie bezrobotnych w Anglii. Ayer czuł też wówczas nienawiść d o Neville'a Chamberlaina i j e g o akolitów za ich ugodowość wobec Hitlera i Mussoliniego oraz za ich postawę wobec problemów krajowych kierującą się wyłącznie intere sem (business-like attitude). Nienawiść ta - pisał - „nigdy mnie nie opuściła i ciągle trudno mi patrzeć inaczej na partię konserwatywną" (s. 178). Ayer postanawia pracować na rzecz Partii Pracy w Londynie; zo stają z żoną członkami jej oddziału w Soho, na czele którego wkrót ce Ayer staje. Słaby jest wówczas ten oddział, zebrania odbywają się często w mieszkaniu Ayerów, a uczestniczy w nich zazwyczaj sześć osób: sekretarz oddziału - pochodzący z Polski fryzjer, pewien kra wiec Żyd, tapicer, australijski dziennikarz i Ayerowie. Oksford, macierzysta uczelnia Ayera, jest w ó w c z s prokonserwatywny, ale słabość Partii Pracy przyciąga intelektualistów i studentów Oksfordu do komunizmu. Pociąg ten był na tyle silny, że wielu lu dziom pozwalał znosić niepokój, jaki wywoływały doniesienia o sta linowskich czystkach. „Trzeba b y ł o n a p r a w d ę głębokiej wiary, by móc przekonywać siebie, że zeznania składane przez starych bolsze wików na procesach moskiewskich były autentyczne" (s. 187). Ayer przyznaje, że również „flirtował z tą ideą [scil. z k o m u n i z m e m ] " , a gdy pewien j e g o kolega z Oksfordu zaczął go nakłaniać, by wstą pił do partii, Ayer poprosił o czas d o namysłu. Po tygodniu o d m ó wił wstąpienia oświadczając, że to dlatego, iż nie wierzy w materia lizm dialektyczny (zob. tamże). Ó w kolega uznał to uzasadnienie za niepoważne. Ayer mówi o sobie ostatecznie, że był nie tyle socjalistą, co ra dykałem. Wyznaje, że poruszały g o moralnie o g r o m n e nierówności społeczne, ale nie sądził, że warunkiem wystarczającym czy choćby koniecznym lepszego porządku społecznego jest nacjonalizacja środ ków produkcji, dystrybucji i w y m i a n y . „Więcej sympatii - pisał miałem dla poglądów Johna Stuarta Milla niż dla poglądów Lenina" (tamże).
XXVI
Wstęp
M a m y więc angielskiego radykalnego liberała, wychowanego na tradycjach brytyjskiego empiryzmu, studiującego filozofię w czasach wielkiego przełomu, w otoczeniu świetnych umysłów, i głęboko osa dzonego w światowej kulturze. Z tych źródeł wypływa filozoficzna twórczość Ayera. BOHDAN
CHWEDEŃCZUK
Bibliografia Publikacje książkowe A. J. Ayera Language, Truth and Logic, Gollancz, London 1936; The Foundations of Empirical Knowledge, Macmillan, London 1940; Thinking and Meaning, Athlone Press, London 1947 (wykład inauguracyjny w University College w Londynie); Philosophical Essays, Macmillan, London 1954; antologia Logical Positivism, Free Press, Glencoe, Illinois 1959; The Concept of a Person and Other Essays, Macmillan, London 1963; The Origins of Pragmatism, Macmillan, London 1969; Metaphysics and Common Sense, Macmillan, London 1969; Russell and Moore: The Analytical Heritage, Mac millan, London 1971; Probability and Evidence, Macmillan, London 1972; Bertrand Russell, Fontana, London 1972; A. J. Ayer, A. Kenny, R. M. White, Understanding Wittgenstein, Macmillan Press, London 1973 (tom ten zawiera wykład Ayera o Wittgensteinie, ss. 2 2 6 - 2 4 5 ) ; The Central Questions of Philosophy, Weidenfeld, London 1973; Part of My Life, Collins, London 1977; More of My Life, Collins, London 1984; Freedom and Morality and Other Essays, Clarendon Press, Oxford 1984.
Przekłady na język polski Problem cepcja,
poznania,
tłum. E. Kónig-Chwedeńczuk, P W N , Warszawa 1965;
tłum. B. Chwedeńczuk, w: Filozofia
percepcji,
Per
B. Chwedeńczuk (red.), seria:
Fragmenty Filozofii Analitycznej, Wydawnictwo Spacja, Warszawa 1995.
Prace o Ayerze Perception them, rality,
and
ldentity:
Essays
Presented
to A. J. Ayer
with
his Replies
G. F. Macdonald (red.), Macmillan Press, London 1979; Fact, Science Essays
on
A.
J.
Ayers
«Language,
C. Wright (red.), Oxford 1979; J. Foster, Ayer,
Truth
and
Logic»,
London 1985.
G.
F.
and
to Mo
Macdonald,
Filozofia w XX wieku
Dla
Yanessy
Przedmowa
Niniejsza praca z zakresu historii filozofii miała, wedle moich pierwotnych zamysłów, stanowić dalszy ciąg A History of Western Philosophy Bertranda Russella. Wypełnia ona to zadanie w tej mie rze, iż ogranicza się również d o omawiania filozofii świata zachod niego, i że oprócz rewizji oceny poglądów Williama Jamesa i znacz nie szerszego potraktowania tego, co Russell określał mianem analizy logicznej, z obszernym rozdziałem poświęconym j e m u samemu, po dejmuje opowieść w miejscu, w którym Russell ją urywa, i miast wspominać o rzeszy filozofów, którzy wnieśli jakikolwiek wkład do tej dziedziny i poświęcać każdemu z nich zaledwie kilka wierszy, zajmuje się nieco bardziej wnikliwie działalnością stosunkowo nie wielu wybitnych filozofów. Istnieje jednak pewien obszar, na którym celowo nie poszedłem za przykładem Russella. W y d a w a ł o mi się, że dygresje z zakresu historii społecznej i politycznej nie rzucają zbyt wiele światła na poglądy filozofów, z którymi Russell starał się j e powiązać, a nie sądzę, b y m zdołał pod tym względem uzyskać le psze wyniki. Poprzestałem więc na przedstawieniu nielicznych faktów biograficznych dotyczących filozofów, którymi się tutaj zajmuję, a w niektórych przypadkach pisałem również o tym, w jaki sposób na siebie oddziaływali. Ł a t w o m o ż n a się przekonać, że książka ta jest poświęcona w głównej mierze przedstawicielom dwóch szkół, do których m a m osobiste predylekcje: amerykańskiego pragmatyzmu - poczynając od Williama Jamesa i Clarence'a Irvinga Lewisa w pierwszej części na-
4
Przedmowa
szego wieku, do filozofów niemal mi współczesnych, Nelsona Goodmana i Willarda Van Ormana Quine'a - oraz tej, którą niezbyt ściśle pkreśla się mianem ruchu analitycznego, do którego należą filozofo wie tak różni j a k Bertrand Russell i George Edward Moore, Ludwig Wittgenstein, Rudolf Carnap i inni członkowie Koła Wiedeńskiego, Charlie Dunbar Broad, Gilbert Ryle i John Langshaw Austin, Amery kanie D o n a l d Davidson i Hilary Putnam, Australijczyk David M. Armstrong, a spośród moich kolegów z Oksfordu z czasów mniej odległych, Peter Frederick Strawson i Michael Dummett. Nie jestem pewien, czy Broad byłby rad z tego, iż znalazł się w tym towarzys twie; jeśli uwzględnimy jednak wprowadzone przezeń rozróżnienie fi lozofii krytycznej i spekulatywnej, j e g o własna twórczość sytuuje się wyraźnie po stronie krytycznej. Nie pominąłem również filozofii spe kulatywnej, czy też metafizyki, i postanowiłem wybrać Robina Geor g e ^ Collingwooda, j a k o metafizyka, którego poglądy mogę objaśnić w sposób najbardziej życzliwy. Aby osłabić to, co może sprawiać wrażenie stronniczych uprze dzeń faworyzujących myśl anglosaską, włączyłem tu również rozdział o fenomenologii i egzystencjalizmie. Skoncentrowałem tam głównie uwagę na pracach Merleau-Ponty'ego, którego uważam za najwybit niejszego przedstawiciela tego nurtu filozoficznego. Jeśli nie pisałem w ogóle o marksizmie, stało się tak nie dlatego, że nie dostrzegam żadnych wartościowych aspektów w pismach takich filozofów j a k Gyórgy Lukacs czy Lucien Goldmann, ale dlatego, iż nie sądzę, bym mógł przedstawić tych autorów lepiej, niż czyni to Leszek Kołako wski w trzecim tomie Głównych nurtów marksizmu. Próba zmierzenia się ze strukturalizmem oznaczałaby natomiast zbyt dalekie odejście w stronę krytyki literackiej i antropologii. Z uwagi na brak miejsca, j a k też ze względu na moje własne upodobania, przedstawiając filozofię moralności ograniczyłem się tylko do pierwszej połowy naszego wieku. Uznając doniosłość niezwykłego postępu, jaki dokonał się na przestrzeni ostatnich stu lat w dziedzinie logiki formalnej, nie wdawałem się w zawiłości technicznej aparatury matematycznej. Nie oznacza to jednak, że starałem się unikać filozofii logiki. Przeciwnie, j e d n y m z m o t y w ó w , który wyłania się z mojej opowieści, jest zmiana rozkładu akcentów, którą odzwierciedlają tytuły
Przedmowa
5
dwóch książek Russella: od Our Knowledge of External World do An Inąuiry into Meaning and Truth. Pisząc o Russellu, Moorze, Jamesie, Ryle'u, Kole Wiedeńskim, a także o esencjalizmie, odwoływałem się dość swobodnie do moich prac publikowanych w latach minionych. Jeżeli te nawiązania będą przeszkadzać w lekturze któremukolwiek z moich czytelników, mogę tylko prosić go o wybaczenie. Muszę także złożyć podziękowania, j a k to już niejednokrotnie czyniłem w przeszłości, pani Guidzie Crowley za przepisanie na maszynie niemal nieczytelnego rękopisu i wszelką inną pomoc w przygotowaniu tej książki do druku. Jestem również wdzięczny pani Rosanne Richardson za ponowne przepisanie rozdziału poświęconego Russellowi, do którego zdecydowałem się wprowadzić pewne zmiany. A . J. Grudzień 1981
AYER
I Dziedzictwo filozofii
Jedną z trudności, jakie napotyka historyk filozofii, jest to, że przedmiot j e g o badań nie m a wyraźnie określonych granic. W toku dziejów c z ę s t y m z m i a n o m podlegał b o w i e m nie tylko dominujący pogląd na związki łączące filozofię z innymi dyscyplinami, a zwłasz cza z naukami przyrodniczymi; nadto, w każdym okresie historycz nym występowały bardzo poważne rozbieżności w zakresie celów i me tod filozofii, za którymi opowiadali się ci, którzy w powszechnym mniemaniu zajmowali się jej uprawianiem. Nie nastręczałoby to jed nak poważniejszych trudności, gdyby sprowadzało się tylko do faktu, że s ł o w e m „filozofia" p o s ł u g i w a n o się w dość swobodny sposób. Gdyby można było skutecznie rozróżniać rozmaite rodzaje dociekań, do których było ono stosowane, moglibyśmy opatrzyć j e różnymi na zwami i pozostawić leksykografowi niewdzięczne zadanie ustalenia, czy cały ten zbiór nazw powinien być zgrupowany pod szyldem fi lozofii, czy raczej byłoby bardziej wskazane utworzenie zbioru opar tego na jakiejś innej zasadzie, który nadawałby temu terminowi węż szy sens. Niestety, sytuacja nie jest taka prosta. Potrafimy, istotnie, rozróżniać rozmaite działy filozofii, takie jak logika, teoria poznania, filozofia umysłu, filozofia języka, czy teoria polityki, ale rozbieżne poglądy dotyczące celów i metod filozofii występują również w ob rębie owych działów, a są to rozbieżności tak poważne, iż toczą się nawet spory co do tego, czy niektóre dyscypliny zaliczane do filozo fii, takie j a k metafizyka, stanowią d o m e n ę właściwej działalności filozoficznej, przy czym różnice, z którymi m a m y tu do czynienia, rzadko kiedy, jeśli w ogóle, są tak proste, jak spór o poprawne, czy najbardziej płodne zastosowanie jakiegoś słowa. Ich źródeł należy się
8 raczej doszukiwać w odmiennych koncepcjach świata i miejsca czło wieka w świecie. Właśnie z powodu utrzymywania się owych rozbieżności filozo fia narażona jest na zarzut, który był pod jej adresem często podno szony, zwłaszcza przez przyrodników, że nie wykazuje żadnych postę pów. Zagadnienia, które postawili Platon i Arystoteles w IV wieku przed Chr. są nadal przedmiotem sporów, a wysiłek wszystkich stule ci, jakie dzielą nas od tamtych czasów, nie zbliżył nas do znalezienia rozwiązań, które zostałyby zaakceptowane choćby przez większość współczesnych filozofów. Sądzę, że nie jest to zarzut słuszny, nawet jeśli przemawiają za nim pozory. Należy się jednak zgodzić z tym, że jeśli w filozofii zachodzi jakiś postęp, to nie przyjmuje on linio wej postaci, która jest charakterystyczna dla postępu w naukach przy rodniczych. Historyk fizyki może pokazać, j a k Ptolemeuszowy system astronomii został w X V w. zastąpiony przez heliocentryczny system Kopernikański, jak system Kopernikański doprowadził sto lat później do sformułowania teorii Keplera i Galileusza, jak owe teorie zostały skorygowane i włączone do Newtonowskiej mechaniki klasycznej, jak zasady Newtona weszły w XIX w. w kolizję z teorią elektromagne tyczną Jamesa Maxwella opartą na odkryciu Faradaya, i j a k konflikt ten został rozwiązany w Einsteinowskiej teorii względności. Teore tyczne rozważania, dajmy na to Keplera, mogą być nadal z pożyt k i e m b a d a n e w k o n t e k ś c i e h i s t o r y c z n y m , nie stanowią j u ż j e d n a k konkurencji dla teorii Einsteina. Podobnie j a k narzędzia technologii, teorie fizyczne funkcjonują przez jakiś czas a następnie są wypierane przez inne. Przejście nie zawsze m a przebieg bezwstrząsowy, ale niezależnie od tego, j a k dalece rewolucyjna jest nowa teoria, nieza leżnie do tego, w j a k i m stopniu zrywa z dotychczasowymi pojęcia mi, tak j a k to czyni teoria kwantów, z chwilą, gdy dowiedzie swej wartości j a k o narzędzie wyjaśniania i przewidywania, zyskuje sobie powszechne uznanie. W filozofii jest inaczej. Istotnie, historyk filozofii może śledzić wpływ, jaki wywierał jeden filozof na innego, zwłaszcza w ramach tego, c o u w a ż a się za poszczególne „szkoły" filozoficzne. Może wskazywać, na przykład, j a k a była reakcja Berkeleya na koncepcję L o c k e ' a i p o d j a k i m i względami H u m e był kontynuatorem ich
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
9
koncepcji, a pod jakimi je odrzucał. Może pójść jeszcze dalej i usta lać związki, jakie zachodzą między filozofami należącymi do różnych szkół. M o ż e demonstrować, w jakiej mierze Descartes, siedemnasto wieczny twórca nowożytnej filozofii zachodniej, robi nadal użytek z pojęć średniowiecznych. Może wskazywać, w jakiej mierze inspiro wało Kanta przekonanie o potrzebie odparcia koncepcji H u m e ' a , i co z kolei Hegel zawdzięczał Kantowi. Nie wchodzi tu jednak w grę wypieranie jednego filozofa przez innego, chyba że tylko w tym sen sie, iż j e g o twórczość może cieszyć się w jakimś okresie większą po pularnością. Można jednak nadal twierdzić, nie tracąc prawa do przy pisywania sobie kompetencji w filozofii, że H u m e miał rację, a Kant mylił się w kwestiach, które były przedmiotem sporu między nimi; że Locke był bliższy prawdy niż Berkeley i Hume, że w odróżnieniu od Kanta Hegel był tym, który poszedł niewłaściwą drogą. Można pozo stać platonikiem rozumiejąc doskonale Arystotelesowską krytykę Pla tona, i zdając sobie sprawę ze wszystkich stanowisk, jakie zajmowali różni filozofowie przez stulecia, jakie minęły od czasów Platona. N a czym m o ż e więc polegać postęp w filozofii? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, musimy, j a k sądzę, przyjrzeć się nie wkła dowi, jaki wniosła do dziedziny filozofii grupa wybitnych myślicieli, lecz raczej ewolucji zbioru odwiecznych problemów. Kluczowe miej sce zajmuje wśród nich zagadnienie obiektywności, które wydaje się czasami stanowić źródło podziału na realistów i idealistów, a kiedy indziej przedmiot sporu między absolutystycznymi i relatywistycznymi teoriami prawdy. Podstawową kwestią jest tutaj to, czy, i w jakim stopniu, możemy opisywać rzeczy takimi, jakimi rzeczywiście są, nie zależnie od relacji, w jakiej do nas pozostają; i, jeżeli obierze się tu stanowisko relatywistyczne, należy jeszcze rozstrzygnąć, czy układ od niesienia mają stanowić istoty ludzkie w ogóle, takie lub inne społe czeństwo, jakieś społeczeństwo znajdujące się w innym stadium roz woju, czy po prostu j a sam. Podział na realistów i idealistów również ma niejedno oblicze i obejmuje w istocie wiele sprzecznych poglądów dotyczących budowy umysłu i materii oraz ich wzajemnej relacji, a to z kolei zagadnienie wymaga badań nad naturą i zasięgiem ludz kiej wiedzy. Ocena naszych zdolności poznawczych stanowi nie tylko zasadni-
10
/. Dziedzictwo
filozofii
czy punkt zaczepienia dla filozoficznego sceptyka, nieustannie rzucają cego wyzwanie, które stymuluje teorię domagając się nowych odpo wiedzi, ale przygotowuje również grunt pod kolejny głęboki podział filozofów na racjonalistów i empirystów. I tu spór przyjmuje rozmaite postaci, w zależności od tego, czy granice między r o z u m e m a do świadczeniem są wytyczone mniej lub bardziej precyzyjnie, ale cechą charakterystyczną empirysty jest na ogół to, iż wskazuje na postrzega nie zmysłowe, jeśli nie j a k o na jedyne prawomocne źródło wszelkich prawdziwych przekonań o świecie „zewnętrznym", to w każdym razie j a k o na ostateczną instancję odwoławczą, z którą musi pozostawać w zgodzie każda teoria, która mogłaby zostać zaakceptowana. Podsta wową trudnością dla każdego, kto zajmuje tego rodzaju stanowisko, jest rozwój „czystych" nauk logiki i matematyki, którym wydaje się przysługiwać pewność, jakiej nie mogłaby im zapewnić obserwacja zmysłowa. Jednym ze sposobów, na jakie radzono sobie z tą trudno ścią, było odmawianie im owej pewności, co opierało się na twier dzeniu, że różnica między nimi a sądami nauk przyrodniczych jest co najwyżej różnicą stopnia, tak iż one również miałyby podlegać rewi zji w świetle późniejszych doświadczeń. Inny sposób polegał na przy znawaniu im owej pewności, ale traktowaniu jej jako daru, którego im użyczamy. Wedle tego stanowiska, wyłuszczają one jedynie konse kwencje znaczeń, jakie przypisujemy znakom logicznym lub liczbo wym. Są użyteczne jako narzędzia wnioskowania, ale nie j a k o opisy rzeczywistości. K o m p r o m i s zaproponowany przez Immanuela Kanta, przynajmniej w odniesieniu do matematyki, polega na tym, iż sądy matematyczne zawdzięczają swą konieczność temu, iż w y w o d z ą się z naszego sposobu porządkowania świata w czasie i przestrzeni, który jest warunkiem wstępnym j e g o dostępności dla ludzkiego poznania. Ze względu na to nie opisują one rzeczywistości takiej, jaką ona jest sama w sobie, ale rezultaty procesu, za pośrednictwem którego musi my j ą przetwarzać, czy raczej wkład, jaki my do tych rezultatów wnosimy. Czy ta szczególna forma relatywizmu, charakterystyczna dla Kanta i jego zwolenników, powinna zostać zaakceptowana, jest także kwestią sporną. Podczas gdy empiryści prześcigają się w przypisywaniu percepcji zmysłowej wiodącej roli w swoich teoriach poznania, nie zajmują już
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
11
takiego samego stanowiska co do tego, czym jest percepcja zmysło wa. Najbardziej rozpowszechniony pogląd, który John Locke, uważany oficjalnie za twórcę nowożytnego empiryzmu, odziedziczył po racjo naliście Rene Descarcie, głosi, iż bezpośrednimi przedmiotami wzro ku, dotyku, i wszystkich innych zmysłów jest to, co obaj nazywali „ideami". Descartes i Locke, a także większość, jakkolwiek nie wszy scy filozofowie, którzy obierali podobny punkt wyjścia, pojmowali idee j a k o byty psychiczne, istniejące wyłącznie w ramach posz czególnych wrażeń, w których występują. Ci, którzy zajmowali takie stanowisko, traktowali przeważnie przedmioty fizyczne, które - jak się potocznie mówi - widzimy lub dotykamy, jako pośrednie przed mioty percepcji. Przedstawiano j e j a k o to, o czym wiemy j a k o o przyczynach naszych wrażeń jedynie za pośrednictwem wnioskowania. Nasuwa to problem, jak można to wnioskowanie uzasadnić, i dopusz cza rozmaite poglądy co do natury owych przedmiotów. Jak dalece przypominają one swoje efekty sensoryczne? Inni filozofowie, którzy również rościli sobie pretensje do miana empirystów, sprzeciwiali się wprowadzaniu czegoś takiego j a k „idee" j a k o bezpośrednich danych zmysłowych, z uwagi na to, że sztucznie zamyka to nas w prywat nych światach; uważali, że przedmioty fizyczne mogą być postrzegane bezpośrednio. W ich przypadku nasuwa się pytanie, czy przedstawiają rzetelny opis świadectw naukowych, co stanowi skądinąd problem dla każdej teorii percepcji. Powinny one bowiem wyjaśniać, j a k cząstki albo inne przedmioty, odpowiadające pojęciom współczesnej fizyki, mają się do przedmiotów fizycznych powszedniego dyskursu, którym zdrowy rozsądek przypisuje postrzegalne jakości. Wedle racjonalistów, matematyka miałaby służyć za paradygmat nie tylko z powodu pewności, j a k ą się jej przypisuje, ale przede wszystkim ze względu na to, że posługuje się rozumowaniem deduk cyjnym. Racjonalista utrzymuje na ogół, że ludzie są obdarzeni wła dzą intuicji intelektualnej. Prawdziwość jest przypisywana sądom, któ rym owa władza nadaje prawomocność, i wszystkiemu, co z nich lo gicznie wynika. Ideał polegałby na odkryciu najmniejszej możliwej li czby samooczywistych przesłanek, które dedukcyjnie generują pełny opis rzeczywistości. Kiedy racjonalizm łączy się z idealizmem, jak to ma miejsce w przypadku Hegla i j e g o zwolenników, rzeczywistość
12
/. Dziedzictwo
fńozofii
utożsamiana jest z koherentnym systemem sądów, a nie z czymś poza systemem, do czego, jak można by sądzić, miałyby odnosić się jego składniki. W niektórych przypadkach, na przykład u Descartes'a, de dukcyjna lub r z e k o m o dedukcyjna metoda wykorzystywana jest do uzasadniania teorii obowiązujących w ówczesnej nauce. W innych teorie te zostają potępione, ponieważ nie czynią zadość w y m o g o m ro zumu. Tak więc neohegliści Bradley i McTaggart nie zawahali się twierdzić, że w ostatecznym rachunku przestrzeń, czas i materia nie są realne. Przeprowadzanie tak ostrego rozróżnienia między zjawis kiem a rzeczywistością było, w istocie, stosunkowo rzadką cechą filo zofii zachodniej, ale nawet najostrożniejsi racjonaliści, tacy jak Leib niz i Spinoza, którzy mniemali, iż ich systemy są zgodne z ówczesną nauką, podawali opisy świata, które bardzo odbiegały od przeświad czeń zdrowego rozsądku. Jednym z powodów jest to, iż zdrowy roz sądek wykazuje tendencję do przyjmowania świadectw percepcji zmy słowej za dobrą monetę, podczas gdy we wszystkich systemach racjo nalistycznych percepcji zmysłowej przypisywano znacznie niższą ran gę. Najbardziej znamiennym przykładem jest tu Platon, który wysunął pogląd, iż zmienne przedmioty, których istnienie uznajemy w życiu powszednim, zawdzięczają niższy stopień realności, jaki był im gotów przyznać, tylko temu, iż partycypują w bezczasowym systemie abs trakcyjnych form, wyznaczających miarę rzeczywistości. Teza, iż przedmioty abstrakcyjne są realne, nie mówiąc już o tym, iż stanowią one wzorzec służący do oceny realności, nie była wcale niepodważalna. Występuje ona jednak również na obszarze in nego ustawicznego sporu filozoficznego. Jest to spór o wielu aspek tach, a z nich najbardziej doniosły jest ten, który znamy pod techni czną nazwą j a k o zagadnienie powszechników. Najprostsza definicja powszechnika mówi, że jest to jakość bądź relacja, a zagadnienie sta tusu jakości i relacji wiąże się ściśle z rozbieżnymi poglądami, jakie przyjmowano zarówno w sprawie ich wzajemnych związków, j a k i w sprawie związków łączących je z przedmiotami jednostkowymi - jeśli takowe w ogóle istnieją - którym miałyby przysługiwać. Skrajną antytezą Platońskiej teorii form jest „nominalistyczny" pogląd, iż w rzeczach, które posiadają pewną wspólną jakość, nie kryje się nic więcej ponad to, że postanawiamy stosować wobec nich tę samą na-
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
13
zwę. Pomiędzy nimi znajdujemy stanowisko Arystotelesowskie, iż powszechniki są realne, jakkolwiek nie są niezależne od rzeczy, w któ rych tkwią; teorię „konceptualistyczną", która zyskała sobie wielu zwolenników w średniowieczu, głoszącą, iż pojęcia mają charakter psychiczny, ale rzeczy w sposób naturalny pod nie podpadają; teorię wysuniętą przez Leibniza, która usiłuje rozłożyć relacje na jakości, oraz jej odwrotność, bardziej umiarkowaną wersję nominalizmu, w której wspólne jakości zostają zastąpione swoistymi relacjami podo bieństwa, porządkującymi przedmioty w zbiory, połączone w każdym przypadku podobieństwem do pewnego konkretnego egzemplarza. Może się to wydać dziwne, iż Berkeley, który opowiadał się za tą wersją nominalizmu, utrzymywał zarazem, iż rzeczy są wiązkami jakości. Było tak dlatego, że nie potrafił dopatrzyć się żadnego sensu w pojęciu materialnej substancji: ten negatywny wynik inni empiryści rozszerzyli na wszelkiego rodzaju substancje, pojmowane na modłę Locke'a jako „nieznane coś" leżące u podłoża pewnego zbioru włas ności. Wśród filozofów, którzy dostrzegali potrzebę odróżniania po szczególnych przedmiotów jednostkowych od ich własności, pojawiały się rozbieżne poglądy co do tego, czy owe przedmioty jednostkowe mogą być numerycznie różne, dzieląc jednocześnie ze sobą wszystkie identyczne własności ogólne; czy posiadanie którejkolwiek bądź wszystkich własności jest niezbędne do tego, by owe przedmioty były tym, czym są; czy musimy pojmować przynajmniej niektóre z nich j a k o trwające w czasie, czy też mogą one zostać „zredukowane" do ciągu zdarzeń. Podawano zresztą w wątpliwość nie tylko pojęcie sub stancji. Za podejrzane uważano również własności; wskazywano, że ustępują one miejsca klasom, które miałyby być wówczas jedynymi abstrakcyjnymi bytami, jakie powinniśmy tolerować. Sugestia ta bu dziła jednak z kolei sprzeciw ze względu na to, iż uznanie klas sta nowi pogwałcenie „nominalistycznej" zasady, iż żadne dwa byty nie mogą posiadać tej samej podstawowej treści. Jeśli, na przykład, wol no mi odróżniać mnie samego od jednoelementowej klasy, której j e stem jedynym elementem, a tę klasę od klasy klas, do której należy owa klasa wraz z klasą pustą, która w ogóle nie zawiera żadnego elementu, to mogę mnożyć byty tak długo, jak mi się spodoba. Pew nym sposobem zapobiegania tej logicznej ekstrawagancji jest zaprze-
14
/. Dziedzictwo
filozofii
czenie, by istniało cokolwiek innego niż indywidua. Można by sądzić, iż jest to kolejne potępienie bytów abstrakcyjnych, ale okazuje się, że tak nie jest. W tej wersji nominalizmu indywiduum nie musi wcale być czymś, co można wystarczająco odróżnić od innych przedmiotów tego samego rodzaju przy pomocy lokalizacji czasoprzestrzennej, który to w y m ó g stawia się konkretnym przedmiotom j e d n o s t k o w y m . Byt abstrakcyjny, taki jak barwa, jest tutaj uważany za indywiduum, jeśli funkcjonuje j a k o pojedynczy element w rozmaitych złożonych cało ściach. Wszyscy nominaliści zgodnie akceptują słynną zasadę Willia ma Ockhama, powszechnie znaną pod nazwą brzytwy Ockhama, która głosi, iż nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę. Jeśli nie przeszka dza to im jednak zajmować różnych stanowisk co do tego, jakie byty są potrzebne, jest tak przede wszystkim dlatego, że różnią się nie tyl ko z racjonalistami, ale także ze sobą nawzajem, w odpowiedziach na bardziej zasadnicze pytanie, co ową potrzebę konstytuuje. Podejmowano rozmaite próby odparcia Platońskiego stanowiska w sprawie powszechników przypisując mu to, co uważano za oczywisty błąd interpretowania terminów ogólnych j a k o nazw. Niezależnie od si ły tej argumentacji, wydobywa ona istotnie na jaw, że zachodzi bliski związek między różnymi poglądami na względny status powszechni ków i przedmiotów jednostkowych a rozmaitymi interpretacjami spo sobu, w jaki posługujemy się terminami jednostkowymi i ogólnymi. N a przykład odrzucenie wspólnych jakości na rzecz relacji podobień stwa jest oczywistą pochodną tezy, że terminy ogólne zaczynamy ro zumieć dzięki procedurze abstrakcji, prowadzącej do wyodrębniania różnych względów, pod którymi rzeczy są do siebie podobne. Innym przykładem jest oczywista analogia między tezą, iż rzeczy są wiązka mi jakości, i przekonaniem, że terminy j e d n o s t k o w e m o g ą zostać przekształcone w predykaty. Mówiąc ogólniej, realność przypisywana bytom abstrakcyjnym odegrała wedle jednych istotną, a wedle innych - fatalną rolę dla rozwoju adekwatnej teorii znaczenia. Idzie o to, w jaki sposób ciąg dźwięków albo znaków pisanych skutecznie pełni rolę znaków czegoś innego niż one same. Naturalnie, nie jest to tylko kwestia ich budowy fizycznej. Sam fakt, iż pewien pisany znak ma taki-to-a-taki kształt i rozmiary, nie może wyjaśniać tego, iż jest on terminem jednostkowym czy ogólnym. T o nie akustyczne jakości cią-
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
15
gu dźwięków same przez się decydują o tym, że tworzy on zdanie oznajmujące, którego wypowiedzenie może być prawdą lub fałszem. Jeżeli dźwięki i napisy nabierają charakteru słów i zdań, to jest tak dlatego, że są w taki sposób interpretowane. Na czym wszakże owa interpretacja polega? Prosta odpowiedź na to pytanie jest taka, że po lega ona tym, iż skłaniają nas one do tego, byśmy skupili uwagę na tej bądź innej dziedzinie bytów abstrakcyjnych. Tak więc powiązanie liter „r", „e" i „d" w podanej kolejności staje się zapisem angielskie go słowa „red", które użytkownikowi języka angielskiego przywodzi na myśl pojęcie czerwieni. Tę samą funkcję spełnia dla użytkownika języka francuskiego sekwencja liter „r", „o", „u", „ g " i „e". Podob nie, przyjmuje się, że angielskie zdanie „Ali is lost save honour" [„Wszystko stracone- oprócz honoru"] i francuskie zdanie „Tout est perdu fors Thonneur" uzyskuje znaczenie, w tym przypadku to samo znaczenie, ponieważ jedno i drugie rozumiane jest w taki sposób, iż „wyraża" sąd, że wszystko jest stracone oprócz honoru. Takie pojęcia i sądy miałyby istnieć obiektywnie, niezależnie od tego, czy ktoś kie dykolwiek zwróci na nie uwagę. Na ich istnienie nie m a również żadnego wpływu to, czy rzeczywiście do czegoś się odnoszą, i czy są prawdziwe, czy fałszywe. Teoria ta jest jeszcze bardziej dotkliwie narażona na zarzut tego samego rodzaju co ten, który rzecznicy zdroworozsądkowego ujęcia percepcji podnoszą wobec „teorii idei". Można argumentować, że wstawianie abstrakcyjnych bytów między nasze wypowiedzi i przed mioty rzeczywiste, o których chcemy mówić, tworzy raczej barierę niż pomost. Wyjaśnienia znaczenia nie dostarczają nam również takie twierdzenia jak to, iż zdania oznaczają sądy: to tak, jakbyśmy chcieli dowiedzieć się czegoś o żywieniu i powiedziano by nam, że tym, co jemy, jest pokarm. Koncepcja kauzalna, w której znaki są traktowane j a k o bodźce, wydaje się już bardziej płodna; ale podejmowane do tej pory próby powiązania znaczenia znaków z okolicznościami ich wy powiadania i odpowiednim zachowaniem tych, którzy j e interpretują, są dalekie od spełnienia tych obietnic. Być może powinniśmy przyjąć, iż jakieś pojęcie semantyczne, takie j a k pojęcie „prawdy" czy „odnie sienia", jest pojęciem pierwotnym, ale zadowalającą teorię znaczenia nawet na takiej dogodnej podstawie trzeba dopiero zbudować.
16
/. Dziedzictwo
filozofii
Podobne podziały można również odnaleźć w dziedzinie filozofii moralności. Tu również zgłaszano twierdzenie, iż możemy poznawać intuicyjnie, iż działania takiego-to-a-takiego typu są bezwzględnie słu szne bądź niesłuszne, lub że takie-to-a-takie stany rzeczy są wewnę trznie dobre lub złe. Ci, którzy zajmowali takie stanowisko, mogli mieć różne poglądy na to, w jakiej relacji pozostają do siebie takie terminy moralne j a k „słuszny" i „dobry", „powinność" i „obowiązek", lecz jednomyślnie przyjmowali, iż co najmniej jeden z nich stosuje się do własności, którą jej nosiciele faktycznie posiadają, niezależnie do tego, j a k to oddziałuje na nas, czy na nasze postawy wobec nich. Własności tego rodzaju uważa się za własności „pozanaturalne", w tym sensie, iż choć mogą być one następstwem fizycznych i psy chicznych własności ich nosicieli, same nie należą do żadnej z tych klas. Niektórzy filozofowie, nie godząc się z tym, by prawdziwość są dów moralnych mogła być p o z n a w a n a intuicyjnie, przyjmowali po gląd, iż jakości moralne są przedmiotem czegoś, co określali mianem zmysłu moralnego. Nie jest to tylko spór o nazwy, gdyż ci, którzy wierzyli w zmysł moralny, odrzuciliby jakości pozanaturalne j a k o by ty mityczne. Ich pogląd na jakości moralne sprowadza się bowiem do tego, iż są one czymś analogicznym do barw, gdy traktuje się je nie j a k o wewnętrzne własności przedmiotów fizycznych, lecz tylko jako „idee", które odbieramy od owych przedmiotów za pośrednictwem na szych zmysłów fizycznych. Prawdziwość sądów moralnych zostaje za tem uzależniona od naszych reakcji na sytuacje, do których się one odnoszą: będą to bądź reakcje samego mówiącego, bądź reakcje nor malnych członków społeczeństwa, do którego mówiący należy. Istnieje jednak, w istocie, pewna wersja tego stanowiska, która odmawia war tości logicznej sądom moralnym, przyznając ją im tylko w tej mierze, w jakiej są one opisami funkcjonowania uznawanych kodeksów. Poza tym wyrażają one jedynie wartościowania mówiącego, z czym wiąże się także przypuszczalnie intencja, aby nakłonić w ten sposób innych do tego, by je podzielali. Nie są to jednak wszystkie formy, jakie może przyjmować naturalistyczna teoria etyki. Istnieje długa tradycja utożsamiania dobra z przyjemnością a zła z cierpieniem, przy czym filozofowie, którzy byli
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
17
kontynuatorami tej tradycji, utrzymywali niekiedy, że rzeczą słuszną jest dążyć do maksymalizacji własnej przyjemności, a częściej, że po winno się maksymalizować użyteczność, w sensie wytwarzania „naj większego szczęścia największej liczby ludzi". Tego rodzaju pogląd mogą również przyjmować ci, którzy interpretują szczęście w katego riach spełnienia pragnień, nie zakładając wcale, że tym, czego pra gniemy, jest tylko osiąganie przyjemności i unikanie cierpienia. Poja wia się tu także pytanie, czy kryterium użyteczności, w tym sensie, powinno być stosowane do okoliczności każdego jednostkowego dzia łania, czy też wystarczy, by działanie podpadało pod jakąś regułę, której przestrzeganie jest na ogół korzystne. Konflikt między racjonalistami i empirystami przenosi się nawet na grunt teorii polityki. Spór toczy się tutaj o to, czy wierzy się w takie rzeczy, j a k prawa naturalne i naturalna sprawiedliwość, czy raczej znajduje się konwencjonalną podstawę dla każdej formy polity cznego obowiązku w zapatrywaniach członków danego społeczeństwa na swoje indywidualne i kolektywne interesy. Jak widzieliśmy, racjonalizm i idealizm nie zawsze idą ze sobą w parze. Kiedy jednak tak jest, a dotyczy to na przykład Hegla i j e go zwolenników, wykazują one tendencję do łączenia się z monizmem, koncepcją rzeczywistości, która kładzie nacisk na jej jedność. Opozycja monizmu i pluralizmu, która także m a wiele różnych aspe któw, stanowi trzeci podstawowy podział w filozofii. W skrajnej po staci monizm głosi, iż sama logika dyktuje, że wszystko jest jedno ścią. To właśnie w tym duchu metafizycy, od czasów Parmenidesa, który urodził się w VI w. przed Chr., negowali realność ruchu i zmiany. W niektórych przypadkach ich stanowisko opierało się na założeniu, że wszystkie relacje są relacjami wewnętrznymi swoich członów, w tym sensie, że mają swój udział w ukonstytuowaniu toż samości rzeczy, między którymi zachodzą. Ponieważ każde dwie rze czy pozostają ze sobą w jakiejś relacji, choćby tylko czasoprzestrzen nej, ma to tę zaskakującą konsekwencję, iż nie możemy odnieść się do niczego nie odnosząc się do wszystkiego; mówiąc bowiem, iż ja kikolwiek przedmiot istnieje, stwierdzamy pośrednio istnienie wszy stkich innych przedmiotów. Niektórzy metafizycy, którzy wzdragali się przed wyprowadzaniem takiego wniosku, przyjmowali nie mniej
18
/. Dziedzictwo
filozofii
osobliwą alternatywę, głoszącą, iż nigdy nie udaje nam się odnieść w sposób adekwatny do niczego, co miało z kolei taką konsekwencję, której nie obawiali się już przyjąć, że wszystko, co mówimy o świe cie, nie jest nigdy w pełni prawdziwe. Skrajna wersja pluralizmu opiera się na założeniu, że wszystkie relacje są relacjami zewnętrznymi, co prowadzi w konsekwencji do tego, iż istnienie każdego przedmiotu jest logicznie niezależne od istnienia jakiegokolwiek innego przedmiotu. Trudność, z jaką mamy tu do czynienia, polega na tym, że niezależność logiczna jest funkcją sposobu, w jaki owe przedmioty są opisywane. Relacja autora do je go dzieł jest relacją zewnętrzną, w tym sensie, iż autor mógłby ist nieć, gdyby ich nie napisał, ale staje się relacją wewnętrzną, gdy opi suje się go jako ich autora. Stanowisko skrajnego pluralisty musi za tem zostać sformułowane staranniej. Należy go rozumieć tak, iż utrzymuje zarazem, że istnieje bardzo wiele, a może nawet nieskoń czenie wiele przedmiotów, i że każdy z nich jest samowystarczalny w tym sensie, iż można znaleźć pewien sposób opisu j e g o własności, który byłby pełny w tym sensie, iż nie istniałaby własność, która nie mogłaby zostać włączona do tej listy, a także taki, iż nigdy nie na trafilibyśmy na własność relacyjną, której posiadanie byłoby nieod zowne dla tożsamości przedmiotu. W tym sformułowaniu jest to wy m ó g bardzo mocny. Być może należy go nieco osłabić po to, by przedmioty pluralisty mogły zajmować miejsce w czasie i przestrzeni, stanie się to b o w i e m wówczas j e d n y m z aspektów ich tożsamości, a włączenie ich do systemu czasoprzestrzennego może zostać uznane za uszczuplenie ich niezależności. Zostanie to j e d n a k złagodzone przez fakt, iż jest zawsze rzeczą przygodną, że zajmują one takie a nie inne położenia czasoprzestrzenne. Nawet gdyby, w przypadku jakiegokolwiek danego przedmiotu JC, było konieczne, by istniały ja kieś inne przedmioty, które pozostają z nim w relacjach czasoprze strzennych, nie istnieją żadne konkretne przedmioty y i z, z którymi z konieczności musiałby pozostawać w takiej relacji. Jeżeli elementy takiego systemu są obserwowalne, a zarazem dla każdej własności istnieje metoda rozstrzygania, czy dany element po siada tę własność, czy nie, to wszystkie sądy opisujące system mogą być sprawdzane niezależnie od siebie. Nie jest to na ogół prawdą
Przegląd
stanowisk
fdozoficznych
19
w przypadku teorii naukowych z uwagi na względnie luźne związki, jakie łączą owe teorie z danymi obserwacyjnymi, na których się opie rają. W rezultacie wówczas, gdy wchodzą one lub wydają się wcho dzić w kolizję z obserwacją, nie istnieje nigdy tylko jeden sposób, na jaki można przywrócić harmonię. Jeśli nie jesteśmy gotowi odrzucić świadectw percepcyjnych, trzeba zmodyfikować lub poświęcić jakąś część teorii, m a m y jednak swobodę wyboru zmian, jakie chcemy wprowadzić. Tezę tę formułuje się niekiedy w taki sposób, iż sądy teorii naukowej ponoszą konsekwencje werdyktu doświadczenia nie indywidualnie, ale zbiorowo. Niektórzy filozofowie gotowi są nawet rozszerzyć ów „holizm", i twierdzić, iż każda powszechnie zaakcepto wana obserwacja stawia pod znakiem zapytania cały korpus przeko nań, ale jest to niewątpliwie stanowisko zbyt daleko idące. Trzeba przyznać, iż nie możemy z góry powiedzieć, j a k daleko zaprowadzą nas nasze badania: odkrycie chemiczne może doprowadzić do zrewi dowania przypisywanego autorstwa dzieł sztuki; nowe świadectwa hi storyczne mogą reaktywować hipotezę medyczną, która została zbyt pochopnie odrzucona. Niemniej, efektywność eksperymentów nauko wych zależy od tego, czy jesteśmy w stanie zajmować się niewielką liczbą naszych przekonań, abstrahując od wszystkich pozostałych. Nie powinniśmy liczyć na to, iż odkryjemy przypadkiem konkretne przy czyny i skutki, jeżeli nie potrafimy ograniczyć pola możliwych kan dydatur do obszaru, nad którym m o ż e m y zapanować. Nie możemy mieć nigdy pewności, że nie pominęliśmy jakiegoś istotnego czynni ka, ale gdyby wszystko miało być istotne, nie można byłoby poczy nić żadnych ustaleń. Nawet w okresie największego nasilenia epidemii lekarz może, a nawet musi przyjmować w jednej chwili jednego pa cjenta; jest mało prawdopodobne, by j e g o działania przyniosły lepsze efekty, gdyby zaczął uprawiać politykę wczesnego Cesarstwa Rzym skiego. Nie oznacza to wszakże odrzucenia monistycznego poglądu, iż wszystko daje się w ostatecznym rachunku wyjaśnić w terminach praw rządzących zachowaniem jednorodnych cząstek. Twierdzi się tu co najwyżej, iż nawet gdyby było to prawdą, zastosowanie owych praw do poszczególnych przypadków byłoby uzależnione od pewnej ograniczonej liczby konkretnych okoliczności. To, czy jakikolwiek po-
20
/. Dziedzictwo
filozofii
gląd tego rodzaju należy uznać za prawdziwy, nie jest zagadnieniem czysto filozoficznym. D o domeny filozofii nauki należy rozstrzygnię cie, co należałoby uznać za „redukcję" pewnej nauki szczegółowej do innej, na przykład biologii do chemii, albo chemii do fizyki; ale z chwilą, gdy owe wymogi zostaną sformułowane, to, czy mogą one zostać spełnione, jest j u ż kwestią odkrycia naukowego. Nadto, z chwilą kiedy warunki jednorodności zostają ustalone, pytanie, czy są one spełnione, należy już do fizyki. To, czy „ostateczne" cząstki materii są jednorodne, przy jakimkolwiek swobodnym rozumieniu tego terminu, nie jest czymś, co można założyć z góry, nie biorąc pod uwagę teorii i eksperymentów fizykalnych. Samo pojęcie materii jest jednak problematyczne w równej mie rze j a k pojęcie umysłu. Pojęcia te splatają się bowiem z pojęciami tego, co publiczne i tego, co prywatne, ale nie pozostają z nimi w ścisłej odpowiedniości. Na przykład, cienie, refleksy i miraże są czymś publicznym, ale można wahać się, czy nazwać je materialny mi; myśli mają charakter psychiczny, ale nie jest bezpośrednio oczy wiste, iż nie można ich dzielić z kimś innym. Niektórzy filozofowie twierdzili, że myśli mają charakter fizyczny. Głosili, że wszystkie zdarzenia są zdarzeniami fizycznymi, ale niektóre z nich odpowiadają również deskrypcjom mentalnym. Inni byli zwolennikami monistycznego stanowiska wychodzącego z przeciwnych założeń. Dowodzili, iż rzeczy, które uważamy za przedmioty fizyczne, są niczym innym j a k klasami wrażeń, rzeczywistych lub możliwych. Jeszcze inni utrzymy wali, że zarówno umysł, j a k materię można skonstruować z „neutral nych" elementów doświadczenia, a różnice sprowadzają się jedynie do odmiennych relacji zachodzących między owymi wspólnymi ele mentami. W ś r ó d rozmaitych poglądów na to zagadnienie jest pogląd, za którym opowiadał się Spinoza, że myśl i rozciągłość fizyczna są aspektami jednej substancji; pogląd, głoszony przez Descartes'a i in nych, iż istnieją zarówno substancje mentalne, j a k fizyczne, pogląd, którego rzecznikiem był Berkeley, że istnieją tylko substancje mental ne, a także pogląd, za którym opowiadał się Hobbes i inni, iż istnieją jedynie substancje materialne, ale niektóre z tych substancji posiadają nieredukowalne własności mentalne. Filozofowie, którzy poczuwali się
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
21
do obowiązku wyrugowania pojęcia substancji, zastępując je pojęciem współwystępowania własności, formułowali pytania, czy owe własno ści są wyłącznie własnościami mentalnymi, bądź fizycznymi; czy nie które są zarazem mentalne i fizyczne, czy raczej istnieją własności dwóch różnych rodzajów, które są wzajemnie nieredukowalne w tym sensie, iż elementów jednej klasy ani logicznie, ani fizycznie nie można identyfikować z elementami drugiej. Nie rozstrzyga to jednak wcale kwestii relacji przyczynowej, jaka między nimi zachodzi. For mułowano w tej sprawie różne poglądy: że owe własności wzajemnie na siebie oddziałują; że własności fizyczne są zależne przyczynowo od własności mentalnych w tym sensie, iż ich istnienie zależy od te go, czy są poznawane; że własności mentalne są zależne przyczyno w o od stanu fizycznego osoby, która j e „posiada", niezależnie od te go, jak zapatrywano się na to, co ową osobę konstytuuje; że własno ści mentalne mają tylko mentalne następstwa, i że własności mentalne nie są czynne przyczynowo, będąc skutkami własności fizycznych, ale same nie będąc przyczynami niczego. Ten ostatni pogląd głoszą ci, którzy wierzą, że świat fizyczny jest systemem zamkniętym; że wszy stko, co zachodzi, może zostać wyjaśnione w terminach fizykalnych, o ile może zostać wyjaśnione w ogóle; że istnieją jednak również zdarzenia mentalne, które same nie mają fizycznej natury, jakkolwiek można dla nich znaleźć fizykalne wyjaśnienie. Wreszcie, pluralizm m o ż e przyjąć postać odrzucenia tezy, iż istnieje jeden świat, który oczekuje tylko na to, byśmy ujęli go, z większym lub mniejszym stopniem prawdziwości, w naszych narra cjach, naszych teoriach naukowych, a nawet naszych artystycznych sposobach przedstawiania. Istnieje tyle światów, ile jesteśmy w stanie skonstruować przy pomocy różnych systemów pojęć, różnych kryte riów pomiaru, różnych form ekspresji i egzemplifikowania. Nasze uję cie któregokolwiek z takich światów może być mniej lub bardziej adekwatne, nasze sposoby przedstawiania w mniejszym bądź więk szym stopniu możliwe do przyjęcia, ale wówczas, gdy dwa konkuren cyjne systemy wchodzą ze sobą w konflikt, możemy nie być w sta nie rozstrzygnąć sporu między nimi. W tym przypadku pytanie, który z nich jest słuszny, może być pozbawione sensu. Siła tego poglądu sprowadza się do truizmu, iż nie możemy rozpatrywać żadnego świa-
22
/. Dziedzictwo
filozofii
ta niezależnie od jakiejkolwiek metody jego opisu; jego słabość pole ga na tym, że zaciera rozróżnienie między faktem a fantazją. M i m o wszelkich atrakcyjnych stron pluralizmu nie jesteśmy bowiem skłonni zgodzić się z tym, iż „wszystko uchodzi". Przystępując do sporządzenia p o w y ż s z e g o przeglądu stanowisk filozoficznych nie kryłem, że moim zamiarem jest wykazanie, iż w filozofii może zachodzić postęp. Może się jednak okazać, iż osiąg nąłem skutek odwrotny od zamierzonego. Jeśli w obszarze filozoficz nych sporów pozostaje tak wiele sprzecznych teorii, a każda ma swo ich zwolenników, o jakich zagadnieniach można powiedzieć, iż zosta ły choćby prowizorycznie rozwiązane? A jeśli żadne z zagadnień nie zostało rozwiązane, na czym ów postęp miałby polegać? M o g ę odpo wiedzieć na ten zarzut tylko w ten sposób, że postęp nie polega na likwidacji odwiecznych problemów, ani na zwiększającej się domina cji tej czy innej ze spierających się sekt, ale na zmianie sposobu sta wiania problemów i na rosnącej zgodności poglądów dotyczących na tury ich rozwiązań. T a k j a k w grze w zgadywanie - gracze nie znaleźli jeszcze odpowiedzi, ale udało im się zawęzić obszar, na któ r y m m o g ą się one znajdować. Postaram się wyjaśnić to dokładniej formułując kilka uwag szczegółowych. (1) Znamienną cechą dwudziestowiecznej filozofii wszystkich orientacji był rozwój jej samoświadomości. Filozofowie w coraz po ważniejszy sposób zajmowali się celami, które przyświecają ich dzia łalności i właściwymi metodami jej uprawiania. Wypływało to głów nie z dwóch przyczyn: pierwszą z nich był widoczny postęp, jaki do konał się w naukach przyrodniczych i w mniejszym stopniu w na ukach społecznych, drugą - oderwanie filozofii od nauki, które nastą piło w XIX w., częściowo za sprawą dążenia nauki do autonomii, a po części ze względu na zaangażowanie filozofii w ruch romanty czny. W p r a w d z i e j e s z c z e pod koniec XVIII w. Kant mógł mówić o filozofii j a k o o królowej nauk, na przywrócenie jej panowania nie wyrażano już potem nigdy zgody, nie czyniono zresztą w tym kierun ku poważniejszych starań. Warto w t y m kontekście o d n o t o w a ć , że w logice występuje obecnie interesująca tendencja do oderwania się od zasadniczego korpusu filozofii, czego powodem jest właśnie to, iż
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
23
jest ona jedyną gałęzią tej dyscypliny, w której przez całe stulecie dokonywał się systematyczny postęp na modłę naukową, i w konsek wencji rości sobie ona pretensje do naukowej biegłości w dziedzinie jej swoistych zainteresowań. (2) Nie przeczy to jednak wcale temu, że istnieje obszar badaw czy właściwy dla filozofii logiki, podobnie jak istnieje obszar badaw czy filozofii fizyki, filozofii historii, filozofii prawa czy filozofii sztu ki. Uważa się, iż filozofia nie rywalizuje z żadną z dziedzin, które stanowią przedmiot jej badań, choć może starać się wnieść do nich jasność ujęcia. Filozof sztuki nie podaje recept na to, j a k pisać wier sze czy malować obrazy; zastanawia się nad naturą symboliki, sen sem, o ile takowy istnieje, w jakim wiersz może rościć sobie preten sje do prawdziwości; może również próbować formułować kryteria służące do oceny dzieła sztuki. Podobnie filozof fizyki nie wdaje się w teoretyczne rozważania fizykalne; nie m a nowych planet czy czą stek, które pojawiałyby się na obszarze, do którego ograniczają się j e g o badania. Może podejmować próby uściślania niektórych pojęć fi zyki, takich j a k prawdopodobieństwo czy spełnianie funkcji, ale j e g o zasadniczym zadaniem jest interpretacja. Bada relację, w jakiej pozo stają teorie fizykalne do świadectw, różnice strukturalne, jakie między nimi zachodzą, sposób, w jaki jedne teorie wyłaniają się ewolucyjnie z innych, roszczenia teorii d o obiektywności, a także możliwość uzgodnienia teorii z założeniami zdrowego rozsądku. (3) Implikuje to, że filozofia bierze przedmiot swoich badań skąd inąd z tej lub innej ze sztuk bądź nauk, albo z przed- i półnaukowych przeświadczeń i dyskursu życia powszedniego. Zajmuje wobec nich stanowisko krytyczne i wyjaśniające. Jednym z odkryć, jakich zdołali dokonać filozofowie, jest to, iż nie rozporządza ona kapitałem, który pozwalałby jej rozkręcić interes na własny rachunek. (4) Nie wyklucza to jednak wcale formułowania światopoglądu, jakkolwiek budowanie systemów filozoficznych niemal zupełnie wysz ło j u ż z mody. Wiąże się to jednak istotnie z wymogiem, by świato pogląd uwzględniał werdykty nauki i zapewne także sztuki. Odrzuco no natomiast pogląd, iż można postępować dedukcyjnie wychodząc od rzekomo samooczywistych pierwszych zasad i drogą czystej refleksji uzyskać obraz świata, który samodzielnie rości sobie pretensje do za-
24
/. Dziedzictwo
filozofii
sadności. N a w e t ci pluraliści, którzy mówili o tworzeniu światów, zmuszeni są przyznać, że to, co opisujemy, wyrażamy lub egzemplifi kujemy, nie jest zależne wyłącznie od naszych wyobrażeń. Istnieją pewne granice tolerancji, których nie można przekroczyć. Jeżeli za wsze m u s i m y patrzeć przez jakąś parę okularów, a nie każde ze szkieł daje taki sam obraz, nadal musimy patrzeć poprzez nie. Samo noszenie okularów to za mało. (5) Powszechne mniemanie, iż „zadaniem filozofa jest mówienie ludziom, j a k powinni żyć", choć stoi za nim autorytet Platona, opiera się na pewnym błędzie. Błąd ten polega na przyjęciu założenia, że moralność, tak jak geologia czy historia sztuki, jest dziedziną wiedzy, w której istnieją różne stopnie kompetencji, i że podobnie j a k można się zwrócić do historyka sztuki, ze względu na jego przygotowanie zawodowe, chcąc ustalić, czy pewien obraz jest fałszerstwem, może my zwrócić się do filozofa, gdy chcemy ustalić, czy jakiś czyn jest zły. Filozof nie posiada jednak tego rodzaju przygotowania, i to nie z powodu braków w swoim wykształceniu, lecz dlatego, że nie istnie je coś takiego jak autorytatywny przewodnik po dziedzinie osądu mo ralnego, który można by opanować w stopniu mistrzowskim. Gdy idzie o zachowania życiowe, filozof nie m a profesjonalnej przewagi nad jakimkolwiek innym człowiekiem. Uświadomienie sobie tego fa ktu skłaniało często w tym stuleciu filozofów moralności do traktowa nia swojej dyscypliny jako, jak to się technicznie określa, dyscypliny drugiego rzędu. Miast podejmować próby formułowania maksym mo ralnych, koncentrowali się raczej na definiowaniu terminów moralnych i określaniu granic dziedziny sądów o wartościach, to znaczy na za gadnieniu, czy, a jeśli tak, to w jaki sposób należy j e odróżniać od sądów o faktach. Wprawdzie nikt nie zakwestionował doniosłości tych zagadnień, pojawiła się ostatnio tendencja do ignorowania werdyktu, iż filozofia moralności powinna się do nich ograniczać. Nawet jeśli filozof moralności nie m o ż e rościć sobie pretensji do szczególnego rodzaju wiedzy eksperckiej, nie ma powodu, dla którego nie miałby proponować, na przykład, nowej teorii sprawiedliwości, jeśli jest prze konany, iż zasługuje ona na powszechną akceptację. Podobnie, nie ma p o w o d ó w , dla których nie miałby robić użytku ze swego intelektu przy rozwiązywaniu konkretnych problemów moralnych - j a k np. kie-
Przegląd
stanowisk
fdozoficznych
25
dy, jeśli w ogóle, człowiek m a prawo zabić. To, czy o ludziach, któ rzy podejmują takie zagadnienia, powinno się mówić, że uprawiają fi lozofię, jest mało interesującą kwestią werbalną. Liczy się przenikli wość i zasadność ich argumentacji. (6) Dobrym przykładem tego, j a k zagadnienie filozoficzne zysku j e klarowną postać w wyniku długiego sporu, jest uporczywy problem wolnej woli. Pogląd, iż istnieje bezpośredni konflikt między tezą, iż wszystkie zdarzenia zachodzące w przyrodzie, a w konsekwencji wszystkie ludzkie działania, są przyczynowo zdeterminowane, oraz te zą, że ludzie j a k o moralni sprawcy wymykają się władzy konieczno ści przyczynowej, okazał się być zwodniczo prosty. Ignoruje on wiele trudności, które powinny zostać rozwikłane. Po pierwsze, teza determinizmu okazuje się pusta, jeśli sprowadza się tylko do twierdzenia, że każde zdarzenie zachodzące w przyrodzie może podpadać pod tę czy inną generalizację. Uzyskuje ona treść dopiero wówczas, gdy pra wa, które mają rządzić na danym obszarze, zostają faktycznie wskaza ne. Po wtóre, mówienie o konieczności jest zbyteczne, o ile nie jest to po prostu pewien sposób powiedzenia, że zdarzenie, o którym mo wa, jest zgodne z p e w n y m m o d e l e m przyczynowym. Sugestia, iż z tego względu musi ono nieuchronnie zachodzić, j e s t zwodnicza i pozbawiona jakichkolwiek podstaw. W istocie, dotychczas nie do wiedziono, że zachowanie ludzkie podlega prawu, w wymaganym sen sie, ale możliwości, iż odkryjemy, że tak jest, nie można wykluczyć. Załóżmy na użytek argumentacji, że nauka fizjologii osiągnie taki sto pień rozwoju, iż będzie potrafiła podać wyjaśnienia wszystkich ludz kich zachowań. Nie wynikałoby z tego jednak wcale, że działania lu dzi nie m o g ą być zarazem wyjaśniane w terminach ich pragnień i przekonań, w równej mierze jak z faktu, iż posunięcia maszyny gra jącej w szachy mogą być wyjaśniane w terminach jej programu i bu dowy, nie wynika, iż nie mogą być one również wyjaśniane w termi nach funkcji, jaką pełnią w grze. Krótko mówiąc, gdyby dowiedziono, że działania ludzi są zdeterminowane przyczynowo, nie podważałoby to ich roszczeń do statusu racjonalnych sprawców. Ale czy wynikałoby z tego wówczas, że ludzka wola jest wolna? I teraz kwestia nie jest jasna. Jeśli jest to pytanie o to, czy ludzie byliby w stanie robić to, co postanowili, odpowiedź jest oczywiście taka, że bardzo często byli-
26
/. Dziedzictwo
filozofii
by w stanie to robić. Nie wystarczy to jednak zdezorientowanym teistom, którzy twierdzą, iż znaleźli w darowanej ludziom przez Boga wolnej woli podstawę do zwolnienia Go z odpowiedzialności za wszelkie zło w świecie, który, jak zakładają, został przez Niego stwo rzony. Domagają się oni nie tylko tego, by ludzie rozporządzali nie jednokrotnie wolnością czynienia tego, co postanowią, ale także, by same ich wybory były wolne. Ale j a k powinniśmy to rozumieć? W ten sposób, iż wybory ludzkie nie dają się czasami wytłumaczyć przyczynowo? Czy raczej tak, iż ludzie nie zawsze mają powody, by podejmować takie postanowienia, jakie podejmują? Pierwszy z tych sądów należy uznać za wątpliwy; drugi może okazać się prawdą. Ale nawet jeśli oba są prawdziwe, jak to się ma do tego, o czym mówi my? Czy naprawdę chcemy wyprowadzić wniosek, iż ludzie są odpo wiedzialnymi sprawcami swoich działań w tej mierze, w jakiej ich działania są niewytłumaczalne? Nasz teista może protestować, iż jest to parodiowanie j e g o stanowiska. Pragnie on przypisywać ludziom zdolność do samodeterminowania. Ale na czym miałaby polegać ta zdolność? Jeżeli nie oznacza ona, że ludzie czasami działają spontani cznie, czy, innymi słowy, że jest czasami kwestią przypadku, iż podej mują takie działania, jakie podejmują, nie oznacza ona niczego. Cóż to zresztą za odpowiedzialność, która staje się naszym udziałem z nada nia przypadku? Można jedynie wyprowadzić stąd wniosek, że „teologi czne" pojęcie wolnej woli jest w najwyższym stopniu mętne. Byłoby rzeczą interesującą rozważyć, czy takie niejasności wiążą się także z tym pojęciem wolnej woli, które jest wbudowane w nasze codzienne sądy prawne i moralne, a także w afektywne postawy du m y i wstydu, wdzięczności i urazy, czci i oburzenia, które leżą u podstaw naszych sądów moralnych. Skłonny jestem sądzić, że tak jest w istocie, i że w związku z tym nasze sądy moralne i prawne powinny zostać od o w e g o pojęcia uwolnione. Jednocześnie wątpię, czy jest w mojej mocy wyrzec się owych postaw na rzecz ściśle na ukowego podejścia do siebie samego i innych ludzi, i wątpię, czy ży czyłbym sobie tego, nawet gdyby leżało to w mojej mocy. Sądzę te dy, iż są powody, dla których warto zachować mętne pojęcie wolnej woli, o tyle, o ile mity, które o n o uruchamia, mają zbawienny wpływ.
Przegląd
stanowisk
filozoficznych
27
(7) W ostatnich czasach filozofowie głoszą, iż odkryli, że filozo fia bada ludzkie myślenie, i że klucz do badania ludzkiego myślenia leży w analizie sposobu posługiwania się językiem. Pierwszy z tych sądów jest zbyt ogólnikowy, by zasługiwał na uwagę, pomijając już fakt, iż istnieją metody badania ludzkiego myślenia, np. metody poja wiające się w sprawozdaniach z eksperymentów psychologicznych; nie należą one do metod filozoficznych, choć nie ma powodów, by filo zof, który zajmuje się np. mechanizmami percepcji, nie miał korzy stać z ich wyników. Drugi sąd również wymaga uściślenia. Badanie języka ma wiele aspektów i nie każdy z nich m a jakieś bezsporne znaczenie dla filozofii. Na przykład nie jest jasne, jaki morał filozofi czny można wyprowadzić z filologii porównawczej albo ze śledzenia etymologii, choć w tym przypadku może być coś filozoficznie suge stywnego w różnych znaczeniach, jakie nadaje się w różnych języ kach, albo w różnych okresach czasu w tym samym języku, takim słowom j a k „substancja" czy „przyczyna". Niemniej jest prawdą, iż okazało się, że wiele tradycyjnych zagadnień filozofii wiąże się ściśle z problemami językowymi; np. zagadnienie tożsamości wewnętrznej z analizą sposobu posługiwania się nazwami własnymi i innymi termi nami jednostkowymi, zagadnienie powszechników z wyjaśnieniem spo sobu posługiwania się terminami ogólnymi, a zagadnienie prawdy z opisem asercji zdań oznajmujących. Istnieje również teza, że analizo wanie sposobu posługiwania się słowami może być metodą odsłania nia natury tego, co owe słowa desygnują. Na przykład, jeśli potrafi my ustalić warunki, w jakich spełniona jest forma zdaniowa „x pa mięta udzielimy odpowiedzi na pytanie, czym jest pamięć. (8) Ze swej strony sądzę, że jeśli poszukuje się pojedynczej for muły, która charakteryzowałaby stadium, w jakim znajduje się obec nie filozofia, „badania nad świadectwami" stanowiłyby lepszy wybór niż „badania nad językiem". Badanie świadectw obejmuje bowiem ba danie języka, gdyż po to, by ustalić, w jakim stopniu sądy jednego typu przemawiają na rzecz sądów innego typu, musimy wiedzieć, j a k rozumiane są zdania, przez które owe sądy są, odpowiednio, wyraża ne. W istocie, te dwa zabiegi idą ze sobą w parze. Podobnie badanie natury czegoś takiego j a k pamięć poprzez analizę zdań, w których występują takie słowa j a k „zapamiętywanie", może być z równym po-
28
/. Dziedzictwo
filozofii
wodzeniem przedstawiane j a k o badanie podstaw, na których opierają się roszczenia pamięci. Badanie świadectw m a jednak szerszy zasięg, ponieważ nie ogranicza się, w odróżnieniu od „badania języka", do rozjaśniania treści naszych przekonań, lecz stawia również pytania do tyczące podstaw, na których te przekonania się opierają; a to jest już z pewnością pytanie filozoficzne, o ile tylko zostanie zinterpretowane w wystarczająco ogólnych terminach. Wreszcie, możemy nadać „bada niu świadectw" dostatecznie szeroką interpretację, aby mogło obejmo wać dwa pytania, które ponownie znalazły się w centrum zaintereso wań filozofii: O c z y m wolno zasadnie twierdzić, że istnieje? oraz: W jakiej mierze to, co istnieje, jest naszym wytworem?
II Odwrót od Hegla
Na przełomie stuleci dominującym kierunkiem filozoficznym był idealizm, który przyjmował na ogół formy czerpiące inspirację z filo zofii Hegla. Wprawdzie Marks i Engels próbowali „postawić Hegla z głowy na nogi" zachowując heglowską dialektykę, ale obracając jego idealizm w materializm, jednak ich poglądy wywarły niewielki wpływ w świecie filozofii; spośród ich uczniów tylko Rosjanin Plechanow, którego Szkice z dziejów materializmu ukazały się w 1896 r., stworzył oryginalne dzieła o jakimkolwiek znaczeniu. W Niemczech czynnikiem przeciwdziałającym była szkoła Franza Brentana (1838-1916), którego czołowy uczeń, Alexius von Meinong, był rzecznikiem skrajnej wersji realizmu platońskiego. Jednakże fenomenologia, następne stadium w rozwoju tego ruchu, stworzona przez Edmunda Husserla (1859-1938) , jakkolwiek więcej zawdzięczała jednostronnie interpetowanej filozofii Descartes'a niż Heglowi, nabierała coraz wyraźniejszych akcentów ide alistycznych. W Stanach Zjednoczonych czołowy heglista Josiah Royce musiał stawić w Harvardzie czoło platonikowi George'owi Santayanie i pragmatyście Williamowi Jamesowi, których poglądy zyskały sobie przypuszczalnie większe wpływy. W istocie, William James, którego twórczość będę omawiał szerzej, był jednym z głównych architektów obalenia heglizmu. Jego wrogości wobec Hegla nie podzielał twórca pragmatyzmu Charles Sanders Peirce, ale większość prac Peirce'a nie została opublikowana za jego życia, a miejsce wśród najwybitniejszych filozofów dziewiętnastego wieku p r z y z n a n o mu dopiero w drugim 1
1
Zob. rozdział VII.
30
//. Odwrót
od
Hegla
ćwierćwieczu naszego stulecia. Pod tym względem Peirce przypomina wielkiego niemieckiego logika Gottloba Fregego (1848-1925), którego pisma z filozofii języka i podstaw matematyki były wprawdzie publi kowane już od lat siedemdziesiątych XIX w., ale ich wartość zaczęto powszechnie doceniać dopiero od niedawna. W Anglii najwybitniejszym heglistą był Francis Herbert Bradley (1846-1924), który oddaniem dla Absolutu przewyższył swego mistrza tak dalece, iż doprowadziło go to do zaprzeczenia realności materii, przestrzeni i czasu. W Oksfordzie Bradley i jego uczeń Harold Jo achim byli mniej liczni niż uczniowie profesora logiki Johna Cooka Wilsona (1849-1915), badacza filozofii Arystotelesa, który był rzeczni kiem pewnej formy zdroworozsądkowego realizmu, ale prace dwóch heglistów cieszyły się większym zainteresowaniem. W szczególności książka Joachima The Naturę of Truth, opublikowana w 1906 r., za wiera najbardziej zwięzłe i dobitne sformułowanie jednego z podsta wowych aspektów stanowiska heglowskiego. Joachim atakuje tu prze de wszystkim korespondencyjną teorię prawdy, opowiadając się za teorią koherencyjną, ze względu na to, iż ze zbioru sądów, który konstytuuje rzeczywistość, nie możemy wyodrębnić żadnych przeciw stawnych zbiorów członów, między którymi miałaby zachodzić relacja korespondencji. Ponieważ Joachim przyznaje, iż nie będziemy nigdy w stanie sformułować pełnego zbioru sądów, czego miałaby wyma gać, w myśl j e g o interpretacji, całkowita koherencja, kończy swą książkę uwagami sceptyckimi. Uniwersytet w Cambridge również wydał wybitnego heglistę w osobie Johna Ellisa McTaggarta (1866-1925). Odwołując się do bardziej ścisłej argumentacji niż Bradley i czyniąc większe starania, by ocalić zjawiska, McTaggart doszedł jednak do podobnych, nega tywnych wyników. Jego podstawowa praca, The Naturę of Existence, została opublikowana dopiero w 1921 r., ale już w latach dziewięć dziesiątych XIX w. wywierała znaczny wpływ na szkołę filozoficzną w Cambridge. Wśród młodszych filozofów, na których oddziałała do ktryna McTaggarta, znaleźli się Bertrand Russell i George Edward Moore. Po dość krótkim czasie obaj zwrócili się jednak przeciw nie mu. Ponieważ rozstanie tych dwóch postaci z heglizmem miało, zwła szcza w przypadku Russella, zasadnicze znaczenie dla dalszego roz-
Bertrand
Russell
31
woju filozofii nie tylko w Anglii, ale także w niektórych krajach eu ropejskich i w całym świecie anglojęzycznym, historię dwudziesto wiecznej filozofii możemy rozpocząć od przedstawienia filozoficznej kariery Russella i Moore'a.
Bertrand
Russell
Bertrand Russell urodził się w 1872 r., a zmarł w 1970 r., nie spełna dwa miesiące przed swoimi dziewięćdziesiątymi ósmymi uro dzinami. Po mieczu i po kądzieli j e g o rodzina należała do wigowskiej arystokracji angielskiej. Jego dziadek, lord John Russell, słynny libe ralny mąż stanu, sprawował trzykrotnie funkcję premiera, wprowadził w 1839 r. pierwszą ustawę o zmianie odynacji wyborczej do parla mentu i otrzymał później tytuł pierwszego hrabiego (earl) Russell. Bertrand Russell został trzecim hrabią Russell w 1931 r., po śmierci swojego brata Franka. Ponieważ j e g o rodzice zmarli, zanim ukończył cztery lata, był wychowywany przez babkę ze strony ojca i otrzymał wykształcenie w szkołach prywatnych. Uzyskał stypendium matematy czne w Trinity College w Cambridge, a w roku 1890, będąc na trze cim roku, zmienił kierunek studiów na filozofię, którą ukończył w 1894 r. Był członkiem Trinity College od 1895 do 1901 r. i po nownie od 1944 r., choć na ogół nie przebywał w Cambridge. Był również w y k ł a d o w c ą filozofii w Cambridge w latach 1910-1916 i 1944-1949. Poza tym piastował niewiele stanowisk akademickich, wykładał jednak j a k o wizytujący profesor na Uniwersytecie Pekińskim od 1920 do 1921 r., na Uniwersytecie Harvardzkim w 1914, i raz j e szcze w 1940 r.; prowadził również sporadycznie wykłady na innych uniwersytetach amerykańskich i brytyjskich. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy było to, że zaintereso wania Russella w wielu kierunkach wykraczały poza filozofię. Był uta lentowanym i płodnym pisarzem; z ponad sześćdziesięciu książek, któ re opublikował, tylko około dwudziestu ma charakter ściśle filozoficz ny. Zgodnie z rodzinną tradycją interesował się przez całe życie poli tyką, a jego pierwszą opublikowaną pracą, która ukazała się w 1896 r., była książka o niemieckiej socjaldemokracji. Zanim został parem, trzy-
32
//. Odwrót
od
Hegla
krotnie kandydował bez powodzenia w wyborach do parlamentu, dwa razy z ramienia Partii Pracy, a raz, w 1907 r., jako kandydat Krajo wego Związku Towarzystw na rzecz Praw Wyborczych dla Kobiet. Był czterokrotnie żonaty i trzy razy rozwodził się. Za swoje zaanga żowanie polityczne zapłacił dwoma wyrokami więzienia; po raz pierwszy skazano go w 1918 r. na sześć miesięcy więzienia za znieważenie ar mii amerykańskiej, a w 1961 r., mając osiemdziesiąt dziewięć lat, zo stał skazany na tygodniowy pobyt w więziennym szpitalu za podburza nie do obywatelskiego nieposłuszeństwa w ramach popierania Kampa nii na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego. Właśnie aktywne zaangażowanie Russella w kampanię przeciw udziałowi Anglii w pierwszej wojnie światowej stało się w 1916 r. powodem nieprzedłużenia mu kontraktu wykładowcy w Trinity College. Russell nie zawsze był jednak pacyfi stą. Opowiadał się za zbrojnym oporem wobec Hitlera i przez pewien krótki okres czasu po drugiej wojnie światowej był przekonany, że po winno się przynajmniej zagrozić Rosji użyciem bomby atomowej. Choć zawsze miał radykalne poglądy polityczne, wobec komunizmu konsekwentnie zajmował wrogą postawę od czasu, gdy w 1919 r. od wiedził Związek Radziecki i poznał j e g o przywódców. Niemniej u schyłku życia doszedł do przekonania, że zwycięstwo komunizmu by łoby mniejszym złem niż skutki totalnej wojny atomowej. Jednym ze stałych obszarów zainteresowań Russella była również edukacja, o której sporo pisywał. W latach trzydziestych, głównie ze względu na dwoje najstarszych dzieci, jakie miał z drugiego małżeń stwa z Dorą Black, razem z nią założył i prowadził szkołę podstawo wą. To właśnie jego postępowe poglądy w sprawach edukacji i mo ralności, którym dawał wyraz w pracach o bardziej popularyzatorskim charakterze, doprowadziły w 1940 r. do tego, że na mocy orzeczenia sądowego został uznany za osobę nieodpowiednią do piastowania ka tedry filozofii w City College w N o w y m Jorku. Proces został wyto czony miastu N o w y Jork przez jednego z rodziców za namową części miejscowego kleru, a sam Russell nie mógł brać w nim udziału j a k o strona. Już od wieku młodzieńczego był przeciwnikiem wszelkich form teizmu, a zwłaszcza chrześcijaństwa, czemu dał wyraz w książce Why I am not a Christian (przekł. pol. Dlaczego nie jestem chrześci janinem). Był niezrównanym polemistą, błyskotliwym popularyzatorem
Bertrand
33
Russell
nauk fizykalnych i społecznych, a także wpływowym obrońcą tych li beralnych idei, w które wierzył. Jeśli niektóre prace o bardziej popu laryzatorskim charakterze, takie jak Marriage and Morals (tłum. pol. Małżeństwo i moralność), za które otrzymał Nagrodę Nobla, wydają się dziś anachroniczne, to jest tak w znacznej mierze z powodu zmian w klimacie moralnym, do których owe prace walnie się przy czyniły. W tej pracy będziemy się jednak zajmować jedynie filozofią Russella w węższym sensie tego terminu.
Podejście
Russella
do
filozofii
Russell pisze w swej autobiografii, że do zainteresowania się fi lozofią skłoniło go pragnienie znalezienia dobrego uzasadnienia dla przeświadczenia o prawdziwości matematyki. Kiedy j a k o dwunastola tek po raz pierwszy został wprowadzony przez brata w tajniki geo metrii Euklidesowej, j e g o sprzeciw budziło w y m a g a n i e , by przyjął aksjomaty na wiarę. Zgodził się to uczynić jedynie z szacunku dla swego brata, który postawił to jako warunek podjęcia dalszych kroków w nauce, nie wyzbył się jednak przeświadczenia, że sądy geometrii, a w istocie sądy wszelkich innych gałęzi matematyki, wymagają jakiegoś dalszego uzasadnienia. Przez jakiś czas skłaniał się ku stanowisku swojego świeckiego ojca chrzestnego, Johna Stuarta Milla, że sądy matematyki są generalizacjami empirycznymi, uzasadnianymi indukcyj nie na podstawie wielu rozmaitych obserwacji, które się do nich stosu ją; kolidowało to jednak z przekonaniem, z którego Russell nie chciał zrezygnować, że prawdziwe sądy czystej matematyki nie są jedynie przygodnie prawdziwe, lecz są prawdziwe w sposób konieczny. Rozwiązanie, które znalazł, wychodząc z powszechnie akceptowa nego założenia, że całą matematykę można zredukować d o ^ d ó w j j o tyczących liczb naturalnych, polegało na zredukowaniu z kolei o w y s k . ^ądów do sądów systemu logiki formalnej. Było to przedsięwzięcie, które, o czym Russell nie wiedział, usiłował przeprowadzić trzydzieści lat wcześniej Frege - wymagało ono, po pierwsze, znalezienia metody definiowania liczb naturalnych w terminach czysto logicznych i, po wtóre, zbudowania systemu logicznego, który byłby dostatecznie boga ty, by m o ż n a było z niego d e d u k o w a ć sądy arytmetyki. Pierwsze
34
//. Odwrót
od
Hegla
z tych zadań Russell próbował zrealizować w książce The Principles of Mathematics, opublikowanej w 1903 r. natomiast drugie, wraz ze swym d a w n y m tutorem w dziedzinie matematyki Alfredem Northern W h i t e h e a d e m , w trzech m o n u m e n t a l n y c h tomach pracy Principia Mathematica, które ukazywały się latach 1910-1913. Przedsięwzięcie to przedstawione jest bardziej przystępnie w Introduction to Mathematical Philosophy (przekł. pol. Wstąp do filozofii matematyki) Russella, książce, którą napisał w czasie pobytu w więzieniu w 1918 r., a opublikował rok później. Celem, który udało się osiągnąć Russellowi i Whiteheadowi, zgodnie z przyjętą przez nich koncepcją liczby jako czegoś, co zasad niczo stosuje się do klas, było podanie czysto logicznego opisu, na czym polega to, iż klasie przysługuje pewna liczba, a także ujęcie, za pomocą metody przyporządkowywania elementów klas, pojęcia liczby kardynalnej w ogólnej definicji. Jaki jest jednak, mógłby ktoś spytać, cel owej operacji, poza tym, iż stanowi ona pokaz elegancji i ekono mii? Odpowiedź jest taka, iż Russell uważał taką ekonomię za gwa rancję prawdziwości. W zbiorze esejów Mysticism and Logic, który ukazał się w 19 r., ujął to w sposób następujący: „Dwa zbiory równoliczne wydają się mieć ze sobą coś wspólnego; przyjmuje się, że tym czymś jest ich liczba kardynalna. Ale dopóty, dopóki liczba kar dynalna jest wyprowadzana z owych zbiorów, a nie konstruowana w ich terminach, jej istnienie musi pozostawać wątpliwe, chyba że wpro wadzi się j e na mocy metafizycznego postulatu ad hoc. Definiując liw czbę kardynalną danego zbioru jako klasę wszystkich zbiorów równolicznych, unikamy konieczności owego metafizycznego postulatu, a tym samym usuwamy niepotrzebne wątpliwości z filozofii arytmetyki" . 2
Niestety, wyjaśnienie to nie uwalnia nas od kłopotów. O w e „nie potrzebne wątpliwości" to wątpliwości dotyczące tego, czy rzeczywi ście istnieją takie rzeczy j a k liczby. Jakiego rodzaju są to wątpliwości? Na czym miałoby polegać odkrycie, że liczb nie ma? Jak można by ta kiego odkrycia dokonać? Wydaje się, iż odkrycia tego nie sposób doko nać w żaden inny sposób, jak wykazując, że liczby nie są redukowalne Mysticism
and Logic,
G. Allen and Unwin, London 1917, s. 56.
Bertrand
35
Russell
do klas, cyfr lub czegokolwiek innego. Gdyby jednak można było te go dowieść, czy obligowałoby to nas do rezygnacji z arytmetyki albo do traktowania jej jako gry naszej wyobraźni? Nie muszę wspominać o tym, iż jest ona grą naszej wyobraźni w takim oto sensie, że jej sądy nie opisują świata, lecz wyrażają jedynie reguły wnioskowania zgodnie z zasadami p e w n e g o rachunku, który zdecydowaliśmy się przyjąć. Nie każdy matematyk zgodziłby się jednak z tym poglądem. A jak miałbym spierać się z kimś, kto zajmuje stanowisko realistyczne? T a k czy owak, Russell unika tej trudności, o ile j e g o metody efektywnie redukują liczby d a klas, przy założeniu, że istnienie klas nie jest dla niego czymś równie kłopotliwym; a w tym okresie nie było. Pierwsze książki filozoficzne Russella, An Essay on Foundation of Geometry, wydana w 1897 r., oraz A Critical Exposition of Philosophy of Leibniz, wydrukowana w 1900 r., zostały napisane z Kantowskiego punktu widzenia, ale do czasu publikacji The Principles of Mathematics Russell stał się pod w p ł y w e m M o o r e ' a zwolennikiem s. skrajnej wersji realizmu platońskiego. O wszystkim, co m o ż e zostać użyte w wypowiedzi, mówił w ó w c z a s , i ż jest terminem; każdy termin mógłby być logicznym podmiotem sądu; a wszystkiemu, co mogłoby być logicznym podmiotem sądu - włącznie z bytami nieistniejącymi, takimi jak jednorożce, a nawet bytami niemożliwymi logicznie, takimi jak największa liczba pierwsza - miałby być, w pewnym sensie, przy pisywany byt. Później doszedł jednak do wniosku, że taka skrajna to lerancja wobec mnożenia bytów dowodzi, jak to ujął, iż „zawodzi owo poczucie realności, które należałoby zachować nawet w badaniach naj bardziej abstrakcyjnych". „Logika - pisał dalej - nie może uznać jedno rożca tak samo jak zoologia, albowiem logika interesuje się realnym światem zupełnie tak samo szczerze jak zoologia, chociaż interesuje się rysami bardziej oderwanymi i ogólnymi tego świata" . Wydaje się, iż świadczy to o pewnej trwałej skłonności do realizmu logicznego, ale w istocie Russell posunął się tak daleko w odwrotnym kierunku^-ŻŁ jsane^ gował realność klas zastępując j e włąsnościami .~prawdopodobnie z pew nym uszczerbkiem dla swego programu matematycznego. C o więcej, pow
3
r
3
Wstęp 1958, s. 248.
do
filozofii
matematyki,
przeł. Czesław Znamierowski, PWN, Warszawa
36
//. Odwrót
od
Hegla
rzucił również pogląd, że każde wyrażenie nazwowe oznacza pewien termin, któremu w jakiś sposób przysługuje byt. P o w o d ó w , które sprawiły, że zmienił swe stanowisko, należy doszukiwać się w słynnej teorii deskrypcji, którą sam uważał za jedno ze swoich dwóch naj ważniejszych dokonań w filozofii; drugim miała być teoria typów. Teoria
deskrypcji
i teoria
typów
Problemy, które doprowadziły do sformułowania teorii deskrypcji, były związane z przyjętym przez Russella założeniem, że znaczenie nazwy należy utożsamiać z przedmiotem, który ta nazwa denotuje. Pytanie, czy pewien znak jest nazwą, zostaje tym samym powiązane z pytaniem, czy istnieje przedmiot, który oznacza. Jak widzieliśmy, Russell był swego czasu bardzo rozrzutny w mnożeniu takich bytów, ale ograniczało go narastające „poczucie rzeczywistości". Z tego nadmiaru nazw wypływały swoiste trudności. N a przy kład, j e ż e l i wyrażenia denotujące, takie j a k „autor Waj^rleyalU^funk cjonują j a k o n a z w y i jeśli znaczenie nazwy jest utożsamiane z przed miotem noszącym tę nazwę, pociąga to za sobą, iż powiedzenie, że Scott był autorem Waverleya, rozumiane jest po prostu w taki spo sób, że Scott -był Scottem. Jednakże, j a k zauważył Russell, jest oczy wiste, że kiedy książę regent chciał dowiedzieć się, czy Scott jest au torem Waverleya, nie dawał w ten sposób wyrazu temu, iż interesuje go prawo tożsamości. Z kolei, jeśli wyrażenie „obecny król Francji" nazywa jakiś przedmiot, i jeśli to, co mówi się o jakimś przedmiocie, musi być prawdą bądź fałszem, jeden z sądów: „Obecny król Francji jest łysy" i „Obecny król Francji nie jest łysy" musi być sądem pra wdziwym. Gdybyśmy sporządzili jednak listę wszystkich rzeczy, które są łyse, oraz listę wszystkich rzeczy, które nie są łyse, na żadnej z nich nie znaleźlibyśmy obecnego króla Francji. W charakterystyczny dla siebie sposób Russell zauważył, że „hegliści, którzy lubują się w syntezie, wyprowadziliby z tego prawdopodobnie wniosek, że nosi on perukę" . N a gruncie tego stanowiska kłopotliwe jest nawet powiedze nie, że nie ma nikogo takiego jak obecny król Francji; wydaje się 4
Logic and Knowledge,
G. Allen and Unwin, London 1956, s. 4 8
Bertrand
Russell
37
bowiem, że „przedmiotowi" musi przysługiwać jakaś forma bytu, po to, by zaprzeczenie j e g o istnienia mogło być zrozumiałe. Problem, mówiąc słowami Russella, polega na tym: „Jak niebyt może być pod miotem s ą d u ? " . N a gruncie Russellowskiego założenia, że n a z w a nie posiada znaczenia, jeżeli nie denotuje jakiegoś przedmiotu, wszystkie te trud ności wypływają z następnego założenia, które głosi, że wyrażenia denotujące takie jak „autor Waverleya" i „obecny król Francji" funk cjonują jako nazwy; i właśnie to drugie założenie Russell postanawia poświęcić. Russellowska teoria deskrypcji m a wykazać, że wyrażenia,* "^7 które przyjmują postać deskrypcji określonych bądź Heskrypcjj nie określonych, nie są używane j a k o nazwy, a. d o t e g o ^ J ^ y . - wnosiły wkład w znaczenie zdań, w których występują, nie jest konieczne, by ^cokolwiek denotowały, Russell nazywał owe wyrażenia „symbolami niekompletnymi"; miał przez to na myśli zarówno to, że. ich wkład w znaczenie jadania nie p o l ę g a j o a denotowaniu, j a k i ta, że są one podatne na analizę. Teoria deskrypcji miała d e m o n s t r o w a ć , w j a k i sposób te dwa warunki są spełnione. 5
Russell wykazuje to w teorii deskrypcji w bardzo prosty sposób. Przyjmuje założenie, że we wszystkich przypadkach, kiedy jednemu, d w ó m lub większej liczbie podmiotów przypisywany jest pewien pre dykat, mówi się o tych podmiotach, iż pozostają w pewnej relacji, to znaczy w e wszystkich przypadkach poza tymi, kiedy p o prostu stwierdza się lub zaprzecza istnieniu podmiotu, w użycie deskrypcji uwikłane jest ukryte twierdzenie, iż istnieje przedmiot, który jej odpo wiada. Następnie stosuje się procedurę polegającą po prostu na wyraźnym sformułowaniu owego ukrytego twierdzenia. .Wyelimiąo^a4iie wyrażeń deskrypcyjnych i przedstawienie i c ^ a k o symboli njęk o m p l e t n y c F uzyskuje się poprzez rozwinięcie ich w zdania egzysten cjalne i_ z i n t e r p r e t o w a ć j a k o zdań, któ re że coś, a w przypadku określonych wyrażeni deskryp cyjnych, że tylko jedna rzecz, posiada własność, która jest zawarta w deskrypcji. Tak więc, w najprostszej wersji owej teorii, przedsta5
Tamże.
38
//. Odwrót
od
Hegla
wionej w Principia Mathematica, zdanie takie j a k j S c o t t - ^ Ł - a u t o r e m Waverleya" zostaje rozwinięte w „Istnieje x, takie że x napisał Waverleya\ takie, że dla każdego y, jeżeli y napisał Waverleya^ to y jest identyczne ż x, i takie, że x jest identyczne ze Scottem" Podobnie, zdanie „Obecny król Francji jest łysy" przekształca się w „Istnieje x, takie, że x panuje obecnie w e Francji; takie, że dla każdego y, jeżeli y panuje obecnie we Francji, y jest identyczne z x, i takie, że x jest łyse". Pytanie, j a k niebyt może stać się podmiotem sądu,-4ichylamy poprzez zmianę podmiotu. R z e k o m e wyrażenie denotujągg, ^zostaje przekształcone w zdanie egzystencjalne, które w przypadku obecnego króla F r a n c j i , . j ^ ^ \ ^ , M ^ . S ^ ^ & ^ ^ Łatwo zauważyć, że procedurę tę można zastosować nie tylko do wyrażeń, które mają gramatyczną formę wyrażeń deskrypcyjnych, ale do jakiegokolwiek znaku nazwowego, który m a jakąś konotację. Od r y w a m y konotację o w e g o znaku i przekształcamy j ą w predykat o nieokreślonym podmiocie; gdy dla tego predykatu zostaje wskazany jakiś podmiot, stosuje się ten sam zabieg, tak iż do pierwotnego pre dykatu dołączony zostaje następny; procedurę tę stosuje się aż d o chwili, gdy d o podmiotu wszystkich tych predykatów odnosimy się w sposób nieokreślony przy pomocy wyrażenia „Istnieje pewne JC, ta kie że", zastępującego to, co znane jest pod techniczną nazwą kwantyfikatora egzystencjalnego, bądź j e g o nazwą jest znak, który w ogóle nie m a konotacji. Nazwa ta spełnia funkcję łączenia predykatów, ale poza tym pełni jedynie rolę zaimka wskazującego. W bardziej przy stępnych ujęciach tej teorii Russell pisał często tak, j a k gdyby sądził, że zwykłe nazwy własne, takie j a k „Scott", były w istocie nazwami, w jego rozumieniu tego terminu; ponieważ uważał jednak - w moim przekonaniu słusznie - że takim nazwom własnym przypisuje się po tocznie pewną konotację, jakkolwiek konotacja ta może się zmieniać w różnych okolicznościach ich użycia, opowiadał się za bardziej spój nym poglądem, że są one ukrytymi deslaypcjaml) Podobnie j a k zwyk łe deskrypcje, mogą one być używane w sposób znaczący, m i m o iż przedmioty, do których mają się rzekomo odnosić, nie istnieją. Z dru giej strony, koniecznym warunkiem tego, by coś było - j a k to okre śla Russell - nazwą własną w sensie logicznym, jest to, by znaczące u ż y c i e t e g o c z e g o ś g w a r a n t o w a ł o istnienie p r z e d m i o t u , który m a
denotować. Ponieważ jedynymi znakami, które spełniają ten warunek, są - w myśl stanowiska Russella - znaki, które odnoszą się do bie żących danych zmysłowych i introspekcyjnych, teorie logiczne Russel la zazębiają się tutaj z jego teorią wiedzy. Teorię deskrypcji okrzyknięto zrazu „paradygmatem filozofii" . Później krytykowano ją za to, że nie przedstawia adekwatnego opisu faktycznego sposobu użycia wyrażeń deskrypcyjnych. Wskazywano, że wyrażenia takie rozumiane są z w y k l e nie j a k o wyrażenia, które w sposób ukryty stwierdzają, lecz raczej j a k o wyrażenia, które presuponują istnienie przedmiotu, do którego mają się odnosić. W przypad ku, gdy odniesienie nie istnieje, nie powinniśmy zatem mówić, że są dy, przy których wyrażaniu posługujemy się wyrażeniami deskrypcyjnymi, są prawdziwe, lecz że nie przysługuje im w ogóle wartość lo giczna . Praktykę tę można by w istocie stosować, ma ona wszakże ten oczywisty mankament, że oddziela stwierdzanie sądu od stwierdzania j e g o prawdziwości; skoro bowiem nie przysługuje wartość logicz na, to ,jest prawdą, że /?" jest fałszem. Wysuwano także twierdzenie, iż zdania, w których posługujemy się wyrażeniami deskrypcyjnymi, aby wyróżnić jakiś przedmiot, nie poddają się najczęściej procedurze Russella w tej postaci, w jakiej j e wypowiadamy. Kiedy m ó w i m y „Dziecko płacze" albo „Czajnik gwiżdże", nie chcemy wcale dawać do zrozumienia, że we wszechświecie istnieje tylko jedno dziecko al b o j e d e n czajnik. Liczymy na to, że kontekst w s k a ż e , do którego konkretnego przedmiotu tego czy innego rodzaju się odnosimy. Jeżeli jednak musimy włączyć do tego typu zdania jakiś predykat, który jest spełniony przez dany przedmiot, sam fakt, że może istnieć wiele róż nych predykatów, które czynią zadość temu wymogowi, sprawia, że to, czy sąd wyrażany przez zdanie, które otrzymujemy w wyniku analizy, będzie logicznie równoważny sądowi wyrażanemu przez zda nie, od którego wyszliśmy, staje się co najmniej wątpliwe. 6
7
Byłby to zarzut poważny, gdyby teoria deskrypcji miała istotnie 6
matics, 7
i język.
Sugestię taką zgłosił, na przykład, F. P. Ramsey w The Foundations of MatheRoutledge and Kegan Paul, London 1931, s. 263. Zob. P. F. Strawson, O odnoszeniu się użycia wyrażeń do przedmiotów, w: Logika Studia z semiotyki logicznej, przeł. Jerzy Pelc, PWN, Warszawa 1967.
40
//. Odwrót
od
Hegla
służyć - zgodnie z intencją Russella - dostarczaniu ścisłych przekła dów zdań, do których się stosuje. W rzeczywistości, niezależnie od tego, czy Russell zdawał sobie z tego w pełni sprawę, teoria deskryp cji nie dostarcza jednak reguły przekładu, lecz techniki parafrazowa nia. Jej metoda polega na wyraźnym formułowaniu informacji, która jest pośrednio zawarta w użyciu wyrażeń denotujących, niezależnie od tego, czy są to nazwy własne, czy wyrażenia deskrypcyjne, albo musi zostać wyłowiona z kontekstu. Jeśli, zgodnie z późniejszym poglądem Russella , funkcję łączenia predykatów może spełniać relacja współwystępowania, prowadzi to do wniosku, że wyrażenia denotujące czy terminy jednostkowe, j a k się zwykło j e obecnie nazywać - są zbędne, lub może potrzebne tylko w charakterze zaimków. Ponieważ istotnie prowadzi to do takiego wniosku, nie m a zna czenia fakt, iż owa teoria miała rozwiązywać pozorny problem, zro dzony przez fałszywe założenie Russella, że znaczenie nazwy jest toż same z przedmiotem, który ona denotuje. N a z w a odnosi się do przedmiotu, który tę n a z w ę nosi, jeżeli taki przedmiot istnieje, ale znaczenie nazwy nie jest tożsame z przedmiotem, który ją nosi; o przedmiocie, który nosi tę nazwę, da się powiedzieć wiele rzeczy na przykład, że istnieje przez taki-to-a-taki okres czasu, albo że po siada taką-to-a-taką lokalizację czasoprzestrzenną - których przypisy wanie znaczeniu nazwy nie miałoby żadnego sensu. Nie jest tak, by dla używania i rozumienia nazwy, przy jakimkolwiek zwykłym sensie tego terminu, było konieczne, aby udało się znaleźć dla niej odniesie nie. Znaczenie zdania „Król Artur pobił Sasów", które zostaje wysu nięte j a k o twierdzenie historyczne, pozostaje takie samo, niezależnie od tego, czy król Artur istniał naprawdę, czy nie. Broniąc poglądu, iż użycie nazw powinno gwarantować istnienie ich przedmiotów, Russell z m u s z o n y był ograniczyć ich odniesienia do tego, co określał mia nem „partykulariów e g o c e n t r y c z n y c h " i ostatecznie do traktowania ich j a k o zaimków, takich j a k słowa „ten", „tu" i „teraz", które przy zwykłej interpretacji w ogóle nie są nazwami. M i m o to zaimki te należą d o klasy terminów j e d n o s t k o w y c h i trudno rozstrzygnąć, czy j e także dałoby się wyeliminować. Idzie 8
8
Zob. An Inąuiry
into Meaning
and Truth, G. Allen and Unwin, London 1940.
Bertrand
Russell
41
tutaj o to, czy można całkowicie uwolnić język od kontekstu wypo wiedzi. Rzecz jasna, zdanie „Piszę w tej chwili te słowa na tarasie mojego domu w Provence" nie jest równoważne żadnemu zbiorowi zdań, głoszącemu, że takie-to-a-takie słowa pisze człowiek odpowiada jący takiemu-to-a-takiemu niepowtarzalnemu opisowi rankiem 29 lipca 1979 roku w miejscu odpowiadającym takim-to-a-takim współrzędnym przestrzennym. Czy tego rodzaju parafraza niesie j e d n a k identyczną informację? Skłonni jesteśmy powiedzieć, że nie mówi nam ona, że to ja jestem osobą, która odpowiada temu opisowi, że to dzisiaj jest 29 lipca 1979 roku i że to tutaj jest miejsce oznaczone przez współ rzędne. Odniesienie owych zaimków można by uchwycić za pomocą dalszych charakterystyk, ale moglibyśmy mieć nadal poczucie, że coś istotnego pominęliśmy. Należałoby wówczas powiedzieć, że to, co zo stało pominięte, można jedynie wskazać, a nie opisać; co implikuje, że języka nie można uwolnić od zależności od kontekstu. Niemniej, anioł rejestrujący dzieje świata, które obejmowałyby fakt, iż piszę te słowa, nie musiałby się wcale posługiwać takimi zaimkami. Zapewne płynie z tego taki morał, że kiedy uczestniczy się w dziejach świata, a to jest naszym udziałem, i kiedy mówi się z miejsca, jakie we wnątrz niego zajmujemy, nie można zajmować punktu widzenia reje strującego anioła. Albo raczej możemy zajmować ów punkt widzenia, ale musimy powrócić na nasze miejsce po to, by zinterpretować wy powiedzi, które stamtąd formułowaliśmy. D o n i o s ł y m historycznym n a s t ę p s t w e m teorii deskrypcji było wprowadzenie do szerokiego obiegu rozróżnienia formy gramatycznej zdania i tego, co Russell nazywał formą logiczną zdania. Rozróżnie nie to doznało p e w n e g o uszczerbku w związku z tym, że Russell i j e g o następcy nie objaśnili jasno, co rozumieją przez formę logicz ną. Sam Russell mówił często w taki sposób, j a k gdyby fakty posia dały formę logiczną, którą zdania mogłyby kopiować; forma logiczna, która leży u podłoża formy gramatycznej zdania oznąjmującego, była więc utożsamiana z formą logiczną rzeczywistego bądź możliwego fa ktu, który miałby weryfikować to, co owo zdanie wyraża. Byłoby to w pełni zadowalające, gdybyśmy rozporządzali jakimiś środkami po zwalającymi określić formę logiczną faktów inaczej niż odwołując się do gramatycznej formy zdań, przy pomocy których owe fakty stwier-
42
//. Odwrót
od
Hegla
dzamy. W praktyce jest tak, że rozstrzygamy na innej podstawie, ja kie formy zdań przekazują tę informację w sposób najbardziej przej rzysty i nie zawsze są to te formy gramatyczne, w których owe zda nia są pierwotnie formułowane. N a s u w a się tu ogólniejsza teza, iż zdania, które wydają się mieć taką samą strukturę gramatyczną, mogą być podatne na bardzo odmienne przekształcenia. W podobny sposób oddziaływała Russellowska teoria typów. W zamyśle teoria ta miała rozwikłać odkrytą przez Russella antyno mię, która z a h a m o w a ł a postępy prac nad Principia Mathematica i skłoniła Fregego do powiedzenia, gdy został o niej powiadomiony przez Russella, że podstawy matematyki legły w gruzach. ^Antyijojiua ta rodzi się z naturalnego założenia, że każdej własności odpowiadają dwie klasy przedmiotów: tych, które ową własność posiadają, i tych, które jej nie posiadają. Rozważmy jednak własność należenia do sie bie samego, która m a zastosowanie d o klas. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to własność autentyczna. Na przykład klasa przed miotów policzalnych sama jest policzalna, a klasa ludzi sama nie jest człowiekiem. A co z klasą klas, które nie są własnymi elementami? Jeśli owa klasa jest własnym elementem, to nim nie jest, a jeśli nie jest własnym elementem, to nim jest. Russellowskie rozwiązanie tego paradoksu uzależnione jest od za sady, iż znaczenie tego, co Russell określa mianem funkcji zdaniowej, to znaczy wyrażenia predykatywnego z nieokreślonym podmiotem, nie zostaje scharakteryzowane, dopóki nie zostanie wskazana dziedzina przedmiotów, które mogą kandydować d o jej spełniania. Pociąga to za sobą, iż kandydatury owe nie mogą w sposób sensowny zawierać niczego, co byłoby zdefiniowane w terminach owej funkcji. W rezul tacie funkcje zdaniowe i, odpowiednio, zdania zostają uporządkowane w pewną hierarchię. O przedmiotach, które kandydują do spełniania funkcji tego samego rzędu, mówi się, że tworzą typ; obowiązuje re guła, że tego, co można powiedzieć zgodnie albo niezgodnie z pra wdą o przedmiotach jednego typu, nie można sensownie powiedzieć o przedmiotach innego typu. W konsekwencji powiedzenie o klasie klas, które nie są własnymi elementami, iż jest ona, względnie nie jest, swoim własnym elementem, nie jest prawdziwe ani fałszywe, lecz po zbawione sensu.
Bertrand
Russell
43
Russell stosuje tę samą zasadę do rozwiązywania innych antyno mii logicznych, a także do rozwiązywania antynomii semantycznych, takich j a k paradoks kłamcy, w których tworzy się sąd, który mówi o sobie, iż jest fałszywy, co ma taką konsekwencję, że jeśli ów sąd jest prawdziwy, to jest fałszywy, a jeśli jest fałszywy, to jest praw dziwy. Teoria typów eliminuje ten paradoks formułując zasadę, iż sąd, o którego prawdziwości bądź fałszywości orzekamy, musi być sądem niższego rzędu niż sąd, za p o m o c ą którego się to orzeka. A zatem żaden sąd nie może w sposób sensowny orzekać o własnej prawdziwości bądź fałszywości. Teoria typów spełnia swoje zadanie, ale dokonuje tego w dość arbitralny sposób i przypuszczalnie zbyt dużym kosztem. N a przykład, prowadzi do pewnej trudności na gruncie matematyki, którą Russell mógł usunąć jedynie poprzez wprowadzenie pewnej szczególnej zasa dy, która nie nadaje się raczej do roli prawdy logicznej. Nadto, ogól nie rzecz biorąc, nie jest wcale oczywiste, że nie możemy nigdy sen sownie mówić w taki sam sposób o przedmiotach różnych typów. Możemy np. liczyć przedmioty na różnych poziomach, nie uważamy jednak, by wyrażenia numeryczne posiadały różne znaczenie zależnie od tego, czy są stosowane do klas, których elementy należą do róż nych typów. Russell odpowiada na to, że w takim przypadku wyraże nia te istotnie posiadają różne znaczenia. O wyrażeniach, które wyda ją się mieć zastosowanie do przedmiotów różnych typów, Russell mó wi, że są one systematycznie wieloznaczne. Wieloznaczność ta umyka naszej uwadze właśnie dlatego, że jest to wieloznaczność systematycz na. Rzecz w tym, że gdyby nie teoria typów, nie mielibyśmy żadne go powodu, by przypuszczać, że w tych przypadkach występuje jaka kolwiek wieloznaczność. Panuje obecnie moda, by traktować paradoksy logiczne i parado ksy semantyczne odrębnie; podejmuje się próby wyeliminowania para doksów logicznych przy użyciu innych metod niż teoria typów. Są np. tacy, którzy twierdzą, że można uniknąć paradoksu klas czyniąc go bezprzedmiotowym; utrzymują oni, że klasa klas, które nie są swoimi elementami, po prostu nie istnieje. Rozwiązanie to byłoby bardziej zadowalające, gdybyśmy rozporządzali jakimkolwiek j a s n y m kryterium pozwalającym rozstrzygać, co stanowi klasę w sensie właściwym.
44
//. Odwrót
od
Hegla
Niezależnie od swojego statusu na gruncie logiki, teoria typów wywarła wtórnie bardzo silny wpływ. Jak się przekonamy, późniejsza filozofia czerpała inspirację ze w s k a z ó w k i , że zdania, którym nie można niczego zarzucić pod względem budowy gramatycznej i słow nictwa, mogą być jednak pozbawione sensu. Teorie wiedzy
i tego, co
istnieje
Po okresie platonizmu Russell zbliżył się i pozostał j u ż odtąd wierny tradycji klasycznego empiryzmu brytyjskiego, który na różne sposoby reprezentowali Locke, Berkeley, H u m e i John Stuart Mili. Podobnie j a k owi filozofowie, był przekonany, iż należy wychodzić od bytów, których istnienia i własności możemy być niemal całkowi cie pewni; utożsamiał j e z bezpośrednimi danymi zmysłów wewnę trznych i zewnętrznych. W The Problems of Philosophy (przekł. pol. Problemy filozofii) opublikowanych w 1912 r., gdzie położył nacisk na słynne rozróżnienie wiedzy przez zaznajomienie i wiedzy przez opis, do p r z e d m i o t ó w p o z n a w a n y c h przez zaznajomienie zaliczył własną j a ź ń , własne aktualne stany i czynności psychiczne, dane z m y s ł o w e , które są p r z e d m i o t e m czynności zmysłów i niektóre z przedmiotów pamięci. Jednakże już w 1921 r., gdy opublikował The Analysis of Mind, doszedł do wniosku, że jaźń daje się sprowadzić do ciągu przeżyć i przestał wierzyć w istnienie czynności zmysłów, których przedmiotami miałyby być, jak sądził wcześniej, dane zmy słowe. Odrzucił zatem termin „dana z m y s ł o w a " , zaczął natomiast mówić o perceptach j a k o przedmiotach, które są bezpośrednio dane w postrzeganiu zmysłowym. A ponieważ porzucił również pogląd, że pamięć wprowadza nas w bezpośrednią relację z przeszłością, jedy nymi bytami jednostkowymi, które pozostały j a k o możliwe przedmio ty poznania przez zaznajomienie, były własne aktualne uczucia, wy obrażenia i percepty. Odmiennie niż w przypadku uczuć i wyobra żeń, Russell nie twierdził nigdy, by dane zmysłowe bądź percepty miały być z konieczności dostępne wyłącznie dla kogoś, kto je po strzega, albo by ich trwanie ograniczało się do jednej chwili; twier dził jednak, odwołując się do argumentacji przyczynowej, iż własno ści takie przysługują im faktycznie.
Bertrand
Russell
45
Niezależnie od stanowiska, jakie zajmował w sprawie natury bez pośrednich danych postrzeżeniowych, konsekwentnie twierdził, że przedmioty fizyczne, o ile nie da się ich w jakiś sposób zredukować do perceptów, nie są postrzegane bezpośrednio. Tu również był kon tynuatorem klasycznej tradycji empirystycznej powołując się na tak zwany argument z iluzji. W Problemach filozofii skupił głównie uwa gę na fakcie, że pozorne własności przedmiotów fizycznych zmieniają się w różnych warunkach, co wedle j e g o interpretacji dowodzi, że żadnej z nich nie można utożsamiać z rzeczywistymi własnościami owych przedmiotów. W swych późniejszych pismach, takich j a k The Analysis of Matter z 1927 r., kładł większy nacisk na przyczynową zależność tych zjawisk od środowiska i natury naszego układu nerwo w e g o . P o w o ł y w a ł się więc na fakt, iż przemieszczanie się światła w y m a g a czasu, aby wykazać, iż musimy być w błędzie sądząc, że widzimy słońce takim, jakim ono jest w tej samej chwili; w najle pszym razie możemy widzieć je w takim stanie, w jakim znajdowało się kilka minut wcześniej. Ale j e g o zasadniczy argument sięgał 0 wiele głębiej. Twierdził, iż wobec znanej zależności od środowiska 1 naszego układu n e r w o w e g o takich percypowalnych własności j a k wielkość, kształt i barwa, które są przypisywane przedmiotom fizycz nym, nie mamy dobrego uzasadnienia dla przekonania, że owe przed mioty posiadają te własności w sensie dosłownym, takim, w jakim miałyby j e posiadać wedle mniemań zdrowego rozsądku. Jeżeli stano wisko zdrowego rozsądku reprezentuje realizm naiwny, teoria, która głosi, że bezpośrednio postrzegamy przedmioty fizyczne mniej więcej takimi, jakimi rzeczywiście są, to według Russellowskiej oceny zdro wego rozsądku pozostaje on w konflikcie z nauką; Russell uważał, iż w takim kontekście rozstrzygający głos powinien należeć do nauki. „Nauka - mówił - w żadnej chwili nie ma słuszności całkowitej, ale rzadko też myli się zupełnie, i z reguły m a ona większą szansę po twierdzenia swej słuszności niż teorie nienaukowe. Jest więc rzeczą zasadną przyjąć ją j a k o h i p o t e z ę " . W sprawie realizmu naiwnego Russell wysunął nawet sugestię, że można logicznie dowieść jego fał9
9
Mój rozwój filozoficzny, przeł. Halina Krahelska i Czesław Znamierowski, PWN, Biblioteka Klasyków Filozofii, Warszawa 1971, s. 12
46
//. Odwrót
od
Hegla
10
szywości. W An Inąuiry into Meaning and Truth ujął to ze zwięzło ścią, o której z podziwem miał później mówić Einstein: „Realizm na iwny prowadzi do fizyki, a fizyka, jeśli jest prawdziwa, dowodzi, że realizm naiwny jest fałszywy. Jeżeli więc realizm naiwny jest praw dziwy, to jest fałszywy; a zatem, jest on fałszywy". Można powątpiewać, czy takie argumenty istotnie dowodzą, że bezpośrednio postrzegamy coś takiego j a k percepty, a nie przedmioty fizyczne. Fakt, iż różnym obserwatorom, a nawet temu samemu ob serwatorowi w odmiennych warunkach może się wydawać, że przed miot taki j a k zasłona ma inną barwę, istotnie dowodzi, że sposób, w jaki typujemy pewną barwę jako rzeczywistą barwę zasłony, jest do pewnego stopnia arbitralny; nie wydaje się jednak, by upoważnia ło to do wniosku, że to, co każdy z nas widzi, nie jest zasłoną, lecz czymś innym. Fakt, iż światło z odległej gwiazdy może dotrzeć d o nas dopiero po wielu latach, istotnie podważa naiwne założenie, że widzimy ową gwiazdę w tym stanie, w jakim się obecnie znajduje, ale i to nie wystarcza, by dowieść, że widzimy jakiś obecnie istnie jący przedmiot, który nie jest gwiazdą. Ogólny argument przyczyno wy jest, w istocie, bardziej przekonujący. Jeśli przyjmiemy, że wa r u n k i e m k o n i e c z n y m tego, by p e w n a własność była w e w n ę t r z n ą własnością jakiegoś przedmiotu, jest to, iż można ją adekwatnie zde finiować bez o d w o ł y w a n i a się do skutków oddziaływania o w e g o przedmiotu na obserwatora, to sądzę, iż m o ż n a podać dobre argu menty na rzecz twierdzenia, że przedmiotom fizycznym nie przysłu guje wewnętrzna własność barwy, choć kwestia, czy upoważnia to nas do powiedzenia, że nie są one „w rzeczywistości" barwne, nadal pozostanie sporna. M i m o to nie wynika z tego w sposób oczywisty, że barwa, którą przypisujemy przedmiotowi fizycznemu, jest własno ścią c z e g o ś innego, danej zmysłowej albo perceptu. Jeśli c h c e m y wyprowadzić taki wniosek z argumentów Russella, musimy poczynić dwa dalsze założenia: po pierwsze, założyć, że jeśli postrzegamy pe wien p r z e d m i o t fizyczny i n n y m niż on jest w rzeczywistości, to istnieje coś, o czym można powiedzieć, że jest przez nas postrzega1 0
An Inąuiry
into Meaning
and Truth, s. 15.
Bertrand
47
Russell
ne bezpośrednio, coś, co faktycznie posiada te własności, które ów przedmiot fizyczny jedynie wydaje się posiadać, i po wtóre, założyć, że to, co w tym sensie postrzegamy, jest takie samo, niezależnie do tego, czy percepcja przedmiotu fizycznego jest wiarogodna, czy zwod nicza. Russell uznawał te założenia za oczywiste, ale nie są one po wszechnie uważane za oczywiste same przez się; w istocie odrzuca je większość współczesnych filozofów. Ze swej strony sądzę, iż Russell mógł uzyskać to, do czego zmierzał, jedynie broniąc konsekwentnie tezy głoszącej, iż nasze codzienne sądy postrzeżeniowe zawierają ukryte wnioskowania, w tym sensie, iż wychodzą poza czyste opisy treści przeżyć, na których są oparte. „Percepty" mogłyby więc być utożsamiane z treściami owych przeżyć. W a ż n e jest jednak to, iż nie powinno się ich w p r o w a d z a ć j a k o bytów prywatnych. W t y m sta dium nie pojawia się jeszcze problem tego, co prywatne i tego, co publiczne. Jeżeli m o ż e m y zaakceptować dotychczasowe w y w o d y Russella, następnym zagadnieniem, które należy rozważyć, jest to, czy nasze pierwotne dane są, j a k ujmuje to Russell, „oznakami istnienia czegoś innego, co nazwać by m o ż n a przedmiotem f i z y c z n y m " . W odpo wiedzi, której udziela w Problemach filozofii, mówi, iż rozporządza my m o c n y m i , jeśli nie k o n k l u z y w n y m i racjami, by sądzić, że tak jest w istocie. Sprowadzają się one do tego, że postulowanie przed miotów fizycznych j a k o zewnętrznych przyczyn danych zmysłowych wyjaśnia naturę owych danych w sposób, w jaki nie może wyjaśnić jej żadna inna hipoteza. Russell nie sądzi zatem, że moglibyśmy do konać jakiegokolwiek odkrycia dotyczącego wewnętrznych własności przedmiotów fizycznych, uważa natomiast, że mamy podstawy, by wyprowadzić wniosek, iż są one obiektami czasoprzestrzennymi, upo rządkowanymi w sposób, który o d p o w i a d a uporządkowaniu danych zmysłowych. 11
Postulowanie przedmiotów fizycznych j a k o nieobserwowalnych przyczyn było p o g w a ł c e n i e m Russellowskiej dewizy, iż wszędzie, gdzie jest to możliwe, konstrukcje logiczne powinny być zastępowane 1 1
Problemy fdozofii, wa 1995, s. 25.
przeł. Wojciech Sady, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warsza
48
//. Odwrót
od
Hegla
12
bytami w y w n i o s k o w a n y m i , a w książce Our Knowledge of External World as a Field for Scientific Method in Philosophy, opublikowanej w 1914 r., i w dwóch esejach napisanych w latach 1914-1915, które zostały przedrukowane w Mysticism and Logic, Russell starał się przedstawiać przedmioty fizyczne jako konstrukty logiczne. Właśnie w tym celu wprowadził pojęcie „przedmiotu zmysłowego" - wyjaśniając, iż przedmioty z m y s ł o w e to hipotetyczne nie d o z n a w a n e z m y s ł o w o przedmioty o „tym samym metafizycznym i fizycznym statusie co da ne zmysłowe" - oraz pojęcie „perspektywy", które było rozumiane w taki sposób, iż o dwóch bytach jednostkowych, danych zmysłowych bądź przedmiotach zmysłowych, powie się, iż należą do tej samej perspektywy wtedy i tylko wtedy, gdy występują równocześnie w tej samej przestrzeni prywatnej. Teoria, którą Russell sformułował przy pomocy tych pojęć, zaw dzięcza coś monadologii Leibniza. Russell traktował każdą perspekty wę j a k o punkt w c z y m ś , co określał m i a n e m „przestrzeni perspe ktyw", która j a k o trójwymiarowy układ trójwymiarowych perspektyw jest przestrzenią o sześciu w y m i a r a c h . P r z e d m i o t y fizyczne, które miały być usytuowane w przestrzeni perspektyw, utożsamiane były ze swoimi rzeczywistymi i możliwymi zjawiskami. Dla zilustrowania tego, j a k o w e zjawiska są u p o r z ą d k o w a n e , Russell posługiwał się p r z y k ł a d e m m o n e t y p e n s o w e j , która występuje w szeregu różnych p e r s p e k t y w . W s z y s t k i e perspektywy, w których zjawiska pensówki posiadają dokładnie taki sam kształt, powinny zostać zgrupowane i umieszczone na linii prostej w kolejności wedle wielkości mone ty p e n s o w e j . Otrzymujemy w ten sposób wiele różnych szeregów, a w każdym z nich granica będzie się znajdowała w miejscu, „gdzie (jak byśmy powiedzieli) moneta pensowa jest już tak blisko oka, że gdyby znalazła się jeszcze bliżej, nie mogłaby być w i d z i a n a " . Je śli w y o b r a z i m y sobie teraz, iż wydłużamy każdy z tych szeregów w taki sposób, iż tworzą one linie perspektyw ciągnące się „poza" monetę pensową, to p e r s p e k t y w ę , w której wszystkie te linie się 13
1 2
Logical 1 3
Mianowicie w Sense-data and Physics w: Mysticism Atomism w: Logic and Knowledge, s. 326. Mysticism and Logic, s. 162.
and Logic, s.155. Zob. także
Bertrand
Russell
49
spotykają, można zdefiniować j a k o „miejsce, gdzie znajduje się pensówka" . Jest to teoria bardzo pomysłowa, sądzę jednak, iż jej mankamen tem jest kolistość. Trudność polega na tym, że jeśli przedmiot fizycz ny ma być konstruowany ze zjawisk, nie może być zarazem użyty do ich grupowania. Różne zjawiska monety pensowej, z przykładu Rus sella, muszą najpierw zostać ze sobą połączone wyłącznie na podsta wie ich jakości. Ponieważ jednak różne monety pensowe mogą wy glądać bardzo podobnie i ponieważ mogą być postrzegane na bardzo podobnym tle, j e d y n y m sposobem, w jaki możemy się upewnić, że połączyliśmy właśnie te przedmioty zmysłowe, które przysługują tej samej monecie pensowej, jest usytuowanie ich w szerszym kontekście. Musimy uwzględnić perspektywy, które sąsiadują z tymi, w których owe przedmioty występują. Ale wówczas stajemy w obliczu trudności, polegającej na tym, iż perspektywy, które zawierają jedynie przedmio ty zmysłowe, a nie dane zmysłowe, nie są faktycznie postrzegane; wydaje się zaś, iż nie sposób ustalić, kiedy dwie nie postrzegane per spektywy sąsiadują ze sobą bez uprzedniego założenia przestrzeni per spektyw, którą staramy się dopiero skonstruować. 14
Inna poważna trudność polega na tym, że metoda, za pomocą której Russell porządkował elementy swych szeregów, nie spełnia swojego zadania. Opierał się bowiem na założeniu, że pozorne roz miary przedmiotu zmieniają się w sposób ciągły wraz z odległością, a j e g o pozorny kształt wraz z kątem, pod jakim jest oglądany. Psy chologiczna zasada stałości spostrzeżeń czyni jednak to założenie em pirycznie fałszywym. M o ż n a byłoby j e utrzymać, gdyby pozorne kształty i rozmiary były ustalane fizjologicznie, ale takie postępowanie wiązałoby się znowu z wprowadzaniem przedmiotów fizycznych, za nim jeszcze zdołaliśmy je skonstruować. Niektóre z tych trudności wypływają z błędnego założenia Rus sella, iż zaproponowane przezeń elementy zmysłowe usytuowane są w przestrzeniach prywatnych. Zamiast skomplikowanego porządkowa nia perspektyw Russell mógłby, gdyby wyszedł od neutralnych da1 4
Tamże.
50
//. Odwrót
od
Hegla
nych, otrzymać przedmioty zmysłowe wyłącznie za pomocą rzutowa nia relacji czasowych i przestrzennych poza pola zmysłowe, na któ rych są one pierwotnie dane. Wydaje się jednak, iż nawet w tym przypadku nie istnieje żadna nie narażona na zarzuty droga, na której mógłby uzyskać teorię, pozwalającą na przekształcenie sądów odno szących się do przedmiotów fizycznych w sądy, które odnosiłyby się tylko do perceptów. Uważam, iż wybierając taką opcję można osiąg nąć co najwyżej tyle, iż pokaże się, jak można utworzyć pierwotny system perceptów i w jakiej mierze może to stanowić teoretyczną podstawę dla naszej wiary w fizyczny świat zdrowego rozsądku. Russell sformułował swój redukcjonizm w najbardziej radykalnej postaci w The Analysis of Mind. Idąc w znacznej mierze-śladem Wil liama Jamesa, twierdził tam, że zarówno umysł, j a k i materia są lo gicznymi konstruktami z e l e m e n t ó w pierwotnych, które nie są ani psychiczne, ani fizyczne. Umysł i materia różnią się od siebie tym, że pewne elementy, takie j a k wyobrażenia i uczucia mają udział tylko w konstytuowaniu umysłów, a także tym, że podlegają działaniu róż nych praw przyczynowych. Tak więc te same percepty, gdy zestawia my j e wedle praw fizyki, konstytuują przedmiot fizyczny, a gdy ze stawiamy j e według praw psychologii - mają udział w konstytuowa niu umysłów. Ze względu na swój aspekt psychiczny owe elementy uwikłane są między innymi w to, co Russell nazywał „przyczynowością mnemiczną", czyli w pewnego rodzaju oddziaływanie na odle głość, za p o ś r e d n i c t w e m którego dane empiryczne wywołują późniejsze obrazy pamięciowe. N a gruncie stanowiska, jakie wówczas zajmował, iż przyczynowość to niezmienna sekwencja zdarzeń, nie można wysunąć żadnego teoretycznego zarzutu pod adresem takiego oddziaływania na odległość, ale jest ono niezgodne z zasadą, którą Russell miał przyjąć później w książce Humań Knowledge: Its Scope and Limits, opublikowanej w 1948 r., głoszącą, iż zdarzenia, które wchodzą w skład ciągów przyczynowych, zachowują ciągłość czaso przestrzenną. Nie odwołał poglądu, że umysły są konstruktami logicz nymi, ale nie podjął nigdy poważniejszej próby rozwiązania problemu wiążącego się ze wskazaniem relacji, jakie muszą zachodzić między różnymi elementami, aby były one składnikami tego samego umysłu. Wydaje się również, iż Russell korzysta ze zbyt ubogich środ-
Bertrand
51
Russell
ków, aby mógł podać adekwatny opis wszystkich pojęć wiążących się z psychiką. Rozważmy np. pojęcie przekonania i relację, w jakiej po zostaje ono wobec prawdy. W okresie platonizmu Russell zadowalał się powiedzeniem, iż przekonanie to szczególna postawa psychiczna skierowana na sąd, a sądy są prawdziwe lub fałszywe w taki sam prosty sposób, w jaki róże są czerwone albo białe. Odrzuciwszy później słusznie tę teorię, już choćby z tego powodu, iż nie pozwala ona zrozumieć, dlaczego mielibyśmy woleć przekonania prawdziwe od fałszywych, Russell przyjął pogląd, że kiedy ktoś formułuje sąd, j e g o umysł pozostaje w wielorakiej relacji wobec różnych członów, któ rych ów sąd dotyczy. Relacja ta posiada pewien „sens", ze względu na to, iż porządkuje ona w pewien sposób owe człony. Kiedy sądzę, że A kocha B i kiedy sądzę, że B kocha A, człony, na których ope ruje mój sąd, są w obu przypadkach takie same, ale w pierwszym przypadku relacja kochania kogoś przedstawia się mojemu umysłowi ,jako postępowanie od A do # " , a w drugim przypadku j a k o postę powanie od B do A. Mój sąd jest prawdziwy, jeśli między członami, o których mowa, faktycznie zachodzi relacja w tym sensie, w jakim sądzimy, iż zachodzi, a jest fałszywy, jeśli tak nie j e s t . 15
Oprócz trudności związanych z rozszerzeniem tej teorii na sądy bardziej złożone, jej słabość polega na tym, iż zakładając, że jedno stkowymi członami, na których operuje sąd, są rzeczywiste indywi dua, nie uwzględnia ona sytuacji, w których jesteśmy przekonani, że coś jest prawdą o pewnym podmiocie przy jednej deskrypcji, ale nie jest prawdą przy innej. Jeżeli sądzę, że autor Coningsby był pisa rzem romantycznym, jest to rozumiane tak, iż sądzę, że Disraeli był pisarzem romantycznym, nawet jeśli u w a ż a m Disraeliego jedynie za męża stanu i nie m a m pojęcia, że zajmował się także pisaniem po wieści. Można by przezwyciężyć tę trudność przyjmując, że składniki sądu są „przedmiotami intencjonalnymi", które wyróżnia odpowiednia deskrypcja, ale status „przedmiotów intencjonalnych" jest wątpliwy, •a nie stajemy się w ten sposób ani trochę mądrzejsi w sprawie natu ry sądu i przekonania. 1 5
Zob. On the Naturę of Truth w: Philosophical 1910, oraz Problemy fdozofii, s. 137 i n.
Essays,
Longmans and Co., London
52
//. Odwrót
od
Hegla
W The Analysis of Mind Russell mówi o treści przekonania, że „może się ona składać jedynie ze słów, albo jedynie z wyobrażeń, może być również mieszanką jednego i drugiego, albo mieszanką jed nego z nich, bądź jednego i drugiego, z jednym, albo większą liczbą w r a ż e ń " . Wcześniej twierdził, że kiedy przekonanie składa się z wy obrażeń, staje się prawdziwe dzięki podobieństwu wyobrażeń do pew nego faktu, ale w tej kwestii wyraźnie się mylił. Samo istnienie fi zycznego podobieństwa między dwoma zbiorami przedmiotów nie mo że być nigdy wystarczające do tego, by jeden z nich reprezentował drugi. Musi istnieć pewna konwencja, zgodnie z którą jedna ze stron tej relacji jest interpretowana jako to, co znaczy, że istnieje coś, co pod pewnymi względami jest do niej podobne. Ale wówczas jest to tylko jedna z wielu możliwych konwencji: podobieństwo nie m a żad nych szczególnych zalet. W The Analysis of Mind Russell mówi nie co mgliście o przekonaniach, które stają się prawdziwe bądź fałszywe dzięki temu, iż odsyłają do faktów lub od nich odwodzą, a na koniec przyznaje, że nie wystarczy sporządzić listy wyobrażeń, wrażeń, czy uczuć j a k o treści przekonań. „Z konieczności musi istnieć pewna swoista relacja między nimi, relacja tego rodzaju, jaką wyrażamy mó wiąc, że treść jest tym, o czym jesteśmy przekonani" . Nie mówi jednak w ogóle o tym, jaka miałaby to być relacja. Później, w An Inąuiry into Meaning and Truth, Russell wydaje się skłaniać ku behawiorystycznej teorii przekonań, gotów jest także uznawać przekonanie za p r a w d z i w e w ó w c z a s , gdy m o ż e ono zostać zweryfikowane, ale żadnej z tych teorii nie opracowuje szczegółowo. 16
17
D o czasu opublikowania Portraits from Memory w 1958 r. Russell najwyraźniej wycofał się z poglądu, że wyobrażenia i uczu cia są czymś wewnątrzpsychicznym, twierdzi tam bowiem, iż „Zda rzenie nie staje się c z y m ś p s y c h i c z n y m , ani c z y m ś fizycznym za sprawą jakiejkolwiek wewnętrznej jakości, a jedynie za sprawą rela cji przyczynowych". Twierdzi również, że to, co nazywamy zdarze niami mentalnymi, jest tożsame z fizycznymi stanami mózgu, nie zo1 6
The Analysis
1 7
Tamże, s. 250.
of Mind,
G. Allen and Unwin, London 1921, s. 236.
Bertrand
Russell
53
staje jednak j a s n o powiedziane, jaką właściwie drogą doszedł do tego wniosku. Jest to jednak spójne z powrotem Russella, od czasu opubliko wania The Analysis of Matter, do wcześniejszego poglądu, iż przed mioty fizyczne są przez nas poznawane jedynie przez opis, jako zew nętrzne przyczyny naszych perceptów, co ma taką konsekwencję, że możemy formułować jedynie hipotetyczne wnioski dotyczące ich we wnętrznych własności. P e w n ą oczywistą trudnością, jaka wiąże się z każdą tego rodzaju teorią, jest wyjaśnienie, czym daje się uzasadnić nasze przekonanie, że tego rodzaju przedmioty w ogóle istnieją. M o żemy wprawdzie w uprawniony sposób postulować byty nieobserwowalne, dopóty, dopóki teorie, do których j e wprowadzamy, posiadają empirycznie sprawdzalne konsekwencje; wydaje mi się jednak, że po ważniejszy problem rodzi się wówczas, gdy wszystkie przedmioty fi zyczne są traktowane j a k o byty wywnioskowane i zostają usytuowane, tak jak u Russella, w swoistej, wywnioskowanej przestrzeni, do której nie mamy postrzeżeniowego dostępu. Nie tylko nie jest dla mnie jas ne, j a k m o ż n a uzasadnić przekonanie o istnieniu takiej przestrzeni; nie jestem nawet pewien, czy w ogóle jestem w stanie zrozumieć po jęcie takiej przestrzeni. Kolejny zarzut jest taki, że przyczynowe ujęcie percepcji, na któ rym opiera się Russell, wydaje się wymagać, by przedmioty fizyczne znajdowały się w przestrzeni postrzeżeniowej. Kiedy to, iż widzę przed sobą stół, wyjaśnia się w terminach przemieszczania się wiązki światła od stołu do mojego oka, to przyjmuje się niewątpliwie założe nie, że stół znajduje się tam, gdzie ja go widzę. Niewątpliwie rozróż niamy czasami miejsce, w którym pewien przedmiot fizyczny wydaje się znajdować i miejsce, w którym się rzeczywiście znajduje, ale roz ważania, które skłaniają nas do przeprowadzania takich rozróżnień, same opierają się na założeniu, że inne przedmioty znajdują się tam, gdzie wydają się znajdować. Tylko dzięki temu, iż utożsamiamy po czątkowo położenie fizyczne rzeczy, które nas otaczają, z położeniem, jakie na podstawie obserwacji przypisujemy czemuś zbliżonemu do Russellowskich przedmiotów zmysłowych, nasze bardziej wyszukane metody lokalizowania przedmiotów bardziej oddalonych mogą prowa dzić do weryfikowalnych wyników.
54
//. Odwrót
od
Hegla
Nie oznacza to jednak, że musimy powrócić do naiwnego rea lizmu. N a w e t jeśli odrzucimy Russellowskie rozróżnienie przestrze ni fizycznej i przestrzeni p o s t r z e ż e n i o w e j , m o ż e m y nadal trakto wać przedmioty fizyczne j a k o przedmioty posiadające w rzeczywis tości tylko te własności, które przypisują im fizycy. Nie m u s i m y nawet odstąpić od traktowania perceptów j a k o czegoś, co jest do stępne wyłącznie dla kogoś, kto j e postrzega. Jeżeli potrafimy sfor mułować zdroworozsądkową koncepcję świata fizycznego j a k o syste mu teoretycznego uwzględniającego neutralną podstawę jakości zmy słowych, to m o ż e m y p o z w o l i ć , by ów system „przejął" elementy, z których wyrasta. Przedmiot fizyczny zostaje postawiony obok per ceptów, z których został wyabstrahowany i staje się za nie odpo wiedzialny p r z y c z y n o w o . W z g l ę d n i e stałe j a k o ś c i postrzeżeniowe, które m u się przypisuje, są teraz przeciwstawiane zmiennym wraże niom, jakie stają się udziałem j e g o różnych obserwatorów, a także wrażeniom przypisywanym o w y m obserwatorom. Na jeszcze bardziej w y s z u k a n y m p o z i o m i e m o ż e m y zastąpić z d r o w o r o z s ą d k o w y przed miot fizyczny j e g o n a u k o w y m szkieletem, od którego, j a k się przyj muje, mają zależeć przyczynowe procesy percepcji. Przeprowadzając fuzję Russellowskich teorii m o g l i b y ś m y więc z a p e w n e dotrzeć do prawdy. Wprawdzie pisma Russella dotyczące zagadnień moralnych wy warły niezmiernie doniosły w p ł y w , Russell nie w y k a z y w a ł nigdy szczególnego zainteresowania teorią moralności. Stawiając pierwsze kroki zadowalał się przyjęciem, za M o o r e ' e m , realistycznego poglądu na „ d o b r o " j a k o p o d s t a w o w y termin etyczny; uważał ponadto, że działaniami słusznymi są te działania, które przynoszą najlepsze kon sekwencje. Jego oryginalny wkład sprowadzał się do konsekwentnej obrony poglądu, że wolna wola nie jest bynajmniej sprzeczna z determinizmem, a w istocie zakłada determinizm. Później, w książce Hu mań Society in Ethics and Politics, opublikowanej w 1954 r., zajął stanowisko pokrewne stanowisku H u m e ' a , mówiąc w p e w n y m miej scu, że „Zdarzenie jest «dobre», gdy spełnia pragnienie" , a w in nym, że „Skutki, które wywołują aprobatę, są definiowane j a k o «do18
1 8
Humań Society
in Ethics and Politics,
G. Allen and Unwin, London 1954, s. 55.
George
Edward
55
Moore
19
bre», a skutki, które wywołują dezaprobatę - jako « z ł e » " . W polity ce zajmował zasadniczo postawę utylitarystyczną, ale zdawał się przy pisywać niezależną wartość wolności i sprawiedliwości; wydaje się również, że z coraz większą nieufnością odnosił się do władzy pań stwa. W dwóch książkach, które wniosły najpoważniejszy wkład do teorii polityki, Principles of Social Reconstruction (przekł. pol. Prze budowa społeczna) i Roads to Freedom (przekł. pol. Drogi do wol ności), opublikowanych, odpowiednio, w latach 1916 i 1918, występo wał j a k o rzecznik pewnej formy socjalizmu cechowego, systemu, któ ry przewidywał, między innymi, kontrolę robotników nad przemysłem. Później, j a k mieliśmy się już okazję przekonać, interesowały go bar dziej sprawy międzynarodowe. Był rad, gdy porównywano go z Wolterem, i podobnie j a k Wolter atakując przesądy, zbiorową głupotę, hi pokryzję i niesprawiedliwość czynił to dowcipnie, przenikliwie i z ogromną pasją. Przewyższał jednak wyraźnie Woltera kunsztem, z ja kim posługiwał się technicznymi środkami filozofii.
George Edward
Moore
George Edward Moore urodził się w 1873 r., zmarł w 1958 r. Był synem emerytowanego lekarza. Kształcił się eksternistycznie w Dulwich College, a w 1892 r., po uzyskaniu stypendium z filologii klasycznej, rozpoczął studia w Trinity College w Cambridge. W wie ku około dwunastu - trzynastu lat przeszedł „stadium intensywnej re ligijności", później nie dostrzegał jednak żadnych dobrych powodów, by wierzyć w istnienie Boga. Przewidywał, że zostanie nauczycielem języków klasycznych, ale za namową Russella, z którym zaprzyjaźnił się na drugim roku studiów w Cambridge, zwrócił się w stronę filo zofii. Russell powiedział o nim, że „przez kilka lat odpowiadał j e g o ideałowi geniusza". W 1898 r. został wybrany na członka Trinity College, którym pozostawał do 1904 r. W 1903 r. opublikował swoją pierwszą książkę, Principia Ethica (przekł. pol. Zasady etyki), która wywarła głęboki wpływ na takie osoby j a k Lytton Strachey, Clive 1 9
Tamże, s. 116.
56
//. Odwrót
od
Hegla
Bell, Leonard Woolf i na innych członków „koterii Bloomsbury". M o o r e rozporządzał własnymi środkami utrzymania, dzięki czemu mógł kontynuować pracę w dziedzinie filozofii w Londynie i w Edynburgu, nie piastując żadnej oficjalnej posady aż do 1911 r., kie dy został m i a n o w a n y w y k ł a d o w c ą uniwersyteckim w Cambridge. W 1925 r. zajął miejsce Jamesa W a r d a j a k o profesor filozofii w Cambridge i został ponownie członkiem Trinity College. Pozosta wał na tej katedrze aż do przejścia na emeryturę w 1939 r. W 1916 r. ożenił się. Miał dwóch synów. W czasie wojny wykładał na kilku uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych. W latach 1921-1947 był wydawcą pisma „Mind". Poza Zasadami etyki, jedynymi pracami M o o r e ' a , które zostały opublikowane za j e g o życia, była niewielka książka Ethics (przekł. pol. Etyka), napisana dla Home University Library, wydana w 1912 r., zbiór artykułów pod tytułem Philosophical Studies, opublikowany w 1922 r., oraz książka Some Main Problems of Philosophy (przekł. pol. Z głównych zagadnień filozofii), która, mimo iż została wydana dopiero w 1953 r., oprócz niewielkich, werbalnych zmian była oparta na dwóch cyklach wykładów, które Moore wygłosił w Morley Col lege, szkole męskiej dla pracujących w L o n d y n i e w latach 19101911. Inny zbiór artykułów, zatytułowany Philosophical Papers, któ ry był w korekcie, kiedy Moore zmarł, wyszedł w 1959 r. Moore zostawił s w o i m s p a d k o b i e r c o m szereg notatek pochodzących z lat 1913-1953, zawierających zwięzłe refleksje dotyczące dość szerokiego spektrum zagadnień filozoficznych. Notatki te zredagował i opubliko wał Casimir Lewy w 1962 r. w książce pod tytułem The Commonplace Book of G. E. Moore. Lewy zredagował również niektóre no tatki M o o r e ' a z cyklu wykładów, który Moore prowadził w latach akademickich 1925-1926, 1928-1929, i 1933-1934, i wydał je w 1965 r. pod tytułem Lectures in Philosophy. Interesujący materiał zawierają również odpowiedzi M o o r e ' a na uwagi krytyczne, zawarte w tomie The Philosophy of G. E. Moore, który doktor Schilpp zredagował i wydał w 1942 r. M o o r e miał silną, interesującą osobowość, i oddziaływał na współczesnych mu filozofów zarówno za pośrednictwem wykładów, jak i stosunkowo niewielu pism, które zdołał opublikować za życia.
George
Edward
Moore
57
Być może jest to jeden z powodów, dla których jego prace wywarły znacznie większy wpływ w Anglii niż gdziekolwiek indziej. Zasady
etyki
Podstawowe tezy Zasad etyki głoszą, że najważniejszym zadaniem etyki jest badanie zakresów własności „zła" i „dobra"; że dobro jest prostą, nie poddającą się analizie własnością pozanaturalną; że filozo fowie, którzy utożsamiali dobro z przyjemnością, postępem ewolucyj nym, lub jakąkolwiek inną własnością naturalną, popełniali błąd, który Moore nazywa błędem naturalistycznym; że podobny błąd popełniali ci filozofowie, którzy utożsamiali dobro z jakimś bytem metafizycz nym, czy też w ogóle usiłowali wywieść etykę z metafizyki; że ego izm jest irracjonalny, ponieważ nie może być tak, że własny interes każdej osoby jest jedynym dobrem; że działaniem słusznym jest, z de finicji, to spośród wszystkich działań możliwych w określonych okoli cznościach, które przynosi najlepsze skutki; że skoro skutki działań sięgają nieokreślonej przyszłości, nigdy nie wiemy, które działania są słuszne; że jest wszakże prawdopodobne, iż postępujemy słusznie, jeśli przestrzegamy ogólnie przyjętych zasad; że dobro bądź zło pewnej ca łości ma charakter organiczny, w tym sensie, że niekoniecznie równa się sumie dobra, względnie zła, swoich części; i że najlepszymi orga nicznymi całościami, największymi wewnętrznymi dobrami jest kon templowanie pięknych przedmiotów i miłość do przyjaciół, gdy zasłu gują oni na nią ze względu na swoje przymioty psychiczne i fizyczne. Moore nie przedstawia żadnego dowodu na to, że są to dobra najwyższe, i w rzeczy samej najistotniejszym aspektem j e g o stanowi ska jest to, że nie może tu istnieć żaden dowód. Są to bowiem spra wy, w których głos m a jedynie intuicja. Jeśli ktoś ma inną intuicję, to przypuszczalnie jest w błędzie, ale nie sposób wykazać, że się my li dopóty, dopóki upiera się przy swoim. Niemniej, można przypusz czalnie wykazać, że pomylił on sąd, który w swoim mniemaniu po znał intuicyjnie, z jakimś innym sądem, który byłby gotów odrzucić, gdyby zwrócono mu uwagę na tę pomyłkę; można także wykazać, że doszedł do tej intuicji dlatego, że zaakceptował jakąś fałszywą prze słankę, i że odrzuciłby sąd, który, jak twierdzi, poznał intuicyjnie,
58
//. Odwrót
od
Hegla
gdyby przekonano go, że tamten drugi sąd jest fałszywy. Moore był przekonany, że stosowałoby się to do większości filozofów, którzy twierdzili, że jedynym dobrem jest przyjemność. Sądził, że poza god n y m uwagi wyjątkiem H e n r y ' e g o Sidgwicka (1838-1900), niemal wszyscy ci filozofowie popełnili naturalistyczny błąd utożsamiania do bra z przyjemnością, i że gdyby pod wpływem argumentacji pojęli, że jest to błąd, niewielu z nich, jeśli w ogóle którykolwiek, odwoła wszy się z konieczności do intuicji, podtrzymywałoby nadal pogląd, że tylko przyjemność jest dobrem. Czy jednak błąd naturalistyczny istotnie jest błędem? Być może utożsamianie dobra z przyjemnością jest błędem, ale czy jest oczywi ste, że każda próba potraktowania dobra j a k o czegokolwiek innego niż prosta, nieanalizowalna jakość musi być błędna? Moore od razu skomplikował to pytanie, przyjmując niezwykły pogląd, iż definicja „ustala, z jakich części składa się dana c a ł o ś ć " , nie wyjaśniając przy tym, w jakim sensie jakość może być złożona z części. Jednak że głównym powodem, dla którego Moore utrzymywał, że tego, co rozumie się przez słowo „dobro", nie można utożsamiać z tym, co rozumie się przez jakiekolwiek inne wyrażenie, jest to, iż w wyniku takiego utożsamienia musimy otrzymać fałsz bądź banał. Wypowiada uwagę, że jeden filozof „twierdzi, powiedzmy, że dobra jest przyje m n o ś ć , drugi, że dobre j e s t to, co jest przedmiotem p o ż ą d a n i a " , a jeśli wówczas jeden zaprzeczy drugiemu podstawiając własną defi nicję dobra, będzie mówił jedynie, że przyjemność nie jest tym, cze go się pożąda; czy jednak, pyta Moore, ma to coś wspólnego z ety ką? Moore nie dostrzega tego, że jeśli obie strony sporu podstawiają własną definicję dobra, rozbieżność zdań w ogóle się nie pojawi, po nieważ każda ze stron będzie twierdzić, że przyjemność nie jest tym, co jest pożądane. Mogłoby to skłonić M o o r e ' a do powzięcia mniema nia, że w j e g o argumentacji kryje się jakiś defekt, ale mógłby także potraktować to po prostu j a k o dowód zamętu panującego w poglądach owych filozofów. Moore nie jest w każdym razie gotów przyjąć, iż 20
21
2 0
Zasady etyki, przeł. Czesław Znamierowski, Wydawnictwo M. Arcta, Warszawa 1919, s. 9. Tamże, s. 10. 2 1
George
Edward
59
Moore
ów spór jest tylko sporem werbalnym dotyczącym znaczenia słowa „dobro". Filozofom moralności bowiem, jak dowodzi Moore, „chodzi [...] o to bardzo, aby przekonać nas, iż winniśmy czynić to właśnie, co nazywamy dobrem". A przecież nonsensem byłoby powiedzenie: „Postępujcie tak a tak, ponieważ wyraz «dobry» zazwyczaj bywa uży wany dla oznaczenia postępków tego r o d z a j u " . Nadto, jeśli słowo „dobro" istotnie oznacza, dajmy na to, przyjemność, to mówiąc, że przyjemność jest dobrem, m ó w i l i b y ś m y po prostu, że przyjemność jest przyjemnością. Z pewnością nie o to chodzi komuś, kto mówi, że przyjemność jest dobrem. Dziwne, że Moore nie zdołał wówczas zauważyć, ze ów argu ment można obrócić przeciw każdej definicji. Ulubionym przykładem zadowalającej definicji, jaki podawał Moore, jest sąd, iż bracia to ro dzeństwo płci męskiej. Jeśli jednak słowo „brat" istotnie oznacza by cie osobą płci męskiej i posiadanie rodzeństwa, to mówiąc, że bracia są rodzeństwem płci męskiej, mówimy po prostu, że bracia są brać mi; nie ulega jednak wątpliwości, że nie taką informację miała zawie rać ta definicja. Kiedy Moore'owi zwrócono na to uwagę, rozpoznał tę trudność jako to, co nazwał paradoksem analizy. O ile mi wiado mo, nikt nie podał jak dotąd rozwiązania tego paradoksu. Stanowisko Moore'a, wedle relacji egzekutora jego spuścizny pisarskiej, Casimira Lewy, sprowadzało się do tego, że „Zasadnicze znaczenie ma twier dzenie, iż bycie bratem jest byciem osobą płci męskiej, która posiada rodzeństwo i że sąd «Bycie bratem jest byciem osobą płci męskiej posiadającą rodzeństwo» nie jest tożsamy z sądem «Bycie osobą płci męskiej posiadającą rodzeństwo jest byciem osobą płci męskiej posia dającą r o d z e ń s t w o » " . Być może mówiąc, że są to różne sądy, ma my na myśli to, co miałby na myśli Frege mówiąc, że wyrażenia „brat" i „osoba płci męskiej posiadająca rodzeństwo" mają różne sen sy, ale to samo odniesienie; jest to jednak co najwyżej pewne przeformułowanie tego zagadnienia. Nie wyjaśnia ono, jaki cel udaje się zrealizować za pomocą tej definicji. 22
23
Nie jestem wprawdzie pewien, czy potrafię usunąć ów paradoks, 2 2
Tamże, s. 11.
2 3
G. E. Moore, Essays
in Retrospect,
Allen and Unwin, London 1970, s. 302.
60
//. Odwrót
od
Hegla
jednak oczywiste wydają mi się dwie rzeczy. Po pierwsze, sąd, iż bycie bratem jest byciem osobą płci męskiej posiadającą rodzeństwo, nie jest sam przez się sądem mówiącym o znaczeniu słów języka polskiego. Wskazuje na to fakt, iż sąd ów można by równie dobrze wyrazić w innym języku, i byłoby wówczas oczywiste, że nie wystę pują w nim słowa języka polskiego. Ale, po wtóre, nawet jeśli ów sąd nie dotyczy słów, to jedynie informacja werbalna, której ubocznie dostarcza, chroni go przed trywialnością. Mówiąc, iż bycie bratem to bycie osobnikiem płci męskiej posiadającym rodzeństwo, nie mówimy niczego o sposobie posługiwania się polskim słowem „brat", czy ja kimkolwiek innym słowem; ze stwierdzenia tego dowiadujemy się jednak czegoś o poprawnym użyciu polskiego słowa „brat", francu skiego słowa „frere" i odpowiadających im słów w każdym języku, w jakim sąd ów zostaje wyrażony. Sąd ten nie jest sądem lingwisty cznym, a to, co stwierdza, jest trywialne, ale celem wypowiedzenia go w sposób nietrywialny jest dostarczenie informacji lingwistycznej. Rozważania te prowadzą ostatecznie do wniosku, że jeśli chodzi o ogólny argument M o o r e ' a dotyczący definicji, j e g o błąd naturalistyczny jest odkryciem iluzorycznym. Moore ma jednak w zanadrzu na stępny argument, który wiąże się specyficznie z próbami zdefiniowa nia „dobra". Argument ten, mówiąc słowami Moore'a, głosi, że „bez względu na to, jaka jest przedłożona definicja, można zawsze posta wić pytanie, czy definiowany kompleks jest dobry sam w s o b i e " . Jako przykład wiarogodnej definicji obiera sugestię, że „«dobry» oz nacza to, czego pożądamy pożądać". Niech zatem A będzie czymś, co, wedle naszych zapatrywań, jest dobre. Możemy wówczas sensow nie zapytać: „Czy dobrze jest pożądać pożądania rzeczy A ? " Jest jed nak oczywiste, dowodzi Moore, że pytanie to nie jest równoważne pytaniu: „Czy pożądamy pożądania pożądania pożądania rzeczy A ? " . A zatem proponowana definicja nie może być poprawna, a podobny argument można zastosować przeciw innym definicjom tego typu. Z drugiej strony, argument ten nie jest równie skuteczny wobec prób zdefiniowania „dobra" za pomocą innych terminów etycznych. 24
25
2 4
Zasady
2 5
Tamże, s. 15.
etyki, s. 15.
George
Edward
Moore
61
Załóżmy, np., że ktoś definiuje „dobro" jako „to, czego warto prag nąć ze względu na nie samo". Fakt, iż możemy zapytać, czy to, cze go warto pragnąć ze względu na nie samo, jest dobre, nie dowodzi niczego ponad to, że możemy kwestionować poprawność tej definicji. W najgorszym razie uwikłamy się ponownie w paradoks analizy. A to wskazuje, że jeśli istnieje jakiś „błąd naturalistyczny", to polega on na definiowaniu „dobra" w taki sposób, który nie implikuje, że to, co dobre, jest czymś, do czego należy dążyć, lub czymś, co winno zostać wykonane. Polega on, krótko mówiąc, na zignorowaniu norma tywnego aspektu dobra. Jeśli jest tak w istocie, argument M o o r e ' a jest tylko echem formuły H u m e ' a , że nie można wywieść „powinien" z „jest". Wychodzi od przesłanki, że „dobro" jest słowem normatyw nym, a następnie wyprowadza słuszny wniosek, że błędem musi być usiłowanie nadawania mu czysto opisowego znaczenia. Jak na ironię, na gruncie takiego poglądu sam Moore winien jest eskalacji błędu naturalistycznego, ponieważ zadowoliwszy się tym, iż „ d o b r o " nie może oznaczać żadnej jakości naturalnej, wyprowadził z tego wnio sek, że oznacza ono jakość pozanaturalną. Pomijając już niejasność pojęcia jakości pozanaturalnej, właściwym wnioskiem, jaki wypływa z argumentacji Moore'a, powinien być wniosek, iż skoro „dobro" nie jest terminem opisowym, nie oznacza ono żadnej jakości. Jest to wniosek mniej zaskakujący, niż mogłoby się wydawać. Nie kłóci się on wcale z uznaniem, iż terminy etyczne takie jak „do b r o " posiadają znaczenie opisowe w bardzo rzadkich przypadkach, gdy używa się ich zakładając obopólną akceptację jakiegoś kodeksu moralnego. W takich przypadkach stwierdza się jedynie, że pewien motyw lub działanie bądź inny stan rzeczy, o którym ów termin jest orzekany, pozostaje w zgodzie z tym kodeksem lub z jakąś j e g o czę ścią. Moore zajmuje się jednak, j a k wskazują podawane przezeń przy kłady, przypadkiem, kiedy takiego założenia się nie przyjmuje, przy padkiem, gdy terminem etycznym posługujemy się raczej po to, by ustanowić wzorzec, niż oceniać zgodność z wzorcem już ustanowio nym: i właśnie przy tym sposobie użycia termin taki jak „dobro" nie ma charakteru opisowego, a jedynie normatywny: charakter upomnie nia lub pochwały. Najmocniejszą
stroną argumentacji M o o r e ' a są uwagi krytyczne.
62
//. Odwrót
od
Hegla
Bardzo zręcznie wykazuje, że teza H u m e ' a rozciąga się również na metafizykę, ponieważ nie można wyczarować sądów normatywnych z sądów opisowych nadając po prostu sądom opisowym bardziej fanta styczny charakter albo przedstawiając j e j a k o sądy dotyczące innego świata; w y p o w i a d a również trafną uwagę wymierzoną w Kanta, iż gdyby dobra wola była istotnie jedyną rzeczą, która jest dobra sama w sobie, Kant nie powinien przywiązywać takiej wagi, jaką w istocie przykłada, do tego, czy ludzie, którzy wykazują dobrą wolę, zostają za to wynagrodzeni szczęściem. Moore jest przekonujący również wówczas, gdy twierdzi, że gdybyśmy uwolnili się od psychologiczne go błędu, wiążącego się z założeniem, iż można pragnąć tylko przy jemności, niewielu ludzi byłoby skłonnych podtrzymywać pogląd, iż przyjemność jest jedynym dobrem. Nie jest jednak sprawiedliwy wo bec Milla, gdy traktuje całą jego argumentację j a k o wypaczoną przez prosty błąd mylnej interpretacji słowa „pożądany", polegający na przyjęciu, iż znaczy ono „taki, którego można pragnąć" a nie „zasłu gujący na to, by go pragnąć". Możliwe, że Mili popełnił taki błąd, ale nie uchyla to j e g o argumentacji. Jeżeli „powinien" implikuje „mo że", a możemy pragnąć jedynie przyjemności, pociąga to za sobą, że powinniśmy pragnąć jedynie przyjemności. Nie pociąga to za sobą natomiast, że wszystkie formy przyjemności są równie pożądane. Wciąż możliwe jest bowiem ustanowienie hierarchii przyjemności, co Mili istotnie czyni, choć zwykle sprowadza w ten sposób na siebie zarzut niespójności. W j e g o argumentacji nie ma jednak żadnej nie spójności: można pragnąć jedynie przyjemności i dlatego powinno się ich pragnąć; pewne formy przyjemności przewyższają moralnie inne; i właśnie dlatego im powinniśmy się oddawać. Potrzeba do tego je dynie jakiegoś kryterium niższości: Mili podaje takie kryterium. Przy jemność A jest przyjemnością wyższą od przyjemności B, jeżeli jest preferowana przez większość ludzi, którzy spróbowali obydwu. Pomi jając fałszywość obranej przez Milla przesłanki, jedynym jego błędem było to, iż pisał czasami w taki sposób, j a k gdyby sądził, że przyje mność jest nie tylko koniecznym, ale także jedynym wystarczającym warunkiem dobra. Atak, który przypuścił Moore na egoizm, jest zasadny na gruncie zaakceptowanych przezeń przesłanek. Gdyby dobro było pewną jako-
George
Edward
Moore
63
ścią, a działaniem słusznym było to działanie, które w danych oko licznościach tworzy możliwie największą ilość owej jakości, wszelkie mówienie o „moim dobru", czy „twoim dobru" byłoby nieistotne. Na szym wspólnym obowiązkiem byłoby wytworzenie możliwie najwię kszej ilości dobra, bez względu na to, kto odniósłby z tego korzyść. Z drugiej strony, jeśli mówienie o dobru interpretowane jest j a k o de klaracja linii postępowania, a za działania słuszne uważa się te dzia łania, które prowadzą do urzeczywistnienia owej linii postępowania, nie m a żadnego powodu, dla którego nie powinno się faworyzować takiej linii postępowania, w myśl której każdy człowiek winien trosz czyć się o własny interes. Można oceniać, iż jest ona moralnie gorsza od linii postępowania, która zaleca, by przynajmniej w pewnej mierze uwzględniać interes ogółu, ale przedmiotem sporu jest teraz inne za gadnienie, mianowicie zagadnienie, czy egoizm jest niespójny. Po stronie argumentacji pozytywnej, Moore nie przykłada, moim zdaniem, należytej wagi do swojej konkluzji, iż nie możemy nigdy wiedzieć, które działania są słuszne. Można by oczekiwać, iż powie, że powinniśmy wykonywać to działanie, które spośród możliwych al ternatyw przyniesie z największym prawdopodobieństwem najlepsze konsekwencje w dającej się przewidzieć przyszłości, albo coś podo bnego, lecz, co dość zaskakujące, niczego takiego nie mówi. Zadowa la się ogólnym argumentem, iż najprawdopodobniej nie zboczymy za nadto z właściwej drogi, jeśli będziemy przestrzegać ogólnie przyję tych reguł. Jest to j e d n a k mało przekonujący argument. R o z w a ż m y przypadek morderstwa. Moore przyznaje najpierw, iż „można dowieść, że zabójstwo jest, biorąc ogólnie, niepożyteczne, tylko w tym wypad ku, jeżeli większość rodzaju ludzkiego chce na pewno utrzymać się przy ż y c i u " . Gdyby „istnienie człowieka było, biorąc ogólnie, złem", i gdyby można było przekonać ludzi, by się z tym zgodzili, mordując ich spełnialibyśmy dobry uczynek. Ponieważ jednak ludzie nie zgodzą się z tym, nawet jeśli jest to prawdą, wysiłki zmierzające do ich wy mordowania będą wywoływały powszechny opór, a to z kolei stworzy atmosferę zamieszania, w której osiąganie celów wyższych, np. rozko26
2 6
Tamże, s. 156.
64
//. Odwrót
od
Hegla
szowanie się pięknem, stanie się mało prawdopodobne. Moore podsu mowuje więc mówiąc, że „pozostawiając zaś na stronie bezpośrednie złe skutki, które zabójstwo na ogół wytwarza", np. żal, jaki wywołuje u przyjaciół ofiary, jeśli już nie utratę samej ofiary, „fakt, że gdyby było ono powszechnym zwyczajem, to uczucie niepewności, przez nie wywołane, pochłonęłoby wiele czasu, który można zużyć na coś lep szego - fakt ten, być może, jest przekonywającym argumentem prze ciw zabójstwu" . Ale pomijając j u ż osobliwy charakter tej argumen tacji, może ona w najlepszym razie dowodzić, iż jest mało prawdopo dobne, by j a w n e popełnienie morderstwa przynosiło najlepsze rezulta ty. Nie mówi natomiast nic przeciw sporadycznemu, niewykrytemu morderstwu, popełnionemu dla korzyści mordercy, z ofiarą, której odejście nie uczyni świata ani trochę uboższym. Na gruncie takiego stanowiska jedyną winą Raskolnikowa ze Zbrodni i kary Dostojewskiego jest to, iż jest dotknięty irracjonalnością sumienia. Jest to teza sporna, ale należy się o nią spierać. 27
Ogólnie rzecz biorąc M o o r e ' o w s k i e reguły postępowania nie uwzględniają szczególnego położenia osoby działającej. Nie zwracają uwagi na ten aspekt naszego myślenia moralnego, który ukazuje np. Bradley w rozdziale „Moje położenie i przynależne mu powinności" książki Ethical Studies. Kiedy rozpatruję moje własne działania, do strzegam, iż w istocie nie jestem wcale przekonany, że powinienem przysporzyć możliwie największą ilość dobra, niezależnie od tego, ko mu miałbym j e przysporzyć. M a m poczucie, że ciążą na mnie szcze gólne obowiązki wobec mojej rodziny, moich przyjaciół, moich kole gów, moich uczniów, moich wierzycieli, wobec tych, którzy oddawali mi przysługi, wobec tych, którym składałem obietnice, a nawet wobec władz lokalnych i wobec rządu; nadto, że m a m szczególne zobowią zania wobec osób i wobec organizacji: uważam za rzecz słuszną ho norować owe obowiązki i wywiązywać się z owych zobowiązań, na wet z uszczerbkiem dla jakiegoś większego dobra, które mógłbym przysporzyć osobom, nie związanym ze mną tego rodzaju więziami. Uważam, iż jest możliwe, by utylitarysta opracował system, w którym 2 7
Tamże, s. 156.
George
Edward
65
Moore
tego rodzaju obowiązkom i zobowiązaniom byłoby przypisane odpo wiednie znaczenie, wątpię jednak, żeby mógł go sporządzić tak, by był on w pełni spójny z j e g o zasadami, a Moore niewątpliwie takich prób nie podejmuje. C o więcej, pogląd, iż działam, albo powinienem działać jedynie z myślą o tym, by zwiększać do maksimum występowanie okoliczno ści, w których ludzie mogą rozkoszować się pięknem - nawiasem mówiąc, definiowanym w sposób kolisty j a k o to, czego kontemplowa nie z podziwem jest dobre samo w s o b i e - albo doceniać wzajem nie swoje dobre przymioty wydaje się w rażący sposób odbiegać od faktów. Nie m o g ę podać listy wszystkich rodzajów działań, które uważam są słuszne, ale oprócz spełniania zobowiązań obejmowałaby ona takie rzeczy jak zaspokajanie potrzeb materialnych innych ludzi, obronę swobód obywatelskich, demaskowanie szkodliwych przesądów, udzielanie pomocy w ratowaniu ofiar prześladowań politycznych; zna lazłaby się na tej liście także troska o obrazy, które mają się znaleźć w Tate Gallery, ale nie na najbardziej eksponowanym miejscu. O losie teorii M o o r e ' a nie przesądza zarzut, że j e g o moralność jest moralnością klasy próżniaczej. Nie ulega wątpliwości, iż wszyscy powinniśmy dążyć do przeprowadzenia zmian społecznych, dzięki któ rym każdy mógłby przyjąć tak subtelny pogląd. Zarzucałbym jej ra czej to, że jest to moralność klasy próżniaczej hipokrytów. W ś r ó d dóbr najwyższych nie znajduje się żadna przyjemność fizyczna. Ponie waż pożądanie ocenia się j a k o jedną z największych postaci zła, im plikuje to, że lepiej jest kontemplować doskonałe przymioty swych ukochanych niż czerpać przyjemność z posiadania ich ciał. Russell mówił o zwolennikach Moore'a, że podczas gdy Russell i j e g o przy jaciele „wierzyli w uporządkowany postęp poprzez politykę i wolną dyskusję", oni byli „nastawieni raczej na życie w odosobnieniu po śród pięknych odcieni i przyjemnych doznań, i uważali, że dobro po lega na namiętnym wzajemnym podziwie kliki e l i t y " . Russell doda je, że całkiem niesłusznie przypisywali oni ojcostwo tej doktryny 28
29
2 8
2 9
Tamże, s. 199.
Bertrand Russell, Autobiografia Warszawa 1971, s. 98.
1872-1914,
przeł. Bronisław Zieliński, Czytelnik,
66
//. Odwrót
od
Hegla
Moore'owi. Biorąc pod uwagę prawość M o o r e ' a i szlachetność j e g o charakteru, wolałbym, aby w ich twierdzeniach było mniej słuszności, niż było w istocie. Moore
i
Prichard
Wydaje się, że do interesujących wniosków może prowadzić kon frontacja etycznych poglądów M o o r e ' a z poglądami Harolda Arthura Pricharda, najbardziej utalentowanego przedstawiciela szkoły filozofi cznej, czerpiącej inspiracje głównie od Johna Cooka Wilsona, filozofa, który w okresie międzywojennym odgrywał dominującą rolę w Oks fordzie. Prichard, syn londyńskiego adwokata, urodził się w 1871 r., zmarł w 1947 r. Kształcił się w Clifton, a następnie w N e w College w Oksfordzie, do którego wstąpił po uzyskaniu stypendium matematy cznego w 1890 r. Uzyskawszy dyplom z wyróżnieniem z egzaminu na stopień bakałarza w zakresie matematyki, zmienił kierunek studiów na filozofię i historię starożytną i ukończył je w 1894 r. otrzymując dyplom z wyróżnieniem z Literae Humaniores. Po kilku miesiącach, które spędził jako aplikant adwokacki, wrócił do Oksfordu j a k o czło nek Hertford College, z którego odszedł do Trinity College w 1898 r. Rok później ożenił się i miał dwóch synów i córkę, a jego żona zo stała radną miasta Oksford. Jako członek Trinity College pełniący obowiązki tutora wkładał w nauczanie tyle wysiłku, że po dwudziestu czterech latach pracy zaczął zapadać na zdrowiu i w 1924 r. zrezyg nował z tej posady. Trzy lata później został powołany na katedrę fi lozofii moralności w Oksfordzie, którą piastował aż do przejścia na emeryturę w 1937 r. W dyskusjach filozoficznych był uparty i kłótli wy, mówiono jednak, że w życiu prywatnym był człowiekiem o mi łym usposobieniu. Podobnie j a k j e g o mentor, C o o k Wilson, Prichard niechętnie przelewał swoje poglądy na papier. Jedyną książką, jaką opublikował za życia, była Kanfs Theory of Knowledge, opublikowana w 1909 r. W czasie pracy na uczelni podejmował próby napisania książki doty czącej filozofii moralności, ale nie zdołał jej ukończyć przed śmiercią. Znaczna część tej rozprawy, wraz z d w o m a najważniejszymi opub likowanymi pracami oraz kilkoma niepublikowanymi esejami i frag-
George
Edward
Moore
67
mentami, została przygotowana do druku przez przełożonego Oriel, sir Davida Rossa, który był przede wszystkim badaczem filozofii Arysto telesa, ale także filozofem moralności o orientacji Prichardowskiej, i wydana w 1949 r. pod tytułem Morał Obligation. W książce Kanfs Theory of Knowledge Prichard atakuje Kanta przede wszystkim za to, że w ogóle rozporządza jakąkolwiek teorią poznania. Podobnie j a k Cook Wilson, Prichard zajmuje stanowisko, że wiedza ma samopotwierdzającą naturę. Jeśli ktoś wie, że coś jest tak-a-tak, nie pojawia się w ogóle kwestia wątpliwości: można wątpić w to, czy jakieś przekonanie, które żywimy, jest prawdziwe, ale wówczas ex hypothesi ów stan przekonaniowy nie jest stanem pozna nia. Nie jest również właściwe zadawanie pytania, skąd ktoś wie, nie zależnie do tego, co jest przedmiotem jego wiedzy. Po zidentyfikowa niu odpowiedniego sądu bezpośrednio ujmujemy bowiem j e g o praw dziwość. Wydaje mi się, że taka koncepcja wiedzy, która wywodzi się w istocie od Platona, jest zasadniczo błędna. Poza rzadkimi sytuacja mi, w których prawdziwość jakiegoś sądu jest warunkiem logicznym tego, iż ktoś w niego wierzy, tak jak to jest w przypadku założenia dotyczącego własnego istnienia, a także w przypadkach, kiedy chara kter przeżycia, jakie staje się czyimś udziałem, takiego jak doznawanie intensywnego bólu albo treść marzeń, jest taki, iż wyklucza jakiekol wiek wątpliwości co do j e g o występowania, fakt, iż ktoś jest przeko nany, że coś ma się tak-a-tak, nie jest nigdy logicznie wystarczający, by pociągał za sobą to, że tak jest w istocie. Nie ma stanu mentalne go, który ze względu na swą naturę pełniłby rolę gwaranta prawdzi wości. Jeżeli błędnie mniemano, że wiedza jest takim stanem, było to spowodowane czysto językowym faktem, że nie można poprawnie po wiedzieć, iż wiemy coś, co nie jest prawdą. Może się zdarzyć, że je steśmy zmuszeni odstąpić od roszczeń poznawczych, ponieważ sąd, co do którego przyjmowaliśmy, iż wiemy, że jest prawdziwy, okazał się fałszywy, ale wynika z tego tylko tyle, że użyliśmy słowa „wiedzieć" w przypadku, gdy jeden z warunków j e g o zastosowania nie był speł niony, nie wynika z tego natomiast, że myliliśmy się co do naszego stanu umysłu. Jeśli w pełni wiarogodne, prawdziwe przekonanie nie spełnia czasami wymogów wiedzy, nie jest tak dlatego, iż zachodzi
68
//. Odwrót
od
Hegla
jakakolwiek różnica po stronie mentalnej, lecz dlatego, że podstawy tego przekonania nie opowiadają pod jakimś względem określonym standardom. Badanie zróżnicowanej natury owych podstaw i ścisłe wyznaczanie standardów dostarcza licznych zadań dla teorii poznania. Nie znaczy to jednak, że każdy sąd wymaga nieskończonego cią gu dowodów. W pewnym stadium empirycznego badania dochodzimy do sprawozdań z doświadczenia, dla których nie podaje się już żad nych dalszych uzasadnień. Siedząc rozumowanie dedukcyjne, wystar czy tylko upewnić się, czy kolejny krok wynika z poprzedniego. Ale w tym drugim przypadku, a można by argumentować, iż nawet w pierwszym, nie sposób wyeliminować możliwości błędu. Istnieje pewna granica dla środków ostrożności, jakie możemy i jakie powin niśmy podjąć; można się jednak zgodzić z tą tezą, i nie zmusza to nas wcale do zaakceptowania błędnego poglądu, że istnieje jakaś swoista postawa poznawcza, która posiada tę magiczną własność, że nie jest podatna na błąd. Prichard był realistą w tym sensie, w jakim realistami nie byli Kant i Hegel. Sądził, że natura i istnienie tego, co poznawane, są niezależne od wiedzy, jaką o tym rozporządzamy. Jednocześnie dał się przekonać, głównie pod wpływem argumentu Bradleya, że dane zmysłowe nie istnieją niezależnie od tego, że są przez nas postrzega ne. Dyskwalifikowało to j e jako przedmioty poznania i, ponieważ Pri chard utrzymywał zarazem, że poznanie musi być bezpośrednie, skła niało go do wniosku, że percepcja w ogóle nie jest źródłem pozna nia. Wprawdzie m a m y często wrażenie, że widzimy przedmioty fi zyczne, które istnieją niezależnie od tego, czy j e widzimy, ale jest to tylko złudzenie. W rzeczywistości sprowadza się to tylko do tego, jak ujmuje to Prichard, że stale mylnie bierzemy barwy za ciała. Jeśli nie popadł w sceptycyzm, to tylko dlatego, że sądził, iż zasadne prze świadczenie o istnieniu ciał może opierać się na jakimś argumencie przyczynowym, choć sam nigdy takiego argumentu nie sformułował. Nie wyjaśnił nawet, skąd pochodzi nasze pojęcie ciała, m i m o iż po winno to stanowić dla niego problem, skoro konsekwentnie bronił po glądu, że nie obserwujemy nigdy żadnego przypadku ciała, a zarazem utrzymywał, iż nasza znajomość powszechników jest jedynie efektem znajomości ich przypadków.
George
Edward
Moore
69
Podstawowe aspekty filozofii moralności Pricharda zawiera j e g o pierwszy ważny artykuł, Does Morał Philosophy Rest On A Mistake?, który ukazał się w piśmie „ M i n d " w 1912 roku. Błąd, który Prichard przypisywał filozofom moralności, jest bardzo podobny do błędu, jaki przypisywał tym, którzy starali się sformułować teorię poznania. Sprowadza się on do usiłowania udzielenia odpowiedzi na niewłaściwe pytanie. Podobnie j a k nie jest uprawnione, w mniemaniu Pricharda, stawianie pytań dotyczących stanu poznania, tak też nie może być żadnych wątpliwości co do tego, czy ktoś znajduje się w stanie moralnego zobowiązania. Jeżeli ktoś znalazłby się w danej sytuacji i zastanowił się nad wszystkimi w ł a ś c i w y m i szczegóła mi, uświadomiłby sobie, iż j e g o obowiązkiem jest postąpić w takito-a-taki s p o s ó b ; i na tym koniec. Wyprowadzając z takich przy padków uogólnienia możemy dotrzeć do zasad moralnych, które mia łyby z a c h o w y w a ć w a ż n o ś ć w większości podpadających pod nie p r z y p a d k ó w ; w pierwszej kolejności pojawia się j e d n a k w i e d z a o konkretnych własnych obowiązkach. W sytuacji, w której dwie ta kie zasady moralne wchodzą ze sobą w konflikt, m o ż e m y nie wie dzieć, której z nich przestrzegać. Można by sądzić, iż jest to narażo ne na zarzut, że nie wszyscy ludzie zapatrywaliby się tak samo na takie sytuacje, a nawet na obowiązki w ogólności, ale Prichard od powiada na to, że nie każdy osiągnął jednakowy poziom moralnego oświecenia. Jeżeli pewien czyn jest czyimś obowiązkiem i ów ktoś wie, że tak jest, kwestia, czy wykonując ów czyn postępuje słusznie, w ogóle nie powstaje. Platon, biskup Butler i inni filozofowie moralności wło żyli wiele trudu próbując wykazać, ze robienie tego, co słuszne, leży w naszym własnym interesie, lecz ich starania były chybione. Przede wszystkim nie jest prawdą, że słuszne postępowanie zawsze leży w naszym interesie, gdyby miało to oznaczać, że konsekwencje tego po stępowania zawsze uczynią nas szczęśliwszymi, niż konsekwencje ja kiegoś innego postępowania, które zamiast niego moglibyśmy podjąć. Po wtóre, gdyby było to prawdą, nie miałoby to nic do rzeczy, gdyż jedynym uzasadnieniem spełnienia słusznego czynu jest to, że jest on słuszny. Dążenie do stworzenia pozorów, że postępowanie słuszne za wsze leży w naszym interesie, mogłoby mieć jakiś sens, gdyby ludzie
70
//. Odwrót
od
Hegla
mieli taką konstrukcję, że wzgląd na własny interes byłby jedynym motywem ich działań; ale tak nie jest. Z a r ó w n o we w s p o m n i a n y m artykule, j a k i w innych pismach dotyczących obowiązku moralnego Prichard kładł szczególny nacisk na oddzielenie słuszności czynu od tego, czy w j a k i m k o k o l w i e k możliwym sensie jest on wewnętrznie dobry, a także od tego, czy ma dobre konsekwencje. Tak więc, choć Prichard zgadza się z M o o r e ' e m co do tego, że dobro jest niedefiniowalne, nie przyznaje mu podobnie r o z u m i a n e g o prymatu. Sądzi, że czyn może stać się wewnętrznie dobry tylko za sprawą motywu, który skłania do j e g o wykonania, niezależnie od tego, czy t y m m o t y w e m jest poczucie obowiązku, czy zamanifestowanie jakiejś cnoty moralnej takiej j a k wspaniałomyślność lub odwaga. Jednakże czyn nie może stać się słu szny dzięki temu, iż jest wykonywany z poczucia obowiązku: jeśli bowiem poczucie obowiązku j e s t zasadne, czyn musi być słuszny niezależnie od niego. Jeśli chodzi o inne prawe motywy działania, które podpadają pod szyld pragnień, Prichard twierdzi, po pierwsze, że obowiązek moralny jest zawsze obowiązkiem wykonania jakiejś czynności, czego nie da się powiedzieć o motywach wiążących się z pragnieniami, i, po wtóre, że nie znajdujemy się we władzy na szych pragnień. Ten ostatni argument, oparty na znanej zasadzie, że „powinien" implikuje „może", wydaje się wątpliwy. Przyjmuje się tu założenie, że rozporządzamy wolnością działania z motywów, w które zostajemy wyposażeni, ale nie rozporządzamy wolnością doboru owych moty wów. Nie dostrzegam żadnych apriorycznych podstaw, by wprowa dzać takie rozróżnienie; nie wydaje się również, by było ono uzasa dnione empirycznie. Jeżeli odmawia się nam wolności nabywania mo tywów na tej podstawie, że istnieje przyczynowe wyjaśnienie tego, iż takie motywy posiadamy, to równie dobrze mogą istnieć przyczynowe wyjaśnienia naszych postanowień dotyczących tego, czy owe motywy urzeczywistnić. Sam Prichard skłonny jest odwoływać się do naszego potocznego sposobu myślenia; a przecież wydając rozmaite sądy mo ralne, jesteśmy w równej mierze gotowi chwalić i ganić ludzi za mo tywy ich czynów, jak za same czyny. Nie uważamy, na przykład, by dziwnie brzmiało powiedzenie, że ludzie powinni być szlachetni; nie
George
Edward
Moore
71
uważamy także, by nakaz ten stosował się tylko do ludzi, których ła skawy los obdarzył szlachetnymi uczuciami. Zasadniczy argument Pricharda przeciw uzależnianiu słuszności czynu od tego, czy ma on dobre następstwa, głosi, iż uzależnianie ta kie zakłada nie dające się utrzymać twierdzenie, że to, co dobre, po winno istnieć. Podstawy, na których Prichard opiera przekonanie, iż jest to twierdzenie nie do utrzymania, są takie, iż łatwo mogłoby się zdarzyć, na przykład w sytuacji, gdy słuszne działanie nie zostało w y k o n a n e , że nie przewidywaliśmy wystąpienia dobrych następstw, i w konsekwencji, nie mogliśmy brać ich pod uwagę. Mówiąc słowa mi Pricharda, „o czymś, o czym sądzimy, że nie istnieje, nie może my ani myśleć, ani twierdzić, że powinno istnieć, tak samo j a k nie możemy pomyśleć ani twierdzić o tym c z y m ś niczego innego. O czymś, o czym sądzimy, że nie istnieje, w ogóle nie możemy ni czego twierdzić ani p o m y ś l e ć " . N a mocy analogicznego rozumowa nia, o czynie, który, jak sądzimy, nie powinien zostać wykonany, nie możemy pomyśleć j a k o o czynie słusznym. Prichard przyznaje to po średnio, gdy w innym kontekście argumentuje, że „nie istnieją takie cechy działania j a k to, iż powinno ono być wykonane i to, iż nie powinno być w y k o n a n e " . K o n s e k w e n t n i e przyjmuje, że własność „bycia moralnie zobowiązanym" ma charakter pierwotny i przypisuje ją realnym osobom. 30
31
Nie ulega wszakże wątpliwości, że Prichard odwołuje się tu do bardzo niedobrej argumentacji. To prawda, że nie możemy w sposób spójny przypisywać faktycznego posiadania własności temu, czego ist nienie kwestionujemy. Możemy jednak z pewnością mówić o nieist niejących rzeczach, że posiadałyby takie-to-a-takie własności, gdyby istniały. W przypadku, który nas teraz zajmuje, możemy jednak wy prowadzić oczywisty wniosek, iż nie musimy traktować „bycia czymś, co powinno istnieć" jako własności. Na pierwszy rzut oka widać, że nie m a żadnego powodu, dla którego nie mielibyśmy powiedzieć o czysto hipotetycznych zdarzeniach, że byłyby one lepsze od jakichś zdarzeń, które miały faktycznie miejsce; lecz jeśli mamy coś do za3 0
Morał
3 1
Tamże, s. 37.
Obligation,
Clarendon Press, Oxford 1949, s. 93.
72
//. Odwrót
od
Hegla
rzucenia okresom warunkowym o tej postaci, i domagamy się realne go podmiotu, możemy łatwo spełnić ów w y m ó g mówiąc, że świat byłby lepszym miejscem, gdyby posiadał takie-to-a-takie cechy, a nie takie-to-a-takie cechy, które rzeczywiście posiada. O wiele lepszy argument, do którego Prichard przykłada jednak mniejszą wagę, głosi, iż w wielu przypadkach wydaje się, przynaj mniej na pierwszy rzut oka, że powody, dla których coś powinno zo stać wykonane, leżą w rzeczywistej przeszłości, a nie w hipotetycznej przyszłości. Powinienem wywiązać się z tego zobowiązania, ponieważ złożyłem taką obietnicę; powinieneś zwrócić pieniądze, ponieważ je pożyczyłeś; więzień powinien zostać zwolniony, ponieważ nie popełnił przestępstwa. Argument ten nie musi mieć j e d n a k rozstrzygającego znaczenia dla utylitarystów. Mogą oni replikować, że owe powinności nie istnieją, jeśli nie uwzględnia się konsekwencji wiążących się z ich spełnieniem, i że powodem, dla którego twierdzi się, że dotrzymywa nie obietnic, zwalnianie ludzi niewinnych i temu podobne działania są słuszne, jest to, iż na ogół prowadzą one do najlepszych konsekwen cji. Podejrzewam jednak, że taka odpowiedź nie okazałaby się wystar czająca w każdym konkretnym przypadku. Pricharda dręczyło pytanie, czy powinno się działać stosownie do zachodzących okoliczności, takich, jakimi one faktycznie są, czy tylko stosownie do tego, za jakie je uważamy. Prichard opowiada się za tą drugą opcją, powołując się na to, że gdyby prawdziwa była jej alterna tywa, nie moglibyśmy nigdy wiedzieć, jakie są nasze obowiązki. Nie pewność musi występować zawsze, ponieważ naszym obowiązkiem jest, w myśl tego stanowiska, podjęcie działania, które spowoduje tę lub inną zmianę, a niezależnie od tego, co poza tym możemy wiedzieć, nie mo żemy, według Pricharda, wiedzieć, iż jest prawdziwy jakikolwiek sąd przyczynowy dotyczący przyszłości. Pociąga to za sobą nie tylko, że nigdy nie wiemy, co możemy zrobić, ale także, że rozpoczynając jakieś działanie, nie wiemy nigdy, co w rzeczywistości robimy. Dopiero po ja kimś czasie dowiadujemy się, co zrobiliśmy. Możemy jednak przystępo wać do jakiegoś działania, gdy sądzimy, że nasz akt woli będzie miał prawdopodobnie takie-to-a-takie skutki i właśnie na tym polega obowią zek; należy przy tym jeszcze dodać, że powinniśmy wcześniej rozważyć wszystkie okoliczności w takim stopniu, w jakim to jest możliwe.
73 Warto jednak zwrócić uwagę, że z punktu widzenia osoby dzia łającej jest to problem iluzoryczny. Nie można bowiem powiedzieć jej: „Działaj stosownie do okoliczności, takich, jakimi one rzeczywi ście są, a nie takich, jakimi są w twoim mniemaniu". W jaki sposób ktoś mógłby zastosować się do tego zalecenia, poza podjęciem loso wo wybranych działań z nadzieją, że będą one odpowiadały okolicz nościom? Jeśli ma postępować racjonalnie, powinien działać zgodnie ze swymi przekonaniami. Sytuacja ulega jednak zmianie, gdy rozpa trujemy tę kwestię retrospektywnie. W ó w c z a s bowiem, nawet jeśli zgadzamy się z osobą działającą na gruncie moralnym, fakt, iż błęd nie zapatrywała się na okoliczności, może skłonić nas do wyciągnię cia wniosku, że działanie było niesłuszne. Nie wystarczy odpowie dzieć, iż działający mógł nie wiedzieć, niezależnie od możliwości błę du, jakie działanie będzie słuszne. Zasada, iż „powinien" implikuje „może" jest możliwa do zaakceptowania o tyle, o ile nie można za sadnie twierdzić, iż mamy obowiązek czynić to, co nie leży w naszej mocy; nie pociąga to jednak za sobą, iż powinniśmy robić tylko to, o czym wiemy, że może zostać przez nas wykonane, zwłaszcza jeśli słowo „wiedzieć" jest interpretowane tak wąsko, iż nasza zdolność do powodowania jakichkolwiek przyszłych zmian musi być uważana za coś niepoznawalnego. P o m i m o defektów argumentacji Pricharda sądzę, iż j e g o podejście do filozofii moralności ma pod pewnym względem przewagę nad po dejściem Moore'a. Można powiedzieć, iż Moore udziela nam pewnego rodzaju wskazówek, ponieważ zajmuje stanowisko bliskie utylitaryzmowi, natomiast Prichard każe nam po prostu zdać się na nasze in tuicje dotyczące obowiązków; ale zalecenie Moore'a, iż powinno się wykonać działanie, którego ogół następstw byłby lepszy od ogółu na stępstw jakiejkolwiek możliwej alternatywy, nie jest zaleceniem, co do którego można by mieć silne przeświadczenie, że można będzie j e wypełnić, a Moore również każe nam zdać się na nasze intuicje przy rozstrzyganiu, co jest wewnętrznie dobre. Obaj zgodnie twierdzą, że sądy moralne są obiektywne w tym sensie, że zdanie, iż jakiś czyn jest słuszny, albo że jakiś stan rzeczy jest dobry, nie może być ana lizowane w terminach ludzkich uczuć bądź zapatrywań dotyczących owego czynu lub stanu rzeczy; o ile j e d n a k Prichard uważa to za
74
//. Odwrót
od
Hegla
oczywistość, Moore wysuwa, w * niewielkiej książce Etyka, niedobry argument, że z każdej takiej subiektywnej analizy będzie wynikało, iż ten sam czyn może być zarazem słuszny i niesłuszny, a ten sam stan rzeczy może być jednocześnie dobry i zły. Argument ten jest błędny, ponieważ nie dosięga subiektywizmu. Wprawdzie ten sam czyn może być aprobowany przez jedną osobę i nie aprobowany przez inną, ale nie jest to, wedle stanowiska subiektywistycznego, równoznaczne z powiedzeniem, że ten sam czyn może być zarazem słuszny i niesłu szny. Wynika z tego raczej, że czyn może być opisywany j a k o słusz ny, lub niesłuszny, tylko w relacji do osoby bądź osób, przez które jest oceniany. Przewaga Pricharda polega na poważniejszym potrakto waniu konkretnych aspektów obowiązku oraz takich zagadnień, jak re lacja zachodząca między czynem i motywem. Natomiast Moore, zwła szcza w Zasadach etyki, sprawia wrażenie, iż mniej interesuje go teo ria postępowania, a znacznie bardziej definicja j e g o subtelnej Utopii. Odparcie
idealizmu
W autobiograficznym szkicu, opublikowanym w książce The Phi losophy of G. E. Moore, Moore przyznaje, że ze wszystkich filozo fów, którzy byli jego nauczycielami w Cambridge, największy wpływ wywarł na niego McTaggart. W swojej pierwszej opublikowanej pra cy, opartej na wystąpieniu na sympozjum o czasie, która ukazała się w piśmie „Mind" w 1897 r., pisze jeszcze o tym, co czasowe, jako o czymś pośledniejszym od tego, co bezczasowe, a w artykule Freedom opublikowanym w „Mind" w 1898 r. wysuwa nawet twierdzenie, że „Argumenty, za pomocą których pan Bradley dowiódł, jak się wy daje, nierealności czasu, są według mnie ze wszech miar przekonują ce". W rok później Moore zmienił jednak poglądy i stał się zwolen nikiem skrajnego realizmu platońskiego. W The Naturę of Judgement, kolejnym artykule opublikowanym w „Mind", nie tylko twierdził, iż pojęcia są obiektywnie realne, lecz także, że pojęcia i sądy, które są z nich utworzone, są jedynymi realnie istniejącymi przedmiotami. Za sadniczym argumentem, jaki przedstawia na poparcie tego niezwykłe go wniosku, jest to, iż pojęcie istnienia jest podrzędne wobec pojęcia prawdy, które sprowadza się do pewnej relacji między pojęciami.
George
Edward
Moore
75
A zatem, ponieważ nie może być tak, iż pewien przedmiot spełnia jakieś pojęcie, jeśli sąd, iż ów przedmiot istnieje, nie jest prawdziwy, samo spełnianie jakiegokolwiek pojęcia staje się kwestią pozostawania w pewnej relacji do innych pojęć. Tak więc powiedzenie, iż to jest kawałek papieru, jest powiedzeniem, iż pojęcia, z których połączenia powstaje pojęcie „kawałek papieru" łączą się także w pewien specy ficzny sposób z pojęciami „to", „teraz" i „istnienie". Tego, jakiego rodzaju połączenie musi występować, aby sąd był prawdziwy, nie można już zdefiniować. Jest to bezpośrednio rozpoznawalne, tak j a k czerwień albo liczba dwa. Można teraz zrozumieć powody, dla któ rych Russell twierdził w tym wczesnym okresie, że sądy są prawdzi we bądź fałszywe tak samo jak róże są białe lub czerwone. Wprawdzie jest to doktryna niedorzeczna, błąd, który prowadzi do jej zaakceptowania, jest tym samym błędem, który skłania wielu filozofów do przyjęcia koherencyjnej teorii prawdy. Sprowadza się on do niezrozumienia, że procedura weryfikacji musi polegać w pewnym stadium nie tylko na formułowaniu sądu, że jakiś przedmiot istnieje, zajmującego następnie miejsce obok innych sądów, z którymi walczy o przetrwanie, ale na faktycznym wystąpieniu jakiegoś przeżycia. Od krycie, iż jakiś predykat jest przez coś spełniony, nie jest odkryciem, że dwa pojęcia są ze sobą zgodne, ale odniesieniem pojęcia do cze goś, czego występowanie odkrywamy. Przeżycie nie przekształca się w sąd mocą własnej potrzeby konceptualizacji. W tym artykule widoczne są już oznaki odwrotu od idealizmu, ale z wyjątkiem nielicznych nawiązań do Bradleya nie zawiera on żadnych ataków na stanowisko idealistyczne. Słynne, spektakularne Moore' owskie odparcie idealizmu można znaleźć w artykule pod tytu łem The Refutation of Idealism, który ukazał się w „ M i n d " w 1903 r. W pracy tej M o o r e interpretuje to, co określa m i a n e m „współczesnego idealizmu", j a k o twierdzenie, że rzeczywistość ma na turę duchową, i rozumie to, chyba nie całkiem słusznie, w taki spo sób, iż przedmioty, co do których sądzimy, że są nieożywione, są w istocie przedmiotami ożywionymi. Moore nie twierdzi, że jest w sta nie obalić to twierdzenie, jest jednak przekonany, iż potrafi wykazać, ze j e g o rzecznicy nie mają zasadnych argumentów, które przemawia łyby za j e g o przyjęciem. Uważa bowiem, że podstawą uznawania te-
76
//. Odwrót
od
Hegla
go twierdzenia jest przekonanie o prawdziwości pewnego innego twierdzenia, które, j a k twierdzi, jest w stanie podważyć. Twierdzeniem tym jest Berkeleyowskie esse est percipi - być to być postrzeganym, przy czym „bycie postrzeganym" interpretowane jest tutaj w szerszym sensie „bycia doświadczanym". Moore poświęca sporo miejsca rozważaniom, jak można rozumieć to, co głoszą rzecz nicy owego twierdzenia, i dochodzi do wniosku, że nie mogą oni ro zumieć go j a k o twierdzenia dotyczącego znaczenia słów. Muszą poj m o w a ć j e tak, iż esse i percipi są od siebie logicznie niezależne, a zarazem są ze sobą związane w sposób konieczny. Powtórzmy: Moore nie twierdzi, iż jest w stanie dowieść fałszywości tego twier dzenia, sądzi jednak, że j e g o adwersarze akceptują je tylko dlatego, że mylą j e z twierdzeniem, iż esse i percipi są ze sobą powiązane logicznie; i właśnie to twierdzenie Moore zamierza podważyć. Podwa ża j e przeprowadzając rozróżnienie między przedmiotem i uświada mianiem sobie przedmiotu. Gdy doznaję wrażenia niebieskiej barwy, moja świadomość i owa barwa muszą być dwiema różnymi rzeczami, ponieważ czynnik świadomości występuje również w innych przypad kach, takich jak doznawanie bólu, czego nie da się powiedzieć o bar wie niebieskiej. A zatem, dowodzi Moore, „Jeśli ktoś mówi nam, że istnienie barwy niebieskiej jest tym samym, co istnienie wrażenia bar wy niebieskiej, popełnia błąd i to błąd wewnętrznie sprzeczny; twier dzi bowiem albo że barwa niebieska jest tym samym, co barwa nie bieska wraz ze świadomością, albo że jest ona tym samym, co sama świadomość" . 32
Nie jest to argument przekonujący. Walc nie jest tym samym, co taniec, gdyż tango również jest tańcem; nie wynika z tego jednak, że m o ż n a w y k o n y w a ć figury walca nie wykonując figur tanecznych. Analogicznie, r o z u m o w a n i e M o o r e ' a nie dowodzi wcale, że dane zmysłowe barwy niebieskiej i barwy zielonej, jak określiłby to Moore, mogą istnieć niezależnie od tego, czy ktoś doznaje ich zmysłowo. Nadto, Moore błędnie interpretuje znaczenie Berkeleyowskiego ideali zmu. Berkeley nie twierdził, iż istnieje ogólny związek między „by3 2
The Refutation of ldealism, ner and Co., London 1922, s. 18.
w: Philosophical
Studies,
Kegan Paul, Trench, Trub-
George
Edward
Moore
77
ciem" i „byciem postrzeganym", tylko pewien związek specyficzny, który traktował j a k o związek analityczny między „byciem jakością zmysłową" i „byciem postrzeganym". Chcąc odrzucić tezę Berkeleya, trzeba zdezawuować najpierw założenie, że fizyczne przedmioty zdro wego rozsądku są złożone z jakości zmysłowych. Moore z większym powodzeniem atakuje jedną z podstawowych zasad idealizmu heglowskiego - twierdzenie, iż wszystkie relacje są relacjami w e w n ę t r z n y m i swoich c z ł o n ó w , czy też, innymi słowy, że k a ż d a relacja, w jakiej pewien przedmiot pozostaje do jakie g o k o l w i e k i n n e g o przedmiotu, j e s t w a r u n k i e m k o n i e c z n y m tego, by był on tym przedmiotem, którym jest. W o b e c faktu, że dowol ne d w i e rzeczy pozostają ze sobą w jakiejś relacji, pociąga to za sobą, że świat jest siecią związków koniecznych. M o o r e wskazuje, że idealiści mogli dojść do tego niedorzecznego wniosku dlatego, że nie potrafili odróżnić pewnego koniecznie prawdziwego twierdze nia od innego twierdzenia, które jest ogólnie fałszywe. O w y m ko niecznie p r a w d z i w y m twierdzeniem jest twierdzenie, iż z tego, że przedmiot A posiada relacyjną własność P, wynika logicznie, że dla dowolnego przedmiotu JC, jeżeli x nie posiada P , JC nie jest toż samy z A. Ogólnie fałszywe twierdzenie, z którym błędnie utożsa miano to pierwsze twierdzenie, jest takie, że jeżeli A posiada P , to dla każdego przedmiotu x, z sądu, że x nie posiada P, wynika, że x nie jest identyczny z A. Aby zilustrować ten błąd, Moore odwołuje się do przykładu zdań „Wszystkie książki znajdujące się na tej półce są niebieskie", „Mój egzemplarz The Principles of Mathematics jest książką znajdującą się na tej półce", oraz „Mój egzemplarz The Principles of Mathematics jest niebieski". Otóż jest niewątpli wie prawdą, że z sądu „Wszystkie książki znajdujące się na tej pół ce są niebieskie" wynika sąd „Jeżeli mój egzemplarz The Principles of Mathematics jest książką znajdującą się na tej półce, to mój eg zemplarz The Principles of Mathematics j e s t niebieski". Z dru giej strony, sąd głoszący, że jeśli wszystkie książki znajdujące się na tej półce są niebieskie - to z tego, że „Mój egzemplarz The Princi ples of Mathematics jest książką znajdującą się na tej półce" wyni ka „Mój egzemplarz The Principles of Mathematics jest niebieski" jest fałszywy, jeżeli j e g o poprzednik jest prawdziwy, gdyż wynika-
//. Odwrót
78
od
Hegla
nie, o którym mówi następnik, w oczywisty sposób nie zachodzi sa mo z s i e b i e . Argument M o o r e ' a jest zasadny, i wydaje się prawdopodobne, że idealistom, których krytykuje, można zarzucić błąd przypisywany im przez Moore'a. Niemniej, zagadnienie jest bardziej złożone, niż suge ruje Moore, już choćby dlatego, że nie dostrzega on, jak się wydaje, faktu, że nie ma rozstrzygającej odpowiedzi na pytanie, czy posiada nie takiej-to-a-takiej własności jest koniecznym warunkiem tożsamości danego przedmiotu. Zależy to, między innymi, od sposobu opisu owe go przedmiotu. Nie możemy, np., spójnie twierdzić, że ta jedna jedy na osoba, która napisała Hamleta, nie napisała Hamleta; nie wynika z tego jednak wcale, by napisanie Hamleta było warunkiem koniecz nym tożsamości Szekspira. Sąd, iż Szekspir napisał Hamleta, jest bo wiem w oczywisty sposób sądem przygodnym. Jego negacja jest nie wątpliwie fałszywa; nie jest jednak wewnętrznie sprzeczna. Rzecz w tym, że żadna własność nie jest wewnętrzną własno ścią jakiegokolwiek indywiduum, jeśli bycie własnością wewnętrzną miałoby implikować, że nie można znaleźć żadnego sposobu odnosze nia się do tego indywiduum, logicznie zgodnego z zaprzeczeniem, że posiada ono tę własność. Moore podaje jako przykład relacji wewnę trznej własność przysługującą barwnej plamie, której część jest czer wona, a część żółta, własność zawierania plamy czerwonej jako swo jej części. Argumentuje, że gdyby owa plama nie zawierała tej części, byłaby z konieczności inną całością . Oczywiście jest to jednak tylko efekt wyboru sposobu opisu omawianej całości. Moore nie otrzymałby takiego wyniku, gdyby od razu scharakteryzował plamę jako zajmują cą takie-to-a-takie położenie przestrzenne, bądź j a k o powierzchnię takiego-to-a-takiego przedmiotu, lub na wiele innych sposobów, na ja kie można j ą z równym powodzeniem identyfikować. 33
34
Należy się j e d n a k zgodzić, że zachodzi pewna różnica między przypadkami, kiedy ktoś formułuje sąd fałszywy albo rozważa kontrfaktyczną hipotezę dotyczącą jakiegoś przedmiotu konkretnego i może zasadnie przyjąć, że się do tego przedmiotu odnosi, a przypadkami, 3 3
External
3 4
Tamże, s. 287-288.
Relations,
w: Philosophical
Studies,
s. 301.
George
Edward
79
Moore
kiedy jego opisy są tak dalekie do ścisłości, że odnoszenie nie docho dzi do skutku. Idzie o to, czy istnieją jakiekolwiek ustalone zasady indywiduacji, za pomocą których można owe przypadki odróżnić; jestem zdania, że takich reguł nie ma. Zbyt wiele zależy tu od kontekstu wy powiedzi mówiącego, od jego faktycznych przekonań, a nawet od po łożenia w czasie względem przedmiotu, do którego chce się odnieść. Na przykład żyjąc w miejscu, w którym żyję, i wiedząc to, co wiem, skłonny byłbym powiedzieć, że każdy, kto mówi o jakimś filozofie, który jeszcze się nie urodził, nie odnosi się do Moore'a; jednak w przypadku historyka piszącego kilkaset lat później nie musielibyśmy wcale uznać, iż nie dosięga przedmiotu odniesienia, gdyby podał dos tatecznie trafny opis życia i twórczości Moore'a, ale błędnie umiejsco wił go w wieku XXI. Nie ulega wątpliwości, iż warunkiem koniecznym skutecznego odnoszenia się do czegoś jest uzyskanie jakiegoś punktu oparcia w faktycznych dziejach przedmiotu, nie sądzę jednak, aby można było uznać, że nieodzowne jest przypisywanie mu jakiejkolwiek konkretnej własności, a nawet jakiejkolwiek alternatywy własności . 35
Obrona
zdrowego
rozsądku
Od czasu wygłoszenia wykładów, które zostały później opubliko wane w książce Some Main Problems of Philosophy (przekł. pol. Z głównych zagadnień fdozofii), podstawowym obszarem filozoficznych zainteresowań M o o r e ' a była obrona tego, co określał mianem zdro worozsądkowego poglądu na świat, i analiza sądów, które stanowiły jego składowe. Broniąc zdroworozsądkowego poglądu na świat Moore nie czuł się zobowiązany do podpisywania się pod każdym poglądem, jaki mogłaby żywić większość jego współobywateli. Nigdy nie uważał, na przykład, by istniały jakiekolwiek dobre powody, by wierzyć w ist nienie bóstwa bądź w życie pośmiertne. Interesowała go tylko obrona zasadności trzech bardzo ogólnych sądów, co do których sądził, iż niemal każdy przyjmuje j e jako coś oczywistego, wraz z ogromną ilo ścią sądów szczegółowych, z których one wynikają. 3 5
Zob. rozważania o sposobie posługiwania się nazwami własnymi i esencjalizmie w rozdziale IX, poniżej (s. 290-336).
80
//. Odwrót
od
Hegla
Pierwszym z tych ogólnych przekonań jest przekonanie, że „we Wszechświecie jest niezmiernie wielka liczba przedmiotów material n y c h " . Moore nie przedstawił żadnej pozytywnej definicji przedmio tu materialnego, ale podawał przykłady ciał materialnych: ciała ludz kie, zwierzęta, góry, ziarna piasku, minerały, krople wody, przedmioty w y t w o r z o n e , takie j a k meble i maszyny, a także ziemia, słońce i gwiazdy. Wszystkie te przedmioty miałyby znajdować się w jednej przestrzeni i czasie. Drugie przekonanie jest takie, że ludzie, a być może również in ne stworzenia, posiadają umysły, co Moore interpretuje w ten sposób, iż spełniają one to, co określa mianem aktów świadomości. Moore nie próbuje definiować aktów świadomości, ale odwołuje się do przy kładów: słyszenia, widzenia, zapamiętywania, przeżywania uczuć, my ślenia i marzeń sennych. M o o r e przypisuje z d r o w e m u rozsądkowi przekonanie, że owe akty są nie tylko zlokalizowane w czasie, lecz również w przestrzeni, przy czym ich położenie przestrzenne jest toż same z położeniem ciał istot, które je spełniają. Moore sądzi także, że uważa się, iż owe akty są przyporządkowane ciałom w tym sen sie, że są od nich zależne przyczynowo. Przedmioty materialne zali czają się do rzeczy, na które są nakierowane akty świadomości, ale w ogromnej większości przypadków one same nie są świadome, i m o g ą istnieć niezależnie od tego, czy są w jakikolwiek sposób przez kogoś uświadamiane. 36
Trzecim p o d s t a w o w y m przekonaniem, które M o o r e przypisuje zdrowemu rozsądkowi, jest przekonanie, iż rzeczywiście wiemy, że istnieją przedmioty materialne i akty świadomości, i że posiadają one własności, które Moore wymienia. Co więcej: „jesteśmy przeświadcze ni, że wiemy niezmiernie wielką liczbę szczegółów o poszczególnych przedmiotach materialnych i o aktach świadomości, minionych, obec nych i przyszłych" . W gruncie rzeczy właśnie prawdziwość owych bardziej szczegółowych sądów pociąga za sobą prawdziwość sądów ogólniejszych. 37
3 6
Z głównych zagadnień 1967, s. 14. Tamże, s. 32. 3 7
filozofii,
przeł. Czesław Znamierowski, PWN, Warszawa
George
Edward
Moore
81
M o o r e sformułował wyraźnie swe stanowisko wobec zdrowego rozsądku w eseju zatytułowanym A Defence of Common Sense (przekł. pol. Obrona zdrowego rozsądku), który ukazał się p o raz pierwszy w drugim tomie książki Contemporary British Philosophy i został przedrukowany w j e g o Philosophical Papers. Autor rozpoczy na ten esej od sporządzenia długiej listy sądów, co do których twier dzi, iż z pewnością wie, że są prawdziwe. Sądy te rozpadają się na trzy grupy. Mówiąc w skrócie, sądy z pierwszej grupy głoszą, że ist nieje i istniało od jakiegoś czasu ludzkie ciało, które jest j e g o ciałem; że w czasie, w którym owo ciało istniało, pozostawało ono „w stycz ności lub w niewielkiej odległości od powierzchni ziemi"; że istniało wiele innych rzeczy „które również posiadały trójwymiarowe kształty i rozmiary", od których pozostawało w różnych odległościach, a z nie którymi wchodziło w styczność; że pośród tych rzeczy znajdowały się inne ludzkie ciała, o których można prawdziwie wypowiedzieć te same sądy; że wiele z tych ciał przestało istnieć; że ziemia istniała wiele lat przed jego urodzeniem; i że w ciągu owych wielu lat w każdej chwili żyło na niej wiele ludzkich ciał, a wiele z nich przestało istnieć przed jego urodzeniem. Druga grupa sądów składa się, mówiąc najogólniej, z sądów głoszących, iż od chwili narodzin miał wiele różnych przeżyć; że często postrzegał swoje ciało i inne przedmioty ze swojego otocze nia, w tym inne ludzkie ciała; że często obserwował różne fakty doty czące owych przedmiotów, takie jak fakt, który obserwuje w chwili, gdy pisze, że pewien konkretny gzyms kominka znajduje się bliżej je go ciała niż pewna konkretna półka z książkami; że zdaje sobie spra wę z faktów, których obecnie nie obserwuje, takich jak fakt, że jego ciało istniało poprzedniego dnia, i przez jakiś czas znajdowało się bli żej gzymsu kominka niż półki z książkami; że miał pewne oczekiwa nia dotyczące przyszłości; że żywił wiele przekonań, zarówno prawdzi wych, j a k fałszywych, że myślał o różnych przedmiotach wyobrażo nych nie wierząc w ich realność; że miewał sny; że przeżywał uczucia wielu różnych rodzajów; i że wiele innych istot ludzkich miało podo bne przeżycia. Wreszcie, grupa trzecia składa się tylko z jednego sądu, który głosi, że w przypadku wielu innych istot ludzkich, które są po dobne do M o o r e ' a pod tym względem, że mutatis mutandis, sądy na leżące do dwóch pierwszych klas są prawdziwe również w odniesie-
82
//. Odwrót
od
Hegla
niu do nich, każda z nich często wiedziała, iż sądy analogiczne do tych, które wymienia Moore, są prawdziwe o niej i jej c i e l e . Negatywny argument, jaki przedstawia Moore na rzecz istnienia przedmiotów materialnych, jest taki, że jeśli teza, iż takie przedmioty nie istnieją, jest prawdziwa, to nigdy nie głosił jej żaden filozof; filo zofowie są bowiem ucieleśnionymi osobami. Nie dowodzi to wcale, że argumentacja oponenta M o o r e ' a jest wewnętrznie sprzeczna, albowiem to, iż istnieją filozofowie, nie jest konieczne w sensie logicznym; jest to jednak istotnie mocny argument ad homines. Pogląd, o którym Moore istotnie twierdzi, iż jest wewnętrznie sprzeczny, jest z pozoru słabszy od poglądów, które głoszą, że nie wiemy, czy istnieją przed mioty materialne. Moore dopatruje się sprzeczności w użyciu słowa „my", które w jego interpretacji implikuje roszczenie do wiedzy, iż mówiący i inni ludzie istnieją. Argument ten daje się podważyć, o ile można twierdzić, jak czynili niektórzy filozofowie, iż odnosząc się do siebie odnosimy się do bytu, który ma jakieś przeżycia, ale nie jest pojmowany jako byt cielesny, choć może takim być faktycznie; ich zdaniem użycie słowa „my" powinno być interpretowane w taki sposób, iż nie implikuje niczego więcej jak to, że jeśli istnieją inne osoby, poj mowane w tym ograniczonym sensie, to samo stosuje się do nich. 38
Jedyny pozytywny argument M o o r e ' a jest bardzo prosty. Został on przedstawiony w wykładzie pod tytułem Proof of an External World (przekł. pol. Dowód na istnienie zewnętrznego świata), wygło szonym w Akademii Brytyjskiej w 1939 r., i opublikowanym w Philosophical Papers. „Mogę - mówił Moore - teraz dowieść, na przy kład, że istnieją dwie ludzkie ręce. Jak? Unosząc swe ręce, i mówiąc, robiąc pewien gest prawą, «Tu jest jedna ręka», i dodając, robiąc pe wien gest lewą, «A tu jest druga». I jeśli robiąc to dowiodę ipso fac to istnienia rzeczy zewnętrznych, to pojmiecie, że mogę to również zrobić na wiele innych sposobów: nie ma potrzeby mnożenia przykła d ó w " . Nieco dalej Moore dowodzi, że przedmioty materialne istniały 39
3 8
Obrona zdrowego rozsądku, w: G. E. Moore, O metodzie fńozoficznej. Wybór te kstów, przeł. Wojciech Sady, Klub Otrycki i „Colloąuia Communia", Warszawa, s. 16-18. Dowód na istnienie zewnętrznego świata, w: G. E. Moore, O metodzie filozoficz nej. Wybór tekstów, s. 8 1 . 3 9
George
Edward
Moore
83
w przeszłości, po prostu przypominając swoim słuchaczom, że jakiś czas temu unosił w górę ręce. M o o r e nie rozpatrywał w ó w c z a s możliwości, iż mógł śnić, a w późniejszym wykładzie poświęconym pewności, wygłoszonym w 1941 r. i włączonym do Philosophical Papers, w którym odniósł się do tej kwestii, ograniczył się tylko do mało wiarogodnej sugestii, iż sąd, że śni, mógłby być pod względem formalnym niezgodny z koniunkcją aktualnych doświadczeń zmysłowych i wspomnień. Postą piłby lepiej, gdyby pozostał przy swoim dawnym stylu i twierdził, że wie, iż nie śni. Wprawdzie Moore nie mówi tego wyraźnie, u podstaw j e g o ro szczeń poznawczych leży pewne założenie. Założenie to głosi, że uza sadnienia naszych zdroworozsądkowych przekonań, którymi rozporzą dzamy, są uzasadnieniami wystarczającymi. W danych okolicznościach świadectwa moich z m y s ł ó w , interpretowane w świetle teorii, która znajduje potwierdzenie w całym przebiegu moich przeżyć, dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że siedzę przy stole i piszę piórem na kartce papieru. Moja pamięć udziela rozstrzygających odpowiedzi na takie pytania, j a k to, kim jestem, co robiłem wczoraj, j a k znalazłem się w miejscu, w którym w tej chwili jestem. Trzeba wszakże przy znać, że możliwości błędu nie sposób wykluczyć nawet w przypadku tak prostych sądów j a k te, które wymieniłem. Nasze wspomnienia do tyczące niedawnych wydarzeń mijają się niekiedy z prawdą. Istnieje przecież coś takiego jak halucynacje. Nawet w najbardziej naturalnych warunkach nasze sądy postrzeżeniowe mogą być formułowane niedba le. Wówczas, gdy takie błędy się pojawiają, łatwo jest jednak je sko rygować. Stwierdzam, że moja pamięć lub moje zmysły wprowadziły mnie w błąd, gdyż przekonania, do których mnie przywiodły, nie są potwierdzone przez następne postrzeżenia, w tym przez postrzeżenia, dzięki którym zaznajamiam się ze świadectwami innych ludzi. N a tym zdroworozsądkowym poziomie nasze przeżycia są autonomiczne. Nie stwarzają podstaw, które mogłyby uzasadniać interwencję filozo fii. Jak skłonny był mówić Moore, każdy argument filozoficzny, który miałby służyć zdezawuowaniu zdroworozsądkowego poglądu na świat, musi być mniej pewny, z większym prawdopodobieństwem wadliwy, niż sądy, przeciw którym jest skierowany.
84
//. Odwrót
od
Hegla
Jest jednak oczywiste, że argument ten można uogólnić. Jeżeli sądy zdrowego rozsądku są autonomiczne w tym sensie, jaki ma na myśli Moore, podobnie jest w przypadku sądów nauk przyrodniczych i nauk formalnych, a także sądów należących do wiedzy o literaturze, oraz do dziedziny badań historycznych lub prawnych. W e wszystkich tych przypadkach istnieją powszechnie uznawane standardy dowodze nia i procedury służące do rozstrzygania, czy owe standardy zostały spełnione. Jeśli ktoś nie godzi się uznać pozytywnego wyniku ekspe rymentu za potwierdzenie pewnej teorii naukowej, to, o ile nie ma na uwadze jakichś szczególnych powodów podważających zaufanie do te go eksperymentu, o ile nie ma podstaw, które usprawiedliwiałyby po dejrzenie, że nastąpił błąd obserwacji, bądź, że istnieją jakieś inne konkretne powody, dla których pozorny wynik eksperymentu nie po winien być przyjęty za dobrą monetę, po prostu nie rozumie, czym jest teoria. Jeżeli ktoś odmawia uznania wyniku dowodu logicznego lub matematycznego, nie mając na uwadze żadnego konkretnego po wodu, dla którego można by sądzić, że procedura, którą w tym przy padku zastosowano, była błędna lub niewłaściwie przeprowadzona, po prostu nie rozumie, w jaki sposób przebiega rozumowanie logiczne i matematyczne. Argument ten ma poważne konsekwencje filozoficzne. Wynika z niego bowiem, że prawdziwość lub fałszywość wszystkich tych sądów nie może być nawet przedmiotem filozoficznego sporu. Jest zależna je dynie od spełnienia odpowiednich kryteriów: a to, czy owe kryteria są spełnione, jest zawsze kwestią faktów empirycznych, bądź formalnych. Jaką rolę miałaby zatem odgrywać filozofia? Odpowiedź, którą Moore zaakceptował w praktyce, a jego następcy w teorii, głosiła, iż działal nością, której filozofia może się podjąć, jest analiza. Jakiego jednak rodzaju jest to działalność? I jakiemu celowi miałaby ona służyć? Prosta odpowiedź na pierwsze z tych pytań jest taka, że efe ktywna analiza sądu mówi n a m , co rozumiemy przez zdania, przy p o m o c y których ów sąd zostaje wyrażony. Jej celem miałoby być przedstawienie sądu w sposób jaśniejszy, ukazanie zawiłości, które kryły się we wcześniejszych sformułowaniach. To samo miałoby sto sować się do analizy pojęć. Chociaż taka odpowiedź obejmuje przy padek braci będących rodzeństwem płci męskiej, którym Moore zilu-
George
Edward
Moore
85
strował „paradoks analizy", nie m o ż e być ona całkowicie słuszna. Gdyby tak było, filozofia, przy takim rozumieniu jej funkcji, nie róż niłaby się zbytnio od leksykografii; a tak przecież nie jest. To, że zachodzi między nimi istotna różnica, staje się jasne dzię ki temu, że choć Moore nie kwestionuje prawdziwości sądów, które składają się na zdroworozsądkowy pogląd na świat, m a poważne wąt pliwości co do ich analizy. Jeśli jednak wie, iż jakieś zdanie, takie jak zdanie języka polskiego „To jest ludzka ręka" wyraża pewien pra wdziwy sąd, to musi również wiedzieć, co ono znaczy. Istotnie, w eseju Obrona zdrowego rozsądku Moore podkreśla, że dla każdego, kto włada językiem, do którego należą te zdania, ich znaczenie jest zupełnie oczywiste. Jak mogą się zatem pojawiać problemy wiążące się z analizą sądów, które owe zdania wyrażają, zwłaszcza jeśli, j a k tego domaga się Moore, sąd, który zawiera analizę, m a być równo ważny sądowi analizowanemu? Odpowiedź jest taka, że można zupełnie dobrze rozumieć jakieś zdanie, a m i m o to mieć spore kłopoty, gdy dochodzi do wyjaśniania warunków koniecznych i wystarczających do prawdziwości sądu, któ ry ono wyraża. D o b r y m przykładem są zdania zawierające zaimki osobowe. Użytkownik języka angielskiego nie ma, na przykład, żad nych trudności w rozumieniu sposobu posługiwania się słowem „I", a nawet w przedstawieniu jego opisu. Jest to zaimek, przy pomocy któ rego osoba mówiąca odnosi się do siebie jako do podmiotu wypowie dzi. Gdyby jednak tego samego użytkownika poproszono o objaśnie nie tożsamości osobowej, mogłoby to wprawić go w zakłopotanie. Czy to, że przez jakiś okres czasu jest tą samą osobą, polega na trwaniu pewnej substancji duchowej? Czy jest to kwestia relacji pew nego konkretnego ciągu przeżyć, i jeśli tak, jaka to jest relacja? Czy sprowadza się ona do ciągłości pewnego konkretnego ciała? Czy po lega na przyporządkowywaniu p e w n e m u konkretnemu ciału ciągu przeżyć, i, jeśli tak, na czym polega natura owego przyporządkowa nia? Czy same przeżycia są zdarzeniami fizycznymi? Są to trudne i kontrowersyjne pytania, na które trzeba udzielić odpowiedzi, jeśli mamy podać analizę sądów wyrażanych przez zdania języka angiel skiego zawierające angielskie słowo „I"; zdania, których powszednie znaczenie jest łatwo zrozumiałe.
86
//. Odwrót
od
Hegla
Moore nie przykładał większej wagi do zagadnienia tożsamości wewnętrznej. Zagadnieniem analizy filozoficznej, które go przede wszystkim zajmowało, było zagadnienie wskazania poprawnej analizy sądów dotyczących przedmiotów materialnych, takich j a k „To jest ludzka ręka", czy „To jest słońce", ale nigdy nie znalazł jego rozwią zania. Jak mówi w Obronie zdrowego rozsądku, jedynymi rzeczami, jakie wydawały mu się w tej kwestii całkiem pewne, było, po pier wsze, to, że kiedy ktoś sądzi lub wie, że pewien sąd jest prawdziwy, „istnieje zawsze pewna dana zmysłowa, o której dany sąd jest sądem - pewna dana zmysłowa będąca pewnym przedmiotem (i w pewnym sensie głównym czy ostatecznym przedmiotem) owego sądu" i, po wtóre, to, „że tym jednakże, co wiem lub sądzę, że jest prawdą o tej danej zmysłowej, nie jest (w przypadku ogólnym), to, że ona sama jest ręką, czy psem, czy słońcem itd., itd., zależnie od okoliczno ś c i " . Jeśli chodzi o kwestię, o czym wydajemy wówczas sąd, Moore sądził, że istnieją trzy możliwe teorie, z których jedną ostatecz nie odrzucił, jakkolwiek sprawiał czasami wrażenie, że uważa j ą za rozwiązanie najbardziej atrakcyjne. Była to teoria głosząca, że tym, o czym wydajemy sąd, i tym, co wiemy, gdy rozporządzamy wiedzą, że tego rodzaju sąd jest prawdziwy, jest to, iż owa dana zmysłowa jest tożsama z fragmentem powierzchni określonego przedmiotu mate rialnego. Druga teoria głosiła, iż wiemy bądź sądzimy, że zachodzi pewna relacja R, taka, że pewna jedyna rzecz bądź zbiór rzeczy, któ ry stanowi fragment powierzchni określonego przedmiotu materialne go, pozostaje w relacji R do owej danej zmysłowej. Większość filo zofów, którzy akceptowali taką teorię, przyjmowało, iż R jest pewną relacją przyczynową, jednakże Moore mówi, że jedynym poglądem te go rodzaju, który wydaje mu się do pewnego stopnia przekonujący, jest pogląd, że „R jest relacją podstawową i nieanalizowalną" . Trze cią teorią była natomiast teoria fenomenalistyczna, którą ujął zwięźle Mili, mówiąc, iż rzeczy są stałymi możliwościami wrażeń. Na gruncie tego stanowiska wiedza, na przykład, że ten przedmiot jest ręką, jest tym samym, co wiedza, że w odpowiednich warunkach postrzegaliby40
41
4 0
Obrona
4 1
Tamże, s. 33.
zdrowego
rozsądku,
w: O metodzie
fdozoficznej.
Wybór tekstów,
s. 31.
George
Edward
Moore
87
śmy inne dane zmysłowe, które w pewien określony sposób są po wiązane z tą daną zmysłową. Widać już, jak wielka różnica może zachodzić między wiedzą, jakie jest znaczenie pewnego zdania, i znajomością analizy sądu, któ ry zdanie to wyraża. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób sam na mysł nad znaczeniem takich zdań jak „To jest ręka" mógłby dopro wadzić nas do teorii, z którymi wiążą się wahania Moore'a. Przede wszystkim, jakie miejsce zajmują w tym obrazie dane zmysłowe? Odpowiedź brzmi, że są one wytworem teorii. Moore posługuje się terminem „dana zmysłowa", podobnie jak posługiwał się nim w pewnym okresie Russell, aby odnosić się do tego, co jest bezpośred nio dane w doświadczeniu. Podobnie jak Russell, Moore zgadzał się z tym, iż wielu filozofów, którzy twierdzili, że sąd postrzeżeniowy, taki j a k sąd, iż to jest stół, jest wnioskowaniem, którego przesłanki wywodzą się ze świadomości występowania jakichś elementów zmy słowych. Można tu przypomnieć, iż założenie to jest obecnie dość powszechnie kwestionowane, a wielu filozofów, nie podzielając bynaj mniej przekonania Moore'a, jakoby ostatecznymi przedmiotami sądów postrzeżeniowych były dane zmysłowe, przeczy temu, iż jakiekolwiek takie byty istnieją. Mój pogląd na tę kwestię, jest, jak już mówiłem, taki, że choć odwoływanie się do czegoś w rodzaju danych zmysło wych nie jest konieczne, wprowadzenie jakiegoś terminu, który speł nia tę funkcję, jest uprawnione i pożyteczne. Ułatwia on bowiem po kazanie, jak zdroworozsądkowy pogląd na świat funkcjonuje j a k o teo ria w kontekście naszych doświadczeń zmysłowych. To wszakże tylko w bardzo ograniczonym stopniu uzasadnia stanowisko M o o r e ' a . Przyczyną, dla której nie uzasadnia to owego stanowiska w peł ni, jest, jak sądzę, to, iż Moore stawia to zagadnienie w taki sposób, który uniemożliwia mu j e g o rozwiązanie. Założenie, od którego wy szedł Moore, głosi, iż zdanie takie jak „To jest ręka" mogłoby zostać rozwinięte w pierwszym przypadku w zdanie „Istnieje tylko jedna rę ka, która pozostaje w relacji R do teg\ i że owo „to" w tym dru gim zdaniu denotuje daną zmysłową. Problem M o o r e ' a sprowadzał się zatem do wskazania właściwej wartości dla relacji R, czy, innymi słowy, do ustalenia, co właściwie mówimy o danej zmysłowej, gdy wygłaszamy sąd, taki j a k sąd, że to jest ręka. Jeśli jednak funkcja
88
//. Odwrót
od
Hegla
zaimków wskazujących, takich j a k polskie słowo „to", nie polega na nazywaniu jakichkolwiek przedmiotów, lecz jedynie na kierowaniu uwagi słuchającego na przedmiot, który chce zidentyfikować mówiący, a wydaje się, iż tak jest w istocie, właściwą odpowiedzią byłoby za pewne powiedzenie, że wygłaszając tego rodzaju sąd w ogóle nie m ó w i m y o danych zmysłowych. Nie pozostaje to w sprzeczności z moim poglądem, że można skonstruować system fizykalny na pod stawie tego, co wolałbym od tej pory nazywać ąualiami zmysłowymi. Nawet jeśli mój pogląd w tej kwestii jest słuszny, nie wynika z tego wcale, że zdania owego systemu fizykalnego są przekładalne na zda nia sensoryczne, podobnie j a k zdania fizyki teoretycznej nie mogą zostać przełożone na zdania o przedmiotach fizycznych, które przema wiają na rzecz owej teorii. Nie wynika z tego również, że odnoszę się do jakiegoś ąuale zmysłowego, jeżeli to, co mówię, sytuuje się na poziomie fizycznym, nawet jeśli przedmiot fizyczny, o którym mó wię, jest w ostatecznym rachunku identyfikowany za pomocą zaimka wskazującego. Można, rzecz jasna, oznaczyć pewną ąuale zmysłową i postawić pytanie, w jakim stosunku pozostaje ona do przedmiotu fi zycznego, któremu odpowiada. Następnie, jeśli potrafimy pokazać w ogólności, w jaki sposób wy standaryzowane percepty, jak zwykłem to określać, przekształcane są w przedmioty fizyczne, poprawną odpo wiedzią m o ż e być po prostu powiedzenie, że to właśnie z jednej z grup ąualiów zmysłowych może być wyabstrahowywany odpowied ni wystandaryzowany percept. Jeśli jest to odpowiedź słuszna, tłumaczy ona niechęć Moore'a do rezygnacji z teorii, iż dane zmysłowe są niekiedy identyczne z fragmentami powierzchni przedmiotów fizycznych. Teorii tej nie można jednak zaakceptować w tej postaci. Jeśli, zgodnie z moim sta nowiskiem, przedmiot fizyczny jest pewnego rodzaju idealizacją, żad na ąuale zmysłowa, ani żadna grupa ąualiów zmysłowych nie może być tożsama z którąkolwiek j e g o częścią. Niemniej, to, iż przedmiot fizyczny jest idealizacją ąualiów zmysłowych, i to, że przyjmujemy, iż własności postrzeżeniowe przedmiotu wywodzą się na ogół bezpo średnio z owych ąualiów zmysłowych, przemawia na rzecz tej teorii. Nie jest to analiza tego typu, jakiej poszukiwał Moore, lecz tylko ty le można przypuszczalnie osiągnąć wychodząc z jego punktu wyjścia.
George
Edward
Moore
89
C o pozostaje zatem z Moore'owskiej obrony zdrowego rozsądku? Niewiele, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Moore nie m a nic do po wiedzenia o relacji, w jakiej pozostaje świat fizyczny, taki, jakim go postrzegamy, do świata fizycznego, opisywanego przez fizyków. Mie liśmy już okazję przekonać się, że jest to problem niebłahy. Musimy rozstrzygnąć, w jaki sposób, jeśli w ogóle, te dwa na pozór nie współmierne ujęcia mogą zostać ze sobą uzgodnione. Można by są dzić, że występując w obronie zdrowego rozsądku Moore opowiadał się za poglądem, że przedmioty fizyczne istnieją mniej więcej w ta kiej postaci, w jakiej j e postrzegamy, ale Moore nie zajmuje takiego stanowiska. Przede wszystkim nie jest całkiem oczywiste, iż jest to pogląd zdrowego rozsądku, który w pewnej mierze staje się bardziej wyrafinowany przyswajając sobie, w sposób adekwatny bądź błędny, twierdzenia nauki; są to w każdym razie zagadnienia, które Moore pozostawia d o rozstrzygnięcia analizie. T o samo dotyczy statusu aktów świadomości. Jeśli musimy jednak oczekiwać na wyniki anali zy, która przyjmuje postać teoretycznej refleksji, aby ustalić, jakie są w rzeczywistości składniki zdroworozsądkowego poglądu na świat, na sza pewność co do ich istnienia nie jest ugruntowana w takim sto pniu, j a k mogliśmy początkowo przypuszczać. M o o r e ' o w i zawdzięczamy jednak przypomnienie, że kryteria rzą dzące prawdziwością naszych powszednich sądów postrzeżeniowych są bardzo często spełnione, oraz, przy zagwarantowaniu tego samego sto pnia autonomii innym dziedzinom, przydzielenie filozofii roli, która, jak się okazuje, polega głównie na interpretacji. W sposób mniej oczywisty niż Russell, lecz z równie doniosłymi konsekwencjami, Moore przyznaje prymat teorii poznania.
III Pragmatyzm
William
James
William James urodził się w 1842 r. w N o w y m Jorku; zmarł w roku 1910. Ukończył studia medyczne w Harvardzie, dokąd wrócił w 1872 r. jako instruktor fizjologii. W 1876 r. objął tam posadę wykła dowcy psychologii, a w 1888 r. został profesorem filozofii. Jego naj ważniejsze dzieło The Principles of Psychology zostało wydane w dwóch obszernych tomach w 1890 r. Stanowi ono jedyne w swo im rodzaju połączenie podejścia fizjologicznego z filozoficznym uję ciem tradycyjnych zagadnień psychologii, a jako ogólny przegląd owej problematyki nie znalazło przypuszczalnie do dziś żadnych odpowied ników. Z filozoficznego punktu widzenia, zapowiada ono rozwój „ra dykalnego empiryzmu" Jamesa, który, w połączeniu z Jamesowskim pragmatyzmem, stanowi j e g o oryginalny wkład do filozofii. Zapewne pod wpływem swojego ojca, Henry'ego Jamesa-seniora, który był uczniem mistyka Swedenborga, William James wykazywał również trwałe zainteresowanie religią. Napisał kilka rozpraw poświę conych zagadnieniom moralnym i religijnym i zebrał j e w książce pod tytułem The Will to Believe (przekł. pol. Prawo do wiary), która została opublikowana w 1897 r. Następnie ukazała się praca The Varieties of Religious Experience (przekł. pol. Doświadczenia religijne), zbiór wykładów Giffordowskich, wygłoszonych w Szkocji w latach 1901-1902 i opublikowanych w 1902 r. Ten traktat o psychologii re ligii jest przypuszczalnie najlepiej napisaną i najbardziej znaną szer szej publiczności pracą Jamesa. Na swój sposób William James był utalentowanym pisarzem, podobnie jak jego młodszy brat, powieściopisarz Henry James, choć ich style bardzo się różniły. Paradoksalnie,
William
James
91
to właśnie w tekstach Henry'ego spotykamy się ze skrupulatnymi roz różnieniami i drobiazgową dbałością o szczegół, których można by raczej oczekiwać po psychologu bądź filozofie, a William porywa czytelnika swoim poczuciem humoru, werwą i żywością wyobraźni. Ta zaleta j e g o pisarstwa przynosi pod pewnym względem szkodę jego filozofii. James nie zawsze poświęcał dość czasu i zadawał sobie do statecznie wiele trudu, by jasno wyrazić swoje myśli i uchronić swoje teorie przed drobiazgową krytyką. Okres największej aktywności filozoficznej Jamesa przypada na ostatnią dekadę j e g o życia. Jedenaście z dwunastu prac składających się na wydane pośmiertnie Essays in Radical Empiricism ukazało się po raz pierwszy w latach 1903-1904. Książka Pragmatism (przekł. pol. Pragmatyzm), po raz pierwszy wydana w czerwcu 1907 r., była niemal wiernym zapisem wykładów wygłoszonych przez Jamesa rok wcześniej w Bostonie, a następnie na Uniwersytecie Columbia w No wym Jorku. Książka ta cieszyła się ogromną popularnością w Stanach Zjednoczonych i nieco mniejszą w Anglii, spotkała się jednak rów nież z poważną krytyką ze strony profesjonalnych filozofów. James lubił wdawać się w filozoficzne spory, a eseje, które złożyły się na książkę The Meaning of Truth, wydaną w 1909 r., poświęcił głównie obronie i przeformułowaniu pragmatycznej teorii prawdy, odpowiada jącej jego zapatrywaniom. W 1909 r. James przedstawił w Oksfordzie cykl wykładów, które opublikowano później pod tytułem A Pluralistic Universe i zaczął pracę nad książką Some Problems of Philosophy, która została opublikowana już po j e g o śmierci. W tym czasie James zyskał już sobie międzynarodowy rozgłos jako czołowy przedstawiciel amerykańskiej filozofii pragmatyzmu, ale w rzeczywistości nie był jej twórcą. Jego przyjaciel i rówieśnik, Charles Sanders Peirce, żyjący w latach 1839-1914, j a k o pierwszy wprowadził ten termin do powszechnego obiegu, i to właśnie on w serii artykułów, opublikowanych w latach siedemdziesiątych XIX w. wyłożył podstawowe zasady pragmatycznej teorii znaczenia i prawdy. Większość pism Peirce'a nie została jednak wydana za j e g o życia, a prace, które zdołał opublikować, zwróciły na siebie stosunkowo nie wielką uwagę. Nie mógł otrzymać stałej posady na żadnym amery kańskim uniwersytecie i jego głównym zajęciem była praca urzędnika
///.
92
Pragmatyzm
w Inspektoracie Wybrzeży i Badań Geodezyjnych Stanów Zjednoczo nych. Dopiero na początku lat trzydziestych, po tym jak na Uniwer sytecie Harvardzkim opublikowano pierwszych sześć z ośmiu obszer nych tomów pism zebranych Peirce'a, zaczęto go powszechnie uwa żać za j e d n e g o z największych filozofów dziewiętnastego wieku. Można zasadnie argumentować, że Peirce był głębszym, a także bar dziej twórczym myślicielem niż William James, ale dla faktycznego rozwoju filozofii dwudziestego wieku James jest, z historycznego pun ktu widzenia, postacią o większym znaczeniu.
Charakter
pragmatyzmu
Jamesa
Najbardziej atrakcyjną cechą pragmatyzmu było według Jamesa to, iż miał on rozjaśniać i w znacznej mierze rozstrzygać podstawowe zagadnienia, które były przedmiotem filozoficznych sporów. Pragma tyzm pozwalał mu zająć w tych sporach jedną ze stron, czyniąc zara zem wobec oponentów wystarczająco duże ustępstwa, by wyszli z nich z honorem. Odnosi się to zwłaszcza do stanowiska Jamesa wobec zagadnienia monizmu i pluralizmu. Z punktu widzenia logiki, James opowiadał się zdecydowanie po stronie pluralizmu, ale respek tował również duchowe potrzeby tych, którzy pragną pojmować wszechświat jako Jedno, i był przekonany, że pragmatyzm umożliwia ich spełnienie. Monizmem, przeciw któremu występował James, był natomiast monizm współczesnych kontynuatorów Hegla, a zwłaszcza F. H. Bradleya i kolegi Jamesa z Harvardu, Josiaha R o y c e ' a (1855-1916). Filozofowie ci nie byli w pełni ortodoksyjnymi heglistami i nie we wszystkim byli ze sobą zgodni, wspólne było im jednak to, że utoż samiali Rzeczywistość z Duchową Całością, którą nazywali Absolu tem. W przypadku Bradleya, było to w znacznej mierze konsekwencją zaakceptowanego przezeń poglądu, z d e z a w u o w a n e g o później przez G . E . Moore'a, iż wszystkie relacje są wewnętrznymi relacjami swoich członów , co doprowadziło go do wniosku, że każda rzecz jest nie1
1
Zob. powyżej, s. 77-78.
William
James
93
rttzerwalnie złączona ze wszystkimi innymi. W przypadku R o y c e ' a było to raczej uzależnione od niezdolności zrozumienia, iż myśli mo głyby odnosić się do rzeczywistości, prawdziwie bądź fałszywie, gdy by zarówno myślący j a k i przedmiot j e g o myśli sami nie byli ideami wszechwiedzącego Umysłu - którą to doktrynę James w charakterys tyczny dla siebie sposób sparodiował j a k o przekonanie, iż kot nie może patrzeć na króla, o ile jakiś inny, wyższy byt nie patrzy na nich obu. Bradley owi i Royce'owi wspólne było również to, że za kładali, iż Absolut jest doskonały, z tą różnicą, że Bradley sądził, iż musi On z konieczności pozostawać poza dobrem i złem, podczas gdy R o y c e mniemał, że podtrzymuje On harmonię między nimi, a istnienie zła miało być, j e g o zdaniem, warunkiem koniecznym ist nienia większego dobra. Teorie tego typu irytowały J a m e s a zarówno emocjonalnie, j a k i intelektualnie. Znajdował upodobanie we wszelkich przejawach róż norodności występujących w świecie i niechętnie odnosił się do prób eliminowania jej jako czegoś, co jest jedynie zjawiskiem. Był również moralnie wstrząśnięty obojętnością i okrucieństwem, ujawniającym się w takich uwagach Bradleya j a k ta, iż „Absolut jest bogatszy o każdy dysonans, o każdą niezgodność, jaką w sobie zawiera", które impliko wały, iż wolno zakładać, że cierpienie „zanika w wyższej jedności". Przeciw takiemu poglądowi przytaczał z aprobatą anarchistycznego pi sarza M. I. Swifta, który mówił, iż kiedy ludzie popełniają samobój stwa nie mogąc znaleźć pracy, która pozwoliłaby im uchronić swoje rodziny przed głodem, ich śmierć „wzbogaca wszechświat, i to się zowie filozofią. Lecz gdy profesorowie Royce i Bradley razem z ca łym tłumem prostodusznych i dobrze odżywionych myślicieli odsłania ją Rzeczywistość i Absolut, i wyrozumowują precz zło i cierpienie, zło i cierpienie są w rzeczywistości stanem jedynych istot znanych nam gdziekolwiek bądź we wszechświecie, a obdarzonych rozwiniętą świadomością tego, czym jest wszechświat. To, czego istoty owe do świadczają, jest rzeczywistością" . Dla Jamesa był to nie tylko prob lem moralny. Intelektualny sprzeciw budziła w nim koncepcja rzeczy2
2
M. I. Swift, Humań Submission, cytowane w: William James, Pragmatyzm, Władysław M. Kozłowski, Książka i Wiedza, Warszawa 1957, s. 27.
przeł.
94
///.
Pragmatyzm
wistości, która w jakikolwiek sposób odrywała ją od faktycznego do świadczenia. Niemniej, jak już mówiłem, James nie był zupełnie wolny od sympatii dla tęsknot duchowych, które miał częściowo zaspokajać ide alizm absolutny. Przynajmniej w przypadku R o y c e ' a u podłoża jego koncepcji leżały motywy jawnie religijne; w Pragmatyzmie, a zwłasz cza w niektórych wcześniejszych pismach Jamesa, można znaleźć fragmenty, w których James nie tylko okazuje respekt wobec tego ro dzaju motywów, ale wydaje się nawet przyznawać, że usprawiedliwia ją one wiarę w Absolut. O ile poważnie należy traktować te wypo wiedzi, zależy od tego, w jaki sposób zintepretujemy Jamesowską pragmatyczną teorię prawdy. Jak się jeszcze przekonamy, istnieją p e w n e podstawy, by sądzić, że traktował on przekonania moralne i religijne j a k o szczególny przypadek przekonań. Niezależnie jednak od sympatii, jaką mógł żywić dla światopoglądu tych, którym idea absolutu zaspokaja pewne potrzeby emocjonalne, sam nie podzielał te go światopoglądu. Wychodzi to na j a w w znamiennym fragmencie pochodzącym z najwcześniejszego z esejów zawartych w Essays in Radical Empiricism: „Ponieważ większość z nas nie jest sceptykami, możemy uczy nić następny krok i otwarcie wyjawić sobie wzajemnie m o t y w y róż nych naszych wierzeń. Ja sam otwarcie wyjawiam moje - nie mogę przy tym nie powziąć mniemania, iż są one w gruncie rzeczy moty wami estetycznymi, a nie logicznymi. W e wszechświecie, który jest «pełnią», wydaje mi się, że duszę się od j e g o wolnej od błędów, bezgrzesznej wszechobecności. Jego konieczność, nie pozostawiająca miejsca na jakiekolwiek możliwości, j e g o relacje, pozbawione pod miotów, sprawiają, iż czuję się tak, j a k g d y b y m zawarł umowę pozbawioną jakichkolwiek zastrzeżeń, czy raczej jak g d y b y m miesz kał w o g r o m n y m nadmorskim pensjonacie, w którym nie m a pry watnej sypialni, do której m ó g ł b y m się udać, by uwolnić się od m i e j s c o w e g o t o w a r z y s t w a . N a d t o , j e s t e m wyraźnie ś w i a d o m tego, że zagadnienie to ma jakiś związek ze starym sporem między grze sznikiem i faryzeuszem. Niewątpliwie, wedle mojej prywatnej wie dzy, nie wszyscy hegliści są hipokrytami, ale z j a k i c h ś powo dów m a m poczucie, iż każdy hipokryta, o ile osiągnął pewne
William
James
95
stadium hipokryzji, powinien w końcu stać się heglistą. Jest taka opowieść o dwóch duchownych, których przez pomyłkę poproszono o odprawienie tego samego pogrzebu. Jeden z nich zjawił się wcześ niej i zdążył tylko powiedzieć «Jestem Z m a r t w y c h w s t a n i e m i Życiem», kiedy pojawił się drugi wołając: «Ja jestem Zmartwychwsta niem i Życiem». Filozofia «pełni», w swej aktualnej postaci, przy wodzi wielu z nas na myśl owego duchownego. Wydaje się, że jest zanadto zapięta na ostatni guzik, że nosi zbyt nieskazitelnie biały kołnierzyk, i jest zbyt gładko ogolona, by p r z e m a w i a ć w imieniu ciężko oddychającego, n i e ś w i a d o m e g o Kosmosu z j e g o groźną ot chłanią i nieznanym falowaniem" . J e d n y m z najbardziej interesujących wątków w przytoczonym fragmencie jest to, iż James przyznaje, że podejrzewa, iż motywy je go filozoficznych „wierzeń" są w istocie „motywami estetycznymi, a nie logicznymi". Istotnie, wydaje się, że zawsze skłonny był upaJ r y w a ć w filozofii wyrazu pewnej ogólnej postawy wobec świata, a nie poszukiwania, i, o ile to możliwe, formułowania trafnych rozw i ą g a ń j j ę w n e g o swoistego -zbioru zagadnień. W pierwszym z wykła dów o pragmatyzmie charakteryzuje dzieje filozofii j a k o „w znacznej mierze historię ścierania się temperamentów ludzkich". James nie lek ceważy faktu, że filozofowie przedstawiają najczęściej argumenty na poparcie swoich tez, sądzi jednak, że argumenty te odgrywają rolę drugorzędną. T e m p e r a m e n t filozofa „nadaje mu silniejszy popęd w pewnym kierunku niż jakakolwiek ze ściślej przedmiotowych prze słanek, którymi się posługuje. Przeważa on dla niego szalę argumen tacji na tę lub inną stronę, skłaniając do bardziej uczuciowego lub bardziej oschłego poglądu na świat w taki sam sposób, w jaki by uczynił podany fakt lub z a s a d a " . Ponieważ owe uprzedzenia nie są jednak jawnie wyrażane, spory filozoficzne charakteryzują się „pewną nieszczerością". 3
4
James sądzi, że różnica, jaka zachodzi między bardziej sentymen talnym i bardziej oschłym ujęciem wszechświata, wywiera wpływ nie tylko w filozofii, ale także „w literaturze, sztuce, w formach rządu 3
4
Essays in Radical Empiricism, Longmans and Co., New York, London 1912, s. 276-278. Pragmatyzm,
s. 15.
96
///.
Pragmatyzm
5
i obyczajach" . Wyprowadza z tego bezpośrednio słynną dychotomię umysłowości miękkiej i umysłowości twardej, przy czym umysłowość miękka jest racjonalistyczna (postępuje według „zasad"), intelektualistyczna, idealistyczna, optymistyczna, religijna, optująca za istnieniem wolnej woli, monistyczna i dogmatyczna, natomiast umysłowość twar da jest empirystyczna (kieruje się „faktami"), sensacjonalistyczna, materialistyczna, pesymistyczna, areligijna, fatalistyczna, pluralistyczna i sceptyczna . James nie wymienia wprawdzie żadnego filozofa, który miałby odpowiadać którejś z tych kategorii, można jednak zasadnie przyjąć, że zaliczał Hegla i j e g o kontynuatorów do umysłowości miękkiej, natomiast H u m e i zapewne również John Stuart Mili mogli by służyć za wzorcowe przykłady umysłowości twardej. W większości przypadków obie skłonności występują w przemieszaniu, jakkolwiek jedna z nich może dominować. W istocie, u samego Jamesa można wyraźnie dostrzec tego rodzaju przemieszanie. Pod pewnymi względa mi był on zdecydowanie umysłowością twardą: radykalnym empirystą, sensacjonalistą w teorii bytu i w teorii poznania, w znacznej mierze materialistą w psychologii, i jeśli nawet nie sceptykiem, to w każdym razie myślicielem jak najdalszym od dogmatyzmu. Z drugiej strony, był myślicielem optymistycznym, obdarzonym temperamentem religij nym, pragnącym znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla wolnej woli; nie był także filozoficznym materialistą. Ogólnie biorąc, był umysłowością twardą, gdy idzie o sposób podejścia do zagadnień faktów przyrodni czych, natomiast umysłowością miękką w dziedzinie moralności i teo logii. Było to związane nie tyle z jego niespójnym temperamentem, ile raczej z konfliktem, jaki zachodził między j e g o uczuciowością a intelektem. Pragnął zachować swoje przekonania, charakterystyczne dla umysłowości miękkiej, ale nie kosztem obniżenia wymogów inte lektualnych. W stronę pragmatyzmu skłaniało go przede wszystkim mniemanie, że jest to jedyna filozofia, która umożliwia taką postawę. 6
Wyjaśniając „co oznacza pragmatyzm" James z d e f i n i a w ^ domenę pragmatyzmu j a k o obejmującą przede wszystkim 'pewną metoda a na stępnie pewną teorię prawdy.^ Metoda opierała się na zasadzie, którą 5
Tamże, s. 16.
6
Tamże, s. 17-18.
William
97
James
Peirce przedstawił w opublikowanej w latach siedemdziesiątych pracy How to Make Our Ideas Clear. James przeformułował ją w następu jący sposób: „Dla osiągnięcia więc doskonałej jasności w myślach na szych o przedmiocie powinniśmy jedynie rozważać, jaki możliwy prak tyczny skutek pociąga za sobą ten przedmiot: jakich wrażeń możemy się od niego spodziewać, jakie winniśmy przygotować reakcje. Nasze wyobrażenie o tych skutkach, czy to bezpośrednich, czy odległych, stanowi dla nas całokształt naszego pojęcia o przedmiocie, o ile poję cie to m a w ogóle jakieś pozytywne znaczenie" . W podobnym duchu mówi o metodzie pragmatycznej j a k o o metodzie, która zabrania nam zadowalać się „nazwami rozwiązującymi zagadkę", takimi jak „Bóg", „Materia", „Rozum", „Absolut", czy „Energia". Miast tego, Z każde go słowa musimy wydobyć praktyczną j e g o wartość w gotówce, zajjrząc go do dzieła w potoku naszego doświadczenia. Wtedy przedsta wią się mniej j a k o rozwiązanie, lecz raczej jako program dalszej pra cy, a jeszcze bardziej j a k o wskazówka sposobów, za północą których możemy zmieniać istniejące rzeczywistości" . 7
ła
8
Powyższe opisy metody pragmatycznej charakteryzują się raczej obrazowością niż ścisłością. Nie jest wcale jasne, co powinniśmy uważać za skutki przedmiotu, co składa się na wartość słowa w go tówce, w jaki sposób słowa, takie j a k „Materia" i „Absolut" mogą zostać zaprzęgnięte do pracy, albo jak procedura zaprzęgania ich do pracy może prowadzić do zmieniania istniejących rzeczywistości. Po dobne sformułowania m o ż n a znaleźć w pismach P e i r c e ' a ; w j e g o przypadku najistotniejszą rolę odgrywa, j a k się wydaje, koncepcja, iż R a c z e n i a pojęcia należy doszalkiwąć się w testadh obserwącyjpych^ za pomocą których w joaucg stwierdza się występowanie tego, co pod l o Jjojęcie p o d p a d a ^ Ponieważ teorie naukowe podlegają zmianom i roz porządzamy coraz większą ilością nowych świadectw,^znaczenie^gjgcia może podlegać ewolucji; w istocie Peirce uważa nawet, że ewolu cji podlegają również same prawa przyrody. Obserwacje, dzięki któ rym znaczenie przyjmuje określoną postać w którymkolwiek konkret nym stadium, przeprowadzane są na poziomie fizycznym i mają pub7
Tamże, s. 35.
8
Tamże, s. 38.
98
///.
Pragmatyzm
liczny, powtarzalny charakter. O tym, że podejście Jamesa różni się od podejścia Peirce'a, świadczy fakt, iż jako przykład skutków przed miotu podaje „wrażenia, jakich się od niego spodziewamy" a także to, że wiąże „wartość słowa w g o t ó w c e " ze strumieniem czyichś przeżyć. Na podstawie tej i wielu innych wskazówek, które pojawiają się w innych fragmentach j e g o dzieł, m o ż n a wysnuć wniosek, iż w odróżnieniu od Peirce'a James miał na uwadze analizowanie czyje goś pojęcia przedmiotu nie w terminach naukowych, lecz raczej w terminach różnicy w czyimś doświadczeniu zmysłowym, jaką mia łoby powodować istnienie, względnie nieistnienie pewnego przedmiotu. Jeśli zastosujemy pojęcie wartości w gotówce do zdań, a nie do poje dynczych słów, można przyjąć, iż „wartość zdania w gotówce" będzie się sprowadzała do przeżyć, które miałyby występować, gdyby okazało się, iż jest to zdanie prawdziwe. Słowo zostaje zaprzęgnięte do pracy przez czyjeś przekonanie w rozmaitych zdaniach, w których występuje, i właśnie przystępując do weryfikowania lub falsyfikowania owych zdań wprowadzamy zmiany w istniejących rzeczywistościach.
Empiryzm
radykalny
Taka interpretacja Jamesowskiej pragmatycznej teorii znaczenia, jest, jak sądzę, zgodna z intencją Jamesa, który chciał uzgodnić ją ze swoim radykalnym empiryzmem. Podstawowym aspektem tego empiryzmu, który, j a k mieliśmy okazję się przekonać, został przyjęty przez Russella w- pewnym stadium j e g o rozwoju filozoficznego, jest twierdzenie, że podstawowym elementem umeblowania świata (jak to określał Russell) jest doświadczenie. Jako takie, doświadczenie nie jest ani czymś psychicznym, ani fizycznym. Teoria ta głosi, że z do świadczenia można skonstruować zarówno umysł, j a k materię. Rozróż nienie między myślami a rzeczami, podobnie jak rozróżnienie między „poznającym" i „poznawanym" powinno być analizowane wyłącznie w terminach różnych relacji, w jakich pozostają rozmaite elementy doświadczenia. Podobnie jak ten sam punkt geometryczny może leżeć na przecięciu dwóch prostych, tak ten sam element doświadczenia może należeć do dwu różnych frakcji doświadczenia, z których jedna konstytuuje przedmiot fizyczny, natomiast druga - umysł.
William
James
99
Aby zilustrować tę tezę, James nakłania nas do rozważenia typo wego przypadku postrzegania zmysłowego, na przykład tego, jak czy telnik j e g o książki postrzega w danej chwili pokój, w którym się znajduje. Filozofowie mogą mówić mu, że przedmioty fizyczne, które we w ł a s n y m m n i e m a n i u spostrzega, nie są mu bezpośrednio dane: bezpośrednimi danymi percepcji są bowiem subiektywne wrażenia, na tomiast to, iż mają im odpowiadać przedmioty zewnętrzne, jest już wynikiem wnioskowania. Kłopot z takimi teoriami polega jednak na tym, że „kłócą się one z życiowym rozsądkiem czytelnika, który nie zna żadnych pośredniczących obrazów mentalnych, ale zdaje się wi dzieć książkę i pokój w sposób bezpośredni, takimi, jakie fizycznie istnieją" . James bierze w tym sporze stronę czytelnika. Wskazuje, że po wodem, dla którego filozofowie odwołują się do reprezentacjonistycznych teorii percepcji jest to, iż sądzą, że nie jest możliwe, by „to, co w sposób oczywisty stanowi jedną rzeczywistość, mogło znajdować się równocześnie w dwóch miejscach, w przestrzeni zewnętrznej i w czyimś u m y ś l e " . James argumentuje jednak, iż owa trudność znika, gdy uświadomimy sobie, że pozostawanie przedmiotu w dwóch róż nych miejscach sprowadza się po prostu do równoczesnej przynależ ności do dwóch różnych frakcji, czy też, jak woli mówić James, na jednoczesnym uwikłaniu w dwa różne procesy. Jamesowski opis tych procesów sam przez się zasługuje na przytoczenie: „Pierwszym z nich jest własna biografia czytelnika, drugim historia domu, którego częścią jest ów pokój. Przedstawienie, przeży cie, słowem to, że (zanim bowiem rozstrzygniemy, co to jest, musi występować samo że), jest ostatnim członem ciągu wrażeń, emocji, decyzji, ruchów, klasyfikacji, oczekiwań itd. kończącego się w chwili obecnej i pierwszym członem podobnych «wewnętrznych» działań ze strony czytelnika rozciągających się w przyszłość. Z drugiej strony, to samo że stanowi terminus ad ąuem wielu uprzednich działań fizycz nych, prac stolarskich, tapetowania, meblowania, ocieplania itd., i ter minus a quo wielu działań późniejszych, do których będzie się ono 9
10
9
1 0
Essays
in Radical
Tamże, s. 11.
Empirism,
s. 12.
100
///.
Pragmatyzm
odnosiło w toku dalszych losów fizycznego pokoju. Owe działania fi zyczne i mentalne tworzą zastanawiająco niezgodne frakcje. Jako po kój, doświadczenie zajmowało to miejsce i znajdowało się w tym otoczeniu od trzydziestu lat. Jako twoje pole świadomości, mogło w ogóle do tej pory nie istnieć. W pokoju uwaga będzie nieustannie odkrywać nieskończenie wiele nowych szczegółów. Jeśli będziemy rozpatrywać j e tylko j a k o twój stan mentalny, uwaga pochwyci nie wiele nowych szczegółów. Rozpatrywane jako pokój, będzie wymaga ło trzęsienia ziemi albo grupy mężczyzn, a w każdym razie dłuższego okresu czasu, by uległo zniszczeniu. Wówczas gdy będzie rozpatrywa ne jako twój stan subiektywny, wystarczy zamknięcie oczu lub chwi lowe puszczenie wodzy wyobraźni. W świecie rzeczywistym mogą pochłonąć j e płomienie. W twoim umyśle możesz pozwolić, by pło mienie ognia igrały po nim bez żadnych następstw. Gdy rozpatrujemy pokój j a k o przedmiot zewnętrzny, musisz wnieść miesięczną opłatę, aby w nim zamieszkać. Jeśli rozpatrujemy pokój jako treść wewnętrz ną, możesz zajmować go przez dowolnie długi okres czasu nie pono sząc żadnych opłat. Jeśli, krótko mówiąc, śledzimy j e g o losy kierując się w stronę umysłu, i rozpatrujemy go wyłącznie wraz ze zdarzenia mi z osobistej biografii, da się o nim prawdziwie powiedzieć wszyst ko to, co jest fałszem, a także fałszywie powiedzieć wszystko to, co jest prawdą wówczas, gdy traktujemy go jako przedmiot rzeczywi sty, który jest doświadczany, śledzimy j e g o losy kierując się w stro nę fizyczną i odnosimy go do tego, co otacza go w świecie zewnę trznym" . 11
Powyższy fragment jest w charakterystyczny dla Jamesa sposób zarazem obrazowy i nieścisły. Na pozór można się w nim dopatrzyć wielu sprzeczności. Jak, na przykład, może być prawdą o j e d n y m i tym samym bycie, że właśnie zaczyna istnieć, i że istnieje od wielu lat? Ale sprzeczności leżą tu tylko na powierzchni. Biorą się one stąd, iż James nie zadaje sobie trudu, by przeprowadzić rozróżnienie między danym doświadczeniem i różnymi frakcjami, do których może ono należeć. Samo doświadczenie jest efemeryczne; trwały przedmiot, 1 1
Tamże, s. 13-15.
William
James
101
z którym James utożsamia jeden z j e g o aspektów, nie jest jednostko w y m doświadczeniem, ale zespołem rzeczywistych i możliwych do świadczeń, do którego dane doświadczenie należy. W istocie wszy stko, co James mówi tutaj o fizycznych aspektach doświadczenia, po winno być interpretowane jako odnoszące się do owego zespołu. Po stronie mentalnej, James również wykracza poza doświadczenie, kiedy mówi takie rzeczy j a k to, że ogień może igrać po nim bez żadnych następstw; odnosi się to bowiem do gry wyobraźni, której przedmio tem jest to doświadczenie. W ten sposób zostaje do niego „dołączo^i^Trińy"'człOT do frakcji mentalnej. Jakkolwiek owe sprostowania mogłyby świadczyć o tym, że opo wiadanie Jamesa m o ż n a uwolnić od sprzeczności, nie dowodzą one jednak, że stanowi ono ilustrację teorii, którą dałoby się utrzymać. Aby tak było, muszą być spełnione o wiele surowsze wymagania. Po winniśmy dowiedzieć się, jakie relacje zachodzą między różnymi do świadczeniami, które czynią z nich, odpowiednio, elementy tego sa m e g o przedmiotu fizycznego lub elementy tego samego umysłu, a wywody Jamesa nie spełniają tych wymogów. Po stronie fizycznej, James nie podejmuje w istocie jakiejkolwiek poważniejszej próby ich spełnienia. Daje do zrozumienia, że to, co odróżnia j a k o „doświadcze nie fizyczne" od doświadczenia czysto mentalnego, jest regularnością łączenia się doświadczeń tego rodzaju z innymi doświadczeniami od powiedniego typu; nie mówi jednak, czym są owe połączenia, albo czym są charakterystyczne własności doświadczeń, które mają one ze sobą łączyć. James zdaje sobie również sprawę, iż nasze rzeczywiste percepty są zbyt fragmentaryczne, by mogły samodzielnie konstytuo wać świat fizyczny. Stanowią one rdzeń, który musi zostać uzupełnio ny przez „wiele doświadczeń pojęciowych". Z n ó w nie dowiemy się jednak żadnych szczegółów dotyczących tego, j a k miałoby się to dokonać. J a m e s podejmuje poważniejszą próbę rozwiązania zagadnienia tożsamości osobowej. W j e g o teorii głoszącej, iż umysły są zbudowa ne z elementów doświadczenia, słychać echa Hume'owskiej koncepcji jaźni j a k o „wiązki postrzeżeń". Podobnie jak Hume, James nie do strzega powodów, by zakładać, że istnieje to, co bywa zamiennie na zywane czystym ego, duszą, czy substancją mentalną. Nie tylko ist-
102
///.
Pragmatyzm
nienie takiej substancji jest nieweryfikowalne, lecz, ponadto, „ujęcie substancjalne" nie jest konieczne „do wyrażenia rzeczywistych pod miotowych zjawisk świadomości w takiej postaci, w jakiej one zacho dzą" . Nie wyjaśnia ona niczego, co nie mogłoby zostać równie do brze albo lepiej wyjaśnione bez jej udziału. James wtóruje H u m e ' o w i , kiedy nie pozwala, by odwiódł go od tego przekonania fakt, iż nasze postrzeżenia są odrębnymi bytami, między którymi umysł nie dostrze ga żadnych „realnych związków". Nasze postrzeżenia są istotnie od rębnymi bytami w tym sensie, że są od siebie logicznie niezależne, co nie oznacza jednak, iż nie mogą między nimi zachodzić żadne związki faktualne. Wedle stanowiska Jamesa, tym, co je łączy, jest przede wszystkim fakt, iż „w obrębie każdej osobowej świadomości myśl zachowuje dostrzegalną ciągłość". Znaczy to, że „zmiany zacho dzące w różnych chwilach w jakościach świadomości nie mają nigdy zupełnie ostrego charakteru", i że „w przypadku luki czasowej, po jej wystąpieniu w świadomości pojawia się poczucie jak gdyby wspólnej przynależności ze świadomością przed jej wystąpieniem, j a k o inna część tej samej j a ź n i " . Innymi słowy, proces unifikacji następuje w tej sekwencji poprzez zawłaszczenie wcześniejszych doświadczeń przez późniejsze myśli, które pozostają w stosunku do nich w odpo wiednim pokrewieństwie. Kłopot polega jednak na tym, że wówczas, gdy występują luki w świadomości, które powodują załamywanie się relacji dostrzegalnej ciągłości, owo poczucie pokrewieństwa może być zwodnicze. Odwołanie się do ciągłości ciała, z którym są one w po dobny sposób związane, wydaje się nadal nieodzowne, aby zebrać w j e d n y m miejscu wszystkie doświadczenia jednej i tej samej osoby. 12
13
James idzie również w ślady H u m e ' a , gdy przyjmuje rozróżnie nie między tym, co H u m e nazywał „stosunkami idei", a „faktami", i podobnie j a k Hume przypisuje konieczność sądów a priori temu, iż dotyczą one tylko stosunków idei. „Gotowy nasz schemat - mówi w książce Pragmatyzm - stosujący się do wszystkich możliwych przedmiotów wynika z samej budowy naszego myślenia. Nie możemy nie ufać tym stosunkom abstrakcyjnym, równie jak nie możemy uczy1 2
The Principles
1 3
Tamże, s. 237.
of Psychology,
H. Holt and Co., N e w York 1890, t. I, s. 344.
William
103
James
nić tego w stosunku do doświadczeń zmysłowych. Są one dla nas przymusowe, musimy traktować j e w sposób konsekwentny, niezależ nie od tego, czy nam się podobają wyniki, czy n i e " . Kłóci się to z wcześniejszym stanowiskiem Jamesa z The Principles of Psychology, w myśl którego „Wieczne prawdy, które są ujmowane przez stru kturę naszego umysłu, niekoniecznie ujmują byty pozapsychiczne; nie posiadają również, wbrew temu, co starał się wykazać Kant [...] upra womocniającego charakteru nawet względem wszelkich możliwych do świadczeń. Są one głównie interesujące tylko jako fakty subiektywne. Oczekują w gotowości w umyśle tworząc piękną, idealną sieć; i mo żemy co najwyżej powiedzieć, że żywimy nadzieję, iż odkryjemy zewnętrzne realności, na które będzie można zarzucić ową siec w taki sposób, by to, co realne i to, co idealne pokrywało się ze sobą" . Zapewne owe dwa zespoły mogłyby zostać ze sobą uzgodnione, gdy byśmy przypisali Jamesowi pogląd, że struktura umysłu nie jest raz na zawsze ustalona, lecz może podlegać modyfikacjom w toku do świadczenia. Sądy aprioryczne byłyby w istocie „wiecznie" prawdziwe o aktualnym zbiorze „przedmiotów mentalnych", ale „przedmioty mentalne" tworzące nasz „idealny schemat'' mogłyby w każdej chwili podlegać zmianom pod wpływem następnych doświadczeń. 14
15
Jamesa
teoria
prawdy
Według Jamesa najistotniejszym aspektem pragmatyzmu było to, co rozumiał przez pragmatyczną teorię prawdy. Niestety, sposób, w jaki przedstawiał ową teorię, w jego interpretacji, znów poświęcał ścisłość na rzecz obrazowości. Sam James wyrządził sobie szczególnie dużą szkodę formułując uwagi, które zdawały się sugerować, że utoż samia prawdę z korzyścią; że chce uznawać przekonanie za prawdzi we, jeśli czyni ono zadość interesom osoby, która je żywi. Ułatwił w ten sposób zadanie krytykom; a tych nie brakowało. Przy większej dozie dobrej woli zdołaliby oni dostrzec, że właściwa teoria Jamesa, choć także podatna na krytykę, nie była jednak tak prosta. 1 4
Pragmatyzm,
1 5
The Principles
s. 113. of Psychology,
t. II, s. 664-665.
104
///.
Pragmatyzm
J a m e s przedstawia tę teorię w szóstym wykładzie w książce Pragmatyzm jako zastosowanie metody pragmatycznej. „Przyznajmy mówi - że idea lub przeświadczenie jest prawdziwe [...] jaka konkret na różnica wyniknie stąd w moim aktualnym życiu? Jak się urzeczy wistni ta prawda? Jakie doświadczenia będą odmienne od tych, które by miały miejsce, gdyby pogląd ten był błędny? Słowem, jaka jest wartość gotówkowa prawdy w terminach doświadczalnych?" W odpo wiedzi, której natychmiast udziela, mówi, że „ideami prawdziwymi są te, które możemy przyswoić, wzmocnić, spotęgować i sprawdzić. Błęd nymi są te, względem których nie możemy tego uczynić". James sądzi, iż wynika z tego, że „Prawdziwość idei nie jest własnością trwałą, tkwiącą w niej. Prawda przytrafia się idei. Staje się ona prawdziwą, okoliczności czynią j ą takąTWawda jej faktycznie jest wypadkiem, procesem; a mianowicie procesem jej_samosprawd£aiiia. Siła jej jest sprawą jej wzmacniania" . 16
Nie oznacza to jednak, jak można by sądzić, że James ogranicza prawdziwe idee do tych, które faktycznie podlegają weryfikacji. Mówi bowiem również, że rozporządzamy „ogólnym zasobem prawd nadetatowych, idei, które mogą być prawdziwe tylko w sytuacjach możli wych". T o właśnie w odniesieniu do każdego przypadku owych nadetatowych prawd wypowiada błędną uwagę, iż wolno powiedzieć, „że jest użyteczna, ponieważ jest prawdziwa" albo że „jest prawdziwa, ponieważ jest użyteczna", i że owe sformułowania znaczą to samo. Każde z nich znaczy jednak, jak wyjaśnia James, po prostu tyle, co „jest to idea, która zostaje urzeczywistniona i zweryfikowana". Sło wem, użyteczność idei polega na tym, iż stwierdzamy, że jest praw dziwa. Nieodzowna jest zatem weryfikowalność, jeśli nie faktyczna we ryfikacja. Odpowiadając na zarzut, który przypisuje swojemu „racjo nalistycznemu" oponentowi, iż prawda jest czymś, co „istnieje w spo sób absolutny", James przyznaje, że własność prawdziwości istnieje uprzednio, dopuszcza jednak, by miało to co najwyżej taki pragmaty czny sens, iż w świecie, takim, jaki jest, „niezliczone idee działają 1 6
Pragmatyzm,
s. 108.
William
105
James
lepiej przez pośrednią, czyli możliwą sprawdzalność, niż przez bezpo średnie sprawdzanie" . Nie musimy jednak nieustannie ich sprawdzać, „równie j a k człowiek bogaty nie potrzebuje ustawicznie obracać pie niędzmi, a silny podejmować c i ę ż a r ó w " . Niemniej, uchodzą one za weryfikowalne tylko ze względu na podobieństwo do idei, które zo stają faktycznie zweryfikowane. J a m e s a nie w p r a w i a wcale w zakłopotanie, choć z a p e w n e po winien, p r o b l e m u p r a w n i e ń do p r z y p i s y w a n i a d o ś w i a d c z e ń i n n y m l u d z i o m . Przyjmuje, iż j e s t faktem, że „wszystkie rzeczy istnieją j a k o gatunki, a nie p o j e d y n c z o " i w y p r o w a d z a z tego wniosek, że to, co zachowuje ważność w odniesieniu do doświadczenia jednej osoby, będzie zwykle z a c h o w y w a ł o w a ż n o ś ć w odniesieniu d o do świadczenia innych. Pozwala to J a m e s o w i wyciągnąć wszelkie ko rzyści ze ś w i a d e c t w . Ujmuje to w z n a m i e n n y s p o s ó b : „ P r a w d a istotnie żyje przeważnie na kredyt. N a s z e myśli i przeświadczenia «uchodzą» dopóty, dopóki nic nie podaje ich w wątpliwość, p o d o bnie j a k b a n k n o t y kursują d o p ó t y , d o p ó k i nikt nie o d m a w i a ich przyjęcia. Lecz w s z y s t k o to zmierza ku bezpośredniemu sprawdze niu w j a k i m k o l w i e k b ą d ź p u n k c i e , b e z k t ó r e g o fabryka p r a w d y upada p o d o b n i e j a k system finansowy pozbawiony podstawy w go tówce. Przyjmujecie moje sprawdzenie w stosunku do jednej rze czy, j a przyjmuję W a s z e w stosunku do innej. W y m i e n i a m y się wzajemnie p r a w d a m i . Lecz przeświadczenia sprawdzone konkretnie przez kogoś stanowią p o d w a l i n ę całej tej n a d b u d o w y " . 17
18
19
Rola idęi _które zostają zweryfikowane, polega z a r a w m ^ m ^ y j r a , że spełniają nasze oczekiwania, j a k i na tym, że przyczyniają się...do p o w o d z e n i a działań, k t ó r e - w z g o d z k i ^ ^ James miał niewątpliwie właśnie to na myśli, kiedy mówił o „prawdzie", iż ,jest w naszym sposobie myślenia tylko ś r o d k i e m " . To bycie środ kiem nie polegało na zgodności ze wszystkim, w co jest nam wygod nie wierzyć, ale na odkryciu, że nasze idee na dłuższą metę pozostają w zgodzie z rzeczywistym przebiegiem naszych przyszłych doświad czeń. Jednakże fakt, iż „to, co skuteczne w stosunku do doświadczer
20
1 7
Tamże, s. 117-118.
2 0
Tamże, s. 119.
1 8
Tamże, s. 119.
1 9
Tamże, s. 111.
106
///.
Pragmatyzm
nia, j a k i e posiadamy, niekoniecznie okaże się zadowalające wobec późniejszego doświadczenia" , wystawia nieustannie prawdę na próbę. „Prawda «bezwzględna», oznaczająca to, co nie ulegnie zmianie w następstwie późniejszego doświadczenia, jest idealnym punktem znika jącym, ku któremu, według naszego wyobrażenia, wszystkie prawdy czasowe zbiegną się k i e d y ś " . Ta charakterystyka prawdy absolutnej, pokrywająca się w zasa dzie z oryginalnym ujęciem Charlesa Sandersa Peirce'a, implikuje w istocie, że „prawda" - zgodnie ze zwykłym sposobem posługiwania się tym terminem - nie powinna być rozumiana w „sensie absolut nym"; wynika z tego, iż w kontekście koncepcji prawdy James nie był realistą. On sam przyznawał się do tego niechętnie, do tego sto pnia, że na początku eseju The Meaning of Truth pisał: „Moja kon cepcja prawdy jest realistyczna i pozostaje w zgodzie z epistemologicznym dualizmem zdrowego r o z s ą d k u " , a odpowiadając jednemu z krytyków przyznawał, że „Prawda jest w istocie relacją między dwie ma rzeczami: z jednej strony ideą, a z drugiej rzeczywistością, która istnieje na zewnątrz i d e i " . Okazuje się jednak, że nie jest to rzeczy wistość „zewnętrzna" w takim sensie, w jakim rozumieją j ą realiści: składa się bowiem z możliwych doświadczeń. Na przykład w kontek ście tego, co James nazywa „wiedzą zjawiskową", j e g o dojrzały po gląd głosił, że „Prawda nie jest tutaj relacją naszych idei do pozaludzkich realności, lecz pojęciowej części naszego doświadczenia do części w r a ż e n i o w e j " . 21
22
23
24
25
J a m e s przyjmuje, że w i e d z a z j a w i s k o w a obejmuje wszystkie fakty, m o ż e m y więc w y p r o w a d z i ć stąd wniosek, iż rzeczywistość sprowadza się według niego do doświadczeń, które weryfikują bądź falsyfikują nasze przekonania. Czy stosuje się to r ó w n i e ż do na szych przekonań moralnych i religijnych? Sądzę, że tak, jakkolwiek J a m e s akceptuje „pojęcie r z e c z y w i s t o ś c i absolutnej" i przyznaje w odpowiedzi na krytykę, że „podobnie j a k nasze prywatne pojęcia reprezentują przedmioty zmysłów, ku którym nas kierują, które są 2 1
Tamże.
2 3
The Meaning
2 4
Tamże, s. 9 1 .
2 2
Tamże.
of Truth, Longmans and Co., N e w York 1907, s. 117. 2 5
Tamże, s. 51.
William
James
107
publicznie d o s t ę p n y m i realnościami niezależnymi od jednostki, tak owe realności z m y s ł o w e m o g ą z kolei reprezentować realności po rządku n a d z m y s ł o w e g o , elektrony, t w o r z y w o umysłu, Boga, czy co kolwiek innego, co istnieje niezależnie od wszelkiego ludzkiego my ś l e n i a " . N a w e t b o w i e m , jeśli coś skłania nas do rozpatrywania ta kich pojęć, James nigdy nie sugeruje, iż powinniśmy, czy choćby je steśmy uprawnieni do traktowania ich j a k o poznawczo prawdziwych, niezależnie od naszej zdolności do ich weryfikowania. C o miałoby jednak stanowić w tym przypadku weryfikację? To, iż funkcjonują w sposób zadowalający: ale na czym miałoby to pole gać? W którą stronę miałyby nas one prowadzić, w sensie, w jakim nasze „prywatne pojęcia" kierują nas ku realnościom z m y s ł o w y m ? Oczywiście nie w stronę realności nadzmysłowych, które nie mogą stać się przedmiotem naszego doświadczenia. Zgłaszałbym raczej su gestię, że w stronę zaspokojenia naszych potrzeb duchowych i moral nych. Tak więc, by odwołać się do najbardziej spektakularnego przy kładu, istnienie bądź nieistnienie Boga jest, według Jamesa, zwykłą kwestią faktów. Może on dopuścić, iż przekonanie o istnieniu Boga jest prawdziwe, ponieważ w tym szczególnym przypadku przyjmuje, iż zdanie głoszące, że Bóg istnieje, znaczy tylko tyle, że ludzie mają potrzeby duchowe, które mogą zaspokajać przekonania religijne. 26
W istocie, Jamesowi można słusznie zarzucić proste utożsamianie prawdy z opłacalnością tylko w dziedzinie moralności i teologii. Jego ogólne równanie sprowadza się raczej do utożsamienia prawdy z weryfikowalnością, a bardziej subiektywna interpretacja, jaką przypi suje niektórym p r z e k o n a n i o m charakterystycznym dla umysłowości miękkiej, wypływa z pragnienia, by i one mogły być poddane wery fikacji. James o tyle słusznie twierdzi, iż jest realistą, że może uznać istnienie realnych przedmiotów, które istnieją niezależnie od faktycz nego doświadczenia jakiegokolwiek konkretnego podmiotu, jakkolwiek nie są niezależne od wszelkiego możliwego doświadczenia. Niemniej, wedle terminologii współczesnej, Jamesowska teoria prawdy, z którą wiąże się ściśle j e g o teoria rzeczywistości, jest antyrealistyczna. M i m o 2 6
Tamże, s. 130.
108
///.
Pragmatyzm
wszystkich trudności, jakie z tego wynikają, nie oznacza to wcale, iż nie można tej teorii bronić.
Clarence
Irving
Lewis
Najbardziej interesującą próbę konkretyzacji ogólnych założeń Jamesowskiej wersji pragmatyzmu można znaleźć w pracach innego harvardzkiego profesora, Clarence'a Irvinga Lewisa, żyjącego w latach 1883-1964. W odróżnieniu od Jamesa Lewis bardzo interesował się logiką formalną i wraz z C. H. Langfordem opublikował w 1932 r. książkę pod tytułem Symbolic Logic, w której sformułowany został pewien system, czy raczej zbiór systemów opartych na relacji, którą autorzy nazwali implikacją ścisłą. Różniła się ona od relacji implika cji materialnej, którą zadowolili się Russell i Whitehead w Principia Mathematica, tym, iż w przeciwieństwie do implikacji materialnej nie zachodziła między dowolną parą sądów prawdziwych, ani między do wolną parą sądów, z których pierwszy jest prawdziwy, ani między dowolną parą sądów, z których drugi jest fałszywy, lecz narzucała wymóg, by nie było możliwe, że pierwszy sąd jest prawdą, a to, co ów sąd implikuje - fałszem. Lewisowi i Langfordowi chodziło o to, by podstawowy spójnik systemu odpowiadał przynajmniej w wię kszym stopniu relacji wynikania logicznego. Udało się im w ten spo sób uniknąć tego, co określa się czasami mianem „paradoksów" im plikacji materialnej, na gruncie której sąd fałszywy implikuje dowolny sąd, a sąd prawdziwy jest implikowany przez jakikolwiek sąd. Mieli jednak własne „paradoksy", ponieważ sąd wewnętrznie sprzeczny ści śle implikuje każdy inny sąd, natomiast sąd koniecznie prawdziwy jest ściśle implikowany przez dowolny sąd; uważano jednak, iż nie urągają one tak bardzo zdrowemu rozsądkowi. W rzeczywistości w obu przypadkach nie występują jakiekolwiek paradoksy, lecz co naj wyżej mylące użycie słowa „implikacja". Słabości implikacji material nej nie osłabiają pod żadnym względem systemu Principia Mathema tica, ponieważ wychodzi on od logicznie prawdziwych aksjomatów, a owa relacja gwarantuje przekazywanie prawdziwości między kolejnymi sądami; celem owego systemu jest właśnie wykazanie, że tak jest.
Clarence
lrving
Lewis
109
Relacja implikacji ścisłej została stworzona z myślą o systemach logi ki modalnej, które stają się istotne nie tyle wówczas, gdy posługuje my się sądami koniecznymi, ile raczej wówczas, gdy przeprowadzamy rozumowania dotyczące ich konieczności. Nie jest wszakże zarzutem dotyczącym bezpośrednio takich form logiki to, iż mogą się pojawiać pewne wątpliwości co do ich użyteczności.
Lewisa
teorie poznania
i
znaczenia
Najbardziej ambitną pracą Lewisa była Analysis of Knowledge and Waluation, opublikowana w 1946 r., w której przedstawił szcze gółową teorię znaczenia i rozszerzył swoją teorię poznania w taki sposób, by obejmowała również etykę. Nie wywarła ona jednak tak dużego wpływu jak inne j e g o dzieło, Mind and the World Order, po chodzące z 1929 r., które wykazuje również większą zbieżność z po glądami Williama Jamesa. Główna teza tej książki jest taka, że wszelka wiedza o świecie jest wynikiem dostosowywania tego, co da ne zmysłowo, i pojęć, które zostają urobione a priori N a pierwszy rzut oka przywodzi to na myśl Kanta, ale podobieństwo, jakie zacho dzi między tymi dwoma systemami, jest bardzo nikłe. Nie wychodzi ono właściwie poza zgodność poglądów na to, że bez pojęć dane zmysłowe, czyli intuicje w terminologii Kantowskiej, są ślepe, i że nie można wiedzieć niczego, co wykracza poza granice naszego mo żliwego doświadczenia. Według Lewisa nie istnieją sądy syntetyczne a priori. Sądy czystej matematyki są sądami analitycznymi, a to, czy stosują się one do faktów empirycznych, jest kwestią uboczną. Nie możemy zatem przyjmować za pewnik, że przestrzeń jest przestrzenią Euklidesową. M o ż e m y wiedzieć z pewnością, że jeśli istnieją frag menty przestrzeni, które tworzą trójkąty Euklidesowe, suma ich kątów wynosi 180 stopni, ponieważ stanowi to część tego, co rozumiemy przez bycie trójkątem Euklidesowym, ale j u ż to, czy takie fragmenty przestrzeni istnieją, jest czymś, co można ustalić tylko doświadczalnie. Czy też raczej, formułując rzecz precyzyjniej, ponieważ figury czystej geometrii są w jakimś sensie idealizacjami mierzalnych powierzchni, należy ustalić, czy nasze doświadczenie zostaje uporządkowane w sposób bardziej dogodny, gdy dopasowujemy j e do aparatu poję-
110
///.
Pragmatyzm
ciowego geometrii Euklidesowej, czy jakiejś innej geometrii, na przy kład Riemannowskiej. W odróżnieniu od Kanta Lewis nie uznaje natomiast rozróżnienia między rzeczami takimi, jakimi nam się one jawią, i rzeczami takimi, jakimi są same w sobie. Nie znaczy to, że nie wprowadza w ogóle rozróżnienia między zjawiskiem i rzeczywistością, ale rozumie to roz różnienie jako stosujące się wyłącznie do doświadczenia. Komuś jawi się dane ąuale zmysłowe, i formułuje on predykcję, iż będą mu się następnie j a w i ł y takie-to-a-takie inne ąualia z m y s ł o w e ; może być również tak, iż po prostu formułuje sąd, że będą m u się one jawiły, jeżeli podejmie pewne działania, takie jak poruszanie się w jakimś kierunku lub uruchomienie odpowiednich czynności innej modalności zmysłowej. To, jakie będą o w e późniejsze ąualia zmysłowe, zależy od typu rzeczy, których znakiem jest, jak się uważa, pierwotne przed stawienie. Będzie to realność tego typu, jeżeli owe przewidywania zo staną spełnione, a sądy warunkowe okażą się prawdziwe. W przeciw nym razie pierwotne ąuale zmysłowe okaże się zwodnicze i można je będzie uznać za złudzenie. Nie znaczy to j e d n a k , że samo ąuale zmysłowe było iluzją; byłoby to pozbawione sensu. Quale zmysłowe nie posiada b o w i e m żadnego innego statusu poza takim, iż jest czymś, co jest nam „dane" w doświadczeniu zmysłowym. Staje się ono „iluzoryczne" tylko wówczas, jeśli nie ma żadnego związku z in nymi rzeczywistymi bądź możliwymi ąualiami zmysłowymi, które są pojęciowo niezbędne do tego, by zachodziło choćby prawdopodobień stwo, iż stanowi ono przedstawienie czegoś realnego. Piszę „choćby p r a w d o p o d o b i e ń s t w o " , j a k gdyby przypisywanie realności mogło w ogóle wiązać się z pewnością. W istocie, w myśl stanowiska Lewisa żaden sąd empiryczny nie może być sądem pew nym. Jest tak dlatego, że znaczenie owych sądów, utożsamiane z mo żliwością ich weryfikacji, rozciąga się w sposób nieograniczony w przyszłość. Niezależnie od tego, w jakim stopniu potwierdza j e do świadczenie, istnieje zawsze możliwość, że przyszłe doświadczenie zmieni ten werdykt. P o n i e w a ż Lewis przyjmuje, że sądy proba bilistyczne są sądami apriorycznymi, pewne może być j e g o zdaniem tylko to, iż stosownie do takich-to-a-takich świadectw zmysłowych istnieje prawdopodobieństwo jakiegoś obliczalnego stopnia, że pewien
Clarence
Irving
Lewis
111
konkretny sąd implikujący istnienie pewnego przedmiotu fizycznego i przypisujący mu takie-to-a-takie własności jest prawdziwy. Ale sto pień prawdopodobieństwa nigdy nie osiąga jedności, a zatem rozważa ny sąd nie zyskuje nigdy wyższego statusu niż status dobrze potwier dzonej hipotezy. Nie zachodzi tu żadna różnica, poza różnicą stopnia, między abstrakcyjnymi hipotezami naukowymi, dotyczącymi zachowa nia elektronów lub czegokolwiek innego, i najbardziej banalnymi są dami postrzeżeniowymi, takimi j a k mój sąd, że to, co jest w tej chwili dane mojemu zmysłowi wzroku, odsłania, że naprzeciw mnie na stole leży książka. Moja interpretacja danych wizualnych nie jest wolna od możliwości błędu, ponieważ obejmuje nieskończony ogół możliwych doświadczeń, które mogłyby j ą weryfikować. Podobnie, chociaż procedura weryfikowania hipotezy naukowej jest bardziej żmudna, hipoteza nie mogłaby uzyskać żadnego prawdopodobieństwa, gdyby nie wchodziła w styczność z bezpośrednim doświadczeniem. W istocie Lewis idzie jeszcze dalej mówiąc: „Jeśli istnienie bądź nie istnienie «rzeczywistości naukowej» czyni pewne weryfikowalne różni ce w doświadczeniu, to owe empiryczne różnice są oznakami tego ro dzaju realności, która może być o niej orzekana. Stanowią one «wartość w gotówce» tej kategorii; konstytuują znaczenie realności w tym sensie, w jakim realne mogą być elektrony. «Rzeczywistość naukowa» jest albo interpretacją pewnych fragmentów i aspektów doświadczenia, albo jest nic nie znaczącym s z u m e m " . 27
Koncepcja wartości w gotówce jest, j a k mieliśmy się j u ż okazję przekonać, zapożyczona p d Jamesa. W rozumieniu Jamesa wartość sądu w gotówce wyczerpuje j e g o treść faktualną. Czy taki sam po gląd należy przypisywać Lewisowi? Cytat, który przed chwilą przy toczyłem, mógłby nasuwać podejrzenie, że Lewis stawiał jedynie ja ko warunek konieczny fizycznej realności tego rodzaju przedmiotów jak elektron, by ich istnienie „można było zweryfikować w laborato rium" . Jeżeli przyjmiemy, iż nie znaczy to, że do teorii fizykalnej nie można wprowadzić żadnego bytu, o ile nie istnieją eksperymen talne świadectwa na rzecz j e g o istnienia, lecz tylko, że coś powinno 28
2 7
Mind and the World Order,
2 8
Tamże.
C. Scribner's Sons, N e w York, Chicago 1929, s. 32.
112
///.
Pragmatyzm
być u w a ż a n e za takie ś w i a d e c t w o eksperymentalne, jeśli zostaną spełnione p e w n e w a r u n k i , narazimy się j e d y n i e na zarzut, że nie każdy składnik teorii naukowej z osobna musi być podatny na wery fikację dopóty, dopóki teoria jest weryfikowalna j a k o całość. Nieste ty, Lewis mówi dalej, że „ogół możliwych doświadczeń, w których zostałaby poddana weryfikacji każda interpretacja - najpełniejsza mo żliwa weryfikacja empiryczna, jaką można sobie pomyśleć - konsty tuuje całkowite znaczenie przysługujące tej interpretacji" . Nie kłóci się to jednak wcale z poglądem, że tym, co zostaje poddane weryfi kacji, jest cały korpus teorii, a nie jej części składowe z osobna, ale istotnie implikuje, że o tyle, o ile teoria posiada jakąkolwiek treść faktualną, może zostać przeformułowana w terminach czysto obser wacyjnych. W tym miejscu należy zwrócić uwagę, że nie udało się nigdy przeprowadzić tego rodzaju redukcji teorii naukowej z wyższe go piętra, ale jest tak być może dlatego, że zakres obserwacji, który odpowiadałby jej najpełniejszej możliwej do pomyślenia weryfikacji, nie jest skończony. Gdyby ów zakres był skończony, teoria mogłaby zostać ostatecznie uzasadniona, a to, jak się j u ż przekonaliśmy, jest według Lewisa niemożliwe. Można co najwyżej podać wyczerpujący opis charakteru sprawdzianów, jakim teoria była ustawicznie podda wana, i może się to okazać w pełni wykonalne. Rozporządzalibyśmy wówczas ogromną liczbą niespełnionych okresów warunkowych gło szących, iż gdyby z b u d o w a n o takie-to-a-takie urządzenie, zostałyby poczynione takie-to-a-takie obserwacje; można by jednak na to odpo wiedzieć zarzutem, że nie rozporządzamy jeszcze zadowalającą teo rią, która pozwalałaby ustalać warunki prawdziwości tego rodzaju są d ó w . Nie jest to j e d n a k zarzut, który stosuje się tylko do Lewis o w s k i e g o ujęcia b y t ó w n a u k o w y c h . Z zarzutem tym L e w i s musi się spotkać w k a ż d y m w y p a d k u , p o n i e w a ż twierdzi, że wszystkie zdania empiryczne są hipotezami. Lewis nie wydaje się j e d n a k są dzić, by nastręczało to jakieś poważniejsze trudności. Według niego „To, c o się zwykle rozumie przez powiedzenie: «gdyby obserwator znajdował się w tym miejscu, zaobserwowałby to-a-to» jest weryfi29
2 9
Tamże.
Clarence
Irving
113
Lewis
kowane przez fakt, iż - o ile inne okoliczności mogą być w dowol ny sposób zmieniane - ilekroć obserwator znajduje się w tym miej scu, faktycznie to w i d z i " , czy, w ogólniejszym sformułowaniu, „Hipotetyczny sąd «Gdyby X zachodziło w tym miejscu, zachodziło by tam Y» znaczy «Niezależnie od tego, jak zmieniają się okoliczno ści, o ile występowanie okoliczności X j e s t zawsze regulowane w sposób dowolny, ilekroć zachodzi X, zachodzi F » " . Sformułowanie to nasuwa jednak tę trudność, iż nie dostarcza żadnego kryterium pra wdziwości dla tych licznych przypadków, w których nie występuje w istocie żaden obserwator, bądź wymagane warunki nie są faktycz nie spełnione. Z tego, co do tej pory powiedziałem, można by wyciągnąć wniosek, że Lewis był konsekwentnym fenomenalistą; byłby to jednak wniosek niesłuszny. Lewis charakteryzuje swoją metodę filozoficzną jako metodę refleksyjną i wyjaśnia, że „metoda refleksyjna jest empi ryczna i analityczna dlatego, że uznaje doświadczenie w ogóle za punkt odniesienia dla filozofii", natychmiast dodaje jednak, że „nie jest ona empiryczna w tym sensie, iż pojmuje doświadczenie jako po krywające się z danymi zmysłowymi, które są jedynie dane umysło w i " . Aby występowało doświadczenie, konieczny jest pewien wkład ze strony umysłu. Pierwotne dane muszą zostać zinterpretowane, i do piero wówczas, gdy zyskują pewną interpretację, zaczynają pełnić rolę poznawczą. Doświadczenie, które weryfikuje hipotezę, jest częściowo wynikiem interpretacji, która również nie jest wolna od wymogu po datności na weryfikację. Już na tej podstawie można dostrzec, że pro cedura weryfikacji wydłuża się w nieskończoność. Dla celów prak tycznych musimy traktować wiele sądów empirycznych tak, j a k gdyby zostały konkluzywnie uzasadnione, nie ma jednak żadnej gwarancji, że ten werdykt nie zostanie kiedyś zrewidowany. 30
31
N a s u w a się tu kilka różnych zagadnień. Na przykład, w którym miejscu należy wytyczyć granicę między sądami, będącymi sprawo zdaniami z doświadczenia, i hipotezami o bardziej teoretycznym cha rakterze? W jaki sposób, jeśli w ogóle, odróżniamy element „dany" Tamże, s. 65, w przypisie.
3 1
Tamże, s. 33.
114
///.
Pragmatyzm
w doświadczeniu od interpretacji, którą mu przypisujemy? Jak nastę puje przejście od prywatnych doświadczeń do publicznego świata? Je śli znaczenie każdego sądu empirycznego rozciąga się w sposób nie ograniczony w przyszłość, jak radzimy sobie z sądami, które pozornie dotyczą przeszłości? Lewis nie przykłada większej wagi do pierwszego z tych zagad nień i możemy jedynie założyć, iż wyznacza tę granicę w miejscu, gdzie wytyczyłby j ą zdrowy rozsądek. Przedmioty takie j a k ławki i wieczne pióra, o których potocznie powiedzielibyśmy, że j e postrze gamy, mieszczą się w granicach doświadczenia; przedmioty takie jak cząstki alfa nie mieszczą się w granicach doświadczenia, jakkolwiek muszą oczywiście występować jakieś świadectwa empiryczne, które przemawiają na rzecz ich istnienia. Niewątpliwie Lewis sądził, że pre cyzowanie tego rozróżnienia jest bezcelowe, nie przyznawał bowiem żadnych szczególnych przywilejów sprawozdaniom z doświadczenia ze względu na konieczność ich weryfikacji. Czy ąualia zmysłowe nie zajmują jednak szczególnego miejsca? W istocie, zajmują one szczególne miejsce, ale nie jako przedmiot poznania. Lewis uważa, iż mówienie o wiedzy jest uprawnione tylko w tych przypadkach, w których występuje możliwość błędu, a w przypadku danych zmysłowych możliwość błędu nie zachodzi. Są one dokładnie takimi, jakimi j e odbieramy. Nie implikuje to jednak wcale, że można podać wolny od możliwości błędu, czy choćby tylko pra wdziwy opis ąualiów zmysłowych ujmując je, by tak rzec, w ich sta nie naturalnym. Każdy opis będzie się bowiem wiązał z interpretacją. Może się okazać, iż sąd, który zostanie sformułowany, jest prawdzi wy, ale w dalszym ciągu pozostanie zakładnikiem przyszłości i dlate go będzie podatny na błąd. Nie znaczy to jednak, że to, co dane, jest nieuchronnie uwikła ne w naszą interpretację. Jest to w istocie pewnego rodzaju abstrak cja, ale zarazem składnik doświadczenia, który m o ż e m y zidentyfi k o w a ć . Pozostaje j a k o ś c i o w o n i e z m i e n i o n e , niezależnie od tego, w jaki sposób jest przez nas interpretowane, i właśnie to stanowi je go cechę charakterystyczną. Lewis objaśnia to odwołując się do pew nego przykładu, w k t ó r y m j e d e n ze składników j e g o bieżącego doświadczenia jest czymś, co opisywałby j a k o wieczne pióro, gdyby
Clarence
Irving
Lewis
115
jego celem było pisanie, albo j a k o walec, gdyby wyjaśniał problem z zakresu geometrii lub mechaniki, lub j a k o „tani zakup", gdyby zaj mował się zwyczajami, j a k i m hołduje w zakresie wydawania pienię dzy. „Rozróżnienie między elementem interpretacji a tym, co dane, uwydatnia fakt, że to ostatnie pozostaje niezmienione, niezależnie od naszych interesów, niezależnie od tego, j a k myślimy czy pojmujemy. Mogę ujmować ten przedmiot j a k o pióro, j a k o coś twardego lub ja ko walec, nie mogę jednak, powziąwszy taką myśl, odkryć, iż jest to papier, coś m i ę k k i e g o lub s z e ś c i a n " . W identycznej sytuacji „dzićcko lub nieświadomy d z i k u s " może nie rozporządzać pojęcia mi pozwalającymi na zinterpretowanie tych danych na żaden ze spo sobów, które Lewis wymienia j a k o uprawnione możliwości, ale ele ment dany w j e g o doświadczeniu byłby jakościowo tożsamy. Posia da on swoistą naturę, która nie jest zależna od tego, co umysł wno si do doświadczenia, i w związku z tym narzuca na to p e w n e ogra niczenia. 32
33
C z y nie m o ż n a j e d n a k za p o m o c ą hipnozy sprawić, by ktoś uwierzył, że pióro, które w tej chwili trzyma w ręku, jest czymś miękkim i sześciennym? Naturalnie ów ktoś byłby w błędzie, i nie wątpliwie błąd ten wyszedłby na jaw. Czy polegałby on jednak po prostu na tym, iż zachodziłaby kolizja z przyszłym doświadczeniem? Czy nie sprowadzałby się raczej do tego, że czyjaś interpretacja nie jest zgodna z tym, co dane? Nie zachodzi tu podobieństwo z przykła dem pijaka, który w przywidzeniach halucynacyjnych widzi węże. W tym przypadku doświadczenie jest zwodnicze, ale interpretacja te go, co dane, jest naturalna. W pierwszym przypadku same dane nie uprawniają do owej interpretacji. Wydaje się, że Lewis w ogóle nie rozpatruje tego rozróżnienia i zapewne zakwestionowałby jego prawo mocność. Przypuszczalnie próbowałby uchylić przykład z hipnozą, mówiąc, iż hipnoza oddziałała na to, co było faktycznie dane pod miotowi, a nie tylko zniekształciła sposób intepretacji. C o stałoby się jednak wówczas z jego kryterium służącym do odróżniania tego, co dane? Nie mógłby już bowiem raczej opisywać tego, co dane jako 3 2
Tamże, s. 52.
3 3
Tamże, s. 50.
116
///.
Pragmatyzm
„czegoś, co pozostaje nietknięte i niezmienione, niezależnie od tego, w jaki sposób jest interpretowane przez m y ś l " . W istocie Lewis potrzebuje tego, co dane, j a k o probierza wolno ści naszego myślenia. Stanowi ono element surowej rzeczywistości, który jest niezbędnym składnikiem doświadczenia percepcyjnego. Jako takie, musi posiadać pewną swoistą naturę, która narzuca ograniczenia na interpretacje, jakie możemy mu prawomocnie przypisywać. Dlacze go jednak owa natura nie może zostać nazwana lub opisana? Lewis daje na to taką odpowiedź, że nazwa, która byłaby jedynie zaimkiem wskazującym, nie posiadałaby żadnego znaczenia; deskrypcja wiązała by ąuale z innymi elementami doświadczenia, a tym samym byłaby uwikłana w interpretację. Byłaby zatem również narażona na ryzyko błędu. To, co dane, nie jest narażone na błąd, ale jest tak tylko ko sztem j e g o niewyrażalności. „Aby określić ąuale, można co najwyżej niejako umiejscowić j e w doświadczeniu, to znaczy określić warunki, w jakich się powtarza, bądź relacje, w jakich pozostaje. Umiejscowie nie takie nie ingeruje w samo ąuale\ gdyby można było wydobyć je z sieci relacji, w jakich pozostaje w całościowym doświadczeniu jed nostki, i zastąpić przez inne, żaden interes społeczny ani interes zwią zany z działaniem nie ucierpiałby z powodu tego rodzaju podstawie nia. Dla rozumienia i komunikacji nie jest bowiem istotne ąuale jako takie, ale układ stałych relacji, w jakich pozostaje w doświadczeniu, gdyż właśnie to jest mu pośrednio przypisywane, kiedy rozpatruje się je j a k o znak pewnej obiektywnej własności" . 34
35
C o jednak, jeśli nie inne ąualia, miałoby stanowić człony sieci relacji, w której ąuale m a swoje miejsce? Dlaczego ów kompleks mógłby zostać nazwany, a j e g o elementy - nie? Siedzę pod drzewem i kiedy spoglądam w górę, jawią mi się ąualia, które interpretuję ja ko zielone liście. Nie wolno mi powiedzieć o żadnym takim ąuale, iż jest zielone, gdyż byłoby to błędnym utożsamianiem go z fizycznym liściem. Dlaczego jednak nie miałbym powiedzieć, iż wydaje się ono zielone? Lewis odpowiada na to, iż byłoby to pogwałceniem potocz nego sposobu użycia, który traktuje nawet pozory barw, kształtów 3 4
Tamże, s. 53.
3 5
Tamże, s. 124-125.
Clarence
Irving
117
Lewis
i tak dalej j a k o „obiektywne własności". „O pewnej rzeczy mówi się, iż «wydaje się okrągła», kiedy prezentuje ąuale, które prezentuje fa ktycznie okrągły przedmiot, gdy jest położony pod odpowiednim ką tem w stosunku do linii wzroku; o pewnej innej rzeczy mówi się, iż «wydaje się niebieska», kiedy wygląda ona tak, jak wygląda rzeczy wiście niebieski przedmiot przy z w y k ł y m czy też standardowym oświetleniu. Mówiąc ogólnie, nazwa własności nadawana jest również jej zjawiskom w pewnych optymalnych w a r u n k a c h " . Cóż, być może jest tak w istocie. Skąd jednak przedmiot miałby nabywać w takich przypadkach własność, jeśli nie od swych uprzywilejowanych zjawisk? Dlaczego w takim razie nie miałaby być ona przypisywana zjawisku, niezależnie od tego, czy jest to zgodne z potocznym użyciem? Skoro już m o w a o potocznym użyciu, potoczne użycie zezwala na przypisy wanie barwy i kształtu powidokom. Nie przypisuje ich natomiast ąualiom, ponieważ ąualia nie figurują w j e g o słowniku. Wracając jednak do słownika Lewisa, możemy zastąpić zwrot „to, j a k rzecz wygląda" zwrotem „ąuale, które prezentuje". I jeśli zadamy wówczas pytanie, jaką ąuale barwy prezentuje w standardowych warunkach zielony liść, czy możemy dać na to lepszą odpowiedź niż ta, że jest to zieleń? 36
Dochodzę do wniosku, iż Lewis popełnił błąd uznając, iż ąualia są niewyrażalne. Przypuszczam, że stało się tak dlatego, iż był prze konany, że wszystkie deskrypcje są obarczone możliwością błędu i predyktywne. Jednakże, j a k powiedziałem wcześniej, ąualiom powin ny być przyporządkowane pewne cechy, o ile mają one pełnić funk cję potwierdzania i obalania przewidywań, a wydaje się, iż nie ma żadnego powodu, dla którego takie cechy nie miałyby być opisywane w sposób, który nie odsyłałby poza nie. Wynikałoby z tego również, że mogłyby one być opisywane błędnie, ale to, czy takie błędne opi sy sprowadzałyby się j e d y n i e do błędnego użycia języka, j e s t j u ż kwestią, której nie potrafię rozstrzygnąć. Nie jest to w każdym razie zagadnienie większej wagi, ponieważ ąualia, o których można twier dzić, iż opisuje się j e z faktualną pewnością, miałyby krótki okres trwania, a nic nie wskazuje na to, by zapamiętywanie ich cech nie było obarczone możliwością błędu. 3 6
Tamże, s.122.
118
///.
Pragmatyzm
Wyjaśnienie wagi, jaką Lewis przykłada do relacji zachodzących między ąualiami, w odróżnieniu od samej natury tego, co w owych relacjach pozostaje, wiąże się z j e g o poglądem, iż źródłem naszej wiedzy potocznej, na przykład wiedzy o świecie fizycznym, nie jest to, iż mamy podobne wrażenia, co może być prawdą lub nie, lecz to, że ujmujemy podobne relacje zachodzące między nimi. Mówię, iż uj mujemy te relacje, gdyż to, że nasze pojęcia są spełnione, jest obiek tywnym faktem; mógłbym jednak równie dobrze powiedzieć, że rela cje te zostały narzucone o tyle, o ile podtrzymują one porządek, jaki nasze potoczne pojęcia wprowadzają do tego, co jest indywidualnie dane. Lewis przyznaje, że nie rozporządzamy środkami pozwalającymi ustalić, jak dalece niewspółmierne mogą być indywidualne dane zmy słowe, nawet wówczas, gdy są odnoszone do tego samego przedmio tu. „To - mówi jednak Lewis - nie będzie w żadnym razie stanowiło przeszkody dla naszej wiedzy potocznej, czy przekazywania myśli. Dlaczego? Ponieważ nadal będziemy zgodni co do tego, że jard skła da się z trzech stóp; że żółte jest jaśniejsze do niebieskiego; i że średnie C oznacza drgania o częstotliwości 256 na sekundę. Innymi słowy, jeśli definiujemy którąkolwiek z cząstkowych idei bądź pojęć, które mają swój udział w wyrażaniu naszych myśli, będziemy defi niowali j e w taki sam lub w równoważny sposób, i będziemy stoso wali te same rzeczowniki i przymiotniki do tych samych przedmio tów. W tej mierze, w jakiej nie spełnimy tych dwóch wymogów, na sza wiedza będzie rzeczywiście różna i próby przekazywania naszych myśli spełzną na niczym. Jedyne praktyczne i stosowalne kryteria wiedzy potocznej sprowadzają się zatem do tego, iż powinniśmy roz porządzać wspólnymi definicjami terminów, którymi się posługujemy, i powinniśmy stosować te terminy w jednakowy sposób do tego, co nam się j a w i " . 37
W jaki sposób możemy jednak upewnić się, że rozporządzamy wspólnymi definicjami i że robimy identyczny użytek ze zdefiniowanych w taki sposób terminów? Tylko za pośrednictwem zgodności zachowań. Jeżeli potrafię zinterpretować twoje wypowiedzi w taki sposób, iż jest to 3 7
Tamże, s. 75-76.
Clarence
Irving
119
Lewis
zbieżne z moimi treściami zmysłowymi, i jeśli, odpowiednio, twoje reakcje na moje wypowiedzi są właściwe, m a m podstawy, by wypro wadzić wniosek, że dzielimy ze sobą pewną wspólnotę znaczeniową, która odzwierciedla się we wspólnej rzeczywistości, niezależnie od te go, jak niewspółmierne mogą być nasze treści zmysłowe. Nie nasuwa się tu problem jakiejkolwiek wprzódy ustanowionej harmonii. W isto cie, wyjaśniamy fakt posiadania wspólnych pojęć odwołując się do tego, iż stoimy w obliczu wspólnej rzeczywistości. Ale owa wspólna rzeczy wistość jest czymś, co zostaje wytworzone przy naszym udziale. Jest ona „po części osiągnięciem społecznym reżyserowanym przez wspólnotę potrzeb i interesów i podtrzymywanym w interesie kooperacji" . Ta sa ma linia rozumowania prowadzi Lewisa do wniosku, że „sama rze czywistość odzwierciedla kryteria, które mają charakter społeczny" . Sądzę, że jest to odpowiedź przekonująca. M a ona jednak pewną wadę, ponieważ nie wyjaśnia, j a k przychodzi nam do głowy myśl, że istnieją inne osoby, które mają doświadczenia o charakterze porówny walnym z naszym doświadczeniem. Można nawet argumentować, że Lewis popada w kolistość, ponieważ potrzebuje wielości umysłów dla stworzenia świata przedmiotów publicznych, choć jedynie za pośred nictwem obserwacji klasy takich przedmiotów można dojść do prze konania o wielości umysłów. Lewis istotnie akceptuje drugi z tych sądów, ale unika kolistości odrzucając pierwszy. „Rzeczywiście wery fikowalna wiedza - mówi - może ujmować inne umysły tylko j a k o coś, co odsłania się w układach zachowań pewnych bytów fizycz n y c h . Z drugiej strony twierdzi, że „Niezależnie od tego, w jakim stopniu nasze pojęcia są ukształtowane przez stosunki społeczne i za pożyczone w gotowej postaci przez jednostkę, istota ludzka pozbawio na innych ludzkich istot (jeśli m o ż n a sobie taką wyobrazić) nadal urabiałaby pojęcia w kontekście relacji między własnym zachowaniem a środowiskiem" . Znaczy to, że na podstawie doświadczeń oraz relacji zachodzących między nimi, zwłaszcza tych, w które, j a k mówi . Lewis, „poznający może się włączyć j a k o czynnik a k t y w n y " , może -on b u d o w a ć strukturę pojęciową, w której j e g o ciało jest stopione 38
39
40
41
?
42
3 8
Tamże, s. 116.
41 Tamże. s. 117.
3 9
4 2
Tamże. Tamże.
4 0
Tamże, s. 4 1 1 .
120
///.
Pragmatyzm
z tymi doświadczeniami w pewien niepowtarzalny sposób i odróżnio ne od innych przedmiotów fizycznych; a niektórym z owych przed miotów w podobny sposób przypisuje się doświadczenia. Sądzę, iż można pokazać, w jaki sposób mogłoby do tego dochodzić, ale nie jest to łatwe, o c z y m przekonałby się Lewis, gdyby kiedykolwiek podjął próbę szczegółowego opracowania tego projektu. Pogląd, iż rozumienie pojęcia należy utożsamiać z tym, j a k ktoś wyobraża sobie rzeczywiste i możliwe doświadczenia, które gotów byłby uznać za świadectwa skłaniające do j e g o zastosowania, nasuwa trudności nie tylko w kontekście wiedzy o innych umysłach, gdzie wydaje się narzucać behawioryzm, ale także w kontekście interpretacji zdań o przeszłości. Lewis nie wydaje się sądzić, by wypowiedziana przez niego uwaga, iż inne umysły odsłaniają się w układach zacho wań, obligowała go do zajęcia stanowiska behawiorystycznego, i nie poświęca już temu zagadnieniu więcej uwagi. Z drugiej strony, dość pobieżnie traktuje zagadnienie wiedzy o przeszłości. Wyobraża sobie krytyka zgłaszającego zarzut, iż z chwilą, gdy wiedza zostaje utożsa miona z weryfikacją, „przeszłość, o tyle, o ile może być znana, prze kształca się w coś teraźniejszego i przyszłego, co stawia nas w obli czu dwóch alternatywnych rozwiązań, w równej mierze niemożliwych do przyjęcia, iż przeszłość nie może być poznana, bądź, że nie jest ona w istocie przeszłością" , a następnie waha się między zaakcepto waniem czegoś, co sprowadza się do pewnej wersji drugiej opcji dy lematu, a sugestią, iż istnieje rozwiązanie pośrednie. Przyznaje, że „z punktu widzenia w i e d z y " przeszłość powinna być utożsamiana z teraźniejszymi i przyszłymi skutkami, próbuje jednak następnie ase kurować się nazywając błędem „przypisywanie analizie epistemologicznej p e w n e g o rodzaju wyłącznej p r a w d z i w o ś c i " , tak iż przyjęcie punktu widzenia wiedzy nie pozbawia przeszłości różnych innych „ro dzajów w a ż n o ś c i " . Nie wyjaśnia jednak, na czym mogłyby polegać owe inne rodzaje ważności. Przestrzega nas przed wyciąganiem wnio sku, że „zdarzenie z przeszłości, które będąc takie-to-a-takie, jest weryfikowalne przez pewne teraźniejsze i przyszłe możliwe doświad43
44
45
4 3
Tamże, s. 149.
4 4
Tamże, s. 150.
4 5
Tamże.
Clarence
lrving
121
Lewis
czenia, przekształca się tym samym w coś teraźniejszego i przyszłe g o " , ale kilka wierszy dalej powtarza, iż ogół skutków przeszłego zdarzenia jest w oczywisty sposób jedynym poznawalnym j e g o aspe ktem, i dodaje, że oddzielenie skutków od przedmiotu prowadziłoby do przekształcenia przedmiotu w „niepoznawalną" rzecz samą w so bie. W jaki sposób odróżniamy zatem przeszłość od teraźniejszości i przyszłości? Lewis odpowiada, że „koncepcja, iż zdarzenie rozciąga się w czasie «po swoim wystąpieniu», nie unieważnia rozróżnienia między różnymi zdarzeniami zachodzącymi w różnym czasie; będą one identyfikowane za pośrednictwem różnych ogółów s k u t k ó w " . Nie m ó w i nic więcej o owych różnicach, wysuwając jedynie sugestię, iż elementem, który mógłby wyznaczać granice przeszłości, byłaby „pewnego rodzaju niezmienność i niewrażliwość na pragnienia i cele; pod tym względem to, co należy do teraźniejszości bądź przyszłości, nie byłoby w takim stopniu n i e z m i e n n e " . Być może, jest to istotnie jeden z aspektów przeszłości, ale nie jest to jej aspekt jedyny. Istnie je wiele zdarzeń teraźniejszych i przyszłych, które są w równej mie rze niewrażliwe na nasze pragnienia. Lewis nie dostrzega tego zarzutu i w dalszym ciągu wypowiada ogólniki powtarzając, że „przeszłość jest poznawana za pośrednictwem właściwej analizy tego, co dane, w t y m pewnych danych cech, które są znakami przeszłości". „Jeśli to paradoks - podsumowuje Lewis - tym gorzej dla zdrowego roz sądku" . 46
47
48
49
A może należałoby powiedzieć „tym gorzej dla pragmatyzmu"? Nie m a żadnego paradoksu w koncepcji, iż przeszłość jest poznawana tylko za pośrednictwem śladów, jakie pozostawia w pamięci, za po średnictwem zapisów pisemnych i fotograficznych, albo w następstwie przypisywania wcześniejszych przyczyn skutkom, które możemy obec nie zaobserwować. Są jednak tacy, którzy twierdzą, iż pamięć, przy najmniej w niektórych przypadkach, pozwala n a m zaznajamiać się bezpośrednio z przeszłością, ale jest to jedynie odnotowanie faktu, iż werdykty pamięci są często akceptowane bez wahania. W dalszym ciągu występuje jednak odstęp czasowy między zdarzeniem przypomi4 6
Tamże, s. 151.
4 9
Tamże.
4 7
Tamże, s. 152.
4 8
Tamże, s. 153.
122
///.
Pragmatyzm
nanym i jego późniejszym przypomnieniem. Podobnie jak inne formy zapisu pamięć nie znosi przedziałów czasowych. Lewis nie sugeruje zresztą wcale, by tak było; pragnie zachować rozróżnienie między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, lecz jego wywody prowa dzą do tego, iż obejmuje ono wyłącznie przeszłość i przyszłość. Nie bezpośrednie odniesienie czasowe, lecz to, na czym miałaby polegać jego weryfikowalność, zarówno w teraźniejszości, jak w przyszłości, sprawia, iż zdanie staje się zdaniem o przeszłości. Teraz mamy już istotnie do czynienia z paradoksem. Trzeba się zgodzić z tym, iż jedyną podstawą, na jakiej mogę zaakceptować his toryczne zdanie, iż Napoleon został pokonany pod Waterloo w 1815 r., jest to, że potwierdzają je historycy i że jest ono spójne z wieloma innymi sądami, odnoszącymi się jakoby do zdarzeń, które miały miej sce między rokiem 1815 a teraźniejszością, które również potwierdza ją historycy. Ich opinie są zgodne w tak znacznym stopniu, iż nie jest rzeczą rozsądną poszukiwać dalszych dowodów, które skądinąd mogą być jedynie dowodami o takim samym charakterze. Nie ulega jednak wątpliwości, że tym, co przesądza o tym, iż jest prawdą, że Napoleon został pokonany w bitwie pod Waterloo w 1815 r., nie jest po prostu prawdziwość warunkowego sądu, iż gdybyśmy zajrzeli do takich-to-a-takich książek, odnaleźlibyśmy w nich odpowiednie zdania. Chcemy przez to powiedzieć, że te zdania zdają sprawę z pewnego historycznego faktu, i jakkolwiek interpretujemy je w taki sposób, że implikują ów fakt, jest on logicznie niezależny od ich istnienia. Inny mi słowy, zdania te nie wyrażałyby prawdy, gdyby owa bitwa nie potoczyła się zgodnie z tym, j a k ją przedstawiają; ale jest logicznie możliwe, że to, co wyrażają owe zdania, jest fałszem, natomiast bi twa mogła mieć miejsce i przynieść taki sam wynik, nawet gdyby te sprawozdania nie zostały nigdy napisane. Przyjmujemy, że owe zdania stwierdzają prawdy, ponieważ interpretujemy je j a k o zgodne z naszy mi interpretacjami wielu innych zdań, które również akceptujemy; ich prawdziwość polega jednak na tym, iż bitwa została rzeczywiście stoczona zgodnie z tym, j a k ją przedstawiają, w czasie, który jej przypisują. Jest to nie tylko pogląd zdrowego rozsądku, lecz również pogląd wszelkiego rodzaju historyków, a także specjalistów zajmujących się
Clarence
Irving
Lewis
123
licznymi naukami, które wyłącznie lub po części dotyczą przeszłości. Nie zapewnia to mu nietykalności, ale potrzebne są mocne argumen ty, by go odrzucić. Racje, które podaje Lewis, sprowadzają się, j a k mieliśmy się okazję przekonać, do tego, iż traktuje on przeszłe zda rzenia j a k o niepoznawalne rzeczy same w sobie. To samo da się po wiedzieć o wszystkich zdarzeniach współczesnych, które są prze strzennie odległe od człowieka intepretującego zdania, które jakoby się do nich odnoszą, o ile nie rozumie on tych zdań w ten sposób, że gdyby wykonał takie-to-a-takie działania, poczyniłby odpowiednie obserwacje: do czasu bowiem, gdy wykona te działania, owe zdarze nia będą należały już do przeszłości. Jeśli zaakceptuje się argumenta cję Lewisa, j e d y n y m i zdaniami czasowymi, w których odniesienie czasowe powinno być akceptowane bez zastrzeżeń, będą zdania za wierające przewidywania, które interpretujący mógłby być w stanie zweryfikować oraz zdania zdające sprawę z rzeczy, które obejmują je go aktualne obserwacje, jeśli takowe w ogóle istnieją. Czy rzeczywiście zmuszeni jesteśmy jednak przyjąć, iż wszystkie domniemane fakty, które wykraczają poza te bardzo wąsko zakreślone granice, są niepoznawalne, o ile nie podda się ich zabiegom przepisa nym przez pragmatyzm? Czy nie możemy przeprowadzić rozróżnienia między tym, co leży poza wszelkim możliwym doświadczeniem, tak jak Kantowska rzecz sama w sobie, a tym, co wymyka się z zasięgu obserwacji danego mówiącego z uwagi na swoje względne położenie w czasie i w przestrzeni? Nie mogę być świadkiem bitwy pod Waterloo, ponieważ miała ona miejsce dawno temu i jest wysoce prawdo podobne, iż nie m ó g ł b y m być jej świadkiem, nawet g d y b y m żył w owych czasach; nie jest ona wszakże zdarzeniem nieobserwowalnym. Tysiące ludzi było świadkami tej bitwy. Jaki zarzut można wy sunąć przeciw stwierdzeniu, że jej zajście i wynik zostało zweryfiko wane przez ich doświadczenia? Nasuwa to zasadniczy problem dla tych, którzy chcieliby powią-
sjpe znaczenie z weryfikacją. Z jednej strony wydaje się bowiem, iż jjpzekonujące jest utożsamianie znaczenia sądu z warunkami j e g o pra
wdziwości, a następnie utożsamianie owych warunków prawdziwości JŁobserwo walny mi stanami rzeczy, które przesądzałyby o prawdziwoJ p i tego sądu, niezależnie od tego, kto byłby w stanie lub mógłby
124
///.
Pragmatyzm
być w stanie je zaobserwować. Wedle tego stanowiska o obserwowalności stanu rzeczy decyduje j e g o wewnętrzny charakter, a nie to, czy występuje w rzeczywistym bądź możliwym doświadczeniu jakiejkol wiek konkretnej osoby. Z drugiej strony, można przekonująco argu mentować, że zdanie posiada znaczenie tylko dla interpretującego, i że wówczas, gdy jest ono traktowane j a k o zmierzające do wyraża nia faktów empirycznych, interpretujący m o ż e j e rozumieć jedynie w kategoriach różnicy, jaką j e g o prawdziwość bądź fałszywość czyni łaby w j e g o doświadczeniu. Zupełnie niezależnie od trudności, do których, jak się już przekonaliśmy, pogląd ów prowadzi w przypadku zdań pozornie dotyczących przeszłości, nasuwa on znacznie poważ niejszy, i w istocie rozstrzygający zarzut, iż nie można go w sposób spójny uogólnić. Jeśli b o w i e m m o g ę nadać sens zdaniu, które wyraźnie odnosi się do doświadczeń innej osoby jedynie w katego riach różnicy, jaką p r a w d z i w o ś ć tego, co ono wyraża, czyniłaby w moim doświadczeniu, nie mogę zakładać, iż to samo da się pra wdziwie powiedzieć o każdym innym. Nie mogę przypisywać innej osobie zdolności do interpretowania zdania zgodnie z różnicą, jaką prawdziwość tego, co ono wyraża, czyniłaby w j e g o doświadczeniu, ponieważ ex hypothesi odniesienie do j e g o doświadczenia nie ozna cza dla mnie niczego, chyba że tylko w tej mierze, w jakiej mogę zinterpretować j e w kategoriach mojego doświadczenia. W konse kwencji teza, iż każdy, kto interpretuje pewne zdanie, musi interpreto wać j e w kategoriach własnego doświadczenia, jest tezą, której żaden filozof nie może w sposób spójny łączyć z założeniem, że oprócz niego istnieją inni użytkownicy języka; nie może bowiem na mocy zasady, którą akceptuje, przypisywać żadnego sensu takiemu założe niu, poza jakimś odniesieniem do zachowania tych innych ludzi, które może być weryfikowane przez jego własne doświadczenia. Można by wskazywać, iż dałoby się tu zachować symetrię inter pretując każde sprawozdanie z doświadczenia, w tym z własnego do świadczenia, j a k o reakcję na pewien bodziec fizyczny. Następnie spra wozdanie to byłoby interpretowane jako opis publicznie obserwowalnego stanu rzeczy, który tę reakcję wywołał. Ponieważ Lewis zakła da, iż ąualia są niewyrażalne, taką formę przyjmowałyby zdania ob serwacyjne, które służą w jego systemie j a k o sprawdziany dla hipotez
Clarence
Irving
Lewis
125
bardziej abstrakcyjnych. Pojawiają się jednak trudności, gdy dochodzi do interpretacji zdań, które mają zdawać sprawę nie z tego, co ktoś postrzega, lecz z myśli, uczuć i wrażeń. Nie sądzę, by wiarogodne było twiedzenie, iż wypowiadanie takich zdań jest sposobem wyraża nia warunkowych hipotez dotyczących czyjegoś zachowania. Nawet gdyby stany mentalne były faktualnie tożsame ze stanami centralnego układu n e r w o w e g o , a to nie zostało wcale dowiedzione, podmiot owych stanów nie opisywałby ich w taki sposób, a problem interpre tacji podawanych przez niego opisów byłby nadal aktualny. Ta trudność, a także kłopoty z przeszłością zostałyby wyelimino wane, gdyby znaczenie zdania zostało utożsamione z warunkami pra wdziwości sądu, który m a ono wyrażać, a owe warunki prawdziwości mogłyby być takie same dla każdego, kto interpretuje zdanie, nieza leżnie od tego, kim jest i jakie zajmuje położenie w czasie i w prze strzeni. Tak więc, w przypadku zdań interpretowanych jako przypisu jące myśl lub uczucie pewnej konkretnej osobie w określonej chwili, warunki prawdziwości sprowadzałyby się do tego, że osoba, o którą chodzi, w chwili, o której mowa, istotnie ma tę myśl lub to uczucie; w przypadku zdania interpretowanego j a k o zdanie wyrażające sąd hi storyczny, taki jak opis bitwy mającej miejsce w p e w n y m określonym czasie, warunki prawdziwości sprowadzałyby się do tego, czy w o w y m czasie miała miejsce bitwa odpowiadająca temu opisowi. Je śli chodzi o znaczenie zdań, w pierwszym przypadku nie jest istotne, czy osoba, do której zdanie się odnosi, była mną samym, czy kimś innym, natomiast w drugim przypadku nie jest istotne, w jakiej rela cji czasowej pozostaje wypowiedzenie zdania do zdarzenia, z którego zdaje ono sprawę. Jeśli w drugim przypadku uznamy za paradoksalne, że gramatyczny czas zdania nie ma wpływu na jego znaczenie, para doks ów daje się usunąć poprzez dodanie uzupełnienia, że zdarzenie, do którego się odnosimy, pozostaje w określonej relacji czasowej do wypowiedzenia zdania. Miałoby to jednak tę niezręczną konsekwencję, iż obracałoby każde zdanie czasowe w zdanie, które odnosiłoby się częściowo d o s a m e g o siebie. Alternatywnym rozwiązaniem byłoby wykorzystanie wyrażenia wskazującego, takiego jak „wcześniej niż te raz". U c h w y c i l i b y ś m y w ten sposób informację, która w naszym przykładzie przekazywana jest przy pomocy czasu przeszłego, co mia-
126
///.
Pragmatyzm
loby jednak tę wadę, że znaczenie zdania zmieniałoby się w zależno ści od chwili jego wypowiedzenia. Zapewne najbardziej zadowalającą strategią postępowania byłoby zastąpienie wyrażenia wskazującego da tą, choć można by wysunąć zarzut, że zmieniałoby to znaczenie pier wotnego zdania poprzez podanie bogatszej informacji niż ta, która by ła przekazywana wyłącznie przy pomocy tego czy innego czasu. Nie mniej, w dalszym ciągu oddawałoby to wiernie warunki prawdziwości sądu, który owo zdanie wyraża. To samo stosowałoby się do zastępo wania innych wyrażeń wskazujących, w tym do zastępowania zaim ków o s o b o w y c h przez nazwy lub deskrypcje. W y e l i m i n o w a n i e sa mych nazw własnych na rzecz deskrypcji, choć jest zawsze wykonal ne, zaprowadziłoby nas jednak jeszcze dalej od przekładu w stronę parafrazy. Bardziej radykalny zarzut w o b e c strategii postępowania, którą teraz r o z w a ż a m y , jest taki, iż stanowi ona zagrożenie dla związku m i ę d z y z n a c z e n i e m i weryfikacją. J e d n y m ze s p o s o b ó w , na jakie m o ż n a p r ó b o w a ć zachować ów związek, byłoby w p r o w a d z e n i e po jęcia świadka uprzywilejowanego. W przypadku sądu przypisujące go myśli, wrażenia lub uczucia pewnej konkretnej osobie, świad kiem uprzywilejowanym byłaby więc sama ta osoba w określonym c z a s i e . W p r z y p a d k u sądu stwierdzającego istnienie z w y k ł e g o przedmiotu fizycznego, takiego j a k drzewo, świadkiem uprzywilejo w a n y m byłby ktoś, kto postrzega to drzewo w e w ł a ś c i w y m miejscu i czasie w optymalnych warunkach. Zakłada się tu, iż o w e opty malne warunki, obejmujące również p e w n e g o rodzaju odwołanie się do stanu obserwatora, m o g ą zostać w sposób wyczerpujący scha rakteryzowane, choć nie j e s t wcale oczywiste, że m o ż n a to osiąg nąć bez popadania w kolistość. T o , iż ktoś postrzega d r z e w o , mo głoby być b o w i e m w tych warunkach sprawdzianem j e g o normal ności. T a k czy owak, są to j e d n a k dość proste przykłady. Przypa dek trudniejszy stanowi j u ż b i t w a p o d W a t e r l o o . Czy n a s z y m świadkiem uprzywilejowanym miałby być uczestnik bitwy? Gdyby j e d n a k udało mu się nawet przeżyć d o k o ń c a bitwy, jest m a ł o pra w d o p o d o b n e , by zobaczył wiele z tego, co się wydarzyło. A zatem cywilny obserwator, taki j a k Tołstojowski Pierre pod B o r o d i n o ? Je go świadectwo byłoby j e d n a k również wysoce niekompletne. A są
Clarence
Irving
Lewis
127
to p r z e c i e ż bitwy, które trwały tylko j e d e n dzień. A co z takimi bi twami j a k bitwa pod Verdim, które trwały miesiącami? W y g l ą d a na to, iż musielibyśmy podzielić te bitwy na zbiór epizodów, różniących się p o ł o ż e n i e m c z a s o w y m i przestrzennym, z których każdy w y m a g a ł by uprzywilejowanego obserwatora. Ale samo stwierdzenie, że bitwa miała miejsce, nie zobowiązuje do znajomości k a ż d e g o jej szczegółu. Jak wiele świadectw pochodzących z pierwszej ręki potrzeba do uza sadnienia twierdzenia, iż toczy się bitwa? D o tej pory rozważaliśmy świadka uprzywilejowanego j a k o re alną osobę, ale takie podejście nie zawsze jest użyteczne. O c z y w i stym p o w o d e m t a k i e g o stanu r z e c z y j e s t to, iż c h c e m y r ó w n i e ż m ó w i ć o zdarzeniach, które zachodziły w ó w c z a s , gdy nie istniały jakiekolwiek istoty ludzkie. M o ż e m y odwołać się do fikcyjnego ob serwatora idealnego, który byłby w stanie weryfikować sądy doty czące odległej przeszłości, i, skoro j u ż o tym mowa, odległej przy szłości, lub zdarzenia współczesne, które są od nas bardzo odległe p r z e s t r z e n n i e , o b s e r w a t o r a , który z a j m o w a ł lub m i a ł b y z a j m o w a ć odpowiednie położenie czasoprzestrzenne - ale na jakiej podstawie mielibyśmy zakładać, iż j e g o obecność nie miałaby żadnego wpły wu na o w e zdarzenia? P o n i e w a ż m u s i m y skądinąd rozstrzygnąć, ja kiego rodzaju zdarzenia są o b s e r w o w a l n e , po to, by określić grani ce z d o l n o ś c i n a s z e g o o b s e r w a t o r a i d e a l n e g o , m o ż e m y z r ó w n y m p o w o d z e n i e m obyć się bez niego, stawiając tylko w y m ó g , by zda rzenia, k t ó r e pozostają p o z a z a s i ę g i e m j a k i e g o k o l w i e k ś w i a d k a uprzywilejowanego, miały taką naturę, by mogły być o b s e r w o w a n e . Nie u w a l n i a to nas o d p r o b l e m u w y t y c z e n i a granicy takich zda rzeń, i m u s z ę p r z y z n a ć , że nie widzę żadnego innego rozwiązania poza sporządzeniem listy predykatów, które będziemy u z n a w a ć za predykaty oznaczające własności o b s e r w o w a l n e , i określeniu sposo bów, na j a k i e m o g ą się o n e ze sobą ł ą c z y ć . O b s e r w o w a l n y m i przedmiotami lub zdarzeniami będą więc te przedmioty lub zdarze nia, którym takie własności m o g ą być w sposób sensowny przypi s y w a n e . P o w i n n i ś m y się tu raczej k i e r o w a ć p o t o c z n y m u ż y c i e m niż, za L e w i s e m , ograniczać o w e własności d o ąualiów. A co w przypadku cząstek i innych bytów, które występują w teoriach naukowych, nie j a k o postrzegalne aspekty świata, lecz tyl-
128
///.
Pragmatyzm
ko j a k o coś, czemu przysługują postrzegalne skutki? Na przykład, w ogóle nie widzimy fotonów, choć to właśnie dzięki fotonom widzi my; foton jest porcją promieniowania elektromagnetycznego, do której odwołujemy się, by wyjaśnić przemieszczanie się światła. Słownik in formuje nas ponadto, że foton jest „uważany za cząstkę o zerowej masie i ładunku, spinie równym jedności i energii równej iloczynowi częstotliwości promieniowania i stałej Plancka". Nie sądzę, by Lewis chciał wysunąć twierdzenie, że przedmioty, które tę definicję spełnia ją, mogłyby zostać sprowadzone do poziomu zjawiskowego, w tym sensie, iż teorie, w których występują, mogłyby zostać w całości przekształcone w zbiór zdań warunkowych dotyczących prawdopodo bieństwa występowania takich-to-a-takich doświadczeń. Lewis twierdzi bowiem, z jednej strony, że żadna ilość świadectw zmysłowych nie wyczerpuje nigdy znaczenia hipotezy fizykalnej, gdyż jej prawdziwość jest zawsze podatna na rewizję. Nie m a jednak powodu, by sądzić, że przypisywał tym hipotezom szerszą treść faktualną niż ta, jaką m o ż n a znaleźć w formułach nieskończonego ciągu eksperymentów, w których upatrywano by ich potwierdzenie. W tym miejscu skłonni jesteśmy podnieść sprzeciw, iż unika się w ten sposób głównego przedmiotu sporu. Czy Lewis rzeczywiście wierzył, że fotony i inne byty tego rodzaju są realne? Prosta odpowiedź na to pytanie jest taka, iż wierzył w ich realność, gdyż j e g o kryterium realności przedmiotu było potwierdzenie hipotez, w których realność przedmiotu jest bezpośrednio lub pośrednio stwierdzana; a fotony spełniają to kryterium. Mankamentem tej odpo wiedzi jest to, że wciąż wydaje się wymijająca. Nie mówi nam bo w i e m , czy Lewis sądził, że fotony i im podobne byty są realne w sensie absolutnym. Tu wszakże dochodzimy do impasu. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż Lewis odpowiedziałby, że absolutne pojęcie realności jest pragmatycznie puste. W zakresie teorii poznania An Analysis of Knowledge and Valuation wzmacnia j e d y n i e stanowisko przyjęte przez Lewisa w Mind and the World Order. Jak j u ż wspominałem, Lewis ma w tej pracy znacznie więcej do powiedzenia na temat znaczenia. O wszystkich wyrażeniach j ę z y k o w y c h mówi się tu, iż są terminami, a każdemu terminowi przypisuje się każdy z czterech aspektów znaczenia: deno-
Clarence
Irving
Lewis
129
tację, to znaczy klasę wszystkich rzeczywistych przedmiotów, do któ rych ów termin się stosuje; komprehensję, która obejmuje wszystkie możliwe przedmioty, do których termin mógłby być stosowany; sygnifikację, to znaczy własność lub zbiór własności, jakie musi posiadać przedmiot, by termin się do niego stosował; oraz intensję, to znaczy koniunkcję innych terminów, które ów termin pociąga za sobą w tym sensie, iż nie może stosować się do czegoś, jeżeli nie stosują się również do tego owe terminy. W przypadku terminu złożonego, który Lewis nazywa sądem, denotacją jest świat rzeczywisty, gdy jest to sąd prawdziwy, lub nie jest nią nic, gdy jest to sąd fałszywy, komprehensją jest zbiór światów możliwych, w których ów sąd byłby są dem prawdziwym, sygnifikacją jest stan rzeczy, który musi zachodzić, by był on prawdziwy, a intensją zbiór innych sądów, które ów sąd za sobą pociąga. Sąd analityczny, który jest prawdziwy wyłącznie na mocy swojego znaczenia, pozostaje prawdziwy we wszystkich świa tach możliwych. Z uwagi na to ma on pełną komprehensję i zerową intensję. Nie znaczy to, iż nie można zeń niczego wydedukować, jak kolwiek każdy sąd, który może zostać z niego wydedukowany, będzie także sądem analitycznym; oznacza to raczej, że ani ów sąd, ani jego konsekwencje nie różnicują w żaden sposób możliwych światów. Nie odróżniają one świata rzeczywistego od jakiegokolwiek innego świata, który mógłby istnieć zamiast niego. Sąd wewnętrznie sprzeczny, na odwrót, m a zerową komprehensję i pełną intensję, ponieważ każdy sąd, prawdziwy bądź fałszywy, jest j e g o konsekwencją. Wydawałoby się, iż wynika z tego, że wszystkie sądy analitycz ne, a także wszystkie sądy wewnętrznie sprzeczne są równoważne. Je śli chodzi o cztery Lewisowskie aspekty znaczenia, jest to wniosek, który Lewis musi zaakceptować, próbuje jednak złagodzić j e g o paradoksalność oddzielając równoważność od synonimiczności i sprowa dzając synonimiczność d o zgodności tego, co n a z y w a znaczeniem analitycznym. Mówiąc ogólnie, dwa wyrażenia mają to samo znacze nie analityczne wtedy i tylko wtedy, gdy istnieje jedno-jednoznaczna odpowiedniość intensji każdego z ich składników. Tak więc, by od wołać się do przykładów, którymi posługuje się Lewis, analityczne sądy: „Wszystkie koty są kręgowcami" i „Wszystkie zwierzęta z ro dziny kotów są istotami posiadającymi rdzeń kręgowy" są synonimi-
130
///.
Pragmatyzm
czne z powodu intensjonalnej równoważności terminów „koty" i „zwierzęta z rodziny kotów" oraz „kręgowce" i „istoty posiadające rdzeń kręgowy". Z drugiej strony, taka zgodność intensji nie zachodzi między składnikami sądów „Żelazo jest metalem ciężkim" i „2 + 2 = 4". Choć więc owe zdania są równoważne w tym sensie, iż każde z nich ma zerową intensję, nie są one synonimiczne. W p r a w d z i e Lewis obstaje konsekwentnie przy tym, co nazywa „tradycyjną koncepcją prawdy analitycznej j a k o prawdy, którą bezpo średnio lub pośrednio determinuje s a m o z n a c z e n i e " i stanowczo twierdzi, że wszystkie prawdziwe sądy a priori są sądami analitycz nymi, zdecydowanie podkreśla, że w j e g o rozumieniu nie implikuje to, iż sądy a priori są prawdziwe dzięki konwencjom j ę z y k o w y m . Mówiąc słowami Lewisa: „Znaczenie intensjonalne może być okre ślane alternatywnie: j a k o znaczenie lingwistyczne, ukonstytuowane przez układ definicji i inne analityczne relacje zachodzące między wyrażeniami j ę z y k o w y m i , bądź j a k o znaczenie sensowe ukonstytuo wane przez probierz występujący w umyśle, za pomocą którego roz poznaje się, co m a m y na myśli. To właśnie znaczenie sensowe jest, z epistemologicznego punktu widzenia, najistotniejszym sposobem ro zumienia «intensji». J ę z y k o w e wyrażanie tego, co m a m y na myśli i tego, co jest ujmowane, jest zjawiskiem zależnym i pochodnym; podstawowymi zjawiskami poznawczymi są samo znaczenie i ujmo wanie, a one nie są zależne od jakichkolwiek sformułowań języko wych" . 50
51
Możemy od razu zgodzić się, że to, iż słowa danego języka po siadają takie znaczenia, jakie posiadają, jest faktem przygodnym. Mo głoby być tak, że polskie słowo „krowa" byłoby powszechnie używa ne w taki sposób, iż denotowałoby klasę koni, podobnie jak mogłoby być tak, że polskie słowo „wół" posiadałoby intensję należącą do ro dziny koniowatych, a nie intensję, która należy do rodziny krętorogich; zakładając jednak, iż o w e słowa używane są w taki sposób, w jaki faktycznie się ich używa, sąd, iż krowy należą do krętorogich, nie j e s t sądem przygodnym, lecz analitycznym. Lewis zgadza się 5 0
5 1
An Analysis Tamże.
of Knowledge
and Valuation,
Open Court, La Salle, 1946, s. 37.
Clarence
Irving
Lewis
131
z tym wnioskiem, ale pragnie uzależnić j e g o zasadność od tego, co nazywa znaczeniem sensowym, a nie od lingwistycznego znaczenia zawartych w nim terminów. Niełatwo jest zrozumieć to rozróżnienie. O znaczeniu sensowym Lewis mówi, j a k j u ż się przekonaliśmy, iż jest ono „konstytuowane przez probierz występujący w umyśle, przy pomocy którego rozpoznaje się, co m a m y na myśli", nie jest jednak jasne, czym miałby się on różnić od kryterium regulującego właści wy sposób posługiwania się odpowiednim słowem. Można przypusz czać, iż „probierz występujący w u m y ś l e " polega na obecności pew nego wyobrażenia, ale byłoby to narażone na poważne zarzuty. Prze de wszystkim zdolność tworzenia wyobrażeń nie idzie pań passu z rozumieniem zdań, nawet na poziomie możliwych obserwacji. Pra wdopodobnie nie jestem odosobniony w tym, iż nie potrafię utwo rzyć sobie wyobrażenia słodyczy, co nie przeszkadza mi jednak ro zumieć i uznawać analitycznego sądu, że cukier jest słodki. Trudność o ogólniejszym charakterze wiązałaby się z przyporządkowywaniem wyobrażeń terminom abstrakcyjnym. Można narysować film rysunko wy dla zilustrowania truizmu, że uczciwość jest cnotą, lecz byłby on w najlepszym razie tylko uboczną pomocą dla zrozumienia owych słów. Nadto, trudno pojąć, jakie wyobrażenia miałyby spełniać ową rolę dla takich terminów j a k „mezon", czy „foton", które tylko po średnio wiążą się z obserwacją. Ale decydujący zarzut jest taki, że jeśli nie rozumiemy, w jaki sposób słowa mogą pełnić rolę znaków, nie p o m o ż e nam o d w o ł y w a n i e się do wyobrażeń; gdyż tylko fun kcjonując j a k o znaki wyobrażenia m o g ą być p o m o c n e dla naszego rozumienia. Dochodzę zatem do wniosku, że rozróżnienie Lewisa nie może unieść ciężaru, który zostaje na nie nałożony. Lewisowi potrzebny jest tutaj nie tyle kontrast między d w o m a różnymi rodzajami znacze nia, ile raczej między przygodnym w y b o r e m p e w n y c h form wypo wiedzi, które mają pełnić rozmaite funkcje językowe, i konsekwen cjami, które z k o n i e c z n o ś c i występują dopóty, dopóki te decyzje podtrzymujemy. Sądy, za pomocą których wyprowadza się te konsek wencje, są sądami apriorycznymi i analitycznymi, ponieważ nie uwa ża się, by były one nieuzgadnialne z jakimkolwiek możliwym stanem rzeczy.
132
///.
Filozofia
Pragmatyzm
moralności
Lewisa
Na koniec zajmiemy się filozofią moralności Lewisa. Traktuje on tę dyscyplinę filozofii bardzo poważnie, po części ze względu na swój pragmatyczny pogląd, iż wartość wiedzy polega głównie na tym, iż stanowi ona wskazówkę do działania. Niemal dwieście z pięciuset pięćdziesięciu stron An Analysis of Knowledge and Valuation jest po święconych temu zagadnieniu. Podstawowe twierdzenia tej pracy moż na jednak bardzo łatwo podsumować. Są one zwięźle sformułowane w dwu ostatnich zdaniach tej książki. „Wartościowanie jest zawsze kwestią wiedzy empirycznej. Ale o tym, co jest słuszne i o tym, co jest sprawiedliwe, nie mogą nigdy przesądzać same fakty empiryczne". Lewis poświęca więcej uwagi pierwszemu z tych sądów. Jego te za, iż wartościowanie jest zawsze kwestią wiedzy empirycznej, opiera się na sprowadzeniu tego, co Lewis określa j a k o doświadczenie war tości, do bezpośredniego ujmowania jakości zmysłowych. „Trudno za przeczyć - pisze - że istnieje to, co można nazwać «namacalną wartością» czy też «odczuwanym dobrem», podobnie jak widzi się czer wień, czy słyszy się p i s k " . Kilka stron dalej obwarowuje to jednak p e w n y m zastrzeżeniem m ó w i ą c , że „bezpośrednio czy też wprost stwierdzalna wartość jest nie tyle pojedynczą jakością, ile raczej po d o b n y m do wymiaru aspektem, który przenika całe doświadczenie. Nie istnieje - pisze dalej - jedno dobro i j e d n o zło, jakie można znaleźć w życiu, ale nieskończenie wiele wariantów dobra i zła, z których każdy p r z y p o m i n a wszystkie inne zwłaszcza pod tym w z g l ę d e m , że staje się podstawą wyborów i preferencji. Wartość i antywartość nie jest czymś takim jak wysokość średniego C, wi dziana barwa niezbyt intensywnej czerwieni albo odczuwana twardość stali. Nie jest to swoiste ąuale doświadczenia, ale cała gama takich swoistych ąualiów; przypomina raczej barwę w ogóle, albo ton czy twardość w o g ó l e " . W a ż n e jest, by zwrócić w tym miejscu uwagę, że według Lewisa wartość jest wewnętrzną własnością doświadczenia. Jest ona zewnętrzną własnością tego, co Lewis nazywa zwykle „przedmiotem", wokół którego ogniskuje się doświadczenie. Będąc 52
53
5 2
Tamże, s. 374.
5 3
Tamże, s. 4 0 1 .
Clarence
Irving
Lewis
133
orzekana o takich przedmiotach, wartość może być albo czymś we wnętrznym, jeśli ów przedmiot daje początek doświadczeniu wartości, albo instrumentalnym, jeżeli prowadzi do tego pośrednio przyczyniając się do istnienia przedmiotów, którym przysługuje wartość wewnętrzna. Oczywiście może się zdarzyć, że jakiemuś konkretnemu przedmiotowi wartość przysługuje na oba sposoby. W p r a w d z i e d o ś w i a d c z e n i a są j e d y n y m i właściwymi nośnikami wartości, wartość nie jest im na ogół przypisywana. Lewis twierdzi, że ujmowanie wartości, podobnie j a k ujmowanie ąualiów zmysłowych, jako składnik doświadczenia, nie jest samo w sobie obarczone możli wością błędu. Nie dostarcza ono zatem materiału dla sądzenia, a na wet dla poznania, ponieważ Lewis chce ograniczyć zarówno sądzenie, jak poznanie wyłącznie do przypadków, w których zachodzi możli wość błędu. Sądy o wartościach są wydawane o przedmiotach, a ich treść, obarczona możliwością błędu, jest taka, że dane przedmioty są wewnętrznie lub instrumentalnie wartościowe. W ten sposób stają się pokrewne sądom percepcyjnym, z tą jednak różnicą, że sądy percepcyjne p o d d a w a n e są bardziej zróżnicowanym sprawdzianom. Aby przedmiot był czerwony lub ciężki, nie wystarczy bowiem, by wyda wał się czerwony bądź ciężki; istnieją również kryteria wiążące się z długością fal świetlnych, które emituje, lub wielkością liczbową odpowiadającą j e g o wadze. W przypadku sądów o wartościach jedy nym sprawdzianem jest to, w jakim stopniu dają one początek do świadczeniom wartości. Lewis ma stosunkowo niewiele do powiedzenia o naturze przedmiotów, o których orzeka się wartość. Najwięcej miejsca po święca przeglądowi p r z e d m i o t ó w estetycznych, uważając „za swoi ście estetyczne tylko te wartości, które tkwią w jakości czegoś w tej p o s t a c i , w j a k i e j p r z e d s t a w i a się lub m o ż e się p r z e d s t a w i a ć , a ich r o z p o z n a w a n i e sprawia n a m wyraźną przyjemność, która wią że się z pauzą na kontemplacyjny namysł, a ten zawiesza aktywne zainteresowanie innymi c e l a m i " . R ó w n o c z e ś n i e , trochę na m o d ł ę J e r e m y ' e g o Benthama, dopuszcza, że „Gdy idzie o j a k o ś ć doświad54
5 4
Tamże, s. 454.
134
///.
Pragmatyzm
czenia, nie ma wyraźnej różnicy między ulotną wartością c h w i l o w e g o zapachu kapryfolium i trwałą wartością symfonii; między apetytywną (smakową) wartością steku w i e p r z o w e g o a d u c h o w ą wartością gotyc kiej fasady; między prostoduszną wartością, jakiej m o ż n a się dopa trzyć w m a ł y m c z e r w o n y m p o w o z i e , i wartością wyrafinowaną, którą k t o ś m o ż e d o s t r z e g a ć w s o n e c i e czy w greckiej u r n i e " . Ż a d n a z pozycji wymienionych w tym katalogu nie m a w y r a ź n e g o związ ku z moralnością, sądzę j e d n a k , iż jest dość oczywiste, że Lewis twierdziłby, iż k o n t e m p l o w a n i e p e w n y c h działań, m o t y w ó w i do brotliwych stanów umysłu m o g ł o b y się przyczynić do powstawania doświadczeń o p o d o b n y m charakterze. W p r a w d z i e Lewis nie przyznaje się do tego dziedzictwa, jego stanowisko przypomina poglądy osiemnastowiecznych moralistów, ta kich jak Francis Hutcheson, którzy usiłowali łączyć nasze sądy moral ne z istnieniem tego, co nazywali zmysłem moralnym. Ze swej stro ny, m a m wątpliwości, czy musi zachodzić, i czy rzeczywiście po wszechnie zachodzi jakiekolwiek bliskie podobieństwo między tego rodzaju doświadczeniami, które wiążą się z reakcją na któryś z obra zów Cranacha, przyjemnością, jaką daje delektowanie się ostrygami i, na przykład, p o d z i w e m dla aktu poświęcenia, poza tym, iż każda z tych rzeczy jest ceniona; być może większy stopień podobieństwa nie jest jednak wcale konieczny. Taki wniosek można w każdym ra zie wyprowadzić z uwagi, którą w pewnym miejscu wypowiada Le wis: „Dobre w sposób bezpośredni jest to, co lubisz i czego prag niesz w sferze doświadczenia; złe w sposób bezpośredni jest to, cze go nie lubisz i czego nie p r a g n i e s z " . Jeżeli jednak sprowadza się to w istocie tylko do tego, pytanie, czy wartość i antywartość występuje w doświadczeniu w taki sam sposób j a k jakości zmysłowe, traci na znaczeniu. 55
56
O wiele poważniejszy zarzut, który Lewis próbuje wielokrotnie odeprzeć, jest taki, iż jego teoria przedstawia sądy o wartościach jako sądy subiektywne. Pragmatyzm Lewisa zmusza go, jak mieliśmy się j u ż okazję przekonać, do rozpatrywania wszelkich własności empi5 5
Tamże, s. 446.
5 6
Tamże, s. 4 0 4 .
Clarence
Irvmg
Lewis
135
rycznych j a k o subiektywnych w t;;m sensie, że „każda własność przedmiotu jest czymś, co może zosiać ustalone na drodze doświad czalnej, i w tym sensie jest definiowalne w terminach doświadczal nych, które w dostatecznym stopniu gwarantują jej występowanie" , co nie przeszkadza jednak wcale temu, by były one obiektywne w ta kim sensie, że owe własności odpcwiadają rzeczywistym możliwo ściom doświadczenia, niezależnie od tego, czy ktokolwiek jest o tym przekonany, i niezależnie od tego, czzy możliwości te zostają faktycz nie urzeczywistnione. Wystarczy, że zostałyby one urzeczywistnione, gdyby przeprowadzono odpowiednie sprawdziany. W sensie, w którym słusznie przeciwstawia obiektywność: i subiektywność, własność jest subiektywna tylko wtedy, gdy jej faktyczne lub możliwe urzeczywist nienie w doświadczeniu jakiejś osob^ spowodowane jest osobliwością jej budowy lub otoczenia; jeśli, krótko mówiąc, doświadczenie jest ta kie, że scharakteryzowalibyśmy j e potocznie j a k o iluzję. Nie jest to wszakże, twierdzi Lewis, ogólnie prawdziwe w przypadku wartości. Pod względem obiektywności sytuuj; < się one dokładnie na tym sa mym poziomie co inne własności. Aby posłużyć się jednym z przy kładów Lewisa, piękno bryłki złotai jest w nie mniejszym stopniu własnością obiektywną j a k j e g o cięż;ir właściwy, i pozostaje to pra wdą nawet wówczas, gdy owa bryłlta nigdy nie zostaje odkryta. W obu przypadkach konieczna jest tylka prawdziwość okresu warunko wego głoszącego, że gdyby takie-to-aj-takie warunki zostały spełnione, wystąpiłyby takie-to-a-takie doświadczenia. Różnica polega jedynie na charakterze odpowiednich sprawdzianów. 57
C z y j e d n a k owa różnica mogł;;by nie być istotna? Dlaczego, ostatecznie, skłonni jesteśmy twierdzić; że piękno zależy od spojrzenia obserwatora, natomiast bylibyśmy zdi mieni, gdyby ktoś powiedział to samo o ciężarze właściwym? Czy powodem tego nie jest - by pozo stać przy tym samym przykładzie - to, iż ciężar właściwy jest we wnętrzną własnością bryłki złota, a ] piękno taką własnością nie jest? Rozróżnienie to mogłoby zostać utrzymane bez uszczerbku dla pra gmatycznego założenia, że przypisy w mie ciężaru właściwego sprowa5 7
Tamże, s. 458.
136
///.
Pragmatyzm
dza się w ostatecznym rachunku do formułowania przewidywań wyni ków hipotetycznych eksperymentów. W pierwszym przypadku przyj muje się za pewnik, że pomiary przyniosłyby w przybliżeniu takie sa me wyniki, jeśli tylko są przeprowadzane przez normalnego obserwa tora. W drugim jest to kwestia prostej reakcji estetycznej, która jest zależna od różnic kulturowych, i może się różnić nawet u ludzi nale żących do tej samej kultury. Lewis próbuje odeprzeć ten argument formułując w y m ó g , by „obserwacja testowa" była przeprowadzana przez „znawcę piękna me t a l i " , nie mówi jednak, w jaki sposób należy takie znawstwo oce niać. W tym samym duchu twierdzi, że obiektywność ujmowania wartości nie jest zależna od statystycznych ocen ogółu; a to, co „rze czywiście i obiektywnie wartościowe" nie oznacza po prostu tego, co „wywołuje zadowolenie u ogółu l u d z i " . Wydaje się, iż jest to za sadnicze stanowisko Lewisa, choć niektóre fragmenty j e g o pism suge rują, iż przedmiot posiada pewną wartość obiektywną, jeżeli istnieje ktoś, komu sprawiałby on zadowolenie, o tyle, o ile nie wywoływał by większego niezadowolenia u innych. Na ogół jednak, jak już mó wiliśmy, Lewis przeczy temu, by „arytmetyka zliczania głosów miała jakiekolwiek znaczenie dla wewnętrznych wartości, takich j a k wartości estetyczne" . W y p o w i a d a również ogólniejszą uwagę, że „naturalistyczne stanowisko", którego broni, „nie chce wpaść w objęcia Protagorasowego relatywizmu. Nie zamierza ono wcale zrównywać ocen, jakie formułuje głupiec w swej nierozumności, z ocenami, jakie for mułuje mędrzec w swej m ą d r o ś c i " . Osłabia to analogię między są dami o wartościach a sądami percepcyjnymi, w przypadku których li czenie głosów jest czynnikiem decydującym. Upodabnia to raczej są dy o wartościach do sądów naukowych, których rozumienie i ocena wymaga profesjonalnego znawstwa. Ale wówczas powracamy, do trud ności wiążącej się z w y b o r e m , kto będzie naszym mentorem przy rozstrzyganiu zagadnień wartości. Być może moglibyśmy ustalić mo żliwe do zaakceptowania kryteria selekcji ekspertów w zakresie este58
59
60
61
5 8
Tamże, s. 514.
6 1
Tamże, s. 398.
5 9
Tamże, s. 526-527.
6 0
Tamże, s. 460.
Clarence
Irving
137
Lewis
tyki, nie jest jednak bynajmniej jasne, co miałoby stanowić podstawę do przyznania lub odmowy przyznania tytułu mędrca w sprawach mo ralności. Nie jest to jednak powód, dla którego Lewis wyprowadza wnio sek, że „tego, co jest słuszne, i tego, co jest sprawiedliwe, nie można nigdy ustalić tylko na podstawie faktów empirycznych" . Jest tak ra czej dlatego, że przeprowadza rozróżnienie między „tym, co «dobre», to znaczy «użyteczne dla wywoływania zadowolenia»", które uważa w istocie za coś faktualnego, a „tym, co «dobre», to znaczy «moralnie uzasadnione», czy też «godne p o c h w a ł y » " , którego za takie nie uważa. Lewis posuwa się nawet do tego, iż określa je przy pomocy dwu różnych słów. Pomieszanie ich znaczeń byłoby popadnięciem w utylitaryzm, a może nawet w egotyzm, których Lewis nie jest gotów zaakceptować, choć w dość osobliwy sposób m ó w i , że „troska o własną przyszłość i o siebie w ogóle" jest imperatywem kategorycz nym, „który nie wymaga żadnego uzasadnienia" . Sądzę jednak, że należy to rozumieć j a k o nakaz, by traktować życie poważnie, a nie nakaz, by dbać o własne interesy. Poza tym formułuje jeszcze tylko dwie maksymy moralne: „Bądź konsekwentny w wartościowaniu, my śleniu i działaniu" , i „Nie jest słuszna żadna reguła postępowania, poza regułą, która jest słuszna we wszystkich przypadkach i tym sa mym jest słuszna dla k a ż d e g o " , którą charakteryzuje j a k o tautologię. W istocie, można przekształcić tę maksymę w tautologię, jeśli będzie się w odpowiedni sposób żonglować pojęciem przypadków, tak iż wszelkie różnice, które mogłyby sprawić, iż sądzilibyśmy, że różni lu dzie mieliby słuszność postępując odmiennie w podobnych okoliczno ściach, zostają wyrugowane, ale wówczas traci ona jakąkolwiek noś ność moralną. Gdy idzie o konsekwencję, jest ona istotnie cenna w lo gice, nie wydaje się jednak, by istniały jakiekolwiek zniewalające ra cje, dla których dobry logik nie miałby być konsekwentnym łajdakiem. 62
63
64
65
66
Lewis odwołuje się wielokrotnie do emotywistycznej teorii etyki traktując ją niemal w kategoriach zbrodni popełnionej w zbożnej in6 2
Tamże, s. 554.
6 5
Tamże.
6 3
6 6
Tamże, s. 552.
Tamże, s. 482.
6 4
Tamże, s. 4 8 1 .
138
///.
Pragmatyzm
tencji, nie wydaje mi się jednak, by różnice między j e g o stanowi skiem a teorią emotywistyczną były bardzo głębokie. Emotywiści nie muszą wcale przeczyć temu, iż pytania o to, czego ludzie pragną i co rzeczywiście sprawia im zadowolenie, są pytaniami dotyczącymi faktów empirycznych. Sprzeciwiają się natomiast wszelkim próbom zamazywania rozróżnienia między opisowymi a normatywnymi sposo bami posługiwania się językiem. W tej kwestii Lewis wydaje się zaj mować podobne stanowisko, jakkolwiek mógłby mu nie odpowiadać konkretny sposób, w jaki emotywiści przeprowadzają to rozróżnienie. Jeśli Lewis istotnie zgadzał się w tej mierze z emotywistami, to mo im zdaniem zajmował właściwe stanowisko.
IV Wittgenstein, Popper i Koło Wiedeńskie
«Traktat»
i jego
następstwa
Ludwig Wittgenstein urodził się w Wiedniu w 1889 r. Wywodził się z rodziny bogatych przemysłowców, którzy z pochodzenia byli Żydami, ale przyjęli katolicyzm. Po ukończeniu studiów inżynieryjnych w Berlinie wstąpił w 1908 r. na wydział inżynierii Uniwersytetu w Manchesterze. Specjalizował się w aeronautyce, i mewi się, że zaproje ktował silnik odrzutowy dla samolotów. Doszedłszy dfo wniosku, że jego zainteresowania matematyką stosowaną przesuwają się w stronę matema tyki czystej, a następnie w stronę filozofii matematyki, udał się w 1911 r. na uniwersytet w Jenie, by odwiedzić Gottloba Fregego, który wywarł na niego bardzo poważny wpływ. Frege poradził mu„ by podjął badania pod kierunkiem Bertranda Russella, co miało taki s;kutek, że w latach 1912-1913 Wittgenstein spędził pięć semestrów w Trinity College w Cambridge. Bardzo szybko udało mu się doprowadzić do tego, że Rus sell i Moore zaczęli traktować go przynajmniej j&ko równorzędnego partnera intelektualnego. Nieoczekiwanie opuścił Cambridge i wiódł sa motne życie w Norwegii w chacie, którą sam zbudował. Gościł tam Moore'a, któremu podyktował notatki dotyczące filozofii logiki, i prowa dził korespondencję z Russellem na ten sam temat. Po wybuchu wojny w 1914 r. zaciągnął się na ochotnika do armii austriackiej i służył jako artylerzysta na froncie wschodnim, a następnie w Tyirolu, gdzie w listo padzie 1918 r. dostał się do włoskiej niewoli. Utracił kontakt ze swoimi przyjaciółmi z Cambridge; w jednym z przypisów w książce Introduction to Mathematical Philosophy (przekł. pol. Wstęp do filozofii matema tyki), która została opublikowana w maju 1919 r., jpodkreślając donio słość pojęcia tautologii dla definiowania matematyki, Russell powoływał
140
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
się na niego jako na „swojego dawnego ucznia Ludwiga Wittgensteina", dodając, iż nie wie, czy Wittgenstein rozwiązał problem definicji „tautologii", „a nawet, czy w ogóle pozostaje jeszcze przy życiu" . Wątpliwości Russella wiążące się z odpowiedziami na każde z tych pytań miały szybko zostać rozwiane. Pod koniec 1919 r. Witt genstein napisał do niego z obozu jenieckiego przesyłając mu kopię traktatu, w którym, jak twierdził, nie tylko udało mu się zdefiniować „tautologię", ale także rozwiązać wszystkie inne problemy filozofii lo giki, o których dyskutował z Russellem. Wittgenstein nadał temu tra ktatowi postać obszernego zbioru filozoficznych „uwag", które opraco wał podczas wojny. Pozostałe z nich zostały zebrane przez j e g o spad kobierców i opublikowane po j e g o śmierci. Sam traktat miał formę ciągu takich uwag, które zostały jednak systematycznie uporządkowa ne i p o n u m e r o w a n e . Po powrocie z włoskiej niewoli Wittgenstein chciał spotkać się z Russellem, by przedyskutować z nim to dzieło. Pojawiły się j e d n a k pewne drobne trudności, ponieważ Wittgenstein nie miał pieniędzy na podróż, gdyż lektura książek Tołstoja przekona ła go, iż nie powinien korzystać z przywilejów bogactwa i w związ ku z tym oddał swój znaczny majątek osobisty innym członkom swo jej rodziny. Trudność została jednak przezwyciężona w ten sposób, że Russell sprzedał meble, które Wittgenstein zostawił w Cambridge, i ich spotkanie doszło w końcu do skutku w Amsterdamie. 1
Na Russellu wywarło ogromne wrażenie to, co Wittgenstein po wiedział i przedstawił, i zgodził się napisać przedmowę do owego dzieła, które ukazało się w 1921 r. pod tytułem Logisch-Philosophische Abhandlung w ostatnim numerze pisma „Annalen der Philosophie". Niemiecki przekład przedmowy Russella został pominięty, po nieważ Wittgenstein wysunął zarzut, że pozbawiona eleganckiej an gielszczyzny Russella przedmowa była powierzchowna i pełna niepo rozumień. Niemniej wyraził zgodę, by ukazała się ona w kolejnym wydaniu dzieła, które zostało opublikowane rok później i zawierało niemiecki tekst i angielski przekład C. K. Ogdena na sąsiadujących stronach. Wydanie to nosiło tytuł (który zasugerował podobno Moore) 1
Dzieło cyt., s. 300, w przypisie.
«Traktat»
i jego
następstwa
141
Tractatus Logico-Philosophicus. Poza krótkim esejem zatytułowanym Some Remarks on Logical Form, który ukazał się w „Supplementary Proceedings of the Aristotelian Society" w 1929 r., była to jedyna praca Wittgensteina, opublikowana za j e g o życia. W przekonaniu, któremu dał zresztą wyraz we wstępie do Trak tatu, że udało mu się w zasadzie rozwiązać problemy, których to dzieło dotyczy, Wittgenstein przestał zajmować się przez jakiś czas filozofią i pracował jako nauczyciel w szkole podstawowej. W latach 1920-1926 uczył w kilku wiejskich szkołach położonych w górach z dala od Wiednia. Wydaje się, iż był lubiany przez dzieci, natomiast nie był lubiany przez ich rodziców, którzy wytoczyli mu proces pod zarzutem stosowania nadmiernie surowych kar cielesnych. Choć został oczyszczony z tego zarzutu, nie wrócił już do nauczania. Kilka nastę pnych miesięcy spędził w ustronnym klasztorze położonym w okoli cach Wiednia, pracując j a k o ogrodnik. Następnie zajął się architekturą i współpracował ze swoim przyjacielem Paulem Engelmannem przy projektowaniu domu swojej siostry. D o m przetrwał w zmodyfikowanej formie j a k o ambasada Bułgarii. Nie wiem, czy Wittgenstein projekto wał bądź brał udział w projektowaniu jakichkolwiek innych budyn ków, interesujące jest jednak to, że w każdym wydaniu książki tele fonicznej Wiednia z lat 1933-1938 doktorowi Ludwigowi Wittgensteinowi przypisywano zawód architekta, a nie filozofa. Wittgenstein uzyskał jednak doktorat j a k o filozof. Jego zaintereso wania tą dziedziną ponownie odżyły, kiedy porzucił pracę nauczyciela szkolnego i nawiązał kontakt z kilkoma członkami grupy, która zyska ła sobie rozgłos jako Koło Wiedeńskie, między innymi z jej czołowym przedstawicielem, Moritzem Schlickiem. Dał się również nakłonić do powrotu do Cambridge, głównie za sprawą wybitnego młodego filozo fa F. P. Ramseya, który w wieku osiemnastu lat pomagał Ogdenowi w pracach nad przekładem Traktatu i napisał recenzję z tej książki dla pisma „Mind". Wittgenstein przedstawił to dzieło jako pracę doktorską w 1929 r. Egzamin przeprowadzili Russell i Moore, i z tego co wie my, opinia napisana przez M o o r e ' a brzmiała następująco: „Osobiście sądzę, że praca doktora Wittgensteina jest dziełem genialnym, ale, co kolwiek by o tym sądzić, z pewnością czyni ona w pełni zadość wy mogom, niezbędnym do uzyskania stopnia doktora filozofii w Cam-
142
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
bridge". Po otrzymaniu doktoratu Wittgenstein został powołany na członka Trinity College w Cambridge i prowadził tam wykłady przez następne sześć lat, jeżdżąc do Wiednia na letnie wakacje. Właśnie w tym okresie przestał go zadowalać sposób podejścia obrany w Traktacie. Nowy kierunek myśli Wittgensteina daje się już zauważyć w dwóch zbiorach notatek, które podyktował swoim uczniom. Kilka kopii owych notatek krążyło przez jakiś czas w obiegu prywatnym, ale dopiero w 1958 r. zostały opublikowane pod tytułem The Blue and Brown Books. P o odwiedzeniu Związku Radzieckiego, gdzie miał ochotę się osiedlić, i po kolejnym roku spędzonym w chacie w Norwegii Witt genstein wrócił do C a m b r i d g e w 1937 r., a rok później, p o nie mieckiej aneksji Austrii, został obywatelem brytyjskim. W 1939 r. został p o w o ł a n y na n a s t ę p c ę M o o r e ' a j a k o profesor filozofii, ale spędził większą część wojny pracując w służbie medycznej pewne go l o n d y ń s k i e g o szpitala a następnie w l a b o r a t o r i u m b a d a w c z y m w Newcastle. Po wojnie p o n o w n i e podjął swoje obowiązki na uni wersytecie w Cambridge, ale doszedł do wniosku, że nie odpowia da mu praca profesora i w 1947 r. zrezygnował z katedry. Następ ne d w a lata spędził w Irlandii pracując nad drugą częścią Philosophische Untersuchungen (przekł. pol. Dociekania filozoficzne). Pierwszą, obszerniejszą część tego dzieła, nad którą pracował przez wiele lat, ukończył w 1945 r. Po powrocie do Anglii w 1949 r., p o p r z e d z o n y m pobytem w Stanach Zjednoczonych, Wittgenstein do w i e d z i a ł się, że m a n i e u l e c z a l n e g o raka. K o n t y n u o w a ł prace ba d a w c z e mieszkając p r z e w a ż n i e z przyjaciółmi w Oksfordzie i w C a m b r i d g e ; zmarł w C a m b r i d g e wiosną 1951 r.. Po śmierci Wittgensteina wykonawcy jego testamentu literackiego pilnie przygotowywali do druku i wydawali jego filozoficzną spuści znę. Dociekania filozoficzne ukazały się w 1953 r. i zawierały równo legle tekst niemiecki oraz angielski przekład Elisabeth Anscombe zatytułowany Philosophical Investigations. Książka ta również ma po stać zbioru ponumerowanych uwag, uporządkowanych w mniej syste matyczny sposób niż w Traktacie, i jest, jak dotąd, najważniejszym z opublikowanych pośmiertnie pism Wittgensteina. O b o k The Blue and Brown Books, o których j u ż wspominałem, obejmują one Re~ marks on the Foundations of Mathematics, które, j a k się uważa, zo-
«Traktat»
i jego
następstwa
143
stały napisane w latach 1937-1944, a opublikowane, także w wydaniu dwujęzycznym, w 1956 r.; zbiór fragmentów, z których najstarsze po chodzą z 1929 r., ale przeważnie zostały napisane w latach 19451948, opublikowany w wersji dwujęzycznej pod tytułem Zettel w 1967 r., oraz krótkie notatki Ober Gewissheit, przełożone na an gielski j a k o On Certainty (przekł. pol. O pewności), opublikowane w tej samej formie w 1969 r., a przedstawiające badania, którymi Wittgenstein zajmował się w ostatnich osiemnastu miesiącach swojego życia. Nadto ukazał się szereg innych publikacji pośmiertnych oraz wiele komentarzy dotyczących zarówno Traktatu, którego nowy prze kład autorstwa Davida Pearsa i Briana McGuinessa, zachowujący tekst niemiecki i przedmowę Russella został opublikowany w 1960 r., jak i późniejszych tendencji w myśli Wittgensteina. Kiedy przeczytałem Traktat po raz pierwszy jako student uniwer sytetu oksfordzkiego w 1931 r., dzieło to wywarło na mnie ogromne wrażenie. Później doszedłem jednak do wniosku, że znaczna część tej pracy jest niejasna i nie zgadzałem się z wieloma rzeczami, jakie zda je się głosić, ale wówczas wziąłem już z niego wszystko, co mi było potrzebne i nie zważałem na resztę. Wydaje się na pozór, że podsta wowe tezy Traktatu można streścić bardzo zwięźle. Głoszą one, że świat jest zbiorem faktów, a fakty sprowadzają się do istnienia tego, co w oryginale niemieckim nazywa się Sachverhalten, a co w przekła dzie Ogdena jest oddane j a k o „fakty atomowe", natomiast u Pearsa i McGuinessa, chyba bardziej adekwatnie, jako „stany rzeczy". Owe sta ny rzeczy są złożone z prostych przedmiotów i przedstawiane przez zdania elementarne, które są od siebie logicznie niezależne. Aby wyra żenie zdaniowe [sentence] posiadało jakiekolwiek dosłowne znaczenie, musi ono wyrażać prawdziwe lub fałszywe zdanie [proposition] ele mentarne, albo zdanie, które przyporządkowuje pewien rozkład pra wdziwości i fałszu zdaniom elementarnym*. W tym ostatnim wypadku Wittgenstein mówi, że zdanie złożone jest funkcją prawdziwościową * W ten sposób oddaję rozróżnienie między angielskim sentence, oznaczającym zdanie w sensie gramatycznym, a proposition - oznaczającym treść owego sentence. Kieruję się też polskim przekładem Traktatu, gdzie niemieckie Satz, Elementarsatz (w przekładzie angielskim oddawane przez proposition) tłumaczy się przez „zdanie", „zdanie elementarne" (przyp. dum.).
144
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
określonych zdań elementarnych. Istnieją dwa przypadki graniczne. Zdanie może być niezgodne ze wszystkimi elementarnymi możliwo ściami prawdziwościowymi, i jest wówczas kontrtautologią. Może być również tak, iż zdanie jest zgodne ze wszystkimi możliwościami; jest wówczas tautologią. Wszystkie prawdziwe zdania logiki są w tym sen sie tautologiami i to samo można w istocie powiedzieć o zdaniach czystej matematyki, jakkolwiek Wittgenstein wolał nazywać j e tożsamościami. Tautologie i tożsamości są użyteczne tylko dlatego, iż umo żliwiają przeprowadzanie wnioskowań dedukcyjnych, ale same niczego 0 świecie nie mówią. Właściwe zdanie jest obrazem możliwego stanu rzeczy. Owe obrazy również są faktami i mają tę samą obrazową i lo giczną formę jak to, co przedstawiają. Przedstawianie nie dochodzi do skutku wówczas, gdy zdanie, roszczące sobie pretensje do prawdziwo ści bądź fałszywości, nie jest obrazem żadnego możliwego stanu rze czy, prostego, ani złożonego. O tyle, o ile wypowiedzi metafizyczne nie są ani zdaniami elementarnymi, ani funkcjami prawdziwościowymi zdań elementarnych, nie przedstawiają one niczego. Są pozbawione sensu. W najlepszym razie są próbami powiedzenia tego, czego nie da się powiedzieć, lecz tylko pokazać. Stosuje się to także do etyki 1 estetyki. Stosuje się również do wszelkich prób scharakteryzowania warunków przedstawiania, a zatem zdania Traktatu są także pozbawione sensu. Wittgenstein porównywał je z drabiną, którą czytelnik powinien odrzucić, kiedy już się po niej wspiął. Dopiero wówczas będzie pojmo wał świat we właściwy sposób. Jedną z rzeczy, jakie sobie uświadomi, będzie to, że filozofia nie jest korpusem doktryn, lecz pewnego rodzaju działalnością polegającą na rozjaśnianiu zdań nauk przyrodniczych i de maskowaniu bezsensowności metafizyki. Książkę kończy często przyta czane zdanie: „Wovon man nicht sprechen kann daruber muss man schweigen" („O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć"). N a w e t w okresie, kiedy Traktat wywierał na mnie największy wpływ, nie akceptowałem w pełni twierdzenia j e g o autora, że pra w d z i w o ś ć wszystkich m y ś l i , j a k i e zostały tam p r z e d s t a w i o n e , jest „ n i e p o d w a ż a l n a i d e f i n i t y w n a " . Całkowicie zgadzałem się z wnio2
2
Tractatus logico-philosophicus, Warszawa 1997, s. 4.
przeł. Bogusław Wolniewicz, PWN, wyd. drugie,
«Traktat»
i jego
145
następstwa
skiem Wittgensteina, że wypowiedzi metafizyczne są pozbawione sen su, ale nie zaliczałem do nich wypowiedzi zawartych w Traktacie. Nie r o z u m i a ł e m i n a d a l nie r o z u m i e m , w j a k i s p o s ó b w y r a ż e n i e zdaniowe m o ż e j e d n o c z e ś n i e wyrażać zdanie pozorne i niepodwa żalną p r a w d ę . Skłonny j e s t e m raczej zgodzić się z R a m s e y e m , że „jeśli p o d s t a w o w y sąd filozoficzny głosi, że filozofia j e s t pozba wiona sensu, p o w i n n i ś m y potraktować poważnie to, iż j e s t o n a po z b a w i o n a sensu, i nie u d a w a ć , j a k to czyni Wittgenstein, że jest ona n o n s e n s e m w a ż n y m " . Odżegnując się, p o d o b n i e j a k Ramsey, od tego wniosku, dostrzegałem w filozofii aktywność sprowadzającą się do analizy, a zdania Traktatu w większości przypadków uważa łem za prawdy analityczne. W rzeczywistości należą one do tego, co uważa się obecnie za domenę semantyki ogólnej, i nie widzę powo du, dla którego miałoby to samo w sobie przesądzać o ich nonsensowności. Nie ulega wątpliwości, że m o ż e m y w sposób sensowny pytać o relację między zdaniami danego języka a znaczeniem, w ja kim zwykle się ich używa, i nie rozumiem, dlaczego pytanie to nie mogłoby zostać u o g ó l n i o n e , tak iż b a d a l i b y ś m y o g ó l n e warunki stwierdzania możliwego faktu. 3
Wittgenstein nie podaje żadnego przykładu zdania elementarnego, i co za tym idzie, żadnego przykładu faktu atomowego czy stanu rze czy. Wypowiada tajemnicze twierdzenie, że „W stanie rzeczy przed mioty splatają się ze sobą jak ogniwa w łańcuchu" i argumentuje, że powodem, dla którego przedmioty muszą być proste, jest to, że stano wią one substancję świata. „Gdyby świat nie miał substancji - pisze dalej - wtedy to, czy dane zdanie ma sens, zależałoby od tego, czy pewne inne zdanie jest p r a w d z i w e " a „Nakreślenie obrazu świata (prawdziwego lub fałszywego) byłoby wówczas niemożliwe" . Rozu mowanie jest niejasne, ale u jego podłoża wydaje się leżeć założenie, że znaki najbardziej pierwotne - te, których połączenie wyraża zdanie elementarne, muszą mieć zagwarantowane odniesienie. Jeśli warunek ten ma być spełniony, żaden z nich nie może odnosić się do przed4
5
6
3
F. P. Ramsey, The Foundations
4
Tractatus
5
logico-philosophicus,
Tamże, 2.0211.
6
of Mathematics, 2.03.
Tamże, 2.0212.
s. 263.
146
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
miotu złożonego, ponieważ ów przedmiot złożony mógłby nie istnieć: zdanie, w którym stwierdza się, że jego elementy są ze sobą połączo ne w wymagany sposób, mogłoby być fałszywe. Ale wówczas znak, który miałby stanowić j e g o nazwę, byłby pozbawiony odniesienia, a tym samym nie mógłby wnosić żadnego wkładu w wyrażanie zdania elementarnego. Wyrażenie zdaniowe, do którego ów znak zostałby wstawiony, byłoby pozbawione sensu. Z argumentacją tą wiąże się jednak taki kłopot, iż nie ma, jak się wydaje, żadnych dobrych racji, by zaakceptować przesłankę, na której się ona opiera. Sam Wittgenstein miał później zwrócić uwagę, iż błędem jest utożsamianie znaczenia nazwy z tym, co j ą nosi; z chwilą, gdy staje się to jasne, zostajemy uwolnieni od dylematu, iż o znaku, który nie nazywa prostego przedmiotu, musimy powiedzieć, że nazywa przedmiot złożony, albo że jest pozbawiony sensu. Nie stajemy się jednak przez to o wiele mądrzejsi. Nie pozwala na to fakt, iż nie wiemy nawet, o jakiego rodzaju przedmioty chodzi i jakie jest kryterium ich prostoty Tego rodzaju frustracji nie odczuwali pierwsi adepci, którzy za ciągnęli się pod sztandar Wittgensteina. Przyjmowali za oczywistość, że zdania elementarne z Traktatu są opisami doświadczenia zmysło wego; że przedmioty, o których mówią owe zdania, są tym, co zgod nie z modą wprowadzoną przez Russella i M o o r e ' a nazywa się dany mi zmysłowymi; że ich konfiguracje tworzą strukturę pola zmysłowe go. W rezultacie Wittgensteinowi przypisywano stanowisko filozoficz ne, które nie różniło się niemal od stanowiska H u m e ' a . Wittgensteinowskie stany rzeczy, proste i złożone, miały odpowiadać Hum^lowskim faktom; tautologie i tożsamości miały wyrażać Humę^owsjtie, stosunki pomiędzy ideami. Obaj zgadzali się co do tego, iż te dwie kategorie wyczerpują wszystko, co m o ż e zostać sensownie powiedziane. Co więcej, Wittgenstein wydawał się również podzielać Humelowską po stawę wobec przyczynowości, ponieważ twierdził, że „[indukcja] nie ma [...] jednak logicznego uzasadnienia, lecz jedynie psychologiczne" a także, że „Nie ma żadnego musu, by coś miałoby nastąpić, ponie waż zaszło coś innego. Istnieje tylko logiczna konieczność" . 7
8
7
Tamże, 6.3631.
8
Tamże, 6.37.
«Traktat»
i jego
następstwa
Ul
Zasadniczą trudnością dla takiej interpretacji jest to, iż jest ona niezgodna z logiczną niezależnością zdań elementarnych. Dopuszcza ona logiczną niezależność rzeczywistych stanów rzeczy o tyle, o ile każdy z nich jest rozpatrywany całkiem odrębnie, nie zapobiega jed nak temu, by prawdziwość jednego ze zdań elementarnych falsyfikowało inne zdanie, jeśli, na przykład, przypisują one niezgodne barwy tej samej powierzchni sensorycznej w t y m samym czasie. W y m ó g niezależności nie jest również spełniony wówczas, gdy predykaty zdań elementarnych są predykatami ilościowymi; przypisywanie pewnej wielkości danemu elementowi nie da się bowiem pogodzić z przypi sywaniem m u innej wielkości w tym samym czasie i w tym samym wymiarze. W każdym razie, gdyby zdania elementarne odnosiły się do treści doświadczeń zmysłowych, predykaty, które są w nich zawar te, miałyby raczej charakter jakościowy niż ilościowy. Fakt, iż wy móg logicznej niezależności zostaje pogwałcony przez predykaty ilo ściowe, podważa również sugestię, by interpretować Wittgensteinowskie zdania elementarne j a k o odnoszące się do zdarzeń fizycznych. Ale j a k a inna możliwość nam wówczas pozostaje? Jedyna możliwość, j a k ą potrafię sobie wyobrazić, jest taka, że wszystkie przedmioty, które łączą się ze sobą tworząc proste stany rzeczy, są powszechnikami. Byłoby to zgodne z koncepcją zdań ele mentarnych j a k o obrazów przedstawiających możliwe stany rzeczy. Wyrażenie zgody na taki obraz byłoby równoznaczne ze stwierdze niem, że istnieje stan rzeczy, który mu odpowiada; zaprzeczenie, że przedstawiany stan rzeczy istnieje, byłoby, odpowiednio, komunikowa ne przez odmowę wyrażenia zgody. Fakt, iż owe obrazy różnią się od siebie pod jakimś względem, nie przesądzałby o ich niezgodności, ponieważ nie istniałoby wewnętrzne odniesienie, prowadzące do kon fliktu między nimi. Każdy z nich przekazywałby informację, iż istnie je pewien stan rzeczy, który mu odpowiada, ale żaden nie miałby znamion jakiejkolwiek próby zidentyfikowania danego stanu rzeczy inaczej niż poprzez podanie opisu przysługujących mu jakości. Posługiwanie się takim językiem byłoby w istocie możliwe przy założeniu, że istniałaby pewna obowiązująca konwencja, która narzu całaby ograniczenia na obszar, w którym sądy byłyby sprawdzane. Na przykład, gdyby język miał charakter fenomenalistyczny, można
148
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
by przyjąć ciche porozumienie, że przedstawianych stanów rzeczy na leży szukać w pewnym ograniczonym zbiorze pól zmysłowych. Nie jest jednak wcale oczywiste, że pozwoliłoby to rzeczywiście zachować logiczną niezależność zdań elementarnych. W p r a w d z i e żadne dwa z tych zdań nie byłyby ze sobą formalnie niezgodne, ale każdy ob raz, który całkowicie wypełniałby konwencjonalnie narzucone granice, wykluczałby wszystkie inne. Z realizacji tego pomysłu wynikałby jednak, w każdym wypadku, niewielki pożytek nie tylko dlatego, że wchodzi on w kolizję z sym bolizmem Traktatu, gdzie, j a k się wydaje, odróżnia się zmienne w zależności od tego, czy ich wartościami są przedmioty konkretne, jakości, czy relacje, ale także dlatego, że kłóci się to bezpośrednio z zarzutem, jaki Wittgenstein wysunął wobec Russellowskiej definicji tożsamości - głoszącym, iż uniemożliwia n a m ona powiedzenie 0 dwóch przedmiotach, że wspólne są im wszystkie własności - do którego Wittgentein dorzuca uwagę, że „Jeżeli nawet zdanie to nie jest nigdy prawdziwe, to j e d n a k m a sens" . Wittgenstein mógł się w tej kwestii mylić, ale podważa to sugestię, że traktował przedmioty j a k o zbiory własności. W tych okolicznościach skłonni jesteśmy powiedzieć, iż Wittgensteinowski wymóg, by zdania elementarne były logicznie niezależne, po prostu nie może być spełniony. W istocie, Wittgenstein sam do szedł wkrótce do tego samego wniosku. W krótkim artykule o formie logicznej oddala możliwość, że predykaty różnych barw mogłyby być prawdziwe o tym samym przedmiocie konkretnym w tym samym cza sie. Nie wycofuje się wprawdzie tak dalece, by twierdzić, że zdania elementarne mogłyby być z tego powodu wzajemnie nieuzgadnialne, ale, co wydaje się sprowadzać do tego samego, mówi o „gramatyce" predykatów barwy, która ma polegać na tym, iż jedna barwa może „ w y k l u c z a ć " inną; to s a m o stosuje się oczywiście d o rozmiarów 9
1 kształtów. Nie pociąga to jednak za sobą rezygnacji z atomowości, ponieważ nadal może być prawdą, że wszystkie faktyczne stany rze czy są logicznie niezależne. 9
Dzieło cyt., 5.5302.
«Traktat»
i jego
następstwa
149
Inną trudnością, o której Wittgenstein wspomina w swoich notat nikach jako o tym, co stanowi przeszkodę dla j e g o skłonności do tra ktowania zdań elementarnych Traktatu j a k o opisów zjawisk, jest nie określoność, jeśli nie samych zjawisk, to w każdym razie wszelkich pojęć, za pomocą których staramy się je uchwycić. Tak więc, warun kiem wystarczającym tego, by dwie plamy miały ten sam odcień pewnej barwy, nie jest, rzecz jasna, to, iż nie m a między nimi za uważalnej różnicy barwy. Jest tak dlatego, że rozróżnianie różnicy barwy nie jest relacją przechodnią. M o ż e bowiem istnieć ciąg plam barwnych A, B, i C, takich, że A jest nieodróżnialne od B, B jest nieodróżnialne od C, ale A jest odróżnialne od C. Tak więc, jeśli X i Y mają być opisywane j a k o posiadające dokładnie taką samą barwę, muszą one spełniać mocniejszy warunek, iż nie istnieje żaden egzem plarz Z, który dokładnie odpowiada barwą jednemu z nich, ale nie drugiemu. Żadnego pożytku nie przyniosłoby n a m tutaj zastąpienie dokładnej odpowiedniości odpowiedniością w przybliżeniu, ponieważ relacja odpowiadania w przybliżeniu jest również relacją nieprzechodnią. Wydaje się, iż wynika z tego wniosek, że przynajmniej w nie których sytuacjach przypisywanie predykatu barwy danej zmysłowej musi mieć charakter prowizoryczny. Być może istnieje jednak jakieś wyjście, które pozwalałoby n a m uniknąć tego wniosku. W m o i m przykładzie ciągu ABC moglibyśmy przyjąć zasadę, że jeśli przypadek B zostaje nam zaprezentowany razem z przypadkami A i C, powinni śmy m u przyporządkować inny predykat barwy niż obu pozostałym przypadkom; gdyby został zaprezentowany wraz z przypadkiem A bądź C przy nieobecności drugiego z nich, powinien zostać potrakto wany podobnie do tego, który mu towarzyszy; a jeśli zostaje zapre zentowany bez żadnego z nich, można przypisywać mu którąkolwiek z tych trzech nazw, którą skłonni jesteśmy wybrać. Miałoby to taką zaletę, że uniknęlibyśmy faktycznych sprzeczności i moglibyśmy przy pisywać w każdym wypadku określoną wartość logiczną zdaniom ele mentarnym. Niemniej, nie czyniłoby to zadość w y m o g o m Traktatu, ponieważ B nie mogłoby wchodzić w różne połączenia j a k o ten sam - określony przedmiot. Prawdopodobnie nie warto zagłębiać się w tę kwestię tak daleko, ponieważ problem nieokreśloności pojawia się w ostrzejszej formie,
150
/V. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
gdy dochodzi do oceny zdań złożonych, które uważa się za funkcje prawdziwościowe zdań elementarnych. Należy założyć, iż w naszych teoriach będziemy chcieli wykorzystać w pełni matematykę, ale jeśli to uczynimy, to, j a k przyznaje w rozważaniach bezpośrednio dotyczą cych matematyki Wittgenstein, zakresy naszych pojęć stają się nie ostre. N a przykład, jeśli nasza teoria fizykalna zawiera geometrię Euklidesową, mogą istnieć długości, którym przyporządkowuje się ja ko wartości liczby niewymierne, takie jak pierwiastek z dwóch; jed nak żadna operacja pomiaru nie może dawać w wyniku liczby niewy miernej. N a d t o , nasza teoria m o ż e dopuszczać nieskończenie wiele możliwych różnic ciężaru, ale obserwowalne różnice, jakie potrafimy uchwycić, będą zawsze miały skończony charakter. Wynika z tego, że nie zawsze występuje wyraźny podział na zdania elementarne, trakto wane jako sprawozdania z obserwacji, z którymi pewne bardziej abs trakcyjne zdanie jest zgodne, i takie, z którymi owo zdanie zgodne nie jest. Stany rzeczy, które mają weryfikować pewną teorię, miesz czą się w pewnym obszarze, ale granice tego obszaru nie są ściśle wytyczone. Inny narzucający się zarzut pod adresem teorii Wittgensteina jest taki, iż nie uwzględnia ona niespełnionych okresów warunkowych. W porządku czystej funkcji prawdziwościowej, dopuszczającej jedynie wartości „prawdy" i „fałszu" i przyporządkowującej jedną z tych war tości każdemu zdaniu, formuła „jeśli p, to ą" jest równoważna formule „nie-p lub q'\ co ma taką konsekwencję, iż wśród stanów, które wy starczają do jej prawdziwości, są wszystkie te stany, w których p jest fałszywe. Rozważając twórczość C. I. Lewisa mówiliśmy już jednak o tym, iż nie chcemy się znaleźć w sytuacji, w której musielibyśmy wy razić zgodę na każdy możliwy wynik pewnego eksperymentu dopóty, dopóki ów eksperyment nie zostanie faktycznie przeprowadzony. Być może sformułowanie teorii okresów warunkowych, która nie zezwalała by na to, by były one prawdziwe w przypadkach, kiedy ich poprzed niki nie są spełnione, jest możliwe, nie jest to jednak problem, który należałoby po prostu zignorować, zwłaszcza jeśli przyjmuje się, że zdania bazowe mają charakter fenomenalistyczny. Jeśli rzeczy miałyby być traktowane, jak mówi Mili, jako stałe możliwości wrażeń, musimy narzucić pewne ograniczenia na to, co uważamy za możliwe.
«Traktat»
i jego
następstwa
151
Nie jest dla mnie jasne, czy koncepcja zdań elementarnych j a k o obrazów przysługujących im znaczeń miała gwarantować, iż są one definitywnie prawdziwe bądź fałszywe. Być może sposób, w jaki ob razy miały być zbudowane, wykluczał ich rozmyty charakter; w prze ciwnym razie stopień rozmycia obrazu mógłby stanowić odzwiercied lenie pewnej nieokreśloności faktów. Poważniejszą kwestią jest jednak to, czy dzięki owej koncepcji zdań jako obrazów cokolwiek nam się wyjaśnia. Model, na którym się ona opiera, to model fotografii lub mapy, w przypadku którego pojawia się pokusa, by przyjąć, że tym, co obraca owe przedmioty w symbole, jest podobieństwo ich struktu ry lub treści do pewnego możliwego stanu rzeczy. Mapa adekwatnie przedstawia pewien obszar, jeżeli odległości między punktami, które zostały na nią naniesione, odzwierciedlają, według pewnej jednolitej skali, odległości między miastami; jeśli różne odcienie odpowiadają różnicom wysokości i tak dalej. Jednakże już wybór, powiedzmy, bar wy zielonej do przedstawienia wysokości poniżej 600 stóp, i barwy purpurowej do przedstawienia wysokości powyżej 9000 stóp jest, na turalnie, konwencjonalny. Podobnie, choć nie jest to j u ż tak oczywi ste, rzecz się ma w przypadku skorelowania odległości między znaka mi na mapie z odległościami między charakterystycznymi elementami krajobrazu. Bez konwencji, zgodnie z którą m a p a lub namalowany obraz albo cokolwiek innego powinno być interpretowane jako znak tego, do czego jest w ten czy w inny sposób podobne, wiemy jedy nie, że dwa przedmioty są pod p e w n y m względem podobne, a to czyni z jednego z nich znak drugiego w nie większym stopniu niż guziki prawego rękawa mojej marynarki symbolizują guziki jej lewe go rękawa. Słowem, fakt fizycznego podobieństwa staje się istotny tylko wówczas, gdy zostaje wyróżniony j a k o metoda przedstawiania. W sposób naturalny przychodzi nam kojarzenie rzeczy, które są do siebie podobne, ale nie jest to jedyna opcja, jaką rozporządzamy, a z uwagi na wiele różnych celów nie jest to opcja najbardziej użyteczna. A co najważniejsze, j e s t to tylko j e d n a z wielu możliwych metod przedstawiania, i dlatego nie może być pomocna przy wyjaśnianiu, na czym przedstawianie polega. Pogląd, iż zdania elementarne są sprawozdaniami z rzeczywistych lub możliwych doświadczeń, może przywodzić na myśl zagadnienie
152
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
solipsyzmu. O czyje doświadczenia tu chodzi? Czy nie muszą to być doświadczenia mówiącego, i w jaki sposób, w takim razie, j e g o wy powiedzi przekazują cokolwiek innym osobom? Czy jest rzeczą nie wątpliwą, że mamy bezpośredni dostęp tylko do własnych doświad czeń? Z zachowania innych osób można wywnioskować, że mają one doświadczenia analogiczne do moich doświadczeń, nie jest to jednak coś, co moglibyśmy faktycznie zweryfikować. W istocie, jeżeli zda niami, którym mogę przypisywać znaczenie, są wszystkie i tylko te zdania, które są funkcjami prawdziwościowymi zdań elementarnych opisujących moje doświadczenia, nie jest jasne, w jaki sposób przypi sywanie doświadczeń i n n y m m o ż e mieć jakiekolwiek znaczenie dla mnie, nie wspominając już o tym, jak mógłbym je uzasadnić. W dalszej części Traktatu Wittgenstein zajmuje się zagadnie niem solipsyzmu, formułując kilka mglistych tez, w których można dostrzec echa lektury p i s m Schopenhauera. „To b o w i e m , co solipsyzm ma na myśli - m ó w i - jest całkiem słuszne, tylko nie da się tego powiedzieć: to się widzi. T o , że świat jest moim światem, uwidacznia się w tym, że granice języka (jedynego języka, jaki rozu m i e m ) oznaczają granice mego ś w i a t a " . Dalej m ó w i j e s z c z e , że „Podmiot nie należy d o świata lecz jest granicą ś w i a t a " porównu jąc go pod tym względem z okiem, które samo nie jest składnikiem pola widzenia. W y p r o w a d z a z tego wniosek, że „konsekwentnie prze prowadzony solipsyzm pokrywa się z czystym realizmem. Ja solipsy zmu kurczy się do bezwymiarowego punktu, a pozostaje przyporząd kowana mu r z e c z y w i s t o ś ć " . Na koniec pisze: „Ja pojawia się w fi lozofii przez to, że «świat jest m o i m światem». Ja filozoficzne to nie jest człowiek, ani ludzkie ciało, ani ludzka dusza, którą zajmuje się p s y c h o l o g i a - lecz p o d m i o t metafizyczny: granica, nie część świata" . 10
11
12
13
Nic dziwnego, że komentatorom Traktatu niełatwo było znaleźć wyjaśnienie tych fragmentów. Powiedzenie, że „ten świat jest moim światem" jest w oczywisty sposób fałszywe, jeżeli interpretuje się je 1 0
Tractatus
1 1
Tamże, 5.632.
1 3
Tamże, 5.641.
logico-philosophicus, 1 2
5.62.
Tamże, 5.64.
«Traktat»
i jego
następstwa
153
jako twierdzenie, w którym Wittgenstein mówi o sobie samym. Świat istniał przecież przed j e g o urodzeniem i nie przestał istnieć w chwili jego śmierci; a w trakcie swojego życia Wittgenstein znał stosunkowo niewielką jego część. Oczywiste jest jednak również, że Wittgenstein nie to miał na myśli - „ten świat jest moim światem" stosuje się bo wiem nie tylko do osoby, która akurat wypowiada te słowa, ale do każdego z nas. Takie stanowisko, j a k mieliśmy się już okazję przeko nać omawiając Lewisowskie rozwiązanie tego problemu, jest jednak niewątpliwie wewnętrznie sprzeczne. Nie może być b o w i e m tak, iż wszyscy jesteśmy obdarzeni tym wyjątkowym przywilejem. A raczej byłoby to wewnętrznie sprzeczne, gdyby słowo „moim" odnosiło się w każdym przypadku do konkretnej istoty ludzkiej; tu jednak mówi się nam, że tak nie jest. Odnosi się ono do podmiotu metafizycznego. A c z y m jest podmiot metafizyczny? Tu docieramy już do miejsca, w którym nic więcej nie da się powiedzieć. Nie jest to zadowalające wyjaśnienie. N a w e t jeśli damy się zwieść uwadze, że solipsysta próbuje wypowiedzieć to, czego wypo wiedzieć się nie da, potrzebne są nam jasne wskazówki, co właściwie solipsysta m a na myśli i dlaczego jest to słuszne. M o ż n a przedsta wiać argumenty na rzecz twierdzenia, że zasięg mojego doświadczenia narzuca granice mojemu rozumieniu, ale jeśli posuniemy się do tego, że będziemy utożsamiać warunki prawdziwości sądu, który rozumiem, z doświadczeniami, które skłaniałyby mnie do tego, b y m uznał ów sąd za prawdziwy, wikłamy się w nierozwiązywalne trudności związa ne z przypisywaniem doświadczeń innym ludziom. Żadnym rozwiąza niem nie jest tutaj analiza behawioralna, ponieważ dla zachowania spójności trzeba następnie potraktować w podobny sposób własne do świadczenia, co prowadzi do stwarzania pozorów, że się ich nie ma. A w tym przypadku właścicielem czyichkolwiek doświadczeń, które rozpatrujemy, jest konkretna istota ludzka. Sugestia, iż „mój świat" jest światem metafizycznego podmiotu, jest zupełnie bezsensowna. Wittgenstein powraca do tego poświęca mu więcej miejsca i gdzie psyście. Wielokrotnie powtarza tezę, ko on czuje ból, nie zwraca uwagi choćby fakt, iż ból, który odczuwa,
zagadnienia w Blue Book, gdzie okazuje mniej pobłażliwości soliiż solipsysta, który głosi, że tyl na pewne fakty empiryczne, j a k jest zlokalizowany w jego włas-
154
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
nym ciele. Aby wykazać, iż jest to jedynie fakt empiryczny, Wittgen stein konstruuje pomysłowy zbiór przykładów, które mogłyby skłaniać nas do powiedzenia, że pewien człowiek odczuwał ból w ciele innego człowieka, a nawet, że ból był zlokalizowany w jakimś przedmiocie nieożywionym. Morał, jaki wypływa z tych fantastycznych przykła dów, jest taki, iż nie wytrącają one broni z ręki solipsyście. Niezależ nie od tego, gdzie jest zlokalizowany ból, solipsysta pragnie powie dzieć, że to on sam, a nie nikt inny go odczuwa. W ten oto sposób staje się jasne, że to, iż tylko on ma doświadczenia, solipsysta obraca w sąd konieczny, w jeden z aspektów sposobu, w jaki posługuje się językiem. W jego języku nie m a miejsca na wyrażanie sądu, który przypisuje odczuwanie bólu, a w gruncie rzeczy przeżywanie jakiego kolwiek świadomego stanu, komukolwiek innemu niż on sam. Wobec tego jednak, argumentuje Wittgenstein, możemy pozbyć się solipsysty po prostu pobłażając j e g o słabości. Zgadzamy się ograniczyć nasz sposób posługiwania się takimi terminami j a k „ból" do opisu jego doświadczeń i znajdujemy inne terminy, przy pomocy których opisu j e m y doświadczenia innych. Albo też możemy powiedzieć, że jego ból jest jedynym rzeczywistym bólem, j e g o myśli jedynymi rzeczywi stymi myślami i tak dalej. Słowem, przypisujemy mu uprzywilejowa ny status w naszym u m o w n y m sposobie mówienia, gdyż, jak się wy daje, właśnie tego sobie życzy. Oczywiście solipsysta życzy sobie czegoś innego. Nie rości sobie pretensji do żadnych szczególnych przywilejów dla siebie. Nie uważa siebie za jedyną czującą istotę w świecie, a wszystkich innych, którzy mogą wydawać się istotami ludzkimi, nie uważa za roboty. Jego kon cepcja sytuuje go na tym samym poziomie, co innych ludzi, ponieważ skazuje ona nas wszystkich na ten sam los. Każdy z nas jest zamknięty w kręgu własnych przeżyć. Gdyby rozumieć to dosłownie, jest to kon cepcja wewnętrznie sprzeczna; po to bowiem, by ją sformułować, trzeba w jakiś sposób pozostawać na zewnątrz wszelkich kręgów. Jest ona jed nak bardzo sugestywna, i nie jest to jedynie, jak wskazuje Wittgenstein, skutkiem ulegania przemożnemu wpływowi naszego nawykowego sposo bu posługiwania się językiem, który nie może ująć albo ujmuje w nie właściwy sposób wspólnotę przeżyć. Łatwo jest twierdzić, że dotykamy pewnej kwestii gramatycznej, kiedy narzekamy, że nie możemy poznać
Moritz
Schlick,
Otto Neurath
i Rudolf
155
Carnap
myśli i uczuć naszego przyjaciela w taki sposób, w jaki zna je on sam, albo, co sprowadza się do tego samego, że musimy być uzależ nieni od świadectw fizycznych w taki sposób, w jaki on nie jest od nich zależny i w jaki my sami nie jesteśmy zależni, kiedy w grę wchodzą nasze myśli i uczucia. Faktem jest jednak, że owa kwestia gramatyczna nie jest tylko wynikiem arbitralnego wyboru. Powody, dla których to, iż ja nie mogę mieć twoich doświadczeń, jest faktem koniecznym, sprowadzają się do różnicy w sposobie weryfikowania sądów dotyczących uczuć, myśli i wrażeń przez dowolną daną osobę, zależnie od tego, czy są one jej własnymi myślami, uczuciami i wra żeniami, czy nie.
Moritz Schlick, Otto Neurath i Rudolf
Carnap
Poglądy zwięźle wyrażone w Blue Book Wittgenstein formułował nie tylko w Cambridge, ale także podczas spotkań z przedstawiciela mi Koła Wiedeńskiego. Ich ślady są najwyraźniej widoczne w ów czesnych pracach Moritza Schlicka, który założył Koło w 1925 r. Schlick, urodzony w 1882 r., nie był Austriakiem, lecz N i e m c e m , i podobnie jak inni czołowi przedstawiciele Koła zdobył początkowo wykształcenie w zakresie fizyki. Jego dysertacja doktorska, którą ukończył w 1906 r. w Berlinie pod kierunkiem Maxa Plancka, doty czyła odbicia światła w ośrodku niejednorodnym. P o raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę artykułem poświęconym filozoficznemu zna czeniu zasady względności, napisanym już w 1915 r. i opublikowa nym dwa lata później w niewielkiej książce Raum und Zeit in der gegenwdrtigen Pyhsik, która zyskała sobie pochlebną opinię Einsteina. Schlick postanowił j e d n a k kontynuować akademicką karierę w dzie dzinie filozofii, a nie fizyki i piastował filozoficzne posady akademic kie w Rostocku i w Kilonii aż do 1922 r., kiedy zgodził się objąć Katedrę Historii i Filozofii Nauk Indukcyjnych na Uniwersytecie Wie deńskim. Katedrę tę utworzono w 1895 r. głównie po to, by ściągnąć z Pragi do Wiednia słynnego fizyka Ernsta Macha. Mach bardzo in teresował się filozofią fizyki i zajmował w tej dziedzinie radykalnie pozytywistyczne stanowisko. Jedna z j e g o najważniejszych książek no-
156
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
siła tytuł Die Analyse der Empfindungen. W 1901 r. Mach musiał zrezygnować z katedry z p o w o d u udaru, a j e g o następca, równie sławny fizyk Ludwig Boltzmann przyjął już inny tytuł - profesora fi zyki -teoretycznej i filozofii przyrody. Boltzmann nie żywił sympatii do filozofii fizyki Macha, a zmiana tytułu pozwoliła mu twierdzić, że nie miał na swoim stanowisku poprzednika, dzięki czemu mógł unik nąć złożenia kurtuazyjnego hołdu Machowi w swoim wykładzie inau guracyjnym. Dla postawy Schlicka wobec filozofii charakterystyczne jest to, iż przywrócił tytuł noszony przez Macha. Schlick miał w istocie wyjątkowo szerokie zainteresowania filo zoficzne, obejmujące o b o k filozofii nauki i teorii poznania etykę i estetykę. Pierwsza książka, którą opublikował j u ż w 1908 r., nosiła tytuł Lebensweisheit: Versuch einer Gliickseligkeitslehre, i była po święcona, j a k wskazuje sam tytuł, zagadnieniu osiągania szczęścia. Rozgłos przyniosła mu j e d n a k Allgemeine Erkenntnislehre, po raz pierwszy opublikowana w 1918 r., a drugie, poważnie zmienione wy danie ukazało się w 1925 r. Jest rzeczą dość zaskakującą, że na ję zyk angielski przełożono ją dopiero w 1974 r. Wkrótce po objęciu przywództwa Koła Wiedeńskiego Schlick stał się zwolennikiem poglądu n a naukę, który był w istocie tożsamy z poglądem Macha; doszedł także do wniosku, który był również zgodny ze stanowiskiem Macha, że podstawowymi zdaniami obserwa cyjnymi są zdania o danych zmysłowych. W Allgemeine Erkenntnislehre zajął j e d n a k stanowisko bardziej realistyczne. Podkreślał, że każdy n a u k o w y sąd lub teoria musi być podatny na weryfikację, w tym sensie, że musi pociągać konsekwencje, które mogą odpowia dać obserwowalnym faktom, ale składnikami owych obserwowalnych faktów mogą być przedmioty fizyczne. Podobnie jak Mach, odrzucał dualizm psychofizyczny argumentując, że posługiwanie się terminami mentalnymi lub fizycznymi jest tylko wyborem jednego ze sposobów opisu tych samych zjawisk, miał jednak skłonność do traktowania zja wisk j a k o czegoś fizycznego, antycypując w pewnej mierze współ czesną modę na utożsamianie zdarzeń mentalnych z procesami zacho dzącymi w centralnym układzie nerwowym. To kolejny pogląd, który miał później zrewidować na rzecz monizmu neutralnego. Najbardziej godnym uwagi aspektem książki Schlicka było zapewne to, iż antycy-
Moritz
Schlick,
Otto Neurath
i Rudolf
Carnap
157
pował poglądy Wittgensteina, z którym nie nawiązał jeszcze wówczas kontaktu, odrzucając Kantowski pogląd, iż może istnieć coś takiego jak prawdy syntetyczne a priori, i twierdząc, że wszystkie prawdziwe sądy aprioryczne, takie j a k sądy logiki i czystej matematyki, są sąda mi analitycznymi, czyli, innymi słowy, tautologiami. Schlick nie nada wał słowu „tautologiczny" technicznego znaczenia, które, j a k j u ż się przekonaliśmy, zarezerwował dla niego Wittgenstein, ale charakteryzo wał prawdziwe sądy analityczne, czyli sądy tautologiczne j a k o sądy zawdzięczające swą prawdziwość wyłącznie znaczeniu znaków, które zostają użyte do ich wyrażenia. Prowadziło to jednak do tego samego wniosku, że sądy te są pozbawione jakiejkolwiek treści faktualnej. Chociaż Schlick pozostawał nominalnym przywódcą Koła aż do śmierci (1936), j e g o najbardziej wojowniczym członkiem, który sta wiał sobie za cel uczynienie z niego nie tylko podstawowego ogniwa międzynarodowego ruchu filozoficznego, ale także lewicowej siły po litycznej, był Austriak Otto Neurath. Neurath był rówieśnikiem Schlicka, ale był obdarzony zupełnie odmiennym temperamentem. Nieporządny i hałaśliwy, stanowił przeciwieństwo eleganckiego, wytwornego Schlicka; olbrzym, który podpisywał listy rysunkiem słonia, nie był formalnie związany z Uniwersytetem Wiedeńskim, ale był dyrektorem M u z e u m Społecznego i E k o n o m i c z n e g o , które założył w 1924 r. Kształcił się w Wiedniu i w Berlinie, studiując najpierw matematykę, a następnie podejmując kolejno studia w zakresie językoznawstwa, prawa, ekonomii i socjologii. Praca, za którą otrzymał w 1906 roku doktorat w Berlinie, była poświęcona ekonomii świata antycznego. Pod koniec pierwszej wojny światowej, podczas której służył w Kor pusie Pomocniczym armii austriackiej, zrezygnował z możliwości ob jęcia stanowiska w y k ł a d o w c y na W e b e r o w s k i m wydziale socjologii w Heidelbergu, po to, by przyjść z pomocą socjaldemokratycznemu rządowi, który został utworzony w Bawarii. Powierzono mu nadzór nad centralnym planowaniem i Neurath sprawował tę funkcję również wówczas, gdy miejsce owego rządu zajął tak zwany rząd Spartakusowski składający się z komunistów, lewicy socjalistycznej i anarchi stów. Neurath nie należał do żadnego z tych ugrupowań, jakkolwiek w swoich pismach wykazywał p e w n e sympatie wobec marksizmu. Kiedy z kolei Spartakusowcy zostali obaleni przez siły prawicowe,
158
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
Neurath stanął przed sądem i został uwięziony, ale zwolniono go po interwencji rządu austriackiego. Ponownie uniknął więzienia w 1934 r., kiedy prawicowy, klerykalny rząd Dolfussa, który miał zostać wkrótce zamordowany przez nazistów, obalił socjalistyczny zarząd miejski Wied nia. Neurath przebywał wówczas w Moskwie załatwiając sprawy zwią zane z działalnością Muzeum, która była poświęcona głównie propa gowaniu obrazowej statystyki, i udało mu się dotrzeć do Hagi, gdzie założył wcześniej Międzynarodową Fundację na rzecz Edukacji Wizu alnej. Pozostał w Holandii aż do niemieckiej inwazji w 1940 r., kiedy to wraz z kobietą, która miała zostać jego trzecią żoną, ratował się ucie czką na małej łodzi, płynąc do Anglii. Po krótkim okresie, w którym, jako obywatel wrogiego państwa, był internowany, ponownie utworzył swój statystyczny instytut w Oksfordzie, gdzie żył aż do śmierci w grudniu 1945 r. Wprawdzie Neurath opublikował tylko jedną obszerniejszą książ kę, Empirische Soziologie, która ukazała się w 1931 r. w serii Schriften zur wissenschaftlichen Weltauffassung sponsorowanej przez Koło, był on wyjątkowo płodnym pisarzem, a j e g o prace dotyczyły prze ważnie ekonomii stosowanej, ale także bardzo zróżnicowanego spek trum innych zagadnień, obejmujących logikę formalną, historię, polity kę, metody edukacji, a także teorię wojny. Bibliografia zamieszczona w angielskim wydaniu dzieł zebranych Neuratha, które opublikowano w 1973 r., obejmuje 277 pozycji. Niewiele z nich jest poświęconych temu, co potocznie uważa się za zagadnienia filozoficzne, ale te, któ re istotnie o nich traktują, ujmują je w pewien niezmiernie kategory czny sposób. Stanowisko Neuratha sprowadzało się do skrajnej wro gości wobec metafizyki i do deklaracji na rzecz jedności nauki. Neu rath nie zawsze mówił całkiem jasno, na czym, jego zdaniem, owa jedność miałaby polegać, wydaje się jednak, że było to przede wszys tkim połączenie tezy głoszącej, że pod względem podstaw uznawania twierdzeń nie ma żadnej istotnej różnicy między naukami przyrodni czymi a naukami społecznymi, oraz tezy, że wszystkie zdania nauki są intersubiektywnie sprawdzalne. Skłoniło to Neuratha do przyjęcia realistycznej wykładni zdań obserwacyjnych i doprowadziło do sporu ze Schlickiem, który, j a k j u ż mówiliśmy, zaczął interpretować j e jako zdania odnoszące się do danych zmysłowych. Pod pewnym względem
Moritz
Schlick,
Otto Neurath
i Rudolf
Carnap
159
Neurathowski pogląd na zdania obserwacyjne był jednak niedostatecz nie realistyczny, ponieważ zakaz uprawiania metafizyki Neurath poj mował tak rygorystycznie, iż wykluczał jakiekolwiek mówienie o po równywaniu zdań z faktami, a w istocie z czymkolwiek, co byłoby wobec nich zewnętrzne. Zdania, twierdził Neurath, mogą być konfron towane tylko z innymi zdaniami. Niefortunną konsekwencją tego sta nowiska było to, iż zmuszony był opowiedzieć się za koherencyjną teorią prawdy. Podobne stanowisko zajmował również przez jakiś czas Rudolf Carnap, który nie będąc założycielem Koła stał się jednak jego naj bardziej znanym przedstawicielem. Carnap, młodszy od Schlicka i Neuratha, urodził się w północno-zachodnich Niemczech w 1891 r. i kształcił się na uniwersytecie w Jenie, gdzie był j e d n y m z nielicz nych studentów, którzy uczęszczali na wykłady Fregego z logiki matematycznej. Interesował się jednak głównie fizyką i zaczął przygo towywać pracę doktorską dotyczącą zachowania elektronów. Nie zdo łał jej ukończyć z powodu wybuchu pierwszej wojny światowej, pod czas której służył j a k o oficer w armii niemieckiej. Wróciwszy po wojnie do Jeny porzucił eksperymentalne prace badawcze i w 1921 r. uzyskał doktorat na podstawie nowej pracy poświęconej zagadnieniu przestrzeni, która nosiła podtytuł „Przyczynek do filozofii nauki". Po dobnie jak Schlick, Carnap zwrócił uwagę na filozoficzną doniosłość Einsteinowskiej teorii względności, i obok broszury dotyczącej roli, jaką odgrywa pojęcie prostoty w fizyce, kolejnej broszury poświęco nej różnym poziomom konstrukcji pojęć fizykalnych - przejściu od tego, co jakościowe, do tego, co ilościowe, i od tego, co konkretne, do tego, co abstrakcyjne - publikował artykuły poświęcone zagadnie niom przestrzeni, czasu i przyczynowości. Stanowisko, jakie w owym czasie zajmował, wydaje się bliższe poglądom Macha niż wczesnemu realizmowi Schlicka, a w swojej intelektualnej autobiografii, którą włączył do Schilppowskiego tomu The Philosophy of Rudolf Carnap przyznaje, że ulegał również wpływowi konwencjonalizmu Poincarego. W międzyczasie zainteresowania logiką matematyczną, które roz budził w nim Frege, rozwinęły się i zyskały konkretny kierunek. Od Fregego Carnap dowiedział się o dziele Principia Mathematica Rus sella i Whiteheada i zaczął studiować prace Russella z zakresu teorii
160
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
poznania, napisane w okresie Russellowskiego monizmu neutralnego, które wywarły na niego poważny wpływ. Carnap czytał Principia w czasie pobytu w Jenie, ale nie mógł sobie pozwolić na kupno egzemplarza tej książki, a we Fryburgu, do którego się przeniósł, nie mógł jej wypożyczyć. Napisał do Russella list, w którym pytał go, gdzie mógłby kupić używany egzemplarz tej pracy i otrzymał w od powiedzi trzydziestosześciostronnicowy list, w którym Russell wypisał wszystkie najważniejsze definicje, na których opierały się dowody przedstawione w Principia Mathematica. Umożliwiło to Carnapowi opracowanie książki Abriss der Logistik, której początkowa wersja została napisana w 1924 r., ale doczekała się wydania dopiero w ro ku 1929. Był to przypuszczalnie pierwszy niemiecki podręcznik, rze telnie przedstawiający rozwój logiki, do którego przyczynił się Frege pół wieku wcześniej. W 1926 r. Carnap otrzymał propozycję objęcia stanowiska wy kładowcy na Uniwersytecie W i e d e ń s k i m . Pozostał w Wiedniu, bio rąc czynny udział w spotkaniach Koła aż do 1931 r., kiedy przyjął posadę profesora na niemieckim uniwersytecie w Pradze. Najważ niejszym osiągnięciem C a r n a p a w okresie wiedeńskim było opubli k o w a n i e książki Der Logische Aufbau der Welt (angielski przekład tej książki, The Logical Construction of the World, został wydany dopiero czterdzieści lat później). W tej niezmiernie ambitnej pracy, cechującej się, podobnie j a k wszystkie inne prace Carnapa, ogrom ną s y s t e m a t y c z n o ś c i ą i w y s o k i m p o z i o m e m t e c h n i c z n y m , Carnap zajmuje s t a n o w i s k o , k t ó r e o k r e ś l a m i a n e m s o l i p s y z m u metodolo g i c z n e g o . U ż y c i e s ł o w a „ m e t o d o l o g i c z n y " b y ł o t r o c h ę obłudne: miało ono zapobiec sporom wokół p r o b l e m ó w epistemologicznych, j a k i e m ó g ł p r o w o k o w a ć w y b ó r z a ł o ż e ń s o l i p s y s t y c z n y c h . Carnap o d w o ł y w a ł się do z a ł o ż e ń s o l i p s y s t y c z n y c h , p o n i e w a ż w ślad za M a c h e m , J a m e s e m i Russellem, choć na swój s p o s ó b , przyjmował za p u n k t wyjścia s e k w e n c j e e l e m e n t ó w , z k t ó r y c h k a ż d y stanowi c a ł o ś ć a k t u a l n y c h p r z e ż y ć j a k i e j ś o s o b y w danej c h w i l i , i usiło wał p o k a z a ć , j a k k r o k p o k r o k u m o ż n a s k o n s t r u o w a ć cały zbiór pojęć n i e z b ę d n y c h d o opisu świata, przy zastosowaniu Russellowskiej logiki i w oparciu o j e d y n ą empiryczną relację zapamiętanego p o d o b i e ń s t w a . Relacja ta z o s t a ł a o b r a n a j a k o e p i s t e m o l o g i c z n i e
Moritz
Schlick,
Otto Neurath
i Rudolf
161
Carnap
pierwotna. Pod w p ł y w e m przedstawicieli szkoły psychologii postaci C a r n a p doszedł b o w i e m d o w n i o s k u , że d o ś w i a d c z e n i e występuje w formie niezróżnicowanych całości. Ale nawet jeżeli j e s t tak w isto cie, nie usprawiedliwia to przyjętego przez C a r n a p a założenia, że dziedzinę tej relacji stanowią doświadczenia całego życia, p o n i e w a ż obejmowałoby to z a r ó w n o przyszłość, j a k przeszłość, a przecież nie wszystkie wcześniejsze doświadczenia są szczegółowo pamiętane w każdej chwili późniejszej. N i e jest to zarzut pod adresem C a r n a p o wskiego punktu wyjścia, lecz pod adresem racji, dla których go obie ra. Istnieją filozofowie, którzy, tak j a k Nelson G o o d m a n mają wąt pliwości, czy m o ż n a nadać jakikolwiek j a s n y sens twierdzeniu, iż jakiś typ zdań j e s t epistemologicznie p i e r w o t n y . Konstruując „ję zyk zjawisk" Goodman przejmuje od C. I. Lewisa termin „ąualia", nie podziela jednak przyjętego przezeń założenia, iż ujmowanie ąualiów jest logicznie wcześniejsze od postrzegania przedmiotów fizycz nych. W tej sprawie skłonny jestem opowiedzieć się po stronie Lewi sa, ze względu na to, iż nie możemy postrzegać żadnego przedmiotu fizycznego, o ile nie zdołaliśmy przynajmniej niewyraźnie zauważyć, że j a w i nam się jakieś ąuale, względnie zbiór ąualiów; natomiast re lacja odwrotna nie zachodzi. Niemniej, wszelkiego rodzaju próby „ukonstytuowania" świata fizycznego na takich podstawach wymagały by niemal na pewno szerszego spektrum typów ąualiów, niż barwy, miejsca i momenty czasowe, do których ogranicza się G o o d m a n . System Carnapa ma charakter czysto ekstensjonalny. Jakości zmy słowe, takie j a k barwy, utożsamia się z klasami elementarnych do świadczeń, w których występują, a same jakości są wyodrębniane na podstawie relacji częściowego podobieństwa między pierwotnymi całoś ciami, tak iż między dwoma jakościami zachodzi jedynie różnica struk turalna, to znaczy różnica ekstensji klas, z którymi są one, odpowie dnio, identyfikowane. Klasy sensoryczne są definiowane w podobny 1 4
15
16
1 4
1 5
Zob. rozdział DC poniżej, s. 314.
Zob. The Structure of Appearance Goodmana, wyd. drugie, Bobbs-Merrill Co., Indianapolis 1966, s. 136-140. Zob. The Central Questions of Philosophy mojego autorstwa (Weidenfeld and Nicholson, London 1973), rozdziały IV i V. 1 6
162
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
sposób w terminach podobieństwa jakości i odróżniane w terminach swoich wymiarów. Pośrednie i wyższe poziomy tej konstrukcji, takie jak wyprowadzenie tego, co fizyczne ze świata postrzeżeń poprzez zastąpie nie jakości zmysłowych czysto matematyczną operacją przyporządkowy wania ilości punktom czasoprzestrzennym, konstytuowanie własnego ciała oraz umysłów innych ludzi, a także droga, na jakiej otrzymuje się „przedmioty" kulturowe, zostają tylko naszkicowane w zarysie. Pomysło wość Carnapa przejawia się przede wszystkim w sposobie konstruowa nia przedmiotów zmysłów, choć, jak słusznie wskazuje G o o d m a n do znaje on na tym polu niepowodzenia, ponieważ nie dostrzega, że mo gą istnieć zbiory, w których każda para przedmiotów posiada pewną wspólną j a k o ś ć , m i m o iż nie istnieje jakość, która byłaby wspólna wszystkim przedmiotom należącym do tego zbioru. W przypadku barw najprostszym przykładem byłby zbiór złożony z trzech kombinacji barw: niebieskie-czerwone, czerwone-zielone, niebieskie-zielone. 17
W 1929 r. Koło Wiedeńskie opublikowało manifest zatytułowany Wissenschaftliche Weltauffassung: Der Wiener Kreis. Projekt tego tek stu został przygotowany głównie przez Neuratha, jakkolwiek Carnap i matematyk Hans Hahn również podpisali przedmowę manifestu jako j e g o wydawcy. Schlick, któremu manifest został zadedykowany, pro wadził wówczas wykłady w Kalifornii, i pracę tę ofiarowano mu do piero po powrocie w dowód wdzięczności za to, iż podjął decyzję o pozostaniu w Wiedniu, odrzucając propozycję objęcia profesury na uniwersytecie w Bonn. Może to częściowo wyjaśniać większe ustęp stwa poczynione w manifeście na rzecz fenomenalizmu, niż można by się spodziewać po kimś takim jak Neurath. Mówi się tam, na przy kład, że „znaczenie k a ż d e g o zdania nauki musi być wyrażalne na drodze redukcji do zdań dotyczących d a n y c h " ; podatność na taką re dukcję jest wymogiem, który dotyczy każdego pojęcia, zgodnie z hie rarchią Carnapowskiego Aufbau, przy czym najniższe warstwy owej hierarchii mają zawierać „pojęcia odnoszące się do przeżyć oraz jako ści jednostkowej p s y c h i k i " . Należy to jednak interpretować w kon18
19
1 7
Dzieło cyt., s. 163-164.
1 8
Zob. Empiricism
1 9
Tamże.
and Sociology,
Reidel, Dordrecht, Boston 1973, s. 309.
Moritz
Schlick,
Otto Neurath
i Rudolf
163
Carnap
tekście następnego zdania, które głosi, że „opis naukowy" może za wierać jedynie strukturę (formę uporządkowania) przedmiotów, a nie ich istotę" i że subiektywnie przeżywane jakości, jako takie, są jedy nie zjawiskami, a nie wiedzą" . Jest to zgodne z argumentem Schli cka, rozwiniętym w cyklu trzech wykładów wygłoszonych w Londynie w 1932 r. , iż można komunikować jedynie strukturę, a nie treść. Można tu również dostrzec echo argumentacji Wittgensteina, ponieważ Schlick czuje się w obowiązku powiedzieć, iż nie możemy w ogóle mówić sensownie o treści, a zatem, ściśle rzecz biorąc, sam wypowia da nonsensy odróżniając ją od struktury lub twierdząc, że jest niewy rażalna. Mimo to, podobnie jak Wittgenstein, oczekuje, że jego słowa zostaną zrozumiane. Ze swej strony, nie jestem jednak pewien, czy je rozumiem; jeśli jednak znaczą one tylko tyle, że dyskurs o jakościach może zostać zastąpiony dyskursem o czysto numerycznym uporządko waniu klas na modłę Carnapowskiego Aufbau, to jestem przekonany, iż nie jest to teza pozbawiona sensu, lecz po prostu fałszywa. Być może jednak Schlick miał częściowo na myśli to, iż z uwagi na cele komunikacji, charakter doświadczeń innej osoby nie musi mnie w ogó le obchodzić dopóty, dopóki potrafię przypisywać jego wypowiedziom i działaniom interpretację, która jest zgodna z moim doświadczeniem; a to, jak wskazywałem omawiając poglądy C. I. Lewisa, wydaje mi się nie tylko sensowne, lecz również prawdziwe. 20
21
Trzy tezy, na które położono szczególny nacisk w manifeście Koła, to odrzucenie metafizyki, gdyż jest ona pozbawiona sensu; nie istnienie „niczego takiego j a k filozofia pojęta jako podstawowa, czy też uniwersalna nauka usytuowana obok bądź ponad różnymi działami nauk e m p i r y c z n y c h " oraz tautologiczny charakter prawdziwych są dów logiki i matematyki. Powodem, dla którego przyjęto tę ostatnią tezę, było przeświadczenie, iż została ona dowiedziona przez JWittgensteina i, przynajmniej w przypadku Schlicka, przekonanie, że niepodo bna bronić stanowisk, które uważano za jedyne możliwe alternatywy, 22
2 0
2 1
Tamże, s. 309-311.
Zostały one opublikowane w: Moritz Schlick, Philosophical Dordrecht 1979, t. II, s. 2 8 5 - 3 6 9 . Dzieło cyt., s. 316. 2 2
Papers,
Reidel,
164
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
głoszących bądź iż owe sądy są generalizacjami empirycznymi, bądź że są one p r a w d a m i syntetycznymi a priori w sensie wskazanym przez Kanta. Wydaje się, iż zasadność rozróżnienia analityczne-syntetyczne nie budziła w gronie członków Koła wątpliwości. Nie przeczy liby oni temu, iż zdanie, które wyraża sąd analityczny, na przykład zasadę wyłączonego środka, mogłoby zostać odrzucone; nie uważaliby tego jednak za odrzucenie owego sądu, lecz za decyzję o zmianie znaczenia zdania, co w naszym przykładzie polegałoby na nadaniu in nego znaczenia znakowi alternatywy. Słusznie, jak sądzę, odmawiali również jakiegokolwiek sensu twierdzeniu, iż jakikolwiek sąd aposterioryczny jest prawdziwy w sposób konieczny. Na bliskie związki między pragmatyzmem a Kołem Wiedeńskim wskazuje fakt, iż koncepcję znaczenia Lewisa, którą poddałem j u ż tu taj krytyce, można by adekwatnie wyrazić za pomocą wiedeńskiego hasła, że znaczenie zdania to metoda jego weryfikacji. Zasady tej nie sformułowano w manifeście otwarcie, ale wyraźnie pojawiła się w wykładach Schlicka i w niejednym artykule w „Erkenntnis", które w latach trzydziestych stało się pismem ruchu; wydawcami tego pis ma byli Rudolf Carnap i przywódca niewielkiej grupy pozytywistów berlińskich Hans Reichenbach. Wykazywałem już, iż zasada ta działa w różny sposób w zależności od tego, czy na możliwość weryfikacji ma, względnie nie ma wpływu tożsamość i położenie czasoprzestrzen ne mówiącego. Schlick nie zagłębia się w to zagadnienie, wydaje się jednak, iż ma zwykle na uwadze raczej obserwatorów rzeczywistych niż obserwatorów idealnych. Być może Schlick zakładał, że trudność wiążącą się z przypisywaniem doświadczeń innym rozwiązuje wpro wadzone przezeń rozróżnienie struktury i treści; nie dostrzegał jednak, j a k się wydaje, by interpretacja tej zasady nastręczała jakiekolwiek problemy dotyczące interpretacji zdań o przeszłości. Dodatkiem do manifestu była lista czternastu członków Koła. Po za Schlickiem, Carnapem i Neurathem, należeli do niego filozofowie Gustav Bergmann, Herbert Feigl, Victor Kraft, Marcel Natkin, Theo dor Radakovic i Friedrich Waismannn, matematycy Kurt Godeł, Hans Hahn, Karl Menger oraz Olga Neurath-Hahn, która była drugą żoną Neuratha i siostrą Hansa Hahna, a także fizyk Philipp Frank. Dziesięć innych osób w y m i e n i o n o j a k o sympatyków Koła; najgłośniejszymi
Moritz
Schlick,
Otto Neurath
i Rudolf
Carnap
165
z nich byli Hans Reichenbach i Kurt Grelling z Berlina, E. Kaila z Finlandii i F. P. R a m s e y z Anglii. W y m i e n i o n o również trzech „czołowych przedstawicieli n a u k o w e g o sposobu pojmowania świa ta" w osobach Alberta Einsteina, Bertranda Russella i Ludwiga Wittgensteina. Jest rzeczą interesującą, a nawet zaskakującą, że w poczet członków Koła zaliczono Kurta Gódla. W czasie powstawania mani festu Godeł miał zaledwie dwadzieścia trzy lata, i w d w a lata później opublikował w p e w n y m n i e m i e c k i m periodyku n a u k o w y m monumentalny artykuł, którego skromny tytuł w przekładzie na j ę zyk angielski b r z m i a ł On Formally Undecidable Propositions of „Principia Mathematica" and Related Systems. W artykule tym sto sując bardzo pomysłową metodę reprezentowania zdań o arytmetyce za p o m o c ą zdań arytmetyki, dowiódł nie tego, j a k się niekiedy twierdzi, iż nie m o ż n a dowieść spójności arytmetyki, lecz co naj mniej tego, że żaden dowód spójności jakiegokolwiek systemu de dukcyjnego, który j e s t dostatecznie bogaty, by m o ż n a w nim by ło wyrazić arytmetykę, nie może zostać przedstawiony w tym syste mie. Wykazał również, że każdy taki system będzie zawierał sądy prawdziwe niemożliwe d o udowodnienia za p o m o c ą środków, któ rymi ów system rozporządza. Tak więc, Gódel istotnie w pewnym sensie dowiódł, że arytmetyka jest zasadniczo niezupełna. Wynik ten nie jest sprzeczny z credo Koła, które głosi, że wszystkie prawdziwe sądy m a t e m a t y k i są tautologiami, nastręcza j e d n a k pewną trud ność przez to, iż wyklucza możliwość dowiedzenia, iż bycie tautolo gią jest własnością, którą wszystkie p r a w d z i w e składniki systemu dedukcyjnego mogą dziedziczyć po j e g o przesłankach. M o g ę osobi ście ręczyć za to, iż Godeł uczęszczał regularnie na spotkania Koła zimą 1932-1933 roku i pozwolił, by ugruntowany pogląd j e g o człon ków na logikę i matematykę nie spotkał się ze sprzeciwem. Jednak już w 1940 r., pisząc artykuł Russells Mathematical Logic do Schilppowskiego tomu The Philosophy of Bertrand Russell, twierdził, że uznawanie klas lub pojęć, „pojmowanych j a k o przedmioty realne, mianowicie klas j a k o «mnogości rzeczy», a pojęć j a k o włas ności i relacji rzeczy, które istnieją niezależnie od naszych defini- cji i konstrukcji [...] jest tak samo uprawnione j a k uznawanie ciał Ł
166
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
fizycznych, i istnieją równie dobre racje, by wierzyć w ich istnie n i e " . N i e m a żadnych świadectw, które wskazywałyby, że kiedykol wiek porzucił tę wersję platońskiego realizmu. 23
Karl Popper
o indukcji
Filozofem, który nie należał do Koła, ale utrzymywał bliskie kontakty z niektórymi jego członkami, zwłaszcza z Feiglem i Carnapem, był Karl Popper, który urodził się w 1902 r. i pracował jako nauczyciel w jednej z wiedeńskich szkół średnich aż do 1937 r., kie dy przyjął posadę wykładowcy na uniwersytecie w Nowej Zelandii. P o wojnie został profesorem logiki i metody naukowej w London School of Economics. Jego pierwsza książka, Logik der Forschung (przekł. pol. Logika odkrycia naukowego), przełożona na język angiel ski dwadzieścia pięć lat później pod tytułem The Logic of Scientific Discovery, ukazała się w 1934 r. j a k o dziewiąta pozycja w serii Schriften zur wissenschaftlichen Weltauffassung, wydawanej przez Moritza Schlicka i Philippa Franka, który w 1931 r. przeniósł się, tak jak Carnap, na Uniwersytet Praski. Obaj wydawcy opublikowali w tej serii własne prace: Schlick - książkę zatytułowaną Fragen der Ethik (przekł. pol. Zagadnienia etyki), w której traktuje etykę j a k o gałąź psychologii, i stara się wyjaśnić, w jaki sposób ludzie wybierają za sady moralne i dlaczego postępują zgodnie z nimi, natomiast Philipp Frank wydał książkę Das Kausalgesetz und seine Grenzen, w której odwoływał się do H u m e ' o w s k i e g o podejścia do przyczynowości, a uzyskane wyniki zastosował do fizyki współczesnej. Książka, którą reklamowano jako pierwszy tom owej serii, Logik, Sprache, Philosophie, nie została nigdy opublikowana. Stało się tak dlatego, że miała ona odzwierciedlać aktualne poglądy Wittgensteina, a Wittgenslgin nie był zadowolony z żadnej z wersji, jakie przedstawił mu Waismann. Ukazanie się książki Poppera w tej serii było z kilku powodów wydarzeniem godnym uwagi. Przede wszystkim Popper odrzucał zasa2 3
The Philosophy 1944, s. 137.
of Bertrand
Russell,
Northwestern University, Evanston, Chicago
Karl Popper
o
indukcji
167
dę weryfikowalności, a w gruncie rzeczy występował przeciw wszel kim próbom formułowania ogólnego kryterium znaczenia. Miast tego, Popper proponował kryterium, które miało służyć j a k o zasada demarkacji między zdaniami naukowymi i zdaniami nie należącymi do na uki. Gotów był powiedzieć o zdaniach, które nie przeszły pomyślnie owego testu na naukowość, że są zdaniami metafizycznymi, nie im plikowało to jednak, według niego, iż są one pozbawione sensu. Przeciwnie, utrzymywał, że w pewnych przypadkach zdania metafi zyczne mogą pełnić ważną funkcję heurystyczną. Kryterium obranym przez Poppera było kryterium falsyfikowalności. Jego wyższość nad kryterium weryfikowalności, nawet w przypadku, gdy poszukuje się jedynie zasady demarkacji, miała polegać na tym, że o ile żadna skończona ilość przypadków pozytywnych nie może w pełni uzasad niać generalizacji, która wykracza swym zasięgiem poza nie, o tyle jeden przypadek negatywny może ją ostatecznie obalić. Rozróżnienie to jest zasadne i doniosłe, ale w praktyce nie jest ono tak precyzyjne, j a k mogłoby się początkowo wydawać. Pierw szym pytaniem, jakie się tu nasuwa, jest pytanie, co właściwie stano wi falsyfikację? Popper udzielał na to odpowiedzi, że teoria bądź hi poteza jest falsyfikowalna wówczas, gdy jest logicznie niezgodna z pewnym zbiorem zdań bazowych. Zostaje sfalsyfikowana, jeśli w koniunkcji z jednym, albo większą liczbą zaakceptowanych zdań ba zowych pociąga za sobą negację p e w n e g o zaakceptowanego zdania bazowego. C z y m jest j e d n a k zdanie b a z o w e i w jakich okoliczno ściach tego rodzaju zdanie powinno zostać zaakceptowane? Odpowiedź jest taka, że zdanie bazowe to zdanie, które przyporząd kowuje jakąś obserwowalną własność fizyczną p e w n e m u obszarowi czasoprzestrzeni i że zostaje ono zaakceptowane mocą arbitralnej de cyzji. Akceptacja zdania jest w istocie motywowana przez jakieś do świadczenia zmysłowe, które stają się czyimś udziałem, ale nie moż na jej w ten sposób uzasadnić. Powodem, dla którego nie można jej w ten sposób uzasadnić, jest to, że zdanie zawsze będzie zawierało pewien składnik prawopodobny, który wykracza poza to, co jest dane zmysłowo. Popper podaje jako przykład zdanie „To jest szklanka wo dy", w którym terminy „szklanka" i „woda" nie są redukowalne do jednostkowego doświadczenia, a nawet do klasy doświadczeń. W każ-
168
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
dym razie Popper zgadza się z Carnapem i Neurathem, iż zdanie mo że być uzasadniane tylko za pomocą innego zdania. Prowadzi to do regresu w nieskończoność, który zostaje zastopowany jedynie mocą wspólnej decyzji o zaakceptowaniu pewnego elementu tego łańcucha, która nie ma jednak nieodwoływalnego charakteru. Stan rzeczy, który owo zdanie przedstawia, musi być powtarzalny, aby j e g o zachodzenie mogło być uznane za obalenie teorii, którą ma sprawdzać. Znaczy to, iż musi występować zgodność poglądów co do zaakceptowania grupy zdań bazowych odpowiedniego typu. Nie wszystkie teorie są jednak formułowane w takiej postaci, iż są logicznie niezgodne z jakimś zbiorem zdań bazowych. W przypad ku, gdy teorie zawierają terminy oznaczające przedmioty nieobserwowalne, zachodzi potrzeba wprowadzenia hipotez pomocniczych, aby ten wymóg został spełniony. Ta sama trudność pojawia się również w przypadku teorii, w których przyporządkowywuje się prawdopodobień stwa. Ponieważ Popper utożsamia prawdopodobieństwo z granicą czę stości w nieskończonym ciągu zdarzeń, żaden skończony ciąg zdarzeń nie może wykluczyć pewnej częstości przewidywanej; zawsze zacho dzi bowiem możliwość, że po wydłużeniu ciągu równowaga zostałaby przywrócona. Musi więc istnieć pewna umowa, iż zdanie proba bilistyczne należy uznać za sfalsyfikowane, jeśli w pewnym stadium różnica między częstością zarejestrowaną a częstością przewidywaną przekracza pewną uzgodnioną wielkość. Po uwzględnieniu tych różnorodnych czynników dochodzimy jed nak do wniosku, że teorię można zawsze uchronić przed falsyfikacją, już to przez inne oszacowanie prawdopodobieństwa, już to odrzucając jakąś hipotezę pomocniczą, a nawet odmawiając uznania pewnego zdania b a z o w e g o , niezależnie od przychylnych opinii, jakie mógł znaleźć u innych sędziów. Popper przyznaje, iż tak jest w istocie, i musi odwołać się do twierdzenia, że ktoś, komu j e g o teorie są tak drogie, że uodparnia je na falsyfikację, po prostu nie gra w grę na ukową. Owa gra polega bowiem na stawianiu hipotez, które są zgod ne z uznawanymi świadectwami, ale formułują następne, dalej idące roszczenia, dzięki czemu są wysoce podatne na falsyfikację; na pod dawaniu ich najsurowszym możliwym sprawdzianom; na podtrzymy waniu ich dopóty, dopóki przechodzą pomyślnie owe sprawdziany; na
Karl
Popper
o
indukcji
169
odrzucaniu ich, gdy istnieje zgodność co do zaakceptowania jakiegoś zbioru zdań, który je podważa; na stawianiu nowych hipotez, które są zgodne z owymi zdaniami i wcześniejszymi świadectwami, ale zawie rają zarazem maksymalną ilość elementów ryzykownych, i w ten spo sób stają się następnym stadium owego cyklu. Nigdy nie dochodzimy do stanu, w którym moglibyśmy powiedzieć, że teoria jest prawdzi wa. O każdej teorii można co najwyżej powiedzieć, iż ma na swoim koncie sukcesy wszystkich swoich konkurentek, i że przeszła pomyśl nie przynajmniej jeden test, którego one nie zdały. Popper i j e g o zwolennicy wysunęli zaskakujące twierdzenie, iż popperowskie ujęcie procedury naukowej rozwiązuje problem indukcji. Do tej pory sądzono, iż korzystne świadectwa nadają pewien stopień wiarogodności teorii, na rzecz której przemawiają, nie udało się jed nak znaleźć zadowalającej odpowiedzi na argument H u m e ' a , że rozu mowanie prowadzące od tego, co konkretne, do tego, co ogólne, bądź jakiekolwiek inne r o z u m o w a n i e od doświadczeń przeszłych do do świadczeń przyszłych nie może zostać uzasadnione za pomocą jakich kolwiek środków, które nie przesądzałyby z góry kwestii j e g o zasad ności. W tej materii Popper nie ma odmiennych zapatrywań od Hu m e ^ , usiłuje jednak przeciąć węzeł tego problemu zaprzeczając temu, iż indukcja odgrywa jakąkolwiek rolę w metodzie naukowej. Mogą istnieć przypadki, w których do rozważenia pewnej hipotezy skłaniają nas uogólnienia wyprowadzone z doświadczenia, ale to, w jaki sposób dochodzimy do naszych hipotez, nie jest istotne, albo też jest istotne tylko dla psychologów. Istotne jest bowiem jedynie to, czy są one sprawdzalne i czy potrafią sprostać tym sprawdzianom. Z tą ostatnią uwagą łatwo mógłby się zgodzić indukcjonista. Mógłby on upatrywać swoje zadanie w wyjaśnianiu, w jaki sposób potwierdzają teorię przypadki pozytywne, w tym sensie, iż podnoszą one jej wiarogodność. Carnap, na przykład, poświęcił ostatnie lata swojego życia na formułowanie systemu logiki indukcyjnej. W prze konaniu Poppera było to jednak zajęcie jałowe, ponieważ neguje on to, iż dzięki gromadzeniu przypadków pozytywnych hipotezy są w ja kikolwiek sposób wzmacniane. Popper nie chce się zatem w ogóle wikłać w dyskurs o potwierdzaniu. Gotów jest jednak powiedzieć, iż hipoteza podlega korroboracji, jeśli pomyślnie przechodzi surowe
170
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
sprawdziany. Nie wolno nam jednak wyprowadzać stąd wniosku, iż fakt, że podlega ona korroboracji, w jakimkolwiek stopniu podnosi jej wiarogodność. Jest to jednak bardzo osobliwe stanowisko. Jaki pożytek miałby bowiem wypływać ze sprawdzania hipotez, gdyby dzięki pomyślnemu przechodzeniu sprawdzianów nie zyskiwały one większej wiarogodności? Nie jest to tylko kwestia przestrzegania reguł gry. Szukamy uza sadnienia dla naszych przekonań, a cała procedura sprawdzania byłaby jałowa, gdybyśmy byli przeświadczeni, iż nie może nam ona takiego uzasadnienia dostarczać. C o więcej, wszystkie zabiegi dla stworzenia pozorów, że nie ro zumujemy indukcyjnie, stają się niedorzeczne, kiedy weźmiemy pod uwagę to, jak głęboko teoria indukcyjna jest wbudowana w nasz po wszedni dyskurs. Moje przekonania dotyczące istnienia domu, w któ rym mieszkam, stroju, który wkładam, długopisu, którym piszę, kota siedzącego na moim stole i w gruncie rzeczy prawie wszystkiego in nego, o czym tylko mógłbym wspomnieć, wiążą się z założeniem, iż pewien zbiór własności zwykle występuje wspólnie. Założenia te opie rają się na moim wcześniejszym doświadczeniu, i niezależnie od tego, j a k trudno jest znaleźć zadowalające ujęcie potwierdzania, nie ulega raczej wątpliwości, że są one uzasadnione. W obronie Poppera można by powiedzieć, iż o w e przypadki obejmuje j e g o ujęcie zdań bazo wych; nie dodają one niczego do jego przykładu szklanki wody. Tego rodzaju przykłady dowodzą jednak co najwyżej tego, że nasze sądy postrzeżeniowe są podatne na błąd. Nie dowodzą natomiast, że for mułując owe sądy, nigdy nie rozporządzamy jakimkolwiek uzasadnie niem. Nie chcę jednak wcale przeczyć temu, iż Popper przedstawia przenikliwy opis przynajmniej jednej z form procedury naukowej; ale podstawy j e g o systemu są niepewne.
Składnia w centrum
uwagi
Ósmy tom serii Schriften zur wissenschaftlichen Weltauffasung, który ukazał się w tym samym roku co Popperowska Logik der Forschung, zawierał pracę Carnapa Logische Syntax der Sprache (przekł.
Składnia
w centrum
uwagi
171
pol. Logiczna składnia języka), która w 1937 r. została przełożona na język angielski pod tytułem The Logical Syntax of Language. Jed nym z celów tej książki było wykazanie, wbrew stanowisku przy pisywanemu Wittgensteinowi, że można w sposób sensowny wyko rzystać język do wyrażenia j e g o własnej składni. Innym celem było uzasadnienie twierdzenia Carnapa, iż filozofia, w tej mierze, w jakiej może być dyscypliną poznawczą, musi sprowadzać się do logiki na uki, którą z kolei utożsamiano z logiczną składnią pewnego języka nauki. Ująłem to w taki sposób, ponieważ Carnap, choć podzielał Neurathowską koncepcję jedności nauki, dopuszczał możliwość istnie nia alternatywnych systemów językowych. W y b ó r między nimi miał by być tylko kwestią konwencji. Uważał, że język można w pełni scharakteryzować za p o m o c ą reguł tworzenia, określających, j a k i e sekwencje znaków powinno się uważać za poprawne zdania owego języka, oraz reguł transformacji, które formułowałyby warunki, na ja kich zdania mogłyby być poprawnie wyprowadzane z innych zdań. O ile ów język nie miałby być językiem czysto formalnym, można by oczekiwać, iż będą również istniały reguły znaczeniowe, które korelowałyby niektóre z wyrażeń języka z obserwowalnymi stanami rzeczy, ale w tym okresie Carnap nie dostrzegał potrzeby ich wpro wadzania. Był przekonany, że zdania równoważne werbalnie mogłyby odgrywać rolę nie tylko zdań semantycznych, ale nawet definicji ostensywnych. Wyjaśnia to powody, dla których Carnap musiał opowiedzieć się za koherencyjną teorią prawdy. Na naturalny zarzut, że każdy z wielu niezgodnych systemów zdań mógłby być wewnętrznie spójny, odpo wiadał, że systemem prawdziwym jest system, który został zaakcepto wany przez naukowców z naszego kręgu kulturowego. Jest to jednak, jak swego czasu w s k a z y w a ł e m , niezbyt mądra odpowiedź. Każdy z konkurencyjnych systemów mógłby bowiem w sposób spójny za wierać zdanie głoszące, że tylko on jest akceptowany przez współ czesnych naukowców. Carnap miał jednak na myśli to, iż tylko jeden z systemów jest przez nich faktycznie akceptowany. Wycofywał się 24
2 4
Zob. mój artykuł Verification Society" (1936-1937), 37.
and Experience
w: „Proceedings of the Aristotelian
172
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
jednak w ten sposób ze swojego stanowiska. Dlaczego bowiem miał by to być ten jedyny przypadek, w którym uprawnione jest odwoły wanie się do faktów? To właśnie w Logicznej składni języka Carnap wprowadził słynne rozróżnienie trybu materialnego i formalnego. Rozróżniał trzy rodzaje zdań: „zdania przedmiotowe", takie jak „5 jest liczbą pierwszą", czy „Babilon był wielkim miastem"; „zdania pseudoprzedmiotowe", takie j a k „Pięć nie jest rzeczą, lecz liczbą" i „O Babilonie była mowa we wczorajszym wykładzie"; oraz „zdania syntaktyczne" takie j a k „«Pięć» nie jest słowem oznaczającym rzecz, lecz słowem oznaczającym licz bę" oraz „Słowo «Babilon» pojawiło się we wczorajszym wykładzie". Posługuję się przykładami p o d a w a n y m i przez Carnapa, choć jest oczywiste, że zdanie takie j a k „«Pięć» jest słowem oznaczającym li czbę" nie jest wcale zdaniem syntaktycznym, w takim sensie j a k zda nia „«Duży» jest przymiotnikiem", czy „Słowo «pięć» zawiera cztery litery". Zdania pseudoprzedmiotowe zostały nazwane w ten sposób, ponieważ uważano, że są one zdaniami syntaktycznymi występującymi w przebraniu zdań przedmiotowych. Jako takie, były one również określane j a k o zdania syntaktyczne wyrażone w „trybie materialnym". Przekład na „tryb formalny" odsłaniał ich syntaktyczny charakter. Je śli jednak przyjrzymy się przykładom Carnapa, zdania, o których mó wi, iż są zdaniami w trybie formalnym, nie są w istocie przekładami swoich rzekomych odpowiedników, bądź nie są zdaniami syntakty cznymi. Tak więc, jeśli zdanie „Słowo «Babilon» pojawiło się we wczorajszym wykładzie" jest interpretowane syntaktycznie, słowo „Ba bilon" mogłoby być nazwą czegokolwiek. Oczywiście zdanie to nie pociąga za sobą tego, co rozumie się zwykle przez zdanie „O Babi lonie była mowa we wczorajszym wykładzie" i, co równie oczywiste, nie jest przez nie pociągane. Natomiast zdanie odnoszące się do „wy rażeń doświadczalnych", które podaje się jako przekład zdania „Jedy nymi pierwotnymi danymi są relacje między doświadczeniami" wystę puje tylko w przebraniu zdania syntaktycznego. T y m , co czyni z p e w n e g o wyrażenia wyrażenie doświadczalne, nie jest posiadanie przez nie jakiejkolwiek konkretnej formy, lecz to, że jest ono używa ne do reprezentowania doświadczenia. Carnap chciał wykazać, iż czci godne sądy filozoficzne, jakie się powszechnie formułuje, są zdaniami
Teoria prawdy
Tarskiego
173
syntaktycznymi, które w sposób zwodniczy są wyrażane w trybie ma terialnym. Udało mu się jednak co najwyżej wykazać, choć wówczas nie byłby gotów tego przyznać, iż przynajmniej niektóre z nich nale żą do semantyki.
Teoria prawdy
Tarskiego
Negatywna postawa Carnapa wobec semantyki miała ulec zmia nie w dramatycznych okolicznościach w czasie obrad kongresu zor ganizowanego przez Koło w Paryżu w 1935 r., na którym polski lo gik Alfred Tarski przedstawił streszczenie swojej pracy Pojęcie praw dy w językach nauk dedukcyjnych. Tarski należał do grupy polskich filozofów i logików matematycznych, z którą Koło od dawna utrzy mywało kontakt. Czołowymi przedstawicielami tej grupy byli również Łukasiewicz, Leśniewski, Chwistek, Kotarbiński i Ajdukiewicz. Arty kuł Tarskiego, który ukazał się wcześniej w języku polskim, stał się powszechnie znany po opublikowaniu niemieckiego przekładu w 1936 r. Angielski przekład tej pracy został włączony do zbioru prac Tarskiego przełożonych przez biologa, profesora J. H. Woodgera, któ ry opublikowano w 1955 r. Tarski wykazuje najpierw, że każda próba podania ogólnej defini cji prawdy, która stosowałaby się do wszystkich języków naturalnych, pada ofiarą paradoksu kłamcy; definicje takie zawsze dopuszczają bo wiem możliwość tworzenia zdań, które mówią o sobie, iż nie są praw dziwe, jeśli są prawdziwe, i że są prawdziwe, gdy nie są prawdziwe. Tarski twierdzi, że po to, by uniknąć tego paradoksu, trzeba dokonać wyraźnego rozróżnienia między pewnym językiem, L, i metajęzykiem, w którym formułuje się zdania o języku L, i potraktować terminy „prawdziwy" i „fałszywy" tylko j a k o predykaty o w e g o metajęzyka. Przez język sformalizowany Tarski rozumie język podobny do języków z Logicznej składni języka Carnapa, który jest w pełni charak teryzowany przez swoje reguły tworzenia i transformacji. Następnie de finiuje prawdę dla jednego takiego języka, języka rachunku zbiorów. Metoda Tarskiego polega na tym, iż definiuje się najpierw pojęcie spełniania w taki sposób, iż dowolne dwie klasy a i b spełniają fiink-
174
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
cję ,yX jest zawarte w / ' wtedy i tylko wtedy, gdy a jest zawarte w b, i ostatecznie otrzymuje się definicję, że x jest zdaniem prawdziwym wtedy i tylko wtedy, gdy x jest zdaniem i nieskończony ciąg klas speł nia x. Następnie wykazuje się, że „poprawna formalnie i adekwatna ma terialnie" definicja zdania prawdziwego może zostać zbudowana w meta języku dla każdego sformalizowanego języka skończonego rzędu. Z filozoficznego punktu widzenia największą wagę przypisywano d w ó m w a r u n k o m „adekwatności materialnej" sformułowanym przez Tarskiego. Pierwszy z nich, stosunkowo mało istotny, głosi, że praw dziwość orzeka się o zdaniach. Istotnie, są tacy, którzy twierdzą, że prawdziwość powinna być orzekana o twierdzeniach lub sądach, ale mogą oni nadal mówić, że twierdzenie lub sąd jest prawdziwe, jeśli jest wyrażane przez zdanie, które spełnia definicję Tarskiego. Istotną częścią tego, co Tarski nazywa „Umową T " jest to, iż aby definicja prawdy w metajęzyku języka L była adekwatna, jej konsekwencjami muszą być wszystkie zdania języka L, które otrzymuje się z wyraże nia „JC jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy /?" przez podstawie nie za „JC" nazwy lub strukturalnego opisu jakiegokolwiek zdania L, a za „/?" wyrażenia, które jest przekładem tego zdania na metajęzyk. Je żeli podejmuje się próbę zastosowania tej umowy do języka naturalnego, terminy metajęzykowe mogą, ale nie muszą zostać zaczerpnięte z tego samego języka naturalnego. Tak więc, przykładem powszechnie używa nym w literaturze jest „Polskie zdanie «Śnieg jest biały» jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy śnieg jest biały". Ale „La phrase polonaise «Śnieg jest biały» est vraie si et seulement si la neige est blanche" spełnia tę umowę w równie zadowalający sposób. Jeśli większym wzię ciem cieszą się przykłady poprzedniego typu, w których przekład ma identyczne brzmienie, to jest tak z powodu modnego obecnie poglądu, którego pierwszym rzecznikiem był amerykański filozof Donald Davidson , głoszącego, że można przedstawić teorię znaczenia dla danego ję zyka formułując zbiór aksjomatów, które pociągałyby za sobą wszystkie zdania spełniające Umowę T w jego metajęzyku. Nie można jednak po wiedzieć, by przedsięwzięcie to zdołało poczynić większe postępy. 25
2 5
Zob. rozdział VI poniżej, s. 234.
Dalsze
Dalsze
losy
losy
Kola
175
Koła
K o ł o organizowało j u ż wcześniej kongresy filozoficzne, dwa w Pradze i jeden w Królewcu, ale kongres paryski przypadł na okres jego największego oddziaływania. Było j u ż ono wówczas osłabione z powodu wyjazdu Neuratha do Holandii, a jako zorganizowany ruch doznało najpoważniejszego ciosu w 1936 r., kiedy w Wiedniu zamor dowano Schlicka. Został zastrzelony na stopniach uniwersytetu. Zabój stwo nie miało podłoża politycznego, lecz zostało dokonane przez ob łąkanego studenta. Prawicowa prasa wyrażała taktownie ubolewanie z powodu tego, co się stało, ale pojawiły się także zawoalowane suge stie, iż taki sam los może spotkać innych radykalnie antyklerykalnych profesorów. Ja sam, po ukończeniu studiów w Oksfordzie, uczestniczyłem w spotkaniach Koła zimą 1932-1933 r., a moja książka, Language, Truth and Logic, która ukazała się po raz pierwszy w styczniu 1936 r., przyczyniła się do popularyzacji idei Koła. Najsilniejsze oddziaływa nie tej książki przypadło na lata powojenne, kiedy została powtórnie wydana z nową przedmową. Znalazła wówczas znaczne grono czytel ników w świecie anglojęzycznym i została przełożona na wiele języ ków obcych. W przedmowie do pierwszego wydania pisałem, iż moje poglądy wywodzą się z „doktryn Bertranda Russella i Wittgensteina^ które są z kolei logicznym następstwem empiryzmu Berkeleya i Davida H u m e ' a " , przyznawałem się także do powinowactwa z poglądami G. E. M o o r e ' a i j e g o uczniów, i twierdziłem, że najbliższe związki łączą mnie z członkami Koła Wiedeńskiego; napisałem, iż spośród nich najwięcej zawdzięczam Carnapowi. W rzeczywistości moje stano wisko było bliższe stanowisku Schlicka, twierdziłem bowiem, że wszystkie zdania empiryczne można zredukować do zdań o danych zmysłowych, ale miałem tu raczej na myśli Carnapa z Logische Aufbau niż Carnapa, który w międzyczasie zwrócił się ku fizykalizmowi. Czytając tę książkę po latach dochodzę do wniosku, iż najbliższy jest jej pragmatyzm C. I. Lewisa, z wyjątkiem stanowiska w kwestii war tości, w której opowiadam się za poglądem, iż sądy etyczne i estety czne nie mają charakteru poznawczego, lecz e m o t y w n y ; wyrażają i ewokują uczucia. Pogląd ten został w daleko bardziej zadowalający
176
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
sposób sformułowany przez amerykańskiego filozofa Charlesa Stevensona w książce Ethics and Language. Koło dopuszczało na swoje posiedzenia niewielu gości, ale jed nym z nich, który brał w nich udział w tym samym czasie co ja, był W. V. O. Q u i n e , który po uzyskaniu doktoratu w Harvardzie odwie dzał kolejno Wiedeń, Pragę i Warszawę kontynuując swoje badania w dziedzinie logiki matematycznej. Quine odnosił się z większym kryty cyzmem niż ja do doktryn Koła i postawił w istocie kilka przenikli wych zarzutów pod adresem wysuniętej przez nich koncepcji prawd a priori w artykule pod tytułem Truth by Convention, który włączył do tomu esejów filozoficznych na cześć A. N. Whiteheada, wydanego w 1936 r. W tym czasie przywództwo ruchu przypadło w udziale Neurathowi. Jego główną ambicją było stworzenie Międzynarodowej Encyklo pedii Jedności Nauki, i w 1938 r. pojechał do Chicago, by poczynić przygotowania do wydania tej publikacji przez tamtejsze wydawnictwo uniwersyteckie. U t w o r z o n o komitet organizacyjny, w którego skład weszli Neurath, Frank, Charles Morris, który wykładał w Chicago, duński profesor Jórgen Jórgensen, z którego wojna miała uczynić żar liwego marksistę, i Louis Rougier, niemal jedyny francuski neopozytywista owych czasów, który został emisariuszem rządu Vichy. Ency klopedia skurczyła się ostatecznie do postaci wielu broszur, z których najbardziej interesującą była Logical Foundations of the Unity of Science Carnapa i Principles of the Theory of Probability amerykań skiego filozofa Ernesta Naglą. 26
Do 1938 r., kiedy Niemcy dokonali aneksji Austrii, członkowie Koła byli j u ż rozproszeni po świecie. Feigl mieszkał w Stanach Zjed noczonych od prawie dziesięciu lat, a w ciągu dwóch ostatnich lat znaleźli tu sobie również posady Carnap, Frank, M e n g e r i Godeł. Waismann zbiegł do Anglii i spędziwszy krótki okres w Cambridge w cieniu Wittgensteina, otrzymał stanowisko wykładowcy w Oksfor dzie, gdzie pozostał aż do śmierci w 1959 r. Grupa berlińska również wyjechała z Niemiec: Reichenbach i Von Mises d o Kalifornii, po 2 6
Zob. rozdział IX poniżej, s. 300.
Dalsze
losy
Koła
177
krótkim pobycie w Istambule, a Carl Hempel do Brukseli, a następnie do Stanów Zjednoczonych. Z Polaków Kotarbiński i Ajdukiewicz po zostali w Polsce i przeżyli wojnę, Łukasiewicz znalazł schronienie w Munster u swojego ucznia Heinricha Scholza, a następnie zo stał profesorem w Dublinie, a Tarski osiedlił się w Stanach Zjedno czonych. Nawet po 1938 r. Neurath próbował utrzymać ruch przy życiu. Przejął „Erkenntnis", któremu dał nową nazwę „The Journal of Unified Science" i czynił starania, by pismo było wydawane w Hadze, ale udało mu się wydać tylko kilka numerów. Ostatni kongres „na rzecz jedności nauki" odbył się w Girton College, w Cambridge, la tem 1938 r. Wzięli w nim przede wszystkim udział sympatycy Koła, tacy j a k N o r w e g Arne Naess, oraz przedstawiciele grupy holender skiej, na której czele stał G. Mannoury, którzy zajmowali się upra wianiem czegoś, co określali mianem „sygnifiki". W ś r ó d delegatów brytyjskich był weteran pragmatyzmu F. C. S. Schiller. G. E. Moore wygłosił krótką m o w ę powitalną, której uzupełnieniem było wystąpie nie mojego d a w n e g o tutora z Oksfordu, Gilberta R y l e ' a , który w charakterystyczny dla siebie sposób zakwestionował celowość prób unifikacji języka nauki. Jakiemu celowi miałoby to służyć? Nie przy pominam sobie, jakiej odpowiedzi mu udzielono. Z pierwotnego skła du Koła obecni byli tylko Neurath, Waismann, Frank i Feigl; Neurath przyjechał z Holandii, a Frank i Feigl ze Stanów Zjednoczonych. To właśnie wówczas Koło po raz ostatni podjęło próbę wspólnego dzia łania, jakkolwiek poszczególni jego członkowie, a zwłaszcza Carnap i Godeł, nadal tworzyli doniosłe prace. Filozofia posuwa się naprzód we właściwy sobie sposób, i nie wiele podstawowych tez Koła przetrwało do dziś w nienaruszonej po staci. Metafizyka nie jest już przedmiotem potępienia; zaczęto dostrze gać, iż przynajmniej niektórzy metafizycy doszli do swoich osobli wych wniosków dzięki temu, iż uświadamiali sobie trudne zagadnie nia pojęciowe. Pragmatyczne ujęcie teorii naukowych cieszy się obec nie mniejszym wzięciem niż naukowy realizm. Zarówno rozróżnienie analityczne-syntetyczne, j a k i samo pojęcie danych zmysłowych zosta ło podane w wątpliwość, a pośród tych, którzy sądzą, że pojęcie da nych zmysłowych czy jakieś analogiczne pojęcie może pełnić użytecz-
178
IV. Wittgenstein,
Popper
i Koło
Wiedeńskie
ną rolę, niewielu jest, a może nawet w ogóle nie ma takich, którzy twierdzą, że zdania empiryczne mogłyby zostać przeformułowane w terminach danych z m y s ł o w y c h . Z drugiej strony, istnieje nadal wielu zwolenników związku znaczenia z możliwością weryfikacji i je szcze silniejsze stronnictwo opowiadające się za powiązaniem znacze nia z warunkami prawdziwości. Wreszcie, sądzę, iż wolno powie dzieć, że duch wiedeńskiego pozytywizmu jest ciągle żywy. Dzięki dążeniu do ponownego pojednania filozofii z nauką, wprowadzeniu te chnik logicznych, podkreślaniu znaczenia jasności, wyrugowaniu z fi lozofii tego, co można najlepiej scharakteryzować jako mętną gadani nę ku pokrzepieniu serc, wyznaczył on tej dyscyplinie nowy kierunek, z którego nie będzie łatwo jej zawrócić.
V Wittgenstein, Carnap i Ryle
Potny
Wittgenstein
T o właśnie w wykładach, które zostały później opublikowane j a k o The Brown Book Wittgenstein zastosował p o raz pierwszy na szerszą skalę pojęcie „gry j ę z y k o w e j " . W i t t g e n s t e i n opisuje naj pierw „język" , k t ó r y m posługuje się b u d o w n i c z y i j e g o pomocnik. B u d o w n i c z y wywołuje nazwę p e w n e g o elementu b u d o w l a n e g o ek w i p u n k u , taką j a k „cegła", czy „płyta", a j e g o p o m o c n i k podaje mu element, o który chodzi. Bardziej wyrafinowana forma tej gry ma miejsce w ó w c z a s , gdy grający nauczą się posługiwać liczebni k a m i od j e d n e g o d o d z i e s i ę c i u . K i e d y p o m o c n i k b u d o w n i c z e g o o t r z y m u j e p o l e c e n i e „pięć p ł y t " w y m i e n i a kolejno liczebniki od j e d n e g o do pięciu, bierze j e d n ą płytę na każdy liczebnik i zanosi je budowniczemu. Z a r ó w n o słów oznaczających części ekwipunku, j a k i liczebników uczy się pomocnika b u d o w n i c z e g o przez ostensję. W przypadku liczebników, uczy się go, na przykład słowa „trzy", w taki sposób, że pokazuje się mu trzy cegły, płyty lub trzy inne p r z e d m i o t y ; m o ż n a r ó w n i e ż n a u c z y ć go, na c z y m p o l e g a różnica między słowem „trzy" a „cztery", korelując j e o d p o w i e d n i o z trój k a m i i c z w ó r k a m i cegieł. B ł ę d e m b y ł o b y j e d n a k p o w i e d z e n i e , iż pWcazano m u liczby w taki s p o s ó b , w j a k i p o k a z a n o m u p r ó b k i materiałów b u d o w l a n y c h . R ó ż n i c a nie polega na o d m i e n n y m cha rakterze „przedmiotów", ale na różnych rolach, j a k i e te d w a rodza-< j e znaków odgrywają w grze j ę z y k o w e j . Wittgenstein podejmuje tę kwestię ponownie w Dociekaniach filozoficznych, których pierwszą, i zarazem większą część uznał za - niemal gotową do publikacji i napisał do niej przedmowę w styczniu 1945 roku. Zaczyna od cytatu ze św. Augustyna, przedstawiającego
180
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
obraz języka, w którym, jak mówi Wittgenstein, „odnajdujemy źródła idei: każdy wyraz ma znaczenie. Znaczenie to jest wyrazowi przypo rządkowane, jest przedmiotem reprezentowanym przez wyra^lli^Warto przypomnieć, iż jest to w znacznej mierze ten sam obraz języka, któ rym Wittgenstein posługiwał się w Traktacie. Jego wadą jest to, że podkreśla wagę jednego ze sposobów posługiwania się językiem ko sztem tysięcy innych sposobów. Na pytanie, ile jest rodzajów zdań, Wittgenstein chce teraz odpowiedzieć, że jest ich nieskończenie wiele. Sporządza listę przykładów, której nie należy uważać za wyczerpują cą: „rozkazywać i działać wedle rozkazu - opisywać przedmiot z wy glądu albo według p o m i a r ó w - sporządzać przedmiot wedle opisu (rysunku) - zdawać sprawę z zajścia - wysunąć hipotezę i sprawdzać ją - przedstawiać wyniki eksperymentu za pomocą tabel i wykresów - wymyślić historyjkę; i czytać - odgrywać coś jak w teatrze - śpie wać w korowodzie tanecznym - odgadywać zagadkę - powiedzieć d o w c i p ; opowiadać - rozwiązywać zwykłe zadanie rachunkowe przekładać z jednego języka na inny - prosić, dziękować, przeklinać, witać, modlić się" . Przeglądając tę listę można dostrzec, iż to, co jest traktowane j a k o konkretny sposób posługiwania się językiem lub odrębna gra językowa, jest dość arbitralne. Znaczenie zdania nie zos taje tu odróżnione od okoliczności, które towarzyszą jego wypowie dzeniu, od kwestii, czy to, c o ono wyraża, jest podatne na prawdzi wość bądź fałsz, i korzyści, jakie mogą się z tym wiązać, od moty wów, dla których zdanie zostaje utworzone, i skutków, jakie ma wy woływać. Sądzę, iż należy to rozumieć w taki sposób, że jeśli próbu j e m y narzucać nawet takie ogólne rozróżnienia, prowadzi to do nie zmiernie uproszczonego opisu faktów. Nawet czynności, które poja wiają się na powyższej liście, mogą być wykonywane na wiele róż nych sposobów. 2
R o z w a ż a n i a dotyczące p o d s t a w o w y c h form gier j ę z y k o w y c h skłaniają Wittgensteina do d o k o n a n i a przeglądu rozmaitych proce dur, które m o g ą p o d p a d a ć pod szyld „porównywania przedmiotu 1
Dociekania
2
Tamże, I, 23.
filozoficzne,
przeł. Bogusław Wolniewicz, P W N , Warszawa 1972, I, 1.
Późny
Wittgenstein
181
3
z w z o r c e m " . Załóżmy, że chodzi o dobranie odpowiedniego materia łu. Może być tak, iż osoba, która wykonuje to zadanie, ma przy so bie próbkę materiału, przykłada j ą do różnych beli materiału i wybie ra kawałek z beli, która, jak jej się wydaje, najbardziej przypomina próbkę barwą, fakturą czy czymkolwiek innym. Podobna procedura mogłaby zostać zastosowana, gdyby owa osoba postanowiła wybrać jakiś materiał o ciemniejszej barwie lub większej trwałości niż prób ka. Ewentualnie mogłaby również dokonywać porównań z pamięci. Wymagałoby to zachowania pamięciowego obrazu, na przykład barwy, do której miałaby dobierać odpowiednik, i wybrania tego kawałka materiału, który byłby do tego obrazu podobny. Albo też, nie dyspo nując żadnym wewnętrznym obrazem, osoba ta mogłaby badać wiele kawałków materiałów o różnych odcieniach barwy, wahać się, który z nich wybrać, odrzucić jeden z nich j a k o zbyt jasny, a inny jako zbyt ciemny i w końcu dojść do wniosku, że jeden z nich ma wła ściwy odcień. Albo też, także nie rozporządzając żadnym wewnętrz nym obrazem, mogłaby od razu wybrać tę, której potrzebuje. M ó w i e n i e w tym ostatnim przypadku o p o r ó w n y w a n i u wydaje się nieco osobliwe, p o n i e w a ż kawałek materiału, który o w a osoba wybiera j a k o odpowiadający próbce, którą jej pokazano, m o ż e być j e d y n y m , na jaki w ogóle spojrzała. W tak scharakteryzowanej sy tuacji nie m a j e d n a k niczego dziwnego. M o ż n a posługiwać się ob razem w e w n ę t r z n y m , który ułatwia rozpoznawanie, ale posługiwanie się n i m nie j e s t k o n i e c z n e , i najczęściej t e g o nie c z y n i m y . N i e muszę wprawiać w ruch żadnej mentalnej maszynerii po to, by zi dentyfikować znane przedmioty znajdujące się w t y m pokoju. Nie muszę przywoływać na myśl poprzednich okoliczności, w których je spostrzegałem. Po prostu siadam za stołem, wyjmuję z kieszeni wieczne pióro, napełniam j e atramentem z kałamarza stojącego na przeciw mnie, wyjmuję rękopis ze sterty kartek papieru, przygoto wuję się, by rozpocząć pisanie w miejscu, w którym przerwałem, i to wszystko. „Ale chyba nie działałeś jak automat?" Nie, nie działałem. Przez 3
Preliminary Studies for the «Philosophical Investigations» generally Blue and Brown Books, Basil Blackwell, Oxford 1958, s. 85 i n.
known as the
182
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
cały czas wiedziałem, co robię, nie miałbym bowiem żadnych trudno ści w przedstawieniu opisu moich czynności, gdyby mnie o to popro szono. Nie oznacza to jednak, że kontrolowałem to, co się działo. Co więcej, nie porównywałem moich aktualnych czynności z wcześniej szymi czynnościami tego samego rodzaju, bądź przedmiotów, o któ rych wspomniałem, z żadnymi obrazami wewnętrznymi. K t o ś m ó g ł b y j e d n a k p o w i e d z i e ć , że n a w e t jeśli nie jesteś ś w i a d o m tego, że sięgasz do swoich wcześniejszych doświadczeń, to j e d n a k musisz coś takiego robić, bo j a k m ó g ł b y ś w przeciwnym razie r o z p o z n a ć przedmiot, który właśnie r o z p o z n a ł e ś . Jest rzeczą niezmiernie ważną, by odróżnić to, co w tej u w a d z e jest prawdzi we, od tego, co fałszywe. Prawdą jest to, że w tego rodzaju przy p a d k a c h występuje p e w i e n związek p r z y c z y n o w y . N i e byłbym w stanie rozpoznać p r z e d m i o t ó w , o których m ó w i ł e m , g d y b y m ich wcześniej nie widział, lub g d y b y m nie widział przedmiotów bardzo d o nich podobnych, bądź, w ostateczności, gdyby ktoś mi ich nie opisywał. Nie m ó g ł b y m zdać z tego sprawy w j ę z y k u angielskim, gdyby nie nauczono m n i e tego języka. M o ż n a przypuszczać, iż mo j e wcześniejsze postrzeżenia i trening w posługiwaniu się językiem angielskim zostawiły w m o i m m ó z g u ślady, które aktywują moje aktualne postrzeżenia. F a ł s z e m natomiast jest to, że faktyczny pro ces rozpoznawania musi wiązać się z choćby n i e ś w i a d o m y m proce sem p o r ó w n y w a n i a z j a k ą ś próbką. Z a ł ó ż m y , że próbka jest obra zem. W y k a z u j e m y w ó w c z a s , że obraz nie m ó g ł b y pełnić swojej funkcji, gdyby nie został zidentyfikowany. Jeśli p o w i e m y , że wy m a g a ł o b y to p o r ó w n a n i a go z j e s z c z e i n n y m o b r a z e m , popadamy w regres w n i e s k o ń c z o n o ś ć ; m u s i m y b o w i e m w p e w n y m miejscu zatrzymać się przy obrazie, który jest identyfikowany bezpośrednio. P o d w a ż a to j e d n a k s e n s o w n o ś ć całego przedsięwzięcia. Jeśli może m y zidentyfikować obraz bezpośrednio, to m o ż e m y również rozpoz nać b e z p o ś r e d n i o sam p r z e d m i o t , nie odwołując się w ogóle do obrazu, a w istocie nie odwołując się do próbek żadnego innego rodzaju. Wittgenstein formułuje tę tezę bardzo zręcznie wskazując na sytuację, w której prosi się kogoś, by wyobraził sobie taki-to-ataki p r z e d m i o t lub z d a r z e n i e . Jest o c z y w i s t e , że m o ż e m y natych miast spełnić tę prośbę. N i e m u s i m y p r z y w o ł y w a ć całego ciągu ob-
Późny
Wittgenstein
183
r a z ó w , z k t ó r y c h k a ż d y miałby s p r a w d z a ć a d e k w a t n o ś ć o b r a z ó w wcześniejszych. Odrzuciwszy , augustiańską" koncepcję języka, za którą zdecydo wanie opowiadał się w Traktacie, Wittgenstein wycofał się również z twierdzenia, iż rzeczywistość jest złożona z prostych przedmiotów,. Te dwie zdezawuowane doktryny idą ze sobą w parze, ponieważ, j a k się już przekonaliśmy, proste przedmioty miały być elementami na zywanymi przez znaki, które po połączeniu wyrażały zdania atompwe^Wittgenstein argumentuje teraz, mając po temu niewątpliwie słu szne powody, że rozróżnienie między tym, co proste, i tym, co zło żone, jest uzależnione od sposobu, w jaki stawia się to zagadnienie. W terminologii Wittgensteina, ma ono sens jedynie na gruncie reguł pewnej gry j ę z y k o w e j . „Ale czy np. szachownica nie jest j a w n i e i po prostu złożona? Myślisz zapewne o tym, że składa się ona z 32 białych i 32 czarnych kwadratów. A czy nie m o ż n a by np. również powiedzieć, że składa się ona z czerni i z bieli oraz ze schematu kwadratowej siatki? Skoro zaś m a m y tutaj do czynienia z zupełnie odmiennymi sposobami zapatrywania się na sprawę, to czy nadal skłonny jesteś u t r z y m y w a ć , że szachownica j e s t po prostu «złożona»? - Zapytywanie poza określoną grą «Czy ten przedmiot jest złożony?» przypomina to, co robił kiedyś pewien chłopiec, któ ry, gdy miał podać, czy w pewnych przykładach zdaniowych cza sowniki występują w stronie czynnej, czy biernej, łamał sobie gło wę, czy np. czasownik «spać» oznacza coś czynnego, czy raczej biernego" . ?
4
Nie znaczy to, że nie można wymyślić gier j ę z y k o w y c h , dla których koncepcja nazw odpowiadających prostym elementom by łaby właściwa. Wittgenstein podaje przykład, w którym zdanie „ C C N Z Z Z C B B " opisuje uporządkowanie trzech rządków kwadratów o barwie czerwonej, niebieskiej, zielonej i białej, występujących w ko lejności, jaką wskazuje zdanie. W tym przypadku byłoby czymś natu ralnym, jakkolwiek nie koniecznym, traktować kolorowe kwadraty ja ko elementy pierwotne. Jeśli chodzi o kwestię, czy zdanie to składa Dociekania
filozoficzne,
I, 47.
184
V. Wittgenstein,
Carnap
i
Ryle
się z czterech, czy z dziewięciu liter, i czy jego składnikami są typy, czy egzemplarze, nie ma oczywiście większego znaczenia, jak na nie odpowiemy, dopóty, dopóki jesteśmy właściwie rozumiani. O ile wcześniej Wittgenstein poszukiwał ogólnej formy sądów, czegoś, co można by określić jako istotę języka, to teraz pragnie po wiedzieć, że niczego takiego nie ma. Jego gry językowe nie mają ze sobą nic wspólnego. Jeżeli są one umieszczane pod tym samym szyl dem, to jest tak dlatego, że są ze sobą na różne sposoby powiązane. Aby wyjaśnić, co ma przez to na myśli, Wittgenstein odwołuje się do analogii z grami. Nie istnieje cecha, czy też zbiór cech, który byłby wspólny wszystkim grom. Nie w każdą z nich grywamy dla rozry wki. N i e zawsze występuje rywalizacja między graczami. Kiedy przyjrzymy się bliżej szczegółowym cechom różnych procedur, które traktujemy hurtem j a k o gry, „widzimy skomplikowaną siatkę zacho dzących na siebie i krzyżujących się podobieństw; podobieństw w skali dużej i m a ł e j " . Wittgenstein mówi o tych podobieństwach j a k o o „podobieństwach rodzinnych" i dochodzi do wniosku, że gry stanowią rodzinę. 5
Sądzę, iż jest to trafna analogia. Można by jednak wysunąć za rzut, że nie zostaje wyjaśnione, co powinniśmy uważać za posiadanie wspólnej cechy. Dlaczego nie mielibyśmy zadowolić się powiedze niem, iż wszystkim grom wspólne jest to, że są grami? Nie byłoby to wprawdzie błędne, ale niewiele by wyjaśniało. To samo stosuje się do liczb, o których Wittgenstein również mówi, że tworzą rodzinę. W przypadku liczb Wittgensteina niepokoją głównie pytania, na czym polega rozumienie pewnej formuły, lub postępowanie zgodne z jakąś regułą matematyczną. Przykładem, nad którym rozwodzi się w Dociekaniach, jest przykład człowieka, który widzi, jak ktoś inny zapisuje liczby 1, 5, 11, 19, 29 i woła „Teraz mogę kontynuować". W tym przypadku mogłyby się zdarzyć różne rzeczy. Ów człowiek mógłby próbować dopasowywać różne formuły do ciągu, który został zapisany, aż przyszła by mu na myśl formuła a„ = n + w - l . To, iż po 19 następowało 29, stanowiłoby potwierdzenie tej hipotezy. Albo 2
Tamże, I, 66.
Późny
Wittgenstein
185
też mógłby nie zastanawiać się nad różnymi formułami, ale zauważyć przyrosty różnic, a następnie mieć poczucie, że jest w stanie konty nuować. Mogłoby również być tak, że po prostu kontynuowałby ciąg bez jakichkolwiek dalszych zabiegów. Ó w ciąg mógłby być mu znany już wcześniej lub mógłby po prostu nie nastręczać mu żadnych trud ności. Wittgenstein stara się tu między innymi wykazać, iż rozumie nie zasady ciągu przez tego człowieka nie oznacza jedynie tego, iż owa formuła przychodzi mu do głowy, ponieważ można sobie wyob razić sytuację, iż owa formuła przychodzi mu do głowy, a on nie po trafi zrobić z niej żadnego użytku; wykazuje jednak zarazem, iż rozu mienie nie musi polegać na błysku intuicji, czy jakimkolwiek innym konkretnym przeżyciu. Miałoby się to stosować do wszystkich postaci rozumienia, a nie tylko do przypadku formuł matematycznych. Wittgenstein rozpatruje również przypadek człowieka, którego uczymy, jak nam się wydaje, zapisywać ciąg liczb parzystych. Czło wiek ów dodaje 2 do każdej liczby mniejszej od 1000, ale po napi saniu 1000, kontynuuje wypisując 1004, 1008, 1012 i tak dalej. Kie dy jednak zgłaszamy sprzeciw, mówi, że robi to, co, jak sądził, od niego oczekiwaliśmy. „I nic nie pomogłoby nam - mówi Wittgenstein - powiedzenie: «Ależ czy nie widzisz...?» - i powtarzanie mu starych objaśnień i przykładów. - W tym wypadku można by na przykład rzec: człowiek ów ma taką naturę, że w świetle naszych objaśnień rozumie tamten rozkaz tak, jak my rozumiemy rozkaz: «Aż do 1000 dodawaj stale 2, do 2000 - 4, do 3000 - 6 itd.»" Byłby to przypadek podobny do sytuacji, w której na wskazujący gest ręki ktoś reagowałby z natury w taki sposób, że patrzałby w kierunku od czubka palca do nasady dłoni, zamiast odwrotnie" . Jeśli j e d n a k o w e p r z y p a d k i są a n a l o g i c z n e , c z ł o w i e k , który przechodzi od 1000 do 1004, a nie do 1002, m o ż e być uznany za ekscentryka, ale właściwie nie za kogoś, kto popełnia błąd. Kiedy wychodzi to na j a w , powiemy, że źle nas zrozumiał, ale udzielając mu instrukcji m o ż e m y nie brać pod uwagę tego konkretnego zasto sowania. Albo też, jeśli wzięliśmy pod u w a g ę takie zastosowanie, 6
6
Tamże, I, 185.
186 istnieje nieskończenie wiele innych zastosowań, których nie uwzględ nialiśmy. Morał, d o którego wyprowadzenia nas się tutaj nakłania, jest taki, iż zaakceptowanie pewnej reguły nie powoduje, że zakłada my kaftan bezpieczeństwa. M a m y b o w i e m nadal swobodę rozstrzyga nia przy każdym k o n k r e t n y m kroku, co o w a reguła nakazuje, a czego zabrania. Wydaje się, iż w jeszcze ogólniejszym sensie taki punkt widze nia zostaje przyjęty przez Wittgensteina w Bemerkungen iiber die Grundlagen der Mathematik, pracy, która ukazała się w 1956 r., a także w Lectures on the Foundations on Mathematics, wykładach wygłoszonych w 1939 r. i również opublikowanych pośmiertnie. Witt genstein wydaje się również zajmować tutaj stanowisko, iż wynik procesu obliczania nie jest nigdy z góry ustalony. Wprawdzie może my postępować zgodnie z procedurą, która wydaje nam się zupełnie jasna, nie możemy j e d n a k przewidzieć, dokąd nas ona zaprowadzi. Nie możemy przesądzać kwestii, jaki wynik będziemy charakteryzo wali jako poprawny. Nie oznacza to jednak, iż przeczy się temu, że stosowanie pojęć matematycznych i innych podporządkowane jest re gułom, lecz tylko, że przestrzeganie owych reguł jest czymś takim jak rozwijanie dywanu. Podłoga jest przykryta tylko w takim stopniu, w jakim dywan faktycznie został już rozwinięty. W podobnym duchu Wittgenstein rozważał dowód matematyczny j a k o coś, co zmienia znaczenie pojęć, które są weń uwikłane. Prze prowadzał analogię między sądami logiki i matematyki pod względem ich wydajności j a k o reguł dedukcji i konwencji pomiaru. AlooifLprzy tacza wypowiedź Wittgensteina z jednego z wykładów, iż „«3 + 3 = 6» jest regułą dotyczącą sposobu, w jaki mamy zamiar rozmawiać. Jest ona przygotowaniem opisu, podobnie jak ustalanie jednostki długości jest przygotowywaniem pomiaru". Dowód matematyczny stanowi za tem pewien nowy paradygmat. Sądy matematyczne jako takie nie opi sują niczego, lecz pomagają n a m ustanowić kryteria stosowania pojęć, mających istotnie zastosowanie opisowe. Ponieważ są one wcześ niejsze od opisu, są również w pewnym sensie wcześniejsze od praw dziwości. Nie znaczy to, że wybór reguł matematycznych, podobnie jak wybór norm pomiaru, jest całkowicie arbitralny. Muszą one być takie,
187 by ich zastosowania były zgodne z obserwacjami empirycznymi. Em piryczne obserwacje mają więc niejako pierwszeństwo, a reguły udzie lają sankcji „konieczności" temu, co w przeciwnym razie miałoby charakter generalizacji indukcyjnych. Następnie, prymat staje się udziałem reguł, ponieważ dostarczają one kryteriów pozwalających na rozstrzyganie, czy nasze badania empiryczne zostały przeprowadzone poprawnie. Wydaje się jednak, iż zakłada to, że gdyby występowała stała rozbieżność między wynikami empirycznymi i wynikami wyzna czonymi przez reguły, to właśnie reguły zostałyby zmienione. Wniosek, że w najgorszym razie rozporządzamy opcją zmiany re guł, miał zostać później sformułowany przez Q u i n e ' a . Był to jeden z jego argumentów przeciw podtrzymywaniu rozróżnienia analityczne-syntetyczne. Wittgenstein był jednak przywiązany do tego rozróżnie nia, i nadal twierdził, podobnie jak w Traktacie, że zdania logiki i matematyki „niczego nie mówią". Zmienił jednak nieco podstawy, na których opierał to twierdzenie, pod tym względem, iż porzucił koncep cję, wedle której tautologie są zgodne ze wszystkimi możliwościami prawdziwościowymi zdań elementarnych, osiągnął jednak ten sam cel uznając, że są one prawdziwe na mocy konwencji. Wittgenstein po dzielał pogląd, którego zwolennikiem był, jak już wspominałem, jC^JL Lewis, iż sądy a priori zawdzięczają swą konieczność temu, że ich "prawdziwość jest zagwarantowana po prostu przez znaczenie znaków, za pomocą których zostają wyrażone. 7
Wittgenstein opowiadał się j e d n a k za bardziej radykalnym konwencjonalizmem niż Lewis. Lewis zakładał, j a k się wydaje, że z chwilą gdy odpowiednim operatorom zostaje przyporządkowane zna czenie, dedukcyjna robota logiki i matematyki może postępować na przód bez dalszych trudności. Taki był również w istocie pogląd członków Koła Wiedeńskiego, którzy dezawuowali sądy a priori j a k o tautologie. Jest to jednak niezgodne ze stanowiskiem Wittgensteina, iż możemy nie tylko wybierać reguły, ale także rozstrzygać, co może uchodzić za postępowanie zgodne z owymi regułami. To, co inni fi7
W pracy Dwa dogmaty empiryzmu, która została przedrukowana w książce Z pun ktu widzenia logiki, przeł. Barbara Stanosz, PWN, Warszawa 1969. Zob. rozdział IX po niżej.
88
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
•zofowie przedstawiali jako logiczne konsekwencje konwencji, zdając ię tym samym przyznawać logice pewną swoistą zdolność ograniczaącą, Wittgenstein traktuje j a k o stosowanie następnych konwencji. Ta li radykalizm jest heroiczny, trudno się jednak oprzeć wrażeniu, iż >rzypisuje nam on więcej wolności, niż jej faktycznie posiadamy. •* Pogląd na filozofię, jaki przyjmuje, lub tylko jest przekonany, iż >rzyjmuje, Wittgenstein w swych późniejszych pismach jasno wykłada v jednym z paragrafów Dociekań filozoficznych. „Nie wolno nam też - pisze - formułować żadnych teorii. W naszych rozważaniach nie noże być nic hipotetycznego. Wszelkie wyjaśnianie musi zniknąć, i j e g o miejsce winien zająć tylko opis. A opis ten otrzymuje swoje wiatło, czyli swój cel, od problemów filozoficznych. Nie są to, rzecz asna, problemy e m p i r y c z n e , gdyż rozwiązywane są przez wgląd v sposób działania naszego języka, taki mianowicie, że zostanie on ozpoznany: wbrew skłonności, by go zrozumieć opacznie. Problemy oz wiązuje się tu nie drogą gromadzenia nowych doświadczeń, lecz >rzez zestawianie rzeczy dawno znanych. Filozofia jest walką z opęaniem naszego umysłu za pomocą środków naszego języka" . 8
Jednym z podstawowych błędów, do których prowadzi, zdaniem Wittgensteina, nasza niezdolność zrozumienia sposobu działania nasze go j ę z y k a , jest założenie, iż ktoś mógłby się posługiwać słowami v taki sposób, by odnosiły się do jego prywatnych myśli i wrażeń, ak iż tylko on sam mógłby rozumieć to, co mówi. Ta teza Wittgen;teina była przedmiotem licznych sporów, nie ma jednak powszechnej ^gody co do tego, jaki jest jej sens. Istotną sprawą, na którą często lie zwraca się uwagi, jest to, iż Wittgenstein nie neguje wcale tego, ż m a m y doświadczenia z m y s ł o w e , między innymi doznania bólu czucia wiążące się z ruchem, i że owe doświadczenia są prywatne :o najmniej w jednym ogólnie przyjętym sensie tego terminu. Istnieje wiele świadectw, które na to wskazują w końcowej części Zettel, csiążki opublikowanej w 1967 roku i zawierającej fragmenty pochoizące głównie z lat 1945-1948. Na przykład w uwadze 472 czytamy: ,Plany dotyczące ujęcia pojęć psychologicznych. Słowa psychologiczDociekania
filozoficzne,
I, 109.
Późny
189
Wittgenstein
ne charakteryzuje to, że trzecią osobę czasu teraźniejszego trzeba we ryfikować za pomocą obserwacji, a pierwszą - nie. Zdania w trzeciej osobie czasu teraźniejszego: informacja [...] Pierwsza osoba czasu teraźniejszego ma naturę pokrewną wyrażaniu. Wrażenia: ich wewnę trzne związki i analogie. Wszystkim przysługuje realne trwanie [...] Miejsce, w którym doznania występują w ciele: odróżnia wzrok i słuch od zmysłu dotykowego nacisku, temperatury, smaku i bólu". Z kolei w uwadze 479 pisze: „Czujemy ruchy, które są przez nas wykonywane. W istocie, rzeczywiście je czujemy-, owo wrażenie jest podobne nie do wrażenia smaku czy ciepła, ale do wrażenia dotyku: do wrażenia, które występuje wówczas, gdy skóra i mięśnie są ścis kane, naciągane, przesuwane". Wittgenstein nie sugeruje również, że ludzkie wrażenia i uczucia, nie mówiąc już o myślach i wyobrażeniach, są tożsame ze zdarzenia mi fizycznymi. Nie opowiada się więc za rozwiązaniem przyjętym przez Carnapa i przejściowo przez R y l e ' a , że tylko wówczas, gdy zinterpretuje się je w terminach fizykalnych, czy to jako odnoszące się do stanów fizjologicznych, czy to jako dyspozycje do jawnych za chowań, zdania o przeżyciach jakiegoś człowieka mogą się stać zro zumiałe dla innych. Nic nie wskazuje również na to, by gotów był bronić bardziej umiarkowanej tezy, która stała się ostatnio modna, iż to, co potocznie klasyfikuje się jako stany mentalne, jest faktualnie tożsame ze stanami centralnego układu nerwowego. 9
10
Jakie pułapki m a zatem na uwadze Wittgenstein, gdy wyraża przekonanie, że musimy mieć się na baczności, kiedy filozofujemy na temat doświadczenia? Dostrzegam dwie takie pułapki. Pierwsza z nich polega na zapominaniu, że odnosząc się do prywatnych doświadczeń ^czynimy to w r a m a c h języka publicznego; odnosimy się do nich zgodnie z regułami językowymi i muszą istnieć publiczne kryteria po zwalające na rozstrzyganie, czy owe reguły są przestrzegane. Druga sprowadza się do założenia, iż m o ż e m y wiedzieć, jakie są nasze 9
Zob. Rudolf Carnap, The Unity of Science, Kegan Paul, Trench, Trubner and Co., London 1934. Zob. Gilbert Ryle, Czym jest umysł?, przeł. Witold Marciszewski, PWN, War szawa 1970. 1 0
190
V. Wittgenstein,
Carnap
i
Ryle
własne doświadczenia, natomiast możemy jedynie domyślać się, ale nie możemy rzeczywiście wiedzieć, jakie są doświadczenia innych. R o z w a ż m y kolejno obie tezy. Rdzeń argumentacji, na której opiera się pierwsza z nich, jest zawarty w pewnym słynnym paragra fie Dociekań. „ W y o b r a ź m y sobie taki przypadek: chcę prowadzić dziennik nawrotów pewnego doznania. Kojarzę więc to doznanie ze znakiem «D» i każdego dnia, w którym m a m to doznanie, wpisuję ów znak do kalendarza. - Chciałbym przede wszystkim zauważyć, że definicji tego znaku nie daje się wypowiedzieć. - Ale mogę ją podać sam sobie, jako swego rodzaju definicję ostensywną! - W jaki spo sób? Czy mogę doznanie wskazać? - Nie w zwykłym tego słowa znaczeniu. Jednakże wymawiając lub zapisując ów znak skupiam na doznaniu uwagę - czyli wskazuję je niejako wewnętrznie. - I po co ta ceremonia? Bo tylko na to rzecz wygląda! Definicja służy przecież do tego, by ustalać znaczenie znaku. - Jednakże realizuje się to właś nie przez skupienie uwagi: albowiem dzięki temu zapamiętuję zwią zek znaku z doznaniem. - «Zapamiętuję» może tu znaczyć jedynie: proces ten sprawia, że związek ów będę sobie w przyszłości prawid łowo przypominał. Tylko że w naszym przypadku nie m a m żadnego kryterium prawidłowości. Chciałoby się tu rzec: prawidłowe jest to, co mi się prawidłowe wyda. To zaś znaczy jedynie, że o «prawidłowości» nie ma tu co m ó w i ć " . 11
W tym miejscu ktoś mógłby jednak wysunąć zarzut, iż można polegać na własnej pamięci jako na kryterium prawidłowości. Można by również sprawdzać jedno przypomnienie odwołując się do innego przypomnienia. Ale Wittgenstein nie zgodziłby się z takim poglądem. Wyobraża sobie, że j e g o rozmówca sugeruje, iż można by sprawdzić, czy pamięta się godzinę odjazdu pociągu przywołując na myśl obraz rozkładu jazdy, i odrzuca tę sugestię na tej podstawie, że „zjawisko to musiałoby teraz faktycznie spowodować trafne przypomnienie. Gdyby wewnętrzny obraz rozkładu jazdy nie mógł być sam spraw dzany z punktu widzenia swej trafności, to jakżeż mógłby potwier dzać trafność przypomnienia pierwszego? (To tak, jakby ktoś kupił Dociekania
filozoficzne,
I, 258.
191 kilka egzemplarzy dzisiejszej gazety po to, by się upewnić, że pisze 12
ona p r a w d ę . ) " Jest to sugestywne porównanie, ale nie sądzę, by argumentacja, którą ma ono wspierać, była zasadna. Wydaje się bowiem, iż Witt genstein przeoczył to, iż każde sprawdzenie użycia języka musi prę dzej czy później zależeć od tego, co nazywam aktem pierwotnego rozpoznawania. By powrócić do przykładu podanego przez Wittgensteina, przyjmuje się tu założenie, iż nie wystarczy, bym sprawdził moje przypomnienie pory, o jakiej pociąg powinien odjechać przywo łując wzrokowy obraz strony rozkładu jazdy. Muszę sprawdzić z ko lei to przypomnienie faktycznie spoglądając na tę stronę. Ale jeśli nie mogę zaufać w tym miejscu mojemu wzrokowi, o ile nie mogę roz poznać cyfr, które, j a k widzę, zostały tam napisane, to nadal nie znajduję się w lepszej sytuacji. M o g ę wprawdzie odwołać się do świadectwa innych osób, ale wówczas muszę rozumieć odpowiedzi, jakich mi udzielają. Muszę poprawnie zidentyfikować znaki, którymi się posługują. Nie chodzi tu o trywialną kwestię, iż ciąg sprawdzeń nie może w praktyce wydłużać się w nieskończoność, nawet jeśli teo retycznie nic go nie ogranicza, lecz raczej o to, że cały ciąg jest zu pełnie bezwartościowy, jeśli w jakimś momencie nie zostaje przecięty. Wszystko jest zawieszone w próżni, o ile nie istnieje jeden element, który jest identyfikowany bezpośrednio. Wittgenstein myli się również sugerując, że potwierdzanie jednego przypomnienia przez odwoływanie się do innego przypomnienia jest poślednim substytutem jakiejś innej metody weryfikacji. Nie ma innej metody weryfikacji. Niezależnie od tego, czy muszę zidentyfikować przedmiot, zdarzenie, wyobrażenie czy znak, mogę polegać jedynie na mojej pamięci. Różnica polega tylko na tym, w jakim stopniu przypomnienia sprawdzają wiarogodność innych przypomnień. Warto zauważyć, że z punktu widzenia tej argumentacji nie ma istotnej różnicy między użyciem znaków w taki sposób, by odnosiły się do „publicznych" przedmiotów, i takim użyciem znaków, by od nosiły się do „prywatnych" przeżyć. Jeśli sposób, w jaki odnoszę się 1 2
Tamże, I, 265.
192
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
do jakiegoś publicznego przedmiotu, wydaje się innym użytkowni kom języka dewiacyjny, mogą oni przyjąć rozmaite strategie postępo wania. Mogą ocenić, iż ponosi za to winę moja percepcja, bądź że próbuję wprowadzić ich w błąd, albo że popełniam błąd językowy. To, jakie wyjaśnienie przyjmą, zależało będzie od okoliczności wią żących się z konkretnym przypadkiem. M o g ą z r ó w n y m powodze niem rozstrzygnąć, że to moje słowa lub moje doznania są dewiacyj ne, jeśli zdam im sprawę z moich wrażeń, które nie harmonizują z ich obserwacjami mojego zachowania. Przemawia to, w istocie, za słusznością tezy, której konsekwentnie broni Wittgenstein, iż w pra ktyce nie bylibyśmy w stanie nauczyć się i uczyć innych, słów do tyczących naszych w r a ż e ń , o ile nie posiadają one charakterys tycznych przejawów „zewnętrznych". Nie wynika z tego jednak wca le, że wówczas gdy odnosimy się do naszych wrażeń, odnosimy się do owych przejawów, czy choćby, że zachodzi między nimi jakikol wiek związek logiczny. Jest faktem przygodnym, iż odpowiedniości zachodzącej między doświadczeniami naszych „zewnętrznych" zmy słów, dzięki której przedmioty percepcji m o g ą być pojmowane ja ko publiczne, nie dorównuje odpowiedniość między naszymi prze życiami. Faktem przygodnym jest nawet to, iż tylko nieliczni z nas, a m o ż e nawet zgoła nikt, nie jest obdarzony zdolnościami telepa tycznymi. Drugą z tez, której postanowiłem się przyjrzeć, również można zilustrować pewnym paragrafem z Dociekań. „Jak dalece więc - pyta Wittgenstein - doznania moje są prywatne? - Cóż, tylko j a mogę wiedzieć, czy rzeczywiście doznaję bólu; inni mogą się tego jedynie domyślać. - W pewnym sensie jest to fałszem, w innym niedorzecz nością. Jeżeli słowa «wiedzieć» używamy tak, j a k się go zwykle uży wa (a jak inaczej mielibyśmy go używać), to inni bardzo często wie dzą, kiedy odczuwam ból. - Owszem, ale przecież nie z taką pewno ścią, z jaką ja sam to wiem? - O mnie w ogóle nie można mówić (chyba że żartem), iż wiem, że czuję ból. Bo co by to miało znaczyć - poza tym, że go czuję? Nie można mówić, że inni dowiadują się o moich doznaniach je dynie poprzez moje zachowanie, gdyż nie można mówić o mnie, że się o nich dowiaduję. Ja j e mam.
193 To prawda: o innych można mówić sensownie, że wątpią, czy czuję ból, ale nie można tego powiedzieć o mnie s a m y m " . W świetle uwagi, którą, jak mieliśmy się okazję przekonać, Witt genstein poświęca filozoficznemu zagadnieniu wiedzy o innych umy słach w The Blue Book, pobieżny sposób potraktowania tego zagad nienia jest dość zaskakujący. Jego stanowcze oddalenie również nie jest przekonujące. Nawet gdyby było prawdą, iż nie można powie dzieć, że dowiaduję się o moich wrażeniach, nie wynikałoby z tego nic w sprawie tego, j a k dowiadują się o nich inni ludzie, sam Witt genstein mówi bowiem, że często o nich się dowiadują; a zwłaszcza nie wynikałoby, że rozporządzają oni innymi środkami nabywania tej wiedzy poza obserwacją moich zachowań. Nie znaczy to, że nie dys ponują oni innymi środkami - mogą rozporządzać świadectwami fi zjologicznymi, a nawet telepatycznymi - idzie tylko o to, że argu ment Wittgensteina pozostawia tę kwestię zupełnie otwartą. 13
Być może Wittgenstein ma rację twierdząc, że żadnego sensu nie m a dla mnie powiedzenie o mnie s a m y m , iż wątpię, czy czuję ból, j a k k o l w i e k nie jest to pogląd bezsporny. C. I. Lewis na przy kład, j a k j u ż się przekonaliśmy, twierdził, iż wszystkie sądy, włą cznie z sądami o własnych aktualnych wrażeniach, są podatne na błąd. Z pewnością m o ż n a mieć wątpliwości co do p o p r a w n e g o opi su przeżycia, na przykład wrażenia barwy, które staje się czyimś udziałem, ale takie p r z y k ł a d y m o ż n a by z a p e w n e uchylić na tej ^podstawie, iż wątpliwości odnoszą się tu jedynie do doboru słów, a nie d o j a k i c h k o l w i e k faktów. Z u w a g i na cel tych r o z w a ż a ń można pozostawić tę kwestię otwartą, gdyż niezależnie od jej roz strzygnięcia, nie m o ż e mieć ono takiej konsekwencji, iż tylko żar tem m o ż n a o m n i e p o w i e d z i e ć , iż wiem, że m n i e boli. Wittgen stein miał przypuszczalnie na myśli to, że bardzo trudno j e s t wy myślić k o n t e k s t y , w k t ó r y c h p o w i e d z e n i e „ W i e m , że m n i e b o l i " miałoby j a k i k o l w i e k sens. M o ż n a sobie w y o b r a z i ć , iż ktoś m ó w i w ten sposób do sceptycznego lekarza, chociaż zwrot taki j a k „Za pewniam pana, że to rzeczywiście mnie boli" byłby bardziej natu1 3
Tamże, I, 246.
194
V. Wittgenstein,
Carnap
i
Ryle
ralny. P o w o d e m , dla którego jest tak niewiele, albo nawet nie ma w ogóle okoliczności, w których m o ż n a by powiedzieć, iż wie się 0 bólu, nie jest to, iż mówiłoby się w ó w c z a s coś p o z b a w i o n e g o sensu, lecz to, że jeśli m ó w i m y to serio, to niemal z konieczności mó wimy prawdę. Nie chcę przez {o powiedzieć, że doznawanie bólu 1 wiedza o bólu są po prostu r ó w n o w a ż n e , sądzę bowiem, że o isto tach czujących, które nie władałyby j ę z y k i e m , można byłoby zgodnie z prawdą powiedzieć, że doznają bólu, ale o tym nie wiedzą; nie przeczę jednak, iż informacja, jaką otrzymujemy, kiedy ktoś mówi „ W i e m , że mnie boli", nie wykracza poza to, co wywnioskowaliby śmy już z tego, co skłonni bylibyśmy uznać za szczere wypowiedze nie słów: „Boli mnie". W y n i k a z tego j e d n a k , iż rzeczywiście można wiedzieć, że o d c z u w a się ból, a zdanie, za pomocą którego wyraża się tę wiedzę, nie jest wcale pozbawione sensu, lecz prawdziwe. W książce O pewności, która została opublikowana po raz pierw szy w 1969 r., osiemnaście lat po śmierci Wittgensteina, składającej się z notatek, które spisywał w ciągu osiemnastu ostatnich miesięcy swojego życia, Wittgenstein posuwa tę linię rozumowania o wiele da lej. Pretekstem do wyłożenia argumentu, który przewija się przez te notatki, jest M o o r e ' o w s k a obrona zdrowego rozsądku. Wittgenstein nie neguje prawdziwości, a nawet pewności sądów tego rodzaju, które obiera za przykłady Moore. Przeciwnie, twierdzi, iż wyrażanie jakich kolwiek wątpliwości co do ich prawdziwości byłoby w normalnych okolicznościach pozbawione sensu. Równocześnie argumentuje jednak, że gdyby podawanie ich w wątpliwość było sensowne, do rozwiania wątpliwości nie wystarczyłoby po prostu powiedzieć, iż wiemy, że są one prawdziwe. C o więcej, sądzi, iż Moore popełnia błąd, że to właśnie mówi. Powodem, dla którego stawia mu zarzuty, nie jest to, iż owe sądy same przez się są mniej pewne, niż zakłada M o o r e , ale to, że powiedzenie - w okolicznościach, w których robi to Moore takich rzeczy jak „Wiem, że to jest ręka", czy „Wiem, że Ziemia ist niała w przeszłości przez wiele lat" jest niewłaściwym użyciem słowa „Wiem". Wittgenstein ma tutaj na uwadze to samo, co skłoniło go wcześ niej do powiedzenia, iż zdania takie jak „Wiem, że mnie boli" są po zbawione sensu. Jest przekonany, iż w obu zbiorach przypadków wy-
195 rażamy nie zwykły sąd empiryczny, ale to, co postanawia nazywać ^sądem gramatycznym". W rzeczywistości mówimy wówczas „Nie ma w tym przypadku czegoś takiego jak wątpliwość" albo „Wyrażenie «Ja nie wiem» nie ma w tym przypadku żadnego sensu". Wittgen stein dochodzi do wniosku, iż wynika z tego, „że «Ja wiem» również nie ma sensu" . Mieliśmy już okazję przekonać się, że jest to wniosek błędny. Nawet wówczas, gdy użycie wyrażenia „Wiem, że" nie służy żadne mu celowi, a w gruncie rzeczy nawet wówczas, gdy jest ono zwod nicze, gdyż sugeruje, że zachodzą wyjątkowe okoliczności, podczas gdy takie okoliczności nie zachodzą, nie pociąga to za sobą, że ów sposób użycia tego wyrażenia jest pozbawiony sensu, a nawet, że nie zostaje ono użyte do wyrażenia czegoś, co jest prawdą. Warto chyba zilustrować to innym przykładem. Chociaż ludzie są najczęściej prze konani o prawdziwości tego, co twierdzą, konwencjonalnym efektem poprzedzenia jakiegoś twierdzenia słowami „jestem przekonany, że" jest osłabienie jego siły. Sugeruje to bowiem, iż ktoś nie jest pewien tego, co następuje dalej. Jeśli powiem, na przykład, „Jestem przeko nany, że Smith został wybrany", angażuję się w to twierdzenie w mniejszym stopniu, niż gdybym powiedział wprost: „Smith został wybrany". Niemniej, z pewnością nie wynika z tego, że wówczas, gdy mówię coś wprost, nie jestem o tym czymś przekonany. Podob nie, z faktu, iż mówienie takich rzeczy jak „Wiem, iż wydaje mi się to czerwone" albo „Wiem, że to są moje ręce" może być bezcelowe, a nawet zwodnicze, nie wynika wcale, że to, co mówię, nie jest prawdą. 14
:
Wchodzi tu jednak w grę coś więcej niż konsekwencje naszego sposobu użycia słowa „wiedzieć". Powód, dla którego Wittgenstein nie jest gotów mówić, iż wie o prawdziwości takich sądów jak „To jest ludzka ręka" jest dokładnie taki sam jak powód, dla którego Moore mówi, iż wie, że są one prawdziwe; mianowicie taki, że w odpowied nich warunkach nie może być żadnych wątpliwości co do ich pra wdziwości. Obaj akceptują również konsekwencję, że nie może być 4
O pewności, przeł. Małgorzata Sady i Wojciech Sady, Biblioteka Aletheia, War:;szawa 1993, paragraf 58.
196
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
żadnych wątpliwości co do istnienia fizycznego świata zdrowego roz sądku. Poruszaliśmy j u ż tę kwestię omawiając stanowisko Moore'a. Teraz interesuje nas jednak to, w jakiej mierze stanowisko to podzie lał Wittgenstein. C ó ż takiego kryje się w naszym przeświadczeniu o istnieniu świata fizycznego, że uważa j e za nienaruszalne? Odpowiedź jest taka, iż Wittgenstein nie uważał go za zwykłe przekonanie faktualne, lecz raczej za część systemu, w ramach które go ocenia się prawdziwość i fałszywość naszych przekonań faktualnych. Mówiąc słowami Wittgensteina „Wszelkie sprawdzanie, wszelkie potwierdzanie i obalanie hipotez zachodzi zawsze wewnątrz systemu. System ten nie jest mianowicie mniej lub bardziej arbitralnym pun ktem wyjścia dla wszystkich naszych argumentów, lecz należy on do istoty tego, co nazywamy argumentem. System jest nie tyle punktem wyjścia, co żywiołem, w którym żyją a r g u m e n t y " . Nie przeszkadza to jednak wcale temu, by system ów był podatny na zmiany, ale je go sądy są chronione przed wątpieniem o tyle, o ile nie zdarza się nam podawać ich w wątpliwość dopóty, dopóki zajmują w systemie swoje miejsce. „Co powstrzymuje mnie - pyta Wittgenstein - od przypuszczenia, że ten stół znika albo zmienia swój kształt i kolor, gdy nikt nie zwraca na niego uwagi, a gdy ktoś znów nań spojrzy, powraca do swego dawnego stanu? - «Lecz któż coś takiego przypu s z c z a ć - można by r z e c " . Następnie pisze: „Widzimy tutaj, że idea «zgodności z rzeczywistością» nie m a żadnego j a s n e g o zastosowa n i a " . Zakładam, że Wittgensteinowi chodzi tutaj o to, że pojęcie zgodności z rzeczywistością może pojawić się tylko na gruncie pew nych założeń. Same założenia nie są ani zgodne, ani niezgodne z rze czywistością. Określają one naturę rzeczywistości, do zgodności z któ rą staramy się dążyć. 15
16
17
Nie jest wszakże jasne, jak daleko miałyby sięgać owe założenia. Wittgenstein mówi o systemie, który jest przez nie definiowany, jako o odziedziczonym obrazie świata, a o jego sądach jako o części „ja kiegoś rodzaju mitologii" . „Można by sobie wyobrazić - pisze - że pewne zdania o formie zdań empirycznych stwardniały i funkcjonowa18
1 5
T a m ż e , 105.
1 8
Tamże, 95.
1 6
T a m ż e , 214.
1 7
T a m ż e , 215.
197 ły j a k o kanały dla niestwardniałych, płynnych zdań empirycznych; i że ten stosunek zmienił się z czasem, kiedy zdania płynne stward niały, a twarde stały się płynnymi. Mitologia może na nowo popaść w stan płynny, koryto myśli może się przesunąć. Rozróżniam jednak ruch wody w korycie rzeki od przesunięcia samego koryta, choć nie ma między nimi ostrego podziału. Lecz jeśli ktoś by powiedział: «Tak więc logika również jest nauką empiryczną», to nie miałby ra cji. Słusznym jest jednak, że to samo zdanie można raz traktować jako coś do sprawdzania empirycznego, a raz jako regułę sprawdzania" . 19
Fragment ten jest interesujący z kilku powodów. Pomimo zakazu, by nie traktować logiki jako nauki empirycznej, wydaje się osłabiać rozróżnienie analityczne-syntetyczne. W o l n o w k a ż d y m razie powie dzieć, iż pewności, nawet jeśli jest to tylko pewność prowizoryczna, nie uzyskuje się już za cenę niemówienia niczego o świecie. Nie wy daje się bowiem, by „twardnienie" sądów empirycznych miało być traktowane jako coś, co pozbawia j e treści empirycznej. Jak należy jednak interpretować to, co Wittgenstein mówi o elementach naszego obrazu świata jako o części pewnego rodzaju mitologii? Nie kryje się w tym, jak sądzę, sugestia, że ów obraz jest fałszywy, lecz raczej, że to, co uważamy za naturę rzeczy, nie jest niezależne od sposobu, w jaki jest przez nas opisywane. W.V. O. Quine miał później zauwa żyć w Ontological Relativity i w innych pracach, iż nasze sądy doty czące tego, co istnieje, są zawsze uwikłane w jakąś teorię . Możemy zastąpić jedną teorię inną, ale nie możemy zupełnie oderwać się od teorii i widzieć świat nieprzesłonięty żadną wcześniejszą koncepcją świata. Niezależnie od tego, czy Wittgenstein zaakceptowałby takie sformułowania, niemożliwość istnienia jakiegokolwiek procesu po znawczego, który wymagałby oderwania świata od języka, wydaje się być kluczowym aspektem jego stanowiska. Wittgenstein nawiązuje tu do słynnego powiedzenia Kanta,, iż „naoczność bez pojęć jest ślepa", a jego rozważania antycypują nie tylko poglądy Quine'a, lecz także Ways of Worldmaking Nelsona G o o d m a n a . 20
21
1 9
Tamże, 96-98.
2 0
Zob. poniżej, rozdział IX.
2 1
Zob. rozdział IX, poniżej, s. 322-326.
198
Carnap i semantyka Podobne ustępstwa na rzecz relatywizmu można znaleźć w póź niejszych pracach Rudolfa Carnapa. Opisywałem już, jak doszło do tego, że pod wpływem Alfreda Tarskiego Carnap doszedł do wniosku, iż przechodząc od składni do semantyki nie popadamy w metafizykę. Jedną z konsekwencji owego zwrotu było to, że Carnap sam opubli kował trzy książki poświęcone semantyce: Introduction to Semantics w 1942 r., Formalization in Logic w 1943 r. oraz Meaning and Ne~ cessity w 1946 r. Najważniejszą z nich jest Meaning and Necessity, w której Carnap twierdzi, że sformułował nową metodę analizowania znaczenia wyrażeń językowych, jak również położył semantyczne pod stawy pod logikę modalną. Ta nowa metoda ma polegać na wyeli minowaniu „tradycyjnego założenia", iż wyrażenia językowe nazywają byty konkretne lub abstrakcyjne, i zastąpieniu go przypisywaniem im ekstensji i intensji. Ponieważ jednak mówi się, że wyrażenia „desyg nują" swoje ekstensje i intensję, nie jest jasne, czy nie jest to tylko zmiana nominalna. Carnap twierdzi, iż każde desygnowanie, jak to określa, odnosi się zarówno do pewnej intensji jak i pewnej ekstensji. W rzeczywistości m o ż n a mieć pewne wątpliwości co do tego, czy j e g o system nie jest zbudowany w taki sposób, iż pozwala jedynie na desygnowanie bytów intensjonalnych , ale tej kwestii nie musimy tutaj poruszać. Bytami intensjonalnymi, do których miałyby się odno sić stałe indywiduowe, deskrypcje, predykaty i zdania oznajmujące, są, odpowiednio, pojęcia jednostkowe, własności i sądy, a odpowia dającymi im ekstensjami są indywidua, klasy i wartości logiczne. Carnap podkreśla, iż wprowadzone przezeń intensję, włącznie z poję ciami j e d n o s t k o w y m i , nie są konstruktami intelektualnymi. Są one o b i e k t y w n i e realne. O d r z u c a jednocześnie zarzut hipostazowania. „W m o i m rozumieniu - m ó w i - h i p o s t a z o w a n i e , substancjalizacja czy też reifikacja polega na tym, iż mylnie bierze się za rzeczy by ty, które rzeczami nie są" . Tak więc pojęcia jednostkowe, własno22
23
2 2
Zob. Donald Davidson, The Method of Extensions and Intension w: Tłie Philo sophy of Rudolf Carnap, O p e n Court, L a Salle i C a m b r i d g e University Press, London 1963. Meaning and Necessity, T h e University of Chicago Press, Chicago 1947, s. 22. 2 3
Carnap
i
semantyka
199
ści i sądy nie powinny być pojmowane j a k o rzeczy. Zdaniem Carna pa nie przeszkadza to jednak wcale temu, by były one istotnie byta mi obiektywnymi. Gwałtowny atak na całe Carnapowskie podejście do analizy zna czenia przypuścił Gilbert Ryle - piastujący już wówczas katedrę me tafizyki w Oksfordzie - w uwagach o Meaning and Necessity, które ukazały się w piśmie „Philosophy", w tomie XXIV(1949). Artykuł ten został później przedrukowany w pierwszym tomie Collected Papers Ryle'a. Ryle podsumowuje książkę Carnapa j a k o „zdumiewające połączenie technicznego wyrafinowania i filozoficznej n a i w n o ś c i " . Dostrzega on źródło owej naiwności w tym, iż Carnap milcząco przyjmuje doktrynę Fregego, iż „pytać, co znaczy wyrażenie «E»? to pytać, względem czego «E» pozostaje w takiej relacji, w jakiej «Fido» pozostaje do Fido?" czyli, innymi słowy, doktrynę głoszącą, że „Znaczeniem każdego słowa jest rzecz, proces, osoba, lub byt, które go nazwą własną jest o w o w y r a ż e n i e " . Ryle określa to mianem „groteskowej teorii" i dowodzi, że nie sprawdza się ona nawet w przypadku wyrażeń nazwowych. Świadczy o tym trudność, która doprowadziła Fregego do utożsamiania znaczeń (Bedeutungen) wyra żeń „gwiazda wieczorna" i „gwiazda poranna", natomiast rozróżniania ich sensów (Sinne) i potraktowania owych sensów j a k o przedmiotów, które wyrażenia te miałyby nazywać w mowie zależnej bądź trybach modalnych. Carnap p r z e p r o w a d z a w istocie to s a m o rozróżnienie przypisując tym d w ó m wyrażeniom tę samą ekstensję, planetę Wenus, i uznając, że desygnują one dwa „pojęcia jednostkowe". W istocie, jak wykazał j u ż Russell, dla znaczenia takich wyrażeń nie jest istot ne, jaka ekstensja im przysługuje, względnie nie przysługuje. By po służyć się przykładem Ryle'a, doskonale rozumiemy, co rozumie się przez wyrażenie „pierwszy amerykański papież", choć nie istnieje nikt, kogo by ono nazywało. Mówienie, że nazywa ono jakiś sens bądź desygnuje p e w n e pojęcie jednostkowe, jest tylko przewrotnym sposobem powiedzenia, że mimo iż wyrażenie to nie nazywa niczego, jest ono sensowne. Jeszcze bardziej przewrotne są próby zastosowania 24
25
2 4
G. Ryle, Collected
2 5
Tamże, s. 226.
Papers,
Hutchinson, London 1971, t. 31, s. 235.
200
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
modelu nazw własnych do wyrażeń, które nie aspirują nawet d o peł nienia funkcji mówienia o czymkolwiek. Rozwiązanie pozornego spo ru, czy wyrażenia predykatywne oznaczają własności, czy klasy, jest takie, iż nie będąc nazwami, nie oznaczają ani jednego, ani drugiego. U Carnapa oznaczają natomiast i jedno, i drugie; klasy - ekstensjonalnie, a własności - intensjonalnie. Carnap wpada również, podobnie j a k Frege, w pułapkę konieczności wskazania tego, co jest nazywane przez zdania oznajmujące, i tak j a k Frege zadowala się „osobliwym wynalazkiem" , którym jest, jak wiadomo, wartość logiczna, to zna czy przedmiot Prawda, albo przedmiot Fałsz. Raz jeszcze idzie śla dem Fregego przypisując zdaniom sensy, choć, j a k widzieliśmy, nazy wa je intensjami, i mówi, iż desygnują one sądy, podczas gdy u Fre gego nazywały one myśli. Nie chcę przez to powiedzieć, że zdaniom nie przysługują sensy, albo że użycie słowa „sąd" jest zawsze narażo ne na zarzuty. Błąd polega na utożsamianiu „posiadania sensu" z „byciem nazwą" i potraktowaniu „myśli" bądź sądów j a k o bytów istniejących. Carnap jest w błędzie, gdy zarzeka się, iż nie tworzy hipostaz. A przecząc temu, że pojęcia jednostkowe, własności i sądy są „rzeczami", powoduje, iż to, czym miałyby one być, staje się j u ż cał kiem niejasne. 26
Carnap odpowiedział na atak Ryle'a w artykule Empiricism, Semantics and Ontołogy, który ukazał się po raz pierwszy w „Revue Internationale de Philosophie" w 1950 r., a sposób, w jaki bronił swojej procedury, przyjął bardzo interesującą formę. Argumentacja Carnapa opiera się głównie na wprowadzonym przezeń rozróżnieniu między tym, co nazywa wewnętrznymi i zewnętrznymi zagadnieniami istnienia. Zagadnienia wewnętrzne, jak sama nazwa wskazuje, to za gadnienia, które powstają w ramach aparatu pojęciowego pewnego sy stemu i są rozstrzygane przy pomocy kryteriów, które podsuwa ów system. Tak więc, jeśli m ó w i m y na poziomie zdroworozsądkowym, istnieją ogólnie przyjęte procedury, które pozwalają rozstrzygać, czy istnieją takie rzeczy jak buty, statki, pieczęci łąkowe, kopalnie srebra, złote góry, małpy i jednorożce. Jeśli natomiast mówimy na poziomie 2 6
Tamże, s. 228.
Carnap
i
semantyka
201
fizykalnym, pytania takie j a k to, czy istnieją protony albo czy istnieje flogiston są ostatecznie rozstrzygane na podstawie obserwacji, ale również w kontekście możliwości uznania pewnych teorii. W dziedzi nie matematyki, względnie logiki, istnieją formalne metody rozstrzyga nia, czy w takim-to-a-takim przedziale istnieją liczby pierwsze, albo czy istnieją zbiory posiadające takie-to-a-takie własności. Jeśli mówi my o mitologii albo literaturze, zagadnienia wiążące się z istnieniem postaci odpowiadających takiemu czy innemu opisowi są rozstrzygane przez odwoływanie się do odpowiednich tekstów. Nie znaczy to, że w obrębie nauki i innych dyscyplin nie mogą nigdy występować kon trowersje. Nierozstrzygnięte zagadnienia pojawiają się zarówno w ma tematyce, jak w historii. Na gruncie logiki mogą się nawet pojawiać spory dotyczące prawomocności pewnych typów dowodów. Idzie jed nak o to, że z chwilą gdy kryteria tego, co możliwe do zaakceptowa nia, zostały ustalone, pytanie, czy są one spełnione, jest już wewnę trznym zagadnieniem odpowiedniej dyscypliny. Otóż jest rzeczą typową dla filozofów, iż zagadnienia istnienia, które stawiają, charakteryzują się niemal zawsze wysokim stopniem ogólności. Są to zagadnienia takie jak: Czy istnieją przedmioty mate rialne? Czy istnieją dane zmysłowe? Czy istnieją liczby? Czy istnieją sądy? Kłopot polega na tym, jak należy j e interpretować. Jeśli są one interpretowane j a k o pytania wewnętrzne, to, j a k zauważa Carnap, ma ją one oczywiste odpowiedzi, w zależności od tego, czy aparat poję ciowy, w obrębie którego się poruszamy, jest, względnie nie jest, go towy na ich przyjęcie. Tak, istnieją przedmioty fizyczne; ten stół jest przedmiotem fizycznym. Tak, istnieją liczby: 3 jest liczbą. Tak, ist nieją postaci fikcyjne; pan Micawber jest postacią fikcyjną. Z drugiej r strony, jeśli ktoś m ó w i w ramach uniwersum dyskursu, w którym kryterium istnienia jest faktyczna lokalizacja w przestrzeni i w czasie, : to nie istnieją postaci fikcyjne, i, nawiasem mówiąc, nie istnieją rów: nież liczby. % Jak dochodzi do tego, że pytania dotyczące istnienia dają począ?- tek filozoficznym sporom? Wyjaśnienie zaproponowane przez Carnapa I jest takie, że stają się one kontrowersyjne, gdy traktujemy je jako py; tania zewnętrzne. Mówi, iż są one pytaniami zewnętrznymi, gdy inF terpretuje się j e nie j a k o pytania, które rodzą się w ramach danego
202
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
aparatu pojęciowego lub językowego, lecz jako pytania dotyczące sa mego aparatu. Carnap zgłasza tu sugestię, iż wówczas, gdy owe pyta nia są stawiane zewnętrznie, powinniśmy traktować je j a k o pytania o ogólną linię postępowania. Filozof, który mówi, że istnieją sądy, twierdzi, iż uważa za pożyteczne, np. przy konstruowaniu systemu se mantyki, zastosowanie terminologii, w której sądy występują jako przedmioty odniesienia. Filozof, który przeczy temu, że istnieją sądy, twierdzi, iż w swoim ujęciu semantyki może się obejść bez odwoły wania się do sądów, albo, być może, twierdzi coś mocniejszego: że wprowadzenie sądów zmniejszyłoby użyteczność jego systemu. Uwa ża, iż w istocie stanowiłyby one pewne ograniczenie. Zdania, które nie są analitycznie prawdziwe, muszą być sprawdzalne drogą obser wacji. Ponieważ j e d n a k aparatury pojęciowe, które decydujemy się przyjąć, są prawdopodobnie wyposażone we własne kryteria sprawdzalności, ograniczenia takie nie wywierają praktycznie żadnego wpły wu. Carnapowska zasada tolerancji, jak on sam ją określa, pozostawia nam swobodę wyboru dowolnego języka, który uznamy za użyteczny, niezależnie od tego, do jakiego rodzaju bytów ów język się odnosi. Czy rozróżnienie Carnapa daje się utrzymać? Sądzę, że tak, o tyle, o ile traktuje się j e jako wskazówkę mówiącą o różnych spo sobach, na jakie można odpowiadać na pytania egzystencjalne. Pyta niem wewnętrznym jest pytanie, które może zostać rozstrzygnięte dro gą przedstawiania przykładów tego rodzaju bytów, których istnienie jest przedmiotem sporu. Pytaniem zewnętrznym jest pytanie, w któ rym bądź nie dopuszcza się żadnych przykładów, bądź też dopuszcza się przykłady, ale nie są one traktowane j a k o rozstrzygające. Tak więc ktoś, kto nie wierzy w anioły, może po prostu przeczyć temu, iż tego rodzaju rzeczy istnieją, albo może uznać Gabriela i Michała za przykłady aniołów, przecząc jednocześnie temu, by którykolwiek z nich realnie istniał. Niezależnie od tego, jaką strategię postępowania obierze, jest mało prawdopodobne, by zadowoliła go teoria Carnapa, iż odrzuca jedynie pewien szczególny sposób mówienia. Jego stanowi sko nie sprowadza się bowiem do tego, iż dyskurs o aniołach jest kłopotliwy, ale do tego, że nic mu nie odpowiada, a może nawet, że nic nie mogłoby mu odpowiadać, o ile gotów jest twierdzić, że poję cie anioła jest wewnętrznie sprzeczne. Nie zadowoliłoby go również
Carnap
i
semantyka
203
stwierdzenie, że dyskurs o aniołach jest częścią dyskursu religijnego i że dyskurs religijny m a swoje własne standardy. Będzie chciał wówczas podać w wątpliwość owe standardy. Powinniśmy wykazać mu, iż ów dyskurs religijny nie jest niespójny, a jeśli zdołamy prze konać go, iż dyskurs ten ma jakiś sens, będzie z kolei kwestionował podstawy, na których jest on akceptowany. A w tym przypadku nie ma j u ż żadnego powodu, dla którego wymogi akceptowalności miały by być różne od tych, jakie rządzą w innych dziedzinach badań, na przykład w naukach przyrodniczych bądź w historii. Czy nie m a j e d n a k żadnych argumentów przemawiających na rzecz Carnapowskiej zasady tolerancji? Skłonny jestem sądzić, iż jest pewien argument, który wiąże się z zagadnieniem uznawania bytów abstrakcyjnych. Otóż możemy chcieć zbadać pewne związki logiczne nie wdając się przy tym w rozważania, co nadaje różnym zdaniom czy różnym predykatom to samo znaczenie, i wówczas użycie takich słów jak „sąd" i „własność" utrzymuje tę kwestię niejako w zawie szeniu. Z drugiej strony, jeśli, jak to ma miejsce w przypadku Carna pa, intencją wprowadzenia takich terminów jest sformułowanie teorii znaczenia, to, j a k dowodzi Ryle, o takiej teorii można w najlepszym razie powiedzieć, iż jest pusta, a w najgorszym, że jest jałowa. D o innej klasy przypadków należy zaliczyć te przypadki, w któ rych dopuszcza się przykłady, ale kategorię, do której one z pozoru należą, odrzuca się nie dlatego, iż nie m a ona właściwego zastosowa nia, lecz dlatego że jest podatna na redukcję. Tak więc, ktoś może zgadzać się z tym, że Francja jest państwem, a zarazem przeczyć te mu, że istnieją państwa. Nie musi przy tym wcale popadać w sprzecz ność, gdyż przecząc, by istniały państwa, chce przez to jedynie po wiedzieć, że państwa nie są niczym innym niż jednostki, które j e tworzą. W tym samym duchu ktoś, kto jest przekonany, że przedmio ty fizyczne są logicznymi konstruktami z danych zmysłowych, może przyznawać, że stół jest przedmiotem fizycznym, ale przeczyć temu, że przedmioty fizyczne istnieją; ktoś, kto wierzy, że matematykę . można zredukować do teorii mnogości, może zgadzać się z tym, że 3 jest liczbą, twierdząc zarazem, że nie istnieją liczby, a tylko zbiory. Wracając do Carnapa, można by powiedzieć, iż wówczas, gdy te1 go rodzaju osoby uznają takie przykłady, podchodzą d o pytania w
204
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
sposób wewnętrzny; podchodzą natomiast do niego w sposób zewnę trzny wówczas, gdy odrzucają kategorię. Byłoby to jednak w pewnym sensie zwodnicze, ponieważ sposób, w jaki owe osoby traktowałyby pytania zewnętrzne, różni się zasadni czo od podejścia C a r n a p o w s k i e g o . Zaprzeczenie istnienia kategorii, którą odrzucają, nie jest motywowane względami wygody. Przeciwnie, zgodziliby się oni, o d p o w i e d n i o , że niemal zawsze wygodniej jest mówić o przedmiotach fizycznych niż o danych zmysłowych i, przy najmniej w wielu kontekstach, wygodniej jest mówić o państwach niż o jednostkach, i wygodniej jest m ó w i ć o liczbach niż o zbiorach. W ich przypadku nie chodzi jednak o kwestię wygody, lecz o kwes tię pierwotności. Jeśli przedmioty fizyczne, państwa i liczby powinny zostać w y r u g o w a n e , to j e s t tak dlatego, iż u w a ż a się, że są one mniej bliskie faktom niż kategorie, które zajmują ich miejsce. Na jakiej podstawie można jednak twierdzić, że elementy pewnej kategorii D są bliższe faktom niż elementy innej kategorii C? Istnieją różne odpowiedzi na to pytanie. Jedna z nich głosi, że zdania o ele mentach kategorii C są przekładalne na zdania o elementach kategorii D, natomiast relacja odwrotna nie zachodzi. Jak mieliśmy się już okazję przekonać omawiając twórczość Bertranda Russella, byli tacy, którzy sądzili, iż jest to prawdą o przedmiotach fizycznych i danych zmysłowych. Nie udało im się jednak nigdy dokonać takiego przekła du; wydaje się, iż w tej sprawie można osiągnąć tylko tyle, iż poka że się, jak zdroworozsądkowa koncepcja świata fizycznego funkcjonu j e j a k o teoria w odniesieniu do podstawowego poziomu ąualiów zmy s ł o w y c h . Jest to stosunkowo słabe twierdzenie, ponieważ przedmio ty, które występują w tej teorii, nie są definiowane w terminach ele mentów pierwotnych, lecz postulowane. 27
Twierdzenie mocniejsze, które, j a k się wydaje, jest spełnione w przypadku państw i jednostek, głosi, że kategoria C jest redukowalna do kategorii D w tym sensie, iż żadne zdanie o elementach C nie może być prawdziwe, o ile nie jest prawdziwe pewne zdanie lub zbiór zdań o elementach D , chociaż, powtórzmy, relacja odwrotna nie Zob. The Central
Questions
of Philosophy
mojego autorstwa, rozdział V.
Carnap
i
semantyka'
205
zachodzi. Tak więc, jakkolwiek nie rozporządzamy żadnym zbiorem reguł pozwalających przekładać zdania o Francji jako o państwie na zdania o Francuzach, jest oczywiste, iż w tym sensie każde prawdzi we zdanie o Francji staje się prawdziwe dzieci zachowaniom Francu zów i innych osób, natomiast w przypadku wielu prawd dotyczących pojedynczych Francuzów ich przynależność państwowa nie jest czyn nikiem odgrywającym jakąkolwiek rolę. W przypadku liczb i zbiorów spełniony jest jednak nie tylko ten wymóg; wydaje się bowiem, by raz jeszcze (odwołać się do Russella, iż jeśli zinterpretujemy zbiory j a k o klasy, wymóg redukowalności za pomocą przekładu również zostanie spełniony Kłopot polega tutaj na tym, że przynajmniej część z tych, którzy wahają się, czy uznać licz by za pełnoprawne byty, oponuje w równej mierze przeciw uznaniu klas. Jest to prawdą, j a k j u ż wspominaliśmy, w przypadku współczes nych nominalistów, którzy dopuszczają dużą swobodę w wyborze in dywiduów występujących j a k o podstawowe (elementy czy też atomy w b u d o w a n y m przez nich systemie, ale nie godzą się na uznanie klas, w odróżnieniu od sum indywiduów czy całości z wyższego po ziomu. Ich argumentacja, jak już z a u w a ż y ł e m , jest taka, iż uznanie klas prowadzi do bezkresnego mnożenia bytów, co powoduje stały przyrost populacji tego, co Nelson Goodman nazwał „niezmiernie za ludnionym platońskim n i e b e m " . 28
29
Nominalista wydaje się rozporządzać m o c n y m i argumentami. Podstawowy zarzut, jaki można mu postawić, jest taki, że jeśli skazu je się na banicję klasy, wraz z nimi skazuje się na banicję znaczną cześć matematyki. Ujmując to łagodniej, wszystkie dotychczasowe re zultaty uzyskane przez nominalistyczne podejście do logiki matematy cznej daleko odbiegają od tego, co większość logików matematycz nych uznałaby za ogół możliwych do zaakceptowania wyników. W tym miejscu zwolennik Carnapa skłonny Ibyłby powiedzieć, że j e śli o w e wyniki są możliwe do zaakceptowania, to nie ma żadnych dalszych trudności. Jeśli interpretując pewne byty j a k o klasy otrzymu2 8
2 9
Zob. s. 12.
Nelson Goodman, Problems and Projects, Bobbs; Merrill Co., Indianapolis, N e w York 1972, s.- 159. Zob. poniżej, rozdział IX, s. 3 1 4 i n.
206
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
j e m y sądy prawdziwe, jest to wystarczający dowód na to, że klasy istnieją: w istocie, fakt, iż są one składnikami owych prawd, można by uznać za kryterium ich istnienia. Niewątpliwie ma rację, o tyle, o ile istnienie klas nie może być kwestią przygodną. Nominalista mu si z d e z a w u o w a ć samo pojęcie klasy, a to znaczy, że albo uważa pewne ogólnie przyjęte wyniki logiki matematycznej za niezrozumiałe, albo sądzi, że można j e zinterpretować w jakiś inny sposób, niż to się zwykle robi. Dochodzimy zatem do impasu, co każe nam sądzić, iż powinniśmy postępować zgodnie z wytycznymi Wittgensteina. Jeśli pomimo oczywistych trudności możemy z powodzeniem interpretować logikę i matematykę w sposób czysto formalny j a k o dziedziny zajmu jące się tylko przekształcaniem symboli, to dopóty, dopóki nie naru szymy naszych reguł, nie musimy troszczyć się o to, jakich podsta wień dokonuje się w naszych formułach. Jesteśmy jedynie zobowiąza ni do uznawania bytów występujących w sądach empirycznych, do których owe formuły są stosowane.
Gilbert Ryle i pojęcie
umysłu
Zagadnienie redukcji odgrywało szczególnie doniosłą rolę w spo rze dotyczącym relacji między materią i umysłem. Mieliśmy j u ż oka zję przekonać się, iż w dziejach filozofii pojawił się szeroki wachlarz poglądów na ten temat. W ostatnich latach dominowała tendencja do uznawania prymatu tego, co fizyczne. Jak już zauważyliśmy, było to prawdą w przypadku Carnapa; było to również prawdą w przypadku j e g o krytyka, Gilberta Ryle'a, który żył w latach (1900-1976), i cała j e g o filozoficzna kariera przebiegała w Oksfordzie. Ukończywszy stu dia z potrójną oceną celującą w Queen's College, został powołany na stanowisko wykładowcy filozofii w Christ Church College w 1924 r., a rok później został pracownikiem b a d a w c z y m i tutorem. Pozostał w Christ Church do wybuchu wojny, kiedy to otrzymał powołanie do Gwardii Walijskiej i pracował w wywiadzie wojskowym. Powróci wszy do Oksfordu po wojnie jako profesor metafizyki i członek Mag dalen College, odszedł z katedry na emeryturę w 1967 r. Poza wpły w e m , jaki wywierał za pośrednictwem nauczania i pisarstwa, Ryle
Gilbert
Ryle i pojęcie
umysłu
207
odegrał również kluczową rolę w rozwoju studiów doktoranckich w Oksfordzie po wojnie. W latach 1948-1971 był wydawcą pisma „Mind". Jego eseje i recenzje pochodzące z lat 1928-1970, opubliko wane w dwóch obszernych tomach w 1971 r., obejmują prace wno szące istotny wkład do historii filozofii i filozofii logiki, ale najważ niejszym dziełem R y l e ' a było The Concept of Mind (przekł. pol. Czym jest umysł?), które ukazało się w 1949 r. Prócz tego, za życia R y l e ' a ukazały się jeszcze dwie książki: Dilemmas - w 1954 r. oraz Plato*s Progress, praca, która po części jest przedsięwzięciem z za kresu historii starożytnej. Niewielki tom esejów Ryle'a, On Thinking, opublikowano pośmiertnie w 1979 r. Będziemy się tutaj zajmować j e dynie poglądami zawartymi w pracy Czym jest umysł?. Po dzień dzisiejszy książka Czym jest umysł? zachowała się przede wszystkim w pamięci dzięki ukutemu przez R y l e ' a wyrażeniu „duch w maszynie". Wyrażenie to miało charakteryzować pewien mi tyczny pogląd, który Ryle przypisywał Descartes'owi, dotyczący rela cji między ciałem i umysłem, a celem, do jakiego otwarcie przyzna wał się Ryle, było zniszczenie tego mitu. W e wstępie do książki Ryle mówi, że „Mit jest, oczywiście, czymś innym niż bajki dla dzieci. Polega on na tym, że fakty należące do jednej kategorii ujmuje się w pojęciach właściwych dla innych kategorii. Stąd też burzenie mi tów nie polega na kwestionowaniu faktów, ale na o d m i e n n y m ich uporządkowaniu" . Pierwszym pytaniem, jakie się nasuwa, jest to, ja ką ogólną formę przyjmuje to odmienne uporządkowanie? Czy Ryle przeprowadził lub próbował przeprowadzić całościowe przeniesienie tego, co mentalne, do sfery tego, co fizyczne? 30
Wiele świadectw wskazuje, że istotnie miał taką intencję. Pisze np., że „Przez całą tę książkę przewija się myśl, że gdy charaktery zujemy ludzi przy pomocy terminów psychologicznych, to nie jest to wysuwanie niesprawdzalnych wniosków co do jakichś procesów prze suwających się j a k zjawy w niedostępnym dla nas strumieniu świado mości. Jest to natomiast mówienie o tym, w jaki sposób zachowują się ludzie, gdy oddają się rozmaitym czynnościom, dostępnym z zasaCzym jest
umysł?,
s. 39.
208
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
31
dy dla obserwacji z zewnątrz" . W innym miejscu przeczy temu, że istnieją zdarzenia m e n t a l n e , jeżeli utożsamia się j e ze zdarzeniami „które by zachodziły w jakimś świecie o innym statusie" ; twierdzi również, że życie ludzkie „nie jest rozszczepione na dwa ciągi zda rzeń zachodzących w różnego rodzaju rzeczy wis tościach" . Dowodzi, że „przypisywanie motywu jakiemuś konkretnemu działaniu nie jest wnioskowaniem przyczynowym o nie oglądanym zdarzeniu, lecz jest potraktowaniem zdania o tym epizodzie j a k o szczególnego przypadku twierdzenia, które dotyczy ogólniejszej prawidłowości" i że ani pos trzeganie, ani wyobrażanie nie pociąga za sobą uświadamiania sobie prywatnych przedmiotów; słowem, że „gdy mówimy o ludzkim umy śle, nie chodzi nam o jakąś składnicę, w której można przechowywać przedmioty nie nadające się do przechowywania w czymś, co nosi nazwę «świata fizycznego»; chodzi nam o ludzkie zdolności, podatno ści i skłonności do robienia pewnych rzeczy lub poddawania się cze muś w zwykłym, codziennym ś w i e c i e " . 32
33
34
35
Ten i wiele innych, podobnych fragmentów tekstu wskazuje, że Ryle opowiada się za poglądem, iż cały nasz dyskurs o stanach i procesach psychicznych może zostać przeformułowany w taki spo sób, aby wyeliminować jakiekolwiek odniesienie do życia wewnętrz nego. W j e g o miejsce Ryle wstawiłby zbiór zdań dyspozycyjnych do tyczących j a w n e g o zachowania ludzkiego. Jeżeli taki pogląd byłby możliwy do utrzymania, przyniosłoby to filozofom ogromne korzyści. Uwolniłoby ich b o w i e m od trudności, które trapią wszystkie teorie dualistyczne, wiążących się z wyjaśnieniem, w jakim stosunku pozo stają do siebie procesy psychiczne i fizyczne, i j a k jeden człowiek może w ogóle wiedzieć, co dzieje się w umyśle drugiego człowieka. Ale ułatwienie to musi posiadać jakieś uzasadnienie. Należy wykazać, iż wszystkie pozorne odniesienia do zdarzeń wewnętrznych mogą rze czywiście zostać wyeliminowane. Jak się przekonamy, Ryle podejmuje pewne kroki, by sprostać temu w y m o g o w i , ale nie potrafi nigdy sprostać mu w pełni, i nie 3 1
Tamże, s. 101.
3 2
Tamże, s. 263-264.
3 4
Tamże, s. 158.
3 5
Tamże, s. 319.
3 3
Tamże, s. 273.
Gilbert
Ryle i pojęcie
209
umysłu
stara się nawet stwarzać pozorów, iż mu się to udaje. Godzi się więc z tym, że „wiele naszych codziennych zastanawiań rozgrywa się j a k o wewnętrzny monolog lub milcząca rozmowa ze sobą, której zwykle towarzyszy wewnętrzny film wyobrażeń w z r o k o w y c h " a wcześniej twierdzi, że „Boswell opisywał umysł Johnsona, gdy opowiadał o tym, jak Johnson pisał, rozmawiał, jadł, denerwował się i unosił gniewem", i przyznaje, że opis był niepełny, ponieważ „pewne myśli Johnson z reguły zachowywał dla s i e b i e " mówi również trochę lek ceważąco o „tych różnych rzeczach, które ludzie określają często j a k o dreszcz, strzykanie, szarpanie, drżenie, kłucie, rwanie, swędzenie, od czuwanie zimna, ciepła lub ciężaru, nudności, pożądanie, napięcie, omdlenie, zastygnięcie, przestrach, s z o k " ale nie podejmuje żadnych prób wykazania, że odniesienia do tych uczuć i doznań mogłyby zo stać wysłowione w terminach faktycznych lub możliwych zachowań. Wprawdzie przeczy temu, iż rozmaite formy percepcji zmysłowej są stanami czy procesami psychicznymi, powołując się na to, iż słowa takie j a k „widzieć" i „słyszeć" są tym, co określa mianem słów do konania, i w konsekwencji w ogóle nie oznaczają jakichkolwiek sta nów ani procesów, nie twierdzi jednak, iż czynności, których uwień czeniem są owe dokonania, nie są świadome; neguje istnienie obra zów psychicznych, ale „fantazjowanie", do którego próbuje zreduko wać wyobraźnię, pozostaje stanem świadomym. 36
37
38
W świetle wszystkich tych kontrprzykładów musi wydawać się wątpliwe, czy Ryle dążył choćby do uzasadnienia mocnej tezy, iż ca ły nasz dyskurs o umyśle daje się przełożyć na dyskurs o zachowa niu. Konsekwentnie bronił jednak pewnej słabszej tezy, która głosi, iż można podać adekwatny opis w terminach behawiorystycznych znacz nej części tego, co zwykle jest klasyfikowane jako dyskurs dotyczący umysłu. W wielu przypadkach, kiedy o pewnej osobie mówi się, iż spełnia jakiś predykat „mentalny", mówi się o niej w istocie nie tyl ko to, a może nawet w ogóle nie to, że zachodzi w niej jakiś proces wewnętrzny, lecz raczej, że manifestuje ona lub że występuje u niej dyspozycja do manifestowania pewnego rodzaju zachowania. Może się 3 6
Tamże, s. 64.
3 7
Tamże, s. 111.
3 8
Tamże, s. 149.
210
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
to stosować do przypisywania inteligencji, motywów i zamiarów, do browolnych działań, emocji i nastrojów, a także do myśli, wówczas, gdy są one jawnie wyrażane. Teza ta dopuszcza istnienie procesów wewnętrznych, ale umniej sza ich znaczenie. Kiedy ktoś wykonuje jakąś czynność inteligentnie, j e g o ruchy mogą być poprzedzone jakimś wewnętrznym planowaniem, ale wcale tak być nie musi; ciche myślenie nie jest konieczne do te go, by wykonanie czynności było inteligentne. Podobnie, kiedy wypo wiadam sensowne zdanie, jest możliwe, ale nie konieczne, że wcześ niej „przebiegłem to zdanie w myślach"; ale nawet jeśli taki proces nie miał miejsca, w y p o w i e d ź będzie nadal wyrażała moją myśl. W przypadku woli Ryle posuwa się jeszcze dalej: przeczy temu, że istnieją jakiekolwiek tego rodzaju akty, które, j a k się zwykle zakłada, miałoby denotować słowo „wola"; i w tym przypadku jego podstawo wą tezą jest jednak to, że nawet jeśli takie akty woli istotnie zacho dzą, ich występowanie nie może być warunkiem koniecznym tego, by działanie było dobrowolne; odwołuje się przy tym do argumentu, że gdybyśmy uznali to za konieczne, popadlibyśmy w regres w nieskoń czoność, gdyż można by postawić sensowne pytanie, czy z kolei owe akty woli są d o b r o w o l n e . Z mniejszym powodzeniem zajmuje się analizą motywów, ponieważ j e g o teoria, iż przypisywanie motywu jest potraktowaniem zdania o epizodzie j a k o szczególnego przypadku twierdzenia dotyczącego ogólniejszej prawidłowości, stosuje się tylko do stałych motywów takich j a k próżność czy ambicja, które Ryle po daje j a k o przykłady; nie stosuje się natomiast do motywów chwilo wych, które mogą nas skłaniać do wykonania konkretnego działania, takiego j a k wzięcie w dłoń pióra, aby coś napisać. Ryle mógłby jed nak argumentować, że działanie, u podłoża którego leży motyw chwi lowy, nie musi się wcale wiązać z żadnym ukrytym planowaniem, a nawet z ukrytym przyznaniem się do owego motywu przed sobą samym. Jeśli chodzi o emocje, występowanie pewnego wewnętrznego uczucia, czy przynajmniej doznania cielesnego, wydaje się istotnie nieodzowne; m o ż n a j e d n a k utrzymywać, iż m a ono mniejszą wagę niż zachowanie, a w każdym razie dyspozycje zachowaniowe, z któ rymi emocje są na ogół powiązane. Ponieważ wśród filozofów występuje silna tendencja do przyjmo-
Gilbert
Ryle i pojęcie
211
umysłu
wania założenia, iż wszystko, co uchodzi potocznie za pracę umysłu, polega, a przynajmniej jest nierozerwalnie związane, z pewnym proce sem wewnętrznym, książka Ryle'a, której pod tym względem przy chodzi w sukurs Wittgenstein, jest doniosłym osiągnięciem. Należało wykazać, iż takie rzeczy j a k zamiar, wola, rozumienie, pragnienie, in teligentne działanie, a nawet myślenie, mogą w konkretnych przypad kach polegać jedynie na tym, iż osoba, o której się j e orzeka, zacho wuje się lub wykazuje dyspozycję do zachowywania się w taki-to-a-taki sposób. Nie można jednak przeceniać osiągnięć Ryle'a. Istnieje wiele czynności psychicznych, które nie doczekały się jeszcze wyjaś nienia. Obejmują one znaczną część czynności pamięci i wyobraźni, a także wszelkie formy wrażliwości. A co najważniejsze, nie zostało dowiedzione, że m o ż n a w terminach behawioralnych zanalizować postrzeganie. To, iż Ryle'owi nie udało się uzasadnić jego mocniejszego twier dzenia, nie oznacza jeszcze, że musimy się cofnąć do Descartes'a. Nie musimy pojmować umysłów j a k o substancji, a nawet j a k o bytów jakiegokolwiek innego rodzaju. Nie musimy uznawać myśli, uczuć, wrażeń, obrazów psychicznych, czy danych zmysłowych za przedmio ty. Jedynymi podmiotami, którym powinny być przypisywane predy katy mentalne, są osoby lub inne istoty obdarzone wrażliwością, a wszystko, co moglibyśmy być skłonni uznawać za przedmiot men talny, na przykład obraz czy dana zmysłowa, może zostać przekształ cone w pewien rodzaj oddziaływania, któremu takie podmioty podle: gają, to znaczy w stany lub procesy, które im przysługują. fr Czy jednak o w e stany i procesy nie muszą posiadać własnych | przedmiotów? Istotnie, posiadanie takich przedmiotów uważano często za charakterystyczną cechę stanów i procesów mentalnych, odkąd po|gląd ten został wysunięty przez Franza Brentana ( 1 8 3 8 - 1 9 1 6 ) z któIrego czerpie inspiracje szkoła fenomenologiczna. Brentano nazywał tę rwłasność umysłu „intencjonalnością", zapożyczając ten termin z filo z o f i i scholastycznej. J a k zatem pozbywamy się przedmiotów „inten§cjonalnych"? 39
m 3 9
^ Psychologie vom empińschen | { w y d . drugie 1918).
Standpunkte Brentana została opublikowana w 1874 r.
212
V. Wittgenstein,
Carnap
i Ryle
Z wyjątkiem przypadku percepcji i uczuć, prosta strategia postę powania polegałaby na przekształcaniu ich w sądy. Jak wykazał kie dyś R y l e nie jest tak, iż wszelkie myślenie jest po prostu „myśle niem, że"; przy pewnej niewielkiej obróbce takie czynności jak zasta nawianie się, zaduma, roztrząsanie, wątpienie, rozmyślanie, a nawet przeżywanie marzeń sennych mogą zostać przedstawione j a k o nakiero wane na sądy. D o podobnego rezultatu można łatwo doprowadzić w przypadku czynności optatywnych takich jak chcenie, żywienie nadziei, obawa, pragnienie, dążenie i żałowanie; ich przedmiotem bę dzie sąd, że taki-to-a-taki stan rzeczy zachodzi, względnie nie zacho dzi. Wyobrażanie, już choćby z uwagi na występowanie powidoków, jest bliższe postrzeganiu, w przypadkach, gdy postrzeganie jest zwod nicze. Dla tych, którzy koniecznie nalegają na zmniejszanie repertuaru przedmiotów, nie widzę tu innego rozwiązania jak potraktowanie ob razów i danych zmysłowych jako pochodnych aktów odpowiedniego typu. W ten sam sposób wyrażenia, które odnoszą się do uczuć, będą musiały być traktowane j a k o pochodne bierników słów, które nimi rządzą. Sprowadza się to w istocie do odmowy uznania prawomocno ści egzystencjalnego wnioskowania od sądu „A żywi uczucie / " do sądu o postaci „Istnieje uczucie / , które A żywi". 40
Czy przy pomocy tej samej techniki można by również wyelimi nować sądy? Obawiam się, że niezupełnie. Można oczywiście odmó wić uznania prawomocności owego wnioskowania egzystencjalnego, ale nie rozprasza to wszystkich wątpliwości. Na przykład, redukcja te go, w co się wierzy, do sposobu, w jaki się wierzy, nie jest raczej wiarogodna. Niewykluczone, że można wskazać sposób zastępowania sądów zdaniami, i że można podać opis posługiwania się i rozumie nia zdań w terminach behawioralnych. Pomogłoby to nam uwolnić się od intencjonalności, ale nie od uznawania tego, co mentalne. Myśle nie, odczuwanie, wyobrażanie, czucie, postrzeganie i cała reszta były by nadal pojmowane jako czynności psychiczne. 4 0
Knowing
How and Knowing
That, w: Collected
Papers,
t. U, s. 212-226.
VI Fizykalizm
Broad o umyśle i materii Ponad dwadzieścia lat przed opublikowaniem Czym jest umysł? Ryle'a relacje zachodzące między umysłem a ciałem systematycznie badał filozof z C a m b r i d g e , C D . Broad, w ponad 650-stronicowej książce Mind and Its Place in Naturę. Charlie Dunbar Broad urodził się w 1887, a zmarł w 1971 r. Kształcił się w Cambridge, a następ nie został członkiem Trinity College. Po okresie sprawowania profesu ry w Bristolu wrócił do Cambridge, gdzie w latach 1931-1953 piasto wał katedrę filozofii moralności. Uzyskawszy najpierw wykształcenie w zakresie nauk fizykalnych, Broad podchodził do filozofii w duchu naukowym i uważał, że teorie filozoficzne mogą stawać się bardziej lub mniej prawdopodobne w świetle faktów empirycznych. Broad ule gał w p ł y w o m swoich starszych kolegów z Cambridge - Russella, Whiteheada i M o o r e ' a , ale nigdy nie podzielał respektu M o o r e ' a dla sądów zdrowego rozsądku. Wobec Wittgensteina, który był j e g o kole gą w latach trzydziestych, nie żywił nigdy ani osobistych, ani filozo ficznych sympatii. Poza Mind and Its Place in Naturę, które ukaza ło się w 1925 r., j e g o najważniejszymi książkami były Scientific Thought, opublikowana w 1922 r. oraz Emmination of McTaggarfs Philosophy, której pierwszy tom, liczący ponad 450 stron, ukazał się w 1933 r., a drugi w roku 1938 w dwóch częściach ogółem liczą cych niemal 800 stron. B r o a d o w s k a miażdżąca krytyka systemu McTaggarta - w myśl którego rzeczy, które mylnie postrzegamy j a k o przedmioty fizyczne rozciągające się w czasie i przestrzeni, są w isto cie bezczasowymi, duchowymi konkretami - jest być może nadmier nie skrupulatna, ale Broad zdołał istotnie wykazać, że McTaggart był pomysłowym metafizykiem, i w toku przeformułowywania, a najczęś-
214
VI.
Fizykalizm
ciej odpierania j e g o argumentów wydobył na j a w wiele filozoficznie interesujących zagadnień. Broad był, mówiąc w jego własnej termino logii, w większym stopniu filozofem krytycznym niż spekulatywnym, ale zakres hipotez, na które skierował swoje krytyczne zdolności, był niezmiernie szeroki. Broad wykazywał nie tylko niemodną tolerancję wobec spekulacji metafizyczpej, ale również, wraz z H. H. Price'em, który w latach 1935-1959 był profesorem logiki w Oksfordzie, intere sował się czynnie badaniami parapsychologicznymi. Osobliwość jego postawy pod tym względem potęgował fakt, iż nie łączył tych zainte resowań z wiarą religijną, czy choćby wyraźnym pragnieniem osobo wego życia po śmierci. Zdania, którymi kończy Lectures on Psychical Research, opublikowane w 1962 r., nie tylko zwięźle ujmują jego po stawę, ale są również charakterystyczną próbką j e g o stylu. „Sądzę, iż mogę powiedzieć, że byłbym ze swej strony nieco bardziej zirytowa ny niż zaskoczony, gdybym stwierdził, że w pewnym sensie istnieję nadal po śmierci mojego obecnego ciała. Można jedynie czekać, aby się o tym przekonać, lub w przeciwnym razie (co jest nie mniej prawdopodobne) czekać i się nie przekonać". Broad podziela przekonanie M o o r e ' a i Russella, że bezpośrednimi przedmiotami percepcji są dane zmysłowe, woli jednak używać termi nu „czucia". Założenie, na którym opierają się j e g o wywody, jest ta kie, że „ilekroć zgodnie z prawdą sądzę, że [pewien przedmiot fizy czny] jawi mi się jako posiadający jakość q, tym, co w istocie za chodzi, jest to, iż uświadamiam sobie bezpośrednio pewien przedmiot y [czucie], który (a) rzeczywiście posiada jakość y, (b) pozostaje w p e w n y m szczególnie bliskim związku, który musi dopiero zostać scharakteryzowany, z J C " . Ten szczególnie bliski związek polega czę ściowo na tym, że przedmioty fizyczne „manifestują się" w czuciach i mają pewien udział w ich wywoływaniu. To właśnie dlatego, że ja wią nam się czucia, wierzymy bez wahania w istnienie świata przed miotów fizycznych, ale nie wywodzimy istnienia owego świata z na tury naszych czuć; nie bylibyśmy zresztą do tego uprawnieni. Broad ujmuje to w następujący sposób: „Gdyby nie było zjawisk, które mo1
1
C. D . Broad, Scientific
1923, s. 239.
Thought,
Kegan Paul, Trench, Trubner and Co., London
215 gą się jawić moim zmysłom, podejrzewam, iż nie sądziłbym, że ist nieje jakakolwiek rzeczywistość fizyczna. Z drugiej jednak strony, nie ma w moich czuciach niczego, co logicznie zniewalałoby mnie do wyprowadzenia wniosku, iż musi istnieć coś poza nimi, coś, co po siada konstytutywne własności przedmiotów fizycznych. Przeświadcze nie, że nasze czucia są zjawiskami czegoś bardziej trwałego i złożo nego niż one same, wydaje się pierwotne i, jak się zdaje, rodzi się w nas nieuchronnie wraz ze zmysłowym doznawaniem czuć. Nie docho dzimy do niego drogą wnioskowania i nie moglibyśmy go przy po mocy wnioskowania logicznie uzasadnić. Z drugiej strony, nie może my go ani logicznie obalić, ani się go pozbyć, nie możemy także 0 ile mogę dostrzec - uporządkować bez niego faktów" . Stanowisko Broada sprowadza się więc do tego, iż nie można dowieść, że istnienie przedmiotów fizycznych m a jakiekolwiek wyj ściowe prawdopodobieństwo. Oprócz świadomości własnych stanów 1 aktów mentalnych jawią nam się tylko czucia, które nie mają takie go charakteru, by można z nich było wyabstrahować pojęcie przed miotu fizycznego. Pojęcie to jest zdefiniowane przez zbiór postulatów i dlatego w terminologii Broadowskiej jest określane mianem katego rii. Postulaty te głoszą, iż wszystko, co zasługuje na to, by być nazy wane przedmiotem fizycznym, musi trwać w jakimś przedziale czaso wym i w trakcie owego trwania musi posiadać „pewną charakterys tyczną jedność i ciągłość"; że w sensie d o s ł o w n y m jest rozciągłe przestrzennie; że nie przestaje istnieć i wzajemnie oddziaływać z innymi przedmiotami fizycznymi w czasie, gdy nikt go nie obser wuje; że jest możliwe, przynajmniej teoretycznie, by postrzegali go różni obserwatorzy w tym s a m y m czasie, i ci sami obserwatorzy w różnym czasie; i że posiada co najmniej jedną własność wewnętrz ną oprócz tych, które mają charakter czysto czasoprzestrzenny . To, że przedmiot fizyczny jest postrzegany, sprowadza się zdaniem Broa da do tego, iż jest on swoistym czynnikiem przyczynowym mającym udział w powstawaniu czuć. Otóż jeśli chcemy uzasadnić instynktow2
3
r
2
3
Tamże, s. 268.
Zob. The Mind and Its Place t London 1925, s. 146-147.
in Naturę,
Kegan Paul, Trench, Trubner and Co.,
216
VI. Fizyka lizm
ne przekonanie, że owe postulaty są spełnione, musimy uczynić nie usprawiedliwiony krok polegający na przypisaniu treści tego przekona nia pewnego wyjściowego stopnia prawdopodobieństwa. Z chwilą gdy ten wstępny krok zostanie już zrobiony, możemy wykorzystać zaob serwowane własności przysługujące czuciom, by uzyskać wysoce pra w d o p o d o b n e wnioski dotyczące charakteru przedmiotów fizycznych. Nie jesteśmy uprawnieni do tego, by przyjmować założenie, że przed mioty fizyczne w ogólności „mają te same ostateczne cechy chara kterystyczne, co czucia, za pośrednictwem których się manifestują", możemy jednak wyprowadzić wysoce prawdopodobny wniosek, jakie ostateczne własności przestrzenne istotnie im przysługują w różnych konkretnych okolicznościach, w których są postrzegane, uwzględniając naturę i korelacje odpowiednich czuć; możemy również przeprowa dzać mniej pewne wnioskowania dotyczące „mikroskopowej struktury i ruchów cząstek mikroskopijnych" jakiegoś przedmiotu fizycznego. Nie mamy natomiast prawa wyprowadzać wniosku, że przedmiotom fizycznym w sensie d o s ł o w n y m przysługują, nawet w możliwej do określenia formie, zmysłowe jakości czuć, takie jak barwy, dźwięki, smaki i zapachy. Możemy co najwyżej wyprowadzić wniosek, że po zostają one względem tych jakości w pewnej relacji przyczynowej . 4
M o ż n a tu dostrzec w y r a ź n e podobieństwo do Locke'owskiego rozróżnienia jakości pierwotnych i wtórnych, jakkolwiek Broad jasno formułuje tezę, iż podobieństwo między tym, co Locke nazywa ide ami jakości pierwotnych, a ich odpowiednikami polega tylko na tym, iż wspólnie posiadają własności czasoprzestrzenne, a nie na ścisłym odpowiadaniu formom, j a k i e przyjmują te własności. Obaj zgodnie twierdzą, że przedmioty zewnętrzne są przyczynami swoich zjawisk, niezależnie od tego, czy będziemy je nazywać czuciami czy ideami, ale Broad przywiązuje większą wagę do tezy, że owa przyczynowość nie jest bezpośrednia. „ M e wolno sądzić", mówi, „że kształt, rozmiar, położenie przestrzenne i czasowe, lub jakości zmysłowe czucia, za pośrednictwem którego manifestuje się pewien przedmiot fizyczny, są bezpośrednio determinowane przez ów przedmiot fizyczny lub proce4
Tamże, s. 218-219.
Broad
o umyśle
i
217
materii
sy, które w nim zachodzą. Przeciwnie, niezależny, konieczny i wys tarczający warunek wszystkich tych własności czucia leży w grani cach obszaru zajmowanego przez ciało postrzegającego. Przedmiot i procesy w nim zachodzące są w najlepszym razie dalszymi i w sposób zależny koniecznymi warunkami czucia i j e g o własności" . Nie są to jedyne czynniki przyczynowe, którym Broad przypisuje odpowiedzialność za charakter naszych czuć. Sądzi on, iż przynaj mniej w niektórych przypadkach ich własności są również częściowo, pośrednio lub bezpośrednio, determinowane przez zdarzenia zachodzą ce w umyśle, który ożywia odpowiednie ciało. Nie wyprowadza z te go wniosku, że czucia są stanami umysłu, po części dlatego, że od różnia czucia od ich doznawania. Mówiąc słowami Broada, jest on przekonany, że „sytuacja percepcyjna" zawiera zarówno składnik su biektywny, jak obiektywny. Składnikiem obiektywnym jest pole zmy słowe, wzrokowe lub inne, w którym dominuje jedno lub kilka czuć. Składnik subiektywny m a bardziej złożoną naturę. Opisuje się go j a k o „nagromadzenie doznań cielesnych, połączonych z pewnymi swoistymi emocjami, doznaniami mięśniowymi, poczuciem znajomości, wyobra żeniami itd." . Składnik mentalny nie jest związany z doznawaniem czuć, które polega raczej na tym, iż wchodzą one w odpowiednią re lację z całością doznań cielesnych, ale z efektami wcześniejszych do świadczeń, które skłaniają nas do przekształcania tego, co doznajemy, w poszczególne postrzeżenia, czy też, jak ujmuje to Broad, do przy pisywania ujmowanemu czuciu „pewnego swoistego odniesienia ze wnętrznego" . 5
6
7
Własnością definiującą czucia nie jest to, iż są one prywatne, ale nie mogą one raczej nie mieć takiego charakteru, a to z powodu ich przyczynowej zależności od aktualnych stanów cielesnych i mental nych obserwatorów, którzy ich doznają. Nie uważa się, by miało to uniemożliwiać wzajemne rozumienie, dlatego że istnienie wystarcza jącego podobieństwa czuć, które jawią się różnym osobom, m a ujaw niać się w zgodności ich zachowań. W każdym razie, mieliśmy już okazję przekonać się, iż jest to trudność, która pojawia się w każdej 5
T a m ż e , s. 219.
6
T a m ż e , s. 219-220.
7
Tamże.
218
VI.
Fizykalizm
teorii percepcji. Szczególnie kłopotliwym aspektem teorii kauzalnej, takiej jak teoria Broada, jest mnożenie przestrzeni i czasów. O każ dym czuciu mówi się bowiem, iż jest „wyróżnioną częścią większej i bardziej trwałej całości, mianowicie pola zmysłowego, które samo jest jedynie przekrojem historii zmysłu. Przypuśćmy np., że uświada miam sobie czerwony błysk. Jest to coś, co w danej chwili odróżnia się na tle całości mojego pola wzrokowego; a całość mojego pola wzrokowego w danej chwili łączy się i stanowi kontynuację moich wcześniejszych pól wzrokowych, tworząc wraz z nimi moją wzroko wą historię zmysłu. O w a historia zmysłu jest czymś ciągłym; jest pewnego rodzaju substancją, jakkolwiek nie jest substancją fizyczną'*. Trudność, z jaką mamy tu do czynienia, polega na tym, iż nie bierze się w ogóle pod uwagę przerw występujących w doświadcze niu wzrokowym. Nie jest jasne, czy, a jeśli tak, to na mocy jakich kryteriów pola w z r o k o w e poprzedzające taką przerwę powinny być przyporządkowywane tej samej historii zmysłu co te, które następują po niej. Dotyczy to nie tylko czuć wzrokowych. Czucia dotykowe po siadają własną rozciągłość czasoprzestrzenną, a czuciom innych zmy słów, nawet jeśli nie są one pojmowane jako przestrzenne, przysługu je przynajmniej pewien czas trwania. W jaki sposób owe różne histo rie zmysłów łączą się ze sobą, tworząc doświadczenie pojedynczej osoby i, jeżeli mogą się one ze sobą w ten sposób łączyć, w jakim innym stosunku, poza stosunkiem przyczynowym, powstały w wyniku tego obiekt ciągły, bądź zbiór obiektów ciągłych, pozostaje do historii zmysłów innych obserwatorów bądź przedmiotów zajmujących czaso przestrzeń fizyczną? Powiedziałem „innym stosunku niż stosunek przyczynowy" ponieważ sama zależność przyczynowa pola zmysłowe go od pewnego zbioru przedmiotów fizycznych nie gwarantuje mu lo kalizacji czasoprzestrzennej. Ogromna liczba fizycznych i niefizycznych obiektów ciągłych musi zostać w jakiś sposób wmontowana w jeden układ czasoprzestrzenny, i nie wiem, w jaki sposób mogłoby to zostać wykonane. Nie jest to zarzut pod adresem wychodzenia od czuć czy postulowania przedmiotów fizycznych, lecz pod adresem do8
Tamże, s. 195.
219 zwalania, by jedne i drugie pozostawały obok siebie. Jak argumento wałem przy innej okazji , nie ma żadnego uzasadnienia dla utrzymy wania rozróżnienia między przestrzenią fizyczną i przestrzenią percepcyjną. Świat fizyczny w swej czasoprzestrzennej oprawie powstaje stopniowo w następstwie wielokrotnego pojawiania się czuć we względnie stałych układach przestrzennych, a kiedy obraz świata fi zycznego zostaje ukształtowany, czucia, na których się opiera, zostają przezeń wchłonięte i pozbawione jakiegokolwiek niezależnego istnienia. Stają się one pochodnymi czynności pewnej podklasy przedmiotów fi zycznych, mianowicie tych przedmiotów, które są wyposażone w umy sły lub przynajmniej w pewną zdolność doznawania. Broad obiera jed nak inną drogę rozumowania. Alternatywą dla pozostawienia czuć w pewnego rodzaju czyśćcu pomiędzy umysłami a materią jest według niego uczynienie z nich składników neutralnego materiału, z którego można otrzymać zarówno umysł, jak materię, albo utożsamienie dozna wania czuć z pewnymi zdarzeniami fizycznymi. Pierwsze z tych roz wiązań byłoby pewną wersją neutralnego monizmu, który omawialiśmy wyżej w związku z poglądami Bertranda Russella i Williama Jamesa. Drugie jest odmianą materializmu emergentnego, względem którego Broad wyraża nieznaczną preferencję w stosunku do neutralizmu emer gentnego i neutralizmu mentalistycznego; tylko te trzy teorie ostały się bowiem po krytycznym badaniu wszystkich początkowo zgłoszonych siedemnastu teorii dotyczących miejsca umysłu w przyrodzie. Należy od razu wyjaśnić, iż teoria, którą Broad nazywa materializmem emergentnym, nie zawiera żadnych ustępstw na rzecz behawioryzmu. Posia danie umysłu, wedle poglądu Broada, jest własnością złożoną, której składnikami, w porządku wstępującym - w tym sensie, iż późniejsze elementy ciągu zawierają w sobie elementy wcześniejsze, ale nie na odwrót - są wrażliwość, zaznajomienie, intuicyjne poznanie refe rencyjne, którego przykładem jest percepcja, oraz dyskursywne pozna nie referencyjne, którego przykładem jest myślenie. Każdemu z tych czynników mogą, ale nie muszą towarzyszyć postawy afektywne. Otóż wydaje się oczywiste, że pewne organizmy żywe wydają się manife9
9
Zob. Tłie Central
Questions
of Philosophy,
rozdział V.
220
VI.
Fizykalizm
stować umysłowość, i przejawy te nie mogą być całkowicie zwodni cze. Dowodzi się tego w ten sposób, że jeśli mówi się, że coś jest zwodnicze, znaczy to, iż jest się fałszywie przekonanym o jego ist nieniu, a przekonanie, niezależnie od tego, czy jest prawdziwe, czy fałszywe pociąga za sobą umysłowość. Nie wyklucza to jeszcze mo żliwości, że cechy, które konstytuują umysłowość, są redukowalne do cech fizycznych, ale Broad bez trudu wykazuje, że tak nie jest. Na wet w najbardziej dogodnym przypadku percepcji nie istnieje forma jawnego zachowania, która byłaby związana jedynie z postrzeganiem tego czy innego przedmiotu. Nadto w percepcji występuje również pewien element wrażeniowy, który domaga się wyjaśnienia. W tym przypadku, gdybyśmy mieli przeprowadzić redukcję, zachowanie mu siałoby dotyczyć poziomu molekularnego. „Załóżmy - mówi Broad na użytek argumentacji, że ilekroć prawdziwe jest powiedzenie, że mam wrażenie plamy czerwieni, prawdziwe jest również powiedzenie, iż w jakiejś części mojego mózgu zachodzi ruch molekuł pewnego szczególnego rodzaju. W pewnym sensie próba zredukowania jednego do drugiego jest w sposób oczywisty niedorzeczna. Istnieje coś, co posiada cechę bycia moją świadomością plamy czerwieni. Istnieje coś, co posiada cechę bycia ruchem molekuł. Powinno być najzupełniej oczywiste [...] iż, niezależnie od tego, czy jedno i drugie «coś» są tym samym, czy czymś różnym, istnieją dwie różne cechy' . Dowód, jeśli jakikolwiek dowód jest tu w ogóle potrzebny, polega na tym, że tego, co można w sposób sensowny powiedzieć o jednym z nich, nie można w sposób sensowny powiedzieć o drugim. „W przypadku świa domości plamy czerwieni nie ma sensu pytanie, czy jest ona szybką czy wolną świadomością, świadomością prostoliniową czy kołową itd. Natomiast jest rzeczą sensowną zadawać pytanie dotyczące świadomo ści plamy czerwieni, czy jest ona świadomością jasną, czy niewyraźną, ale niedorzecznością jest zadawać pytanie dotyczące ruchu molekuł, czy jest on ruchem jasnym, czy niewyraźnym" . 10
11
Niemniej fakt, iż owe cechy są bezsprzecznie różne, nie prze szkadza, w mniemaniu Broada, temu, by należały one do tego same1 0
The Mind and Its Place
1 1
Tamże, s. 623.
in Naturę,
s. 622.
Broad
o umyśle
i
materii
221
go podmiotu. Przeciwnie, materializm emergentny, ku któremu skłania się Broad, wymaga tego, by cechy umysłowości przysługiwały jedynie zdarzeniom, którym przysługują również wyszukane połączenia cech materialnych. Sens powiedzenia, że czynnik mentalny jest emergentny, sprowadza się do tego, że jego występowania nie można wydedukować z budowy i zachowania czynników materialnych, rozważanych niezależnie od siebie, ani w połączeniu z innymi cechami. Nie kłóci się to z twierdzeniem, że mentalne własności zdarzeń, które j e posia dają, są przyczynowo zależne od własności materialnych, które rów nież tym zdarzeniom przysługują, gdy owe własności materialne wy stępują w takim połączeniu, w jakim występują. Jest to bowiem tylko stwierdzenie, że pewna konkretna forma organizacji materii jest wy starczająca do wytworzenia umysłowości. Jeśli twierdzimy zarazem, że nic nie posiada j e d y n i e własności mentalnych, nie obliguje to nas wcale do twierdzenia, że ta konkretna forma organizacji materii jest warunkiem k o n i e c z n y m wyłonienia się umysłowości, na d o w o l n y m poziomie, albowiem jakaś inna forma organizacji materii mogłaby być w równej mierze wystarczająca. Jak już wspominałem, Broad interesował się również badaniami parapsychologicznymi, i wywierało to wpływ na j e g o poglądy już w okresie, kiedy pisał The Mind and Its Place in Naturę. Broad są dził, iż świadectwa na rzecz zjawisk paranormalnych są na tyle silne, że przemawiają za przyjęciem tego, co nazywał „teorią złożonej cało ści". Jest to teoria głosząca, że umysłowość jest własnością emergentną złożoną z ż y w e g o umysłu, układu nerwowego oraz czegoś, co określa mianem „czynnika psychicznego" . Czynnik psychiczny, któ remu przypisuje się nieokreślony status pomiędzy umysłem a materią, obdarzony jest zdolnością do wchodzenia w różne złożone całości i przenoszenia śladów uprzednich przeżyć. Jego posiadanie nie miało by gwarantować osobowego życia pośmiertnego, ale mogłoby się do niego przyczyniać. Jeśli ktoś sądzi, że warto się zastanowić nad tą teorią, mogę go tylko odesłać do książki Broada Lectures on Psychical Research. 12
1 2
Tamże, s. 6 5 1 .
222
V/.
Fizykalizm
Wobec teorii emergentnego materializmu w jej prostszej formie podnoszono zarzut, iż nie potrafi ona wyjaśnić logicznej możliwości egzystencji bezcielesnej. Być może nie mamy zbyt mocnych podstaw, by wierzyć, że istnieją byty czysto psychiczne, bez względu na to, czy są one w jakimś stadium ucieleśnione, czy nie, ale hipoteza ta jest przynajmniej inteligibilna. Gotów jestem zgodzić się, że jest to hipoteza inteligibilna, jakkolwiek nie jestem skłonny sądzić, iż jest prawdziwa; ale w tym kontekście nie ma potrzeby przedstawiania argumentów na rzecz takiej tezy, ponieważ teoria emergentnego mate rializmu nie wchodzi z nią w konflikt. Teoria ta nie wyklucza moż liwości istnienia zdarzeń, które posiadają czysto mentalne własności, podobnie jak nie wyklucza możliwości istnienia zdarzeń, które posia dają własności czysto materialne. Głosi jedynie, iż mocą przygodnego faktu każde zdarzenie, które posiada własność mentalną, posiada rów nież pewną własność materialną. O wiele poważniejszą trudność nasuwa to, iż nie jest wcale jas ne, na jakich zasadach elementy zbioru własności, czy to mentalnych, czy to materialnych, są przypisywane temu samemu zdarzeniu. W Scientific Thought Broad mówi, iż „Przez zdarzenie będę rozumiał wszystko to, co w ogóle trwa, niezależnie od tego, jak długo trwa, i bez względu na to, czy jest jakościowo podobne, czy jakościowo różne w sąsiednich stadiach historycznych" . Jest to niezgodne z na szym potocznym sposobem mówienia, gdyż, by odwołać się do przy kładu podawanego przez Broada, dopuszcza, by urwiska Dover ucho dziły za zdarzenie, ale to nie powinno nas niepokoić. Trudność pole ga na tym, że Broad nie podaje żadnych kryteriów indywiduacji zda rzeń. Jak rozstrzygać, czy własność bycia molekułą odpowiedniego ty pu i własność bycia świadomością czerwonej plamy przysługują jed nemu i temu samemu zdarzeniu, czy d w ó m zdarzeniom zachodzącym równocześnie? Wydaje się, iż każdy taki sąd powinien być konsek wencją pewnej teorii. Moglibyśmy, na przykład, ustalić, że świado mość czerwonej plamy jest w pewien swoisty sposób zależna przy c z y n o w o od zachowania tychże molekuł, i wówczas byłaby to po 13
Dzieło cyt., s. 54.
223 prostu kwestia naukowej konwencji, że mówilibyśmy o istnieniu jed nego, a nie dwóch zdarzeń. W sugestii tej kryje się jednak pewna trudność, którą łatwo przeoczyć. Nawet gdyby można było ustalić, że doświadczenie pewnego konkretnego rodzaju jest zawsze następstwem określonych zmian molekularnych, i gdyby można było również stwierdzić, że w danej chwili w jakimś układzie nerwowym występo wały odpowiednie ruchy molekuł, w tym samym czasie mogłoby to warzyszyć im wiele różnych przypadków tego rodzaju przeżyć. Musi my zatem wyselekcjonować ten przypadek, który wyróżnia teoria. Oczywiście jest to przypadek, który „należy" do tego samego ciała, co dany system nerwowy. Ale w jaki sposób to ustalić? Jakie są kry teria przyporządkowywania przeżyć temu, a nie innemu ciału?
Strawsona
koncepcja
osoby
To ostatnie pytanie wydaje się dość osobliwe. Nie jest przecież tak, iż przeżycia przypominają karty do gry, które muszą zostać poprzydzielane do różnych talii. Można by twierdzić, że indywiduacja przeżyć dokonuje się poprzez odniesienie ich do osób, których przeży cia stanowią, a podstawą indywiduacji osób są ich ciała. Przynajmniej na użytek argumentacji załóżmy, że te dwa twierdzenia są niepodwa żalne. Nasz problem wcale jednak nie znika, lecz tylko pojawia się na nowo w odwróconej formie. Na podstawie jakich kryteriów pewne konkretne ciało „przywłaszcza" sobie ten ciąg przeżyć, a nie inny? Nie jest jednak całkiem oczywiste, że nawet to pytanie jest sen sowne. Nie uznaliby go za sensowne ci, którzy przypisują przeżycia substancjom duchowym, chociaż moglibyśmy zasadnie zwrócić się do nich jeśli nie o jakiś opis relacji zachodzącej w tym przypadku mię dzy podmiotem a atrybutem, to przynajmniej o opis relacji, w jakiej pozostają owe duchy do ciał, które zamieszkują; nie uznaliby go rów nież za sensowne ci, którzy przypisują osobom zarówno własności materialne, jak mentalne, i zakładają, że pojęcie osoby jest logicznie pierwotne. Pogląd, iż jest to pojęcie logicznie pierwotne, został znakomicie sformułowany przez Sir Petera Strawsona w trzecim rozdziale książki
224 lndividuals (przekł. pol. Indywidua), która została opublikowana w 1959 r. Strawson, urodzony w 1919 r., jest obecnie profesorem metafizyki w Oksfordzie j a k o następca Gilberta Ryle'a. Jego argu mentacja opiera się na założeniu, którego Strawson próbuje dowieść w poprzednich rozdziałach swojej książki, iż w „naszym aktualnym aparacie pojęciowym" ciała materialne są tym, co nazywa „konkretami podstawowymi". Rozumie to w ten sposób, iż, by posłużyć się jego sformułowaniem, „ciała materialne możemy identyfikować oraz identyfi kować ponownie bez odniesienia do konkretów innych typów czy kate gorii niż ich własne, podczas gdy identyfikacja oraz ponowna identyfika cja konkretów innych kategorii opierają się ostatecznie na identyfikacji ciał materialnych" . Tak więc osoby są identyfikowane za pośrednic twem identyfikowania ich ciał. Byłoby to spójne z traktowaniem ich ja ko całości złożonych z materialnych ciał i substancji duchowych, ale Strawson utrzymuje, że gdyby nasze pojęcie osoby miało taki charak ter, nie mielibyśmy nigdy podstaw do przypisywania przeżyć innym, a nawet sobie samym, twierdzi bowiem, że „warunkiem koniecznym przypisywania przez nas sobie stanów świadomości, doświadczeń w sposób, w jaki to czynimy, jest to, byśmy przypisywali j e również, czy byli przygotowani do przypisywania ich innym, którzy nie są na m i " . Znaczy to, że musimy być w stanie wyodrębnić indywidua od powiedniego typu, a wyróżniającą cechą takich indywiduów jest to, że musi być możliwe przypisanie im zarówno stanów świadomości, jak i własności cielesnych. Strawson mówi o przypisywaniu własności cielesnych jako o przypisywaniu M-orzeczników i nie dostrzega, by wiązały się z tym jakiekolwiek trudności. W przypadku przypisywania stanów świadomości, które nazywa przypisywaniem P-orzeczników, twierdzi po prostu, że „istotną cechą tych orzeczników jest to, że u ż y w a m y ich w charakterze wyrażeń przypisujących w pierwszej i trzeciej osobie, że możemy przypisywać je sobie na innej podstawie niż obserwacja zachowania ich podmiotu, jak też innym na podstawie kryteriów z a c h o w a n i o w y c h " . Następnie twierdzi, że kryteria zachowa14
15
16
1 4
Indywidua, przeł. Bohdan Chwedeńczuk, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1980, s. 84. Tamże, s. 96. Tamże, s. 105. 1 5
1 6
Materializm
225
Armstronga
niowe, na podstawie których przypisujemy P-orzeczniki innym, są „logicznie adekwatne" do tego celu. Teorię Strawsona omawiałem obszernie przy innej okazji . Stara łem się wówczas wykazać, że nie udaje mu się ani dowieść, że po jęcie osoby jest logicznie pierwotne, ani usunąć możliwych podstaw sceptycyzmu wobec poznania innych umysłów. Nie chcę jednak w tym miejscu przywoływać tych zarzutów. Chciałbym natomiast po czynić uwagę, iż nie wydaje się, by wyjaśnieniem relacji między własnościami materialnymi a własnościami mentalnymi było powie dzenie, że istnieje tylko jeden rodzaj bytów, którym jedne i drugie własności mogą być przypisywane. Strawson istotnie stawia pytanie „Jak są możliwe P-orzeczniki?", ale interpretuje je tylko jako pewną wersję pytania, jak dochodzi do tego, że przypisując P-orzeczniki so bie samym i innym czynimy to na podstawie obserwacji w drugim przypadku, ale nie w pierwszym. Odpowiedź, której udziela, iż jest tak przede wszystkim dlatego, że rozpatrujemy siebie i innych jako działające podmioty, może okazać się słuszna. Jest ona jednak mało przydatna, badź w ogóle nieprzydatna przy poszukiwaniu odpowiedzi na inne pytanie, które postawiłem. 17
Materializm
Armstronga
Jeden z wariantów odpowiedzi, iż własności mentalne i włas ności materialne m o g ą przysługiwać temu samemu zdarzeniu - teo rii, której nie odrzucamy, choć u w a ż a m y ją za niejasną - głosi, że zdarzenia, stany, czy też procesy psychiczne są w sposób przygod ny t o ż s a m e ze z d a r z e n i a m i , stanami bądź p r o c e s a m i c e n t r a l n e g o układu n e r w o w e g o . Rzecznikami tej wersji fizykalizmu było wielu filozofów, zwłaszcza australijskich i amerykańskich. Z d e c y d o w a ł e m się o m ó w i ć tutaj szerzej książkę pt. A Materialist Theory of the Mind (przekł. pol. Materialistyczna teoria umysłu), wydaną w 1968 r., której autorem był profesor D. M . Armstrong (ur. 1926) 7
Zob. The Concept
of Person,
Macmillan and Co., London 1963, rozdział IV.
226
VI.
Fizykalizm
z uniwersytetu w Sydney, tylko dlatego, że podejmuje się w niej naj poważniejsze starania, by zaradzić trudnościom wiążącym się z każ dym stanowiskiem tego typu. Armstrong zaczyna od zdefiniowania stanu mentalnego jako sta nu osoby zdolnego do wywołania pewnego rodzaju zachowania, lub w niektórych przypadkach j a k o stanu osoby zdolnego do podlegania działaniu p e w n e g o rodzaju b o d ź c a . Definicje te celowo nie roz strzygają kwestii, czym są owe przyczyny i skutki, i dopuszczają, iż w wyniku odkryć n a u k o w y c h m o ż e m y dowiedzieć się, iż są one stanami fizycznymi centralnego układu nerwowego. Zagadka wiążą ca się z tym podejściem polega na tym, że nie wiadomo, czym je szcze mogłyby być o w e przyczyny i skutki, jeśli takowe w ogóle istnieją. Naturalna o d p o w i e d ź na to pytanie jest taka, że mogłyby być one procesami psychicznymi, które zostały wykluczone przez tę definicję psychiki. W o l n o nam zatem rozumieć to sformułowanie tyl ko w taki sposób, że w e w n ę t r z n e przyczyny naszej skłonności do określonych zachowań bądź „ w e w n ę t r z n e " skutki określonych bodźców są tym, czym są. Armstrong istotnie posługuje się słowem „duchowy" tak, jak gdyby można było sobie wyobrazić, że przystaje ono do j e g o definicji psychiki. Armstrong nie mówi, co przez to rozumie, podejrzewam jednak, że jest to substytut zwykłego sposobu użycia słowa „ p s y c h i c z n y " , od którego odżegnuje się definicja Armstronga. 18
Sądzę, że Armstrong jest przekonany, iż dopuszcza możliwość istnienia psychiki w sensie zbliżonym do definicji Broada, ale sądzę również, że oszukuje w ten sposób samego siebie. Pisze dość swo bodnie o świadomości, introspekcji, doznaniach cielesnych, percepcji, wrażeniach zmysłowych, snach i obrazach wewnętrznych; można na wet natrafić na fragmenty, w których zdanie „wydaje mi się, iż wi dzę coś zielonego" zostaje scharakteryzowane j a k o fenomenologiczne „doniesienie o moim doznaniu w z r o k o w y m " bądź takie, w których dopuszcza się, że „przy wszystkich postrzeżeniach [...] możemy od19
1 8
Materialistyczna
1 9
Tamże, s. 155.
s. 116.
teoria
umysłu,
przeł. Halina Krahelska, PWN, Warszawa 1982,
227 20
różnić wrażenie zmysłowe od fizycznej rzeczywistości" . Niemniej, podstawowa teza książki jest taka, że elementy psychiczne w swojej zwykłej oprawie, a zwłaszcza takie rzeczy jak wyobrażenia, wrażenia, uczucia, i postrzeżenia, pojmowane j a k o wiążące się z doświadcze niem zmysłowym, po prostu nie istnieją. Są one w rzeczywistości czymś zupełnie innym od tego, czym się wydają, a zadaniem materialistycznych filozofów takich jak Armstrong jest wyjaśnienie i usu nięcie owych pozorów. Jeśli m a m rację sądząc, że Armstrong stara się osiągnąć takie cele, to jestem równie mocno przekonany, że jest daleki od ich reali zacji. Rozważmy kluczowy przypadek percepcji. Armstrong stawia te zę, że „postrzeżenie nie jest niczym innym, j a k nabywaniem prawdzi wych lub fałszywych przekonań o aktualnym stanie własnego organi zmu i otoczenia" . Nadal pozostawia się nam zatem psychologiczne pojęcie przekonania, ale jego rdzeń zostaje usunięty, ponieważ mówi się, że choć same przekonania, do nabywania których sprowadza się percepcja, nie mogą nas do niczego nakłaniać, „postrzeżenie dostarcza koniecznego warunku wstępnego dla właściwego zachowania" . Jedy nym przykładem, jaki przedstawia Armstrong, jest przykład dziecka, które manifestuje zdolność rozróżniania niebieskich i zielonych kloc ków układając j e w d w a stosy. Następnie Armstrong wyprowadza z tego przykładu ogólniejsze wnioski i posuwa się nawet do twier dzenia, że „ujawnienie zdolności do takiego zachowania jest wystar czającym świadectwem, że postrzegający nabył poszczególne przeko n a n i e " . Nie bierze się tu w ogóle pod uwagę faktu, że występowa niu postrzeżeń nie musi towarzyszyć manifestowanie się tej zdolności, a w przypadku niewystępowania postrzeżeń mogą istnieć inne świa dectwa wskazujące, że owa zdolność została opanowana. Jeśli chodzi o przekonania „bardziej abstrakcyjne albo takie, które dotyczą sytuacji odległych w czasie i przestrzeni", Armstrong ogranicza się do stwier dzenia, że „jedynym zachowaniem, które wydaje się pozostawać w bardzo ścisłym związku z takimi przekonaniami, jest zachowanie werbalne' . Jednak zachowanie werbalne sprowadza się tylko do 21
22
23
24
2 0
Tamże, s. 4 3 3 .
2 1
Tamże, s. 289-290.
2 3
Tamże, s. 472.
2 4
Tamże.
2 2
Tamże, s. 347.
228 tworzenia dźwięków i napisów. Potrzebny byłby tu także, lecz nie zostaje przedstawiony, jakiś opis tego, w jaki sposób wyrażenia uzy skują znaczenie. Prawie w ogóle nie zwraca się uwagi na notoryczną trudność z zakresu behawioralnej analizy przekonań, polegającą na tym, że nasze zachowanie jest zależne od złożonych przekonań i związków zachodzących między przekonaniami i pragnieniami, przy czym obie te składowe nie są stałe w przypadku różnych osób, a na wet u tej samej osoby w różnych okresach czasu. Nic dziwnego, że Armstrong musi przyznać, że „nie udało mu się wyjaśnić natury prze konań tak szczegółowo, jak by należało" . Wróćmy jednak do definicji postrzeżeń. Można się łatwo zgodzić z tym, że postrzeżenie, przynajmniej w tych przypadkach, gdy zwraca się na nie uwagę, może prowadzić do nabywania prawdziwych bądź fałszywych przekonań dotyczących aktualnego stanu części ciała po strzegającego i części środowiska. Nie prowadzi ono jednak do takich następstw w każdym przypadku, gdyż przekonanie to może być jed nym z przekonań, którymi już rozporządzamy; Armstrong uchyla jed nak tę trudność, mówiąc, że w takim przypadku odpowiednie przeko nanie zostałoby nabyte, gdyby postrzegający nie wiedział wcześniej, że jest ono prawdziwe. Przyjmijmy, że jest to skuteczny zabieg. Na suwa się tu jednak istotne pytanie, dlaczego Armstrong twierdzi, że percepcja jest jedynie nabywaniem przekonań. Jaką siłę ma owo „je dynie"? Odpowiedź, że służy ono podważeniu tego, jakoby przekona nie było nabywane za pośrednictwem doświadczenia zmysłowego, jest zaskakująca. Armstrong istotnie maskuje częściowo tę intencję mó wiąc o przekonaniach j a k o o czymś, co nabywamy za pomocą narzą dów zmysłowych, takich jak oczy i uszy, ale wykorzystywanie narzą dów zmysłowych przedstawia jako czysto fizyczną transakcję między częściami ciała i materialnymi przedmiotami, którym nie przysługuje żadna uchwytna własność. „Widziałem m y s z " zostaje przekształcone w „Nabyłem przekonanie, że znajdowała się tam mysz, za pomocą wzroku"; nie zakłada się jednak, że posłużyłem się wzrokiem po to, by cokolwiek zobaczyć, i nie sugeruje się, że przekonanie to powstaje 25
2 5
Tamże, s. 4 7 1 .
229 w następstwie tego, że jawi mi się wizualne zjawisko myszy. To ab surdalne dążenie do wyeliminowania zjawisk rozciąga się nawet na doznania cielesne. „Dowiadujemy się za pośrednictwem postrzeżeń cielesnych, że zaburzenia objęte w s p ó l n y m mianem «bólów cieles ny ch» mają również jakąś cechę wspólną. Ale postrzeżenie nie infor muje nas, czym ta cecha j e s t " a często jedynie wywołuje prag nienie, by to postrzeżenie ustało. Czy nie można po prostu przyznać, że przeżywamy doznanie bólu? Armstrong jest zbyt roztropnym filozofem, by konsekwentnie bronić takiego stanowiska. Na przykład traktuje przypadek widzenia przedmiotu w lustrze jako przypadek, w którym potencjalnemu naby waniu przekonania, że przedmiot znajduje się za lustrem, zapobiega wcześniejsza wiedza o zjawiskach odzwierciedlania. Dlaczego mieliby śmy jednak w ogóle skłaniać się ku przekonaniu, że ów przedmiot znajduje się za lustrem, gdyby nie to, że wydaje się tam znajdować? Nadto, Armstrong wskazuje w pewnym miejscu, moim zdaniem cał kiem słusznie, że „zawarty jest jakiś element inferencji" w takich postrzeżeniach, które prowadzą do przekonania, że „Tam znajduje się głowa kota". Uzasadnia to w taki sposób, iż kocie głowy posiadają nie tylko własności wizualne, przez co w pewien sposób dopuszcza, że przekonanie mówi więcej niż to, o czym raczą nas informować dane wzrokowe, na których się ono opiera. By odwołać się do jesz cze j e d n e g o przykładu, Armstrongowskie ujęcie obrazów wewnętrz nych sprowadza się do tego, że są one „podwójnie ekscentryczny m i " postrzeżeniami, nie będąc ani następstwem stymulacji narządów zmysłowych, ani nie pociągając za sobą nawet „potencjalnych" prze konań. Jeśli jednak mamy trzymać się definicji Armstronga, implikuje to, że nie są one w ogóle postrzeżeniami. Armstrong broni się jednak mówiąc, że przypominają one podstawowe przypadki percepcji; nie mówi jednak pod jakim względem. Gdyby to zrobił, musiałby przy znać, że przypominają je fenomenologicznie. 26
27
2 8
Armstrong wikła się w te kłopoty dlatego, że w swoim systemie nie może znaleźć miejsca dla jakości wtórnych. Wychodzi to na j a w 2 6
T a m ż e , s. 4 3 7 .
2 7
Tamże, s. 327.
2 8
T a m ż e , s. 4 1 8 .
VI.
Fizykalizm
zwłaszcza w jego rozważaniach o barwie, gdzie skłonny jest nazwać iluzją to, jakoby postrzeżenie zaznajamiało nas z takimi jakościami jak c z e r w i e ń . Armstrong przyznaje, że „czerwone przedmioty mają jedną wspólną własność, dostępną każdemu normalnemu obserwatoro wi", ale zaraz potem dodaje, że my, normalni obserwatorzy, „nie je steśmy jednak świadomi natury tej własności. Możemy ją zidentyfiko wać jedynie przez odniesienie do sposobu, w jaki jest wykrywana (przy p o m o c y wzroku) i przez wymienienie przedmiotów, które są c z e r w o n e " . Przypomina to tezę wysuniętą przez kolegę Armstronga, profesora J.C.C. Smarta, iż „To jest czerwień" znaczy „mniej więcej to samo, co «Normalny postrzegający miałby trudności z odróżnie niem jej w kępie kwiatów geranium, natomiast odróżniałby ją w kę pie liści sałaty»", i mogę tylko powtórzyć to, co pisałem przy innej okazji, że „pomijając już fakt, że jest dowolnie wiele powodów, dla których można odróżniać pewien przedmiot od innych, analiza ta po prostu odwraca właściwy porządek rzeczy. Kwiaty geranium i liście sałaty nie jawią się nam j a k o zbiory bezbarwnych atomów; odróżniają się one dzięki swym postrzegalnym jakościom, między innymi dzięki barwie. Sądzę, iż mój szalik jest czerwony nie dlatego, że kojarzę go raczej z kwiatami geranium niż z liśćmi sałaty. Kojarzę go z kwiata mi geranium, a nie z liśćmi sałaty dlatego, że liście sałaty wydają mi się zielone, a kwiaty geranium i szalik wydają mi się czerwone. Nie sposób w dobrej wierze sugerować, że jest o d w r o t n i e " . 29
30
31
Definicja barwy, którą skłonny jest podać Armstrong, jest taka, że barwa jest w sposób przygodny tożsama „z fizyczną konstytucją powierzchni wysyłającej fale świetlne o pewnej częstotliwości na sku tek działania na nią promieni s ł o n e c z n y c h " . W podobny sposób Armstrong chciałby utożsamiać dźwięki wydawane przez pewien przedmiot z falami d ź w i ę k o w y m i , które emituje, a temperaturę ze średnią energią kinetyczną molekuł, z których się składa. W przypad ku barwy wiąże się to jednak ze wskazaną przez Smarta trudnością, że „ogromna złożoność i różnorodność kombinacji fal świetlnych mo32
2 9
Tamże, s. 384.
3 1
The Central
3 2
Materialistyczna
3 0
Questions teoria
Tamże, s. 385. of Philosophy, umysłu,
s. 395.
s. 129.
Materializm
Armstronga
231
że, m i m o wszystko, przedstawiać oku obserwatora dokładnie ten sam k o l o r " . Pozostaje tajemnicą, co Smart i Armstrong mogą przypusz czalnie rozumieć przez przedstawianie barwy, ale puśćmy to płazem. Kwestią, która niepokoi Armstronga, jest to, czy możliwe jest znale zienie „unifikującej formuły", pod którą m o g ł y b y podpadać różne kombinacje fal świetlnych. Gdyby okazało się, że nie można znaleźć takiej formuły, Armstrong gotów jest wyprowadzić z tego wniosek, iż barwa jest „pseudojakością". A w każdym razie tak mówi. Znów jed nak zdrowy rozsądek bierze w nim górę nad teorią fizykalistyczną. Racje, jakie przytacza na rzecz tego zaskakującego wniosku, sprowa dzają się b o w i e m d o tego, że „przyczyny z powierzchni fizycznej przynoszące ludziom identyczne wrażenia koloru" mogą być „nieredukowalnie r ó ż n e " . Wprawdzie w praktyce Armstrong nie może nie uznać, że mamy przeżycia barw i innych jakości wtórnych, dysponuje jednak pewnym argumentem, który m a dowodzić, że to, co nazywa „elementami zmy słowymi", nie istnieje. Argument ten stosuje się d o danych wszy stkich zmysłów, m o ż e m y j e d n a k śmiało pozostać przy przykładzie barwy. Otóż argument ten odwołuje się do empirycznej okoliczności, iż relacja jawienia się j a k o ta sama barwa, a nawet relacja jawienia się j a k o dokładnie ten sam odcień barwy nie jest przechodnia. Znaczy to, że mogą istnieć trzy barwne plamy A, B i C, takie, że najbar dziej spostrzegawczy obserwator nie m o ż e dostrzec żadnej różnicy między A i B, ani między B i C, może jednak dostrzec różnicę mię dzy A i C . M o ż e to co najwyżej dowodzić, że nieodróżnialność plam A i B nie jest wystarczającym warunkiem tego, iż posiadają one dokładnie taki sam odcień owej barwy. W y m a g a to bowiem rów nież tego, by nie istniał trzeci element, taki j a k C, od którego jeden z członów tej pary jest odróżnialny, a drugi - nie. M o ż n a by jednak sądzić, że nasuwa to pewną trudność tym, którzy twierdzą, że istnieją przedmioty takie j a k czucia, rzeczywiście posiadające ujmo walną zmy słowo jakość, która wydaje się przysługiwać rzeczom; choć bowiem nie ma żadnego apriorycznego powodu, dla którego relacja wygląda33
34
3 5
3 3
Tamże, s. 4 0 2 .
3 5
Zob. powyżej, s. 149.
3 4
Tamże, s. 403.
232
VI.
Fizykalizm
nia dokładnie tak samo pod pewnym względem miałaby być prze chodnia, powiedzenie, że relacja ścisłego podobieństwa pod pewnym względem nie jest przechodnia, prowadziłoby do sprzeczności. Broad również zastanawiał się nad tym przypadkiem i nie dopa trzył się w nim niczego interesującego. „Musimy odróżniać - mówi niedostrzeganie tego, co jest obecne w przedmiocie, od «dostrzegania» tego, co nie jest obecne w przedmiocie" . Jego teoria wyklucza tę drugą ewentualność, ponieważ „czucie jest przynajmniej tym wszy stkim, c z y m wydaje się b y ć " , natomiast ta pierwsza nie nastręcza szczególnych trudności. Jest oczywiste, że możemy ujmować zmysło w o pewien przedmiot nie zdając sobie sprawy ze wszystkich relacji, w jakich pozostaje do jakiegoś innego przedmiotu, który ujmujemy zmysłowo w innym, a nawet w tym samym czasie. „A zatem, nie kryje się żadna trudność w przypuszczeniu, że czucia mogą być o wiele bardziej zróżnicowane niż sądzimy, i że d w a czucia mogą w rzeczywistości różnić się jakościowo, kiedy sądzimy, że są one do kładnie takie s a m e " . 36
37
Mój zarzut wobec takiego sposobu odprawienia tego problemu sprowadza się do tego, że Broad nie podaje żadnych kryteriów, które pozwalałyby rozstrzygać, jakie własności czuciom przysługują, poza tymi, które zdołamy zauważyć. Jak już z a u w a ż y ł e m , iż nie ma żad nej wewnętrznej sprzeczności w przypuszczeniu, iż dwóm przypadkom barwy, które czynią zadość mocnemu warunkowi, iż żaden kolejny przypadek nie będzie dokładnie podobny do jednego z nich, a zara zem niepodobny do drugiego, mogłyby być jednak przypisywane róż ne predykaty barwy, gdy pojawiają się one osobno w różnych konte kstach wizualnych. Być może nie jesteśmy w stanie uniknąć pewnego stopnia niejasności w opisach zjawisk ujmowalnych zmysłowo, ale to jest skądinąd niezaprzeczalnym faktem. 38
Jest rzeczą dziwną, że materialiści tacy jak Armstrong podejmują desperackie próby w y e l i m i n o w a n i a jakości wtórnych, podczas gdy mogliby uznać je za pochodne stanów umysłu, skoro stawiają tezę, że 3 6
Scientific
3 7
Tamże.
3 8
Thought,
Zob. s. 149.
s. 244.
Materializm
Armstronga
233
stany umysłu są tylko w sposób przygodny tożsame ze stanami cen tralnego układu nerwowego. Kłopot polega, j a k się wydaje, na tym, iż mniemają oni, że wszystko, co zachodzi w świecie, jest fizycznie zdeterminowane, a uznanie stanów mentalnych j a k o czegoś niefizycznego byłoby tylko niepotrzebną anomalią. Nie mogę dostrzec w tej argumentacji żadnej zalety, o ile nie zostanie ona przeformułowana w taki sposób, by włączała stany mentalne do spektrum elementów, któ re mogą posiadać wyjaśnienia fizykalne. Gdyby tak się stało, można by podjąć decyzję o identyfikowaniu stanów mentalnych z ich korelatami mózgowymi, tak samo jak identyfikuje się ciepło z ruchem m o lekuł, a wodę z H 0 . Nic nie zmuszałoby nas do podjęcia takiego kroku, m o g l i b y ś m y j e d n a k uznać, iż jest to rozwiązanie dogodne. W istocie, istnieją świadectwa wyraźnie przemawiające na rzecz tego, że stany umysłu są w pewien ogólny sposób zależne przyczynowo od stanów mózgu, w tym sensie, że praca mózgu jest warunkiem konie cznym ich istnienia; nie ma jednak świadectw wyraźnie przemawiają cych na rzecz tego, iż jest to odpowiedniość jedno-jednoznaczna, w tym sensie, że każda myśl czy każdy odcień emocji ma swój jedy ny typowy odpowiednik. Toczył się niegdyś spór wokół kwestii, czy istnieją oddziaływania między tym, co fizyczne, a tym, co mentalne; dotyczył on nawet tego, czy zdarzenia mentalne odgrywają nie tylko rolę skutków, lecz także przyczyn. N a pierwszy rzut oka wydaje się oczywiste, że tak jest w istocie, przynajmniej w dziedzinie ludzkich działań. Działania są bowiem efektem postrzeżeń i decyzji. Działania są jednak również ruchami fizycznymi, i można twierdzić, że wszy stkie ruchy fizyczne są objęte przez prawa fizyki. Z tego punktu wi dzenia zdarzenia i procesy psychiczne, które towarzyszą łańcuchowi zdarzeń fizycznych prowadzących do ruchów fizycznych, są przyczy nowo zbędne. Teza, iż nie są one czynnikami przyczynowymi, jest znana pod nazwą epifenomenalizmu. Biorąc pod uwagę założenia, na jakich opiera się epifenomenalizm, nie może on zostać odrzucony eksperymentalnie, można natomiast argumentować na rzecz j e g o przy jęcia powołując się na względy oszczędności. Nie widzę jednak po wodu, dla którego nie miałby istnieć więcej niż jeden sposób wyjaśi niania danego stanu rzeczy, toteż fakt, jeśli to istotnie jest fakt, że L ludzkie działania dają się wyjaśniać w terminach czysto fizykalnych, 2
234
VI.
Fizykalizm
nie wykluczałby wcale tego, że można j e przynajmniej częściowo wy jaśniać w terminach takich elementów mentalnych, j a k pragnienia i przekonania.
Argument
Davidsona
Teza, iż zdarzenia zachodzące w umyśle osoby są faktualnie toż same ze zdarzeniami zlokalizowanymi w jej centralnym układzie ner wowym, opiera się zwykle na akceptacji paralelizmu psychofizyczne go. Rozmaite precedensy z dziejów nauki przedstawia się j a k o uza sadnienie przekształcania stałego współwystępowania w tożsamość. Jest więc rzeczą interesującą, że m o ż n a również spotkać filozofa, amerykańskiego profesora Donalda Davidsona, który zajmuje stanowi sko fizykalistyczne wychodząc z przeciwnego założenia. Zaprzeczenie możliwości istnienia praw psychofizykalnych jest istotnym krokiem w j e g o argumentacji na rzecz utożsamienia zjawisk mentalnych i fi zycznych. Argumentacja Davidsona, przedstawiona w eseju pod tytu łem Mental Events (przekł. pol. Zdarzenia mentalne), opublikowanym po raz pierwszy w 1970 r. w tomie prac różnych autorów Experience and Theory, przebiega następująco: Zakładamy na wstępie, że przy najmniej niektóre zdarzenia mentalne są przyczynami bądź skutkami zdarzeń fizycznych. Założenie drugie głosi, że „każde jednostkowe zdanie kauzalne jest poparte ścisłym prawem wiążącym rodzaje, do których należą zdarzenia wymienione jako przyczyna i skutek" . Nie znaczy to, że każde prawdziwe jednostkowe zdanie kauzalne egzem plifikuje prawo, lecz raczej, że „kiedy zdarzenia wiążą się ze sobą ja k o przyczyna i skutek, posiadają one deskrypcje podpadające pod pewne p r a w o " . Przy innych deskrypcjach mogą one nie egzempli fikować prawa. Następnie zakłada się, że teoria fizykalna może do starczać zamknięty system, w którym każde zdarzenie odpowiadające jakiejś deskrypcji fizykalnej podlega prawu. Natomiast to, co mental39
40
3 9
Zdarzenia mentalne (przeł. Tadeusz Baszniak), w: Donald Davidson, Eseje o praw dzie, języku i umyśle, Wydawnictwo Naukowe P W N , Warszawa 1992, s. 190. T a m ż e / s . 176-177. 4 0
Argument
235
Davidsona
ne, nie tworzy systemu zamkniętego. Jest tak dlatego, że pojęcia mentalne nie zazębiają się we właściwy sposób z pojęciami fizykalny mi. „Cechą tego, co mentalne, jest fakt, że przypisywanie jednostce zjawisk mentalnych musi harmonizować z tłem jej motywów, prze świadczeń i z a m i e r z e ń " . A ich nie możemy precyzyjnie uchwycić. „Nie można przypisywać nikomu pojedynczych przeświadczeń na pod stawie zachowania werbalnego, wyborów czy innych fragmentarycz nych oznak, niezależnie od tego, j a k byłyby one wyraźne i oczywiste, ponieważ poszczególne przeświadczenia rozumiemy tylko wtedy, gdy zgadzają się z innymi przeświadczeniami, preferencjami i zamierzenia mi, nadziejami, lękami, oczekiwaniami i t p . " . W konsekwencji musi my ciągle rewidować przypisywane cechy mentalne w świetle nowych świadectw. T y m samym nie mamy jednak kandydatur, które mogliby śmy łączyć w pary z jakimiś zdarzeniami fizycznymi w taki sposób, by otrzymać prawo psychofizykalne. Przyjęliśmy jednak założenie, że zdarzenia mentalne są przyczynami i skutkami. Ponieważ implikuje to, że podlegają one ścisłym prawom, a nie jest możliwe utworzenie ani praw czysto mentalnych, ani praw psychofizykalnych, prawa takie muszą rządzić owymi zdarzeniami przy deskrypcjach fizykalnych, któ rym mają one odpowiadać. Wynika stąd, że każde zdarzenie mental ne, które pozostaje w związku przyczynowym z jakimś zdarzeniem fi zycznym, samo jest zdarzeniem fizycznym. Davidson nie próbuje do wieść, że jest to prawdą o wszystkich zdarzeniach mentalnych, daje jednak do zrozumienia, iż jest o tym przekonany, mówi bowiem, że stanowiskiem, jakie chce zająć, jest „monizm anomalny" i dodaje, że monizm anomalny „przypomina materializm pod tym względem, iż twierdzi, że wszystkie zdarzenia są zdarzeniami fizycznymi". 41
42
Wielu dało się przekonać tej argumentacji; sądzę jednak, iż moż na łatwo wykazać, że jest ona błędna. Przede wszystkim, podstawą, na której opiera się wniosek, iż zdarzenia rozpatrywane jako odpo wiadające deskrypcjom mentalnym nie mogą być rządzone przez ścis łe prawa, jest to, iż zachowanie danej osoby nie daje wystarczających wskazówek, które pozwoliłyby innym ludziom nabrać dostatecznej 4 1
Tamże, s. 188.
4 2
Tamże, s. 186-187.
236
VI.
Fizykalizm
pewności, że jest to deskrypcja adekwatna. Nie wynika z tego jednak wcale, że nie istnieje adekwatna deskrypcja mentalna określonego zdarzenia, czy że o jej adekwatności nie wie sama ta osoba. Można co najwyżej argumentować, że zachodzenie zdarzeń odpowiadających deskrypcjom mentalnym nie jest publicznie weryfikowalne w takim stopniu, który gwarantowałby możliwość formułowania praw psychofizykalnych, ale wówczas, biorąc pod uwagę fakt, że formułowanie praw fizykalnych opiera się w ostatecznym rachunku na świadectwach percepcyjnych, których źródłem są zdarzenia mentalne, to samo odno siłoby się również do nich. Nadto, jeśli zdarzenia mentalne nie mogą być na tyle ściśle scharakteryzowane, by mogły aspirować do podpa dania pod ścisłe prawa, dlaczego mielibyśmy sądzić, że mogą zostać dostatecznie ściśle scharakteryzowane, by można j e było identyfiko wać j a k o przyczyny i skutki? W istocie, jedyne uzasadnienie założe nia, iż zdarzenia, które spełniają deskrypcje mentalne, występują w roli przyczyn i skutków zdarzeń fizycznych, jakim może rozporzą dzać Davidson, jest takie, iż są one nawykowo z nimi kojarzone. Ob serwujemy, że ktoś, kto otrzymał cios, zazwyczaj odczuwa ból; że ktoś, kto chce kupić gazetę, zwykle idzie do kiosku, a ktoś, kto ma poczucie, że został obrażony, skłonny jest okazywać urazę itd. Otóż jest rzeczą co najmniej wątpliwą, czy któryś z tych układów par jest poparty ścisłym prawem. Davidson bez wahania interpretuje j e jednak j a k o zdarzenia pozostające w związku przyczynowym i tylko na pod stawie tego założenia twierdzi, że podlegają one prawom fizykalnym, choć nie rozporządza żadnymi niezależnymi świadectwami wskazują cymi, że takie prawa tu obowiązują; w istocie, jest daleki od ich sformułowania. Rzecz jasna, j e g o argumentacja prowadzi na manowce. Poprawny wniosek, jaki wypływa z tej argumentacji, powinien głosić bądź, że zdarzenia przy deskrypcjach mentalnych nie pozostają w żadnych relacjach przyczynowych, bądź, co jest bardziej przekonu jące, że do tego, by pozostawały w takich relacjach, nie jest koniecz ne, by były one poparte ścisłymi prawami. Wystarczy, j a k starałem się wykazać przy innej okazji że mogą one rościć sobie prawa do 43
4 3
Zob. Probability
and Evidence
y
Macmillan, London 1972, s. 132 i n.
Podsumowanie
237
uzasadnienia przez ogólne zdania mówiące o tendencjach. Ale ten sto sunkowo słaby wymóg może być spełniony przez zdania psychofizykalne. Uchylony zostaje jednak argument na rzecz fizykalizmu.
Podsumowanie Jeśli nie jesteśmy skłonni przyjąć, że pojęcie osoby jest pojęciem pierwotnym, i łączyć ze sobą własności mentalnych i fizycznych tyl ko na tej podstawie, że są przypisywane tej samej osobie, to w dal szym ciągu stoimy w obliczu pytania, dlaczego dany ciąg przeżyć po winien być przyporządkowywany temu, a nie innemu ciału. Podcho dzę do tego p y t a n i a z punktu widzenia obserwatora, który formułuje teorię fizykalną na podstawie tego, co H u m e nazywa „regularnością i spójnością" swoich postrzeżeń. Odróżnia on to, co nazywam ciałem centralnym, które j e s t w istocie j e g o własnym ciałem, od innych przedmiotów fizycznych, a zwłaszcza od innych przedmiotów, których zachowanie pozwala mu uważać je także za źródła znaków. T o właś nie dlatego, że m o ż e je za takowe uważać, może sądzić, iż dzielą one z ciałem centralnym własność bycia siedliskiem przeżyć. Na czym jednak polega owa własność? 44
Nie m a m precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie. Wydaje mi się, że odgrywają tutaj rolę różne czynniki. Jeden z nich ma niewątpliwie charakter przyczynowy. Postrzeżenia obserwatora są łączone nie tylko z przedmiotami, które się w nich manifestują, ale również z tym, co stanowi dla niego ciało centralne, z powodu takich rzeczy jak pod wójna lokalizacja postrzeżeń należących do zmysłów smaku i dotyku, z powodu związku postrzeżeń wzrokowych z ruchami oczu, zależno ści danych słuchowych od stanu narządu słuchu itd. Istotne znaczenie ma tutaj fakt, iż stwierdza, że funkcje, jakie pełni j e g o własne ciało, znajdują się w znacznej mierze pod kontrolą j e g o woli. Innym ważnym czynnikiem jest występowanie obserwacji, które może on zinterpretować jako przypisywanie mu przeżyć przez innych. Zob. The Central
Questions
of Philosophy,
rozdział VI.
238
VI.
Fizykaliztn
Dzięki temu może myśleć o swoim ciele nie tylko jako o czymś, co ma pewien udział w powstawaniu postrzeżeń, ale także jako o środ ku, za pośrednictwem którego nie tylko j e g o wrażenia i postrzeżenia, ale także jego przeżycia w ogólności stają się znane innym. Wreszcie, skłonny jestem obecnie sądzić, że czynnikiem najistot niejszym ze wszystkich jest współwystępowanie przeżyć wszelkiego innego rodzaju z doznaniami cielesnymi. Rzadko jest tak, iż wyraźnie zwracamy uwagę na owe doznania, wydaje się jednak, że są one na ogół obecne tworząc względnie stałe tło dla bardziej wyrazistych ele mentów doświadczenia. I nawet w przypadkach, gdy naszym przeży ciom brak jest o w e g o tła, pozostają one prawdopodobnie w relacji bezpośrednio lub pośrednio dostrzegalnej ciągłości z przeżyciami, któ re j e posiadają. Niemniej, wątpię, by był to czynnik dostatecznie sil ny, by przypisywanie ciągu przeżyć konkretnemu ciału miało być za leżne tylko od niego. Znaleźlibyśmy się w o wiele łatwiejszej sytu acji, gdybyśmy mogli po prostu przyjąć teorię emergentnego materia lizmu Broada. Jednak pytanie, co rozumie się przez powiedzenie, że j e d n o i to samo zdarzenie ma zarówno własności mentalne, jak fi zyczne, nie doczekało się jeszcze zadowalającej odpowiedzi.
VII Filozofia Robina George'a Collingwooda
Poprzednikiem Gilberta Ryle'a na katedrze metafizyki w Oksfor dzie był Robin George Collingwood, który żył w latach 1889-1943. Z wyjątkiem okresu pierwszej wojny światowej, kiedy służył w sekcji wywiadu marynarki wojennej, znajdując jednak czas na opublikowanie w 1916 r. książki Religion and Philosophy, Collingwood spędził wszystkie lata swojej kariery zawodowej w Oksfordzie. Przez wiele lat był członkiem Pembroke College, a w 1935 r. został mianowany profesorem; zrezygnował z katedry w 1941 r. Collingwood był nie tylko filozofem; był również historykiem starożytności i archeologiem; specjalizował się w dziejach rzymskiej Brytanii. Jak się przekonamy, prowadzone przezeń badania historyczne wywarły znaczny wpływ na jego poglądy na cele i metody filozofii. Oprócz prac historycznych, wczesnej pracy poświęconej religii oraz krótkiej Outline of the Philosophy of Art, Collingwood opubli kował za życia sześć książek, począwszy od pochodzącej z 1924 r. Speculum Mentis, aż po The New Leviathan z 1942 r., wśród których były także An Essay On Philosophical Method, opublikowany w 1933 r., The Principles of Art z 1938 r., An Autobiography z 1939 r., oraz An Essay in Metaphysics z 1940 r. Autobiografia Collingwooda jest w głównej mierze wykładem jego zasad historycznych i filozoficz nych. Dwie inne książki zostały wydane pośmiertnie: The Idea of Na turę w 1945 r., a The Idea of History w 1946 r.; obie przygotował do druku uczeń Collingwooda, T. E. Knox. The Idea of Naturę została opublikowana z niewielkimi zmianami na podstawie rękopisu Colling wooda. The Idea of History wymagała poważniejszych prac edytor skich; do tego tomu włączono również siedem odrębnych esejów Col-
240
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
lingwooda poświęconych filozofii dziejów. W y d a w c a przeprasza w Przedmowie za „nieco wykładowy styl późniejszych książek" Colling wooda, ale najlepsza z nich, The Idea of Naturę nie zasługuje na taki zarzut. Collingwood miał zawsze świetne pióro, niezależnie od te go, czy pisał tekst o charakterze polemicznym, czy też nie.
Wpływ
Crocego
Speculum Mentis j e s t z p e w n y c h w z g l ę d ó w d z i e ł e m osobli w y m . W p r a w d z i e w j e d n y m z p r z y p i s ó w do swojej autobiografii Collingwood pisze o tej książce, że „zawiera niewiele rzeczy, które n a l e ż a ł o b y o d w o ł a ć " , j a k k o l w i e k „ d o m a g a się wielu uzupełnień i modyfikacji" , podejście obrane w tej książce jest zdecydowanie o d m i e n n e od podejścia j e g o późniejszych prac. Collingwood pisał Speculum Mentis w o k r e s i e , gdy w y s t ę p o w a ł p r z e c i w k o oksfordzk i e m u r e a l i z m o w i szkoły C o o k a W i l s o n a , przez którą został u k s z t a ł t o w a n y , i skłaniał się ku pewnej formie idealizmu, w y w o dzącej się c z ę ś c i o w o od w ł o s k i e g o filozofa B e n e d e t t o Crocego (1866-1952), a pośrednio od Hegla. Sztuka, religia, nauka, historia i filozofia zostają tu przedstawione j a k o konkurentki w swego ro dzaju wyścigu z p r z e s z k o d a m i , którego metę stanowi prawda. Jako pierwsza odpada sztuka. Dzieło sztuki j e s t realne o tyle, o ile jest w y o b r a ż a n e , lecz r ó w n o c z e ś n i e rości sobie pretensje do znaczenia i t y m s a m y m p o p a d a w s p r z e c z n o ś ć , g d y ż znaczenie m a charakter pojęciowy, a „pojęcie m o ż e być tylko p o m y ś l a n e , a nie ujmowane intuicyjnie" ; nie m o ż e o n o b o w i e m „być łączone ani utożsamiane ze s w y m z m y s ł o w y m n o ś n i k i e m " . N a s t ę p n i e p r z y c h o d z i kolej na r e l i g i ę . Jej r o z w ó j „ w ó w c z a s , gdy następuje w sposób zdrowy, z g o d n i e z p r a w e m jej swoistej dialektyki, p r z y n o s i w rezultacie ideał j e d y n e g o , najwyższego Boga, któremu oddaje cześć j e d e n , po w s z e c h n y k o ś c i ó ł " ale religii nigdy nie udaje się wysłowić, co to 1
2
3
1
An Autobiography,
2
Speculum
3
Tamże, s. 116.
Mentis,
Oxford University Press, London 1939, s. 56, w przypisie. Clarendon Press, Oxford 1924, s. 88.
Wpływ
Crocego
241
oznacza. Nawet o d w o ł y w a n i e się do Boga, ktdre religia interpretuje dosłownie, „ma w rzeczywistości wyłącznie charakter metaforyczny" . N a u k a jest bliższa uchwycenia dosłownej prawdy, ale jej ułomność polega na tym, iż jest abstrakcyjna. Podczas gdy sztuka „zupełnie ignoruje świat rzeczywisty", a „religia zadowala się kosmosem, który istnieje poza światem", „nauka jako jedyna próbuje zapewnić jedność konkretnego świata, ale w dążeniu do tego celu niszczy jego konkret ność". Udaje się to natomiast historii. Historia „istotnie dociera do idei przedmiotu, której nic nie umyka, i w której ramach każda część rzeczywiście reprezentuje całość" . Główna nagroda nie przypadnie jednak w udziale historii. Kłopot z historią polega na tym, iż jest ona fragmentaryczna. „Historia jest poznaniem nieskończonej całości, której części, powtarzając plan cało ści w swojej strukturze, są poznawane jedynie za pośrednictwem od woływania się do kontekstu, w jakim występują. Ponieważ jednak ów kontekst zawsze jest niepełny, nie możemy nigdy poznać pojedynczej części taką, jaką rzeczywiście jest" . W ten oto sposób cała pula przypada w udziale filozofii. Pozo staje ona jednak w tej rywalizacji raczej j a k o sędzia niż zwycięski współzawodnik, i to j a k o sędzia w kumoterskim wyścigu z Alicji w krainie czarów, w którym każdy z konkurentów zdobywa nagrodę. Fi lozofia odkrywa bowiem, że prawda kryje się w zwierciadle umysłu, i że tylko za pomocą medium świata zewnętrznego, który konstruuje, umysł może poznać samego siebie. Jej konkurentki także zdobywają nagrody przyczyniając się na różne sposoby, które z rozmaitych po w o d ó w nie są j e d n a k wystarczające, do samopoznania, do którego umysł nieustannie dąży. Znajdujemy się tu pośród szczątków absolutnego idealizmu: syn tezy przeciwieństw, dogmatu relacji wewnętrznych, doktryny, że tylko całość zawiera w sobie prawdę, tak iż nawet sąd „To jest stół" jest „fałszywy w tej mierze, w jakiej jest abstrakcyjny" . Gdyby filozofia Collingwooda nie wykroczyła poza to stadium, przypominanie jej nie miałoby większego sensu. M i m o to, popełnilibyśmy błąd potępiając 4
5
6
7
4
Tamże, s. 130.
7
Tamże, s. 257.
5
Tamże, s. 220.
6
Tamże, s. 231.
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
w czambuł Speculum Mentis. W tej mierze, w jakiej uznaje się w tej pracy fakt za funkcję systemów symboli, a nie na odwrót, antycypuje ona wiele późniejszych koncepcji. An Essay on Philosophical Method jest raczej przyczynkiem do belles-lettres niż pracą filozoficzną. Dzieło to odznacza się niezmąco ną elegancją stylu, i w znacznej części mętną problematyką. Pojawia się tutaj teza, iż filozofia dąży do usystematyzowania tego, co w pewnym sensie już wiemy; i że pojęcia filozoficzne tworzą hierar chię, której poziomy częściowo na siebie zachodzą. Autor nie podaje żadnych szczegółowych przykładów, choć sporadycznie nawiązuje do filozofii moralności. Mówi, na przykład, iż nie istnieje „margines op łacalnych działań, które nie są obowiązkowe, i działań obowiązko wych, które nie są opłacalne. Wszelkie działania obowiązkowe są opłacalne, ponieważ obowiązek jako określenie wyższe zawsze i z ko nieczności potwierdza to, co niższe; a to, co niższe, nie czasami, lecz zawsze w sposób częściowy i niepełny potwierdza to, co wyższe" . Jeżeli potraktujemy to twierdzenie dosłownie, jest ono fałszywe. Osobliwą cechą tej książki, która wywołała gwałtowny sprzeciw Gilberta R y l e ' a , jest przychylność, z jaką Collingwood odnosi się do argumentu ontologicznego, choć nie traktuje go j a k o dowodu istnienia jakiegokolwiek konkretnego Boga, lecz j a k o dowód istnienia rzeczy wistości metafizycznej, której istota implikuje istnienie. Nie podejmuje j e d n a k żadnej próby pokazania, w jaki sposób ów argument unika krytyki Kanta czy innych krytyk, i poza wyprowadzeniem wniosku, że „w odróżnieniu od matematyki i nauk empirycznych, filozofia po zostaje przywiązana do tezy, iż jej przedmiot nie jest jedynie hipote zą, lecz czymś rzeczywiście istniejącym" , nie robi z niej w całej książce żadnego użytku. The Principles of Art, opublikowana w 1937 r., jest pod każdym w z g l ę d e m książką bardziej interesującą. Nie sposób twierdzić, że przedstawia ona w pełni rozwiniętą teorię estetyczną, ponieważ wnio8
9
10
8
9
An Essay
on Philosophical
Method,
Clarendon Press, Oxford 1933, s. 9 1 .
W artykule Mr Collingwood and Ontological Argument (1937), i przedrukowanym w Collected Papers (t. I) Ryle'a. Dzieło cyt., s. 127. 1 0
zamieszczonym w „Mind"
Wpływ
Crocego
243
sek, jaki z niej wypływa, że sztukę należy utożsamiać z językiem, i że jedno i drugie polega na wyrażaniu emocji, wymaga oczywiście dalszej obróbki, ale po drodze Collingwood wypowiada wiele intere sujących uwag. Zadaje sobie wiele trudu, by przeprowadzić rozróżnie nie między sztuką właściwą i tym, co tłumacząc greckie słowo techne nazywa rzemiosłem. Dla rzemiosła charakterystyczne jest to, że przy staje do modelu środków i celów, gdyż zajmuje się zazwyczaj prze kształcaniem jakiegoś uprzednio istniejącego tworzywa, ale nie jest to prawdą w przypadku sztuki właściwej. Kiedy Platon chciał wygnać poetów i innych artystów ze swojego państwa idealnego, nie odżeg nywał się, wedle Collingwooda, od sztuki j a k o takiej, lecz tylko od sztuki przedstawiającej, której celem może być albo zabawianie pu bliczności, albo wywieranie na nią tego, co Collingwood nazywa wpływem magicznym. Magia traktowana jest tutaj j a k o pewna forma rytuału, który sprzyja wprowadzeniu tych, którzy zostają mu poddani, w nastrój, uważany za odpowiedni w danych okolicznościach. Sztukę właściwą, niezależnie do tego, czy jest ona sztuką przedstawiającą, czy nie, należy odróżniać od sztuki j a k o magii i sztuki j a k o rozry wki. Nie znaczy to, iż dzieło sztuki nie m o ż e w y w o ł y w a ć takich efektów, ale nie wywołuje ich jako dzieło sztuki. A zatem wszystkie teorie, w których główny nacisk kładzie się na reakcje odbiorcy, nie są w ogóle brane pod uwagę. Piękno może zależeć od spojrzenia ob serwatora, ale jest tak tylko dlatego, że słowa tego używa się w spo sób właściwy właśnie dla wyrażenia postawy podziwu. Niektórzy estetycy usiłowali „twierdzić, iż oznacza ono pewną jakość w rze czach, ze względu na którą kontemplując je doświadczamy tego, co uznajemy za przeżycie estetyczne" . Jednakże tego rodzaju jakość nie istnieje, a „obecnie używane słowa «Piękno» i «piękny» nie mają żadnych implikacji estetycznych". 11
Sądzę, że C o l l i n g w o o d m o ż e się mylić w s p r a w i e o b e c n e g o sposobu użycia tych słów, ale zgadzam się z nim w o wiele w a ż niejszej kwestii, j a k ą jest nieistnienie j a k o ś c i , która b y w a stale k o relowana z tym, co słusznie charakteryzuje się j a k o przeżycie este1 1
The Principles
of Art, Clarendon Press, Oxford 1938, s. 38.
244
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
tyczne. Z drugiej strony, nie jestem skłonny zgodzić się z Collingwoodem, gdy utożsamia sztukę właściwą z wyrażaniem emocji, ani zaakceptować j e g o ujęcia dzieł sztuki j a k o bytów wyobrażeniowych. Tak więc, Collingwood mówi, iż tylko „w sensie pseudoestetycznym, w myśl którego sztuka jest p e w n e g o rodzaju r z e m i o s ł e m " , „utwór muzyczny jest sekwencją słyszalnych dźwięków". ,Jeśli - pisze dalej - «dzieło sztuki» oznacza dzieło sztuki właściwej, utwór muzyczny nie jest czymś, co można usłyszeć, lecz czymś, co może istnieć tylko w głowie muzyka. W pewnej mierze musi on istnieć wyłącznie w głowie muzyka (określenie to obejmuje również, oczywiście, publi czność, a także kompozytora), ponieważ j e g o wyobraźnia zawsze uzu pełnia, koryguje i oczyszcza to, co rzeczywiście słyszy. Muzyka, któ rej faktycznie doświadcza jako dzieła sztuki, nie jest tedy nigdy zmy słowo czy też «realnie» słyszana. Jest ona czymś wyobrażonym. Nie jest jednak wyobrażonym dźwiękiem (w przypadku malarstwa nie jest wyobrażonym układem barw itd.). Jest wyobrażonym przeżyciem to talnej aktywności. A zatem dzieło sztuki właściwej jest totalną aktyw nością, którą osoba doświadczająca dzieła ujmuje, czy też uświadamia sobie za pomocą w y o b r a ź n i " . 12
Nie jest to w istocie aż tak fantastyczne, j a k się wydaje, ponie waż Collingwood nie przeciwstawia wyobraźni percepcji. Przeciwnie, uważa, że wyobraźnia jest istotnym składnikiem procesu nabywania, identyfikowania i wzajemnego odnoszenia „czuć", do których miałaby się według niego sprowadzać percepcja. Odwołuje się do H u m e ' o w skiego rozróżnienia wrażeń i idei i utożsamia j e - co, obawiam się, nie jest historycznie adekwatne - z rozróżnieniem między czuciami realnymi i wyobrażonymi, które jego zdaniem może być pojmowane na dwa przeciwstawne sposoby: albo jako „rozróżnienie między czu ciami interpretowanymi przez myśl i czuciami, które takiej interpreta cji nie podlegają", albo j a k o „rozróżnienie między czystym odczuwa niem i odczuwaniem modyfikowanym przez świadomość, co m a dwo jakie następstwa w postaci zdominowania i utrwalenia tego, co odczu w a n e " . Collingwood przyjmuje drugą z tych interpretacji. Odróżnia 13
1 2
Tamże, s. 151.
1 3
Tamże, s. 212.
Wpływ
Crocego
245
trzy stadia w tym, co nazywa „życiem odczucia": stadium pierwsze, w którym znajduje się ono poniżej progu świadomości, stadium dru gie, kiedy zaczynamy je sobie uświadamiać, który to proces wymaga również tego, byśmy rozporządzali samoświadomością, oraz stadium trzecie, w którym odnosimy j e do innych naszych odczuć. Właśnie z drugim z tych stadiów Collingwood utożsamia to, co j e g o zdaniem H u m e rozumiał przez ideę, i zarzuca H u m e ' o w i , że sprowadził późniejszych filozofów na manowce posługując się terminem „wraże nie" wobec pierwszego i trzeciego stadium, nie uwzględniając różnic zachodzących między n i m i . Z kontekstu wynika j a s n o , że słowo „odczucie" pełni tutaj obowiązki k a ż d e g o elementu doświadczenia zmysłowego i że zakłada się, iż trzy stadia w życiu odczucia mogą stanowić podstawę fenomenalistycznej teorii percepcji. Nie podejmuje się jednak próby szczegółowego sformułowania takiej teorii, i nie roz waża się zarzutów, na jakie mogłaby być narażona. 14
W przypadku dzieł sztuki nie m a właściwie żadnego problemu poza tym, iż materiał, w którym są one urzeczywistnione, jest mody fikowany przez świadomość tych, którzy j e tworzą lub oceniają. W tym sensie bez skrupułów możemy się zgodzić z tym, że dzieło sztuki jest przynajmniej częściowo wytworem wyobraźni. Nie obliguje to nas jednak do lokalizowania utworu muzycznego wyłącznie w gło wie muzyka, a tym bardziej do podejmowania takiego kroku w przy padku innych sztuk. W k a ż d y m razie b ł ę d e m jest traktowanie ich wszystkich w podobny sposób. Czymkolwiek jeszcze mógłby bowiem być obraz, rzeźba czy dzieło architektoniczne, są one przedmiotami fizycznymi, natomiast dzieło literackie jest ciągiem słów, pojmowa nych nie j a k o egzemplarze, lecz j a k o typy, a utwór muzyczny jest ciągiem nut, także w sensie typów, a nie egzemplarzy. W istocie, o tego rodzaju typach jest prawdą, że może istnieć stadium, w któ rym są one j e d y n i e „zapisane" w głowie kompozytora, jakkolwiek jest mało p r a w d o p o d o b n e , by było to prawdą w przypadku dzieł o większej objętości, takich j a k symfonia czy powieść. Nie chcę przez to powiedzieć, iż rozróżnienia te są czymś więcej niż wstępem do teorii estetycznej. 1 4
Tamże, s. 295.
246
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
Niestety, nie m o g ę przedstawić takiej teorii. Mój zarzut wobec twierdzenia, iż dzieło sztuki właściwej wyraża emocje, nie polega na tym, że jest ono nieprawdziwe, lecz że niewiele mówi. Prawdopodob nie chodzi tutaj o to, że emocję wyraża dzieło samo w sobie, w sen sie w jakim tragedia Otello wyraża zazdrość, a nie o to, iż jest ona przeżywana przez autora bądź publiczność. Nie jest to jednak raczej adekwatny opis owej tragedii i nie jest wcale oczywiste, że dzieła sztuki zawsze poddają się tego rodzaju opisowi. Jakie emocje wyraża na przykład Elegy G r a y a albo Gracze C e z a n n e ' a ? P o d a w a n e przez Collingwooda przykłady, iż „Dante wtopił filozofię tomistyczną w po emat wyrażający, co oznacza bycie tomistą", i że „Shelley każąc Zie mi w y p o w i a d a ć słowa «Obracam się pod piramidą nocy» wyraża w ten sposób, co oznacza bycie kopernikanistą" nie są zachęcające. Podobnie, fakty - na które Collingwood słusznie kładzie nacisk - iż pierwotne formy posługiwania się językiem wiążą się prawdopodobnie z emocjami, i że nawet w stadiach późniejszych emotywne i opisowe funkcje języka nie zawsze łatwo dają się od siebie oddzielić, nie rzu cają zbyt wiele światła na trudne zagadnienia dotyczące różnych aspe któw symbolicznej natury sztuki oraz rodzaju i stopnia jej związków z prawdą. 15
Teoria presupozycji
absolutnych
Sądzę, iż ponoszę częściowo odpowiedzialność za ukazanie się i treść Metaphysics Collingwooda. Praca ta zawiera liczne odniesienia do mojego Language, Truth and Logic, i wielokrotnie potępia „pozy tywistów logicznych" za to, iż opierają swoje ataki na metafizykę na błędnym rozumieniu tej dziedziny, a także że służą sprawie irracjona lizmu. Ukazanie się tych dwóch książek dzieli w istocie ponad trzy letni odstęp, ale Collingwood odpowiedział mi już w swoich wykła dach, które prowadził w o w y m czasie w Oksfordzie, i nie chciałbym w żadnym razie sugerować, że jego Metaphysics ogranicza się jedynie do odpierania Language, Truth and Logic. 1 5
Tamże, s. 295.
Teoria presupozycji
247
absolutnych
Collingwood zaczyna od etymologicznej uwagi przypominającej, że termin „metafizyka" wywodzi się już od Arystotelesa, nie dlatego jednak, iż można m u bezpośrednio go przypisywać, lecz dlatego, że j e g o grecki odpowiednik został użyty przez starożytnych wydawców w odniesieniu do grupy traktatów, które, porządkując dzieła Arysto telesa, umieścili p o Fizyce. O traktatach tych mówi się, że zajmują się nauką metafizyki pod trzema n a z w a m i . Arystoteles n a z y w a j ą czasami „filozofią pierwszą", albo, j a k woli mówić Collingwood, na uką pierwszą, przypisując jej tym samym pierwotność logiczną. Nie kiedy nazywa j ą również „mądrością", gdyż właśnie do mądrości miała, j a k z a k ł a d a n o , dążyć; określa j ą również czasami m i a n e m „teologii", od greckiego słowa „theos", które przekładamy j a k o Bóg, a które było „potoczną nazwą tego, co stanowi logiczną podstawę wszystkiego i n n e g o " . Z tego, co Arystoteles pisał pod tymi trzema szyldami, Colling wood wyprowadza dwa sądy, z których każdy mógłby uchodzić za definicję metafizyki. Pierwszy z nich głosi, że „Metafizyka jest nauką 0 czystym bycie", a drugi, że „Metafizyka jest nauką, która zajmuje się założeniami leżącymi u podstaw zwykłej n a u k i " . Wyjaśnia się, że słowo „nauka", w sensie, który Collingwood uważa za pierwotny 1 właściwy, „oznacza korpus systematycznego czy też uporządkowane go myślenia o określonym p r z e d m i o c i e " i że słowo „zwykły" służy w tym kontekście po prostu do wykluczenia samej metafizyki. Collingwood odrzuca pierwszą z tych definicji, ponieważ pozba wia ona metafizykę wszelkiej treści. „Powszechnik czystego bytu re prezentuje graniczny przypadek procesu abstrakcji" . Jest to j e d n a k tylko pewien sposób powiedzenia, że wszystko zostało stąd usunięte, a skoro wszystko zostało usunięte, to nie pozostaje już nic do bada nia. A zatem, jeżeli nauka musi posiadać jakiś przedmiot, „nauka o czystym bycie" byłaby terminem wewnętrznie sprzecznym. Jeżeli więc chcemy bronić Arystotelesa, a Collingwood m a taki zamiar, trzeba zwrócić się ku drugiej opcji. Metafizyka jest nauką, która zajmuje się założeniami leżącymi u podstaw zwykłej nauki. Do16
17
18
19
1 6
An Essay
1 7
Tamże, s. 11.
on Metaphysics, 1 8
Clarendon Press, Oxford 1940, s. 10.
Tamże, s. 4.
1 9
Tamże, s. 14.
248
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
maga się to jednak dalszych wyjaśnień, i Collingwood podejmuje się je przedstawić. Jego pierwszym krokiem jest wysunięcie twierdzenia, iż „Każdy sąd, jaki ktokolwiek kiedykolwiek formułuje, jest formułowany w od powiedzi na jakieś p y t a n i e " . W tej postaci twierdzenie to jest w oczywisty sposób fałszywe, o ile implikuje, że w każdym przypad ku pytanie zostaje faktycznie postawione. Możemy zapewne założyć, że Collingwood miał tu na myśli sądy naukowe i że przyjął tezę Ba cona, iż nauka posuwa się naprzód wymuszając na przyrodzie odpo wiedzi, czy też, w języku prawniczym, poddając ją przesłuchaniu. Drugie twierdzenie Collingwooda głosi, że każde pytanie zakłada pewną presupozycję. M a m wątpliwości, czy również to twierdzenie jest prawdziwe, jeśli rozumie się je tak, iż miałoby ogólne zastoso wanie, ale może być ono prawdą o tego rodzaju pytaniach nauko wych, jakie Collingwood miał na myśli. Collingwood zakłada w isto cie, że z a w s z e istnieje c o ś , co powoduje pojawienie się pytania i czemu przysługuje to, co nazywa on „logiczną efektywnością". Po to, by supozycji przysługiwała logiczna efektywność, nie musi być ona prawdziwa, ani nawet za taką uchodzić: musi jedynie być przyj mowana. Presupozycję, dowiadujemy się następnie, są względne bądź abso lutne. Presupozycją względną jest, jak ujmuje to Collingwood, „presupozycja, która w stosunku do jednego pytania pozostaje jego presupo zycją, a w stosunku do innego pytania pozostaje jego odpowiedzią" . Collingwood podaje przykład narzędzia pomiarowego, co do którego zakłada się, iż jest dokładne, wówczas gdy jest używane, ale kiedy stawiamy pytanie o j e g o dokładność, może zostać za takie uznane lub nie. Natomiast presupozycją absolutną jest „presupozycją, która pozo staje w stosunku d o wszystkich pytań, do których jest odnoszona, presupozycją, a nigdy odpowiedzią" . Podawanym przez Collingwoo da przykładem jest założenie, którego nie przyjmuje się już we wszy stkich gałęziach nauki, ale j e g o zdaniem przyjmuje się j e nadal w medycynie, że każde zdarzenie ma przyczynę. 20
21
22
2 0
Tamże, s. 23.
2 1
Tamże, s. 29.
2 2
Tamże, s. 31.
Teoria presupozycji
249
absolutnych
Ponieważ absolutne presupozycje nie są nigdy odpowiedziami na pytania, wynika z tego, w mniemaniu Collingwooda, że nie są one sądami, a z tego z kolei wynika, że nie stosuje się do nich rozróż nienie prawdy i fałszu. Nie sprowadza się to wyłącznie do tego, że nie przysługują im wartości logiczne. To, iż są one w sposób abso lutny presuponowane, rozumie się tak, iż implikuje, że nie są one w ogóle stwierdzane. A zatem nie mają sensu pytania, czy są one prawdziwe, czy mogą zostać dowiedzione, a nawet, jakie świadectwa przemawiają na ich rzecz. W tej mierze, w jakiej wypowiedzi, które pozytywiści logiczni pejoratywnie określali j a k o metafizyczne, były w istocie sformułowaniami takich presupozycji, mieli oni całkowitą rację zakazując im wstępu do dziedziny prawdy i fałszu. Oni i wielu innych filozofów mylili się natomiast zakładając, że roszczą one sobie do niego pretensje. Jest to błąd, którego nie zdołali uniknąć nawet fi lozofowie uzurpujący sobie prawa do miana metafizyków. Metafizyk godzien tego miana nie będzie podejmował bezsensownych prób upra womocnienia lub podważenia prawomocności absolutnych presupozy cji. Zadowoli się próbą udzielenia odpowiedzi na historyczne pytanie, jakie absolutne presupozycje w różnych gałęziach nauki i w kolejnych stadiach ich rozwoju były przyjmowane. Jako nauka historyczna metafizyka ma swoje własne presupozy cje. Wydają się one sprowadzać do zasad, które rządzą oceną świa dectw historycznych. W szczególności wymaga się od metafizyków, by udzielali odpowiedzi na pytania o postaci: „Dlaczego tacy-to-a-tacy ludzie w takich-to-a-takich czasach przyjmowali takie-to-a-takie abso lutne presupozycje?", a udzielana przez nich odpowiedź powinna mieć postać: „Ponieważ oni sami lub ich poprzednicy, po których odziedzi czyli swoją cywilizację, przyjmowali wcześniej taki-to-a-taki zbiór ab solutnych presupozycji, i ponieważ taki-to-a-taki proces zmian dopro wadził do przekształcenia jednego zbioru w i n n y " . Owe presupozy cje tworzą konstelację, ale nie hierarchię, toteż metafizyka nie jest nauką dedukcyjną. 23
Można by wskazywać, że kwestią, jakie założenia 2 3
I
Tamże, s. 74.
przyjmowała
250
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
pewna grupa n a u k o w c ó w , powinna się zajmować psychologia, ale Collingwood odrzuca lekceważąco ten pogląd, nie dlatego, że psycho logia wkraczałaby w d o m e n ę filozofii, ale dlatego, że psychologia, choć dowiodła swojej wartości jako „nauka o uczuciu", nie może wy suwać zasadnych roszczeń do roli nauki o myśleniu. Z uwagi na związki łączące ją z prawdą, myśl musi pozostać domeną „kryteriolo gie znych" nauk etyki i logiki. Collingwood nie przedstawia dowodu na to, że psychologowie nie mogą zajmować się myśleniem; przyta cza tylko dzieła znanych współczesnych psychologów wybierając z każdego z nich po j e d n y m fragmencie, i potępiając jeden jako przykład uwagi na inny temat, inny jako przykład sprzeczności we wnętrznej, a trzeci jako przykład plagiatu. Jednakże takie lekceważące potraktowanie nie oddaje sprawiedliwości owym psychologom, a od tego czasu psychologowie przeprowadzili wiele eksperymentalnych ba dań nad procesami myślenia. M i m o wszystko, m o ż n a by wysunąć pewne argumenty na rzecz oddzielenia nauki metafizyki, zgodnej z wyobrażeniami Collingwooda, od psychologii. Sprowadzają się one do tego, że presupozycję danej gałęzi nauki w pewnym konkretnym okresie należy w y d o b y ć nie drogą badania procesów myślowych uczonych, ale poprzez szczegółowy rozbiór struktury teorii, które są przez nich akceptowane. Rzecz jasna, te dwie strategie badawcze nie są zupełnie rozbieżne, ponieważ, poza tradycją platońską, którą próbo wał ostatnio reaktywować Sir Karl Popper" , teorie nie istnieją w oderwaniu od tych, którzy je głoszą, ale występuje tu pewna róż nica w sposobie podejścia. Najważniejszym przykładem sądu metafizycznego, który podaje Collingwood, jest sąd „Istnieje Bóg". A raczej, tylko przez nieuwagę Collingwood nazywa to sądem, ponieważ wcześniej przyznał, iż zga dza się ze swoimi oponentami, pozytywistami logicznymi, że jeśli in terpretuje się to j a k o sąd, jest on pozbawiony sensu, a przynajmniej pozbawiony wartości logicznej. Coolingwood chce przez to powie dzieć, że ludzie w różnych wiekach żywili przekonanie, które można trafnie scharakteryzować jako przekonanie, iż Bóg istnieje, choć treść 24
2 4
Zob. Karl R. Popper, Wiedza obiektywna, two Naukowe PWN, Warszawa 1992.
przeł. Adam Chmielewski, Wydawnic
Teoria presupozycji
absolutnych
251
tego przekonania zmieniała się wraz ze zmianami zachodzącymi w presupozycjach, które ono reprezentuje. Modyfikuje w związku z tym swą przychylną postawę wobec argumentu ontologicznego. „Nie dowodzi on - pisze Collingwood - tego, iż z uwagi na to, że nasze pojęcie Boga jest pojęciem id quo maius cogitari neąuit (cze goś, ponad co nic większego nie może być pomyślane), Bóg istnieje, ale tego, iż ze względu na to, że nasze pojęcie Boga jest pojęciem id quo maius cogitari nequit, jesteśmy zobligowani do wiary w istnienie B o g a " . Nawet po wprowadzeniu tej korekty wydaje mi się, że do wód pozostaje błędny. Nie ma potrzeby domagać się odpowiedzi na pytanie, czy pojęcie czegoś, ponad co nic większego nie może być pomyślane, ma jakiekolwiek znaczenie. Załóżmy, że owo pojęcie zda j e ten egzamin. Sam fakt, iż ktoś je rozważa, nie pozostaje jednak w żadnej sprzeczności z tym, iż ów ktoś przeczy, że istnieje coś, do czego się ono stosuje. Wydawałoby się, iż pewna trudność kryje się również w konce pcji, iż ktoś wierzy w pewną presupozycje, ale nie sądzi, by była ona prawdziwa. Z a p e w n e sposób użycia terminu „wierzyć" w tym kontekście jest zwodniczy. Absolutne presupozycje są przyjmowane jako coś oczywistego. W czasie, kiedy panują, kwestia ich prawdzi wości bądź fałszywości w ogóle się nie pojawia. Może to modyfiko wać tę trudność, nie sądzę jednak, by ją usuwało. Ostatecznie, nie sugeruje się tu, że absolutne presupozycje są niezrozumiałe. Przyjmują one formę sądów, jakkolwiek nie są w taki sposób traktowane przez tych, którzy j e akceptują. A co z tymi, którzy ich nie akceptują? Dlaczego mieliby oni mieć ograniczony dostęp do uchwycenia ich sensu? A jeżeli mogą j e w ogóle zrozumieć, dlaczego nie mogą ich oceniać j a k o sądów fałszywych? 25
Jakkolwiek by było, Collingwood ogranicza się tylko do pytania, co mieli na myśli chrześcijanie, kiedy mówili, że wierzą w Boga, i podchodzi do niego od strony tego, co nazywa tłem historycznym. Wskazuje, że relacja między religią a naukami przyrodniczymi w spo łeczeństwie pierwotnym była uzależniona od dwóch czynników: po 2 5
Dzieło cyt., s. 190.
252
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
pierwsze, ludy prymitywne odróżniały rzeczy, które znajdowały się pod ich kontrolą, od rzeczy, które się spod niej wymykały, rozróżnie nie to Collingwood p o d s u m o w u j e j a k o rozróżnienie między sztuką i naturą; po wtóre, ludzie pierwotni przyjmowali polimorficzny pogląd na przyrodę, który znajdował odzwierciedlenie w wielości kultów reli gijnych. Jest rzeczą dość zaskakującą, iż o w y m kultom nie przypisuje się żadnego celu. Przechodząc do Greków, pisze, że ich politeistyczna religia pozostawała w konflikcie z monoteizmem greckich filozofów. Szczegółowe, bardzo przekonujące ujęcie religijnych i filozoficznych postaw presokratyków, Platona i Arystotelesa, można znaleźć w The Idea of Naturę, którą należy polecić badaczom greckiej filozofii. Opis, który Collingwood przedstawia w Metaphysics, jest o wiele bar dziej zwięzły. Jego zwieńczeniem jest przypisanie Arystotelesowi po glądu, iż istnieje tylko jeden Bóg, który nie stworzył świata przyrody, poznawanego przy pomocy zmysłów, który jest światem ruchów za chodzących samoistnie, ale jest bytem doskonałym, który usiłują na śladować wszystkie rzeczy istniejące w przyrodzie; a ponieważ Bóg jest umysłem, jedynym względem, pod jakim ruchy przyrodnicze mo gą go naśladować, jest zachodzenie w zgodzie z prawami; że istnieją różne dziedziny przyrody, z których tylko jedna, sfera gwiazd stałych bezpośrednio naśladuje Boga, ponieważ tylko ona porusza się z od wieczną stałą rotacją; i że ruchy charakterystyczne dla innych dzie dzin przyrody są imitacjami umysłowej aktywności inteligencji, które nie są ani boskie, ani ludzkie, lecz są czymś p o ś r e d n i m . Pozosta wiam innym rozstrzygnięcie, czy Arystoteles przyjmował takie presupozycje. Jeśli tak, skłonny j e s t e m twierdzić, iż powinny one być przynajmniej zrozumiałe dla tych, którzy ich nie podzielają; muszę jednak wyznać, iż nie wydaje mi się, by tak było. 26
O tym, że Collingwood nie uważał, by presupozycje absolutne nie były podatne na krytykę, w każdym razie na krytykę ze strony historyków, świadczy j e g o stwierdzenie, iż Arystoteles ponosi w me tafizyce niepowodzenie. Błąd Arystotelesa miał jakoby polegać na mniemaniu, iż ideę ruchu nabywamy za pośrednictwem naszych zmy2 6
Dzieło cyt., s. 211-212.
Teoria presupozycji
absolutnych
253
słów, zamiast tego, by potraktować ją j a k o „ide?, którą sami wnosi my w postaci pewnej presupozycji absolutnej cb dzieła interpretacji tego, co otrzymujemy za pośrednictwem naszych z m y s ł ó w " przy jęciu założenia, że ruch zachodzi samoistnie, a nb rodzi się z czegoś, co należy do natury Boga. Te metafizyczne błi^dy, które przenikały całą myśl grecką, miały, j a k twierdzi Collingwtod, doprowadzić do upadku greckiej nauki. Dochodzimy teraz do presupozycji chrześcijaistwa, które zdaniem Collingwooda „były, historycznie rzecz biorąc, głównymi, czy też fun damentalnymi presupozycjami nauk przyrodniczych" od czasu, gdy zostały sformułowane w piątym wieku przez ,autorów patrystycz nych". Zasady te głoszą, po pierwsze, że istniej* Bóg; po wtóre, że Bóg stworzył świat - artykuł wiary, który w m)śl dość zaskakującej interpretacji Collingwooda ma oznaczać, iż „idea świata przyrody jest absolutną presupozycją nauk przyrodniczych"; p» trzecie, że aktyw ność Boga jest aktywnością samoróżnicowania i właśnie dlatego w przyrodzie istnieją różnorodne dziedziny, i, po czwarte, że twórcza aktywność Boga jest źródłem ruchu w y s t ę p u j ą c e j w świecie przyro d y . Kiedy owe doktryny, jeśli można j e tak okeślić, przekształcają się w presupozycje nauk przyrodniczych, podlegną dość zaskakującej transformacji. Wedle Collingwooda, który pisał t słowa w 1939 r., „Kiedy teolog chrześcijański mówi dzisiaj, że isnieje Bóg albo (by uściślić to wyraźnie wskazując kategorię metafizyczną), że wierzymy w Boga" a nawet „kiedy niewykształcony chrześcijanin wypowiada to samo stwierdzenie" nie rozumie tych słów w jaiimś własnym „pry watnym, heretyckim sensie", słowa te oznaczają „w odniesieniu do absolutnych presupozycji nauk przyrodniczych" p pierwsze, że „ist nieje świat przyrody, to znaczy istnieją rzeczy, kóre powstają samo istnie i nie m o ż e ich wytworzyć ani im zapobec niczyja umiejęt ność", po wtóre, że „ów świat przyrody jest światem zdarzeń, to zna czy rzeczy, z których jest złożony, są rzeczami, którym przytrafiają się zdarzenia, bądź rzeczami, które się poruszają', po trzecie, że „na obszarze całego tego świata istnieje jeden zbiór praw, wedle których 27
28
29
2 7
Tamże, s. 217.
2
® Tamże, s. 227.
2 9
Tanże, s. 219-222.
254
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
wszystkie ruchy i zdarzenia, pomimo wszelkich istniejących między nimi różnic, zgodnie zachodzą, i w konsekwencji istnieje jedna nauka o tym świecie"; i po czwarte, że „mimo to istnieje w świecie wiele różnych dziedzin" ze zdarzeniami, którymi rządzą swoiste prawa, bę dące modyfikacjami uniwersalnych praw, którymi zajmują się nauki szczegółowe, będące modyfikacjami nauki uniwersalnej . Chrześcijańskiej doktrynie Trójcy przypisuje się podobną interpre tację. „Przez wiarę w Ojca" twórcy „wiary katolickiej" „rozumieli (zawsze wyłącznie w odniesieniu do procedury nauk przyrodniczych) absolutną presupozycję, że istnieje świat przyrody, który jest zawsze, w sposób niepodzielny, jednym światem. Przez wiarę w Syna rozu mieli absolutną presupozycję, że ten jedyny świat jest, m i m o to, wie lością przyrodniczych dziedzin. Przez wiarę w Ducha Świętego rozu mieli absolutną presupozycję, że świat przyrody, w całej swej osno wie, jest nie tylko światem rzeczy, ale także zdarzeń i r u c h ó w " . 30
31
By oddać sprawiedliwość C o l l i n g w o o d o w i , przypomnijmy, że akceptacji tych naukowych presupozycji nie traktuje j a k o wyczerpują cej całość wiary chrześcijańskiej. M i m o to sądzę, iż dla większości praktykujących chrześcijan byłoby niespodzianką, gdyby dowiedzieli się, że automatycznie poczynili tak wielkie postępy w nauce, i byłoby nie mniejszą niespodzianką dla wielu naukowców, którzy mogli się dotąd uważać za agnostyków lub ateistów, gdyby dowiedzieli się, że są tak głęboko zaangażowani w chrześcijaństwo. Nie chcę przez to powiedzieć, że dziedzictwo chrześcijaństwa nie miało wpływu na myśl n a u k o w ą X V I i X V I I w., ale ścisłe związki, które sugeruje Collingwood, nie są przekonujące. Widać to najwyraźniej w przypad ku zabiegów, jakim poddaje pojęcie Trójcy. Nie wierzę, a raczej nie podejrzewam, b y m wierzył w Ducha Świętego, ale choćby częściowe utożsamianie tego przekonania z trudnym do podważenia przekona niem, że w przyrodzie występują zdarzenia i ruchy, wydaje mi się posunięciem dość arbitralnym. Kantowska Krytyka czystego rozumu stanowi, jak się powszech nie uważa, zagrożenie dla metafizyki, stara się bowiem wykazać, że 3 0
Tamże, s. 222-223.
3 1
Tamże, s. 225-226.
Teoria presupozycji
absolutnych
255
nasz rozum wikła się w sprzeczności, gdy zapuszcza się poza granice możliwego doświadczenia. Collingwood argumentuje jednak, że sama Krytyka jest dziełem metafizycznym o tyle, o ile przedstawia absolut ne presupozycje fizyki Newtonowskiej. Collingwood wyprowadza j e z tych fragmentów tekstu, w których Kant opisuje porządek, który narzucamy na surowy materiał doświadczenia, aby przekształcić go w możliwy przedmiot poznania. Dwie pierwsze presupozycje głoszą, że. nauki przyrodnicze są w istocie matematyką stosowaną, i że z uwagi na to, co Kant nazywa zasadą ciągłości, to znaczy zasadą, iż między dwoma członami zawsze istnieje człon trzeci, nauki przyrodni cze muszą być zbudowane z równań różniczkowych. Wynika z tego zbiór zasad, które są oparte na pojęciu związku koniecznego. Pierw szą z nich Collingwood charakteryzuje j a k o przekonanie o stałości i niezniszczalności substancji. Wydaje się, iż obowiązuje ona, „gdy dwie postrzegalne rzeczy są rozpatrywane przez pewną osobę, która sądzi, iż są one d w o m a możliwymi zjawiskami tej samej r z e c z y " . Druga z nich dotyczy koniecznego następstwa i wiąże się z Kantowską teorią przyczynowości, której krytykę Collingwood odkłada na później. Po trzecie, istnieje zasada obustronnego oddziaływania, o któ rej twierdzi się, iż była potrzebna Newtonowi do j e g o teorii grawi tacji. Stała się ona zbędna, gdyż taka koncepcja siły jest anachronicz na. W istocie, wszystkie te zasady, poza pierwszą, która głosi, że nauki przyrodnicze są matematyką stosowaną, zostały według Colling wooda odrzucone przez fizyków w pierwszych trzech dekadach nasze go stulecia. 32
Nie dotyczy to następnego założenia Kanta, iż „kategorie modalności", to znaczy „pojęcia możliwości, faktyczności i konieczności mają zastosowanie do percypowalnego świata czy też świata przyro d y " . W przekonaniu Collingwooda owe kategorie, tak j a k rozumieją je naukowcy, odróżniają jedynie trzy stadia badań. „Kiedy naukowiec opisuje coś j a k o faktyczność, rozumie to w ten sposób, iż to coś zo stało zaobserwowane. Kiedy opisuje to j a k o konieczność, chodzi mu o to, iż odkryte zostały jego związki z innymi rzeczami. Kiedy opi33
3 2
Tamże, s. 262.
3 3
Tamże, s. 273.
256
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
suje to jako możliwość, ma przez to na myśli, że jest to poszukiwa ne: znaczy to, że pytanie o j e g o faktyczność jest właśnie pytaniem, które s t a w i a m y " . M a m p e w n e wątpliwości, czy naukowcy istotnie posługują się w taki sposób terminami modalnymi; możliwe jednak, iż niegdyś tak się nimi posługiwali, ale przestali się posługiwać, od kąd stali się bardziej przyziemni. Można j e d n a k żywić nadzieję, iż tylko filozofowie wykonują tricki z możliwymi światami i sprowadza ją wszelkie kłopoty wiążące się z koniecznością. Collingwood nie ma wprawdzie na swoim koncie takich przewinień, ale istotnie wpada na dziwny pomysł, że pozytywistom logicznym nie wolno stosować poję cia empirycznej możliwości do tego świata. Mieliśmy j u ż jednak oka zję przekonać się, że przyjmując zasadę weryfikowalności nie ograni czali oni klasy dopuszczalnych sądów do tych, które zostały faktycz nie zweryfikowane. 34
Przyczynowość
i idea
przyrody
Ostatni rozdział Metaphysics Collingwooda zawiera interesujące stu dium pojęcia przyczynowości. Collingwood odróżnia trzy sensy słowa „przyczyna". Pierwszym, pierwotnym sensem, jest ten, w którym „tym, co zostaje «wywołane przyczynowo», jest wolny, umyślny czyn świado mego, odpowiedzialnego sprawcy, a «przyczynowe spowodowanie» tego, iż sprawca ów czyn wykonuje, oznacza dostarczenie mu motywu jego wykonania". Drugim sensem jest ten, w którym „tym, co jest p r z y c z y nowo wywoływane», jest zdarzenie zachędzące w przyrodzie, a jego «przyczyną» jest zdarzenie albo stan rzeczy, przez którego wytworzenie lub powstrzymanie możemy wytworzyć lub zapobiec zdarzeniu, którego przyczynę ma stanowić". W trzecim sensie „tym, co «wywoływane przyczynowo», jest zdarzenie albo stan rzeczy, a jego «przyczyną» jest inne zdarzenie lub stan rzeczy, który pozostaje do niego w jedno-jednoznacznej relacji przyczynowego pierwszeństwa, to znaczy relacji te go rodzaju, iż (a) jeżeli przyczyna zachodzi lub istnieje, skutek rów3 4
Tamże, s. 274.
Przyczynowość
i idea
przyrody
257
nież musi zachodzić lub istnieć, nawet jeśli żadne inne warunki nie są spełnione, (b) skutek nie może zachodzić lub istnieć, o ile nie za chodzi, względnie nie istnieje przyczyna, (c) w pewnym sensie, który należy jeszcze zdefiniować, przyczyna jest wcześniejsza od skutku" . W istocie, Collingwood godził się z tym, by pojęcie przyczyno wego pierwszeństwa, które jest uwikłane w trzeci sens „przyczyny", pozostawało niezdefiniowane, niewątpliwie dlatego, iż sądził, że ów trzeci sens jest w jakiś sposób wyrazem zamętu, który zawdzięczamy Kantowi. Przesądzając, iż każde zdarzenie ma przyczynę, Kant mógł przypuszczać, że opowiada się za Newtonem, ale w rzeczywistości Newton rozróżniał zdarzenia zależne od działania przyczyn i zdarzenia zależne od działania praw. Zasada Newtona nie głosiła, że każde zda rzenie, lecz że każda zmiana ma przyczynę, a przez zmianę rozumie się tu zdarzenie, którego nie mogą wyjaśnić prawa ruchu. Niemniej, decyzja Kanta o włączeniu siły inercji do grona przyczyn nie stanowi radykalnego zerwania z teorią Newtona. W przekonaniu Collingwooda Kant poszedł natomiast niewłaści wą drogą próbując połączyć pojęcie przyczyny j a k o jedynego warun ku wystarczającego z H u m e ' o w s k i m twierdzeniem, iż przyczyny po przedzają swoje skutki. Albowiem tylko wówczas, gdy posługujemy się przyczyną w drugim z Collingwoodowskich sensów, twierdzenie H u m e ' a zachowuje ważność. Kiedy jestem przyczyną czegoś, w tym sensie, iż to coś powoduję, m a m jedynie pewien udział w tym, co stanowi co najwyżej konieczny element w zbiorze warunków wystar czających, tak iż jest miejsce na przerwę czasową między moim dzia łaniem a skutkiem. Jeżeli jednak przyczyna jest jedynym warunkiem wystarczającym, nie m a miejsca na jakąkolwiek przerwę czasową. Przyczyna musi zachodzić równocześnie ze skutkiem. 35
Rozumowanie Collingwooda opiera się na założeniu, iż warunek wystarczający to taki warunek, którego skutek następuje po nim nie zależnie od tego, czy inne warunki zachodzą, czy nie. Jeśli nie może zgodzić się na interwał czasowy, to jest tak dlatego, że w o w y m cza sie mogłoby zajść coś, co uniemożliwiłoby zachodzenie skutku. Trud3 5
Tamże, s. 285-286.
258
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
ności tej można uniknąć osłabiając wymóg dotyczący warunku konie c z n e g o . Jeśli przyjmiemy, iż C jest wystarczające dla E, o ile C faktycznie nigdy nie zachodzi bez E, możemy poprzestać na tym, by C poprzedzało E w czasie. Nie musimy brać pod uwagę tego, czy m o g ł o b y się w y d a r z y ć w t y m przedziale c z a s o w y m coś, co u n i e m o ż l i w i ł o b y wystąpienie E: angażujemy się tylko w hipotezę, że faktycznie nic go nigdy nie uniemożliwiło i nie uniemożliwi. Niewątpliwie stoi przed nami wówczas zadanie odróżnienia generalizacji przypadkowych od generalizacji o postaci prawa, ale, j a k pró b o w a ł e m wykazać przy innej o k a z j i , nie j e s t to p r o b l e m nie do przezwyciężenia. 36
Nie m a m podstaw, by spierać się z twierdzeniem Collingwooda, że pierwszy sens przyczyny był sensem pierwotnym, a sens drugi był antropomorficzną pochodną pierwszego. Z żalem odnotowuję jednak, iż Collingwood pisał w taki sposób, jak gdyby ani pojęcie „dostarcza nia motywu", ani pojęcie „zdolności powodowania lub zapobiegania" nie domagało się dalszego wyjaśnienia. Sądzę, iż w obu przypadkach występuje milczące odwołanie się do leżącej u podłoża generalizacji, jakkolwiek nie musi ona przyjmować postaci mocniejszej niż twier dzenie mówiące o tendencji. Także tę tezę starałem się uzasadnić przy innej okazji . 37
Wprawdzie The Idea of Naturę nie została opublikowana za ży cia Collingwooda, pewne świadectwa wskazują, iż większa część tej pracy została napisana w początku lat trzydziestych, przed opubliko waniem Metaphysics. Jest to historyczne studium presupozycji kos mologicznych, które otwarcie traktuje j e j a k o podatne na krytykę. I tak stwierdziwszy, iż zagadnienia relacji między materią martwą a materią żywą nie były znane Grekom, ponieważ pojmowali oni przyrodę jako „ogromny, żywy organizm", i wykazawszy, iż koncep cja ta ustępuje w XVII w. miejsca koncepcji „świata złożonego z materii nieożywionej, o nieskończonych rozmiarach, całkowicie prze nikniętego ruchem, ale zupełnie pozbawionego ostatecznych różnic ja3 6
of
Zob. What is Law of Naturę?; artykuł ten jest przedrukowany w The Person. Zob. Probability and Evidence. 3 7
Concept
259 38
kościowych i wprawianego w ruch przez siły czysto ilościowe" , Col lingwood zwraca uwagę, że pozostawiło to filozofom nierozwiązany problem „ustalenia wewnętrznego związku między umysłem a mate rią" . Materializm zostaje z góry wykluczony, ponieważ wiedzy „ prostu nie m o ż n a o p i s a ć " w terminach „matematycznie wyznaczo nych ruchów w czasie i w przestrzeni", a „doktryna dwóch substan cji", przenikająca zarówno monizm Spinozy, jak pluralizm Leibniza załamuje się, ponieważ czyni materię niepoznawalną. Jeśli materię i umysł definiuje się w taki sposób, j a k były one definiowane przez siedemnastowieczną kosmologię, mówi Collingwood, nie sposób unik nąć uznania, iż „problem odnalezienia istotnej więzi między nimi może zostać rozwiązany tylko w taki sposób, j a k uczynił to Berke l e y " . Ale Berkeleyowska koncepcja świata materialnego j a k o cze goś, co jest stwarzane przez Boga za sprawą jego myślenia, pozosta wia nas z „problemem relacji między nieskończonym umysłem Boga a różnymi skończonymi umysłami l u d z k i m i " . Odpowiedź Berkeleya jest taka, że umysł Boga jest aktywny; stwarza to, co zostaje prze zeń pomyślane, a umysł człowieka jest bierny; przyjmuje rozkazy od Boga. Collingwood zwraca jednak uwagę, iż kłóci się to z wyjścio w y m założeniem Berkeleya. Berkeley odziedziczył bowiem po Lo c k e ^ „doktrynę, iż u m y s ł stwarza p e w n ą część przyrody, jakości w t ó r n e " i że musi to być ludzki umysł. „Jeśli się je odrzuci - mó wi Collingwood - cały gmach Berkeleyowskiego idealizmu wali się w gruzy" . 39
p o
40
41
42
43
Kantowską wersję idealizmu Collingwood trafnie charakteryzuje jako przedstawiającą przyrodę, to znaczy świat materialny Galileusza i Newtona, j a k o „racjonalny i konieczny wytwór ludzkiego sposobu widzenia r z e c z y " ; nie przedstawia ona jednak - i dlatego zostaje potępiona przez Collingwooda - spójnego opisu tego, jakimi rzeczy są same w sobie. Hegel podjął próbę naprawienia tego zaniedbania, ale nie udało mu się stworzyć możliwej do zaakceptowania syntezy „między koncepcją przyrody jako maszyny i koncepcją rzeczywistości 44
3 8
3 9
4 2
The Idea of Naturę,
Clarendon Press, Oxford 1945, s. 112.
Tamże, s. 113.
4 0
Tamże, s. 115.
Tamże, s. 116.
4 3
4 4
Tamże.
4 1
Tamże.
Tamże.
260
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
45
j a k o całości przenikniętej p r o c e s e m " . Pojęcie procesu odgrywa domi nującą rolę w myśli trzech filozofów, których twórczość Collingwood zwięźle przedstawia: Henri Louisa Bergsona (1859-1941), Samuela Alexandra (1859-1938) i Alfreda Northa Whiteheada (1861-1947). Po chlebnie ocenia Bergsonowski witalizm, ale uważa, iż „nieożywiony świat fizyki stanowi przygniatający ciężar dla [jego] metafizyki" . Krytykuje Alexandra za empirystyczne skłonności w j e g o filozofii. Przyjmując za punkt wyjścia czasoprzestrzeń, Alexander błyskotliwie wywodzi, jak czasoprzestrzeń generuje materię, jak materia generuje życie i j a k życie generuje umysł; wysuwa także śmiałe przypuszcze nie, że umysł będzie generował Boga. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego każda z tych rzeczy miałaby zachodzić. Wyłanianie się umysłu z ży cia, życia z materii, a materii z czasoprzestrzeni powinniśmy po pro stu uznać j a k o fakty przygodne. Co się zaś tyczy Whiteheada, „nikt tak wyraźnie nie uświadomił sobie i nie opisał podobieństw, zasadni czej ciągłości przenikającej cały świat przyrody, od jego najbardziej elementarnych form takich j a k elektron, proton itd., aż po najwyższe formy rozwoju, jakie są nam znane w życiu intelektualnym człowie k a " . Bardziej niż komukolwiek innemu udało mu się także przeko nać Collingwooda o tym, że „ponieważ współczesna nauka opowiada się za poglądem, że wszechświat fizyczny jest skończony - z pewno ścią w czasie i prawdopodobnie w przestrzeni - działanie, które ta sama nauka identyfikuje z materią, nie może powstawać samoistnie, ani też być w ostatecznym rachunku niezależnym działaniem" czy niąc w ten sposób zadość pragnieniu Collingwooda, by znaleźć jakąś rolę dla Boga. M i m o wszystko, Whitehead wydaje się nie mieć pew ności, czy ów proces rozwoju szeregu form od cząstek materialnych po ludzkie umysły jest ciągiem czasowym; nie wyjaśnia również, w jaki sposób każda z form jest związana z następną. Potrafi tylko mó wić niejasno o procesie twórczym. 46
47
48
Gdzie to nas prowadzi? Collingwood odpowiada, że braki, jakie znajduje w dziełach nawet najwybitniejszych współczesnych metafizy4 5
Tamże, s. 132.
4 8
Tamże, s. 155.
4 6
Tamże, s. 141.
4 7
Tamże, s. 174.
Idea
historii
261
ków, takich jak Alexander i Whitehead, którzy posiadali odpowiednie kompetencje, by dokonywać oceny nauk przyrodniczych, wypływają z pewnego błędu, jaki popełniają już w punkcie wyjścia, a ów błąd sprowadza się do pewnego reliktu pozytywizmu. Jak ujmuje to Col lingwood, „Wiąże się on z założeniem, że jedynym zadaniem kosmo logii filozoficznej jest refleksja nad tym, co mogą nam powiedzieć o przyrodzie nauki przyrodnicze, jak gdyby nauki przyrodnicze były, nie powiem, jedyną poprawną formą myślenia, ale jedyną formą my ślenia, jaką filozof powinien brać pod uwagę, kiedy próbuje udzielić odpowiedzi na pytanie, czym jest p r z y r o d a " . Collingwood argumen tuje jednak, iż jest to stanowisko błędne. Podobnie j a k przyroda jest czymś, czego istnienie jest zależne od czegoś innego, tak i „nauki przyrodnicze są formą myślenia, której istnienie jest uzależnione od pewnej innej formy m y ś l e n i a " . Czym jest owa inna forma myślenia? Przez chwilę ogarnia nas obawa, że w odpowiedzi usłyszymy: „Teo logia", ale tak nie jest. Odpowiedź brzmi: „Historia". 49
50
Idea
historii
D l a c z e g o „historia"? M o g l i b y ś m y p r z y p u s z c z a ć , iż o d p o w i e d ź na to pytanie m a j a k i ś związek z teorią absolutnych presupozycji C o l l i n g w o o d a , ale raz j e s z c z e b y l i b y ś m y w b ł ę d z i e . P o w o d y są o wiele prostsze. Sprowadzają się one, p o p i e r w s z e , do tego, że s k o r o zdarzenie j e s t u z n a w a n e za fakt n a u k o w y tylko w ó w c z a s , gdy twierdzenia jednej lub większej liczby o s ó b , iż j e zaobserwo wały, uznawane są p o w s z e c h n i e za wiarogodne, fakt n a u k o w y jest pewną klasą faktów historycznych; i po wtóre, to samo stosuje się d o teorii n a u k o w y c h . M ó w i ą c s ł o w a m i C o l l i n g w o o d a , „teoria na u k o w a nie tylko opiera się na p e w n y c h faktach historycznych; sa m a jest również faktem historycznym, mianowicie faktem, iż ktoś w y s u n ą ł lub z a a k c e p t o w a ł , z w e r y f i k o w a ł lub obalił tę t e o r i ę " . Wydaje mi się j e d n a k , iż dowodzi to co najwyżej, że nie mieliby51
4 9
Tamże, s. 176.
5 0
Tamże.
5 1
Tamże, s. 177.
262
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
śmy żadnego dobrego p o w o d u , by zaakceptować jakąkolwiek teorię naukową, g d y b y ś m y nie mieli dobrych racji, by zaakceptować szereg sądów o przeszłości. Pod t y m w z g l ę d e m to, iż nauki przyrodnicze są zależne do historii, j e s t t r u i z m e m . W tej postaci nie dowodzi to jed nak niczego więcej p o n a d to, że zarówno nauki przyrodnicze, j a k hi storia są narażone na filozoficzny sceptycyzm. Nie dowodzi to nato miast, że nauki przyrodnicze i historia są zasadniczo o d m i e n n y m i ga łęziami myśli, w tym sensie, iż dążą do zupełnie innych celów lub rządzą nimi r ó ż n e k r y t e r i a o c e n y ś w i a d e c t w . C o l l i n g w o o d j e s t najwyraźniej przekonany, że taka różnica istnieje, ale powinien to przekonanie uzasadnić. Nie sądzę, by udało m u się to zrobić. W The Idea of History, której nie zdążył u k o ń c z y ć , obiera mniej więcej taką samą linię postępowania j a k w The Idea of Naturę - przedstawia historyczny opis rozmaitych koncepcji dziejów, jakie w różnych czasach przyj mowali filozofowie i historycy - począwszy od teokratycznej histo rii i mitu, p r z e c h o d z ą c n a s t ę p n i e d o H e r o d o t a , „ p i e r w s z e g o nau k o w e g o historyka", dokonując przeglądu koncepcji Tukidydesa, Liw i u s z a i T a c y t a , P o l i b i u s z a , o d d z i a ł y w a n i a chrześcijaństwa, D e s c a r t e s ' a i j e g o o p o n e n t a V i c o , e m p i r y s t ó w brytyjskich, H e r d e r a , Kanta, Schillera, Fichtego, Hegla i Marksa, dziewiętnastowiecznego pozytywizmu, współczesnych historyków francuskich i niemieckich, którzy popełnili błąd uprawiając historię na m o d ł ę nauk przyrodni czych i traktując to, co subiektywne, i to, co obiektywne, jako dwie różne rzeczy, „podczas gdy proces myślenia historycznego jest jedno rodny z procesem historii s a m e j " i kończąc na „jedynym ruchu filo zoficznym, który wyraźnie uchwycił swoistość myślenia historycznego i posłużył się nim jako zasadą systemową", mianowicie „ruchu, któ rzy został zapoczątkowany we Włoszech przez C r o c e g o " . Wyłania się stąd wizerunek historii j a k o czegoś, co posiada czte ry podstawowe atrybuty; po pierwsze „ma charakter naukowy, to zna czy wychodzi od zadawania pytań, podczas gdy autor legend zaczyna od wiedzy o czymś i opowiada to, co wie"; po wtóre „jest humanis52
53
5 2
The Idea of History,
5 3
Tamże.
Clarendon Press, Oxford 1946, s. 19.
Idea
historii
263
tyczna, czyli zadaje pytania o rzeczy, które robili konkretni ludzie w konkretnych czasach w przeszłości"; po trzecie „jest racjonalna czyli opiera się na odpowiedziach, jakich udziela na pytania, mają cych uzasadnienia, które odwołują się do świadectw", wreszcie, „jest samoobjaśniająca, czyli istnieje po to, by mówić człowiekowi, kim jest, mówiąc mu, co człowiek r o b i ł " . Te racjonalne w y m o g i nie zapowiadają raczej zaskakującego wniosku Collingwooda, iż przedmiotem badań historii nie może być nic innego, jak tylko myśl, i to tylko taka myśl, która „może zostać odtworzona w umyśle historycznym" . Wyjaśnienie, co ma przez to na myśli, można znaleźć w jego autobiografii, znakomicie napisanej książce, wydanej w 1939 r., która jest przede wszystkim atakiem na destrukcyjny „realizm" Cooka Wilsona i j e g o oksfordzkiej szkoły oraz ich odpowiedników z Cambridge, realizm wynikający ze ślepej akcep tacji tego, co Collingwood uważał za bezsensowną doktrynę, iż „po znanie nie pozostaje bez wpływu na to, co poznawane". Historycz n y m przykładem, który podaje Collingwood, jest j e g o interpretacja odmowy Nelsona zdjęcia płaszcza z przypiętymi odznaczeniami, aby stał się mniej widocznym celem dla francuskich snajperów w czasie bitwy pod Trafalgarem, wyrażonej słowami: „W chwale nosiłem je, w chwale umrę wraz z nimi". „Odtwarzając" ów epizod Collingwood twierdzi, iż pomyślał tę samą myśl, co Nelson. Przyznaje jednak, iż „pod pewnym względem", nie ma tu jednej myśli, lecz dwie różne myśli. „Różnica sprowadza się do kontekstu. Dla Nelsona owa myśl była myślą aktualną, dla mnie jest to przeszła myśl żyjąca w teraźniejszości" . Jak dotąd, nie ma tu niczego, z czym warto by się spierać, choć można by się zastanawiać, jakim kryterium indywiduacji myśli posługuje się Collingwood. Ale Collingwood zaskakuje nas za raz stwierdzeniem, iż jest w stanie „przenieść się do innego wymiaru. Zanurzam się pod powierzchnię m e g o umysłu, i żyję tam życiem, w którym nie tylko myślę o Nelsonie, ale jestem Nelsonem, a tym samym myśląc o Nelsonie myślę o sobie s a m y m " . 54
55
56
57
5 4
Tamże, s. 18.
5 6
An Autobiography,
5 7
Tamże.
5 5
Tamże, s. 302.
s. 113.
264
VII. Filozofia
Robina
George'a
Collingwooda
Być może jest to tylko obrazowy sposób powiedzenia, iż dobry historyk musi potrafić wyobrazić sobie siebie samego w sytuacji po staci, którymi się zajmuje, i w tym stadium utożsamić się z nimi, ale fragment, który przytoczyłem, nie jest jedynym, na podstawie którego m o ż n a odnieść wrażenie, że Collingwood chce być rozumiany bar dziej dosłownie. W y c h o d z i to dość wyraźnie na j a w nieco dalej w An Autobiography. Fragment ten m a na tyle rozstrzygające znacze nie, że przytoczę go w całości. „Jeśli tym, co poznaje historyk, są myśli wywodzące się z przeszłości, i jeśli poznaje j e myśląc j e po nownie, to wynika z tego, iż wiedza, jaką zyskuje dzięki badaniu his torycznemu, nie jest wiedzą o j e g o położeniu, różną od wiedzy o nim samym; lecz jest wiedzą o jego położeniu, która równocześnie jest wiedzą o nim samym. Myśląc ponownie to, co pomyślał ktoś in ny, sam również to myśli. Wiedząc, że ktoś inny to myślał, wie, iż sam jest również w stanie to pomyśleć. A dowiadując się, co jest w stanie zrobić, dowiaduje się, j a k i m jest człowiekiem. Jeśli jest w stanie pojąć, myśląc j e ponownie, myśli bardzo wielu ludzi róż nych rodzajów, pociąga to za sobą, iż musi być człowiekiem wielu różnych rodzajów. Musi być, w istocie, mikrokosmosem wszelkich dziejów, jakie może poznać. Jego samowiedza jest zatem jednocześnie wiedzą o świecie ludzkich s p r a w " . Nie bardzo wiadomo, jak to skomentować. To, iż historyk miał by w sensie dosłownym mieścić w sobie wiele osób, wydaje mi się niewiarogodne. Powieściopisarz również próbuje niejako wejść w skó rę swoich postaci. W ten sposób może dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, ale nie dzięki temu, że sam staje się kompendium wszyst kich postaci, które tworzy. Nie jest także j a s n e , dlaczego historia miałaby ograniczać się do historii myśli. Przypuszczalnie idzie tutaj o to, iż historyk interesuje się zdarzeniami przyrodniczymi tylko o ty le, o ile mają one wpływ na bieg spraw ludzkich, ale takie zdarzenia przyrodnicze, j a k np. wybuch Wezuwiusza czy szerzenie się Czarnej Śmierci również powinny być przez niego opisywane. 58
Inna ważna książka Collingwooda, The New 5 8
Tamże, s. 115.
Leviathan,
została
Idea
historii
265
opublikowana w 1942 r. Jak wskazuje tytuł, była ona wzorowana na Hobbesowskim Lewiatanie i została napisana mniej więcej takim sa m y m stylem. Collingwood przeprowadza tam rozmaite rozróżnienia, takie jak rozróżnienie między użytecznością, prawem i obowiązkiem, uzależnia zasady stosunków między obywatelami od czegoś takiego j a k umowa społeczna i ogłasza trzy prawa polityki, z których pierw sze głosi, iż „państwo jest podzielone na klasę rządzącą i klasę rzą dzoną"; drugie, „że bariera między tymi dwiema klasami jest przekraczalna w kierunku wstępującym"; a trzecie, „że istnieje pewnego ro dzaju odpowiedniość między rządzącymi i r z ą d z o n y m i " : władca ustanawia wzory, a rządzeni idą za jego przykładem. Z filozoficznego punktu widzenia najbardziej zajmujące fragmenty występują na po czątku książki, gdzie zawarte są rozważania dotyczące podziału na umysł i ciało. Jednym z interesujących aspektów jest to, iż materię definiuje się j a k o to, co jest przedmiotem badań fizyki i chemii, a nie na odwrót; podobnie, życie definiuje się j a k o to, co stara się odkryć fizjologia. Zarówno paralelizm psychofizyczny, jak psychofizy czny interakcjonizm zostają odrzucone j a k o przebrzmiałe opowieści. Ich korzenie tkwią bowiem w fałszywym założeniu, iż człowiek jest w części ciałem, a w części umysłem. Jednakże, mówi Collingwood, „ludzkie ciało i ludzki umysł nie są dwiema różnymi rzeczami. Są j e d n y m i tym samym, to znaczy samym człowiekiem, poznawanym na dwa różne sposoby. Nie część człowieka, ale cały człowiek jest ciałem - o tyle, o ile podchodzi do zagadnienia samopoznania stosu jąc metody nauk przyrodniczych. Nie część człowieka, ale człowiek j a k o całość jest umysłem - o tyle, o ile podchodzi on do zagadnienia samopoznania rozszerzając i rozjaśniając dane refleksji" . Tych dość mglistych sformułowań Collingwood nie objaśnia, ale podobnie j a k w j e g o doktrynie absolutnych presupozycji pobrzmiewają w nich współczesne wątki. 59
60
5 9
The New Leviathan,
6 0
Tamże, s. 11.
Clarendon Press, Oxford 1942, s. 179-180.
VIII Fenomenologia i egzystencjalizm
Podstawowe
założenia:
Brentano
i Husserl
F e n o m e n o l o g i a , która w r a z z o d r o d z o n y m e g z y s t e n c j a l i z m e m będącym jej odgałęzieniem była w pierwszej połowie naszego stu lecia dominującą filozofią na kontynencie europejskim, zawdzięcza swą n a z w ę E d m u n d o w i Husserlowi, który żył w latach 1859-1938 i p i a s t o w a ł k o l e j n o k a t e d r y na u n i w e r s y t e t a c h w G e t y n d z e i w e Fryburgu. Husserl studiował w Wiedniu pod kierunkiem Franza Brentana, o którym wspominaliśmy już jako o twórcy doktryny intencjonalności, poglądu głoszącego, iż cechą wyróżniającą zjawis ka psychiczne jest to, iż są o n e nakierowane na pewien przedmiot, któremu m o ż e przysługiwać bądź nie przysługiwać obiektywne ist n i e n i e . B r e n t a n o p o d z i e l i ł r ó w n i e ż zjawiska p s y c h i c z n e na trzy p o d s t a w o w e klasy: p r z e d s t a w i e n i a , w k t ó r y c h j a k i ś p r z e d m i o t przedstawia się umysłowi nie pozostawiając miejsca na rozróżnienie między prawdą a błędem, sądy, w których rozróżnienie to występu j e , a rozstrzygnięcie następuje drogą odwołania się d o samooczywistości, oraz postawy afektywne - postawy akceptacji i odrzucania które mają ze swej istoty samouzasadniający charakter. O w e posta wy afektywne miały być podstawą intuicji moralnych. Celem „psychognozji" Brentana, j a k on sam ją nazywał, miało być poszerzenie zainteresowań psychologii empirycznej i właśnie pod wpływem Brentana Husserl opublikował w 1893 r. książkę o filozofii arytmetyki, która przedstawiała intencjonalistyczny, ale w dalszym cią gu psychologiczny opis procedur matematycznych. Surowej krytyce poddał ją z tego powodu Gottlob Frege, który swą własną książkę o podstawach arytmetyki wydał bez większego rozgłosu w 1884 roku. Husserl przyjął krytykę Fregego i w pracy Logische Untersuchungen
267 (przekł. pol. Badania logiczne, t.I), która ukazała się w 1900 r., połą czył analizę poznania, intencjonalności i znaczenia ze zdecydowanym odrzuceniem wszelkich prób podporządkowania logiki i matematyki psychologii. Posunął się tu nawet do drugiej skrajności, traktując wszelkie przedmioty aktów intencjonalnych jako posiadające pewnego rodzaju realność. Zbliżyło go to do innego wybitnego ucznia Brentana, Alexiusa Meinonga (1853-1920), którego realizm platoński wywarł wpływ na wczesne prace G. E. M o o r e ' a i Bertranda Russella. Mówi liśmy już o tym, iż Russell doszedł ostatecznie do wniosku, że tej skrajnej wersji platonizmu nie da się utrzymać. Husserl także wycofał się z tego stanowiska, ale z innych powo dów. Jego zainteresowania zwróciły się ponownie w stronę filozofii psychologii, opisywania aktów świadomości i ich przedmiotów, które mu przyznaje on pierwszeństwo przed wszelkimi innymi formami ba dań, czy to filozoficznych, czy naukowych. Właśnie przeświadczenie o prymacie owych „fenomenów" skłoniło go do utworzenia terminu „fenomenologia" j a k o określenia tego, co, j a k sądził, było prawdziwą filozofią pierwszą, którą udało mu się odkryć. Badanie zjawisk było tu traktowane j a k o procedura pojęciowa, a nie naukowa. Były one poddawane zabiegowi redukcji, co oznaczało wzięcie w nawias wszel kich kwestii dotyczących ich realnego statusu czy empirycznych związków. O tyle, o ile posiadały autentyczny charakter jako akty świadomości albo przedmioty intencjonalne takiego-to-a-takiego typu, mogły być badane w sposób nie obarczony możliwością błędu. Ich istoty mogły być bowiem ujmowane intuicyjnie, i właśnie na owej „intuicji istotowej" miała z kolei polegać .istota fenomenologii. J ę z y k H u s s e r l a b y ł d o ś ć o s o b l i w y , ale intuicja i s t o t o w a nie m u s i a ł a r ó ż n i ć się z a s a d n i c z o od M o o r e ' o w s k i e j analizy pojęć. W s z y s t k o zależy od szczegółów realizacji i towarzyszących im za ł o ż e ń . T y m , co d z i e l i ł o H u s s e r l a od M o o r e ' a , b y ł o p r z e k o n a n i e , które o p a n o w a ł o H u s s e r l a po opublikowaniu Badań logicznych, iż wszelkiego rodzaju byty mają nie tylko wstęp do świadomości, ale są również przez nią konstytuowane. W Ideach czystej fenomenolo gii, które ukazały się w 1913 r., Medytacjach kartezjańskich, opub likowanych w 1931 r., a także w wielu innych pracach, z których wiele zostało w y d a n y c h pośmiertnie, występują coraz wyraźniejsze
268
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
tendencje idealistyczne. N a d t o nacisk, jaki zostaje położony na kartezjańskie cogito, czyni z t e g o idealizmu idealizm subiektywny. Nie przyjmuje się w p r a w d z i e s o l i p s y z m u , ale m o ż n a się z a s t a n a w i a ć , czy można go uniknąć. Fenomenologia, zwłaszcza w tych formach, jakie miała przyjąć później, zyskała sobie wielu zwolenników we Francji i w Niemczech. Jej oddziaływanie w y m o w n i e ilustrują dwa studia poświęcone wyobraźni, zatytułowane, odpowiednio, LTmagination i LTmaginąire (przekł. pol. Wyobrażenie), które Jean-Paul Sartre (1905-1980) opubli kował przed wojną. Obszerne dzieło Sartre'a Uetre et le neant, które ukazało się w 1943 roku, miało bardziej egzystencjalistyczny chara kter i było w istocie wzorowane na książce Sein und Zeit (przekł. pol. Bycie i czas), opublikowanej w 1927 r. przez Martina Heidegge ra, ucznia Husserla, który zyskał sobie niezależny rozgłos. Poczynię później kilka uwag o egzystencjalizmie w postaci, w jakiej ukształto wali go Heidegger i Sartre, proponuję jednak, abyśmy prześledzili najpierw rozwój fenomenologii na podstawie twórczości jej najwybit niejszego francuskiego przedstawiciela, Maurice'a Merleau-Ponty'ego, koncentrując zwłaszcza uwagę na jego ujęciu percepcji.
Maurice Ujęcie
Merleau-Ponty percepcji
Maurice Merleau-Ponty urodził się w 1907, a zmarł w 1961 r. Jego pierwsza książka filozoficzna, La Structure du Comportement zo stała opublikowana w 1942 r. Phenomenologie de la Perception uka zała się w 1945 r. i została przełożona na angielski przez Colina Smitha i wydana pt. Phenomenology of Perception, a następnie opub likowana j a k o tom w serii International Library of Philosophy and Scientific Method w y d a w n i c t w a Routledge and Kegan Paul. Cytaty z tej książki, które przytaczam, będą pochodziły z tego przekładu. Merleau-Ponty zaczyna swój opis percepcji od tego, co można by określić j a k o atak na teorię danych zmysłowych. Akceptując usta lenia szkoły psychologii postaci, że nie m o ż e m y widzieć niczego
Maurice
Merleau-Ponty
269
prostszego niż figura na tle o odmiennej barwie, Merleau-Ponty twier dzi, że pojęcie „czystego wrażenia" czy też „atomów przeżyć" nie odpowiada niczemu w naszym doświadczeniu . Nie jesteśmy również uprawnieni, w j e g o mniemaniu, do przyjmowania teorii, które upo ważniają nas do wyróżniania w naszym doświadczeniu warstwy wra żeń. Powody, dla których wprowadza się ten zakaz, sprowadzają się, j a k się wydaje, do tego, że po pierwsze, „procesy sensoryczne nie są wolne od oddziaływań centralnych" tak iż, na przykład, nasze dane wzrokowe nie odpowiadają po prostu obrazom, wywoływanym przez zewnętrzne bodźce na naszych siatkówkach; po wtóre, przedmioty świadomości postrzeżeniowej nie posiadają określonych jakości, o czym może świadczyć złudzenie, w którym dwie postrzegane linie, które w rzeczywistości mają jednakową długość, wydają się nie być ani równe, ani nierówne; i po trzecie, ze względu na znaczenia, które są wtopione w „postrzeżenia elementarne", tak iż każda część barw nej plamy widziana na jej tle „budzi oczekiwania czegoś więcej niż w istocie zawiera" . Błąd, jaki popełniają empiryści, polega na wpro wadzaniu danych zmysłowych jako przedmiotów, podczas gdy jest to „dziedzina pre-obiektywna, którą musimy poddać badaniu w nas sa mych, jeżeli chcemy zrozumieć doświadczenie zmysłowe" . Nie sądzę, by były to argumenty rozstrzygające. Być może prze mawiają one przeciw prymatowi Locke'owskich „idei prostych", ale nie ma żadnego powodu, dla którego rzecznik jakiejś wersji teorii da nych zmysłowych miałby być zobligowany do zaprzeczania temu, iż j e g o dane pierwotne są elementami pól zmysłowych, bądź temu, że nawet najprostsze pole zmysłowe posiada pewną strukturę.^ Nie musi również sprzeciwiać się twierdzeniu, że pewne jakości zmysłowe mają nieokreślony charakter. Mógłby natomiast istotnie podważać twierdze nie, że każda część barwnej plamy „budzi oczekiwania czegoś więcej, niż w istocie zawiera", jeżeli miałoby to zachodzić niezależnie od wcześniejszych doświadczeń. Jego zarzut mógłby polegać na tym, iż nie pojmuje, co rozumie się przez powiedzenie, że element zmysłowy jest wewnętrznie sensowny. 1
2
3
4
1
Phenomenology
2
Tamże, s. 8.
of Perception, 3
Routledge and Kegan Paul, London 1962, s. 3.
Tamże, s. 4.
4
Tamże, s. 12.
270
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
Za takim poglądem wydaje się jednak opowiadać Merleau-Ponty. Gani zatem empirystów za „wyprowadzanie danych z tego, co akurat jest nam dostarczane przez narządy zmysłowe". Tak więc „Percepcja jest zbudowana ze stanów świadomości tak jak dom jest zbudowany z cegieł, i przywołuje się chemię mentalną, która łączy owe materiały w zwartą całość. Podobnie j a k wszystkie teorie empirystyczne - pisze dalej - także i ta teoria opisuje tylko ślepe procesy, które nigdy nie mogłyby być odpowiednikiem poznania, ponieważ w mnóstwie wra żeń i wspomnień nie m a kogoś, kto widzi, kogoś, kto może ocenić zbieżność danej i przypomnienia, a z drugiej strony, nie ma trwałego przedmiotu osłanianego przez znaczenie przeciw licznej hordzie przy pomnień. Musimy więc odrzucić ten postulat, który tylko zaciemnia całe to zagadnienie. Rozziew między tym, co dane, a tym, co przy pominane, który otrzymujemy wówczas, gdy odwołujemy się do przy czyn obiektywnych, jest arbitralny. Kiedy cofamy się do zjawisk, od k r y w a m y j a k o podstawową warstwę doświadczenia, która w całości jest już brzemienna nieredukowalnym znaczeniem, nie wrażenia z lu kami p o m i ę d z y nimi, w które, j a k można d o m n i e m y w a ć , mogłyby wnikać przypomnienia, ale rzeźbę terenu, układ krajobrazu albo sło wo, które spontanicznie harmonizują z intencjami chwili, a także z wcześniejszym doświadczeniem" . To ostatnie zdanie unieważnia w pewnej mierze ogólną w y m o w ę tej argumentacji. Cokolwiek Merleau-Ponty sądzi o zjawiskach zmy słowych, nie może raczej zakładać, iż słowa posiadają znaczenie nie zależnie od tego, jakie znaczenie jest im nadawane, tak iż przynaj mniej w ich przypadku brzemienność sensu, która jest im przypisywa na, może wynikać jedynie z kojarzenia aktualnego przedmiotu odnie sienia z czymś, co im uprzednio towarzyszyło. Jeśli się jednak z tym zgodzimy, to samo stosowałoby się również z pewnością do odpo wiednich zjawisk; sam Merleau-Ponty podkreśla bowiem, że myśl nie istnieje niezależnie od słów , a trudno pojąć, j a k zjawisko może po5
6
5
6
Tamże, s. 21-22.
Maurice Merleau-Ponty, Słowo i ciało jako ekspresja (fragment Phenomenologie de la Perception) przeł. Stanisław Cichowicz, w: Maurice Merleau-Ponty, Proza świata. Eseje o mowie, Czytelnik, Warszawa 1976, s. 93
Maurice
Merleau-Ponty
271
siadać znaczenie, jeśli nie zostało skonceptualizowane. Nie jest rów nież istotne, w jakim dokładnie miejscu wytycza się granicę między doświadczeniem teraźniejszym i przeszłym. Każde ujęcie świadomości upływu czasu musi przywodzić na myśl pojęcie złudnej teraźniejszoś ci, a twierdzenie, iż granice złudnej teraźniejszości nie są określone, nie jest wcale paradoksalne. Zarzutem, na który trudniej jest odpowiedzieć, jest zarzut, iż „nie ma w mnóstwie wrażeń i przypomnień kogoś, kto widzi". Można go odparować jedynie wykazując, że adekwatna teoria percypowalnego świata może zostać zbudowana na fundamencie neutralnych przeżyć zmysłowych. Elementy zmysłowe jawią się niewątpliwie obserwatoro wi, który buduje teorię, a nawet pojawiają się ponownie w teorii jako uzależnione od obserwatora , nie oznacza to wszakże, że są one wprowadzane j a k o przedmioty świadomości. W toku budowania teorii świadomość wkracza na scenę późno. Następuje to dopiero po postu lowaniu ciał i wyselekcjonowaniu spośród ciał tych, które przypomi nają „ciało centralne" pod p e w n y m i k l u c z o w y m i względami; przy czym ciało centralne, choć pierwotnie nie przypisuje się mu żadnego właściciela, jest w istocie własnym ciałem obserwatora. Merleau-Ponty stawia zarzut, iż „czyste ąuale byłoby nam dane tylko wtedy, gdyby świat był spektaklem, a własne ciało m e c h a n i z m e m p o z n a w a n y m przez bezstronny u m y s ł " . Objaśnia to później częściowo, gdy oma wiając w innym kontekście rolę, jaką odgrywają nasze ruchy w roz woju pojęć przestrzennych, mówi: „ Ś w i a d o m o ś ć nie j e s t przede wszystkim kwestią «Myślę, że», ale « M o g ę » " . Jeśli ma to oznaczać jedynie, że wkraczamy w świat j a k o osoby działające, a zarazem j a k o obserwatorzy, i że to, na co zwracamy uwagę na najbardziej podsta w o w y m poziomie, może być funkcją tego, czego pragniemy, nie wi dzę powodów, by się sprzeciwiać. Spierałbym się natomiast z tym, iż postulowanie ciała centralnego i innych ciał musi bądź zakładać, bądź nawet iść pari passu z przypisywaniem świadomości. 7
8
9
7
8
Zob. The Central
Questions
of Philosophy
mojego autorstwa, rozdział V.
Maurice Merleau-Ponty, Fenomenologia percepcji. Fragmenty, przeł. Jacek Migasiński i Piotr Stefańczyk, Instytut Filozofii i Socjologii P A N , Warszawa 1988, s. 4 3 . Phenomenology of Perception, s. 137. 9
272
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
Najmocniejszy argument Merleau-Ponty'ego przeciw temu stano wisku jest taki, iż nie daje nam ono rozwiązania problemu uprawnień do przypisywania przeżyć innym osobom. Argumentuje, że jeśli do świadczenie zmysłowe zostaje „pozbawione afektywności i motoryczności" i potraktowane tylko j a k o „proste odbieranie jakości", moje ciało, miast być „widzialną ekspresją konkretnego E g o " , staje się przedmiotem pośród innych przedmiotów. „I odpowiednio - pisze da lej - ciało innego* [człowieka] nie mogło jawić mi się jako powłoka innego Ego. Była to już tylko maszyna, i postrzeżenie innego nie mogło być j u ż naprawdę percepcją innego, g d y ż wynikała tu ona z wnioskowania i dopatrywała się przeto poza takim automatem tylko świadomości w ogóle, przyczyny transcendentnej, a nie tkwiącej w j e go r u c h a c h " . Ta sama teza zostaje sformułowana jaśniej w e frag mencie, w którym Merleau-Ponty objaśnia szczegółowo ograniczenia tego, co nazywa „myśleniem obiektywnym". „Inni ludzie - mówi i ja sam, pojmowani jako byty empiryczne, są tylko częściami me chanizmu poruszanego przez sprężyny, ale prawdziwy podmiot nie ma odpowiednika, ponieważ owa świadomość, która skrywa się w masie ciała i krwi, jest najmniej zrozumiałą z tajemnych jakości. Moja świadomość, zajmująca ten sam obszar przestrzenny jak to, co może dla mnie istnieć, i odpowiadająca całemu systemowi doświadczenia, nie m o ż e napotkać w t y m systemie innej świadomości zdolnej do bezpośredniego ujawnienia w świecie nieznanego mi tła swoich włas nych zjawisk" . 10
11
W istocie, jest to poważna trudność. Ja sam nie znalazłem lep szego rozwiązania, jak odwołanie się do argumentacji, iż uzasadnie niem przyjęcia całego korpusu teorii, która umożliwia wyjaśnianie za chowań innych przez p r z y p i s y w a n i e im świadomości, jest jej moc wyjaśniająca . Stanowisko takie może zostać jednak przyjęte tylko na poziomie teorii, w której przedmioty fizyczne, w tym moje własne ciało i inne ciała, zostały uwolnione od ąualiów, na podstawie któ rych się j e postuluje. Jeśli wychodzi się od ąualiów j a k o tego, co 12
1 0
Maurice Merleau-Ponty, Fenomenologia
1 1
Phenomenology
1 2
Zob. The Central
percepcji.
of Perception,
s. 349.
Questions
of Philosophy,
Fragmenty,
s. 134-135.
s. 47.
Maurice
Merleau-Ponty
273
jest mi dane, i pozwala się, by nadal dominowały one nad wszy stkim, co zostaje wzniesione na ich podstawie, bariera solipsyzmu sta j e się niemożliwa do przezwyciężenia, jak argumentuje Merleau-Ponty w dalszej części fragmentu tekstu, który przed chwilą przytoczyłem. „Istnieją - mówi - d w a i tylko dwa rodzaje bytu: byt sam w sobie, który jest bytem przedmiotów istniejących w przestrzeni, oraz byt dla siebie, który jest b y t e m świadomości. Otóż inna osoba wydaje się przedstawiać mi j a k o coś w sobie, ale istnieje ona dla siebie, tym sa m y m domagając się ode mnie, po to, by była postrzegana, wewnętrz nie sprzecznej operacji, ponieważ powinienem zarówno odróżnić ją ode mnie, i tym s a m y m usytuować ją w świecie przedmiotów, j a k i myśleć o niej jako o świadomości, to znaczy bycie tego rodzaju, który nie posiada zewnętrza ani części, do którego m a m dostęp tylko dlatego, że ów byt jest mną samym, i dlatego że myślący i to, 0 czym myśli, są w o w y m bycie ze sobą zmieszani. W myśleniu obiektywnym nie ma tedy miejsca na innych ludzi i wielość świado mości. W tej mierze, w jakiej konstytuuję świat, nie mogę pojąć in nej świadomości, g d y ż musiałaby ona także konstytuować świat, 1 przynajmniej gdy idzie o ten obraz świata, j a nie byłbym czynni kiem konstytuującym. Nawet gdyby udało mi się pomyśleć o nim ja ko o konstytuującym świat, to ja byłbym tym, który konstytuowałby ś w i a d o m o ś ć j a k o taką, i raz jeszcze b y ł b y m j e d y n y m czynnikiem konstytuującym" . Odwołanie się do „w sobie" przeciwstawionego osobie istniejącej „dla siebie" kieruje nas ponownie do Uetre et le neant Sartre'a. Mó wi się tam o przedmiotach fizycznych, iż istnieją „w sobie", ponieważ posiadają określone własności i podlegają prawom przyczynowym. Z drugiej strony, osoby istnieją „dla siebie" nie tylko dlatego, że po siadają samoświadomość, ale przede wszystkim w tym sensie, że mogą swobodnie określać się przez swoje projekty, tak iż w żadnej chwili ich charakter nie jest ostatecznie ustalony. Można kwestionować wagę znaczenia owego rozróżnienia, ale fakt, iż Merleau-Ponty formułuje tę argumentację w takiej terminologii, nie zmniejsza jej siły. 13
1 3
Phenomenology
of Perception,
s. 349-350.
274
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
On sam ratuje się argumentacją, iż nasza świadomość naszych ciał oraz miejsca, jakie zajmują w świecie, który zawiera ciała innych osób, jest ufundowana w pewnym warunku, który poprzedza obiektyw ną wiedzę. „Bycie świadomością, czy raczej bycie doświadczeniem to zachowywanie wewnętrznej komunikacji ze światem, ciałem i innymi ludźmi, bycie z nimi, a nie bycie obok n i c h " . Nadto, to „dzięki swe mu ciału rozumiem kogoś drugiego, tak samo jak dzięki swemu ciału spostrzegam «rzeczy»" . A „moje ciało", twierdzi Merleau-Ponty, wy myka się dychotomii Sartre'a. Istnieje w sposób nieokreślony, ani jako rzecz, ani j a k o świadomość. „Czy idzie o ciało kogoś innego, czy o moje własne ciało, nie rozporządzam innym środkiem poznania lu dzkiego ciała, jak przeżywanie go, a to oznacza wzięcie na siebie dra matu, który się w nim rozgrywa, i zatracenie się w nim. Jestem w pełni moim ciałem przynajmniej w takim stopniu, iż mam przeżycia, a jednocześnie moje ciało jest niejako „naturalnym" podmiotem, pro wizorycznym szkicem całego mojego bytu. Tak więc doświadczanie własnego ciała kwestionuje refleksyjne procedury, które odrywają od siebie przedmiot i podmiot, i dają nam tylko myśl o ciele, albo ciało jako ideę, a nie doświadczenie ciała, albo ciało rzeczywiste" . 14
15
16
Z tego, co zostało do tej pory powiedziane, może nie wynikać jasno, czy ma to być opis tego, co jest tylko stanem pierwotnym, czy też stanu, który utrzymuje się również po wprowadzeniu myśli obie ktywnej. Nie ma w każdym razie żadnych wątpliwości, że chodzi tu 0 opis pewnego stanu pierwotnego. Tak więc, dowiadujemy się, że „percepcja innych ludzi i intersubiektywnego świata jest problematycz na tylko dla ludzi dorosłych. Dziecko żyje w świecie i bez jakichkol wiek wątpliwości wierzy, że jest on dlań całkowicie dostępny. Nie uświadamia sobie siebie ani innych j a k o prywatnych subiektywności 1 nie podejrzewa, że każdy z nas włącznie z nim samym jest ograni czony do pewnego punktu widzenia ś w i a t a " . Trudność, z jaką m a m y 17
1 4
1 5
mowie, 1 6
1 7
Tamże, s. 96. Maurice Merleau-Ponty, Słowo i ciało jako s. 97 Phenomenology of Perception, s. 198-199. Tamże, s. 355.
ekspresja,
w: Proza
świata.
Eseje
o
Maurice
Merleau-Ponty
tu do czynienia, polega na tym, iż to, czego dziecko nie podejrzewa, jest prawdą. Z drugiej strony, jedynymi dorosłymi, dla których pos trzeganie innych ludzi i intersubiektywnego świata jest problematycz ne, są ludzie obłąkani albo zajmujący się filozofią. A zatem przecięt ni dorośli, nawet jeśli myślą obiektywnie, muszą zachowywać swoją dziecięcą naiwność. Merleau-Ponty twierdzi, iż tak jest w istocie. Do wodzi, że nie mógłbym przezwyciężyć mojej subiektywności, „gdy b y m nie posiadał, u podłoża moich sądów, pierwotnej pewności pozo stawania w kontakcie z sobą samym, jeśli przed jakimkolwiek dobro wolnym zajęciem stanowiska nie byłbym już usytuowany w intersubiektywnym ś w i e c i e " . Z psychologicznego punktu widzenia twierdze nie to m o ż e być p r a w d z i w e . Z punktu widzenia filozofii, można twierdzić, iż przesądza ono z góry to, co jest przedmiotem sporu. Odwołując się do pewnych założeń psychologicznych MerleauPonty wyróżnia przestrzeń cielesną, to znaczy przestrzeń czyjegoś ob razu cielesnego, od tego, co nazywa przestrzenią zewnętrzną. Posługu je się wizerunkiem ciemności niezbędnej do wydobycia z tła przedsta wienia teatralnego jako ilustracją roli, którą odgrywa obraz ciała j a k o punkt odniesienia przestrzennego. Mówi się tu, iż moje bycie w świe cie wyraża się poprzez mój obraz cielesny i twierdzi się, że „każda postać wyróżnia się na tle podwójnego horyzontu przestrzeni zewnę trznej i przestrzeni cielesnej" . Nie będę udawał, iż rozróżnienie to jest dla mnie zupełnie jasne, choć zgadzam się z tym, iż pojęcie przestrzeni wywodzi się częściowo z doświadczenia ruchu. MerleauPonty posuwa się nawet do twierdzenia, że przestrzeń w ogóle nie istniałaby dla mnie, gdybym nie miał c i a ł a , w kontekście, w którym posiadanie ciała można interpretować w taki sposób, iż implikuje to posiadanie obrazu ciała. W tej sprawie nie jestem gotów z nim się zgodzić. Nie dostrzegam żadnych dobrych racji, dla których ktoś, kto nie zdawał sobie sprawy z położenia własnego ciała, a zarazem był pozbawiony wrażeń kinestetycznych, nie tylko nie miałby postrzegać relacji przestrzennych między przedmiotami fizycznymi, ale również rozróżniać różnych miejsc w swoim polu wzrokowym. 18
19
20
1 8
Tamże.
1 9
Tamże, s. 101.
2 0
Tamże, s. 102.
276
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
Mówiąc o polu wzrokowym Merleau-Ponty twierdzi, moim zda niem słusznie, że jest nam ono dane jako trójwymiarowe. Szeroko rozpowszechniony pogląd, iż jest ono pierwotnie d w u w y m i a r o w e , a trzeci wymiar zostaje dodany w następstwie korelowania danych wzrokowych i dotykowych, opiera się na wnioskach zaczerpniętych z optyki. Nie chodzi o to, że są to wnioski błędne, lecz że powołu jąc się na nie posługujemy się fizjologicznym kryterium rozstrzygania, co jest dane. Jeśli ktoś zajmuje się jednak, tak j a k Merleau-Ponty, opisywaniem zjawisk, to znaczy wyglądów, które sobie uświadamia my, doświadczenie dowodzi, że głębokość jest w równej mierze we wnętrzną własnością pola wzrokowego, j a k długość i szerokość. Jest rzeczą dość zaskakującą, że Merleau-Ponty włącza tu rów nież rozdział „Ciało w swym bycie seksualnym" („Le Corps C o m m e Etre Sexue"). Jednym z powodów jest to, iż pozwala mu to nawią zać, podobnie j a k to czyni Sartre w U etre et le neant, do heglo wskiej dialektyki pana i niewolnika. M ó w i się tu, że człowiek m a „wrażenie, że obcy wzrok, który przesuwa się po j e g o ciele, odbiera mu j e , a z drugiej strony, że widok j e g o ciała przyciąga ku niemu drugą osobę, bezbronną, i w tym przypadku inny zostaje zredukowa ny do roli niewolnika. W s t y d i nieskromność zajmują tedy swoje miejsce w dialektyce jaźni i innego, która jest dialektyką pana i nie wolnika; o tyle, o ile posiadam ciało, mogę zostać zredukowany do statusu przedmiotu pod spojrzeniem innego człowieka, i nie być prze zeń uważany za osobę, albo też m o g ę stać się j e g o panem i z kolei, patrzeć na niego. Ale ten rodzaj panowania jest samounicestwiający, gdyż właśnie wówczas, gdy moja wartość zostaje uznana za pośred nictwem pragnienia innego, przestaje on być osobą, przez którą chcę być uznawany, lecz jest kimś, kto ulega fascynacji, traci swą wolność i tym samym nie liczy się już w moich o c z a c h " . 21
Jest to bezsprzecznie dobry opis psychologiczny pewnej formy frustracji, jaką czasami przeżywamy. Nie ma wszakże powodu, by za kładać, że występuje ona tylko w relacjach seksualnych, czy też, że występuje we wszystkich relacjach seksualnych. T y m bardziej nie ma2 1
Tamże, s. 166-167.
Maurice
Merleau-Ponty
277
my prawa wyprowadzać stąd wniosku, jak życzyłby sobie tego Sartre, ale, j a k sądzę, nie Merleau-Ponty, iż stosuje się to do wszelkich ludzkich relacji.
O świecie jako
tym, co
postrzegane
Przechodząc od analizy percepcji do koncepcji świata jako tego, co postrzegane, Merleau-Ponty mówi, że trzeba zająć się wyjaśnie niem tego, co n a z y w a naszym „pierwotnym sposobem pojmowania świata". Jest przekonany, że istnieje „logika tego świata, do której stosuje się moje ciało w swej integralności" i że jesteśmy z góry wy posażeni w tło dla naszych doświadczeń zmysłowych. Wyprowadza z tego wniosek, iż „rzecz nie jest zatem w istocie dana w postrzeżeniu, lecz jest wewnętrznie przez nas przyswajana, ponownie konsty tuowana i doświadczana w tej mierze, w jakiej jest związana ze światem, którego podstawowe struktury nosimy w sobie, i którego za ledwie jedną z możliwych konkretnych form s t a n o w i " . W e fragmen cie tym można dostrzec wątki kantowskie; Merleau-Ponty gotów jest opisywać świat jako „porządek intersensorycznych relacji typów". Od dala się jednak od Kanta, kiedy dodaje, iż nie sądzi, by był to „sy stem niezmiennych relacji, któremu podlega każda istniejąca rzecz, ^w tej mierze, w jakiej jest p o z n a w a l n a " . Porównuje jedność świata z jednością stylu, jaki może wykazywać jedna osoba w swoich rozmai tych aktywnościach. Ó w styl m o ż e j e d n a k podlegać zmianom. W przypadku świata, zdaniem Merleau-Ponty'ego, zmiana ogranicza się do rozwoju bądź zaniku czyjejś wiedzy. „Świat pozostaje tym sa m y m światem w ciągu całego mojego życia, gdyż jest stałym bytem, w granicach którego wprowadzam wszelkie korekty do mojej wiedzy, światem, którego jedność nie zostaje przez owe korekty naruszona, samooczywistością tego, co przyciąga moją dążność ku prawdzie przedzierającą się przez zjawiska i b ł ę d y " . Przypuszczalnie Merleau-Ponty nie chce w ten sposób przeczyć temu, że ten stały byt może posiadać w różnym czasie odmienne własności. 22
23
24
2 2
Tamże, s. 326.
2 3
Tamże, s. 327.
2 4
Tamże, s. 327-328.
278
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
O samym czasie mówi się, iż jest „tłem, do którego można uzy skać dostęp i które można pojąć jedynie wówczas, gdy zajmuje się w nim jakieś położenie, i ujmuje się go w j e g o całości z perspektywy owego położenia" . Nie musi to być prawdą, o ile można pojmować czas jako dziedzinę relacji, która zachodzi między dwoma zdarzenia mi, kiedy jedno z nich jest wcześniejsze od drugiego. Z drugiej stro ny, jeśli przyjmie się za podstawę pojęcia przeszłości, przyszłości i teraźniejszości, to - skoro teraźniejszość jest w tej koncepcji ujmo wana jedynie za pomocą zaimka wskazującego „teraz" - wszelkie sy tuowanie zdarzeń w czasie będzie zawierało przynajmniej milczące wskazanie czasowego położenia mówiącego. Merleau-Ponty obiera ten drugi kierunek, ale zmierza w tę stronę w taki sposób, że prowadzi go to w gąszcza idealizmu. Jego kłopot polega na znalezieniu miejsca dla przeszłości i przyszłości, choć wysuwa również pogląd, którego nie objaśnia, iż przeszłość jest bezpośrednio dostępna dla pamięci. Zapewne chodzi mu o to, że pamięć sprowadza ją do teraźniejszości, gdyż, z j e g o punktu widzenia, trudność wiążąca się z przeszłością i przyszłością polega właśnie na tym, że istnieją one w teraźniej szości, z której powinny się usunąć, aby mogło istnieć coś takiego j a k czas. „Przeszłość i przyszłość - mówi Merleau-Ponty - usuwają się samorzutnie z bytu i przemieszczają się do subiektywności nie poszukując tam jakiegoś realnego oparcia, lecz, przeciwnie, możliwo ści nie-bycia, która pozostaje w zgodzie z ich naturą" . U podłoża tego twierdzenia leży, jak sądzę, koncepcja, że zbiór faktycznych zda rzeń, z których każde egzemplifikuje jakieś „teraz", nie może konsty tuować przepływu czasu. Trudności tej nie można zaradzić przenosząc zdarzenia z „obiektywnego świata" do świadomości. „Ostateczna su biektywność - wyjaśnia Merleau-Ponty - nie jest czasowa w empiry c z n y m sensie tego terminu: gdyby świadomość czasu była złożona z następujących po sobie stanów świadomości, potrzebna byłaby inna świadomość, która uświadamiałaby sobie owo następstwo, i tak dalej, w nieskończoność. Jesteśmy zmuszeni uznać istnienie «świadomości, za którą nie stoi inna świadomość, która miałaby ją sobie uświada25
26
2 5
Tamże, s. 332.
2 6
Tamże, s. 412.
279 miać», świadomości, która, w konsekwencji, nie jest umiejscowiona w czasie, i w której jej «byt pokrywa się z jej bytem dla siebie»" . Wydaje się, że Husserl doszedł do tego samego wniosku. Muszę przyznać, iż nie dostrzegam żadnych istotnych powodów dla których mielibyśmy wikłać się w takie kłopoty. Dlaczego nie mielibyśmy przyjąć, że relacja poprzedzania w czasie jest dana zmy słowo, a następnie rzutowana bez ograniczeń na obie strony złudnej teraźniejszości? Można by wprawdzie wysunąć zarzut, że nie jesteśmy uprawnieni do takiego „uprzestrzenniania" czasu, ale nawet jeśli pod porządkujemy jakąkolwiek tego rodzaju sekwencję sekwencji, która opiera się na pojęciach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, nie m a p o w o d u , dla którego wszystkie zdarzenia wcześniejsze bądź późniejsze od teraźniejszości miałyby stać się obiektami współczes nych zaimków wskazujących. Przeciwnie, jeśli będziemy im przypisy wać taki status, postawimy się w niezręcznym położeniu, gdyż za przeczymy, j a k się wydaje, dobrze uzasadnionej hipotezie naukowej, iż istniały i będą istniały okresy czasu, w których nie występują żad ne współczesne przejawy ludzkiej świadomości. 27
Merleau-Ponty zdaje sobie sprawę z tej trudności, ale nie wyjaś nia, jak należałoby ją usunąć. Raz jeszcze muszę ograniczyć się do przytoczenia tego, co mówi. „Jedynie intelektualistyczna, abstrakcyjna refleksja - pisze Merleau-Ponty - nie jest uzgadnialna z opacznie pojmowanymi «faktami». Bo co właściwie rozumie się przez powie dzenie, że świat istniał wcześniej od wszelkiej ludzkiej świadomości? Przykładem tego, co się przez to rozumie, jest pogląd, iż ziemia wy łoniła się z pierwotnej mgławicy, w której nie były spełnione wszyst kie warunki niezbędne dla istnienia życia. Ale każde z tych słów, po dobnie j a k równanie fizyczne, zakłada z góry nasz przednaukowy sposób doświadczania świata, i właśnie to odniesienie d o świata, w którym żyjemy, ma udział w wytworzeniu właściwego znaczenia te go sądu. Nic nie zdoła nigdy uzmysłowić mojemu rozumieniu, czym mogłaby być mgławica, której nikt nie widzi. Mgławica Laplace'a nie jest za nami, u naszych odległych początków, ale naprzeciw nas, 2 7
Tamże, s. 4 2 2 .
280
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
w świecie kultury. Co w istocie mamy na myśli, kiedy mówimy, że nie ma świata, w którym nie byłoby żadnego bytu? W gruncie rzeczy nie mamy na myśli tego, iż świat jest konstytuowany przez świado mość, lecz, na odwrót, że świadomość zawsze odnajduje się j a k o coś, co j u ż w świecie działa. Prawdą jest natomiast, jeśli połączyć ze sobą te dwie rzeczy, iż istnieje przyroda, która nie jest przyrodą nauki, ale przyrodą, która jawi mi się w percepcji, i że nawet światło świado mości jest, jak mawia Heidegger, lumen naturale, danym jej s a m e j " . Niełatwo rozstrzygnąć, j a k należy to interpretować. Nie jest to, ściśle rzecz biorąc, powrót do idealizmu absolutnego, czy idealizmu subiektywnego. W następnym paragrafie Merleau-Ponty dopuszcza bo wiem możliwość istnienia rzeczy poza granicami czyjegoś doświad czenia. Mówi o „mojej żywej teraźniejszości" j a k o otwierającej się na przedmioty rozciągłe czasowo, które znajdują się poza moim ż y w y m doświadczeniem i uzyskującej perspektywę społeczną, „w następstwie czego mój świat rozszerza się do wymiarów historii zbiorowej, którą moja własna egzystencja podejmuje i posuwa n a p r z ó d " . Unika się tu wprawdzie solipsyzmu, ale punkt widzenia nadal pozostaje antropomorficzny. W istocie, najbardziej w i a r o g o d n y m wnioskiem, jaki m o ż n a wysnuć na podstawie tych fragmentów, jest to, że j e d n y m z najbardziej zaskakujących wyników fenomenologii są pewne zbież ności z pragmatyzmem. 28
29
Wczesne prace
Heideggera
i
y
Sartre a
Jak zatem fenomenologia może prowadzić zarazem do egzystencjalizmu? Przede wszystkim za sprawą działalności Martina Heidegge ra, który był uczniem Husserla, i dzięki oportunistycznej przynależno ści do partii nazistowskiej zajął j e g o miejsce na katedrze we Frybur gu i został nawet rektorem tego uniwersytetu. Heidegger, który żył w latach 1889-1976, był autorem licznych publikacji; przyczynił się również do opublikowania wielu tomów zawierających jego wykłady 2 8
Tamże, s. 432.
2 9
Tamże, s. 433.
281 i prace seminaryjne, ale jedyną większą książką, jaką napisał, było Sein und Zeit (przekł. pol. Bycie i czas), które zostało wydane w 1927 roku, a publikacją, w której jego egzystencjalizm zostaje wy łożony w najbardziej bezkompromisowej formie jest Was ist Metaphysik? (przekł. pol. Czym jest metafizyka?), która ukazała się w 1929 r Bycie i czas wywodzi się o tyle z inspiracji Husserlowskich, że również jest poszukiwaniem filozofii bezzałożeniowej, a tym samym sięgającej głębiej niż wszystkie nauki przyrodnicze i społeczne. Przyj muje się, iż najbardziej fundamentalnymi założeniami są założenia do tyczące tego, co istnieje, i w konsekwencji, że podstawowym zagad nieniem fenomenologii j a k o filozofii pierwszej jest poszukiwanie sen su Bytu. Nie szuka się tu jednak definicji Bytu, lecz wglądu w jego istotę. W p r a w d z i e egzystencjalizm zawdzięcza swą nazwę zasadzie głoszącej, iż egzystencja poprzedza esencję, tezie, którą niełatwo zin terpretować - jakkolwiek może się ona sprowadzać po prostu do nie winnego twierdzenia, iż rzecz nie może posiadać żadnych własności, o ile nie istnieje - to wydaje się, iż tu mamy do czynienia z odwró ceniem sytuacji. Heidegger nie zajmuje się bowiem tym, jakie przed mioty istnieją, lecz tym, czym jest istnienie czegokolwiek. Pierwszym krokiem Heideggera jest zakwestionowanie Husserlowskiego założenia, iż Byt jest korelatem Świadomości. Heidegger są dzi, iż należy się zająć badaniem bardziej podstawowego poziomu do świadczenia, na którym dokonujemy rozróżnienia między nimi. Pod waża to nie tylko filozoficzne stanowiska Descartes'ii i Kanta, ale na wet Platońskie i Arystotelesowskie sposoby podejścia do zagadnienia Bytu. Musimy odzyskać naiwność presokratyków. Mając na uwadze taki cel Heidegger wdaje się w problematyczne wypady na obszar etymologii słów antycznej greki, ale przede wszystkim tworzy własną terminologię, wykorzystując podatność języka niemieckiego na tworze nie neologizmów. Mnoży w ten sposób trudności, jakie musi skądinąd nasuwać zrozumienie j e g o argumentacji. Heidegger nie odrzuca całkowicie stanowiska Descartes'a. Docho dzi do wniosku, że przed podjęciem próby badania bytu w ogóle zadanie to odłożył do drugiego tomu tej pracy, który miał nigdy się nie ukazać - należy uzyskać wgląd w byt Ego, dla którego powstaje zagadnienie bytu. Heidegger nazywa E g o Dasein, „byciem-tu-oto",
282
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
przypuszczalnie po to, by podkreślić, iż Ego nie jest według niego oderwanym widzem, lecz jest usytuowane w świecie. Podobnie j a k Descartes, Heidegger stara się uniknąć pułapki solipsyzmu. Heideggerowskie Dasein, tak jak Ego Descartes'a, jest raczej zmienną niż sta łą; to, co uznaje się za prawdziwe w jego przypadku, ma się stoso wać d o nas wszystkich, a nie jedynie do samego mówiącego. Nie mniej, Heidegger przypisuje Dasein własność Jemeinigheit, zawsze bycia moim. Występuje tu napięcie, którego Heidegger nie stara się złagodzić. Rozróżnienie między rzeczami istniejącymi w sobie i rzeczami istniejącymi dla siebie, które odgrywało, jak widzieliśmy, doniosłą ro lę w pracach M e r l e a u - P o n t y ' e g o i Sartre'a, m a swój odpowiednik w Heideggerowskiej koncepcji Dasein. Istnieje ono w świecie, ale nie w taki sposób, w jaki istnieją w świecie przedmioty fizyczne. W świecie sytuuje j e kompleks interesów i postaw. Posiadanie tego kompleksu leży u podstaw rozróżnienia myślenia i działania. Rozróż nienie między podmiotem i przedmiotem jest nie tyle zbyt powierz chowne, ile raczej błędne, gdyż przedstawia ono po prostu Dasein ja ko coś innego. W e d l e Heideggera rzeczy pojawiają się stosunkowo późno w sieci, którą snuje Dasein. Podpadają one pod pojęcie narzę dzia, czegoś, czym Dasein może się posłużyć. Heidegger dopuszcza wprawdzie, że mogą istnieć rzeczy, z których nikt nie może zrobić w istocie żadnego użytku, zostają one jednak potraktowane hurtem z rzeczami, z których można zrobić jakiś użytek. Wydaje się, iż nie dostrzega tego, że nie jest to opis wystarczający. W równie niezado walający sposób analizuje przestrzeń w kategoriach tego, co Dasein ma, względnie nie ma, w zasięgu ręki. Ponieważ wszelka aktywność Dasein, włącznie z przyjmowaniem postaw propozycjonalnych, takich j a k rozważanie, nabywanie przeko nań, c z y poznawanie, wiąże się z zainteresowaniem tą lub inną rze czą, zainteresowaniem, co można by z nią zrobić, bądź zainteresowa niem, czym owa rzecz jest, Heidegger twierdzi ostatecznie, iż j s t o t ą Dasein, j e g o s w o i s t y m s p o s o b e m bytowania* jest T r o s k a (JSgrgg). 'Nadto, ponieważ Dasein jest czymś, co istnieje dla siebie, a tym sa m y m przysługują mu możności, które mogą być aktualizowane lub nie, s p o s o b e m bycia Dasein, a pośrednio wszelkiego istnienia 4 ^
283 bycie w formie Czasu. Heidegger koncentruje zatem uwagę na natu rze Czasowości. Tu czeka nas j e d n a k niespodzianka. Okazuje się bowiem że Czas, w którym nadajemy kształt naszej egzystencji, nie jest czasem w powszechnie przyjętym rozumieniu tego terminu. Wedle Heideggera czas, który odmierzają zegary, czas, w którym zdarzenia zachodzą ko lejno po sobie, ma jedynie charakter pochodny, o ile w ogóle istnie je. Powodem, dla którego ów czas może nie istnieć, jest to, iż czyste „teraz" jest mitem. Czas składa się wprawdzie zasadniczo z przeszło ści, teraźniejszości i przyszłości, ale teraźniejszość polega na występo waniu czegoś, o co się troszczymy; przeszłość, o której w pewnym miejscu mówi niejasno, iż jest nią Dasein, jest tym, czego nie można zmienić; przyszłość jest otwartą domeną naszych możliwości. Echa ta kiego ujęcia czasu znajdujemy również u Merleau-Ponty'ego, ale jest oczywiste, iż takie próby wyprowadzania predykatów czasowych z predykatów psychologicznych bądź metafizycznych muszą być w najlepszym razie koliste, jeśli nie całkiem chybione. Tak więc przedmiot, o który się troszczymy, który m a jakoby definiować teraźniejszość, musi być milcząco pojmowany j a k o istniejący w cza sie. Tylko zdarzeń z przeszłości nie jesteśmy w stanie zmienić. Nie wszystkie przyszłe zdarzenia stwarzają nam możliwość wyboru. Wykazując zdumiewającą ignorancję, bądź przystępując bez skru pułów do przeinaczania greckiej etymologii, Heidegger przyjmuje, że termin „metafizyka" nie odnosi się, wbrew temu, co mówiliśmy, do dzieł następujących po księgach p o ś w i ę c o n y c h fizyce w kanonie Arystotelesowskim, ale do tego, co znajduje się poza naturą, to zna czy poza wszystkim, co istnieje . Daje dowody czegoś, co można zasadnie określić mianem szarlatanerii, wypowiadając takie stwierdze nia j a k „Tym, czego dotyczy związek ze światem, jest sam byt i nic innego. Tym, z czego wszelka postawa czerpie swój kierunek, jest sam byt - i nic więcej", a następnie zadaje pytanie o to [Nic („Wie steht es um dieses Nichts?") i dochodzi ostatecznie do wnio30
31
3 0
drogi,
Zob. Czym jest metafizyka? przeł. Krzysztof Pomian, w: Martin Heidegger, Znaki Fundacja Aletheia, Warszawa 1995, s. 2 1 . Tamże, s. 11.
3 1
1
284
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
sku, że jeśli zadaniem metafizyki jest wykraczanie poza wszystko, co istnieje, to jej właściwym przedmiotem musi być badanie Nicości. Nie jest to analiza negacji, ponieważ negacja jest podporządkowana Nicości, a nie na odwrót. Nicość niczego nie neguje. Jej aktywność polega jedynie na byciu niczym. W każdym razie, tylko takie pozory sensu mogę przypisywać twierdzeniu „Das Nichts selbst nichtet" („To sama nicość nicestwi") , które Sartre błędnie przełożył w U etre et le neant j a k o „le neant se neantise" („Nicość neguje samą siebie"). Heidegger dostrzega, że mówienie o {nicości' w taki sposób, jak gdyby była ona czymś jedynym w swoim rodzaju, jest pogwałceniem logiki, ale wyciąga z tego morał, że „tym gorzej dla logiki". Zarów no logika, jak nauka pełnią bowiem funkcję służebną wobec metafi zyki, która ustanawia granice, w ramach których prawda i poznanie, o ile są ograniczone do bytu, mogą operować. Osiągają one swoje cele nie tylko drogą rozumowania, ale także w wyniku oddziaływania rozmaitych postaw afektywnych, z których najistotniejszą jest Angst, co przekłada się zwykle na francuski j a k o Fangoisse, a na angielski przypuszczalnie lepiej jest przekładać j a k o anxiety („trwoga") niż anguish („udręka"), jakkolwiek jest to trwoga na skalę kosmiczną, po zbawiona konkretnego przedmiotu. H e i d e g g e r m ó w i bardzo dziwne rzeczy o nicości- jaką odsłania trwoga, ale ich sedno sprowadza się do tego, że utwierdza ona Dasein w istnieniu. Implikuje to, iż każde mu z nas Angst nie daje nigdy spokoju, jakkolwiek Heidegger dopu szcza, że może ona pozostawać czasami w stanie uśpienia. 32
W e d l e Heideggera pozostaję tylko j e d n o pytanie metafizyczne: Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Prawdopodobnie należałoby po traktować j e na modłę Collingwooda j a k o bezsensowną próbę zakwes tionowania pewnej absolutnej presupozycji. W każdym razie, jeśli po traktujemy to jako pytanie, nie sposób udzielić na nie odpowiedzi. Je żeli zinterpretujemy „Dlaczego" j a k o pytanie o przyczynę, to nawet jeśli nasuwa się jakaś odpowiedź, może ona jedynie wiązać jeden istniejący element ze wszystkimi innymi, albo formułować teorię, dla której nie rozporządzamy już ogólniejszym wyjaśnieniem. Jeżeli inter3 2
Tamże, s. 17.
285 pretuje się j e j a k o pytanie o rację, nie tylko przyjmujemy bezpod stawne założenie, iż wszystko, co istnieje, zostało zaprojektowane ale zmuszeni jesteśmy ponadto do uznania istnienia jakiegoś projektanta Być może pytanie to zostaje celowo dobrane w taki sposób, by nie można było udzielić na nie odpowiedzi. Są tacy, którzy łączą Heideg gera z Wittgensteinem. Wydaje się jednak, że jest to zupełnie nie usprawiedliwione, jeśli nie liczyć zawartej w Traktacie sugestii, iż są pewne doniosłe rzeczy, których nie da się wypowiedzieć. Można na to jedynie odpowiedzieć słowami Neuratha: „Trzeba istotnie milczeć, ale nie trzeba milczeć o czymś". Podobnie jak byt j a k o całość jest ograniczony i przeniknięty ni cością, tak egzystencja każdej istoty ludzkiej jest ograniczona i prze niknięta śmiercią. Ograniczona, ponieważ śmierć jest nieuchronna; przeniknięta śmiercią, gdyż postawie wobec śmierci Heidegger przypi suje szczególne znaczenie moralne. Mówi, iż jest to najbardziej osobi sta z możliwości, przed jakimi stoimy, choć podstawy tego twierdze nia są niejasne. To prawda, j a k zauważa Heidegger, że nikt inny nie może umrzeć moją śmiercią, choć ktoś mógłby umrzeć zamiast mnie, ale jest to logiczny banał. Prawdą jest bowiem również, że nikt in ny nie może uśmiechać się moim uśmiechem, ani płakać moimi łza mi. Poważniejszą tezą jest to, iż śmierć nieuchronnie ogranicza ilość wyborów, jakich mogę rzeczywiście dokonać. Jeśli będę o tym pa miętał, będę miał powody, by traktować życie serio. Jeżeli pewne li nie postępowania wyrażają moją indywidualność, w odróżnieniu od tych, które realizuję jedynie ze społecznego konformizmu, myśl o śmierci, która zostawia mi niewielkie pole manewru, może skłonić mnie do tego, iż będę się zachowywał autentycznie i robił to, czego w przeciwnym razie mógłbym nie robić. Niestety, to jeszcze nie wszystko, co Heidegger mówi o auten tyczności. Aby żyć autentycznie, musimy nie tylko uznać nieuchron ność śmierci, ale także jej negatywność. Dasein musi pojąć siebie ja ko nicość, cokolwiek miałoby to znaczyć, i dobrowolnie przyjąć cię żar, jaki się z tym wiąże. Musi pogodzić się ze skończonością, a to pociąga za sobą, iż jest skażone winą. Dlaczego pogodzenie się ze skończonością, która jest czymś nieuchronnym, miałoby być źródłem winy, jest zupełnie niezrozumiałe. Z poglądem tym można się jednak
286
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
również spotkać w pracach S0rena Kierkegaarda (1813-1855), który może rościć sobie pretensje do miana twórcy egzystencjalizmu Przy puszczalnie jest to pogląd o proweniencji religijnej, ale nie staje się on przez to bardziej przekonujący. T o rzekome źródło winy jest zarazem źródłem wolności, w rze czy samej j e d y n y m źródłem wolności, którego istnienie uznaje Hei degger. O ile jednak wina jest nieuchronna, wolność trzeba sobie do piero wypracować autentycznym sposobem życia, który zakłada wła ściwe skupienie uwagi na śmierci. W przekonaniu Heideggera staje się to udziałem niewielu ludzi, natomiast pozostali są członkami sta da, akceptującymi wartości i poglądy swojego społeczeństwa, i nie wykorzystującymi perspektywy śmierci j a k o bodźca skłaniającego do samorealizacji. T
Sposób potraktowania zagadnienia wolności przez pisarzy egzystencjalistycznych* jest w ogóle zagadkowy. Bardzo długim i zawiłym rozważaniom Sartre'a poświęconym temu zagadnieniu v/,L'etre et le neant nadaje ton zarówno rozróżnienie rzeczy istniejących_w ^ g b i e (en-soi) i rzeczy, które istnieją dla siebie (pour-soi), jak i S a r n o w skie pojęcie nicości (le neant) r wywodzące się przynajmniej częścio w o od Heideggera - która stanowi rdzeń ludzkiej świadomości, i wsuwając się pomiędzy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość za pewnia człowiekowi czasową ciągłość. Twierdzi się tu, że wojność jest niezbywalnym atrybutem le pour-soi. Nie można jej ująć w de finicji, ale m o ż n a wyjaśnić funkcję, jaką pełni. Jej wtargnięcie w czas, które staje się możliwe dzięki powinowactwu z le neant i która wiąże ze sobą i oddziela następujące po sobie chwile, odcina czło wieka od j e g o przeszłości i daje mu wolność wyboru, j a k m a postą pić. Postępowanie to nie jest zdeterminowane, a nawet motywowane przez istniejący stan rzeczy, ponieważ działanie jest projekcją świado m e g o bytu na to, czego nie ma, a to, czego nie ma, nie może samo dzielnie determinować tego, czego nie ma. Trudno nie dostrzec, że jest to bardzo niedobry argument. Jeśli, j a k na ogół bywa, skutek na stępuje po przyczynie, to musi istnieć chwila, w której przyczyna ist33
4
3 3
Uetre et le neant Essai d' ontologie część II, rozdział I.
phenomenologiąue,
Gallimard, Paris 1943,
nieje, a skutek ma się dopiero pojawić, co nie przeszkadza jednak wcale temu, by owe dwa zdarzenia były ze sobą powiązane prawem przyczynowym. R ó w n i e oczywiste jest to, iż przeszły bądź teraźniejszy stan rzeczy może być motywem działania, które ma do piero zostać wykonane, niezależnie od tego, czy włączymy motywy do grona przyczyn, czy nie. Sartre przywiązuje zasadniczą wagę do twierdzenia, iż wolność nie podlega żadnej konieczności logicznej , ale cokolwiek miałby tutaj na myśli, nie uwalnia to rozważań o wol ności od rygorów logiki; nie upoważnia go to również do popełniania prostych błędów logicznych. By oddać Sartre'owi sprawiedliwość, trzeba odnotować, że nie posuwa się on do wniosku, iż wszystkie nasze działania są pozbawio ne jakichkolwiek przyczyn, bądź że zawsze rozporządzamy wolnością stawania się bądź czynienia tego, co odpowiada naszym zachciankom. Uznaje, że zawsze znajdujemy się w jakiejś sytuacji, która obejmuje nie tylko okoliczności wiążące się z naszym otoczeniem, ale także nasze uzdolnienia oraz dyspozycje psychiczne i fizyczne, i że właśnie z owej sytuacji wyprowadzamy motywy naszych działań, już choćby tylko dlatego, że brak w niej czegoś, czego zaistnienia byśmy sobie życzyli. Równocześnie twierdzi jednak, że to nie sama sytuacja do starcza nam motywów, ale raczej to, jak ją interpretujemy, znaczenie, jakie postanawiamy jej przypisywać. Jak dochodzi jednak do tego, że p o s t a n a w i a m y p r z y p i s y w a ć jej takie, a nie inne znaczenie? Sartre uzależnia to od fundamentalnego wyboru, jakiego każdy z nas doko nuje, dotyczącego rodzaju życia, jakie chcemy wieść, i typu człowie ka, jakim pragniemy się stać. Jest to koncepcja niezbyt jasna, ponie waż mówi się tu zarazem, iż ów fundamentalny wybór może podle gać zmianom i w każdych konkretnych okolicznościach może dopu szczać r o z m a i t e linie p o s t ę p o w a n i a , które byłyby z nim zgodne a nawet może nie wykluczać działań, które byłyby z nim sprzeczne Nie przedstawia również żadnych świadectw empirycznych wskazują cych na p o w s z e c h n e występowanie takich w y b o r ó w . Nadto, nawe gdyby udało się dowieść istnienia takich wyborów, można by nada 34
3 4
Tamże, s. 133.
288
VIII. Fenomenologia
i
egzystencjalizm
stawiać pytanie, dlaczego pewien człowiek dokonuje takiego a nie in nego fundamentalnego wyboru; tak więc podstawowy zarzut pod adre sem libertaryzmu, iż w tej mierze, w jakiej nasze działania nie dają się wyjaśniać przyczynowo, są one przypadkowe, nie zostaje ostatecz nie odparty. Koncepcja wolności zaproponowana przez Merleau-Ponty'ego nie dodaje niczego do ujęcia Sartre'owskiego. Streszcza się ona w j e g o stwierdzeniu, iż „ostatecznie nie m a tedy niczego, co by mogło ogra niczać wolność, poza tym, co ona sama z własnej inicjatywy ustano wiła jako granicę; podmiot m a tylko taką zewnętrzność, jaką sam so bie nadaje" . Jeśli zinterpretujemy to dosłownie, ostatnia część tego zdania jest po prostu fałszywa; być może jednak Merleau-Ponty'emu chodzi tu jedynie o wypowiedzenie Sartre'owskiej tezy, iż sposób, w jaki traktuje się świat j a k o pole do działania, jest przynajmniej częściowo uzależniony od tego, co w świecie obchodzi działającego. 35
Jak przystało na pisarza obdarzonego bujną wyobraźnią, 3ąrtre ma do powiedzenia więcej rzeczy interesujących z psychologicznego punktu widzenia, do których należy zaliczyć słynną analizę „złej wia ry" (mauvaise-foi). Z punktu widzenia filozofii warto również zwrócić uwagę na jego teorię moralności głoszącą, iż powinniśmy wziąć na siebie odpowiedzialność za wybór, jak żyć, i że ustanawiając prawa dla siebie, ustanawiamy je zarazem dla innych. Przyjmujemy pewien zbiór wzorców moralnych j a k o coś obowiązującego powszechnie. W tej kwestii różnię się z Sartre'em tylko pod tym względem, że, jak się wydaje, nie odpowiada mu to, iż nie m a wartości absolut nych, istniejących niezależnie od naszych wartościowań. Niekiedy wy daje się dawać do zrozumienia, że gdyby świat był inny, na przykład gdyby istniał Bóg, rozporządzalibyśmy ustanowionym na nasz użytek k a n o n e m właściwych działań i tym samym bylibyśmy zwolnieni z odpowiedzialności za ich wybór. .Sartre nie dostrzega jednak logicz nego faktu, że moralność nie może opierać się na autorytecie, nieza leżnie od tego, czy byłby to autorytet ludzki, czy boski. Trzeba bo3 5
Maurice Merleau-Ponty, Świadomość indywidualna i istnienie zbiorowe (fragment Phenomenologie de la Perception), przeł. Krzysztof Pomian, w: Filozofia egzystencjalna, P W N , Warszawa 1965, s. 4 4 2 .
289 wiem przyjąć niezależne założenie, iż ów autorytet jest dob ze to, co nakazuje, jest słuszne. Podobnie, jeśli nie istnieją wartości absolutne, nie jest to jedynie fakt przygodny. Jest raczej tak, że ter min „wartość absolutna" jest używany w taki sposób, iż nic nie może mu odpowiadać; nie ma więc powodu, by się na to uskarżać. Z perspektywy lat popularność egzystencjalizmu w latach powo jennych wydaje się wypływać głównie z błędnego przeświadczenia, iż daje on przepis na pewien konkretny sposób życia. Moda na egzystencjalizm została wyparta w głównej mierze przez modę na neomarksizm, w którym kluczową rolę odgrywało pojęcie alienacji, egzysten cji pozostającej w sprzeczności z warunkami życia i pracy. Obecnie słyszymy, że neomarksizm ustępuje miejsca strukturalizmowi. Strukturalizm ma sens w antropologii, językoznawstwie i krytyce literackiej. W krytyce literackiej sprowadza się do oddzielenia tekstu od wszel kich intencji, jakie można wiarogodnie przypisywać autorowi. W języ koznawstwie jest to błędny pogląd, iż język można adekwatnie opisy wać w kategoriach częstości, z jaką pewne dźwięki lub znaki są wy twarzane przez j e g o użytkowników. W antropologii oznacza racjonal ną praktykę interpretowania poszczególnych zwyczajów w świetle ca łościowej kultury badanego plemienia. Kiedy ów termin zostaje prze niesiony na grunt filozofii, może w dalszym ciągu pozostawać w bli skim związku ze swymi antropologicznymi źródłami i sprowadzać się tylko do niegroźnego zalecenia, iż ludzkie wypowiedzi, przekonani* i pragnienia powinny być traktowane łącznie przy interpretowaniu za chowania. W najgorszym przypadku, gdy nacisk zostaje położony m relacje wewnętrzne, strukturalizm może oznaczać zwrot w stronę ide alizmu absolutnego.
IX Późniejsze kierunki rozwoju filozofii Filozofia J. Ł;
lingwistyczna Austin
Istnieje szeroko rozpowszechniony pogląd, iż w latach po drugiej wojnie światowej na angielskiej scenie filozoficznej dominował kieru nek, który określa się mianem filozofii lingwistycznej. Uważano, że jest on odgałęzieniem pozytywizmu logicznego, a nieprofesjonalni ko mentatorzy bezkrytycznie" posługiwali się tym terminem wobec tak różnych twórczości filozoficznych, j a k twórczość Wittgensteina i jego uczniów z Cambridge, Gilberta R y l e ' a i jego oksfordzkich zwolenni ków, a także wobec mnie samego. Sądzę jednak, iż dla jasności na leży zarezerwować ten termin wyłącznie dla odrębnego sposobu upra wiania filozofii, którego ośrodkiem był Oksford, a którego największy rozkwit przypada głównie na lata pięćdziesiąte, i j e s t związany z działalnością Johna Langshawa Austina. Austin urodził się w 1911 r. i wyróżniwszy się w szkole oraz podczas studiów w Oksfordzie w językach klasycznych został w 1933 r. członkiem Ali Souls College. Następnie został członkiem pełniącym obowiązki tutora w Magdalen College w Oksfordzie. W czasie wojny pracował w ministerstwie obrony w wywiadzie wojskowym i dosłużył się stopnia podpułkownika. 1952 r. zajął miejsce H. J. Patona, uczonego o orientacji Kantowskiej, j a k o profesor filozofii morąhiości w Oksfordzie. W 1955 r. odwiedził j a k o wykładowca Harvard w ra mach wykładów Jamesowskich, a w roku 1958 Uniwersytet Kalifor nijski w Berkeley, dzięki czemu zyskał sobie zwolenników w Stanach Zjednoczonych. Zmarł po krótkiej chorobie w 1960 r. Podobnie j a k G. E. Moore i H. A. Prichard, których Austin po dziwiał za filozoficzną konsekwencję i przywiązywanie wagi do szczegółu, zawdzięczał rozgłos przede wszystkim działalności nauczy-
Filozofia
lingwistyczna
291
cielskiej. Poza przekładem Grundlagen der Arithmetik Fregego z języ ka niemieckiego i kilkoma recenzjami Austin opublikował przez całe życie tylko siedem artykułów. Zostały one zebrane przez wykonaw ców jego testamentu literackiego, J. O Urmsona i G. J. Warnocka, i opublikowane wraz z trzema innymi artykułami pod tytułem Philo sophical Papers (przekł. pol. Rozprawy filozoficzne) w 1961 r. Austin miał zwyczaj wygłaszać w Oksfordzie cykl wykładów dotyczących zagadnienia percepcji pod tytułem Sense and Sensibilia, a Warnock opracował notatki, na których opierały się te wykłady i opublikował je pod tym samym tytułem w 1962 r. (przekł. pol. Zmysły i przed mioty zmysłowe). U r m s o n przygotował do druku rękopisy wykładów Jamesowskich, publikując j e również w 1962 r. pod tytułem How to do Things with Words (przekł. pol. Jak działać słowami). Praca A Symposium on J. L. Austin, zawierająca szkice biograficzne, a tak że zarówno przychylne, jak i nieprzychylne oceny twórczości Austina, została przygotowana do druku przez K. T. Fanna i opublikowana w 1969 r. w serii International Library of Philosophy and Scientific Method wydawnictwa Routledge and Kegan Paul. Austin potraktował poważnie pogląd głoszony przez Wittgensteina i Koło Wiedeńskie, iż filozofowie przysporzyli sobie niepotrzebnych kłopotów, a w niektórych przypadkach mówili niedorzeczności przez to, iż nie rozumieli działania języka, którym się posługiwali, i w konsekwencji robili z niego niewłaściwy użytek. W odróżnieniu od Wittgensteina, Austin nie dążył jednak po prostu do rozpuszczenia za gadnień filozoficznych poprzez korygowanie owych błędów języko wych. Był przekonany, że skrupulatne badanie form potocznego uży cia niektórych zbiorów wyrażeń języka naturalnego, na przykład języ ka angielskiego, przyniesie pozytywne rezultaty. Mogłoby ono istotnie dowodzić, iż filozofowie wikłają się po prostu w jakiś pseudoproblem, ale mogłoby również odsłaniać rzeczywisty problem, bądź zbiór problemów, i w tym przypadku wskazywałoby również sposób ich rozwiązania, a uzyskane rezultaty, oprócz nośności filozoficznej, mo głyby być również interesujące same przez się. Opierając się na swo ich doświadczeniach wojennych Austin pojmował takie badania jako przedsięwzięcie zbiorowe. Pole badań lingwistycznych miałoby zostać podzielone między różnych badaczy, a uzyskane przez nich wyniki
IX. Późniejsze
292
kierunki
rozwoju
filozofii
zostałyby zsumowane, ich implikacje zaś poddane dyskusji. Oczekiwa no, iż udałoby się wówczas uzyskać zgodność poglądów co do tego, które sposoby użycia są uprawnione, a które nie, i tym samym wydo być na j a w istotne rozróżnienia. Nie wiem, w jakiej mierze, jeśli w ogóle, opublikowane prace Austina są efektem tego rodzaju kooperacji. Dwie najbardziej intere sujące prace Austina to A Plea for Excuses (przekł. pol. Prośba o wybaczenie) oraz Ifs and Cans (przekł. pol. Jeielisy i mogowce), które powstały w 1956 r. W pierwszej z nich Austin bada pojęcie w y k o n y w a n i a działania i przy p o m o c y wyrafinowanych, a zarazem z a b a w n y c h przykładów pokazuje różne odcienie znaczeniowe, jakie m o ż n a odkryć w sposobach użycia takich przysłówków jak: dobro wolnie, celowo, nieumyślnie, przez nieostrożność, czy przez pomyłkę. W drugim argumentuje zarówno przeciw założeniu, iż zdanie mówią ce, że ktoś mógłby lub mógł był postąpić w taki czy inny sposób, zawsze implikuje pewien okres warunkowy, j a k i przeciw założeniu, że kiedy posługujemy się okresem warunkowym w taki sposób, jak w zdaniu „Mogę, jeżeli się zdecyduję" okres w a r u n k o w y ma zawsze charakter przyczynowy. Sądzę, że w obu przypadkach ma rację. W każdym z tych artykułów Austin występuje również w obronie swojej procedury b a d a w c z e j ; w p i e r w s z y m z nich zwraca między innymi uwagę, że „gdy badamy, co i kiedy powinniśmy powiedzieć, jakich słów i w jakich sytuacjach powinniśmy użyć, przyglądamy się nie tylko słowom (lub «znaczeniom», czymkolwiek miałyby one być), lecz również rzeczywistości, o której mówimy posługując się owymi słowami" , w drugim natomiast podejmuje wstępne kroki do wprowa dzenia doniosłych rozróżnień j ę z y k o w y c h i podejmuje okrężny atak na zagadnienie wolnej woli i determinizmu.; Jest to kwestia, w którą uwikłanych jest wiele trudnych pytań domagających się wyjaśnienia, ale znaleźlibyśmy się bezsprzecznie w łatwiejszej sytuacji, gdybyśmy jasno rozumieli, co mamy na myśli mówiąc o sprawcy działania, iż mógł postąpić inaczej. 1
2
1
Mówienie i poznawanie, P W N , Warszawa 1993, s. 244. Tamże, s. 309. 2
przeł. Bohdan Chwedeńczuk, Wydawnictwo Naukowe
293 W najwcześniejszych pracach, które zostały włączone do wydane g o pośmiertnie zbioru rozpraw, Austin zadowalał się mówieniem 0 czuciach j a k o bezpośrednich przedmiotach percepcji. Później do szedł j e d n a k do wniosku, iż jest to stanowisko błędne, a Zmysły 1 przedmioty zmysłowe zawierały gwałtowny atak na teorię danych zmysłowych, zwłaszcza w tej postaci, która znajduje swój wyraz w p i e r w s z y m rozdziale mojej książki The Foundations of Empirical Knowledge, opublikowanej w 1940 r. Wykłady Austina są utrzymane w dowcipnym stylu i formułują kilka tez, zręcznie dzielących włos na czworo, sądzę jednak, że udało mi się wykazać w mojej replice, któ ra została o p u b l i k o w a n a po raz pierwszy w piśmie „Synthese" w 1967 r., a następnie przedrukowana w mojej książce Metaphysics and Common Sense oraz w Symposium on J. L. Austin, że nie za wierają one żadnych poważniejszych argumentów. Między innymi, Austin nie uwględnia w ogóle okoliczności o charakterze przyczyno wym, które były j e d n y m z najsilniejszych motywów skłaniających fi lozofów do zakotwiczenia teorii percepcji w czymś w rodzaju danych zmysłowych. Najpoważniejsze kroki zmierzające do sformułowania nauki o ję zyku Austin podejmuje w pracy Other Minds, która stanowiła jego wkład do sympozjum poświęconego problemowi innych umysłów (przekł. pol. Umysły innych) z 1946 r. i w końcu w swoich wykła dach Jak działać słowami. Rozpatrując zagadnienie, skąd m o ż e m y wiedzieć, co dzieje się w umyśle innego, zajmuje się oceną roszczeń poznawczych i rozważając to zagadnienie wypowiada uwagi o istnie niu klasy wypowiedzi, które nie pełnią roli prawdziwych bądź fałszy wych sprawozdań, lecz konstytuują lub mają pewien udział w konsty tuowaniu wykonania pewnej czynności. Na przykład wypowiedzenie słowa „Obiecuję" w odpowiednich ^jcikończnoi^cii jest złożeniem obietnicy, a nie zdawaniem sprawy z tego, że obietnica jest właśnie składana, powiedzenie „Zakładam się" jest przyjęciem zakładu, a po wiedzenie „Chcę" "w o d p o w i e d n i c p ć h w i l i jest częścią procedury za wierania małżeństwa, i tak dalej. Zdania takie mogą być wypowiada ne szczerze lub nieszczerze, fortunnie lub niefortunnie pod wieloma rozmaitymi względami, ale na pierwszy rzut oka widać, iż nie mogą być charakteryzowane j a k o prawdziwe, ani fałszywe. Austin zaczął je f
294
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
nazywać zdaniami performatywnymi; ukuł natomiast termin ^wypowiedź konstatująca" dla wypowiedzi narracyjnych, którym istot nie przysługuje w a r t o ś ć logiczna. Dawał do zrozumienia, iż uważa zdania ze słowem „Wiem" za performatywne, ale w tym przypadku przynajmniej częściowo był w błędzie. „ W i e m " przysługuje wpraw dzie moc udzielania gwarancji, ale wypowiada ono zarazem prawdzi wy lub fałszywy sąd o mówiącym. Jeżeli rzeczy nie mają się tak, j a k - wedle tego, co twierdzę - miałbym wiedzieć, iż się mają, lub jeśli nie znajduję się w położeniu, w którym rozporządzam gwarancjami jego prawdziwości, moje stwierdzenie, że wiem, nie jest jedynie nie szczere czy niefortunne, lecz fałszywe. Później Austin dał się jednak przekonać, że rozróżnienie między wypowiedziami performatywnymi i konstatującymi nie jest tak ostre, j a k początkowo sądziŁ Niepokoił go sposób użycia takich wyrażeń j ą k ^ S t w i e r d z a m " i ^Przyznaję". Powiedzenie „Stwierdzam, iż wielo ryby są ssakami" jest wypowiedzeniem pewnego stwierdzenia; powie dzenie „Przyznaję, ż ę _ w i d o r y h y _ s ą ssakami" jest wyrażeniem na coś zgody. Postępowalibyśmy jednak w sposób przewrotny twierdząc kate gorycznie, że umieszczenie słów „Stwierdzam, ż e " i „Przyznaję, ż e " przed zdaniem „Wieloryby są ssakami" pozbawia utworzone w ten sposób zdanie wartości logicznej, którą niewątpliwie posiada zdanie „Wieloryby są ssakami". I na odwrót - jakkolwiek sądzę, że Austin nie zgodziłby się z taką tezą - nie dostrzegam żadnych istotnych ra cji, dla których jego przykładowy performatyw nie miałby posiadać wartości logicznej. Co można zarzucić powiedzeniu, że zdanie „Obie cuję przyjść tak szybko, j a k tylko będę mógł", wypowiedziane przez mówiącego A w chwili / jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy A obiecuje przyjść najszybciej, j a k będzie mógł od danej chwili? Można by wysunąć zarzut, że zaciera się w ten sposób ważne rozróż nienie, ale różnica zobowiązań, jakie na siebie przyjmujemy mówiąc „Obiecuję, że zrobię to-a-to" a nie po prostu „Zrobię to-a-to", albo mówiąc „Zapewniam cię, że /?", a nie po prostu stwierdzając, że /?, jest tylko różnicą stopnia. Rzecz w tym, że w kategoriach zaangażo wania m ó w i ą c e g o i funkcji informacyjnej zdania performatywne i konstatujące nie sytuują sie w różnych przegródkach: większość zdań ma zarazem charakter performatywny i konstatujący w
295 Z powyższych powodów w swoich wykładach harvardzkich Aus tin wprowadził nowy zbiór rozróżnień dotyczących natury tego co lu bił określać mianem „czynności mowy*. Odróżniał czynność lokucyjną, o której mówił, iż jej wykonanie „jest z grubsza równoważne wypowiadaniu pewnego zdania z pewnym sensem i odniesieniem" , od czynności illokucyjnych, takich j a k „informowanie, rozkazywanie, ostrzeganie, przyrzekanie itd., to znaczy [...] wypowiedzi, które mają pewną (konwencjonalną) ~móc" , które wykonujemy poprzez wykony wanie czynności lokucyjnej, a jedne i drugie od czynności perlokucyjnych: tego, „co powodujemy lub osiągamy dzięki m ó w i ^ i y ^ f i z e ^ g o ś " ; to znaczy takich rzeczy, „jak przekonywanie, perswadowanie, powstrzymywanie, a nawet, powiedzmy, zaskakiwanie, czy wprowa dzanie w błąd" . Czynność illokucyjna musi być zamierzona^ choć. może zostać wykonana nieskutecznie; to, co m a być w zamyśle pro śbą, może, na przykład, nie zostać w ten sposób zrozumiane. Czyn ność perlokucyjna może być zamierzona lub niezamierzona, a zamiar, z którym zostaje powzięta, może zostać bądź nie zostać spełniony. Mogę chcieć obrazić ciebie jakimiś wypowiadanymi przeze mnie sło wami, i może mi się to udać lub nie, ale mogę również obrazić cie bie nie mając takiego zamiaru. J 3
4
5
s
5
A u s t i n a interesowały * |?tfeególnie w z g l ę d y , pod j a k i m i słowa różnią się między sobą swoją mocą illokucyjna, i podzielił j e na pięć ogólnych klas, a mianowicie najawiz&njpwce, takie j a k „unie w i n n i ć " czy „ s k l a s y f i k o w a ć " , w k t ó r y c h p r z e d s t a w i a się p e w n e ustalenia; sprawcze, takie j a k „ m i a n o w a ć " , czy „ostrzegać", w któ rych robi się użytek z pewnego rodzaju władzy, prawa lub wywie ra w p ł y w ; zobowiązaniowce, takie j a k „ o b i e c y w a ć " lub „zamie rzać", za p o m o c ą których zobowiązujemy się do czegoś, zachowaniowce, takie j a k „przepraszać" i „gratulować", wiążące się z p o stawami i z a c h o w a n i a m i społecznymi, i p o piąte, wykładniowce, ta kie j a k „ o p i s y w a ć " , „ w z m i a n k o w a ć " , „poświadczać", które wskazu ją, „jakie j e s t miejsce naszych w y p o w i e d z i w toku argumentacji, czy r o z m o w y " . Austin nie przeczy temu, że są to rozróżnienia nie6
3
Tamże, s. 654.
6
Tamże, s. 6 9 6 .
4
Tamże.
5
T a m ż e , s. 654-655.
296
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
zbyt wyszukane, twierdzi jednak, iż „wystarczają one, by odtańczyć diabelski taniec" z tym, co nazywa „fetyszem prawdy-fałszu" i „fety szem wartości-faktu" . Zgadzam się z Austinem co do tego, iż dowo dzą one, że stwierdzenia faktu i wartości zlewają się często w jedną całość; nie sądzę jednak, by którekolwiek z tych rozróżnień było po ważniej zagrożone. W o l a ł b y m również, by Austin zwrócił większą uwagę na pojęcie czynności lokucyjnych. „ W y p o w i a d a n i e pewnego zdania z pewnym sensem i odniesieniem" nie stanowi bowiem raczej adekwatnego opisu znaczenia. Są tacy, którzy zastanawiają się, czy takie prace badawcze mają coś wspólnego z filozofią. Ponieważ do pewnego stopnia podzielam ich wątpliwości, sądzę, że powinniśmy przyjrzeć się raz jeszcze obro nie Austinowskiej procedury badawczej, którą przedstawia pod koniec pracy Jeielisy i mogowce, przytaczając tym razem j e g o własne słowa. „W filozofii współczesnej - pisze Austin - jak wiadomo, bardzo sku pionej na języku, występują stałe odniesienia do «gramatyki logicz nej» i do «składni logicznej», tak, jakby były to rzeczy różne od gra matyki i składni zwykłych gramatyków. I niewątpliwie wydaje się, że się różnią - czymkolwiek, ściśle biorąc, miałyby być - od tradycyjnej gramatyki. Ale sama gramatyka jest dziś w stanie przepływu; od pięćdziesięciu lat, czy nawet dłużej ludzie pytają ze wszystkich stron, czy to, co Dionizjusz Trak ongiś myślał, że jest prawdziwe, gdy cho dzi o j ę z y k grecki, jest prawdą i całą prawdą o całym języku i o wszystkich językach. A więc, czy wiemy, że pojawi się jakaś ostateczna granica między «gramatyką logiczną» a przejrzaną i roz szerzoną Gramatyką! W historii ludzkich poszukiwań filozofia zajmu je miejsce zapoczątkowującego centralnego słońca, inspirującego i nie pokojącego; od czasu do czasu wyrzuca jakąś część siebie, by zająć położenie nauki, zimnej i dobrze działającej planety, postępującej stale ku odległemu celowi ostatecznemu. Tak się działo dawno temu, gdy rodziła się matematyka, a potem znów, gdy rodziła się fizyka. Nie dawno, w ostatnim stuleciu, byliśmy znów świadkami takiego samego procesu, wolnego i czasowo prawie niedostrzegalnego, gdy rodziła się 7
7
Tamże, s. 695.
___
Filozofia
lingwistyczna
297
logika matematyczna, dzięki połączonym wysiłkom filozofów i mate matyków. Czy nie jest możliwe, że stulecie następne może ujrzeć na rodziny - dzięki połączonym wysiłkom filozofów, gramatyków i wie lu innych badaczy języka - prawdziwej i całościowej nauki o języku! Uwolnimy się wówczas od jeszcze jednej części filozofii (ciągle jesz cze mnóstwo zostanie) w ów jedyny sposób, w jaki w ogóle możemy uwalniać się od filozofii - wykopując ją w g ó r ę " . 8
Noam
Chomsky
Człowiekiem, który w największym stopniu przyczynił się, jeśli nie do powstania właściwej i całościowej nauki o języku, to w każ dym razie do stworzenia filozoficznych podstaw językoznawstwa, jest N o a m Chomsky, który opublikował swą pierwszą książkę, Syntactic Structures, w 1957 r., trzy lata przed śmiercią Austina. Chomsky, który zyskał sobie rozgłos nie tylko dzięki nowatorskim rozwiązaniom, które wprowadził do językoznawstwa, ale również ze względu na otwarte wy stąpienia przeciw polityce rządu Stanów Zjednoczonych z powodu inter wencji w wojnie wietnamskiej, urodził się w 1928 r., i studiował na uniwersytecie pensylwańskim, gdzie do grona jego nauczycieli należeli językoznawca strukturalny Zelig Harris i filozof Nelson Goodman; miał jednak później wystąpić przeciw poglądom głoszonym przez każdego z nich. Jest profesorem w Massachusetts Institute of Technology. Wczesny pogląd C h o m s k y ' e g o na naturę dziedziny, którą się zaj muje, jest jasno wyłożony na początku Syntactic Structures. „Składnia - pisze tam Chomsky - to badanie zasad i procedur, za pomocą któ rych tworzy się zdania w poszczególnych językach. Badania syntaktyczne danego języka mają na celu zbudowanie gramatyki, która może być uważana za pewnego rodzaju narzędzie pozwalające na tworzenie zdań w analizowanym języku. Mówiąc ogólniej, językoznawstwo p o winno zajmować się zagadnieniem ustalania podstawowych własności leżących u podłoża efektywnych gramatyk. Ostatecznym wynikiem ta kich badań powinna być teoria struktury językowej, w której środki 8
Tamże, s. 3 0 9 - 3 1 0 .
298
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
opisowe wykorzystywane w poszczególnych gramatykach są przedsta wiane i badane abstrakcyjnie, bez konkretnych odniesień do poszcze gólnych języków. Jedną z funkcji takiej teorii jest dostarczenie ogól nej metody doboru gramatyki dla dowolnego języka, gdy mamy dany korpus zdań tego j ę z y k a " . Nie jest wcale oczywiste, że musi istnieć jedna ogólna metoda wyprowadzania gramatyki języka ze skończonego korpusu zdań, nie zależnie od tego, jaki charakter może mieć dany język, ale Chomsky przyjmuje jeszcze mocniejszą hipotezę, że istnieje gramatyka uniwer salna, która leży u podłoża składni wszystkich ludzkich języków, nie zależnie od ich zróżnicowania w bardziej powierzchniowej warstwie. Wniosek ten nie jest rezultatem gruntownych badań nad niezmiernie zróżnicowanymi językami, które znajdują się obecnie w użyciu, lecz jest częścią teorii, która zdaniem C h o m s k y ' e g o wyjaśnia coś, co w innym przypadku stanowiłoby tajemniczy zbiór faktów. O w e fakty sprowadzają się do tego, że język składa się z nieskończenie wielu zdań; że normalne dzieci opanowują języki naturalne w stosunkowo krótkim okresie czasu; że ilość zdań danego języka, które w tym okresie zostały wygłoszone w ich obecności, jest stosunkowo mała; i że już po bardzo krótkim czasie dzieci wykazują zdolność zarówno do rozstrzygania, czy zdania, których nigdy wcześniej nie słyszały, są gramatycznie poprawne, jak i formułowania gramatycznie poprawnych zdań, które zostają przez nie stworzone. To, że dzieci posiadają takie zdolności, jest bezsporne. Można się natomiast spierać, i faktycznie spierano się z twierdzeniem Chomsky'ego, iż nabywanie tych zdolno ści nie może zostać wyjaśnione przez behawioralną teorię dotyczącą ich reakcji na bodźce, bądź przez jakąkolwiek inną teorię, która nie zakładałaby niczego więcej jak zdolność dokonywania ekstrapolacji na podstawie danych, którymi rozporządzają. W przekonaniu, iż można oddalić roszczenia empiryzmu w tej dziedzinie, Chomsky zwraca się w stronę racjonalizmu. Twierdzi, iż dzieci nie mogłyby wykazywać zdolności językowych, jakie wykazują, gdyby nie były wcześniej za p r o g r a m o w a n e do przyswajania sobie pewnej formy gramatyki. Ze 9
9
Syntactic
Structures,
Mouton, The Hague 1957, s. 11.
Filozofia
299
lingwistyczna
względów technicznych przyjmuje się tutaj, iż owa gramatyka nie po lega po prostu na wyborze p e w n y c h struktur, lecz na stosowaniu określonych reguł transformacji. Dyspozycja do stosowania owych re guł transformacji w taki sposób, by generować zdania jakiegokolwiek języka, którym uczymy się posługiwać, jest uważana za składnik bu dowy ludzkiego umysłu. Deklarując poparcie dla stanowiska, które odpowiada według niego poglądom Descartes'a, Chomsky utożsamia ją z posiadaniem idei wrodzonych. To, iż posiadamy idee wrodzone, Chomsky przedstawia jako hi potezę empiryczną, nie jest jednak jasne, na jakie pozytywne świadec twa na rzecz takiej hipotezy można by się powołać. Ponieważ nie su geruje się tu, iż każdy, wyjąwszy kilku gramatyków, faktycznie uświadamia sobie, że takie idee posiada, trudno dostrzec, w jaki spo sób Chomsky mógłby uchylić zarzut Johna Locke'a pod adresem Des c a r t e s ^ , że to, iż znaczna część ludzkości nie ma pojęcia o owych zasadach „wystarcza do obalenia owego powszechnego uznania, które musiałoby nieuchronnie towarzyszyć wszelkim prawdom wrodzonym; bo zdaje mi się, że popełniamy sprzeczność mówiąc, że istnieją ja kieś prawdy wyryte w umyśle, a zarazem takie, że się ich nie do strzega czy też nie pojmuje. Jeśli nawet zwrot o odciskaniu czy wra żaniu jakichś prawd ma w ogóle jakikolwiek sens, to chyba ten tyl ko, że stają się przez to dostrzegalne. Trudno bowiem pomyśleć, by coś było w umyśle wyryte, i aby umysł tego nie dostrzegał" . 10
Podzielając pogląd Locke'a, uważam, że siła stanowiska Chomsky'ego polega nie tyle na tym, co twierdzi, ile raczej na tym, czemu przeczy. Chomsky jest najbardziej przekonujący wówczas, gdy argu mentuje, że czysto behawioralne ujęcie uczenia się języka w katego riach odruchów warunkowych nie oddaje rzetelnie złożonej natury tych f a k t ó w . M o ż n a j e d n a k sądzić, iż j e g o argumentacja zyskuje niezasłużone wsparcie ze strony założenia, które w najgorszym razie milcząco przyjmują obie strony sporu, że język naturalny jest pierw11
1 0
John Locke, Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, przeł. Bolesław J. Gawęcki, PWN, Warszawa 1955, t. I, rozdział II, paragraf 5, s. 32-33. Zob. recenzję N. Chomsky'ego z książki Werbal Behaviour B. F. Skinnera (przeł. Teresa Hołówka), w: Lingwistyka a filozofia, PWN, Warszawa 1977. 1 1
300 szym j ę z y k i e m s y m b o l i c z n y m , j a k i opanowują dzieci, i że proces uczenia się języka zaczyna się wraz z pierwszym j a w n y m użyciem słów. Jeśli jednak zgodzimy się raczej z poglądem Nelsona Goodmana, że „zanim ktokolwiek opanuje j ę z y k , rozporządza j u ż bogatą praktyką w tworzeniu i posługiwaniu się elementarnymi przedjęzykowymi systemami? symbolicznymi, w których wszelkiego rodzaju gesty oraz zjawiska sensoryczne i percepcyjne pełnią funkcję z n a k ó w " , m o ż e m y być bardziej skłonni zgodzić się z tym, że poszukiwanie empirycznej teorii uczenia się nie jest przedsięwzięciem nie rokują c y m powodzenia. Tego rodzaju teoria nie musi być wcale związana z behawioryzmem; nie musi również narzucać apriorycznych ograni czeń na elastyczność, czy twórcze zdolności umysłu. Gdyby udało się sformułować taką teorię, mogłaby ona posiadać moc wyjaśniają cą, której, jak się wydaje, brak jest jak dotąd koncepcji odwołującej się do idei w r o d z o n y c h . Mówiąc to nie chcę j e d n a k , naturalnie, umniejszać interesujących aspektów i przenikliwości analiz grama tycznych C h o m s k y ' e g o . 12
Willard Van Orman
Quine
Od czasu śmierci Wittgensteina i zmiany kierunku zasadniczych zainteresowań Russella z dziedziny filozofii w stronę polityki, filozo fem, który zyskał sobie największy wpływ wśród swoich kolegów, przynajmniej w świecie anglojęzycznym, jest Amerykanin Willard Van Orman Quine. Quine, urodzony w Ohio w 1908 r., kształcił się w Oberlin College, gdzie studiował matematykę i filozofię, i w Harvardzie, gdzie odbywał studia pod kierunkiem Whiteheada, Lewisa i H. M. Sheffera, i uzyskał doktorat na podstawie rozprawy pod tytu łem „The Logic of Seąuences". Po pobycie w Europie, w trakcie któ rego nawiązał kontakt z filozofami w Wiedniu, w Pradze i w War szawie, powrócił do Harvardu jako młodszy członek kolegium tego uniwersytetu, a w 1946 roku został profesorem Harvardu po czterech N. Goodman, Problems
and Projects,
s. 7 1 .
latach służby w Amerykańskiej Marynarce Wojennej. Od 1943 r jest profesorem zwyczajnym i starszym członkiem kolegium Uniwersytetu Harwardzkiego. Quine jest bardzo płodnym pisarzem. Opublikował przynajmniej czternaście książek, a także liczne artykuły i recenzje. Zwłaszcza w początkowym okresie większość jego prac była poświęcona techni c z n y m problemom logiki matematycznej, ale Quine interesował się zawsze również ich implikacjami filozoficznymi i zapuszczał się swo bodnie na inne obszary filozofii. Początkowo był bliski poglądom Ko ła Wiedeńskiego, akceptując wykorzystywanie weryfikacyjnej zasady znaczenia do wykluczenia metafizyki, i pomimo podziwu, jaki żywił dla konstrukcyjnych uzdolnień Carnapa ujawnionych w Der Logische Aufbau der Welt, odrzucał j e g o fenomenalistyczne założenia na rzecz fizykalizmu, do którego, jak już wspominaliśmy, Carnap, w przeci wieństwie do Schlicka, dał się później przekonać Neurathowi. Ów fizykalizm jest poglądem, którego Quine miał już nigdy nie odrzucić; pozostał także wierny Neurathowskiemu ideałowi jedności nauki, prze ciwstawiając się nawet dążeniu do przeprowadzenia wyraźnego rozróż nienia między filozofią a nauką. Jedną z podstawowych tez pozytywistów logicznych Quine miał jednak wkrótce zakwestionować. Była to teza głosząca, że prawdziwe sądy logiki i czystej matematyki są prawdziwe na mocy konwencji. W wersji, w której głosili ją pozytywiści logiczni, teza ta łączyła się również z akceptacją twierdzenia sformułowanego przez Russella i Whiteheada, głoszącego, że matematyka daje się zredukować do lo giki. Quine skłonny był zaakceptować to twierdzenie o tyle, o ile uz nawał, iż matematyka daje się zredukować do teorii mnogości, choć w swoich późniejszych pracach, na przykład w Philosophy of Logic (przekł. pol. Filozofia logiki) opublikowanej w 1970 r., sprzeciwiał się włączaniu teorii mnogości do logiki ze względu na to, że byłoby to „przecenianiem pokrewieństwa pomiędzy należeniem d o zbioru i predykacją" . W znacznie wcześniejszej pracy Truth by Convention, którą w 1936 roku włączył do tomu Philosophical Essays for 13
1 3
Filozofia
logiki, przeł. Halina Mortimer, PWN, Warszawa 1977, s. 99.
302
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
A. N. Whitehead, a następnie opublikował w zbiorze własnych ese jów, The Ways of Paradox, w 1966 r., kwestionował możliwość zre dukowania geometrii do logiki, dopuszczając jednak, iż mogłoby to być wykonalne, gdyby wykazano tożsamość geometrii z algebrą dro gą korelacji geometrii analitycznej i wyrażeń algebraicznych, które mogłyby zostać zdefiniowane w oparciu o wyrażenia logiczne, tak jak w Principia Mathematica . Quine wysunął między innymi zarzut pod adresem sugestii, iż tego rodzaju redukcję można przeprowadzić formułując pewien zbiór postulatów geometrycznych, a następnie od wołując się do hipotetycznego sądu, że gdyby o w e postulaty były prawdziwe, twierdzenia geometrii także byłyby prawdziwe; przy od powiednim doborze postulatów taką redukcję można bowiem przepro wadzić dla jakiejkolwiek dziedziny, która może zostać ujęta w for mie dedukcyjnej. To, co Quine ma do powiedzenia o geometrii w Truth by Convention, jest samo przez się interesujące, ale zasadniczym celem tego eseju jest zakwestionowanie sensowności twierdzenia, iż sądy logiki są prawdziwe na mocy konwencji, niezależnie od tego, czy obejmują one również sądy matematyczne. Quine przyjmuje, że możemy ogra niczyć wszystkie środki logiczne, którymi się posługujemy, do pewne go skończonego zbioru terminów pierwotnych, takich j a k wyrażenia zawierające „nie", wyrażenia zawierające „jeżeli" i wyrażenia zawiera jące „dla każdego" i że umowy o skończonej długości zawierające te wyrażenia, takie jak umowa „Niech będzie prawdziwe każde wyraże nie, które daje prawdę po podstawianiu za «q» w wyniku podstawie nia jakiegoś zdania prawdziwego za «p» w «Jeżeli p, to q»", będą generowały nieskończenie wiele konsekwencji, w tym wszystkie pra wdy logiczne rachunku zdań. Zgłasza jednak zastrzeżenie, że „Jeśli logika ma pośrednio wychodzić od umów, logika jest potrzebna do tego, by wywieść logikę z o w y c h u m ó w " . To samo zastrzeżenie można odnieść do terminów pierwotnych. „Zakłada się, że wyrażenia zawierające jeżeli, wyrażenia zawierające nie, wyrażenia zawierające 14
15
1 4
Zob. The Ways 1966, s. 80. Tamże, s. 97. 1 5
of Paradox
and
Other
Essay s, Random House, N e w
York
Willard
Van Orman
Quine
dla każdego, i tak dalej, nie znaczą dla nas początkowo niczego i że przyjmujemy [pewne] umowy dotyczące definiowania ich znaczeniakłopot polega jednak na tym, że komunikowanie samych [tych umów] jest uzależnione do swobodnego posługiwania się tymi samymi wyra żeniami, które staramy się scharakteryzować, i może się powieść tyl ko wówczas, jeśli j u ż posługujemy się biegle tymi wyrażeniami" . Quine przyznaje, że można próbować zaradzić tej trudności argumen tując, że odpowiednie umowy są od początku przestrzegane, mimo iż nie zostały wyraźnie sformułowane; twierdzi jednak, że z chwilą, gdy pojęcie u m o w y j ę z y k o w e j przestaje być rozumiane j a k o wyraźnie sformułowane, traci ono wszelką moc wyjaśniającą. „Można się zasta nawiać - mówi Quine - czy dodajemy cokolwiek do skromnego twierdzenia, że prawdy logiki i matematyki są prawdami aprioryczny mi, czy jeszcze skromniejszego behawiorystycznego twierdzenia, iż są one akceptowane z niezachwianą pewnością, kiedy charakteryzujemy je j a k o prawdziwe na mocy konwencji w takim s e n s i e " . Właśnie do tego skromniejszego, behawiorystycznego twierdzenia powraca Quine w swoim przypuszczalnie najsłynniejszym eseju Two Dogmas of Empiricism (przekł. pol. Dwa dogmaty empiryzmu), który ukazał się po raz pierwszy w „Philosophical Review" w styczniu 1951 r. i został przedrukowany w 1953 r. w zbiorze esejów Erom a Logical Point of Wiew (przekł. pol. Z punktu widzenia logiki). Dwa dogmaty, które Quine odrzuca, to, po pierwsze, dogmat, iż istnieje zasadnicza różnica między sądami analitycznymi i sądami syntetycz nymi i, po wtóre, dogmat redukcjonizmu, „przekonanie - jak to uj muje Quine - że każde sensowne zdanie jest równoważne konstrukcji logicznej złożonej z terminów, które odnoszą się do bezpośredniego doświadczenia" . Sąd analityczny, jak już mówiliśmy, to sąd, który ma być prawdziwy wyłącznie na mocy znaczenia znaków, które go wyrażają. Stosuje się to do sądów logiki i matematyki, zgodnie z ję zykowym opisem ich prawomocności, który przed chwilą rozważali śmy, ale nie tylko do nich. Stosuje się to także do sądów semantycz nych, takich j a k „Każdy kawaler jest nieżonatym mężczyzną", które, 16
17
18
1 6
Tamże.
1 8
Z punktu
1 7
Tamże, s. 99.
widzenia
logiki,
przeł. Barbara Stanosz, PWN, Warszawa 1969, s. 35.
304
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
j a k się przyjmuje, mogą zostać przekształcone w prawdy logiczne przez zastępowanie wyrażeń synonimicznych. Jeżeli „kawaler" znaczy po prostu „nieżonaty mężczyzna", zdanie „Każdy kawaler jest nieżo natym mężczyzną" może zostać przeformułowane w zdanie mówiące o pewnej tożsamości logicznej. Zarzut Quine'a sprowadza się do tego, iż nie rozporządzamy ż a d n y m kryterium synonimiczności. M o ż e m y powiedzieć, że wyrażenia „kawalerowie" i „nieżonaci mężczyźni" są synonimiczne, jeżeli zdanie „Każdy kawaler jest nieżonatym mężczyz ną" jest zdaniem analitycznym, ale wówczas kręcimy się w koło. Możemy powiedzieć, że dwa wyrażenia są synonimiczne, jeśli zdanie głoszące, że wszyscy kawalerowie są nieżonatymi mężczyznami, jest prawdą konieczną, ale raz jeszcze popadamy w błędne koło, ponieważ funkcją słowa „konieczna" jest tutaj tylko wskazanie, że zdanie, które określa, jest zdaniem analitycznym. Nie ulega wątpliwości, że tego rodzaju procedury są koliste. Na suwa się tu jednak zarzut, iż zachodzi pewna warta odnotowania róż nica między zdaniami takimi j a k „Okuliści są lekarzami, którzy zaj mują się oczami", o których wiemy, iż są prawdziwe, o ile tylko ro zumiemy znaczenie słów, a zdaniami takimi jak „okuliści są zamoż ni", które są zależne od świadectw empirycznych. Quine do pewnego stopnia uznaje tę różnicę, przyjmuje bowiem, że „wzięta w całości nauka pozostaje w podwójnej zależności - od języka i od doświad c z e n i a " , ale przeczy temu, iż można przeprowadzić to rozróżnienie w jakimkolwiek konkretnym przypadku. Wiąże się to z odrzuceniem drugiego dogmatu empiryzmu. Quine chce tu nie tylko zakwestiono wać możliwość realizacji pierwotnego Carnapowskiego projektu prze łożenia każdego składnika sensownego dyskursu na język, który poza aparaturą logiczną zawierałby tylko odniesienia do danych zmysło wych, ale podejmuje również o wiele bardziej radykalny i wątpliwy krok polegający na zanegowaniu tego, iż jakiekolwiek zdanie, wzięte z osobna, może zostać potwierdzone lub zdezawuowane przez wystę powanie zdarzeń sensorycznych mieszczących się w pewnym określo n y m zakresie. Te d w a dogmaty wiążą się ze sobą ze względu na 19
1 9
Tamże, s. 64.
Willard
Van Orman
305
Quine
fakt, że gdybyśmy mogli zaakceptować drugi z nich, nawet w wersji słabszej, moglibyśmy pojmować zdania analityczne jako zdania „pusto potwierdzane, ipso facto, przez cokolwiek" . Alternatywne rozwiązanie, za którym opowiada się Quine, spro wadza się, mówiąc j e g o słowami, do tego, że „całokształt naszej tzw. wiedzy czy też przekonań, od najbardziej przypadkowych prawd geo grafii i historii aż po najgłębsze prawa fizyki atomistycznej, a nawet czystej matematyki i logiki formalnej, jest tworem człowieka i styka się z doświadczeniem tylko wzdłuż swoich k r a w ę d z i " . Ten cało kształt jest niedookreślony przez swoje warunki brzegowe, tak iż wówczas, gdy wchodzi w kolizję z doświadczeniem, mamy znaczną swobodę wyboru zmian, jakie możemy wprowadzić, by ponownie je ze sobą uzgodnić. Zdania bliskie krawędziom, to znaczy te, które wy rażają przekonania wywoływane bezpośrednio przez bodźce zewnętrz ne, czy też, ujmując to jeszcze inaczej, sprawozdania z doświadcze nia, są względnie p e w n e . Nie są one jednak nietykalne; dokonując przystosowań na innych obszarach możemy odrzucić je j a k o zwodni cze, albo j a k o zdające sprawę z halucynacji; jest jednak mało pra wdopodobne, że obierzemy tę strategię postępowania, jeżeli owe zda nia zyskały sobie akceptację innych obserwatorów. Z pewnych innych powodów zdania, o których można powiedzieć, że tworzą podstawo wy rdzeń naszych przekonań, prawdy logiki i matematyki - a raczej to, co za takie prawdy uważamy, i zapewne również niektóre bardzo ogólne zasady naukowe - nie zostaną przypuszczalnie podważone, ale i one nie są nietykalne. Mogą zostać odrzucone lub zmodyfikowane, jeżeli w obliczu załamania się akceptowanej teorii uznamy to za naj bardziej ekonomiczny lub najbardziej wiarogodny sposób przywrócenia całościowej harmonii. 20
21
Czy nie możemy jednak, nawet na gruncie takiego stanowiska, rozróżniać zmian przekonań dotyczących faktów i zmian językowego użycia? Czy nie zachodzi żadna różnica między odrzuceniem zdania „Wszystkie łabędzie są białe", dlatego, że odkryliśmy jakiegoś czarne go łabędzia, i odrzuceniem zdania „Część nie jest nigdy równa cało2 0
Tamże, s. 63-64.
2 1
Tamże, s. 65.
306
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
ści" ze względu na to, że nasze kryterium równości ulega zmianie, gdy zostaje zastosowane do liczb nieskończonych? Quine nie spierał by się, jak sądzę, z tym, że między tymi dwoma przypadkami zacho dzi pewna różnica, ale nie przeciwstawiałby ich sobie w taki sposób. Potraktowałby te dwa przykłady jako dowód na to, że istnieją różne powody, dla których możemy odrzucić zdanie, które wcześniej akcep towaliśmy. Mówiąc ogólnie, Quine woli mówić o zachowaniu języko wym, interpretowanym na podstawie świadectw związanych z wyraża niem zgody i o d m o w ą wyrażenia zgody na różne wypowiedzi, niż o znaczeniu. W swojej najważniejszej książce, Word and Object, któ ra ukazała się w 1960 r., mówi wprawdzie swobodnie o znaczeniu bodźcowym, ale definiuje j e w terminach klasy bodźców, które skła niałyby mówiącego do wyrażenia zgody bądź odmowy wyrażenia zgo dy na dane zdanie w określonej c h w i l i . Gotów jest nawet mówić o terminach, iż są „bodźcowo synonimiczne" dla danego użytkownika j ę z y k a ze względu na to, że mają dla niego takie samo znaczenie bodźcowe, gdy są traktowane jako zdania , i zgadza się na użycie określenia „bodźcowo analityczne" wobec zdań, na które skłonny był by wyrazić zgodę każdy użytkownik danego języka. W późniejszej pracy, The Roots of Reference, opublikowanej w 1974 r., łagodzi swoje stanowisko jeszcze bardziej i dopuszcza nawet, by zdanie było nazywane analitycznym, jeśli każdy, do czyjego macierzystego języka zdanie to należy, „uczy się, iż jest ono prawdziwe, ucząc się słów owego j ę z y k a " . Skłonny jest również „uwzględnić łańcuchy dowo dzenia; pragnęlibyśmy bowiem, by zawiłe zdanie uchodziło nadal za analityczne, jeśli otrzymujemy je za pośrednictwem łańcucha wniosko wań, z których każde z osobna jest zagwarantowane przez uczenie się s ł ó w " . Jest to m o c n e kryterium, które należałoby przypuszczalnie zrelatywizować do osób, ponieważ nie każdy może zrozumieć nawet prosty łańcuch wnioskowań. Przy liberalnej interpretacji wpisuje to ponownie w pojęcie analityczności pewną dozę logiki; pewną dozę, 22
23
24
25
2 2
Word and Object,
2 3
Tamże, s. 54-55.
2 4
The Roots
2 5
Tamże, s. 79-80.
John Wiley and Sons, NewYork, London 1960, s. 32-33.
of Reference,
Open Court, La Salle 1973, s. 79.
307 ale nie logikę j a k o całość, ponieważ, jak wskazuje sam Quine, sądy sporne, takie jak zasada wyłączonego środka, musiałyby być uważane za sądy syntetyczne. W innym znanym eseju, On What There Is (przekł. pol. O tym, co istnieje), który ukazał się w „Review of Metaphysics" w 1948 r. i również został przedrukowany w Z punktu widzenia logiki, Quine ukuł to, co miało stać się później głośnym hasłem: być to to samo, co być wartością zmiennej. Może to brzmieć tajemniczo, ale jest to tylko rozwinięcie Russellowskiej teorii deskrypcji. W y p a d a przypo mnieć, że teoria ta dostarczała metody przekształcania wyrażeń na zwo wy ch w predykaty. Quine po prostu rozszerzył tę metodę tak da lece, że wyeliminował wszystkie terminy indywiduowe. Nazwy własne są poddawane zabiegowi polegającemu na potraktowaniu „bycia tożsa mym z tym-a-tym" jako jednostkowego predykatu opisowego, a zaim ki i inne słowa wskazujące zostają zastąpione deskrypcjami indywidu alizującymi, dobieranymi stosownie do kontekstu. Nie twierdzi się tu, iż ta, jak to ujmuje Quine, reglamentacja naszego zwykłego sposobu mówienia dostarcza doskonałych przekładów zdań, wobec których zo staje zastosowana, uważa się jednak, iż dostarcza ona parafraz, które są w tym sensie adekwatne, że nie odpowiada im jakakolwiek utrata informacji. W rezultacie otrzymujemy język, w którym możemy odno sić się do przedmiotów jedynie w sposób nieokreślony, za pomocą znaków, które oznaczają kwantyfikowane zmienne. Wynika z tego, iż przedmioty, które należą d o zakresu zmienności zmiennych takiego reglamentowanego dyskursu, są jedynymi rzeczami, które mogą rościć sobie prawa do istnienia, a pytanie, jakie przedmioty jednostkowe ist nieją, przekształca się w pytanie, jakie przedmioty faktycznie spełniają predykaty, z którymi są powiązane znaki oznaczające kwantyfikowane zmienne. Wyjaśnia to powiedzenie Quine'a, iż być to to samo, co być wartością zmiennej. Sam Quine skłonny jest przyznać, iż jest to opis tego, co istnie je, tylko o tyle, o ile istnieje to, o czym mówimy, że istnieje. Quine twierdzi, iż podał, jak to ujmuje, kryterium zobowiązania ontologicznego. Teoria, w pewnym szerszym sensie, którym posługuje się Quine, w którym o dowolnym zbiorze twierdzeń i ich konsekwencji powie się, że tworzy teorię, jest zobowiązana ontologicznie do uznawania te-
308
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
go rodzaju bytów, które należą do zakresu zmienności jej zmiennych, a to z kolei jest zdeterminowane przez predykaty zawarte w teorii. Wynika z tego, że dziedzina bytów, do których uznawania zobowią zana jest pewna teoria, jest zależna od sposobu formułowania owej teorii. W niektórych przypadkach uchylenie zobowiązania, które uwa ża się za niepożądane, będzie tylko kwestią mniejszych bądź wię kszych przeróbek gramatycznych, ale w innych, bardziej interesują cych przypadkach przekształca się to w problem, czy można znaleźć środki, za pomocą których dałoby się zredukować jeden typ bytów do innego. T a k więc, jeśli ktoś chciałby wyrugować byty abstrakcyjne, co, jak twierdzi Quine, udało się j e m u samemu w pracy Steps Toward a Constructive Nominalism, którą wraz z Nelsonem Goodmanem opublikował w piśmie „Journal of Symbolic Logic" w 1947 r., będzie musiał unikać kwantyfikowania własności i klas, a następnie, j a k tego d o w o d z i owa praca, będzie musiał wykazać niemałą pomysłowość, aby obmyślić przybliżony odpowiednik nawet tak banalnego zdania, j a k zdanie, że istnieje więcej psów niż kotów. W swych ostatnich pracach Quine wycofał się jednak z tego bezwględnego nominalizmu z uwagi na to, że uniemożliwia on uznanie znacznej części matema tyki klasycznej, którą zmuszeni jesteśmy przyjąć, jeśli chcemy rzetel nie przedstawić współczesną naukę, i uwzględnia obecnie w swojej ontologii hierarchię klas. Jest przekonany, że klasy mogą wykonywać wszelkie pożyteczne zadania, do których, jak można by sądzić, nie zbędne są własności; uważa, że należy preferować klasy względem własności, ponieważ, w odróżnieniu od własności, posiadają one jasne kryterium identyczności, takie mianowicie, że klasa A jest identyczna z klasą B wtedy i tylko wtedy, gdy do A i do B należą te same elementy. Ponieważ Quine rozumie kwantyfikację w taki sposób, iż jej za kresem są przedmioty, a nie wyrażenia językowe, wyjąwszy przypad ki, w których same wyrażenia językowe są traktowane j a k o przedmio ty, z punktu widzenia jego celów istotne jest to, iż funkcje, których wartości stanowią owe przedmioty, powinny się zachowywać w odpo wiedni sposób, w tym sensie, że nie powinny dopuszczać, by o ja kimś przedmiocie było przy pewnym opisie prawdą coś, co nie jest prawdą przy innym opisie. Istnieją jednak, jak wiadomo, takie obsza-
309 ry zarówno potocznego, jak filozoficznego dyskursu, w których waru nek ten nie jest spełniony. Pewna bezsporna klasa takich przypadków jest efektem posługiwania się operatorami modalnymi, takimi j a k „z konieczności". By posłużyć się jednym z przykładów podawanych przez Q u i n e ' a , liczba dziewięć jest identyczna z liczbą planet, ale o ile zdanie „9 jest z konieczności większe niż 7 " uchodzi zazwyczaj za prawdziwe, o tyle zdanie „Liczba planet jest z konieczności więk sza niż 7 " uważa się na ogół za fałszywe. Łatwiej uchwytnych przy kładów dostarcza tutaj m o w a zależna i użycie słów oznaczających to, co Russell nazywał postawami propozycjonalnymi. I tak, by odwołać się do innego przykładu Quine'a, mogę wierzyć, że człowiek, który ukradł takie-to-a-takie dokumenty, jest szpiegiem, a zarazem nie wie rzyć, iż mój szanowany sąsiad jest szpiegiem, choć to właśnie mój szanowany sąsiad ukradł owe dokumenty. A zatem „bycie kimś, o kim jestem przekonany, iż jest szpiegiem" jest prawdą o tym czło wieku przy jednym opisie i jest fałszem przy innym opisie. T r u d n o ś ć wiążąca się z operatorami modalnymi nie nastręcza Q u i n e ' o w i p o w a ż n i e j s z y c h kłopotów, ponieważ dzięki odrzuceniu rozróżnienia analityczne-syntetyczne może się bez nich obejść. Quine toleruje wprawdzie dyskurs o możliwościach, w tym sensie, iż może my mówić sensownie nie tylko o tym, co zachodzi, ale także o tym, co zachodziłoby, gdyby o d p o w i e d n i e w a r u n k i zostały spełnione; twierdzi jednak, iż takie w a r u n k o w e zdania m o ż n a przekształcić w zdania o dyspozycjach i, co moim zdaniem jest mniej wiarogodne, w zdania o strukturze przedmiotów, którym owe dyspozycje są przypisywane, przy czym takie przypisywanie struktury jest w wielu wypadkach pochodną teorii dotyczących budowy „rodzajów natural nych", do których owe przedmioty należą. W sprawie postaw propozycjonalnych Quine dowodzi, że możemy uporać się z przykładem szpiega, jeśli uznamy, że jestem przekonany o złodzieju owych do kumentów, iż jest szpiegiem, nie zaś, iż jestem przekonany, ie zło dziej dokumentów jest szpiegiem. W pierwszym przypadku bowiem, jeśli złodziejem dokumentów jest istotnie mój sąsiad, moja niewiedza o tym fakcie nie stoi na przeszkodzie temu, by było prawdą o mo im sąsiedzie, iż jestem przekonany, że jest szpiegiem, jakkolwiek po zostaje fałszem, iż jestem przekonany, ie mój sąsiad jest szpiegiem,
310 o ile rozumie się to, a w naturalny sposób byłoby to tak właśnie ro zumiane, j a k o opis treści mojego przekonania. W przypadkach, w których takie podstawianie jest dopuszczalne, powie się, iż inter pretuję przekonanie w sposób przezroczysty; w innych, częstszych przypadkach, powie się, że interpretuję je w sposób nieprzezroczysty. Quine wolałby, aby przekonania były zawsze interpretowane w sposób przezroczysty, nie sądzi jednak, by było to m o ż l i w e . Najbardziej zadowalałoby go jednak przekształcenie całego dyskursu o postawach propozycjonalnych w dyskurs o budowie i zachowaniu osób, które j e przyjmują, gdzie odniesienia do zachowania byłyby interpretowane w ten sposób, iż implikowałyby jedynie, że osoby, o których mówi my, wykonują lub wykazują dyspozycje do wykonywania p e w n y c h ruchów fizycznych. Ani Quine, ani nikt inny nie znalazł jednak spo sobu przezwyciężenia wszystkich oczywistych trudności, na jakie taki program jest narażony. 26
W Word and Object, SL także w n o w s z y c h pracach Q u i n e ' a , zwłaszcza w Ontological Relativity and Other Essays, która ukazała się w 1969 r., można wyraźnie dostrzec, że awersja Quine'a do poję cia synonimiczności odzwierciedla pewne szersze stanowisko filozofi czne. Quine twierdzi bowiem, że musi występować radykalne niezde terminowanie każdego przekładu z jednego języka na inny, a nawet przekładu jednego zdania na inne w tym samym języku naturalnym. Argument na rzecz takiego poglądu zostaje po raz pierwszy przedsta wiony w pierwszym rozdziale Word and Object. Językoznawca bada jący pewien język tubylców zauważa, że tubylec mówi „gavagai", ile kroć obok niego przebiega królik. Po przeprowadzeniu kilku nastę pnych eksperymentów, formułuje hipotezę, że w języku tubylców „gavagai" jest słowem oznaczającym królika. Hipoteza ta nie może jed nak zostać nigdy w pełni potwierdzona. Wszelkie świadectwa, które wskazywałyby, że „gavagai" odnosi się do królika, byłyby bowiem w równej mierze zgodne z odnoszeniem się tego słowa do królikowatości, bądź do królika, gdy słowo „królik" jest interpretowane jako termin dotyczący rozmiarów przedmiotu, albo do stadium królika, to 2 6
Zob. Word and Object,
s. 149.
Willard
Van Orman
311
Quine
znaczy do czasowego przekroju królika, bądź też do pewnej nieodłą cznej części królika. Językoznawca usiłowałby wprawdzie usunąć te niejasności, zadając pytania dotyczące liczby i tożsamości, po to jed nak, by zinterpretować odpowiedzi na te pytania, musiałby sformuło wać to, co Quine nazywa hipotezami analitycznymi dotyczącymi se mantycznej struktury języka, który bada; a odmienne łańcuchy takich hipotez nadal prowadziłyby do różnych interpretacji rozumienia wyra żeń przypisywanego badanemu przezeń człowiekowi, które byłyby w równej mierze zgodne ze wszystkimi świadectwami. Można by wskazywać, że trudności językoznawcy wypływają po prostu z tego, iż musi penetrować język tubylców od zewnątrz. Gdy by znał oba języki, nie byłoby żadnego problemu. Quine nie zaakcep towałby jednak tego prostego rozwiązania. Twierdzi, że ta sama trud ność pojawia się również przy interpretacji wypowiedzi ludzi mówią cych tym s a m y m j ę z y k i e m , co j a . Zakładamy, iż istnieje pewna wspólnota znaczeniowa, ponieważ wyrażamy zgodę na te same zdania w tych samych obserwowalnych okolicznościach, tak j a k to ma miej sce w przypadku „gavagai" z języka tubylców. W każdym razie można by powiedzieć - wiemy, co sami mamy na myśli. Wydaje się jednak, że Quine nie byłby skłonny się z tym zgodzić, mówi bo wiem, iż semantyka jest „wypaczana przez zgubny mentalizm dopóty, dopóki sądzimy, iż semantyka jakiegoś człowieka jest w pewien spo sób zdeterminowana w j e g o umyśle, poza tym, co może zawierać się w j e g o dyspozycjach do jawnych z a c h o w a ń " . Zmuszony jestem za uważyć, że to ustępstwo na rzecz behawioryzmu nie wydaje się wy nikać z jakichkolwiek konkluzywnych argumentów. 27
Niezdeterminowanie przekładu wiąże się zdaniem Quine'a z tym, co nazywa „względnością ontologiczną". Przyjmijmy założenie, które nie jest w istocie wcale niesporne, że można podać mocne argumenty na rzecz zaakceptowania wszystkich predykatów, które określają nasze zobowiązania ontologiczne. M o ż e m y nadal mylić się oceniając w kon kretnych okolicznościach, czy są one spełnione, i możemy dodawać do nich następne predykaty. Mogą również istnieć rodzaje przedmio2 7
Ontological Relatwity London 1969, s. 27.
and Other Essays,
Columbia University Press, N e w York,
312
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
tów, które znajdują się jeszcze poza zasięgiem naszego poznania. Po zostaje jednak prawdą, że to, co leży w zasięgu naszej wiedzy, musi być objęte przez zasób naszych pojęć, po to, by kwestia jego istnie nia, bądź nieistnienia, miała jakikolwiek sens. Ale wówczas zaczynają wchodzić w grę okoliczności, które warunkują niezdeterminowanie przekładu. Ponieważ nasze teorie są niedodeterminowane przez do świadczenia, z których się wywodzą, całkowicie odmienne ujęcia te go, co istnieje, z których każde na swój sposób interpretuje świadec twa, mogą być w równej mierze zgodne z tymi świadectwami. Wyda wałoby się wprawdzie, że teorie, które w podobny sposób skłaniają nas do wyrażania zgody lub odmowy wyrażania zgody we wszelkich możliwych do pomyślenia okolicznościach, powinny być uważane za równoważne, wedle Quine'owskich behawioralnych kryteriów znacze nia, wolno mu jednak nadal twierdzić, iż mogą zachodzić zasadnicze różnice między teoriami fizykalnymi, z których każda jest zgodna ze wszelkimi istotnymi obserwacjami, jakie zostały bądź zostaną zareje strowane. W tym przypadku, dowodzi Quine, nie ma sensu pytanie, która z nich przedstawia świat takim, jakim on rzeczywiście jest. Nie możemy ich nawet ze sobą porównywać, chyba że w terminach teo rii, która stanowi ich wspólne podłoże; będą jednak również istniały alternatywy dla tej teorii, j a k k o l w i e k po to, by traktować j e jako alternatywy, m u s i m y p o r ó w n y w a ć j e na tle następnego podłoża. Względności nie sposób uniknąć. Ale przecież przedmioty fizyczne muszą występować w naszych teoriach w tej czy innej oprawie, jeśli mamy rzetelnie ująć nasze do świadczenie? Quine udziela w praktyce twierdzącej odpowiedzi na to pytanie, j a k k o l w i e k przedstawia to j a k o kwestię konwencji. „Jako zwolennik empiryzmu - pisze pod koniec „Dwóch dogmatów empiryz m u " - podzielam nadal pogląd, iż schemat pojęciowy nauki jest w ostatecznym rachunku środkiem, który służy przewidywaniu przy szłego doświadczenia na podstawie doświadczenia minionego. Przed mioty fizyczne są pojęciowo wnoszone do sytuacji j a k o wygodne ogniwa pośredniczące - nie przez definiowanie ich w terminach do świadczenia, lecz jako nieredukowalne byty postulowane, porównywal ne pod względem epistemologicznym z bogami Homera. Co do mnie, jako laicki naturalista wierzę w przedmioty fizyczne, nie wierzę nato-
Willard
Van Orman
Quine
313
miast w bogów Homera. Jednakże pod względem podstaw epistemologicznych bogowie różnią się od przedmiotów fizycznych tylko co do stopnia, nie zaś co do rodzaju. Obydwa te typy przedmiotów zna lazły się w naszym poglądzie na świat j a k o twory ludzkie, byty po stulowane. Mit przedmiotów fizycznych posiada głównie tę epistemologiczną przewagę nad innymi mitami, iż okazał się bardziej niż one skuteczny w roli narzędzia, służącego nadaniu operatywnej struktury strumieniowi doświadczenia z m y s ł o w e g o " . Ten godny uwagi fragment nie powinien wprowadzać nas jednak w błędne mniemanie, iż Quine uważa, że jesteśmy w stanie opisywać strumień doświadczenia zmysłowego niezależnie od tworzenia kulturo wych bytów postulowanych, a nawet, że przyznaje nam jakąkolwiek istotną alternatywę wobec związania naszych losów z fizykami. Quine rezygnuje tedy z wychodzenia od danych zmysłowych ze względu na to, iż nie tworzą one spójnej, autonomicznej dziedziny, i posuwa się nawet do twierdzenia, że tylko dzięki postulowaniu przedmiotów fizy cznych otrzymujemy jakiekolwiek dane, które mogą podlegać syste matyzacji. 28
Opowiedzenie się po stronie fizykalizmu dzieli Quine'a od Jame sa i Lewisa, ale nie zrywa więzi łączących go z pragmatyzmem. W istocie, najbardziej interesującym aspektem tezy dotyczącej względ ności ontologicznej jest to, że jest to teza pragmatyczna. Uwypukla ona znaczenie ontologii po to tylko, by zaraz jej to znaczenie ode brać. Skoro bowiem, w ostatecznym rachunku, nie mogę ustalić, czy mój bliźni odnosi się do królików, stadiów królików, czy do obsza rów czasoprzestrzeni posiadających królicze własności, i jeśli moje obserwacje obsługuje z równym powodzeniem każda z tych interpre tacji, fakt, iż teoretycznie jestem w stanie je odróżniać, nie ma po ważniejszych konsekwencji. Stałoby się to jeszcze bardziej oczywiste, gdyby można było w przekonujący sposób dowieść, że moja niepew ność dotyczy nie tylko w y p o w i e d z i mojego bliźniego, ale również moich wypowiedzi. Morał, którego sam Quine jasno nie formułuje, jest taki, iż z chwilą, gdy narzucamy ograniczenia na to, co może Z punktu
widzenia
logiki,
s. 67-68.
314 istnieć, pozostaje nam już tylko techniczne pytanie, czy, i jeśli tak, to w jaki sposób, jeden typ bytów jest redukowalny do innego. Trud ność, przed jaką staje pragmatysta, a w gruncie rzeczy każdy filozof, polega na tym, jak znaleźć argumenty przemawiające na rzecz takich ograniczeń.
Nelson
Goodman
Filozofem, który był równorzędnym partnerem Quine'a, i który przypomina Quine'a znajomością logiki i gotowością zaprzęgnięcia jej na służbę filozofii, ale ma przy tym własny styl i metodę, poglądy i zainteresowania jest Nelson Goodman, do którego prac mieliśmy się już okazję odwoływać. Goodman, urodzony w 1906 r., był studentem i doktorantem Harvardu, a następnie wykładał w Tufts, uniwersytecie pensylwańskim i w Brandeis, po czym wrócił do Harvardu j a k o pro fesor. Jego rozprawa doktorska z Harvardu, ukończona w 1940 r. i zatytułowana Study of Quałities, była pierwotnie krytycznym stu dium poświęconym Der Logische Aufbau der Welt Carnapa. P o doko naniu bardzo poważnych modyfikacji i rozszerzeniu została opubliko wana w 1951 r. pod właściwszym tytułem The Structure of Appearance. Wydanie drugie, zawierające rozmaite korekty i ulepszenia, uka zało się w 1966 r. W międzyczasie Goodman opublikował książkę Fact, Fiction and Forecast, na którą złożył się głównie cykl trzech wykładów Shearmanowskich wygłoszonych w 1953 r. w londyńskim University College. Książka ukazała się w 1955 r., a wydanie drugie, w którym zostały wprowadzone niewielkie zmiany, w 1965 r. Przyję cie zaproszenia do wygłoszenia wykładów Locke'owskich w Oksfor dzie z a o w o c o w a ł o opublikowaniem sześć lat później Languages of Art. Zbiór artykułów Problems and Projects ukazał się w 1972 r., a najnowsza praca Goodmana, Ways of Worldmaking, w 1978 r. Podejście Goodmana do filozofii znakomicie ilustruje wstęp do wykładów londyńskich, który został później opublikowany j a k o drugi rozdział książki Fact, Fiction and Forecast. Po wygłoszeniu apelu o jasność, Goodman zwraca uwagę, że „w braku jakiegokolwiek wy godnego i wiarogodnego kryterium tego, co jest jasne, samodzielny
Nelson
315
Goodman
29
myśliciel może jedynie szukać odpowiedzi w swym s u m i e n i u " . Su mienie filozoficzne Goodmana jest wyjątkowo surowe. Wśród rzeczy, które wydają mu się „niemożliwe do zaakceptowania bez wyjaśnienia, są zdolności, dyspozycje, twierdzenia kontrfaktyczne, byty i doświad czenia, które są możliwe, ale nie faktyczne, cząstki neutrino, anioły, diabły oraz klasy". Odrzucenie klas stanowi podstawę nominalizmu, który przewija się w całej twórczości Goodmana. Nieco dalej omówię szerzej jego nominalizm. Goodman uważa, że takie cząstki j a k neutri no „znajdują się j a k dotąd poza naszym filozoficznym zasięgiem". W swoich wykładach podejmuje więc atak na „zagadnienia dyspozy cji, kontrfaktycznych okresów w a r u n k o w y c h i bytów możliwych". W tym miejscu znów interweniuje jednak sumienie Goodmana ograni czając arsenał środków, za pomocą których można w sposób upraw niony rozważać owe zagadnienia. „Na przykład - mówi Goodman nie będę opierał się na rozróżnieniu związków przyczynowych i przy padkowych korelacji, ani na rozróżnieniu między rodzajami właściwy mi a rodzajami sztucznymi, ani też na rozróżnieniu zdań analitycz nych i syntetycznych. Możecie nie aprobować części moich skrupułów i protestować, że jest więcej rzeczy na niebie i ziemi, niż to się śni mojej filozofii. Zależy mi jednak bardziej na tym, by mojej filozofii nie śniło się więcej rzeczy, niż ich jest na niebie i z i e m i " . 30
Wykłady Shearmanowskie poprzedza w Fact, Fiction and Forecasf wcześniejsza praca Goodmana, Counterfactual Conditionals. Mie liśmy już okazję przekonać się, iż takie okresy warunkowe odgrywają doniosłą rolę w filozofii C. I. Lewisa, i że zaliczają się one do fun kcji prawdziwościowych. Nie uważa się, by kontrfaktyczny okres wa runkowy był prawdziwy po prostu wówczas, gdy j e g o poprzednik jest fałszywy. W przypadkach, kiedy następnik jest zdaniem obserwacyj nym, poprzednik może się okazać potrzebny jedynie do tego, by usy tuować hipotetycznego obserwatora w położeniu, w którym obserwa cja m o ż e zostać przeprowadzona, i m o ż n a w ó w c z a s traktować ów przypadek j a k o „projekcję" faktycznych przypadków, w których takie
s.
2 9
Fact, Fiction
3 0
Tamże, s. 34.
32.
and Forecast,
wyd. drugie, Bobbs-Merrill Co., Indianapolis 1965,
IX. Późniejsze
316
kierunki
rozwoju
filozofii
obserwacje są przeprowadzane, choć, jak się przekonamy, procedura ta nie jest wolna od swoistych trudności. Częściej m a m y jednak do czynienia z sytuacjami, w których o możliwości uznania okresu wa r u n k o w e g o przesądza zachodzenie w ł a ś c i w e g o związku między po przednikiem i następnikiem. Jak jednak należy taki związek scharakte ryzować? Strategia obrana przez Goodmana sprowadzała się do zinter pretowania okresu w a r u n k o w e g o j a k o stwierdzającego prawdziwość pewnego zbioru warunków, które są takie, że kiedy zdania stwierdza jące j e zostają połączone z poprzednikiem, pociąga to za sobą logicz nie następnik. Nie udało mu się j e d n a k odkryć żadnej niezawodnej metody doboru odpowiednich warunków. Oczywiście taką receptą nie może być „wszystkie zdania prawdziwe", a nawet „niektóre zdania prawdziwe", ponieważ w drugim przypadku mogłoby to, a w pier wszym musiałoby obejmować negację poprzednika, co powodowałoby, że przesłanka byłaby wewnętrznie sprzeczna. Musimy zatem poczynić dodatkowe zastrzeżenie, iż wybrane warunki muszą być logicznie uzgadnialne z poprzednikiem. Goodman wykazuje jednak bez trudu, że jest to niewystarczające. Formuła, którą ostatecznie otrzymujemy po zlustrowaniu zbioru pomysłowych kontrprzykładów wobec każdej su gestii, jaką Goodman wcześniej rozpatruje, jest formułą o zniechęcają cym stopniu złożoności, która nadal nie spełnia jednak swojego zada nia. Na przeszkodzie staje między innymi konieczność wykluczenia zdań prawdziwych, które będąc uzgadnialne logicznie z poprzedni kiem, mają jednak taki charakter, iż ceną za prawdziwość poprzedni ka byłaby utrata ich prawdziwości. Mówiąc konkretniej, zdaniom, któ re w koniunkcji z poprzednikiem mają pociągać za sobą następnik, stawia się wymóg, by były one „współakceptowalne" z poprzedni kiem. W tym miejscu popadamy jednak w kolistość, gdyż, j a k ujmuje to Goodman, „współakceptowalność jest definiowana w terminach kontrfaktycznych okresów warunkowych, natomiast sens kontrfaktycznych okresów w a r u n k o w y c h jest definiowany w terminach współakceptowalności" . Inna trudność polega na konieczności mówienia o jednym zdaniu jako prowadzącym, na mocy prawa, do innego zdania; 31
3 1
Tamże, s. 16.
Nelson
Goodman
317
jest to b o w i e m koncepcja, która domaga się wyjaśnienia. Najlepsza propozycja, jaką zdołał przedstawić Goodman, sprowadzała się do te go, że „zdanie ogólne jest prawopodobne wtedy i tylko wtedy, gdy jest o n o m o ż l i w e do zaakceptowania przed ustaleniem wszystkich przypadków, które obejmuje" . Propozycja ta nie jest narażona na za rzuty, ale również wymaga dalszych wyjaśnień. Musimy rozporządzać jakąś zasadą pozwalającą na rozróżnianie predykatów, które w upraw niony sposób mogą być rzutowane z przypadków znanych na niezna ne, i tych, które nie mogą być w taki sposób rzutowane. Krótko mó wiąc, j a k słusznie zauważa Goodman, docieramy w ten sposób do sa mego rdzenia zagadnienia indukcji. Drugiemu rozdziałowi swoich wykładów londyńskich Goodman dał tytuł „Nowa zagadka indukcji", w przekonaniu, że przeformułował to zagadnienie przekształcając pytanie „Dlaczego pozytywne przypadki pewnej hipotezy dają jakiekolwiek podstawy do przewidywania nas tępnych przypadków?", które zostało postawione przez H u m e ' a , w py tanie „Co to jest pozytywny przypadek hipotezy?", a to z kolei w pytanie „Jakie hipotezy są potwierdzane przez swoje pozytywne przy p a d k i ? " . W rzeczywistości zmiana dotyczy głównie formy. H u m e wykazał już, że nie istnieje tego rodzaju konieczność, która gwaran towałaby przechodzenie od minionego do przyszłego doświadczenia. Był przekonany, iż to, że zapuszczamy się ze znanego w nieznane, jest następstwem nawyku; nie uważał jednak, by każdy nawyk był równie dobry j a k każdy inny, albo że kolidujące ze sobą procedury miałyby być w równej mierze zgodne z naszym minionym doświad czeniem. Natomiast Goodman udramatyzował ten ostatni fakt obmy ślając środki przedstawiania sytuacji, w której uniwersalna i dotych czas nie k w e s t i o n o w a n a hipoteza zawodzi, j a k o sytuacji, w której dwie uniwersalne hipotezy są ze sobą sprzeczne. Uzyskał taki efekt obierając za przykład zdanie „Wszystkie szmaragdy są z i e l o n e " i wprowadzając predykat „zielobieski", który stosuje się do czegoś tylko w przypadku, jeżeli bada się to przed chwilą t i stwierdza, iż jest zielone, albo nie bada się tego przed chwilą t i jest to niebies32
33
3 2
Tamże, s. 22.
3 3
Tamże, s. 81.
318
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
kie. Oczywiście fakt, że wszystkie szmaragdy badane przed chwilą t okazują się zielone, jest w równej mierze zgodny z wzajemnie nieuzgadnialnymi hipotezami, głoszącymi że wszystkie szmaragdy są zielone, bądź że wszystkie szmaragdy są zielobieskie. Na zarzut, iż „zielobieski" nie jest właściwym predykatem jakościowym, takim j a k „zielony", p o n i e w a ż zostaje w p r o w a d z o n y poprzez odniesienie d o konkretnej chwili, G o o d m a n m a najzupełniej dobrą o d p o w i e d ź , że jest to uzależnione od tego, od czego wychodzimy. Jeśli obierzemy za terminy pierwotne „zielobieski" oraz j e g o odwrotność, „nieblony", „niebieski" i „zielony" stają się t e r m i n a m i zależnymi. O c z y w i ś c i e jest to wybieg, który może przyjąć szereg innych form. Być może będziemy mniej skłonni, by go krytykować, gdy uświadomimy sobie, iż rzuca on jedynie światło na fakt, że zarówno predykaty jakościo we, j a k ilościowe mają p e w n e słabe strony. Nikt nie byłby go tów p r z e c z y ć temu, że krzywa, która o d p o w i a d a pewnej skończo nej liczbie punktów, może zostać wydłużona na nieskończenie wiele sposobów. Zasługą G o o d m a n a jest to, iż wykazał, mówiąc j e g o słowami, po pierwsze, że „cały szereg kłopotliwych problemów dotyczących dyspozycji i możliwości może zostać zredukowany do problemu pro jekcji" i, po wtóre, że „prawopodobne, czy też projekcyjne hipotezy nie m o g ą zostać wyróżnione na jakiejkolwiek czysto syntaktycznej podstawie, a nawet na tej podstawie, że o w y m hipotezom przysługu je w jakiś sposób czysto ogólne z n a c z e n i e " . Zaproponowany przez G o o d m a n a sposób odróżniania tych hipotez sprowadza się d o przy z n a w a n i a preferencji t y m spośród n i e p o d w a ż o n y c h , ale k o n k u r e n cyjnych hipotez, które są mocniej „ o b w a r o w a n e " , przy c z y m uznaje się, iż stopień obwarowania jest uzależniony od tego, w jakiej m i e rze ich poprzedniki i następniki podlegały projekcji w przeszłości. W p r o w a d z a n i e n o w y c h p r e d y k a t ó w j e s t l e g i t y m i z o w a n e przez ich p o k r e w i e ń s t w o z predykatami, które mają j u ż ugruntowaną pozycję. Wyjąwszy tę różnicę, że zgodność z m i n i o n y m doświadczeniem zo staje w oryginalny sposób powiązana z naszymi nawykami j ę z y k o 34
3 4
Tamże, s. 83.
Nelson
Goodman
319
wy mi, jest to j e d y n i e unowocześnienie stanowiska H u m e ' o w s k i e g o . N i e chcę przez to powiedzieć, iż stawia to propozycję G o o d m a n a w niekorzystnym świetle. Mniej wyraźne echo poglądów H u m e ' a można dostrzec w pracy G o o d m a n a Structure of Appearance, która jest imponującą próbą skonstruowania systemu fenomenalistycznego opartego na podstawach, które są nominalistyczne, a zarazem możliwie najbardziej oszczędne. C o Goodman rozumie przez nominalizm, zostaje najjaśniej wyłożone w eseju pod tytułem A World of Individuals, który jest przedrukowa ny w książce Problems and Projects. Sprowadza się on, w istocie, do wyeliminowania klas. Koncepcji klasy można bowiem zarzucić to, że pozwala na rozróżnianie bytów bez rozróżniania ich treści. Na przy kład departamenty Francji i prowincje Francji byłyby uważane za dwie różne klasy, choć są one utworzone z tego samego terytorium. Według nominalisty, istnieje w tym przypadku tylko jeden byt, będą cy sumą dowolnych części powierzchni ziemi, które obieramy za pod stawowe indywidua. Wedle Goodmanowskiej interpretacji tego termi nu, każda suma indywiduów również jest pewnym indywiduum, nie zależnie od tego, czy jej części tworzą zwartą całość w czasie i prze strzeni, a za indywiduum uważa się wszystko, co może występować j a k o element w świecie, który m o ż e być opisywany j a k o „złożony z bytów, z których żadne dwa nie rozpadają się na dokładnie takie same b y t y " . Pochodzącą z wcześniejszego okresu pracę Steps Toward a Constructive Nominalism Goodman i Quine zaczynają od zda nia „Nie wierzymy w byty abstrakcyjne" , ale w późniejszym okresie Goodman nie mógł się już dopatrzyć jakiejkolwiek wyraźnej różnicy między tym, co abstrakcyjne, a tym, co konkretne. Jedyną rzeczą, ja kiej się domagał, niezależnie od kosztów, jakie pociągnie to za sobą w matematyce, było zastąpienie klas indywiduami, z relacją zachodze nia na siebie indywiduów, która miała zająć miejsce relacji bycia ele mentem klasy. 35
36
ture
Innym rozróżnieniem, jakie Goodman przeprowadza w The Struc of Appearance, jest rozróżnienie między systemem partykula3 5
Problems
3 6
Tamże, s. 173.
and Projects,
s. 159-160.
320
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
rystycznym a systemem realistycznym. System partykularystyczny to system podobny do Carnapowskiego systemu z Aufbau, który wycho dzi od niezróżnicowanych elementów doświadczenia i przystępuje do konstruowania jakości zmysłowych; system realistyczny to system, który wychodzi od ąualiów, wiążąc j e z tym, co Goodman nazywa concreta. G o o d m a n uważa oba punkty wyjścia za uprawnione, ale p o d d a w s z y krytyce szczegółowe aspekty Carnapowskich konstrukcji sam buduje system realistyczny z barwami, miejscami i momentami czasowymi j a k o podstawowymi ąualiami. Uwzględnia również ąualia innych modalności zmysłowych, takie jak dźwięki i zapachy w cha rakterze ąualiów podstawowych, ale świat zmysłowy, który stara się mozolnie zbudować, m a charakter czysto wizualny. Poza relacją za chodzenia na siebie, odwołuje się również do relacji współprzynależności, która łączy j e d n o ąuale z sumą dwóch innych, na przykład barwę-miejsce z m o m e n t e m c z a s o w y m , lub b a r w ę z miejscem-mo mentem czasowym. Sama współprzynależność trzech ąualiów nie wy starcza do utworzenia concretum, gdyż b a r w a m o ż e występować wspólnie z miejscem, a oddzielnie od momentu czasowego, nie znaj dując się w tymże miejscu w danej chwili. Ponieważ nie mają one charakteru addytywnego, w tym sensie, w jakim przysługuje on bar wie, wizualne rozmiary i kształty nie są traktowane jako ąualia pod stawowe, lecz są definiowane za pomocą pierwotnego predykatu po siadania j e d n a k o w y c h łącznych rozmiarów. Względy, pod którymi ąualia są do siebie podobne, zostają następnie pomysłowo usystema tyzowane w topologii jakości. Godne uwagi jest to, że Goodman, w przeciwieństwie do strategii Carnapa z Aufbau, i w istocie wbrew zwykłej tendencji fenomenalistów, nie przypisuje swojemu systemowi prymatu w porządku wiedzy. Przeciwnie, d o w o d z i , że kwestia, czy istnieje pod tym względem ja kakolwiek różnica między wyborem podstawy fenomenalistycznej lub fizykalistycznej, jest zupełnie błędnie pojmowana. W tej sprawie mam jednak odmienne zdanie. Próbowałem sformułować argument na rzecz prymatu podstawy fenomenalistycznej w czwartym i piątym rozdziale 37
Zob. The Structure
of Appearance,
wyd. drugie, s. 136-140.
Nelson
321
Goodman
mojej książki The Central Questions of Philosophy. Z drugiej strony, podczas gdy ja jestem przekonany, że nie można za pomocą środków logicznych zbudować na tej podstawie świata fizycznego, lecz tylko zasadnie postulować j e g o istnienie, G o o d m a n uważa tę kwestię za otwartą. Sądzi, iż nie jest jasne, jakie są kryteria redukcji, a także, czy „świat fizyczny, który mamy wyjaśniać, jest trochę niespójnym światem zdrowego rozsądku i przestarzałej nauki, czy raczej bardzo zawiłym i nieustannie modyfikowanym światem najnowszej teorii fi z y k a l n e j " . W każdym razie, celem, jaki stawiał sobie Goodman pi sząc tę książkę, nie było utorowanie drogi jakimkolwiek dążeniom te go rodzaju, lecz analiza zjawisk. Potwierdza to j e g o pogląd na filozo fię, która „ma pełnić funkcję rozjaśniania zawiłości i niejasności" . 38
39
W Languages of Art Goodman zajmuje się, jak może sugerować sam tytuł, formami symbolizowania. Jednym z podstawowych celów tej pracy jest położenie nacisku na analogię, a nie uwypuklanie różnic między reprezentacją obrazową a opisem werbalnym. Egzemplifikowa nie i ekspresja są ściśle związane, j a k o formy symbolizowania, z reprezentowaniem i opisem, jakkolwiek zmierzają w przeciwnych kierunkach; reprezentowanie i opisywanie wiąże symbol z rzeczami, do których się stosuje, egzemplifikowanie wiąże symbol ze znakiem, który wskazuje nań w sposób dosłowny, a ekspresja wiąże symbol ze znakiem, który wskazuje nań w sposób metaforyczny . Tak więc, ob raz może egzemplifikować to, co słowo „szary" denotuje i wyrażać to, co określa się mianem „smutku". Gdy idzie o rozróżnienie między opisywaniem i obrazowaniem, Goodman podkreśla, że nic nie jest tu uzależnione od wewnętrznej struktury symbolu. Przekonująco argu mentuje przeciw uznawaniu podobieństwa za kryterium reprezentacji bądź narzucaniu j ę z y k o w i w y m o g u p o d o b i e ń s t w a strukturalnego . Uważa, że wprowadzanie nadmiernie uproszczonych rozróżnień mię dzy tym, co poznawcze, a tym, co emocjonalne, nie pozwala nam dostrzec, że „w doświadczeniu estetycznym emocje pełnią funkcje po z n a w c z e " . Sporządza listę „symptomów tego, co estetyczne", z któ40
41
42
3 8
Tamże, s. 379.
4 0
Languages
4 1
Tamże, s. 2 3 1 .
3 9
Tamże, s. XVII.
of Art, Oxford University Press, London 1969, s. 92. 4 2
Tamże, s. 248.
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
rych najistotniejszym jest ten aspekt, który odróżnia systemy, które egzemplifikują, od systemów, które denotują. Symptomy nie są rozu miane j a k o oznaki jakichkolwiek walorów. Jeśli chodzi o wartości estetyczne, Goodman przeprowadza „subsumpcję doskonałości estety cznej pod doskonałość poznawczą" . Znaczna część The Languages of Art jest bardzo trudna w lektu rze, zwłaszcza obszerny rozdział, w którym Goodman formułuje swo ją „teorię notacji", ale zrozumienie ogólnej tendencji może ułatwić in terpretację najnowszej pracy Goodmana, Ways of Worldmaking, o któ rej autor pisze w przedmowie, iż „pozostaje w sprzeczności zarówno z e m p i r y z m e m , j a k z racjonalizmem, z materializmem, idealizmem i dualizmem, z esencjalizmem i egzystencjalizmem, z mechanicyzmem i witalizmem, z mistycyzmem i scjentyzmem, i z większością innych skrajnych d o k t r y n " . W rzeczywistości nie tyle wchodzi ona w koli zję z owymi doktrynami, ile raczej w ogóle się nimi nie zajmuje, j a k k o l w i e k m o ż e pośrednio p o d w a ż a ć niektóre z nich. Głosi nato miast, jak słusznie ujmuje to autor, „radykalny relatywizm obwarowa ny rygorystycznymi zastrzeżeniami, który daje ostatecznie w wyniku coś pokrewnego irrealizmowi" . 43
44
45
Ways of Worldmaking to niewielka książka, która wraz z przed mową liczy zaledwie 142 strony, i składa się z siedmiu rozdziałów, które powstawały w okresie ponad siedmiu lat. Punktem wyjścia argumentacji G o o d m a n a jest pewien fragment rozdziału pierwszego, eseju napisanego na cześć Ernsta Cassirera ( 1 8 7 4 - 1 9 4 5 ) . „Układy odniesienia - pisze Goodman - wydają się należeć nie tyle do tego, co jest opisywane, ile raczej do systemów opisu: i każde z tych dwóch zdań [mianowicie, „Słońce zawsze się porusza" i „Słońce nig dy się nie porusza"] wiąże to, co jest opisywane, z tego rodzaju sys temem. Jeżeli zadaję pytanie dotyczące świata, możesz być skłonny odpowiedzieć mi, jaki jest świat w z g l ę d e m j e d n e g o bądź w z g l ę d e m 46
4 3
Tamże, s. 259.
4 4
Ways of Worldmaking,
4 5
Tamże.
4 6
Harvester Press, Hassocks 1978, s. X.
Do najważniejszych dzieł Cassirera należą Die Philosophie men oraz Language and Myth.
der symbolischen
For-
Nelson
Goodman
323
wielu układów odniesienia, jeśli jednak nalegam, byś powiedział mi, jaki jest świat niezależnie od wszelkich układów odniesienia, co mo żesz mi odpowiedzieć? Niezależnie od tego, co jest opisywane, jeste śmy zamknięci w kręgu sposobów opisu. Cała nasza rzeczywistość składa się, niejako, raczej z owych sposobów opisu niż ze świata bądź ś w i a t ó w " . Goodman daje wyraźnie do zrozumienia, że nie mówi tu o świa tach możliwych. Pragnie powiedzieć, że istnieje wiele światów rze czywistych, czy raczej, jak wolałby to ująć, że istnieje wiele wersji świata, które nie mogą być ze sobą łączone, ani sprowadzane do jed nej wersji. Wersje świata nie powstają z niczego; powstają z innych wersji świata drogą procedur rozkładania rzeczy i składania ich na powrót w inny sposób, przez eliminowanie lub dodawanie bytów, przez zmiany rozkładu akcentów, które występują w najbardziej spek takularnej postaci w sztuce, przez zmianę uporządkowania lub prze kształcanie. Eksperymenty psychologiczne wyraźnie dowodzą, że to, co, wedle naszych założeń, miało być dane w percepcji, jest w zna cznej mierze wytworem naszych konstrukcji. Wbrew naszym naiwnym przypuszczeniom, nie jest również tak, że prawda narzuca jednoznacz ne ograniczenia. „Prawda - w przekonaniu Goodmana - nie jest by najmniej wyniosłym i surowym panem, lecz pojętnym i posłusznym sługą. Uczony, który sądzi, iż jest szczerze oddany poszukiwaniu pra wdy, oszukuje samego siebie. Nie obchodzą go przecież trywialne prawdy, które może mnożyć w nieskończoność; sięga do wieloaspe ktowych i nieregularnych wyników obserwacji, by znaleźć tam nikłe w s k a z ó w k i dotyczące ogólnych struktur i znaczących generalizacji. Dąży do systemu, prostoty i dużego zasięgu; a kiedy uzyskuje pod tym względem zadowalające rezultaty, przykrawa prawdę, by do nich pasowała. W równej mierze ustanawia, co odkrywa prawa, które for mułuje; w równej mierze projektuje, co rozpoznaje układy własno ści, które o p i s u j e " . 47
48
C o więcej, Goodman pojmuje prawdę, czy raczej prawdę w sen sie dosłownym, j a k o przysługującą jedynie temu, co zostaje powie4 7
Dzieło cyt., s. 2-3.
4 8
Tamże, s. 18.
IX. Późniejsze
324
kierunki
rozwoju
filozofii
dziane dosłownie. Jednakże świat, w j e g o przekonaniu, może być również tworzony przez to, co zostaje powiedziane metaforycznie, al bo przez to, co w ogóle nie zostaje powiedziane, ale, j a k to ma miejsce w przypadku dzieł sztuki, jest egzemplifikowane bądź wyra żane. Aby nie ryzykować nieporozumień, Goodman woli nie przypisy wać prawdziwości obrazom i innym „wersjom niewerbalnym". Twier dzi jednak, że „te same okoliczności są ważne w przypadku obrazów, j a k w przypadku pojęć czy predykatów teorii: ich istotność i ich od krywczość, ich moc, ich dopasowanie - ogólnie rzecz biorąc ich słuszność" . Słuszność jest tym, co zawsze jest istotne. Powinniśmy raczej mówić o teoriach, że są słuszne bądź niesłuszne, aniżeli o ob razach, że są prawdziwe lub fałszywe . Powinniśmy się zatem dowiedzieć, na czym miałaby polegać słu szność. Goodman zwraca uwagę, choć jest to skądinąd oczywiste, że nie używa tego terminu w sensie moralnym; ale gdy dochodzi do te go, iż ma wyjaśnić, w jaki sposób go używa, wypowiada się raczej zwięźle niż jasno. Jedyną tezą, która zostaje jasno sformułowana, jest to, że słuszność obejmuje zarówno prawomocność dedukcyjną, j a k in dukcyjną. Prawomocność indukcyjna zostaje objaśniona tak samo jak w Fact, Fiction and Forecast, a prawomocność dedukcyjna w zbliżo ny sposób, j a k o sprowadzająca się do „zgodności z regułami wnio skowania - regułami, które kodyfikują praktykę dedukcyjną uznając bądź odrzucając konkretne w n i o s k o w a n i a " . Z a r ó w n o od słuszności dedukcyjnej, j a k i indukcyjnej wymaga się, by przesłanki były pra wdziwe, ale tylko od słuszności dedukcyjnej, a mówiąc ściślej, od de dukcyjnej prawomocności wymaga się, by prowadziła do prawdziwych wniosków. Wiarogodność i spójność są zalecane j a k o prowizoryczne sprawdziany prawdziwości. Słuszna reprezentacja jest odnoszona do przykładów, a przykłady niewerbalne mają stosować się do czegoś w rodzaju kanonów indukcji. Tak więc „słuszność projektu, barwy, har moniki - rzetelność dzieła jako próbki tych własności - sprawdza się za pośrednictwem naszej efektywności w odkrywaniu i stosowaniu te go, co jest egzemplifikowane. Co będzie uchodziło za efektywność w 49
50
51
4 9
Tamże, s. 19.
5 0
Tamże.
5 1
Tamże, s. 125.
Nelson
Goodman
325
osiąganiu tej zgodności, zależy od naszych nawyków, stopniowo m o d y f i k o w a n y c h w obliczu nowych w y z w a ń i nowych propozycji, przyjmowanych jako rodzaje projekcyjne" . Możemy z tego zasadnie wyprowadzić wniosek, że Goodman nie chce stawiać na równi roz różnienia między prawdą w nauce i słusznością w sztuce z rozróżnie niem tego, co obiektywne i tego, co subiektywne. Nadal nie wiemy jednak, co konstytuuje jednostkową wersję świata; czy będzie to kon kretny obraz, czy cała twórczość jakiegoś artysty, czy dzieła należące do jakiegoś „okresu" w malarstwie, czy też dzieła pochodzące z tej samej szkoły, ale być może są to pytania, na które nie należy szukać rozstrzygającej odpowiedzi. Żaden realista przy zdrowych zmysłach nie byłby gotów twier dzić, że świat jest obiektywny w takim sensie, który implikuje, iż można go prawdziwie opisywać niezależnie od wszelkich metod opi su. Twierdziłby co najwyżej, że pewne opisy są obiektywnie praw dziwe w tym sensie, iż czynią j e prawdziwymi stany rzeczy, które zachodzą niezależnie od tego, czy coś o nich wiemy. W stanowisku G o o d m a n a realistę, i z a p e w n e także niektórych irrealistów, najbar dziej zaskoczyłoby twierdzenie, że istnieją prawdy wzajemnie nieuzgadnialne. W ś r ó d przykładów podawanych przez Goodmana są zda nia: 1) „Ziemia zawsze pozostaje nieruchoma" i 2) „Ziemia tańczy rolę Pietruszki" . G o o d m a n przyznaje, że zdania te byłyby na ogół interpretowane j a k o eliptyczne i że wówczas, gdy zostają one rozsze rzone, na przykład w zdania: 1) „W systemie Ptolemeuszowym zie mia zawsze pozostaje nieruchoma", i 2) „W czymś w rodzaju syste mu Strawińskiego-Fokina ziemia tańczy rolę Pietruszki", konflikt zo staje usunięty. Twierdzi jednak, że taka metoda m a zbyt daleko idą ce konsekwencje, przytaczając jako przykład dwa zdania: „Królowie Sparty mieli dwa głosy" i „Królowie Sparty mieli tylko jeden głos", a następnie rozwijając j e w zdania; „ W e d ł u g Herodota królowie Sparty mieli dwa głosy" i „Według Tukidydesa królowie Sparty mie li tylko j e d e n głos". Idzie teraz o to, czy jest to analogia trafna. Z swej strony skłonny b y ł b y m p o w i e d z i e ć , że w pierwszej parze 52
53
5 2
Tamże, s. 137.
5 3
Tamże, s. 111.
326
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
przykładów nie wchodzą w grę żadne fakty materialne, niezależne od relatywizacji do systemu, natomiast w drugiej parze takie fakty wy stępują. Albo Herodot, albo Tukidydes był w błędzie, i zadaniem hi storyka starożytności jest znalezienie dalszych świadectw, które będą przemawiały na rzecz jednej lub drugiej wersji, lub, być może, będą wskazywały, że obie wersje były błędne. Nie m o g ą one j e d n a k z pewnością wskazywać, iż obie były słuszne, choć w różnych rze czywistych światach. Przykładem, do którego często odwołuje się Goodman, jest defi nicja punktu geometrycznego. W Ways of Worldmaking przytacza d w a zdania: „Każdy punkt jest utworzony z linii pionowej i linii po ziomej" oraz „Żaden punkt nie jest utworzony z linii, ani z niczego i n n e g o " . Kiedy indziej mówi o pojęciu punktu j a k o pary przekąt nych i o Whiteheadowskiej definicji punktu j a k o klasy ciągu objęto ś c i . Te definicje punktu nie tylko nie są synonimiczne; nie są one nawet równozakresowe, jakkolwiek można wykazać, że systemy, do których każda z nich należy, są izomorficzne. Czy dowodzi to, że istnieją wzajemnie nieuzgadnialne prawdy? Standardowa odpowiedź na to pytanie jest taka, iż m a m y tu do czynienia nie ze sprzecznymi zdaniami o faktach, ale z wyborem różnych konwencji. Riposta Good mana na tę odpowiedź jest z kolei taka, że jeśli „usuniemy wszy stkie warstwy konwencji - wszelkie różnice - zachodzące między różnymi sposobami o p i s u " przestrzeni, to nic nie pozostaje. Nie m a m obecnie dostatecznie m o c n o u g r u n t o w a n e g o poglądu na rolę konwencji w matematyce, bym mógł podejmować ryzyko rozstrzyga nia tego sporu. Należy jednak zwrócić uwagę, że metoda, która do prowadziła do sformułowania definicji Whiteheada, tak zwana „zasa da abstrakcji rozciągłości", została w każdym razie zaprojektowana po to, by nadać takim terminom, j a k geometryczne punkty i proste, znaczenie e m p i r y c z n e . 54
55
56
57
5 4
5 5
ledge,
Tamże, s. 114.
Zob. A. N. Whitehead, An Enąuiry concerning the Principles University Press, Cambridge 1919, część III. Dzieło c y t , s. 118. Zob. C. D. Broad, Scientific Thought, rozdział I.
5 6
5 7
of Natural
Know-
Michael
Michael
Dummett
327
Dummett
Filozofem, który skłonny jest podzielać niechęć Goodmana wo bec realizmu, jakkolwiek nie zajmuje przychylnej postawy wobec in nych aspektów myśli filozoficznej Goodmana, jest Michael Dummett, który piastuje obecnie katedrę logiki w Oksfordzie. Dummett urodził się w 1925 r. Kształcił się w Winchester i w Christ Church College. Był członkiem Ali Souls College oraz wykładowcą filozofii matema tyki w Oksfordzie, zanim został profesorem w 1978 r. Pierwszą książką, jaką opublikował w 1973 r., było liczące niemal 700 stron studium poświęcone F r e g e m u , którego przedmiotem była przede wszystkim j e g o filozofia języka. Tom drugi, dotyczący filozofii mate matyki Fregego, jest w przygotowaniu*. W międzyczasie Dummett opublikował pracę Elements of lntuitionism w serii Oxford Logic Guides, oraz zbiór esejów i recenzji zatytułowany Truth and Other Enigmas. Wspomniane prace, z których każda liczy ponad 450 stron, uka zywały się, odpowiednio, w latach 1977 i 1978. Od tego czasu Dum mett opublikował obszerną historię gry w tarota i oddzielny tom wy kładający zasady tarota, Twelve Tarot Games. Truth and Other Enigmas zawiera recenzję z The Structure of Appearance G o o d m a n a , którą D u m m e t t opublikował w piśmie „Mind" w 1955 roku, a także dwa artykuły, zatytułowane Nominalism i Constructionalism, których wcześniejsze wersje były początko wo fragmentami tej recenzji, ale zostały usunięte ze względu na brak miejsca. W p r a w d z i e D u m m e t t składa h o ł d logicznemu kunsztowi Goodmana, poddaje surowej krytyce nie tylko wiele szczegółowych aspektów j e g o systemu, ale także w a r t o ś ć całego przedsięwzięcia. P o m i m o deklaracji G o o d m a n a i dokonanego przezeń wyboru realisty cznej p o d s t a w y , na której opiera swą konstrukcję, D u m m e t t jest p r z e k o n a n y , że G o o d m a n nadal nie uznaje bytów abstrakcyjnych, i wskazuje, że odmienny sposób potraktowania barwy i kształtu bie rze się stąd, że o ile barwy, takie j a k „czerwień", mogą być inter p r e t o w a n e w m a t e r i a l i s t y c z n y m systemie Q u i n e ' a j a k o s u m a „mo* T o m ten ukazał się pt. Frege: 1991 (przyp. tłum.).
Philosophy
of Mathematics,
Duckworth, London
328
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
58
mentów c z ą s t k o w y c h " , a w realistycznym systemie Goodmana j a k o suma przedstawień, w przypadku kształtu, takiego jak „kwadratowy", nie jest to możliwe. Dummett sądzi, iż błąd, który popełnia zarówno Good man, jak Quine, polega na tym, że poszukuje się sensu takich terminów w izolacji, zamiast odkrywać go, zgodnie z sugestiami Fregego, poprzez wyjaśnianie sensu zdań, w których owe terminy występują. Dummett stawia również zarzuty pod adresem nieudanych jego zdaniem prób G o o d m a n a uzgodnienia aksjomatu odpowiedniości, wykorzystywanego j a k o kryterium identyczności dla ąualiów barwy, z deklaracją, iż przypisywanie predykatów ąualiom rozstrzyga się na mocy odwoływalnych decyzji, i sądzi, że wadą owego systemu jest to, iż uporządkowanie ąualiów jest w pewnych przypadkach uzależnione od przygodnych aspektów doświadczenia, a fenomenalistyczny język Goodmana nie jest językiem, którym ktokolwiek mógłby nauczyć się posługiwać, o ile nie rozporządzałby już wcześniej pojęciami, które nie są w tym systemie pierwotne, lecz jeśli w ogóle mogą zostać do nie go wprowadzone, to tylko w późniejszym stadium. Główny zarzut Dummetta ma jednak ogólniejszy charakter i zostaje sformułowany w ostatnim paragrafie eseju Constructionalism w następujący sposób. „Pragnienie konstrukcjonisty, by przekształcić filozofię w naukę ścisłą, skłania go na każdym kroku do podsuwania zadań, w których kryteria efektywności są precyzyjnie zdefiniowane, w miejsce zadań, w których efektywności nie można oceniać w sposób całkowicie obie ktywny; i choć prawdą jest, że gdyby filozofia sprowadzała się wyłą cznie do tego rodzaju zadań, jakie stawia sobie konstrukcjonista, by łaby ona nauką ścisłą, zapomina on jednak na każdym kroku posta wić pytania, jaka wartość, czy też jakie interesujące aspekty wiążą się w ogóle z wykonywaniem owych zadań. Jeśli, na przykład, wiem, że pod warunkiem, iż fakty ułożą się pomyślnie (np. każda kategoria bę dzie miała jakąś opisywalną cechę swoistą, która pozwala ją wyróż nić), będę w stanie zdefiniować za pomocą pewnego logicznego słow nika wyrażenie «jest barwą» w terminach pewnej relacji, która nie została precyzyjnie scharakteryzowana, ale jest czymś w rodzaju połą5 8
Truth and Other Enigmas,
Duckworth, London 1978, s. 46.
Michael
Dummett
329
czenia takich relacji jak bycie z wyglądu taką samą barwą, wydawanie się równoczesnym z, i tak dalej, to z pewnością nie rozumiem terminu «barwa» ani trochę lepiej; jest on bowiem dla mnie, mówiąc najoględniej, równie niejasny jak termin «odpowiada». Czegóż więc się dowie działem? Co, na przykład, zrozumiałem ze świata, czego nie rozumia łem wcześniej?" . Dummett odrzuca następnie analogię z matematyką, która zajmuje się innego rodzaju problematyką i w której takie sposo by rozwiązywania problemów nie byłyby skądinąd tolerowane. D u m m e t t o w s k i e podejście do filozofii wyłania się natomiast w j e g o studium dotyczącym pewnego fundamentalnego podziału w fi lozofii matematyki: podziału na platoników, którzy utrzymują, że każ de zdanie matematyczne posiada określoną wartość logiczną, niezależ nie od tego, czy jesteśmy obecnie w stanie rozstrzygnąć, jaka to war tość, i intuicjonistów, którzy twierdzą, że nie jesteśmy uprawnieni do uznawania zdań matematycznych za prawdziwe bądź fałszywe dopóty, dopóki nie rozporządzamy jakimiś świadectwami, przemawiającymi za nimi bądź przeciw nim. Dummett, dla którego zasadniczym celem fi lozofii jest sformułowanie zadowalającej teorii znaczenia, uważa, iż spór toczący się w filozofii matematyki m a swoje źródło w różnych koncepcjach znaczenia, które mają ogólniejsze zastosowanie. Platonik reprezentuje realizm, w myśl którego rozumienie zdania to po prostu znajomość j e g o w a r u n k ó w prawdziwości. „Dla antyrealisty - mówi Dummett - rozumienie zdania [należącego do tej samej spornej klasy zdań] polega na wiedzy, co uchodzi za świadectwo wystarczające do uznania tego zdania, a prawdziwość zdania może polegać jedynie na istnieniu takiego świadectwa" . Atrakcyjne i ujemne aspekty antyrealizmu są mniej więcej takie same jak te, które, jak już mówiliśmy, towarzyszą akceptacji zasady weryfikowalności j a k o kryterium znacze nia. Dummett nie opowiada się wyraźnie po żadnej ze stron, choć je go sympatie, zwłaszcza w dziedzinie matematyki, wydają się skłaniać w stronę antyrealistów. 59
60
Niezależnie od oceny realistycznego poglądu Fregego na prawdy matematyczne, werdykt, jaki wydaje Dummett w sprawie Fregeańskiej 5 9
Tamże, s. 64.
6 0
Tamże, s. 155.
IX. Późniejsze
330
kierunki
rozwoju
filozofii
filozofii języka, jest niemal całkowicie przychylny. Jedyny poważny błąd, jaki zarzuca Fregemu, wiąże się z traktowaniem zdań jako zło żonych nazw własnych, co m a taką konsekwencję, że wartości logicz ne, do których słusznie, według Dummetta, odnoszą się w myśl inter pretacji Fregego zdania, zostają uznane za dwa tajemnicze przedmioty - Prawdę i Fałsz. Niewątpliwie Ryle miał częściowo to właśnie na myśli, kiedy mówił o wartościach logicznych Fregego j a k o o „osobli w y c h wynalazkach". Tę w a d ę teorii Fregego rekompensuje j e d n a k z nawiązką nacisk, jaki kładzie na zdania jako nośniki znaczenia, a także doniosłe rozróżnienie między sensem a odniesieniem. Jedną z kontrowersyjnych kwestii, w których Dummett opowiada się po stronie Fregego, a przeciw niektórym współczesnym krytykom, jest Fregeańska koncepcja nazw własnych, Teoria Fregego głosi, mó wiąc słowami Dummetta, „że nazwa własna, o ile tylko uznajemy, że przysługuje jej określony sens, musi być związana z p e w n y m swoi stym kryterium pozwalającym na zidentyfikowanie danego przedmiotu j a k o odniesienia tej nazwy; odniesieniem nazwy, jeśli takowe w ogóle istnieje, jest każdy przedmiot, który spełnia to k r y t e r i u m " . Bardzo często, choć nie zawsze, ów sens wprowadza się za pomocą deskry pcji określonej. D o tych, którzy kwestionują ten pogląd, należy ame rykański filozof Saul Kripke (ur. 1941), zwłaszcza w pracy pod tytu łem Naming and Necessity (przekł. pol. Nazywanie i konieczność), która ukazała się w 1972 r. w zbiorze rozpraw różnych autorów Semantics of Natural Language. Kripke odróżnia nazwy własne od de skrypcji określonych mówiąc, że w odróżnieniu od deskrypcji są one czymś, co nazywa „desygnatorami ścisłymi", i wyjaśnia, że desygnator ścisły to taki desygnator, który odnosi się tego samego przedmio tu w każdym możliwym świecie, w którym ten przedmiot w ogóle istnieje. Z drugiej strony, istnieją możliwe światy, w których pewna deskrypcja określona jest spełniona przez różne przedmioty. Tak więc, by odwołać się do jednego z przykładów Dummetta, o ile w każdym możliwym świecie jest prawdą, że nauczyciel Aleksandra Wielkiego uczył Aleksandra Wielkiego, to istnieją możliwe światy, w których 61
6 1
Frege:
Philosophy
of Language,
Duckworth, London 1973, s. 110.
Michael
Dummett
331
tym nauczycielem nie jest filozof Arystoteles. Natomiast nazwa „Arystoteles", zastosowana przy takim sposobie jej użycia, musi od nosić się do tego samego człowieka w każdym możliwym świecie, w którym ów filozof istnieje. Doktryna ta prowadzi do pewnej, m o i m zdaniem, j a w n i e fałszywej konsekwencji, iż empiryczne zdania mó wiące o tożsamości, takie jak „George'em Eliotem była Mary Ann Evans" są prawdami koniecznymi. W jaki sposób Kripke dochodzi jednak do takich wniosków? Jak powinniśmy skwitować metaforę możliwych światów? Postępowanie Kripkego sprowadza się w istocie, jak skutecznie wykazuje Dummett, do potraktowania spełniania deskrypcji określonej jako możliwej włas ności, która może być sensownie przypisywana dowolnemu przedmio towi, któremu skłonni jesteśmy ją przypisywać, niezależnie od tego, czy jest to przedmiot realny, czy wyimaginowany. Natomiast nazwom własnym przysługuje zawsze odniesienie, jeśli tylko takowe istnieje, które posiadają w świecie rzeczywistym, a następnie przypisuje się im własności, które mogą im w rzeczywistości przysługiwać, bądź nie przysługiwać. D u m m e t t wykazuje, że rozróżnienie to jest zupełnie nieuzasadnione. Nie m a powodu, dla którego odniesienie deskrypcji określonych nie miałoby być interpretowane w taki sposób, w jaki Kripke interpretuje odniesienie nazw własnych, i na odwrót. T o prawda, że m o ż n a przypisywać jakiś sens stwierdzeniu, że Mary Ann Evans mogła nie napisać Middlemarch, ale nie stwierdze niu, że Mary Ann Evans mogła nie być Mary Ann Evans. Idzie tutaj o to, j a k zauważa Dummett, że oprócz pewnych oczywistych wyjąt ków, takich j a k „George Eliot" czy „Giorgione", nazwy własne nie zastępują uprzednio obowiązujących oznaczeń przedmiotów, które j e noszą. Właśnie na tej podstawie, powołując się na to, że każdemu przedmiotowi m o ż n a przyporządkować jakąś nazwę własną, Kripke w y p r o w a d z a niedorzeczny wniosek, że konkretne aspekty związane z j e g o genezą zaopatrują każdy przedmiot w zbiór własności koniecz nych; j a k gdyby zupełnie nieuprawnione było przypuszczenie, że Ma ry Ann Evans urodziła się w 1820, a nie w 1819 r., albo twierdze nie, że ten stół został wykonany przez innego cieślę niż ten, który faktycznie go wykonał. P o w o d e m , dla którego zdanie „Mary Ann Evans mogła nie być Mary Ann Evans" nie m a sensu, nie jest to, że
332
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
m a m y w ó w c z a s do czynienia z możliwością zaprzeczenia pewnej prawdzie koniecznej, lecz właśnie to, że nie rozporządzamy żadnymi kryteriami pozwalającymi na wskazanie odniesienia żadnego z obu wystąpień owej nazwy własnej.
Esencjalizm Koncepcja desygnatorów ścisłych ma pewien związek z koncep cją rodzajów naturalnych. Teoria ta głosi, iż przedmioty, które są pierwotnie zgrupowane pod j e d n y m szyldem, ponieważ wydają się w y k a z y w a ć wysoki stopień podobieństwa, w wyniku późniejszych ustaleń zostają u z n a n e za przedmioty, które dzielą ze sobą pewną wspólną strukturę podstawową. C o więcej, właśnie fakt, iż o w y m p r z e d m i o t o m przysługuje o w a w s p ó l n a s t r u k t u r ^ pozwala wyjaśnić zjawiska, które doprowadziły początkowo do podzielenia ich na różne rodzaje. Następnie wyprowadza się wniosek, że znaczenie terminu, przy pomocy którego przedmioty dane określonemu umysłowi są charakteryzowane, jest takie, że we wszelkich przypadkach j e g o uży cia stosuje się on tylko do przedmiotów, które tę wspólną istrukturę) posiadają. W konsekwencji, posiadanie tej s t r u k t u r y uważa się za istotną, czy też konieczną własność owych przedmiotów. 1
Jednym z najbardziej błyskotliwych rzeczników tego poglądu jest Hilary Putnam, amerykański filozof, który urodził się w 1926 r., a od 1965 r. jest profesorem w Harvardzie. Putnam przedstawia ten pogląd w kilku esejach zawartych w drugim tomie swoich Philosophical Papers, zatytułowanym Mina , Language and Reality. Odgrywa on szcze gólnie doniosłą rolę w długim eseju The Meaning of «Meaning», któ ry Putnam opublikował po raz pierwszy w siódmym tomie „Minneso ta Studies in The Philosophy of Science" w 1975 r. 1
Putnam odrzuca tradycyjny pogląd, iż „powiedzenie, że coś nale ży do pewnego rodzaju naturalnego, jest po prostu przypisaniem temu czemuś koniunkcji w ł a s n o ś c i " . Pierwszy zarzut, jaki stawia takiemu 62
6 2
Is Semantics Possiblel, Press, Cambridge 1975, s. 140.
w: Mind,
Language
and Reality,
Cambridge University
333
Esencjalizm
poglądowi, sprowadza się do tego, że zbiór przedmiotów, które tworzą pewien rodzaj naturalny, może zawierać elementy anormalne. Putnam odwołuje się do przykładu cytryn, i zwraca uwagę, że „Rzekomymi «cechami definiującymi» cytryny są: żółta barwa, cierpki smak, pewien rodzaj skórki, i tak d a l e j " , a następnie zauważa, iż nie jest prawdą analityczną, że wszystkie te własności przysługują każdemu okazowi. Zielona cytryna, która nie zdołała zżółknąć, może być rzadkością, ale mówienie o czymś takim nie byłoby sprzecznością terminologiczną. Najprostszą odpowiedzią na taki zarzut jest, według Putnama, stwierdzenie, że tym, co owa lista własności definiuje, jest „normalny element" danego rodzaju. Jeśli pewien konkretny przedmiot nie posia da jednej bądź kilku z tych własności, może w dalszym ciągu ucho dzić za element należący do tego rodzaju dopóty, dopóki przysługują mu inne własności. W j a k i m stopniu przedmiot może odbiegać od normy, nie przestając należeć do rodzaju, jest tylko kwestią decyzji. Wydaje się ponadto, że nie wszystkim własnościom można przypisy wać jednakową wagę. Lwy są mięsożernymi czworonogami, ale o ile przedmiot, który urodził się tylko z trzema nogami, może być nadal zaliczany do tej klasy ze względu na inne własności, które posiada, podobnie jak dopuszczamy, by człowiek z jedną nogą był wyjątkiem od reguły mówiącej, że ludzie są nieopierzonymi dwunogami, o tyle zwierzę, które nie byłoby mięsożerne, prawdopodobnie nie zasługiwa łoby na miano lwa. 63
Putnam odrzuca jednak tę replikę. Argumentuje, że, po pierwsze, „normalne elementy określonego rodzaju naturalnego m o g ą być w rzeczywistości elementami, które uważamy za n o r m a l n e " , i po wtóre, „własności rodzaju naturalnego mogą podlegać zmianom z biegiem czasu, przypuszczalnie z powodu zmiany warunków, którym nie towa rzyszą tak daleko idące zmiany ^istoty!', iż chcielibyśmy przestać używać tego samego s ł o w a " . Musimy tu założyć, że mówiąc o uży waniu tego samego słowa, Putnam nie ma na myśli posługiwania się słowem, które zachowuje tę samą pisownię, ale słowem, któremu przypisujemy to samo znaczenie. 64
65
6 3
6 5
Tamże. The Meaning
6 4
Tamże, s. 142.
of «Meaning»,
dzieło cyt., s. 232-233.
334
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
T e dwie odpowiedzi mają w s p ó l n e źródło. Zakłada się tu, że znaczenie słowa, które stosuje się do elementów p e w n e g o rodzaju naturalnego, jest w swoisty sposób związane z ich „istotą"; otwiera to zarówno m o ż l i w o ś ć , iż w określonym przedziale czasu egzem plarze rodzaju, które u w a ż a m y za n o r m a l n e , tworzą nietypową subklasę wszystkich egzemplarzy, które tę istotę, mają, j a k też możli w o ś ć , że j a w n e w ł a s n o ś c i r z e c z y w i ś c i e t y p o w y c h e l e m e n t ó w tej klasy będą zmieniały się z biegiem czasu. Znaczenie słowa pozo staje w obu przypadkach niezmienione, p o n i e w a ż j e s t stale sprzęg nięte z istotą. Jak mielibyśmy jednak ustalać, c z y m jest owaJustota? Putnam ustosunkowuje się do tego problemu w eseju The Meaning of «Meaning», w którym obiera za przykład wodę. Powszedni sposób użycia polskiego słowa „ w o d a " i j e g o odpowiedników w innych językach naturalnych jest, jak twierdzi Putnam, ustalany ekstensjonalnie. Istnieją potoczne sposoby identyfikowania tej substancji, d o których należy wskazywanie tego, co uważa się za jej konkretne przypadki, i owe sposoby - podsumowuje Putnam - konstytuują operacyjną definicję słowa „ w o d a " i j e g o odpowiedników. W j a k i m ś m o m e n c i e zostaje j e d n a k dokonane odkrycie naukowe, iż skład chemiczny substancji, która, jak się uważa, należy do zakresu tych słów, to H 0 . W o d a zostaje wówczas zdefiniowana j a k o wszystko to, co m a taki skład chemiczny, który konstytuuje jej istotę, i nakłania się nas, byśmy uwierzyli, iż nie tylko należy od tej pory rozumieć w ten sposób sło wa, które oznaczają wodę, ale że właśnie to owe słowa zawsze zna czyły, niezależnie od tego, czy ci, którzy się nimi posługiwali, wie dzieli o tym, czy nie. 2
Na poparcie swojego wniosku Putnam przedstawia nam wyima ginowany świat, zwany „Bliźniaczą Ziemią", który różni się od Ziemi rzeczywistej tym, iż substancja, która spełnia tam operacyjną definicję wody, m a inny skład chemiczny od tego, jaki ma tutaj, i posługuje się wyrażeniem „taka sama c " j a k o skrótem zwrotu „taka sama ciecz jak". Argumentacja Putnama przebiega następująco: „Definicja opera cyjna, taka jak definicja ostensywna, jest po prostu sposobem wskazy wania pewnego wzorca - wskazywania substancji w świecie rzeczy wistym, takiej, że aby JC było wodą w jakimkolwiek świecie, x musi
335
Esencjalizm
pozostawać w relacji «taka sama c» z normalnymi elementami klasy lokalnych bytów, które tę definicję operacyjną spełniają. «Woda» na Bliźniaczej Ziemi nie jest więc wodą, nawet jeśli spełnia tę definicję operacyjną, ponieważ nie pozostaje w relacji taka sama c do lokalnej substancji, która spełnia definicję operacyjną, a lokalna substancja, która spełnia definicję operacyjną, ale ma budowę mikroskopową róż ną od pozostałej części lokalnej substancji, która spełnia definicję operacyjną, również nie jest wodą, ponieważ nie pozostaje w relacji taka sama c do normalnych przypadków lokalnej w o d y " . A zatem „Z chwilą, gdy odkryliśmy, że woda (w świecie rzeczywistym) to H 0 , nie bierze się w rachubę możliwego świata, w którym woda nie jest H 0. W szczególności, jeśli zdaniem «logicznie możliwym» jest zdanie, które obowiązuje w pewnym «logicznie możliwym świecie», nie jest logicznie możliwe, by woda nie była H 0" . Putnam gotów jest rozszerzyć tę argumentację nie tylko na przy padki wszystkich rodzajów naturalnych, ale także na przypadki two rów sztucznych. Choć m o ż e to nastręczać pewne swoiste trudności, nie będę ich jednak tutaj rozważał, gdyż jestem przekonany, że argu mentu zawartego w przykładzie Putnama w żadnym razie nie można zaakceptować. Spróbujmy zwięźle podsumować tę argumentację. Spro wadza się ona do następujących czterech sądów: 1. x powinna być uważana za tę samą ciecz co y wtedy i tylko wtedy, gdy egzempla rze x mają taką samą budowę mikroskopową j a k porcje substancji, które są operacyjnie identyfikowane j a k o egzemplarze y; 2. Jeżeli y jest wodą, egzemplarze y mają budowę mikroskopową H 0 ; 3. Tym, co rozumie się i co zawsze było rozumiane przez polskie słowo „wo da" i jego odpowiedniki w innych językach, jest wszystko to, co ma taką budowę mikroskopową, niezależnie od tego, jakie jawne własno ści, mogłyby mu przysługiwać; 4. Nic, co m a inną budowę mikrosko pową, niezależnie od jawnych własności, jakie mogłyby mu przysługi wać, nie jest takie, że słowo „woda", bądź jego odpowiedniki w in nych językach mogą być wobec niego adekwatnie stosowane. 66
2
2
61
2
2
U w a ż a m , że tylko sąd drugi jest prawdziwy. Jestem 6 6
Tamże, s. 232-233.
6 7
Tamże, s. 2 3 3 .
natomiast
336
IX. Późniejsze
kierunki
rozwoju
filozofii
przekonany, że sąd trzeci jest fałszywy, i przypuszczam, że czwarty sąd jest również fałszywy. Nie m a potrzeby odwoływać się do świa tów możliwych. Załóżmy, że w jakiejś części naszego świata natrafi liśmy na substancję, która m a skład chemiczny H 0 , ale nie przysłu gują jej takie własności j a k to, że spada na ziemię w postaci de szczu, uśmierza pragnienie, gasi ogień i tak dalej, a nawet nie wystę puje w formie cieczy. Z pewnością nie n a z w a ł b y m tej substancji „wodą" i byłbym zaskoczony, gdyby większość użytkowników języka polskiego nie postąpiła podobnie. Sądzę natomiast, że większość użyt kowników języka polskiego nadal stosowałaby termin „woda" wobec substancji, która posiada te j a w n e własności, które wymieniłem, nawet gdyby owa substancja miała inny skład chemiczny. To samo odno siłoby się mutatis mutandis do użytkowników innych języków natu ralnych. 2
Pierwszy sąd Putnama interpretuję jako propozycję, którą istotnie wolno mu wysunąć. Jeśli jednak sądy trzeci i czwarty są fałszywe, niewiele za tą propozycją przemawia. Ze swej strony proponuję, aby śmy trzymali się faktów, a fakty są takie, że jest nam dany pewien zbiór własności, które zwykle występują łącznie, i że o tyle, o ile wiemy, substancja, w której owe własności zwykle współwystępują, ma skład chemiczny H 0 . Nie jest konieczne, w żadnym zrozumia łym dla mnie sensie, by owe własności miały występować wspólnie, względnie, by wszystkie egzemplarze tej substancji, w których owe własności współwystępują, miały taki sam skład chemiczny, albo by skład chemiczny tej substancji miał być zgodny ze wzorem H 0 , a nie z jakimś innym wzorem. Ze względu na wszystkie racjonalne cele wystarczy, by o w e generalizacje obowiązywały faktycznie, i wedle mojej oceny znacznie więcej tracimy, niż zyskujemy, gdy wikłamy się w jakikolwiek dyskurs o istocie, konieczności, czy możliwych światach. W moim przekonaniu mówienie o takich rzeczach jest cofa niem się wstecz, choć obecnie stało się bardzo modne. Czułbym się jeszcze bardziej dumny niż w innych okolicznościach, gdyby z powo du mojego sprzeciwu wobec takiego sposobu mówienia uważano mnie za staroświeckiego empirystę. 2
2
Indeks osób Sporządził Roman
Godlewski
Kursywą zaznaczono numery stron, na których nazwiska osób występują w przypisach. Ajdukiewicz Kazimierz 173, 177 Alexander Samuel 2 6 0 Anscombe Elisabeth M. 142 Armstrong David M. X V I , 4, 225 - 232 Arystoteles 8, 9, 13, 252, 2 8 1 , 283 Augustyn (Augustyn Aureliusz) św. 179, 183 Austin John Langshaw XXIV, 4, 2 9 0 - 2 9 7 Ayer Alfred Jules XII - X X V I , 143, 171, 175, 176, 204, 219, 246, 2 9 3 Bataille Georges XXIII Bell Clive 55 Bennett Jonathan XI Bentham Jeremy 133 Bergmann Gustav 164 Bergson Henri Louis 2 6 0 Berkeley George 8, 9, 13, 20, 4 4 , 76, 77, 175, 259 Berlin Isaiah, sir X X I V Black Dora 32 Bloomsbury, patrz: koteria Bloomsbury Boltzmann Ludwig 155 Bradley Francis Herbert 12, 30, 68, 74, 75, 9 2 , 93 Brentano Franz 29, 2 1 1 , 266, 267 Breton Andre XXIII
Breugel Pieter starszy XXIII Broad Chariie Dunbar XIV, 4, 2 1 3 - 2 2 2 , 226, 232, 238 Butler Joseph, bp. 6 9 Calderon dee la Barca Pedro X X I V Camus Albert XXIII Carnap Rudolf XVI, XVII, 159 - 164, 166, 167, 169 - 173, 175 - 177, 189, 1 9 8 - 2 0 6 , 301, 304, 3 1 4 Cassirer Ernst 322 Chamberlain Arthur Neville X X V Chmielewska Adam 250 Chomsky N o a m 2 9 7 - 3 0 0 Chwedeńczuk Bohdan X X V I , 224 Chwistek Ljeon 173 Citroen Kanel XXI C o l l i n g w o c d Robin G e o r g e X V I I , 2 3 9 - 26)5 Croce Benedetto 240, 262 Crowley Gnida 5 Cummings Edward Estlin XXIII
4,
Davidson Ebnald XVI, 4, 174, 234 - 236 Descartes Rene 9, 11, 12, 20, 29, 262, 281, 282, 299 Dostojewski Fiodor 6 4
338
Indeks
osób
Dummett Michael XIX, 4, 327 Einstein Albert 8, 46, 155, 165 Engelmann Paul 141 Engels Fryderyk (Friedrich) XIII, 29
James William X I V , 3, 5, 29, 9 0 - 109, 160, 219, 313 Joachim Harold 3 0 Jórgensen Jórgen 176
Fann K.T. 291 Faraday Michael 8 Feigl Herbert 164, 166, 176, 177 Fichte Johann Gottlieb 262 Foster John X X V I Frank Philipp 164, 166, 176, 177 Frege Gottlob 30, 33, 42, 139, 159, 160, 199, 200, 266, 291, 3 2 7 - 330
Kaila Eino 164 Kant Immanuel 9, 10, 2 2 , 6 2 , 66, 6 7 , 103, 109, 110, 123, 156, 164, 2 4 2 , 2 5 4 , 2 5 5 , 2 5 7 , 2 5 9 , 2 6 2 , 277, 281 Kartezjusz, patrz: Descartes Kepler Johannes 8 Kierkegaard S0ren 286 Knox T.E., uczeń Collingwooda 239 K o ł o Wiedeńskie (Wiener Kreis) XVIII, 141, 155, 157 - 160, 1 6 2 - 166, 173, 1 7 5 - 177, 187, 2 9 1 , 301 Kónig-Chwedeńczuk Ewa X X V I Koestler Artur XXIII Kołakowski Leszek XIII, 4 Kotarbiński Tadeusz 173, 177 koteria Bloomsbury 56 Kraft Victor 164 Krahelska Halina 226 Kripke Saul 330, 331
Galileusz (Galileo Galilei) 8, 259 Gawęcki Bolesław J. 299 Giacometti Albert XXIII Gilson Etienne XIV Gódel Kurt 164, 165, 176, 177 Goldmann Lucien XIII, 4 Goodman N e l s o n XVII, 4, 161, 205, 297, 300, 308, 3 1 4 - 3 2 8 Goya y Lucientes Francisco XXIII Grelling Kurt 164
162,
Hann Hans 162, 164 Hampshire Stuart X X I V Harris Zelig 297 Hegel Georg Wilhelm Friedrich 9, 11, 29, 67, 92, 96, 240, 259, 2 6 2 - ~ Heidegger Martin XVII, 268, 280 - 286 Hempel Carl Gustav 177 Herder Johann Gottfried von 262 Herodot 2 6 2 Hitler Adolf X X V , 32 Hobbes Thomas 20, 265 Hołówka Teresa 299 Hume David 8, 9, 44, 54, 6 1 , 6 2 , 96, 101, 102, 169, 175, 237, 244, 245, 257, 317 Husserl Edmund 29, 266, 2 7 9 - 2 8 1 Hutcheson Francis 134 James Henry 90, 91 James Henry senior 90
Langford, C.H. 108 Leibniz Gottfried Wilhelm 13, 4 8 , 259 Lenin Włodzimierz Iljicz (Władimir I. Uljanow) X X V Leśniewski Stanisław 173 Levinas Emmanuel XIV Lewis Clarence Irving XIV - XVI, 3, 108 - 138, 150, 153, 161, 163, 164, 175, 187, 193, 300, 313, 315 Lewy Casimir 56, 5 9 Liwiusz (Titus Livius) 2 6 2 Locke John 8, 9, 11, 13, 44, 216, 269, 299 Lukacs Gyórgy XIII, 4 Łukasiewicz Jan 173, 177 Mach Ernst 155, 156, 159, 160 Macdonald G.F. X X V I
Indeks
McGuiness Brian 143 Mackie John L. XIX McTaggart J. Ellis 12, 30, 74, 213 Malraux Andre XXIII Mannoury G. 177 Marks Karol (Karl Marx) XIII, 29, 2 6 2 Maxwell Clerk 8 Meinong Alexius von 29, 267 Menger Karl 164, 176 Merleau-Ponty Maurice X I V , XVII, 4, 268-280, 2 8 2 , 2 8 3 , 288 Mili John Stuart X X V , 33, 4 4 , 6 2 , 86, 96 Miller Henry XXIII Mises Richard von 176 Moore George Edward X V , XVI, 4, 5, 30, 3 1 , 5 4 - 6 6 , 7 3 - 8 9 , 92, 1 4 0 - 142, 175, 177, 194 - 196, 2 1 3 , 2 1 4 , 267, 290 Morris Charles 176 Mortimer Halina 301 Mozart Wolfgang Amadeus XXIII Mussolini Benito X X V Naess Arne 177 Nagel Ernst XXIII, 176 Natkin Marcel 164 Neurath Otto 1 5 7 - 159, 162, 164, 171, 1 7 5 - 177, 285, 301 Neurath-Hahn Olga 164 Newton Isaac, sir 8, 255, 257, 2 5 9
167,
Ockham William (William of Occam) 14 0 ' C o n n o r D J . XXI Ogden Charles Kay 140, 141 Orwell George XXIII Parmenides z Elei 17 Patton Herbert James 2 9 0 Pearce David 143 Peirce Charles Sanders 29, 30, 9 1 , 92, 97, 98, 106 Planck Max 155 Platon (Aristokles) 8, 9, 12, 14, 67, 69, 252, 281
339
osób
Plechanow Gieorgij W. 29 Poincare Henri 159 Polibiusz (Polybios) 262 Pomian Krzysztof 283 Popper Karl Raimund, sir X V , 1 6 6 - 170, 250 presokratycy 252 Price Henry Habberley 214 Prichard Harold Arthur 6 6 - 7 3 , 2 9 0 Ptolemeusz Klaudiusz 8 Putnam Hilary XVII, 4, 332-336 Quine Willard Van Orman XVI, 4, 176, 197, 3 0 0 - 3 1 4 , 327, 328 Radkovic Theodor 164 Ramsey Frank Plumpton 39, 165 Reichenbach Hans 164, 176
141,
145,
Richardson Rosanne 5 Riemann Georg Friedrich Bernhard 110 Ross William David, sir 67 Rotschild Guy de XXIII Rougier Louis 176 Royce Josiah 29, 92-94 Russell Bertrand Arthur William XIV, X V , XXIII, 3 - 5 , 3 0 - 5 5 , 65, 87, 89, 98, 108, 1 3 9 - 141, 143, 148, 159, 160, 165, 175, 199, 2 0 4 , 2 0 5 , 2 1 3 , 214, 219, 267, 300 Russell Frank 31 Russell John 31 Ryle Gilbert XVI, XXIV, 4, 5, 177, 189, 199, 200, 2 0 6 - 2 1 3 , 224, 239, 242, 290 Sady Wojciech 47, 82 Santayana George 29 Sartre Jean-Paul XVII, 268, 2 7 3 , 276, 277, 2 8 2 , 284, 2 8 6 - 289 Schiller Friedrich 2 6 2 Schiller Ferdinand Canning S. 177 Schilpp Paul Arthur 56, 165 Schlick Moritz XVIII, 141, 155 - 157, 159, 1 6 2 - 164, 166, 175, 301 Scholz Heinrich 177
340
Indeks
Sheffer H.M. 300 Sidgwick Henry 58 Skinner Burrhus Frederic 2 9 9 Slater Hugh XXIII Smart John Jamieson Carswell 230, 231 Smith Colin 268 Spender Stephen XXIII Spinoza Baruch de 20, 259 Stanosz Barbara 187, 303 Stevenson Charles Leslie 176 Strachey Lytton 55 Strawiński Igor F. XXIII Strawson Peter Frederick, sir XVI, XIX, 4, 39, 2 2 3 - 2 2 5 Swedenborg Emanuel 90 Swift M.I. (pisarz) 9 3
osób
Velazquez de Cuellar D i e g o XXIII Verdi Giuseppe XXIII V i c o Giambattista 2 6 2 Voltaire (Francois Marie Arouet) 55 Waismann Friedrich 164, 166, 176, 177 Ward James 56 Warnock Geoffrey James 291 Whitehead Alfred North 34, 108, 159, 176, 2 1 3 , 2 6 0 , 2 6 1 , 300, 3 2 6 Wiggins David XIX Williams Bernard XIX Wilson J. Cook 30, 66, 67, 240, 2 6 3 Wittgenstein Ludwig X I V - XVI, X X I V ,
Tacyt (Publius Caius Cornelius Tacitus) 262 Tarski Alfred 173, 174, 177, 198 Tatarkiewicz Władysław XI, XII Tintoretto (Jacopo Robusti) XXIII Tukidydes (Tucydydes) 262 Tzara Tristan XXIII
4, 139-157, 163, 165, 166, 171, 175, 176, 1 7 9 - 197, 2 1 1 , 2 1 3 , 2 8 5 , 290, 300 Wolniewicz Bogusław 145 Wolter, patrz: Voltaire 55 W o o d g e r J. Henry (tłumacz Tarskiego, biolog) 173 Woolf Leonard 56 W o o z l e y Anthony Douglas X X I V Wright C. X X V I
Uberweg Friedrich XII Urmson James Opie 291
Zieliński Bronisław 65 Znamierowski Czesław 35
*
v
Indeks pojęć Sporządził Roman
Godlewski
Indeks zawiera trzy hasła specjalne: „metafory filozoficzne", i „twierdzenia filozoficzne".
Nazwiska
„przykłady
autorów, którzy wprowadzili
filozoficzne"
nietypowy
bądź
szczególny sposób rozumienia danego wyrażenia, podane są w nawiasach kwadratowych. Absolut 9 2 - 9 4 , 97
barwa 148, 149, 161, 229, 232, 320, 3 2 7 -
abstrakcyjność 241
-329; b. a fale świetlne 230, 231; pla
abstrakcyjny, patrz: idealny
ma barwna 2 2 0
abstrakt, patrz: przedmiot idealny
Bedeutung
akceptacja (sądu); patrz: uznawanie 167 aksjomat odpowiedniości 328 akt; a. świadomości,
patrz:
behawioryzm doświadcze
nie; a. woli, patrz: postanowienie
błąd
68,
b. a.
120,
73,
83,
epistemologiczna
120;
bogowie 3 1 2 , 313 Bóg
klas
42;
a.
114,
naturalistyczny
84, 85, 87 a.
212,
116,
117,
133,
kłamcy
43,
173; a. logiczna a semantyczna 4 3
57,
58,
60,
61;
wprowadzenie w b. 192, 295
a. języka XIV, a. pojęcia 84; a. sądu antynomia;
153, 209, 2 1 1 ,
185, 187, 277; b. językowy 192, 2 9 1 ;
alienacja 289 84;
[Frege], patrz: odnie
219, 2 9 8 , 300, 3 0 3 , 311
aktualny, patrz: teraźniejszy analiza
(niem.)
sienie
55, 97, 2 4 0 , 2 4 1 , 2 5 1 , 2 5 2 ,
259,
260; działanie (aktywność) Boga 253; dowód
istnienia
Boga
ontologiczny
antyrealizm 107, 329
242,
antywartość, patrz: przeciwwartość
2 5 1 , 253, 2 8 8 ; umysł Boga a umysł
argument 196; a. z iluzji 45 arytmetyka 35, 165 automat, patrz: maszyna
2 5 1 ; istnienie
Boga
107,
250,
ludzki 2 5 9 ból 153, 154, 189, 192, 193, 236; b. cie lesny 2 2 9 brzytwa Ockhama 14
badania; b. języka 27, 28; b. empiryczne 187
bycie 2 2 1 ; b. w świecie 275; patrz też: istnienie
342
Indeks
byt, patrz: przedmiot, rzecz Byt [Heidegger] 2 8 1 ; b. seksualny
ciała
[Sartre] 276 cecha, patrz: własność chrześcijaństwo 2 5 1 , 2 5 4 ; presupozycję absolutne ch. 253 ciało 2 7 1 ; c. a umysł 207; c. innego c z ł o w i e k a 2 7 2 , 274; c. ludzkie 8 1 , 102, 152, 2 1 7 , 2 2 3 , 237, 265, 274, 2 7 6 ; c. materialne 224; c. własne (centralne [Ayer], moje) 162, 2 2 7 , 228, 237, 238, 271, 272, 274, 277 ciągłość; c. czasowa 286; zasada c. 255 czas 74, 2 1 3 , 215, 218, 278, 279, 283; cz. gramatyczny przeszły 125; Czas [Heidegger] 2 8 3 ; C z a s o w o ś ć [Heide gger] 2 8 3 czasoprzestrzeń 2 1 5 , 216, 2 1 9 , 260; cz. przyrodnicza 218 część i całość 78, 2 4 1 , 305, 319 c z ł o w i e k 152, 207, 263 - 2 6 5 ; inny cz. 2 7 5 ; stosunki (relacje) międzyludzkie 277 czucie 212; [Broad], patrz: dane zmysło we; cz. ciepła a średnia energia kine tyczna cząstek 2 3 0 czyn wewnętrznie dobry 7 0 , patrz też: działanie czynnik psychiczny [Broad] 221 czynności mowy [Austin] 295; illokucyjna 295; lokucyjna 295; perlokucyjna 295 dane; d. wzrokowe 269; d. z m y s ł o w e (czucia [Austin, Broad, C o l i n g w o o d ] , d. idee [Kartezjusz, L o c k e ] , to, c o dane; zjawiska) X X , 11, 47, 49, 6 8 , 86, 87, 109, 1 1 3 - 118, 148, 158, 177, 178, 2 1 1 , 2 1 2 , 2 1 4 - 2 1 9 , 229, 2 3 1 , 2 3 2 , 2 4 4 , 268 - 2 7 0 , 2 7 6 , 277, 2 7 9 , 293, 304, 313; d. a przedmioty przy rodnicze 2 0 4 Dasein, patrz: osoba decyzja, patrz: postanowienie dedukcja 129, 186, 324
pojęć
definicja 5 8 , 59, 118, 135, 190, 303, 334; d. ostensywna (przez wskazanie) 171, 190, 334 demarkacja 167
(nauki);
zasada
demarkacji
denotacja 128, 3 2 1 , 3 2 2 deskrypcja 5 1 , 117, 126, 198; d. a nazwa własna 331; d. indywidualizująca 307; d. nie posiadająca denotacji 39; d. określona 330; spełnianie d. określo nej 3 3 1 ; teoria d. 36, 37, 39, 40; użycie d. 37; patrz też: opis desygnat 1 9 8 - 2 0 0 desygnator 330; d. ścisły 330, 332 determinizm 233
286,
2 9 2 ; d.
przyrodniczy
dialektyka 240; d. pana i niewolnika 276 „dlaczego" 284; „d". jako pytanie o rację 285 dobro 54, 5 7 - 6 5 , 7 1 , 7 3 , 74, 9 3 , 132, 137; d. a powinność 7 1 ; d. bezpo średnie 134; d. samo w sobie (we wnętrzne) 60, 7 0 doskonałość 252; d. estetyczna 322; d. poznawcza 322 dosłowność 241, 3 2 1 , 3 2 4 doświadczenie (akt świadomości, przeżycie, doznanie) 67, 68, 75, 76, 81, 87, 9 8 100, 113, 114, 132, 133, 162, 185, 194, 223, 235, 237, 255, 266, 267, 269, 270, 272, 274, 280, 281, 304, 312, 320, 328; d. a przekonanie 75; d. całego życia 161; d. dobra 132; d. ele mentarne 161; d. estetyczne 243, 321; d. estetyczne a przyjemność i podziw 134; d. innego człowieka 105, 154, 155, 190, 224, 272; d. możliwe 315; d. nienormalne 192; d. pojęciowe 101; d. prywatne 189, 191, 192; d. przeszłe (minione, wcześniejsze) 269, 317, 318; d. przyszłe 2 7 1 ; d. ruchu 275; d. teraźniejsze 271; d. umysłowe (wewnę trzne) 101; d. własne (moje) 1 5 2 - 154, 163, 188, 189; dowiadywanie się o własnych i cudzych d. 193; przerwy
Indeks
343
pojęć
w d. danego rodzaju 218; wiedza in
efektywność logiczna [Collingwood] 248
n e g o c z ł o w i e k a o moich d.
e g o (Ego), patrz: umysł
zmysłowe
(fizyczne,
192; d.
percepcyjne),
patrz: postrzeżenie
egoizm 57, 6 2 egotyzm
137
dotyk 218; d. a smak 237
egzemplarz 184, 335
dowód 68, 84, 2 0 1 , 2 4 9 , 306; d. etyczny
egzemplifikowanie
57; d. matematyczny
186
doznanie; d. barwy 2 3 1 ; d. cielesne 229; d.
ruchu
ciała
(kinestetyczne)
275;
patrz też: doświadczenie drabina, patrz: metafory dualizm psychofizyczny duch;
d.
w
przykładem)
egzystencja, patrz: istnienie, życie egzystencjalizm
XXIII,
266,
268,
filozoficzne
ekspresja, patrz: wyrażanie
patrz:
ekstensja 198, 199 metafory
filozoficzne; patrz też: umysł
ekstensjonalność 161, 2 0 0 ekstrapolacja
Duch Święty 2 5 4
w
przyszłość
(projekcja)
318
Duchowa Całość [Bradley i R o y c e ] 9 2
Elementarsatz,
dusza, patrz: umysł
element zmysłowy [Armstrong] 231
dyskurs 201 - 203; d. o postawach propo-
emergentyzm 221
patrz: sąd elementarny
zycjonalnych 310; d. o umyśle (o sta
emocja, patrz: uczucie
nach i procesach psychicznych)
e m o t y w i z m 137, 138, 175
209;
d.
o
(budowie
i)
208,
zachowaniu
(osób) 209, 3 1 0
empiryzm
XXV,
10,
17, 4 4 ,
96,
311; d. (ciał) do
209-
wykonywania
i matematyka 10; e. nowożytny 11; e. radykalny 9 0
ruchów 310; d. psychiczne i fizyczne
energia 260; Energia [James] 97
287
epifenomenalizm 233
działanie (postępowanie, zachowanie) 7 2 , 7 3 , 208, 2 3 3 , 2 7 1 , 286, 287, 292; dz. a myślenie 282; dz. a powinność 7 1 ; dz.
dobrowolne
210;
dz.
fizyczne
(cielesne) 99, 100, 2 3 3 ; dz. prawdzi we
(autentyczne)
285;
dz.
rozumne
(inteligentne) 7 3 , 2 1 1 ; dz. słuszne 54, 57, 6 3 , 64, 6 9 - 7 1 , 73, 7 4 , 132, 137; dz.
słuszne
a
własna
korzyść
100;
dz.
umyślne
256;
dz.
świecie 280; dz. wedle rozkazu dz. w o l n e 256; okoliczności 7 3 ; zasada dz. (postępowania)
w 180;
dz. 72, 137
dzieło; dz. architektoniczne 2 4 5 ; dz. lite rackie, patrz: utwór literacki; dz. sztu ki 240, 244 - 246; rzetelność dz. sztu ki 324
esencja, patrz: istota Esse
est percipi.
patrz: twierdzenia filo
zoficzne estetyka (filozofia
sztuki) 2 3 , 144, 2 4 2 ,
2 4 3 , 245 etyka (filozofia
moralności)
16, 24, 57,
69, 137, 144, 242, 250 etymologia 2 8 1 , 283
69;
dz. umysłowe (wewnętrzne, mentalne) 99,
260,
269, 270, 298, 312, 336; e. a logika
dyspozycja 315; d. do zachowania -211,
280,
2 8 1 , 286, 289
156, 2 5 9
maszynie,
(bycie
3 2 1 , 322, 324
fakt (atomowy), patrz: stan rzeczy; f. na ukowy a historyczny 261 faktyczność 255, 256 falsyfikacja
167,
168;
falsyfikowalność
167 fałsz
108, 2 4 1 ; Fałsz [Frege] 2 0 0 ,
330
patrz też: prawda fenomenalizm
XX,
86,
113,
162,
301,
319, 320, 328; f. a fizykalizm 320
344
Indeks
fenomenologia 29, 211, 2 6 6 - 2 6 8 , 281; f. a pragmatyzm 280 filozofia IX, X, XIII, XIV, XIX, 7, 2 3 , 24,
27,
83,
89,
95,
113,
163, 171,
85,
177,
188, 2 0 1 ,
144,
145,
157,
202,
213, 2 4 0 - 2 4 2 ,
2 6 1 , 267,
289,
2 9 1 , 296, 297,
314, 315, 3 2 1 ,
275,
328; f. a badania świadectw 27, 28; f.
a badania języka 27; f.
a moral
ność 24; f. a nauka 178, 301; f. ana lityczna (ruch analityczny) 4, f. aryt metyki
34,
266;
f.
bezzałożeniowa
2 8 1 ; f. dwudziestowieczna 22; f. fizy ki 23; f. historii, patrz: historiozofia; f. języka (lingwistyczna) XXIII, 290;
pojęć
harmonia wprzódy ustanowiona 119 heglizm 94, 95 heurystyka 167 hipostaza 198, 2 0 0 hipoteza 169, 188, w y s u w a n i e i spraw dzanie h. 180; patrz też: sąd historia 2 4 0 , 2 4 1 , 2 4 9 , 2 5 2 , 261 - 2 6 3 , 264, 305, 326; h. filozofii IX, X V ; h. filozofii antykwaryczna (muzealna) IX-XI; h. filozofii filozoficzna (speku latywna) I X - X I ; h. myśli 264; h. społeczności 280; h. zmysłu 218 historiozofia 23 holizm 19 humanistyka 262
f. krytyczna 214; f. logiki 23; f. ma tematyki
329;
f.
moralności,
patrz:
etyka; f. nauki 20; f. pierwsza 247, patrz też: metafizyka; f. prawa 23; f. spekulatywna estetyka;
f.
214;
f.
sztuki,
zachodnia
patrz:
12; dzieje
f.
95; postęp w f. 9, 22; metoda filozo ficzna refleksyjna
113; spór
czny 84; system filozoficzny
filozofi 23
fizjologia 265, 276 fizyka 2 0 1 , 233, 296, 305, 313, 321 fizykalizm 175, 225, 2 3 1 , 234, 237, 301, 312, 313 forma logiczna 144 formalizm 206 funkcja; f. zdaniowa (propozycjonalna) 4 2 gatunek (rodzaj) 105 generalizacja, patrz: indukcja, uogólnienie geografia 305 geometria 302; g. a algebra 302; g. ana lityczna
a
wyrażenia
algebraiczne
302; g. Euklidesowa 109, 150 gra
184; 184;
g. g.
językowa w
nauki
180,
183,
przyrodnicze
179,
168,
170; rola znaków w g. językowej 179 gramatyka
155, 296, 297 - 2 9 9 ,
308; g.
logiczna 296; g. uniwersalna 298; po prawność gramatyczna 298;
idea; [Hume] 244, 245; [Kartezjusz, Locke], patrz: dane z m y s ł o w e ; i. wrodzona 299; patrz też: pojęcie idealizm 9, 17, 29, 96, 2 4 0 , 259, 267, 2 7 8 , 322; i. obiektywny (absolutny) 9 4 , 2 4 1 , 280, 289; i. subiektywny 259, 268, 2 8 0 identyczność, patrz: takożsamość identyfikowanie, patrz: rozpoznawanie imitacja, patrz: naśladowanie implikacja (jeśli... to..., okres warunkowy, zdanie warunkowe) 150, 2 9 2 , 302, 309, 316; i. kontrfaktyczna 315, 316; i. materialna 108; i. ścisła 108, 109 impresja [Hume], patrz: postrzeżenie indukcja (generalizacja, uogólnianie) 167, 169, 170, 186, 317, 324, 336 indukcjonizm 169 indywidualność 285 indywiduum, patrz: przedmiot intencjonalność 2 1 1 , 2 1 2 , 2 6 6 intensja 129, 198 intensjonalność 200 interakcjonizm psychofizyczny 265 interes, patrz: korzyść interpretacja 114 - 116 i ntersubiekty w n o ść (intersen sory czność) 158, 277 intuicja 57, 73, 185, 267;
[Collingwood]
Indeks
240; [Kant], patrz: naoczność; i. istotowa 267; i. moralna 266 intuicjonizm (logiczny) 329 irracjonalizm 246 irrealizm 325 istnienie (egzystencja) 76, 100, 2 0 1 , 220, 273,
281 - 285,
307, 312,
3 2 1 ; i. a
istota 2 8 1 ; i. a myślenie 71; i. a po winność 71; i. a posiadanie własności 7 1 ; i. a prawda 74; i. a twierdzenie 7 1 ; i. obiektywne tów
266; i.
przyrodniczych
215;
przedmio i.
własne
(moje) 283; i. w czasie 283; Dlacze go istnieje raczej coś niż nic? 284; zaprzeczenie i. 37 istota
(esencja,
sens
[Heidegger]) "163,
267, 2 8 1 , 3 3 2 - 334, 336; i. (obdarzona
wrażliwością)
czująca
194,
211,
219; i. ludzka, rozumna, patrz: osoba „ja" (słowo) 85 jakość, patrz: własność jasność (myśli, wypowiedzi) 97, 178, 314 jaźń, patrz: osoba jednorożec, patrz: przykłady
filozoficzne
jednostka (ludzka), patrz: osoba jedność; j . nauki 158, 171, 3 0 1 ; j . świata 277 Jemeinigheit język
(bycie zawsze moim) 282
171, 173, 179, 180, 184, 188, 194,
243,
246,
2 9 1 , 298,
300, 304,
311, 321; j . fenomenalistyczny
305,
147; j .
naturalny 2 9 1 , 298, 299, 310, 336; j . potoczny 116, 117; j . publiczny 189; j . sformalizowany
173; augustiańskie uję
pojąć
345
kategoria 224; [Broad] 215; k. metafizy czna 2 5 3 klasa (w sensie logicznym) 42, 4 3 , 161, 163, 164, 173, 198, 2 0 0 , 205, 206, 308, 315, 319; k. a własność 308; k. klas, które nie są swoimi elementami, 4 3 ; k. rządząca i rządzona 2 6 5 ; k. sensoryczna [Carnap] 161; kryterium tożsamości dla k. (logicznych) 308 knowledge by acąuaintance i by description patrz: poznanie przez zazna jomienie i przez opis komprehensja 129 komunikacja, patrz: porozumiewanie się konceptualizacja, patrz: upojęciowienie konceptualizm 13 konieczność 109, 164, 187, 255, 256, 309, 336; k. logiczna 146, 287 konkret, patrz: przedmiot (realny) konkretny, patrz: realny konstelacja (w sensie logicznym) 249 konstrukt rozumu (intelektualny) 198, 323 konstrukcjonizm 328 konstytucja; k. przedmiotu przyrodniczego 277; k. świata 273, 280 kontekst 49, 2 4 1 , 263; k. wypowiedzi 41 kontrtautologia 143 konwencja, patrz: umowa konwencjonalizm 159, 187 korelacja, patrz: współwystępowanie korroboracja 169, 170 korzyść 180, 2 4 2 , 282; k. ogółu 63; k. własna 6 3 , 69, 70 kosmologia filozoficzna 261 kształt 216, 327, 328; k. wizualny 320 kwantyfikacja 308
cie j . 183; funkcja informacyjna j . 294; granice j . 152; struktura j . 297; ucze nie
się j . 300;
behawioralne
kwantyfikator ogólny (dla każdego...) 302
ujęcie
uczenia się j . 299; zasady j . 189; zasa
libertaryzm 288
dy tworzenia (reguły produkcji) wyra
liczba 34, 184; 1. a cyfra 34; 1. a klasa 34; 1. a zbiór 2 0 5 ; 1. niewymierna 150; 1. nieskończona 306 lingwistyka, patrz: językoznawstwo literatura 201 logika XIX, 35, 163, 2 0 1 , 206, 250, 284,
żeń językowych
171,
173, 297, 299;
zasady przekształcania (reguły transfor macji, inferencji) wyrażeń j . 171, 173 językoznawstwo 289, 2 9 1 , 297, 310, 311
346
Indeks
287, 301 - 303, 306, 307, 321; 1. a fi lozofia 22; 1. a matematyka 186; 1. a psychologia 267; 1. formalna 305; 1. matematyczna 205, 206, 297; 1. modalna 109; 1. nauk przyrodniczych 171; 1. świata 277 magia [Collingwood] 243 marksizm XII, 157, 176 marzenie senne 83, 212 maszyna (robot, automat) 272 matematyka XIX, 33, 4 3 , 109, 163, 164, 177, 186, 2 0 1 , 205, 206, 2 4 2 , 266, 2 9 6 , 2 9 7 , 301 - 3 0 3 , 3 0 5 , 308, 319, 3 2 9 ; m. a logika 186; m. a logika formalna 33; m. a psychologia 267; m. stosowana 255 materia (to, co fizyczne, substancja fizy czna) 13, 20, 50, 98, 218, 219, 2 2 1 , 2 6 0 , 2 6 5 ; m. a umysł 206; Materia [James] 97 materializm 29, 96, 227, 232, 235, 259, 3 2 2 , 327; m. dialektyczny X X V ; m. emergentny 219, 222, 238 materiał (artystyczny), patrz: tworzywo mądrość [Collingwood] 247 mentalizm 311 mentalny, patrz: umysłowy, psychologicz ny, idealny metafizyka (filozofia pierwsza) XIX, 57, 6 2 , 144, 158, 163, 198, 2 1 3 , 214, 2 4 6 , 247, 2 4 9 , 254, 255, 260, 2 8 3 , 284, 301; m. a psychologia 250; defi nicja m. 247 metafora 2 4 1 , 3 2 1 , 3 2 4 metafory filozoficzne: drabina [Wittgen stein] 144; duch w maszynie [Ryle] 207 metajęzyk 173 miejsce w polu widzenia 320 milczenie 144, 285 mit (mitologia) 1%, 197, 201, 207, 283; m. przedmiotów fizycznych 313 moc illokucyjna wyrażeń 295 modalność 255
pojęć moment; m. czasowy 320; m. cząstkowy [Quine] 327 monizm 17, 19, 9 2 , 96; m. anomalny 235; m. neutralny XIV, 156, 2 1 9 moralność 24, 54, 6 2 , 7 3 , 9 3 , 107, 134, 137, 285, 288; m. klasy próżniaczej 6 5 ; oświecenie moralne 69; zasada moralna 69; zmysł moralny 16, 134 M-orzecznik [Strawson], patrz: predykat przyrodniczy motyw (działania) 70, 180, 208, 210, 2 3 5 , 256, 2 5 8 , 286, 287; m. prawy 70 możliwość 255, 256, 309; m. a posiada nie własności 7 1 ; m. logiczna 335; m. postrzeżeniowa 320; m. przyrodni cza (empiryczna) 256 możność (mogę) 6 2 , 2 7 1 , 2 8 3 , 2 9 2 mózg, patrz: ośrodkowy układ nerwowy muzyka 2 4 4 my, patrz: każda osoba myśl 189, 2 1 0 - 2 1 2 , 240, 250, 2 6 3 , 264, 2 6 6 , 273; m. a przedmiot 98; m. a świat 9 3 ; m. a wyrażenie 270; m. [Frege], patrz: sąd myślenie; m. a działanie 282; m. history czne 262; m. obiektywne 2 7 3 , 2 7 4 należenie (do zbioru) 308; n. a spełnianie pojęcia 3 0 1 ; własność (zbioru) n. do siebie samego 42; naoczność (intuicja [Kant]) 109, 197 narządy zmysłowe 228, 270 naśladowanie (imitacja) 2 5 2 natura, patrz: przyroda naturalizm; n. etyczny 16; n. laicki 312 nauka 2 4 0 , 2 4 1 , 247, 267, 284, 296, 304, 325; n. a filozofia XIII, 301 nauki; n. dedukcyjne 249; n. przyrodni cze (empiryczne) 2 4 1 , 254, 255, 2 6 1 , 262, 265, 2 8 1 , 308, 312; n. przyrod nicze a nauki społeczne 158; n. przy rodnicze szczegółowe 254; presupozy cję absolutne n. przyrodniczych 2 5 3 ; n. społeczne 281
Indeks
347
pojęć
nawyk 236, 317; n. językowy 318 nazwa 36, 4 0 , 116, 145, 183, 199, 200; n. własna 38, 40, 126, 199, 200, 307, 330 - 332; n. własna a deskrypcja 38, 331; bycie n. a posiadanie znaczenia 200 negacja (nie) 302 neomarksizm 289
operator modalny 309
neutralizm; n. emergentny 2 1 9 ; n. mentalistyczny 219 nic (nicość) 283 - 286 niesprzeczność 3 2 4
osądzeniowce 295
niewyrażalność 116, 117; to, da się powiedzieć (o c z y m m ó w i ć ) , 144, 152, 153; wyrażalność niezależność logiczna 146, 148 nominalizm 1 2 - 14, 205, 308, nonsens ważny 145 norma, patrz: zasada
c z e g o nie nie można patrz też:
opis
186,
188, 197, 3 2 1 - 3 2 3 , 325; o. a
obraz 321; o. doświadczenia cia)
193; o. przyrodniczy
235;
o.
psychologiczny
(przeży
162, 234, (mentalny)
235, 236; o. p. frustracji 2 7 6 opisywanie 180, 295 opłacalność, patrz: korzyść osoba
(ego, Dasein,
(ludzka),
ja, jaźń, jednostka
istota
ludzka
(rozumna),
podmiot, ten, kto widzi) 44, 64, 7 1 , 72,
8 1 , 82, 116, 152-154,
160,
199,
211,
2 1 8 , 2 2 3 , 2 2 5 , 237, 264, 270,
271,
2 7 3 , 276, 277, 2 8 2 , 284, 2 8 5 ,
288, 305; o. a państwo 2 0 3 ; o. nor malna 319
obiektywność 217, 262; o. a subiektyw ność 325 obowiązek 64, 65, 69, 70, 72, 242; po czucie o. 7 0 obraz 321, 324; (dzieło sztuki) 245, 325; [Wittgenstein] 144, 145, 151; o. a opis 3 2 1 ; oddziedziczony o. świata 196; o. świata, patrz: teoria; o. umy s ł o w y (psychiczny, z m y s ł o w y ) 209, 211, 212; o. wewnętrzny 229; o. włas nego (mojego)' ciała 275 obserwacja; o. empiryczna 187; o. testo wa 136 obserwator, patrz: świadek odbiorca dzieła sztuki, patrz: publiczność oddziaływanie (przyrodnicze) 215 odniesienie (znaczenie [Frege]) 145, 199, 217, 2 9 5 , 296, 3 3 0 - 332; o. nazwy własnej 330 odpowiedzialność 256; o. za wybór, jak żyć, 288 okres warunkowy, patrz: implikacja ontologia 308, 313; względność ontologiczna 311, 313
126; inne o. (umysły) 120,
225,
237, 2 7 2 - 274, 276, 2 9 3 , 313;
pierwsza
124, i
151, 154,
(bliźni)
119,
trzecia
o.
163, 224,
gramatyczna
189, 224; stan o. 226; tożsamość oso bowa 85; każda o. (każdy z nas, my) 153, 154, 2 8 2 ostensja (wskazywanie) 185 ośrodkowy
(centralny)
układ
nerwowy
156, 182, 220, 226, 234; stan ośrod kowego
układu n e r w o w e g o 52,
189,
225; procesy i zdarzenia w ośrodko w y m układzie nerwowym 225 otoczenie
(środowisko)
własne
(moje)
227, 228, 287 pamięć 50, 83, 117, 121, 122, 161, 190, 191, 2 1 1 , 278; przedmiot p. 4 4 państwo (kraj) 203, 264; p. a osoby 203; władza państwowa 55 paradoks;
p.
analizy
59;
p.
implikacji
materialnej 108; patrz też: antynomia paradygmat
186
paralelizm psychofizyczny 234, 265 parapsychologia 214, 221 partykularia egocentryczne [Russell] 4 0 percepcja; zob, postrzeganie percept [Russell] 44, 46, 47, 50, 53, 54,
348
Indeks
pojęć
101; p. wystandaryzowany [Ayer] 88; patrz też: postrzeżenie performatyw, patrz: zdanie performatywne perspektywa [Russell] 48, 4 9 pewność 197, 275
porozumiewanie się (komunikacja) 116, 118, 163 porównywanie 180-182 porządek; p. logiczny 161; p. wiedzy 320 P-orzecznik [Strawson], patrz: predykat
piękno 57, 65, 135, 243; kontemplacja p. 64, 65
psychologiczny postanowienie (akt woli, decyzja) 7 2 , 2 3 3 , 292; p. innego człowieka 235 postawa 2 8 2 , 2 8 3 ; p. afektywna 2 1 9 ,
platonizm (realizm platoński) 29, 35, 74, 166, 250, 267, 329 pluralizm 17, 18, 2 1 , 92, 96, 259 podmiot; p. metafizyczny 152, 153; patrz też: osoba podobieństwo 2 3 1 , 232, 321, 332; p. czę ściowe 161; p. rodzinne 184; p. zapa miętane 160 podziw 243; p. a doświadczenie estetycz ne i przyjemność 134 pojęcie (powszechnik) 68, 74, 7 5 , 97, 104, 147, 162, 165, 197, 240, 317, 318, 324, 328; p. błędne 104; p. cza s o w e 283; p. filozoficzne 242; p. jed nostkowe 198-200; p. matematyczne 186; p. metafizyczne 283; p. pierwot ne 302; p. prawdziwe 104; p. przy rodnicze (fizyczne) 156, 189; p. pry watne 106, 107; p. psychologiczne (mentalne) 156, 188, 207, 209, 2 1 1 , 283; p. psychologiczne a przyrodnicze 235; p. weryfikowalne 105; p. wspól ne 119; p. zweryfikowane 105; od krywczość p. 324; spełnianie p. (predykacja) a należenie do zbioru 3 0 1 ; użyteczność p. a j e g o prawdziwość 104; ważność (istotność) p. 324; we ryfikacja p. 104, 107 pole; p. działania 288; p. wzrokowe 218, 275, 276; p. zmysłowe 146, 147, 217, 218, 269 połączenie (suma mereologiczna) przed miotów 319 położenie 278; p. czasowe 278; p. czaso przestrzenne 216; p. świadka (obser watora) 315; p. własne (moje) 264; p. własnego (mojego) ciała 275 pomiar 150, 186
266, 2 8 4 ; p. propozycjonalna 309 postępowanie, patrz: działanie
282,
postrzeżenie (doświadczenie zmysłowe, odczucie [Collingwood], wrażenie) 83, 99, 101 - 103, 110, 111, 116, 146, 156, 167, 188, 189, 2 1 1 , 2 2 6 - 2 2 8 , 2 3 3 , 2 3 7 , 2 3 8 , 245, 2 6 9 - 2 7 2 , 277; p. a inne doznania cielesne 238; p. cielesne, patrz: doznanie cielesne; p. elementarne; patrz: quale\ p. przeszłe (wcześniejsze) 182; p. teraźniejsze (aktualne) 182; p. własności pierwot nej 2 1 6 ; p. wzrokowe a ruchy oczu 237; p o z i o m molekularny p. 220; psychologiczna zasada stałości postrzeżeń 49; strumień postrzeżeń 313 postrzeganie (percepcja) 46, 99, 161, 192, 209, 211, 212, 215-217, 220, 232, 236, 244, 253, 255, 270, 273, 2 7 4 - 2 7 5 280, 293, 323; fenomenalistyczne uję cie p. 245; przyczynowe ujęcie p. 53, 68, 218; reprezentacjom styczne ujęcie p. 9 9 potrzeba, 181; p. duchowa 107; p. moral na 107 potwierdzanie (sądu) 169, 170 powidok 117 powinność 59, 6 1 , 62, 64; p. a możność 7 0 , 7 3 ; p. a przeszłość i przyszłość 72; przedmiot, który powinien istnieć, 71 powszechnik, patrz: pojęcie poznanie 6 7 , 68, 2 6 3 , 2 8 2 , 284; p. a s p o ł e c z e ń s t w o 119; p. dyskursywne referencyjne [Broad] 219; p. intuicyj-
Indeks
ne referencyjne [Broad] 219; p. przez zaznajomienie
44; p. przez opis 44,
53; przedmiot p. (to, c o
poznawane)
68, 255, 263; poznający a przedmiot p. 98; stan (umysłowy) p. 67 pozytywizm XVIII, 155, 178, 261; p. lo giczny
XVIII,
246,
249,
256,
290,
301 pożądanie 62, 65; przedmiot p. 58 pożyteczność 63 pragmatyzm XII, 3, 29, 9 0 - 9 2 , 94, 96, 108,
121, 123,
128,
132,
134,
135,
349
pojęć
prawomocność 324
dedukcyjna
i
predykat (wyrażenie predykatywne) 198, 200, 308; p. ilościowy 318; p. jako ściowy 318; p. jednostkowy opisowy 307; p. przyrodniczy (M-orzecznik [Strawson]) 224; p. psychologiczny (P-orzecznik [Strawson]) 224, 225; patrz też: pojęcie preferencja 235; (logiczna) 318 pre-obiektywność 269 presupozycja, patrz: założenie
164, 175, 177, 313, 314; metoda pra
problem, patrz: zagadnienie
gmatyczna 97, 98, 103, 104
proces (ontologiczny) 199, 2 6 0
pragnienie 54, 6 1 , 62, 70, 121, 134, 138, 211, 212, 229, 234, 2 7 1 , 289 prawda X X , 11, 5 1 , 52, 67, 75, 86, 104, 106,
108,
123,
150,
169,
173,
194,
indukcyjna
projekcja [Goodman], patrz: ekstrapolacja w przyszłość projekt (egzystencjalny) 2 7 3 , 286 proposition
patrz: sąd
195, 206, 2 4 0 , 2 4 1 , 246, 250, 266,
prostota 145, 323; p. a złożoność
284, 329; p. a korzyść 103, 107; p. a
prywatność 217; to, co prywatne 2 0
słuszność [Goodman] 325; p. a wery-
przeciwwartość 132, 134
fikowalność
przedmiot (byt, indywiduum, rzecz) 86, 143, 145, 147, 148, 162, 180, 198, 199, 205, 2 4 1 , 247, 266, 267, 2 7 2 -274, 276, 281 - 284, 2 9 2 , 308, 312, 319, 321, 323, 331; p. a myśl 98; p. a uświadamianie go sobie 76; p. czaso w y 280; p. duchowy 213, 2 2 2 - 2 2 4 ; p. estetyczny 133; symptom przedmiotu estetycznego 3 2 1 ; p. fikcyjny (wyima ginowany) 3 3 1 ; p. filozoficzny 242; p. idealny (abstrakcyjny, mentalny) 103, 198, 2 0 3 , 308, 319, 327; p. in tencjonalny 5 1 , 2 1 1 , 267; p. intensjonalny [Carnap] 198; p. kulturowy 162; p. możliwy 315; p. nadprzyro dzony (realność nadzmysłowa) 107; p. nieobserwowalny (naukowy, teoretycz ny) 53, 112, 127, 168; p. niepostrzegany przez nikogo 279; p. obiektyw ny 199; p. obserwowalny 127; p. pod kontrolą 252; p. podstawowy 224; p. postrzegania 2 1 4 , 277; p. postulowany kulturowy 3 1 3 ; p. postulowany nieredukowalny 312; p. poza granicami
solutna)
107; p. bezwzględna (ab
106; p. nadetatowa
[James]
104; p. obiektywna 325; p, wieczna, patrz: sąd analityczny; absolutystyczne a relatywistyczne ujęcie p. 9; dążenie do p. 277, 323; definicja p. 1 7 3 ; koherencyjne ujęcie p. 30, 75, 159, 171; korespondencyjne poprawność
ujęcie p. 30,
formalna
i
196;
adekwatność
materialna definicji zdania prawdziwe g o [Tarski] 174; pragmatyczne
ujęcie
p. 9 1 , 94, 103; sądy prawdziwe (pra wdy)
wykluczające
się
325;
Prawda
[Frege] 200, 330; patrz też: sąd prawdopodobieństwo 168, 216, 317, 318 prawidłowość
190
prawo 252; p. (do czegoś) 295; p. przy czynowe 234, 2 7 3 , 287; p. przyrodni cze 236, 253, 254; p.
psychofizyczne
2 3 4 - 2 3 6 ; p. p s y c h o l o g i c z n e 235; p. ruchu 257; ustanawianie a odkrywanie p. przyrodniczych
323;
ustanawianie
p. (moralnych) dla siebie 288
183
350
Indeks
doświadczenia 280; p. prosty 183; p. prywatny 208; przyrodniczy (fizyczny, materialny, realny p. z m y s ł ó w , real ność z m y s ł o w a [James]) 11, 45 - 4 8 , 5 0 , 5 3 , 54, 6 8 , 80, 8 1 , 86, 88, 89, 9 9 , 101, 106, 117, 120, 128, 161, 2 1 3 - 2 1 6 , 2 1 8 , 237, 2 7 2 , 2 7 3 , 282, 313; p. przyrodniczy a dane zmysło w e 204; p. przyrodniczy postulowany 3 1 3 ; p. przyrodniczy poza zasięgiem obserwacji 123; pozorne własności p. przyrodniczego a j e g o własności rze czywiste 45; kryterium istnienia (real ności) p. przyrodniczego 128; p. psy chologiczny (mentalny) (to, co men talne) 2 1 1 , 2 3 4 , 2 3 5 ; p. publiczny 191, 192; nienormalny sposób m ó w i e nia o p. publicznym 192; p. realny (konkretny) (concretum) 198, 319, 320, 331; p. (twór) sztuczny 3 3 5 ; p. wyobrażeniowy 2 4 4 ; p. zewnętrzny 9 9 , 216; p. złożony 145, 146; p. zmysłowy (Russell) 48, 4 9 , 162; skut ki p. 97, 98 przedstawienie 99, 266, 328 przekład 204; niezdeterminowanie prze kładu 3 1 0 - 3 1 2 przekonanie (czyjś sąd, przeświadczenie) 51, 67, 104, 193, 195, 227 - 2 2 9 , 234, 289, 305, 310; p. doświadczalne (sprawozdanie z doświadczenia) 124; p. faktualne 196; p. innego człowieka 235; p. moralne 106; p. religijne 106, 107; p. własne (moje) 2 7 5 ; behawiorystyczne ujęcie p. 52, 228; naby wanie przekonań 2 8 2 ; przezroczysta interpretacja p. 310; stan przekonanio wy 67; treść p. 52 przestrzeń 213, 218, 2 7 2 , 282; p. cieles na 275; p. perspektyw 48; p. postrzeżeniowa 5 3 , 54; p. prywatna 48; p. przyrodnicza (fizyczna) 54; p. przy rodnicza a Euklidesowa 109; p. przy rodnicza a p. postrzeżeniowa (percepcyjna) 219; p. zewnętrzna 99, 275
pojąć
przeszłość 1 2 0 - 122, 124, 125, 161, 262, 2 7 8 , 279, 2 8 3 , 286, 287; p. a pra gnienia i cele 121; p. a przyszłość 121, a teraźniejszość 121 przewidywanie 317 przeżycie; totalnej aktywności [Colling w o o d ] 244, patrz też: doświadczenie przyczynowość 216, 233 - 2 3 6 , 248, 2 5 5 -257, 2 8 6 - 2 8 8 , 292, 293; p. mnemiczna [Russell] 50; czynnik przyczyno w y 217; związek przyczynowy 182, 2 1 6 , 2 1 8 ; związek przyczynowy a współwystąpienie (korelacja) przypad k o w e 315 przygodny, patrz: syntetyczny przyjemność 57, 58, 6 2 , 133; p. a po dziw i doświadczenie estetyczne 134; p. fizyczna 65 przykłady filozoficzne: cytryny [Putnam] 333; Czy dobrze jest pożądać pożąda nia rzeczy A ? [Moore] 60; gavagai [Quine] 310, 3 1 1 , 313; gwiazda wie czorna i gwiazda poranna [Frege] 199; jednorożec 35; j ę z y k budowni czego i pomocnika [Wittgenstein] 179; „Każdy kawaler jest nieżonatym mężczyzną". 303; kontynuacja ciągu liczb [Wittgenstein] 184, 185; liczba planet [Quine] 309; moneta jednopens o w a [Russell] 4 8 ; „Obecny król Francji jest łysy". [Russell] 36, 38; Scott, autor Waverleya [Russell] 36, 38; s ł o w o „gra" [Wittgenstein] 184; „Śnieg jest biały". [Tarski] 174; zielobieski i nieblony [Goodman] 317 przypadek 288 przypominanie sobie 190, 191, 2 7 0 przyroda (natura, świat fizyczny) 54, 68, 89, 111, 161, 2 1 4 , 215, 219, 227, 248, 2 5 2 , 2 5 3 , 2 5 5 , 2 5 8 , 2 5 9 , 2 6 1 , 2 7 1 , 277 - 2 7 9 , 2 8 3 , 3 2 1 ; [Merleau-Ponty] 280; p. a sztuka 252; p. nie ożywiona 258; p. zdrowego rozsądku 196, 204, 3 2 1 ; istnienie p. 2 5 3 , 254 przyszłość 122, 161, 278, 279, 2 8 3 , 2 8 6
Indeks
przyzwoitość; granice przyzwoitości lektualnej XIII pseudojakość [Armstrong] 231 pseudoracjonalizacja XIV psychika, patrz: umysł psychognozja 2 6 6
inte
psychologia 250, 267, 323; p. a filozofia 2 5 0 ; p. empiryczna 266; p. postaci 160, 268 publiczność 243, 244, 246; to, c o publi czne 2 0 punkt widzenia 2 7 4 ; p. w. obiektywny (Boga, anioła rejestrującego dzieje świata) 4 1 , 154; p. w. wiedzy 120 pytanie 248, 249, 262; p. egzystencjalne 202; p. metafizyczne 284; p. w e w n ę trzne 201 - 2 0 3 ; p. zewnętrzne 2 0 1 , 202, 2 0 4
351
pojęć
na 2 4 1 , 289; r. wewnętrzna a zewnę trzna 18 relatywizm 136, 198 religia 96, 2 4 0 , 2 4 1 , 2 5 2 , 286; r. a nauki przyrodnicze 251 rodzaj
(gatunek,
332 -335; 315;
normalny
rachunek zdań 302 racjonalizm 1 0 - 12, 17, 96, 298, 322 radykalizm (polityczny) X X V realizm 9, 68, 106, 107, 152, 156, 158, 240, 263, 325, 327; r. naiwny 45, 54; r. platoński, patrz: platonizm; r. przy rodniczy (naukowy) 177 realność (przedmiotu) 111, 2 4 0 , 267; r. absolutna 128; r. obiektywna [Carnap] 198 reakcja; zasada reakcji (trzecia zasada Newtona) 255 redukcja; fenomenalistyczna (do pojęć postrzeżeniowych) 112, 3 0 3 , 3 2 1 ; r. geometrii do logiki 302; r. ontologiczna (do przedmiotów prostszych) 203, 204, 206, 220, 308, 312, 3 1 4 reguła, patrz: zasada relacja (stosunek, związek); r. epistemologicznie pierwotna 160; r. wewnętrz
184; r.
naturalny
a
sztuczny
przedstawiciel
(ele
ment, egzemplarz) r. 333, 334 rodzina (w sensie logicznym)
184
rozciągłość (przestrzenna) 215 rozmiar 216; r. nieskończony 258; r. wi zualny 320 rozmowa 295, patrz też: porozumiewanie się rozmycie (w sensie logicznym) 151 rozpoznawanie
(identyfikowanie)
182,
191; r. operacyjne 335 rozważanie
ąuale ( z m y s ł o w e ) (atom przeżycia, idea prosta [Locke], postrzeżenie elemen tarne) 88, 110, 114, 1 1 6 - 118, 124, 127, 161, 2 0 4 , 2 6 9 , 2 7 1 , 2 7 2 , 320, 328; q. barwy 328
typ)
r. "właściwy
(roztrząsanie)
(w
myślach)
212, 282 rozum 255; Rozum [James] 97 rozumienie 163, 184, 185, 188, 2 1 1 , 251, 279, 306; r. innych osób 116, 274; r. intensji 130; r. pojęcia 120; r. własne (moje)
153; r. zasady
185; r. zdania
85, 329 rozumność (racjonalność) 263 rozumowanie 284 równość 306 równoważność 129; intensjonalna 130 równoznaczność 310;
(synonimiczność)
r. bodźcowa
129,
306; kryterium r.
304 różniczka; rachunek różniczkowy 255 ruch 2 5 2 - 2 5 4 , 2 5 8 ; własnego
(mojego)
ciała 271 rzecz; rz. dla nas 109; rz. (sama) w so bie 109, 123, 259, 2 7 3 , 282, 286; rz. (sama) dla siebie 273, 279, 282, 286; patrz też: przedmiot, przedmiot przy rodniczy rzeczywistość, patrz: świat Rzeczywistość [Bradley i Royce] 9 2 , 93 rzemiosło {techne)
243, 2 4 4
352
Indeks
Sachverchalten patrz: fakt samoobjaśnianie 263 samooczywistość 2 6 6 samopoznanie 241, 265 samoróżnicowanie 253 samoświadomość 245, 273 samouzasadnianie 266 samowiedza (wiedza o sobie samym) 2 6 4 Satz patrz: sąd sąd (zdanie [Wittgenstein], myśl [Frege]) 15, 5 1 , 6 8 , 7 5 , 85, 144, 151, 152, 159, 174, 198, 200, 2 0 2 , 2 0 3 , 247, 249, 2 5 1 , 279, 304, 316; s. a poste riori (aposterioryczny) 164; s. a prio ri (aprioryczny) 102, 130, 131, 157, 176, 187, 303; s. a zdanie 212; s. analityczny (konieczny) 109, 129-131, 157, 164, 202, 304, 305, 3 3 1 , 332; s. analityczny a syntetyczny 164, 177, 187, 197, 303, 309, 315; s. atomowy (elementarny) 143, 145 - 148, 150, 151, 183; s. czasowy 123; s. dobrze potwierdzony 111; s. empiryczny 110, 112, 113, 195, 206, 331; s. estetycz ny 175; s. etyczny 175; s. filozoficz ny 172; s. gramatyczny 195; s. histo ryczny (o przeszłości) 122, 164, 262; s. lingwistyczny 60; s. logiczny 144, 157; s. matematyczny 144, 157, 186, 329; s. metafizyczny 250; s. moralny (o wartościach) 133, 134, 136; s. mo ralny a naukowy 136; s. moralny a opisowy 6 2 ; s. moralny a postrzeżeniowy 136, s. niepowątpiewalny X X , s. o perceptach 50; s. o przedmiotach przyrodniczych 5 0 ; s. o przyszłości 72; s. o tendencji 237, 258; s. obser wacyjny 158, 315; s. ogólny (hipoteza projekcyjna) 317, 3 1 8 ; potwierdzenie (pozytywny przypadek) s. ogólnego 317; sądy ogólne wykluczające się (konkurencyjne) 318; s. pierwotny (bazowy, podstawowy) 156, 161, 167, 168; s. postrzeżeniowy (ujmujący da
pojęć
ne z m y s ł o w e ) 4 7 , 83, 87, 89, 156, 162, 170, 226; s. probabilistyczny 110; s. przyczynowy jednostkowy 234; s. przyrodniczy 156, 158, 248; s. psy chofizyczny 237; s. semantyczny 303; s. subiektywny 134; s. syntetyczny (przygodny) 78, 307; s. syntetyczny a priori 109, 156, 163; s. ujmujący (opisujący) dane z m y s ł o w e 175; s. uj mujący doświadczenie a sąd teoretycz ny 113; s. ujmujący myśl 155; s. uj mujący uczucie 155; s. wewnętrznie sprzeczny 108, 129; s. złożony 143, 149; forma logiczna s. 4 1 , 184; for ma logiczna s. a fakt 4 1 ; forma logi czna s. a forma gramatyczna zdania 4 1 ; patrz też: przekonanie sceptycyzm X X , 10, 68, 94, 96, 262 scholastyka 211 semantyka 173, 198; s. ogólna 145 sens, patrz: znaczenie; [Heidegger], patrz: istota sentence patrz: zdanie siła bezwładności 257 Sinne, patrz: znaczenie składnia (budowa (struktura) znaku, syntaktyka) 171, 198, 297, 318, 321; s. logiczna 296 skończoność (metafizyczna) 285 słowo, patrz: wyrażenie słuszność [Goodman] 3 2 4 ; s. a prawda [Goodman] 325; patrz też: działanie smak a dotyk 237 socjalizm X X I V , X X V , 55
158; s. cechowy
solipsyzm 151 - 154, 268, 272, 280, 282; s. metodologiczny 160 spełnianie; s. funkcji 173; s. pojęcia 75 spojrzenie innego człowieka 276 społeczeństwo 280, 286 sposób mówienia (tryb) materialny i for malny 172 spójność, patrz: niesprzeczność sprawa, patrz zagadnienie sprawstwo 256, 292
Indeks
sprawiedliwość 55, 132, 137
353
pojęć
świadectwo 329; ś. historyczne 249; skła
stado ludzkie 2 8 6 stała indywiduowa 198 stan rzeczy (fakt) 52, 102, 122, 143-147, 150, 156, 159, 242, 305; s. rz. a wartość 296; s. rz. empiryczny 153; s. rz. obserwowalny 124; s. rz. przy rodniczy (fizyczny) 326; stosunek; s. idei [Hume] 102, 146; patrz też: relacja struktura 151, 162, 163, 321, 332 strukturalizm 289 stwierdzanie 294 stworzenie 259; s. przyrody 252; s. świa ta 253, 324 subiektywizm 74 subiektywność 217, 2 6 2 , 274, 275, 278; s. a obiektywność 325 substancja (materiał, tworzywo) 13, 145, 218, 255; s. materialna, przyrodnicza, patrz: materia; s. neutralna 219 sumienie 315 sygnifika 177 sygnifikacja 129 symbol; s. niekompletny [Russell] 37; patrz też: znak symbolizowanie (bycie znakiem) 321 synonimiczność, patrz: równoznaczność system 200, 242, 323; s. partykularystyczny 319, 320; s. prawdziwy 171; s. realistyczny [Goodman] 320; s. sym boliczny 300; s. zamknięty 234, 235; niezupełność s. aksjomatycznego 165; ocena prawdziwości s. 196; patrz też: układ sytuacja własna (moja) 287 szczęście 62, 6 9 sztuka 2 4 0 , 2 4 1 , 2 4 3 , 2 4 4 , 2 4 6 , 3 2 3 , 324; sz. a przyroda 252; sz. a rze miosło 243; sz. przedstawiająca 243
danie ś. 295; ś. fizjologiczne
193; ś.
telepatyczne 193 świadek (obserwator) 112, 113, 215, 217, 2 7 1 ; ś. idealny 127, 164; ś. normalny 136,
230;
ś.
rzeczywisty
164;
ś.
uprzywilejowany 126, 127 świadomość 76, 209, 215, 220, 222, 256, 2 7 1 , 2 7 2 , 279, 2 8 1 ; próg ś. 245; ś. upływu czasu 2 7 1 , 278; ś.
własnego
ciała 274; ś. własnego miejsca
274;
patrz też: umysł świat 7 5 , 93, 106, 143, 152, 153, 183, 274, 280, 283, 285, 288, 323, 325; ś. a język
197; ś. absolutny
106; ś. fi
zyczny, postrzegany, patrz: przyroda; ś.
intersubiektywny
(wspólny)
119,
2 7 4 , 275; ś. ludzki 264; ś. metafizy czny 242; ś. możliwy
129, 256, 323,
330, 3 3 1 , 336; ś. m o ż l i w y 3 3 5 ; ś. postrzeżeń
logicznie
161; ś. publiczny
119;
ś.
rzeczywisty
331;
ś.
własny
241,
(mój)
323,
152,
326,
153;
ś.
zewnętrzny 82, 106, 2 4 1 ; ś. zdrowego rozsądku 50; sentymentalne
i oschłe
ujęcie ś. 95 światopogląd 23 tautologia
(sąd z konieczności
prawdzi
w y ) 108, 139, 144, 146, 157, 187 takożsamość (identyczność) 2 3 2 techne,
patrz rzemiosło
teizm XII, 26 teologia
XIX,
26,
107;
[Collingwood]
247 teoria
188,
mnogości
197, 307, 308, 312, 3 1 3 ; t. 3 0 1 ; t.
przyrodnicza
112,
128, 234, 2 6 1 , 262; t. złożonej cało ści [Broad] 221; patrz też: ujęcie teraz, patrz: teraźniejszość
śmierć 285, 286; ś. a wybór własna (moja) 285 śnienie, patrz: marzenie senne środek (do celu) 243
285;
ś.
teraźniejszość (teraz, współczesność)
122,
2 6 3 , 278-280, 283, 286, 287; t. złud na 271, 279 termin;
[Russell]
35;
t.
jednostkowy,
354
Indeks
patrz nazwa własna; patrz też: słowo, wyrażenie tomizm XII, XIII tożsamość (identyczność) 78; [Wittgen stein] 144, 146, 147 treść [Schlick] 163 Troska [Heidegger] 282 Trójca Święta 2 5 4 trwanie 215 tryb; patrz: sposób mówienia twierdzenia filozoficzne: „ B ó g istnieje". 250; „Cogito ergo sum" [Kartezjusz] 268; „Das Nichts selbst nichtet". {Heidegger] 2 8 4 ; „Esse est percipi". [Berkeley] 76; „O c z y m nie można mówić, o tym trzeba milczeć". [Witt genstein] 144 twierdzenie 174; patrz też: sąd tworzywo (artystyczne) 2 4 3 , 245 twórczość 260 typ 4 2 ; teoria typów też: rodzaj
36, 4 2 - 4 4 ; patrz
uczenie się i uczenie innych o s ó b słów odnoszących się do własnych postrzeżeń 192 uczucie (emocja) 50, 5 2 , 99, 175, 189, 210, 212, 217, 227, 250, 321 umowa (konwencja) 301 - 3 0 3 , 3 1 1 ; 130, 303
151, 168, 171, 188, u. j ę z y k o w a XIX,
U m o w a P [Tarski] 174 umysł (duch, dusza, e g o , inteligencja, podmiot, psychika, świadomość) 20, 5 0 , 5 1 , 7 5 , 80, 98, 99, 101, 102, 113, 152, 209, 2 1 1 , 2 1 2 , 2 2 0 - 2 2 2 , 2 2 6 , 2 3 4 , 2 4 1 , 2 5 2 , 2 6 0 , 2 6 5 , 271 -274, 2 7 8 - 2 8 0 , 286, 300; u. a ciało 207; u. a materia 206, 259; u. a ośrodkowy układ nerwowy 233; u. hi storyczny 2 6 3 ; u. innego człowieka 162; u. jako przedmiot (byt) 211; u. ludzki 299; czynność umysłowa 2 1 1 , 212; proces umysłowy 2 0 9 - 2 1 1 , 225, 226; stan u. (mentalny, subiektywny,
pojęć
świadomości) 67, 100, 125, 189, 209, 2 1 5 , 2 2 4 - 226, 2 3 2 , 2 7 0 , 278; sub stancja u m y s ł o w a (mentalna) 101; substancjalne ujęcie u. 102; własny teraźniejszy stan u. i własna teraźniejsza czynność umysłowa 44; zdarzenie (akt) u m y s ł o w e (mental ne) 52, 156, 208, 215, 217, 225, 2 3 4 -236; zdarzenia i procesy umysłowe a ruchy ciała ludzkiego 2 3 3 ; zdarzenia u m y s ł o w e a zdarzenia przyrodnicze 234; U m y s ł [Royce] 9 3 umysłowość; u. miękka 96, 107; u. twar da 96 unifikacja 177 uogólnianie, patrz: indukcja uogólnienie (generalizacja) przypadkowe i o postaci prawa 258 upojęciowienie (konceptualizacja) 271 utwór; u. literacki 245; u. muzyczny 244, 245 utylitaryzm 55, 64, 72, 7 3 , 137 uzasadnianie X X , 112, 167, 168, 170, 215, 263 uznawanie (sądu) (zajęcie stanowiska po znawczego) 167, 275, 305, 306, 317, 329; u. implikacji (okresu warunko wego) 316 wartość 1 3 2 - 135; w. a stan rzeczy 296; absolutna 288, 289; w. estetyczna 133, 322; w. instrumentalna 133; w. logicz na 180, 249, 250, 293, 294, 324, 329, 330, patrz też: prawda, fałsz; w. moja (mnie samego) 276; w. obiektywna 136; w. wewnętrzna 133; w. zmiennej 307; doświadczenie w. a. postrzeżenie 132; wartościowanie 132 warunek; w. prawdziwości 123, 126, 153, 178, 329; w. przyrodniczy wystarcza jący 257, 258 wątpienie 193, 195, 196, 212; w. w e własne doświadczenia 193 wcześniejszość 278, 279 werbalizm XIV
Indeks
355
pojęć
weryfikacja 75, 111-113, 123, 164, 178 weryfikowalność XIX, 156, 166, 167,
wrażenie
256, 329; w. publiczna 236 wiara 2 1 2 , 2 5 3 , 254; w. a estetyka 94,
wrażliwość [Broad] 219
95; w. a logika 94, 95; uznawanie w. za prawdę 2 5 1 ; w. religijna 214; zła w. 288 wiarogodność 169, 170, 324
wspominanie, patrz: przypominanie sobie
wiedza (ogół przekonań) 67, 73, 109, 163, 194, 195, 256, 259, 264, 277, 294, 305, 312, 321; w. dotycząca doświad czenia 106; w. o innych umysłach 193; w. o przeszłości 120; w. obie ktywna 2 7 4 ; w . potoczna 118; war tość w. 132; patrz też: poznanie wielkość (moralna); coś, ponad co nic w i ę k s z e g o nie m o ż e być pomyślane 251 wieloznaczność systematyczna 4 3 wina 285, 286 witalizm 260, 322 własność (jakość) 4 2 , 58, 117, 135, 148, 198 - 2 0 0 , 2 0 3 , 2 1 6 , 2 2 0 , 2 7 3 , 277, 308, 323, 331, 333, 334, 336; w. em piryczna 134; w. konieczna 3 3 2 ; w. naturalna 57, 6 1 ; w. obiektywna 135; w. obserwowalna 127; w. pierwotna 216; w. postrzeżeniowa (zmysłowa) 161-163, 216, 2 3 1 , 269, 320; w. pozanaturalna 57, 6 1 ; w. przestrzenna 216; w. przyrodnicza (cielesna, fizy czna, materialna) 220, 2 2 1 , 2 2 3 , 224, 238; w. przyrodnicza a psychologicz na 225; w. psychologiczna (mentalna) 221, 223, 225, 238; w. psychologicz na a przyrodnicza 222, 237; w. subie ktywna 135; w. wewnętrzna 46, 5 3 , 78, 135, 2 1 5 ; w. wtórna 216, 229, 232, 259 wnioskowanie 215; zasady (reguły) w. 324 wola 210, 2 1 1 , 237; dobra w. 6 2 ; wolna w. 54, 96, 292; akt w. 2 1 0 wolność 55, 70, 276, 2 8 6 - 2 8 8 ; w. myś lenia 116
[Hume]
244,
245,
patrz
też:
postrzeżenie wskazywanie, patrz: ostensja współczesność, patrz: teraźniejszość współprzynależność nego
przedmiotów do
przedmiotu
in
(mereologiczna)
320 współuznawalność
(współakceptowalność)
(sądów) 316 współwystąpienie przypadkowe a związek przyczynowy 234 współwystępowanie a tożsamość 234 wszechświat, patrz: świat wybór 2 8 3 , 286; w. fundamentalny
287,
288 wyczucie, patrz: intuicja wyjaśnianie
188
wykładniowce 295 wynikanie logiczne 108 wyobrażenie 44, 50, 52, 189, 227, 2 4 0 wyobraźnia 2 1 1 , 212, 244, 245 wypowiedź 293; w. konstatująca [Austin] 294; patrz też: zdanie wyrażalność;
to, co jedynie
można
po
wiedzieć, 163 wyrażanie (uczuć) (ekspresja) 2 4 3 , 2 4 4 , 246, 3 2 1 , 3 2 4 wyrażenie 129,
( s ł o w o , termin) 5 2 , 60,
172,
180,
128,
198, 2 9 2 , 308, 3 3 3 ;
w. de notujące 4 0 ; w.
doświadczalne
172; w. etyczne 61; w. logiczne 302; w. modalne 256; w. nazwo w e a ter min [Russell] 36; w. n a z w o w e a pre dykat 307; w. numeryczne 4 3 ; w. od noszące się do własnych (moich) my śli i postrzeżeń
188; w.
predykatyw-
ne, patrz predykat; w. sprawcze 295; w. wskazujące 4 0 , 88, 116, 125, 126, 279, 307; w. zdaniowe, patrz: zdanie; wyrażenia równoznaczne
(synomiczne)
304 wzorzec (własności) 181; w. moralny 288
356 zachodzenie na siebie przedmiotów reologiczne) 319, 320 zachowanie 207, 2 0 9 - 2 1 1 , 217, 226, 289; z. innego człowieka z. j ę z y k o w e (werbalne) 227, 306; z. społeczne 2 9 5 ; patrz działanie zachowaniowce 295 zadowolenie 136-138
Indeks
(me220, 272; 235, też:
zagadnienie; z. dyspozycji 318; z. filozofi czne 2 9 1 ; z. implikacji materialnej 150; z. indukcji 169; z. istnienia, we wnętrzne i zewnętrzne 200; z. moral ności XIII, X V ; z. możliwości 318; z. obiektywności XIII, 9; z. podstawowe XIV; z. powszechników 12, 14, 27; z. prawdy 27; z. projekcji 318; z. przed miotów postrzegania XIV, z. przedmio tów przyrodniczych XIV; z. psycho fizyczne XIV; z. rozumienia wyrażeń X V ; z. tożsamości wewnętrznej 27; z. uzasadnienia XIII; z. wartości poznaw czej postrzeżeń XIV; z. wolnej woli 25; z. znaczenia X V zaimek wskazujący, patrz: wyrażenie wskazujące założenie; z. fundamentalne 2 8 1 ; z. pyta nia (presupozycją) 248, 2 5 1 ; z. pyta nia, absolutne 248, 249; z. pytania, względne 248 zamiar 210, 2 1 1 , 235; wyrażanie z. 295 zasada (norma, reguła) 187; z. matematy czna 186; z. pomiaru 186; z. porozu miewania się 186; z. tolerancji 2 0 2 , 2 0 3 ; z. w y ł ą c z o n e g o środka 307; przyjęcie (zaakceptowanie) z. 186 zaznajomienie [Broad] 219 zbiór 165, 2 0 5 ; rachunek zbiorów patrz też: klasa
173;
zdanie XIX, 129, 143, 144, 145, 174, 298, 3 1 1 , 330; z. a nazwa własna 330; z. analityczne XIX, 306, 311; z. bodźcowo analityczne 306; z. empiry czne XIX, 178, 196, 197; zasada sprawdzania zdań empirycznych 197;
pojęć z. metafizyczne 144, 167; z. nauk przyrodniczych 162; z. naukowe 167; z. o dyspozycji 309; z. o dyspozycji do zachowania 208; z. o myśli 125, 126; z. o uczuciu 125, 126; z. oznajmujące 198; z. performatywne 294; z. pierwotne (bazowe) 187; z. prawdzi w e 174; z. przedmiotowe 172; z. pseudoprzedmiotowe 172; z. semanty czne 171; z. syntaktyczne 172; z. syntetyczne X I X ; z. wartościujące XIX; z. warunkowe, patrz: implika cja; forma gramatyczna z. 4 1 ; grama tyczny czas z. a j e g o znaczenie 125; interpretacja z. 125; okoliczności wy powiedzenia z. 180; skutek wypo wiedzenia z. 180; wypowiedzenie z. 125; w y p o w i e d z e n i e z. s e n s o w n e g o (posiadającego znaczenie) 210; z. równoznaczne (równoważne werbalnie) 171; patrz też: sąd zdarzenie 222, 225, 235, 238, 248, 253, 254, 257, 2 6 1 , 278, 283; z. obserwo walne 127; z. przeszłe 123; z. przy rodnicze (fizyczne) 189, 235, 256, 264; z. teraźniejsze 123; z. zależne od działania przyczyn i zależne od działania praw [Newton] 257 zdrowy rozsądek 4 5 , 79, 80, 83-85, 89, 106, 114, 121, 122, 194, 200, 2 1 3 , 231 ze wnętrzność (względem osoby) 288 zjawisko; z. a przedmiot 110; patrz też: dane z m y s ł o w e zło 55, 63, 93, 132 złudzenie 68, 110; z. wzrokowe 269 zmiana 186, 257, 334 zmienna 148, 307; zakres zmienności
z.
308 zmysłowy, patrz: postrzeżeniowy znaczenie (sens) 15, 85, 1 4 4 - 146, 150, 152, 163, 167, 174, 178, 179, 187, 190, 199, 2 0 0 , 2 4 0 , 2 5 1 , 270, 2 7 1 , 2 9 5 , 2 9 6 , 3 0 3 , 3 0 4 , 306, 318, 329, 330; [Frege] patrz: odniesienie; z. a
Indeks
weryfikowalność 123, 126;- z. anality czne 129; z. bodźcowe 306; z. empi ryczne zdania XIX, z. intensjonalne 130; z. interpretacji teorii 112; z. lingwistyczne 130; z. lingwistyczne a sensowe 131; z. moralne sytuacji 287; z. nazwy 37, 40, 145; z. nazwy a jej denotacja 36; z. pierwotne 256, 258; z. postrzeżenia 228; z. sensowe 130; z. wyrażenia (słowa) 130, 199, 270, 292, 333, 334; z. zdania 87, 123 - 125, 143, 180, 200, 328; z. zdania a chwila jego wypowiedzenia 126; z. zdania empiry c z n e g o 110; z. znaku 303; behawio ralne kryterium z. 312; cztery aspekty z. 128; kryterium z. 167; posiadanie z. a bycie nazwą 200; pragmatyczne ujęcie z. 98; weryfikacyjne ujęcie z.
pojęć
357
3 0 1 ; wspólnota znaczeniowa 311; za sady (reguły) znaczeniowe 171 znak (symbol) 146, 183, 190, 237, 300, 3 2 1 ; z. a nazwa 36; z. nazwowy po siadający konotację 38; z. pierwotny 145; użycie z. 191 zobowiązanie 64, 65, 295; z. ontologiczne 307, 308, 311; stan moralnego z. 69, 71 zobowiązaniowce 295 związek, patrz: relacja życie 258, 2 6 0 , 265, 279, 285, 287; ż. bezcielesne 222; ż. odczucia [Colling w o o d ] 2 4 5 ; ż. pośmiertne 2 1 4 , 2 2 1 ; ż. w świecie 274; autentyczny sposób ż. (prawdziwe ż.) 286; sposób ż. 289; przedmiot ożywiony 75
W y d a w n i c t w o N a u k o w e P W N Sp. z o.o. W y d a n i e pierwsze Arkuszy drukarskich 2 4 Skład LogoScript D r u k u k o ń c z o n o w październiku 1997 r. Wrocławska Drukarnia
Naukowa