Rozdział
1
Vincent E v e r e t t s i e d z i a ł w swoim powozie po przeciwnej s t r o n i e ulicy, na wprost wytwor...
16 downloads
711 Views
697KB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
Rozdział
1
Vincent E v e r e t t s i e d z i a ł w swoim powozie po przeciwnej s t r o n i e ulicy, na wprost wytwornej
londyńskiej
rezydencji.
Chociaż
wieczór b y ł m r o ź n y - chyba j e d e n z najmroźniejszych tej
zimy,
u c h y l i ł szybę, żeby wyraźniej widzieć drugą s t r o n ę . N i e z d z i w i ł by się, gdyby nagle z a c z ą ł sypać śnieg. N i e do k o ń c a w i e d z i a ł , co tutaj robi i dlaczego n a r a ż a się na kaprysy p o g o d y . N i e w ą t p i ł , że jego s e k r e t a r z , H o r a c y D u d l e y , doręczy z a w i a d o m i e n i e , dające l o k a t o r o m d o m u dwa d n i na wy p r o w a d z e n i e s i ę . P r z e c i e ż n i e z a l e ż a ł o m u , żeby być świadkiem kolejnego p o s u n i ę c i a , k t ó r e g o c e l e m b y ł o z n i s z c z e n i e m i e s z k a jącej
w
tym
domu
r o d z i n y Ascotów.
R o b i ł to
chyba bardziej
z n u d ó w , z braku lepszych p l a n ó w na t e n wieczór. N a w e t decyzja d o p r o w a d z e n i a do ruiny tej nie
wynikała
z
emocji.
Vincent
nie
w ł a ś n i e rodziny
doświadczył
żadnych
przykości od czasów d z i e c i ń s t w a , n i e c h c i a ł też nigdy więcej d o z n a ć p o d o b n e g o b ó l u . Z n a c z n i e , ale to z n a c z n i e ł a t w i e j b y ł o żyć z
zatwardziałym
sercem,
upraszczając
sprawy,
traktując
eksmi
sję r o d z i n y p r z e d świętami Bożego N a r o d z e n i a jako coś z g r u n tu n a t u r a l n e g o i l o g i c z n e g o . N i e , m e t o d y c z n e n i s z c z e n i e Ascotów p o z b a w i o n e b y ł o wszel kiej e m o c j i , m i a ł o n a t o m i a s t c z y s t o osobisty c h a r a k t e r . S t a ł o się tak za sprawą Alberta, m ł o d s z e g o b r a t a V i n c e n t a , który c a ł ą wi ną za swoje n i e p o w o d z e n i e w i n t e r e s a c h i b a n k r u c t w o f i n a n s o we o b a r c z y ł G e o r g e ' a Ascota. Lwią część
odziedziczonego
spadku Albert
s t r a c i ł wyłącznie
z w ł a s n e j winy. N a u c z y ł się j e d n a k czegoś na p o p e ł n i o n y c h b ł ę -
7
d a c h . Ze s k r o m n y c h resztek ojcowizny p r ó b o w a ł u r u c h o m i ć i n -
t r w a ł e g o nawyku, b y ł o też kwestią d u m y . F a k t , że G e o r g e Ascot
t e r e s , który m i a ł mu zapewnić u t r z y m a n i e , a także u n i e z a l e ż n i ć
b e z k a r n i e z n i s z c z y ł jednego z E v e r e t t ó w , p r z y n o s i ł ujmę d o b r e
go od V i n c e n t a , u którego b y ł wiecznie z a d ł u ż o n y . Odzyskałby
m u i m i e n i u V i n c e n t a . P o k a ż e m u w i ę c , c o potrafi. T o b y ł a o s t a t
także p o c z u c i e w ł a s n e j
nia r z e c z , jaką m ó g ł zrobić
godności.
Z a k u p i ł więc kilka frachtow
ców i o t w o r z y ł niewielką agencję w P o r t s m o u t h . jednak,
że
Ascot,
mający
podobne
Okazało
przedsiębiorstwo
p r z e l ą k ł się konkurencji i przy każdej
się
handlowe,
okazji t o r p e d o w a ł wysiłki
Alberta, c h c ą c go z ł a m a ć , n i m t e n jeszcze r o z p o c z ą ł d z i a ł a l n o ś ć . Te szczegółowe informacje p o c h o d z i ł y z listu Alberta, i b y ł o
dla Alberta - wziąć odwet na Asco-
cie i o d p ł a c i ć mu tą samą m o n e t ą . Akurat wtedy, gdy po
drugiej
s t r o n i e ulicy D u d l e y p u k a ł do
drzwi, z a c z ą ł sypać oczekiwany śnieg. B i a ł e p ł a t k i p o p s u ł y wi d o c z n o ś ć , niemniej
Vińcent d o s t r z e g ł powiewającą s p ó d n i c ę , co
z n a c z y ł o , że drzwi o t w o r z y ł a k o b i e t a . A więc Ascota m o ż e n i e
to wszystko, co z o s t a w i ł po s o b i e , z a n i m z n i k n ą ł - to i olbrzy
być
m i e d ł u g i , o których zwrot b e z u s t a n n i e dobijano się do drzwi
w pierwszym tygodniu września i m n i e j
Vincenta.
c a c h m i a ł wrócić do Anglii. Jego n i e o b e c n o ś ć u p r a s z c z a ł a akt
Vincent o b a w i a ł
się,
że Albert się w y n i ó s ł ,
aby bez
w
domu.
Podobno
wypłynął
na jednym więcej
z
frachtowców
po t r z e c h miesią
r o z g ł o s u p o p e ł n i ć samobójstwo, gdzieś, gdzie n i e z o s t a n i e o d n a -
zemsty.
leziony, jak się n i e j e d n o k r o t n i e
stawców o d m ó w i ł o u d z i e l e n i a mu kredytu i że s t r a c i ł swój d o m ,
odgrażał.
m o g ł y z n a c z y ć o s t a t n i e s ł o w a listu Alberta:
C ó ż bowiem i n n e g o „ W i d z ę tylko jeden
s p o s ó b , by już nigdy n i e sprawiać Ci k ł o p o t u i n i e być c i ę ż a r e m dla
Ciebie"!
Gdy
nie mogąc wypłacić Vincent n i ę po
Ś m i e r ć Alberta o z n a c z a ł a odejście
nie
dzisiejszym
Dzisiejsza
eksmisja
V i n c e n t a , c h o ć , mówiąc s z c z e r z e , tak n a p r a w d ę n i e c z u ł się on
trwających
wiele
nigdy częścią swojej
nującą,
wodowała
większej
r o d z i n y , więc o b e c n a strata n i e p o -
różnicy.
Rodzice
zmarli
po
osiągnięciu
przez niego p e ł n o l e t n o ś c i , w o d s t ę p i e jednego r o k u , pozostawia jąc jedynie
dwóch
synów.
Nie
mając
żadnych krewnych,
nawet
skoro
okaże
się,
że
wieczorze, była
tygodni odbywała
decyzji, czy
też
decydującym przygotowań, się p o d
W tej
kontynuować
czekać
na powrót Ascota.
uderzeniem, tyle
że
kampa
kulminacją
mało
satysfakcjo
Ascota,
bez jego
N i e p a l i ł się do n i e j , n i e r o b i ł t e g o nigdy w p r z e s z ł o ś c i , i p r a w d o c z u ł , że tym r a z e m
li ś c i s ł o ś c i , z a l e ż n o ś ć , z drugiej jednak strony Albert o c z e k i w a ł ,
szybciej
że świat i wszystko,
mu p r z y s ł u g i , przebywając poza krajem
wpojone mu przez r o d z i
czy
chwili c a ł a ta zemsta n a p a w a ł a Vincenta n i e s m a k i e m .
że jest i n a c z e j . M o ż e jego brat c z u ł tę bliskość, albo r a c z e j , gwo
k ó ł niego - g ł u p i e p r z e ś w i a d c z e n i e ,
do-
wiedzy.
podobnie
się kręcić w o -
dotychczasowych
nieobecność
tych dalszych, bracia p o w i n n i byli być sobie bliscy. O k a z a ł o się,
co się na n i m znajduje, musi
wielu
żądanych pieniędzy.
podjął jeszcze
osoby z rodziny
własnej
ostatniej
wróci,
więcej
załatwić
czegoś takiego n i e p o w t ó r z y . i
musi zamknąć
Nie,
po
prostu
to z r o b i ć . A z a t e m trzeba to jak n a j sprawę.
Ale Ascot n i e
wyświadczył
d ł u ż e j , niż p r z e w i d y w a ł .
Do tego czasu p o w i n i e n już w r ó c i ć . Vincent l i c z y ł na to . C z e -
c ó w , dla których b y ł radością, maskotką i u l u b i e ń c e m . Vincenta
k a n i e n i e b y ł o c z y m ś , co d o b r z e z n o s i ł . C z e k a n i e zaś w p o w o
traktowali
jak
z i e , na c h ł o d z i e , gdy jego o b e c n o ś ć b y ł a z b y t e c z n a , a on n a d a l
Właściwie
nigdy
zamkniętego go
nie
w
sobie,
nudnego
spadkobiercę.
zauważali.
n i e b y ł pewny, dlaczego t u siedzi, z a c z y n a ł o g o z ł o ś c i ć , tym b a r
Aż dziw, że Vincent n i e z n i e n a w i d z i ł b r a t a , ale w tym celu trzeba
doświadczać
uczucia
nienawiści.
Na
tej
samej
zasadzie
n i e z r o d z i ł a się w n i m także m i ł o ś ć do tego s ł a b e g o c z ł o w i e k a , jakim b y ł jego b r a t , a jedynie t o l e r a n c j a , ponieważ b y ł „ r o d z i -
dziej
że D u d l e y tak strasznie m a r u d z i ł z p r z e k a z a n i e m tego wy-
p o w i e d z e n i a . Jak d ł u g o , d o p i o r u n a , m o ż n a wręczać kawałek p a pieru! Wreszcie po drugiej
s t r o n i e ulicy z a m k n ę ł y się drzwi.
k r e t a r z V i n c e n t a s t a ł tam n a d a l , twarzą w i c h s t r o n ę , n i e r u c h o m y .
ną". U n i e s i e n i e się h o n o r e m za b r a t a w y n i k a ł o raczej z d ł u g o 8
Ale se-
9
W y p e ł n i ł swoje z a d a n i e czy też drzwi z a m k n ę ł y się p r z e d n i m ,
dziej
z a n i m z d ą ż y ł t o zrobić ? C o t e ż , d o d i a b ł a , t a m r o b i , stercząc b e z -
z zimna.
czynnie
na
-
śniegu?
szę
o co c h o d z i , gdy D u d l e y wreszcie się o d w r ó c i ł i r u s z y ł w jego Dudleyowi
Bardziej
-
Jeszcze nigdy w życiu n i e p o s t ą p i ł e m tak n i k c z e m n i e , p a n i e ,
nigdy też więcej n i e u c z y n i ę n i c z e g o p o d o b n e g o . O d c h o d z ę . P a t r z ą c n a n i e g o , Vincent u n i ó s ł pytająco brwi. -
O d c h o d z i s z , bo...?
-
Jutro
rano
z ł o ż ę na p a ń s k i m biurku oficjalną rezygnację.
Vincent d e l e k t o w a ł się przez chwilę s m a k i e m o s ł u p i e n i a . N i e c z ę s t o się z d a r z a ł o , żeby go coś aż tak z a s k o c z y ł o . Ale po c h w i li w r ó c i ł o p o p r z e d n i e zniecierpliwienie. -
N i e c h p a n wsiada d o t e g o c h o l e r n e g o p o w o z u , D u d l e y . W y -
t ł u m a c z y się p a n , ale n i e m u s i p a n stać n a t y m p r z e k l ę t y m ś n i e gu. -
N i e , p a n i e - o d p a r ł sztywno D u d l e y . - P o s t a r a m się na w ł a s -
n ą r ę k ę d o s t a ć d o d o m u , uprzejmie p a n u dziękuję. -
To n o n s e n s ! O tej p o r z e n i e znajdzie p a n ż a d n e j d o r o ż k i .
-
A jednak
spróbuję.
T o m ó w i ą c , sekretarz z a m k n ą ł drzwiczki pojazdu i r u s z y ł u l i cą. W i n n e j sytuacji Vincent wzruszyłby r a m i o n a m i i p r z e s t a ł się n i m zajmować, b y ł jednak zniecierpliwiony, a to już g r a n i c z y ł o ze stanem emocjonalnym. Z a n i m się s p o s t r z e g ł , wysiadł z powozu i p o d ą ż a ł za D u d l e y e m , rzucając mu p y t a n i e : -
Co , u l i c h a , z a s z ł o w t a m t y m d o m u , że aż p o s t r a d a ł p a n
zmysły? H o r a c y D u d l e y o d w r ó c i ł się b ł y s k a w i c z n i e . Twarz m i a ł b a r 10
i
oszczędzić
mi...
chyba
z
p o w o d u jakiejś
błahej
sprawy...
B ł a h e j ? - w y b u c h n ą ł t e n n i e d u ż y wzrostem m ę ż c z y z n a . -
Gdyby p a n tylko w i d z i a ł r o z p a c z na twarzy tej
szył do ś r o d k a , w ogóle n i e w s i a d ł do p o w o z u , tylko s t a ł wciąż
dziwnego z a c h o w a n i a , D u d l e y o ś w i a d c z y ł :
moją rezygnację
Jeszcze c z e g o ! Pracujesz dla m n i e o d o ś m i u l a t . N i e zrezy
-
p r z e d n i m drzwi p o w o z u . Ale gdy D u d l e y d o s z e d ł , n i e p o s p i e
W k o ń c u , n i m Vincent z d ą ż y ł z a p y t a ć , co jest przyczyną tak
z a t e m przyjąć
gnujesz
przebywania n a m r o z i e V i n c e n t o t w o r z y ł
n a śniegu, j a k b y m u r o z u m o d e b r a ł o .
niż p o b l a d ł ą
G d y b y m m i a ł d ł u ż e j r o z m a w i a ć z p a n e m , sir, obawiam s i ę ,
-
z niecierpliwości niż z c h ę c i o s z c z ę d z e n i a
dłuższego
przeżycia
ż e o k a z a ł b y m się g o d n y m p o ż a ł o w a n i a n i e w d z i ę c z n i k i e m . P r o -
Vincent b y ł już nawet s k ł o n n y wysiąść z p o w o z u i s p r a w d z i ć , kierunku.
zaczerwienioną z p o w o d u silnego
biednej
dziew
czyny, m i a ł b y p a n tak s a m o r o z d a r t e serce jak ja. A jaka to ślicz na d z i e w c z y n a !
Jej
twarz będzie m n i e prześladować do k o ń c a
życia. Po tych s ł o w a c h i najwyraźniej wierząc w to , co m ó w i , Du dley p o g n a ł znowu ulicą, odmawiając dalszej r o z m o w y . zem
Vincent
pozwolił
mu
odejść,
rzucając
gniewne
Tym r a spojrzenie
na t a m t e n d o m . Teraz n i e r u c h o m o ś ć n a l e ż a ł a do n i e g o . Ileż się n a t r u d z i ł , żeby wymusić
na p o p r z e d n i m właścicielu odstąpienie
od
słownego
z o b o w i ą z a n i a , k t ó r y m b y ł związany z G e o r g e ' e m A s c o t e m , i od s p r z e d a n i e mu w ł a s n o ś c i h i p o t e c z n e j . Ascot z a w a r ł z p o p r z e d n i m w ł a ś c i c i e l e m d ż e n t e l m e ń s k ą u m o w ę , p ł a c i ł m u wcale p o k a ź n e raty z a t e n d o m i m i a ł s p ł a c i ć c a ł o ś ć w ciągu kilku l a t . P o nieważ pożyczka n i e z o s t a ł a d o k o ń c a s p ł a c o n a , Ascot n i e m ó g ł jeszcze wejść w p o s i a d a n i e w ł a s n o ś c i h i p o t e c z n e j . Vincent o d k u p i ł ją i z a ż ą d a ł na p i ś m i e , by Ascot n a t y c h m i a s t s p ł a c i ł c a ł o ś ć . D o s k o n a l e w i e d z i a ł , że Ascota n i e ma w kraju i że n i e o t r z y m a pisma a n i też n i e z d o ł a pożyczyć p i e n i ę d z y , ż e w t e n sposób straci d o m i wszystko, co weń z a i n w e s t o w a ł - o czym p r z e k o n a się d o p i e r o po p o w r o c i e , kiedy już będzie za p ó ź n o , ż e by
cokolwiek
ratować.
B y ł to d o b r z e wymierzony cios z a r ó w n o w finanse A s c o t a , jak i
w jego
ochoczo
reputację. udzielać
Po mu
eksmisji pożyczek.
kredytodawcy Mimo
s p o d z i e w a ł się, że z p o w o d u tak b ł a h e j swojego
cennego
nie
będą już
tak
wszystko
Vincent
nie
sprawy m o ż e s t r a c i ć
sekretarza.
A c o t o z a śliczna dziewczyna? P e w n i e c ó r k a . Ż a d n a i n n a k o -
bieta w tym d o m u n i e przejęłaby
się do tego
s t o p n i a eksmisją,
d z e n i e d o m u , których b y ł o przecież wiele i k t ó r e , w razie c z e g o ,
żeby r o b i ć „ z r o z p a c z o n ą " m i n ę , p o z a tym Ascot m i a ł tylko jed
powinny były wystarczyć
na r o k ,
gdyby n i e k o n i e c z n o ś ć
rozli
ną k o b i e t ę w r o d z i n i e , c ó r k ę , k t ó r a w ł a ś n i e o s i ą g n ę ł a o d p o w i e d
c z a n i a się z dokuczliwymi k u p c a m i , n a c h o d z ą c y m i d o m i żądają
ni wiek do zamążpójścia. Ż o n a u m a r ł a mu p r z e d laty. B y ł jesz
cymi n a t y c h m i a s t o w e j s p ł a t y z a l e g ł y c h d ł u g ó w , a t a k ż e k o n i e c z
cze tylko n i e l e t n i syn.
n o ś ć p ł a c e n i a gotówką za wszystko, by cokolwiek p o d a ć na s t ó ł . M u s i a ł a też o d p r a w i ć większość s ł u ż b y , i już sam t e n fakt d o -
Vincent p r z y ł a p a ł się na t y m , że z m i e r z a w s t r o n ę drzwi tego d o m u , przez zwykłą ciekawość, jak z a p e w n i ł samego siebie. Ale
s ł o w n i e p r z y p r a w i a ł ją o ból ż o ł ą d k a . P r z e c i e ż wielu z n i c h od
po
sypiącym
lat p o z o s t a w a ł o w r o d z i n i e , p r z e p r o w a d z i ł o się r a z e m z n i m i
wciąż śniegu, g r o m a d z ą c y m się na r a m i o n a c h jego p a l t a , d o s z e d ł
z P o r t s m o u t h do L o n d y n u p r z e d t r z e m a laty, gdy ojciec r o z w i n ą ł
do wniosku, iż ciekawość to ze wszech m i a r g ł u p i a sprawa i że
i n t e r e s i p r z e n i ó s ł się t u t a j . D l a n i c h u t r a t a pracy w okresie świąt
jego
b y ł a czymś s t r a s z n y m , i zwalnianie tych ludzi b y ł o dla niej c i ę ż
zapukaniu
własna
i
odczekaniu
nie
kilku
potrzebuje
długich
chwil
na
zaspokojenia.
O d w r ó c i ł się, żeby odejść. N a g l e drzwi się o t w o r z y ł y . Ślicz na?
Na widok dziewczyny,
stojącej
w poświacie padającego
z ty
łu ł a g o d n e g o ś w i a t ł a , z a p a r ł o mu d e c h . A więc to ją w y r z u c i ł na zasypane
śniegiem ulice?
A n i e c h to
wszyscy
kim p r z e ż y c i e m . W tym miesiącu n i e m i a ł a im z czego z a p ł a c i ć , a p o n i e w a ż p o w r ó t ojca p r z e d ł u ż a ł się już o m i e s i ą c , n i e m o g ł a ich nawet z a p e w n i ć , że gdy wróci do d o m u , rozliczy się z n i m i . A t e r a z t a . . . ta eksmisja. N i e o c z e k i w a n a , bez ż a d n e g o u p r z e -
Tę c u d o w n i e piękną, zagubioną i s t o t ę ?
d z e n i a . T e n d r o b n y m ę ż c z y z n a p o w i e d z i a ł t y l k o , że nowy w ł a -
diabli!
ściciel
wysłał
oficjalne
wymówienie
pocztą i
że
termin
wypro
wadzki b y ł d o s t a t e c z n i e d ł u g i , ale przecież o n a n i e czyta k o r e spondencji ojca, skąd więc m i a ł a b y o tym wiedzieć? Nowy w ł a ściciel? Jak to m o ż l i w e , żeby p a n A d a m s , od k t ó r e g o kupili d o m , m ó g ł go o d s p r z e d a ć , z r o b i ć coś takiego za ich p l e c a m i ? Tym
Rozdział
2
bardziej ż e , aby d o m m ó g ł przejść na ich w ł a s n o ś ć , do s p ł a c e n i a p o z o s t a ł o już tylko p a r ę tysięcy funtów. N i e m o g ł a z r o z u m i e ć , dlaczego tak się dzieje - dlaczego ci
Larissa
Ascot
stała
w
otwartych
w masywną p o s t a ć p r z e d sobą,
drzwiach,
wpatrując
się
ale tak n a p r a w d ę n i c z e g o n i e wi
d z ą c . Śnieg s y p a ł jej w t w a r z , jednak n i e z a u w a ż a ł a t e g o , a n i n a wet n i e c z u ł a z i m n a . O, to już za wiele!
Wszystko n a r a z , za d u ż o jak na jedną o s o -
b ę , gdy zważyć, co ją s p o t y k a ł o w ciągu o s t a t n i c h p a r u t y g o d n i . Z a r ó w n o r z e ź n i k , jak piekarz - obaj odmówili jej u d z i e l a n i a d a l szego
kredytu do czasu uregulowania z a l e g ł y c h r a c h u n k ó w .
brat T h o m a s , wciąż chory i wymagający s t a ł e j Bankier
ojca,
przepraszający,
śniający,
dlaczego
nie
ale
stanowczo
ma prawa korzystać
lekarskiej i
opieki.
cierpliwie
z ojcowskiego
Jej wyja
kapita
łu bez jego z e z w o l e n i a . Topniejące w o c z a c h p i e n i ą d z e na p r o w a 12
wszyscy k u p c y ,
z k t ó r y m i od
lat prowadzą i n t e r e s y ,
nagle p r z e -
stali ufać jej r o d z i n i e i p o d k o n i e c roku w y c o f u j ą się z t r a n s a k cji,
dlaczego
Mają go
stracili
zwolnić
w
swój
dom.
Jeden
ciągu jutrzejszego
d z i e ń na wyprowadzkę.
dnia,
spakować
wszystko
i się wynieść. W jaki sposób? N i e m i a ł a nawet pieniędzy na wy najęcie wozów,
żeby to wszystko
załadować
i wywieźć.
A poza
t y m d o k ą d ? Stary d o m w P o r t s m o u t h z o s t a ł s p r z e d a n y . N i e m i e li ż a d n y c h k r e w n y c h . I c h r o d z i n n y majątek w pobliżu K e n t b y ł tylko
nienadającą się do
zamieszkania n i e r u c h o m o ś c i ą ,
a poza
tym lekarz o s t r z e g a ł , że jeśli T h o m a s n i e p o z o s t a n i e w ł ó ż k u , w s u c h y m i c i e p ł y m p o m i e s z c z e n i u , n i e wróci do z d r o w i a , a je go stan m o ż e się tylko z n a c z n i e p o g o r s z y ć . 13
-
powrót
Czy p a n i d o b r z e się czuje, p a n i e n k o ?
Powoli
stojąca
przed
nią
postać
przybrała
bardziej
realny
k s z t a ł t : wysoki m ę ż c z y z n a w zimowym p a l c i e , p o d k t ó r y m t r u d -
ojca
i
u r e g u l o w a n i e przez
niego
wszystkich
zaległości.
Ale zbyt d ł u g o z t y m c z e k a ł a . T e r a z b y ł o za p ó ź n o . . . I n s t y n k t jej p o d p o w i a d a ł , żeby z a m k n ą ć d r z w i p r z e d b a r o n e m .
no się b y ł o domyślić figury - c h u d y czy gruby, a p o z a tym jakie
M o ż e sobie być nowym w ł a ś c i c i e l e m , ale na razie d o m należy do
to m i a ł o z n a c z e n i e ! Larissa p r ó b o w a ł a się jedynie s k o n c e n t r o -
niej -jeszcze p r z e z j e d e n d z i e ń . Ale o n , jak d o t ą d , n i e p o d a ł jesz
wać na
cze p o w o d u swojej
c z y m ś, co m o g ł o b y ją wyrwać ze s t a n u o d r ę t w i e n i a
i przywrócić jasność u m y s ł u .
T e n ktoś wyglądał na przystojne-
g o , c h o ć t a k n a p r a w d ę t r u d n o b y ł o cokolwiek d o s t r z e c , s k o r o j e go policzki i d ł u g i n o s były p o k r y t e ś n i e g i e m . N i e za m ł o d y , być m o ż e o k o ł o trzydziestki... -
Panienko?
O co ją p y t a ł ? A h a , czy d o b r z e się czuje? Gdyby z a c z ę ł a się histerycznie -
śmiać,
czy
miałby
wówczas jakieś
wątpliwości?
N i e , s ą d z ę , że n i e - o d p a r ł a s z c z e r z e , c h o c i a ż z d a w a ł a s o
bie sprawę, że p r z e c i e ż n i e o t w o r z y ł a drzwi w celu p o d t r z y m y wania konwersacji, n a którą n i e m i a ł a o c h o t y . D o d a ł a więc szybk o : - Jeżeli p r z y b y ł p a n t u t a j , żeby widzieć się z m o i m o j c e m , to n i e ma go w d o m u . -
Wiem o t y m . - W i d z ą c , jak marszczy brwi, c i ą g n ą ł : - N a -
zywam się Vincent E v e r e t t , b a r o n E v e r e t t of W i n d s m o o r . -
N i e do wiary. T r z e b a m i e ć t u p e t , żeby się tu pokazywać po tym druzgoczącym c i o s i e , jaki jej z a d a ł . Jeszcze mu m a ł o ? Czy m u s i n a p a w a ć się jej w i d o k i e m , czy też p r z y s z e d ł u p e w n i ć się, że s t a n i e się z a d o ś ć jego ż ą d a n i u i że oszczędzą mu c h o d z e n i a do m a g i s t r a t u i usuwania ich s i ł ą ? Co i tak n i e u c h r o n n i e n a s t ą p i . z
domu
ma
wszystko,
mowy, co
żeby
w
posiadają,
ciągu j e d n e g o nawet
gdyby
dnia
miała
wyniosła dokąd
się
przeprowadzić. O s t a t e c z n i e m e b l e m o ż n a by z ł o ż y ć w b i u r z e ojca, w p o r c i e . O n a i T h o m a s mogliby t a m nawet przez jakiś czas sypiać - gdy by jej brat n i e b y ł taki c h o r y . Ale p r z e c i e ż nawet w lecie jest t a m c h ł o d n o i w i e t r z n o . N a r a ż e n i e T h o m a s a na i d ą c e od T a m i z y z i m n o b y ł o n i e d o p o m y ś l e n i a . J a k i więc m i a ł a wybór? N i e b y ł o p i e niędzy na wynajęcie czegokolwiek,
n i e b y ł o też pieniędzy n a j e -
d z e n i e . O d w l e k a ł a sprzedaż osobistego majątku, licząc na r y c h ł y 14
J e d n a k z faktu, że jej
świat s y p a ł się
w gruzy, n i e w y n i k a ł o jeszcze, że ma z a p o m n i e ć o p o d s t a w o wych z a s a d a c h d o b r e g o w y c h o w a n i a . D a m u z a t e m p i ę ć sekund n a w y ł u s z c z e n i e sprawy, p o czym z a m k n i e p r z e d n i m d r z w i . -
P a n w jakiej
-
M ó j sekretarz - tu zająknął się - z r o b i ł na m n i e w r a ż e n i e
wytrąconego
z
sprawie, l o r d z i e E v e r e t t ?
równowagi.
-
M ę ż c z y z n a , który b y ł p r z e d p a n e m ?
-
T a k . A z t e g o , co p o w i e d z i a ł , z a c z y n a m w n i o s k o w a ć , ż e . . .
m o g ł o zajść n i e p o r o z u m i e n i e . -
N i e p o r o z u m i e n i e ? O t r z y m a ł a m p i s m o z n a k a z e m eksmisji.
Jest wystarczająco z r o z u m i a ł e , p o w i e d z i a ł a b y m , że aż n a d t o , a gdyby nawet b y ł o i n a c z e j , pański sekretarz o d c z y t a ł je na g ł o s , a z a t e m n i e m o ż e być mowy o n i e p o r o z u m i e n i u . U s ł y s z a ł a gorycz w swoim g ł o s i e , z a t r w o ż y ł o ją t a k i e o d s ł a n i a n i e się p r z e d kimś z u p e ł n i e o b c y m , ale n i e p a n o w a ł a n a d
B a r o n . . . P a n jest tym n o w y m w ł a ś c i c i e l e m ?
Przecież nie
wizyty.
przytłaczającymi ją e m o c j a m i . Zresztą lepsza jest o d r o b i n a z ł o ści niż ł z y . Na ł z y przyjdzie p o r a , już by się pojawiły, gdyby n i e oszołomienie wstrząsem, zostanie -
spowodowane
i jest n a d z i e j a ,
tym
ostatnim
że je powstrzyma
i
najsilniejszym
do c z a s u ,
gdy już
sama.
N i e p o w i e d z i a ł e m „ p o m y ł k a " , p a n i e n k o - p o p r a w i ł ją. -
M i a ł e m na myśli c o ś , czego n i e da się wyjaśnić p o d n i e o b e c n o ś ć p a n i ojca. P o t r z e b n y mi więc będzie a d r e s , p o d k t ó r y m po p r z e p r o w a d z c e b ę d ę się m ó g ł z panią s k o n t a k t o w a ć . O d e s z ł a ją c h ę ć w a l k i , o p u ś c i ł a r a m i o n a . Że t e ż m o g ł a p o m y ś l e ć , c h o ć b y przez krótką c h w i l ę , że to „ n i e p o r o z u m i e n i e " m o ż e o z n a c z a ć , iż n i e stracą d o m u ! -
N i e m a m a d r e s u , który bym m o g ł a p o d a ć - o d p o w i e d z i a ł a ,
prawie s z e p t e m . - N a p r a w d ę , n i e m a m pojęcia, gdzie będziemy pojutrze. 15
z
Och,
nie
przyjmuję
takiej
pewną dozą zniecierpliwienia
kieszeni palta i wręczył jej
odpowiedzi
w
głosie.
wizytówkę.
-
Po
odpowiedział
czym
- Może
sięgnął
się p a n i
do
zatrzy
m a ć pod tym a d r e s e m , d o p ó k i p a n i ojciec n i e postara się o coś i n n e g o . R a n o przyślę p o w ó z , który u ł a t w i p a n i p r z e p r o w a d z k ę . -
Czy n i e moglibyśmy po p r o s t u . . . zostać t u t a j . . . do czasu z a
ł a t w i e n i a sprawy, o której p a n w s p o m n i a ł ? Bez chwili w a h a n i a , zwięźle i z naciskiem o d p a r ł :
j ą c e , jak szybko wiadomość
o
ich k ł o p o t a c h
finansowych r o z e
s z ł a się po okolicy. A więc będą m i e ć d a c h n a d głową... Myśl rissie
o
nowym
pewną
przynajmniej i
miejscu
ulgę;
spadało
jej
czas.
Ale
na jakiś
przystąpiła
do
zamieszkania
żałosnej
z
powinna
głowy
gdy
największe
weszła
czynności
przynieść
do
strapienie,
swojego
pakowania
La-
pokoju
osobistych
rze
czy, z u p e ł n i e n i e c z u ł a ulgi a n i p o c i e c h y , która m o g ł a b y c h o ć
- Nie.
t r o c h ę jej p o m ó c . •
Wypowiedzenie
ostatniego
pytania wiele ją k o s z t o w a ł o .
Pro-
N i e c z u ł a też wdzięczności wobec b a r o n a .
Zaproponowana
s z e n i e , b ł a g a n i e , tak jak t e r a z , o cokolowiek, a zwłaszcza kogoś
przez niego z m i a n a mieszkania zapewnie go z a d o w a l a ł a . O k a z a n a
o b c e g o , b y ł o tak b a r d z o n i e z g o d n e z jej n a t u r ą . Lecz skoro z a -
p o m o c n i e o d p o w i a d a ł a tradycyjnemu z n a c z e n i u tego s ł o w a , to o n
m i e r z a ł u d o s t ę p n i ć jej
bowiem c h c i a ł znajdować się w ich p o b l i ż u , dla w ł a s n y c h celów,
ka,
dlaczego
nie
mieszkanie,
miałby
udostępnić
mieszkają? T a k i m t o r e m biegła jej wiście, b y ł a to
myśl
o czym świadczyła wizytów tego,
w
którym
z r o z p a c z o n a myśl.
obecnie
Ale,
oczy
odszedł
w s w o j ą s t r o n ę ; c i e m n a sylwetka, oddalająca się szybko i z n i k a wśród
wirujących
płatków
n i e jest aż tak d r a s t y c z n e , żeby o d m i e n i ć ich obecną sytuację. B y ł a tym wszystkim jeszcze tak b a r d z o
idiotyczna.
A jego „ n i e " b y ł o natychmiastową reakcją, po której jąca
jakiekolwiek o n e b y ł y . N a g l e się o k a z a ł o , że „ n i e p o r o z u m i e n i e "
śniegu.
U p ł y n ę ł a dobra chwila, z a n i m Larissa p o m y ś l a ł a , że trzeba
ogłuszona,
że
niewie
le do niej d o c i e r a ł o . I b a r d z o d o b r z e . Przynajmniej n i e p r z e p ł a cze c a ł e j
długiej
powstrzymała
się
n o c y , gdy będzie się p a k o w a ć . od
łez
aż
do
wczesnych
I rzeczywiście,
godzin p o r a n n y c h ,
kiedy to p o s z ł a s p a ć , mając ł z y na p o l i c z k a c h .
z a m k n ą ć drzwi, co też u c z y n i ł a . Z d o b y ł a się jeszcze na wysiłek, by wejść na górę i zajrzeć do T h o m a s a . C h ł o p i e c s p a ł n i e s p o k o j nym s n e m , się
a gorączka, która go n a w i e d z a ł a co wieczór, wciąż
utrzymywała. Przy ł ó ż k u
spała
Mara w
przysuniętym
obok
fotelu.
Mara
Rozdział
Sims b y ł a nianią T h o m a s a , a także Larissy. W istocie b y ł a z n i -
3
mi od n i e p a m i ę t n y c h czasów. N i e z g o d z i ł a się odejść: n i e o p u ści
ich przecież tylko
opóźnia.
R ó w n i e ż jej
dlatego,
że w y p ł a t a jej
pensji
trochę
siostra Mary p o s t a n o w i ł a przy n i c h
się zo-
stać.
Vincent kiem
Zwykle Mary z a r z ą d z a ł a ich d o m e m , ale odkąd k u c h a r k a w r ó -
brandy
sprawę
nią, wybrała więc niższą pozycję w domowej
jącą t w a r z ,
bić t o ,
co lubi najbardziej.
żeby r o -
Wyniosła gospodyni, która przyszła
na jej miejsce, jako pierwsza z g ł o s i ł a się do opuszczenia ich d o mu,
kiedy
na
progu
zaczęli
pojawiać li
się wierzyciele.
Zadziwia
przed
kominkiem
ogrzewającej
się
w
w
ręku.
swojej
sypialni.
Niczym
Z
kielisz
zahipnotyzowa
n y , wpatrywał się w t a ń c z ą c e p ł o m i e n i e , n i e widząc na dobrą
c i ł a do P o r t s m o u t h , Mary p r z y z n a ł a , że woli zajmować się k u c h hierarchii,
stał
samego
ognia.
M i a ł przed
okoloną połyskującymi
oczami
złotymi
atrakcyjną, lokami,
o
prowoku oczach,
k t ó r e n i e były a n i z i e l o n e , a n i niebieskie, lecz tworzyły delikat ne p o ł ą c z e n i e
obu tych
barw,
o
n i e p o w t a r z a l n y m turkusowym
o d c i e n i u , jakiego nigdy d o t ą d n i e w i d z i a ł .
N i e powinien b y ł nigdy ujrzeć
Larissy Ascot.
N i e powinien
k u p o d b r ó d k a . M a l e ń k i e p ł a t k i uszu o z d o b i o n e kolczykami z p e
b y ł nigdy zbliżyć się do n i e j . P o w i n n a p o z o s t a ć jedynie n i e z n a
r e ł w k s z t a ł c i e ł z y . B y ł a w każdym calu d a m ą , niemającą jedy
ną
n i e t y t u ł u , który by o tym z a ś w i a d c z a ł .
„córką Ascota",
z o b a c z y ł ją, najłatwiejszą
a
pośrednią ofiarą jego
decyzja
decyzją w
o
uwiedzeniu
kampanii
prywatnej
dziewczyny
prowadzonej
wojny.
Ale się
Ascotowie n i e byli b i e d n i , możliwe, że n a d a l w i o d ł o im się
Asco-
d o b r z e . N a l e ż e l i do szlachty. Wśród ich przodków b y ł nawet ja
wydawała
przeciwko
t o m . Z b r u k a n i e jej w celu uniemożliwienia m a ł ż e ń s t w a to kolej
kiś
ny cios wymierzony w d o b r e i m i ę r o d z i n y . Taki b y ł jego z a m y s ł ,
w dobrym towarzystwie, p o m i m o że G e o r g e zajął się h a n d l e m .
gdy
Albert p r ó b o w a ł zrobić to s a m o . . .
w r ę c z a ł jej
wizytówkę.
Wszakże,
po
zastanowieniu,
wie
earl.
P o d względem
s p o ł e c z n y m mogli być mile widziani
Jedynym p o w o d e m , dla którego Vincentowi tak ł a t w o u d a ł o
d z i a ł , że to b y ł tylko p r e t e k s t , a do tego jakże m a r n y . D a w n e to czasy, gdy n a p r a w d ę c h c i a ł czegoś dla siebie. Ale
się zniszczyć
dobre
i m i ę firmy Ascota,
b y ł a jego
nieobecność
teraz c h c i a ł jej. Motyw zemsty w p e ł n i usprawiedliwiał tę c h ę ć
w kraju w chwili, gdy m ó g ł b y p o ł o ż y ć kres p o m ó w i e n i o m i p l o t
p o s i a d a n i a , u c i s z a ł jego s u m i e n i e - gdyby je m i a ł . Co do tego
k o m na t e m a t jego rzekomych poważnych
drążyły Vincenta poważne
tów.
wątpliwości.
Brak
emocji w jego
ży
ciu obejmował także p o c z u c i e winy, t r u d n o więc b y ł o o j e d n o znaczną
wśród
Przedłużająca jego
się
nieobecność
finansowych k ł o p o -
kupca
wywołała
panikę
wierzycieli.
N i e przyszła s a m a . Towarzyszyły jej dwie kobiety, obie blisko
odpowiedź.
sześćdziesiątki i prawie i d e n t y c z n e z wyglądu, a także sterta p l e d ó w , k t ó r e jego woźnica w n i ó s ł za n i m i . Nazajutrz
znalazł
się w
wejściowym
holu,
żeby ją p o w i t a ć ,
S ą d z i ł a m , ż e a d r e s , który d o s t a ł a m o d p a n a , będzie
dotyczył
innej
pańskiej
nieruchomości,
którą p a n
wynajmuje,
a która o b e c n i e stoi p u s t a . Gdybym w i e d z i a ł a , że ofiarowuje mi p a n gościnę w e w ł a s n y m d o m u , m u s i a ł a b y m . . . -
O d m ó w i ć ? - d o d a ł z z a i n t e r e s o w a n i e m , gdy n i e z d o b y ł a się
na d o k o ń c z e n i e z d a n i a . - Czy tak?
Vincent.
O b e c n o ś ć w tym miejscu s p r a w i a ł a , że Larissa n a d a l p ł o n ę ł a rumieńcem. niej -
Z m u s z o n a do udzielania wyjaśnienia, jeszcze m o c -
się z a c z e r w i e n i ł a : To mój b r a t , T h o m a s . Jest b a r d z o przeziębiony. C h c i a ł
przyjść p i e s z o , ale c h o r o b a n a d w e r ę ż y ł a jego s i ł y . Pledy poruszyły się l e k k o . C h o r y syn? D l a c z e g o nikt o tym
S p ł o n ę ł a rumieńcem.
n i e w s p o m i n a ł w r a p o r t a c h n a t e m a t rodziny? N a m o m e n t , ale
-
C h c i a ł a b y m m ó c to zrobić.
tylko na m o m e n t , p o c z u ł coś w rodzaju wyrzutu s u m i e n i a . Kiw-
-
R o z u m i e m . - U ś m i e c h n ą ł się do n i e j . - Ale n i e zawsze m o -
n ą ł głową na s w o j ą gospodynię, która z o s t a ł a p o w i a d o m i o n a
żemy postępować
t a k , jak byśmy c h c i e l i .
W rzeczy s a m e j , w przeciwnym bowiem razie wziąłby ją i z a n i ó s ł p r o s t o do swojego ł ó ż k a . B y ł a nawet piękniejsza, niż ją z a p a m i ę t a ł , a m o ż e d z i a ł o się tak tylko za sprawą jasnego d z i e n n e go
N i e brakuje n a m w d o m u pościeli - u z n a ł za stosowne z a
znaczyć
kiedy przybyła d o jego d o m u . N i e k r y ł a z d u m i e n i a . -
-
światła w h o l u , k t ó r e
wydobywało c a ł ą jej
doskonałość.
D r o b n a , wąska w t a l i i , u b r a n a ł a d n i e w obramowany futrem p ł a s z c z , n a ł o ż o n y na fiołkoworóżowe a k s a m i t n e s p ó d n i c e . N i e skazitelna
skóra twarzy,
z wyjątkiem 18
niedużego
pieprzyka z b o -
o mających pojawić się gościach. Z kolei o n a k i w n ę ł a na w o ź n i c ę , który u d a ł się za nią. To s a m o z r o b i ł y dwie starsze s ł u ż ą c e . Zostali sami w tym p r z e s t r o n n y m wejściowym h o l u .
Vincent
n i e b a r d z o w i e d z i a ł , jak powinien się z a c h o w a ć . Przyzwyczaił się traktować kobiety b e z c e r e m o n i a l n i e . Z a r ó w n o jego t y t u ł , jak i majątek sprawiały, że większość d o m ó w s t a ł a przed n i m o t w o r e m , a na e w e n t u a l n e „ n i e " wzruszał tylko r a m i o n a m i . Nigdy też n i e m u s i a ł się uciekać do planowego u w o d z e n i a . A te nieliczne 19
spotkania u k a r t o w a n e przez kobiety z jakichś n i e z r o z u m i a ł y c h
p a t r z e ć wprost n a n i e g o , k u c z e m u , w e d ł u g n i e g o , m o g ł a m i e ć
dla niego powodów przewidywały w programie j e d z e n i e , tak
tylko jeden p o w ó d . . .
jakby p a n i e z góry z a k ł a d a ł y , że samotny mężczyzna musi u m i e r a ć z g ł o d u , podczas gdy każdy mężczyzna z jego pozycją powi
Czyżby, p o m i m o urazy, jaką z pewnością żywiła do n i e g o , c z u ł a także pewną sympatię? N i e b y ł o w tym n i c zaskakującego. Kobiety, m ł o d e i starsze,
n i e n m i e ć pośród personelu d o s k o n a ł e g o k u c h a r z a , którego
p o c i ą g a ł n i e tylko jego wygląd, s t a n o w i ł też dla n i c h wyzwanie.
zresztą z a t r u d n i a ł . A jednak myśl o jedzeniu pojawiła się w p o r ę :
C h c i a ł y skruszyć jego s k o r u p ę . N i e p r z y c h o d z i ł o i m d o głowy,
-
M a m y p o r ę l u n c h u . Z a r a z podadzą - m r u k n ą ł .
że czynią to na p r ó ż n o , p o n i e w a ż n i e b y ł o p o d nią n i c , co m ó g ł -
-
O n i e , dziękuję, lordzie E v e r e t t , n i e c h c i a ł a b y m się n a r z u
by
im ofiarować. G d y c h o d z i o Larissę, powinien wykorzystać jej z a i n t e r e s o
c a ć - o d p a r ł a Larissa. -
Narzucać?
wanie s w o j ą osobą i z m i e n i ć obecną n i e c h ę ć dziewczyny. Jak
-
Pańskiej r o d z i n i e .
również o b r ó c i ć na swoją korzyść w s p ó ł c z u c i e , jakie mu o k a z a -
-
Ja n i e m a m r o d z i n y . Mieszkam tu s a m .
ł a . U w a ż a ł , że każdy chwyt jest dozwolony. Okaże się b e z
Było
to
zwyczajne
stwierdzenie
faktu,
wypowiedziane
bez
zamiaru wywołania w s p ó ł c z u c i a . A jednak n i e o m y l n i e o d e b r a ł jego przebłysk na jej twarzy, z a n i m zdążyła zebrać myśli i przy
względny, jeśli będzie t r z e b a . K t o wie, m o ż e brak u c z u ć i s u m i e nia tym r a z e m się o p ł a c i ! Zajął miejsce naprzeciwko niej i skinął na oczekującą s ł u ż b ę ,
p o m n i e ć sobie, że znajduje się - w pewnym sensie - w obozie
ż e m o ż n a zacząć p o s i ł e k . D o p i e r o pod k o n i e c pierwszego d a n i a
wroga.
z a u w a ż y ł a , że wpatruje się w nią n a m i ę t n i e . N a t y c h m i a s t się za
Postawa dziewczyny b y ł a z r o z u m i a ł a . N i e r o z p ł y w a ł a się w wyrazach
wdzięczności
za udzieloną sobie p o m o c , wręcz
przeciwnie.
Sztywność i rezerwa Larissy m ó w i ł y same za sie
c z e r w i e n i ł a . A on n i e s p u ś c i ł wzroku. M ó w i o n o m u , przy licznych okazjach i na r ó ż n e sposoby, że jego oczy odzwierciedlają jego u c z u c i a . Co b y ł o o tyle zabawne,
b i e . N i e u l e g a ł o wątpliwości, że postrzega go jako wroga, bez
że takie okazje z d a r z a ł y się najczęściej w przerwach między sek
względu na t o , czy jest tego świadoma, czy też n i e . Wyrzucił ją
sualnymi igraszkami, jego uczucia zaś m o g ł y być co najwyżej
z jej d o m u . Już sam t e n fakt m ó g ł b u d z i ć n i e c h ę ć , a nawet n i e -
l e t n i e . To raczej kolor jego o c z u , jak s ą d z i ł , n a d a w a ł im p o z o r -
nawiść. I w ł a ś n i e z tego powodu t e n przebłysk w s p ó ł c z u c i a
n i e bardziej n a m i ę t n y wygląd, n i ż b y ł o w i s t o c i e . P ł y n n e , c i e p ł e
w y d a ł mu się taki interesujący. M u s i m i e ć z gruntu litościwą
z ł o t o , d e m o n i c z n e , p r z e w r o t n e - o t o co s ł y s z a ł i co obojętnie
n a t u r ę , żeby odczuwać w s p ó ł c z u c i e - trwające co prawda u ł a -
przyjmował do w i a d o m o ś c i . Jego oczy m i a ł y jedynie n i e z n a c z
mek sekundy - do kogoś, kim najprawdopodobniej w tej chwi
ny o d c i e ń brązu z kilkoma z ł o t y m i p l a m k a m i , n i c nadzwyczaj
li
nego w jego m n i e m a n i u . A obcowanie z n i m i na co dzień przez
gardzi. P o s ł u ż y ł a się b ł a h y m p r e t e k s t e m , odmawiając zjedzenia z n i m
l u n c h u , n i e wziął więc tego pod uwagę, n i e z a m i e r z a ł jej też d a
dwadzieścia dziewięć lat c z y n i ł o je dla niego z u p e ł n i e zwyczaj nymi.
posiłku,
Ale skoro Larissa d o p a t r z y ł a się w n i c h gorącego p o ż ą d a n i a ,
zwłaszcza że b y ł a to d o s k o n a ł a okazja dla obojga, by lepiej się
podczas gdy on tylko p o d z i w i a ł jej u r o d ę w trakcie przystawki -
p o z n a ć . U j ą ł jej r a m i ę i p o p r o w a d z i ł do j a d a l n i , a posadziwszy
no c ó ż , tym lepiej dla n i e g o . O wiele bardziej mu o d p o w i a d a ł o ,
za s t o ł e m , o d s u n ą ł się, żeby dziewczyny n i e k r ę p o w a ć . Z a u w a
żeby o n a , w swojej n a i w n o ś c i , n i e o r i e n t o w a ł a się, iż ją zwyczaj
ż y ł jej nerwowość, a także o n i e ś m i e l e n i e , a raczej n i e c h ę ć , by
n i e uwodzi. I tak przed tym n i e u c i e k n i e , n i e ukryje się, skoro n i e
wać
kolejnej
okazji
do
wymówienia
10
się od prostego
21
ma gdzie się skryć. M u s i tylko tak p o s t ę p o w a ć , żeby ją utwier
r o z b a w i ł go fakt, iż do tego s t o p n i a wytrącił ją z równowagi, że
d z i ć , iż wybór należy do n i e j , a o to już zadba w o d p o w i e d n i m
z a p o m n i a ł a o obowiązującym p r o t o k o l e .
c z a s i e . N i e c a ł a godzina po jej przybyciu tutaj to s t a n o w c z o za wcześnie.
M o ż n a to u z n a ć za nerwowe wyrzucanie s ł ó w - p r z y s z e d ł
jej z p o m o c ą , n i e przestając się u ś m i e c h a ć .
A jednak n i e p r z e s t a w a ł się w nią wpatrywać. W i e d z i a ł , że n i e
-
N i e jestem nerwowa - z a p r o t e s t o w a ł a , ale gdy to m ó w i ł a ,
s p u ś c i ł a wzrok, n a d a l wstydliwie unikając jego b e z c e r e m o n i a l -
p o w i n i e n . Ale po p r o s t u n i e m ó g ł . Wprost n i e do wiary, że Ascotowi u d a ł o się ukryć tę swoją prześliczną c ó r k ę p r z e d ś w i a t e m , z a t r z y m a ć ją w pieleszach d o mowych!
-
Mieszkali już t r z e c i rok w L o n d y n i e . Jakaś g o d n a
uwagi osoba p o w i n n a ją b y ł a już o d k r y ć , zwłaszcza że r o d z i n a m i e s z k a ł a w jednej z lepszych d z i e l n i c , gdzie n i e b r a k o w a ł o u t y t u ł o w a n y c h nazwisk. A jednak z n i k i m jej n i e z a r ę c z o n o ,
n y c h spojrzeń, których on n i e z a m i e r z a ł z a n i e c h a ć . -
Z d e n e r w o w a n i e jest czymś z u p e ł n i e n o r m a l n y m . P r z e c i e ż
jeszcze n i e zdążyliśmy się d o b r z e p o z n a ć . Na dobrą znajomość s k ł a d a się wiele rzeczy, o n a zaś najwy raźniej w z d r a g a ł a się p r z e d wszystkimi n a r a z . -
I nigdy do tego n i e dojdzie - z a r e p l i k o w a ł a e n e r g i c z n i e , po
nikt też n i e z a b i e g a ł o jej względy, a nazwisko Ascot n i e p a d ł o
czym z d o b y ł a się na odwagę i d o d a ł a : - W i e m , dlaczego tu je
nigdy
stem.
wśród
rozplotkowanego
towarzystwa.
Właśnie
teraz,
w okresie świąt Bożego N a r o d z e n i a , p o w i n n a z o s t a ć z a p r e z e n
-
Czyżby? - z a i n t e r e s o w a ł się.
towana
-
Oczywiście.
socjecie - gdyby jej
ojciec przebywał w
mieście
i ,ją
Jak to się s t a ł o , że jest p a n i n i e z n a n a w tutejszym ś r o d o w i
-
sobie
zapewnić
czyć. B y ł o to n i e d w u z n a c z n e p r z y p o m n i e n i e , że n i e jest z nią s z c z e
Być m o ż e d l a t e g o , że n i e s t a r a ł a m się o t o , żeby m n i e p o -
z n a n o - o d p o w i e d z i a ł a , lekko wruszając r a m i e n i e m . -
żeby
tajemnicze n i e p o r o z u m i e n i e , którego n i e c h c e mi p a n w y t ł u m a -
sku? -
sposób,
s p o t k a n i e z m o i m ojcem po jego p o w r o c i e i wyjaśnić to wasze
wprowadził". P o s t a n o w i ł ją o to z a p y t a ć . -
To b y ł jedyny
Dlaczego?
ry, co z kolei on j e d n o z n a c z n i e z i g n o r o w a ł , n i e zamierzając przed
nią
odkrywać
prawdziwych
motywów
swojego
postępo
w a n i a . W k o ń c u przecież z e m s t a d z i a ł a s k u t e c z n i e j , gdy spada
B y ł a m przeciwna p r z e p r o w a d z c e d o L o n d y n u . Wychowa
n i e s p o d z i e w a n i e . C h c i a ł jednak w i e d z i e ć , jaką ma n a d nią o b e c -
ł a m się w P o r t s m o u t h , gdzie c z u ł a m się w p e ł n i szczęśliwa.
n i e przewagę, jako
N i e n a w i d z i ł a m ojca za t o , że s p r o w a d z i ł n a s do L o n d y n u . Więc
w tym c a ł y m u k ł a d z i e .
przez pierwszy rok p o b y t u tutaj
że
była w
tej
chwili
najlepszym kąskiem
z a c h o w y w a ł a m się jak g ł u p i e
P o c z y n i ł p e w n e z a ł o ż e n i a , gdy o z n a j m i ł a , ż e n i e wie, dokąd
d z i e c k o , r o b i ł a m wszystko, co m o g ł a m , żeby tylko ojciec ż a ł o -
m o g ł a b y się p r z e p r o w a d z i ć z r o d z i n ą . Wyobraził ją sobie jako
w a ł swojej decyzji. B y ł a m n i e z n o ś n y m b a c h o r e m . P r z e z n a -
osobę pozbawioną środków do życia, zmuszoną b ł ą k a ć się po
stępny rok s t a r a ł a m m u się t o w y n a g r o d z i ć , r o b i ł a m więc
u l i c a c h . Ale te p e r e ł k i , k t ó r e n o s i ł a w u s z a c h , ś w i a d c z y ł y , że jest
wszystko, żeby nasz d o m s t a ł się prawdziwym d o m e m . A z a
i n a c z e j . J e m u zaś z a l e ż a ł o , żeby n i e m i a ł a ż a d n e g o o p a r c i a , ż e -
t e m w p r o g r a m i e n i e b y ł o miejsca na s p o t k a n i a z s ą s i a d a m i , n i e
by b y ł a z m u s z o n a p o z o s t a ć t a m , gdzie jest. Najgorsze, co m o g
b y ł o t e ż . . . N a B o g a , dlaczego j a właściwie o p o w i a d a m p a n u t o
ł o b y się z d a r z y ć , to gdyby z o r i e n t o w a ł a się, że wszystkie jego
wszystko?
wysiłki
Vincent w y b u c h n ą ł ś m i e c h e m , zastanawiając się n a d t y m sa m y m . Jakże b y ł a z a s k o c z o n a swoim z a c h o w a n i e m ! Najbardziej 11
zmierzają tylko
ku
temu,
aby ją zaciągnąć
do
łóżka,
wówczas bowiem zerwałaby się na r ó w n e nogi i o p u ś c i ł a jego dom. 13
P o w i n i e n z m i e n i ć taktykę - z szybkiej, docelowej k a m p a n i i
Aby ich z a d o w o l i ć , b y ł a m z m u s z o n a wyczerpać c a ł y k a p i t a ł
na długą i ż m u d n ą , w czasie której będzie m u s i a ł uważać na k a ż
przeznaczony na prowadzenie d o m u . A p o t e m T h o m a s przezię
de wypowiedziane
b i ł się s t r a s z n i e , b y ł o z n i m gorzej i gorzej, aż z a c z ę ł a m się b a ć . . .
do niej
słowo.
A przecież czas
odgrywał
główną r o l ę , ponieważ jej ojciec m ó g ł wrócić lada chwila, by r a t o w a ć c ó r k ę od zguby.
U r w a ł a , p r z y t ł o c z o n a emocją. O d z i w o , V i n c e n t z ł a p a ł się na t y m , że c h c e ją objąć i p o c i e s z y ć . Wielki B o ż e , co za absurdalny
Na szczęście uzyskanie
informacji o t y m , czy jest p o z b a w i o
pomysł
- jak
na
niego.
Przede
wszystkim
musi
zachować
na środków do życia, a przynajmniej u t w i e r d z e n i e jej w t a k i m
d y s t a n s . Osiągnął już wiele, zachęcając ją do zwierzeń. N i e m o -
p r z e k o n a n i u , n i e b y ł o n i c z y m t r u d n y m , i w tym celu z a p y t a ł :
że
-
Jeżeli ma p a n i jakąś cenną b i ż u t e r i ę , m o ż e ją p a n i , na czas
pobytu t u t a j , z a m k n ą ć w m o i m sejfie. S ł u ż b a jest g o d n a zaufa
i
tego przyjścia -
o których uczciwości n i e mieliśmy jeszcze okazji się p r z e k o n a ć .
wysilając
W i s t o c i e , m a m kilka c e n n y c h sztuk po m a t c e . Traktuję i c h
z
pomocą,
głupią,
będąc
n a g ł ą potrzebą ulżenia jej
głównym
sprawcą jej
zmartwień
i p ł y n ą c e j stąd skargi.
n i a , przynajmniej większość i c h , są tylko dwie n o w e pokojówki, -
zaprzepaścić jakąś
A wtedy ja p o g ł ę b i ł e m jeszcze p a n i k ł o p o t y - p o w i e d z i a ł , się
na przekonujące
westchnienie.
P o k i w a ł a głową, zgadzając się z n i m w p e ł n i . U d a ł o się jej
Ale m a m jeszcze obrazy, których
opanować i nie patrzeć na niego. To nieważne. Przecież z r o b i ł
p o w i n n a m b y ł a się p o z b y ć . Zbyt d ł u g o z t y m z w l e k a ł a m , licząc
p o s t ę p . O t w o r z y ł a się przed n i m , i to dość ł a t w o . A skoro o k a z a
wciąż na r y c h ł y powrót ojca. A z a t e m j u t r o wydam o d p o w i e d n i e
ła się tak b a r d z o wrażliwa na c a ł y szereg spraw, a jej u c z u c i a m i
dyspozycje o d n o ś n i e do ich sprzedaży.
tak ł a t w o m o ż n a b y ł o m a n i p u l o w a ć , wystarczy tylko w i e d z i e ć ,
sprzedaż jako o s t a t e c z n o ś ć .
-
N o n s e n s . N i e m u s i p a n i t e r a z wyprzedawać swojego d o b y t
k u . M o ż e p a n i c z e k a ć n a p o w r ó t ojca t u t a j . N i e wątpię, ż e kiedy wróci, -
wszystko
się
-
N a d a l n i e r o z u m i e m , dlaczego k u p i ł p a n nasz d o m a n i jak
p a n t o z r o b i ł , skoro d o m z o s t a ł u p r z e d n i o sprzedany n a m - z a
wyjaśni.
Ja również n i e wątpię, ale n i e c h c ę zostawać bez j a k i c h k o l
wiek p i e n i ę d z y , a resztki z naszych zapasów w y d a ł a m na l e c z e
uważyła. -
P r o s t a sprawa, p a n n o Ascot. W s z e d ł e m w p o s i a d a n i e w ł a s
n o ś c i h i p o t e c z n e j , kupując ją od w ł a ś c i c i e l a . T y m się zajmuję -
nie T h o m a s a . -
za k t ó r e sznurki p o c i ą g a ć . U c z y ł się jej.
Jak już mówiliśmy, p a n i m e b l e z o s t a ł y z ł o ż o n e w b e z p i e c z
kupuję i
sprzedaję, inwestuję,
oferuję t o , co jest najbardziej
po-
n y m miejscu. P o w t a r z a m : n i e m a p o w o d u , żeby się p a n i c z e g o
szukiwane w d a n y m c z a s i e , by zgarnąć wielkie zyski. W grę m o -
kolwiek p o z b y w a ł a . M ó j domowy lekarz z ł o ż y n a m w tym tygo-
ż e w c h o d z i ć określony styl a r c h i t e k t u r y , d z i e ł o s z t u k i , c o k o l
d n i u wizytę, żeby p r z e b a d a ć s ł u ż b ę - z a d b a ł e m , żeby r o b i ł to co
wiek. G d y dowiaduję się, że ktoś rozgląda się za czymś specjal
roku o tej w ł a ś n i e p o r z e - proszę się więc n i e krępować i, kiedy
n y m , s t a r a m się mu to d o s t a r c z y ć , o ile to leży w m o i c h m o ż l i
tu b ę d z i e , skorzystać z jego u s ł u g , gdy c h o d z i o b r a t a . Ale jak to
wościach i pokrywa się z m o i m i z a i n t e r e s o w a n i a m i .
m o ż l i w e , że z n a l a z ł a się p a n i w takiej sytuacji, k o m p l e t n i e bez pieniędzy? Czy G e o r g e Ascot jest tak n i e r o z w a ż n y , by... -
dali
wiarę
śmiechu
wartej
p l o t c e , jakobyśmy
byli
n i e w y p ł a c a l n i , i z a ż ą d a l i , żebym się z n i m i r o z l i c z y ł a . I żeby to c h o c i a ż tylko j e d e n , ale n i e , wszyscy o n i zjawili się u m o i c h d r z w i . N i e chcieli uwierzyć, że ojciec wkrótce wróci do d o m u . 14
C h c e p a n przez to p o w i e d z i e ć , że ma p a n już kupca i d l a t e
go u b i e g ł p a n n a s i p o d k u p i ł nasz d o m ?
Oczywiście, że n i e ! - p r z e r w a ł a o b u r z o n a . - Ale nasi k r e
dytodawcy
-
Moje drogie d z i e c k o , pański ojciec m i a ł okazję s p ł a c i ć p o -
z o s t a ł ą część n a l e ż n o ś c i i sfinalizować transakcję. Gdyby to z r o b i ł , w ł a s n o ś ć h i p o t e c z n a n a l e ż a ł a b y do n i e g o . -
Ale wtedy o d s p r z e d a ł b y p a n d o m za n i c , n i c by p a n na tym
nie z a r o b i ł . 25
-
To p r a w d a , i jest to ryzyko, z którym zawsze m u s z ę się l i
c z y ć . Albo czerpię korzyści, i to z n a c z n e , albo amortyzuję wy d a t e k . O d czasu d o czasu zdarza się n a w e t , ż e p o n o s z ę s t r a t ę , n i e b ę d ę jednak u k r y w a ł , że dzięki m o i m zabiegom u d a ł o mi się zgromadzić niezłą fortunę. -
To z n a c z y , że osobiście d o s z e d ł p a n do majątku - p o d s u m o -
wała. - To -
A z a t e m n i e o t r z y m a ł p a n wielkiego s p a d k u , dziedzicząc ty
t u ł ? - zapytała. nawet p r z y ł a p a ć na k ł a m s t w i e . Swoją drogą n i e n a d a w a ł a b y się d o roli „ d e t e k t y w a " . Bawiły go te jej wysiłki. N i e z a m i e r z a ł się z nią dzielić nawet wziąć
uprzejmość
obowiązuje
zawsze
i
wszędzie
s z c z e g ó ł e m ze
pod
uwagę
swojego
wszystkie
pierwszorzędnym k a n d y d a t e m
zaprotestowała. U ś m i e c h n ą ł się. -
Czy u p o m i n a p a n i siebie samą, czy też rzeczywiście p a n i
w to wierzy? A z a n i m p a n i o d p o w i e , proszę zwrócić uwagę na fakt, że w ł a ś n i e o d r z u c i ł e m etykietę i z w r ó c i ł e m się do p a n i po i m i e n i u . Z a c h ę c a m d o tego s a m e g o . P r o s z ę też uwzględnić fakt, ści, jeśli
są usprawiedliwione,
zwłaszcza wśród bliskich
znajo
mych.
do
życia.
fakty
z
najdalej
Prawdę mówiąc,
tego
życia,
posuniętego
byłby
ły r u m i e ń c e . G d y z a o p o n o w a ł a , w t o n i e jej g ł o s u b r z m i a ł a p o przednia -
stanowczość:
N i e jesteśmy bliskimi z n a j o m y m i , a ja n i e p o z o s t a n ę tutaj
na tyle d ł u g o , żeby coś m i a ł o się z m i e n i ć . Ze swojej strony p o s t a r a m się jak najmniej n a r z u c a ć w czasie mojego p o b y t u . A t e r a z , jeśli p a n p o z w o l i , lordzie E v e r e t t , pójdę zajrzeć do b r a t a .
współ
U s i a d ł z p o w r o t e m z kieliszkiem wina w r ę k u , który o b r ó c i ł
c z u c i a . N i e żeby c h c i a ł kiedykolwiek się o d s ł a n i a ć , ale jeśli o n a
w p a l c a c h , z a n i m je d o p i ł . Z a l e ż a ł o jej na p o p r a w n y c h , oficjal-
dalej ma z a m i a r grać na w s p ó ł c z u c i u , n i e zaszkodzi, jeśli zrobi z tego użytek.
n y c h s t o s u n k a c h między n i m i , wręcz na to n a l e g a ł a . C i e k a w e , co
-
-
N a t y c h m i a s t , ze zwielokrotnioną siłą, na jej policzki p o w r ó c i
Widać b y ł o jak na d ł o n i , że próbuje go zbić z t r o p u , a m o ż e
gdyby
Przeciwnie,
że ludzie mogą sobie pozwolić na krótkie chwile n i e u p r z e j m o -
prawda.
najdrobniejszym
-
M ó j t y t u ł wiąże się z r o d z i n n ą posiadłością w L i n c o l n s h i r e ,
gdzie moja noga nigdy n i e p o s t a n i e , jako że wiążą się z t y m dla
p o z o s t a n i e z tej etykiety, kiedy ją weźmie do ł ó ż k a i przygarnie do siebie jej nagie c i a ł o . M i a ł n a d z i e j ę , że n i e w i e l e .
m n i e s a m e najgorsze w s p o m n i e n i a . P o z o s t a ł ą część r o d z i n n e g o majątku, jakkolwiek o d o ś ć średniej w a r t o ś c i , o t r z y m a ł m ó j fa woryzowany m ł o d s z y b r a t , który już n i e żyje. C h o ć p o w i e d z i a ł t o , n i e modulując t o n u g ł o s u , na jej czole n a tychmiast
pojawiły
współczującą osobą.
się
zmarszczki.
I tę jej
Zaiste
była
nadmiernie
c e c h ę wykorzystam na jej
Rozdział
4
własną
zgubę - p o m y ś l a ł . jąc
P r z e p r a s z a m , n i e c h c i a ł a m się wtrącać - p o w i e d z i a ł a , c z u się
nieswojo.
-
Ależ n i e . Ciekawość leży w ludzkiej n a t u r z e .
-
Ale uprzejmiej b y ł o b y się od tego powstrzymać - n a l e g a ł a ,
n i e w i e d z ą c , jak wybrnąć z k ł o p o t u . pani
P r o s z ę się n i e o b w i n i a ć , L a r i s s o . N i k t tutaj n i e wymaga od
T h o m a s już o s w o i ł się z nowym miejscem i p o z w a l a ł M a r z e k a r m i ć się łyżką. N i e l u b i ł , gdy t r a k t o w a n o g o jak d z i e c k o . Wręcz n i e n a w i d z i ł t e g o . Ale w najgorszym okresie c h o r o b y , k i e dy n a l e g a ł , że b ę d z i e j a d ł s a m , nigdy n i e k o ń c z y ł p o s i ł k u , p o n i e waż b y ł na to zwyczajnie za s ł a b y . Przyłapawszy g o n a uporczywym k ł a m s t w i e , ż e n i e jest g ł o d -
uprzejmości. 16
27
ny - b y ł zbyt wycieńczony, żeby s a m e m u d o k o ń c z y ć jedzenie -
męskie i m i ę . Kiedy wszystko b y ł o w p o r z ą d k u i b y ł w d o b r y m
Larissa p o s t a n o w i ł a z t y m s k o ń c z y ć . Będzie k a r m i o n y - to b y ł a
n a s t r o j u , n a z y w a ł ją Rissą, tak jak r o b i ł to i c h ojciec.
jedyna m o ż l i w o ś ć , jaka mu p o z o s t a w a ł a do czasu c a ł k o w i t e g o wyzdrowienia.
-
D l a c z e g o musieliśmy się tutaj
sprowadzić? - po raz k o l e j
ny d a ł g ł o ś n o wyraz swojemu n i e z a d o w o l e n i u . - T e n pokój jest
P o k ó j , w k t ó r y m go p o ł o ż o n o , b y ł z n a c z n i e większy od p o k o -
jak h o t e l .
ju w i c h d o m u . P o d o b n i e jak ł ó ż k o . Wydawał się w n i m t a k i m a -
-
ł y . Ale przecież w ogóle b y ł m a ł y i d r o b n y jak na swój wiek,
wała
a t a k ż e chudszy i niższy od i n n y c h dziesięcioletnich c h ł o p c ó w .
-
J e d n a k i c h ojciec, wysoki i postawny m ę ż c z y z n a , z a p e w n i ł g o ,
Larissa. B y ł e m w t a k i m j e d e n r a z , kiedy t a t u ś m i a ł s p o t k a n i e z fran
cuskim h a n d l a r z e m w i n .
że wkrótce n a d r o b i te braki i że on sam wystrzelił do góry d o p i e ro w wieku dwanastu l a t .
A skąd ty wiesz, jak wygląda pokój w h o t e l u ? - z a r e p l i k o -
-
O c h , p r a w d a , t a k , t e n d o m jest z n a c z n i e większy od n a s z e
go i wydaje się b a r d z o . . . bezosobowy, jak z d ą ż y ł a m z a u w a ż y ć ,
T h o m a s m o ż e i n i e d o r ó w n y w a ł i n n y m c h ł o p c o m p o d wzglę d e m wzrostu i wagi, za to przewyższał i c h z n a c z n i e inteligencją.
rzeczywiście t r o c h ę p r z y p o m i n a h o t e l . Ale b a r o n W i n d m o o r n i e ma r o d z i n y , c o , być m o ż e , t ł u m a c z y t e n fakt.
Gdyby tylko n i e bywał czasami tak b a r d z o u p a r t y i n i e m i a ł
-
N i e z o s t a n i e m y tu d ł u g o , prawda?
s k ł o n n o ś c i do wybuchów gniewu, Larissa m o g ł a b y przysiąc, że
-
P r a w d a - z a p e w n i ł a g o . - G d y tylko t a t u ś w r ó c i . . .
p o d tą drobną p o w ł o k ą kryje się w p e ł n i dojrzały c z ł o w i e k . Jego
-
P o w t a r z a s z to od t y g o d n i . No więc kiedy to nastąpi?
g ł ę b o k i e spostrzeżenia bywały c z ę s t o aż za d o j r z a ł e . Tylko jego
T r u d n o b y ł o z a c h o w a ć radosną t w a r z , gdy T h o m a s d o p y t y w a ł
niespożyta e n e r g i a , gdy n i e b y ł c h o r y , d o w o d z i ł a n i e z b i c i e , ż e
się o to s a m o , o co o n a p y t a ł a siebie - i n i e znajdowała o d p o w i e
jest jeszcze
d z i . M i a ł o go n i e być przez dwa m i e s i ą c e , to wszystko, z t o l e r a n
dzieckiem.
W tej chwili b y ł prawdziwie n i e z n o ś n y m p a c j e n t e m , wiecznie
cją jednego
tygodnia,
najwyżej
dwóch,
żeby
sfinalizować
spra
narzekającym. N i e p o d o b a ł o mu się leżenie w ł ó ż k u , wściekał
wy związane z p r o w a d z o n y m b i z n e s e m . O b i e c a ł wrócić do d o -
się na swoją s ł a b o ś ć , k t ó r a go n a c h o d z i ł a p o d c z a s n a p a d ó w g o
mu z p o c z ą t k i e m g r u d n i a . T y m c z a s e m od tego t e r m i n u m i n ą ł już
rączki.
prawie m i e s i ą c . Z ł a p o g o d a m o g ł a o p ó ź n i ć p o w r ó t , ale żeby aż
Kiedy zbliżyła się do ł ó ż k a , T h o m a s n i e spojrzał na nią, krzy wiąc się z p o w o d u p r z e p r o w a d z k i , tak jakby m o g ł a t e m u z a p o biec.
Ona
także
chciałaby
sobie
móc
pozwolić
na
luksus
grymasu, ale j e d y n e , na co ją b y ł o s t a ć , to p ł a c z .
o
cztery tygodnie? N i e , n i e m o ż n a się d ł u ż e j oszukiwać i n i e d o p u s z c z a ć myśli,
ż e p o d c z a s p o d r ó ż y n i e w y d a r z y ł o się coś b a r d z o n i e d o b r e g o . Na m o r z u ciągle giną statki i nikt n i e wie, co jest tego p r a w d z i
Zadając mu p y t a n i e , p o s t a r a ł a się jednak o wesoły t o n :
wą przyczyną. Mogli to być również p i r a c i , których wciąż b y ł o
-
N i e masz dreszczy po tej przejażdżce na c h ł o d z i e ?
p e ł n o na t r a s i e , jaką u c z ę s z c z a ł jej ojciec, gotowi z a c z a i ć się na
-
N a c h ł o d z i e ? O k u t a ł a ś m n i e t y l o m a p l e d a m i , L a r i , ż e się
c z ł o w i e k a przewożącego c e n n y ł a d u n e k . M y ś l a ł a już o t y m i w y o b r a ż a ł a sobie nawet najgorsze - rozbity s t a t e k , o s i a d ł y na
upiekłem. -
To d o b r z e , l e p i e j , żebyś się u p i e k ł , n i ż d o s t a ł dreszczy.
M a r a n i e s k u t e c z n i e p r ó b o w a ł a ukryć u ś m i e c h . T h o m a s p o p a t r z y ł s u r o w o na n i e o b i e . Larissa c m o k n ę ł a .
m i e l i ź n i e bezludnej
wyspy, ojciec przymierający g ł o d e m . . .
N i e p o k ó j Larissy s t a ł się tak intensywny, że z d a w a ł się n i e o d stępować jej a n i na c h w i l ę . Tak strasznie p r a g n ę ł a go z kimś p o -
T h o m a s n a z y w a ł ją L a r i tylko wtedy, gdy b y ł na nią z ł y , m i a ł
d z i e l i ć , w y p ł a k a ć na czyimś r a m i e n i u , ale przecież n i e m o g ł a .
bowiem n a d z i e j ę , że ją t y m z e z ł o ś c i , ponieważ b r z m i a ł o to jak
M u s i a ł a być silna z e względu n a T h o m a s a , m u s i a ł a g o n a d a l z a -
18
19
p e w n i a ć , że wszystko b ę d z i e d o b r z e , n a w e t jeżeli s a m a już w to
-
nie wierzyła.
-
Z myślą o T h o m a s i e p o w i e d z i a ł a : -
Nawet
najlepiej
przygotowane
Ojca? N i e tylko ojca, c h o c i a ż na n i e g o chyba rzeczywiście s z c z e -
g ó l n i e się u w z i ę l i . On s a m nigdy mi o t y m n i e m ó w i ł . N i e m ó g ł plany
czasami
zawodzą,
by, n i e c h c i a ł b y m n i e z a s m u c a ć . T o , co w i e m , p o d s ł u c h a ł a m ,
T o m m y . Ojciec l i c z y ł na t o , że z a p e w n i sobie nowy p u n k t zbytu
gdy jego k a p i t a n czy r a c h m i s t r z p r z y s z e d ł do n a s do d o m u . P o -
w N e w P r o v i d e n c e , a l e co z t e g o , jeśli się o k a z a ł o , że t a m n i c n i e
d o b n o T h e Winds p r ó b o w a ł a c a ł k o w i c i e wyeliminować go z b i z -
m a ? Wtedy m u s i a ł b y p o p ł y n ą ć na dalej p o ł o ż o n ą wyspę, n i e -
n e s u , i p r a w i e im się to u d a ł o . N i g d y n i e w i d z i a ł a m go t a k wściek
p r a w d a ż ? A gdyby i t a m n i c n i e b y ł o ?
ł e g o jak w ciągu t y c h kilku o s t a t n i c h tygodni p r z e d wyjazdem,
-
Po co m i a ł b y żeglować aż tak d a l e k o , s k o r o m ó g ł z n a l e ź ć
nowy rynek bliżej d o m u ?
k u , p o n i e w a ż k a p i t a n o w i e linii T h e Winds p ł y n ę l i swoimi s t a t
P o p a t r z y ł a surowym w z r o k i e m na b r a t a . -
Czy n i e rozmawialiśmy już o t y m w c z e ś n i e j , i to wiele r a
zy? Czyżbyś o s t a t n i m r a z e m n i e s ł u c h a ł t e g o , co m ó w i ę ? -
Zawsze s ł u c h a m , co mówisz - m r u k n ą ł . - Ale n i e zawsze
mówisz z s e n s e m .
k a m i t u ż za n i m i w k a ż d y m p o r c i e przebijali c e n ę . -
N a w e t t e n sympatyczny francuski...?
-
Tak - p r z e r w a ł a m u , n i e c h c ą c , żeby za d u ż o m ó w i ł , p o n i e -
waż t o t a k ż e z d a w a ł o się g o n a d m i e r n i e m ę c z y ć . - N a w e t o n d z i a ł a ł n i e z g o d n i e z zawartą z ojcem umową i s p r z e d a w a ł swój
N i e z r u g a ł a go za t o . P r z e c i e ż d o b r z e w i e d z i a ł a , że przyczyną jego z a c z e p n o ś c i i chwilowego z a p o m i n a n i a się jest jego c h o r o b a . P o z a t y m , być m o ż e , p r z e d r z e m a ł większą c z ę ś ć i c h r o z m ó w , m o ż e gorączka d a w a ł a m u się w e z n a k i , n i c więc d z i w n e g o , ż e n i e wszystko z n i c h z a p a m i ę t a ł . -
gdy j e d e n ze statków w r ó c i ł do p o r t u bez z a m ó w i o n e g o ł a d u n -
No d o b r z e , więc postarajmy się r a z e m d o s z u k a ć sensu w t y m ,
t o w a r dającemu lepszą c e n ę k a p i t a n o w i . -
A z a t e m co jest w a r t k o n t r a k t , jeżeli t a k ł a t w o m o ż n a go z e -
rwać? -
Z t e g o , co s ł y s z a ł a m , k o n t r a k t n i e z o s t a ł c a ł k o w i c i e zerwa
n y , p a d ł y jakieś p r z e p r o s i n y i l i c h e wyjaśnienia uzasadniające p r z y c z y n ę n i e d o t r z y m a n i a u m o w y . T a k a jest i s t o t a b i z n e s u , jak
co się s t a ł o , p o n i e w a ż ja również z u p e ł n i e t e g o n i e r o z u m i e m - p o -
sądzę - p o w i e d z i a ł a Larissa, b e z w i e d n i e wzruszając r a m i o n a m i ,
w i e d z i a ł a do n i e g o w n a d z i e i , że p o p r a w i mu t y m n a s t r ó j . - Więk
po c z y m d o d a ł a : - T r u d n o jest w i n i ć h a n d l a r z y , gdy n a d a r z a się
szość towarzystw z tej samej branży m o ż e w bardziej lub m n i e j
okazja zgarnięcia o l b r z y m i c h , n i e o c z e k i w a n y c h zysków.
przyjazny sposób k o n k u r o w a ć ze sobą. Na t y m polega istota b i z n e
-
N i e u w a ż a m , żeby t r u d n o b y ł o i c h winić - w y p o w i e d z i a ł
s u , co do t e g o chyba zgodzisz się ze m n ą , p r a w d a ? - O d c z e k a ł a
swoją o p i n i ę T h o m a s . - K o n t r a k t y zawiera się z u z a s a d n i o n y c h
c h w i l ę . P o k i w a ł głową. C i ą g n ę ł a w i ę c : - Ale gdy w n a c z y n i u z n a j -
p o w o d ó w , w p r z e c i w n y m r a z i e rynek p r z e s t a ł b y być wiarygod
dzie się j e d n o z g n i ł e j a b ł k o , reszta t e ż m o ż e się p o p s u ć .
ny.
-
Czy m o ż e s z się t r z y m a ć k o n k r e t ó w ?
P o w i n n a lepiej ważyć s ł o w a , T h o m a s z o s t a ł b o w i e m p r z e
Z n o w u c m o k n ę ł a , ale z r o b i ł a t o , o co ją p r o s i ł .
szkolony i b y ł p r z y g o t o w a n y , m i m o swojego m ł o d e g o wieku, do
-
przejęcia któregoś d n i a i n t e r e s u ojca.
A więc ta n o w a linia m o r s k a , którą o t w a r t o w k o ń c u l a t a ,
o n a z w i e T h e W i n d s , o ile d o b r z e p a m i ę t a m , s p o t k a ł a się z ż y c z
-
Bądź co b ą d ź , tak dzieje się w c a ł e j E u r o p i e . S t a t k i T h e
liwym przyjęciem, jako p o ż ą d a n y d o d a t e k n a świetnie p r o s p e r u
Winds z a w i j a j ą do wszystkich p o r t ó w , do k t ó r y c h zawijały n a -
jącym rynku - d o p ó k i n i e o k a z a ł o s i ę , że jej u d z i a ł o w c y mają
s z e . N i e t r u d n o więc wywnioskować, że jest to d z i a ł a n i e c e l o
z g r u n t u n i e u c z c i w i e z a m i a r y . Z a m i a s t s z u k a ć n o w y c h rynków
we i że i c h statki specjalnie p ł y n ę ł y taką trasą, żeby p r z e c h w y
zbytu woleli p o d k r a d a ć t e , k t ó r e są w d o b r y c h r ę k a c h .
c i ć n a s z ł a d u n e k . I t o jest p o w ó d , dla k t ó r e g o ojciec o d p ł y -
30
31
n ą ł tak d a l e k o od d o m u . N i e m ó g ł k o n k u r o w a ć z T h e W i n d s ,
d r u g i e , skoro zainwestowali na początek tak wielki k a p i t a ł , z r o -
k t ó r a p ł a c i z a w r o t n e c e n y , n i e m i a ł b y bowiem ż a d n e g o zysku
bią wszystko, by
z ładunku.
-
sprostać k o n k u r e n c j i .
O c h , n i e c h o d z i mi o i c h p i e n i ą d z e . M a m na myśli z ł o , k t ó -
T h o m a s zmarszczył c z o ł o .
re szerzą, zaczynając d z i a ł a l n o ś ć w tak nieetyczny s p o s ó b . Z a -
-
stanów
S ą d z ę , że tego w ł a ś n i e n i e r o z u m i e m . W jaki sposób t a m t o
się.
Kupcy,
którzy
sprzedają im
towar
z
wielkim
zy
towarzystwo m o r s k i e z a m i e r z a c z e r p a ć zysk, skoro p ł a c i tak wy
s k i e m , d o k ł a d n i e wiedzą, na co się narażają, a t a k ż e i t o , że c i ,
sokie ceny za swoje ł a d u n k i ?
z k t ó r y m i się t e r a z układają, postępują n i e u c z c i w i e , a więc n i e są
-
T e r a z n i e p ł a c i . P o d o b n o wyrzucili m o c p i e n i ę d z y na p r o -
w a d z e n i e takiej
właśnie taktyki.
Najpierw zapewniają sobie ry
wiarygodni.
A
przecież
wiele
rodzajów
psuje, wymaga więc t e r m i n o w e j
produktów
szybko
się
dostawy i g o d n y c h zaufania k a
n e k , po czym martwią się o t o , żeby przywrócić p o p r z e d n i e , r o z -
p i t a n ó w statków, którzy na czas dostarczą t o w a r . Jeżeli w przy
s ą d n e c e n y . T o tylko m a n e w r , jednak się p o w i ó d ł . Ojciec n i e
s z ł o ś c i linie T h e Winds n i e staną się p u n k t u a l n e , towary będą się
m ó g ł p o s ł a ć swoich statków do dotychczasowych k o n t r a h e n t ó w ,
p s u ł y , z a n i m jeszcze zostaną o d e b r a n e , i , c o s a m o się przez się
ryzykując, że s t a n i e się t o , co p o p r z e d n i o , a z a t e m T h e Winds
r o z u m i e , nikt i c h n i e kupi w t y m s t a n i e .
w y g r a ł a : t e r a z o n i trzymają w r ę k a c h te stare r y n k i . -
-
Myślisz z a t e m , że tatusiowi u d a ł o się z n a l e ź ć n o w e miejsca
-
chcieli h a n d l o w a ć , p o n i e w a ż ma solidną firmę i jest g o d n y m z a ufania
do p r o w a d z e n i a interesów? - z a p y t a ł T h o m a s . Oczywiście - o d p o w i e d z i a ł a , starając się z a c h o w a ć p r z e k o
Sądzisz w i ę c , że dawni k o n t r a h e n c i ojca będą z n i m dalej
-
człowiekiem? S ą d z ę , że będą, t a k . . . ale spójrz, c a ł ą tą rozmową o i n t e r e
nujący t o n g ł o s u . - W k o ń c u przecież z a m i e r z a ł r o z w i n ą ć d z i a
sach uśpiliśmy M a r ę , której to wszystko n i c a n i c n i e o b c h o d z i .
ł a l n o ś ć a ż p o wyspy M o r z a Karaibskiego. M o ż e się więc o k a z a ć ,
N i e dziwię się t e m u , p o r a , żebyś i ty się z d r z e m n ą ł .
że to wszystko wyjdzie mu na d o b r e . -
Tylko ż e z o s t a ł o n a n i m w y m u s z o n e , gdy n i e b y ł d o tego
przygotowany. N i e j e d e n raz w o l a ł a b y , żeby T h o m a s n i e b y ł taki bystry i ż e by po p r o s t u przyjmował do wiadomości wyjaśnienia, jak więk szość
dzieci w jego wieku, zamiast je kwestionować
wszystkie
wady jej
i wytykać
rozumowania.
-
C h c e s z w i e d z i e ć , co o t y m sądzę?
-
N i e m a m wyboru. N i e m a s z . U w a ż a m , że w k o ń c u wszystko d o b r z e się u ł o ż y .
W ą t p i ę , żeby T h e Winds m o g ł a p r z e t r w a ć , a kiedy z n i k n i e z r y n k u , ojciec z n o w u nawiąże stare k o n t a k t y , co r a z e m z n o w y m i , k t ó r e z d o b ę d z i e p o d c z a s o b e c n e j p o d r ó ż y , pozwoli n a z a k u p n o wych -
staków,
żeby
sprostać
N i e jestem z m ę c z o n y - j ę k n ą ł .
-
W i d z i a ł a m , jak oczy ci się zamykają.
-
Wcale n i e - b u r k n ą ł .
-
Wcale t a k . A p o z a t y m m o ż e s z spać lub n i e , ale najważniej
s z e , żebyś o d p o c z ą ł . Kiedy już c a ł k i e m przestaniesz g o r ą c z k o w a ć , spróbujemy skończyć z t y m i d r z e m k a m i . Ustąpił. R u s z y ł a w s t r o n ę d r z w i . Ale ją z a t r z y m a ł , zadając jeszcze jed n o p y t a n i e , n a k t ó r e t y m r a z e m n a p r a w d ę n i e b y ł a przygotowa na.
U ś m i e c h n ę ł a się. -
-
wyzwaniu.
A ja u w a ż a m , że po p r o s t u się ł u d z i s z , s ą d z ą c , że T h e
Winds z n i k n i e z r y n k u . Po pierwsze, n i c na to n i e wskazuje, a po
32
-
G d z i e postawimy w t y m roku b o ż o n a r o d z e n i o w ą c h o i n k ę ,
Rissa? U s ł y s z a ł a d r ż e n i e w jego s ł a b i u t k i m g ł o s i e , gdy o to z a p y t a ł . K u jej r o z p a c z y . N i e d o p u s z c z a ł a myśli, ż e mogliby spędzić B o że N a r o d z e n i e bez ojca. N i e s n u ł a jeszcze tak o d l e g ł y c h p l a n ó w . N i e m o g ł a , p r z y t ł a c z a ł ją b o w i e m zbyt wielki s m u t e k , c z e k a ł o ją jeszcze zbyt wiele cierpienia po d r o d z e . 33
mamy
części a p a r t a m e n t ó w sypialnych państwa d o m u . N a m i ł o ś ć b o
d o p i e r o początek miesiąca. Ale będziemy j e m i e l i , T o m m y , n a
ską, dlaczego? P r z e c i e ż taki ogromny d o m musi m i e ć gościnne
wet gdybyśmy musieli dzielić się n i m z b a r o n e m .
pokoje, czyż n i e m i n ę ł a w ł a ś n i e przynajmniej p ó ł t u z i n a t a k i c h
-
-
Jest jeszcze
za wcześnie,
żeby myśleć
o drzewku,
N i e , n i e c h c ę . C h c ę je u b r a ć zabawkami, k t ó r e r a z e m r o b i
liśmy. Z a b r a ł a ś je z naszymi r z e c z a m i , p o w i e d z : z a b r a ł a ś ? N i e , n i e z a b r a ł a . Były z ł o ż o n e na strychu i n i e w i e d z i a ł a , czy odjechały r a z e m z m e b l a m i t a m , dokąd je z a b r a ł lord E v e r e t t . -
Znajdą się t u t a j , gdy przyjdzie na to czas - tyle tylko m i a ł a
mu do zaoferowania w tej chwili. - Więc p r z e s t a ń się m a r t w i ć , proszę.
Lepiej
szybciej
trochę
zabawek.
wyzdrowiej, żebyś jeszcze m ó g ł d o r o b i ć
K o n i e c z n i e musi stąd wyjść. Łzy już spływały jej
po p o l i c z -
k a c h , a o n a n i e c h c i a ł a , żeby ją w i d z i a ł w tym s t a n i e . N i e z a n o s i ł o się w tym roku na n o r m a l n e święta. B a ł a się, tak b a r d z o się b a ł a , że spędzą je bez ojca.
pokojów,
przemierzając
korytarz?
To n i e m o ż l i w i e , to jakaś p o m y ł k a , o której musi p o w i a d o m i ć gospodynię - n a t y c h m i a s t ,
gdy tylko się opanuje i p r z e s t a n i e
p ł a k a ć . U s i a d ł a na brzegu ł ó ż k a , dając upust wszystkim e m o cjom. O d z i w o , n i e k t ó r e z n i c h były dla niej n o w e , i powoli z d o m i n o w a ł y t a m t e , wysuszając jej ł z y . P o z w o l i ł a , by T h o m a s o d w r ó c i ł jej uwagę i myśli, ponieważ w i e d z i a ł a , ż e o n t o potrafi. D l a t e g o tak pospiesznie p o b i e g ł a d o jego pokoju. Ale teraz b y ł a s a m a , a jej myśli znowu z a p r z ą t a ł t e n dziwny l u n c h , który j a d ł a wspólnie z b a r o n e m . N i e w i e d z i a ł a , co o n i m s ą d z i ć , ale n i e ulega wątpliwości, że z m ą c i ł jej u m y s ł jak n i k t p r z e d t e m . I n i e c h o d z i ł o o t o , że jest t a ki przystojny, iż na chwilę z a p a r ł o jej d e c h , kiedy po raz pierw szy na niego s p o j r z a ł a , t u t a j , w tym jasnym h o l u . W każdym r a zie n i e
t y 1 k o o to c h o d z i ł o .
Wysoki i barczysty Vincent Everett m ó g ł b y u c h o d z i ć za a t l e t ę , gdyby n i e uważny,
Rozdział
5
znający się na fachu krawiec,
któremu
u d a ł o się go w t ł o c z y ć w m o d n y g a r n i t u r . T a k , krawiec b a r o n a m u s i a ł być b a r d z o skrupulatny, skoro w y m o d e l o w a ł szczupłą i zgrabną sylwetkę, p o m i m o tak muskularnej budowy, jaką m i a ł
Niewiele widząc z powodu ł e z , Larissa z t r u d e m z n a l a z ł a o d daną do jej dyspozycji sypialnię. W d r o d z e od T h o m a s a do sie bie p u k a ł a do wszystkich drzwi, a gdy nikt n i e o d p o w i a d a ł , z a g l ą d a ł a do każdego pokoju. Wreszcie o d n a l a z ł a swoje kufry, z ł o ż o n e jeden na drugim u s t ó p ł ó ż k a w jednym z najodleglejszych pokojów, na samym k o ń c u korytarza, o wiele za daleko od b r a t a , którym się o p i e k o w a ł a . Czy n i e u z n a ł a pokoju T h o m a s a za ogromny w p o r ó w n a n i u z jego dawnym pokojem? Tymczasem t e n , który d o s t a ł a , b y ł jeszcze
większy.
Miał
nawet
osobną g a r d e r o b ę ,
z
przylegającą
do niej ogromną ł a z i e n k ą , i n a s t ę p n e drzwi prowadzące do jesz cze jednej
sypialni, k t ó r a , co stwierdziła ku swojemu wielkiemu
zgorszeniu, b y ł a sypialnią b a r o n a . U m i e s z c z o n o ją w damskiej 34
baron. P o d o b n i e jak wczoraj
wieczorem
zmyliły ją śnieg
i
palto.
C z a r n e , wręcz c z a r n e jak s m o ł a w ł o s y , wyraziste, kanciaste p o liczki, m o c n a , stanowcza szczęka, wąski n o s , jednym s ł o w e m doskonale przystojnym
współgrające
rysy,
czyniące
go
naprawdę
niezwykle
mężczyzną.
A jednak to n i e ta s t r o n a jego urody z r o b i ł a na niej aż takie wrażenie.
Z a c h w y c i ł y ją,
wręcz
wytrąciły
z
równowagi jego
oczy, k t ó r e były z ł o c i s t e i zdawały się prowadzić z nią r o z m o w ę . N i e s t e t y , wszystko, co p o w i e d z i a ł y , b y ł o nieprzyzwoite - dobry B o ż e , jakie to b y ł o d z i w n e ! N a p r a w d ę r o z s t r o i ł ją, z a k ł ó c i ł jej wewnętrzny
spokój
do nierozsądnych
granic - a przecież jego
oczy zdawały się wyrażać rzeczy, k t ó r e n i e były s t o s o w n e . N i e , 35
to m ó g ł być zwykły figiel s p ł a t a n y przez ś w i a t ł o . N i e z a m i e r z o -
d z o jego o b e c n o ś ć
n y . P e w n i e nawet n i e zdaje sobie sprawy z w r a ż e n i a , jakie to r o -
jaki p r ó b o w a ł a u t r z y m a ć , na niewiele się z d a ł , ponieważ on r o -
bi na i n n y c h . A m o ż e to tylko jej
b i ł znowu to s a m o - wpatrywał się w nią. A jak p ł o m i e n n e były
wzburzone emocje sprawiają,
T o , co dla niego b y ł o zwykłym b i z n e s e m , po prostu jeszcze jedną n u d n ą finansową transakcją, dla niej
s t a ł o się klęską. P r z e -
cież s t r a c i ł a swój d o m . Żywiła do b a r o n a n i e c h ę ć z tego p o w o du i n i c na to n i e m o g ł a p o r a d z i ć . A to silne przeżycie b y ł o c h y ba główną przyczyną, dla której wszystko i n n e , co r o b i ł , o d b i e r a ł a tak b a r d z o p r z e s a d n i e . Kiedy j a d ł a , z t r u d e m p r z e ł y k a ł a każdy k ę s . I to przykre k r ę c e n i e w okolicy b r z u c h a , i s t r a c h , że jeszcze chwila, a zwróci tę o d r o b i n ę j e d z e n i a , n a d którym się p o c h y l a ł a . No i to jego n i e u s t a n n e wpatrywanie się w nią. C o r a z bardziej b e z c e r e m o n i a l n e . szarpiące nerwy.
Niewielki
dystans,
jego bursztynowe oczy! M i a ł a w r a ż e n i e , że obserwując, o b n a ż a
że widzi więcej, niż jest w i s t o c i e .
C o r a z bardziej
wytrąca ją z równowagi.
A ponieważ r o b i ł to prawie
ją d o s z c z ę t n i e . A z a k ł o p o t a n i e b y ł o t a k i e , jakby n a p r a w d ę s t a ł a przed n i m n a g a . - P a n i klejnoty. Z a s t a n a w i a ł a się przez chwilę, czy p o w i e d z i a ł to do n i e j , czy tylko m ó w i ł coś do siebie. Wcale by się n i e z d z i w i ł a . -
Przepraszam? B a ł e m się, że m o ż e p a n i z a p o m n i e ć . - A spojrzenie, k t ó r e
jej t e r a z p o s ł a ł , m ó w i ł o , że ma rację - j e s t k o m p l e t n i e r o z t r z e p a n a . - N i e c h c i a ł b y m p o n o s i ć pośredniej odpowiedzialności za przysporzenie p a n i
e w e n t u a l n y c h dodatkowych z m a r t w i e ń ,
m o g ł o b y n a s t ą p i ć , gdyby się o k a z a ł o , że p a n i klejnoty z g i n ę ł y .
przez c a ł y c z a s , gdy mu towarzyszyła, d o s z ł a do wniosku, że to
To odświeżyło jej p a m i ę ć .
n i e b y ł o u m y ś l n e , że n i e m i a ł o na celu zmieszania jej czy zbicia
-
z t r o p u , p r a w d o p o d o b n i e s t a ł o się tylko z w y k ł y m , co prawda
co
O t a k , c h o d z i o te nowe s ł u ż ą c e , k t ó r e się jeszcze n i e spraw
d z i ł y . Jedną chwileczkę.
M o ż e nawet zawodowym c h w y t e m ,
P o d e s z ł a szybko do swoich kufrów, stojących r ó w n o jeden na
który o p a n o w a ł do perfekcji, a teraz nieświadomie stosuje na co
d r u g i m , jak p i r a m i d a , u stóp jej ł ó ż k a . P r z e s z u k a n i e pierwszego
dzień.
z n i c h n i c n i e d a ł o , n i e z n a l a z ł a w n i m kasetki z biżuterią, t y m
nieokrzesanym,
nawykiem.
podob
czasem tak się p e c h o w o s k ł a d a ł o , że b y ł to najcięższy kufer, z a
ojcu, wpatrującego się w niego n i e d w u z n a c z -
w i e r a ł bowiem jej u l u b i o n e książki. N i e byłoby z tym ż a d n e g o
n i e , żeby mu d a ć do z r o z u m i e n i a , iż wynegocjowana w ł a ś n i e c e
p r o b l e m u , gdyby m o g ł a go najpierw r o z p a k o w a ć . Ale teraz b a
na m o ż e zostać p o d n i e s i o n a , z a n i m dojdzie do o s t a t e c z n e g o p o -
r o n s t a ł w drzwiach i żeby się d o s t a ć do p o z o s t a ł y c h dwóch p o d
r o z u m i e n i a . Ojciec n i e d a ł się na to n a b r a ć , ale przyglądanie się
s p o d e m , trzeba b y ł o zdjąć t e n najcięższy kufer.
W i d z i a ł a jednego ną taktykę na jej
handlarza
wypróbowującego
kiedyś
D o s k o n a l e w i e d z i a ł a , że sama kufra n i e udźwignie, m o g ł a n a -
temu b y ł o naprawdę zabawne. D o p i e r o po wielokrotnym p u k a n i u Larissa o t r z ą s n ę ł a się ze
t o m i a s t , przy pewnym wysiłku, ściągnąć go na d ó ł , co też z a c z ę
Stał
ła r o b i ć . Ledwie z a c z ę ł a , a już r a m i o n a b a r o n a z a m k n ę ł y ją z o b u
w n i c h Vincent E v e r e t t . Jeszcze przed chwilą m i a ł a nadzieję, że
s t r o n . S i ę g n ą ł po uchwyty na k o ń c a c h kufra i wyręczył ją w z a
m o ż e u d a się jej u n i k n ą ć dalszych z n i m s p o t k a ń p o d c z a s tego
daniu.
swoich trwożliwych myśli i w s t a ł a ,
żeby otworzyć drzwi.
p o b y t u , a tymczasem on już tu b y ł . A do tego s t a ł tak blisko, że
P o w i n i e n p o w i e d z i e ć , że sam to z r o b i . P o w i n i e n b y ł najpierw
c z u ł a piżmowy z a p a c h i bijące od niego c i e p ł o - a m o ż e t e n żar
pozwolić jej
b r a ł się z jej z a k ł o p o t a n i a ?
w p i e r s i . Z n a l a z ł a się w p u ł a p c e , między n i m a kuframi, c z u ł a na
Chciała
się
cofnąć,
najchętniej
uciekłaby
w
najodleglejszą
odsunąć
się
na
bok.
waliło
dziewczynie
p l e c a c h jego t o r s , jego o d d e c h na swojej szyi. B y ł a bliska o m d l e n i a , t a k , c z u ł a t o , c z u ł a , że jeszcze chwila, a wyzionie d u c h a .
część pokoju, gdyby n i e b y ł to aż n a d t o wyraźny s y g n a ł , jak b a r 36
Serce
37
-
P r z e p r a s z a m - p o w i e d z i a ł po upływie n i e z n o ś n i e d ł u g i e g o
czasu, odsuwając j e d n o r a m i ę , żeby m o g ł a się uwolnić z p u ł a p k i . I
znowu
instynkt nakazywał jej
uskoczyć
w
najodleglejszy
Z a n i m do niej d o t a r ł o , do czego zmierza albo co ma zamiar z r o b i ć , pstryknął palcem w kolczyk w jej u c h u . Robiąc t o , m u s -
kąt
n ą ł p o z o s t a ł y m i p a l c a m i jej szyję, z pewnością przypadkowo, p o -
pokoju, d a l e k o , jak najdalej od n i e g o . Rozpaczliwie tego p r a g n ę -
c z u ł a jednak wyraźnie przechodzący ją od stóp do głów dreszcz.
ł a , ale też za ż a d n e skarby świata nie c h c i a ł a pokazywać po s o
Z a c h w i a ł a się, gdy z a c z ę ł y się pod nią uginać k o l a n a . Nagle nie
b i e , że się go b o i , bo tak by to niewątpliwie o d e b r a ł . W k o ń c u
m o g ł a już o d d y c h a ć . W rozpaczliwej próbie odzyskania n a d sobą
przecież b y ł jej wrogiem. A o n a , prawdę m ó w i ą c , nie b a ł a się.
k o n t r o l i z a m k n ę ł a oczy - i u s ł y s z a ł a jęk. Jego? Chyba n i e .
T o , co c z u ł a , b y ł o daleko bardziej niepokojące niż s t r a c h . O d s t a w i ł na bok ciężki kufer i m ó g ł b y to chyba zrobić jedną
S k u p i ł a uwagę na p r z e d m i o c i e , albo raczej na t y m , co uważa ła za p r z e d m i o t . Z a n i m u d a ł o się jej go o d p i ą ć , u p ł y n ę ł o kilka
ręką, tak lekko mu p o s z ł o . Ale nie ruszył w kierunku drzwi, jak
dobrych
p o w i n i e n . W k o ń c u przecież byli s a m i , c a ł k i e m s a m i , na d o m i a r
kasetki, co ją na tyle p r z e r a z i ł o , że znowu o t w o r z y ł a oczy.
wszystkiego w tej
przeklętej
sypialni,
co wykraczało poza wszel
ką przyzwoitość i b y ł o po prostu k o m p r o m i t u j ą c e . Więc z a n u
-
chwil.
Z
pomocą p r z y s z ł o jej
śpię, leżą obok ł ó ż k a . -
le szybciej
To b y ł nieznoszący
i na szczęście n a -
trafiła na wąskie, d r e w n i a n e p u d e ł k o z biżuterią. -
Jest tego tylko kilka sztuk, które n a l e ż a ł y do mojej m a t k i ,
a wcześniej jeszcze do jej
m a t k i - p o w i e d z i a ł a , podając mu p u
wieczko
Kolczyki m a m zawsze przy sobie. Albo je n o s z ę , a l b o , gdy
r z y ł a się w kolejnym kufrze, gdy już m i a ł a do niego d o s t ę p , by pozbyć się nieproszonego gościa,
zatrzaskiwane
N i e ryzykowałbym na p a n i miejscu. Proszę mi to d a ć . sprzeciwu,
suchy r o z k a z ,
wypowiedziany
i n n y m niż d o t y c h c z a s , chrypiącym t o n e m g ł o s u . Czy c h o d z i ł o mu o kolczyki? N i e b y ł a p e w n a . myślenia.
Ale
na wszelki
Z n o w u odzyskała trzeźwość
wypadek zdjęła je
i wysunęła w jego
d e ł k o . - Są c e n n e , ale ich wartość ma dla m n i e raczej s e n t y m e n
s t r o n ę , po czym wypuściła je nerwowym r u c h e m w obawie, że
talny c h a r a k t e r . . .
mogłaby
N i e d o k o ń c z y ł a z d a n i a , z a b r a k ł o jej bowiem powietrza. On zaś, biorąc od Larissy p u d e ł k o , p o ł o ż y ł d ł o ń na jej r ę k a c h , p r a w d o p o d o b n i e d l a t e g o , że nie zdejmował z niej oczu i nie z w r a c a ł
go
znowu
dotknąć,
gdyby
za blisko
wyciągnął r ę k ę .
Z r o b i ł a to jednak o d r o b i n ę za wcześnie, on zaś nie o k a z a ł się na tyle szybki, żeby je z ł a p a ć , z a n i m u p a d ł y na p o d ł o g ę . Z a k ł o p o t a n a , że jej zdenerwowanie s t a ł o się aż tak w i d o c z n e ,
uwagi na t o , po co sięga. P a t r z e n i e mu w oczy, podczas gdy c i e -
o p u ś c i ł a się bez zastanowienie na j e d n o k o l a n o , żeby p o d n i e ś ć
p ł e wnętrze jego d ł o n i p r z e s u w a ł o się po wierzchu jej rąk, p o w o
kolczyki, nie z a k ł a d a j ą c , że on m o ż e zrobić to s a m o . Schylając
li, zbyt powoli, n i m wreszcie wziął kasetkę, b y ł o dla niej kolej
się, zderzyli się g ł o w a m i . S t r a c i ł a równowagę, s k o ń c z y ł o się na
nym szokiem. Z n o w u b y ł a u n i c e s t w i o n a , krew krążyła w niej tak
t y m , że u s i a d ł a na p o d ł o d z e . I n i m z d ą ż y ł a p o d n i e ś ć się s a m a , on
szybko, iż n a p r a w d ę s ą d z i ł a , że tym razem zemdleje.
jej już p o m a g a ł .
T e n ich dotyk, który tak c a ł k o w i c i e wytrącił ją z równowagi,
To b y ł a prawdziwa klęska. Z a n i e m ó w i ł a z wrażenia. Z a m i a s t
dla niego absolutnie n i c nie z n a c z y ł . P o p a t r z y ł w d ó ł , gdy o t w o
p o d a ć jej r ę k ę , której z pewnością i tak by nie przyjęła - o czym
r z y ł a kasetkę, gdzie z o b a c z y ł d ł u g i sznur p e r e ł oraz wysadzaną
zapewne wiedział - p o d n i ó s ł ją, chwytając pod p a c h a m i , jak ja
p e r ł ą i r u b i n e m broszkę w k s z t a ł c i e m o t y l a .
kieś m a ł e d z i e c k o . I w ciągu tych krótkich sekund p o c z u ł a jego
-
R o z u m i e m - p o w i e d z i a ł bezbarwnym t o n e m , wpatrując się
d ł o n i e obok swoich piersi, p o c z u ł a t e ż , jak sztywnieją w z e t k n i ę
w nią tymi z ł o t y m i o c z a m i , które zdawały się jeszcze bardziej
ciu z jego t o r s e m . Wszystko t r w a ł o zaledwie sekundy. Ale d o -
płonąć
z n a n i a zdawały się trwać wieczność.
c h o c i a ż m o g ł y tylko sprawiać takie wrażenie za sprawą
światła. - A to?
Tymczasem kolczyki n a d a l leżały na p o d ł o d z e . P o d n i ó s ł je w 38
39
k o ń c u , sięgając także po k a s e t k ę , którą o d s t a w i ł , żeby jej p o m ó c
m i , kiedy drzwi gabinetu są z a m k n i ę t e . J e d y n y m wyjątkiem b y ł
wstać. Teraz t r z y m a ł p e r e ł k i w m o c n o zaciśniętej d ł o n i , c h o ć p o -
jego s e k r e t a r z . Sypialnia g w a r a n t o w a ł a b y całkowitą izolację, ale
winien je raczej w ł o ż y ć do p u d e ł k a . C h o ć raz wydawał się r ó w n i e
znajdowała
p o d n i e c o n y jak o n a , ale t r w a ł o to tylko chwilę i m i n ę ł o tak szyb-
się zbyt blisko
Larissy.
N i g d y , w c a ł y m swoim życiu, n i e sięgał po a l k o h o l we wczes
k o , iż p o m y ś l a ł a , że p o n i o s ł a ją wyobraźnia. A j e d n a k , spełniwszy
n y c h g o d z i n a c h p o p o ł u d n i o w y c h . Dzisiejszy w y ł o m s t a n o w i ł
misję, o d w r ó c i ł się w s t r o n ę drzwi, by jak najszybciej stąd odejść.
tylko wyjątek od r e g u ł y . N i e żeby b r a n d y , którą sobie n a l a ł , m i a -
stąd w y s z e d ł ,
ła mu p o m ó c . M i a ł n a d z i e j ę , że pozwoli mu odzyskać s p o k ó j , a l -
z a n i m do reszty się r o z s t r o i . Ale jej u m y s ł n i e d z i a ł a ł najspraw
bo przynajmniej z a p o m n i e ć o Larissie Ascot, d o p ó k i jego c i a ł o
n i e j , więc gdy spojrzała na kufry, z a w o ł a ł a :
n i e wróci do równowagi. N i c z t e g o .
Nie
-
zatrzymywałaby
go.
Najważniejsze,
żeby
O c h , w ł a ś n i e z a m i e r z a ł a m o d s z u k a ć pańską g o s p o d y n i ę . . .
N i e p o w i n i e n b y ł p r z y c h o d z i ć do jej drzwi w i e c z o r e m , z pew
Wygląda na t o , że d o s t a ł a m niewłaściwy p o k ó j . P o w i n n a m być
nością n i e p o w i n i e n b y ł w c h o d z i ć d o jej pokoju. Biżuteria s t a n o
bliżej
w i ł a jedynie p r e t e k s t . Po p r o s t u znowu c h c i a ł się z n a l e ź ć w jej
brata...
P o w i e d z i a ł a b y więcej, ale jej p r z e r w a ł :
p o b l i ż u . Tak g o p o d n i e c i ł a o b e c n o ś ć Larissy p o d c z a s l u n c h u , ż e
-
n i e m ó g ł się o p a n o w a ć i t r z y m a ć od niej z d a l e k a , gdy z n a j d o
Z o s t a ł a p a n i właściwie u l o k o w a n a . Zwykle w okresie świąt
m i e w a m gości, a n i e są to goście, którzy zasługują na specjalne względy, r o z u m i e p a n i , przybywają tutaj dla i n t e r e s ó w . Z a t e m , zamiast panią p r z e p r o w a d z a ć - o ile będzie p a n i n a d a l w t y m czasie - o wiele prościej b y ł o u m i e ś c i ć panią t u t a j . Czy ma p a n i zastrzeżenia do tego pokoju? - No c ó ż , n i e , a l e . . .
w a ł a się tak blisko. Ale to b y ł b ł ą d . Widok jej o r a z ł ó ż k a w zasięgu ręki n a t y c h miast p r z y w o ł a ł myśl o u w i e d z e n i u . D o s k o n a ł a s c e n e r i a , żeby przystąpić do d z i e ł a . U w a ż a ł , że stać go na t o , p o c z y n i ł nawet pewien p o s t ę p - aż w k o ń c u sam w p a d ł w p u ł a p k ę . Jeszcze nigdy tak n i e p o ż ą d a ł kobiety, żeby c a ł k o w i c i e stracić
To d o b r z e , proszę więc n i e z a p r z ą t a ć t y m sobie g ł o w y .
n a d sobą p a n o w a n i e . Wciąż jeszcze z d u m i e w a ł a go s i ł a i n a t ę ż e
Wyszedł, n i m zdążyła przedstawić swój główny a r g u m e n t . G d y
n i e tego p r a g n i e n i a , a z w ł a s z c z a nagląca p o t r z e b a r z u c e n i a L a -
tylko z a m k n ę ł y się za n i m drzwi, p a d ł a na ł ó ż k o . D r ż a ł a na c a ł y m
rissy na ł ó ż k o , wzięcia jej siłą i c a ł k o w i t e g o , n i e k o n t r o l o w a n e g o
c i e l e . Jej zszarpane nerwy zdawały się przeraźliwie k r z y c z e ć . S e r c e
z a t r a c e n i a się w n i e j . I n i e c h o d z i ł o o t o , żeby n i e m i a ł ż a d n e g o
b i ł o jak o s z a l a ł e . Boże Najświętszy, co t e n człowiek z nią z r o b i ł ?
doświadczenia w b r a n i u p r z e m o c ą czy w p o d o b n y m z a c h o w a n i u
-
w tych s p r a w a c h . Ale w i e d z i a ł , że jest o wiele za wcześnie na t o , żeby z nią tak p o s t ą p i ć . B y ł a p o d n i e c o n a , tak - n a B o g a , jakże t o ł a t w o p o s z ł o i p r a w d o p o d o b n i e n i e p r o t e s t o w a ł a b y zbyt g w a ł t o w n i e , wdając się w tę n a m i ę t n ą g r ę . Ale n i e o to mu c h o d z i ł o . C h c i a ł , żeby mu
Rozdział
6
b y ł a c a ł k o w i c i e u l e g ł a , c h c i a ł , żeby go b ł a g a ł a o wszystko, co z a m i e r z a ł jej d a ć . N i e c h klęska dziewczyny s t a n i e się jej w ł a s n y m d z i e ł e m , tylko z b a r d z o ograniczoną p o m o c ą z jego s t r o n y .
Vincent z a m k n ą ł się w swoim g a b i n e c i e , gdzie nikt mu n i e m ó g ł p r z e s z k o d z i ć . O d p o w i e d n i o przeszkolona s ł u ż b a wiedzia ł a , że n i e w o l n o z a k ł ó c a ć jego spokoju jakimiś b ł a h y m i sprawa40
Jego p r z e k l ę t e s u m i e n i e , k t ó r e na tak p ó ź n y m e t a p i e jego życia z d a w a ł o się stawać d ę b a , będzie spać spokojnie, gdy się z nią już rozprawi. 41
zostawiając jedynie
się, że oderwie się od swoich myśli. P o n i e w a ż jedyną osobą, k t ó
możliwość z a a k c e p t o w a n i a jego g o ś c i n n o ś c i . Na wypadek, gdy
r a m o g ł a g o kiedykolwiek tutaj n a c h o d z i ć , b y ł jego s e k r e t a r z , n i e
by jeszcze raz n a d m i e n i ł a , że m u s i coś s p r z e d a ć , m i a ł już przy
z d z i w i ł g o widok wchodzącego H o r a c e g o D u d l e y a .
Teraz
w
dodatku
p o z b a w i ł ją
wyboru,
gotowaną historyjkę o r z e k o m e j kradzieży jej d o b y t k u . Gdyby to
Swoją drogą Vincent z a p o m n i a ł , że m o ż e b ę d z i e m u s i a ł r o z e j -
b y ł o k o n i e c z n e , m ó g ł ją nawet z a p r o w a d z i ć do s k ł a d u , gdzie i c h
r z e ć się za nowym s e k r e t a r z e m . D o d a t k o w y k ł o p o t . A H o r a c y ,
rzeczy zostały z ł o ż o n e , i p o k a z a ć , że t o , co p o z o s t a ł o , n i e p r z e d -
który wczoraj wieczorem b y ł n i e p r z e j e d n a n y , gdy o d s z e d ł z a
stawia większej w a r t o ś c i , a więc że n i e w a r t o tego s p r z e d a w a ć .
śnieżoną ulicą, t e r a z , z g o d n i e z zapowiedzią, t r z y m a ł w r ę c e wy
A do biżuterii n i e będzie m i a ł a d o s t ę p u , p o n i e w a ż a k u r a t , n i e -
m ó w i e n i e . Vincent n i e d a ł nawet szansy t e m u d r o b n e m u m ę ż
stety, „ z a p o d z i a ł się gdzieś" klucz do
sejfu.
Zresztą jeszcze jej
t a m n i e z a m k n ą ł , t r z y m a ł w ł a ś n i e w r ę c e jeden z kolczyków
czyźnie n a wręczenie g o . -
N i e c h p a n to o d ł o ż y na b o k , p a n i e D u d l e y . J u ż n a p r a w i ł e m
i n i e ś w i a d o m i e p o c i e r a ł go w z d ł u ż brzegu, który d o t y k a ł jej p o -
krzywdę, którą p a n u z n a ł za tak niegodziwą, że aż p o c z u ł się
liczka. Z a o b s e r w o w a ł r o z k o ł y s a n y , nerwowy r u c h kolczyków na
z m u s z o n y do rezygnacji z posady u m n i e .
niej i d e l i k a t n e pobrzękiwanie w z e t k n i ę c i u z s z y j ą Larissy. By ły jeszcze c i e p ł e , kiedy je b r a ł , z a t r z y m a ł y w sobie jej ż a r , on
-
N a p r a w i ł p a n krzywdę? P o z w o l i ł p a n z a t e m A s c o t o m z a
trzymać ich d o m ?
z a ś , po wyjściu z pokoju, m o c n o ściskał to c i e p ł o w d ł o n i , n i e
Wniosek b y ł tak absurdalny, że Vincent aż się skrzywił.
c h c ą c , by u l e c i a ł o , s k o r o już m u s i a ł Larissę o p u ś c i ć .
-
Po
tych
wszystkich
zabiegach,
a
także
uprzejmościach,
Jakże prosty b y ł p l a n tego u w i e d z e n i a ! Więc d l a c z e g o , u l i
z których m u s i a ł e m skorzystać, żeby go nabyć? N i e . Ale p a n n a
c h a , o k a z a ł się taki skomplikowany? Ale przecież w i e d z i a ł , d l a
Ascot z a t r z y m a się tutaj aż do p o w r o t u ojca, n i e będzie więc ska
c z e g o . N i e p r z e w i d z i a ł efektu, jaki n a n i m wywrze, n i e s p o d z i e
z a n a na wysiadywanie na rogu ulicy, o t u l o n a w pled i do p o ł o w y
w a ł się, że oczaruje go t y m i r u m i e ń c a m i , zachwyci u r o d ą , zafa
przysypana
śniegiem.
scynuje swymi e m o c j a m i , a n i też że p o d n i e c i go j e d n y m n i e w i n
Horacy chrząknął.
nym dotykiem i rozpali w ł a s n y m p o ż ą d a n i e m . Jedynym uwie
-
dzionym był o n
s a m , i to jak! N a w e t n i e b y ł p e w i e n , czy stać
Niezupełnie
tak
wyobrażałem
sobie
w przeciwieństwie, jak w i d z ę , do p a n a , l o r d z i e .
g o będzie znowu n a p o d o b n e d o z n a n i e , n a n a r a ż a n i e się n a coś
Vincent jeszcze bardziej się n a c h m u r z y ł .
p o d o b n e g o , bez k o n i e c z n o ś c i d o p r o w a d z e n i a tego do n a t u r a l n e -
-
go
przez jakiś
N i c p o d o b n e g o , a p o z a t y m n i e w t y m rzecz - p o w i e d z i a ł
ożywionym t o n e m . - Chyba jednak zgodzi się p a n ze m n ą , że n i e
rozwiązania. Powinien
rzeczoną sytuację,
czas
zachować
odpowiedni
dystans,
przynajmniej do c z a s u , aż zapanuje n a d swoimi n i e k o n t r o l o w a
ma już p a n p o w o d u do rozglądania się za nową p o s a d ą ? Po r e p r y m e n d z i e , jaką o t r z y m a ł wczoraj
od żony za swoje
n y m i r e a k c j a m i . U n i k a ć jej, przez d z i e ń lub d w a . Ale n i e m a n a
zbyt p r z e s a d n i e wysokie m o r a l e , od którego n i e przybędzie im
to c z a s u . N i e d o t y k a ć więc dziewczyny. D o t y k a n i e Larissy jest
c h l e b a n a s t o l e , H o r a c y u c i e s z y ł się, ż e m o ż e o d p o w i e d z i e ć :
zgubne dla n i e g o s a m e g o . M o ż e ją przecież uwodzić bez fizycz
-
W rzeczy s a m e j , i dziękuję p a n u , l o r d z i e .
n e g o k o n t a k t u . G r a ć na w s p ó ł c z u c i u Larissy. N a w e t u c i e c się do
-
A z a t e m proszę w r a c a ć do p r a c y . M o ż e p a n się t e r a z zająć
o d r o b i n y n o r m a l n y c h z a l o t ó w , o m n i e j oczywistym c h a r a k t e r z e .
tymi
dwiema
inwestycjami,
o których
mówiliśmy w
ostatnim
Najpierw uwieść jej u m y s ł , a d o p i e r o p o t e m c i a ł o .
t y g o d n i u . O c h , i proszę wezwać mojego lekarza do d o m u .
Z a d o w o l o n y z nowego p l a n u , Vincent d o p i ł b r a n d y i n i e n a -
-
Czuje się p a n n i e z d r ó w ?
p e ł n i ł p o n o w n i e kieliszka. S ł y s z ą c p u k a n i e do d r z w i , u c i e s z y ł
-
N i e , ale n i e c h p a n p o w i a d o m i p e r s o n e l , że będzie tu lekarz
41
43
i że zajmie się ich e w e n t u a l n y m i c h o r o b a m i lub fizycznymi d o -
szansa, że n i e zejdzie na d ó ł , by wspólnie z n i m zjeść p o s i ł e k .
legliwościami. -
P o w i n i e n p a n w i e d z i e ć , że nikt się n i e z g ł o s i , l o r d z i e . L e Pokryję
lekarstwo, z n a ł też kilka rezydencji, w których m ó g ł je z n a l e ź ć .
koszty.
Horacy zamrugał oczami. - To b a r d z o . . . w s p a n i a ł o m y ś l n e z pańskiej s t r o n y . Czy na p e w n o d o b r z e p a n się czuje? T e r a z już c h m u r n e spojrzenie Vincenta c i s k a ł o g r o m y . -
Ale na wszelki wypadek, gdyby u z n a ł a , że tak nakazuje zwykła g r z e c z n o ś ć , o p u ś c i ł d o m . Na o b e c n y jego stan b y ł o tylko j e d n o
karze są za drodzy dla większości... -
D o l i c h a ! Tak n i e p o w i n n o b y ć . I s t n i a ł a wprawdzie jakaś
Jeszcze n i e z g ł u p i a ł e m , c z ł o w i e k u , m a m też w t y m swoje
Z d e c y d o w a ł się na lady C a t h e r i n e . B ę d ą c wdową od kilku l a t , nigdy mu n i e o d m ó w i ł a gościny w swoim d o m u . A p o n i e w a ż b y ł a raczej t y p e m s a m o t n i c y , r z a d k o kiedy, gdy d o niej d z w o n i ł , z a s t a w a ł ją bawiącą się,
spędzającą czas w
towarzystwie
innych
o s ó b , czego n i e m o ż n a b y ł o powiedzieć o i n n y c h k o b i e t a c h ,
ukryte c e l e . P r o s z ę więc d o p i l n o w a ć , żeby l e k a r z , gdy p a n n a
z którymi się widywał. N i e u t r z y m y w a ł m e t r e s y , nigdy n i e uwa-
Ascot go o to z a p y t a , p o w i e d z i a ł jej, iż zawsze o tej p o r z e roku
ż a ł tego za k o n i e c z n e , skoro o t r z y m y w a ł tak wiele z a p r o s z e ń od
b a d a m ó j p e r s o n e l . I proszę go z a p r o w a d z i ć do jej b r a t a . P o d o b -
kobiet ze swojej sfery, że c z ę s t o n i e n a d ą ż a ł i t r a c i ł r a c h u b ę .
n o c h ł o p i e c choruje już o d pewnego c z a s u .
Z tymi kilkoma, które regularnie o d w i e d z a ł , nie b y ł o takich
-
A c h , t e r a z z r o z u m i a ł e m . Zależy p a n u na t y m , żeby n i e c z u -
komplikacji,
ponieważ
zażywały
niezależności
wynikającej
z wdowieństwa, i n i e ż ą d a ł y od niego więcej, niż z a m i e r z a ł im
ł a się wobec p a n a z o b o w i ą z a n a . Vincent o m a l się n i e r o z e ś m i a ł n a tak o p a c z n e r o z u m o w a n i e . P o c z u c i e wdzięczności b y ł o b y m i l e w i d z i a n e , ale k t o inny m u s i a ł -
d a ć , albo przynajmniej u s i ł o w a ł y sprawiać takie w r a ż e n i e . C a t h e r i n e b y ł a ł a d n ą kobietą, starszą od Vincenta o kilka l a t .
by je zainicjować. O b e c n i e jego jedynym z m a r t w i e n i e m p o z o s t a
U w a ż a ł a się za jego d ł u ż n i c z k ę . Za jego bowiem sprawą k u p i ł a
n i e n i e d o p u s z c z e n i e do t e g o , by p a n n a Ascot osobiście z a p ł a c i ł a
d o m swoich m a r z e ń , w którym z a k o c h a ł a się, b ę d ą c jeszcze
za lekarza. A ponieważ H o r a c y n i e m u s i o t y m w i e d z i e ć , Vincent
d z i e c k i e m , i nigdy n i e p r z e s t a ł a g o p r a g n ą ć . G d y z o s t a ł a bogatą
jedynie s k i n ą ł głową, pozwalając mu na d o w o l n e d o m y s ł y .
wdową, n i e u d a ł o jej się p r z e k o n a ć w ł a ś c i c i e l a , żeby go o d s p r z e dał.
Właśnie
wtedy
Vincent
dowiedział
się
o
zabiegach
C a t h e r i n e , i tak d o s z ł o do zawarcia tej z n a j o m o ś c i . N i e o k ł a m a ł Larissy, m ó w i ą c jej, w jaki sposób d o r o b i ł się swojego majątku. C a t h e r i n e z a p ł a c i ł a mu o g r o m n e h o n o r a r i u m za z n a l e z i e n i e sposobu na właściciela i s k ł o n i e n i e go do s p r z e
Rozdział
7
daży d o m u - w t y m szczególnym wypadku b y ł a to s t a d n i n a k o ni wyścigowych w K e n t , o której k u p n i e t e n c z ł o w i e k nigdy by sam n i e p o m y ś l a ł , c h o c i a ż b y ł z a p a l o n y m k o n i a r z e m , a także z a
R e s z t ę p o p o ł u d n i a Vincent p o s t a n o w i ł spędzić n a jakiejś r o z rywce. T y m c z a s e m z b l i ż a ł a się p o r a kolacji, a on b y ł tak p r z e p e ł n i o n y oczekiwaniem na p o n o w n e ujrzenie swojego p i ę k n e g o g o ścia, i ż w i e d z ą c , ż e n i e m o ż e jej tego o k a z a ć , m u s i a ł p r z y w o ł a ć się do p o r z ą d k u . Jeszcze n i e . N i e wtedy, gdy na myśl, że z o b a czy ją wchodzącą do pokoju, w r z a ł a w n i m krew. 44
p r o s z e n i e na oficjalne s p o t k a n i e u królowej, przy czym z a ł a t w i e n i e o b u t y c h spraw n i e p r z y s p o r z y ł o Vincentowi najmniejszych trudności. Catherine
wciąż
czuła
się
zobowiązana
wobec
Vincenta,
a przynajmniej p o c z u w a ł a się d o w d z i ę c z n o ś c i . N a p r a w d ę k o c h a ł a swój d o m . Vincent z a s t a n a w i a ł się c z ę s t o , czy jest to p o 45
wód, dla którego, ilekroć nieoczekiwanie pojawia się u niej, dom jest zaopatrzony w całą masę delikatesów, nawet gdyby C a t h e rine m i a ł a jadać sama. Wyborne jedzenie, którym często się delektował, zawdzięczał talentom jej kucharza. Znajdował nawet upodobanie w towarzy stwie C a t h e r i n e , jej świetnym dowcipie, zdolnym rozbawić go od czasu do czasu, c h o ć przecież nie należał do ludzi, których byle co jest w stanie rozśmieszyć. Spodziewała się, że zostanie u niej na n o c . Tak też p l a n o w a ł . Po to tutaj przyszedł. O ile jed nak w ciągu dnia p r z e p e ł n i a ł o go pożądanie, tego wieczoru nie c z u ł absolutnie n i c . N i e z winy C a t h e r i n e , ślicznej i uległej jak zawsze. To była wina Larissy. Nadal jeszcze absorbowała jego myśli, nawet w ciągu tych kilku godzin spędzonych z inną kobietą. Wyszedł od razu po kolacji. Catherine nie kryła rozczarowania, choć się o to starała. Jeszcze nigdy tak nie postąpił. Gdyby jednak z o s t a ł , prawdopodobnie wprawiłby ich oboje w zakłopotanie. Wrócił do d o m u . Wszakże nie bez pewnej obawy - przecież doskonale wiedział, że tak bliska obecność Larissy będzie dla niego poważnym problemem tego wieczoru. Ulokowanie jej w pokoju obok własnej sypialni, bez żadnych zamków w dzielą cych ich drzwiach, b y ł o czystym szaleństwem. Przecież nie spo dziewał się żadnych gości podczas świąt. C h c i a ł ją mieć pod r ę ką. Myślał, myślał jak szalony o tym, co będzie p o uwiedzeniu, kiedy nadal będzie z nią dzielił ł ó ż k o , przynajmniej do powrotu jej ojca, i tak to zaaranżował, żeby mieć do niej łatwy dostęp. M i a ł rację. N i e m ó g ł zasnąć. M i a ł także rację, że nie potrafi się oprzeć i nie wejść tej nocy do jej pokoju. M i a ł już gotowy pretekst, na wypadek gdyby się obudziła. Ale n i e . S p a ł a w naj lepsze. Nawet nie starał się zachowywać c i c h o , c h c i a ł , żeby się obudziła. A ona nadal s p a ł a . Doprowadzała go do szaleństwa. Z drugiej strony nie umiałby powiedzieć, skąd znalazł w sobie tyle silnej woli, żeby stąd wyjść, nie niepokojąc jej. Nawet uda ło mu się zasnąć, prawdopodobnie dlatego, że już prawie świta ł o . W końcu spędził większą część nocy w jej pokoju, w stanie wzmożonego oczekiwania, które go wreszcie wykończyło.
A śniło mu się, że widzi ją stojącą u jego ł ó ż k a , obserwującą go we śnie, tak jak on przedtem patrzył na nią... To nie był sen. Również Larissa nie mogła spać, chociaż w przeciwieństwie do niego nie wiedziała, co jej tak bardzo prze szkadza i sprawia, iż rzuca się, kręci i co parę minut przewraca na poduszce, chcąc za wszelką cenę zasnąć. Słyszała kroki Vincenta w holu, wiedziała, że to o n , ponieważ ich drzwi były jedy nymi i ostatnimi w tej najodleglejszej części korytarza. Później słyszała jakieś dźwięki, n i c , co by można bliżej określić - aż otworzyły się wewnętrzne drzwi jej pokoju, a ona po prostu za m a r ł a i na krótko przestała oddychać. To był o n , a sama świadomość jego obecności sprawiła, że odżyły wszystkie doznania z tamtego p o p o ł u d n i a . N i e wiedziała, czego m ó g ł chcieć, i nie zamierzała o to pytać. Gdy się przeko n a ł a , że nie przyszedł jej obudzić, postanowiła nie otwierać oczu. U d a w a ł a , że śpi. N i e chciała nic wiedzieć, naprawdę nie chciała. Jej serce waliło tak g ł o ś n o , że była pewna, iż on to musi sły szeć. Zachowywał się na tyle hałaśliwie, że obudziłby ją bez tru du - gdyby nie udawała, że śpi. Później zachowywał się c i c h o , tak c i c h o , że nie była już pewna, czy nadal tu jest. Ale nie mog ła się poruszyć ani otworzyć oczu, żeby się o tym przekonać. I słusznie, ponieważ w kilka godzin później opuścił w końcu p o kój. Wtedy usłyszała go wyraźnie, słyszała także, jak wzdycha. Rozluźniła się wraz z zamknięciem drzwi. Nawet sobie nie zdawała sprawy, jak bardzo była spięta przez cały czas, wiedzia ła też na pewno, że rano będzie z tego powodu rozbita. Ale, za miast się odwrócić do ściany i spróbować w końcu zasnąć, uda ła się niemal bezwiednie w ślad za baronem. N i e od razu. N a prawdę n i e c h c i a ł a spotkać się z nim twarzą w twarz po tym przyprawiającym o rozstrój nerwowy, ciężkim doświadcze n i u . A jednak m i n ę ł a powoli garderobę, weszła do łazienki, aż przystanęła przy drzwiach prowadzących do jego pokoju, przy kładając u c h o do drewnianej powierzchni. M i n ę ł o dziesięć m i n u t , dwadzieścia. R o z b o l a ł o ją u c h o . W pomieszczeniu p a n o w a ł c h ł ó d , nie docierało tu c i e p ł o z k o 47
minka, a stojący w rogu przenośny piecyk był wyłączony. Dresz cze przebiegały po jej plecach. I wtedy zrobiła coś, co m o g ł o się okazać największym głupstwem na świecie, czymś, czego nigdy dotąd nie zrobiła ani też nie zamierzała zrobić. Otworzyła drzwi do jego pokoju. Tłumaczyła sobie, iż chce się tylko upewnić, że u d a ł się na spoczynek i już nie wróci do jej pokoju. A jednak, gdy ujrzała go leżącego w ł ó ż k u , podeszła bliżej, na przekór rozumowi, który ją ostrzegał, by tego nie r o b i ł a . Była jak zahipnotyzowana. Dorzucił dość drewna do ognia, było więc na tyle jasno, że mogła wyraźnie go widzieć. W p o koju było przy tym c i e p ł o , co sprawiło, że nie od razu stąd wy szła. Tak przynajmniej się rozgrzeszała, stojąc przy jego łóżku i wpatrując się weń. T o , że m i a ł goły tors, nawet nieprzykryty pledem, nie m i a ł o z tym nic wspólnego. Był taki szeroki w piersi, porośniętej lekko włosami, które, ponieważ były czarne jak s m o ł a , podobnie jak włosy na głowie, robiły wrażenie gęstszego zarostu. Patrzyła na c i a ł o mężczyzny, który uprawia ćwiczenia fizyczne. Górną część ramion m i a ł sze roką jak pień niedużego drzewa i nawet jego szyja była m o c n o umięśniona. Brodę pokrywał ciemny zarost. Pewnie nie wystarcza mu jed no golenie dziennie. Jej ojciec m i a ł podobny zarost, dlatego, jak większość mężczyzn, po prostu zapuścił brodę i troszczył się je dynie o t o , żeby była zadbana. Zastanawiała się, dlaczego baron nie postąpił identycznie, zastanawiała się jeszcze nad wieloma związanymi z nim sprawami. Czy czuje się samotny, nie mając rodziny? Do kogo się zwraca, gdy potrzebuje przyjaciela? Czy upatrzył już sobie jakąś d a m ę , żeby założyć rodzinę? Kogoś, do kogo się już zaleca? Czy w ogóle myśli o tym, żeby pewnego dnia założyć rodzinę? Z pewnością. Ma t y t u ł , który musi przeka zać. Czyż utytułowani dżentelmeni nie traktują tych spraw bar dzo serio? Oczywiście, nigdy go o nic takiego nie zapyta. W końcu była by to tylko zwykła ciekawość. Zastanawianie się nad życiową postawą mężczyzny, który wyrzucił ją z d o m u , a następnie za48
proponował tymczasowe mieszkanie u siebie - i był przyczyną tak wielu niezwykłych doznań - nie było niczym dziwnym. Poruszył się. Pomyślała nawet, że otworzył oczy, chociaż nie m i a ł a co do tego pewności. Tylko jej serce znowu nagle mocniej z a b i ł o . Ukryła się za łóżkiem i ukucnęła na chwilę, która zdawa ła się trwać wieczność. Potem jeszcze, żeby nie znaleźć się w p o lu jego widzenia, wyczołgała się prawie na czworakach. Piekły ją policzki. Powoli przyszła do siebie. Wiedziała, że zachowała się głupio, bardzo g ł u p i o , i postanowiła już nigdy nie ryzyko wać.
Rozdział 8 Przez zamknięte podwójne drzwi d o c h o d z i ł stłumiony o d g ł o s . Wystarczyło to jednak, żeby obudzić Larissę. N i e mogła dojść, co to za h a ł a s , jednakże gdy z zaspanymi, na wpół widzącymi oczami zawędrowała do łazienki, zastała tam jednego z lokajów, klęczącego na podłodze pod drzwiami prowadzącymi do pokoju barona. Obecność mężczyzny przeraziła ją do tego stopnia, że natych miast oprzytomniała. Otwierając szeroko oczy, w ostatniej chwi li s t ł u m i ł a zdumiony okrzyk. A po bliższym przyjrzeniu się zobaczyła narzędzia i zakłada ne w drzwiach zamki. Właśnie przy jednych z nich instalował gałkę, która u p a d ł a na marmurową posadzkę i była przyczyną h a ł a s u , który ją o b u d z i ł . Lokaj rozpłynął się w przeprosinach, tłumacząc z zakłopota niem, że zamierzał to skończyć, nim ona wstanie, żeby jej nie przeszkadzać. Zaiste, wejście do środka i zastanie w łazience mężczyzny to sytuacja dość kłopotliwa, choć byłoby gorzej, gdyby na jego miejscu zastała barona. 49
Zarządzająca domem gospodyni, która nadzorowała pracę, znajdowała się po drugiej strony drzwi, w sypialni barona. Z a znaczyła swoją obecność, przywołując lokaja i wyprowadzając go na pewien czas. Rzuciła na odchodnym uwagę, którą chciała rozwiać wszelkie wątpliwości, albo taki m i a ł a zamiar: - Dokończy swoją pracę, kiedy zejdzie panienka na lunch. Baron nie zdawał sobie sprawy, że te drzwi nie mają zamków. Ja również o tym nie pomyślałam. Oczywiście, nie byłoby w tym nic z ł e g o , gdyby ten pokój zajmowała żona, ale nie w sytuacji, gdy chodzi o gościa. No cóż, sama panienka rozumie... Brak zamków stanowił prawdopodobnie główną przyczynę, dla której nie mogła tej nocy zasnąć. Teraz to do niej d o t a r ł o . Próbowała zamknąć drzwi, gdy tylko znalazła się wczoraj wie czorem w swoim pokoju, żeby nie czuć się tak bardzo nieswojo, przebywając pod cudzym dachem - z bardzo uzasadnionego p o wodu, jak się o k a z a ł o . Ale skoro baron zakłada zamki, warto by się zastanawić, co tak naprawdę zdarzyło się tej nocy. Sądziła, że to on wszedł do jej pokoju, ale przecież ani razu nie otworzyła oczu, żeby się upewnić. A jeżeli nie o n , to kto? Któraś z nowych służących, które jeszcze nie zostały spraw dzone? Baron dość się tym niepokoił, skoro zamknął jej biżute rię w sejfie. Jedna z nich mogła próbować okraść ją w nocy, ale n i e czmychnęła w p o r ę , kiedy Larissa przyszła się p o ł o ż y ć . N i e uczciwa pokojówka mogła się schować w garderobie, żeby p o czekać, aż ona zaśnie, po czym wymknąć się stamtąd. Złodziejkę m ó g ł sparaliżować strach -jeśli zorientowała się, iż Larissa nie śpi. Ale przecież nie poruszyła się ani razu, udając sen. Pokojówka mogła wpaść w panikę i nadsłuchiwać, że Larissa wyda jakiś najdrobniejszy dźwięk, ale się tego nie doczekała. Przy otwieraniu drzwi do holu mogłoby wpaść do środka trochę światła. Wtedy, gdyby Larissa nie spała, najprawdopodobniej podniosłaby krzyk, tak pewnie myślała służąca. Takie tłumaczenie było znacznie łatwiejsze do przyjęcia, bar dziej realistyczne niż t o , że baron stał przez c a ł e godziny przy jej 50
ł ó ż k u , obserwował ją we śnie, jak przypuszczała na początku. Wreszcie złodziejka d a ł a za wygraną, wydając to westchnienie, które usłyszała Larissa, i wróciła do garderoby, żeby się tam ukryć na resztę nocy, gdyż Larissa nie poruszyła się na tyle, by dziewczyna u z n a ł a , że może uciec, nie zostawszy zauważona. A jednak umożliwiła złodziejce ucieczkę, kiedy, wkrótce p o t e m , weszła do łazienki i zaczaiła się pod drzwiami barona. Wte dy pokojówka mogła bez trudu wymknąć się z jej pokoju. Larissa nie mogła jej słyszeć. Wsłuchiwała się w odgłosy po drugiej stronie drzwi. Dobry Boże, przecież baron m ó g ł ją zobaczyć, i stąd te zakła dane od rana zamki. Przecież przez cały czas był w swoim poko ju. To tylko ona okazała się intruzem, bez żadnego powodu, w każdym razie z jego punktu widzenia. Larissa jęknęła i zanurzyła twarz w d ł o n i a c h . Nigdy nie wyj dzie z tego pokoju. N i e , nie powinna tutaj zostać, przecież tak naprawdę to nie był jej pokój. Ale też nigdy już więcej nie spoj rzy baronowi w twarz. N i e mogłaby. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiego wstydu i zakłopotania. Opuści ten d o m . Musi to zrobić. Okazał się na tyle uprzejmy, że nie nalegał na to osobiście, zamiast tego kazał założyć zamki. Po prostu nie może tu teraz zostać i ryzykować, że go znowu spotka. Co on o niej pomyślał! Jakież to upokarzające. Znowu jęknęła. Żeby opuścić ten d o m , musi się jednak z nim zobaczyć. Zatrzymał w sejfie jej biżuterię. Ma także adres maga zynu, gdzie zostały złożone resztki ich dobytku. N i e obejdzie się więc bez rozmowy z n i m . A skoro tak, musi mu wytłumaczyć, co zdarzyło Czy zawsze tak bardzo wszystkiego się bała? Chyba n i e . Ale to mijanie się z prawdą, konieczność udzielania pokrętnych od powiedzi doprowadziły ją do takiego stanu. Gdyby wcześniej sprzedała biżuterię albo gdyby zaczęła sprzedawać meble, mia łaby trochę pieniędzy, dzięki czemu mogliby zamieszkać w h o telu, gdzie zastanowiłaby się, co robić dalej, zamiast sprowadzać się tutaj. Zapytała pierwszą napotkaną służącą, gdzie może zastać baro5i
ł ó ż k u , obserwował ją we śnie, jak przypuszczała na początku. Wreszcie złodziejka d a ł a za wygraną, wydając to westchnienie, które usłyszała Larissa, i wróciła do garderoby, żeby się tam ukryć na resztę nocy, gdyż Larissa nie poruszyła się na tyle, by dziewczyna u z n a ł a , że może uciec, nie zostawszy zauważona. A jednak umożliwiła złodziejce ucieczkę, kiedy, wkrótce p o t e m , weszła do łazienki i zaczaiła się pod drzwiami barona. Wte dy pokojówka mogła bez trudu wymknąć się z jej pokoju. Larissa nie mogła jej słyszeć. Wsłuchiwała się w odgłosy po drugiej stronie drzwi. Dobry Boże, przecież baron m ó g ł ją zobaczyć, i stąd te zakła dane od rana zamki. Przecież przez cały czas był w swoim poko ju. To tylko ona okazała się intruzem, bez żadnego powodu, w każdym razie z jego punktu widzenia. Larissa jęknęła i zanurzyła twarz w d ł o n i a c h . Nigdy nie wyj dzie z tego pokoju. N i e , nie powinna tutaj zostać, przecież tak naprawdę to nie był jej pokój. Ale też nigdy już więcej nie spoj rzy baronowi w twarz. N i e mogłaby. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiego wstydu i zakłopotania. Opuści ten d o m . Musi to zrobić. Okazał się na tyle uprzejmy, że nie nalegał na to osobiście, zamiast tego kazał założyć zamki. Po prostu nie może tu teraz zostać i ryzykować, że go znowu spotka. Co on o niej pomyślał! Jakież to upokarzające.
Zarządzająca domem gospodyni, która nadzorowała pracę, znajdowała się po drugiej strony drzwi, w sypialni barona. Z a znaczyła swoją obecność, przywołując lokaja i wyprowadzając go na pewien czas. Rzuciła na odchodnym uwagę, którą chciała rozwiać wszelkie wątpliwości, albo taki m i a ł a zamiar: - Dokończy swoją pracę, kiedy zejdzie panienka na lunch. Baron nie zdawał sobie sprawy, że te drzwi nie mają zamków. Ja również o tym nie pomyślałam. Oczywiście, nie byłoby w tym nic z ł e g o , gdyby ten pokój zajmowała żona, ale nie w sytuacji, gdy chodzi o gościa. No cóż, sama panienka rozumie... Brak zamków stanowił prawdopodobnie główną przyczynę, dla której nie mogła tej nocy zasnąć. Teraz to do niej d o t a r ł o . Próbowała zamknąć drzwi, gdy tylko znalazła się wczoraj wie czorem w swoim pokoju, żeby nie czuć się tak bardzo nieswojo, przebywając pod cudzym dachem - z bardzo uzasadnionego p o wodu, jak się o k a z a ł o . Ale skoro baron zakłada zamki, warto by się zastanawić, co tak naprawdę zdarzyło się tej nocy. Sądziła, że to on wszedł do jej pokoju, ale przecież ani razu nie otworzyła oczu, żeby się upewnić. A jeżeli nie o n , to kto? Któraś z nowych służących, które jeszcze nie zostały spraw dzone? Baron dość się tym niepokoił, skoro zamknął jej biżute rię w sejfie. Jedna z nich mogła próbować okraść ją w nocy, ale n i e czmychnęła w p o r ę , kiedy Larissa przyszła się p o ł o ż y ć . N i e uczciwa pokojówka mogła się schować w garderobie, żeby p o czekać, aż ona zaśnie, po czym wymknąć się stamtąd. Złodziejkę m ó g ł sparaliżować strach -jeśli zorientowała się, iż Larissa nie śpi. Ale przecież nie poruszyła się ani razu, udając sen. Pokojówka mogła wpaść w panikę i nadsłuchiwać, że Larissa wyda jakiś najdrobniejszy dźwięk, ale się tego nie doczekała. Przy otwieraniu drzwi do holu mogłoby wpaść do środka trochę światła. Wtedy, gdyby Larissa nie spała, najprawdopodobniej podniosłaby krzyk, tak pewnie myślała służąca. Takie tłumaczenie było znacznie łatwiejsze do przyjęcia, bar dziej realistyczne niż t o , że baron stał przez c a ł e godziny przy jej
co zdarzyło się dzisiejszej nocy. Czy zawsze tak bardzo wszystkiego się bała? Chyba n i e . Ale to mijanie się z prawdą, konieczność udzielania pokrętnych od powiedzi doprowadziły ją do takiego stanu. Gdyby wcześniej sprzedała biżuterię albo gdyby zaczęła sprzedawać meble, mia łaby trochę pieniędzy, dzięki czemu mogliby zamieszkać w h o telu, gdzie zastanowiłaby się, co robić dalej, zamiast sprowadzać się tutaj. Zapytała pierwszą napotkaną służącą, gdzie może zastać baro-
50
5i
Znowu jęknęła. Żeby opuścić ten d o m , musi się jednak z nim zobaczyć. Zatrzymał w sejfie jej biżuterię. Ma także adres maga zynu, gdzie zostały złożone resztki ich dobytku. N i e obejdzie się więc bez rozmowy z n i m . A skoro tak, musi mu wytłumaczyć, 1
na, i została poprowadzona do gabinetu na dole. Powiedziano jej, że tam właśnie najczęściej można go zastać rano, po powro cie z konnej przejażdżki, rzadziej zaś po południu, kiedy zała twia służbowe i towarzyskie rozmowy telefoniczne w innym miejscu. Dzisiaj jednak zrobił wyjątek. Prawdę mówiąc, nie przysłuchiwała się paplaninie służącej, która ją do niego prowadziła. Już na samą myśl o spotkaniu z lor dem Everettem płonęły jej policzki. Prawie na siłę stawiała jed ną nogę przed drugą, żeby w końcu znaleźć się przed jego obli czem. Był to gustownie urządzony gabinet, funkcjonalny, z fotelami, które bardziej służyły wygodzie niż stronie użytkowej, tak aby każdy, kto tu zajrzy, czuł się swobodnie - każdy z wyjątkiem jej. Paliło się kilka lamp, ponieważ dzień był raczej mroczny i ciem ny, z krótkotrwałymi, ale regularnie pojawiającymi się opadami śniegu. Różowe klosze lamp pasowały nieźle do ciemnoczerwo nych draperii. Starała się patrzeć na wszystko, tylko nie na nie go, ale nie trwało to długo. Siedział za dużym biurkiem. Czytał gazetę. Nie podniósł wzroku. To było chyba coś więcej niż odbicie lampy na biurku obok niego, z jej różowym abażurem, co sprawiało, że jego po liczki stały się równie różowe jak jej. Łudzenie się, że i on jest zakłopotany, mogło być jedynie pobożnym życzeniem. - Ktoś był tej nocy w moim pokoju. Pomyślałam, że to pan, ale pan spał. Wyrzuciła to z siebie - i zbyt późno zdała sobie sprawę, że tym samym p r z y z n a j e s i ę , iż weszła do jego pokoju w środku nocy. Skąd bowiem mogłaby wiedzieć, że spał? Jeżeli nawet nie wiedział o tym najściu, teraz się dowiedział. - To mogłem być ja. Dopiero gdy po kilku długich chwilach stwierdzenie to utoro wało sobie drogę do jej świadomości i przebiło się przez war stwę zażenowania, skonfundowana, zamrugała oczami. - Przepraszam? Słowo „mogłem" zakłada, że nie jest pan pe wien. Jak to jest możliwe? - Nigdy nie myślałem, że to robię, tymczasem okazało się, że 52
od czasu do czasu spaceruję we śnie. To nie zdarza się często. Podobno też nie wędruję daleko. Gdyby tak było, musiałbym rozważyć ewentualność zamykania się na noc, czego bym raczej nie chciał. Ale ponieważ może się zdarzyć, że podczas jednego z tych dziwnych „wypadów" zawędruję do pani pokoju, kazałem założyć zamki, żeby nie stwarzać precedensu. Całą winę bierze na siebie, chociaż nie ma ku temu powodu. To wyjaśnienie przyniosło Larissie ulgę. Odeszło zakłopotanie. Nie widział jej, a pokój jest teraz chroniony ze wszystkich stron. Czy będzie w środku, czy też nie, nie musi się więc już także bać złodziei. Usunął przyczynę, dla której postanowiła opuścić ten dom. Nadal jednak uważała, że powinna się wyprowadzić. Coś by ło nie tak z jej uczuciami wobec barona. Powinna nim gardzić, a tymczasem pojawiło się coś więcej. Już chciała powiedzieć, że natychmiast zacznie się rozglądać za innym lokum. Ale wtedy pomyślała o bracie i o nowym leka rzu, który badał go wczoraj, zapewniając ją, że będzie zdrów, i to w niecały tydzień - jeżeli będzie kontynuować zalecenia doty czące rekonwalescencji. Podkreślił też, kilkakrotnie, tak samo zresztą jak ich własny lekarz, że Thomas musi za wszelką cenę unikać przeciągów i chłodu, żeby nie dopuścić do nawrotu cho roby. Przez te wszystkie nieszczęścia i zgryzoty zupełnie o tym za pomniała, co tym bardziej dowodzi, że powinni opuścić dom ba rona. Zwykle brat tak bardzo zaprzątał jej uwagę i myśli, że za pominała o innych sprawach. Poczeka więc jeszcze najwyżej tydzień, dopóki brat w pełni nie wyzdrowieje. Ale do tego czasu postara się znaleźć dom aukcyj ny, który jej pomoże pozbyć się co cenniejszych rzeczy, a także jubilera, który zaoferuje godziwą cenę za perły matki. W ten spo sób przestanie być zależna od powrotu ojca, przestanie też cze kać, że doprowadzi ich sprawy do ładu, skoro, z czym musiała się wreszcie pogodzić, ojciec może nigdy nie wrócić do domu. Zamierzała również rozejrzeć się za pracą, z której utrzymałaby siebie i Thomasa. Nie mogą bowiem liczyć na liczne aktywa ojca, 53
do czasu oficjalnego uznania go za... Nawet w myśli nie mogła do kończyć zdania. Nie wiedziała też, jak długo to wszystko potrwa. Szybkie spojrzenie przez okno uświadomiło jej, że jest już ra czej za późno na zaczynanie czegokolwiek tego dnia, nie była to też odpowiednia pogoda na wędrowanie po Londynie, gdy śnieg, który zaczął sypać wczoraj wieczorem, pojawiał się co jakiś czas i nie zachęcał do wyjścia. Brakuje tylko, żeby i ona się przezię biła i została przykuta do łóżka. A zatem jutro rano - o ile uda się jej normalnie przespać noc. Teraz jak najszybciej chciała stąd odejść. - Przepraszam za kłopot. Już wychodzę i zostawiam pana z jego lekturą. Bardzo dziękuję za pomyślenie o zamkach. - Proszę nie odchodzić.
To „proszę nie odchodzić", wypowiedziane przez lorda Everetta, było czymś niebywałym, a nawet szokującym w sytuacji, gdy Larissa rozważała akurat możliwość wyprowadzenia się z jego domu. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ma raczej na myśli gabinet niż swój dom. Niemniej zabrzmiało to jak prośba, a ton jego głosu był prawie zdesperowany, stąd więc jej reakcja. B y ł samotny. Teraz zyskała pewność. A przecież nie powin na się tym przejmować. W końcu jest dla niej nikim; nie, gorzej, jest zasługującym na pogardę, wyrzucającym nieszczęśników na bruk właścicielem nieruchomości. Niestety, jej serce, jak zawsze wrażliwe i czułe, nie przyjmowało tego do wiadomości. Napraw dę martwiła ją jego samotność; do żywego poruszała jej współ czującą naturę. Spojrzała na niego znowu, uniosła w zdumieniu brwi, chcąc go zmusić do precyzyjniejszych wyjaśnień. To, jak się wydaje,
wprawiło go w zakłopotanie. Szukał powodu, dla którego ją tu taj zatrzymał, i nie znajdował żadnego. Kiedy poprosił, żeby zo stała, kierował się impulsem, no i za bardzo się odsłonił. Litując się nad nim, podeszła do okna, dając mu więcej czasu na odna lezienie jego „powodu". Spodziewała się, że usłyszy jakiś banał, ale ją zaskoczył, zmu sił nawet do ponownego przemyślenia wniosku na temat jego sa motności, co ją nawet ucieszyło. Przecież nie c h c i a ł a mu współczuć. Na pewno nie poruszyłby z nią tego tematu, mogło mu się po prostu tylko coś wymknąć i sprawić, że wysnuła niewłaściwy wniosek. Wiedział jednak, że chciał coś powiedzieć, poprosił ją, żeby została, a teraz nie mógł sobie przypomnieć, o co mu cho dziło. Każdemu może się zdarzyć. A to, że ona wywnioskowała, iż jest samotny - na podstawie tego, że na chwilę zapomniał, jaką ma do niej sprawę - było raczej pochopne z jej strony. Czyżby znowu pobożne życzenie? Co za absurd! Wystarczy tylko, żeby przestała snuć domysły na jego temat. - Czy mój lekarz zajął się wczoraj pani bratem? - Oto pyta nie, które mu wypadło z pamięci. - Tak. - To dobrze. Chciałem się upewnić, że moja służba nie zaję ła mu zbyt wiele czasu i że zdążył obejrzeć wszystkich, którzy tego potrzebowali, ale on wyszedł, zanim miałem okazję z nim porozmawiać. Uśmiechnęła się. - Nie, zdaje się wspomniał, że Thomas był jego pierwszym pacjentem tego dnia. - Czy chłopiec ma się lepiej? - Wraca do zdrowia, chociaż jeszcze przez jakiś tydzień po zostanie w łóżku. - Musiał to źle przyjąć. - Ach, więc pamięta pan, jakim nieszczęściem był przymuso wy pobyt w łóżku w tym wieku? Było to zupełnie naturalne pytanie po uczynionej przez niego
54
55
Rozdział 9
uwadze. Sprawiło jednak, że natychmiast na jego czole pojawiła się zmarszczka, czego absolutnie nie mogła przewidzieć. Posta nowiła jednak o nic nie pytać. Im mniej o nim wie, tym lepiej dla niej, nie miała co do tego wątpliwości. Ciągnęła tak, jakby zupełnie nie wzbudził jej ciekawości: - Istotnie Tommy nie znosi leżenia w łóżku. Jeszcze nigdy tak nie chorował, a w każdym razie na nic, co wymagałoby bardzo długiej rekonwalescencji. Staram się więc umilić mu czas i przebywam z nim najdłużej, jak mogę. Musieliśmy także od prawić jego nauczyciela, więc staram się wypełniać tę lukę. Cho ciaż Tommy, nie mając nic lepszego do zrobienia, uczynił tak wielkie postępy w nauce, że praktycznie nie muszę się o to mar twić. - Inteligentny chłopiec? Zmarszczka między jego brwiami przemknęła i zniknęła rów nie szybko, jak się pojawiła, pomyślała nawet, że może tak jej się tylko wydawało. - Bardzo. Z tego powodu pobierał nauki w domu. Dyrektor jego ostatniej szkoły nie wyraził zgody na przesunięcie go do starszej grupy, chociaż w programie nie ma nic, czego Tommy by już nie wiedział. - Takie decyzje nie zawsze są podejmowane z czysto akade mickich powodów. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że jeśli Tommy rozpocznie w zbyt wczesnym wieku naukę w gimnazjum, mogą go spotkać przykrości ze strony kolegów. Jest to naturalne, ponieważ sposób myślenia Tommy'ego jest zbyt dojrzały jak na dziecko. Być mo że przez kilka lat, zanim w stosownym wieku pójdzie do gimna zjum, będzie się uczyć z ojcem - taki przynajmniej był... Nie mogła dokończyć, wiedziała jednak, że musi dopuścić do świadomości fakt, iż ojca może już nie być w przyszłości. Po dobnie nigdy dotąd nie zastanawiała się, co, w razie przedłuża jącej się nieobecności, stanie się z jego firmą. Dopóki ojciec nie zostanie oficjalnie uznany za zmarłego, przedsiębiorstwo morskie nie zostanie jej przekazane - o ile do tego czasu nie zbankrutuje. Nie mogłaby go sama prowadzić, nie
miała ku temu odpowiedniego przygotowania. Thomas jest jesz cze za młody, żeby przejąć firmę. A rachmistrz, któremu powie rzono prowadzenie jej, także nie może tego kontynuować w nie skończoność i podejmować decyzji, które wykraczają poza jego kompetencje. - Taki był plan? - odgadł baron, nieskłonny do zmiany tema tu. - Zanim co? - Zanim zaczęły krążyć plotki, że mój ojciec nie wróci. Zapadła krótka cisza, podczas której w jej oczach zalśniły łzy, których nie mógł nie zauważyć. - Czyżby pani sądziła, że on nie żyje? - Nie! Ile w tym było przesady! Ile rozpaczy! Oczywiste kłamstwo, które wolał przemilczeć. - Jest wiele powodów, które go mogły zatrzymać, ale żaden nie upoważnia do tak strasznych przypuszczeń - powiedział. Odczuła pani na własnej skórze niewygody związane z jego przedłużającym się powrotem, ale to nie powód, by przypusz czać, że to coś więcej niźli spóźnienie. Przy słowie „niewygody" omal nie wybuchnęła gorzkim śmiechem. Czyż postrzegał eksmisję tylko jako niewygodę dla lokatora? A jednak, zauważyła, starał się umocnić jej nadzieję, którą ona ostatecznie straciła. Chętnie by zaczerpnęła od niego trochę optymizmu, ale co by to dało! I tak trwała w nim długo, ale teraz wszystko się skończyło. Nie mogła już dłużej z nim rozmawiać. Jeszcze chwila, a udła wi się tkwiącą w gardle kulą. Ale też nie było nic więcej do po wiedzenia. Odpowiedziała już przecież na pytanie o powód, dla którego ją tutaj zatrzymał. I wtedy spojrzała na niego. To był błąd. Powinna stąd wyjść, dopóki jeszcze ma choć trochę rozumu w głowie. Mogłaby się zdobyć na kilka pożegnalnych słów. Ale patrząc na niego, ujrza ła niepokój i troskę w tych złocistych oczach, z czego prawdo podobnie nie zdawał sobie sprawy, i rozpłakała się. Nie mogła się powstrzymać. Nie panowała nad sobą. Droga od okna do drzwi była długa. Nie zdążyła jej przebyć,
56
57
gdy jego dłoń znalazła się na jej ramieniu, zatrzymując ją, a na stępnie przygarniając blisko. Tego właśnie potrzebowała od wielu tygodni - ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. Fakt, że było to ramię osoby, któ ra przysporzyła jej tych wszystkich zmartwień, nie miał znacze nia. Trzymał ją blisko i mocno, jakby on także uległ emocjom. Oczywiście, że nie. Starał się ją tylko pocieszyć i prawdopodob nie nie wiedział, jak to zrobić, prawdopodobnie był zupełnie nieprzyzwyczajony do rozklejających się na jego oczach kobiet. To b y ł o p o c i e s z e n i e - jego otaczające ramiona, mocna klatka piersiowa, na której można złożyć głowę, wszyst ko to tak miłe, że nie mogła oderwać się od niego. Ale kiedy łzy zaczęły wysychać, świadomość jego obecności zaczęła do niej docierać w inny sposób, sposób, który ją zaniepokoił i wzburzył. Szybko się cofnęła, wyrywając się z jego gorącego uścisku. - Dziękuję, już jest mi lepiej. Nie było jej lepiej, ale tak wypadało powiedzieć. Niestety, był zbyt spostrzegawczy, a także bezceremonialny, żeby jej tego nie wytknąć. - Nie sądzę. Naprawdę czuła się już dobrze, przynajmniej w tej chwili. Te raz drżała z zupełnie innego powodu. I bała się spojrzeć mu w oczy, żeby nie zobaczyć, co się w nich teraz maluje. Podejrze wała, że ryzyko byłoby ogromne, gdyby zdała się na ten rozpa lony ogień, jeżeli jeszcze w nich był. Czuła się zbyt słaba w tej chwili, by stawić temu czoło. Więc odwróciła się w stronę otwartych drzwi i dopiero kiedy je minęła, powiedziała: - Będzie lepiej. Można by dyskutować, czy słyszał to, czy nie, albo czy miał by ochotę temu zaprzeczać. Nie dała mu po temu szansy, szybko biegnąc do swojego pokoju.
Rozdział
10
Larissa jadła kolację sama. Kiedy wczoraj zeszła do jadalni, dowiedziała się, że baron nie spędza zwykle wieczorów w domu. To zrozumiałe, że człowiek o jego pozycji udziela się towarzy sko i bywa na wytwornych imprezach, zwłaszcza w okresie jed nego z najważniejszych sezonów towarzyskich, który właśnie rozkręcił się na dobre. Rzadko więc jadał w domu, co odebrała jako dobrą nowinę. Dlatego zeszła tego wieczoru na dół. Spodziewała się, że i dzi siaj go tutaj nie spotka. Poza tym nie znajdowała powodu, żeby prosić o podawanie posiłków do pokoju, byłoby więc niegrzecz ne, gdyby to zrobiła. A jednak dołączył do niej. Kiedy nieoczekiwanie wszedł do jadalni i ukłonił się grzecz nie, zajmując miejsce naprzeciwko niej, była całkowicie zbita z tropu i zmieszana. Zakłopotanie Larissy stało się tym większe, że przecież tego popołudnia widział jej łzy. To potworne, że nie potrafiła się wtedy opanować i sprawiła tyle kłopotu. Nie uczynił jednak żadnej aluzji na ten temat, za co była mu bardzo wdzięczna. Powiedział kilka słów do służącego, który na lał mu wina. Sama wcześniej odmówiła, zwykle bowiem nie pi jała do kolacji, ale teraz przywołała służącego wzrokiem, dając znać, że zmieniła zamiar. Potrzebowała czegoś, czegokolwiek, co by pomogło jej przebrnąć przez ten posiłek, skoro już nie jest sama. Panujące między nimi milczenie samo w sobie było kłopotli we. Wypadałoby, żeby ze sobą porozmawiali. Tak nakazywało dobre wychowanie. Powinna oczywiście zdobyć się na jakąś normalną konwersację, nie wzbudzającą żywszych emocji. A miała jeszcze świeżo w pamięci prośbę Thomasa. Dzisiaj zapytał ją znowu o możliwość dodania ich zabawek i ozdób na choinkę barona. Nie chciała zostać tutaj na Boże Na rodzenie, miała nadzieję, że do tego czasu znajdzie inne miesz-
58
59
kanie, ale nie powiedziała o tym Thomasowi. Więc gdyby w od powiednim czasie nie znalazła nic stosownego, chcąc nie chcąc, musiała poruszyć ten temat. W końcu chodziło tylko o zwykłą prośbę. Nie wyobrażała so bie, żeby baron mógł im tego odmówić. Oto temat do konwersa cji! W samą porę, ponieważ od przedłużającego się milczenia zaczynały ją palić policzki. - Zauważyłam, że nie ma pan jeszcze choinki na Boże Naro dzenie. Kiedy pan ją zwykle ubiera? - zapytała. - Nie ubieram - odpowiedział zwyczajnie, rozsiadając się wygodnie z kieliszkiem wina w ręku i zamieniając się w słuch. Powinna się była tego domyślić. Wprost trudno go sobie wy obrazić przy tak odświętnej czynności. Z pewnością pozostawiał to zadanie służbie, po czym przychodził na gotowe. Zadała więc pytanie w okrężny sposób: - Ale kiedy jest zwykle ubierana? - W ogóle nie jest - odparł tym razem. Była tak zdumiona, że nie mogła tego ukryć. - Chce pan powiedzieć, że nie miewa pan drzewka - w ogó le? Uniósł brew. - Dlaczego tak panią niepokoi ten fakt? - Ponieważ osobiście nigdy nie spędzałam Bożego Narodze nia bez drzewka. Sądziłam, że wszyscy... A jak pan obchodził Boże Narodzenie jako dziecko? - Nie obchodziłem. Pomyślała o swoich licznych świątecznych doświadczeniach z dzieciństwa, o śmiechu i zabawie przy ozdabianiu choinki, o podnieceniu, gdy gromadziły się pod nią prezenty... Wprost nie mieściło się w głowie, że on nigdy tego nie zaznał. - Pan j e s t Anglikiem, prawda? Roześmiał się. Prawdę mówiąc, nie widziała w tym nic śmiesznego. Thomas nie mógł się doczekać, żeby udekorować drzewko swoimi własnymi, artystycznie wykonanymi ozdoba mi. M u s i mieć drzewko, nawet gdyby miała wyjść na dwór i osobiście je ściąć.
- Prawdziwym Anglikiem - odpowiedział, gdy jego śmiech powoli zamienił się w uśmiech. - Po prostu nie miałem nigdy z kim dzielić świąt. Zawstydziła się. - Przepraszam, nie wiedziałam, że został pan osierocony w tak młodym wieku. - Nie zostałem - powiedział, wzruszając ramieniem. - Moi rodzice umarli, gdy byłem już po dwudziestce. Larissa popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Jego rodzina musiała być po prostu dziwna. Gdyby nie był kawalerem, żona nalegałaby na drzewko. Z tą myślą zapytała: - Dlaczego pan się jeszcze nie ożenił? To przez to wino. Gdyby nie wypiła duszkiem pierwszego kie liszka i nie zaczęła już drugiego, nigdy nie zadałaby tak osobi stego pytania, nie postawiłaby go też tak bezceremonialnie. Z jednej strony wolałaby, żeby lokaj z butelką wina odszedł. Z drugiej zaś, w tej sytuacji, lepiej było, żeby raczej stał bliżej, nie zaś w drugim końcu jadalni, gdzie nic nie słyszał. Tymczasem baron nie obraził się na nią. Nawet jej odpowie dział: - Żeby się ożenić, musiałbym jeszcze znaleźć ważny ku temu powód. Za tak osobiste pytanie powinna go przeprosić, zamiast dalej drążyć: - Ma pan przecież tytuł do przekazania. - Tytuł mojego ojca? Gardzę nim, dlaczegóż więc miałoby mi zależeć na zachowaniu tytułu? - Jest pan bardzo surowy - zareplikowała. - Z pewnością tak nie jest. - Ma pani rację. Nienawiść nie trwała dłużej niż parę lat. Po tem górę wzięła obojętność. - Czy pan mówi poważnie, czy żartuje? Nie znam nikogo, kto nie kocha swoich rodziców. Chyba to jej szczere zdumienie sprawiło, że zaśmiał się cicho. - Żyła pani pod kloszem, Larisso. Nigdy nie poznała pani ni-
60
61
kogo, kto nie miał bożonarodzeniowego drzewka. Czy mam pa ni opowiedzieć, jak łatwo może się coś takiego zdarzyć? Powinna była powiedzieć „nie". Im więcej dowie się o nim, tym trudniej będzie jej zachować spokój umysłu i duszy, była te go pewna... - Tak. Zanim zaczął, dopił swoje wino. - Wychowałem się w rodzinnym majątku w Lincolnshire, do kąd po śmierci rodziców nigdy nie wróciłem. - Dlaczego? - Ponieważ pozostało mi stamtąd jedynie uczucie nierów nych szans oraz wspomnienia, które się na to złożyły. Nagle zmieniła zamiar. - Nie musi pan powracać do tych wspomnień. - Nic nie szkodzi - przerwał jej. - Proszę mi wierzyć - te uczucia już minęły. Prawdę mówiąc, nie żywię żadnych uczuć, gdy chodzi o moich rodziców. Byli towarzyskimi motylami. Spełnili swoją powinność, wydając na świat wymaganego spad kobiercę, czyli mnie, a następnie udawali, że zapomnieli o moim istnieniu. Moim wychowaniem zajmowała się służba. Ze wszech miar typowe i normalne zjawisko w tej sferze. Uznała, że mówi prawdę, choć nie tak „normalną", jak to su gerował. Nie tłumaczyło to także powodu, dla którego nienawi dził rodziców, ale nie poruszyła tego wątku, ponieważ on ciągnął dalej: - Mój brat, Albert, przyszedł na świat parę lat po mnie, był nieplanowanym dzieckiem, naprawdę niechcianym, i również przekazanym służbie na wychowanie. Było to konsekwentne po stępowanie, więc jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że moi ro dzice po prostu nie lubią dzieci, a przynajmniej nie mają dla nich czasu. W końcu przebywali stale poza domem, więc żaden z nas nie był w efekcie ignorowany, byliśmy raczej - zapomnieni. Przez krótki czas moje stosunki z Albertem były nawet zażyłe, dopóki go nie zabrali. - Zabrali? - Ze sobą. Otóż, gdy miał cztery lata, stał się ich „nadwor61
nym błaznem". Osobiście zawsze za takiego go uważałem. Prze stawał być sobą, żeby zabawiać ludzi - i odnosił w tym sukcesy. Był w tym naprawdę całkiem dobry. Podczas gdy ja nie miałem takich zdolności. Byłem zbyt poważny, zachowywałem rezerwę. Jeżeli nawet jako dziecku zdarzyło mi się śmiać, to moja pamięć nie odnotowała tego faktu. Podczas jednej z rzadkich wizyt rodzice odkryli jego talent. Zaprosili do domu gości. Towarzystwo bawiło się głównie dzię ki żartom Alberta. Był zabawny. Nagle moi rodzice uznali, że może być ozdobą ich życia towarzyskiego i że warto spędzać z nim czas, więc, oczywiście, musiał podróżować razem z nimi. - A pan nie - powiedziała spokojnym tonem, nie w formie pytania, lecz jako oczywiste podsumowanie. - Nie, naturalnie, że nie, byłem spadkobiercą i już zacząłem pobierać nauki. No i nie umiałem być zabawny. W końcu jednak przywieźli Alberta do domu, ponieważ i on musiał zacząć szko ł ę . Wówczas znacznie częściej nas odwiedzali, pozostawali na wet przez parę miesięcy. Przecież brakowało im Alberta. A gdy pojawiała się przerwa w nauce, zabierali go ze sobą. - Na święta - odgadła, takie święta jak Boże Narodzenie. - Tak. Larissie zbierało się na płacz - za niego. Opowiedział to wszystko w tak trzeźwy i realistyczny sposób. Dzisiaj nic już to dla niego nie znaczyło. Ale, drogi lordzie, gdy byłeś dzieckiem, musiało cię boleć, kiedy twój brat pławił się w nadmiarze dbało ści i troski, podczas gdy ty nie dostałeś nic. Wspomniałeś o nie równych szansach. Tak to musiałeś odbierać, musiałeś czuć się odrzucony, niechciany... A jednak rozpłakała się, nie mogła powstrzymać łez, chociaż się starała. Na szczęście były to ciche łzy, które mogła szybko ze trzeć, zanim je zauważył - albo udawał, że nie zauważa. Prawdo podobnie nie zachwyciłoby go, gdyby i teraz musiał ją po cieszać. Nie chciała, by wiązał te łzy z czymś, co mogło mieć związek z jego osobą. Przecież ledwo się znali. Niechby raczej uznał, że ona wspomina swojego ojca - gdyby zauważył nowe łzy. 63
Idiotyczne, idiotyczne uczucie, kiedy się płacze tak często w ciągu jednego dnia. Jest taki samotny - potrzebuje więc kogoś, kto nim się zajmie. - A zatem, jak pani widzi, nigdy nie obchodziłem Bożego Narodzenia - zakończył. To prawda, przekonał ją, i znowu omal się nie rozpłakała. Wi dząc - na przykładzie barona - w jakim stopniu można stward nieć i zobojętnieć, postanowiła poważnie popracować nad swoją własną emocjonalną słabością. A ponieważ jej aktualny problem również nie został rozwiązany, napomknęła o nim. - Mój brat wychował się w bardziej... tradycyjny sposób. Popatrzył na nią i uniósł brew. - Chce pani przez to powiedzieć, że zamierza świętować Bo że Narodzenie tutaj? - Oczywiście, j e ż e l i tylko tutaj zostanę. - I w tym celu potrzebne będzie drzewko? Skinęła głową. - Tak. - Nie widzę zatem przeszkód. Nie chciałbym, żeby chłopiec został pozbawiony czegoś, do czego jest przyzwyczajony. - Dziękuję. Postawimy je na górze, w jego pokoju, gdyby pa nu przeszkadzało na dole, w saloniku. - Nonsens, skoro już drzewko ma się pojawić, niechaj wszystko będzie tak jak należy. - Potrzebne też będą nasze ozdoby choinkowe. Są złożone na strychu... - Każę je stamtąd przynieść. - Jest pan bardzo łaskawy. Wybuchnął śmiechem. - Nie, moja droga Larisso, można o mnie powiedzieć wiele różnych rzeczy, ale słowo „łaskawy" w żadnej mierze nie pasu je do mojej osoby.
Rozdział 11 O wyjściu Larissy z domu Vincent dowiedział się już po fak cie. Pozostał jednak jej brat, podobnie jak jej ubrania, nie było zatem powodu, żeby wpadać w panikę. Nie ulegało wątpliwości, że ma zamiar wrócić. A jednak był zły. Chciał posunąć dzisiaj sprawy naprzód i przyspieszyć tempo zdobycia jej. Wczorajszy postęp był zbyt znaczny, żeby miał tego nie wy korzystać, zanim wszystko się rozwieje. Przebywając w jego ga binecie, pokazała, jak bardzo jest słaba i nieodporna i że przecią gająca się nieobecność ojca wywoływała w niej coś więcej niż tylko troskę i zmartwienie. Była smutna i gotowa przyjąć pocie szenie, a pocieszenie może przybrać różne formy. Ofiarował jej wczoraj najprostszą jego formę, wcale niełatwą dla siebie, gdy tak ją trzymał, czując jej drżące ciało, a następnie pozwolił jej odejść. Jakże naturalnie poddała się jego uściskowi! Tego akurat potrzebowała. On zaś nigdy przedtem nie doświad czył takiej harmonii. Jej łzy i smutek były autentyczne. Nie wątpił w to ani przez chwilę. Jednak nie uważał, żeby były konieczne, i dlatego nie za bardzo go poruszyły. Miała podstawy, by wątpić w powrót ojca, przeciwnie niż on. Wiedział, że czasu ma niewiele, że musi Larissę jak najszybciej uwieść, zanim Ascot wróci i ją zabierze. Gdyby uważał, że jest inaczej... no cóż, dalsze szukanie ze msty straciłoby sens. Uwiedzenie córki ma być ostatnim aktem wyrównania rachunku z Ascotem, najpotężniejszym ciosem, ja ki może mu zadać. Gdyby jej ojciec nie żył, plan Vincenta tylko by ją zranił - o czym wolał nie myśleć. I nie dlatego, by uważał, że nie znajdzie sobie w końcu męża. Jest zbyt piękna, żeby po została w stanie panieńskim - kolejna myśl, którą od siebie od suwał. To bardzo niedobrze, że jej ojciec okazał się tak podstępnym łajdakiem. Tym dziwniejszy wydaje się fakt, że wychował tak wrażliwą i troskliwą córkę. Czy chłopiec jest podobny, czy też
64
65
był to wpływ nieżyjącej matki? Doniesiono mu, że umarła pod czas drugiego połogu. Ale Larissa pozostawała pod jej opieką przez osiem lat, dostatecznie długo, żeby rozwinąć lepsze i deli katniejsze strony swojej płci. Wczoraj wieczorem okazała mu tyle współczucia. Nigdy nie pomyślał, jak bardzo żałosne i godne ubolewania może się okazać jego dzieciństwo, gdy spojrzy się na nie oczami drugiej osoby. Takie było jego życie, ale już dawno zamknął tę kartę. Nawet mówienie o tym nie wywoływało w nim dawnego uczu cia bólu i samotności, które, żeby przetrwać, musiał głęboko ukryć. Ale ona dostrzegła to wszystko i zapłakała - za niego. To, co jej opowiedział, było prawdą, ale w skróconej wersji. Nie przyznałby się przed nikim, ile nocy przepłakał, gdy jako dziecko nie mógł zasnąć, nie powiedziałby też o udręce, jaką przeżywał, winiąc siebie za brak miłości rodziców, ani też o cier pieniu, gdy stał samotnie przy oknie i widział ich odjeżdżających razem z Albertem, porzucających go. O niecierpliwości, jakiej doświadczał z ich strony, ilekroć mieli z nim do czynienia i jak najszybciej chcieli się go pozbyć, by kontynuować o wiele cie kawsze zajęcia. O tym, że nikt go nigdy nie objął ani nie dotknął czule, nawet matka.
eskorty. Dla młodej kobiety, tak pięknej jak ona, Londyn nie jest odpowiednim miejscem, by po nim samotnie wędrować. W końcu wysłał ludzi, żeby się za nią rozejrzeli. Kiedy i to nie przyniosło rezultatów, sam wyruszył na poszukiwanie. Dowie dział się u sąsiadów o jej stary adres. Udał się do portu, do biu ra Ascota, które teraz było prawie opustoszałe, z jednym tylko rachmistrzem na posterunku. Powędrował nawet do magazynu, gdzie złożył jej dobytek, chociaż wiedział, że jest to bezcelowe, skoro nie znała jeszcze tego adresu, nie potrafił jednak wymyślić niczego mądrego. Kiedy więc wrócił do domu, tylko po to, by się dowiedzieć, że jeszcze się nie pokazała, musiał pogodzić się z faktem, że nie panuje nad nerwami. Od razu też udał się na górę, do pokoju jej brata, co powinien był zrobić wcześniej. Jeżeli ktokolwiek mógł wiedzieć, dokąd wyszła i po co, to tylko jej brat. Zastał chłopca w łóżku, opartego wysoko na poduszkach i czytającego ciężki tom greckiej mitologii, czego chyba nie ro bił z własnego wyboru, chociaż... nikogo tutaj przecież nie było, czyli że nikt go do niczego nie zmuszał. Czyżby poważnie trak tował swoją naukę? A może jest po prostu taki inteligentny, że odczuwa wieczny głód wiedzy.
Obecnie nie miało to dla Vincenta żadnego znaczenia, nawet by tego nie chciał. Miał teraz zatwardziałe i pozbawione uczuć serce - i była to jego samoobrona. Ale to, że Larissa popłakała się, pomimo wielkiej goryczy, jaką odczuwała z jego powodu, zdziwiło go niepomiernie. Zrobił, co mógł, żeby nie zwracać uwagi na jej łzy, nie chciał bowiem, żeby przyjęła pozycję obronną, co mogłoby zniszczyć efekt, jaki wywarła na niej jego smutna opowieść. Nie omieszka jednak wykorzystać sytuacji, a im prędzej to zrobi, tym lepiej zanim dziewczyna zda sobie w pełni sprawę, dlaczego nie nale ży mu się od niej nawet odrobina współczucia. Zirytował się więc, że jest nieosiągalna tego ranka. A kiedy minęło kilka godzin, a ona nadal nie wracała, zaczął się martwić. To nie mogła być zwykła przechadzka. Nie trwałaby tak dłu go. Musiała wyjść w jakimś celu. Ale przecież wyszła bez
Te jego luźne myśli trawiły go nie dłużej niż sekundę, w tej chwili bowiem najważniejszy był własny głód wiedzy Vincenta na temat Larissy. - Gdzie jest twoja siostra? Najpierw powinien był się przedstawić, pomyślał na widok obojętnego spojrzenia chłopca, i szybko zaczął naprawiać błąd: - Jestem... - Domyślam się, kim pan może być, lordzie Everett - prze rwał Thomas, nie zmieniając nawet wyrazu twarzy. - A moje pytanie brzmi: czego pan sobie życzy od mojej siostry, że jest pan aż tak niespokojny? - Jestem jak najbardziej spokojny. Książka została odłożona na bok. Chłopiec nawet skrzyżował ramiona w sposób, który sugerował, że będzie czekać, dopóki nie usłyszy prawdziwej odpowiedzi. A jego spojrzenie wprawia-
66
67
ło w zakłopotanie. Przez moment Vincent czuł się tak, jakby znajdował się raczej w obecności dziadka dziewczyny, nie zaś jej dziesięcioletnego brata. Po chwili chłodno wyjaśnił: - Ponieważ oboje przebywacie w moim domu, macie prawo liczyć na moją opiekę, innymi słowy, czuję się za was odpowie dzialny podczas waszego pobytu tutaj. Nie mogę jej jednak za pewnić bezpieczeństwa, skoro postanowiła samotnie wędrować po Londynie. - Czy ona wie, że poczuwa się pan do odpowiedzialności za nią? - zapytał Thomas. - Zakładam... Chłopiec znowu mu przerwał. - Gdy chodzi o Larissę, nie należy niczego zakładać. - Niezależnie od wszystkiego nie ma jej już od wczesnych godzin rannych. Czy zwykle wychodzi do miasta bez opieki? - Nie, ponieważ w ogóle rzadko wychodzi do miasta. Od cza su przeprowadzenia się do Londynu moja siostra wiedzie dość pustelnicze życie. Nie zawsze tak było, przynajmniej nie w Portsmouth. Sądzę, że duże miasto ją onieśmiela. - Po diabła więc wyszła sama? - Na to pytanie chłopiec wzruszył jedynie ramionami, zmuszając Vincenta do zadania precyzyjniejszego pytania. - Może domyślasz się, dokąd dzisiaj mogła się udać? - Sądzę, że po nasze zabawki na choinkę. Obawiam się, że trochę jej się naprzykrzałem... Vincent przerwał mu niecierpliwie: - Nie, powiedziałem jej, że każę je przynieść. - To może do biura ojca? - Nie, wasz rachmistrz powiedział, że tam nie zaglądała - od parł Vincent. - Już jej pan szukał? Pytaniu towarzyszyła uniesiona brew, która wyglądała dość dziwnie na twarzy dziesięciolatka. Ale wynikało z tego, że chło piec wyciągnął właśnie wnioski z tej informacji, oczywiście fał szywe, ale świadczące o dociekliwości.
Vincent właśnie znowu schodził na dół, gdy do domu weszła Larissa. Była zmarznięta. Wyglądała na zmęczoną. Obsypana śnie giem i przemoczona. Ale nawet z wysmaganymi przez wiatr po liczkami była nieskończenie piękna. Teraz, gdy zobaczył, że jest cała i zdrowa, niepokój zastąpiła złość, której nie omieszkał wyrazić w tej samej chwili, kiedy ją dopadł. - Proszę n i g d y nie wychodzić z domu bez lokaja! Czy pa ni postradała zmysły, czy nie zdaje pani sobie sprawy, na co się pani naraża i co może panią spotkać na tych niebezpiecznych uli cach? Zdumiona patrzyła na niego i patrzyła. Była chyba za bardzo zmęczona, żeby zdecydowanie zareagować. W końcu powie działa tylko: - Nie mogę wydawać poleceń cudzym lokajom. - A zatem proszę przyjąć do wiadomości, że odtąd są do pa ni usług, na każde zawołanie! - warknął, ale mu przerwała:
68
69
- Czyż nie wspomniałem przed chwilą o odpowiedzialności? niemal warknął Vincent. - A może mi się tylko zdawało. T o z r o z u m i a ł e , że uznałem za konieczne udać się na jej po szukiwanie, skoro gdzieś się wyniosła i nie wraca przez pół dnia. - Czy pan wie, jak bardzo ma pan zaniepokojony głos, lor dzie Everett? Czy do wszystkich swoich obowiązków podchodzi pan równie poważnie? Czy tylko gdy chodzi o moją siostrę? Vincent westchnął i wyszedł z pokoju. Nigdy nie obcował z dziećmi, a już na pewno nie przywykł do obcowania z małym dorosłym pod postacią dziecka. Głupi chłopak. Żeby próbować przypisywać Vincentowi emocje, jakiekolwiek emocje!
Rozdział 12
- Więc i w tej sprawie nie mam wyboru. Musiałam wyjść... więc wyszłam. Zazgrzytał zębami. - Nie chcę słyszeć o żadnym „musiałam". W taki dzień jak dzisiaj jedynym sensownym wyborem byłoby zostać w domu. - Gdybym tak zrobiła, nie znalazłabym jubilera chętnego za płacić uczciwą cenę za moje perły ani domu aukcyjnego zainte resowanego kupnem moich obrazów i innych artystycznych przedmiotów, które zamierzam im powierzyć - powiedziała. Vincent był bliski paniki. Już jej przecież powiedział, że nie powinna niczego sprzedawać. Musiała mieć ważny powód, żeby wychodzić w taką ohydną pogodę, narażając się na niebezpie czeństwo. Albo ją wystraszył, albo uciekała przed czymś, czego nie rozumiała. Była niewinna. Mogła sobie jeszcze nie zdawać sprawy z te go, że te silne emocje, których doświadczała, miały seksualne podłoże i były absolutnie normalne. Ale nie mógł jej tego wytłu maczyć - obawiał się, że ją jeszcze bardziej wystraszy. Nie, niepotrzebnie wpada w panikę. Przecież postanowił dać Larissie do zrozumienia, że jej wartościowe przedmioty zostały skradzione, a więc, innymi słowy, że nie może ich zamienić na gotówkę. Wolałby dziewczyny nie okłamywać w tej sprawie, ale też, robiąc to, nie powinien odczuwać większych wyrzutów su mienia. Jeśli chodzi o niego, każdy środek zmierzający do za trzymania jej pod tym dachem był dopuszczalny, oprócz zamy kania na klucz. - Sądziłem, że dałem wyraźnie do zrozumienia, że jesteście tu mile widziani, aż do powrotu waszego ojca. - A jeżeli on nie wróci? - zapytała drżącym głosem. - Nie, lordzie Everett, nie możemy dłużej korzystać z pańskiej uprzej mości. Prosił pan o nasz adres. Stąd nasza obecność tutaj. Ale za pewniam, że podam panu jakiś adres, zanim się stąd wyprowa dzimy - muszę coś znaleźć, i zamierzam to uczynić. - Bzdura - zaprotestował. - Możecie zaczekać tutaj, przynaj mniej do Nowego Roku. Powinna pani dać ojcu jeszcze kilka tygodni. Chyba że zamierza pani popsuć bratu Boże Narodzenie,
N i e t a k zamierzał ją zdobyć. Będzie sobie później wyrzu cał, że nie zostawił jej czasu do namysłu, że za kilka chwil nie wyobrażalnej rozkoszy nie pozwolił Larissie samodzielnie powziąć decyzji, która przypieczętowałaby jej upadek. Ostatnim wysiłkiem woli posadził ją pośrodku pokoju. I zno-
70
71
a także zaszkodzić w jego rekonwalescencji, mimo że nic nie na gli? Czy nie ustaliliśmy właśnie, że tutaj urządzicie choinkę? Zastanawiając się, co robić dalej, zaczęła nerwowo przygry zać dolną wargę. Wolałby, żeby tego nie robiła, ponieważ za pragnął gwałtownie jej w tym pomóc. Jakże prześliczne były te wargi! Czy zdaje sobie sprawę, do czego go doprowadza tą tak prostą czynnością? - Sądzę, że kilka tygodni dłużej... Vincent uległ pokusie. Chciał dzisiaj posunąć się do przodu w zdobywaniu jej, przybliżyć to, co nieuniknione. Nie widział powodu, żeby z tym dłużej czekać. Gdy raz zaciągnie ją do łóż ka, skończą się rozmowy o wyprowadzce, a to było dla niego najważniejsze. A im szybciej do tego dojdzie, tym dłużej będzie się nią cieszyć. Później pojawi się jej ojciec i ją zabierze. Nie przypuszczał nawet, jak dalece da się ponieść magii, któ rą sam stworzył, ale tak było. Nie powinien był też zanosić jej prosto na górę, gdzie każdy ze służby mógł ich zauważyć - by ło zaledwie późne popołudnie - a jednak zrobił to. Chciał ją po prosić, żeby zostawiła dla niego otwarte drzwi tego wieczoru, żeby decyzja wyszła tylko od niej. Chciał ją po prostu doprowa dzić dzisiaj do takiego stanu pożądania, żeby nie mogła podjąć innej decyzji. I nie mógł oczywiście przypuszczać, że tak ją oszołomi jednym pocałunkiem, iż ulegnie mu bez reszty. To był zbyt podniecający pocałunek, żeby nie rozpalił pożąda nia. Zapłonęli oboje, przywierając do siebie ciałami, oddając się zmysłowej rozkoszy. Dopiero jej oszołomione spojrzenie spra wiło, że w końcu ją puścił, po czym wziął na ręce i zaniósł na gó rę. Nie zdążyła oprzytomnieć. Gdy wniósł ją do jej pokoju, na dal obejmowała go kurczowo. Niestety, on sam, pomimo groźne go spojrzenia, rzuconego mu po drodze przez gospodynię, też miał niewiele czasu, żeby się opamiętać.
wu ją pocałował, tym razem delikatnie. Poczekał, aż oczy Larissy odzyskają ostrość widzenia. Po czym ujął w dłonie jej twarz i powiedział: - Jesteś dzisiaj wyczerpana. Prześpij się przed kolacją. Prawdo podobnie nie będę ci towarzyszył. Wątpię, żebym potrafił trzy mać ręce przy sobie na tyle długo, by spokojnie jeść. Dołączę do ciebie później, jeśli zechcesz otworzyć mi drzwi. Pójdź za gło sem serca, Larisso. Obiecuję, że sprawię ci niewyobrażalną przyjemność. Aż nie do wiary, że ją tam zostawił. Gdyby nie fakt, że robiąc to, uznał siebie za skończonego idiotę, mógłby być z siebie dumny... Postarał się również, żeby jego gospodyni widziała go scho dzącego z powrotem na dół.
Rozdział 13
wiąc, młodymi mężczyznami; tak więc żadnemu nie pozwoliła się pocałować. Pierwszy rok pobytu w Londynie spędziła zaś na dąsaniu się, co wykluczało wszelkie kontakty, nie zrobiła też większych postępów w ciągu ostatnich dwóch lat, mając do czynienia głównie z kontrahentami i wspólnikami ojca. Nie zdawała sobie nigdy sprawy z braku towarzyskich kon taktów z młodymi mężczyznami, którzy mogliby się jej podobać i którymi byłaby zainteresowana, tak jak teraz baronem. Obieca no jej, że w odpowiednim czasie zostanie wprowadzona i przed stawiona w eleganckim świecie i że najprawdopodobniej znaj dzie sobie wtedy męża, na co chętnie godziła się czekać. W końcu nie śpieszyła się, by opuścić rodzinę, która wciąż jeszcze jej potrzebowała. Ale ojciec spodziewał się, że wyjdzie wkrótce za mąż, skoro osiągnęła już odpowiedni wiek. Podobnie uważał jej brat. Więc i ona się z tym pogodziła, a ostatnio trochę się już nawet na to cieszyła, i wtedy właśnie zaczęły się kłopoty ojca. Teraz natomiast pogodziła się z faktem, że w ogóle nie zo stanie nigdzie wprowadzona i przedstawiona.
Larissa rzeczywiście zdrzemnęła się po południu. To ją od świeżyło, chociaż nie usunęło zażenowania spowodowanego ostatnim spotkaniem z baronem. Nie była do końca pewna, co wydarzyło się między nimi ani też co miał na myśli, mówiąc ostatnie słowa. Zachowywał się, jakby był jej rodzicem - albo mężem - kiedy weszła do domu. Pomstował na nią za rzekomo lekkomyślne zachowanie. A po nieważ nie był ani jednym, ani drugim, nie wiedziała, co o tym sądzić. Że się o nią troszczy? Tak, to było oczywiste. Po tak krót kim okresie znajomości zaczął się o nią troszczyć. I ten niewiarygodny pocałunek. W holu było jej zimno. A on ją całkowicie rozgrzał. Dotąd jeszcze lekko drżała. Rzecz jasna, że drżała z powodu jego pocałunku. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, nawet w przybli żeniu. Wyjechała z Portsmouth, nie interesując się, prawdę mó-
Baron troszczył się o nią. Nadal z trudem chwytała, co chciał właściwie powiedzieć, po za tym, że niepokoił się o nią. Nie była jednak ostatnią naiwną, by nie zrozumieć, co miał na myśli, mówiąc, że nie potrafi trzy mać rąk przy sobie, z daleka od niej, ani też co mogłoby się stać, gdyby otworzyła drzwi tej nocy. Ojciec zastał ją samą z pewnym młodym człowiekiem na rok przed ich wyjazdem do Londynu. Nie żeby sobie coś wyobra żał - chłopak był bratem jednej z jej dobrych przyjaciółek, a ona rozmawiała z nim na temat jego aktualnej romantycznej fascynacji, która także, jak się okazało, była jej przyjaciółką. Ojciec poczuł się jednak zmuszony do pouczenia jej na temat nieposkromionych męskich pragnień - była to najbardziej kło potliwa rozmowa, jaką kiedykolwiek odbyli, ale też i najbardziej oświecająca w sprawach, których istnienia przedtem mogła się zaledwie domyślać. Baron troszczył się o nią i pragnął jej. Okazało się to jasne po uwagach, których by się po nim nie spodziewała. Stało się też
72
73
jednym z powodów zmieszania Larissy. Po prostu nie wierzyła, że może nią być zainteresowany w taki sposób - nic na to nie wskazywało - i że płomienne spojrzenie jego oczu może być oznaką namiętności. Ale tak było. Nie wątpiła w to teraz. To trwało prawie od samego początku. Czy mogłaby za niego wyjść za mąż po tym wszystkim, co zrobił jej rodzinie? Ponosił bezpośrednią odpowiedzialność za to, że stracili dom. Ale nie wiązało się ze sprawami osobistymi, po prostu przeprowadził kolejną transakcję, i oczywiście mógł sytuację naprawić, a nawet po części to zrobił, sprowadzając ich do własnego domu. Mogłaby wyjść za niego za mąż; naprawdę, i ta myśl także zrobiła na niej wielkie wrażenie. I właśnie to prawdopodobnie chciał jej powiedzieć. Nie przyszłoby mu do głowy kochać się z nią, nie proponując przy tym małżeństwa. Po prostu był zbyt niecierpliwy i zaaferowany, żeby o tym wspomnieć. Mogła to zrozumieć. Krążyła wokół jego uwagi o „niewy obrażalnej przyjemności", nie śmiała rozwijać tej myśli, w oba wie, że jej również udzieli się ta niecierpliwość, była bliska te go. Już nawet liczyła minuty, kiedy uda się wieczorem do siebie. Niewiele brakowało, a nie zeszłaby na kolację. Vincent powie dział, że nie przyjdzie, ale gdyby przyszedł, nie byłaby w stanie nic przełknąć. Zeszła jednak i jadła samotnie kolację, a przynaj mniej do chwili pojawienia się w jadalni nieznajomego dżentel mena, najwyraźniej spodziewającego się zastać w tym miejscu ba rona. Nie krył zdumienia, gdy zamiast na niego natknął się na nią. - N o , no, czy pani jest dla mnie? - To były pierwsze słowa, które od niego usłyszała. Zdawał się absolutnie uszczęśliwiony taką perspektywą, co kolwiek mogła dla niego oznaczać. Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi. - Słucham? - Łapówką, którą Vincent chce mnie uszczęśliwić, dopóki nie znajdzie mi tego, co u niego zamówiłem? Po takim wyjaśnieniu jej zakłopotanie nie zmniejszyło się ani trochę.
- Obawiam się, że nie wiem, o czym pan mówi. Teraz on się zaczerwienił, uświadamiając sobie najwyraźniej, że popełnił gafę. - Przepraszam, panienko, naprawdę przepraszam. Jestem lord Hale. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się zastać damy w tej kawalerskiej rezydencji, a do tego samotnej - chyba że nie jest pani sama? Może z ojcem? Chyba nie powie pani, że z mężem? Poczuła teraz pewniejszy grunt pod nogami. - Czekam tutaj na mojego ojca. - Czyżby więc Vincent był wspólnikiem pani ojca? - zapytał. - Nie, od niedawna jest naszym gospodarzem - wyrzucił nas z naszego domu. Nie powinna była tego dodawać. W końcu co go może obcho dzić, dlaczego tu się znalazła i jak do tego doszło, więc teraz z kolei ona się zaczerwieniła - nie należało się bowiem afiszo wać ze swoim rozgoryczeniem. Zaskoczyła go tym na tyle, że powiedział: - Co za diabeł w niego wstąpił! Wyrzucił? I wylądowała pa ni tutaj? - No cóż, jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Zapropono wał nam czasową gościnę, żeby mieć pewność, iż uda mu się od być rozmowę z naszym ojcem, gdy wróci. Chodzi o jakieś wy magające wyjaśnienia nieporozumienie. - Więc pani ojca chwilowo tu nie ma? Jest pani tu sama? - Nie, jest ze mną mój brat, a także kilkoro z naszej służby odparła. Zdawał się być tym rozczarowany. - Ach, a zatem wszystko jest jak należy. Och, no cóż, poradzę sobie i z tym, jestem tego pewny. Znowu mówił nie za bardzo do rzeczy, ale nie szkodzi, wyda wał się dość nieszkodliwy. Był mniej więcej w wieku barona, nie tak wysoki jak on i raczej krępej budowy, o jasnoniebieskich oczach, ze strzechą niesfornych czarnych loków, których nieład był, jak sądziła, zamierzony. Mógłby nawet uchodzić za przy stojnego, gdyby go nie porównywać z baronem, który był aż za bardzo przystojny.
74
75
Ponieważ stał w drzwiach i wzdychał, gdy na nią patrzył, nie przejawiając zamiaru wyjścia, postanowiła go zapytać: - Czy jest pan umówiony z baronem? - Niezupełnie, to tylko taka moja cotygodniowa inspekcja, mająca na celu sprawdzenie poczynionych przez niego postępów, choć nie wykluczam, że się mnie spodziewa, ponieważ zjawiam się co tydzień, mniej więcej o tej samej porze. Trochę się niecierp liwię, chcąc jak najszybciej otrzymać to, czego dla mnie szuka. - To znaczy? - zapytała raczej chłodnym tonem, sądząc, że może jest tym dżentelmenem, który tak bardzo chciał mieć jej dom, że aż Vincent go im podkupił. Ale zaraz się zaczerwieni ł a . - Proszę mi wybaczyć, nie powinnam się wtrącać. - Ależ nie. Chodzi o obraz. Specjalny obraz, który po prostu muszę mieć na własność. Cena nie gra roli. Ja wiem, wiem, że głupio jest angażować taki kapitał, by wejść w posiadanie jakie goś przedmiotu, ale już taki jestem. Jestem ekscentrykiem i nie wypieram się tego. Sam już nie wiem, na co wydawać pieniądze. Żałosna sprawa. Ale to raczej nudny temat. Uśmiechnęła się. Nie potrafiła sobie wyobrazić takiego bo gactwa, które staje się aż nudne. A na razie, skoro nie jest osob nikiem dybiącym na jej dom, nie ma nic przeciwko niemu, jest mu nawet wdzięczna, że oderwał jej myśli od tego, co miało się wydarzyć późnym wieczorem. - Jestem pewna, że będzie pan mile widziany i zostanie na kolacji - zaproponowała. - Nie sądzę, żeby baron miał się do nas przyłączyć, prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy jest teraz w domu. - Och, jest. Inaczej główny lokaj nie wpuściłby mnie do środka. Sądzę, że powinienem go poszukać. - Kolejne wes tchnienie. - Ale jeszcze się zobaczymy. Liczę na to. Myślę, że teraz mógłbym się tu zatrzymywać codziennie, aby zasięgać in formacji. Tak, właśnie tak.
Rozdział
14
- Ile ona mnie będzie kosztować? Potrwało chwilę, zanim Vincent zorientował się, że Jonathan Hale nie mówi o obrazie, którego kupno mu zlecił i o którym miał zwyczaj mawiać „ona", ponieważ był zatytułowany Nimfa. Ale tylko chwilę, ponieważ tak się złożyło, że kiedy Jonathan wszedł do jego gabinetu, obaj myśleli o tej samej osobie. Mimo to zapytał: - Kto? - To olśniewające dziewczę, które zostawiłeś samo przy ko lacji po drugiej stronie korytarza. Vincent zesztywniał. - Ona nie jest na sprzedaż. - Bzdura, wszystko jest na sprzedaż, zależy tylko od ceny. Wierzył, że Jonathan tak myśli. Vincent poznał wicehrabiego znacznie wcześniej, jeszcze nim Hale zjawił się u niego w spra wie Nimfy. Dla nikogo w towarzystwie nie było tajemnicą, że Hale jest nieprzyzwoicie bogaty i że zdobycie czegoś, czego tyl ko dusza zapragnie, nie stanowi dla niego żadnego problemu. Przywykł do tego, że wymienia cenę i otrzymuje wszystko, co chce. To, że w końcu znalazł coś, czego nie mógł dostać, nie by ło kwestią ceny; po prostu przedmiot ten nie został jeszcze odna leziony. I właśnie z tego powodu zagadnął Vincenta i zapropo nował mu absurdalnie wysoką kwotę za samo odnalezienie obra zu. Później, żeby go kupić, Jonathan miał już sam pertraktować i negocjować cenę z aktualnym właścicielem. Było to jedno z trudniejszych zleceń, które Vincent przyjął. Przywykł bardziej do wymiany towaru za towar, do zdobywania czegoś drogą wzajemnych ustępstw, wyszukiwania czegoś, za co otrzymywał coś innego, i dostarczania tego zainteresowanym osobom. A to, co robił dla Jonathana Hale'a, polegało w mniej szym lub w większym stopniu na węszeniu i nadstawianiu ucha. Istnienie obrazu zatytułowanego Nimfa zostało już potwier-
76
77
dzone, nie do końca było jednak wiadomo, skąd bierze się przy pisywany mu rozgłos. Podobno przedstawiał piękną młodą ko bietę, namalowaną w tak erotyczny sposób, że na każdego, kto go oglądał, mężczyznę czy kobietę, działał podniecająco jak na pój miłosny. Podobno też utrzymywał jednego z jego poprzed nich właścicieli, siedemdziesięciokilkuletniego earla, w stanie stałej gotowości seksualnej. Stawał się przyczyną rozpadu mał żeństw. Sprawił, że pewien mężczyzna postradał zmysły. Inny z jego powodu skończył życie w przytułku. Nasłuchawszy się tego wszystkiego, Jonathan postanowił go m i e ć w swojej kolekcji. To, czy obraz miał przypisywane mu właściwości, było bez znaczenia, chciał go zdobyć, ponieważ cieszył się taką sławą. Niektórzy powiadali, że Nimfą zamówił jeden z królów o imieniu Henryk i że obraz przedstawiał jego ulubioną metresę, ale przy takiej liczbie władców o tym imieniu nikt nie próbował się nawet domyślić, o którego z nich chodzi. Niektórzy powiada li, że namalował go z zemsty pewien artysta i że młoda kobieta, którą przedstawił, była jego miłością, ale nim wzgardziła. Więk szość ludzi, którzy słyszeli o obrazie, najzwyczajniej nie wierzy ła w jego istnienie. Uważali, że to żart. Mistyfikacja. Podnieca jący temat do konwersacji. Vincent skłaniałby się raczej ku ostatniej wersji, gdyby w trakcie swoich poszukiwań nie zdobył wiarygodnej informacji dotyczącej ostatniego znanego właściciela obrazu. Miał nim być karciarz - hazardzista, niejaki Peter Markson, który przed paro ma laty wygrał w karty obraz zatytułowany Nimfa. Los uśmiech nął się do niego, ponieważ, jak mówią, nie najlepiej wiodło mu się w hazardzie i miał opuścić kraj, aby uciec przed dłużnikami i uniknąć więzienia. Za podróż zapłacił obrazem, po czym za chorował na morzu i umarł na pokładzie statku. Jako następny w posiadanie obrazu wszedł pewien kapitan, o niepotwierdzonym nazwisku. Nie zatrzymał go jednak długo, przekazując właścicielowi statku, ponieważ po zabraniu obrazu do domu żona kapitana zagroziła, że go porzuci, jeżeli natych miast nie pozbędzie się Nimfy z domu. 78
Informację tę zasłyszał w dokach, nie była więc w pełni wiarygodna. Stanowiła dobrą opowiastkę dla ludzi morza, któ rzy przekazywali ją sobie ze względu na jej erotyczny charakter, podczas gdy reszta była co najmniej podejrzana, jako że poda wana nazwa statku, nazwisko jego kapitana oraz właściciela ni gdy dwukrotnie się nie powtórzyły. Najwyraźniej każdy stary wilk morski, który zechciał opowiedzieć tę historię, zapewniał, że dotyczyła statku lub kapitana, którego osobiście znał lub z którym pływał. A jednak ta historia była najbliższa prawdy ze wszystkich, ja kie udało się zasłyszeć Vincentowi. A Peter Markson rzeczywi ście opuścił po kryjomu kraj, przepuściwszy w karty wszystko, co posiadał. I właśnie ten fakt sprawił, że Vincent był skłonny przychylić się do powyższej wersji. Natomiast nagłe i jakże żywe zainteresowanie Jonathana Larissą było dla niego zupełnie zrozumiałe. Wszak i na Vincencie wywarła oszałamiające wrażenie, gdy ją po raz pierwszy zoba czył, tak że zapragnął ją zdobyć za wszelką cenę. Co do Jonatha na, nie traktował tego serio, ponieważ znał jego gust, gdy chodzi 0 kobiety. Posłał mu więc pełne zadumy spojrzenie i powiedział: - Podejrzewam, że jej ceną może być małżeństwo. Sądził, że zniechęci tym Jonathana, który był zatwardziałym kawalerem, nietracącym czasu na niewinne dziewczątka, gdy wokół nie brak było doświadczonych pań, bardziej niż skorych do zabawiania się z nim za jedno lub dwa ładne świecidełka. 1 rzeczywiście Jon nie wydawał się uszczęśliwiony „ceną". - Hmm, nie miałem w planach małżeństwa - poskarżył się. Po co mi to, skoro mam wszystkie kobiety, które chcę, a także fury bękartów, z których, gdy będę miał ochotę, wybiorę spad kobiercę. Nie widzę nic zabawnego w małżeństwie. Ale sądzę, że nie zaszkodzi spróbować. Vincent milczał przez chwilę. 79
A jednak doskwierała mu ta myśl. Wcześniej, później - nie widział różnicy, po prostu n i e g o d z i ł s i ę z myślą o jej małżeństwie z Jonathanem, wzbogacającym swoją kolekcję o jeszcze jeden eksponat. Akurat teraz jest podatna i słaba. S ą dząc, że jej ojciec nie wróci, że wkrótce znajdą się z bratem bez środków do życia - tych kilka cennych przedmiotów, które za mierzała sprzedać, nie zapewni im utrzymania do końca życia może po prostu skorzystać z okazji poślubienia jednego z najbo gatszych mężczyzn w królestwie, bez względu na wszelkie inne racje. Vincent zamierzał przecież skorzystać z tej samej jej sła bości, i zaciągnąć ją do własnego łóżka. Ta cholerna zemsta uczyniła z niego kogoś, kogo nie za bar dzo lubił. Podłego człowieka, jakkolwiek by na to spojrzeć. In tencje Hale'a wobec dziewczyny były przynajmniej honorowe, choć dość niesmaczne, podczas gdy intencje Vincenta stanowiły ich przeciwieństwo. Opanowawszy się, powiedział: - Zalecaj się do niej, ile tylko chcesz, i życzę ci powodzenia. I rzeczywiście tak myślał, mając jedynie na uwadze dobro Larissy. Żywił nawet nadzieję, że wystarczy jej czasu, by dojść do wniosku, jak ryzykownym szaleństwem byłoby pozostawienie otwartych drzwi dla niego, ponieważ była to jedyna pokusa, któ rej - cholernie dobrze o tym wiedział - nie potrafiłby się oprzeć. Nawet by nie próbował.
- Nie mówisz tego poważnie. - Dlaczego nie? - Z tych właśnie powodów, o których wspomniałeś. Przy zwyczaiłeś się zmieniać kobiety. A żona ci na to nie pozwoli. - Metresy nie mają nic przeciwko temu. - Więc po co się żenić? - Żeby ją mieć. - Więc po co mieć metresy? Jonathan zachmurzył się. - Dla urozmaicenia - a poza tym: dlaczego próbujesz mnie zniechęcić? - Ponieważ tobie zależy wyłącznie na posiadaniu jej. Nie za mierzasz poświęcić się jej bez reszty. Poznałem ją trochę, odkąd tutaj zamieszkała, sądzę, że zasługuje na coś lepszego niż to, co mógłbyś jej dać, żeniąc się z nią. - Czyżbyś sam chciał się z nią ożenić? - pytanie Jonathana zabrzmiało jak oskarżenie. - Nie. Jonathan uniósł sceptycznie brew. - A więc nie będziesz miał mi za złe, jeżeli się do niej pozalecam. Zdradzę ci nawet, gdybyś koniecznie chciał wiedzieć, że nie zamierzam zrezygnować z mojego obecnego trybu życia, a jedynie urozmaicić je trochę. Mówię to otwarcie i uczciwie. To brzmi jak wyzwanie, nieprawdaż? - Myślisz, że olśnisz ją swoim bogactwem? Jonathan uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście. Zabawne, jak gwałtownie zapragnął strzepnąć pięścią ten uśmiech z warg wicehrabiego. Kolejna emocja. Dosięgała go stopniowo i z opóźnieniem, w rzeczywistości bowiem jego dzi siejszy wybuch uczucia w holu, gdy Larissa wróciła z miasta, wstrząsnął nim po czasie, gdy już to sobie spokojnie przemyślał. Mógł się z nią kochać dzisiaj po południu. Była chętna a przynajmniej nie stawiałaby oporu. Wtedy nic by sobie nie ro bił z tej całej rozmowy z Hale'em. Posiadłby ją i osiągnął swój cel. Niechby potem Hale zalecał się do niej, a nawet z nią żenił!
Lord Hale zatrzymał go dłużej, niż się tego można było spo dziewać, gawędząc o tak nieistotnych sprawach, że Vincent był by nawet skłonny zachować się niegrzecznie i pokazać mu drzwi. Z trudem się powstrzymał, i to tylko dlatego, że Jonathan
80
81
Rozdział 15
Tymczasem od blisko godziny Larissa stała w łazience i wpa trywała się w zamek dzielących ich drzwi. Nie zamierzała go przekręcić. Przeważał rozsądek, czyniąc ją wszakże nieszczęśli-
wą. Poślubi Vincenta, tak, ale najpierw on musi się jej oświad czyć. Taka była naturalna kolej rzeczy w tych sprawach. Ale obiecana „niewyobrażalna rozkosz" również nie opusz czała jej myśli, i to był powód, dla którego wciąż tutaj stała, gar dząc sobą, nieświadoma faktu, że szuka pretekstu, by odstąpić od swojej decyzji. Kiedy wyobrażała go sobie oczekującego po drugiej stronie drzwi, jej serce biło jak oszalałe. Już chyba zdał sobie sprawę z tego, że najpierw, zanim odda dzą się rozkoszy, konieczne są oświadczyny. A może miał wła śnie zamiar to zrobić dzisiaj wieczorem? Nie może im tego oboj gu odmawiać, nie mając ku temu ważnego powodu! Przekręciła zamek. Już w kilka sekund po otwarciu drzwi Vincent dowiódł, jak bardzo na to czekał. Nie odrywali od siebie zdumionych oczu. Jego wzrok, rozogniony jak płynne złoto, strawił ostatni ślad jej niezdecydowania. Zrzucił z siebie szlafrok, który upadł na podłogę. Tymczasem ona miała jeszcze na sobie ubranie, takie teraz krępujące i nie wygodne. A przy tym była tak zahipnotyzowana jego złocistymi oczami, że nawet na niego nie spojrzała. Nie trwało to jednak długo. Obejmując szyję Larissy ręką, przyciągnął ją do siebie. Ich wargi spotkały się i stopiły w jedno. Był to żarłoczny i dra pieżny pocałunek, odzwierciedlający głód i pragnienie, których tak długo sobie odmawiali. Ugięły się pod nią kolana, zrobiły się bardzo słabe, ale nie bała się, że upadnie, skoro ją trzymał tak mocno i blisko. Była nowicjuszką w tego rodzaju miłosnym pocałunku - robi ła to zaledwie drugi raz w życiu - ale on miał wprawę i tak ją prowadził, kierował, pobudzał, kiedy było trzeba, że brak do świadczenia Larissy nie stanowił przeszkody. Podobnie jak jej wahanie i nierówne szanse, gdy utonęli w rozkosznym poznawa niu smaku swoich warg, i jeszcze bardziej się zatracili. Dopiero jęk położył temu kres -jego jęk. Ledwo to odnoto wała, tak bardzo była olśniona tym, co czuje. A potem w delikat ny sposób została zaniesiona do jego łóżka. Nie jej. Tego także nie zauważyła. Ale nie trwało długo, gdy zaczęła doznawać cze goś zupełnie nadzwyczajnego...
82
83
był również klientem. Kiedy więc w końcu udał się do swojej sy pialni, odczuwał niesmak i zniecierpliwienie, nad którymi zda wał się nie panować. Oddalił lokaja, zrzucił z siebie ubranie i włożył szlafrok. Po czym zastygł w bezruchu. Stał pośrodku pokoju, wpatrywał się w drzwi łazienki i nie postąpił jednego kroku naprzód. Wiedział, że będą zamknięte, i nie zamierzał tego sprawdzać. Wiedział też, że czekając, nie położy się do rana, wciąż w na dziei, że może zmieniła zdanie i otworzyła drzwi, ale skoro do tąd jego oczekiwanie nie przyniosło rezultatu, prawdopodobnie nie otworzą się wcale. Tak czy owak czekała go długa noc. Choć go korciło, żeby natychmiast otworzyć drzwi, bał się rozczarowania. Oto kolejne uczucie, które dzięki niej poznał... Co jest, u licha, że to wszystko stało się dla niego takie waż ne? Czyż nie była tylko śliczną kobietą i niczym poza tym? Po winna mu dostarczyć godzinę lub dwie przyjemności, nie więcej. Stać się jeszcze jednym trybem w prowadzonej przez niego kam panii zemsty, choć ten punkt zdawał się nie mieć dla niego aż ta kiego znaczenia, pozostając raczej wymówką dla jego sumienia. Nie podobało mu się, że tak go to wzięło, gdy tymczasem na dal nie rozumiał, co to dokładnie znaczy. Uwodziciel został uwie dziony. Pragnął Larissy teraz za wszelką cenę i to go przerażało. Powinien pozwolić jej odejść. Powinien nawet pozbyć się jej ze swojego domu, pozwolić wrócić do jej własnego, a gdyby to by ło konieczne, zrobić wszystko, żeby znalazła się jak najdalej, po za zasięgiem jego manipulacji. Będąc tutaj, i to tak blisko, mogła dzisiaj zyskać nad nim większą władzę niż on nad nią. Doświadczył tego, kiedy rozbudziła i opanowała jego emocje, każdą jego myśl, jego ciało, jak gdyby nigdy nic. Dzięki Bogu, że jest zbyt niewinna, by to wykorzystać przeciw niemu. *
*
*
Czy naprawdę wierzyła, że cała rozkosz pochodzi tylko i wy łącznie z samego obejmowania i całowania przez niego, tylko z tego, że jest to takie samo w sobie przyjemne? Ale skąd mogła wiedzieć, że jest inaczej? „Niewyobrażalna rozkosz", o której wspomniał, nie kojarzyła jej się z czymś specjalnym, ponieważ nie znała niczego takiego, do czego mogłaby się odwołać, poza jakimiś ogólnikami. Ale musiało to mieć ścisły związek z jego ręką na jej piersi. Zwykły dotyk jego dłoni wywoływał spontaniczne, niekontro lowane reakcje w różnych częściach jej ciała. Gęsia skórka, ła skotanie w żołądku, wilgotny żar, ale to był tylko początek. Nie przestawał jej całować, wychwytując każde, najmniejsze za chłyśnięcie się Larissy rozkoszą, a stawała się ona coraz więk sza, gdy rozpoczął kolejną lekcję zmysłowych dotknięć. Nawet rozbieranie jej przerodziło się w erotyczne doświad czenie, a robił to bez pośpiechu. Uważnie pieścił każdą jej koń czynę i obnażoną wypukłość. Zabawne, że gdyby sama dotknę ła wewnętrznej strony kolana, nie poczułaby nic, gdy tymczasem jego palce przyprawiały ją o drżenie. Dotyk Vincenta powodo wał, że wszystko stawało się inne, jakże inne, i że pławiła się w nowych doznaniach, które ją zachwycały. Jej ciało i umysł spalały się w pragnieniu, napełniał ją taką rozkoszą, że nie wiedziała nawet, kiedy dotarła do niej świado mość, iż znalazła się w punkcie, od którego nie ma odwrotu, i że nie usłyszała tego, co chciała od niego usłyszeć. Nie to, żeby bezwarunkowo pragnęła zatrzymać, w ten czy w inny sposób, to, co działo się między nimi. A jednak jej szczęście byłoby całko wite, gdyby usłyszała potwierdzenie tego, co już uważała za pewne. A słowa, które wydobywały się w przerwach, gdy chwytali powietrze, były niewyraźne, a nawet i nielogiczne. - Myślałam... Nie powinieneś... Chodzi o to... Na pewno zrozumiał, co mu próbuje powiedzieć, ponieważ odpowiedział: - Nie czas na poważne sprawy, od których plącze się język. Jakże bałamutna i zwodnicza uwaga, a jednocześnie jaka 84
uspokajająca! Założyła bowiem, że ma na myśli poproszenie jej o rękę. I musiała przyznać, sądząc po tym, że ledwo może coś wyjąkać, iż raczej nie powinna łączyć dwóch myśli w tej samej chwili. Poza tym nie było okazji, żeby coś więcej powiedzieć, skoro ją znowu rozpraszał kolejnymi pocałunkami. Stopniowo, ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, przykrywał ją swoim masywnym ciałem. Nie bała się, przeciwnie, było jej do brze pod jego ciężarem, nawet wtedy, gdy ucisk wzmógł jej po budzenie. Chwycił ręce Larissy i przytrzymał po obu stronach jej głowy. Biorąc ją, pogłębił jeszcze pocałunek. Ból był tak krótko trwały, pojawił się i zniknął, zanim go naprawdę poczuła, szyb ko więc o nim zapomniała w naporze czystej zmysłowej rozko szy, która potem nastąpiła. Czuła Vincenta w sobie, zanurzające go się głębiej i głębiej. Przez ułamek sekundy myślała, że to już koniec, że już nie może być lepiej. Jaka naiwna! To, co nazwał niewyobrażalną rozkoszą, w niczym nie oddawało tej niewiarygodnej błogości i szczęścia, które narastały równomiernie, kiedy zaczął się w niej poruszać, a które potem wybuchły i rozlały się w jej ciele fala mi. W tych kilku chwilach absolutnej ekstazy nie liczyło się nic innego. Była pewna, że porozumieją się później w sprawie mał żeństwa. Teraz zaś upajała się faktem, że Vincent Everett należał do niej.
Rozdział 16 A jednak oczekiwana propozycja małżeństwa nie padła, kiedy skończyli się kochać. Nic jednak dziwnego, skoro Vincent, gdy zsunął się z Larissy, przyciągnął ją blisko do siebie i natychmiast zasnął. Leżała więc przytulona do niego i długo jeszcze rozko85
szowała się tym wszystkim, czego doznała, szczęściem, które czuła, i nieoczekiwanym ukojeniem w jego ramionach. A gdy w końcu uświadomiła sobie, że marzenie nie zostało urzeczy wistnione, nawet nie przyszło jej na myśl, żeby go budzić. Poza tym nie obawiała się o nic. Traktowanie całej sprawy, jakby już była przesądzona, pomogło jej pozbyć się skrupułów i zrobić miejsce wyłącznie dla pozytywnych myśli. Wiedziała, że nie powinna zostać w jego sypialni i spędzić z nim reszty no cy, i chociaż miała na to wielką ochotę, postanowiła z tym zacze kać, aż będą po ślubie. A ponieważ przyjemność bliskiego z nim obcowania okazała się tak wielka i kojąca, że i ją zaczął morzyć sen, ostrożnie wysunęła się z łóżka, pozbierała swoje ubrania, by nikt ze służby nie zauważył śladów jej obecności, i na palcach wróciła do swojej sypialni. Nie zamknęła drzwi między ich sypialniami, nawet o tym nie pomyślała. Nie było zresztą takiej potrzeby. Kochanie się z Vincentem zmieniło tak wiele spraw, nie tylko jej spojrzenie na przyszłość, co do której czuła się teraz bezpieczna. O n a s i ę z m i e n i ł a , świadomość tego, co zyskała, umocniła ją. Aż wreszcie zasnęła z uśmiechem na ustach.
Vincent, obudziwszy się następnego ranka, zrobił się zły, nie zastając Larissy w swoim łóżku. Wiedział, że nie ma racji, że dziewczyna postąpiła słusznie, wychodząc stąd, zresztą gdyby nie zasnął, sam by ją zaniósł do jej sypialni. Ale właśnie to zde nerwowanie było czymś zupełnie niepojętym dla niego. A humor miał jeszcze gorszy. Tego ranka, gdy załatwiał spra wy z sekretarzem i ze służbą, nawet najmniejszy drobiazg wy prowadzał go z równowagi. Zauważył, że warczy na większość ich, nie mając ku temu żadnego powodu. Niestety, zły humor nie opuszczał go aż do lunchu, a kiedy do łączył do Larissy w jadalni, skończyło się na tym, że i na nią warknął, nim zdążył się powstrzymać. - Mój kucharz grozi odejściem, jeżeli twoja kucharka nie wy niesie się z jego kuchni! 86
Wykrzyczał to, zaskakując i wręcz szokując tym zarówno Larissę, jak i siebie. Na pewno nie w ten sposób zamierzał się przy witać, a już zdecydowanie nie powinien był się tak zachować po pozbawieniu jej ostatniej nocy dziewictwa. Nie miało znaczenia, że tego ranka wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu, powo dując jego bezgraniczną frustrację - to był tylko kolejny pre tekst. Wiedział, dlaczego czuje się jak zapalony lont, tylko jeszcze nie chciał się do tego otwarcie przyznać. I był na siebie wściekły, że brak mu odwagi, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyjrzeć się uważnie przyczynie swojej złości, zamiast przenosić ją na in nych - nawet na Larissę. Czuł się potwornie winny z powodu tego, co zrobił tej nocy. Wprawdzie nigdy dotąd w swoim życiu nie przeżył podobnej rozkoszy, niemniej przytłaczały go z tego powodu wyrzuty su mienia. Nie zamierzał jej poślubić, a wiedział, że ona oczekuje tego teraz od niego. Pierwotny motyw zemsty ani trochę mu nie pomagał w uspo kojeniu sumienia, choć został jej kochankiem, na co tak bardzo liczył. Jedyne, co można jeszcze zrobić, to nie dopuścić do zniszczenia jej reputacji, jak to dotychczas planował. Dopóki sprawa nie wyjdzie na jaw, Larissa może jeszcze dobrze wyjść za mąż. Nie wątpił, że Hale tak czy owak ożeni się z nią. Oszołomio ny jej urodą, może przywiązywać mniejszą wagę do tego, że nie jest już dziewicą. Ale czy on sam zdzierży, gdy ktoś inny będzie o nią zabiegać, skoro wczoraj, gdy była o tym mowa, miał ochotę wyrżnąć faceta w twarz? Larissa, która pierwsza doszła do siebie po wybuchu jego gniewu, wyjaśniła ze spokojem: - Przykro mi. Dziś rano powiedziałam Mary, że odtąd będzie my mieszkać tutaj na stałe, a ona z pewnością postanowiła zro bić coś dla domu, najlepiej zaś ze wszystkich miejsc czuje się w kuchni. Vincent spurpurowiał. I nie mógł jej wyprowadzić z błędu w sprawie zamieszkania na stałe w tym domu -jeszcze nie. Je87
go milczenie utwierdziłoby ją w takim przekonaniu, ale nie roz wiązałoby problemu. Nadal spodziewał się przyjazdu jej ojca, nawet jeżeli ona straciła nadzieję. A gdy pojawi się Ascot, wów czas Vincent zrobi odpowiedni użytek z tej przeklętej zemsty, za dając temu człowiekowi ostateczny cios, po czym pójdzie swoją drogą i zajmie się własnym życiem. Wymamrotał coś o potrzebie przywołania do porządku obojga służących, mając nadzieję, że uspokoi ją tym i że nie będzie już chciała poruszać tego tematu. I tak było. Nawet uśmiechnęła się do niego, co w rezultacie pogorszyło tylko sprawę. Teraz nie mógł już tego tak zostawić. Była taką słodką, łatwowierną dziewczyną, on zaś od samego początku traktował ją jak skoń czony łajdak - i nie zamierzał na tym poprzestać. Jedyne, co mógł zrobić, to sprawić, żeby była szczęśliwa przez pewien czas, i zachować dla siebie swoje parszywe humory. Obchodząc stół, podszedł do niej. Gdyby byli sami, mógłby ją pocałować, ale służba wchodziła i wychodziła, więc pochylił się tylko i wyszeptał: - Wybacz mi moje gburowate powitanie. I dziękuję ci za naj cudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem. - Jaki prezent? - Ciebie. Zaczerwieniła się, mógł nawet poczuć bijące od niej ciepło, chociaż stał za nią i tego nie widział. Nadal jeszcze miała zaró żowione policzki, kiedy usiadł naprzeciwko i wpatrywał się w nią. Dopatrzył się jednak śladu uśmiechu, świadczącego o tym, że jej policzki płoną nie tylko z powodu zakłopotania. Kontynuowali posiłek. Gawędziła bez wyraźnego celu, jedy nie po to, żeby wypełnić ciszę, nic ważnego, ot, luźna konwersa cja, w którą się wciągnął. Potrafi być zabawna, gdy się nie de nerwuje, a w tej chwili, przy nim, była nad wyraz spokojna. A przy okazji znowu wspomniała o ozdobach na choinkę. Już je zdjął ze strychu. Mógł jej to powiedzieć i na tym poprzestać. Ale była to także idealna okazja, żeby napomknąć o reszcie war tościowych rzeczy, które zniknęły. Lepiej, aby się o tym dowie działa i oswoiła z myślą, że nie może ich teraz sprzedać, niż gdy88
by się o nie upomniała i gwałtownie zareagowała na tak nieocze kiwaną stratę. Zresztą rzeczy „odnajdą się" po powrocie jej ojca. Vincent nie miał zamiaru okradać Ascotów z niczego, poza ich dobrym imieniem. Nie uważał, żeby mogło się obejść bez opowieści o kradzieży. Uwiódł ją już, to prawda, ale teraz z niepokojem myślał o tym, że w każdej chwili może go zagadnąć o małżeństwo i że gdyby to zrobiła, nie okłamie jej. Co z kolei spowoduje, że ona znowu zacznie myśleć o opuszczeniu jego domu, na co nie był jeszcze przygotowany i czego nie chciał. Będzie na to czas, gdy wróci jej ojciec. Zatem dając Larissie do zrozumienia, iż nie ma środków na to, żeby się stąd wynieść, nadal będzie działał na swoją ko rzyść. Przybrał zatem odpowiednio poważny wyraz twarzy i powie dział: - Skoro jesteśmy przy ozdobach na choinkę, to właśnie dzi siaj rano zostały sprowadzone, obawiam się jednak, że razem z nimi otrzymaliśmy także złe wiadomości. - Zostały uszkodzone? - przestraszyła się. - Nie, nic mi o tym nie wiadomo - szybko ją uspokoił. - Ale podobno ostatniej nocy w magazynie, gdzie zostały złożone two je rzeczy, dokonano kradzieży. Sprawozdanie dozorcy, który pil nuje tego miejsca, wskazuje na to, że kradzież była selekcyjna, co nie jest rzadkim przypadkiem, ponieważ można jej dokonać w stosunkowo szybkim czasie. - Zostałam okradziona? - zapytała z niedowierzaniem. - Z o s t a l i ś m y okradzeni - uściślił. - Sam też przecho wywałem tam trochę wartościowych rzeczy. Ale większość two ich rzeczy została. Jak już powiedziałem, złodzieje wybierali se lektywnie. Zabrali tylko to, co uznali za wartościowe i łatwe do upłynnienia - obrazy, wazy i inne mniejsze dzieła sztuki. Zajęło im to niecałe dziesięć minut, akurat tyle, na ile był zmuszony od dalić się dozorca. - Miałam już pewne plany co do tych obrazów - wyszeptała niepocieszona. Nie spodziewał się ujrzeć tak ogromnego smutku. Teraz wie89
dział już dokładnie, co tamtego wieczoru poczuł jego sekretarz, kiedy na niego spojrzała. Tylko że Vincent nie znajdował się w tak luksusowej sytuacji, żeby odstąpić od tego, co zaczął, nie przyznając się jednocześnie, że jest nikczemnym, zasługującym na pogardę kłamcą. Mógł natomiast złagodzić cios, co też zrobił: - Nie spisuję tego na straty, Larisso. Kradzież została zgło szona na policji, a niezależnie od tego wyznaczyłem własnych ludzi, którzy mają wyśledzić winnych. To, co zostało zabrane, b ę d z i e zwrócone. Jeżeli zaś twoja część nie zostanie odnale ziona do Nowego Roku, osobiście pokryję jej wartość. - Ty... nie musisz tego robić - odpowiedziała. - To nie twoja wina... Nie pozwolił jej dokończyć. - Nie zgadzam się z tobą. W końcu to mój magazyn i powi nienem zapewnić mu lepszą ochronę. Obawiam się, że jeszcze nie przywykłem do tego, że go mam, a mówiąc szczerze, nie za mierzałem go zatrzymać, po prostu nie zdążyłem jeszcze podjąć decyzji, co z nim zrobić. - To po co go kupiłeś? Odetchnął. Teraz jej twarz wyrażała jedynie ciekawość, zniknę ło z niej poprzednie przerażenie. Starał się ją uspokoić i osiągnął swój cel, a wszystko dlatego, że w tej ślicznej drobnej istocie nie było nawet odrobiny podejrzliwości. - Nie kupiłem go. Przejąłem go kilka miesięcy temu, jako ostatnią wartościową rzecz z przedsiębiorstwa mojego brata, która po jego śmierci nie dostała się wierzycielom. - Och, jest mi tak przykro. Psiakrew, znowu to zalewające ją współczucie dla niego. D o piero co sama odebrała miażdżący cios, i jeszcze ją stać na lito wanie się nad nim, gdy dotarło do niej, że mówi o niedawno zmarłym bracie. Postarał się to jak naszybciej zlekceważyć i wzruszając ramio nami, skierował rozmowę na inne tory. - Czy masz jeszcze inne wartościowe rzeczy, poza swoją bi żuterią?
- Jest jeszcze kawałek ziemi w Kent, znajdujący się w posia daniu rodziny od niepamiętnych czasów. Na jego terenie znajdu je się zrujnowany zamek, który podobno należał do jednego z naszych przodków, bardzo dawno temu. Ale ta pogłoska nie została nigdy potwierdzona. Niestety, wystarczy, by jedno poko lenie nie okazywało zainteresowania historią rodziny, a wszystko idzie w zapomnienie. - Ale przecież ziemia też ma jakąś wartość? - Sądzę, że tak, ale nie mogę jej sprzedać. Mój ojciec nie zo stał oficjalnie uznany za zmarłego, więc nie mam do tego prawa. Tak samo jest z jego przedsiębiorstwem, jego frachtowcami, a także zgromadzonym towarem i pewnymi wartościowymi rze czami, które zamknął w niewielkim magazynie należącym do przedsiębiorstwa. Jego osobiste mienie, klejnoty i inne rzeczy pożeglowały razem z nim.
Vincent wrócił do domu w znacznie lepszym nastroju. Wy prawa do magazynu potwierdziła, że Ascot jest właścicielem
90
91
Vincent zesztywniał. Rozmowa o frachtowcach w zestawieniu z jej ojcem nasunęła mu pewną myśl - myśl, która jego samego zaskoczyła. Nie przyszło mu do głowy, aż do tej chwili, że opis ojca Larissy pasuje do obecnego właściciela Nimfy i że ma ona obrazy, któ re zamierza sprzedać... Nie, to byłoby zbyt łatwe, zbyt wygodne czyniłoby też jej rodzinę niewiarygodnie bogatą. Ale żeby wyklu czyć taki zbieg okoliczności, będzie musiał zajrzeć po lunchu do magazynu i osobiście przyjrzeć się obrazom, które przeniósł w bezpieczne miejsce na tyłach budynku. I miał nadzieję, na prawdę miał nadzieję, że nie zobaczy pośród nich Nimfy.
Rozdział 17
siedmiu starych obrazów, w tym dwóch autorstwa znanych ma larzy, ale że żaden z nich nie jest osławioną Nimfą, której szu ka. Nie musiał więc stawać wobec nowego dylematu uczynie nia z Ascota bogacza, co byłoby ostatnią rzeczą, na jaką miał by ochotę w swoim planie zniszczenia go i doprowadzenia do ruiny. Po czym znowu wpadł w zły humor, zastając w saloniku Jo nathana Hale'a z Larissą i jej bratem Thomasem, któremu po zwolono opuścić pokój w konkretnym celu udekorowania świą tecznej choinki. Co za rodzinna atmosfera i jakże mu obca! Najgorzej znosił te wszystkie śmiechy i uśmieszki, a także to, że się w tak oczywisty sposób radują. Nie należy do nich i nigdy nie będzie należał. I nie miało to nawet ścisłego związku z Bo żym Narodzeniem - święta były tylko pośrednim powodem. Po prostu oni umieli się bawić przy wykonywaniu najprostszej czynności, gdy tymczasem zabawa nigdy nie była jego udziałem, nawet kiedy był dzieckiem. Albert wielokrotnie próbował go wciągnąć do zabawy, od ciągnąć od nauki, wytłumaczyć zasadę jakiejś wymyślonej gry, po czym tracił zapał, rozczarowany, że Vincent tego nie chwyta. Było zbyt wiele prawdziwych spraw, które trapiły Vincenta jako dziecko, by mógł się od nich na tyle oderwać, żeby chcieć się ba wić. Ale sam fakt, że Albert próbował go włączyć w ten aspekt życia, sprawił, że przez lata tolerował wiele słabości brata. Al bert próbował go czegoś nauczyć, gdy tymczasem Vincent ni gdy, tak naprawdę nigdy nie próbował się nauczyć. Larissa zauważyła go stojącego w drzwiach i przesłała mu promienny uśmiech. Była tak niewiarygodnie piękna, że zaparło mu dech. Także Jonathan to zauważył i stał w miejscu jak zahip notyzowany. Thomas, widząc ich obu, przewrócił oczami i wzniósł je do sufitu. Było oczywiste, że napatrzył się na męż czyzn zachowujących się jak idioci na widok jego siostry. - Nie sądziłam, że wrócisz w porę, żeby nam pomóc - powie działa do Vincenta, zachęcając go, żeby wszedł dalej. Nie ruszył się. - Pomóc? 92
- Nie powiesz, że to nie twoja choinka. Nasze ozdoby są tyl ko dodatkiem do tych, które zrobiła już twoja służba. Spójrz na tę od twojego zrzędliwego kucharza. - Pokazała na małą błysz czącą łyżkę, z dziurką na końcu, dzięki której można ją było umocować na gałęzi razem z jaskrawą kokardką. - Nawet się za czerwienił, kiedy ją wieszał. - Nie mam ozdób do dodania. - Jest ich tak dużo, że masz z czego wybierać. Chodź, umo cuj tego anioła na czubku. Obok choinki stało solidne krzesło, z którego można było do sięgnąć do wyższych gałęzi. Vincent wprost nie mógł sobie wy obrazić siebie w tej roli, a jednak złapał się na tym, że idzie w stronę choinki. To o n a była magnesem, nie jakieś głupie drze wo, które bez powodu stało pośrodku domu. Wziął od niej ozdobę, popatrzył na czubek drzewa, który znaj dował się dobry metr nad jego głową. Wszedł na krzesło. Stanę ła z tyłu, trzymając za oparcie, żeby się nie chwiało. Popatrzył na nią i znowu zaparło mu dech. Była taka zachwycona i uradowa na. Jakże łatwo ją uszczęśliwić! Czerpała radość z drobiazgów. Umieścił anioła na czubku drzewa. Podobno nierówno, po nieważ zaczęła nim teraz kierować, namawiając, żeby spróbo wał jeszcze, i jeszcze. Hale zaczął żartować na temat upadłych aniołów, ale na szczęście Larisssa nie dopatrzyła się w tym po dwójnego znaczenia, w przeciwieństwie do Vincenta. Wreszcie klasnęła w dłonie i powiedziała: - Idealnie! Thomas, stając w końcu pokoju, żeby przyjrzeć się temu pod innym kątem, powiedział: - Jest przekrzywiony. Hale przytaknął: - Przekrzywiony. - Widzisz? Zostałaś przegłosowana - zachichotał Thomas. - Do przegłosowania potrzebna jest większość, a ja jeszcze nie wypowiedziałem swojego zdania - Vincent nieoczekiwanie usłyszał swój własny głos. - To prawda, a więc jaki jest werdykt? 93
Vincent zszedł z krzesła, obszedł pokój, przyglądając się cho ince ze wszystkich stron, trzymając ich w niepewności i udając, że się poważnie zastanawia. Wreszcie zatrzymał się obok Tho masa i powiedział: - Przekrzywiony. Ty go umocuj. Widać ja nie mam do tego smykałki. - I podniósł do góry Thomasa, żeby wyprostował za bawkę, co też chłopiec uczynił. Stojąca w innej części pokoju Larissa wybuchnęła śmiechem: - Dopiero teraz jest przekrzywiony! Tym razem jej śmiech okazał się zaraźliwy. Vincent przyłapał się na tym, że sam zaśmiewa się razem z innymi. Był zdumiony, że tak dobrze się wśród nich czuje. Usiadł potem wygodnie i przyglądał się, jak kończyli ubierać choinkę, dorzucał od czasu do czasu swoje uwagi, wskazując na tych kilka pustych miejsc, gdzie należało dodać jeszcze trochę zabawek. Nadal nie mógł do końca uwierzyć, że przyłączył się do ich wesołej grupy i nawet stał się jej częścią. Ale to była zasługa Larissy. I nie dlatego, żeby miała szczególny dar kierowania inny mi, chodziło raczej o to, że ludzie chcieli się jej po prostu przy podobać, robiąc wszystko, o cokolwiek ich prosiła. Po tym wszystkim, po całej jego pomocy, Vincent n i e m ó g ł nie zaprosić Hale'a na kolację, choć wcale nie było mu to na rękę. Gdy w saloniku był Thomas, Hale zachowywał się jak wzorowy dżentelmen, idealnie pasował do grupy. Jednakże teraz, gdy chłopiec został odesłany do łóżka, Hale skierował ca ły swój wdzięk, który do tej pory musiał powściągać, w kierun ku Larissy.
Vincent nie poprosił jej jeszcze o rękę, nie będzie miała pretek stu, żeby wymawiać się od zaproszeń innych panów; a to już bę dzie wymagać niemałej pomysłowości z jej strony. Robiła to w uroczy sposób, a im bardziej się tym bawiła, tym smutniejszy stawał się Jonathan. A jednak robiła to w taki spo sób, że Hale jeszcze nie tracił nadziei, tym razem pognębiając Vincenta. Vincent wolałby, żeby ten człowiek już poszedł i wię cej nie wracał. Ale to było tylko pobożne życzenie. Zauważył również, że kiedy uchylała się od pójścia do teatru, wydawała się raczej zasmucona koniecznością odmowy. Zastanawiał się, czy w ogóle kiedykolwiek była w teatrze, w co raczej wątpił. Żyjąc, jak ona, na uboczu, nieznana w środowisku. Mogła pójść z ojcem, ale przecież dopiero niedawno osiągnęła od powiedni wiek, a zabieranie jej wcześniej byłoby niestosowne. Postanowił, że sam ją zaprosi, kiedy przyjdzie do niej wieczo rem. Drobna rzecz, a przecież mogła jej sprawić tyle radości. Przynajmniej tyle mógł jej ofiarować, poza tym oderwałoby to jej uwagę i może nie zadałaby pytania, na które nadal wolał uni kać odpowiedzi.
Vincent był zdegustowany. Powinien był uprzedzić Jonathana, kazać mu się wycofać, okazało się jednak, że Larissa potrafi się zręcznie opędzać, ignorując albo nie rozumiejąc niektórych z co bardziej „subtelnych", skierowanych do niej komplementów i czynionych jej awansów. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie musi się o nią martwić. Na razie, dopóki nie pozna prawdy, jest przekonana, że wyj dzie wkrótce za mąż, a to oznacza, że nie będzie traktować po ważnie propozycji innych mężczyzn. Z drugiej strony, ponieważ
Zaproszenie Larissy do teatru, tak by oderwać jej uwagę od spraw zasadniczych, uczyniło cuda. Wieczorem, gdy Vincent przyszedł do jej pokoju, zamierzała wyjaśnić z nim sprawę małżeństwa. Widać to było wyraźnie po jej nerwowym zacho waniu. Zaczęła nawet poruszać tę kwestię, o której on nie chciał słyszeć.
Rozdział 18
Ale spodziewając się tego - był w pełni świadomy, że gdy znajdą się sami, będzie miała jedyną okazję, by dotknąć tak bar dzo osobistej sprawy - szybko jej przerwał, składając propozy-
94
95
cję pójścia do teatru. I zanim skończyli omawiać szczegóły tej wyprawy, już ją całował. I oczywiście, gdy już raz zaczęli, nie myśleli o niczym innym, poza czekającą ich rozkoszą. Znowu nie obeszło się bez poczucia winy i udręki, co jednak nie powstrzymało Vincenta od kochania się z Larissą także i tej nocy. T o b y ł przymus, który przeważył nad wszystkimi wy rzutami sumienia, jakie powinien odczuwać. A gdy już ją trzy mał w ramionach, jego sumienie gdzieś się ulatniało. Dopiero póź niej, gdy już jej przy nim nie było, dopadło go ze zdwojoną siłą. Unikał jej przez następny dzień, aż do wyjścia do teatru. Twierdziła, że ma odpowiednie ubranie na taką okazję, ponieważ jej wyjściowa garderoba została przygotowana na długo przed rozpoczęciem nowego sezonu, który miał być jej pierwszym wy stępem w towarzystwie. Przestrzegł ją przed wszystkim, co mog łoby być zbyt wyszukane czy ekstrawaganckie, a ona zastosowa ła się do tego. W końcu przecież strój determinuje wybór teatru, a było ich przecież tak wiele - od najbardziej renomowanych, cieszących się poważaniem miejsc, uczęszczanych przez dobre towarzystwo, po zwykły teatrzyk rozmaitości, gdzie można spo tkać stojącego w kolejce kominiarza. Zrobiła dokładnie to, o co ją prosił. Jej różowa aksamitna suk nia, noszona z oblamowaną futrem pelerynką, zasłaniającą głę boko wycięty dekolt, nadawała się też na co dzień. Ale po zdję ciu pelerynki suknia miała zdecydowanie wieczorowy charakter, była też stanowczo zbyt elegancka na teatr uczęszczany przez niższe sfery. Towarzyszyła im jedna z jej służących. Przyzwoitka była, we dług niego, jak najbardziej na miejscu. Nie pozwalało mu to na dotykanie Larissy, nie sprawiał także przez to ani trochę wraże nia osoby mogącej sobie rościć jakieś prawa do niej - powstrzy mało go przed ściskaniem jej w powozie w drodze do dzielnicy teatrów, do czego w innej sytuacji musiałoby dojść, tak bowiem ślicznie wyglądała tego wieczoru. Tymczasem zabranie jej gdziekolwiek, tak by nie była przez towarzystwo w i d z i a n a ,
obróciło się przeciwko niemu
i okazało całkowitą pomyłką z jego strony. To prawda, że ba96
wiła się wyśmienicie, ale powinien był znaleźć inny sposób za bawienia jej. Skutki tego wyjścia dały o sobie znać już następnego ranka. Aż siedmiu młodych fircyków stawiło się u jego drzwi, by z ł o żyć wizytę młodej piękności, która mignęła im w jego towarzy stwie poprzedniego wieczoru. Co gorsza, działo się to pod jego nieobecność, nie mógł więc ich spławić, udał się rano bowiem na konną przejażdżkę do parku. Do czasu jego powrotu do domu Larissa znosiła ich zaloty w saloniku, przy bożonarodzeniowej choince. A parada młodych wytwornisiów trwała jeszcze po połu dniu, wraz z pojawieniem się pięciu kolejnych dżentelmenów. Dla Vincenta pocieszające było tylko to, że Larissa nadal od rzucała wszystkie zaproszenia. Ale jak długo to mogło trwać, skoro w rzeczywistości nie otrzymała od niego ustnego zobowią zania małżeństwa? Sam musiał sobie udzielić odpowiedzi na to palące pytanie. Była jego, ale na określony czas. Gdy zjawi się jej ojciec, przestanie do niego należeć. A w przeciwieństwie do niej o n nie oczekiwał, że ten czas będzie trwać dłużej niż kilka najbliższych dni. I to był jedyny powód, dla którego jego obecna wymijająca taktyka zdawała egzamin. Nie uda się w nieskończoność oddalać odpowiedzi na jej pytania. Był pewien, że chciałaby móc oznaj mić oficjalnie swoim wszystkim nowym adoratorom: „Jestem zaręczona, proszę mnie zostawić w spokoju". Lord Hale, który pojawił się wieczorem, słyszał już o ich wy prawie. Nic dziwnego, że czuł się wystrychnięty na dudka przez Vincenta za wprowadzenie Larissy do towarzystwa. Jonathan uczynił mu nawet z tego powodu wymówkę: - Poprosiłeś już ją o rękę i zostałeś przez nią przyjęty, czy tak? Teraz tylko czekasz na powrót jej ojca do Anglii, żeby oświadczyć się oficjalnie. Przyznaj, Vincencie, że marnowałem mój czas, nieprawdaż? - Na Boga, co ma jedno wspólnego z drugim? - zapytał Vincent. - Nie byłbyś taki pewny siebie i nie chwalił się nią, gdybyś nie był z nią po słowie. Chyba nie chcesz mi wmówić, że nie wiesz, 97
iż po zobaczeniu jej połowa londyńskiej śmietanki dobija się do twoich drzwi? Nie żartuj, za dobrze cię znam i wiem, że nie lubisz podejmować gości. Więc jaki z tego wypływa wniosek? Ze nie mogłeś się oprzeć, aby się nią nie pochwalić, co i ja planowałem po p r z y j ę c i u przez nią moich oświadczyn. Nie jestem aż ta kim idiotą, żeby to robić przedtem, tak samo zresztą jak ty. Vincent z trudem stłumił śmiech. Czy miał przyznać, że jest tym idiotą, którego właśnie opisał Hale? Naprawdę nie pomyślał o skutkach zabrania Larissy na wieczorne przedstawienie. Chciał, żeby się rozerwała. Chciał, żeby miała trochę uciechy, nic więcej. I starał się uniknąć towarzystwa, wybierając najmniej presti żowy teatr, jak bowiem inaczej mógłby się opędzić od pytań zna jomych na jej temat, gdyby się na nich natknął? Ale, oczywiście, pomysł spalił na panewce właśnie przez sztukę, na którą poszli, a która miała świetne recenzje, o czym nie wiedział, a co przy ciągnęło do teatru liczny tłum, włącznie z wielbicielami teatru z jego własnej sfery. Ale ponieważ, w przeciwieństwie do Hale'a, nie zamierzał żenić się z Larissa, nie starał się jej ukrywać przed wzrokiem innych mężczyzn.
- Masz tytuł do przekazania - zauważył Jonathan. - Mój tytuł może sobie zgnić. Nie zależy mi na przekazywa niu czegokolwiek komukolwiek. - To nie jest normalne, Vincencie. Vincent wzruszył ramionami na znak, jak niewielką wagę przywiązuje do tak zwanej normalności, na koniec jednak dodał: - Poza tym o co chodzi? Nie prosiłem dziewczyny, żeby za mnie wyszła, ani też nie zamierzam jej prosić. A jeśli chodzi o twoją uwagę dotyczącą pójścia z nią do teatru, to czy nie przy szło ci do głowy, że może chciałem jej tylko sprawić przyjem ność, pozwolić oderwać się od myśli, które ją dręczą? Bo może nie wiesz, że z powodu opóźniającego się powrotu jej ojca wy obraża sobie najgorsze rzeczy? A poza tym s ą d z i ł e m , że zabieram ją na sztukę, na której nie będzie tłumów. Cholerny pech, że okazała się świetna i że już wszyscy zdążyli się o tym dowiedzieć. - Czyżby jej ojciec nie żył? Widać było wyraźnie, że Jonathan jest skłonny dać temu wia rę i że już myśli, jak by wykorzystać tę informację w swojej kampanii zdobycia dziewczyny. - Wysoce nieprawdopodobne. - Ale możliwe? - Wszystko jest możliwe, oczywiście. Sądzę jednak, że poja wi się w ciągu tygodnia i że niezależnie od tego, co go zatrzyma ł o , dokona wysiłku, żeby się z tym uporać. W końcu będzie mu zależało, żeby wrócić do domu na Boże Narodzenie i spędzić je z rodziną. Niestety, Larissa wbiła sobie do głowy, że wydarzyło się coś bardzo złego, a gdy już raz zamieszkał w niej ten strach, nie może się z niego otrząsnąć. Próbowałem ją przekonać, że jest inaczej, ale z marnym rezultatem. Postanowiłem więc jakoś ją rozerwać.
Zebrali się po kolacji w saloniku. Larissa właśnie przeprosiła i udała się do siebie. Podziw tylu mężczyzn okazał się dla niej męczący. Hale był najwyraźniej rozczarowany jej odejściem - sam przy szedł późno, nie miał zatem okazji spędzenia z nią dzisiaj więcej czasu. Tym też można było tłumaczyć jego niezadowolenie. - Zdaje się, że już ci wspomniałem, że nie mam zamiaru po ślubić Larissy ani nikogo innego, jeśli o to ci chodzi - powie dział Vincent. - Gdzie ty masz oczy? Dziewczynie wprost trudno się oprzeć. - Bzdura - utrzymywał Vincent i nawet udało mu się zacho wać przy tym poważny wyraz twarzy. - Jest piękna, tak, ale ja nie zamierzam komplikować sobie życia ożenkiem. - Kiedyś jednak będziesz się musiał ożenić. - Po co? Sam też tego nie planowałeś, dopóki nie spotkałeś Larissy! Poza tym ja nie potrzebuję spadkobiercy.
Jonathan wyraził powątpiewanie: - Potrafi doskonale ukryć swoje zmartwienie. Jak się o tym dowiedziałeś? - Gdy rozmowa zeszła na jej ojca, wybuchnęła w mojej obec ności płaczem - odparł Vincent, nie wdając się w inne szczegóły.
98
99
- Byłbym szczęśliwy, mogąc ją pocieszyć. Ale ty nie masz powodu do zmartwień, skoro ona nic dla ciebie nie znaczy. A i tak sporo dla niej zrobiłeś, pozwalając rodzeństwu zamiesz kać u siebie do powrotu ojca. Tylko dlaczego, wobec tego, eks mitowałeś ich z ich własnego domu? Pytając o sprawy, które go nie powinny obchodzić, Jonathan przekraczał granice ich dotychczasowych stosunków. O czym doskonale wiedział, gdyż zaczerwienił się lekko. A jednak posta nowił drążyć dalej. Był w oczywisty sposób zainteresowany Larissą i zależało mu na wszystkich informacjach, które mógł na jej temat zdobyć, miał też nadzieję, że Vincent mu ich nie poskąpi. Everett westchnął. Nie miał zwyczaju kłamać, a jednak, odkąd spotkał Larissę, zdarzyło mu się to już niejednokrotnie. A po za pewnieniu Jonathana, że nie jest osobiście zainteresowany dziewczyną, nie mógł przecież oznajmić wicehrabiemu, że spro wadził ją do swojego domu w celu uwiedzenia jej ani że jego ce lem jest zniszczenie dobrego imienia jej rodziny. Taką informa cją Hale bezzwłocznie i z przyjemnością podzieliłby się z Larissą, choćby po to, żeby zasłużyć na jej wdzięczność. A zatem był zmuszony brnąć w kłamstwie, co już zapoczątko wał wcześniej. - Powziąłem tę decyzję, a była to czysto handlowa transak cja, zanim jeszcze do mnie doszło, że George'a Ascota nie ma w kraju, a zatem że jest nieosiągalny i nie będzie mógł ulokować swojej rodziny gdzie indziej. A gdy już wiedziałem, że jego dzieci pozostaną bez domu i bez opieki, sprowadziłem je tutaj, gdzie czekają na jego powrót. - No proszę, cieszę się, słysząc, że nie jesteś do reszty pozba wiony serca - odparł Jonathan. Zachmurzywszy się, Vincent zauważył: - Czyżbyś sugerował, że okazałem serce tylko w tej konkret nej sprawie i że całe moje postępowanie jest bezduszne? - Eksmitowanie ich tuż przed świętami - sprecyzował Jona than. - Przykra sprawa. - No nie, co mają święta do zwykłych interesów? Jonathan zamrugał oczami. 100
- No cóż, rzeczywiście nic, skoro już o tym wspomniałeś. Po za tym, że akurat te właśnie święta są synonimem wspaniało myślności, hojności i życzliwości. - Przykro mi, ale w przeciwieństwie do ciebie nie żywię sen tymentu do tych świąt, podobnie jak nie mam do nich żadnych uprzedzeń. Dla mnie to zwykły dzień, jak każdy inny. - Jakie to smutne, Vincencie. - Dlaczego? - Ponieważ, jak z tego wynika, nie doświadczyłeś nigdy ra dości i dobrego samopoczucia, które idą w parze ze wspaniało myślnością, hojnością i życzliwością. I tego, jak bardzo to pod nosi na duchu, jeśli wolno mi mówić za siebie! Wrogowie ogła szają rozejm. Sąsiedzi przypominają sobie o sąsiadach. We wszystkich wstępuje otucha i ludzie składają sobie życzenia wszystkiego najlepszego. Nie powiesz chyba, że nigdy tego nie doświadczyłeś. Vincent wzruszył ramionami. - Nie przypominam sobie. - Tam do licha, a ja myślałem, że jesteś Anglikiem - mruknął Jonathan, co spowodowało wybuch śmiechu Vincenta, a wiceh rabiego zmusiło do zadania pytania: - Co w tym śmiesznego? - Wyobraź sobie, że kiedy wspomniałem, iż nigdy dotąd nie miałem choinki, Larissa doszła do identycznego wniosku. - A więc ta tutaj choinka, którą t y pomagałeś ubierać, jest dla niej? - parsknął Jonathan, zanim jeszcze usłyszał odpo wiedź. - Jak na kogoś, kto nigdy nie poznał dobrodziejstw tego święta, jesteś diablo wspaniałomyślny, gdy chodzi o tę pannę. Posłuchaj więc mojej rady. Przystopuj trochę, w przeciwnym bowiem razie o n a może nabrać przeświadczenia, że interesu jesz się nią, gdy tymczasem, jak sam mówisz, tak nie jest.
101
Rozdział 19 Bywa, że nasze początkowe złudzenia pewien czas się utrzy mują, ale zbyt długo żywione, na ogół jednak się rozwiewają. Tak było w przypadku Larissy. I po tygodniu z niewielką do kładką, który upłynął od tamtej nocy, kiedy uległa pokusie, do szła w końcu do wniosku, że gdyby Vincent zamierzał ją prosić o rękę, zrobiłby to już dotąd. Co oznaczało, że nie ma takiego zamiaru. O dziwo, doszedłszy do takiego wniosku, nie załamała się. Przecież niczego jej nie obiecywał. A więc nie był oszustem. Winne są te jej niemądre nadzieje. Był w równym stopniu jak ona ofiarą tej niezwykłej siły przy ciągania między nimi. Jedynie efekty końcowe nie oznaczają te go samego dla każdego z nich. Ona, będąc z natury romantyczną istotą, myślała oczywiście o małżeństwie, podczas gdy on, jak się zdaje, czerpał po prostu rozkosz tam, gdzie ją znajdował. Nie mog ła go za to winić. Wywnioskowała, że jest to dla niego czymś równie naturalnym jak dla niej spodziewanie się czegoś więcej. Podejrzewała, iż fakt, że nie zależy mu na tym, by ich zwią zek przybrał trwały charakter, dotknąłby ją znacznie boleśniej, gdyby nie opłakiwała ojca i nie poznała jakże gorzkiego smaku jego nieobecności. Jak na ironię, zdawała sobie sprawę, że to Vincent absorbuje jej myśli i odwraca jej uwagę od tego przygnębiającego faktu i że powinna mu za to dziękować. Przychodził do niej co noc. Ich kochanie się stało się nało giem. Z zapartym tchem, radując się na zapas, czekała na jego dotyk co noc. Każda z nich była dla niej jak zbawienie, z czego on na pewno nie zdawał sobie sprawy. Gdy była z Vincentem, myślała tylko o nim, a dopiero gdy zostawała sama, ogarniał ją znowu smutek. Nie była także w stanie ukrywać dłużej tego smutku przed swoim spostrzegawczym bratem. I to był też powód, dla którego Thomas nie pytał już jej o termin powrotu ojca do domu. Przy102
łapała także Thomasa na płaczu - w dniu, w którym ostatecznie dotarło do niego, że ich ojciec nie wróci do domu. Ale porozu mieli się bez słowa, że nie będą o tym mówili -jeszcze nie. Miała więc powody do wdzięczności wobec Vincenta - nie tylko za to, że ofiarował im dom na święta, ale również za te licz ne, urozmaicone rozrywki, bez których pogrążyłaby się w całko witej rozpaczy. A jednak w noc poprzedzającą Boże Narodzenie znowu zamknęła drzwi. Może być wdzięczna Vincentowi, ale nie może w nieskończoność utrzymywać z nim intymnego stosunku, gdy już wie, że to jest wszystko, czego od niej chce. A jednak nie było to takie łatwe. Chociaż powinno. W końcu czuła się zbolała po świeżo wyciągniętych wnioskach. Przyszedł jak zwykle, cicho zawołał ją po imieniu z drugiej strony zamkniętych drzwi. Nie odpowiedziała. A przecież wiedziała, że znowu próbuje oszukać samą siebie, gdyż ból, jaki jej zadał, traktując ją w tak lekki sposób, był silniejszy, niż przypuszczała. Łzy, którymi tej nocy nasiąkła jej poduszka, wyrażały żal za tym, co mogło być.
Przez wzgląd na Thomasa Larissa przybrała promienny i ra dosny wyraz twarzy, kiedy go obudziła i ściągnęła na dół do sa loniku, żeby otworzył prezenty, które dla niego kupiła i które przed nim schowała wiele miesięcy wcześniej. Gdy nie patrzyła, on także wsunął pod drzewko kilka prezentów dla niej - rzeźby, które sam wykonał. Dostały także coś Mara i Mary, które dołą czyły do rodzeństwa, żeby było więcej uciechy podczas otwiera nia prezentów. Dla nich nie było to normalne Boże Narodzenie. Nie ich dom, nie ich choinka, pod którą położyli prezenty. Ale to nie miało nic wspólnego z dawaniem podarków. W końcu w dniu Bożego Na rodzenia nie chodzi o miejsce: najważniejsza jest rodzina i dzie lenie się, a także miłość. Nienormalność tegorocznych świąt po legała na tym, że nie byli w komplecie, i bardzo to przeżywali w ten tradycyjny dzień, w którym zbierają się wszyscy. 103
Mara i Mary jak mogły pomagały im o tym zapomnieć, za chwycając się zręcznością Thomasa w posługiwaniu się noży kiem, w czym z roku na rok był coraz lepszy, a także skromny mi świecidełkami od Larissy, które na szczęście kupiła wcześ niej, jeszcze zanim została bez pieniędzy. Mary nie zabawiła dłu go, tylko udała się do kuchni, co było prawdziwym prezentem dla niej od Larissy, która uprosiła kucharza Vincenta, żeby po zwolił jej kucharce upiec świąteczną gęś na kolację, w czym by ła niezrównana. Nie martwiła się nadmiernym podekscytowaniem Thomasa, co było naturalne w takim dniu i w jego wieku, chociaż jeszcze tydzień temu niepokoiłaby się o jego zdrowie. Dzięki Bogu wy zdrowiał wreszcie, i choć nie odzyskał jeszcze dawnej energii, tryskał pogodą ducha. - Czy mógłbym zamienić słowo z twoją siostrą na osobności? Vincent zatrzymał się w otwartych drzwiach. Jakby się wahał, czy wejść do pokoju. Thomas, do którego skierował pytanie, nie spojrzał w jego stronę, nie zwrócił też uwagi na zmieniony ton jego głosu. Po prostu odpowiedział: - Pod warunkiem, że nie będzie przez pana znowu płakała. - Przepraszam? - Tym razem ton głosu był chłodny. - Ma takie zaczerwienione oczy... - Thomas, uspokój się! - ucięła Larissa, całkowicie zbita z tropu i zmieszana. - To nie ma nic wspólnego z baronem - do dała, czerwieniąc się trochę bardziej z powodu kłamstwa. - Pro szę, zabierz swoje nowe żołnierzyki i idź na górę. Wkrótce do ciebie przyjdę. Thomas popatrzył na nią z niesmakiem, świadczącym o tym, iż wie doskonale, że skłamała. Ale znacznie taktowniej sza Mara pomogła mu pozbierać nowe drewniane żołnierzyki oraz książ ki, po czym trochę go popychając, a trochę ciągnąc, wyprowa dziła chłopca z pokoju. Vincent nie okazał się aż taki bystry, albo też zrobił to świa domie, i gdy znaleźli się sami, zapytał: - Znowu płakałaś z powodu ojca? 104
- Nie. Teraz on się zaczerwienił. No cóż, skoro nie chciał znać praw dy, nie powinien pytać o przyczynę jej łez. A ona postanowiła go nie oszczędzać. Nadszedł czas, żeby szczerze ze sobą porozma wiali. Systematycznie unikał jej pytań lub je zbywał, kiedy byli sami w nocy, w ciągu dnia zaś, gdy wokół kręciło się tyle służ by, nie było nigdy okazji, żeby porozmawiać na jakikolwiek oso bisty temat. Ale teraz choć raz spotkali się sam na sam, a on nie pieścił jej do utraty przytomności ani nie przerywał jej niemą drymi uwagami, żeby m ó c ją do szaleństwa całować. Tym ra zem to on palił się, żeby jej zadać pytanie: - Dlaczego mi nie odpowiedziałaś tej nocy? - Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego ty nie odpowiadasz na moje pytanie - odparła. - O czym ty mówisz? Posłała mu smutny uśmiech. - Daj spokój, Vincencie, nie do twarzy ci z tępotą. Ilekroć w twojej obecności zaczynałam wspominać o małżeństwie, tak zręcznie przeskakiwałeś na inny temat, że nawet nie zdążyłam mrugnąć powieką. Bardzo dobrze, małżeństwo to temat, którego nigdy nie będziemy poruszać. A teraz, kiedy to do mnie dotarło, jest chyba oczywiste, że moje drzwi pozostaną w przyszłości zamknięte! Zasępił się. Chciał do niej podejść. Podniosła szybko rękę i cofnęła się o kilka kroków. Nie było mowy o tym, żeby pozwoliła mu się dotknąć, i nie dlatego, że stało się jasne, iż nie zamierza się z nią ożenić, ale dlatego, że czuła się zbyt słaba i bezwolna w jego ramionach. Tylko, na Boga, dlaczego wiedza, którą teraz miała, nie po wstrzymywała jej od dalszego pragnienia go? Powinna nim gar dzić - jak na początku. Nie powinna tak gorączkowo pragnąć, żeby zaprzeczył wszystkiemu i zapewnił ją, że tak, że oczywi ście pobiorą się. - Czy na pewno tego chcesz dla nas, Larisso, dla siebie? Jego metody zdawały egzamin, znał wiele innych, o których wiedział, że są skuteczne, choćby ten ochrypły, matowy ton gło105
su, którym właśnie wypowiedział to zdanie. Jak na to zareaguje, czy się oprze? - Ja nie, ale ty tak. Czy będziemy to kontynuowali, czy też powiemy sobie dzisiaj „żegnaj", zależy wyłącznie od ciebie. Mnie wystarczy, że pójdę za głosem serca. - Twoje serce nakazuje ci odgrodzić się ode mnie. Nie, tak nie było. Nie myślała, że zakocha się w nim bez pa mięci. Najpierw myślała, że przyjemnie byłoby wyjść za niego za mąż. Nawet się nie zastanawiała, dlaczego. Ale dotarły do niej te wszystkie drobne informacje o nim i przemówiły najpierw do jej współczującej natury, a następnie do jej serca. A nieprzepar ty pociąg, jaki do niego poczuła, był tylko uboczną korzyścią albo przekleństwem. Starała się wskazać na to, czego zdawał się nie zauważać. - Owoc zakazany jest uroczą pokusą. A ty jesteś dla mnie tym zakazanym owocem. Gdyby tylko o mnie chodziło, gdyby nie inni, za których jestem odpowiedzialna, mogłabym nie przy wiązywać tak dużej wagi do tego, co w powszechnej opinii za sługuje na potępienie. Ale teraz muszę wychować brata sama i tak, jak go uczył mój ojciec. - Twój ojciec nie mógł być dobrym... A zresztą... - Przerwał sobie samemu. Przeciągnął ręką po grzywie czarnych włosów. Jego frustracja była oczywista i wciąż narastała. Czyżby to była złość? Trudno powiedzieć, skoro tak rzadko okazywał jakiekolwiek emocje poza namiętnością. Ani przez chwilę nie wątpiła, że odpowiada mu ich dotych czasowy związek i że chce go kontynuować. Emocja, której dał wyraz, wynikała z tego, że nie chciał, aby to się skończyło. Ale nie mogła inaczej postąpić. Może zależy mu na niej, ale nie na tyle, żeby miała na stałe wejść do jego życia. Co więc jej pozo staje? Jaką rolę dla niej przewidział? Metresy, co byłoby nie zgodne z wychowaniem, jakie otrzymała? A może traktował ją tylko jako przelotną miłostkę, która kończy się wcześniej, niż to zaplanował? Sama już zaczynała odczuwać pewne zniecierpliwienie, co ją 106
nawet ucieszyło, naprawdę. Wszystko, byle nie myśleć o uciska jącym bólu w okolicy serca. - Vincent, nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. A czy cho ciaż ty sam wiesz? - Wiem, że nie chcę, byś ode mnie odeszła. - To tylko może zapewnić małżeństwo. - Psiakrew! - wybuchnął. - N i e m o g ę się z tobą ożenić. Zmarszczyła brwi. - Dlaczego? - Z powodu twojego ojca. Zmieszała się nagle, nic z tego nie rozumiejąc. - Co takiego? - Są sprawy, o których nie wiesz. - Więc powiedz! - Szanujesz go i uwielbiasz, Larisso - odpowiedział. - Le piej, żebyś nie wiedziała. Zbladła, znowu wyciągając własne wnioski. - On n i e żyje, czy tak? A ty o tym wiedziałeś przez ca ły czas. Otrzymałeś dowód... - N i e ! - Tym razem, zanim zdążyła zrobić krok do tyłu, rzu cił się, ale tylko po to, żeby ją chwycić za ramiona. Potrząsnął nią. - Nie, nic podobnego. Niech mnie kule biją, to wszystko funta kłaków niewarte! Ty j e s t e ś ważniejsza. A jeśli cho dzi o twojego ojca, to tylko się spóźnia. Nie ma powodu do większych obaw. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się dzisiaj na progu mojego domu... Pukanie do frontowych drzwi było zbyt głośne, żeby go nie usłyszeć, i zbyt prorocze, żeby nie wstrząsnąć Larissą. Znieru chomiała. Wstrzymała oddech w pełnym nadziei oczekiwaniu. Ale nie wytrzymała zbyt długo. Wyrwała się Vincentowi, usły szała jego westchnienie, ale nie zwróciła na to uwagi. Wybiegła przez otwarte drzwi saloniku i wytrzeszczyła oczy na widok star szego lokaja, spieszącego, by zająć się dobijającym się gościem. - Nie mówiłem tego dosłownie, Larisso - odezwał się Vincent zza jej pleców, a jego głos nieomal zdawał się wyrażać współczucie. 107
Znowu go zignorowała, nie chcąc słuchać kolejnych zaprze czeń. To była jej o s t a t n i a nadzieja. Dobry Boże, spraw, że by to był ojciec. O nic już nigdy nie poprosi, nigdy... To nie był jej ojciec. W drzwiach stał potężny, krzepki męż czyzna i pytał, czy tutaj mieszka baron of Windmoor. Więcej już nic nie usłyszała. Zaczęło jej dzwonić w uszach. Pociem niało w oczach. Jeszcze tylko dotarło do niej, że mdleje, i pra wie się zaśmiała, ponieważ była twarda i nie takie rzeczy prze żyła. Czyżby? A może po prostu za długo wstrzymywała oddech... Vincent złapał ją, zanim zupełnie ugięły się pod nią nogi. Sły szała, jak woła ją po imieniu, próbując przywołać do przytomno ści, podczas gdy jej umysł z uporem odpływał w nicość. Jego głos brzmiał jak głos jej ojca. To tylko jej oszołomiony umysł płatał teraz figle. Głos kazał jej otworzyć oczy. Nie, nie zrobi te go. Już nie chce żadnych rozczarowań. Zbyt wiele ich przeżyła. - Rissa, proszę, tylko spójrz na mnie. Vincent nigdy nie mówił do niej Rissa. Otworzyła oczy, po czym znowu zapomniała oddychać. - Tatusiu? - wyszeptała. - To naprawdę ty? W odpowiedzi została porwana w ramiona, a był to tak dobrze jej znany, wypróbowany uścisk, który był ciepłem, pocieszeniem i miłością, a także zapewnieniem, że odtąd wszystko będzie do brze, uścisk, który towarzyszył jej przez całe życie, na którym mogła polegać. To był on. O Boże, on, żywy, i w domu, żywy, żywy... Zaniosła się potwornym, rozdzierającym szlochem. Nic na to nie mogła poradzić. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Okres, w którym dzieją się cuda, okazał się dla niej łaskawy i ofiarował swój dar.
108
Rozdział 20 - Dlaczego moje dzieci są tutaj? To były pierwsze słowa George'a Ascota wypowiedziane do Vincenta, kiedy zostali sami. Ojciec Larissy był postawnym, mocno zbudowanym mężczyzną w średnim wieku. Jego jasnobrązowe włosy posiwiały lekko na skroniach; więcej srebrnych nitek widniało na jego starannie utrzymanej brodzie. Oczy mia ły niepokojąco identyczny jak u córki niebieskozielonkawy od cień, równie ciepły, wskazujący na serdeczny i współczujący charakter, co w tym przypadku było oczywiście zwodnicze. Vincent stał w milczeniu i przyglądał się zroszonemu obficie łzami spotkaniu, będąc naocznym świadkiem czułości i miłości płynącej od ojca do córki, co go do pewnego stopnia zdziwiło. Ale czego się spodziewał? To, iż ten człowiek rozprawia się nieuczci wie i podstępnie z konkurencją, nie musi bynajmniej oznaczać, że nie kocha swojej rodziny. Sądził, że nawet diabeł mógłby kochać własne dzieci, gdyby je miał, nie przestając być diabłem. Larissa nie powinna była zostawiać ich samych. Przestała za lewać się łzami, a w końcu nawet zaczęła się śmiać, po czym po biegła na górę, żeby ściągnąć brata i przekazać mu dobrą nowi nę. Nawet jeszcze nie zdążyła zapytać ojca o powód tak długiej nieobecności. Widać nie było to dla niej aż tak ważne, skoro jest cały i zdrów - i nareszcie są razem. Vincent mógł go prosić o wybaczenie. Mógł także próbować naprawić krzywdę. Zrobiłby to, gdyby nie zostawiła ich samych, albowiem już zdecydował, że jego zemsta niewarta jest utraty Larissy. Zdumiewające odkrycie, którego by może nie dokonał, gdyby mu właśnie nie otworzyła oczu. Ale gdy tak tu stał w ho lu z człowiekiem odpowiedzialnym za śmierć brata, powróciły uczucia, od których to wszystko wzięło początek. I na nieszczęś cie wzięły nad wszystkim górę, gdy odpowiedział: - Pozostawił je pan bez opieki i bez środków do życia; nie miały dokąd się udać. 109
George musiałby być głuchy, żeby nie słyszeć odrazy w tonie głosu Vincenta, i chociaż nie znał przyczyny, poczuł się obrażo ny i odparł sztywno: - Rissa miała aż nadto dużo środków na prowadzenie domu. - Skąd więc ta panika wśród kredytodawców, domagających się od niej natychmiastowego uregulowania rachunków? - Panika? Jak to możliwe? - Może z powodu pogłosek, jakoby pańskie mocno podejrza ne praktyki zawodowe doprowadziły pana do bankructwa. - To jakaś niedorzeczność! Vincent, na którym wzburzenie tego poczerwieniałego na twa rzy mężczyzny nie zrobiło wrażenia, wzruszył ramionami. - Nie było tu pana, by dowieść, że jest inaczej, prawda? W końcu pańska przedłużająca się nieobecność mogła tylko po twierdzić i umocnić podejrzenia o pańskim zamiarze niewracania do Anglii w ogóle. - Przecież tutaj była moja rodzina! Nikt przy zdrowych zmy słach nie wyciągnąłby wniosku, że mógłbym ich porzucić! - Ktoś pozbawiony zasad etycznych nie martwiłby się, rzuca jąc rodzinę wilkom na pożarcie. Spotykamy się z tym na każdym kroku. Poza tym skąd pańscy kredytodawcy mogli wiedzieć, czy pańska rodzina również nie zechce opuścić Anglii? George zapłonął jeszcze większym oburzeniem, co odbiło się na kolorze jego twarzy. - Wygląda na to, że pan także dał wiarę tym niedorzecznym plotkom. - Może i dałem. - Dlaczego? Nawet mnie pan nie zna. - Czyżby? Nie znał pan mojego nazwiska, podając woźnicy mój adres? W tym miejscu George zmarszczył czoło, wyjaśniając: - Po powrocie zastałem pusty dom - bez rodziny i bez sprzętów. Najbliżsi sąsiedzi poinformowali mnie, że znajdę ro dzinę w rezydencji barona of Windmoor, i podali adres, który im zostawiła Rissa. Nie, w rzeczy samej, nie dysponowałem ni
taj. Czy pańskie nazwisko ma związek z tą sprawą? Kim pan jest, sir? - Vincent Everett. - Na Boga, czyżby pan był krewnym tego łajdaka Alberta Everetta? Teraz Vincent zesztywniał. - Mój wspomniany przez pana brat nie żyje. - Nie żyje?! - zdumiał się George. - Bardzo mi przykro, nie wiedziałem o tym. - Niech pan nie będzie hipokrytą, Ascot - powiedział z nie smakiem Vincent. - Wyrażanie żalu przez człowieka, który do prowadził do jego śmierci, brzmi ze wszech miar fałszywie. - Doprowadził do...? - George aż zaniemówił. - Kto panu na plótł takich niedorzeczności? - A więc teraz będzie się pan zasłaniał niewiedzą? Doskona le, pozwolę sobie nieco odświeżyć pańską pamięć. Niewielką kwotę, pozostałą ze spadku, Albert postanowił zainwestować w interes, który by mu dostarczył środków na utrzymanie. Tak się niestety złożyło, że wybrał tę samą dziedzinę, którą i pan się zajmuje, pan zaś już się postarał dać mu do zrozumienia, że do datkowa konkurencja jest niemile widziana. - To nie jest... - Proszę pozwolić, że skończę - przerwał Vincent. - Na każ dym kroku torpedował pan jego wysiłki, kazał swoim kapitanom podbijać ceny ładunków, po które przyjeżdżał, chcąc go w ten sposób zniechęcić i uniemożliwić jakikolwiek zarobek. Robił pan wszystko, żeby zbrankrutował, i dopiął pan swego. Zrujno wał go pan doszczętnie, do tego stopnia, że wolał popełnić samo bójstwo niż przyznać mi się, że stracił wszystko. Czyżby na prawdę pan sądził, że jego rodzina pozwoli panu odejść spokoj nie, zważywszy na to, co pan zrobił, Ascot?! Minęło oburzenie. Starszy z mężczyzn był teraz czerwony z wściekłości, chociaż udało mu się zapanować nad głosem i od powiedzieć spokojnie: - Jest pan trochę niedoinformowany, sir. Interes pańskiego brata poniósł fiasko dlatego, że to on podkupywał ładunki -
czym poza pańskim tytułem, kiedy co prędzej pospieszyłem tu110
III
m o j e ładunki, zakontraktowane wcześniej przeze mnie - po śmiesznie wysokich cenach, po jakich nie mógł ich odsprzedać, by nawet w przybliżeniu zwrócić sobie to, co zainwestował. Podejrzewałem, że ma nieograniczone fundusze na ten cel, i dla tego zrezygnowałem z odzyskania rynków, które mi ukradł, i po płynąłem szukać nowych na zachód. Gdybym usłyszał, że zban krutował, nie płynąłbym tak daleko. - A zatem powiada pan, że Albert próbował pana zrujnować i że w rezultacie sam doprowadził się do ruiny? - Właśnie tak. - Zgodzi się pan ze mną, że najłatwiej jest obwiniać kogoś, kto nie może się bronić, ponieważ nie żyje. - Prawda nie zawsze jest łatwa do przełknięcia, sir, choć zwykle można ją sprawdzić. Wystarczy tylko zapytać kapitanów moich statków albo zainteresowanych kupców, którzy zerwali ze mną zawarte uprzednio kontrakty, skuszeni szybkimi zyskami u pańskiego brata. Cena tych towarów nie została podbita, jak pan nadmienił, miały już swoje wcześniej ustalone ceny. Albo może zapyta pan kapitanów, których zatrudniał pański brat. Oni mogą panu powiedzieć, że mieli rozkaz przechwytywania ładun ków za każdą cenę. W gruncie rzeczy to, czy działali na własną rękę, czy z jego polecenia, nie jest istotne, liczy się bowiem re zultat. Specjalnie płynęli w niedużej odległości za moimi frach towcami i pojawiali się w tych samych portach. - Więc teraz zrzuca pan winę na jego kapitanów? George westchnął. - W rzeczywistości obwiniam tego, kogo należy, to znaczy pańskiego brata. Rozmawiałem z nim przed wyjazdem z Anglii, próbując wywnioskować, dlaczego wyrzuca pieniądze na prowa dzenie nieuczciwej gry, zamiast włożyć trochę wysiłku i samemu znaleźć nowe rynki, które by mu przyniosły uczciwy zysk. Praw dę mówiąc, odniosłem wrażenie, że pański brat po prostu nie wie, co robi, ale jest zbyt dumny, żeby to przyznać. Jak na ironię jego taktyka mogłaby zdać egzamin, gdyby miał dostatecznie dużo pie niędzy i doprowadził przedsięwzięcie do końca. Najwyraźniej mu ich zabrakło i zamiast tego zrujnował siebie, a przy okazji i mnie. 112
Vincent potrząsnął głową. - Chyba pan nie sądzi, że w to uwierzę? Znam wady mojego brata, nigdy ich zresztą nie ukrywał, podobnie jak popełnianych przez siebie błędów. Dlaczegóż więc miałby kłamać w tej spra wie? Twierdził, że to pan, zwłaszcza pan, przyczynił się do jego upadku. - Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego akurat wskazał na mnie jako na winnego, i prawdopodobnie nigdy się tego nie do wiem, skoro on nie żyje. Mniemam także, iż daremnie strzępię język, dowodząc przed panem swojej niewinności, skoro nie chce pan dostrzec niczego, poza tymi kilkoma faktami, które pan przytoczył. Niech i tak będzie. Ale jeżeli wierzy pan w to wszystko, to dlaczego pomógł pan mojej rodzinie? - Co pana skłania, by sądzić, że im pomogłem? George zesztywniał. Zaalarmował go ton głosu rozmówcy. - Co pan zrobił? Vincent nie odpowiedział. Oto chwila, do której cały czas dą żył, chwila, w której mógłby powiedzieć to jedno: „Zrewanżo wałem się tym samym", a czego nie był w stanie zrobić. Nie przechodziło mu to przez gardło. Nie dlatego, że uwierzył Ascotowi; bo nie uwierzył. Ale dlatego, że sam, w równym stopniu co Ascot, był winny śmierci Alberta. Nie pociągał wprawdzie za sznurki, które doprowadziły Alberta do podjęcia tragicznej decy zji, jak to zrobił Ascot, ale też nie zrobił nic, żeby zapobiec tej decyzji brata. Nie zauważył tego wcześniej, koncentrując się jedynie na ze mście, którą traktował jako swój moralny obowiązek. Ale w grę wchodziła wina, jego wina, wina zaniechania - nie poświęcił bratu dostatecznej uwagi, nie pogłębił ich wzajemnych stosun ków, co, być może, ośmieliłoby Alberta do zwierzenia się Vincentowi z kłopotów, a więc i z bankructwa, zamiast całkowitego poddania się i odebrania sobie życia. Rodzice tak bardzo zepsuli i rozpieścili Alberta, że po ich śmierci nie potrafił stanąć na własnych nogach i żyć na własny rachunek. Wymagał stałego oparcia. Ich nagła śmierć fatalnie się na nim odbiła. Vincent mógł mu pomóc, mógł go stopniowo za113
prawiąc do życia, albo przynajmniej spróbować wpoić mu wiarę w siebie. Zamiast tego traktował słabości Alberta z niesmakiem, nie robiąc nic, żeby mu pomóc je przezwyciężyć. - Powtarzam: co pan zrobił? - Nic, czego nie można by cof... - Poza tym, że w jakiś sposób udało mu się wykupić nasz dom, a następnie wyrzucić nas stamtąd, żebyśmy nie mieli gdzie się podziać - z góry schodów rozległ się stłumiony, bezbarwny głos Larissy. - Następnie sprowadził nas tutaj, żeby mnie uwieść nie zamierzając poślubić - a zrobił to bez większego trudu. Wie dząc, jak martwię się o ciebie, a nawet lękam o twoje życie, oj cze, nie zawahał się wykorzystać mojej słabości. Posłużył się moim bólem, od którego musiałam się choć trochę oderwać i po trzebowałam jakiejś rozrywki. Zadbał o to, okazał się doskonałą rozrywką! Spoglądała z góry na Vincenta, a jej twarz była bez wyrazu, jakby odpłynęły z niej wszystkie emocje - albo jakby nie zosta ło w niej miejsca na nic więcej. Stojący obok niej Thomas rzucił Vincentowi mordercze spojrzenie, gdy brał siostrę za rękę, ofia rowując jej pocieszenie i pragnąc ją podnieść na duchu. Chłopiec wyczuwał, jak bardzo jest obolała, nawet jeżeli tego nie okazy wała. Czy byli świadkami całej rozmowy? Tak, skoro wyciągnęła tak trafny wniosek. Tylko że oni, w przeciwieństwie do niego, bezgranicznie ufali swojemu ojcu i nie mieli wątpliwości, że nie zrobił nic złego. A nie było tutaj Alberta, który by dowiódł, że jest inaczej, i nigdy go nie będzie. Zresztą nie miałoby to więk szego znaczenia. Nie przestaną wierzyć ojcu, pomimo faktu, że to Albert został zniszczony, nie zaś Ascot. A jeśli Ascot powiedział prawdę? Nie, to niemożliwe, a poza tym gdyby Albert był winny, to wina brata spadała też na Vincenta, szukającego zemsty i wymierzającego w jego imieniu sprawiedliwość. Podobna myśl wydała mu się nie do przyjęcia przyprawiła go wręcz o niesmak - a jednak nie była gorsza od tego, co czuł w tej chwili, patrząc na Larissę. To był potworny strach. Jakby właśnie stracił najdrogocenniejszą rzecz w ży-
ciu. I tak też było - stracił jej szacunek, jej współczucie, jej miłość. P o w i n i e n kontynuować swoją zemstę przez wzgląd na brata, ale nie mógł z powodu jej. I tak poniesie jeszcze ciężkie tego konsekwencje. Nawet gdyby wszystko naprawił, nie zmie niłby jej nastawienia. Szukał zemsty na człowieku, którego ona uważa za niewinnego, i wykorzystał ją w tym celu. Nigdy mu te go nie wybaczy. Nawet gdyby udało mu się ją przekonać, że jej ojciec jest winny. Ale nie mógł tego zrobić, gdyż jedynym na to dowodem był list Alberta, który uznałaby za sfałszowany. A jednak postanowił spróbować. Ból, że ją stracił, był nie do zniesienia. - Mam list, który przynajmniej wyjaśni, że moje postępowa nie... - Nie wątpię, że kierował się pan słusznymi powodami, ro biąc to, co pan zrobił - przerwała mu. - Czy to jednak dostatecz ny powód, by dla osiągnięcia własnego celu krzywdzić niewin ną dziewczynę? - Nie - zmuszony był odpowiedzieć. - Nie, cel pozostał już tylko pretekstem, gdy panią poznałem. Zaczerwieniła się. Nie wątpił, że zrozumiała, co chce jej po wiedzieć - że uwiedzenie jej było jak najbardziej osobistą spra wą, niemającą w rzeczywistości nic wspólnego z zemstą. Ale wiedział też, że to niczego nie zmienia. Nie pozwolono mu też na dalsze wyjaśnienia. W tym czasie bowiem jej ojciec, słysząc, że jego córka została skompromitowana, opanował się. A jego reakcja była naturalna i natychmiastowa. Nie prosisz o rękę, na leży ci się potężny cios pięścią. Wymierzył go z całą siłą nie przygotowanemu na to Vincentowi. Kiedy Everett odzyskał przytomność, Ascotów już nie było.
114
115
Rozdział 21 - Nie zdjęła swoich ozdób z choinki? Ciekawe, dlaczego, skoro miały dla niej tak wielką wartość sentymentalną. Vincent nie odpowiedział Jonathanowi Hale'owi ani nie wy raził zadowolenia z powodu jego przybycia. Nie potrzebował to warzystwa, ale nie pomyślał o tym zawczasu i nie uprzedził głównego lokaja, że nie przyjmuje dzisiaj gości. Siedział w salo niku sam, wpatrując się w bożonarodzeniową choinkę Larissy i rozpamiętując tamten dzień, kiedy ją ubierali, radość, jaką od czuwał, śmiech... Poczuł się częścią tamtego dnia bardziej niż kibicującym out siderem, jak zwykle w jego przypadku. To była zasługa Larissy. Dzieliła się swoją radością z każdym, nikogo nie wykluczała. Sprawiła, że nawet jego służba poczuła, iż choinka jest ich cho inką, wciągnęła Jonathana w ubieranie jej, ponieważ akurat tam był. Dla niej to było wydarzenie, które rozpoczynało porę dzie lenia się darami, także darami serca. Nie odpowiedział Hale'owi w obawie, że gdy wydobędzie z siebie jakieś słowa, będzie to tylko łkanie, które go dławi. Ale wicehrabia albo nie dostrzegał jego strapienia, albo udawał, że go nie zauważa. Jonathan wiedział, że Larissa wyprowadziła się, że zabrał ją ojciec i że ich obecne miejsce pobytu jest nieznane. Nie urado wało go to bynajmniej, zaskoczył więc Vincenta, gdy nie zapy tał jak zwykle: „Odnalazłeś ją?", o co dowiadywał się już od pro gu, odkąd od zeszłego tygodnia zaczął tutaj codziennie zaglądać. Rzadko jednak rozmawiali o obrazie - oficjalnym powodzie je go wizyt. Teraz zaś, wobec konieczności odnalezienia Larissy, obraz zszedł na daleki plan. - Jak wiesz, niektóre z nich robiła jeszcze jej matka - ciągnął Jonathan. - A kilka nawet jej dziadkowie, jedną zaś, którą uwa ża za najdrogocenniejszą, wystrugał pradziadek. Wygląda na to, że robienie zabawek na choinkę to rodzinna tradycja. Uważam to 116
za całkiem oryginalne i interesujące. Zastanawiałem się nawet, czy samemu nie zrobić czegoś i nie ofiarować jej w charakterze podchoinkowego prezentu, ale dość szybko zrezygnowałem. Po prostu nie mam do tego talentu. Vincent westchnął i w końcu zerknął na swojego gościa. - Nie dowiedziałem się niczego nowego - powiedział, mając nadzieję, że skłoni tym Jonathana do wyjścia. - Nie liczyłem na to. Po prostu codzienne zaglądanie do cie bie stało się już nawykiem. Nieważne, co o tym sądzisz, ale po stanowiłem zaryzykować i trochę cię rozweselić. - Nie potrzebuję. - Oczywiście, że nie potrzebujesz - odparł ze śmiertelną po wagą Jonathan. - I, oczywiście, nie wywracają ci się bebechy z tęsknoty za nią. Szkoda tylko, że nie uświadomiłeś sobie wcześ niej, iż przez cały czas się okłamujesz, jeśli chodzi o twój stosu nek do niej. - Nigdy bym nie przypuszczał, że okażesz się taki skory do wyciągania fałszywych wniosków, Jon. Jonathan zachichotał. - Nadal się oszukujesz czy też robisz to wyłącznie na mój użytek? - Zjeżdżaj do domu - mruknął Vincent. - Mam ci pozwolić nurzać się samotnie w tym nieszczęś ciu? - zapytał Jonathan, opadając na sofę obok Vincenta. Zdaje się, że jest takie stare powiedzenie, które mówi, że nie szczęście lubi towarzystwo. A ja nie chciałbym samotnie nu rzać się w moim. - Cholernie dobrze wiesz, że dla ciebie Larissa byłaby jedy nie kolejną zdobyczą. Nie jesteś do niej głęboko przywiązany. - To prawda, i dlatego moje nieszczęście jest niczym w po równaniu z twoim. - Ja n i e jestem nieszczęśliwy. Słysząc to, Jonathan parsknął śmiechem. - Jesteś pogrążony w tak ciężkiej depresji, że nawet światło dzienne sprawia ci ból. Przyznaj, chłopie - okazałeś się skończo nym idiotą, nie zaręczając się z nią, kiedy była ku temu okazja.
Jonathan najwyraźniej znudził się czekaniem na odpowiedź na swoje ostatnie pytanie. Westchnął więc i powiedział: - Muszę ci coś wyznać.
Vincent nastroszył się. - Nie rób tego. Nie mam nastroju do wysłuchiwania zwie rzeń. - Tym gorzej - żachnął się Jonathan. - Ponieważ i tak bę dziesz musiał wysłuchać, czy chcesz tego, czy nie. Przyszedłem do ciebie, żebyś mi znalazł Nimfą, nie tylko dlatego, że pragnę mieć ten obraz na własność. Jest wielu innych, których mógłbym zatrudnić, i to za znacznie niższe honorarium. Lubię cię, Vincent, podoba mi się twój styl, podoba mi się, iż nigdy nie próbowałeś się podlizywać i przymilać, żeby coś ode mnie wyciągnąć, jak to się dzieje w przypadku większości ludzi, których znam. Jak wiesz, nie mam przyjaciół, to znaczy prawdziwych przyjaciół. - Bzdura, gdziekolwiek się pojawiasz, zawsze otacza cię tłum ludzi. - Większość ich to pijawki - uciął Jonathan z niesmakiem w głosie. - Nic ich nie obchodzę, podobnie jak to, co czuję. Za leży im jedynie na tym, żeby wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z mojej kieszeni. I zawsze tak było. W końcu urodziłem się bo gaty. - Dlaczego mi to mówisz? - zapytał z pewnym zakłopota niem Vincent. Na policzkach Jonathana pojawił się lekki rumieniec, dodał jednak: - Ponieważ mi zależy, żebyś został moim bliskim przyjacie lem, takim jakiego nigdy nie miałem. A ponieważ nic nie wska zuje na to, by miało do tego dojść, odwołam się do starego po rzekadła, mówiącego, że zwierzenia stanowią solidną podstawę do nawiązania i rozwijania trwałej przyjaźni. A poza tym ty też, jak się zdaje, nie masz bliskich przyjaciół. Nie mylę się? Vincent nie widział potrzeby, by temu zaprzeczać: - Nie. - A więc... - Czyżbyś jeszcze nie zauważył, że jestem samotnikiem? zaznaczył z naciskiem Vincent. - Oczywiście, że tak, i to jest jedna z tych cech, które w tobie cenię. A to, że sam bywam tu i ówdzie, nie znaczy, że to lubię,
118
119
- Nie masz zielonego pojęcia o niczym, co się tutaj wydarzy ło - warknął Vincent. Jonathan uniósł brew. - To prawda - przyznał i zaraz dodał: - A ty? - Co proszę? - Czy zdawałeś sobie sprawę, że jest w tobie zakochana? Wi działem na własne oczy, chociaż, oczywiście, starałem się to ba gatelizować, bo kolidowało z moimi planami. Jak się domyślasz, zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie mogę jej skusić moimi milionami. Niestety, prawdziwa miłość jest nieprzekupna. - Wyobraź sobie, że ja naprawdę nie mam ochoty rozmawiać na ten temat. - Czemuż to? Czyżbyś nie chciał naprawić błędu, gdyby da no ci drugą szansę? Drugą szansę? Vincent nie wybiegał myślami aż tak daleko. C z y n i ł starania, żeby odnaleźć Larissę. R z e c z y w i ś c i e planował złożyć u jej stóp prawdę, całą prawdę. Ale nie miał wielkiej nadziei, że to coś zmieni, poza oczyszczeniem własne go sumienia. A teraz, po upływie tygodnia, nie miał już prawie nadziei, że ją kiedykolwiek zobaczy. Nie sądził, żeby osobiście wróciła po rzeczy, które tutaj zosta wiła, liczył jednak, że przynajmniej ktoś, choćby to był służący, zjawi się po nie. Ale nie przysłała nikogo po swoją biżuterię. Na dal też nie znała miejsca, gdzie został złożony jej dobytek. Gdy by zażądała jednego czy drugiego, pojawiłby się ktoś, kogo mógłby śledzić i kto by go naprowadził na jej trop, ale nikt się nie pojawił. Przeszukano hotele i zajazdy. Jego ludzie przeczesali całe miasto i stale obserwowali biuro Ascota. Statek, którym wrócił do Anglii, stał nadal w porcie, czekając na pozwolenie wpłynię cia do doku, więc przynajmniej było wiadomo, że George jest nadal w kraju. Ale brakowało klucza, który naprowadziłby na ślad jego rodziny.
tylko po prostu jestem tak cholernie samotny, iż garnę się do każ dego towarzystwa, choćby to nawet byli pochlebcy, skoro na nic innego nie mogę liczyć. Vincent czuł się zakłopotany tymi „wyznaniami", i nie dlate go, że Jonathan poczuł nagłą potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co go gryzie, ale dlatego, że jego zwierzenie zabrzmiało o wiele za poufale, a jego treść była mu nieobca. Nie zdawał sobie spra wy, iż mają ze sobą tak wiele wspólnego, że żaden z nich nie po trafił na tyle zaufać drugiej osobie, by zbliżyć się do niej, że każ dy z nich bał się ryzyka odmowy i zranienia przez drugą osobę. - Czy już mnie żałujesz? - zapytał z nadzieją w głosie Jona than. - Nie. - Do jasnej cholery... - Ale z przyjemnością zapraszam cię na kolację. Wicehrabia roześmiał się.
Rozdział 22
ta po stracie domu. Przecież powinna była o nich pomyśleć - by li naprawdę oddanymi, starymi przyjaciółmi ojca - przypomnia ła sobie o nich, gdy już przeprowadzili się do domu Vincenta, a także o swoich licznych przyjaciółkach z dzieciństwa w Portsmouth, z których każda przyjęłaby ją z otwartymi ramionami. Ale wtedy było jej wygodnie zapomnieć o ich istnieniu, z tej pro stej przyczyny, że c h c i a ł a zostać w domu barona. Oczywiście choroba Thomasa odegrała decydującą rolę; przy najmniej tak to wówczas widziała. Lepiej było zaoszczędzić mu długiej podróży do Portsmouth, zwłaszcza że wciąż jeszcze go rączkował. Ale mogli spróbować, mogli uszczelnić powóz przed zimnem i wiatrem i przywieźć go tutaj możliwie prędko, gdyby okazało się to konieczne. Zaofiarowana przez Vincenta gościna sprawiła, że nie było takiej potrzeby. Natomiast pragnienie Larissy, by lepiej poznać Vincenta, powstrzymywało ją przed roz ważaniem tych innych możliwości, nawet jeżeli w tamtym cza sie nie przyznawała się do tego. Już prawie od tygodnia mieszkali u Applebeesów. Tyle też czasu potrzebowała Larissa, żeby otrząsnąć się po wszystkich przeżyciach. Świadomość, że padła ofiarą spisku, którego celem była zemsta, doszczętnie ją rozbiła. Wszystkie jej wyobrażenia na temat Vincenta Everetta okazały się fałszywe. Zakochała się w kimś, kto w rzeczywistości nie istniał, kto okazał się całkowi tym wymysłem. Ojciec chciał ją pocieszyć, ale po jej pierwszym wybuchu pła czu doszedł do wniosku, że najlepszym lekarstwem na jej zbola łe serce będzie zaniechanie jakichkolwiek o tym rozmów, a więc i o Vincencie. Była mu za to wdzięczna. Rzeczywiście nie mogła by jeszcze o nim rozmawiać, skoro na samą myśl o Vincencie za lewała się łzami. W takim stanie ducha nie zdobyła się jeszcze na dłuższą rozmowę z ojcem.
Jak na ironię, o tej samej porze co Vincent Larissa siedziała przed bożonarodzeniową choinką. Ona także była sama i przy pominała sobie szczegóły ubierania tamtego drzewka. Tutejsze nie należało do niej i nie zachowało się w najlepszym stanie, po ciemniało już, miało żałośnie zwisające gałęzie i całą masę igieł na podłodze. Należało do Applebeesów, dobrych przyjaciół oj ca, którzy dotąd mieszkali w Portsmouth. Po opuszczeniu miej skiego domu Vincenta ojciec zawiózł ją i Thomasa prosto do nich.
ł o , że tak długo nie wracał do Londynu. Jeśli nawet o tym wspo
Larissa, pomimo szoku, w jakim była, gdy tu przyjechali, od
mniał, a chyba to zrobił, prawdopodobnie nic do niej z tego nie
notowała w świadomości fakt, iż nie brała pod uwagę Apple-
dotarło. Kiedy znajdowała się w pobliżu, prawie wszyscy mówi
beesów, kiedy cierpiała katusze, nie wiedząc, dokąd zabrać bra-
li szeptem. Applebeesowie byli poczciwi, ale gdyby im powie-
120
121
Dotąd nie zdążyła się dowiedzieć, co go zatrzymało i sprawi
dziano, dlaczego jest pogrążona w takiej rozpaczy, jeszcze bar dziej by się nad nią litowali. Stanowili dużą rodzinę. Czwórka dzieci Williama i Ethel była już dorosła i miała swoje własne rodziny, a wszyscy oni zjecha li w odwiedziny do rodziców w tym szczególnym okresie roku. Dom pękał w szwach. Był to jednak duży budynek, wystarczyło więc miejsca dla Ascotów, a Thomas spędzał większość czasu z dziećmi, których tu nie brakowało. I chwała Bogu, ponieważ o ile jej ojciec taktownie unikał bolesnego dla niej tematu, o ty le Thomas z pewnością by tego nie robił, gdyby ją zastał samą. Na szczęście, przy takiej liczbie ludzi w domu, rzadko kto prze bywał sam - aż do dzisiaj. Czwórka dorosłych dzieci Applebeesów razem z liczną latoroślą musiała wrócić do swoich własnych domów. Z powodu tego masowego exodusu już od kilku godzin Larissa miała salonik wyłącznie dla siebie. Skończyły się pełne współczucia szepty. Skończyły się próby rozweselenia jej, cho ciaż wcale nie pragnęła, żeby to robiono. Ale też i żadnej ulgi, teraz, gdy po doznanym szoku przestała być odrętwiała. I dużo, o wiele za dużo czasu i spokoju na introspekcję, na nieme po gróżki - i złość. Ogarnęła ją bowiem złość. Choć nie stało się to tak zupełnie nieoczekiwanie, pojawiło się jednak nagle i ze wzmożoną siłą, a teraz czaiło się tuż pod skórą i okropnie doskwierało. Żeby tak łatwo pozwolić się wykorzystać i oszukać, trzeba być potwornie naiwną i głupią istotą! A Vincentowi poszło to niezmiernie ł a two. To był zabójczy cios. Sama się prosiła, błagała go prawie, żeby ją wyprowadził w pole. Cała jego taktyka okazała się tak doskonalą nie dlatego, że jest aż taki bystry i zręczny w oszuki waniu ludzi, ale na skutek jej naiwności. To ona postanowiła uwierzyć, że mu na niej zależy. Dobry Boże, z jaką niechęcią musiał jej dotykać i kochać się z nią, skoro tak bardzo gardził jej rodziną! I jak musiał się śmiać, gdy tak łatwo mu uległa i nabrała się na jego kłamstwa. Wszyst ko między nimi było kłamstwem, wszystko, co o nim sądziła, też było...
122
- Czy chcesz zostać tutaj z Thomasem, gdy ja wrócę do Lon dynu? Pytanie padło z ust jej ojca, który wszedł właśnie do pokoju. Przynajmniej tym razem usłyszała, co do niej mówi. Przywołała na pamięć liczne chwile, kiedy musiał po kilkakroć powtarzać to samo, starając się, żeby go w ogóle zauważyła. - Kiedy wyjeżdżasz? - zapytała. - Rano. Miał dla nich znaleźć nowy dom. Przypomniała sobie jak przez mgłę, że rozmawiano na ten temat podczas wczorajszej kolacji. Gdyby pojechał sam, zatrzymałby się w swoim londyń skim biurze. Gdyby ona z nim pojechała, musiałby dla nich wy nająć pokój w hotelu. Nie widziała powodu, żeby ponosił dodat kowe koszty. Nie zapytała go o sprawy finansowe. Byłoby nie na miejscu pytać go o to. Z kilku rozmów, które udało jej się usły szeć, kiedy nie mogła spać, ponieważ użalała się nad sobą, wy wnioskowała, że znalazł nowe rynki towarowe na Karaibach i że przynajmniej o to może się już nie martwić. - Zostanę tutaj - odparła. - Lepiej się czujesz? Jego twarz wyrażała ogromną troskę. Także w tonie głosu oj ca słychać było pewne nietypowe dla niego wahanie. Musiał się już zacząć poważnie niepokoić jej stanem, graniczącym z niemal kompletnym brakiem kontaktu z rzeczywistością. Ale nie chcia ła teraz poruszać tego tematu. - Lepiej - nie. W pełni świadoma - tak. Uśmiechnął się łagodnie. - Odrobina roztargnienia nigdy... Przerwała mu: - Byłam taka nieobecna, ojcze, że równie dobrze mogłoby mnie tu nie być. Wyobraź sobie, że nawet nie wiem, co cię zatrzy mało przed powrotem do domu, kiedy już od dawna powinieneś wrócić. Ilekroć miałam ochotę zapytać cię o to, przebywaliśmy w innych pomieszczeniach, a potem znowu szybko o tym zapo minałam. Ale jestem pewna, że Thomas i cała reszta już wiedzą. Jestem też pewna, że mnie także o tym wspominałeś... 123
- Ściśle mówiąc, trzy razy. - Zaśmiał się cicho, po czym za skoczył ją, mówiąc: - Niech mnie kule biją, nigdy nie myślałem, że jeszcze kiedyś potrafię się śmiać z tej nieszczęsnej podróży. - Nieszczęsnej? - Od momentu wpłynięcia na ciepłe wody Karaibów. Pierw sza wyspa, do której dopłynęliśmy, nie miała dla nas większego znaczenia, ale byliśmy tak bardzo szczęśliwi, widząc ląd, jakikol wiek ląd, że postanowiliśmy się na niej zatrzymać. A gdy tylko zadokowaliśmy statek, powitał nas miejscowy sędzia z całym od działem wartowników, oskarżając nas o zaatakowanie jednego z lokalnych właścicieli plantacji. Ten człowiek znalazł się tam, żeby wnieść oskarżenie, opisując niestworzone rzeczy, jakoby je go dom na plantacji spłonął doszczętnie, włącznie z zabudowa niami. Twierdził, że zaatakowaliśmy go od strony morza i że je go posiadłość znalazła się pod naszym nieprzerwanym ostrzałem. - Ale ktoś mu to zrobił? - Okazało się, że nie. Tylko że dotąd Peter Heston był wielce poważanym członkiem wspólnoty, w którego słowo nikt na całej wyspie nawet nie wątpił, podczas gdy ja i moja załoga nigdy wcześniej nie zawitaliśmy do ich portu i według nich mogliśmy się okazać piratami. Uznano nas za winnych jeszcze przed roz prawą. Sam proces był zwyczajną farsą, podczas której Heston powtórzył swoją mrożącą krew w żyłach opowieść. Po to, żeby nas skazać na karę więzienia, nie potrzebowali zeznań innych świadków.
na sumieniu, za co można by go aresztować, a tym bardziej prze trzymywać w więzieniu. Poczuła się bezradna, zapytała tylko: - Ale przecież nic nie zrobiłeś? - Nie, a dowodem na to były zupełnie zimne pokładowe działa-przytaknął jej. Zmarszczyła czoło, tak niepojęty wydał się jej ten incydent. - I wtrącono was do więzienia, pomimo ewidentnych dowo dów? - Dowód naszej niewinności wymagał natychmiastowego potwierdzenia, do czego jednak nie doszło. - Chodziło o szybkie sprawdzenie dział? - Tak. - Dlaczego tego nie zrobili? Znowu zaśmiał się cicho. Zdumiało ją, że stać go jeszcze na wesołość, zwłaszcza gdy odpowiedział: - Prawdopodobnie dlatego, że zamierzali nas zlinczować na miejscu. Było samo południe, rozumiesz. Spora liczba lu dzi zauważyła, że straż miejska kieruje się do doków, i ruszy li za nią. Gdy wreszcie tam wpłynęliśmy, na brzegu zgroma dził się już potężny tłum i wszyscy mieli okazję wysłuchać oskarżeń Hestona skierowanych pod naszym adresem. Rozu mie się, że sędzia chciał to ukrócić, a jedynym na to sposobem było jak najszybsze wyprowadzenie nas z portu i zamknięcie w więzieniu.
- Więzienia? - Zatkało ją z niedowierzania. - Naprawdę wsa dzili cię do więzienia? - Tak - odpowiedział. - Do tego bez żadnej nadziei na wydo stanie się stamtąd, ponieważ, o czym wiedzieliśmy, mieszkańcy całej wyspy uważali nas za winnych. Samo wspomnienie o tym przyprawiło go o dreszcz zgrozy. Pewnie nie byłaby nawet w stanie sobie wyobrazić, jak potwor ne było to doświadczenie dla niego i jego ludzi. Nigdy wcześniej nie siedział w więzieniu, nigdy nie przeżył prawdziwej fizycznej niewygody i niedostatku. I jako przyzwoity i uczciwy człowiek, nie powinien był nigdy tego doświadczyć, ponieważ nie miał nic
- Ale przecież sprawdzenie zajęłoby tylko parę chwil? - Sytuacja była bardzo napięta, Risso. W tłumie znajdowali się inni właściciele plantacji, przekonani, że mogliśmy także zniszczyć i c h domy. A gdy w grę wchodzą tak osobiste spra wy, nietrudno jest wzniecić emocje. Naprawdę groziło nam nie bezpieczeństwo w tym zbiorowisku rozwścieczonych wyspiarzy, gotowych dokonać na nas samosądu. Szczerze mówiąc, byliśmy raczej zadowoleni, znalazłszy się za kratkami. Z tego „bezpiecz nego" miejsca oczekiwaliśmy na wyjaśnienie tej całej sprawy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy niewinni, i dlatego, prawdę mówiąc, wtedy nie wątpiliśmy, że wszystko dobrze się ułoży. Bardziej
124
125
więc baliśmy się reakcji rozwścieczonego tłumu niż oskarżenia nas o popełnienie przestępstwa. - Tak, sądzę, że bezpośrednie zagrożenie mogło być bardziej niepokojące - przyznała. - Ale powiedziałeś, że w rzeczywisto ści dom tego człowieka nie spłonął. Więc dlaczego nie zostali ście zwolnieni, gdy to stwierdzono? - Nie, powiedziałem, że nikt inny mu tego nie zrobił - popra wił ją. Zrobiła wielkie oczy. - Spalił własny dom? George przytaknął skinieniem głowy. - Ale to zostało wyjaśnione już nieco później, na razie nie by ło jeszcze podstaw do wypuszczenia nas z więzienia. Zanim do tego doszło, sędzia musiał rozpatrzyć dwie zupełnie sprzeczne relacje tego samego zdarzenia, no i jak myślisz, komu był bar dziej skłonny uwierzyć? - Oczywiście Hestonowi. - Właśnie. Rzeczywiście plantacja tego człowieka doszczęt nie spłonęła. Z naszych pokładowych dział nie oddano ani jed nego strzału. Takie były fakty i uważaliśmy, że dochodzenie pój dzie w tym kierunku, gdy tymczasem my czuliśmy się bezpiecz ni w areszcie. Ale wsadzenie nas tam, a później rozpędzenie t ł u mu zajęło zbyt wiele czasu. A ponieważ nie stwierdzono natych miast, że nasze działa nie są ani trochę rozgrzane, czyli że nie oddano z nich ani jednego strzału, niczego już nie można było dowieść. Pozostawała więc spalona plantacja, dowód na rzecz drugiej strony, a także słowo jednego z ich własnych, dobrze im znanych i szanowanych obywateli. Larissa potrząsnęła głową. - Więc jak w końcu doszli do prawdy? - Dopiero kiedy na wyspę wróciła żona Petera Hestona. By ła na miejscu w dniu, w którym Heston kompletnie oszalał. Wie działa, że od dłuższego czasu z jego głową nie jest zupełnie w porządku, ale nigdy nikogo nie ostrzegła, ponieważ jego coraz dziwniejsze zachowanie wydawało się niegroźne. Ale tamtego dnia, wczesnym rankiem, zastała go zapalającego ogniska. 126
Utrzymywał, że na posesji ukrywają się piraci i że jedynym spo sobem wykurzenia ich jest spalenie wszystkiego do cna i unie możliwienie im tym samym ukrycia się na terenie plantacji. - A ich tam przecież nie było? - Nie, to wszystko działo się w jego mózgu. Próbowała go oczywiście powstrzymać. Ale nie poznał jej. Wziął ją za jedne go z piratów i próbował zabić. - Biedna kobieta. - Tak, postanowiła jednak uciec, najszybciej jak można. Nie stety, wybrała łódź. Mieszkali nad brzegiem morza i mieli włas ny nieduży dok, gdzie Heston trzymał kuter rybacki. Wsiadła więc nań - uznała, że lepiej opuścić wyspę niż udać się do mia sta po pomoc. - Sądzę, że sama wolałabym raczej znaleźć się na wodzie, gdzie Heston nie mógłby mnie dosięgnąć, niż tkwić nadal na wy spie, bo tam by mnie złapał. - Tak, sądzę, że masz rację. Nigdy na to nie popatrzyłem z jej perspektywy, a jedynie z własnej, zakładając szybki powrót żo ny Hestona do miasta. Wolałem, żeby pojechała prosto do mia sta i złożyła relację z tego, co się stało, oczyszczając tym samym mnie i moją załogę ze wszystkich podejrzeń, ale ona była tak przerażona faktem, że mąż jej nie poznał i wziął za pirata, pró bując ją zabić, że myślała jedynie o tym, by znaleźć się jak naj dalej od niego. - Dokąd pojechała? - Ma córkę z pierwszego małżeństwa, mieszkającą na sąsied niej wyspie. Tak się pechowo złożyło, że nie zastała córki w do mu, bo ta wybrała się po zakupy na główną wyspę. - I co dalej? - Po powrocie córka ją przekonała, że musi wrócić i wezwać pomoc dla Hestona, który najwyraźniej oszalał, zanim ktoś zro bi mu coś złego. Żona Hestona myślała jedynie o własnym bez pieczeństwie i nie zamierzała nigdy wracać do swojego domu. Dlatego upłynęło sporo czasu, zanim wreszcie powróciła i praw da wyszła na jaw. - Jak to możliwe, że poza nią nie było nikogo w pobliżu, kto 127
widziałby ogień i mógł opowiedzieć, jak to się zaczęło? Nie trzymali służby? - Takie też było jedno z moich pytań, na które otrzymałem odpowiedź od jednego ze strażników. Było powszechnie wiado mo, że przez ostatnie trzy lata Heston miał marne zbiory. Inni właściciele plantacji na tym terenie również ucierpieli z powodu złej pogody, ale problem polegał nie tylko na pogodzie, w każ dym razie nie przez ostatnie trzy lata. Jego niepowodzenie wyni kało również z tego, że po prostu nie dbał jak należy o swoją plantację. Hestonowie już wcześniej z trudem się z niej utrzymy wali. Zatrudniali sezonowych robotników, ale o tej porze roku nikogo już nie było. A osobistą służbę musieli odprawić już pa rę lat temu. Poza tym mieszkali na wysuniętym daleko na wschód krańcu wyspy, nie mając w pobliżu żadnych sąsiadów. - To dobrze, że możesz się śmiać z tak niemiłej przygody. Uśmiechnął się do niej szeroko. - W końcu więzienie nie okazało się aż takie okropne. Naj bardziej śmieszy mnie to, że poza nami nikt inny nigdy w nim nie siedział. To miejsce od lat pozostawało zamknięte. Musieli je otworzyć i doprowadzić do porządku specjalnie na nasz użytek. Zastanawiali się nawet, czy zamiast tego nie przetrzymać nas w areszcie. Ale w końcu doszli do wniosku, że jest za mały, by pomieścić całą załogę statku. - To wyspa jest aż taka mała? - Porównaj ją z jakimś naszym prowincjonalnym miastecz kiem, a będziesz mogła sobie wyobrazić jej wielkość, przy czym wszyscy wokół się znają, co z kolei wpływa korzystnie na niską przestępczość. Tylko dlatego mieli to więzienie, że przed wielo ma laty przerobili je ze starego fortu, który już do niczego nie służył. Ale w czasie naszego krótkiego tam pobytu byliśmy do brze karmieni i traktowani przyzwoicie. Najgorsza w tym wszystkim była nuda - jeszcze się nie zdecydowali, do jakiej pracy nas wykorzystać - a także nasze oburzenie i poczucie bez nadziejności. W rezultacie spędzaliśmy cały czas na spiskowa niu i przygotowywaniu ucieczki, która by się nam pewnie w końcu udała, gdybyśmy musieli pozostać tam dłużej. 128
- Co się stało z Peterem Hestonem? - Ponownie wpadł w szał, gdy w mieście zjawiła się jego żo na, próbował jeszcze raz ją zabić. Wtedy nie było już wątpliwo ści, że jest niebezpieczny. Przewieziono go na inną wyspę, gdzie mieści się klasztor i gdzie zajmują się starymi, a także chorymi umysłowo ludźmi. Dożyje tam swoich dni pod opieką zakonnic. - A miejscowi ludzie, którzy uznali cię za winnego bez sądu, tylko na podstawie zeznania jednej osoby? - Och, byli tak skruszeni, że przyznali nam wyłączne prawo do wszystkich swoich zbiorów przez następnych pięć lat. Larissa uniosła brew na widok ojca uśmiechającego się zno wu od ucha do ucha. - Uważasz to za wystarczającą rekompensatę? - Od biedy ujdzie - zaśmiał się w kułak. - Zwłaszcza gdy się okazało, że wyspie grozi bieda, albowiem jest położona z dala od morskich szlaków handlowych i nie znajduje chętnych na swoje towary. Larissa żachnęła się. - A więc, jeżeli zakontraktujesz ich zbiory, wyświadczysz im przysługę. - Oczywiście, ale też osiągnę własne cele - odparł. - Prawdę mówiąc, będę chyba musiał dokupić jeden lub dwa statki, żeby zaspokoić potrzeby całej wyspy - teraz, gdy wiem, że moje daw ne rynki zbytu znowu są dostępne. Wolałaby, żeby ich rozmowa nie zeszła na Everettów. Ale nie można było pominąć milczeniem faktu, że Albert Everett nie tyl ko zmusił jej ojca do szukania nowych rynków na wyspach Mo rza Karaibskiego, ponieważ ukradł dotychczasowe, ale że gdyby nie on, ojciec nie siedziałby w więzieniu, nie wyjechałby nigdy z Anglii, a w rezultacie nie straciliby swojego domu - a ona nie spotkałaby Vincenta. - Cieszę się, że potrafisz w tym wszystkim znaleźć coś za bawnego - powiedziała z goryczą. - Ja nie potrafię. Myślałam, że nie żyjesz. Sądziłam, że nic, poza śmiercią, nie mogłoby cię powstrzymać tak długo przed powrotem do domu. Wyobrażałam sobie zatonięcie statku, potworne sztormy, tak, nawet piratów.
129
Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że siedzisz w więzieniu, ponieważ wiem, że nigdy nie zrobiłbyś nic wbrew prawu. - Zapomnijmy o tym, Larisso - rzekł, obejmując ją. - Już jest po wszystkim. Jestem w domu cały i zdrowy, a do tego ta nie szczęsna podróż obróciła się na moją korzyść. Nie gniewaj się więc na mnie. - Nie gniewam się, jestem wściekła, że Everettowie postąpi li z nami tak niesprawiedliwie i że jeszcze uszło im to bezkarnie. - Oboje wiemy, jak chybiona jest ta zemsta. - Wiem - westchnęła. - Ty zaś nie masz na myśli Everettów, przede wszystkim masz na myśli Vincenta Everetta. Jego brat, jak się wydaje, sam wymierzył sobie sprawiedliwość.
Rozdział 23
Powinna to być radosna nowina i nic poza tym, nie zaś nie wiarygodny wstrząs, jakim się okazała. Ale miał on swoją przy czynę w zawartym tam wyznaniu, przyznającym, że prawie wszystko, co Albert napisał w pierwszym liście, było tylko kłamstwem i próbą usprawiedliwienia się. Teraz całą winą obar czał tego, kogo należało, to znaczy siebie. Żadnych przeprosin, nawet za fałszywą sugestię co do własnej śmierci. Albert nie zdawał sobie sprawy, że tak to zostanie odebrane, a zatem nie miał pojęcia, że Vincent podejmie rękawicę i postanowi się ze mścić. Oto ten list: Domyślam się, że nie spodziewałeś się już wiadomości ode mnie. Pisząc tamten pożegnalny list, musiałem być mocno za mroczony, choć przypominam sobie jak przez mgłę, że napisa łem, iż nigdy nie wrócę. W tej sprawie nic się nie zmieniło. Nie zamierzam wrócić do Anglii, bo tam sytuacja przerosła moje możliwości i nie było dla mnie miejsca. Tu, gdzie obecnie miesz kam, wszyscy startują z równej pozycji. Nawet żebrak może się wybić bez niczyjej pomocy i zacząć wszystko od nowa. Co też uczyniłem.
Albert nie umarł. Potrzeba było chwili, żeby ten fakt utorował sobie drogę do świadomości Vincenta. Pomyślał, że to mistyfikacja. Może okrutny żart. Pomyślał nawet o George'u Ascocie. Bądź co bądź, czyż nie wolałby się rozgrzeszyć ze swojego niecnego uczynku, rozpowszechniając wiadomość zawartą w dostarczonym właśnie Vincentowi liście, przedstawiającym Ascota jako niewinną oso bę? W końcu przecież list został mu doręczony przez marynarza. To jeszcze nie dowodzi, że Albert sam go napisał. Jego podpis mógł zostać podrobiony. Dość szybko zaniechał takiego myślenia. List pochodził od Alberta. To był jego styl, niemożliwy do naśladowania przez ko goś innego. Była w nim też mowa o sprawach, o których Ascot nie mógł wiedzieć, nie znając treści listu. Albert nie umarł.
Pomyślałem, że może zechcesz poznać koleje mojego losu. Warto może, żebym wspomniał o przyczynie, jakże gorzkiej i smutnej w tamtym czasie, która doprowadziła mnie do bankruc twa i kompletnego upadku. Nawet nie wiesz, jak trudno mi było współzawodniczyć z To bą, mój bracie. Byłeś tak cholernie we wszystkim dobry, że cze gokolwiek się dotknąłeś, zamieniało się w złoto. Wiem, że nie powinienem odczuwać konieczności konkurowania z Tobą, ale tak było, i na tym właśnie polegał mój błąd. A ponieważ nie udało mi się szybko odnieść sukcesu, postanowiłem dopomóc losowi i go ponaglić. A kiedy i to nie pomogło, zacząłem pić, coraz więcej i więcej, i to dopiero przypieczętowało mój upa dek.
130
131
Doszło do tego, że przez większość czasu nie wiedziałem, co robię. Wynająłem kapitanów, o których trudno byłoby powie-
dzieć, że są uczciwi. O jednym z nich chodziły słuchy, że w mło dości był piratem, ale ponieważ obiecał uczynić mnie bogatym, puściłem mimo uszu te pogłoski. Pozwoliłem im, żeby mi dora dzali. A wszystko, co do mnie mówili, brzmiało przekonująco; w każdym razie, gdy byłem zamroczony. Mieli tylko mylne wy obrażenie, które oczywiście sam stwarzałem, iż dysponuję nie ograniczoną ilością gotówki. Domyślasz się zapewne, jaką stra tegię biznesu przyjmuje się w podobnej sytuacji i co z tego wy nika. Nie próbuję się usprawiedliwiać. Robiłem to przez całe życie, ale już z tym skończyłem. Na moje bankructwo złożyło się wiele złych decyzji, których ja sam byłem autorem. Nigdy nie powinie nem był zaczynać czegoś, na czym się nie znałem, a kiedy to za częło kuleć, pławiłem się w nieszczęściu i litowałem nad sobą, i piłem, zamiast szukać pomocy. Winiłem wówczas wszystkich dookoła, włącznie z innymi właścicielami frachtowców, ponie waż zwyczajnie nie potrafiłem się przyznać, że nie znam się na tym, co robię. Ktoś przecież musiał być winny, tylko nie ja. Wiem, że to dziecinne, ale przynajmniej stać mnie teraz na przyznanie się do tego. Opuściłem Anglię w popłochu. Można to chyba było wywnios kować z mojego pierwszego listu do Ciebie, choć, jak już przy znałem, nie pamiętam wszystkiego, co wówczas napisałem. Jak na ironię żadnego z moich dwóch statków nie było w tym czasie w porcie, zadekowałem się więc na innym statku, gdzie zostałem odkryty już pierwszego dnia po wypłynięciu w morze. Za karę wyznaczono mnie do szorowania pokładu. Dobre i to, przecież mogli mnie po prostu wyrzucić za burtę na środku oceanu. Od czasu, kiedy opuściłem Anglię, nie tknąłem alkoholu, na wet mnie to nie korci. Przyjeżdżając do Ameryki, byłem komplet nie spłukany, miałem więc do wyboru zostać żebrakiem albo zdo być pracę. Nie zważając na dumę - która została skutecznie zła mana, gdy na kolanach szorowałem pokład - zatrudniłem się ja ko pomocnik piekarza. Naprawdę miły gość z mojego szefa. Wziął mnie pod swoje skrzydła, ucząc mnie zawodu, a teraz na wet - gdy już tak sprawnie obsługuję piece - rozważa możliwość 132
rozwinięcia przedsiębiorstwa. Cieszę się, kiedy słyszę, że moje bułeczki są tak dobre, że aż ślinka cieknie. Nie oczekuję, że się tutaj wzbogacę. I nie pragnę tego tak go rąco jak kiedyś. Zadowalam się codzienną pracą i otrzymywaną pensją. A dzięki pochwałom naszych klientów znowu wbiłem się w dumę. Mam nadzieję, że mój list dotrze do Twoich rąk przed Bożym Narodzeniem i że po przeczytaniu go nie opuści Cię uśmiech i pewność, iż już nigdy nie sprawię Ci kłopotu. Moim prezentem dla Ciebie jest wiadomość, że Twój brat niemowlak wreszcie doj rzał. Pozostańmy, proszę, w kontakcie, Vince. Jedyne, czego mi brak z Anglii, to Ciebie. List był miłym prezentem, a byłby jeszcze milszy, gdyby, zgodnie z intencją, dotarł przed Bożym Narodzeniem, zanim Vincent rzucił George'owi Ascotowi w twarz coś, co uważał za słuszne. Sam też nie zamierzał się usprawiedliwiać. Pomylił się w swoich przypuszczeniach, pomylił się, szukając za wszelką cenę zemsty, chociaż, jak powiedział Ascot, wystarczyłoby nie wielkie dochodzenie, żeby dostrzec pewne niekonsekwencje i nieścisłości w fałszywych oskarżeniach brata. Znowu pogrążył się w poczuciu winy, i nie dlatego, że za wiódł brata. Albertowi udało się stanąć na własnych nogach i w sposób godny podziwu pokierować swoim życiem, podczas gdy Vincent będzie się jeszcze musiał uporać z wadami i słabo ściami swojego charakteru. Skrzywdził niewinną rodzinę, okrut nie ją skrzywdził, i nawet nie wiedział, jak to naprawić, nawet gdyby miał ku temu okazję. Zwrócenie Ascotom tego, co im odebrał, nie wystarczy, nie usatysfakcjonuje również jego same go. Nie zmieni to przecież faktu, że jednym nieprzemyślanym posunięciem skrzywdził i zranił kobietę, którą na koniec poko chał.
133
Rozdział 24 W końcu znalazł się George Ascot. Na dwa dni przed Nowym Rokiem pojawił się w biurze swojej firmy w Londynie. Nawet spędził tam noc, pozostawiając Vincentowi dość czasu na zorga nizowanie nieprzerwanej obserwacji, mającej umożliwić śledze nie go po wyjściu z biura. Vincentowi nadarzała się więc okazja odbycia z nim poufnej rozmowy. Nie obeszłoby się bez przeprosin, czyby je przyjął, czy nie. Chciał go przynajmniej zapewnić, że wendeta dobiegła końca. Nie oczekiwał, że spotkanie złagodzi jego poczucie winy. Nie li czył też na całkowite przebaczenie czy zrozumienie, skoro sam sobie nie był w stanie wybaczyć. Kiedy przyszedł, drzwi biura były zamknięte. Wybrał możli wie najwcześniejszą godzinę, tuż po świcie, sporo przed rozpo częciem pracy przez rachmistrza Ascota. Był przygotowany na to, że Ascot może jeszcze spać, ale przynajmniej o tej porze nikt im nie będzie przeszkadzać. George nie spał. Ale też nie był gotowy na przyjęcie gościa o tak wczesnej porze. Kiedy więc otworzył drzwi i zobaczył Vincenta, wolałby je ponownie zamknąć. - Proszę tylko o małą chwilę - powiedział Vincent. - Chwila to za długo, mógłbym bowiem w tym czasie roz kwasić pańską twarz. Spojrzenie George'a wskazywało dobitnie, że ani trochę nie przesadza. Był wściekły. I był potężnym mężczyzną. Bez trudu mógłby go zatem „rozkwasić", nawet gdyby Vincent się bronił. Oczywiście grzech Vincenta był tak wielki, że nie próbowałby się bronić, ale też od bicia nie zrobiłoby mu się lepiej i nie po mogłoby mu to pozbyć się winy, wolał zatem rozmowę niż prze moc. - Przyszedłem tutaj, żeby prosić o wybaczenie, chciałem się też wytłumaczyć, chociaż to ostatnie jest bardziej potrzebne mnie niż panu. 134
- Po co mi przeprosiny, skoro w pańskich oczach jestem win ny? A może jednak doszedł pan do wniosku, że nie jestem aż tak nikczemny, jak pan uważa? - Postanowiłem pana zniszczyć. Oko za oko. Nie usprawie dliwiam się, ponieważ naprawdę uważałem, że w pośredni spo sób przyczynił się pan do śmierci mojego brata. Ale miał pan ra cję, mówiąc, że zaniedbałem obowiązku dokładnego sprawdze nia faktów. Tymczasem dowiedziałem się prawdy. - Tylko że nie ode mnie - powiedział z goryczą w głosie George. - Nie dał pan wiary moim słowom. - A czy pan uwierzyłby słowom obcego, gdyby chodziło o pańskiego brata? - Gdybym miał brata pozbawionego charakteru, być może, że tak - odparł George. Nie tyle wypowiedziane słowa, ile zawarte w tonie głosu po tępienie sprawiło, że Vincent zaczerwienił się z zakłopotania. - Tak, był słaby, ale nie miał zwyczaju kłamać. Ponieważ jed nak pisał swój pożegnalny list w stanie zamroczenia, nie za do brze nawet pamięta, co w nim zawarł, a poza tym - trzeba mu oddać sprawiedliwość - nie spodziewał się, że opacznie zrozu miem jego intencje i będę szukać zemsty w jego imieniu. - Nie spodziewał się? Czy chce pan przez to powiedzieć, że nie zabił się? - Właśnie otrzymałem kolejny list od niego, tym razem pisa ny w trzeźwym stanie. Osiadł w Ameryce. Całą winą za swoje niepowodzenie i bankructwo w Anglii obarcza siebie. - Co zwalnia pana od obowiązku kontynuowania zemsty na niewinnych ludziach. - Biorąc pod uwagę informacje, jakimi dysponowałem, było by nie w porządku, gdyby nie poniósł pan żadnej konsekwencji za swój czyn, to znaczy za chęć zniszczenia konkurenta. Jednak moja informacja okazała się fałszywa, natomiast ja, w wyniku fałszywego założenia, okazałem się zwykłym niegodziwcem w tej bolesnej sprawie. I za to pokornie przepraszam, zobowią zuję się też to naprawić i zrobić wszystko, co pan uzna za sto sowne. A zacznę od tego.
135
- Co to takiego? - bez przekonania zapytał George, biorąc wręczony mu plik dokumentów. - Akt hipoteczny pańskiego domu, na pana nazwisko, po spła ceniu całego długu. Jest tu także adres magazynu, gdzie zostały złożone pańskie meble. Poczyniłem też odpowiednie kroki, ma jące położyć kres plotkom o pańskiej rzekomej niewypłacalności. Już sama pana obecność w Anglii zadaje kłam tym pogłoskom. Gdyby miał pan jakieś dalsze kłopoty w związku z tą sprawą... - Sam się tym zajmę. - Jak pan woli - odparł Vincent, uświadamiając sobie, że ob raża człowieka, sugerując, jakoby nie był on zdolny osobiście poradzić sobie z sytuacją. - Nie chciałem tylko, żeby się pan kło potał i naprawiał to, co sam wprawiłem w ruch, na wypadek gdy by pojawiły się jeszcze jakieś dalsze tego konsekwencje. - Jeżeli zamierza pan cokolwiek naprawić, to proszę tylko, żeby trzymał się pan jak najdalej ode mnie i od mojej rodziny, i pozwolił nam zapomnieć o swoim istnieniu. To, co pan zrobił mnie, jest dyskusyjne, ale do pewnego stopnia zrozumiałe. Ale to, co pan zrobił mojej córce... - Nie miało nic z tym wspólnego. - I pan naprawdę sądzi, że mu uwierzę? - Prawdą jest, że gdyby nie to, nigdy bym nie spotkał Larissy. Ale gdy ją tylko ujrzałem, znalazłem się pod tak silnym wra żeniem jak jeszcze nigdy w życiu. Przyznaję, że oszukiwałem siebie. Była poza moim zasięgiem w tamtych warunkach. Nie mógłbym się z nią ożenić, ponieważ była pańską córką, córką wroga. A jednak nie byłem w stanie się oprzeć, chciałem, żeby była moja. Tak więc zemsta pozostała tylko pretekstem do zagłu szenia własnego sumienia. - Mówi pan o niewinnym dziecku, które pan wykorzystał! - Mówię o k o b i e c i e , którą kocham. To tylko pańska świadomość postrzega w niej dziecko, sir. I czyby pan wrócił, czy nie, zrobiłbym absolutnie wszystko, żeby osiągnąć jedyny cel, który ma teraz dla mnie tak wielkie znaczenie - błagałbym ją, żeby za mnie wyszła. George parsknął z powątpiewaniem.
- Łatwo to teraz panu powiedzieć, wiedząc, że nie przyjmie pana oświadczyn, że gardzi panem za to, co jej pan zrobił. Vincent westchnął. - Niełatwo, tylko że, niestety, za późno to odkryłem. Nawet w wigilię Bożego Narodzenia nie zdawałem sobie jeszcze spra wy z tego, jak bardzo ją kocham. Zrobiłem wszystko, co mog łem, żeby zatrzymać ją w moim domu. Okłamywałem ją, wpro wadzałem w błąd, byle tylko mnie nie opuściła, - I pan się do tego p r z y z n a j e ? - Tak. Nadal byłem przekonany, że małżeństwo nie wchodzi w grę, że byłoby zdradą wobec mojego brata. Ale rano, w pierw szy dzień świąt, ona sama w końcu zapytała o moje intencje wo bec niej, czy są uczciwe, czy nie, bo jeżeli nie, odchodzi ode mnie. Wtedy już wiedziałem, że zemsta nie ma żadnego znacze nia wobec możliwości utraty Larissy. Ale nie zdążyłem jej tego powiedzieć, gdyż pan się zjawił. - Z pańskiego zachowania nie wynikało wcale, że właśnie doszedł pan do tak ważnego dla siebie wniosku. - Na przeszkodzie stanęła moja niechęć do pana. - Potraktuję to jako szczęśliwy zbieg okoliczności dla mojej rodziny - odparł nieprzejednany George. - A teraz, jeśli pan skończył, lordzie Everett, nie sądzę, żebyśmy mieli sobie jeszcze coś do powiedzenia. - Czy pozwoli mi pan spotkać się ze swoją córką? Jej także należą się przeprosiny... - Przede wszystkim należy jej się spokój, chyba że nie zdaje sobie pan sprawy, do jakiego stanu doprowadziły ją pańskie re welacje. Ledwie do siebie przychodzi. Proszę się od niej trzymać z daleka.
136
137
Rozdział 25 Trzymać się od niej z daleka? Nie wytrzymałby. Vincentowi bardzo zależało na otrzymaniu pozwolenia zbliżenia się do Larissy, ale z nim czy bez niego - musiał ją zobaczyć. Nie mógł jednak, ponieważ Larissa nie wróciła do Londynu. George wprowadził się z powrotem do swojego londyńskiego domu, odebrał i ustawił ponownie ich meble, a także najął służ bę. Miał sporo zajęć, prowadząc interes, który po jego tak dłu giej nieobecności wymagał szczególnej troski, a także odwiedza jąc tych wszystkich kupców, którzy wpadli w panikę na pierw szą wzmiankę o tym, że opuścił Anglię. Z informacji, jakie Vincent otrzymywał, wynikało, że znacz na część kupców sama przyszła prosić o przebaczenie, płaszcząc się wręcz przed Ascotem. Nie było to nic dziwnego w przypad ku warstwy ludzi, których byt zależał od dobrej woli i humoru klientów. To, czy George im wybaczał, czy nie, niewiele obcho dziło Vincenta. Ludzie, którym kazał śledzić Ascota, informo wali o ogólnych sprawach, nie dotarli jednak na tyle blisko, że by mieć możliwość podsłuchiwania rozmów. Z końcem starego roku opustoszały dom w mieście stał się znowu domem, ale domem bez dzieci; w każdym razie bez Larissy i Thomasa. Vincent zaczynał się niepokoić, że Larissa może nigdy nie wrócić, i to z jego powodu. Nie było to bezpod stawne zmartwienie. Przecież George mógł ją powiadomić o ich spotkaniu i jego pragnieniu zobaczenia się z nią. Nieobec ność Larissy w Londynie mogła stanowić odpowiedź. I dlate go, gdy Ascot opuścił Londyn, ludzie Vincenta deptali mu po piętach. Okazało się, że celem jego podróży jest Portmouth. Nie zdzi wiło to Vincenta. Wiedząc, że poprzednio, przed przeprowadzką do Londynu, Ascotowie mieszkali w tym mieście, obszedł tutej sze hotele i zajazdy. Oczywiście, bez rezultatu. Ale z tej odrobi ny informacji, jaką zdobył o rodzinie Applebeesów, zanim na138
stępnego dnia zapukał do drzwi ich domu, wiedział, że byli sta rymi przyjaciółmi Ascotów. Pozwolono mu wejść, choć mogło się zdarzyć inaczej. Ale wi dać nie uprzedzono w porę lokaja Applebeesów, żeby go zawró cił. Niewykluczone także, że Ascotowie nie spodziewali się zo baczyć go w Portsmouth. Nadal jednak nie miał wielkiej nadziei na zobaczenie Larissy. Powiedziano jej, że on jest tutaj. To mia ła być jej decyzja, a więc najprawdopodobniej spotka się z od mową. Ale miał szczęście...
Na widok Vincenta wprowadzanego do holu Larissa zatrzy mała się w połowie schodów. Pierwszą reakcją była chęć natych miastowego wycofania się. Nie chciała z nim rozmawiać ani te raz, ani nigdy. Ale gwałtowna ucieczka do pokoju świadczyłaby 0 tchórzostwie, a poza tym nie pozwoliła jej na to po prostu złość. Tym razem nie była sparaliżowana doznanym wstrząsem. 1 ta właśnie złość sprowadziła ją na sam dół schodów, tam gdzie znajdował się i on, i gdzie ją zobaczył. Zamierzała wymierzyć mu policzek, tak mocny, na ile tylko ją stać. Czyn wart tysiąca słów, po którym nie będzie miał wątpli wości, co do niego obecnie czuje. Ale nie zrobiła tego. Stojąc tak blisko, zapatrzyła się w złocisty blask jego oczu, które następnie usidliły ją na kilka długich chwil, podczas gdy jej ciało, znalazł szy się znowu tuż obok niego, zareagowało całą gamą odczuć. Dobry Boże, jak to możliwe, że znowu czuje do niego taki po ciąg? Że jeszcze go pragnie, gardząc nim bezgranicznie? Gdy dotknął jej policzka, prawie ugięły się pod nią kolana. Pieszczo ta ta była niebezpieczna. Mogła zniszczyć jej postanowienie i sprawić, że mu wybaczy, choć jeszcze przed chwilą nie chcia ła go widzieć na oczy! - Larisso... - Nie dotykaj mnie! Odskoczyła do tyłu, lądując prawie na schodach. Był za blisko i dlatego nie zareagowała w porę. - Nie dotykaj mnie więcej! - powtórzyła spokojniejszym, 139
choć jadowitym głosem. - Stosujesz taktykę, którą, jak ci się wydaje, możesz osłabić moją wolę, ale ja już poznałam twoje metody i nie pozwolę... - Larisso, zostań moją żoną. Natychmiast poczuła, jak wilgotnieją jej oczy. - Za późno. - Wiem, ale gdybym cię o to nie poprosił, byłaby to kolejna rzecz, której bym żałował. Powinna się odwrócić i odejść. Zlekceważyć to pełne bólu spojrzenie jego oczu, które rozdzierało jej serce. Fakt, że nie jest w stanie od niego odejść, jeszcze ją bardziej rozwścieczył, co znalazło wyraz w tonie jej głosu: - Nie ma takich słów, które mogłyby naprawić to, co zrobi łeś, po co więc każesz nam obojgu jeszcze raz przez to wszyst ko przechodzić? - Ponieważ pragnę się oczyścić, a są jeszcze sprawy, o któ rych nie wiesz i które muszę ci wyznać, żeby móc żyć z czystym sumieniem. - Jeśli chodzi o mnie, to już nic nie m u s i s z . - Wysłuchaj mnie chociaż. Nie zajmę ci wiele czasu. Wiem, że to, co powiem, będzie tylko dolewaniem oliwy do ognia, ale ja muszę wyznać ci wszystkie swoje kłamstwa i spróbować wy jaśnić, dlaczego to zrobiłem. - Niepotrzebnie, ponieważ dobrze wiem, iż wszystko, cokol wiek od ciebie dotychczas usłyszałam, było kłamstwem - odpo wiedziała. - Nie musisz więc jeszcze raz tego potwierdzać. - Prawie wszystko - powiedział, wzdychając. Odniosła wrażenie, że znowu chciałby ją wziąć w ramiona. Czyżby i on doświadczał podobnego pociągu jak ona, któremu z trudem można było się oprzeć? Bardzo dobrze, może zatem nie dotykał jej z obrzydzeniem, nie śmiał się, że tak łatwo było ją zdobyć. Może to potężne przyciąganie rzeczywiście było obo pólne. Ale to i tak niczego nie zmienia. Wykorzystał ją, żeby tra fić w jej ojca. Nie zawahał się, by dla osiągnięcia własnego celu podeptać jej niewinność. Niewykluczone, że sprowadza go tutaj poczucie winy. Rozu140
miała, że mogło się w nim teraz obudzić sumienie. Ale co ją to obchodzi! Nie było w niej współczucia dla człowieka, który nie zasługiwał na nie. A zrzucenie z siebie poczucia winy tylko je mu mogło poprawić samopoczucie. Dla niej powracanie do przeszłości będzie tylko bolesne. Tymczasem słowa okazały się szybsze od myśli: - Wyspowiadaj się więc, tylko zrób to szybko. Skinął głową. Uśmiechnął się łagodnie. Żeby jej nie dotknąć, musiał wsunąć ręce do kieszeni. - Wszystko zaczęło się od kłamstwa. Sprowadziłem cię do mojego domu, ponieważ od pierwszej chwili, gdy cię zobaczy łem, zapragnąłem ciebie. To nie miało nic wspólnego z twoim ojcem. Równie dobrze mogłem się z nim spotkać po jego powro cie u niego w biurze. Na szczęście nie zwróciłaś na to uwagi, kiedy wspomniałem, że muszę mieć adres, pod którym mógłbym go szukać. - Byłam zbyt zdruzgotana tamtego wieczoru, żeby o czym kolwiek myśleć - powiedziała na swoją obronę. - To się samo przez się rozumie, na moje szczęście zresztą, bo byłem tak tobą zachwycony, że sam z trudem myślałem, więc prawdopodobnie nie znalazłbym lepszego pretekstu, żeby cię sprowadzić do siebie. Ale udało się. Wprowadziłaś się. I wtedy stanąłem wobec dylematu: w jaki sposób zatrzymać cię jak naj dłużej pod moim dachem - nie potrafiłbym bowiem odmówić sobie choćby jednego dnia bez ciebie - i pogodzić się z faktem, że nasz wspólnie spędzony czas będzie z konieczności ograni czony i skończy się wraz z powrotem twojego ojca. Pozbawienie cię wszelkich środków finansowych, a także potrzeby ich posia dania, było moim sposobem rozwiązania tego problemu. - Potrzeby posiadania? - Wspomniałaś, że twój brat będzie potrzebował lekarza, we zwałem więc w tym celu mojego. Nie była to jego coroczna wi zyta, tak jak ci powiedziałem, przyszedł specjalnie po to, żeby zbadać twojego brata. - Jedna uprzejmość z twojej strony nie usprawiedliwia... - Risso, to, że uniemożliwiłem ci sprzedaż twojej własności, 141
co pozwoliłoby ci opłacić lekarza i dało możność znalezienia in nego mieszkania, nie było żadną uprzejmością z mojej strony. Dodatkową gwarancją, że niczego nie sprzedasz, było znalezie nie pretekstu dla zamknięcia pod klucz twojej biżuterii. W rze czywistości bowiem moja służba jest w pełni godna zaufania. - A gdybym zażądała zwrotu? - Klucz do sejfu miał się, oczywiście, gdzieś zapodziać. Po tym wyznaniu nie omieszkała zapytać: - Więc nie było złodziei w magazynie, gdzie zostały złożone nasze rzeczy? - Nie. Przeniosłem jedynie co cenniejsze rzeczy do odrębne go pomieszczenia, na wypadek gdybyś chciała pójść do magazy nu i sprawdzić, co ocalało z kradzieży. Wszystko zostałoby ci zwrócone, i dlatego wspomniałem o moim osobistym zaangażo waniu w poszukiwanie „złodziei", abyś się nie zdziwiła, że je tak łatwo odnaleziono. Nie zamierzałem okradać twojej rodziny. - Nie, tylko doprowadzić nas do całkowitej ruiny. Gorycz w jej głosie była tak wielka, że przerwał na chwilę. Zasępił się. - Czy umyślnie nie chcesz dostrzec, że to są dwie niepowią zane ze sobą sprawy? - Nie aż tak bardzo niepowiązane, skoro udało ci się osiągnąć dwa cele naraz... - Od momentu, kiedy przekroczyłaś próg mojego domu przerwał jej - twój ojciec zniknął z mojej świadomości. Żyłem i oddychałem t o b ą . Absorbowałaś moje myśli. Robiłem wszystko, żeby cię zdobyć. Ale wbiłem sobie do głowy, że aby coś takiego zrobić, muszę to potraktować jako jeden z elemen tów zemsty. Że nie mogę cię zdobyć w normalny sposób ani się z tobą ożenić, ponieważ twój ojciec jest moim wrogiem... - Nigdy nie był twoim wrogiem. - W owym czasie był. W mojej świadomości. Zgódź się przy najmniej z jednym - tak długo jak ktoś w coś wierzy, tak długo stanowi to dla n i e g o prawdę. Uważałem, że twój ojciec po nosi bezpośrednią odpowiedzialność za bankructwo mojego bra
rzałem tylko finansowo zrujnować twojego ojca. Nie szukałem surowszej zemsty. Miało być oko za oko. Mógł się z tego podźwignąć, urządzić na nowo. Albert nie żył, a w każdym razie tak sądziłem. Twój ojciec pozostał przy życiu. - Po co mi to mówisz, skoro to nie ma ze mną związku? Uwiodłeś mnie, nie zamierzając się ze mną ożenić. To m n i e d o t y c z y ! Przyznaj to wreszcie. - Przyznaję. Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, dlaczego uważałem, że nie mogę się z tobą ożenić, a także kiedy wszyst ko, poza pragnieniem poślubienia ciebie, przestało mieć dla mnie znaczenie. - Wiem, dlaczego teraz to nie ma znaczenia. Dowiedziałam się od ojca, że twój brat żyje, wbrew temu, co sądziłeś. On był tym motywem; teraz zaś nie masz żadnego. To jednak nie uspra wiedliwia tego, co stało się przedtem. - Powiedział ci o tym, ale nie powiedział ci, że już wcześniej, zanim jeszcze twój ojciec zjawił się w poranek Bożego Narodze nia, zdałem sobie z tego sprawę. Czyżbyś nie pamiętała, o czym rozmawialiśmy na chwilę przed jego powrotem? - Pamiętam, jak mówiłeś, iż nie możesz się ze mną ożenić z powodu mojego ojca. - A potem, Risso? W czasie naszej rozmowy zdałem sobie sprawę, że jesteś dla mnie wszystkim i że cała reszta się nie li czy. I to właśnie ci powiedziałem, postaraj się tylko sobie przy pomnieć. Jeżeli o mnie chodzi, wendeta dobiegła końca. Usiło wałem nawet powiedzieć twojemu ojcu, że nie stało się nic ta kiego, czego nie można by naprawić, ale ty przerwałaś nam, przedstawiając własną interpretację tego, co się stało. Skoro przyznawał się do tych wszystkich kłamstw, to dlacze go miałaby uwierzyć w to, co teraz jej mówi? Byłaby skończoną idiotką, gdyby jeszcze raz dała się nabrać... Czyż nie jest nią za tem, skoro w ogóle tu stoi i słucha tego wszystkiego? - Czy już się wyspowiadałeś? To chyba sztywny ton głosu Larissy sprawił, iż doszedł do wniosku, że nie przekonał jej ani trochę i że nic nie jest w stanie przebić się przez pancerz jej goryczy. Tak bardzo posmutniał, iż
ta i że pośrednio jest winny jego śmierci. Podczas gdy ja zamie142
143
łem. Jest taka zdumiewająca. - Twoje kłamstwa były zbyteczne. - Nie rozumiem. - Gdybym naprawdę chciała, mogłam w każdej chwili opu ścić twój dom. Nie zatrzymałyby mnie twoje kłamstwa. - Musiałaś myśleć o bracie, nie tylko o sobie. Nie odeszłabyś, nie mając grosza przy duszy. - Nie, oczywiście, że nie, ale w biurze ojca było jeszcze tro chę wartościowych przedmiotów, o których ci nigdy nie wspo mniałam - cenny obraz i sporo zabytkowych map, które mój oj ciec zamierzał sprzedać, ale nie zdążył, ponieważ musiał nagle wyjechać. Mapy poszłyby za niezłą cenę. - A tym obrazem jest Nimfa. Zrobiła wielkie oczy. - Skąd wiesz? Ogarnął go pusty śmiech. - Wyobraź sobie, że od wielu miesięcy poszukuję tego obra zu dla klienta, wiadomo zaś było, że znajduje się w posiadaniu pewnego właściciela statków, o nieznanym nazwisku. - Dlaczego właśnie ten obraz? - Widziałaś go?
Skrzywiła się. - Prawdę mówiąc, przypominam sobie, że kiedy ostatni raz odwiedziłam ojca w jego biurze i zajrzałam do pakamery, prze pędził mnie stamtąd, ponieważ nie chciał, żebym zobaczyła ten obraz. Powiedział coś o jego niestosowności dla niewinnych oczu, z czego wywnioskowałam, że to może być akt. - W rzeczy samej, ale raczej dość ryzykowny, jak wynika z tego, co mówią - odparł. - A mój klient prawdopodobnie za płaciłby za niego pół miliona funtów. Ponownie zrobiła wielkie oczy. - Czy jest niespełna rozumu? - Nie, jest wielkim ekscentrykiem i ma więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek zdąży je wydać. - Drwisz ze mnie. A biorąc pod uwagę okoliczności, uwa żam, że nieładnie postępujesz. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak mnie to zaskoczyło. Vincent westchnął. - Przysięgam, że nie drwię. Znasz go dość dobrze. To Jona than Hale, któremu tak bardzo zależało na położeniu ręki na tym obrazie, że zatrudnił mnie, abym go odnalazł. Teraz to mi się udało. Obraz należy do twojej rodziny. Jestem pewien, że Jona than skontaktuje się z wami natychmiast, gdy mu o tym powiem. - Dlaczego miałbyś mu o tym mówić, skoro ojciec może na tym tyle zyskać? Chyba zdajesz sobie z tego sprawę, nieprawda? - Jeśli zastanowisz się nad tym, co powiedziałem dzisiaj, przestaniesz dopatrywać się w motywach mojego działania wszystkiego, co najgorsze, otrzymasz odpowiedź na swoje pyta nie. Czy nigdy nie zrobiłaś niczego, czego byś później gorzko żałowała? - Poza spotkaniem ciebie? Zaczerwienił się, ale niezrażony kontynuował: - Czyż nie mówiłaś, jak bardzo pogardzałaś ojcem za to, że musiałaś się przeprowadzić do Londynu, i że później tego żało wałaś? - Porównujesz dziecinne dąsanie się z tym, co ty mi zrobi łeś? - zapytała z niedowierzaniem.
144
145
omal nie doprowadził jej do płaczu. Ale nie zamierzała ustąpić, nie zamierzała... - Nie, musisz jeszcze wiedzieć, że byłem tamtej nocy w two im pokoju i że pragnąłem cię do szaleństwa. Ta głupia opowiast ka o moim nocnym wędrowaniu była kłamstwem. Zamki zosta ły założone, ponieważ nie ufałem sobie, bałem się, że znowu mogę wejść do twojego pokoju bez pozwolenia. - A to, co mówiłeś o swojej przeszłości, by wzbudzić we mnie współczucie - przypomniała - też było kłamstwem? - Twoja zdolność współodczuwania jest czymś cudownym, Risso, i przyznaję, że jej nadużywałem. Ale nie musiałem wy myślać żałosnej przeszłości, by wzruszyć twoje serce. Wszystko, co powiedziałem o moim dzieciństwie, jest prawdą. Tylko że ni gdy nikomu o tym nie mówiłem, ponieważ nienawidzę litości. Uśmiechnął się gorzko. - Gdy tymczasem twojej litości pragną *
- Nie, próbuję jedynie zwrócić ci uwagę na fakt, że nikt z nas nie jest doskonały. Nie zawsze postępujemy tak, jak byśmy pragnęli; zbyt często działamy pod wpływem emocji, nad który mi powinniśmy umieć zapanować. Nie przywykłem, by rządziły mną emocje, Risso. Dobry Boże, jak idiota uważałem nawet, że nie mam żadnych, skoro upłynęło tak wiele lat i nic ich nie spro wokowało. A potem spotkałem ciebie i nagle, jednocześnie obu dziło się we mnie z b y t wiele emocji i uczuć. Złocisty żar znowu pojawił się w jego oczach. Ogarniała ją panika. Tak długo próbowała nie poddać się jego bliskości, albo przynajmniej sprawiać takie wrażenie, ale nie sądziła, by mogła jeszcze długo wytrwać, hipnotyzowana i pożerana na przemian przez te jego uwodzicielskie oczy. - Skończyłeś. Proszę więc, odejdź. - Risso, kocham cię. Jeżeli już nigdy nie uwierzysz w to, co powiedziałem, przynajmniej uwierz w to jedno. Zamiast tego odwróciła się, wbiegła po schodach, żeby jak najprędzej znaleźć się za zamkniętymi drzwiami, gdzie mogłaby się wypłakać w spokoju. Nie chciała, żeby tu przyszedł. Chcia ł a , żeby jej nie prześladowały jego ostatnie słowa, chociaż wie działa, że to jest tylko pobożne życzenie.
za pierwszym odruchem i zeszła z drogi - nawet gdyby później miała sobie wyrzucać tchórzostwo - nie dając mu okazji do tej rozmowy? W końcu pozbierałaby się jakoś bez tej jego wielkiej spowie dzi. Teraz dowiedziała się najgorszego, ale i najlepszego - gdy by mogła w to uwierzyć. I na tym polegał kłopot, w tym tkwiło źródło jej smutku. Nie mogła w to uwierzyć. Jak można zaufać ponownie, będąc tak bardzo okłamywa nym? Nikt jej dotąd nie okłamywał, nie przypuszczała nawet, że ją to kiedykolwiek spotka. A Vincent żądał od niej zbyt wiele żeby wybaczyła, zapomniała, zaakceptowała go takim, jaki jest, bez żadnych uprzedzeń. Ale jak ma to zrobić, skoro potrafił kła mać tak przekonująco i z taką wprawą, że nie była w stanie roz poznać, kiedy mówi prawdę, a kiedy nie? Oczywiście, każdy popełnia błędy i nie jest bez wad, ale nie każdy ma tak głęboko zakorzenione wady jak Vincent. Ktoś inny mógłby spojrzeć na to przez palce i wybaczyć, wychodząc z zało żenia, że tylko miłość się liczy, ale ona miała zbyt wiele wątpliwo ści, żeby być tym kimś innym. Tak, nadal go kocha. Dzisiejsza udręka jej serca niezbicie tego dowodzi. Ale gardziła wszystkim, co zrobił, i nigdy nie zdobędzie się na obojętność wobec tak f u n damentalnego faktu, w każdym razie nie na tyle, żeby mu wyba czyć.
Larissa nie zeszła tego wieczoru na kolację. Jej rodzina wraca ła następnego ranka do Londynu, więc żeby uniknąć kontaktu z ludźmi, posłużyła się pretekstem pakowania. Wolała nie obnosić się ze swoim okropnym nastrojem, pomyślała nawet z przekorą, że pozostając na górze, wyświadcza Applebeesom uprzejmość. Co za pech, że akurat musiała zejść na dół w momencie wpro wadzenia Vincenta do holu! Czy nie byłoby lepiej, gdyby poszła
Bała się położyć do łóżka, wiedząc, że tej nocy nie zaśnie. Ucieszyła się więc, gdy ojciec zapukał do drzwi, nawet gdyby sprawa, z jaką przyszedł, miała być dla niej trudna i nieprzyjem na. - Podobno lord Everett złożył ci dzisiaj wizytę - powiedział, siadając obok niej przed kominkiem, w którego tańczące płomie nie wpatrywała się bezmyślnie. - Gdybym przypuszczał, że mo że mnie śledzić aż tutaj, dopilnowałbym, żeby nigdy nie przekro czył progu tego domu. Zabroniłem mu widzenia się z tobą, co, jak widać, na niewiele się zdało. - Nie przejmuj się - odparła. - Wątpię, żeby jeszcze próbo wał się ze mną zobaczyć. - Nie przyjęłaś więc jego przeprosin?
146
147
Rozdział 26
maczenie. Nie udzielił żadnego, jedynie jeszcze raz wskazał gło wą na listy, które trzymała teraz w ręce. Przeczytała je, oba. By ły to listy Alberta Everetta do Vincenta. Musiała ponownie wrócić do pierwszego listu, żeby zrozumieć sens, a potem jesz cze raz. W końcu powiedziała: - Ten pierwszy rzeczywiście opisuje cię raczej jako szubraw ca, nieprawdaż? - Tak, z pozycji dziecka, obwieszczającego wrzaskiem, że stała mu się krzywda. W drugim liście sam Albert przyznaje, że jeszcze nie wydoroślał, przynajmniej nie do tego stopnia, żeby umieć ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. - Należałoby przypuszczać, że Vincent powinien był się tego wszystkiego spodziewać. - Przecież, jak mówiłaś, w rzeczywistości nie był za bardzo związany z bratem? - Bronisz go? - zapytała z niedowierzaniem. - Nie, po prostu próbuję spojrzeć na tę całą paskudną sprawę z jego punktu widzenia - a zakładając, że podobny zbieg oko liczności mógłby się zdarzyć w mojej własnej rodzinie, myślę, że zachowałbym się tak jak on. A nawet mógłbym się posunąć jeszcze dalej i wyzwać na pojedynek człowieka, który by dopro wadził do ruiny członka mojej rodziny, a w konsekwencji do je go śmierci.
- Wiedziałeś, że zamierza mnie przeprosić? - Wywnioskowałem, że się z tym nosi, tak. Twierdził, że cię kocha. Czy masz powód, aby w to wątpić, po dotychczasowym z nim doświadczeniu? - Tak... nie - poprawiła się, i zaraz dodała: - Sama już nie wiem. - Przepraszam cię, Risso. Wiem, że nie chcesz rozmawiać o tym, co się stało. Ale sądząc po twoim melancholijnym nastro ju, nabieram przekonania, że kochasz tego człowieka. - Kochałam. I już sama nie wiem, co teraz czuję. Uśmiechnął się łagodnie. - Bo też wcale nie jest łatwo dopuścić miłość lub wyrzec się jej w kilku prostych słowach. Masz, weź to i przeczytaj sobie powiedział, wręczając jej dwa listy. - Noszę je już od kilku dni. Nie chciałem ci ich pokazywać, żeby cię znowu nie zasmucać, ale może nie miałem racji, podejmując taką decyzję. - O czym ty mówisz? - O tych listach. Otrzymałem je wraz z własnością hipotecz ną naszego domu. Zobaczyłem je dopiero po jego wyjściu. Co wiesz o jego bracie? - Niewiele. Vincent rzadko o nim mówił. Napomknął o Al bercie, kiedy opowiadał o swoim dzieciństwie, które było roz paczliwie samotne - t w i e r d z i , że nie było to jedno z jego licznych kłamstw, którymi mnie raczył. - Nie wierzysz w to? - Szczerze mówiąc, sama już nie wiem, w co mam wierzyć, a w co nie. Jeśli chodzi o Alberta, nie byli sobie bliscy, z wyjąt kiem krótkiego okresu w młodości. Albert był ulubieńcem rodzi ców, rozumiesz. Wszędzie go ze sobą zabierali, podczas gdy Vincent nigdy nie uczestniczył w ich życiu. Wydaje mi się, że Vincent miał zwyczaj wyciągać Alberta z kłopotów, z braterskie go obowiązku, jak twierdził. Zauważ tylko, że wszystko, co mó wię, pochodzi wprost od Vincenta, notorycznego kłamcy. Udając, że nie słyszy goryczy w jej głosie, powiedział: - A zatem te listy powinny wiele wyjaśnić. Popatrzyła na ojca ze zdumieniem, czekając na dalsze wytłu-
- Ale zemsta nie ma sensu. Sam tak zawsze mówiłeś. I wpa jałeś nam to samo. - Zemsta, tak, zwłaszcza gdy nie dysponujesz odpowiednimi środkami, żeby ją wymierzyć. Ale gdy w grę wchodzi ofiara do prowadzona do takiego stanu, że popełnia samobójstwo, a temu, kto jest za to odpowiedzialny, wszystko uchodzi płazem, wtedy już trzeba próbować wymierzyć sprawiedliwość i ukarać wino wajcę. - Ty naprawdę go bronisz! George zachichotał. - Nie, ponieważ tak naprawdę nie znamy wszystkich faktów i nigdy ich nie poznamy. Nawet Albert przyznaje, że dużo pił
148
149
przez większą część czasu podczas tamtych wydarzeń, więc nie może dokładnie pamiętać, co było przyczyną, że tak nisko upadł. Lord Everett ponosi winę za wyciągnięcie takich, a nie innych wniosków. Ale w tamtej sytuacji, biorąc pod uwagę znane mu fakty, trudno było kwestionować ich słuszność. - Nie, gdyby się pofatygował i spróbował dowiedzieć, jakim jesteś człowiekiem - nalegała. - I że n i g d y nie popełniłbyś niczego tak karygodnego... Kolejny chichot. - Teraz już nie musisz się aż tak oburzać w moim imieniu, Risso. Było, minęło. A nasza sytuacja uległa nawet poprawie w związku z tym. Jedyną ofiarą jesteś ty, ale nawet i to można naprawić. - Wychodząc za niego? - żachnęła się. - W tej sprawie tylko ty możesz o tym zadecydować - odparł i ruszył w stronę drzwi. Ale zatrzymał się jeszcze i dodał: - Wie lokrotnie czytałem ten pierwszy list, a potem zabawiłem się w zgadywanie „co by było, gdyby". Proponuję, żebyś zrobiła to samo. Przeczytaj ten list i wyobraź sobie, że napisał go Thomas, już jako dorosły człowiek, oczywiście. Wyobraź sobie, że napi sał go do ciebie. A potem zapytaj siebie, jak byś postąpiła.
Rozdział 27 Vincent nawet dokładnie nie wiedział, jak to się stało, ale obecnie Jonathan Hale uważał go za swojego najlepszego przy jaciela. Jak na ironię Jon nie był daleki od prawdy. Vincent rze czywiście cenił sobie teraz jego towarzystwo. Początkowo s ą dził, że to wynika z potrzeby rozrywki, odwrócenia uwagi. Ale Jon traktował ich przyjaźń znacznie bardziej na luzie, był przy
warzystwo. Szybko się zorientował, że bez odwiedzin Jona i za bawnych z nim pogaduszek nie odstępowałoby go to jakże do tkliwe przygnębienienie, które, gdy był sam, prześladowało go od rana do wieczora. Porażka była dla niego czymś zupełnie nieznanym i obcym. Odnosił sukcesy prawie we wszystkim, co sobie zamierzył, z wyjątkiem tej jednej, najważniejszej sprawy, jedynej, która tak wiele dla niego znaczyła. Ile trzeba mieć w sobie buty, żeby s ą dzić, iż przekona Larissę i otrzyma od niej jeszcze jedną szansę, gdy tylko uda mu się z nią porozmawiać. To prawda, że jeszcze jej na nim zależy. Poznał to po oczach Larissy. Ale to nie wystar czyło. Czego się spodziewał? Złożenie wszystkiego, każdego kłamstwa i najmniejszego oszustwa, u jej stóp, na nowy począ tek, nie odniosło skutku. Miał nadzieję, że może tylko za wcześnie zaczął, że może po trzebny jest czas, by złagodzić jej rozgoryczenie. Ale jeżeli nie znajdzie w sercu miejsca na wybaczenie albo choćby na zrozu mienie powodu, dla którego zrobił to wszystko, wówczas nic nie pomoże. Jonathan natomiast skorzystał na krótkim wypadzie Vincenta do Portsmouth. Ascotowie nie oszukali go i nie wykorzystali in formacji, że gotów jest zapłacić niebotyczne pieniądze za Nimfę. George podał mu taką cenę, jaką, według niego, wart był obraz, i okazało się, że to znacznie mniejsza kwota niż wynagrodzenie, jakie Jon zapłacił Vincentowi za znalezienie obrazu. Rzeczywi ście Ascot okazał się uczciwym i honorowym człowiekiem, ta kim jakim go opisała Larissa. To sprawiło, że Vincent poczuł się jeszcze podlej. I jak tu dalej wieść życie, kiedy człowiek nie chce zerwać wszystkich więzów, które go z nim łączą? Jednym z takich więzów, których Vincent nie chciał zerwać, była świąteczna choinka w saloniku. Nie zamierzał jej usunąć. Niech tu sobie zgnije, nawet straci ostatnią igiełkę, ale nie usu nie jej z saloniku, dopóki Larissa nie przyjdzie po swoje zabaw ki i ozdoby. Jonathan miał rację - b y ł y dla niej cenne, a Vincent liczył
tym zabawny, i w rezultacie Vincent naprawdę polubił jego to750
151
na to, że może nie przyśle po nie kogoś, tylko sama przyjdzie. A gdyby to zrobiła, nie dostanie gotowego pudła, z którym bę dzie mogła natychmiast wyjść, tylko pobędzie tu trochę, osobi ście zdejmując ozdoby z drzewka. To była jego ostatnia nadzieja. Odrobina czasu z nią, sam na sam. Może jeszcze pamięta, ile było radości i śmiechu, gdy de korowali choinkę. Liczył na to, liczył też, że może powrócą inne wspomnienia związane z jego domem, które jej przypomną, jak cudowne może być ich życie, jeżeli da mu nową szansę. Wychodził z domu tylko w ostateczności. Wiedząc, że Larissa może wybrać taki moment, kiedy będzie pewna, że się z nim nie spotka, wydał ścisłe polecenie, żeby go natychmiast wezwa no, jeśli się pojawi, albo nie wpuszczano wcale, gdyby był nie obecny, co zmusiłoby ją do ponownego przyjścia, gdy on już bę dzie z powrotem w domu. I czekał na nią. Rzeczywiście przyszła, i to późnym rankiem, kiedy zwykle by wał w domu, a więc nie starała się go uniknąć. Zastał ją jeszcze w holu, gdzie poproszono, żeby zaczekała. Zdawała się zdener wowana. W istocie trudno to było dostrzec, a jednak poznał, że tak jest, po sposobie, w jaki ssała dolną wargę, co zresztą prze rwała, kiedy się pojawił, i zacisnęła mocno ręce, które trzymała przed sobą. Może to z powodu tego zdenerwowania, nie zaś z pragnienia jak najszybszego opuszczenia tego miejsca, od razu wyjaśniła cel swojej wizyty: - Przyszłam po nasze zabawki na choinkę. Nie mogłam tego wcześniej zrobić. - Rozumiem, że wolałaś mnie raczej nie widzieć. - Nie o to chodzi. Chciałam tylko, żebyś choć raz miał na święta normalną choinkę. My sobie poradziliśmy, spędzając resztę Bożego Narodzenia przy drzewku Applebeesów. A wie działam, że gdybym zdjęła stąd nasze zabawki, zostawiłbyś drzewko tak, jak jest, i pozbawił się tej przyjemności. - Dlaczego? - Nie rozumiem. - Dlaczego ci na tym zależało? - zapytał.
- Ponieważ to była twoja pierwsza choinka. - I co z tego? Obywałem się bez niej latami. Mogłoby tak być do końca życia. - W tym rzecz, że nie dbasz o to. I zasmucił mnie fakt, że tak ci na tym nie zależy. Uśmiechnął się łagodnie. - Risso, bożonarodzeniowa choinka jest niczym, jeżeli nie masz jej z kim dzielić. Sama tak powiedziałaś. Jest symbolem okresu, w którym ludzie dzielą się radością, prezentami. Chodź. Podzielmy się nią po raz ostatni. Ruszył do saloniku, nie czekając na nią; spodziewał się, że dołączy do niego. Był raczej dumny ze stanu jej drzewka, patrzył więc na nią uważnie, gdy weszła do pokoju i je zobaczyła. Była wyraźnie zaskoczona. Bardziej jednak liczył na uśmiech Larissy niż tylko na zdziwienie. - Wymieniłeś ją, kupiłeś nowe drzewko. Dlaczego? - To jest to samo drzewko - zapewniał ją. - Niańczyłem je osobiście, podlewając dwa razy dziennie. Postanowiło pożyć trochę dłużej. Zażartował, mówiąc, że drzewo miało coś do powiedzenia w tej sprawie, ale była zbyt sentymentalna, żeby nie zgodzić się z taką argumentacją, więc z uśmiechem, na który tak liczył, od parła: - I udało mu się, a w dodatku jak pięknie. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek rozbierała tak dobrze zachowaną choinkę. Jesteś pewien, że nie wstawiłeś tu nowej? - Czy zapomniałaś o moim zapewnieniu, że już nigdy cię nie okłamię? Zaczerwieniła się. Oto znowu stanęło pomiędzy nimi to wszystko, co zrobił, wszystko, czego żałował. I po co od razu poruszył tę sprawę? Chciał przecież, żeby się najpierw zrelakso wała, przypomniała sobie radość, jaką przeżyli w tym pokoju. - Czy zdajesz sobie sprawę, że to, co mówisz, nie jest żad nym zapewnieniem, skoro zapewnienie może równie dobrze okazać się kłamstwem? - Twoje powątpiewanie jest zrozumiałe i uzasadnione, Risso.
152
153
* Gretna Green - miasteczko na szkockiej granicy, dokąd niegdyś uciekały młode angielskie pary, by zawrzeć szybko małżeństwo (przyp. tłum.).
- I może postąpiłabym tak samo jak ty. Znieruchomiał, wstrzymał oddech. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że mi przebaczasz? - Chcę powiedzieć, że cię kocham i nie widzę możliwości, by to zmienić. Nie dał jej szansy na wycofanie się ani na próbę skorygowa nia tego, co przed chwilą powiedziała. Odwrócił ją, przygarnął blisko, pocałował bez pamięci. Jęk, jaki wydała, był odpowie dzią na jego pytanie i napełnił go taką ulgą, że zostało w nim jeszcze tylko miejsce na radość. Znowu była jego! I tym razem jej nie straci. - Przyszłaś tutaj z zamiarem wybaczenia mi? - zapytał. - Pomyślałam, że to jest możliwe. Jej szeroki, promienny uśmiech był zaraźliwy. Zrewanżował się jej takim samym, ściskając z całej mocy. - Ucieknij ze mną. - Nie, tym razem wszystko odbędzie się jak należy. Będziesz musiał odbyć rozmowę z moim ojcem. Jęknął. - Nie krył się ze swoim uczuciem do mnie. Nie lubi mnie. - Sprawdzisz, czy przypadkiem nie zmienił zdania - odpar ł a . - On wie, że cię kocham. On jeden uprzytomnił mi, że by łam dla ciebie zbyt surowa. Ale jeśli się mylę, w t e d y uciek niemy. - Mówisz poważnie? - zapytał zdumiony. Z czułością ujęła jego twarz w dłonie. - Pozwoliłam, żeby cierpienie zawładnęło moim sercem, ale jednak w głębi duszy wiedziałam, że jesteś tym mężczyzną, w którym jestem nadal zakochana. Przepraszam, że moje serce potrzebowało tak dużo czasu, zanim znowu wzięło górę... - Pss, teraz to nie ma znaczenia. Nic się nie liczy, poza tym, że jesteśmy znowu razem. Natychmiast porozmawiam z twoim ojcem. - Najpierw mi pomożesz rozebrać choinkę - powiedziała. Zaśmiał się. - Wiedziałem, że to drzewko znowu nas połączy.
154
155
Ale przecież wiesz, że większość tych kłamstw miała na celu za trzymanie ciebie tutaj. Tak bardzo cię pragnąłem, że byłem go tów postawić wszystko na jedną kartę, bylebyś tylko przyszła do mnie z własnej woli. Jest mi przykro i przepraszam za posądza nie twojego ojca o największe podłości. Pomyliłem się. Jestem daleki od doskonałości. Ale nie przeproszę za to, że cię pragną łem, że kochałem się z tobą, ani za to wszystko, co zrobiłem, że byś była moja, choćby to była tylko chwilka, ponieważ przepra szanie cię za t o byłoby kłamstwem. Choć po tak szczerym wyznaniu jej policzki zapłonęły jeszcze mocniej, nie odpowiedziała nic. Odsunęła się nawet od niego. Wolała patrzeć na drzewko niż na niego. Wyraz jej twarzy też nic mu nie mówił - czy poruszyło ją to wyznanie, czy może raczej wprawiło w zakłopotanie? Spróbował jeszcze raz. - Nigdy nie zamierzałem się żenić. Bo też nigdy nie byłem zakochany. Sądziłem, że jestem uodporniony na tego rodzaju uczucie. Udowodniłaś, że się myliłem. Żałuję, że nie dotarło to do mnie odrobinę wcześniej. Mogliśmy być zaręczeni przed po wrotem twojego ojca. Do licha, mógłbym cię nawet porwać do Gretna Green *, by na wszelki wypadek wziąć ślub jeszcze przed jego powrotem. Przerwał i czekał z nadzieją, ale ona wciąż tylko wpatrywała się w drzewko. Jego ostatnia szansa, którą ona utrącała swoim milczeniem. Oczywiście, to była jej odpowiedź. Miała dosta tecznie dużo czasu, żeby utwierdzić się w swoim postanowieniu. Nie posądzał jej jednak o obojętność. Stanął za nią, chciał położyć ręce na jej ramionach, ale po wstrzymał się w obawie, że ją spłoszy. - Risso, powiedz coś. - Przeczytałam listy twojego brata. - I?
- Aż wstyd je rozbierać, gdy jest jeszcze takie zielone. - Więc tego nie róbmy - zasugerował. - Ale może to należy do rytuału? - No cóż, to byłoby tak, jakbyśmy kazali Gwiazdce odpoczy wać do następnego roku. - Kto mówi o odpoczywaniu? Wolę raczej twoją koncepcję „wspólnego dzielenia". Uśmiechnęła się, sięgnęła po jego rękę i ją zatrzymała. - Do tego nie potrzeba nam drzewka. Podniósł jej dłoń do ust. - Tak, nie sądzę, żeby musiało nam być potrzebne.
Rozdział 28 - Och... och, no nie! Ten okrzyk nie oddawał w pełni stopnia zdumienia Larissy, świadczył raczej, że odebrało jej mowę, kiedy w końcu zauwa żyła duży obraz, wiszący na ścianie u wezgłowia łoża Vincenta. Pobrali się dzisiaj przed południem, z udziałem niewielkiej gromadki rodziny i przyjaciół. Wicehrabia Hale chciał wydać na ich cześć największe przyjęcie, jakie kiedykolwiek widziano w Londynie, ale Vincent twardo odmówił, wspominając coś o te atrach i o tym, co się działo, gdy w towarzystwie ujrzano Larissę, i że wolałby ją jeszcze trochę zachować dla siebie, przynaj mniej dopóki się nie oswoją ze stanem małżeńskim. Jonathan doskonale to zrozumiał, chociaż Larissa nie bardzo wiedziała, o co chodzi. W teatrze bawiła się świetnie, nie była jednak pewna, czy z równą przyjemnością weźmie udział w wielkiej londyńskiej fecie, była więc raczej zadowolona, gdy jej mąż odrzucił propozycję. Zgodnie z jej przewidywaniami George Ascot przyjął Vincen-
ta do rodziny z otwartymi ramionami. Przeciwnie niż jej brat. Będąc świadkiem udręki siostry, gdy się zakochała, i winiąc Vincenta za większość jej łez, Thomas przyjął pozycję „pocze kamy, zobaczymy". Vincent musi jeszcze udowodnić, że potrafi Larissę uczynić szczęśliwą. Była pewna, że nie będzie na to dłu go czekał, chociaż nie wyobrażała sobie większego szczęścia od tego, którego już doświadczała. - No nie - powiedziała jeszcze raz, rozśmieszając tym ra zem Vincenta, który wszedł do sypialni i stanął za nią tuż obok łóżka. Wpatrywała się w gołą, rozkosznie piękną młodą dziewoję, swawolącą z czterema satyrami na leśnej polanie. Tak, w najbar dziej oględny sposób, można by opisać Nimfę. Przedstawiona scena była bowiem znacznie bardziej szokująca, i każdy, nawet przy niewielkiej dozie wyobraźni, mógł sobie dopowiedzieć wszystko, cokolwiek jej lub jemu przychodziło do głowy. - Nasz ślubny prezent od Jonathana - wyjaśnił Vincent, za trzymując ręce na jej ramionach. - Chyba nie będziemy go musieli zatrzymać? Roześmiał się. - Nie, oczywiście, a poza tym został nam tylko pożyczony. Jon liczy na to, że go zwrócimy, chociaż nie wątpię, że miał po wód do zadowolenia, pozbywając się go na trochę. Zdawał się być lekko zdumiony, kiedy potwierdziło się specyficzne działa nie obrazu. - Opowiedział jej pokrótce historię Nimfy, kończąc ją następującym zdaniem: - W dniu, w którym sprowadził obraz do domu, po kupieniu go od twojego ojca, złożył wizyty aż czte rem swoim metresom, co, jak sądzę, było niezmiernie wyczerpu jącym doświadczeniem. Odwróciła się, spoglądając na niego wielkimi, zdumionymi oczami. - Ma aż tyle... zaprzyjaźnionych pań? Jego dłonie zaczęły pieścić jej kark. - Znacznie więcej, ale tamtego dnia udało mu się dotrzeć tyl ko do tych czterech. Żachnęła się lekko: 157
156
- I pomyśleć, że był zainteresowany małżeństwem ze mną; przynajmniej takie sprawiał wrażenie. - Och, to prawda. - Vincent uśmiechnął się szeroko. - On na prawdę chciał się z tobą ożenić. - Dotrzymując towarzystwa tylu innym kobietom? - niemal warknęła. - Proponując ci małżeństwo, chciał ci ofiarować więcej pie niędzy, niż byłabyś w stanie sobie wyobrazić. Nie ofiarowywał wierności. Postąpiłby zresztą uczciwie, tłumacząc ci, że urozma icenie jest kwintesencją życia. Decyzja należałaby do ciebie czy zgadzasz się, czy nie, na taki rodzaj małżeństwa. - Naprawdę uważał, że można mnie...? Słowo k u p i ć wy daje mi się tu najodpowiedniejsze. Vincent uśmiechnął się, jednocześnie zataczając kciukami kó łeczka na jej policzkach, następnie na płatkach uszu. - Miał taką nadzieję. Stałaś się jego najnowszym wyzwaniem i celem. Ale szybko się zorientował, że gdzie indziej ulokowałaś swoje uczucia - oczywiście mam na myśli siebie - i wycofał się z konkurencji, nie żywiąc urazy. A teraz, wyobraź sobie, odkąd uważa mnie za swojego najlepszego przyjaciela, jest nawet uszczęśliwiony, że wyszłaś za mnie, a nie za niego. - Że też przyjaciel mógł ci dać coś takiego! - zdziwiła się, ki wając głową w stronę obrazu. - To żart, najdroższa, tyle że w nie najlepszym guście, ponie waż nie ma nic wspólnego z miłością, a jedynie z seksem, ale on na pewno nie miał nic zdrożnego na myśli. A poza tym nie robi na mnie takiego wrażenia, jakie wywarł na nim. - Nie? - Niektórzy ludzie potrzebują wzrokowej podniety, i tak jest w przypadku tego obrazu. Na innych strona wizualna nie działa. Jedyną podnietą jest dotyk; bez tego nie mogą się obejść. A dla jeszcze innych najważniejsza jest podnieta uczuciowa: kiedy za angażowane jest serce. - Należysz do tej trzeciej kategorii? - Nie potrafię powiedzieć, czym się kierowałem przed pozna niem ciebie, ale wiem na pewno, czym się obecnie kieruję. Mi158
łość jest dla mnie czymś szczególnym. Ty jesteś moją jedyną podnietą. Nie była nieczuła na jego pieszczoty, ale jego słowa poruszy ły ją niewymownie. - Uważam, że nie obejdzie się dzisiaj bez przerobienia wszystkich trzech kategorii - powiedziała jednym tchem. Z tym że udzielam pierwszeństwa tym dwóm ostatnim. - Poradzę sobie bez pierwszej - odparł. Podszedł do wezgłowia łóżka, żeby odwrócić obraz do ściany. Nie spodziewali się, że po drugiej stronie namalowana jest iden tyczna scena, tyle że przedstawiona od tyłu. Oboje się roześmiali. - No nie, tego już za wiele - rzekła Larissa. - Nawet artysta musiał zdawać sobie sprawę, że nie wszyscy potrafią docenić je go dzieło. Musiało mu bardzo zależeć, żeby nie zostało ukryte przed światem, prawda? Wrócił, stanął przed nią i ujął jej twarz w obie ręce. Jego oczy miały złocisty blask, choć sam był w tej chwili wyjątkowo po ważny. - Tak bardzo cię kocham, że nawet nie potrafię tego wyrazić, Risso. Wniosłaś światło w to, co było mrokiem. Egzystowałem, ale nie żyłem. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Wypełniłaś pust kę w moim życiu, o której istnieniu nie wiedziałem. - Przestań, bo się rozpłaczę - powiedziała, a jej turkusowe oczy zrobiły się wilgotne. Uśmiechnął się łagodnie i znowu przytulił ją mocno do siebie. - Nie mam nic przeciwko twoim współczującym łzom. Uka zują, jak bardzo mnie kochasz. - Wolałabym ci to okazać w inny sposób. - Robisz to. Okazujesz mi to na tak wiele sposobów, że nigdy nie będę miał tego dosyć. To w i e l k i e s z c z ę ś c i e , że jesteś moją żoną, Risso. I obiecuję, że uczynię wszystko, abyś i ty była szczęśliwa do końca życia. Otarła łzy i uśmiechnęła się do niego promiennie: - Już teraz mnie uszczęśliwiasz.