Rozdział 1
Anglia, 1176 Sir Guibert Fitzalan, wsparty o gruby pień drzewa, przyglądał się dwóm służącym uprzątającym po...
15 downloads
247 Views
1MB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
Rozdział 1
Anglia, 1176 Sir Guibert Fitzalan, wsparty o gruby pień drzewa, przyglądał się dwóm służącym uprzątającym pozostałości po posiłku. Dość przystojny, był człowiekiem skromnym, a kobiety, nawet sługi jego pani, onieśmielały go. Wilda, młodsza z dwu służących, pochwyciła jego wzrok. Śmiałe spojrzenie dziewczyny zmusiło Guiberta do szybkiego odwrócenia oczu, a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Wiosna była w pełnym rozkwicie i nie tylko Wilda posyłała zalotne spojrzenia sir Guibertowi, ale też nie był on jedynym mężczyzną, na którego tak patrzyła. Ta urodziwa dziewczyna miała niewielki nosek, rumiane policzki, włosy koloru dojrzałych kasztanów i ponętne ciało. Jednakże Guibert okazał się zatwardziałym kawalerem, a poza tym Wilda nie pasowała do mężczyzny, który miał już za sobą czterdzieści pięć przeżytych lat. Była rówieśnicą lady Leonie, której oboje służyli, a ich pani skończyła lat dziewiętnaście. Sir Guibert traktował Leonie z Montwyn jak własną córkę. Kiedy zauważył, że opuszcza łąkę, na której zaczęła wiosenne zbieranie ziół, i znika w lesie, wysłał za nią czterech zbrojnych. Dla jej ochrony wziął dziesięciu ludzi. Żołnierze wprawdzie nie narzekali, ale nie było to ich ulubione zajęcie. Leonie bowiem często prosiła ich o zrywanie wskazanych przez siebie roślin. Czy zbieranie ziół to zadanie dla mężczyzny?
Dawniej do ochrony lady Leonie wystarczyło trzech strażników, ale od niedawna Crewel przejął nowy właściciel. Właśnie do jego lasu weszła Leonie w poszukiwaniu roślin. Obecny pan wszystkich ziem Kempston stanowił dla sir Guiberta przedmiot głębokiej troski. Guibert nigdy nie lubił poprzedniego właściciela Kempston, sir Edmonda Montignyego, ale stary baron przynajmniej nie sprawiał kłopotów. Nowy lord Kempston wciąż uskarżał się na poddanych z Pershwick, i to od pierwszego dnia po objęciu Crewel. Skargi były, niestety, uzasadnione, a co gorsza, lady Leonie czuła się osobiście odpowiedzialna za ten stan rzeczy. - Pozwól, że się tym zajmę, sir Guibercie - poprosiła, gdy po raz pierwszy usłyszała o skargach. - Obawiam się, że poddani wierzą, iż wyrządzając szkody w Crewel, oddają mi przysługę. Byłam w wiosce tego dnia, kiedy Alain Montigny przybył, aby mnie powidomić, jakie nieszczęście spadło na niego i na jego ojca - wyjaśniła. Zbyt wielu poddanych widziało, jak bardzo się tym zmartwiłam. Obawiam się też, że słyszeli, jak życzyłam rządzącemu teraz w Crewel Czarnemu Wilkowi, żeby zachorował na ospę. Guibert nie potrafił uwierzyć, że Leonie jest zdolna do przeklinania kogokolwiek. Nie ona. Była za dobra, za delikatna, chętna do udzielania pomocy chorym i łagodzenia ich cierpień. Zdaniem sir Guiberta nie mogła źle postąpić. Chuchał na nią i ją rozpieszczał. No bo jeśli nie on, to kto? - zapytywał siebie. Na pewno nie jej ojciec, który przed sześciu laty, po śmierci żony, odesłał Leonie do kasztelu Pershwick wraz z ciotką Beatrix, ponieważ nie mógł znieść widoku kogoś, kto przypominał mu zmarłą. Guibert nie potrafił zrozumieć takiego postępowa-
nia, ale nie znał zbyt dobrze sir Williama z Montwyn, mimo że zamieszkał w jego siedzibie po ślubie pani Elżbiety z sir Williamem. Należał do jej posagu. Pani Elżbieta była piątym, najmłodszym dzieckiem hrabiego i pozwolono jej wyjść za mąż z miłości. Sir William nie dorównywał żonie stanem, ale kochał ją bardzo, być może za bardzo. Jej śmierć tak go przybiła, że nie mógł znieść obecności jedynego dziecka. Leonie - jak matka - była drobna i smukła, obdarzona niezwykłymi, srebrzystoblond włosami i jasnoszarymi oczami. Słowo ''piękność" nie wystarczało, aby ją opisać. Westchnął, myśląc o obu kobietach, matce i córce, z których jedna odeszła, a druga była mu równie droga jak niegdyś tamta. Nagle przyjemne rozważania zakłócił dochodzący z lasu wojenny okrzyk. Guibert przez moment zastygł w bezruchu, po czym z wyciągniętym mieczem pognał w stronę lasu. Czterej żołnierze, którzy stali nieopodal przy koniach, podążyli za nim. Wszyscy mieli nadzieje, że strażnicy zostali przy Leonie. Leonie z Montwyn zapuściła się już głęboko w las, gdy wtem poraził ją nieludzki krzyk. Jak zwykle udało jej się oddalić od czterech opiekunów. Teraz wyobraziła sobie, że w pobliżu skrada się wielka, straszliwa bestia. Mimo to wrodzona, choć nieprzystająca damie ciekawość sprawiła, że, zamiast wracać do swoich żołnierzy, ruszyła w kierunku, skąd dobiegał ryk. Poczuła dym i zaczęła biec. Przedzierała się przez zarośla, aż dotarła do jego źródła. Płonęła chata drwala. On sam stał w pobliżu, patrząc na dopalające się szczątki domu. Pięciu konnych i piętnastu pieszych żołnierzy w milczeniu przyglądało się zrujnowanej chacie. Rycerz w zbroi krążył na wielkim rumaku między chatą a żołnierzami. Kiedy wybuchnął przekleń-
stwami, Leonie zrozumiała, kto wydał ten pierwszy, straszliwy krzyk. Poznała rycerza. Na powrót skryła się w gąszczu, dziękując losowi za ciemnozieloną pelerynę. Gdy nadbiegli ludzie Leonie, jej obecność mogła zostać wykryta. Odwróciła się do nich, uciszyła gestem i nakazała wycofanie się stamtąd. Podeszła do nich spokojnie. Otoczyli ją i ruszyli w kierunku jej włości. Sir Guibert wraz z resztą żołnierzy dołączył do nich w chwilę później. - Nie ma niebezpieczeństwa - zapewniła sir Guiberta. Powinniśmy jednak opuścić to miejsce. Lord Kempston odkrył spaloną chatę drwala i nie jest zbyt zadowolony. - Widziałaś go? - Owszem. Szalał z wściekłości. Sir Guibert mruknął coś pod nosem i pośpieszył za Leonie. Nie byłoby dobrze, gdyby zobaczono ją w pobliżu spalonej chaty w otoczeniu żołnierzy. Jak by to wytłumaczyła? Później, kiedy już będzie bezpiecznie, słudzy wrócą do lasu po zioła. Tymczasem lady Leonie i zbrojni muszą zniknąć ze sceny. Sir Guibert podsadził Leonie na konia. - Skąd wiesz, że widziałaś Czarnego Wilka? - Nosił znak srebrnego wilka na czarnym polu. Leonie nie przyznała się sir Guibertowi, że już kiedyś widziała tego człowieka. Nie mogła, ponieważ wtedy opuściła kasztel w przebraniu i bez niczyjej wiedzy. Chciała obejrzeć turniej w Crewel. Później żałowała swojego postępku. - Prawdopodobnie to był on, chociaż jego ludzie również noszą te barwy - zgodził się sir Guibert, przy-
pominając sobie okropny krzyk. - Widziałaś, jak wygląda? - Nie - z trudem ukryła rozczarowanie. - Miał na głowie szyszak. Ale był wielki, więc nie mogłam się mylić. - Może tym razem, zamiast przysyłać sługę, przybędzie osobiście i kłopoty wreszcie się skończą. - Albo sprowadzi tu swoją armię. - Nie ma na to dowodów, pani. Tylko słowa sługi. Lepiej jednak będzie, gdy znajdziesz się bezpieczna w warowni, a ja pojadę z innymi strzec wioski. Leonie wróciła do domu z czterema żołnierzami i dwiema służącymi. Zrozumiała, że nie dość stanowczo nakazała swoim ludziom, aby nie wyrządzali szkód w Crewel. Prawdę mówiąc, nie miała do tego serca, ponieważ cieszyła się w głębi ducha, że nowego pana na Kempston nękają drobne kłopoty. Przyszło jej do głowy, że mogłaby złagodzić sytuację swoich poddanych, oferując im w najbliższe święto rozrywki w Pershwick. Niepokój co do zamiarów Czarnego Wilka sprawił, że postanowiła nie zwoływać poddanych do warowni. Nie, lepiej uważnie przyglądać się poczynaniom sąsiada i nie stwarzać poddanym okazji do gromadzenia się w miejscu, gdzie można wypić. Jeszcze by zaplanowali coś, co z łatwością można by z nią powiązać. Nie. Jeśli jej poddani zamierzają spiskować przeciwko Czarnemu Wilkowi, niech czynią to z dala od kasztelu. Wiedziała, co trzeba zrobić. Musi raz jeszcze przemówić do poddanych, tym razem stanowczo. Kiedy jednak pomyślała o drogim Alainie, wygnanym ze swego domu, o biednym sir Edmondzie, który umarł, żeby król Henryk mógł okazać łaskę jednemu ze swych najemników, obdarowując go pięknymi dobra-
mi, stwierdziła, że wcale nie pragnie zachowania pokoju z Czarnym Wilkiem.
Rozdział 2 Leonie podała mydło służebnej i pochyliła się, żeby Wilda umyła jej plecy. Wskazała machnięciem reki, że nie chce, aby ją opłukiwano, i ułożyła się wygodniej w wielkiej wannie, by napawać się kojącym działaniem pachnącej ziołami wody, póki była dość gorąca. Na palenisku płonął ogień, łagodząc nieco chłód komnaty. Za oknami zapadł ciepły wiosenny zmierzch, ale w kamiennych murach kasztelu Pershwick panował ziąb, któremu, jak się zdaje, nie można było zaradzić. Sufit komnatki otwierał się na wielką salę, co sprawiało, że pośrodku hulały przeciągi. Pershwick to stara warownia, którą zbudowano, nie myśląc o wygodzie mieszkańców czy gości. Główna sala była obszerna, ale nie zmieniono w niej nic od czasów budowy przed stu laty. Komnatę Leonie oddzielono od części podwyższonej drewnianymi balami. Mieszkała tu ze swoją ciotką Beatrix. Drewniane deski dzieliły pomieszczenie na dwie części, aby każda z dam miała odrobinę prywatności. Nie przewidziano komnat przeznaczonych specjalnie dla kobiet, jak to bywało w nowych zamkach. Służba spała w głównej sali, a żołnierze w sieni, gdzie spał również sir Guibert. Pershwick, choć niezbyt wygodne, było dla Leonie domem przez ostatnie sześć lat. Od przyjazdu ani razu nie wróciła do Montwyn, miejsca swych narodzin. Nie widywała się z ojcem. Zamek Montwyn znajdował się zaledwie o pięć mil. Mieszkał tam jej ojciec, sir Wil-
liam, wraz z nową żoną, lady Judytą, którą poślubił w rok po śmierci matki Leonie. Leonie już nie potrafiła dobrze myśleć o swoim ojcu, ale nikt jej o to nie obwiniał. Miała szczęśliwe dzieciństwo, dwoje kochających rodziców, i nagle straciła ich oboje. Ten okrutny cios losu był całkowicie niezasłużony. Kiedyś całym sercem kochała ojca. Teraz prawie nic do niego nie czuła. Czasem go przeklinała. Zwłaszcza wtedy, gdy przysyłał swoich ludzi, aby splądrowali jej spiżarnie dla jego własnych, niezaspokojonych potrzeb. Chodziło nie tylko o Pershwick, ale o Rethel i Marhill, które również należały do Leonie. Nigdy nie przesłał listu córce, ale korzystał z owoców jej ciężkiej pracy, zabierając zbiory i czynsze. W ostatnich kilku latach nie udawało mu się to tak jak przedtem. Leonie nauczyła się bowiem przechytrzać ojcowe sługi i kiedy pojawiał się ktoś z Montwyn z gotową listą, spichrze były prawie puste, a zapasy ukryte w najmniej prawdopodobnych miejscach. Leonie chowała również korzenie i tkaniny nabywane u kupców w Rethel. ponieważ czasem przybywała także lady Judyta, a ona uważała, że może zabrać z Pershwick wszystko, co jej wpadnie w ręce. Podstępy Leonie niekiedy obracały się przeciwko nie] samej, ponieważ bywało, że zapominała, gdzie ukryła zapasy. Ale to jej nie zniechęciło. Zamiast kajać się przed księdzem z Pershwick i prosić go o pomoc przekonała ojca Benneta, żeby nauczył ją czytać i pisać. Dzięki temu mogła notować drogę do labiryntu kryjówek. Teraz jej sługom nie groził głód, a jej samej nigdy niczego nie zabrakło. Nie zawdzięczała tego swojemu ojcu. Leonie wstała, aby Wilda mogła ją opłukać i okryć
ciepłą nocną szatą. Nie zamierzała tego wieczora opuszczać swojej komnaty. Ciotka Beatrix siedziała przy ogniu i haftowała, jak zwykle pogrążona w rozmyślaniach. Była najstarszą z sióstr Elżbiety, owdowiała przed wielu laty. Straciła dobra, które wniosła w posagu, na rzecz krewnych męża i nie wyszła powtórnie za mąż. Twierdziła, że tak jest lepiej. Do śmierci Elżbiety mieszkała u brata, hrabiego Shefford. Niedługo potem, gdy Leonie znalazła się w domu wasala, Guiberta Fitzalana, Beatrix uznała, że jej obowiązkiem jest opiekować się siostrzenicą. Właściwie to Leonie opiekowała się ciotką, ponieważ Beatrix była bardzo nieśmiała. Nawet to odosobnienie w Perswick nie przydało jej odwagi. Urodziła się jako najstarsza z córek zmarłego hrabiego Shefford i pamiętała go z czasów burzliwej młodości, natomiast we wspomnieniach najmłodszej Elżbiety pozostał jedynie łagodnym i cierpliwym ojcem. Leonie nie znała obecnego hrabiego, którego ziemie leżały na północy, daleko od środkowej części kraju. Kiedy osiągnęła wiek odpowiedni do małżeństwa i zaczęła przemyśliwać o mężu, postanowiła skontaktować się z wujem. Wówczas ciotka Beatrix wyjaśniła jej łagodnie, że hrabia, mając ośmioro rodzeństwa, wielu siostrzeńców i siostrzenic, a także sześcioro własnych dzieci oraz wnuki, nie zechce zajmować się zamążpójściem córki jednej z sióstr, w dodatku tej, która nie wyszła odpowiednio za mąż, a ponadto już nie żyła. Leonie, wówczas piętnastoletnia, zaniepokoiła się, że przebywając na tym odludziu, nigdy nie wyjdzie za mąż. Wkrótce jednak duma wzięła górę. Duma nie pozwoliła jej prosić o pomoc krewnych, którzy ani jej nie znali, ani nie interesowali się jej losem.
W końcu doszła do wniosku, że być może będzie jej lepiej bez męża. Nie groziło jej wysłanie do klasztoru. Była panią własnego kasztelu, odpowiadała tylko przed ojcem, który nie odzywał się do niej i najprawdopodobniej córka w ogóle go nie obchodziła. To szczególne, ale i godne zazdrości położenie -powiedziała sobie, tłumiąc pierwszą tęsknotę za miłością. W większości panny młode nie znały swoich mężów przed zaślubinami. Często stawały się własnością człowieka starego, okrutnego lub obojętnego. Tylko chłopi pobierali się z miłości. Leonie zaczęła wierzyć, że ma szczęście. Pragnęła tylko wyrwać się ze swojej samotni, i dlatego zawędrowała na turniej aż do Crewel. Nigdy przedtem nie widziała turnieju i nie potrafiła oprzeć się pokusie. Król Henryk zakazał turniejów poza nielicznymi, które organizowano w szczególnych okolicznościach i za jego przyzwoleniem. W przeszłości zbyt wiele turniejów kończyło się krwawą bitwą. We Francji zaś turnieje mogły odbywać się w dowolnym czasie i miejscu. Wielu rycerzy wzbogaciło się, jeżdżąc z jednego na drugi. W Anglii działo się inaczej. Początkowo turniej w Crewel był ekscytujący. Czarny Wilk wjechał w szranki w pełnej zbroi, otaczało go sześciu wysokich, potężnie zbudowanych rycerzy. Wszyscy nosili jego barwy - czerń i srebro. Siedmiu przeciwników również przywdziało zbroje. Leonie rozpoznała kilka proporców dawnych wasali sir Edmonda Montigny'ego. Czarny Wilk stał się ich nowym suwerenem. Nie zadała sobie pytania, dlaczego obecny lord Kempston wyzywa do walki nowych wasali. Było wie-
le możliwych wyjaśnień, ale żadne z nich jej nie interesowało. Cała. swą uwagę skupiła na Czarnym Wilku i damie, która pośpieszyła w szranki, aby ofiarować mu swój znak. Obdarowany wziął ją w ramiona i zastygli w namiętnym pocałunku. Czyżby to jego żona? Tłum przywitał pocałunek wesołymi okrzykami, po czym rozpoczęła się zażarta walka, w której nikt nikogo nie oszczędzał. Potyczki w szrankach odbywały się wedle ściśle określonych zasad, co odróżniało turniej od prawdziwej bitwy, ale tego ranka o nich zapomniano. Było oczywiste, że wszystkich siedmiu przeciwników zamierza wysadzić z siodła Czarnego Wilka. Udało im się to bez trudu i tylko szybkie działanie rycerzy Wilka uchroniło go przed porażką. Musiał nawet wezwać ich, aby poniechali pościgu, gdy przeciwnicy umykali z pola. Wszystko skończyło się zbyt szybko. Rozczarowana Leonie musiała wrócić do domu. Satysfakcje sprawiła jej świadomość, że niektórzy z nowych wasali Czarnego Wilka byli wyraźnie nastawieni niechętnie do nowego suwerena. Dlaczego? Nie domyślała się nawet, co też mógł był uczynić. Wiedziała tylko, że objęcie w posiadanie Kempston nie przyszło mu łatwo. Leonie odesłała Wildę i usiadła obok ciotki przy ogniu. Zapatrzyła się w płomienie. Przypomniała sobie spaloną chatę w lesie. Zaczęła się zastanawiać, jakie nowe kłopoty przyniesie przyszłość. - Niepokoi cię nasz nowy sąsiad? Leonie ze zdumieniem spojrzała na Beatrix. Nie chciała, by ciotka się tym martwiła. - A jest czym się niepokoić? - Moje dziecko, nie musisz ukrywać przede mną
swoich zmartwień. Sądzisz, że nie zdaję sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół mnie? Leonie właśnie tak uważała. - To nie ma żadnego znaczenia, ciociu. - Zatem nie przyjedzie tutaj gburowaty młody rycerz, żeby wygłosić gniewną przemowę? Leonie wzruszyła ramionami. - To są tylko słowa. Mężczyźni lubią wybuchać i warczeć. - Czyż o tym nie wiem? Roześmiały się obie, ponieważ Beatrix wiedziała o wiele więcej o mężczyznach niż Leonie, żyjąca na tym odludziu od trzynastego roku życia. - Sądziłam, że dzisiaj ktoś się zjawi, ale nikt nie przybył. Może nie winią nas za dzisiejsze kłopoty zastanawiała się Leonie. Beatrix się zamyśliła. - Sądzisz, że Czarny Wilk może mieć tym razem inne plany? - Bardzo możliwe. To cud, że jeszcze nie spalił naszej wioski. - Nie ośmieli się! - zawołała Leonie. - Nie ma dowodu, że to moi poddani sprawiają mu kłopoty. Słyszał oskarżenia tylko od swoich ludzi. - Tak, ale większości mężczyzn wystarczy podejrzenie odparła Beatrix z westchnieniem. Gniew Leonie natychmiast osłabł. - Wiem. Jutro pójdę do wioski i spowoduje, żeby od tej pory nikt bez ważnej przyczyny nie opuszczał dóbr Pershwick. Nie będzie więcej kłopotów. Musimy tego dopilnować.
Rozdział 3 Rolf d'Ambert cisnął hełm w poprzek wielkiej sieni, gdy tylko do niej wszedł. Giermek, niedawno przybyły od króla Henryka, pośpieszył, by podnieść hełm z ziemi. Przed ponownym włożeniem będzie go musiał obejrzeć płatnerz, ale Rolf o tym nie myślał. Miał ochotę miażdżyć przedmioty znajdujące się pod ręką. Po drugiej stronie sali stał przy palenisku Thorpe de la Mare. Ukrył rozbawienie wywołane atakiem złości młodego pana. Rolf bardziej przypominał mu chłopca, którym był kiedyś, niż mężczyznę, którym się stał. Thorpe widział wiele podobnych ataków w czasach, gdy służył ojcu Rolfa. Ojciec nie żył od dziewięciu lat. Starszy brat Rolfa odziedziczył tytuł i większość ziem w Gaskonii. Posiadłość przyznana młodszemu była niewielka, ale chciwy brat zapragnął także i jej, i wygnał Rolfa z jego własnego domu. Thorpe wyjechał razem z nim. Opuścił wygodne stanowisko, ponieważ wolał podążyć za młodym księciem niż służyć jego bratu. Spędzone wspólnie lata były dla obu pomyślne. Walczyli jako żołnierze zaciężni, zdobywali bogactwa na turniejach. Rolf skończył dwadzieścia dziewięć lat, a Thorpe czterdzieści siedem, a mimo to nigdy nie żałował, że pozwolił młodemu człowiekowi pokierować swoim losem. Inni czuli to samo. Rolf zebrał drużynę dziewięciu rycerzy i prawie dwustu pieszych. Teraz, gdy wreszcie osiadł, wszyscy postanowili z nim zostać. Czy Rolf rzeczywiście postanowił tu osiąść? Thorpe wiedział, co Rolf myśli o hojności Henryka. Dobra przysparzały mu więcej zmartwień, niż przewidywał. Od wielu lat nie zaznał tylu przeciwieństw. Jeszcze trochę, a Rolf będzie gotów porzucić wszystko i wró-
cić do Francji. Przyznanie włości było tylko zaszczytem, ponieważ nie dawały one żadnych zysków, za to opróżniały sakiewkę. - Słyszałeś, Thorpe? - Służba o niczym innym nie mówi od chwili, gdy drwal przeniósł się na noc do warowni - odpowiedział Thorpe, kiedy Rolf opadł całym ciężarem na ławę. - Do pioruna! Rolf uderzył pięścią w mały stolik, rozbijając go pośrodku. Thorpe nie zmienił wyrazu twarzy. - Mam już dość! - zawołał Rolf. - Zmącono studnię, rozproszono w lesie stado bydła, ukradziono kilkoro zwierząt, i to już trzeci pożar. Jak długo potrwa odbudowa chaty? - Dwa dni, jeśli paru ludzi będzie szybko pracować. - Pola będą zaniedbane. Jak mam prowadzić wojnę, jeśli cały czas atakują mnie z flanki? Czy mam opuścić Crewel i po powrocie nic nie zastać? Bez poddanych na jałowych polach? Thorpe wiedział, że nie należy mu odpowiadać. - Chcesz, abym ponownie wysłał ludzi do Pershwick? - zapytał ostrożnie. - Czy ukarzesz chłopów? Rolf pokręcił głową. - Chłop nie działałby samowolnie. Nie, chłopi wypełniają jedynie polecenia. Chcę tego, kto je wydaje. - Zatem będziesz musiał poszukać gdzie indziej, a nie w Pershwick, ponieważ spotkałem sir Guiberta Fitzalana. Przysięgam, że gdy usłyszał, z czym przybywam, jego zdumienie było zbyt wielkie, by udawał. Nie jest człowiekiem, który by się dopuścił niegodziwości. - A jednak istnieje ktoś, kto skłania chłopów do wyrządzania mi szkody.
- Zgadzam się, ale nie możesz zająć kasztelu. Pershwick należy do Montwyn, a sir William z Montwyn posiada wiele warowni. Jeśli mu zagrozisz, wezwie więcej ludzi do walki, niż my możemy zebrać. - Nie przegrałbym - odrzekł Rolf ponuro. - Ale straciłbyś swoja, przewagę tutaj. Zobacz, ile czasu zajęło ci zdobycie dwóch kaszteli z siedmiu należących do Kempston. - Trzech. Thorpe uniósł brwi ze zdziwienia. - Trzech? Jak to? - Chyba muszę podziękować Pershwick, ponieważ kiedy dziś dotarłem do Kenii, byłem tak rozwścieczony, że kazałem zburzyć mury. I to był koniec oblężenia. - A Kenil nie nadaje się do zamieszkania, dopóki nie odbuduje się murów? - To było oczywiste. - Ja... cóż, tak... Thorpe nic więcej nie powiedział. Pamiętał, że Rolf tylko w ostateczności zamierzał użyć katapult przy zdobywaniu siedmiu kaszteli. Było to częścią śmiałego planu, wymyślonego po turnieju, który nie pomógł przekonać zbuntowanych wasali, aby się poddali. Turniej urządzono ze względu na nich. Dano im szansę spotkania nowego suwerena i ocenienia jego zdolności. Zamiast jednak oceniać jego umiejętności próbowali go zabić. Rolf znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Do niego należało osiem kaszteli, z których siedem nie otwierało przed nim bram. Prowadzenie wojny przeciw swojej własności nigdy nie przynosi zysków, a jeszcze mniej korzystne jest jej niszczenie. Rolf zaciągnął pięciuset żołnierzy z armii króla Henryka. Warownie Harwick i Axeford ustaliły warunki poddania się bez wyrządzania szkód, gdy
tylko wojsko Rolfa stanęło u ich bram. Potem armia przeniosła się pod Kenii i po półtoramiesięcznym oblężeniu Kenii wzięto. Rolf siedział ponury, a Thorpe zastanawiał się przez chwilę, dlaczego lady Amelia nie zeszła na dół. Prawdopodobnie usłyszała podniesiony głos Rolfa i postanowiła się schować. Kochanka Rolfa nie znała go jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie skierowałby swego gniewu przeciw niej. - Sam chyba rozumiesz, że teraz nie jest najlepsza pora, aby atakować na wschodzie - rzekł niepewnie Thorpe. Najpierw trzeba posprzątać we własnym domu, zanim spojrzysz na cudzy. - Wiem - odparł Rolf niecierpliwie. - Ale powiedz mi, co mam zrobić. Zaproponowałem, że kupię Pershwick, ale sir William odpisał, że nie może go sprzedać, ponieważ należy do ziem posagowych jego córki, zostawionych jej przez matkę. Co za uprzejmość! Córka jest pod jego kuratelą. Mógłby zmusić ją do sprzedaży i oddać jej inne ziemie. - Być może ostatnia wola matki została spisana w ten sposób, że nie może tak postąpić. Rolf zmarszczył brwi. - Zapowiadam ci, Thorpe, nie zniosę następnej obrazy. - Możesz ożenić się z córką. Dostaniesz kasztel, nie płacąc za niego. Oczy Rolfa, czarne od chwili, gdy wszedł do sali, powoli wracały do zwykłej, ciemnobrązowej barwy. Thorpe zakrztusił się winem. - Tylko żartowałem! - Wiem - odparł Rolf zamyślony, zbyt zamyślony, żeby Thorpe'owi to się podobało. - Rolf, na miłość boską, nie bierz sobie tego pomy-
słu do serca. Nikt się nie żeni tylko po to, by zapanować nad kilkoma chłopami. Jeśli już musisz, pojedź tam i strąć parę łbów. Niech się przestraszą. - Ja tak nie postępuję. Oprócz winnych ucierpią, niewinni. Gdybym mógł złapać winnego, ukarałbym go dla przykładu, ale zanim tam dotrę, winni już dawno uciekną. - Ludzie żenią się z różnych powodów, ale chęć dania nauczki poddanym sąsiada nie jest dobrym pomysłem. - Nie, ale jest nim możliwość zyskania pokoju tam, gdzie jest potrzebny - zareplikował Rolf. - Rolf! - Wiesz coś o córce sir Williama? Thorpe westchnął ze znużeniem. - Skąd mam wiedzieć? Przybyłem do Anglii razem z tobą. Rolf odwrócił się w stronę swoich ludzi, siedzących w przeciwnym końcu sali. Trzech rycerzy wróciło wraz z nim spod Kenii, podobnie jak mała grupka pieszych. Dwóch pochodziło z Bretanii, ale sir Everard urodził się na południu Anglii. - Znasz mojego sąsiada, sir Williama z Montwyn, Everardzie? Everard podszedł bliżej. - Tak, mój panie. Dawniej często bywał na dworze, tak jak ja, nim doszedłem do wieku męskiego. - Ma dużo dzieci? - Nie mogę powiedzieć, ile ma ich teraz, ale kiedy był ostatni raz na dworze, miał tylko jedną córkę. Było to przed pięciu, może sześciu laty, zanim umarła jego żona. O ile wiem, ma teraz młodą żonę, ale nie słyszałem o dzieciach z tego związku. – Znasz jego córkę?
- Widziałem ją raz z matką, lady Elżbietą. Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy, jak taka piękna dama może mieć takie brzydkie dziecko. - No proszę! - wtrącił Thorpe. - Czy teraz porzucisz ten głupi pomysł, Rolfie? Rolf nie słuchał starego przyjaciela. - Brzydkie? Jak to? - Miała wielkie czerwone plamy na każdym odsłoniętym kawałku skóry. Ogromna szkoda, ponieważ rysy twarzy zdradzały piękność jak u jej matki. - Co możesz mi jeszcze o niej powiedzieć? - Widziałem ją tylko raz, a wtedy schowała się za suknię matki. - Jak miała na imię? Sir Everard zmarszczył brwi. - Przykro mi, panie. Nie pamiętam. - Lady Leonie, panie. Wszyscy trzej odwrócili się w kierunku służącej, która się odezwała. Rolf nie lubił, gdy służba podsłuchiwała rozmowy. Zmarszczył gniewnie brwi. - A jak ty masz na imię, dziewczyno? - Mildred - odpowiedziała nieśmiało. Teraz, gdy pan obrócił na nią spojrzenie, żałowała, że nie ugryzła się w język. Sir Rolf często wpadał w złość. - Skąd znasz lady Leonie? Mildred wzięła sobie do serca spokojne pytanie. - Często przyjeżdżała tu z Pershwick, kiedy... - Pershwick! - wykrzyknął Rolf. - To ona tam mieszka? Nie w Montwyn? Mildred pobladła. Była oddana lady Leonie i wolałaby raczej umrzeć niż wyrządzić jej krzywdę. Wiedziała, że jej pan obwiniał Pershwick o szkody, których Crewel doznało od jego przybycia. – Mój panie, proszę - Mildred zaczęła szybko. -
Lady to sama dobroć. Kiedy medyk z Crewel opuścił moją matkę, aby umarła z choroby, której nie potrafił wyleczyć, uratowała ją lady Leonie. Zna się na sztuce leczenia, mój panie. Nigdy nie zrobiłaby nic złego, przysięgam. - Ale mieszka w Pershwick? - Mildred niechętnie potwierdziła, a Rolf zapytał: - Dlaczego tam, a nie z ojcem? Mildred cofnęła się, a w jej oczach pojawił się lęk. Nie mogła powiedzieć nic złego o innym lordzie, nawet o takim, którego jej nowy pan nie cenił. Za krytykowanie lepszych od siebie mogła ją czekać chłosta. Rolf zrozumiał jej obawy i odezwał się łagodniejszym tonem: - Powiedz mi, Mildred, wszystko, co wiesz. Nie musisz się mnie lękać. - Chodzi o to, że mój były pan, sir Edmond, twierdził, iż sir William zaczął pić po śmierci pierwszej żony. Sir Edmond nie pozwoliłby synowi poślubić lady Leonie, ponieważ sir William przysięga, iż nie ma córki. Powiedział, że na związku z nią nic by nie zyskali. Została odesłana do Pershwick po śmierci matki i od tamtej pory nie widziała ojca, a przynajmniej tak mi mówiono. - Zatem lady Leonie i syn sir Edmonda byli... sobie bliscy? - Ją i sir Alaina dzielił tylko rok, mój panie. Tak, byli sobie bardzo bliscy... - Do stu piorunów! - krzyknął Rolf. - Zatem to ona kazała swoim chłopom mnie nękać! Robi to z miłości do Montigny'ch! - Nie, mój panie - odważyła się zaprotestować Mildred. Nie zrobiłaby tego.
Rolf nie zwrócił uwagi na jej słowa. Zapomniał już o istnieniu służącej. - Nic dziwnego, że lekceważono nasze skargi, skoro ta dama jest przeciwko mnie. Gdybym jednak wypowiedział wojnę Pershwick, walczyłbym z kobietą. Co sądzisz teraz o swoim żarcie, Thorpe? - Zrobisz, co będziesz chciał - odparł z westchnieniem Thorpe. - Zanim coś zdecydujesz, zastanów się najpierw, czy chcesz kalekę za żonę... Rolf machnął lekceważąco ręką. - Czy prawo mówi, że muszę z nią żyć? - Po co wiec brać ją za żonę? Bądź rozsądny, Rolfie. Tyle lat unikałeś małżeństwa, choć było wiele chętnych piękności. - Nie miałem wtedy ziemi, Thorpe. Nie mógłbym poślubić kobiety, nie mogąc dać jej domu. Thorpe zaczął coś mówić, ale Rolf zaraz mu przerwał: - Teraz najbardziej pragnę pokoju. - Pokoju? Czy zemsty? Rolf wzruszył ramionami. - Nie skrzywdzę tej damy, ale jeśli zamierza mi szkodzić, pożałuje. Zobaczymy, czy spodoba się jej zamknięcie w Pershwick do końca życia. Będę wieszał jej ludzi za najmniejsze przewinienia. Skończą się kło poty. - Co z lady Amelią? - mruknął Thorpe. Rolf zmarszczył brwi. - Przybyła tu z własnej woli. Jeśli zechce wyjechać, niech jedzie. Natomiast jeśli postanowi zostać, będzie mile widziana. Wzięcie sobie żony w niczym nie zmie ni moich uczuć. Przynajmniej wzięcie tej żony. Nie mam obowiązku dbać o nią, nie po tym wszystkim,
co uczyniła. Lady Leonie nie będzie miała nic do powiedzenia. Thorpe pokręcił głową i już się nie odezwał. Pocieszał się nadzieją, że nazajutrz, po dobrze przespanej nocy, Rolfowi wróci rozsądek.
Rozdział 4 Rolf niespokojnie krążył przed królewską komnatą. Był zadowolony, że Henryk zechciał przyjąć go tak szybko, ale nie cierpiał prosić o łaskę, nawet jeśli ta łaska kosztowała króla tylko kilka słów na pergaminie. Natomiast Henryk uwielbiał oddawać przysługi. Nowe położenie, w jakim znalazł się Rolf, gdy został baronem Henryka, było jednym z dowodów łaski, danej bez ostrzeżenia w trakcie przyjacielskiej pogawędki, podczas ostatniej wizyty w Londynie. Nieoczekiwanie ziemie Kempston stały się tematem rozmowy. Henryk spytał Rolfa, czy je zechce. Henryk już od dawna pragnął wynagrodzić Rolfa za uratowanie życia jego naturalnemu synowi Geoffreyowi. Do tej pory Rolf odmawiał przyjęcia czegokolwiek, twierdząc, że troska o bezpieczeństwo królewskiego syna jest jego obowiązkiem. Nie pierwszy to raz Rolf pomógł Henrykowi. Jednak zaskoczył Henryka, przyjmując właśnie ziemie Kempston. To była wątpliwa nagroda, gdyż Kempston trzeba było z ogromnym trudem zdobywać. Kiedy okazało się, że Rolf pragnie się ustatkować, król natychmiast zaproponował mu coś lepszego. - Może coś bliżej domu? Znajdę... Rolf uniósł rękę, aby przerwać, zanim król go skusi.
- Kempston jest dla mnie wyzwaniem. Mógłbym kupić ziemię w Gaskonii, ale Gaskonię przestałem już nazywać moim domem. Nie chcę też ziemi, na którą nie zasłużyłem. Wezmę Kempston. Dzięki ci, panie. - Dziękujesz mi? - spytał Henryk ze zdziwieniem. -To ja muszę ci dziękować. Prawdę mówiąc, z niechęcią myślałem o płaceniu armii, żeby utrzymać te ziemie. Teraz pozbędę się kosztów i na dodatek będę tam miał człowieka, któremu mogę zaufać i o którym wiem, że zapanuje nad bezprawiem w tej okolicy. Oddajesz mi przysługę, Rolfie. Nie tak chciałem ci się odwdzięczyć. Co jeszcze mogę ci dać? Żonę, która wniesie w wianie rozległe włości? - Nie, mój panie - odparł ze śmiechem Rolf. - Pozwól, że zanim pomyślę o żonie, najpierw zdobędę Kempston. Jak na ironię, to właśnie z powodu żony Rolf tak niespokojnie krążył po przedpokoju. Oświadczyny o Leonie z Montwyn spotkały się z chłodną odmową. Wiedział, że są inne sposoby niż małżeństwo, aby zakończyć nękające go kłopoty. Mógł wyznaczyć więcej ludzi do patrolowania granic swoich dóbr i trzymać jej chłopów z daleka aż do chwili, gdy przejmie całe Kempston. Jednak doszedł do wniosku, że koszt sprowadzenia dodatkowych zbrojnych okazałby się zbyt wysoki. - Do stu piorunów! - dał upust złości. - Ta kobieta nie będzie już więcej czerpała z mojej sakiewki! Wtem spostrzegł zawstydzony, że Henryk wszedł do sali. - Kto nie będzie czerpał z twojej sakiewki? - spytał Henryk i zachichotał cicho. - Lady Amelia? Przywioz łeś ją ze sobą?
- Nie, mój panie. Została na wsi - odparł Rolf, za żenowany tymi pytaniami. Rolf nigdy nie czuł się swobodnie w obecności króla. Wprawdzie przewyższał go wzrostem, ale Henryk był królem Anglii i nie zachęcał nikogo, by o tym zapominał. Był potężnie zbudowany, o szerokich barach, grubym karku i silnych ramionach wojownika. Rude włosy kazał sobie obcinać krótko, zgodnie z obowiązującą modą. Nie nosił bogatych strojów, w przeciwieństwie do królowej Alienor. Nikt jej nie widywał, odkąd Henryk skazał ją na zamknięcie w Winchesterze za wywoływanie waśni między nim a synami. Jak na człowieka czterdziestoletniego król krzepko się trzymał. Żaden z dworzan nie dorównywał mu w chodzie czy jeździe konnej. Szybko męczyli się ci, którzy pragnęli dotrzymać mu kroku. Miał takie zasoby energii, że rzadko siadał. Nawet posiłki spożywał na stojąco, krążąc po sali. Etykieta dworska nie pozwalała nikomu wtedy usiąść. Często się na to skarżono, ale nigdy w obecności króla. Po przywitaniu usiedli, każdy ze srebrnym pucharem wina w ręku. - Nie spodziewałem się oglądać cię przez jakiś czas. Czy przybyłeś, by mnie przekląć za Kempston? - spytał Henryk z figlarnym błyskiem w szarych oczach. - Wszystko przebiega pomyślnie, mój panie - zapewnił szybko Rolf. - Cztery z ośmiu kaszteli już do mnie należą, a pozostałe cztery są otoczone, czekają tylko na przejęcie. - Zatem Czarny Wilk dorównał swojej sławie! - zawołał Henryk, wyraźnie zadowolony. Rolf się zaczerwienił. Nienawidził tego przydomka, choć nazwano go tak raczej z powodu ciemnych włosów niż wilczej zajadłości.
- Moje przybycie tutaj nie wiąże się z Kempston, lecz z samym Crewel, wasza wysokość. Mam sąsiadkę, która nastawiła swoich chłopów przeciwko mnie. Nie jestem człowiekiem lubiącym zajmować się domowymi sprawami. - A który żołnierz to lubi? - zachichotał Henryk. -Powiedziałeś ''sąsiadkę"? Nie słyszałem o żadnej wdowie w tamtych stronach. - Bo nie jest wdową ani też żoną lorda, który udał się na krucjatę. To córka sir Williama z Montwyn. Mieszka w swojej posiadłości posagowej położonej tuż przy Crewel. - Sir William - powtórzył z zastanowieniem Henryk. - Już sobie przypominam. Baron, który poślubił jedną z córek hrabiego, lady Elżbietę, jak sądzę, tak, córkę Shefforda. Zamknął się w swoim zamku jakieś sześć lat temu po śmierci Elżbiety. Tragiczna sprawa. To było małżeństwo z miłości. Sir William okropnie przeżył odejście żony. - Jak mi doniesiono, zamknął córkę w Pershwick i zapomniał o niej. - Co też ty mówisz? - Podobno nie życzy sobie, aby mu przypominano, że ma córkę. Henryk pokręcił ze smutkiem głową. - Pamiętam ją. Niezbyt ładne dziecko, ale bardzo żywe. Chorowała na nerwy. Tak twierdziła jej matka. Biedna kobieta ciągle biegała za dzieckiem z lekar stwem. Mówisz więc, że sir William ją zaniedbuje? Jak to wytłumaczyć? Dziewczyna ma już chyba ze dwadzieścia lat i od dawna powinna być zamężna. Nawet jeśli trudno znaleźć jej męża, zawsze przecież można kogoś kupić. Skoro nie idzie do klasztoru, musi mieć męża.
- Zgadzam się, mój panie - Rolf natychmiast wy korzystał zwrot w rozmowie. - A ja mógłbym zostać tym mężem. Nagle zapanowała pełna zdumienia cisza. Henryk zaczął się śmiać. - Żartujesz, Rolfie. Twoja twarz sprawia, że mdleją najpiękniejsze damy dworu, a ty chcesz związać się z brzydulą? Rolf się skrzywił. Zrozumiał, że oczekiwał zbyt wiele, łudząc się, że brzydkie kaczątko przeobraziło się w łabędzia. - Rzadko kiedy małżeństwa zawiera się dla urody -odparł ze stoickim spokojem. - Ale... jesteś niezależny. Nikt nie każe ci żenić się z tą dziewczyną, dlaczego więc chcesz to zrobić? - Nie liczę pokoju w okolicy, jaki wniesie w wianie. Jesteśmy sąsiadami, Mieszka tam od dawna i może mi pomóc w rozgrywkach z innymi sąsiadami. Poza tym ma świtę. Służy u mnie dziewięciu rycerzy, ale nie wszyscy umieją wydawać rozkazy, a ja potrzebuję ludzi, którzy utrzymają pozostałe siedem kaszteli. - Pojmuję tok twojego rozumowania, Rolfie, ale mogę ci znaleźć żonę, która przynajmniej w połowie spełni twoje wymagania, a przy tym miło będzie na nią popatrzeć. Rolf wzruszył ramionami. - Zawsze są takie kobiety jak Amelia. Henryk bardzo dobrze to rozumiał. Żył jak mąż z żoną z księżniczką Alicją Francuską. Dopóki mężczyzna ma u boku kochankę, uroda żony traci na znaczeniu. - Bardzo dobrze - zgodził się Henryk. - Zatem potrzebujesz tylko mojego zezwolenia? - Czegoś więcej, wasza wysokość. Poprosiłem o rę-
kę dziewczyny i odmówiono mi. Bez słowa wyjaśnienia. - Odmówił jedynej córce męża?! - zawołał z odra zą Henryk. - Na Boga, będziesz ją miał za trzy tygo dnie. Natychmiast wydam rozkaz, jutro posłaniec do trze do sir Williama. - Potem łagodniejszym tonem spytał: - Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz, Rolfie? Nie masz żadnych wątpliwości co do tego małżeń stwa? Rolf je miał, ale nie chciał o nich wspominać. - Jestem pewien - oświadczył i Henryk rozpromienił się w uśmiechu. - Zatem będziesz zadowolony, gdy się dowiesz, że dama ta jest jedyną dziedziczką sir Williama, a Montwyn jest wiele warte. Ma pięciu wasali, o ile sobie przypominam. Była również jedyną dziedziczką swojej matki, a jej matka zostawiła córce w posagu trzy kasztele. - Henryk przerwał i zachichotał. - Wasal w Rethel ma sześciu synów, którzy mogą ci się przydać. Lady Leonie jest również siostrzenicą hrabiego Shefford. Są także inni wujowie i ciotki, na ogół bardzo bogaci. Nigdy nie szkodzi, gdy ma się liczną rodzinę, co? Rolf był zdumiony. Leonie to prawdziwa dziedziczka, o znacznie bogatszym wianie, niż podejrzewał. Miała też wysoko urodzonych krewnych. Podejrzewał, że to wszystko powinno go zadowolić, ale dotychczas sądził, że jest samotną kobietą. Teraz zaczął się zastanawiać, czy jego gniew nie skłonił go do wzięcia na siebie więcej, niż mógł unieść.
Rozdział 5 Lady Judyta nie wiedziała, dlaczego Rolf d'Ambert pragnie poślubić Leonie. Gdyby wiedziała, wpadłaby w furie. Teraz zaś dostała ataku histerii. Odkładała powiadomienie Williama o rozkazie króla w nadziei, ze wydarzy się coś, co zapobiegnie ślubowi. Jednak ślub miał się odbyć nazajutrz, dlatego wpadła w panikę. Siedziała przy stole na podwyższeniu i czekała na Williama. Posłała bowiem służącą, żeby go obudziła. Było wcześnie rano - znacznie wcześniej, niż William zwykł był wstawać. Modliła się o krótką chwilę jasności w jego otumanionym winem umyśle, która pozwoliłaby mu zrozumieć to, co chce mu przekazać. Ale tylko o chwilę nie dłużej. Dłuższy okres trzeźwości zagrażał wszystkiemu, co osiągnęła przez lata. William zabiłby ją, gdyby zdał sobie sprawę z tego, co zrobiła. Judyta poprzestała na tej myśli. Wiedziała, że gdyby miała szansę cofnąć czas, postąpiłaby tak samo. William zniszczył jej marzenia. Trwał w pijackim otępieniu, wywołanym rozpaczą po stracie Elżbiety, a kiedy się z niego otrząsnął, stwierdził, że Judyta wykorzystała jego stan i podstępem doprowadziła do małżeństwa. Za to zbił ją prawie na śmierć. Na lewym policzku pozostała jej mała blizna. Nigdy mu tego nie wybaczyła. Próżność była jej grzechem i zgubą. Nie miała wątpliwości, że William przyjmie ją jako żonę i będzie szczęśliwy. W końcu sześć lat temu była piękną, młodą kobietą, której brakowało tylko posagu. Wysokie kości policzkowe, błyszczące zielone oczy i gęste ciemnoblond włosy wyróżniały ją wśród kobiet.
Wielu mężczyzn chciało ją poślubić tylko dla jej urody, ale żaden z nich nie miał tylu ziem co William z Montwyn. Jak się potem okazało, William nie posiadał wszystkiego, na co liczyła Judyta. Trzy kasztele należały do jego córki. Gdyby Judyta o tym wiedziała, pewnie nie dążyłaby do małżeństwa. William tak się rozgniewał, że Judyta musiała skłamać oświadczyła, iż spodziewa się dziecka. Zrozumiała, że jeśli nie skłamie, to William natychmiast ją wypędzi. Judyta nie mogła mieć dzieci. Spędziła płód rok wcześniej i to zniszczyło jej łono, ale William o tym nie wiedział. By ustrzec się mężowskich indagacji na temat ciąży, zachęcała go do picia. Od tamtej pory utrzymywała go w stanie pijackiego zapomnienia. Mało ją obchodziło, że doprowadza tego człowieka do ruiny. Nienawidziła go od dnia, w którym ją pobił. Nie przestała go nienawidzić, choć teraz był tylko pijakiem. Nie mogła znieść jego obecności. Judyta przejęła rządy w Montwyn. Zaspokajała wszelkie swoje kaprysy, począwszy od pomnażania drogich sukien i klejnotów po utrzymywanie przystojnych kochanków. Wszystko od niej zależało, przeto dopilnowała, aby od dnia jej ślubu z Williamem jego córka nie pojawiła się w Montwyn, żeby jej w czymś przeszkodzić. Początkowo bez trudu wmówiła Williamowi, że Leonie odwiedza krewnych. Później stwierdziła, że z łatwością go przekona, iż regularnie widuje córkę, tak był chory z pijaństwa i rozpaczy Wkrótce już nic nie pamiętał. Mogła mu wmówić wszystko. Krewni i sąsiedzi przestali pytać o Leonie, sądząc, że wyjechała do Pershwick z wyboru, gdyż nie chciała
przebywać z ciągle pijanym ojcem. Leonie zaś powiedziano, że jej ojciec nie chce mieć z nią do czynienia. Zakazano jej przyjazdu do Montwyn, Judycie udało się sprawić, że nikt nie dowiedział się prawdy. Tymczasem wiano Leonie pozostawało częścią Montwyn, a Judyta trwoniła wszystkie zyski. W imieniu Williama odrzucała prośby o rękę Leonie, ponieważ nie zamierzała rezygnować z wpływów z jej włości. Gdyby zabicie tej dziewczyny zapewniło przyłączenie ich do Montwyn, Judyta pewnie kazałaby ją uśmiercić. Jednak w ostatniej woli Elżbieta zostawiła ziemię wyłącznie Leonie. W przypadku jej bezpotomnej śmierci posiadłość wracała do Shefford. Teraz rozkazem króla Judyta musiała oddać ziemie. Kim był Rolf d'Ambert, że cieszył się taką łaską jego wysokości? Judyta odrzuciła obie poprzednie oferty d'Amberta, najpierw o sprzedaż Pershwick, potem o rękę dziewczyny, wiedziała wiec, że w istocie zalotnik pragnął ziemi. Dlaczego nie wziął kasztelu siłą, skoro jej tak bardzo pragnął? Jakie to irytujące - powiedziała do siebie setny raz, krążąc po sali. Wszystko tak sprytnie obmyśliła, a teraz taki koniec! - Judyto! Zatrzymała się gwałtownie. Nie słyszała kroków Williama. Kiedy spojrzała na niego, przeraziła się. Wyglądał okropnie, znacznie gorzej niż zwykle. William co rano był bardzo chory, dopóki nie wychylił pierwszego kubka wina, ale dzisiaj sprawiał wrażenie, że nie może go nawet unieść. Chciała więc porozmawiać, zanim mąż go wypije. - Wszystko przygotowałam, Williamie, zgodnie z twoim rozkazem - zaczęła spokojnie Judyta. - Możemy ruszyć do Pershwick, gdy tylko będziesz gotów. - Do Pershwick?
- Tam jest Leonie, Williamie. Zostaniemy u niej na noc, a potem jedziemy do Crewel na zaślubiny. - Zaślubiny? - spojrzał na nią z ukosa. Białka oczu były tak poprzecinane czerwonymi żyłkami, że wyglądały na różowe. - Nie przypominam sobie... - Williamie, Williamie, chyba nie zapomniałeś o zaślubinach własnej córki - powiedziała Judyta z udaną irytacją. Oczywiście, nic mu nie mówiła, więc nie mógł zapomnieć. - To bzdury, kobieto, Leonie jest jeszcze dzieckiem. Co za ślub? - Tylko ojciec może ją traktować jak dziecko. Ma prawie dwadzieścia lat, Williamie. Nie chciałeś jej ślubu. Odrzucałeś wszystkie oświadczyny. Dlatego król się tym zajął. Czytałeś jego rozkaz. Mam ci go przynieść? Czy życzysz sobie przeczytać go jeszcze raz? Król Henryk przysłał posłańca. Leonie poślubi sir Rolfa d'Amberta w Crewel. William ze znużeniem pokręcił głową. To było zbyt wiele. Leonie ma prawie dwadzieścia lat? Jakie oświadczyny odrzucił? Henryk wydał rozkaz, aby jego dziecko wyszło za mąż? Na krew Chrystusa, nie potrafił sobie wyobrazić dorosłej córki. Widział ją jako dziecko o wielkich szarych oczach matki. Zamężna? - Nie przypominam sobie podpisywania ślubnego kontraktu, Judyto. Czy dotrzymano warunków okre ślonych przez Elżbietę? Judyta zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. - Jakich warunków? – Wiano Leonie pozostaje w jej posiadaniu, może zrobić z nim, co zechce. Jej matka wyraziła życzenie, aby Leonie była w ten sposób chroniona. Elżbieta była w ten sposób chroniona w naszym małżeństwie, uważała więc, że córka powinna mieć tę samą
możliwość. Judyta wciągnęła głośno powietrze. Jaką to różnice sprawi d'Ambertowi, kiedy się o tym dowie? Prawdopodobnie żadnej, bo przecież wie, że gdy już dostanie Leonie, będzie mógł ja. zmusić do wszystkiego. Nawet do sprzedaży ziemi, jeśli będzie miał takie życzenie. - Nie musisz się martwić o warunki - Judyta ten jeden raz powiedziała prawdę. - Kontrakt będzie podpisany jutro, tuż przed samymi zaślubinami, zatem zdążysz je przedstawić. Jeśli sobie życzysz, możemy przed wyjazdem go spisać. - Tak będzie najlepiej. Kim jest Rolf d'Ambert? -spytał zawstydzony, ale musiał to wiedzieć. - To nowy pan Kempston. - A sir Edmond... - Nie żyje od wielu miesięcy, Williamie. Jego syn uciekł, zanim skazano go na banicje. Musisz pamiętać. Nigdy go nie lubiłeś. Podejrzewałeś nawet o różne łotrostwa, zanim inni poskarżyli się królowi. William westchnął. Po co powtarzać bez końca, że nic nie pamięta? Czuł się tak, jakby przespał kilka lat. Odstawił kubek, ale ręka zaczęła mu drżeć. Odrobina uspokoi drgawki, więc znowu sięgnął po wino. Musi dopilnować spisania kontraktu ślubnego. Miał zobaczyć Leonie. Nie chciał, żeby widziała go w tym okropnym stanie.
Rozdział 6 Powiadomiono Leonie, że do Pershwick zbliża się karawana podróżnych z Montwyn. Zadziwiła ją liczebność grupy, ale doszła do wniosku, że to kolejny najazd lady Judyty, tym razem z większą asystą.Podjęła zwykłe środki ostrożności. Wysłała wszyst-
kich sprawnych mężczyzn na kwaterę do wieży, aby udawali członków jej garnizonu. Nie mogła się sprzeciwiać, gdy służbę z Pershwick zabierano do Montwyn, ale protestowała gorąco, kiedy pozbawiano ją żołnierzy. Posłała sługę do wioski, aby ostrzec tych, którzy uważali, że lepiej będzie przeczekać zagrożenie w lesie. Potem kazała Wildzie i dwóm młodym służebnym ukryć się w jej komnacie. Wilda odważyła się zaprotestować. Nie chciała przegapić wizyty gości. - Chcesz, żeby cię zgwałcono w ogrodzie jak Ethelindę? Widziałaś, jak wyglądała, gdy Richer z nią skończył? - zareagowała ostro Leonie. Gniew i odraza Leonie udzieliły się Wildzie. Richer Calveley traktował lady Judytę z największym szacunkiem, gdy eskortował ją do Pershwick. Leonie zastanawiała się, co tych dwoje łączy naprawdę. Kiedy jednak przyjeżdżał do Pershwick sam, zachowywał się zupełnie inaczej. Leonie nigdy nie znała nikogo tak odrażającego. Ethelinda opowiadała, że zadawanie jej bólu sprawiało mu przyjemność, i chociaż Leonie natychmiast wysłała do Montwyn skargę, nic z tego nie wynikło. Ciotka Beatrix i Leonie dołączyły do sir Guiberta w głównej sali, aby przywitać gości. Leonie przygotowała się na kolejne niemiłe spotkanie z Judytą, ale nie na okropny widok starego człowieka, który podszedł wraz nią. Ledwie go poznała. Ojciec tutaj? Nagle zakręciło się jej w głowie od przypływu uczuć: rozgoryczenia, nienawiści, współczucia dla jego żałosnego stanu i udręki w wychudłej twarzy. Ta twarz ogłaszała całemu światu, że został pijakiem. Dostrzegła też w niej miłość, tak, miłość do córki. - Leonie?
W głosie Williama zabrzmiało zdumienie, jakby nie był pewien, czy ona jest jego córką. Rozgoryczenie wzięło górę nad pozostałymi uczuciami. W istocie, skąd ma ją znać? Stała się już kobietą. Nie widział jej od sześciu lat. Od sześciu lat! - To dla nas zaszczyt, mój panie! - powiedziała chłodno Leonie. - Proszę usiąść przy ogniu, zaraz do pilnuję, aby przyniesiono poczęstunek. Williama zaskoczyło jej nieprzyjazne zachowanie. - Co się stało, moje serce? Nie jesteś zadowolona z męża? Serdeczny ton wywołał ból, ale rozwiało go zaskoczenie. - Męża? - Co to za gra, Leonie? - wtrąciła Judyta. - Wiesz, że twój ojciec pyta o mężczyznę, którego jutro poślubisz. - Co? - Nie udawaj niewiniątka, Leonie - odparła Judyta ze znużeniem. - Król wydał rozkaz. Wiesz przecież, że twój ojciec zawiadomił cię, gdy tylko przybył królewski posłaniec. - Odwróciła się do męża. - Czyż nie tak, Williamie? - William właściwie odegrał swoją rolę w tym przedstawieniu, przybierając zupełnie zaskoczoną minę. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zapomniałeś ją powiadomić! Biedactwo ma tylko jeden dzień na przygotowania! Och, Williamie, jak mogłeś o tym zapomnieć? Sir Guibert był równie wstrząśnięty jak Leonie, ale nie mógł pozwolić sobie, aby mu się w głowie zakręciło tak jak jego pani. Życie Guiberta miało się zmienić tak jak jej. Teraz mąż będzie jej panem. Guibert oraz inni wasale Leonie na zaślubinach ponownie złożą jej przysięgę wierności na znak, że przyjmują jej męża.
Nic nie powstrzyma Guiberta od złożenia przysięgi Leonie. Nie miało znaczenia, czy aprobuje jej męża, nigdy by nie opuścił swojej pani. Jednak pozostali wasale mogą zdecydować inaczej. - Kto będzie mężem mojej pani? - spytał Guibert, a Judyta uśmiechnęła się, czując, że najgorsze już za nią. - Będziecie zadowoleni, wiedząc, że to wasz sąsiad, nowy lord Kempston. Nagle zapadła cisza. Guibert spojrzał na Leonie i zauważył, że zbladła. Nie powiedziała ani słowa. Wiedział, dlaczego. Nie mogła sprzeciwić się woli króla, bez względu na to, co czuła. Najwyższy czas, żeby wyszła za mąż pomyślał Guibert. Od dawna tak uważał. Przyzwyczai się do męża. Będzie musiała. Leonie bez słowa odwróciła się i wybiegła z sali. Zamknęła się w swojej komnacie, rzuciła na łoże i rozpłakała z żalu nad sobą. Jej ojciec nie miał dla niej żadnego uczucia, skoro mógł zaczekać z powiadomieniem jej o zaślubinach do dnia poprzedzającego ceremonię. W ogóle go nie obchodziła? Co się stało z tym drogim człowiekiem, który kiedyś był dla niej kochającym ojcem? Wreszcie przypomniała sobie, że nie jest sama, i rozejrzała się wokół. Służebne przyglądały się jej z szeroko otwartymi oczami. Nigdy nie widziały, żeby płakała. Otarła twarz, gniewna, że jak dziecko poddała się żalowi. Gniew ją otrzeźwił. Posłała służebne do kuchni z poleceniami dotyczącymi kolacji. Potem usiadła przy kominku, zadowolona, że jest sama i może pomyśleć. Wiedziała, dlaczego król wtrącił się w jej życie. Nie obchodziło go to, że nie ma męża. To Czarny Wilk zażądał jego in-
terwencji. Tego była pewna, chociaż nie potrafiła, się domyślić, czego ten człowiek od niej chciał. Upłynął prawie miesiąc od spalenia chaty drwala. Leonie wydała rozkazy zabraniające jej ludziom przekraczania granicy Crewel. Skończyły się jego kłopoty. Gdyby tak się nie stało, mogłaby pomyśleć, że żeni się z nią po to, by zapobiec dalszym szkodom. Skoro jednak przez miesiąc panował spokój, chyba nie o to mu chodziło. To prawda, że miała bogate wiano, ale większość związków zawierano również ze względu na poparcie rodziny, jakie owe związki mogły wnieść, jednak na pomoc jej ojca nie można było liczyć. Zatem również nie o to mu chodziło. Lord Kempston nigdy jej nie widział, a więc to też nie był powód. Dlaczego jej zażądał? Leonie gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy nagle przypomniała sobie słowa Alaina Montigny'ego: - Muszę wyjechać. Dosyć słyszałem o Czarnym Wilku, aby wiedzieć, że nie mogę zostać i opierać się przejęciu przez niego mojej ziemi. Zabiłby mnie. Nie obchodzi go to, że nie popełniłem niegodziwości, o które się mnie oskarża. - Jakie niegodziwości? - spytała gorączkowo Leonie. - A cóż to ma za znaczenie?! - zawołał Alain. -Król zabił mojego ojca i wydziedziczył mnie po to, żeby dać Kempston swojemu francuskiemu najemnikowi, Rolfowi d'Ambertowi, temu czarnemu wilkowi diabła. Nic dziwnego, że go tak nazywają. To dzika bestia. Nawet mnie nie sądzono! - jęknął Alain. Leonie rozpalił jego gniew. Alaina znała całe życie. Bawili się razem jako dzieci. Myślała nawet o poślubieniu go. Jednak gdy dorastał, ujawniła się słabość charakteru i Leonie wiedziała, że nie byłby dobrym mężem. Pozostali przyjaciółmi, więc oburzyła ją nie-
sprawiedliwość króla. Tym bardziej że Alain nie miał odwagi walczyć, a nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. - Jeśli chcesz się sprzeciwić, Alainie, mogłabym wezwać wszystkich moich ludzi. - Nie - przerwał jej nerwowo. - Wiem, że przy-szłabyś mi z pomocą, ale nie mogę cię o to prosić. Czarny Wilk jest zbyt potężny. Nadchodzi ze swoją armią, aby objąć Kempston w posiadanie. Gdyby nie popierał go król... - Nie dokończył, jakby chciał dać do zrozumienia, że od podjęcia walki wstrzymuje go jedynie osoba króla. - Dokąd pojedziesz, Alainie? - Mam kuzyna w Irlandii. - Tak daleko? - Muszę. Jeśli pozostanę w Anglii, Wilk mnie znajdzie i zabije. To prawda, Leonie. Nie dość, że Henryk oddał mój dom Czarnemu Wilkowi. Ten łotr pragnie mojej śmierci, żebym nigdy nie zażądał zwrotu Kempston. Nie mogę powtórzyć ci opowieści, które o nim słyszałem, bo zaczęłabyś się bać nowego sąsiada. Powinnaś jednak wiedzieć, że on, jak Henryk, nigdy nie zapomina krzywdy, nigdy nie przestaje nienawidzić. Zachowaj ostrożność, Leonie. Uważaj na niego. Powinna pamiętać ostrzeżenia Alaina i być miłą, spokojną sąsiadką. Teraz już za późno.''Nigdy nie zapomina krzywdy, nigdy nie przestaje nienawidzić". Leonie ogarnął lęk. Wyrządziła Rolfowi d'Ambertowi niejedną szkodę i mógł jej za to nienawidzić. - Nie masz nic do roboty, Leonie? Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Judytę. - Nic, co wymagałoby mojej obecności, pani. - Cieszę się, że to słyszę. Obawiałam się, że się sprzeciwisz.
Leonie uśmiechnęła się kwaśno. - Jeśli o to chodzi, pani, mogę tylko powiedzieć, że wybór króla jest nie do przyjęcia. - Nie winię cię, moja droga. Gdybym wiedziała, że mojemu przyszłemu mężowi chodzi wyłącznie o przejęcie mojej ziemi, też by mi się to nie spodobało. Zatem o to chodziło! - Wiesz o tym, pani? - D'Ambert próbował kupić Pershwick. Oczywiście, William powiadomił go, że nie może go sprzedać, ponieważ należy do twojego wiana. Wtedy poprosił o twoją rękę, ale twój drogi ojciec nie oddałby cię człowiekowi zainteresowanemu wyłącznie twoją ziemią. - Mój ojciec odrzucił jego oświadczyny? - Oczywiście, jednak sama widzisz, co z tego wyszło. Ten człowiek udał się prosto do króla i teraz d'Ambert będzie cię miał, czy tego chcesz, czy nie. - Nie dostanie mnie. Powiedziałam, że jest nie do przyjęcia. Tak postanowiłam. Nie poślubię Rolfa d'Amberta. Oczy Judyty zapłonęły. - Ależ poślubisz. Prawdę mówiąc, życzyłabym ci, żebyś miała wybór, ale skoro sam król zajął się tą sprawą, musisz zrozumieć, że go nie masz. Zmuszenie cię do ślubu złamałoby twemu ojcu serce, ale na pewno by cię zmusił. Nie może zlekceważyć rozkazu króla. - Ja mogę. - Nie bądź głupim dzieckiem! - krzyknęła Judyta i wyobraziła sobie, że rozmowa miedzy ojcem a córką ujawniłaby zbyt wiele i wszystko popsuła. - Henryka obchodzą tylko własne zachcianki. Zażyczył sobie, żebyś poślubiła d'Amberta. Twój ojciec nie sprzeciwi się królowi. Ty też nie.
Leonie ogarnął gniew i skoczyła na równe nogi. - Zostaw mnie samą, Judyto! Nie mamy sobie już nic do powiedzenia. - Ależ mamy - zaprzeczyła Judyta z ponurą miną. Przysięgniesz na wszystko, co święte, że poślubisz obecnego lorda Kempston. - Przysięgam, że nie poślubię! - Głupia! - krzyknęła Judyta. - Sama sobie jesteś winna. Richer! - zawołała, a człowiek, którego Leonie się obawiała, wszedł do komnaty. - Wiesz, co masz uczynić. Z tymi słowami Judyta opuściła pokój. Poszła sprawdzić, czy korytarz jest pusty, i dopilnować, aby takim jeszcze przez jakiś czas pozostał. Tego nikomu nie wolno było usłyszeć. Leonie próbowała uspokoić szalone bicie serca. Przygotowywała się, aby znieść wszystko, co ją czeka z rąk tego potężnego brutala. Długie, zmierzwione włosy i gęsta broda pasowały do jego zachowania. Przeszyło ją spojrzenie bladych niebieskich oczu, zupełnie wytrącając ją z równowagi. Ale to leniwy uśmieszek Richera sprawił, że ze strachu poczuła skurcz w żołądku.
Rozdział 7 Tamtej nocy w Crewel lady Amelię dręczyły inne obawy. Nie chciała wracać na dwór, gdzie stałaby się jedną z wielu dam usługujących księżniczce Alicji, jeszcze jedną ładną twarzą w tłumie. Tam nie miałaby żadnej władzy, żadnej kontroli nad własnym życiem, za to musiałaby spełniać kaprysy księżniczki, znosić jej humory.
Wdowa bez majątku i krewnych na niewiele mogła liczyć. Co więcej, Amelia odkryła, że bycie żoną wcale nie jest tak mile jak bycie kochanką. Była kochanką swojego męża przed ślubem, potem jej sytuacja zmieniła się tak radykalnie, że nie cierpiała zbytnio, kiedy umarł. Mężczyzna nie stara się zadowolić żony, a dba o kochankę, ponieważ żona, w przeciwieństwie do kochanki, nie może go opuścić. Wiedziała też, że w łożu mąż nie dorównuje kochankowi. Może sprawiły to działania kościoła, który głosił, że uprawia się miłość wyłącznie dla potomstwa, a nie dla przyjemności. Mąż Amelii - przed ślubem bardzo czuły kochanek - traktował współżycie małżeńskie jak obowiązek, a zatem, jak wszystkie obowiązki, starał się skończyć jak najszybciej. Nie, Amelia nie była aż tak głupia, żeby chcieć ponownie wyjść za mąż, nawet za obecnego kochanka -najprzystojniejszego mężczyznę, jaki kiedykolwiek wziął ją do swego łoża. Nie zamierzała go też opuszczać. Bywał gwałtowny, wpadał w gniew, ale jej pozycja jako kochanki Rolfa d'Amberta okazała się znacznie korzystniejsza, niż się spodziewała. Traktowano ją z szacunkiem, niemal jak panią Crewel. Rządziła tu prawie jak żona i uwielbiała to. Nie było też w Crewel innej kobiety równej jej urodzeniem. Przed nikim nie musiała się tłumaczyć. Tylko przed Rolfem, a on nie prosił o nic, czego nie była gotowa zrobić. Amelia nie oszukiwała się co do swej sytuacji. Miała wszystko, czego pragnęła, ale zawdzięczała to wyłącznie woli Rolfa. Gdyby kochanek zechciał z nią zerwać i odesłać ją na dwór, nic by nie poradziła. Mogła więc tylko odwlekać wyjazd, wypraszając u niego tyle błyskotek i podarunków, żeby- kiedy nadejdzie
chwila rozstania - kupić za nie dom w Londynie, gdzie sprzedawałaby swoje wdzięki. Gdyby Rolf odsunął ją już teraz, musiałaby wrócić do księżniczki lub zacząć szukać nowego kochanka. Wiedziała, że już nigdy nie znajdzie kogoś takiego jak Rolf, kto wziąłby ją do swego domu. Rolf zrobił to tylko dlatego, że nie miał żony. Było już późno, kiedy Rolf wrócił do swojej komnaty i znalazł Amelię w szerokim łożu. Nie spała. Przyglądała mu się, gdy podszedł do ognia. Nie spojrzał na nią, a zmarszczone gniewnie czoło odbierało jej ochotę na rozmowę. Czyżby zastanawiał się, jak jej powiedzieć, że muszą się rozstać? - Przyjdź mi pomóc przy zbroi, Amelio. Już ode słałem swojego niezręcznego giermka. Wiedział zatem, że tu jest i nie śpi. Ta zwykła prośba powiedziała jej tak wiele, że miała ochotę się roześmiać. Nie zapomniał o niej! Chciał połączyć się z nią w łożu. A że zamierzał zrobić to w noc przed swoim ślubem, zdradzało, co myślał o przyszłej pannie młodej. Amelia wstała z łoża. Nie sięgnęła po nocną szatę. Miała dwadzieścia trzy lata, słuszny wzrost, wspaniale zbudowane, smukłe ciało, z którego była dumna. Nie musiała uciekać się do sztuczek, aby osiągnąć oszałamiający efekt, nawet w dopasowanych strojach na dzień. Naga, stąpała dumnie. Kasztanowate włosy okrywały plecy. Zielone oczy spoglądały uwodzicielsko. Rolf patrzył, jak powoli podchodzi. Zauważyła, jakie na nim wywiera wrażenie. - Usiądź, mój panie - szepnęła przymilnie. - Nie jestem aż tak wysoka, żeby zdjąć z ciebie ciężką kol czugę.
Rozbawiony Rolf podszedł do stołka przy kominie. Amelia chwyciła za brzeg kolczugę i podniosła ją, a potem, gdy usiadł, przesunęła mu nad głową. Niektórzy mężczyźni w czasie wojny nie zdejmowali zbroi przez kilka dni i cuchnęli gorzej od niesprzątanej stajni. Rolf nigdy tak nie postępował. Wiedziała o tym. Wyczuwała woń potu, ale był to czysty zapach, jego własny. Przyjemny. - Nie było cię kilka dni, Rolfie - powiedziała z nadąsaną minką. Pochyliła się, żeby rozwiązać taśmy. Zaczęłam się zastanawiać, czy zobaczę cię przed ślubem. Mruknął coś pod nosem, a Amelia uśmiechnęła się do siebie. Czy bardzo ryzykowała, wspominając o ślubie? - Sir Everard zajmował się polowaniem - mówiła dalej - dopilnowałam więc sprzątania głównej sali. Twój rządca nie miał na to czasu. Skłamała. Nigdy nie trudziła się kontrolowaniem służby, ale Rolf o tym nie wiedział. Chciała, by pomyślał, że jego małżeństwo jej nie przeszkadza i pragnie mu pomóc. Amelia ściągnęła mu kubrak, potem koszulę, a czyniła to tak powoli, że Rolf posadził ją sobie na kolanach, nim odłożyła ubranie na bok. Udała krzyk przestrachu, on zaś szybko zamknął jej usta gorącymi pocałunkami. Poczuła jego pragnienie, jednak sama pozostała chłodna. Była zadowolona, że wciąż jej pożąda. Odsunęła się od niego, oparła ręce o jego pierś, aby nie mógł przykryć jej warg swoimi. - Nadal mnie pragniesz? - spytała. - Co to za głupie pytanie? - zmarszczył gniewnie brwi. Czy wygląda na to, że tak nie jest?
- Obawiałam się, czy nic się nie zmieni, mój panie, kiedy usłyszałam o twoim małżeństwie - odpowiedziała bardzo cicho, jakby z rozpaczą. - Nie musisz się tym martwić - odburknął Rolf. - Ależ muszę, mój panie. Bardzo się bałam, że mnie odeślesz. - Łzy napłynęły jej do oczu, tak jak zamierzała. - Dlaczego miałbym to zrobić? Amelia niemal przegrała całą potyczkę, tak wielkie było jej zdumienie, jednak szybko się opanowała. - Moim życzeniem jest tu pozostać, Rolfie, ale... twoja żona może mieć inne zdanie. - Nie będzie miała. - Nie jesteś przyzwyczajony do zazdrości kobiet, skoro tak mówisz. Jak się dowie, że okazujesz mi swą łaskę, zażąda, bym opuściła Crewel. - Niczego nie będzie tu żądać - odrzekł kategorycznie. Moja wola będzie jej wolą. - Nie zawsze tu jesteś, Rolfie - wtrąciła Amelia. -A jeśli jest okrutna? Jeśli każe mnie wychłostać? Rzucił jej gniewne spojrzenie. - Wtedy sama zostanie wychłostana. Nie dopusz czę, by moi ludzie bali się swojej pani. Nie taką odpowiedź chciała usłyszeć. - Jak mam obronić się przed jej gniewem, kiedy ciebie tu nie będzie? - powtórzyła z uporem Amelia. - Martwisz się bez powodu. Nie pozostanie tutaj. Żenię się z nią tylko dla jej ziemi. - Naprawdę? - nie potrafiła ukryć zaskoczenia, a Rolf roześmiał się głośno. - Moja droga, gdybym jej pragnął, nie byłabyś mi potrzebna. Amelia rozpromieniła się w uśmiechu. Poczuła tak wielką ulgę, że prawie zakręciło jej się w głowie.
- Jutro tylu gości zjedzie się na zaślubiny. Co im powiesz? - Że znajdujesz się pod moją opieką. Objęła go ramionami za szyję i oparła piersi o nagi tors Rolfa. - Zatem moje położenie tutaj się nie zmieni? Służba nadal musi słuchać moich rozkazów?... - Za dużo mówisz, kobieto... Rolf zakrył ustami jej wargi. Rozszyfrował grę Amelii i bardzo go to ubawiło. Gdyby nie potrzebował chwili zapomnienia, nie byłby aż tak ubawiony, ponieważ nie lubił, kiedy go wykorzystywano. Gdyby nie miał ochoty dać jej tego, o co prosiła, okoliczności nie miałyby żadnego znaczenia. Nie dopuszczał, aby zapanowała nad nim żądza. Rolf uważał, że kobiety to istoty głupiutkie, zdolne tylko do szycia, plotkowania i sprawiania kłopotów. Nauczyła go tego matka i jej damy dworu. Wszystkie kobiety w łożu uzyskiwały to, czego pragnęły. Przez wiele lat patrzył, jak matka stosuje swoje sztuczki wobec ojca. Widział to na każdym odwiedzanym dworze. Wyznawał zasadę, by nigdy nie dawać kobiecie niczego, o co prosiła, jeśli prosiła w sypialni. Kiedy Rolf skończył z Amelią, natychmiast o niej zapomniał. Po chwili wróciły dręczące go ostatnio myśli. Pod wpływem gniewu zdecydował się poślubić Leonie z Montwyn. Kolejny przypływ gniewu skłonił go, ażeby prosić króla o rozkaz, który by mu ją dawał. Nie pragnął żony, z której nie mógłby być dumny i której nie mógłby pokochać. Zamierzał odesłać ją do Pershwick. Wmawiał sobie, że to z powodu szkód, jakie mu wyrządziła, ale tak naprawdę martwiła go jej brzydota. Czuł się z tego powodu winny. Przecież
to nie jej wina, że jest brzydka. Być może właśnie brak urody sprawił, że stała się przykra. Rolf cierpiał w duchu i złościł się na siebie, że powodowany gniewem tak się wplątał. Honor nie pozwalał mu się wycofać, a poczucie winy rosło z każdym dniem, kiedy myślał o dziewczynie i jej nadziejach. Biedactwo, pewnie była zachwycona, że wreszcie ma zalotnika, nawet takiego, z którym toczyła wojnę podjazdową. Dlaczego nie miałaby być zadowolona? Co ją czekało, zanim poprosił o jej rękę? Poczucie winy zaczęło go dusić. Może jednak jej nie odeśle. W Crewel stała stara wieża. Jeśli tam zamieszka, nie będzie musiał jej widywać, a ona nie będzie musiała znosić hańby, że mąż wypędził ją z domu. Mimo to zawiedzie jej nadzieje na dziecko, na normalne małżeńskie życie. Zaczął się zastanawiać, czy będzie mógł znaleźć się z nią w łożu, czy też jej widok sprawi, że pozostanie zimny. Każdy mężczyzna pragnął dziedzica i on nie był inny od reszty. Jeśli jej widok to uniemożliwi... Dla człowieka o stalowych nerwach było to całkiem niezwykłe uczucie. Jutro musi spędzić z nią noc, przynajmniej ten jeden raz, ponieważ, jak nakazywał zwyczaj, jej rodzice i weselni goście sprawdzą nazajutrz prześcieradła. Mógł zdecydować, żeby ominąć pewne obyczaje, jak na przykład ceremonię pokładzin, ale nie mógł uniknąć oglądania prześcieradeł potwierdzających dziewictwo dziewczyny. Od tego nie było ucieczki. Musiał wziąć ją do łoża lub bez końca wysłuchiwać kpin i żartów, a tego by nie zniósł.
Rozdział 8 Leonie przebudził krzyk przerażenia Wildy. Mogłaby ją przekląć, że wyrwała ją ze snu, bo śpiąc, nie czuła bólu. - Co oni ci zrobili, pani?! - jęczała Wilda. - Twoja twarz jest opuchnięta i czarna. Niech spłoną w ogniu piekielnym! Niech uschnie i odpadnie ręka, która się ośmieliła ciebie tknąć! Miech... - Ucisz się, Wildo! - krzyknęła Leonie, starając się jak najmniej poruszać szczęką. - Wiesz, jak łatwo pojawiają się u mnie siniaki. Pewnie wyglądam gorzej, niż się czuje. - Naprawdę, pani? - Przynieś mi zwierciadło. Leonie próbowała się uśmiechnąć, żeby zmniejszyć niepokój Wildy, ale szczeka i poranione, zakrwawione wargi zbyt ją bolały, aby jej się to udało. Wypolerowane stalowe lustro potwierdzało, że wygląda jak ktoś, kto wpadł pod kopyta wielkiego bojowego rumaka. Jedno oko całkowicie zasłoniła opuchlizna, z drugiego została wąska szparka. Krew zaschnięta na wargach, brodzie i pod nosem stała się prawie niewidoczna na granatowoczarnych sińcach pokrywających twarz. Nawet nie próbowała sobie wyobrażać, jak wyglądały jej piersi i ramiona, bo Richer nie ograniczał ciosów wyłącznie do głowy. Była ubrana tak, jak ją Richer zostawił. Ktoś nie dopuścił, by Wilda przyszła do niej wieczorem, więc w ogóle się nie rozebrała. Domyślała się, że po wyjściu Richera straciła przytomność. - Chyba kiedyś byłam ładniejsza - stwierdziła Leo-
nie, odkładając lustro. - Myślałam, że złamał mi nos, ale teraz uważam, że wszystko się zagoi. - Jak możesz żartować, moja pani? - Ponieważ to lepsze od płaczu, a na pewno się rozpłaczę, gdy sobie przypomnę, do czego to bicie doprowadziło. - Zatem go poślubisz? - Wiesz już o tym? - Pani moja, konie są osiodłane i czekają. Wszyscy są gotowi... czekają tylko na ciebie. Leonie zrobiłaby wszystko, żeby nie dopuścić do ślubu, ale skoro już złożyła przysięgę na grób swojej matki, musiała poślubić Rolfa d'Amberta. Nie miało znaczenia, że przysięgę wymuszono na niej biciem. Wypowiedziała słowa i musiała ich dotrzymać. Tak bardzo pragnęła zapłakać. Sądziła, że wytrzyma ciosy Richera, ale się myliła. Uderzył ją otwartą dłonią raz i drugi, a kiedy zaczerwieniły się jej policzki, a ona nie uchylała się ani nie błagała o litość, zaczął używać pięści. Zniosła tyle, ile mogła. Wierzyła, że bicie nie może być gorsze od tortur, które na pewno zaplanował dla niej Czarny Wilk. Kiedy jednak uświadomiła sobie, że Richer ją zabije, jeżeli ktoś go nie powstrzyma, a przecież nie było przy niej nikogo, kto mógłby jej pomóc, poddała się w końcu. Jeśli ojciec pozwolił, aby tak się stało, to nawet ojciec jej nie ocali. Nikt im nie przeszkadzał. Nikt nie przyszedł, nawet gdy krzyczała. Zrozumiała, że pomoc nie nadejdzie, i już wiedziała, jak musi postąpić. Sir Guibert zabiłby dla niej Richera, ale czy wynikłoby z tego coś dobrego? Łotr tylko wypełniał rozkazy jej ojca. Chociaż dusił ją żal i nienawiść do ojca, nie chciała wybuchu przemocy. Dlatego musiała ukryć to, co z nią uczyniono.
- Przynieś mi leki, Wildo. Potem znajdę odpowiednią suknie do ślubu. Nie obchodzi mnie to, czy mój mąż wie, że zmuszono mnie do tych zaślubin, ale nie chce, żeby inni się domyślili. Rozumiesz? Poszukaj ciemnego welonu i rękawiczek. To nawrót choroby z dzieciństwa, a nie ma czasu, żeby przygotować maść na złagodzenie pokrzywki. Słyszałaś? Pójdziesz i to powiesz mojej ciotce i sir Guibertowi. - Przecież wyrosłaś, pani, z pokrzywki. - Wiem, ale to nie jest niemożliwe, po prostu tak się denerwowałam spotkaniem z przyszłym mężem, że pokrzywka powróciła. Zrozumiałe też, że pragnę ją ukryć. Postaraj się, żeby sir Guibert uwierzył w te historyjkę. Idź teraz, a potem wróć. Pomożesz mi się ubrać. Zabierz moje leki do Crewel. Będą mi później potrzebne. Kiedy Leonie została sama, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nadchodzący dzień nie mógł jej przynieść nic dobrego. Na opuchliznę i sińce nałożyła mieszaninę korzenia prawoślazu i olejku różanego. Na uspokojenie i ból wypiła syrop z kwiatów rumianku. Przyrządziłaby wywar z kwiatów białego maku, ale uznała, że nie powinna zasypiać w trakcie ślubnej ceremonii. Gdy wróciła Wilda, Leonie odczuwała już skutki uspokajającej mikstury. - Powiedziałaś sir Guibertowi to, co ci kazałam? - Tak. Ogromnie pani współczuł i obiecał, że sam wyjaśni pani mężowi przyczynę, dla której będziesz miała welon. Ciotka pani zaczęła płakać. Chciała tu zaraz przyjść, ale lady Judyta nie dawała jej spokoju całą noc i ranek. Chyba w ogóle nie spała. -Bardzo dobrze. Nie chce, by zobaczyła mnie w takim stanie. - Leonie spojrzała prosto w twarz dziew-
czyny - Powiedz mi coś, Wildo. Byłaś kiedyś z mężczyzną? - Pani moja! Ja... - Nie będę sie na ciebie gniewać, Wildo - zapewniła ją szybko Leonie. - Moja matka umarła i nie zdążyła mnie przygotować. Myślała, że przyjdzie na to czas później. Nie mogłabym spytać o to ciotki Beatrix. Chce wiedzieć, co mnie dzisiaj czeka. Wilda spuściła oczy. - Za pierwszym razem będzie bolało - odpowiedziała cicho. - To rozdarcie hymenu sprawia ból i krwawienie. Rano wyniosą prześcieradła z plamami krwi i wszystkim pokażą. Ale to nie jest silny ból i szybko mija. Potem jest bardzo przyjemnie. - Naprawdę? Dziewczęta na dworze mówiły, że to okropne. - Kłamały. Albo powtarzały to, co mówiły im matki. Wilda wzruszyła ramionami. - Dla niektórych kobiet to jest zawsze bolesne, ponieważ wierzą, że grzeszą, i dlatego nie odczuwają przyjemności. Ale jeśli darzy się męża afektem... - Wilda urwała, uświadamiając sobie swoją niezręczność. - Przepraszam. Wiem, że nie znajdujesz upodobania w swoim mężu. - Zatem jestem skazana na wieczny ból? Ale on też nie znajduje upodobania we mnie, więc nie będzie mnie dręczył zbyt często. Dziękuję, że mi powiedziałaś, Wildo. Leonie nakazała sobie spokój. Nie mogła jechać do Crewel, trzęsąc się ze strachu. Jeśli on miał nadzieję, że zobaczy jej lęk, to jeszcze wiele musiał się dowiedzieć o Leonie z Montwyn.
Rozdział 9 Leonie natychmiast rozpoznała kobietę, która czekała w wielkiej sali Crewel, aby przywitać gości weselnych. Przedstawiła się jako lady Amelia, pozostająca pod opieką Rolfa d'Amberta, ale Leonie wiedziała, że to kobieta, która na turnieju dała Czarnemu Wilkowi swój znak i przyjęła namiętny pocałunek. Podopieczna? Bez wątpienia kochanka. Leonie nie było przykro. Czarny Wilk mógł mieć i sto kochanek, dopóki pozostawiał ją w spokoju. - Sir Williamie, lady Judyto, proszę się rozgościć. Za chwilę mój pan, Rolf, przyjdzie was przywitać -powiedziała Amelia serdecznym tonem. Odwróciła się do Leonie. Milady, proszę za mną, wskażę ci komnatę, w której będziesz mogła oczekiwać na rozpoczęcie ceremonii. Leonie nic nie odpowiedziała. Poszła za starszą kobietą, zadowolona, że pozbywa się towarzystwa ojca i Judyty. Przez całą drogę do Crewel nie odezwała się do nich ani słowem. Ojciec próbował ją zagadywać, ale odwracała głowę w drugą stronę. Leonie dobrze znała Crewel. Wiedziała, że Amelia prowadzi ją do małej komnaty tuż obok kaplicy. Crewel nie przypominał Pershwick. Sir Edmond dbał o swoje wygody. Leonie pamiętała, że jednym z powodów, dla których przyjazd do Crewel sprawiał jej przyjemność, były ciągle wprowadzane zmiany. Najpierw dobudowano nowy pokój za podwyższeniem w końcu sali. Później przerobiono go na komnatę sypialną pana. Gdy Alaina pasowano na rycerza, po przeciwnej stronie sali przygotowano jeszcze jedną komnatę. Wkrótce przestrzeń między dwiema komnatami wypełniono, dobudowując piętro, na które biegły
z sieni schody. Pierwotne sklepienie było tak wysokie, że pomimo nadbudowanego piętra nadal górowało nad wszystkim. Miejsce było wygodne i - w przeciwieństwie do Pershwick - zapewniało odosobnienie. Mimo to rosło zdenerwowanie Leonie. Nagle uderzyło ją to, że przywitała ich kochanka Czarnego Wilka. Jakże osobliwe zachowanie! On traktował ją pogardliwie już przed ślubem. W komnatce, do której przyprowadziła ją Amelia, stały dwa stołki i stół z flaszą wina i kubkami. - To może trochę potrwać, zanim poślą po ciebie, lady Leonie. Najpierw trzeba uzgodnić intercyzę. - Nie śpieszy mi się - odparła obojętnie Leonie. Amelią nie wiedziała, co o niej myśleć. Była gotowa nienawidzić rywalki i szkodzić jej na wszelkie możliwe sposoby. Jednakże siedząca przed nią dziewczyna sprawiała wrażenie dziecka. Nawet mówiła dziecięcym głosikiem. Jej postać okrywała szczelnie peleryna, a gruby welon spowijał głowę i twarz. Trudno było powiedzieć, jak wygląda. Dziewczęta wychodziły za mąż w wieku trzynastu, czternastu lat, a nawet młodsze, zatem Leonie mogła być bardzo młoda. To na pewno zmieniłoby postępowanie Amelii, ponieważ nie potrafiła ujrzeć rywalki w dziecku. - Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? - spytała Amelia. - Może chciałabyś zdjąć welon... Leonie przecząco pokręciła głową. - Będę bardzo wdzięczna, jeśli przyślesz mi moją służebną, Wildę. - Jak sobie życzysz - odparła Amelia, ciężko wzdychając. W tym momencie postanowiła zaraz wrócić i zaskoczyć dziewczynę. Na pewno zdejmie welon,
jak posiedzi przez jakiś czas w ciasnym, dusznym pomieszczeniu. W komnatce było gorąco. Odnalazła służącą i posłała ją do Leonie. Wtem usłyszała gniewny głos Rolfa dochodzący z sali, pobiegła więc w przeciwnym kierunku, w stronę kuchni, aby się upewnić, czy przygotowania przebiegają bez zakłóceń. Zazwyczaj Amelia nie troszczyła się o takie sprawy, zostawiając prowadzenie gospodarstwa ochmistrzowi, ale teraz nie chciała wracać do komnaty, do której rano przeniosła swoje rzeczy. Ta komnata przypominała jej, ze przynajmniej w tej chwili nie jest w Crewel pierwszą damą. Siedząc w maleńkiej komnatce przy kaplicy, Leonie usłyszała podniesiony, gniewny głos. Rozpoznała go. Zapamiętała tamtego dnia w lesie. Głos Czarnego Wilka. Natomiast Wilda usłyszała go po raz pierwszy i chociaż nie dało się rozróżnić słów, spojrzała na swoją panią oczami rozszerzonymi ze strachu. Leonie nie mogła jej uspokoić, bo musiałaby kłamać, zatem zachowała milczenie. Wlała tylko do wina więcej mikstury uspokajającej. Nie próbowała zgadywać przyczyny gniewu Czarnego Wilka. To on nalegał na małżeństwo. Nie sądziła też, by chodziło mu o intercyzę. Jej ziemie miały nadal należeć do niej i mogła nimi dysponować wedle własnej woli. Takie było życzenie matki. Nie przypuszczała, aby ojciec, który do tej pory tak mało się o nią troszczył, teraz upierał się przy włączeniu tej klauzuli do intercyzy. Nawet jeśli to zrobił, jakież znaczenie mogła mieć dla Czarnego Wilka? Pokazał już, że gotów jest zabrać innemu ziemię, jeśli tylko przyjdzie mu na to ochota. Na tę myśl Leonie zrobiło się zimno mimo panują-
cego w pokoju gorąca. Dzięki małżeństwu Wilk stanie się jej właścicielem. Będzie mógł z nią uczynić, co zechce. Uwięzić ją do końca życia, a nawet zabić. Leonie bezwiednie wyjęła mały nóż do cięcia bandaży, który trzymała w koszyku z lekami. Wsunęła go pod skórzany pasek, by za chwilę skryć wszystko pod welonem. Nigdy nie znajdzie się na łasce mężczyzny, jak to było z Richerem. - Lady Leonie, przyniosłam prosto z kuchni... Leonie zerwała się na równe nogi i odwróciła. Amelia weszła do środka bez pukania z talerzem małych ciasteczek. Zamarła i rozszerzonymi ze zgrozy oczyma wpatrywała się w odsłoniętą twarz Leonie. - Zawsze wchodzisz bez zaproszenia? - spytała gniewnie Leonie, zaskoczona, że jeszcze ma dość odwagi, aby się złościć. - Przepraszam, pani... Pomyślałam, że może chciałabyś... - Zdumiona stanem rywalki, odważyła się spytać: - Nie chciałaś poślubić Rolfa? Leonie zauważyła łatwość, z jaką Amelia użyła imienia jej przyszłego męża. - Nie chciałam go, o nie, ale, jak widzisz, nie dano mi wyboru. Dlaczego nie miałaby powiedzieć jej prawdy? - Być może mogłabym cię uspokoić, pani - wtrą ciła Amelia. - Jeśli poświecisz mi kilka minut na osob ności. Leonie skinęła głową Wildzie, Dziewczyna wyszła z komnaty i zamknęła za sobą drzwi. Amelia odstawiła talerz na stół, ale nie usiadła. - Nie spotkałaś Rolfa d'Amberta, prawda? - Nie. - Słyszałaś, że jest bardzo przystojny? Leonie się roześmiała.
- Człowiek może być Adonisem i mieć serce diabla. - Nie chcesz go? - naciskała Amelia. - Powiedziałam już, że nie chcę - odparła niecierpliwie Leonie. - Zatem pewnie przyniesie ci ulgę wiadomość, że nie będzie cię dręczył. Żeni się... z tobą tylko dla twojej ziemi. Widzisz, ja dbam o jego potrzeby. - Tak? Amelia zmarszczyła brwi z niechęcią, słysząc kpinę w głosie. - Nie musimy być nieprzyjaciółkami, ty i ja. Skoro go nie chcesz, nie powinno ci przeszkadzać, że ja go będę miała. - Nie będzie. Możesz go sobie wziąć. Jednak wcale mnie nie uspokoiłaś. Dlaczego pragnie ożenić się ze mną, skoro jest tyle dam, które mają znacznie więcej ziemi? - Chodzi mu o Pershwick, ponieważ tam tkwi źródło zła. Powinnaś o tym wiedzieć lepiej ode mnie. Powtarzam ci tylko to, co dziś rano powiedział mi jego przyjaciel Thorpe. Rolf szybko wpada w gniew, szybko podejmuje decyzje. Jeśli zechce więcej ziemi, natychmiast wyruszy, by ją zdobyć. Zawsze dostaje to, czego pragnie. Chciał, żeby skończyły się kłopoty z Pershwick, więc oświadczył się o ciebie. Kiedy mu odmówiono, zwrócił się do króla. Teraz ma, czego chciał. - Owszem, ma - zgodziła się Leonie zgaszonym głosem, gdyż potwierdziły się jej najgorsze obawy. -Powiedz mi tylko, czy wiesz, co zamierza uczynić ze mną. - Powiedział, że po ślubie cię odeśle. - Odeśle? Dokąd? - Nie wiem, ale...
Przerwało im pukanie do drzwi. Weszła Judyta. Nawet nią wstrząsnął widok dzieła Richera. Zadrżała, gdy przypomniała sobie chłostę z rąk Williama. Oszołamiające piękno dziewczyny zniknęło pod opuchlizną i sińcami. Srebrzystoblond włosy opadały łagodnie na ramiona. Ładnie zaokrągloną, drobną figurę otulała ciemnoszara suknia z długimi rękawami z koronki, którą przykrywała jasnoszara tunika wyszywana srebrną nitką. Tunika miała szerokie rękawy do łokcia i rozcięcia na bokach, żeby suknia była bardziej widoczna. Srebrny pasek podkreślał wąską talię. Jednak piękne ciało nie odwracało uwagi od zmasakrowanej twarzy. - Przyszłaś tu z jakiegoś powodu? - spytała zimno Leonie, gdy Judyta nie odrywała od niej wzroku. - Nie możesz się tak pokazać - orzekła Judyta. - Dlaczego? Nie jestem odpowiednio ubrana do ślubu? - Już czas - powiedziała Amelia i wyszła z pokoju. - Jestem zdumiona, że rozmawiasz z tą kobietą -zauważyła Judyta z niechęcią. - Nie wiesz, że to jego kochanka? - Gdybym nie wiedziała, musiałabym ci podziękować, że mi powiedziałaś. Judyta postanowiła nie reagować na kpinę. - Chodź. Twój ojciec czeka, żeby cię zaprowadzić. Twój mąż stoi u ołtarza. Wie, że zostałaś zmuszona, zatem jeśli chcesz się pokazać w takim stanie, przyniesiesz wstyd tylko sobie. Uważam, że historyjka o pokrzywce była bardzo sprytna. Ciotka uwierzyła. - Chodziło mi o sir Guiberta. Nie chciałam, żeby zabił człowieka mojego ojca. Nie, właśnie z tego powodu tak się nie pokażę. Leonie powoli nałożyła welon i przygładziła fałdy.
Z trudem coś widziała przez gruby materiał, zwłaszcza że patrzyła tylko jednym okiem. Musiała przechylić głowę, aby cokolwiek zobaczyć. Sprawiało to wrażenie, że zadziera nosa. W tych warunkach ta pomyłka bardzo jej odpowiadała. - Jestem gotowa - powiedziała dzielnie. Judyta była zaskoczona jej odwagą. Przy wejściu do małej kaplicy stał sir William. Ujął rękę córki i wziął ją pod ramię. Nie chciała na niego spojrzeć. Zobaczyła, że w ławkach siedzi pełno gości. Dostrzegła przy ołtarzu niewyraźny kształt mężczyzny. Ogarnęło ją przerażenie, gdy ojciec zaczął prowadzić ją wzdłuż nawy. - Leonie, jeśli kiedykolwiek mógłbym ci w czymś pomóc... - Już mi pokazałeś, jak mogę na tobie polegać, ojcze wysyczała. - Oddajesz mnie temu czarnemu zbirowi. Nie okazuj więcej miłości i troski, bardzo cię proszę! - Leonie! W tym okrzyku było tyle bólu, że Leonie się wzdrygnęła. Jakim prawem teraz okazuje jej miłość? Jak śmie przypominać, jakim ojcem był dla niej kiedyś? On mógł pić, żeby zapomnieć o szczęśliwej przeszłości, a ona co miała! Nie mogła zapomnieć. Powiedziałaby mu to wszystko, ale słowa uwięzły w jej ściśniętym gardle. A po chwili było już za późno. Stała samotnie u boku Czarnego Wilka. Zastanawiała się później, jak zdołała wymówić słowa, które ich ze sobą wiązały. Czy odczuwała tylko lęk, kiedy usłyszała obok siebie jego niski, warkliwy głos? Rolf też nie zwracał zbytniej uwagi na słowa księdza. Walczył z rozgoryczeniem od chwili, gdy ujrzał swoją pannę młodą. Była nie wyższa od dziecka, sie-
gała mu zaledwie do piersi. I ta mała dziewczynka sprawiła mu tyle kłopotu? Zirytowało go, że jest od stóp do głów zakryta welonem jak trędowata. Jej wasal twierdził, że ukrywa wysypkę. Czy w to uwierzył? Czy ośmielił się mieć nadzieję, że to minie, jak zapewniał go sir Guibert? Sytuację pogorszyła jeszcze macocha dziewczyny. Powiedziała mu na osobności, że musieli ją zmusić do usłuchania rozkazu króla. Co jej zrobili? Zapewne kilka razy poszła spać o głodzie. To nie miało dla niego znaczenia. Natomiast ważna była jej niechęć. Dręczył się poczuciem winy, że zawiedzie nadzieje panny młodej, a tu się okazało, że ona go nie chce! Jego, który mógł sobie wybrać żonę spośród największych piękności dworu! Tymczasem związał się z panną, która go nie chciała. Powinien ich wszystkich odesłać. Miał doskonałą wymówkę. Ogarnął go gniew, gdy odczytano intercyzę. Czy ktoś słyszał o tym, żeby zostawiano posag w rękach kobiety, kiedy już wyszła za mąż? Jednak sir William pozostał nieugięty. Musiało tak się stać, zgodnie z ostatnią wolą zmarłej żony, a ona zapisała te ziemie córce. Podpisał ów absurdalny kontrakt, co było równie obowiązujące jak samo małżeństwo, i patrzcie, co na tym zyskał - dziewczynę nie wyższą od dziecka, którą trzeba było zmusić do zaślubin! Na krew Chrystusa, zaczynał się zastanawiać, czy nie rzucono na niego klątwy. Leonie poczuła, jak nieuważnie wsuwał jej obrączkę na palec w białej rękawiczce. Z kolei ksiądz polecił mężowi, by złożył żonie pocałunek pokoju, i zakończył ceremonię. Rolf nawet nie próbował podnieść welonu, tylko musnął wargami gdzieś w okolicy czoła.
Potem nastąpiła krótka msza. Później mąż wyprowadził Leonie z kaplicy. Pragnęła wyjść z sali i pozbyć się jego towarzystwa, ale natychmiast zaczęła się uczta weselna. Została więc i musiała usiąść przy jego boku. Był tam jej ojciec, który w milczeniu wypijał kubek za kubkiem. Jej mąż zaczął robić to samo. Leonie żałowała, że nie może pójść za jego przykładem. Panował ponury nastrój i tylko Judyta sprawiała wrażenie zadowolonej z przebiegu wypadków. Podtrzymywała rozmowę przy głównym siole i po cichu flirtowała z dwoma rycerzami Czarnego Wilka. Mąż Leonie nie odezwał się do niej ani słowem. Mruczał coś w odpowiedzi na pytania swoich ludzi. Przed małżonkami stawiano coraz to nowe potrawy, ale żadne z nich nie tknęło jedzenia. Leonie nie chciała podnosić welonu, a Rolf wolał wino. W sali było kilku rycerzy, niektórzy z żonami. Przywieziono nawet dzieci. Jednak nikt nie zachowywał się tak jak zwykłe przy takich okazjach. Leonie wiedziała, że to jej obecność tłumiła wszelką radość. Nie mogła nikogo winić, że w jej towarzystwie czuje się nieswojo. Wszyscy zapewne musieli czuć się skrępowani żałosnym wyglądem panny młodej ukrytej pod welonem i milczącej. Próbowała wyjść, ale ciężka ręka męża spoczęła na jej ramieniu i przytrzymała. Nie podjęła próby ponownie. Tańczono, ale tego nie zauważała. Nie ośmieliła się spojrzeć wprost na Rolfa, za to patrzyła na wielkie dłonie obejmujące puchar z winem. Nigdy przedtem nie przyszłoby Leonie do głowy, że własna uczta weselna nie sprawi jej przyjemności - niestety, tak właśnie było, ona zaś siedziała sztywno wypro-
stowana, próbując powstrzymać łzy w nadziei, że nikt się do niej nie odezwie. Nie widziała w ogóle wykwintna uczty, którą przygotowała służba z Crewel i z Pershwick. Serwowano zupy, pieczone prosięta z truflami, trzy łabędzie podano wraz z piórami, była szynka duszona w miodzie, kapłony i kaczki, różne sosy musztardowe i przysmaki rzadko stawiane na stole. Pieczyste przygotowali kucharze Rolfa, nie znający się zbytnio na wyszukanych potrawach. Ponieważ kucharze z Pershwick chcieli zaćmić służbę z Crewel, na stole pojawiły się różnorodne dania z rzepy, fasoli i grochu. Wiśnie i jabłka starto i usmażono. Potem zużyto do ciast. Podano też świeże owoce, ozdobione kwiatami z ogrodu w Pershwick, którym z taką miłością zajmowała się jego pani. Przyniesiono dziesięć serów i wina oraz olbrzymi tort weselny przybrany migdałami i figurkami z cukru na górze i po bokach. Leonie nie spróbowała niczego. Było już późno, kiedy Judyta wstała, by spełnić swój obowiązek i odprowadzić Leonie do jej komnaty. Pijany Rolf nawet nie zauważył jej odejścia. Leonie modliła się w duchu, aby nie był w stanie jej odwiedzić. Zgodnie ze zwyczajem goście weselni pomagali przy rozbieraniu panny młodej przed uroczystością pokładzin. Kilka nieznanych kobiet weszło do komnaty wraz z Judytą i Amelią. Leonie je odesłała. Kiedy została sama, szybko ukryła nóż pod poduszką. Miała nadzieję, że nie będzie jej potrzebny. Wiedziała jednak, że jeśli nawet Rolf nie miałby ochoty przyjść do niej, dopilnują tego jego goście. Mogło to mieć miejsce w każdej chwili, więc rozebrała się szybko i wsunęła do wielkiego łoża. Musiała zdjąć welon, ale po zasunięciu zasłon baldachimu była ukryta
przed wzrokiem gości, którzy mogli wejść do komnaty wraz z Rolfem. Ponadto rozplotła długie warkocze. Być może zdoła zasłonić przed nim twarz. Czekała, drżąc z napięcia, aż w pewnym momencie zaskrzypiały wreszcie drzwi i do komnaty wtargnęła grupa mężczyzn odprowadzających Rolfa d'Amberta do małżeńskiego łoża. Wszyscy bardzo pijani. Rozległy się sprośne żarty. Rolf, pomrukując gniewnie, kazał im wyjść. Leonie ukryła się głęboko pod przykryciem i czujnie nasłuchując najlżejszego dźwięku, przygotowywała się na odgłos rozsuwanych zasłon. Po kilku chwilach udręki usłyszała szarpnięcie tkaniny i wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy ciężkie ciało osunęło się na łoże. Leonie wstrzymywała oddech tak długo, aż rozbolały ją żebra. Kuliła się, wyobrażając sobie, jakie tortury ją czekają. - Idź spać. Nie gwałcę dzieci - mruknął gniewnie. Leonie nie próbowała zrozumieć, o co mu chodzi. Coś tub ktoś ją ocalił. Poczuła tak wielką ulgę, że zasnęła, gdy tylko usłyszała chrapanie męża.
Rozdział 10 Przez gęstą mgłę tumaniącą myśli Rolf poczuł delikatne ciało przytulone do jego piersi i ud. Amelia nie tuliła się do niego w łożu, nawet dla ciepła. Był już z nią od tak dawna, że dobrze to zapamiętał. Mimo to ciepły kształt ogrzewał go przez sen. Objął ją ramieniem i wsunął dłoń między piersi. Jęknęła w proteście i ten dźwięk do niego dotarł. Rolf z westchnieniem zabrał ramię i zaczął się odwracać. Jednak
jej ciepłe ciało przytuliło się jeszcze bardziej. Przez krótką chwilę zastanawiał się, co spowodowało tę zmianę, i ponownie objął ją ramieniem. Kiedy nie zaprotestowała, zaczął ją pieścić ostrożnie, jakby nie chciał jej obudzić. Nie śpieszyło mu się, sam był jeszcze senny. Dłoń odkrywała rzeczy, które go zaskoczyły. Skóra Amelii wydawała się delikatniejsza, niemal jak atłas, i nie dotykał przedtem tych wystających kości. Jej krągłości były jędrne, ale pełniejsze... Nie przypominał sobie takich zmian... Rolf natychmiast się przebudził. Pieścił własną żonę, to jego żona obudziła w nim żądzę. Uważał ją za dziecko, ale te kształty nie należały do dziecka. Dziewczyna poruszyła się kusicielsko, ocierając się o niego plecami, tak jakby pragnęła... czy naprawdę? Czy nadal spała? Czy obudził ją, a ona w ten sposób mówiła mu, żeby nie przerywał? Zdumiał się, że dziewica może być taka swobodna, ale jego ciało reagowało bardziej łaskawie, krew spływała w dół brzucha, sprawiając, że zapragnął jej mimo zdziwienia i wątpliwości. Udało się jej. Spowodowała, że jej pożądał, chociaż nie wiedział, jak wygląda, a spodziewał się najgorszego. Otrzymał szansę, o którą się modlił. Dzięki ciemności nie musiał na nią patrzeć, mógł więc spełnić swój obowiązek. Leżącej obok Leonie przyśnił się niezwykły, erotyczny sen. Nie podejrzewała, że istnieją takie odczucia. Pragnęła, żeby sen trwał nieprzerwanie, ale w końcu zaczęła się budzić. Miała świadomość, że leżała przytulona do mężczyzny, a jego dłoń dotykała jej tak, jak nikt jeszcze tego nie robił. Nie potrafiła dopasować mężczyzny, który był jej mężem, do tego,
który leżał obok, ponieważ dawał jej rozkosz. Od męża oczekiwała jedynie cierpienia, a nie takiej słodyczy. Wtem poczuła silny ból i natychmiast się przebudziła. Przerażona, sięgnęła pod poduszkę po nóż. Rolf nie zdawał sobie sprawy, że ja uraził, muskając palcami opuchnięty policzek. Chciał tylko odsunąć jej gęste włosy z twarzy, zanim ułoży ją na plecach. Był już gotowy dla niej i wiedział, słysząc ciche jęki, jakie z siebie wydawała, że ona też jest gotowa. Dotkliwy ból przeszył mu bok i wytrącił z równowagi. Upłynęła dłuższa chwila, nim zareagował, dotknął skóry i poczuł na palcach wilgoć. Zaryczał z wściekłości. Leonie, początkowo obezwładniona własnym czynem, zsunęła się z łoża, a on tymczasem krzyczał. Rolf nie wiedział, że opuściła łoże, ponieważ natychmiast wstał i podszedł do drzwi, za którymi spał jego giermek. Otworzył je na oścież. - Przynieś światło, Damianie! - zawołał. - Sprowadź sługi. Trzeba zmienić prześcieradła i dorzucić do ognia. Leonie pośpiesznie podbiegła do skrzyni. Po gorączkowym poszukiwaniu znalazła nocną szatę. Kiedy przy drzwiach pojawiło się światło, odwróciła się szybko, żeby ją zawiązać. To właśnie zobaczył Rolf, gdy Damian wszedł do komnaty ze świecznikiem. Widok sprawił, że zabrakło mu tchu - oto po raz pierwszy oglądał żonę z bliska. Miała nie więcej niż cal lub dwa ponad pięć stóp, ale za to idealne kształty. Linie były piękne. Smukłe plecy zbiegały się w wąską talię, a potem łagodnie zaokrąglały się w biodra. Wyciągnęła włosy spod sukni i odrzuciła je na plecy jak srebrną chmurę. Prezentowała się niezwykle z tej strony. Podeszła do łoża i pochyliła się, żeby podnieść nóż,
który upuściła, ale on stanął bliżej, zauważył, po co sięga, i krzyknął do niej: - Zostaw to, pani! Przerażona Leonie cofnęła się gwałtownie i prawie uciekła do mrocznego kąta komnaty. Zachowała się niemądrze, bardzo niemądrze, raniąc go, i teraz podwójnie to odcierpi. Tylko pogorszyła swoją sytuację. Rolf wpatrywał się z wściekłością w jej skuloną postać, zastanawiając się, co miała nadzieję osiągnąć takim małym nożem. Niewielkie ostrze nie mogło go poważnie zranić. Skaleczenie boku przypominało raczej ukłucie szpilki w porównaniu z ranami, które odniósł w bitwach. Być może nie chciała go zranić. Być może dźgnęła go przez przypadek. A jednak zabrała ze sobą do łoża nóż. Dlaczego? Rolf zesztywniał, gdy w głowie zaświtała mu nowa myśl. Czyżby zamierzała zranić się i ubrudzić prześcieradła, ponieważ innej krwi nie mogła mu dać? Jakże głupio postąpiła, próbując tej starej sztuczki! Nie obchodziło go, że przyszła do niego, nie będąc dziewicą, natomiast nie podobało mu się to, że chciała go oszukać. Spodobało mu się to jeszcze mniej, kiedy do komnaty weszły dwie służące, żeby zmienić prześcieradła. Spojrzały ze zdumieniem najpierw na niego, potem na jego żonę. Widział po ich minach, że wyciągnęły ten sam wniosek co on. Bez wątpienia nazajutrz wszyscy się będą z niego śmieli. - Damianie! - zawołał Rolf, gdy służące dokładały do ognia. - Przynieś mi bandaż, najgrubszy, jaki zna jdziesz, byś mógł opatrzyć mi ranę. Nie chcę widzieć na prześcieradłach żadnej innej krwi oprócz krwi mo jej żony. Usłyszał cichy jęk z ciemnego kąta, ale nie spojrzał
na nią. Niech czuje wstyd, bo nań zasłużyła. Jeśli rano nie znajdzie na płótnie krwi dowodzącej jej czystości, będzie od tej pory żyła w hańbie. Leonie ogarnął chłód, gdy usłyszała jego głos. Zastanawiała się, co Rolf chce z nią uczynić. Była zdumiona, że przyznał przed innymi, iż chce ja skrzywdzić. Nagle zapragnęła dobrze przyjrzeć się tak nikczemnemu człowiekowi. Uniosła głowę na tyle, by skupić na nim zdrowe oko. Nie patrzył na nią, ale oświetlał go ogień, pozwoliła więc sobie na ostrożne oględziny. Siedział na stołku przy kominie. Prześcieradłem przykrył dół brzucha. Płomienie dawały dość światła i widziała go wyraźnie. Jej maż? No, nie. To zbyt okrutne - być związaną z tym pięknym młodzieńcem, wiedząc, że on może w niej wzbudzić jedynie nienawiść. Teraz zrozumiała, dlaczego nazywano go Czarnym Wilkiem. Na jego proporcu widniał srebrny wilk na czarnym polu. Przydomek pochodził od czarnych włosów i oczu. Włosy porastające resztę ciała również były czarne, a szczególnie gęste na piersi. Mroczna uroda Rolfa nie była przykra jej oczom. Wręcz przeciwnie, właśnie wręcz przeciwnie. Niech jej Bóg pomoże, sam widok tego mężczyzny zapierał dech w piersi. Ciało miał potężne, twarde jak skała i umięśnione, przerażające. Największe wrażenie wywierała jego ponura twarz, otoczona gęstymi czarnymi włosami, kręcącymi się na karku, skroniach, czole. Zacisnął wargi, ale to nie pozbawiało ich zmysłowej pełności. Szerokie czoło, prosty nos, kwadratowa, gładka, mocno zarysowana i agresywna szczęka. Piękna twarz. Jaka szkoda, że kryjący się za tym obliczem człowiek
był potworem, zimnym, bez serca i spragnionym zemsty. Przez mężczyznę o twarzy anioła i sercu diabła można było tylko wylewać łzy. Gdy Damian opatrywał mu ranę, Rolf wyczul, że dziewczyna mierzy go wzrokiem. Spojrzał w jej stronę, ale zobaczył tylko skulony kształt okryty gęstwiną srebrnych włosów. Przypomniał sobie, jak reagowała w łożu na jego pieszczoty, i jęki rozkoszy, które wydawała z siebie. Pragnęła go. Podnieciła go ta myśl. Świadomość, że teraz mu się przygląda, wywarła ten sam skutek. Pożądanie zaczynało sprawiać mu ból. Rolf krzyknął na Damiana, żeby się pośpieszył i wyszedł. Gdy drzwi się zamknęły i znowu zostali sami, Leonie ogarnęło drżenie. - Wracaj do łoża, lady Leonie. Cisza panująca w komnacie sprawiła, że wydało się jej, iż na nią krzyknął. W rzeczywistości wydał z siebie ochrypły szept. Rolf uśmiechnął się, kiedy pośpieszyła do łoża, odwrócona do niego plecami. - Zdejmij suknię, pani. Leonie znieruchomiała ze wstydu. - Mój panie... - Za zasłoną, jeśli sobie tego życzysz - rzekł niecierpliwie. - Nie chodziło mi o to, że chciałem cię oglądać. Leonie wsunęła się do łoża i dokładnie zaciągnęła za sobą zasłony. Chwilę później Rolf znowu się uśmiechnął, gdy suknia spadła na podłogę. Nie tracąc czasu, zdmuchnął świece i dołączył do niej w łożu. Musiał wyciągnąć ręce, żeby jej dotknąć, ponieważ leżała na brzegu, odwrócona do niego plecami. Przyciągnął ją na środek łoża i wtedy poczuł, że drży. - Zimno ci?
Wolałaby umrzeć niż przyznać się do lęku. - Tak, mój panie. Musnął delikatnie palcami jej piersi, brzuch i wsunął dłoń między jej nogi. - Za chwilę nie będzie ci zimno - wyszeptał. Leonie nie przestawała drżeć. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jest dla niej taki łagodny. Kiedy zacznie się jej kara? Nie przerywał uwodzenia, ale ona nie czuła nic oprócz strachu. Była pewna, że za zranienie go czeka ją straszliwa zemsta. Co zamierzał? Dlatego zupełnie ją zaskoczyło, gdy nagle stwierdziła, że leży na niej i że w nią wszedł, zanim się zorientowała, co się dzieje. Krzyknęła, ale ból trwał krótko i po chwili zamienił się w słabe pulsowanie. Leżała oszołomiona, zdumiona, że połączył się z nią, a nie pobił. Rolf był również zdumiony. Okazała się dziewicą, a to oznaczało, że wyciągnął całkowicie błędne wnioski. Zraniła go celowo, chciała to zrobić. Gdy to sobie uświadomił, szybko skończył, a potem natychmiast zasnął. Tym razem nie chrapał, ale Leonie wiedziała, że jej mąż śpi. Już nie była panną. Ponieważ go nie pragnęła, jego poczynania sprawiły jej ból. Jednakże ten ból mogłaby znieść, gdyby musiała, chociaż nie musiałaby go znosić, gdyby ją odesłał. Z tą nadzieją zasnęła.
Rozdział 11 Z samego rana Leonie obudziło brutalnie wejście grupy kobiet do jej komnaty. Ocknęła się na dźwięk rozsuwanych zasłon, po czym wyproszono ją z łoża.
Zgodnie ze zwyczajem zabrano prześcieradła, żeby pokazać je gościom. Na chwilę zapomniano o ceremonii, kiedy jedna z dam zobaczyła twarz Leonie i krzyknęła z przerażenia. Leonie odwróciła się plecami i ukryła twarz w dłoniach, wywołując bezwiednie wrażenie, że płacze. Rozległy się głośne pytania. Kobiety chciały wiedzieć, co jej się stało, ale Leonie nie odezwała się ani nie odwróciła. Amelia wyprowadziła damy z komnaty. Ktoś narzucił Leonie szatę na ramiona i wówczas uświadomiła sobie, że stała nago, okryta jedynie długimi włosami. Założyła suknię, a wtedy nałożono jej welon. Leonie podniosła głowę i skinęła na Judytę, zanim poprawiła fałdy welonu. Zostały z nią tylko macocha i lady Amelia. Męża już nie było. - Kim są te kobiety? - spytała Leonie. - Przez niedbalstwo twojego męża nie poznałaś ich wczoraj na uczcie - odparła Judyta. - Bez wątpienia poznasz je wkrótce. Są to żony i córki rycerzy służących twojemu mężowi. Jak rozumiem, pozwolono im podążać za armią, kiedy sir Rolf był żołnierzem zaciężnym. Bardzo niezwykłe. Znalezienie dla nich kwater w mieście na pewno nie było łatwe. Czyż nie tak, lady Amelio? - Nic o tym nie wiem. - Nie, oczywiście - zgodziła się przymilnym tonem Judyta. - Zapomniałam, że nie jesteś aż tak długo przy sir Rolfie. Nie tylko ta wyraźna deklaracja wrogości sprawiła przykrość Amelii. Całkowicie wytrącił ją z równowagi widok dziewiczej krwi na prześcieradle. Sądziła, że Rolf nie tknie żony. - Nie byłaś na mszy, Leonie - zauważyła Judyta
z dezaprobatą. - Zresztą nie tylko ty. Twój ojciec nadal mocno śpi. Ponieważ twój mąż zajął się własnymi sprawami, nie zawiadamiając o niczym swoich gości, zakładam, że uroczystości weselne dobiegły końca. Nie ma sensu, żebyśmy zostawali tu dłużej. - Możesz odjechać za moim pozwoleniem, pani, jeśli jest ci ono potrzebne - sztywno odparła Leonie. - Nie jesteśmy ci potrzebni? - spytała Judyta tylko dlatego, że tego od niej oczekiwano. Leonie pokręciła głową. - Zatem, gdy tylko dobudzę twojego ojca, pojedziemy. Pragniesz się z nim pożegnać? Nie mogę cię zapewnić, że będzie pamiętał, ale... - Raz jeszcze: nie. - Życzymy ci wszystkiego najlepszego, moja droga. - Oczywiście, że mi życzycie - odparła Leonie obojętnie i odwróciła się plecami. Odprawiona w ten sposób Judyta wyszła. - Nie dziwię ci się, że nie cierpisz swojej macochy -zauważyła Amelia. - Nie jest miła. Leonie nie miała ochoty na rozmowę z Amelią. - Jeśli będziesz tak dobra i przyślesz mi moją słu żebną, nie będę cię dalej kłopotać, lady Amelio. Pro siłabym o przygotowanie kąpieli i przyniesienie mi tu posiłku, ponieważ nie zamierzam dziś opuszczać kom naty. Amelia zacisnęła wargi. - Jak sobie życzysz, pani - odpowiedziała. Miała nadzieję, że już wkrótce pozbędzie się tej aroganckiej dziewczyny. Leonie skończyła brać kąpiel, kiedy lady Amelia powróciła i powiadomiła ją, że eskorta już czeka, aby odprowadzić ją do Pershwick. Było to tak niespodziewane, że Leonie musiała się upewnić.
- Mam jechać do Pershwick? Tak szybko? - O tym kasztelu wspomniał mój pan, ponieważ Pershwick jest ci znany. Bez wątpienia zaopatrzy cię we wszystko, czego ci trzeba, i zapewne wyznaczy własnego rządcę, ale nie będzie cię niepokoił dopóty, dopóki nie zwrócisz na siebie jego uwagi. Jak rozumiem, tak właśnie chciałaś. - W istocie! Tak! Leonie oszołomił ów szczęśliwy obrót spraw i czym prędzej skończyła przygotowania do podróży. Miał jej towarzyszyć sir Guibert z eskortą jej własnych żołnierzy. Guibert zaniepokoił się, gdy usłyszał, jakie będzie jego pierwsze zadanie przy świeżo upieczonej pani d'Ambert. Widząc, jak jest kontenta z wyjazdu, zachował wątpliwości dla siebie. Usłyszał ponadto, że pan d'Ambert rzadko tu przebywa, założył więc, że Rolf chciał oszczędzić żonie samotności w obcym miejscu. W Pershwick zaś Leonie będzie wśród swoich. Guibert dowiedział się również, jakie trudne zadanie Rolf postawił sobie - zdobycie siedmiu warowni tylko z małą armią. Życzył mu szczęścia, ale wiedział, że nie da się tego zrobić szybko. Wątpił, czy jego pani będzie często widywała męża. O zachodzie słońca Rolf przekraczał bramy Crewel. Czuł niechęć do samego siebie, wywołaną głupim pragnieniem, żeby znowu być z Leonie. Nie pojmował przebiegu wypadków z ubiegłej nocy. Choć rana okazała się niezbyt głęboka, nie pochlebiało mu to, że ją zadano. Wiedział, że dawno już nie zaintrygowała go tak żadna kobieta. Niezadowolenie z własnej chłopięcej gotowości wpłynęło na jego reakcję, gdy stwierdził, że żona na
niego nie czeka. Po prostu zawrócił i ruszył w kierunku warowni Wroth. Nie ukarał Amelii za jej postępek. Kiedyś rzeczywiście powiedział jej, że odeśle żonę, ale nie wydal rozkazu, żeby ona zrobiła to za niego. Nieobecność Leonie miała swoje dobre strony. Był bardzo niezadowolony z siebie, że tak niemądrze pragnie z nią być. Nie chciał, żeby się o tym dowiedziała. Nie zapomniał, jaka jest podła. Kilka mil dalej, w Axenford, tymczasowym kasztelanem wyznaczonym przez Rolfa był sir Warren. Jego żona, lady Roese, opowiedziała mu, jakiego wstrząsu doznała, kiedy rano zobaczyła twarz Leonie d'Ambert. Warren, który słyszał o kłopotach swego pana z mieszkańcami Pershwick, słusznie zakładał, że dama była przeciwna temu małżeństwu. Doszedł wiec do wniosku, że jeśli została pobita, zrobił to na pewno jej ojciec. Żona Warrena nic nie wiedziała o tych sprawach, gdyż kilka ostatnich miesięcy spędziła u rodziny. Nie znała też zbyt dobrze Rolfa d'Amberta. Jej mąż lubił go, ale oznaczało to tylko to, że d'Ambert był dobrym panem. Nic natomiast nie mówiło o jego charakterze. Lady Roese słyszała, że sir Rolf łatwo wpada w gniew, doszła wiec do wniosku, że to on pobił swoja młoda żonę. Jej zdaniem lady Leonie poślubiła okrutnika. Niestety, sir Warren nie wyjaśnił tego nieporozumienia. Mruknął coś pod nosem, gdy powiedziano mu o stanie lady Leonie, ale tak naprawdę w ogóle nie słuchał. Nazajutrz jego żona opowiedziała wszystko lady Bercie, która mieszkała w mieście Axenford. Stamtąd opowieść szybko rozeszła się po okolicy. Niedługo potem rozgorzał spór między mężami i żonami, a także wśród chłopów w Axenford, Kenii, Blythe i Crewel. Mężczyźni znali swojego pana i stawali po jego stronie. Kobiety go nie znały i uważały,
że mężczyźni zawsze będą się bronić wbrew wszelkim dowodom, dlatego pozostawały przy swoim zdaniu i gorąco współczuły bohaterce tej opowieści. Chłopstwo, które uwielbia plotki, również podzieliło się na dwa obozy: mężczyźni bronili pana, a kobiety pani. Nie wiadomo jak i kiedy, ale dzięki tej właśnie historii nowy suweren Kempston zaskarbił sobie lojalność większości mieszkańców. Kiedy lady Amelia usłyszała plotki, wpadła w złość. Nie dość, że oskarżano o niegodziwość jej kochanka, ale jeszcze okazywano współczucie lady Leonie, a to na pewno nie pomagało Rolfowi o niej zapomnieć. Mógł nawet sprowadzić ją z powrotem do Crewel, żeby uspokoić języki. Rolf jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, co się o nim mówi. Jego ludzie pilnowali, by plotki do niego nie dotarły. Nawet Thorpe, znając jego charakter, starał się, żeby Rolf o niczym się nie dowiedział. Rolf nie zastanawiał się długo, dlaczego jego ludzie tak dziwnie się zachowują w jego obecności, dlaczego przerywają rozmowy, gdy podchodzi, i strofują swoje żony i córki. Nie potrafił też wyjaśnić, skąd nagle wzięło się tyle niezadowolonych kobiet. Wszystkie, z którymi miał do czynienia, sprawiały wrażenie zagniewanych. Rolfa zajmowało tyle spraw, że nie rozmyślał o dziwacznym postępowaniu kobiet czy chłopstwa. Od kilku tygodni oblegał Wrothe i ustalał warunki kapitulacji. Tak, miał o czym myśleć. Mimo to z niepokojącą regularnością wracał obraz cicho wzdychającej drobnej postaci o łagodnych krągłościach. Nie potrafił zapomnieć o lady Leonie, swojej pannie młodej.
Rozdział 12 Wszystkie modlitwy Leonie zostały wysłuchane. Zapomniała o mężu. Znowu żyła jak dawniej. Do Pershwick nie przysłano rządcy, by przypominał jej, że należy do mężczyzny. Zadała sobie trud i przygotowała się na jego przybycie. Porzuciła dawne kryjówki, żeby nie zarzucono jej, iż próbuje oszukać swojego pana. Wszystko było w porządku. Ale nikt nie przyjechał i po pewnym czasie przestała oczekiwać kogokolwiek. Nie musiała już martwić się, że sługa Judyty przybędzie plądrować jej stodoły. Wreszcie była wolna, niezależna, spokojna. Jednak dobre rzeczy nie trwają wiecznie. Pewnego popołudnia, gdy pracowała w ogrodzie, usłyszała od bramy wołanie. Nie zwróciła na to uwagi. Sir Guibert wyjechał, ale obroną kasztelu zajmowali się żołnierze. Traktowali swoje obowiązki bardzo poważnie i wypytywali każdego, kto chciał wjechać do kasztelu, bez względu na to, czy była to znajoma twarz, czy nie. Leonie napełniała koszyk gałązkami i listkami czarnego bzu. Przydadzą się do produkcji barwników dla przędzalni. Z kory i korzeni uzyska się czerń, a z listków zieleń. Odcienie od jasnoliliowego po purpurę pozyskuje się z jagód, ale trzeba poczekać do jesieni, aż dojrzeją. W drugim koszyku, napełnionym już wcześniej, znajdowały się zioła i kwiaty do sporządzania leków oraz na potrzeby kuchni: cykoria i endywia, lubczyk, majeranek, mięta i szczaw, biały mak, rozmaryn, płatki nagietka i fiołków. Leonie nikomu nie ufała i nie pozwalała zrywać. Służący mógł się pomylić i dodać do sałatki coś trującego.
Stukot kopyt koni mijających mur sprawił, że zaczęła się zastanawiać, kto mógłby przybyć do Pershwick. Powrotu sir Guiberta oczekiwano dopiero wieczorem. Konie oznaczały, że przyjechali goście lub bogaty kupiec, ale niewielu ich odwiedzało taki mały kasztel jak ten. Przechyliła się przez niski murek okalający ogród, żeby sprawdzić, kto to, i dostrzegła mężczyznę z herbem Czarnego Wilka na zbroi. Zsiadał z wielkiego karego rumaka. Pomagało mu dwóch żołnierzy. Zeskoczyła z murku, zanim mógł ją spostrzec. Ogarnięta przerażeniem, próbowała się domyślić, co przywiodło tu jej męża. Była uwięziona w ogrodzie. Gdyby z niego wyszła, natychmiast by ją zauważył. Postanowiła ukrywać się tutaj aż do jego wyjazdu, choćby cały dzień, jeśli to byłoby konieczne. Odeszła w sam koniec ogrodu i uklękła za zaroślami wawrzynu. Modliła się, żeby Rolf wyjechał jak najszybciej i by nie doszło do spotkania z nim. Widocznie nikt tam na górze nie zamierzał spełnić tej drobnej prośby, ponieważ po krótkiej chwili usłyszała kroki. Ktoś wchodził do ogrodu. Chciała sobie oszczędzić zawstydzenia, gdyby przyłapano ją na chowaniu się za krzakami, więc zebrała się na odwagę i wstała. Szczęście jej dopisało. Pierwsza go zobaczyła. Stara, zielona wypłowiała sukienka zlewała się z otoczeniem, a on patrzył w inną stronę. Była nawet chwila na zapanowanie nad lękiem, zanim Rolf odwrócił się do niej. Skuliła się. Nie tylko się bała, wiedziała, że wygląda okropnie. Miała na sobie stare ubranie, a długie warkocze zwinęła ciasno na czubku głowy, żeby nie ubrudzić ich ziemią, gdy pochylała się nad grządkami, i przykryła je krótkim welonem, przytrzymywanym
na czole za pomocą skórzanego paska. Wyglądała strasznie, a stał przed nią człowiek, który ją przerażał. Nie znalazłszy żony w ogrodzie, Rolf powiedział sobie, że powinien odwrócić się i odjechać. Nie miał powodu do odwiedzin. Przywiódł go impuls. To znużenie fizyczne i psychiczne sprawiło, że postąpił tak bez zastanowienia. Cały ostatni tydzień źle sypiał. Jak mógł powiedzieć żonie, że tęsknił za jej towarzystwem? Że mu jej brakowało? Że pragnął zobaczyć, jak się jej wiedzie? Lepiej, żeby myślała, iż nic go nie obchodzi. Zlekceważył zdrowy rozsądek, przyjechał tu i jej szukał. Dla nich obojga byłoby najlepiej, gdyby zobaczył ją wreszcie bez okrycia. Nadzieja nie była płonna. Leonie bowiem przebywała wśród swoich i prawdopodobnie nie ukrywała się pod welonem. Oznaczałoby to koniec tajemnic i koniec jego tęsknoty. Z tą nadzieją odwrócił się, podejmując ostatnią próbę znalezienia jej tam, gdzie według słów służebnej powinna się znajdować. Tym razem zauważył dziewczynę, której nie spostrzegł wcześniej, ponieważ jej ubranie miało niemal tę samą barwę co otaczające ją rośliny. Ta dama nie była jego żoną. Dobry Boże, gdybyż nią była! Kiedy podszedł bliżej, aby dokładnie się jej przyjrzeć, oszołomiło go jej niezwykłe piękno. Nigdy nie widział tak jasnej skóry, lak delikatnych, różowych usteczek, prostego noska i słodko zarysowanego podbródka. Nie miała rumianych policzków angielskich dziewcząt ani ciemnej urody Francuzek, ale skórę jak kość słoniowa, jak perła bez skazy zakłócającej gładką powierzchnię. Długie srebrzyste rzęsy skrywały dwoje spuszczonych oczu. Zapragnął zobaczyć ich kolor. Zabrakło mu słów, nie wiedział, co ma powiedzieć,
by na niego spojrzała. Mógł tylko stać w milczeniu i wpatrywać się w nią jak głupiec. Kim była ta niezwykła dziewczyna? Nie zachowywała się jak służebna. Była w odpowiednim wieku do zamążpójścia. Czy była towarzyszką jego żony? Jakież straszne musiało być dla tej brzyduli przebywanie w pobliżu takiej piękności! Dziewczyna się zaniepokoiła, nerwowo splatała palce i Rolf uświadomił sobie, że to przez niego czuje się nieswojo. Czy wiedziała, kim jest? Jeśli tak, to chyba zdawała sobie sprawę, że podlegała jego woli, ponieważ jego żona była jej panią. Ta myśl sprawiła, że nagle uświadomił sobie, jak bardzo jej pragnie. Boże, przez tę dziewczynę zapominał o skrupułach! - Uspokój się, kwiatuszku - powiedział łagodnie Rolf. Nie chcę cię skrzywdzić. - Nie chcesz? Spodobało mu się brzmienie jej głosu, miękkie i ciche. - Czy dałem ci powód, abyś się mnie lękała? W końcu spojrzała na niego, potem natychmiast spuściła oczy. Leonie zapomniała, jaki jest piękny. Stał, ściskając hełm w ręku. Czarne, splątane włosy otaczające jego głowę nadawały mu chłopięcy wygląd, nie-pasujący do potężnego, muskularnego ciała. Jego milczenie zaniepokoiło ją, ale łagodny głos także ją przerażał. - Pańskie milczenie było kłopotliwe. - Wybacz mi, pani. Zbyt długo zastanawiałem się, jakim cię nazwać imieniem. - Mam imię, ale jeśli życzysz sobie wybrać inne, to twoje prawo. - Nie zrozumiałaś mnie, pani. Chciałbym się do ciebie zwracać twoim własnym imieniem... jeśli powiesz, jak ono brzmi.
Leonie spojrzała na niego oczami rozszerzonymi ze zdziwienia. - Chcesz, bym ci powiedziała, jak mam na imię? - Bardzo by to pomogło - odparł cierpliwie. Zmarszczyła brwi. Czy to jakaś gra, która go bawiła? Nie, nie przypuszczała, żeby w ten sposób się bawił. Wobec tego pozostawała tylko jedna możliwość. Tak dalece nie miała dla niego żadnego znaczenia, że po prostu zapomniał, jak ona się nazywa! Wyprostowała się. - Czy imię jest ważne? Rolf ze zdumieniem zauważył, że w pięknych srebrzystoszarych oczach pojawił się gniew. Zezłościł ją jakoś. Jeśli chciała ukryć swoje imię, to jej sprawa. - W istocie ''kwiatuszek" wystarczy - rzekł uprzejmie i przybliżył się o krok. - Chciałbym o czymś z tobą pomówić w bardziej intymnym miejscu - powiedział cicho. - Intymnym? - cofnęła się o krok i rozejrzała wokół siebie. Zastanawiała się, o jakie bardziej intymne miejsce mu chodzi. - Gdzie sobie życzysz pójść? - Tam, gdzie sypiasz, kwiatuszku. Nie musiał jej tłumaczyć wyraźniej. Zawstydził ją rumieniec, który pojawił się na jej policzkach. Nigdy nie spodziewała się, że Rolf przyjedzie do jej domu z tego właśnie powodu. Amelia zapewniała ją, że nie zamierzał jej niepokoić, i uwierzyła jej. Najgorsze było to, że mężowi nie mogła odmówić. - Proszę iść za mną, panie. Z trudem przyszło jej wymówić te słowa, a jeszcze trudniej iść. Nogi miała jak z ołowiu. W oczach wzbierały łzy. Mimo łagodnego zachowania Rolfa podejrzewała, że to chęć zemsty skłoniła go do pójścia z nią do łoża. W noc poślubną był pijany, może zbyt pijany.
by wyrównać rachunki. Czy przybył tu, żeby ją ukarać? Nie będzie go błagała o zmiłowanie. Nigdy. Rolf był tak zaskoczony, że niewiele brakowało, a nie poszedłby za nią. Uległa mu zbyt łatwo. Czy to oznaczało, że robi to często? Kim był jej mąż, że tak mało ją obchodził? Starzec czy ktoś, kim pogardza? Rolf jej pragnął, ruszył wiec za nią. Gdy minęli dziedziniec i weszli do sieni, Rolf nagle przypomniał sobie, gdzie jest. W pobliżu musiała znajdować się jego żona. Czy wiedziała o jego przybyciu? Nawet jeśli tak, czy mógł zmarnować taką okazję? Dziewczyna prowadząca go do swojej sypialni była niezwykła. Prawie nie zauważył komnaty, do której go przyprowadziła, tak był skupiony na dziewczynie. Ona tymczasem zamknęła drzwi i powoli odwróciła się do niego. - Nie sądzę, by rzeczywiście było coś ważnego do omówienia, prawda? - spytała. Rolf błędnie wziął nadzieję w jej głosie za żart i z uśmiechem potrząsnął głową. - Chodź do mnie, kwiatuszku. Leonie nie mogła znieść śmiesznego imienia, które dla niej wybrał, i żałowała, że nie może mu o tym powiedzieć. Nie mogła też znieść swojego strachu. Podeszła ze spuszczonymi oczyma i stanęła przed nim. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać - uderzenia, ogłoszenia niedoli, która będzie jej towarzyszyła do końca życia, chłosty. Nie oczekiwała, że znajdzie się w jego ramionach i przytuli do niego. Stali tak przez chwilę. Potem wziął ją na ręce i zaniósł do łoża. Ułożył ją ostrożnie, usiadł obok i przesunął palcem po gładkim policzku. Jego oczy, jak ciemnobrązowy aksamit, niepokojąco
przesuwały się po jej ciele. Dostrzegła w tych oczach taki wyraz, że zesztywniała z przerażenia. Kiedy pochylił głowę w jej stronę, głośno wciągnęła powietrze do płuc. Ich wargi się zetknęły. Miała wrażenie, że tysiąc westchnień zostało w niej uwięzionych i próbowało uciec przez brzuch, ponieważ właśnie te okolice ożyły nagle, dając jej najdziwniejsze odczucia. Stopniowo rósł nacisk jego warg. Otworzyła usta i połączyły się ich języki. Leonie oszołomiła myśl, że ktoś ją całuje po raz pierwszy. Rolf domyśliłby się braku jej doświadczenia, gdyby nie naśladowała go we wszystkim tak dokładnie. Głęboko w niej tkwiło przeświadczenie, że temu właśnie mężczyźnie nie ośmieli się sprzeciwić, i dlatego robiła wszystko to, co on. Dzięki temu Rolf doszedł do przekonania, że ona pragnie go tak samo jak on jej. Usiadł, oddychając ciężko, i rozpiął jej skórzany pasek, ale ze sznurowaniem po bokach sukni nie udało mu się tak szybko uporać, więc, zniecierpliwiony, wyciągnął sztylet i rozciął je szybko. Cichy okrzyk strachu sprawił, że spojrzał jej w oczy. - Nie wiń mnie za niecierpliwość, najdroższa, bo to ty jesteś jej przyczyna. Obiecuję, że odzyskasz suknię. Leonie zagryzła wargi. Przestraszyło ją jego postępowanie, przypomniała bowiem sobie zgwałconą Ethelindę, którą też pozbawiono sukien w ten sam sposób. Zatem mąż nie zamierzał dać jej nic innego prócz gwałtu, ponieważ szybko przyłożył nóż do sznurowania koszuli. Z oczu popłynęły ciche łzy wstydu i rozpaczy. Nienawidziła go za to. Przysięgła sobie, że nigdy przy nim nie zapłacze, a teraz... - Czy te suknie tyle dla ciebie znaczyły, kwiatusz-
ku? - wyszeptał ze skruszoną miną. Naprawdę sądził, że żałuje głupich sznurowań, i było mu z tego powodu przykro. Jak to miała rozumieć? - Mam ze sto sznurowań, którymi mogę je zastąpić, mój panie, ale jeszcze nigdy nie pozbawiono mnie szat w ten sposób. - Zatem rzeczywiście jestem winny. Czy zadowoli cię, gdy zrobisz to samo mnie? Leonie patrzyła szeroko otwartymi ze zdumienia oczami w ostrze, które włożył jej do ręki. - Żartujesz, panie. Nie mogę przeciąć twej kolczugi. - Musisz mi pomóc to zdjąć, ale resztę możesz pociąć na kawałki, jeśli dzięki temu przestaniesz płakać. Pomysł pocięcia jego koszuli był tak śmieszny, że wywołał na ustach Leonie blady uśmiech. - Zrobiłabym to, gdybym mogła znaleźć inne ubra nie dla ciebie, mój panie, ale nie mieszka tu nikt rów nie wysoki, a nie chciałabym, żebyś odjechał stąd okryty jedynie kolczugą. Chociaż chciałabym usłyszeć, jak to wyjaśniasz swoim ludziom - powiedziała ze śmiechem. Rolf roześmiał się razem z nią. Nie był przyzwyczajony do łez w łożu ani do żartów. Sprawiły mu więc ogromną przyjemność, zwłaszcza w ustach tej nieśmiałej dziewczyny. - Jeśli o to chodzi - odparł Rolf z uśmiechem -powiedziałbym im prawdę, że pewna rozkoszna dziewuszka pragnęła mnie tak gorąco... - Same kłamstwa! - zawołała Leonie i zachichotała. Naprawdę powiedziałbyś coś tak okropnego? - Moi ludzie na pewno by mi uwierzyli, gdyby zobaczyli moje kościste kolana wystające spod ciężkiej zbroi zauważył.
- Przeto będzie właściwie, jeśli zrezygnuję z użycia sztyletu. - W istocie. Czy teraz mogłabyś mi pomóc rozwiązać te węzły? Leonie skinęła głową, wdzięczna losowi za możliwość przesunięcia się za jego plecy, tam gdzie nie mógł jej widzieć. Sprawił, że prawie zapomniała, iż jest naga, ale poczuła się jeszcze bardziej zawstydzona, gdy uświadomiła sobie, że on też będzie za chwilę nagi. Leonie zaskoczyło dziwne uczucie spokoju. Jej strach przed nim zniknął, rozproszyły go łagodne słowa i beztroskie żarty. W duchu prosiła Boga, żeby się nie okazało, iż to tylko okrutna sztuczka Rolfa. - Czy nie byłoby ci łatwiej, gdybyś stanęła przede mną, najdroższa? - spytał Rolf, rozpinając pas i odkładając go wraz z mieczem na podłogę. Uniósł ciężką kolczugę. - Nie, milordzie - odparła Leonie, chwytając brzeg zbroi. - Nie jestem aż tak wysoka, żebym dała radę, nawet gdybyś siedział. Mówiła prawdę. Pomagała sir Guibertowi dość często. Musiał uklęknąć przed nią, a ona stawała na stołku. Jednak nawet stojąc za plecami Rolfa, musiała stanąć na łożu. W końcu był nagi i Leonie powoli znalazła się przed nim. Zastanawiała się, czy powinna rozpleść włosy, ale wątpiła, czy miałby dość cierpliwości, żeby zaczekać. Jej nieśmiałość sprawiała mu ogromną przyjemność. Wyciągnął ku niej ręce, objął ją w pasie. Potem przesuwał dłońmi w dół, ku zaokrąglonym biodrom, i w górę, ku jej pełnym piersiom. Zagryzła wargi w rozczulający sposób. Na czole pojawiła się zmarszczka. Próbowała trzymać spuszczoną
głowę. Była zbyt zawstydzona, żeby spojrzeć mu w oczy. Pochylił się i zacisnął usta na zadartym do góry idealnym sutku, przesuwał językiem po jedwabistej skórze. Usłyszał, że gwałtownie wciąga powietrze... i w tym momencie rozległo się pukanie. Otworzyły się drzwi i do komnaty weszła Beatrix. - Leonie! Ja... Och! Milordzie, proszę mi wyba czyć! - Beatrix spurpurowiała. - Leonie, nie... to mo że zaczekać... - Wybiegła z komnaty, najszybciej jak mogła... W pierwszej chwili Leonie zachciało się śmiać. Roześmiałaby się, gdyby nie wyraz, jaki pojawił się na twarzy jej męża. Zaskoczony i ponury. - Nie zwracaj uwagi na moją ciotkę... - powiedzia ła. - Mieszka ze mną w tej komnacie i... Nie odrywał od niej oczu i nie zmieniał wyrazu swej twarzy. - Lady Leonie? - padło pytanie. Odsunęła się gwałtownie od niego. - Teraz przypomniałeś sobie moje imię - rzekła z goryczą. - Nie pociesza mnie to, że ktoś musiał ci je przypomnieć, zanim... Zacisnął szczęki. Nie potrafiła powiedzieć, czy to z gniewu. - Jesteś moją żoną? - To też było pytanie. - Oczywiście, że jestem. Kimże innym... Czarny Wilk opadł na łóżko ze śmiechem. Zaśmiewał się do rozpuku. Leonie wpatrywała się w niego, nie rozumiejąc, co się stało, aż nagle wszystko pojęła. Za kogo ją wziął? Nie miało dla niego znaczenia, kim jest. Och, co za wstyd! Co za wstyd! Nie pieścił żony, lecz obcą kobietę, którą przez przypadek spotkał w ogrodzie. Nic dziwnego, że nie znał jej imienia.
myślał, że nigdy jej przedtem nie spotkał. Tak postąpić w jej kasztelu! Przecież jego żona musiała się o tym dowiedzieć! Jej poddani widzieliby, jak mało ma dla niej szacunku! Leonie zeszła z łoża, otworzyła skrzynię, wyciągnęła pierwszą rzecz, której dotknęła, krótką lnianą koszulkę. Odziana, odwróciła się do łoża, na którym jej mąż nadal wił się ze śmiechu. Powoli wzięła poduszkę i zaczęła go bić, aż wreszcie zwrócił na nią uwagę. - Przestań, pani. Już wiem, o co ci chodzi - powiedział, chichocząc. - Czy wobec tego mógłbyś się cieszyć gdzie indziej? Wyjdź szybko, zanim stracę resztki cierpliwości. Rolf usiadł i wyciągnął do niej ręce. Spoważniał, gdy się gwałtownie odsunęła. - Ależ, Leonie, nie możesz mieć do mnie żalu, że się cieszę, stwierdziwszy, że mam piękną żonę. - Pomóż mi. Święta Panienko - szepnęła do siebie Leonie. Przeszyła go spojrzeniem. - Milordzie, widzę, że nie wyraziłam się jasno. Chcę, żebyś wyszedł. Natychmiast! Rolf się nie poruszył. - Jesteś zła. - Tak. - Nie dziwię ci się. - Jak to miło z twojej strony! Uśmiechnął się do niej. - Nie złość się, najdroższa. Nic się nie stało. Dzięki twojej ciotce uniknęliśmy nieporozumienia. - Niech mnie pan dobrze zrozumie, sir Rolfie -gniewnie zaczęła Leonie. - Twierdzisz, że gdybyś kochał się ze mną, wierząc, że jestem obcą ci osobą, byłoby to tylko nieporozumienie?
- Ale jesteś moją żoną, nie kimś obcym. Teraz rozumiesz? - Rozumiem, milordzie, że jesteś rozpustnikiem najgorszego rodzaju! - Rolf przymknął powieki, ale Leonie była zbyt rozgniewana, aby mogło ją to powstrzymać. Wiem o wszystkim, co dzieje się w kasztelu. Dowiedziałabym się o twoim postępku, zanim skończyłbyś z tą dziewczyną. Nie zrozum mnie źle. Nie dbam o to, ile masz kobiet, ale jeżeli weźmiesz którąś z Pershwick, wtedy ja i wszyscy inni będziemy o tym wiedzieć. Nie pozwolę, żeby poddani współczuli mi z powodu męża. - Skończyłaś, pani? Leonie przełknęła głośno. Zrozumiała, że posunęła się za daleko. - Tak - mruknęła, patrząc w podłogę. - Liczy się tylko jedno, że jesteś moją żoną. Oznacza to, że należysz do mnie i musisz robić to, czego sobie życzę. Zaprzeczysz? - Nie - musiała odpowiedzieć z żalem. - Nie zapominaj już nigdy więcej, że to ty odpowiadasz przede mną, a nie ja przed tobą. Zebrał swoje rzeczy i wyszedł. Kiedy zamknął drzwi, mogła wreszcie odetchnąć. Nie zbił jej za zuchwalstwo, tylko ostrzegł. Co za nikczemne ostrzeżenie... z ust nikczemnego człowieka!
Rozdział 13 Wilda zawahała się przed drzwiami swej pani, z powodu wieści, które musiała jej przekazać. Wiedziała, że sir Rolf przybył wczoraj do kasztelu i odjechał
w bardzo złym humorze. Przez resztę dnia jej pani była przygnębiona i doprawdy to spotkanie przyniosło jak najgorsze skutki. Niebo nosiło jeszcze barwę zamglonego fiołkowego błękitu, kiedy przed brama stanął oddział żołnierzy żądając wpuszczenia do środka. Było tak wcześnie, że nie wstał nawet kucharz. Zamieszanie skończyło się zwoływaniem zbrojnych, co okazało się niepotrzebne. Krzyki były skutkiem nieporozumienia. Nocną straż pełnił poddany z Pershwick, rekrut z wioski, który znał tylko angielski. Zbrojni u bramy przybyli niedawno z Francji i nie rozumieli po angielsku. Rycerze stali z daleka i nie słyszeli wymiany słów. Zapanował chaos, aż przybył sir Guibert i wszystko wyjaśnił. Konni czekali na dziedzińcu, a czterech rycerzy zaprowadzono do wielkiej sieni. Wildę posłano, żeby obudziła swoją panią. Sir Guibert zmarszczył brwi, widząc, że dziewczyna stoi przed drzwiami niezdecydowana i nie ma ochoty zanosić złych wieści. - Wildo! Posłała sir Guibertowi pochmurne spojrzenie, otworzyła drzwi i weszła do środka. Zapaliła świecę, chcąc zyskać na czasie. - Nie jestem jeszcze gotowa - wymruczała sennie Leonie, kiedy zbudziło ją światło. - Przysłał mnie sir Guibert, mi lady, aby powiadomić, że są tu ludzie twego męża. Czekają. Powiedzieli, że musisz natychmiast udać się do Crewel. Zapadła cisza. - Dlaczego? - rozległ się cichy szept. - Tego nie mówili - odparła Wilda. - Podaj mi kaftan. Pośpiesz się. Wilda zrobiła, co jej kajano, nie zdając sobie spra-
wy, że Leonie zamierza opuścić komnatę tylko w tym stroju. - Milady! Leonie nie zatrzymała się, aż zobaczyła czterech rycerzy stojących przy palenisku u boku sir Guiberta. Wówczas zapragnęła uciec, zanim ją zobaczą. Spodziewała się ujrzeć zbrojnych, sługi, od których mogła zażądać odpowiedzi. Jednak rycerze Czarnego Wilka nie dadzą się zastraszyć. Dlaczego przysłał czterech? Czyżby spodziewał się kłopotów... z jej strony? Przejście przez całą sień nie było łatwe, ale zmusiła się do postąpienia naprzód. Przybyliście z rozkazu Rolfa d'Amberta? Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Trzech rycerzy odwróciło się do niej plecami. Czwartego znała, był to sir Thorpe. Spojrzał na nią pochmurnie. Skierowała przestraszone oczy ku sir Guibertowi, którego ogarnął gniew. - Odpowiedzcie mojej pani, w przeciwnym razie nie opuści Pershwick! - Twojej pani? - spytał sir Thorpe. Czterej rycerze spojrzeli na nią ze zdziwieniem i zakłopotaniem. Leonie zawstydziła się bardziej od nich, gdy uświadomiła sobie, że nie odgadli, kim jest. To była jej wina, ponieważ pokazała się w niedbałym stroju, nawet nie przykryła włosów. - Wybacz nam, pani - odezwał się jeden z ryce rzy. - Nie wiedzieliśmy... Machnęła ręką. - Wiem. Musicie wybaczyć mi, panowie, że nie przywitałam was w stosownym odzieniu. Pan jest... - Richard Amyas. Pośpiesznie przedstawił jej pozostałych. Amyas był przystojnym młodym człowiekiem o ciemnobrązo-
wych włosach i zielonych oczach, w których Leonie dostrzegła szczery podziw. Sir Reinald, młodszy od Amyasa, miał olśniewający uśmiech, złote loki, brązowe oczy i cerę o oliwkowym odcieniu. Bardzo przystojny, przypominał anioły z obrazów. Sir Piers natomiast to jakby przeciwieństwo Reinalda. Jego poorana bliznami twarz budziła współczucie, miał przy tym piękne fiołkowe oczy. Spoglądał na Leonie zimno. Zastanawiała się, dlaczego. Thorpe de la Mare był najstarszy z całej czwórki, mniej więcej w tym samym wieku co sir Guibert. Barwą włosów i oczu przypominał Rolfa. Sprawiał wrażenie, że coś go bawi. W ciemnobrązowych oczach czaił się śmiech. Leonie ledwie się powstrzymała, żeby nie zapytać, co go tak rozbawiło. Sir Richard wyjaśnił, że jej mąż obarczył ich obowiązkiem odprowadzenia jej bezpiecznie do Crewel. Czekała z zapartym tchem na dalsze słowa, ale nie padły, - Czy powiedział coś jeszcze? - spytała, zmieszana i przestraszona. - Tylko tyle, że masz, pani, zabrać ze sobą wszystko, co do ciebie należy, odzienie i drobiazgi, ponieważ od tej pory będziesz mieszkać w Crewel. Słysząc to, omal nie zemdlała. Już raz pogodziła się z myślą, że zamieszka w Crewel i będzie tam cierpieć, ale potem odesłano ją do Pershwick i życie toczyło się jak dawniej. Teraz to koniec. Wszystko stracone. - Pakowanie zabierze sporo czasu - Leonie usłyszała swój bezdźwięczny głos. - Dlatego przybyliśmy tak wcześnie - odparł radosnym tonem sir Thorpe. - Jednak pośpiesz się, milady. Pośpieszyć się? Co na nią czekało? Nie zwlekaj, bo będziesz płakać.
- Dopilnuj, żeby było im wygodnie, a do mnie przyślij wszystkie sługi - zwróciła się do sir Guiberta. Skinęła rycerzom i wróciła do swojej komnaty. Przez resztę poranka nie dopuszczała do siebie złych myśli, wydawała krótkie polecenia dotyczące pakowania. Kiedy jednak pozwoliła sobie na myślenie, drżała ze strachu i nie mogła powstrzymać łez. Dręczyła ją niepewność. Wbrew własnej woli zaczęła czuć się dobrze w obecności Rolfa. Nawet sprawiało jej to przyjemność. Dlatego tak bardzo wytrącił ją z równowagi powrót jego niechęci. Nie musiał być czarujący, wiedział też, że nie musi zdobywać swej żony w łożu. Wystarczyło wydać rozkaz. Sądziła, że to zniesie, jeśli będzie musiała, ale czy zdoła, czując do niego wstręt? Pogardzała zwłaszcza jego urodą, gdyż pociągała ją wbrew niej samej. Czy mogła mieć nadzieję, że nie będą dręczyć jej sprzeczne uczucia, które Rolf w niej wywołuje?
Rozdział 14 Była już późna noc, kiedy Rolf przybył do Crewel spod obleganego Wroth. Po wizycie w Pershwick zajrzał do Crewel na krótko, jednak na tyle długo, żeby porozmawiać z lady Amelią. Teraz Rolf nawet nie chciał myśleć o tej rozmowie, która źle się zaczęła, a jeszcze gorzej skończyła. Powiedział Amelii, że musi wrócić na dwór, i wyjaśnił powody. Wtedy wybuchnęła płaczem i zaczęła błagać, by jej nie odsyłał. Jej łzy tylko go rozgniewały. W końcu nigdy nie udawali, że się kochają. Zrozumiał jednak, co ona czu-
je, gdy wyznała, że jest brzemienna. Nie była to dobra nowina, ale Rolf nie miał wyboru i pozwolił jej pozostać do urodzenia dziecka. Zgodziła się, że mu je zostawi i odejdzie swoją drogą. Chętnie na to przysłała. Obiecała, że postara się trzymać z daleka, nie sprawiając kłopotów ani jemu, ani jego żonie. Rolf chciał, żeby do rozwiązania przebywała gdzie indziej. - Najlepiej przenieś się do innego kasztelu. Axeford jest dobrze położony. - Ale dlaczego, milordzie? Twoja żona nic o nas nie wie. Uważa, że pozostaje pod twoją opieką. - Bez względu na to... - Błagam, nie odsyłaj mnie. - Amelia znowu sie rozpłakała. - Nie zniosłabym teraz odesłania do obcych. Twoja żona będzie zadowolona, mając mnie do towarzystwa, przysięgam. Sir Evarard jest nieżonaty i nie ma tu innej damy. Proszę, panie. Należało odmówić, ale nie potrafił. Był winien tej kobiecie troskę podczas jej ciąży. Nie widział w tym żadnego zagrożenia, więc się zgodził. Teraz, po przyjeździe do kasztelu, ogarnął go lekki niepokój, którego przyczyny nie potrafił wyjaśnić. Zapomniał o nim, kiedy dostrzegł sir Thorpe'a siedzącego samotnie przy wielkim kominie w końcu sali. Wiedział, że Thorpe na niego zaczeka. Większość już spała. Służący rozłożyli sienniki pod ścianami i byli pogrążeni w głębokim śnie. Kilku zbrojnych siedziało wokół mniejszego kominka i zaśmiewało się z czegoś cicho. Płonęło kilka pochodni przy schodach prowadzących na piętro, ale w tej wielkiej sieni nie były w stanie rozproszyć ciemności. Dwa kominki również dawały mało światła. W ciepłe noce nie dorzucano do nich zbyt często.
Thorpe poczekał z przywitaniem do chwili, gdy Rolf usiadł na krześle z wysokim oparciem. Spoglądał na swego lorda obojętnie. Niech i tak będzie. Thorpe bywał najbardziej irytujący właśnie wtedy, gdy napawał się odniesionym przez siebie zwycięstwem. Nie przechwalał się, nie nadymał, ale milczeniem wymuszał komentarz. - Skoro milczysz, rozumiem, że nic miałeś żadnych trudności w wypełnieniu moich rozkazów. Czy jest tutaj? - Jest. Rolf dopiero wtedy uświadomił sobie, w jak wielkim napięciu spędził dzień. - Naprawdę obyło się bez żadnych kłopotów? - Była taka chwila, gdy jej wasal dobył na nas miecza, ale... - Thorpe zachichotał na widok wyrazu twarzy Rolfa. - Czy ona...? - Nie z jej rozkazu... - powiedział szybko Thorpe. -Jej człowieka rozgniewał brak szacunku, jaki okazaliśmy jego pani. Naturalnie, to nieporozumienie. Nie wiedzieliśmy, kim jest, kiedy do nas wyszła. Sądzę, że ocenisz właściwie całe zajście. Owa niezbyt subtelna reprymenda była za to, że Rolf nie ostrzegł ich, co zastaną. Rolf wyobraził sobie zdumienie Thorpe'a na widok lady Leonie. Bez wątpienia musiało być równie wielkie jak jego. - Nie uśmiechnęła się na nasz widok ani nie miała zadowolonej miny. Zażądała od nas potwierdzenia, że ma tu przyjechać z twojego rozkazu. Potem już nie opóźniała przygotowań. - A tutaj? - O co ci chodzi? - zapytał z niewinną miną Thorpe. - Nie wiesz? Znasz przecież wszystkie moje myśli.
czasem nawet wcześniej ode mnie - zauważył Rolf. -Nie zmuszaj mnie, żebym cię wypytywał o to, co chce wiedzieć. - Niewiele mam do powiedzenia. Chyba spodziewała się, że cię tu zastanie. Kiedy się okazało, że ciebie nie ma, schroniła się w twojej komnacie i od tamtej pory nie wyszła. Są z nią dwie służebne. Co z Damianem? Czy ma dzielić twój przedpokój z dwiema kobietami? - Zostawiłem go we Wroth. Nie życzę sobie, żeby ktoś spał tak blisko - rzekł po namyśle Rolf. - W kasztelu jest wiele miejsca do spania. Thorpe rozpromienił się w uśmiechu. - Oczywiście. Pożartowali jeszcze z pół godziny, potem Rolf ruszył po wąskich, kręconych schodach w kierunku swojej komnaty, znajdującej się na drugim piętrze. W przedpokoju zastał dwie śpiące służące. Jedna z nich rozłożyła siennik tuż przy drzwiach, więc kiedy je otworzył, obudziła się z krzykiem. To z kolei obudziło drugą służebną. W chwilę później z trzaskiem otworzyły się drzwi wewnętrzne. Stanęła w nich jego żona, zaciskająca kurczowo dłonie na pośpiesznie narzuconej na ramiona sukni. Wątłe światło świecy cudownie przeobrażało twarz Leonie. Ten widok do tego stopnia oczarował Rolfa, że stał przez chwilę w bezruchu. Wreszcie zebrał myśli i kazał służebnym wyjść. - Kiedy mnie nie ma w kasztelu, możecie tutaj spać, jeśli takie będzie życzenie milady. Możecie wró cić rano, żeby pani usłużyć, ale nie wolno wam wejść, dopóki nie będziecie wezwane. Niech nikt mnie nie budzi, jeśli sam nie wstanę, bez względu na porę, nie życzę sobie, by mi przeszkadzano. Zrozumiano?
Wilda i starsza od niej Mary najpierw spojrzały na Leonie. Na jej skinienie pochyliły głowy. Mógł okazać gniew, ale to go rozbawiło. Z trudem zachował kamienny wyraz twarzy. - Idźcie na dół. Sir Thorpe wskaże wam kwatery dla kobiet. Wszedł do komnaty. - Ładnie z twojej strony, że tak szybko wróciłaś do Crewel. - Czy miałam wybór, milordzie? - Nie, ale mogłaś wymyślić setki powodów, żeby opóźnić przyjazd. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś. -Leonie stała nadal przy drzwiach. - Zamknij je i wejdź, Leonie. Nie spodobało jej się to, że używa jej imienia tak swobodnie. Nie ufała też jego spokojowi. Powoli zamknęła drzwi i niechętnie wróciła do komnaty. W skrzyni stojącej obok łoża znalazła pasek do sukni. Rolf westchnął, gdy skończyła go wiązać. Nie podeszła bliżej. - Czy zawsze już tak ma być? - spytał. Odpasał miecz i odłożył go na bok. - Czy zawsze będę musiał prosić cię o pomoc? Leonie się zarumieniła. Oczywiście, miał rację. Nie powinien jej o nic prosić. Obowiązkiem żony było uprzedzanie życzeń męża. Mimo to nie podeszła. Przypomniała sobie, że nie we wszystkim jest jego żoną. Dlaczego zatem miałaby spełniać obowiązki żony? - Nie jestem giermkiem, panie. Znieruchomiał i spojrzał na nią uważnie. - Odmawiasz mi pomocy? Leonie zadrżała. Nie ośmieliłaby się sprzeciwić mu otwarcie, ale...
- Jest służba. - Wolałabyś kogoś obudzić niż podejść do mnie? Jest już późno, kobieto. Wszyscy śpią oprócz ciebie i mnie. -Ja... jak sobie życzysz, milordzie. Przemogła się i ruszyła w jego stronę. Powiedziała sobie, że przynajmniej dała mu do zrozumienia, iż jest mu niechętna i nie dba o to, czy go tym rozgniewa. Rolf już miał usiąść na stołku, gdy oznajmiła: - Będzie mi potrzebny. Muszę na czymś stanąć. Stołek miał zaledwie dwie stopy wysokości. Rolf przyjrzał mu się sceptycznie. - Chyba nie jest przeznaczony do stawania na nim. - Robiłam to już dla sir Guiberta - przypomniała mu. - Spadniesz - ostrzegł ją. - Nie spadnę - zaprzeczyła. - Zapomniałem, że jesteś taka drobna - powiedział i ukląkł. Jego lekko schrypnięty głos wydawał się pieszczotą. Spojrzał na nią. ale nie chciała popatrzeć na niego. Pochyliła się szybko i chwyciła brzeg kolczugi. Im szybciej... Przesunęła skraj ciężkiej zbroi ponad jego głową. Zapomniała jednak, że kolczuga Rolfa była o wiele cięższa od zbroi sir Guiberta. Trzymając kolczugę w rękach, przechyliła się do tyłu, tracąc równowagę. - Rzuć to! Upuściła kolczugę, a Rolf chwycił Leonie w ramiona. - Nie nadajesz się do tego. - Puść mnie. Przerażenie, jakie czuła, gdy trzymał ją w swoich ramionach, sprawiło, że powiedziała to zbyt opryskli-
wie. Postawił ją na podłodze, a potem wypuścił z ramion. Pobiegła do łoża i zaciągnęła za sobą zasłony. Rolf usiadł na stołku i z namysłem zapatrzył się w łoże. Żona nie miała zamiaru się ugiąć. Myślał, że wystarczyło ostrzeżenie z dnia poprzedniego, ale widocznie tylko pogorszył sprawę. Zirytowany, wbił palce we włosy. Wczoraj nie wiedział, co robić, poza tym, że dał jej do zrozumienia, iż się gniewa, lecz to nie poprawiło sytuacji. Nie, gniew nie miał wpływu na jej postępowanie. Kłopot polegał na tym, że nie był pewien, czy potrafi zapanować nad sobą. Ubodło go bardziej, niż chciał się przyznać przed sobą, kiedy wyznała, że nic ją nie obchodzi, ile ma kobiet, pod warunkiem, że nie będzie szukał sobie kochanek w Pershwick. Zazdrość by zrozumiał, ale całkowitą obojętność? Jak dotrzeć do tej cudownej dziewczyny, dowieść jej, że pragnie zacząć wszystko od nowa? Czy nie odgadła, dlaczego ją tu sprowadził? Rolf szybko pozbył się reszty ubrania. Nie zdmuchnął świecy ani nie zaciągnął ciężkiej zasłony po swojej stronie łoża, ponieważ wówczas zapanowałaby tam ciemność. Leonie leżała odwrócona do niego plecami. Nie zdjęła sukni. Przykryła się tylko starannie. Odrzucił prześcieradła i podniósł ją z łoża. Potem posadził sobie na kolanach. Nie odezwała się. Trzymał ją w ramionach i kołysał jak małe dziecko. A jednak pozostała sztywna i niechętna. Obejmował ją dłuższą chwilę i zastanawiał się, jak ma postąpić. - Ile masz lat, Leonie? - spytał w końcu łagodnym tonem. Jego głos zabrzmiał zbyt głośno w cichej ko-
mnacie. Leonie musiała się zastanowić, nim mu odpowiedziała. - Przeżyłam dziewiętnaście lat. - A ja więcej o dziesięć. Uważasz, że jestem dla ciebie za stary? - Raczej nie. Rolf prawie się roześmiał, słysząc te niechętna, odpowiedź. - Czy moje czarne włosy wywołują w tobie wstręt? - Czarne włosy? Nie jesteś zbyt owłosiony, tylko twoja brzoskwiniowa cera... Leonie z przerażeniem zasłoniła dłonią usta. Niewiele brakowało, a wyznałaby mu, że uważa go za przystojnego. - Zatem powiesz mi, co cię tak odstręcza w moim wyglądzie? Naprawdę chciał to usłyszeć. Wolałaby odciąć sobie język niż łechtać jego próżność. Jeśli oczekiwał pochwał, musiał ich poszukać u kogo innego... I na pewno często znajdował. - Lista jest zbyt długa. Znudziłoby cię jej wysłu chiwanie. Leonie z zadowoleniem usłyszała, że Rolf chichocze z jej żartu. - Moja droga, wszystko mi się w tobie podoba. Je steś drobna, ale to mi nie przeszkadza. Och, jakże okrutnie kłamał! Nie odsyła się kogoś, kto się podoba. - Nie pragnąłeś żony. - Dlaczego tak mówisz? - Czy szczęśliwy pan młody upija się do nieprzytomności? - Prawdę mówiąc - zaczął niepewnie - nie chcia-
łem ci się narzucać, gdy mi powiedziano, dlaczego ukrywasz się pod welonem. Leonie słuchała tego ze zdziwieniem. Nie zaskoczyło jej, że wiedział o jej pobiciu. Jej ojca można było zmusić do wyznania prawdy. Zdumiało ją to, że tak się zachował z troski o nią. Jednak już po chwili Rolf rozwiał to złudzenie. - Niewiele wiedziałem o tobie przed zaślubinami, ale to, co wiedziałem, było raczej niepochlebne. - Rozumiem - powiedziała zimno. - Zakładam więc, że nie interesowała cię moja osoba. - Niewiele małżeństw zawiera się inaczej. - To prawda. I niewiele toczy się tak jak nasze. Nie pragnąłeś żony. - Leonie, uznałem za odrażające powody, dla których ożeniłem się z tobą - wyznał w wybuchu szczerości. Gniew sprawił, że oświadczyłem się o ciebie. Nie mogłem się już cofnąć. Był jednak najwyższy czas, abym pojął żonę. Nie odpowiedziała. Rolf nic nie rozumiał. Wyznał jej całą prawdę. Do czego jeszcze miał się przyznać? Ostrożnie podniósł jej podbródek do góry i zmusił ją do spojrzenia sobie w oczy. - Czy nie wystarczy, że bez względu na powód naszych zaślubin teraz jestem bardzo z nich zadowolony? - Odesłałeś mnie - odezwała się cicho, zaskakując tym nawet samą siebie. - Błąd - odparł ochryple i pochylił ku niej głowę. - Ale... - Była taka oszołomiona! - Powiedz mi... czy dlatego mnie sprowadziłeś, żeby zacząć od nowa? - Tak, o tak, najdroższa - szepnął tuż przy jej wargach i pocałował ją. Nigdy przedtem nie czuł się tak dobrze, trzymając w ramionach kobietę, ani nie doznał
tak wielkiej ulgi, gdy mu uległa. Kiedy poczuł, że poddaje się jego objęciu, rozpoczął prawdziwe zabiegi. Nie zapomniał jednak o jej braku doświadczenia, wiedział, że musi postępować bardzo ostrożnie. Przez długie minuty całował Leonie, muskał delikatnie wargami, zanurzał się głęboko, sprawiając, że kręciło się jej w głowie. Poczuła słodkie omdlenie, by po chwili unosić się gdzieś wysoko, bezcieleśnie. Nie wiedziała, kiedy zniknęła jej suknia, ale wyraźnie zdawała sobie sprawę z pierwszego dotknięcia palców Rolfa na obnażonej piersi. Jego dłoń jakby odnalazła należne sobie miejsce, spoczywała tam lekko. Potem zaczęła powolną, łagodną wędrówkę po jej ciele. Z każdą chwilą stawała się coraz cieplejsza. Sutki stwardniały po delikatnym ugniataniu. Obróciła się w jego stronę. Jedną dłoń przesunęła na plecy Rolfa, a drugą głaskała go po ramieniu. Rozsunęła palce, pragnęła zwielokrotnić ich dotyk, poczuć twarde mięśnie grające pod skórą. Oddawała mu pocałunki, ośmielała go, pieściła. Ostrożnie położył ją obok siebie na łożu. Zanim jej głowa dotknęła poduszki, otoczył wargami różany czubek piersi i pozwolił językowi robić to, co przed chwilą czyniły palce. Przystąpił do dokładnego badania miękkich okolic jej brzucha i ud. Z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej ku jej kobiecości. Wezbrało w niej tak wielkie pragnienie, że wygięła się w łuk, by znaleźć się bliżej jego poszukującej dłoni. Gdy wsunął smukłe palce w głąb ciepłej wilgoci, z jękiem odchyliła głowę do tyłu. Niewielu mężczyzn traktowało kobietę z taką czcią. Dłonie, które ją pieściły, wielbiły ją, koiły, podniecały. Język Roiła zsunął się w dolinę jej piersi, potem ku
brzuchowi, by zdobyć łono i oddać mu tę samą cześć. Ostrożnie rozsunął jej nogi i wsunął dłonie pod jej plecy, aby ją podźwignąć. Odchyliła głowę jeszcze bardziej. Głęboko wciągnęła powietrze, gdy przycisnął wargi do jej brzucha. Położył policzek na jej udzie i pozostał tak przez dłuższą chwilę. Nie potrafiła myśleć, gotowa błagać go, aby ją wziął. Rolf wiedział o ogarniającym ją pragnieniu. Zaczął ostrożnie przesuwać się ku górze. Włosy na piersi ocierały się drażniąco o sterczące sutki, wywołując w niej dreszcz. Wsunął język do jej ust i w tej samej chwili porażająco powoli znalazł drogę w głąb ciepłej wilgoci. Niemal przez wieczność poruszały się tylko jego wargi. Sprawdzały jej słodycz. Jednak nic nie mogło odwrócić jej uwagi od wypełniającego ją ciepła. Gdy zaczęło się z niej wysuwać, nie mogła powstrzymać jęku rozżalenia, który zamienił się w pomruk zadowolenia, kiedy ciepło powróciło. Każde pchnięcie było powolne i długie. Kiedy ogarnęła ją fala rozkoszy, Rolf wysunął się daleko, aż pozostał w niej tylko pulsujący czubek. Krzyknęła, jakby zawieszona nad przepaścią, a on zanurzył się w niej po raz ostatni, ona zaś poddała się drżącej wszechogarniającej ekstazie aż do słodkiego omdlenia. Nie poczuła ostatniego muśnięcia warg.
Rozdział 15 - Milady? Leonie otworzyła oczy. Stwierdziła, że leży na brzuchu i w dłoniach ściska poduszkę. Nigdy jeszcze tak
nie spała. Potem przypomniała sobie ostatnia, noc i ogarnęła ja fala ciepła. - Milady? Wilda stała przy łożu z koszulą Leonie w ręku. Leonie westchnęła. Wolałaby pozostać w łożu i wspominać lub zobaczyć męża zamiast Wildy. Szybko rozejrzała się wokół siebie i stwierdziła, że odszedł. - Zaspałam? - spytała. - Nie. On zszedł na dół, więc pomyślałam, że już jest bezpiecznie, mogę przyjść tutaj i obudzić cię, pani, na mszę - odparła Wilda ostrym tonem. Leonie rozpromieniła się w uśmiechu. Wiedziała, dlaczego Wilda jest zła. - Skoro dziele z nim komnatę, muszę przyjąć jego zwyczaje. - Zmieniła temat. - Dobrze spałaś? - Niestety, bardzo kiepsko. Pchły! - Wilda podniosła głos. - Prawie mnie pożarły żywcem! Leonie bardzo jej współczuła, ponieważ ją też ukąsiły w kilku miejscach. - To miejsce jest... - przypomniała sobie, jaki wstrząs przeżyła wczoraj, gdy po raz pierwszy dokładnie przyjrzała się sieni. - Okropne - dokończyła za nią Wilda. - Kuchnia i kwatery dla służby wyglądają jeszcze gorzej niż sień. Bałabym się podejść do szaf. Tylko ta komnata jest dość czysta. Wilda zaczęła czesać włosy Leonie. - Dlaczego tak jest? Jak sądzisz? To prawda, że od śmierci matki Alaina w Crewel nie mieszkała żadna dama, ale był tu przecież rządca Montigny'ch. Teraz mieszka tu łady Amelia. Leonie zadrżała, przypominając sobie gryzonie przemykające się przez sień wśród kości, gnijących resztek jedzenia, a nawet psich odchodów.
- Najwyraźniej nie zadaje sobie trudu - odparła Wilda. Służba nie robi nic, jeśli nie otrzyma wyraźnego rozkazu. Nie ma ochoty posprzątać choćby we własnej kwaterze. - Jak mój mąż potrafi... Nie przyszłoby mi do głowy, że jest człowiekiem, który potrafi znieść coś takiego... - Ależ twój mąż, pani, bardzo rzadko tu bywa... - Co? - Właśnie dowiedziałam się od Mildred - zwierzyła się Wilda. - To rycerz, jest przyzwyczajony do obozowisk. Warunki panujące tutaj aż tak bardzo się od tamtych nie różnią. - Ależ, Wildo, co miałaś na myśli, mówiąc, że tu rzadko bywa? - Mildred twierdzi, że od kiedy objął Crewel, ciągle wyjeżdżał. - Co jeszcze powiedziała ci Mildred? - spytała Leonie, wiedząc, że Wilda nie umiała dotrzymać tajemnicy. - Wygląda na to, milady - Wilda od razu zaczęła opowiadać - że chociaż dostał od króla całe Kempston, tylko bramy Crewel otworzyły się przed nim bez bitwy. Stało się tak tylko dlatego, że lord Alain uciekł i panowało tu spore zamieszanie. Pamiętasz turniej, o którym tyle słyszałyśmy? - Nie bardzo - odparła Leonie z zażenowaniem. - Był to pretekst, żeby zebrać w jednym miejscu wszystkich wasali i kasztelanów Kempston, aby mogli przysiąc posłuszeństwo nowemu panu. - Rozumiem. Zamiast wzywać ich pojedynczo. Samotny człowiek mógł zwyczajnie odmówić złożenia przysięgi i zamknąć się w kasztelu - zastanawiała się głośno Leonie,
- W istocie, tak właśnie mówi Mildred - potwier dziła Wilda, dumna z domyślności swojej pani. Przybyli wszyscy, ale nie po to, by złożyć przysięgę. Wszyscy jednocześnie zaatakowali sir Rolfa, a potem uciekli. Dopiero teraz Leonie zrozumiała, czego była świadkiem tamtego dnia. Poczuła niesmak, że wasale sir Edmonda mogli postąpić tak nikczemnie, nawet jeśli powodował nimi strach. Nie dali Rolfowi szansy, by pokazał, kim jest. - Jak mój mąż postąpił po ataku? - Oblegał siedem kaszteli. - Jak to... siedem? Czy ma dosyć ludzi? Wilda wzruszyła ramionami. - Ilu ludzi potrzeba do oblężenia kasztelu? Pershwick nigdy.... - Wiem, wiem - przerwała jej zniecierpliwiona Leonie. Myślami była już gdzie indziej. Ogarnęło ją zdumienie. To niewykonalna misja. Trzeba było oblegać jednocześnie wszystkie siedem kaszteli, żeby nie mogły pomagać sobie nawzajem. Wymagało to na pewno tysięcy ludzi. Wiedziałaby o tak znacznych siłach, gdyby znalazły się w pobliżu Pershwick. O niczym jednak nie słyszała. - Jesteś pewna, że dobrze zrozumiałaś, Wildo? Czy nie chodzi o to, że mój mąż prowadzi wojnę z jednym kasztelem Kempston? - Nie, milady. Cztery kasztele już zdobył. Teraz oblega Wroth. Pozostałe są otoczone, a ludzie czekają tylko na jego rozkazy. Leonie zdawała sobie sprawę, co oznaczało prowadzenie takiej batalii. - Nie zobaczę więc męża przez wiele miesięcy? - To powinno panią uspokoić.
Kiedy Wilda poszła po kaftanik, Leonie uśmiechnęła się do siebie. Służąca wierzyła, że ona wciąż nie cierpi męża. - Wildo! - zawołała za nią. - Chcę dziś włożyć moją najlepsza suknię, tę z błękitnego jedwabiu, który kupiłam od francuskiego kupca. - Wkładasz ją, pani, tylko w święta. Nie chciałaś nawet... - Wiem. Nie uważałam, aby moje zaślubiny były jakimś wyjątkowym świętem, ale teraz zamierzam ją włożyć. Wilda już dłużej nie sprzeczała się z nią. Leonie była dziwnie cicha, gdy służąca wiązała błękitną suknię z długimi rękawami. Na nią włożyła narzutkę z hiszpańskiej wełny w kolorze wina. Narzutka była rozcięta po bokach tak, żeby widoczny był ciemnobłękitny spód. Szerokie rękawy pokrywał gęsty haft. Narzutka była dopasowana do ciała, zgodnie z ostatnią modą. Wysoki stan był wyszywany srebrem. Sięgający kolan i zwisający luźno pasek spleciono ze srebrnego sznura. Leonie rozpuściła swoje srebrzyste włosy. Gęste loki opadły na ramiona. Srebrna przepaska przytrzymywała niewielki kwadrat białego lnu. Strój uzupełniały ciemnoniebieskie wełniane pończochy i trzewiczki z miękkiej skóry. - Czy mój wygląd odpowiada pozycji mojego męża? spytała Leonie z uśmiechem. - W istocie - odparła Wilda, zadowolona, że przyczyniła się do upiększenia swojej pani. - Nie ukrywajmy się dłużej. Przez najbliższe tygodnie czeka nas wiele pracy, musimy do niej przystąpić od razu.
Gdy Wilda zrozumiała, o czym mówi Leonie, w jej oczach pojawił się błysk. - Niech mi pani tylko powoli, a już popędzę te leniuchy... - Wszystko w swoim czasie - przerwała jej Leonie. Najpierw muszę otrzymać zgodę mojego męża. Wildzie nie spodobały się te słowa. Nawet nie próbowała ukryć niezadowolenia, że jej pani już nie może sama podejmować decyzji. Wyszły razem z komnaty.
Rozdział 16 Na Leonie czekała niespodzianka. Kiedy wyszła z małej kaplicy, w której pleban z Crewel codziennie odprawiał mszę, natknęła się na Amelię. Leonie szybko ukryła zdziwienie, ale Amelii to się nie udało. Spodziewała się, że Leonie będzie niebrzydka, gdy znikną, już sińce. Po co Rolf by ją sprowadzał, jeśliby mu się nie spodobała? Jednak ta olśniewająca dziewczyna o delikatnych, arystokratycznych rysach i przezroczystej cerze była prawdziwą pięknością. Jakiż mężczyzna pragnąłby kochanki, mając taką kobietę za żonę? Amelia wpadła w panikę. Kłamstwo o dziecku przekonało Rolfa. Zaplanowała, że za miesiąc lub dwa, kiedy Leonie wyjedzie na dobre, powie, że je straciła. Wszystko pozostałoby jak dawniej. Ale taka żona nie wyjedzie szybko. Rolf może nigdy nie odeśle tej kobiety. A wtedy Amelia nie będzie mogła tłumaczyć się, że poroniła, bo natychmiast będzie musiała się spakować. Ma tylko jedno wyjście - jak najszybciej zajść w ciążę. A jeżeli Rolfa nie da się sku-
sić do łoża? Nie szkodzi. Nada się każdy mężczyzna o ciemnych włosach. Sir Evarard czy choćby ten śliczny, młodziutki rycerzyk. Jak on się nazywa? Nieważne, kto będzie ojcem dziecka. Gdy już zajdzie w ciążę, zyska na czasie. Może nawet przekona Rolfa, żeby wspierał ją i ''swoje" dziecko. - Lady Leonie, muszę przyznać, że cię nie poznałam. - Tyle się ostatnio działo - odparła swobodnie Leonie. Amelia była zachwycona. Jest dobrze. Żonie nie podobało się, że kochanka nadal tu mieszka. Z odrobiną pomocy będzie jej się to podobało jeszcze mniej. - Muszę cię przeprosić, że nie powitałam cię wczo raj - Amelia zaczęła szybko improwizować. - Miałam tyle do zrobienia. Musiałam zabrać swoje rzeczy. Rolf tak późno mnie uprzedził i trzeba było wszystko prze nosić. Ale ciebie to też dotknęło. Leonie słuchała jej ze zdumieniem. Amelia otwarcie przyznała, że dopiero co wyprowadziła się z komnaty Rolfa, że nadal tam mieszkała po jego ślubie! Oczywiście, wiedziała o tym cała służba. Jakby nie było tego dosyć, ta kobieta sugerowała, że nie opuści Crewel, nawet gdy Leonie tu zamieszka. Leonie przeniknął chłód. - Nadal będziesz tu mieszkać? - spytała. - Ależ, milady, dokąd miałabym się udać? Pozostaje pod opieką Rolfa... - Wiem, kim jesteś. - Och - Amelia wzruszyła ramionami. - Próbowałam powiedzieć Rolfowi, że może ci się to nie spodobać, ale upierał się, twierdząc, że nie ma tu nic do podobania. Byłoby lepiej, gdybyś... nie wspominała mu o tym, że wiesz o naszym... rozumiesz? Rolf nie lubi zazdrości.
- Zazdrości?! - wykrzyknęła Leonie. - Widziałaś atak gniewu Rolfa? Okropny widok! -Amelia zadrżała. - Kiedy się gniewa, staram się trzymać od niego z daleka. Rób to samo. Wiem, że nie będziesz zazdrosna. Czyż nie powiedziałaś mi, że nie chcesz Rolfa? - A czy ty nie powiedziałaś mi, że nie będzie mnie niepokoił? - spytała Leonie. Amelia westchnęła. - Sama widzisz, jaki jest zmienny. Jeśli chodzi o sprawy sercowe, to bez wątpienia za chwilę znowu zmieni zdanie. Leonie nie chciała tego słuchać. - Powiedz mi, kto zajmuje się gospodarstwem. - Rolf mnie obarczył tym obowiązkiem, lecz chętnie bym się go pozbyła. - Naprawdę? Amelia spuściła oczy. - Mówiłam Rolfowi, że przydałaby mi się twoja pomoc, ale odparł, żebym cię nie trudziła. Powiedział, że nie chce, byś zamieniła ten dom w Pershwick. Nie podobało mu się, jak tam rządziłaś. Musi być zły... - Wiesz, gdzie jest mój mąż? - przerwała jej Leonie. - Oczywiście. Zawsze mi mówi, dokąd idzie. Wezwano go do stajni. Jakiś głupiec przywiązał jego bojowego rumaka obok twojej klaczy... Leonie odwróciła się plecami do Amelii i wyszła na dziedziniec. Stała tam przez chwilę, grzejąc się w słońcu i próbując przekonać samą siebie, że w ogóle nie rozmawiała z Amelią. Równie dobrze mogłaby udawać, że jej tam wcale nie ma.
Rozdział 17 Był to leniwy, spokojny dzień. Słońce całowało aksamitne płatki kwiatów, śpiewał ptasi chór. Wspaniały letni dzień, z ciepłymi podmuchami wiatru, rozsiewającymi przyjemną woń. Po rozmowie z Amelią Leonie zaczekała chwilę w ukryciu, dopóki nie zobaczyła męża wracającego do wielkiej sali. Gdy zniknął jej z oczu, zajrzała do stajni i sprawdziła, czy koń Rolfa nie skrzywdził jej łagodnej klaczy. Uspokojona, ruszyła ścieżką, aż dotarła do lasu. Zatrzymała się tu na dłużej w nadziei, że wśród drzew znajdzie odrobinę samotności. Znalazła ją, ale nie przyniosła jej ona spodziewanego ukojenia. Rozpłakała się, a to z kolei przepełniło ją odrazą do samej siebie. Postanowiła, że pójdzie dalej, do wioski. Potrzebowała rozrywki. Jednakże ta wizyta nie sprawiła jej przyjemności. Zapomniała bowiem, ile szkód wyrządzili tutaj jej poddani, a mieszkańcy Crewel dobrze o tym pamiętali. Kobiety odzywały się niechętnie, a mężczyźni odchodzili na bok. Nie została więc tam długo. Wczesnym popołudniem znalazła się z powrotem w murach kasztelu, lecz nadal nie mogła znieść myśli, że zobaczy męża. Pragnąc o wszystkim zapomnieć, poszukała ogrodu. Oglądała go ze zdumieniem. Wszystko porastały chwasty, tak że nie było widać ani warzyw, ani ziół. Wystarczy, że w Crewel panował brud, ale ogród był przecież źródłem pożywienia. Dawał zioła, dzięki którym monotonne jedzenie pod koniec zimy stawało się jadalne. Zioła, które leczyły i przynosiły ulgę w cierpieniu. Widok
zaniedbania był nie do zniesienia. - Szukają pani, milady. Odwróciła się, słysząc cichy głosik. Dziewczynka, może siedmio-, ośmioletnia, klęczała na ziemi i wyrywała chwasty. Przynajmniej ktoś się starał. - Jak masz na imię, dziecko? - Idelle. Leonie uśmiechnęła się łagodnie, ponieważ spostrzegła, że dziecko jest niespokojne. - Ktoś ci powinien pomóc przy pieleniu. - Och, nie, milady. Kucharz byłby niezadowolony, gdybym sama sobie nie poradziła. Poza tym teraz mam zerwać tylko trochę zieleniny na sałatę. - Zieleniny? Czy kucharz ci powiedział, co masz przynieść? Twarzyczka dziecka pobladła. - Pytałam, ale powiedział, że wszystko, co zielone. Czy zrobiłam coś źle? Nie chciałam, milady. - Nie, postąpiłaś tak, jak ci polecono. Od jak dawna pomagasz w kuchni, Idelle? - Niedługo. Miałam się nauczyć tkać, ale lady Amelia nie lubi dzieci, więc siostra posłała mnie do kuchni. - Zatem ktoś powinien ci pokazać, co masz zrywać, a co wyrzucać. Masz tutaj to, co ja nazywam ''nic dobrego". Idelle rozpromieniła się w uśmiechu. - Naprawdę? - Naprawdę - potwierdziła Leonie z uśmiechem. -Niech zobaczę. Pochyliła się i rozsunęła gęsto rosnące liście. Znalazłam coś jadalnego. To się nada do sałaty. Zaczęła wypełniać koszyk dziecka liśćmi mniszka. - Znowu spotykam cię w ogrodzie. Leonie zamarła. Na chwilę zabrakło jej tchu. - Mówiłam, że cię szukają, pani - szepnęła Idelle.
Leonie próbowała się uśmiechnąć, ale jej się to nie udało. - Rzeczywiście. Wracaj do kuchni, Idelle. Kucha rzowi musi wystarczyć to, co już masz. Obie jednocześnie podniosły się z kolan. Idelle szybko wyminęła budzącego strach w poddanych lorda Kempston. Leonie stanęła z nim twarzą w twarz. Raz jeszcze uderzyła ją jego uroda. Gdy przyglądała mu się z bliska, na krótko o wszystkim zapomniała. Od umięśnionych nóg w delikatnych nogawicach po brązowy kaftan wyszywany złotą nitką - wszystko podkreślało siłę jego ciała. Spojrzenie w ciemnobrązowe oczy sprawiło, że przypomniała sobie słowa Amelii. Postanowiła, że nie poniży się do zadawania pytań o jego kochankę ani o to, po co ją, Leonie, tu sprowadził. Pragnienie nowego początku, o którym mówił, musiało być kłamstwem. Więcej kłamstw pogorszyłoby tylko sytuację. Nie chciała, żeby sądził, iż obecność Amelii ją obchodzi. - To nazywasz ogrodem, milordzie? - wybrała bez pieczniejszy temat. Rolf rozejrzał się wokół siebie i natychmiast powrócił spojrzeniem do cudownego zjawiska, które jawiło się przed jego oczami. - Skąd mógłbym coś wiedzieć o ogrodach? - Widziałeś mój w Pershwick. - Czyżby? - podszedł bliżej z uśmiechem. - Nie, kwiatuszku. Widziałem tylko ciebie. Zadrżała, a jej twarz natychmiast pokryła się rumieńcem. Tak nie mogło być dłużej. Budził w niej sprzeczne uczucia. Musiała jakoś powstrzymać wpływ, jaki miał na nią. - Nazywasz mnie kwiatuszkiem, żeby przypo-
mnieć mi, jak chciałeś mnie zawstydzić na oczach moich poddanych? Zgasł uśmiech Rolfa. Była zła. Jej oczy lśniły jak polerowane srebro. Ciemne brwi były ściągnięte, a wargi zaciśnięte w wąską kreskę. Raz jeszcze złość Leonie wywołała jego gniew. - Do kata! Myślałem, że już to mamy za sobą! Leonie wzdrygnęła się, ale nie odeszła. Męska siła emanowała z potężnego ciała stojącego tuż obok, a jednak się nie cofnęła. - Jedynie podaję w wątpliwość motyw, dla którego przypominasz mi o tym incydencie. Rolf zmarszczył brwi. Jak sprytnie sprawiła, że poczuł się jak gburowaty natręt! Rozmowy z tą kobietą nigdy nie będą łatwe. - Czy zdajesz sobie sprawę, jaki masz na mnie wpływ? - spytał łagodnie - Patrzę na ciebie i wszyst kie myśli uciekają mi z głowy. Jeśli przypomniałem ci o czymś nieprzyjemnym, zrobiłem to nieumyślnie i bardzo cię za to przepraszam. Leonie słuchała jego słów ze zdumieniem. Czy może mu uwierzyć? Czy bawił się nią, próbując jedynie ją ułagodzić? Jeśli tak było w istocie, to mu się udało. Ulotnił się gniew, a na jego miejsce pojawił się strach. Spuściła oczy. Była zupełnie zdezorientowana i bezradna. - Szukałeś mnie, milordzie. Czy byłam ci, panie, do czegoś potrzebna? Zachichotał cicho, z rozbawieniem, a Leonie cofnęła się o krok. - Milordzie... - Rolf. - Ja... - Rolf - powtórzył. - Jesteś moją żoną; kiedy jes-
teśmy sami, zachowywanie formalności jest niepotrzebne. Nie musiał jej o tym przypominać! Jak by mogła zapomnieć, że jest jego żoną! Teraz czekał, aż zwróci się do niego po imieniu i tym samym potwierdzi fakt, że jest jego własnością. - Leonie? Czemu jesteś taka nieśmiała? - spytał ochryple. Mogłaby użyć tego jako wymówki... ale postanowiła, iż nie będzie ukrywać swoich uczuć tylko po to, żeby nie zburzyć jego dobrego samopoczucia. - To coś więcej niż nieśmiałość, milordzie - odparła szczerze. - Być może po pewnym czasie... Rolf westchnął, a Leonie poczuła zadowolenie, że mu nie uległa. - Nie mam czasu - powiedział. - Jutro wyjeżdżam. Nie wiem, kiedy powrócę, ale oczekuję, że wtedy będziesz w moim towarzystwie swobodniejsza. Już od miesiąca jesteśmy małżeństwem. - Ale nie byliśmy ze sobą tak długo - przypomniała mu chłodno. - Nawet jeśli tak było, miałaś dość czasu, żeby przywyknąć - odparł. - Pragnę coś wyjaśnić - rzekła wyniośle. - Odesłałeś mnie, panie, i sądziłam, że nigdy cię już nie zobaczę. Do tej myśli przywykłam, milordzie. - Ach tak! - zawołał takim tonem, jakby dowiedział się czegoś bardzo ważnego. Leonie poczuła się nieswojo, gdy nie odezwał się więcej. - Milordzie, nie powiedziałeś mi, dlaczego mnie szukałeś. - Miałem śmieszne wrażenie, że spędzenie z tobą dnia może być przyjemne. Gdzie byłaś, milady? Ogarnęła ją rozpacz. Sytuacja z każdą chwilą sta-
wała się coraz gorsza. Ten spokojny gniew bardziej przerażał ją niż krzyk. - Poszłam do wioski. - Kto ci towarzyszył? Słodka Mario, nawet o ten drobiazg będzie się gniewał! - Musisz wiedzieć, panie, że poszłam sama. - Gdybym wiedział, nie pytałbym cię o to. Sama? To nie Pershwick, gdzie możesz robić wszystko, co ci się podoba. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, milordzie -odparła z goryczą. Zmrużył oczy. - Być może w ogóle nie dbasz o swoje bezpieczeństwo, ale teraz należysz do mnie, a ja chronię to, co moje. Czy mam na stałe otoczyć cię strażą? - Nie rób tego! - zawołała z przerażeniem. - Wiem, że źle postąpiłam, opuszczając kasztel bez eskorty, ale nie pomyślałam o tym. Potrzebowałam... czasu. To już się nigdy nie powtórzy, milordzie - dokończyła szybko, zawstydzona, że się jąka. Odwróciła wzrok przed jego badawczym spojrzeniem. Wziął ją pod brodę. - Nie proszę o więcej, niż powinienem, Leonie. Nie miej do mnie żalu, że się o ciebie troszczę. Była zła na siebie, że w jego obecności jest taka niespokojna. Była zła na niego za ten spokojny ton. Najbardziej jednak złościła ją owa gwałtowna huśtawka uczuć. Była gniewna, a po chwili przestraszona... Najgorsze było to dziwne uczucie, które pojawiało się, kiedy jej dotykał. Przesunął palcami po jej policzku, Leonie wstrzymała oddech. Czekała na pocałunek, ale on tylko patrzył jej w oczy. Spojrzenie miał posępne i niezgłębione.
- Gniew bywa czasem zbawienny - powiedział Rolf. Oczyszcza atmosferę, pobudza krążenie krwi. Nie ukrywaj swego gniewu przede mną, Leonie. Może mi się to nie podobać, ale jeszcze mniej będzie mi się podobało, gdy pozwolisz złości się jątrzyć. Nie dąsaj się przy mnie, żono. Nigdy, przenigdy nie przychodź w gniewie do mojego łoża. Poczuła lekkie, niczym dotknięcie piórka, muśnięcie warg. Puścił ją i odszedł. Leonie odprowadzała go spojrzeniem. Położyła czubki palców w miejscu, w którym dotknął jej twarzy. Serce waliło jej jak młotem.
Rozdział 18 Szybko wypełniła się wielka sala. Służba przynosiła duże półmiski z jedzeniem. Służąca straciła na chwilę równowagę. Przechylił się spory kociołek z zupą. Wylało się trochę na kafle podłogi. Natychmiast zbiegło się pięć psów, ale gorąca ciecz nie pachniała zbyt zachęcająco. Powąchały trochę i wróciły do półmisków z mięsem, licząc na następny wypadek. Erneis, rządca Crewel, widział ten incydent, ale nie przerwał nakładania sobie na talerz. Służebna również nie pomyślała o zupie na podłodze. Nie miała zamiaru wrócić tu później i posprzątać, ponieważ nikt nie kazał jej tego zrobić. W kasztelu Crewel była to zwyczajna sytuacja. Działo się tak niemal od zawsze, więc uważano, że to normalne. Zbrojnym przeszkadzał brud, ale nie oni wydawali polecenia służbie. Sir Evarard żył w gorszych warunkach i na nic nie zwracał uwagi. Służący
nigdy nie zrobili nic z własnej woli i rozleniwiali się coraz bardziej. Sir Thorpe dawno temu zrezygnował z prób nakłonienia kogokolwiek do roboty. Poza rym zwykle przebywał w Crewel zbyt krótko, by dopilnować gruntownego sprzątania. Rolf miał inne sprawy na głowie, Amelia zaś nie wykazywała chęci kierowania służbą. Wystarczyło jej, że utrzymuje komnatę Rolfa w jakim takim porządku. Rolf zastanawiał się na głos, czy żona, będąc na miejscu, rozwiąże ten kłopot. Amelia powiedziała mu wtedy, że zamieniła z nią kilka stów na ten temat i Leonie stwierdziła, iż nie ma zamiaru zajmować się prowadzeniem gospodarstwa w Crewel. Rolf się rozgniewał. Był już zły po scenie w ogrodzie. Leonie mogła zajmować się Pershwick, bo należało do niej, ale nie chciała dbać o Crewel? Wtedy Amelia wyjaśniła mu, że damy z pozycją Leonie przywykły spędzać całe dnie na hafcie i plotkowaniu. Rolf wiedział, że to prawda, ponieważ jego własna matka nigdy nie ruszyła palcem w sprawie gospodarstwa. Niech tak będzie - pomyślał - niech wszystko zostanie tak, jak było. Niestety, jego gniew nie zdążył ostygnąć, gdy weszła Leonie. Miała ten sam nieszczęśliwy wyraz twarzy, który pojawił się u niej jeszcze w ogrodzie. Rolf z trudem się powstrzymał, żeby nie odesłać jej z powrotem, ale patrzyło na nich zbyt wiele oczu. Nie odezwała się do niego, i to tylko pogłębiło jego złość. Nie zamierzała zapomnieć o gniewie - ta myśl go rozdrażniła. Pragnął, aby zachowywała się wobec niego tak jak w nocy. Rozmawiała z nim, akceptowała go takiego, jakim jest. Uwierzył, że zaczęli wszystko od nowa.
Po południu do Crewel wrócił Damian z nowo wypolerowaną zbroją Rolfa. Chłopak potrafił tylko czyścić zbroję. Rolf nie był przyzwyczajony do posług tak młodego i niedoświadczonego giermka, nie miał też czasu na szkolenie go. Obowiązki Damiana polegały na usługiwaniu panu przy stole, wybieraniu ubrania co rano, pomocy w odziewaniu się. Postępowanie giermka wytyczały ściśle określone zasady. Dotyczyły nawet krojenia mięsa czy podawania kubka z winem. Damian wiedział, czego się od niego oczekuje, ale niczego nie potrafił wykonać bezbłędnie. Tego dnia żona wyczerpała już cierpliwość Rolfa, więc nie starczyło jej dla chłopca. Kiedy Damian po raz drugi rozlał wino, Rolf zbeształ go, nie przebierając w słowach i na moment zagłuszając hałas w sali. Nagle zapadła cisza, ale po chwili wszyscy wrócili do jedzenia. W końcu Rolf często tracił panowanie nad sobą. Leonie zbierało się na płacz, gdy patrzyła, jak lady Amelia kieruje podawaniem jedzenia na stół, z wyraźną aprobatą Rolfa. - Czy zawsze jesteś, panie, tak surowy dla tego chłopca? Przeszyło ją spojrzenie ciemnych oczu Rolfa. - Masz jednak głos. Leonie zerknęła na stół. - Nie wiedziałam, że życzysz sobie, abym mówiła, panie. Nie mam nic do powiedzenia. - Czy jest ci obca zwykła uprzejmość? - Nie, milordzie - odparła cicho. - Ale gdy bywa odwzajemniana. Mruknął coś pod nosem. Zapomniał o tym, że sam też nie powiedział do niej ani słowa. - Teraz masz coś do powiedzenia i są to oczywiście
słowa krytyki. Byłoby lepiej, gdybyś zachowała milczenie. - Wiem, że moje zdanie nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, milordzie, ale twój giermek lepiej by ci usługiwał, gdybyś okazał mu trochę więcej cierpliwości. Chłopiec jest po prostu wystraszony. - Wyszkoliłaś wielu giermków? - Nie. - Na pewno przynajmniej jednego. Skąd byś wiedziała, jak powinienem szkolić swojego giermka? Leonie nie przelękła się jego sarkazmu. - Podpowiada mi to zdrowy rozsądek, milordzie. - Cierpliwość leczy niezręczność? - Nie byłby niezręczny, gdybyś nie krzyczał na niego odparła. - Rozumiem. Zatem gdy Damian stanie twarzą w twarz z wrogiem, poradzi sobie, jeśli przeciwnik się do niego uśmiechnie? Ale jeśli wróg spojrzy na niego groźnie, co wówczas się stanie? Z drżących palców wypadnie miecz, a nie kubek z winem. Twój zdrowy rozsądek przyniósłby Damianowi śmierć. Leonie się zarumieniła. Rolf powiedział prawdę. Jeżeli Damian nie nauczy się panować nad sobą, nie dożyje chwili pasowania na rycerza. Chłopi i kobiety mogą być niezręczni, żołnierze na pewno nie. - Poddaje się - powiedziała. - Mimo to nadal uważam, że jesteś zbyt surowy dla tego chłopca, panie. Drobna miarka cierpliwości przydałaby się wam obu. - Skoro zalecasz mi cierpliwość dla giermka, to co wybierzesz dla siebie? Leonie powoli podniosła głowę. - Czy też zasłużyłam sobie na twoją niełaskę, mi lordzie? - spytała słodkim, niewinnym tonem. Rolfa nie rozbroiły jej słowa. W rzeczywistości pró-
ba zlekceważenia jego gniewu tylko bardziej go rozzłościła. - Co zalecasz? - powtórzył ponurym głosem. - Schronienie się w zacisze. - Nie do przyjęcia. - Zatem jeszcze trochę cierpliwości, milordzie. - Cierpliwość bez nagrody nie jest warta wysiłku. Ostrzeżenie. Żądał zbyt wiele. Jeśli nie miał ochoty nic dać, to ona też nic mu nie da. - Nagrody należą się tylko tym, którzy na nie zasłużyli. - Uważasz zatem, że na nie nie zasługuję. - To już kwestia sumienia, milordzie. - Na rany, co sumienie ma z tym wspólnego? -spytał niecierpliwie. - Moje sumienie jest czyste! - Bez wątpienia - przytaknęła. Każde następne słowo było niebezpieczne. Rolf dopił swoje wino i zawołał o więcej. Leonie westchnęła cicho. Nie powinna była się odzywać. Z tym człowiekiem nie dało się spokojnie rozmawiać. Większość mężczyzn wyznawała podwójną moralność i jej mąż niczym nie różnił się od reszty. Nie można mu było powiedzieć, że się myli, ani podawać w wątpliwość jego uczciwości. Nie widział nic złego w utrzymywaniu kochanki w tym samym domu, w którym mieszkała żona. Ani w pozwoleniu kochance na prowadzenie gospodarstwa. Cudzołóstwo mężczyzn zawsze traktowano z przymrużeniem oka, ale biada tej, która zboczyła ze ścieżki cnoty. Co za hipokryzja! Leonie musiała z tym żyć, ponieważ nic nie mogła na to poradzić, ale nie miała zamiaru wybaczyć. Kolacja się nie udała, zresztą Leonie i tak nie miała apetytu. Źle się jadło z gardłem ściśniętym ze stra-
chu, przy tym jedzenie było okropne, bez smaku, bez dodatku choćby odrobiny ziół. Zabrakło ich nawet w pasztecie z mięsa wymieszanym z mlekiem i okruchami chleba. Podano owczy ser, ale masło, którym polano warzywa, było zjełczałe. Przykra woń konkurowała z odorem z sieni. - Czy otrzymam twe pozwolenie na udanie się na spoczynek, milordzie? Rolf przyglądał się jej dłuższą chwilę, potem skinął głową. Gdy już się odwracała, zatrzymał ją. - Zostaw za sobą złość, Leonie. Wkrótce do ciebie przyjdę. Było jeszcze wcześnie. Leonie uznała, że ostatnim miejscem, w którym chce oczekiwać swojego męża, jest jego łoże. Wspomnienie nocy walczyło z rozgoryczeniem, wywołując zdenerwowanie i uczucie niepewności. Zaczęła krążyć po komnacie. To niesprawiedliwe, że przyszło jej żyć w takim więzieniu. Rolf d'Ambert nie stanie się jej prawdziwym mężem, a mimo to nie zamierza zostawić jej w spokoju. Dławił ją żal, że będzie musiała go znosić do czasu, aż uzna, że jego nowa własność już nie jest zabawna. Po chwili, gdy Rolf nadal nie nadchodził, Leonie przeszukała swoje skrzynie w przedpokoju i odnalazła rachunki z Pershwick. Zaniosła je na krzesło stojące przy zimnym kominku i usiadła. Zabrała je ze sobą, żeby uporządkować przed przekazaniem sir Guibertowi. Tyle godzin spędziła na nauce czytania i pisania, żeby móc prowadzić zapiski z gospodarstwa i teraz jej umiejętności miały się zmarnować. Jak długo mąż ją tu zatrzyma? Gdyby tylko wiedziała! Kilka godzin później Rolf zastał Leonie śpiącą na krześle z pergaminami na kolanach. Obok, na niskim
stoliku, stał kałamarz z inkaustem. Tego się nie spodziewał. Kościół kierował nauką i niechętnie dzielił się wiedzą z kobietami. Niewielu mężczyzn spoza kościoła umiało czytać i pisać. Rolf umiał pisać, ale niezbyt często korzystał z tej umiejętności, wolał zdać się na pisarza. Rolf podniósł jeden z pergaminów i przyjrzał mu się uważnie. Wtedy Leonie otworzyła oczy, a on rzucił go jej z powrotem na kolana. - Rozumiesz te bazgroły, milady? Przestraszona wyprostowała się gwałtownie. - Oczywiście, to moje zapiski. - Kto cię nauczył pisać? - Ksiądz z Pershwick. - Dlaczego? Leonie patrzyła na niego niepewnie, ale mówił serdecznym tonem. Sprawiał wrażenie zaciekawionego. - Zagroziłam, że go wypędzę, jeśli mnie nie nauczy. Rolf ledwie powstrzymał się od wybuchnięcia śmie chem. - Naprawdę? Rozumiem, że zląkł się twojej groźby. Ale dlaczego chciałaś się uczyć? Czy źle prowadził twoje zapiski? - Dobrze, tak, ale sprzeciwiał się zmianom, które chciałam wprowadzić. To długa historia, milordzie. Zamiast włączać księdza do tego, co chciałam zrobić, wolałam wykonać to sama, dlatego nalegałam, żeby mnie nauczył pisać. - Zatem jestem zadowolony. To jedyne zadanie, którego wykonania dla mnie nie możesz odrzucić -rzekł Rolf. Będziesz służyć mi jako kancelista. - Ja?! - zawołała. - Czyżbyś nie umiał pisać? - Spędziłem młodość na polu turniejowym, nie z nauczycielem.
Nie miał skrupułów w okłamywaniu jej, choć to była tylko półprawda. Nie zrezygnował z nauki władania mieczem dla nauki pisania, ale jego nauczyciel musiał podążać za nim nawet na pole turniejowe, mimo że dla starego księdza była to spora niewygoda. - Ale musisz mieć jakiegoś kancelistę? - Nie proszę cię o prowadzenie rachunków Crewel odparł. - Możesz jednak zajmować się korespondencją. Leonie się nastroszyła. - Tak sądzę, o ile nie uważasz, panie, że to prze kracza moją inteligencję. Jej sarkazm go rozbawił. - Wcale. Leonie powstała z dumną miną. - Zatem dobrze, milordzie. Odniosła zapiski, a kiedy wróciła do komnaty, Rolf siedział na krześle, które przed chwilą zajmowała. Utkwił w nią nieodgadnione spojrzenie. Bezwiednie poprawiła lnianą jasną suknię, nagle uświadamiając sobie, jak jest cienka. - Podejdź do mnie, Leonie. Był to łagodny rozkaz, ale pozostawał rozkazem. Nerwowo zerknęła na wielkie łoże. Wydało się jej wstrętne, ale podsunęło wymówkę. - Jest już późno, milordzie. - Zdrzemnęłaś się, więc nie mów, że jesteś zmęczona, Napotkała jego badawczy wzrok, ale dopiero po chwili udało jej się ruszyć z miejsca. Stanęła przed nim. - Bliżej! Zrobiła jeszcze jeden krok. Wtedy Rolf wyciągnął ręce i posadził ją sobie na kolanach. Otoczył ją ramio-
nami, a jego dłonie spoczęły na jej biodrze. Niepewnie spojrzała mu w oczy. - Cieszę się, że potraktowałaś poważnie to ostrze żenie, moja droga, ponieważ nigdy nie ostrzegam dwa razy. Leonie zamknęła oczy. Uznał, że była mu posłuszna, bo tak jej kazał. Miał jeszcze odkryć, że nie jest jego sługą. - Co się dzieje, milordzie, gdy ktoś nie posłucha twoich ostrzeżeń? - spytała. Musnął wargami jej szyję. - Nie chcesz wiedzieć. - Ależ chcę, milordzie. - Rolf - poprawił ją, a jego usta przesunęły się po jej szyi. Leonie jęknęła. - Przykro mi, milordzie, ale nie mogę. - Czego nie możesz? - Zwracać się do ciebie, panie, po imieniu. Odchylił się do tyłu. Dłońmi ujął jej twarz. - Tylko je wypowiedz. To takie krótkie imię. Łatwo je wymówić. Powiedz. Uśmiechał się, mówił łagodnie, serdecznie. Ale gdy spojrzała mu w oczy, ujrzała lady Amelię. Ta kobieta stała między nimi. - Nie mogę. - Chcesz powiedzieć, że tego nie zrobisz? - Bardzo dobrze, nie zrobię. Rolf natychmiast zerwał się na równe nogi. Trzymał ją mocno w ramionach. Zaniósł do łoża, rzucił na nie i spojrzał gniewnie. - Kobieto, gdybym nie sądził, że masz więcej zdro wego rozsądku, mógłbym przysiąc, że robisz to spe cjalnie, tylko po to, żeby mnie drażnić. Jeśli chcesz się
dąsać, proszę bardzo, ale rób to w samotności. Jeżeli jesteś mądra, skończysz z dąsaniem, kiedy przyjdę do ciebie następnym razem. Przemierzył szybkim krokiem komnatę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Leonie opadła na pościel i powoli się uspokajała. Westchnęła. Domyśliła się, że już go nie zobaczy przed wyjazdem. To jej odpowiadało. Wtedy zdała sobie sprawę, gdzie on spędzi resztę nocy, i to wytrąciło ją z równowagi. Na pewno ktoś zobaczy go, gdy będzie szedł do kochanki, i bez wątpienia do rana wszyscy będą o tym wiedzieli. Takie sprawy utrzymywano w tajemnicy tylko przed żoną. Już o tym wiedziała, a jej mąż nie dbał o to, czy ona się dowie, czy nie. To prawdziwa zniewaga, że nawet nie próbował oszczędzić jej uczuć.
Rozdział 19 Kiedy następnego dnia Leonie odważyła się zejść do wielkiej sali, Rolfa już nie zastała w Crewel. Pojechał z nim Thorpe de la Mare. Sir Evarard został kasztelanem Crewel. Leonie była w nie najlepszym humorze. Straciła wiele godzin snu, próbując przekonać samą siebie, że postępki męża nie mają dla niej żadnego znaczenia. Nie poprawił jej humoru widok lady Amelii, która spokojnie spożywała śniadanie przy wysokim stole w towarzystwie sir Everarda. Śmiali się oboje. Stanowili dowód, że kochanka była tu akceptowana, natomiast żona nie. Nie ulegało też wątpliwości, że Amelia jest w doskonałym nastroju.
Oboje umilkli na widok Leonie. Nie pozdrowiła ich ani na nich nie spojrzała, ruszyła dalej, do kaplicy, jakby wybierała się tam od początku. Wiedziała, że spóźniła się na mszę, dlatego nawet nie zajrzała do kaplicy, tylko opuściła budynek i wyszła na zewnątrz, prosto w oślepiające poranne słońce. Musiała podjąć decyzję, i to taką, która mogła ją narazić na dalsze pogorszenie stosunków z mężem, ale warto było się nad nią zastanowić ze względu na nią samą. Nie potrafiła żyć, nic nie robiąc. Niechęć do próżniactwa pogłębiał jeszcze jej nastrój. Postanowiła znaleźć sobie zajęcie. Oczywiście, Amelia musi być zadowolona, że w tym domu stawia się ją wyżej niż żonę Rolfa. Jeżeli znała się na prowadzeniu gospodarstwa, to starannie zachowywała tę wiedzę dla siebie. Kłopot polegał na tym, że nikogo w Crewel nie obchodzą warunki, w jakich się tu mieszka. Poświęcenie własnej wygody dla kochanki było dowodem głębokiego uczucia. Leonie nie mogła nic poradzić na uczucia Rolfa, ale nie miała zamiaru żyć w chlewie. Gdyby zażądała wykonania określonych zadań, czy ktoś tu się jej przeciwstawi? Rolf mógłby to zrobić po powrocie, ale do tej pory już tyle by zrobiła, że rezultaty musiałyby osłabić jego gniew. Czy lady Amelia ośmieli się poskarżyć? Leonie była gotowa zaryzykować spór. Podjęła decyzję. Wróciła, aby poszukać Wildy i Mary. Odkryła schody prowadzące do kwater służby na pierwszym piętrze. Na szczycie schodów znalazła nie jedną wielką salę, ale wąski korytarz. Kwatery służby znajdowały się po lewej stronie, po prawie zaś było wiele ciasnych pomieszczeń.
Leonie zawołała cichutko. Wyszła do niej Wilda. - Milady? - Czy tutaj są przechowywane zapasy? - spytała zaciekawiona, patrząc na szereg pomieszczeń. Wilda pokręciła przecząco głową. - Milady, nigdy o czymś takim nie słyszałam. To sir Edmond wymyślił, żeby zapewnić swoim gościom jak najwięcej prywatności. Rozkazał zbudować małe komnaty. W każdej jest łoże i inne wygody. Każdy z tych pokoi to komnata sypialna? Wilda skinęła głową. - Mildred mówiła, że do Crewel ciągle przyjeżdżali goście. Sir Edmond lubił wywierać na nich wrażenie. Leonie nie zdziwiła się, że służebna tak dużo wie. Służba plotkowała między sobą. - Osobna komnata zamiast siennika w dużej sieni rzeczywiście robi wrażenie. Nie zdawałam sobie spra wy, że Montigny byli tacy bogaci. Wilda zmarszczyła brwi. - Krążyły pogłoski... - Wstydź się, Wildo. Wiesz przecież, że nie słucham plotek - odparła automatycznie Leonie. Wilda rzeczywiście wiedziała, że jej pani nie lubi powtarzania pogłosek, więc umilkła. Uznała, że tak jest nawet lepiej, gdyż nie chciała być tą, która powie pani, jakie plotki krążą o niej i jej mężu. Odpowiadało Wildzie, że służba w Crewel uważa, iż to Rolf d'Ambert pobił żonę w noc poślubną. Nie cierpiała go, ponieważ obrażał Leonie, trzymając w kasztelu swoją kochankę. Wilda nie zamierzała prostować przekonania służących ani kłócić się z mężczyznami, którzy stali po stronie pana. Wolała się nie wtrącać i ostrzegła Mary, żeby postępowała tak samo. Rolf d'Ambert nie był człowiekiem
łagodnym. - Sir Edmond podawał najlepsze jedzenie i wina -dodała tylko. - Musiał mieć innego kucharza - orzekła ironicznym tonem Leonie, a Wilda, słysząc to, zachichotała. - Podobno kucharz uciekł na wieść o przybyciu nowego pana. Ten, który teraz rządzi w kuchni, zajmował się przedtem stajnią. Leonie była oburzona. - Chyba zostali pomocnicy poprzedniego kucharza? Owszem. Mogliby poprawić smak potraw, ale tego nie zrobią. - Wilda ściszyła głos. - Nie cierpią twojego męża, pani. - Czy kochali sir Edmonda? - Nie. Miał ciężką rękę, ale przy nim nie było żadnych niespodzianek. Poza tym służba zawsze korzystała z obfitości jedzenia, które zostawało po ucztach. Sir Rolf tak rzadko tutaj bywa, że nie mieli okazji go poznać, dlatego mu nie ufają. Jego ataki gniewu wszystkich przerażają. Nikt nie ma ochoty zwrócić na siebie uwagi pana. Leonie pokiwała głową. Sama już to odkryła. Spojrzała na szereg zamkniętych drzwi. - Czy te komnatki są teraz puste? Wilda dobrze znała swoją panią. Wiedziała, o co pyta. - Ona śpi w dużej komnacie, która należała do sir Alaina wyszeptała. - A sir Evarard? - To prawdziwy żołnierz. Sypia ze zbrojnymi. Mildred mówi, że byłby najszczęśliwszy, owinąwszy się w derkę pod gwiazdami. - Skąd Mildred może to wiedzieć? Wilda uśmiechnęła się szeroko.
- Sir Evarard pogodził się z tym, że nie weźmie udziału w następnej kampanii, tylko dlatego, że są tu kobiety. To przystojny, młody człowiek, milady. Leonie powściągnęła uśmiech. - Zamierzasz sama go wypróbować? Przed ślubem Leonie Wilda nigdy by się do tego nie przyznała. - Myślałam o tym - odparła hardo. Leonie pokręciła głową. Jak mogła gniewać się na Wildę za szukanie przyjemności? Nie było sensu wytykać jej, że związek bez ślubu jest grzeszny. - Przez kilka dni - zaczęła Leonie, zmieniając te mat - nie będziesz miała czasu na myślenie o rym. Chciałaś mieć szansę zagonienia służby w Crewel do roboty i teraz ją dostaniesz. Wilda była zachwycona. - Otrzymałaś, pani, pozwolenie? Możemy zaczynać... - Nie otrzymałam, ale i tak zaczynamy. - Ale... - Nie mogę tak żyć - przerwała jej Leonie. - Nie ma go, więc mnie nie powstrzyma. - Jesteś pewna, milady? - Jak najbardziej. Amelia była wstrząśnięta na widok wszystkich służących stojących w wielkiej sieni kasztelu ze szczotkami i szmatami. Odciągnęła Leonie na bok. - Rolfowi to się nie spodoba. Leonie uśmiechnęła się z przymusem. – Wtedy całą winę zrzucisz na mnie, ponieważ to miejsce to obraza boska. Nie zostanę w tych warun kach ani dnia dłużej. Oczywiście, jeśli mój mąż będzie zadowolony, całą zasługę możesz przypisać sobie. Je-
stem pewna, że chciałaś posprzątać tutaj, ale zabrakło ci czasu. Sarkazm był nie najlepszej próby, ale dotarł do Amelii. - Żeby tu cokolwiek zrobić, trzeba cały czas pilno wać służby. Poddani są zbyt prymitywni, aby wykonać do końca polecenie. Chyba nie sądzisz, że nie próbo wałam. Leonie zachowała wątpliwości dla siebie. Sama rozmowa z tą kobietą wymagała od niej ogromnego wysiłku. - Mam na to swój sposób. - Jeśli Rolf jest zadowolony... - mruknęła Amelia. - Ale ja nie jestem zadowolona, lady Amelio. Mimo to nie proszę cię o pomoc. Nie miała zamiaru prosić o pozwolenie. Zobaczy, co się stanie, jeśli spróbuje się jej sprzeciwić. Amelia była na tyle rozsądna, żeby się wycofać. Zbyt wiele zyskała do tej pory, by ryzykować spór z żoną Rolfa o taki drobiazg. - Postąpisz, jak zechcesz, milady - powiedziała i odeszła. Leonie kiwnęła głową Wildzie. Służącej zabłysły oczy i natychmiast zaczęła wydawać rozkazy kobietom. Tak się zaczęło. Po wyjaśnieniu zadania rozległy się narzekania, ale ostry język Wildy zaraz uciszył skargi. Leonie chętnie włączyłaby się do pracy, jak robiła to zawsze w Pershwick. Zrobienie tego tutaj obniżyłoby jej pozycję. I tak było już źle, że służące najpierw spoglądały na lady Amelię, czy wyraża zgodę na polecenia Leonie. Gdy Wilda zaczęła rządzić w wielkiej sali, Leonie zwołała służących i kazała im wyjść za sobą na ze-
wnątrz. Posłała czterech do zbierania sitowia. Wezwała też do siebie sir Evararda. Poszła z trzema służącymi do kuchni. Służba przyjęła jej przybycie z niechęcią, zbyt długo udawało im się żyć bez wtrącania się kogokolwiek. Oprócz kucharza, chudego mężczyzny w średnim wieku, było pięciu kuchcików i troje dzieci, którym wyznaczano najlżejsze zadania. Należała do nich mała Idelle. Leonie z trudem się powstrzymała, żeby nie uśmiechnąć się do niej, ale najpierw musiała się zająć dorosłymi. W długim pomieszczeniu, które służyło za kuchnię, panował okropny brud. Tłuszcz i sadza pokrywały wszystko grubą warstwą. To istny cud, że budynek nie spłonął. Spiżarnia i kredens nie były w lepszym stanie. Leonie nie miała ani odrobiny współczucia dla kucharza, ponieważ tylko on był odpowiedzialny za ten brud i bałagan. - Możesz wracać do stajni, bo tam twoje zdolności i talenty zostaną lepiej wykorzystane - powiedzia ła mu. Nie śmiał protestować, widząc jej surową minę. Spojrzał na nią tak, jakby poczuł ulgę. Po wyjściu kucharza Leonie rozkazała służącym wynieść wszystko z kuchni. Pięciu kuchcików i Idelle zabrała ze sobą do ogrodu. Tam uważnie przyjrzała się każdemu z osobna, bo chciała ocenić ich zdolności. Wiedziała, że jeśli jej plan się nie powiedzie, sama będzie musiała gotować. Zwróciła się do małej dziewczynki i na krótką chwilę złagodziła wyraz twarzy. - Idelle, pamiętasz ''nic dobrego", które zrywałaś w ogrodzie warzywnym?
Idelle spojrzała na nią przestraszonymi oczyma. - Już ich więcej nie zrywałam, przysięgam, milady. - Wiem, ale teraz chcę, żebyś znowu je zrywała, tym razem wszystkie. - Ale ich jest tak dużo! - Właśnie. Ponieważ niczemu nie służą, nie powinny rosnąć w ogrodzie. Rozumiesz? Idelle rozumiała tylko tyle, że wykonanie polecenia jej pani potrwa bardzo długo, ale z całego serca pragnęła zadowolić Leonie. - Zrobię to. Leonie uśmiechnęła się na widok posmutniałej twarzyczki. - Nie chodziło mi o to, żebyś zrobiła to sama. Nie. Zrobią to dorośli. Będą wyrywać korzenie i liście, a zwłaszcza korzenie. A ty dopilnujesz, żeby niczego nie ominęli. Nie wolno im odpocząć, dopóki wszystkiego nie wyrwą. - To znaczy, że mają robić to, co im powiem? -zdziwiła się Idelle. - Właśnie. - Milady, protestuję! - odezwał się jeden z kuchcików. To nie jest... - Sprzeciwiasz się mojej woli? - Nie, milady, ale... - Czy zatem nie podoba ci się praca, którą masz wykonać? Czy to, że musisz słuchać dziecka? Widziałam na własne oczy, że nic nie wiecie o utrzymywaniu kuchni w czystości. Próbowałam potraw, które wychodziły z tej kuchni, i jestem przekonana, że nie umiecie gotować. Do czego więc się nadajecie oprócz wyrywania chwastów?
Wystąpił inny z grupy kuchcików. - Mogę przygotować posiłek, który zaspokoi każde podniebienie, milady. Leonie uniosła brwi ze zdziwienia. - Czyżby? Nie pytam, dlaczego ukrywałeś te wie dzę dla siebie aż do tej pory, ale pozwolę ci udowodnić swoje słowa. Jeśli mówisz prawdę, zostaniesz kucha rzem i będziesz rządził w kuchni. Jeśli jednak kła miesz... Nie dokończyła groźby. Niech zgadują, jaka potrafi być surowa. Gdyby zagroziła im chłostą, niektórzy mogliby sądzić, że wytrzymają bicie albo że ona nie spełni groźby. Podobnie z wypędzeniem z kasztelu. Istniało większe prawdopodobieństwo, że nie zaryzykują wywołania jej gniewu, dopóki nie maja pojęcia, co zrobi. - Przyda mi się pomoc, milady. Nowy kucharz wskazał na kuchcików. Jak się nazywasz? - John. Leonie uśmiechnęła się do niego. - Dostaniesz wszelką pomoc, jaka ci będzie po trzebna, Johnie. Pomoc i zapasy. Tylko nie proś ponad potrzeby, bo może czegoś zabraknąć. Wszystkie ko nieczne zakupy zgłaszaj codziennie do pana Emeisa. Czy odgadniesz, co życzę sobie, aby uczyniono naj pierw? Nie ośmielił się spojrzeć jej w oczy, ale odpowiedział. - Dokładne szorowanie od dachu po podłogę. - Tak. Wszystko. Kociołki, noże... wszystko. Dla takiego brudu w kuchni nie ma usprawiedliwienia. Nie będę tolerowała bałaganu. Dopilnuj, żeby do następnego posiłku cała kuchnia lśniła czystością. Możesz skorzystać z pomocy trzech służących, którzy już za-
częli sprzątanie, oraz dostać tę piątkę. Ośmiu powinno ci wystarczyć. - Dziękuję, milady. Idelle spojrzała z żałosną minką, gdy pięciu kuchcików odeszło do kuchni za nowym kucharzem. - Czy to oznacza, że sama muszę wyrwać ''nic dobrego"? - Na pewno nie - odparła Leonie z uśmiechem. -To jest dla mnie bardzo ważna praca. Przychodzi ci do głowy ktoś, kto mógłby ci pomóc? - Moi przyjaciele z kuchni - odpowiedziała od razu Idelle. - Mówisz o pozostałej dwójce dzieci? - Tak. - Zatem możesz ich wziąć sobie na pomocników. Nie ma pośpiechu, Idelle. Chodzi o to, żeby za pierwszym razem wypleć chwasty bardzo dokładnie. Kiedy skończycie, posadzimy tu różne rośliny, wtedy też mi pomożecie. - Bardzo chętnie, milady. - To dobrze. Biegnij po swoich przyjaciół. Widzę, że nadchodzi sir Evarard. Leonie ruszyła przez dziedziniec, aby spotkać się z nim w połowie drogi. Nie miał przyjaznej miny. - Sir Evarardzie... Przerwał jej niegrzecznie. - Nie myśl, że to się spodoba sir Rolfowi, milady. Czekasz, aż odjedzie, i natychmiast przewracasz cały kasztel do góry nogami. Dowie się, że zamierzasz znowu wyrządzać szkody. - Ośmielasz się mówić do mnie takim tonem? -powiedziała Leonie lodowato. Zmierzyła go od stóp do głów. Jej oczy płonęły. - Jeśli nie okażesz mi szacunku należnego żonie twojego pana, nie pozostanę
z tobą w tym samym kasztelu. To właśnie możesz powiedzieć mojemu mężowi, gdy będziesz mu opowiadał bajki o tym, co twoim zdaniem zrobiłam! Mężczyzna z uporem zacisnął szczęki. - Myślisz, że mnie omamisz słowami, milady, a tymczasem nikt nie może wejść do sieni, taki tam zaprowadziłaś bałagan. Jak chcesz usprawiedliwić to zniszczenie? - Jesteś głupcem! Nie umiesz odróżnić sprzątania od niszczenia? Zresztą to widocznie niemożliwe, skoro od twojego przyjazdu nigdy tu nie sprzątano - powiedziała zimno. - Pod koniec dnia skończą się porządki w sieni i wielkiej sali. Jedzenie, które dostaniesz wieczorem, nareszcie będzie smaczne. Moja wina polega na tym, że oszczędziłam sobie trudu leczenia was wszystkich z zatrucia, sir Evarardzie. Byłoby ono nieuniknione, gdyby nadal nikt nie zaglądał do kuchni. Teraz odpowiedz mi: komu przeszkadza sprzątanie, z wyjątkiem służby oczywiście, która nareszcie robi to, co powinna, a co od dawna zaniedbywała? Sir Evarard już nie był taki pewny swoich racji. - Być może nie zrozumiałem. - To wszystko? - spytała surowo, a Evarard poczerwieniał. - Wybacz mi, milady. Zobaczyłem tylko chaos i bałagan. Sądziłem, że nadal chcesz szkodzić mojemu panu. Wiadomo, że zmuszono cię do poślubienia go, a zmuszana kobieta jest rozgoryczona, zatem uwierzyłem, że ty... Leonie uspokoiła się zupełnie, cały jej gniew zniknął bez śladu. - Jesteś bardzo lojalny wobec mojego męża. - Nie służyłbym innemu panu - oznajmił gorliwie.
- Zatem pozwól, że cię uspokoję, sir Evarardzie. Jeśli przysięgniesz, że tego nikomu nie powtórzysz, to ci coś wyjaśnię. - Zaczekała, aż skinął głową, i ciągnęła dalej: - Proszę cię, żebyś o rym nikomu nie mówił, ponieważ nie powiedziałam tego sir Rolfowi. Chcę, żeby sądził, iż przyjmuję na siebie całą winę za szkody, które wyrządzili mu moi poddani. Przyjmuję na siebie całą winę. Jednak prawda jest inna. Moi poddani nie działali z mojego rozkazu. Nie wydałam im takich rozkazów. Moi ludzie są lojalni wobec mnie, może trochę zbyt lojalni. Postępowali tak z własnej woli, kiedy usłyszeli, że przeklinam sir Rolfa. - Tylko go przeklinałaś, pani? Tym razem ona się zaczerwieniła. - Dość niemile. Gdybym wiedziała, co się potem stanie, tamtego dnia nie straciłabym panowania nad sobą. Oczy roześmiały mu się nieoczekiwanie. - To dobrze, że twoi zbrojni, pani, nie są tak lojalni jak inni. - Ależ są - odparła z uśmiechem. - Tyle że nie słyszeli, jak przeklinałam Czarnego Wilka tamtego dnia. - Nie lubi tego przezwiska - powiedział pośpiesznie sir Evarard. - Słucham? - Milord nie lubi, jak nazywa się go Czarnym Wilkiem powtórzył Evarard. Och! Dziękuję za ostrzeżenie. Uśmiechnął się do niej. - A ja dziękuję, milady, za powiedzenie mi wszystkiego. Proszę mnie źle nie zrozumieć, sir Evarardzie. Nie myliłeś się, sądząc, że nie jestem zadowolona z mojego tu
pobytu. Ale to dotyczy tylko mojego męża i mnie. Chciałam jedynie, żebyś wiedział, iż nie musisz się obawiać, że zniszczę cokolwiek, co do niego należy. Mój pan wie, co czuję. Zobaczyła w jego oczach, że rozejm między nimi został zerwany. Nie powinna była mu lego mówić. Westchnęła. - Przykro mi, sir Evarardzie, ale różnimy się opi niami na temat Rolfa d'Amberta. Uraził mnie zbyt głęboko, abym mogła zmienić zdanie, ale nic powiem ci nic przeciw twemu panu. Sir Evarard już się nie odezwał. Wyciągnął własne wnioski i wszystkie były mylne. Zakładał, że pani poczuła się urażona, bo odesłano ją do domu od razu po zaślubinach. Wróciła i powinna była przebaczyć to lekceważenie. Nie domyślał się, że mówiła o obecności lady Amelii w kasztelu Crewel. Wiedział, że Leonie powiedziano, iż Amelia pozostaje pod opieka. Rolfa, i nie sadził, by podejrzewała prawdę. Poza tym właśnie Evarard najlepiej wiedział, że ostatecznie skończył się romans Rolfa z Amelią. Amelia teraz dzieliła jego łoże. Mówiąc dokładniej, on dzielił jej łoże. Nigdy nie odważyłby się nawet na flirt z dawną kochanką pana, ale Amelia przekonała go, że Rolf zupełnie o niej zapomniał. Twierdziła, że Rolfa nawet nie obchodzi, czy mieszka w jego domu, do tego stopnia wyrzucił ją ze swych myśli. - Posłałaś po mnie, milady? - spytał sir Evarard. Leonie wróciła do roli pani Crewel, choć ta rola często wydawała się trudna. By okazać swój autorytet, nie będzie prosiła, lecz wydawała rozkazy. - Chcę, żeby jeden z twoich ludzi pojechał do Pershwick. Ma porozmawiać z sir Guibertem, a jeśli go nie zastanie, niech zwróci się do mojej ciotki Bearix. Ma powiedzieć, że potrzebuje piołunu i rumian-
ku z moich zapasów. Będą wiedzieli, do czego są mi potrzebne zioła. - Ależ mamy zapasy tutaj, milady. Nie sądzę, żeby sir Rolfowi podobało się, że bierzesz coś z Pershwick. - Mój mąż nie ma nic do powiedzenia w sprawie tego, co zabieram z Pershwick, ponieważ Pershwick należy do mnie - oświadczyła stanowczo Leonie. -Tych ziół tutaj nie używano i wątpię, żebyście je mieli. Te zioła są mi potrzebne dzisiaj. Piołun pomoże oczyścić dom z pcheł. Trzeba go porozkładać przed rzuceniem w sieni nowego sitowia, a potem jeszcze raz. Rumianek złagodzi zapach w reszcie kasztelu, aż do zmiany sitowia. Nie znoszę brudu, sir Evarardzie, i proszę nie sprzeciwiać się mej woli. - Jak sobie życzysz, milady - odparł krótko i odwrócił się od niej. - Jeszcze nie skończyłam! - zawołała ostrym tonem. - Milady? - niechętnie stanął przed nią. - Jak często polujesz, sir Evarardzie? - Codziennie. Dla rozrywki i dla mięsa. - Z psami czy z sokołami? - Sokoły są zbyt delikatne, żeby trzymać je w obozie, a my przed osiedleniem się tutaj przenosiliśmy się z miejsca na miejsce. Milord nie kupił jeszcze dobrych sokołów. Mamy tu kilka, ale polują tylko czasem na ptaki. Nie korzystam z nich. Wolę psy. - Zatem zakładam, że psy mają dość okazji, by się wybiegać. Jeśli nie, można je zabierać za mury kasztelu. W środku już nie będą biegać swobodnie. To znaczy w wielkiej sali ani w sieni. Są rozpuszczone. - Ale są karmione w wielkiej sali. - Już nie - zaprzeczyła, kręcąc głową z niesmakiem. - Czy nie ma psiarczyka? - Jest.
- Zatem każ mu trzymać psy na wybiegu przez cały czas, gdy nie polują. Jeśli w Crewel nie ma zagrody dla psów, trzeba ją wybudować, i to w taki sposób, żeby można było ją codziennie posprzątać. - Będzie się sprzeciwiał, milady - ostrzegł ją. - Wobec tego weźmiesz kogoś innego na jego miejsce odpowiedziała spokojnie. - Jeśli nikt się nie nadaje, to potraktuj go surowo i przestanie się sprzeciwiać. W przeciwnym razie sprowadzę z Pershwick własnego człowieka. - Dopilnuje tej sprawy, milady. Powiedział to tak szybko, że aż było to śmieszne. Doszła do wniosku, że może wykorzystać tę groźbę w przyszłości, gdyby pojawiły się inne kłopoty. Nie tylko on w Crewel jest niechętny pomocy z zewnątrz. Powiedziała sobie w duchu, że musi zachować ten pomysł w swoim arsenale.
Rozdział 20 Nawet tygodnia nie umiem wytrzymać z dala od niej pomyślał z niesmakiem Rolf, wjeżdżając na dziedziniec Crewel w porze kolacji po pięciu dniach nieobecności. Był z siebie niezadowolony jak wtedy, gdy już nazajutrz po ślubie stwierdził, że brak mu Leonie, mimo iż nie wiedział jeszcze, jak ona wygląda. Oprócz żony istniały także inne powody jego wcześniejszego powrotu. Wyprawa na Wroth utknęła w martwym punkcie. Po raz piąty zawalił się podkop pod murami. Rolfa nie było stać na dalsze opóźnianie szturmu. Teraz czas pracował przeciw niemu. Kasztele, które pozostały je-
szcze do zdobycia, były zamknięte od ponad siedmiu miesięcy. Zbliżał się moment, kiedy zostaną zmuszone otworzyć bramy i podjąć walkę. Jeśli jednak tam nie będzie Rolfa z armią, gdy któryś z nich się otworzy... Musiał zdecydować, co zrobić z Wroth, ale mógł to zrobić równie dobrze w domu, jak w obozie pod murami kasztelu. Łatwiej byłoby rozwiązać ten problem w Crewel. Gdyby choć raz zabrał żonę do łoża, mógłby przestać o niej myśleć i całkowicie skupić się na warowni Wroth. Rolfa nie cieszyła perspektywa zjedzenia kolacji w Crewel, dlatego zatrzymał się w Kenii, żeby skontrolować, jak postępują tam prace naprawcze. Jedzenie było bardzo dobre, tak że zastanawiał się nawet nad zabraniem do Crewel kucharza z Kenii. Jednak gdy pojawił się w wielkiej sali w Crewel w towarzystwie Damiana i dwóch zbrojnych, przywitała go bardzo przyjemna woń. Tylko przez chwilę zajęło to jego uwagę, albowiem odszukał spojrzeniem Leonie. Siedziała przy wysokim stole. Zwiewne zjawisko w jasnobłękitnym kaftaniku. Srebrzyste włosy, splecione w dwa grube warkocze, opadały na piersi. Krótki niebieski kwadrat koronki przykrywał jej głowę. Evarard i Amelia jedli kolację wraz z nią, ale rozmawiali wyłącznie ze sobą. Mimo hałasu panującego w sali Rolfowi zdawało się, że jest tu tylko z Leonie. Nie odrywał od niej wzroku, licząc, że spojrzy na niego. W końcu wyczuła coś i podniosła głowę. Ich oczy zatonęły w sobie. Zdał sobie sprawę, że jej pragnie. Kiedy Leonie zobaczyła Rolfa, poczuła ucisk w gardle. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Patrzył na nią tak uważnie. Nagle ruszył w jej kierunku. W żołądku Leonie pojawiła się ciężka kula.
Oto miała się dowiedzieć, co Rolf sądzi o poczynionych przez nią zmianach w domu. Stwierdziła, że wcale nie czuje się taka odważna. Słyszała w uszach pulsowanie krwi. Rolf jednak nie spuszczał z niej wzroku i nie zwracał uwagi na otoczenie. Zarumieniła się gwałtownie, uświadamiając sobie, dlaczego tak bacznie się jej przygląda. Szybko pochyliła głowę i odsunęła się od niego, kiedy stanął przy stole. Nie mogła go przywitać. Zabrakło jej tchu. Wiele oczu patrzyło na Rolfa przemierzającego wielką salę zdecydowanym krokiem, ale on nie widział nikogo oprócz Leonie. Wilda i Mary wstrzymały oddech. Bały się o swoją panią. Ludzie Rolfa uśmiechali się do siebie. Amelia nie potrafiła ukryć niechęci, ale nikt się nią nie interesował, wszyscy bowiem skupili uwagę na spotkaniu pana z panią. Leonie gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy jej krzesło zostało odciągnięte od stołu. Krzyknęła, kiedy Rolf porwał ją na ręce i bez słowa ruszył w kierunku schodów. Odprowadzały ich salwy śmiechu i wybuchy radości zebranego w sali towarzystwa, które obserwowało, jak ci dwoje znikają na schodach. Leonie była tak zawstydzona, że ukryła twarz na piersi Rolfa. Wstyd ją sparaliżował. Dopiero gdy zamknęły się za nimi drzwi, odzyskała głos. - Jak mogłeś?! - zawołała, próbując się wyrwać z jego objęć. - Co ja takiego zrobiłem poza tym, że przyniosłem cię tutaj, gdzie chcę, żebyś była? - spytał niewinnym tonem, trzymając ją w ramionach. - Wszyscy dokładnie wiedzą, o co ci chodzi! -krzyknęła, nie myśląc o niczym innym oprócz swego zawstydzenia.
Rolf zachichotał. Czułość rozpaliła jego ciemnobrązowe oczy. - Za wielką wagę przywiązujesz do tego, moja droga. Mogą pomyśleć, iż przyniosłem cię tutaj, żeby cię ukarać. Byłabyś zadowolona, gdybyś wróciła do sali z podbitym okiem? - Tak lekko to traktujesz - odparła gniewnie - ale nawet zwierzęta okazują swoim samicom szacunek. Będę zadowolona, gdy natychmiast wrócę na dół. Pocałował ją tak gwałtownie, że wszystkie myśli nagle się ulotniły jak babie lato na wietrze. Kiedy skończył, była tak rozmarzona, że niemal nie zdawała sobie sprawy, iż postawił ją na podłodze. - Proszę. Masz obrzmiałe wargi i wszyscy pomyślą, że chciałem ci tylko ukraść całusa. Możesz więc się uspokoić i zejść na dół. - Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem. - Pragnę cię, ale skoro zatrzymywanie cię tu na górze tak cię denerwuje... Idź szybko, zanim zmienię zdanie. Leonie spuściła oczy. - Dziękuję, milordzie - powiedziała drżącym głosem. - Milordzie - powtórzył z żalem i westchnął. -Skończ kolację. Każ przygotować mi kąpiel i przyślij na górę giermka. Wezwij swoje służebne i poleć im, aby zabrały swoje rzeczy, jeśli wprowadziły się tu z powrotem na czas mojej nieobecności. Musisz wrócić za godzinę, bo inaczej będziesz miała powód, aby nazywać mnie zwierzęciem. Leonie pośpiesznie wybiegła z komnaty. Zadania, które wyznaczył jej Rolf, sprawiły, że poczuła się niemal jak prawdziwa żona i z dumą dopilnowała ich wykonania. To wystarczyło, aby pokonała swój wstyd i na tyle się uspokoiła, żeby skończyć jeść kolację.
Kiedy jednak zbliżała się pora powroty do Rolfa, jej spokój się ulotnił. Zamiast odwlekać ten moment i pozwolić, aby opanował ją strach, ruszyła schodami w górę. Rolf dokończył kąpieli i siadł na krześle przy kominku. Ustawił je tak, by patrzeć na drzwi, i zagapił się na Leonie, gdy weszła do komnaty. Miał na sobie okrycie z delikatnego żółtego jedwabiu. Ta barwa rozjaśniała mu oczy. Nie zawiązał dokładnie paska. Luźna szata odsłaniała ciemne włosy porastające pierś. Leonie wciąż powracała do nich spojrzeniem. Kiedy Rolf ją na tym przyłapał, zarumieniła się gwałtownie. Na stoliku obok leżało jej mydło i gruby wełniany ręcznik, które - na jej polecenie - Wilda dała Damianowi dla Rolfa. Mydło włożono z powrotem do małej drewnianej skrzynki, żeby wyschło, a ręcznik starannie złożono. Spojrzenie Rolfa podążyło za wzrokiem Leonie. - Czy w ofiarowaniu mi słodko pachnącego mydła kryła się wymówka? - Nie, milordzie. Od kiedy cię znam, nigdy twój zapach nie był mi przykry. Z uśmiechem przyjął niezamierzony komplement. - Mydło wytwarza się z olejku rozmarynowego. Pomyślałam, że może będziesz je wolał od szorstkich mydeł, których tu się używa. - Czy jest drogie? - Trzeba im tylko poświęcić trochę czasu. Sama je wytwarzam. - Tym bardziej się cieszę, że mi je podarowałaś. -Po chwili dodał cicho: - Byłbym jednak bardziej zadowolony, gdybyś wróciła szybciej. - Nie spóźniłam się.
- Szukasz wykrętów, wiedząc, ile mnie kosztowało wypuszczenie cię stąd? - Nie rozumiem. - Być może - odparł łagodnie. - Sądzę jednak, że rozumiesz. Leonie nie znalazła na to odpowiedzi. Patrzył na nią w ten sposób, że zdenerwowała się jeszcze bardziej. Podeszła szybko do łoża, łudząc się nadzieją, że przygotowania do snu odwrócą od niej jego uwagę. Łoże było już posłane i Leonie nic nie zostało do zrobienia. Usiadła z drugiej strony łoża, jak najdalej od Rolfa, żeby na niego nie patrzeć. Był uosobieniem męskości, zniewalał siłą mięśni, urodą i pewnością siebie. I bez wątpienia nigdy niczego się nie bał, podczas gdy ona siedziała tu skulona ze strachu. Zamknęła oczy, ale to go nie powstrzymało. Podszedł do niej. - Pozwól, że pomogę ci się rozebrać. - Dam sobie radę - szepnęła, a Rolf znieruchomiał. - Czy nadal się dąsasz, Leonie? - Nie dąsam się. Nigdy tego nie robię. Dąsają się tylko dzieci, a ja nie jestem dzieckiem! Wykrzyczała każde słowo, szarpiąc wiązanie sukni. Stał przed nią cierpliwie, przyglądając się, jak ściąga z siebie narzutkę, a potem atakuje z furią wiązanie koszuli. Wreszcie i jej się pozbyła. Została tylko w cieniutkiej, nieomal przezroczystej, kremowej koszulce do kolan, przez którą Rolf widział jej sutki. Wstrzymał oddech. Żona była tak niewiarygodnie piękna, nawet teraz, kiedy gniewała się na niego. Odkąd się rozstali, ciągle o niej myślał. Jej obraz pojawiał się w snach. Płonące ogniem srebrzyste oczy, czasem łagodne, pełne nie-
winnego zdziwienia. Prześladowała go myśl o wspaniałych włosach, o chwili, gdy zanurzy palce w srebrnym jedwabiu. Słodkie krągłości jej ciała miał oto przed oczami. Już nie musiał o nich marzyć. Ta cudowna dziewczyna raz mu uległa. Czy zrobi to ponownie? Leonie pochyliła się, by zdjąć trzewiki i pończochy. Potem, nie odważywszy się ściągnąć na jego oczach koszulki, złożyła ręce na piersi i pochyliła głowę. Rolf ostrożnie zdjął koronkę. Rozplótł warkocze. Szybkim ruchem sięgnął po koszulkę, ściągnął ją i odrzucił na bok. Zanim zdążyła zaprotestować, ujął jej twarz w dłonie i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. - Leonie, nie poprosiłem cię o wybaczenie za to, co się stało w Pershwick. Proszę cię o nie teraz. Nie gniewaj się na mnie. Była tak zaskoczona, że zaniemówiła. Ale Rolf nie czekał na odpowiedź, chciał tylko, żeby przestała się na niego gniewać. Rozpaczliwie pragnął, aby go zechciała. Pochylił się i pocałował ją. Najpierw łagodnie, a gdy zaczęła odwzajemniać pocałunki - coraz namiętniej. W końcu jęknęła cicho. Zaniósł ją do łoża, położył na środku i przytulił się do niej mocno. Zapomniała o wszystkim, gdy szczęśliwa zatraciła się w jego miłości.
Rozdział 21 Srebrny księżyc wyglądał zza szybko przesuwających się po niebie chmur. Wiatr uderzył o okiennice, zapowiadając letnią burzę. Psy wyły w zagrodzie, a konie tupotały niespokojnie w stajni.
Rolf krążył po komnacie, światło pojedynczej świecy, płonącej na stoliku w pobliżu kominka, rzucało jego cień na ścianę. Do świtu pozostały trzy godziny... w tym czasie musi podjąć decyzję... - Panie mój? Rolf odwrócił się w stronę łoża. Leonie nie zaciągnęła zasłon i zobaczył ją, skuloną pod przykryciem. Patrzyła na niego z troską. - Nie chciałem cię obudzić, Leonie. Spróbuj zasnąć. Obudził ją odgłos jego kroków. Dobrze zbudowany mężczyzna nie porusza się bezszelestnie. - Mam o czym myśleć - powiedział z pełnym znu żenia westchnieniem. - To ciebie nie dotyczy Leonie leżała spokojnie i przyglądała mu się uważnie. - Być może, gdy podzielisz się ze mną swoimi kłopotami, milordzie, nie będą już wydawały się takie straszne. Spojrzał na nią i niecierpliwie potrząsnął głową. Jak kobiety mogą myśleć, że na wszystko znajdzie się lekarstwo? Leonie ogarnął smutek. Mąż powinien zwierzać się żonie. - Mąż może powiedzieć żonie wszystko, chyba że jej nie ufa... - Bardzo dobrze - przerwał Rolf, zirytowany jej naleganiem. - Jeśli chcesz słuchać o wojnie i śmierci, to ci opowiem. Jutro wielu z moich ludzi może zginąć, a ja nie potrafię wymyślić sposobu zdobycia warowni Wroth bez szturmu na mury. Rozmowy o warunkach poddania zerwali dawno temu. - Usiadł na łożu i zaczął mówić dalej: - Mury są grube. Podkop jest bardzo długi i pewnie znowu się zawali. Wygląda na to, że mają jeszcze dużo zapasów, bo krzyczeli do nas
z blanków, że nas przetrwają. Moi ludzie są źli i niecierpliwie wyglądają walki, prawdę mówiąc: nie widzę już innego sposobu. - Wykorzystasz machiny wojenne? - spytała. - Zrobiłem tak przy zdobywaniu warowni Kenil. Roboty murarskie kosztują mnie więcej niż utrzymanie armii. Nie prowadzę wojny z wrogiem, tylko staram się odzyskać to, co do mnie należy Nie chcę zdobyć warowni po to tylko, by została z niej bezużyteczna kupa gruzów. - Możesz wedrzeć się na mury? - spytała niepewnie, sądząc, że zadaję naiwne pytanie. Okazało się, że nie było takie złe. - Nie pozostaje mi nic innego. Muszę zdobyć jeszcze trzy kasztele. Panuje tam coraz gorsza sytuacja, ponieważ były bardzo długo w oblężeniu. Każdego dnia może się tak zdarzyć, że otworzą bramy i załoga spróbuje uciec. Wówczas się okaże, że zostali oszukani, gdyż cały czas oblegała ich garstka ludzi, a nie cala armia, jak to wygląda z murów. - Tak właśnie postąpiłeś? - spytała Leonie ze zdumieniem. Zmarszczył gniewnie brwi. - Przybyłem tu z zaledwie dwiema setkami ludzi. Zebrałem zaciężnych z armii królewskiej, ale to wciąż za mało, żeby podzielić między siedem warowni. Za łoga każdej wierzyła, że ruszyłem na nich w pierwszej kolejności. Sądzili, że muszą tylko siedzieć za murami i czekać, a pomocy udzielą jej inne warownie. Pozwo liłem im zobaczyć moją armię w całej okazałości, wiec uznali, że nie mają szans w walce ze mną, dopóki nie nadejdą posiłki. Później przemieszczałem moich ludzi tak, by ci za murami nadal tak sądzili. Gdy tylko jedna
z warowni odkryje prawdę, będą tak rozwścieczeni, że rozsieką moich ludzi na kawałki. Leonie była wstrząśnięta. - Będziesz musiał sam ruszyć do ataku na warow nię Wroth? Rolf spojrzał na nią urażony. - Nie posyłam moich ludzi tam, gdzie sam nie pó jdę. Dowodzę wszystkimi szturmami, zawsze tak po stępowałem. - Zdobywałeś już mury zamków? Wyraz twarzy Rolfa złagodniał. - Walczyłem na wielu wojnach, także przeciw twojemu królowi, który teraz stał się moim. Walczyłem wszędzie tam, gdzie musiałem, i to nie przebierając w środkach. Dopiero od niedawna, próbując odzyskać to, co do mnie należy, powstrzymuję się od ostateczności. Zazwyczaj usiłuję jak najszybciej doprowadzić rzecz do końca, ale staram się zniszczyć jak najmniej. - Mówiłeś o ataku na Wroth. - Muszę podjąć ryzyko i być może stracę wielu zbrojnych, ale nie mogę marnować tam więcej czasu. - Zatem odstąp - zaproponowała spokojnie Leonie. Skieruj się do następnej warowni, a do Wroth wróć na końcu. - Mam sprawić, żeby moi żołnierze poczuli się uciekinierami? Mówiłem ci, rozwścieczyły ich kpiny i urągania zza murów. Pragną walki. - Ilu twoich ludzi zginie, zanim zdobędziecie mury i zaczniecie walkę? Ilu złamie kark, gdy obrońcy zepchną drabiny? Ilu spłonie w gorącym oleju i piasku? Rolf spojrzał w górę. - Dlaczego rozmawiam z kobietą o wojnie? - spy tał ze znużeniem.
- Nic chcesz mi odpowiedzieć, milordzie? - Wszyscy znamy ryzyko - odparł surowo. - Wojna to nie zabawa. - Proszę bardzo - zakpiła. - Bardzo w to wątpię, bo mężczyźni kochają wojnę tak jak dzieci zabawę. Spochmurniał. - Wojna cię nie dotyczy, żono, dopóki nie dotrze do twoich bram. Idź spać. Nie pomagasz mi. Pozwoliła mu się dąsać przez kilka minut, a potem zaczęła od nowa. - Czy ryzyko byłoby mniejsze, gdyby na murach Wroth było mniej obrońców? - spytała. Sądziła, że nie ma zamiaru jej odpowiedzieć, ponieważ odwrócił się do niej plecami. Jaki uparty człowiek pomyślała, gdy wreszcie się do niej odezwał. - Wroth ciągle jest przygotowane do szturmu. Pełnią stałe warty, a tamtejszy wasal nie jest głupcem. Żałuję, że nie mogę go pokonać inaczej. - W jego głosie zabrzmiał prawdziwy żal. - Gdyby było mniej ludzi do spychania drabin? - Niemądre pytanie, pani - odparł krótko. - Ryzyko byłoby, oczywiście, mniejsze. - Mógłby wkraść się do Środka jeden człowiek? - Już to rozważaliśmy, ale do otwarcia bram jest potrzebnych kilku ludzi, a prawdopodobieństwo... - Nie chodzi o dotarcie do bramy, milordzie, tylko do studni. Rolf odwrócił się gwałtownie w jej stronę z twarzą wykrzywioną przerażeniem. - Otrułabyś ich wszystkich? Nawet służbę? Na rany, nie sądziłem, że jesteś taka przewrotna! - Nie ma mowy o truciźnie! - wysyczała z urazą. -Jakże szybko mnie osądziłeś! Proponuję, żeby wlać do
wody wywar z kopytnika. To silny środek przeczyszczający. Na pewno nikogo nie zabije. Rolf zaczął się cicho śmiać, ale nie potrafił się opanować i wybuchnął głośnym śmiechem. - Walczyliby ze sobą, kto pierwszy wejdzie do wygódki. - Silna biegunka, oprócz tego wymioty i skurcze. Na pewno będzie mniej ludzi na murach - dodała. - Na rany! Nigdy by mi nie przyszedł do głowy taki złośliwy figiel - rzekł Rolf ze zdumieniem. - Nie jest złośliwy, jeśli może ocalić komuś życie -odparła ostro. - Zgoda. Gdzie znajdę tę roślinę? - Mam trochę w moim koszyku z ziołami, ale nie wystarczy. - Masz koszyk z ziołami? - spytał zaskoczony. -Naprawdę znasz się na sztuce leczenia? Jego ton wskazywał, że o tym słyszał, ale nie uwierzył. - Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, panie odpowiedziała szczerze. Pokiwał głową, ale nie chciał zmieniać tematu. - Jak to się robi? Wystarczy sok z pięciu, siedmiu liści kopytnika wymieszać z wodą. W rezultacie powstaje bardzo silny środek, więc na ogół stosuje się mniejsze ilości. Będzie nam trzeba bardzo dużo liści, ale na pewno znajdziemy je w lesie. Bez trudu mogę zebrać. Następnie zamoczymy liście i korzenie w winie. Jeśli twój człowiek dotrze do studni, pewnie znajdzie też beczki z winem. Będzie lepiej, jeśli środek znajdzie się i w wodzie, i w winie. - Jak długo potrwają przygotowania? - To nie jest proste.
- Jutro wszyscy ci pomogą. Możesz wykorzystać każdego służącego, jeśli będzie trzeba. Czy to wy starczy? Rozkazujący ton sprawił, że tylko kiwnęła głową. Podszedł do łoża i ujął ją za rękę. - Jeśli to się uda, Leonie, będę twoim dłużnikiem. Uśmiechnął się ciepło. - Tyle kłopotów sprawiłaś mi w przeszłości, ale dziś cieszę się, że jesteś po mojej stronie. Nie jesteś łatwym przeciwnikiem. Właśnie teraz, gdy zaczynała już przekonywać się do niego, musiał wspomnieć o przeszłości. Powstała szansa, aby mu wszystko wyjaśnić, i wiedziała, że powinna ją wykorzystać. Jednak jego wyniosły ton spowodował, że się cofnęła i postanowiła nie wracać do tamtych przykrych chwil. Będzie miała przecież dość czasu na wyjaśnienia.
Rozdział 22 Rolf obudził Leonie długim pocałunkiem, a potem jak zwykle zepsuł ten moment, przypominając jej, że już najwyższy czas zacząć zbierać liście kopytnika. Nie zauważył jej smutnej miny i wyszedł z komnaty. Po spędzeniu wspaniałej nocy był we wspaniałomyślnym nastroju. Wątpił, by tego dnia coś mu się nie spodobało, taki czuł się szczęśliwy. Leonie już się nie dąsała, przyjęła jego przeprosiny. Dowodem jej przebaczenia była chęć pomocy, a jej pomysł go zachwycił. Nie spodziewał się, że zechce mu pomóc. Czyżby ich małżeństwo wreszcie przybrało inny obrót? Powód, dla którego się ożenił, był godny pożałowania, ale prawda była taka, że gdyby spotkał Leonie przed zaślubinami,
zapragnąłby jej dla innej przyczyny. Westchnął. Czy Leonie odczuwała to samo szczęście co on? Po drodze do kaplicy Rolf przystanął w wielkiej sali i rozejrzał się wokół. Widok tego miejsca go zaskoczył. Ale coś jeszcze. - Na rany, tutaj coś bardzo przyjemnie pachnie -mruknął. - Letnie kwiaty, mój panie. - Odwrócił się na pięcie. Gdyby kwitły zimą, mielibyśmy tę łaskę, że wąchalibyśmy ich woń cały rok. Czy Amelia czekała tu na niego specjalnie? Czekała i odezwała się, nie wiedząc dokładnie, co Leonie kazała rozsypać w sali. Bardzo pragnęła go przekonać, że zmiana zapachu miała związek z porą roku, aby nie mógł jej winić, że nic nie zrobiła wcześniej. Rolf uśmiechnął się do niej. - Widzę, że w czasie mojej nieobecności byłaś bar dzo zajęta. Pochwalam z całego serca. Amelia spuściła oczy, aby ukryć zaskoczenie. Czyżby Leonie nie wzięła na siebie całej zasługi? Czy naprawdę godziła się, aby chwała spadła na Amelię? - Niewiele zrobiłam, mój panie - odparła Amelia słodko. - Jesteś zbyt skromna - orzekł Rolf. - Gdyby tylko moja żona miała podobne ambicje co ty! Co robiła podczas mojej nieobecności? - Większość czasu spędziła w ogrodzie - powiedziała ostrożnie Amelia, porzucając słodki łon. Rolf mruknął coś do siebie. - Chyba za bardzo kocha ogród. - Rozejrzał się wokół siebie. - Gdzie są psy? - W zagrodzie. Zastanowił się nad tym przez chwilę. - Niezwykły pomysł, ale wydaje się słuszny.
Wychwalana przez Rolfa Amelia nabierała odwagi. Dopóki uważał, że to ona odpowiada za wszystkie zmiany na lepsze, nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu. - Wierzę, że posiłki będą ci bardziej smakować, mój panie - zauważyła spokojnie. - Stary kucharz został oddalony, a nowy jest całkiem uzdolniony w tym kie runku. Rolf i Amelia razem poszli dalej. Minęli rozgniewaną Wildę. Wszystko usłyszała. Pospieszyła do Leonie i znalazła ją w spiżarni przy kuchni, gdzie przeglądała zawartość koszyków i naczyń. - Zrobiła to! - wysyczała Wilda wprost do ucha swej pani. - Ta okropna kobieta sobie przypisała całą zasługę za to, co zrobiłaś, milady. Wiedźma! Wystar czy, że pan kogoś zapyta, a pozna prawdę. Leonie na chwilę znieruchomiała, a potem, gdy zrozumiała, o co chodzi, wzruszyła ramionami. - Na pewno powiesz mu prawdę, milady? - nalegała Wilda. - I dam mu do zrozumienia, że zrobiłam to dla jego pochwał? Nie. Nie chciał, żebym wprowadzała tu zmiany. Może mu się podobać to, co zostało zrobione, ale gdy pan uświadomi sobie, że postąpiłam wbrew jego życzeniom, może wcale nie być zadowolony. - Nie mogę... - Nie będziemy się o to spierały - przerwała Leonie stanowczo. - Musisz mi pomóc, Wildo, bo to zadanie jest z jego rozkazu, a wymaga dużo pracy. Mijały godziny, a Leonie rozmyślała o Rolfie i Amelii. Od ostatniej miłosnej nocy zaczęła widzieć swojego męża w trochę innym świetle. Niewiele brakowało, a przebaczyłaby mu niefortunny początek małżeństwa. Mimo to dręczyły ją pewne sprawy, poważniejsze
niż obecność kochanki w tym samym kasztelu, w którym mieszkała żona. Opinia Alaina Montigny'ego o Rolfie wydawała się teraz mocno przesadzona. Czyż Rolf nie okazał jej troski? Czy nie próbował wygrać bitwy przy jak najmniejszym rozlewie krwi? Rolf nie wyglądał na człowieka, który pragnąłby ścigać biednego Alaina tylko po to, żeby go zabić, jak utrzymywał młody Montigny. Mimo wszystkich zalet Rolfa, o których wiedziała, wydawało się jej niesłuszne, że Alain musiał porzucić Kempston, choć nie popełnił żadnej zbrodni. To było niesprawiedliwe i nieuzasadnione, a błąd popełnił król. Chciałaby napisać do króla list i powiedzieć mu, co sądzi o takim postępowaniu, ale nikt nie ośmieliłby się sprzeciwić woli monarchy. Na pewno nie robiły tego kobiety. Cały dzień Leonie była zajęta zbieraniem i moczeniem ziół. Kiedy Rolf wrócił wieczorem, z zadowoleniem dowiedział się, że wszystko jest gotowe. Oznajmił, że pod murami Wroth też trwają przygotowania. Znalazł ochotnika gotowego wślizgnąć się tej nocy do warowni i wykorzystać wywary Leonie. Rolf nie opowiedział żonie, jak na jej pomysł zareagowali żołnierze. Nie ufali jej, a zwłaszcza Thorpe protestował, twierdząc, że plan przyniesie im klęskę, nie zwycięstwo. Rolf pozostał niewzruszony. Wreszcie wystąpił jeden z żołnierzy i powiedział, że zna z doświadczenia działanie kopytnika i jest ono właśnie takie, jak twierdziła Leonie. Gdy skończył mówić, wybuchł głośny śmiech z tego powodu i Rolf nie mógł przedstawić im szczegółów planu. Zataił to przed Leonie, zobaczyła więc tylko zadowolenie męża. Jego dobry humor zaś pogorszył jej nastrój. Czy dla niego wszystko było łatwiejsze?
- Jesteś nieszczęśliwa, pani? Leonie odwróciła się do Mildred, która pracowała obok niej i wyciskała sok z kopytnika. Na dziedzińcu stały cztery stoły, na których w różnych naczyniach moczyły się liście. W kuchni pracowano nad wywarem z winem. Od tygodnia, czyli od dnia przyjazdu do Crewel, Leonie nie rozmawiała z Mildred, chociaż wiedziała, że Wilda się z nią zaprzyjaźniła. Leonie pamiętała Mildred z poprzednich odwiedzin w Crewel, gdy w kasztelu rządzili Montigny. Kiedyś pomogła matce Mildred. Był to drobiazg, który zaniedbał głupi medyk sir Edmonda. Jednak ich wcześniejsza znajomość nie dawała Mildred prawa do takich osobistych pytań. Jak śmiała je zadać? - Czy masz tak mało do roboty, Mildred, że... - Milady, proszę, nie chciałam okazać braku szacunku zapewniła ją pośpiesznie Mildred. - Pragnę jak najgoręcej, abyś nie była tu, w Crewel, nieszczęśliwa... ponieważ obawiam się, że znalazłaś się tu, pani, przeze mnie... To stwierdzenie było tak dziwaczne, że Leonie zapomniała o gniewie. - Przez ciebie? Jak to możliwe, Mildred? - Powiedziałam milordowi, że mieszkasz w Pershwick, pani - wyszeptała kobieta ze spuszczonymi oczyma. Zawahała się, ale po chwili wyznała szczerze: - To wtedy postanowił się z tobą ożenić, żeby mógł mieć kontrolę nad Pershwick. Tak mi przykro, milady. Nie chciałam ci sprawić kłopotów. Biedaczka patrzyła na nią żałosnym wzrokiem. - Obwiniasz się bez powodu, Mildred. Gdybyś mu nie powiedziała, mój mąż dowiedziałby się od kogo innego. To przeze mnie zwrócił uwagę na Pershwick.
Ale nie wiedział, że tam mieszkasz, dopóki o tym nie wspomniałam. Był bardzo rozgniewany, gdy okazało się, że za szkody jest odpowiedzialna kobieta. - Bez wątpienia - odparła sucho Leonie. - To ja byłam odpowiedzialna, wiec tylko siebie mogę winić, że jestem teraz tutaj. Już o tym nie myśl, Mildred, bo niczemu nie jesteś winna. - Jak sobie życzysz, milady - zgodziła się niechętnie Mildred. - Będę się za ciebie modlić, milady, aby nigdy nie dosięgnął cię gniew sir Rolfa, tak jak poślubnej nocy. Leonie zarumieniła się, sądząc, że Mildred robi aluzję do rany, którą Leonie zadała Rolfowi. - Mam nadzieję, że nikomu nie powiedziałaś, co widziałaś tamtej nocy, Mildred. - Nigdy niczego nie rozpowiadam, milady. Edlyn też tego nie robi. Mimo to wszyscy wiedzą, jak z tobą postąpił. Nie przypuszczałam, że mój pan jest taki okrutny Wiedziałam, że łatwo wpada w gniew, ale nie aż tak. Jaki człowiek mógł tak pobić żonę w kilka godzin po zaślubinach?... - Co? Mildred rozejrzała się szybko wokół, mając nadzieję, że nikt ich nie słucha, ale pozostali tylko zerknęli na nią i odwrócili wzrok. - Milady, proszę, nie chciałam cię zmartwić - wyszeptała Mildred. - Kto ci powiedział, że to mój mąż mnie pobił? -wysyczała Leonie. - Lady Roese widziała cię rano i powiedziała lady Bercie... - Dosyć! Słodka Mario, czy pan wie, co się o nim opowiada? - Nie sądzę, milady. Proszę zrozumieć, pani, tylko
kobiety uważają, że zrobił to mój pan, Rolf. Mężczyźni przysięgają, że bicie kobiet nie leży w jego naturze. Ta sprawa wywołała wiele sporów. John podbił oko swojej żonie, a Jugge oblała swojego męża potrawką. Lady Bertha nie rozmawia z mężem, ponieważ ją skrzyczał, dlatego on teraz przynosi jej prezenty i próbuje ją ułagodzić. - Sir Rolf mnie nie pobił - zaprzeczyła zawstydzona Leonie. - Przypominasz sobie zapewne, że przybyłam tu w grubym welonie. Wiesz, dlaczego? - Pokrzywka. - Nie miałam pokrzywki, Mildred. To było kłamstwo, wymyślone... nieważne dlaczego. Mój ojciec kazał mnie pobić, ponieważ nie chciałam wyjść za mąż. - Zatem... - Mojego męża obwinia się o coś, czego nie zrobił! Nie pozwolę na to. Posłuchaj mnie uważnie, Mildred. Chcę, żebyś dopilnowała, aby wszyscy poznali prawdę. Możesz to zrobić? - Tak, milady - zapewniła ją Mildred, zaskoczona nowiną. Leonie zostawiła ją, czuła się zbyt skrępowana, aby pozostać w towarzystwie Mildred. Potrzebowała samotności. Zastanawiała się, co powiedziałby Rolf, gdyby usłyszał plotki o sobie. Czy zacząłby obwiniać żonę o niesprawiedliwe pogłoski krążące wśród jego ludzi?
Rozdział 23 O świcie w obozie pod murami warowni Wroth panował spokój. Marzenia o zwycięstwie utuliły żołnierzy do snu. Straż co godzina meldowała się u Thorpe'a
de la Mare, lecz wieści, na które czekał, ciągle nie nadchodziły. Tuż po wschodzie słońca obóz zaczął się budzić, ale niewiele było do roboty. Poprzedniej nocy poczyniono wszystkie przygotowania. Żołnierze czekali na wezwanie, rozmawiali między sobą i wreszcie zaczęli się niepokoić. Przed południem Thorpe przyszedł do namiotu Rolfa. - Wszystko wskazuje na to, że plan się powiódł. Jest tak mały ruch na murach, że warownia wygląda na opuszczoną. Thorpe powiedział to tak niezadowolonym tonem, że Rolf się roześmiał. - Spodziewałeś się innych wieści? - Nie wierzę, że twoja żona chciała ci pomóc. - Powiedziałem ci już. Pragnęła ocalić życie naszych żołnierzy i mieszkańców Wroth. - Pewnie bardziej zależało jej na mieszkańcach Wroth mruknął Thorpe. - Dzisiejszego ranka nie obudzisz mego gniewu, przyjacielu. Mam dobry humor. Wywar Leonie podziałał. Chodźmy zdobyć Wroth. - Będziesz ostrożny? Rolfa rozbawiła troska przyjaciela. - Zachowujesz się jak stara baba, Thorpe. Nie przy byłem tu na herbatę, lecz po to, aby przejąć warownię. Obiecuję ci, że nie schowam miecza do pochwy, do póki mi nie powiesz, że mogę to już uczynić. Czy to cię zadowala? Zdobycie Wroth okazało się śmiesznie łatwe. Gdy żołnierze wspięli się na drabiny, usłyszeli jęki. Kiedy dotarli na blanki, przywitał ich ohydny odór. Wszędzie ludzie skręcali się z bólu lub wymiotowali. Kilku zbrojnych próbowało walczyć, ale brakowało im sił i wszelki opór szybko pokonano.
Wydano rozkazy opuszczenia warowni. Więźniów zebrano w pobliżu głównego obozu. Rycerz John Filz-urse musiał zapłacić okup. Zbuntowany wasal mógł zostać zabity, ale Rolf miał poczucie winy, że tak łatwo zdobył warownię, i był gotów pertraktować. Było jeszcze wcześnie, gdy Rolf wszedł do namiotu i podał Damianowi hełm. Potem przysiadł przy prowizorycznym stoliku. Przyszło mu do głowy, żeby wysłać wiadomość do Leonie, ale ona mogła wiedzieć, że nie ma przy nim pisarza, a nie chciał pisać do niej sam. Wolał, żeby nie wiedziała, iż pisze i czyta bez trudu. Dałoby jej to wymówkę, by nie prowadzić dla niego zapisków. Im wcześniej zacznie mu pomagać, tym szybciej go zaakceptuje. Do namiotu wszedł Thorpe. - Wszystko zabezpieczone? - spytał Rolf. Thorpe kiwnął głową. - Czy zaproponujesz żołnierzom to, co innym? Są to w większości poddani czy zaciężni? - Sądzę, że to poddani, bo mówią tylko po angielsku odparł Thorpe. - Zatem zaproponuję im to, co żołnierzom z Axeford i Harwick. Mogą zostać i walczyć dla mnie lub odejść. Dotyczy to też najemników, ponieważ im mniej własnych ludzi tu zostawimy, tym lepiej. Kogo mam wyznaczyć na kasztelana? - Waltera Wyclifa. Prosił o Wroth, a ponieważ Richard, Piers i Reinald pragną zostać w armii... - Ale dałbym sir Walterowi większy kasztel, jeden z tych, które jeszcze musimy zdobyć. - Chciałby tu osiąść. Znużyły go te ciągłe jazdy do Axeford, gdzie zatrzymała się jego żona. Woli mieć lady
Berthę przy sobie, gdyż uważa, że wyrządza zbyt dużo szkód, gdy ją zostawić samą. Rolf zachichotał, ale Thorpe zmarszczył gniewnie brwi. - Na twoim miejscu bym się nie śmiał, przyjacielu. Sam masz żonę, która chętnie sprawia kłopoty. Odkąd mnie poślubiła, nie sprawiła mi żadnego kłopotu zaprotestował Rolf. - Jeszcze nie - mruknął Thorpe. Rolf zaczął bronić żony, gdy do obozu wpadły galopem konie. Wyszli we dwóch przed namiot. Jeździec zeskoczył z konia i podbiegł do nich. - Milordzie, kasztel Nant się poddał! - Na jakich warunkach? - spytał szybko Rolf. - Bez warunków. Skończyły im się zapasy żywności. Wygląda na to, że od bardzo dawna brakowało im jedzenia, bo byli zbyt słabi do walki. Wasal błagał o łaskę. - Wierzę, że mój los się odmienił, Thorpe - powiedział z uśmiechem Rolf. Ledwie skończył mówić, gdy inny jeździec szarpnięciem osadził przed nimi konia. - Milordzie, podpalono młyn w Crewel! Rolf spojrzał gniewnie na Thorpe'a. - Wyznacz pięciu ludzi. Ty zostajesz, poprowadzisz żołnierzy do warowni Warling. - Może ich poprowadzić sir Piers... - Nie potrzebuję stróża! Sam dopilnuję ugaszenia pożaru! Zrób, co każę, Thorpe. Po dziesięciu minutach Rolf pędził w kierunku Crewel. Za nim podążało pięciu zbrojnych. Mieli do pokonania piętnaście mil starą drogą biegnącą przez las i pola. Potężny rumak Rolfa nie był przyzwyczajony do takiej szybkości, ale dotarł w pobliże młyna Crewel o wiele wcześniej niż zbrojni. Rolf zatrzymał się przy
strumieniu o bystrym nurcie, który przepływał na północ od wioski. Zobaczył kilkudziesięciu wieśniaków oraz swoich żołnierzy. Poruszali się powoli, więc domyślił się, że już ugaszono ogień. Zmusił konia do wejścia w wodę, ale już się nie spieszył. Był bardzo blisko brzegu, gdy trafiła go strzała. Przebiła kilka ogniw kolczugi i utkwiła w biodrze. Rolf spostrzegł jeszcze postać znikająca, w cieniu lasu, po czym stracił przytomność z bólu.
Rozdział 24 Leonie była przyzwyczajona do widoku krwi, nawet do takich krwotoków jak ten. Opatrzyła wiele ran, ale ogarnął ją strach, kiedy pomyślała o leczeniu Rolfa. Gdy go wniesiono, już przytomnego, do sieni, spotkały się ich spojrzenia. Zmroził ją wyraz malujący się w jego oczach. Była to wściekłość i oskarżenie. Dlaczego? - Milady? Wilda i Mildred patrzyły na nią z niepokojem. - Tak? - Sir Thorpe chce przenieść pana Rolfa do jego... do twojej komnaty. Będziesz go, pani, pielęgnować? - Prosił o mnie? Wilda nie potrafiła spojrzeć jej w oczy. - Prosił o medyka. To bolało bardziej niż jego nieme oskarżenie. - Zatem niech tak będzie. - Ależ, milady - szepnęła Mildred. - Odo jest tylko balwierzem! Wiem, że niektórzy balwierze mają pewną wiedze o leczeniu i służą jako medycy, ale Odo jest głupcem! Raczej pozwoli mu umrzeć, niż przyzna, że nie
potrafi mu pomóc. Musisz pamiętać Oda, milady To jego właśnie kazałaś wychłostać, kiedy omal nie doprowadził do śmierci mojej matki. Leonie przez dłuższą chwilę patrzyła na Mildred, potem odwróciła się do niej plecami. Czy niewłaściwie zrozumiała spojrzenie Rolfa, czy też naprawdę wierzył, że miała udział w zranieniu go? Na górze w przedpokoju zastała strażnika. Próbowała go wyminąć, ale zastąpił jej drogę. - Przykro mi, milady - powiedział tylko. - Czy mój mąż wydał rozkaz, aby mnie do niego nie dopuszczać? - spytała. Spuścił głowę i patrzył w podłogę bez słowa. Była to dla niej wystarczająca odpowiedź. - Czy jest u niego medyk? - Ja... Przerwały mu dobiegające zza drzwi głośne przekleństwa i trzask rzucanych przedmiotów. Leonie gwałtownie zbladła, a potem zaczerwieniła się i wybuchła gniewem. - Mogłam oszczędzić mu bólu! - przeszyła wzrokiem strażnika. - Przepuść mnie, bo będzie jeszcze bardziej cierpiał! - Przykro mi, milady, ale nie wolno... - Nie masz ani krzty rozumu, tak jak ten głupiec, który śmie brać się za leczenie. Czy słyszysz mnie, Odo?! krzyknęła przez drzwi. - Jeśli przez swoją głupotę zrobisz panu krzywdę lub go okaleczysz, dopilnuję, żebyś wisiał powieszony za kciuki, dopóki ci nie odpadną! A jeśli pan umrze, będziesz żałował, że nie umarłeś zamiast niego! Potem odwróciła się do strażnika, który wpatrywał się w nią oczami pełnymi przerażenia. - Ty też!
Odo słyszał wyraźnie każde słowo. Zawahał się na chwilę przed zabandażowaniem szerokiej rany, z której wyrwał strzałę. Na zewnątrz zapanowała cisza i dopóki pan był nieprzytomny, Odo mógł go opatrzyć. Krzyki Leonie słyszano również na dole. Gdy wróciła do głównej sali, napotkała wiele zdziwionych spojrzeń. Zagniewana i zrozpaczona, krążyła przed zimnym kominkiem. Nikt nie ośmielił się do niej odezwać. Sir Evarard odmówił złamania rozkazu Rolfa i nie wpuścił jej do komnaty, chociaż jemu wolno było tam wejść. Wreszcie Leonie wysłała posłańca do Thorpe'a de la Mare, mając nadzieję, że przyjaciel Rolfa, jako człowiek starszy i mądrzejszy, położy kres tej dziecinadzie. Sir Thorpe przybył do kasztelu wczesnym wieczorem i zamknął się w komnacie z Rolfem. Wyszedł z niej dopiero późną nocą. Mimo to Leonie czekała na niego w głównej sali i podeszła natychmiast, gdy tylko pojawił się przy schodach. - Jak on się czuje? Thorpe zmierzył ją zimnym spojrzeniem. -Śpi. - A rana? - Wyzdrowieje. Nie dzięki tobie. - Ty też? - syknęła. Wiedziała, że jest zbyt rozgniewana, by nad sobą panować. Spojrzała w bok, potem na sufit, próbując się uspokoić. Wreszcie zwróciła się do niego ponownie: - Sir Thorpe, bez względu na to, co myślisz, bez względu na to, co on myśli... nie ponoszę odpowiedzialności za to, co się stało. Moi ludzie również by go nie zaatakowali. Jest moim mężem. Dlaczego wierzysz, że stało się tak za moją przyczyną?
Thorpe rozsiadł się wygodnie na krześle i zawołał służącego, żeby przyniósł mu jedzenie. Dopiero kiedy postawiono przed nim kolację i wino, popatrzył na nią ciemnymi oczami... podobnymi do oczu Rolfa. - Zauważył, że strzelec ruszył przez las w kierunku Pershwick. Evarard twierdzi, że dzisiaj wróciłaś z Pershwick. - To prawda. Moja ciotka Beatrix nadal tam mieszka. Mam prawo ją odwiedzić. Czy to wystarczy, żeby mnie potępić? - Miałaś dość czasu, aby obmyślić plan zabicia męża. Powszechnie wiadomo, że nie chciałaś go poślubić i do tej pory nie pogodziłaś się z tym małżeństwem. Wiadomo również, że zanim go poznałaś, wyrządziłaś mu niemało szkód. Wnioski są oczywiste. Chcesz się go pozbyć. - Jeśli tak jest w istocie, to dlaczego pomogłam mu zdobyć warownię Wroth? Mogłam go spokojnie otruć i zrzucić winę na brudną kuchnię. Zamiast tego kazałam ją posprzątać. - Ty to zrobiłaś? - Oho! Jeszcze jeden gotów uwierzyć, że wszystkie zmiany wprowadziła lady Amelia. Mieszkała tak długo w tym chlewie i nagle, zupełnie nie wiadomo dlaczego, postanowiła zająć się gospodarstwem? Wierz, w co chcesz. Nawet w to, że zaryzykowałabym niepewny strzał, chociaż mogłam to załatwić w pewniejszy sposób. Nigdy nie robię czegoś w połowie, sir Thorpe, Gdybym pragnęła śmierci męża, już by nie żył. - Zawsze byłaś przeciwko niemu, lady Leonie. Możesz temu zaprzeczyć? - Nie mam zamiaru zaprzeczać ani potwierdzać niczego, co dotyczy moich uczuć w przeszłości. Po-
wiedziano mi, że Czarny Wilk jest potworem. Alain Montigny był moim przyjacielem, a twój pan zamierzał go zabić, gdyby go znalazł. Tak, gardziłam nim, kiedy tu przybył. Odebrał dom Alainowi, który musiał uciekać, by ratować życie. Zebrałabym swoich ludzi, żeby pomóc Alainowi zatrzymać należące do niego ziemie, ale postanowił nie walczyć. - Ależ ty to zrobiłaś, lady Leonie. - Mylisz się - zaprotestowała stanowczo Leonie.Przeklęłam Czarnego Wilka. Tylko tyle. Moi poddani zrobili resztę, uznając mój gniew za swój. Jedyną krzywdę wyrządziłam mu w czasie nocy poślubnej. Zraniłam go lekko. Ale to był wypadek - dodała pośpiesznie. - On o tym nawet nie pamięta. Thorpe Spochmurniał. Zatem to dobrze, że Rolf nie chce cię widzieć. Leonie gwałtownie odetchnęła. - Nie słyszałeś ani jednego mojego słowa. Pragnę mu pomóc. Mogę złagodzić ból. Mogę... - Będziesz trzymała się od niego z daleka. Nawet gdyby uległ i pozwolił ci się leczyć, nie ufam ci, lady Leonie. To przez moje słowa, wypowiedziane zbyt pochopnie, zostałaś jego żoną. A kiedy cię zobaczyłem, znowu pochopnie pomyślałem, że to wcale nie jest źle, żeście się pobrali. Myliłem się. Teraz i on zmądrzał i już ci nie ufa. Jesteś upartym człowiekiem, Thorpie de la Mare. Będę się modlić za mojego męża z nadzieją, że zmienisz zdanie. Odo może mu tylko zaszkodzić. - Medyk? Już skończył. Teraz Rolf szybko wróci do zdrowia, tak jak przedtem. Myślałaś, że to jego pierwsza rana? - Thorpe potrząsnął kpiąco głową. – Mam nadzieje, że tak będzie. Odprowadził ją ponurym spojrzeniem. Mildred, –
ukryta w cieniu, wysłuchała ich rozmowy. Zauważyła wzrok Thorpe'a i podjęła decyzję. - Mylisz się co do niej - syknęła. Ciemne oczy obróciły się w jej stronę. Mildred zebrała się na odwagę i mówiła dalej: - Ona wie wszystko, co trzeba, o uzdrawianiu. Nie skrzywdziłaby pana Rolfa. Groziła Odowi śmiercią, bo zna jego sposób leczenia. Spytaj, panie, sir Evararda, jeśli mi nie wierzysz. - Kobiety zawsze bronią innych kobiet, czy trzeba, czy nie - odparł pogardliwym tonem Thorpe. - Tak jak mężczyźni. - On nie potrzebuje jej pomocy! - warknął. Skąd ta kobieta miała odwagę, żeby tak z nim rozmawiać? Czy poddani w Pershwick byli jeszcze gorsi? - Nie skrzywdziłaby go! - upierała się Mildred. -Bardzo się rozgniewała, gdy dowiedziała się, że niesłusznie oskarżono go o pobicie jej. Ze względu na niego postarała się, aby wszyscy poznali prawdę. Czy tak postępuje kobieta, która kogoś nienawidzi? Mildred szybko odeszła, zdumiona własnym wybuchem. Tak jak przedtem lady Leonie, tak teraz Mildred odprowadzało ponure spojrzenie Thorpe'a.
Rozdział 25 Po czterech dniach stan Rolfa bardzo się pogorszył. Thorpe nie wiedział, co robić. Wydawało się, że to taka lekka rana. Zdarzały się już cięższe i Rolf szybko wracał do zdrowia. Ta jednak jakby pozbawiała go sił. Drugiego dnia pojawiła się gorączka. Była bardzo wysoka. Rolf w malignie wzywał żonę, to znów ją przeklinał. Thorpe'a w ogóle nie poznawał.
Odo uciekł z kasztelu, zanim obwiniono go o pogorszenie stanu Rolfa. Thorpe nie wiedział, jak ma postąpić. Nie, to nieprawda. Mógł zrobić tylko jedno i wreszcie posłał służącego po żonę Rolfa. Kiedy weszła do komnaty w towarzystwie służebnej Wildy, przybrał nawet zawstydzony wyraz twarzy. Skulił się, gdy usłyszał przekleństwa Leonie. - Dlaczego nie wezwałeś mnie wcześniej?! - zawołała do Thorpe'a. - Rana jest brudna i to go zabija. - Nie zmieniałem mu opatrunku - odpowiedział, broniąc się. - Nie widziałem rany. - Powinieneś był ją zobaczyć! Ostrzegałam cię, że Odo wyrządzi mu krzywdę. - Możesz mu pomóc? - spytał pokornie Thorpe. - Prawdę mówiąc, nie wiem - odparła, oglądając opuchniętą ranę. - Od jak dawna ma tak wysoką gorączkę? - Trzy dni. - Boże, ratuj! Thorpe zbladł. Wystarczyło, że usłyszał rozpacz w jej głosie. Podszedł do łoża i przyglądał się temu, co robi Leonie. Najpierw wmusiła w Rolfa odrobinę płynu. Udało się jej sprawić, że przełknął. Thorpe'a ogarnął podziw dla niej. Potem zaczęła rwać liście na kawałki, aby obłożyć nimi ranę razem z jakąś maścią o ostrej woni. Postawiono na kominie kociołek z wodą. Leonie zaczęła mieszać zawartość kilku butelek. Gdy wyjęła z koszyka mały nóż, Thorpe chwycił ją za rękę. - A to po co? Zmierzyła go wzrokiem. – Trzeba otworzyć jego ranę i zobaczyć, co wywo łuje gorączkę. Chcesz sam to zrobić? - spytała kpiąco.
Thorpe pokręcił głową i puścił jej rękę. Leonie oczyściła nóż, potem ostrożnie usunęła liście przykrywające ranę. Używając ostrza, zaczęła badać wewnątrz ranę i oczyszczać ją. Przez kilka minut panowała całkowita cisza. Nagle Leonie wydała z siebie okrzyk grozy. - Śmierć jest zbyt łagodną karą dla tego medyka. Leonie popatrzyła na Thorpe'a w taki sposób, że po czuł, iż tylko on ponosi winę za ciężki stan Rolfa. Wyjął strzałę, ale zostawił w ranie ogniwo kolczugi, które grot wbił w biodro. Wyciągnęła ostrożnie kawałek metalu i wróciła do oczyszczania rany. Kiedy zaczęła się z niej sączyć jasna krew, Leonie westchnęła z zadowoleniem. Oczyszczoną ranę przykryła liśćmi z maścią. W końcu wyprostowała się i popatrzyła na Thorpe'a, a z jej oczu zniknął niepokój. - Krew musi płynąć, aż spadnie gorączka. Wtedy będziemy wiedzieli, że choroba ustąpiła. Dopiero wówczas zaszyję ranę. Rolf będzie bardziej osłabiony, ale nie mam odwagi przerwać krwawienia, dopóki się nie upewnię, że rana jest czysta. Mam wywary, które pozwolą mu odzyskać siły i zwalczyć gorączkę. -Thorpe pokiwał głową, a ona mówiła dalej: - Dam mu coś na ból. - Nie przerywał milczenia, więc go zapytała: - Pozwolisz mi zostać i pielęgnować go? - Czy już mu nic nie grozi? - spytał cicho. - Tak sądzę. - Zatem zostań, milady. - Kiedy się ocknie i zda sobie sprawę, że tu jestem, może mu się to nie spodobać. - No to mu się nie spodoba - odparł odważnie Thorpe. Tak był jej wdzięczny, że nie obchodziło go, co Rolf sobie o tym pomyśli.
- Bardzo dobrze. - Westchnęła. - Proszę cię, byś mu nie mówił, co zrobiłam. - Dlaczego? - Nie chce, żeby się niepokoił, dopóki nie wyzdrowieje. Niech myśli, że wyleczył go medyk. - Nie okłamię Rolfa. - Nie musisz kłamać. Po prostu nic nie mów na ten temat. Postaram się wyjść, zanim się obudzi. Gdy nazajutrz wieczorem opatrywała ranę po zszyciu poszarpanych brzegów, Rolf otworzył oczy i utkwił w nią ponure spojrzenie. Gorączka bardzo go osłabiła. Twarz pokrywał gęsty zarost. Wyglądał okropnie, a jego oczy pociemniały z gniewu. Leonie nie powiedziała ani słowa, ale skończyła opatrunek i wyszła z komnaty. Thorpe spał na krześle przy kominku. Obudził go odgłos zamykanych drzwi. Podszedł do łoża. - Zatem do nas wróciłeś? - Gdzie byłem? - rozległ się bardzo słaby głos. Thorpe uśmiechnął się do starego przyjaciela. - Bardzo blisko śmierci. Rolf spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Od małej rany? - W tej małej ranie kryła się ciężka choroba. Miałeś okropną gorączkę. - Nie szkodzi. Co ona tu robiła? Czy tak mnie pilnujesz? Pozwoliłeś właśnie jej, odpowiedzialnej za to... - Uspokój się, Rolfie - przerwał mu Thorpe. - Nie sądzę, aby była temu winna. I z pewnością nie jest. - Mówiłem ci, co widziałem. - Wiem, ale to jeszcze nie dowód - odrzekł Thorpe. - Teraz jej bronisz? Przedtem jej nie ufałeś. Nie chciałem wierzyć, że jest zdolna do niegodziwości, Thorpe.
Wydawało mi się, że coś się między nami zmienia na lepsze. Thorpe pokręcił głową. - Nie miałeś czasu, by wszystko przemyśleć spokojnie. Ból zakłócił ci myśli. Dobrze się zastanów, zanim ją o coś oskarżysz. Tę strzałę mógł wystrzelić każdy. Zbrojny wypędzony ze zdobytych przez ciebie warowni, a nawet ktoś stąd. Czy przedtem Pershwick atakowało w ten sposób? Dlaczego mieliby to zrobić teraz, gdy masz ich panią w ręku? - Odszedł na bok i uważnie spojrzał na Rolfa. - Czy wiesz, dlaczego była ci przeciwna? Pytałeś ją o to? - Co to za różnica? - Pytałeś? - Nie - odparł krótko. - Domyślam się, że ty już to wiesz. W przeciwnym razie po co byś mnie tak męczył? Thorpe uśmiechnął się szeroko. - Widzę, że masz coraz lepszy humor. - Chcesz mi coś powiedzieć? Thorpe pokręcił przecząco głową. - Myliliśmy się co do niej. A ona myli się co do ciebie. Od was obojga zależy, czy wszystko sobie wyjaśnicie. - Same zagadki, a ja tu leżę cierpiący - powiedział Rolf, wzdychając. - Gdzie jest ten przeklęty medyk? Biodro mnie pali żywym ogniem. - Nic dziwnego po tym, co przeżyłeś. Jeśli pytasz o Oda, to uciekł dwa dni temu w obawie, że straci kciuki. - Więcej zagadek? - spytał Rolf ze znużeniem. - Twoja żona wyraźnie dała mu do zrozumienia, co mu zrobi, jeśli wyrządzi ci jakąś krzywdę. To niewiedza Oda omal cię nie zabiła...
- Powtarzasz, że byłem u bram śmierci. Skoro me dyk umknął, to chyba tobie musze dziękować za oca lenie? Thorpe pokręcił głową. Rolf nagle wszystko zrozumiał. - Wykorzystała swoją wiedzę, aby mnie wyleczyć? Znowu mi pomogła? Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? Zaczynam wierzyć, że tej damie na mnie zależy. - Nie liczyłbym na zbyt wiele - pośpiesznie wtrącił Thorpe, - Być może ocaliła ci życie, ale uważam, że taka jest jej natura, iż pomaga wszystkim. Nie doszukuj się w tym czegoś, czego tam nie ma. Może ci to tylko sprawić kłopoty. Ale Rolf go nie słuchał. Był zachwycony. Zaczął ją obchodzić. Czy to znaczy, że niedługo go pokocha? To pytanie całkowicie zajęło myśli Rolfa, aż zapadł w głęboki sen.
Rozdział 26 Leonie spostrzegła Erneisa, wymykającego się z wielkiej sali w chwili, kiedy do niej wchodziła. Od dłuższego czasu próbowała porozmawiać z rządcą Crewel o rachunkach, ale albo się gdzieś śpieszył, albo nie można było go znaleźć. Dlaczego jej unikał? Wyszła za nim na dziedziniec i zatrzymała się, gdy stanął w drzwiach stajni. - Poświęć mi chwilę, panie Erneisie. Przystanął, bardzo wolno odwrócił się w jej stronę, nawet nie próbując ukryć niechęci. - Panie Erneisie, był pan rządcą dla sir Edmonda, prawda?
- Przez kilka lat, milady - odparł, zdziwiony jej pytaniem. - Czy uważasz, że nowy właściciel Crewel jest gorszym panem? - kontynuowała uprzejmym tonem Leonie. - Nie, wcale nie, milady. Oczywiście, sir Edmond bywał tu częściej... sir Rolf rzadko tu zagląda... Był coraz bardziej wzburzony i Leonie natychmiast to wykorzystała. - Chcę, żebyś oddał mi rachunki Crewel, panie Erneisie. - Pani? - spytał, mrużąc oczy. - Po ci one, milady? - Mój mąż chce je zobaczyć - skłamała bez skrupułów. - Ale on też nie umie czytać. Rządca już nie był wzburzony, lecz zaniepokojony Leonie uśmiechnęła się serdecznie. - Ma niewiele do roboty, gdy leży w łożu, panie Erneisie. Podejrzewam, że chce zobaczyć, jakich dochodów może oczekiwać z Crewel. - Wzruszyła ramionami i dodała z naciskiem: - Jest żołnierzem, który dopiero niedawno dostał ziemie, zapewne nic z rachunków nie zrozumie. Jak sądzę, jego pisarz mu je przeczyta. - Mogę ja to zrobić - natychmiast zaproponował rządca. - Ale zawsze jesteś taki zajęty. - Znajdę czas. - To nie będzie konieczne. Pisarz pana ma bardzo dużo czasu. - Ale... - Leonie straciła cierpliwość. - Sprzeciwiasz się rozkazom swego pana? - spytała gniewnie.
- Nie, nie, ależ skąd, milady - zaprzeczył. - Zaraz je przyniosę. Kiedy wręczył jej żałośnie skromny stosik pergaminów, Leonie ukryła zdziwienie. Rachunki z gospodarstwa prowadzono przez cały rok, na ogół od jednego świętego Michała do następnego, które to święto wypadało już za dwa miesiące. W zapiskach powinny się znajdować prawie roczne wydatki i dochody, ale wyglądało na to, że zanotowano rachunki z niecałego miesiąca. Zabrała pergaminy do małej komnaty, w której obecnie sypiała, i przejrzała je dokładnie. Było gorzej, niż podejrzewała. Rządca powinien pod koniec każdego dnia wypytać kucharza i stajennego, potem zapisać wszystkie kupione zapasy i dokładnie wydane sumy. Miał również notować, co wykorzystano ze spichlerza oraz co przynieśli chłopi ze wsi jako opłatę czynszu dzierżawnego. Wszystko, co udało się sprzedać, również powinno być zapisane jako zysk. Należało umieścić w rachunkach sumy zapłacone za transport zboża na jarmark, za kucie koni, za usługi wykonywane przez rzemieślników, a także wpłacone przez nich czynsze. Rządca powinien wpisać wszystkie transakcje. W zapiskach z Pershwick można było przeczytać, ile dziennie wydano chleba, ziarna, wina i piwa, które już wcześniej wymieniono w rachunkach przy zakupie. Odpowiednie ilości odejmowano z zapasów. Skrupulatnie notowano przedmioty kupione od kupców w mieście Rethel, takie jak garnki, tkaniny i korzenie. Do kuchni kupowano sery i ryby. Robiono to rzadko, ponieważ Pershwick było dobrze zaopatrzone, a prawie całe mięso i drób pochodziły z hodowli w kasztelu. Wśród zapasów dla stajni wymieniano
siano i owies. Uprawiano je i zbierano. Kupno konia stanowiło większy wydatek. Zwykle kupowano konie, aby zastąpić stare, które już nie mogły pracować. Stare zaś oddawano biednym. Pan Erneis prowadził zapiski z wydatków na kuchnię i stajnię, ale tylko tygodniowe. Co gorsza, nie notował zakupów, jedynie podawał sumy wydane w tygodniu. Zapisywał opłaty za zapasy zakupione na wsi, ale wykazywał tylko drobne kwoty. Nie umieścił zysków ze sprzedaży. A Leonie widziała zboże, owce i woły dostarczone do Crewel, a potem przewiezione do Axeford na sprzedaż. Dlaczego tego nie zapisał? Dalej było jeszcze gorzej. Bardzo źle wyglądały koszty wydatków tygodniowych, ogromne sumy, trzy razy tyle, ile wydałaby przez miesiąc. Nie obejmowały wyżywienia armii Rolfa. Tego była pewna. Sir Evarard powiedział jej, że za dostarczanie zapasów dla żołnierzy Rolf płacił kupcom z miast znajdujących się najbliżej obozów. Leonie sprawdziła zapasy. Wiedziała, że są raczej skromne. Za kilka tygodni zaczynały się żniwa i miały się napełnić komory i spichrze. Nic jednak nie usprawiedliwiało tak dużych wydatków. Pan Erneis nie spełniał swoich obowiązków. To oczywiste. Gniew sprawił, że zbiegła na dół, by odnaleźć winnego. Wezwała dwóch żołnierzy straży, żeby na wszelki wypadek byli w pobliżu, ale nie powiedziała im, dlaczego ich potrzebuje. Na rządcę natknęła się w kuchni. Zanim weszła, kazała straży zostać na zewnątrz. Pan Erneis ze zdumieniem spojrzał na Leonie, która pojawiła się z pergaminami w ręce.
- Tak szybko zwracasz mi rachunki, milady? - Wyciągnąl po nie rękę, ale nie oddała mu zapisków. - Panie Erneisie - zaczęła spokojnie - gdzie w tych rachunkach są wymienione konie, które kupiłeś? - Konie? - Erneis zmarszczył brwi ze zdziwieniem. - jakie konie? - Konie - powiedziała podniesionym głosem. - Na pewno kupiłeś wiele koni. - Nie kazałem kupować ani jednego konia, milady. Czemu myślisz, że... - Ani jednego konia? Zatem musiałam się pomylić. Czy kupiłeś korale w imieniu mojego pana jako podarek dla lady Amelii? - Milady, proszę - Emeis wyprostował się z godnością. Nigdy nie kupowałem żadnych świecidełek dla dam ani lord Rolf mnie o to nie prosił. Co powiedział o tych rachunkach, że zadajesz pytania... - Co powiedział? - przerwała, - Milady? - Gdzie przechowujesz pieniądze, z których utrzymujesz dom, panie Erneisie? Spochmurniał. - W jednej z komnat stoi zamknięta skrzynia. - Mój mąż uzupełnia potrzebne fundusze? - To nie było do tej pory konieczne. Sporo zostawił... - Ile? - Milady? - Ile zostawił ci pieniędzy na utrzymanie domu? -spytała ostrym tonem. - Kilkaset marek - odparł niechętnie. - Ile? - spytała cicho. - Ja nie... - Ile?
Zaczął się kręcić w miejscu, rzucając spojrzenia na kucharza i kuchcików, którzy patrzyli na niego z zaciekawieniem. Rozmowa zamieniła się w przesłuchanie. - Tysiąc sto czy dwieście - odpowiedział wymijająco. Nie pamiętam dokładnie. Ależ, milady, nie rozumiem, dlaczego troszczysz się o to... chyba że pragniesz coś kupić. W takim razie byłbym bardzo rad... - Tego jestem pewna - rzekła kpiąco. - Czy mam przyjąć, że to, czego nie wydałeś z funduszy przekazanych ci przez mojego męża, nadal znajduje się w zamkniętej skrzyni? - Oczywiście, milady. - A wydatki rozliczyłeś w rachunkach? - Podniosła powoli pergaminy i zatrzymała na wysokości jego twarzy. - W istocie. - Zatem nie będziesz miał nic przeciw przeszukaniu swojej kwatery, zanim odejdziesz z Crewel? Erneis zbladł. - Milady? Ty... ja... chyba nie rozumiem, o co chodzi... - Chyba rozumiesz - odparła surowo. - Mogłeś okłamywać mojego męża, ponieważ jest żołnierzem i nie przywykł do kierowania gospodarstwem. Nie można oczekiwać, że wie, jakie pochłania to sumy. Byłeś jednak głupcem, sądząc, że możesz oszukać mnie. Nie lubię bezczynności, przez wiele lat byłam swoim własnym rządcą. Dokładnie wiem, do ostatniej marki, ile kosztuje utrzymanie domu tej wielkości. Spojrzał na Leonie rozszerzonymi ze strachu oczyma, a ona uśmiechnęła się szeroko. Widzę, że zrozumiałeś. Erneis zacisnął wargi.
- Nie masz żadnego dowodu, milady, że postąpiłem niewłaściwie. Crewel to nie Pershwick. Przed przybyciem sir Rolfa panował tu chaos. Zapasów brakowało i drogo kosztowały. - Gdyby mój mąż nie był ranny, pozwoliłabym mu załatwić tę sprawę, ponieważ nadużywasz mojej cierpliwości - odparła z gniewem Leonie. - Powiadasz, że nie mam dowodu? - Odwróciła się do kucharza. -Napisano w rachunkach, panie Johnie, że w zeszłym tygodniu potrzebowałeś produktów za trzydzieści pięć marek. Czy to się zgadza? - Milady, nie! - wykrzyknął kucharz. - Nie wydano nawet dziesięciu marek. Leonie spojrzała na rządcę. Na jego pobladłej twarzy malował się gniew. - Cóż powiesz, panie Erneisie? - Nie masz prawa kwestionować moich rachunków, lady d'Ambert. Porozmawiam z twoim mężem... - Nie, na pewno nie porozmawiasz! - zawołała. Podeszła do drzwi i zwróciła się do strażników, którzy stali tam i przysłuchiwali się ze zdumieniem. - Zabierzcie pana Emeisa do jego kwatery i przeszukajcie rzeczy. Jeśli znajdziecie pieniądze, które ukradł, będzie mógł opuścić Crewel w tym, co ma na sobie. Z niczym więcej. Jeśli pieniądze się nie znajdą... - raz jeszcze spojrzała na rządcę - ...spełni się twoje życzenie i pomówisz z moim mężem. Wątpię, czy będzie wyrozumiały. Leonie wróciła do wielkiej sali, żeby tam zaczekać. Zastanawiała się, czy dobrze postąpiła, zajmując się tą sprawą sama. Może powinna powiedzieć o tym sir Evarardowi lub Thorpe'owi de la Mare i pozwolić, aby to oni ukarali rządcę? Wkrótce dowiedziała się, że to był już koniec całej
sprawy. Strażnicy podeszli do niej nieśmiało i oświadczyli, że rządca uciekł, gdy przeszukiwali jego rzeczy. Znaleziono zaledwie pięćdziesiąt marek. Z tysiąca tylko pięćdziesiąt? Jak ma o tym powiedzieć Rolfowi?
Rozdział 27 Rolf jęknął, gdy pochylił się, żeby podnieść ciężkie wieko skrzyni. Wiedział, że nie powinien jeszcze wstawać z łoża, Thorpe go kilkakrotnie przed tym ostrzegał. Był jeszcze bardzo słaby, a ranę zaszyto dopiero poprzedniego dnia. Rolfa ogarnęła niecierpliwość. Od kiedy dowiedział się, że Leonie mu pomogła i że nie była sprawczynią rany, chciał jej jakoś wynagrodzić swoje zachowanie. Co musiała myśleć o jego niechęci i braku zaufania tuż potem, jak pomogła mu zdobyć warownię Wroth? Cały dzień zastanawiał się, co mógłby jej ofiarować. Nie chciał, żeby Leonie myślała, iż kupuje sobie jej przebaczenie, ale chciał jej dać coś ładnego, co miałoby dla niej wartość. Uświadomił sobie, że nic nie wie ani o jej upodobaniach, ani co już posiada. Musiał zajrzeć do jej skrzyni stojącej w przedpokoju. Poczekał, aż Thorpe wyjdzie z komnaty, i wstał z łoża. W pierwszych dwóch skrzyniach były tylko ubrania. W trzeciej, mniejszej, znajdowały się skarby Leonie, Poczuł żal, gdy zobaczył, jak niewiele tego jest. Znalazł tam szachy z kości słoniowej, drewniane pudełko wykładane aksamitem, a w nim leżało dwanaście srebrnych łyżek, woreczki z korzeniami. Na samym dnie skrzyni leżała owinięta miękką wełną skórzana opaska wybijana szlachetnymi kamieniami
i obręcz ze złotego splotu. W małym pudełku znalazł dwie złote broszki. Jedna z granatami, druga pokryta emalią. Oprócz tego jeszcze dwie srebrne szpilki do włosów, złotą zapinkę i tylko jeden naprawdę cenny przedmiot: złoty naszyjnik z sześcioma dużymi granatami, połączonymi łańcuszkiem, i złotym krzyżykiem pośrodku. Tak mało klejnotów dla tak pięknej istoty. Rolf wiedział, że ojciec Leonie odsunął ją od siebie, kiedy była dzieckiem. Kto zatem dał jej ten piękny naszyjnik, kto widział, jak jej oczy zapalają się ze zdumienia i radości? Rolf poczuł nienawiść do człowieka, który tak skrzywdził Leonie. Drzwi otworzyły się cicho. Stanęła w nich Leonie. Zobaczyła Rolfa przy otwartej skrzyni, krew przesiąkała przez prześcieradło, którym się owinął. Przyłapała go na gorącym uczynku, nie czyniąc wymówek. Patrzyła na niego bez słowa, z nieodgadniona miną. Rolf zarumienił się i odwrócił do niej plecami. Ruszył powoli w stronę łoża. Leonie poszła za nim do komnaty. Pierwsza przerwała ciszę. - Jeśli szukałeś moich leków, panie, to de la Mare powinien ci powiedzieć, że mój koszyk stoi przy ko minie. Rolf westchnął. - Powinien był powiedzieć. - Muszę cię jednak ostrzec przed próbą samodzielnego leczenia. Mógłbyś sobie zaszkodzić, ponieważ nie znasz się na lekach. Chętnie ci pomogę. - Naprawdę? Leonie odwróciła się gwałtownie, wytrącona z równowagi jego serdecznym tonem. - Powinieneś zaczekać na mój powrót.
- Nie byłem pewien, czy przyjdziesz. Spojrzała mu w oczy. Od razu zrozumiała, że jesz cze nie słyszał o rządcy. Gnębiło go coś innego. - Dlaczego miałabym nie przyjść, milordzie? - spy tała z naciskiem. - Dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że zawsze muszę ci być posłuszna. - Ale i tak robisz, co chcesz. Nieoczekiwanie zaczęli rozmawiać o tym, co ich dzieli, a żadne z nich nie planowało tej rozmowy. - Nie pozwolę nikomu, milordzie, by wydawał mi rozkazy co do moich uczuć lub myśli. Poza tym mo żesz mi wydawać rozkazy jako żonie. Rolf prawie się roześmiał. Miała rację. Nie mógł kontrolować jej myśli ani uczuć. Byłoby nierozsądne z jego strony, gdyby próbował. Musiał postarać się zmienić jej uczucia. - Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie pie lęgnować. Nie przekonał jej ton pokory w jego głosie. - Otrzymałam od mojej matki dar leczenia i muszę się nim dzielić. Jeśli nie będę go wykorzystywać, stanie się bezużyteczny. Czy pozwolisz mi zatamować krwa wienie? Kiwnął głową. Odciągnęła prześcieradło na bok, żeby zdjąć zaplamiony bandaż. Pracowała z wyraźną przyjemnością. Była dumna, że może wykorzystywać swoje umiejętności. - Lubisz pomagać innym? - spytał nagle Rolf. - Tak. Westchnął. Zatem się mylił. Jak powiedział Thorpe, po prostu taką już miała naturę, że pomagała innym. Nie był dla niej kimś ważnym. - Czy coś się stało, milordzie?
- Nie - skłamał gładko. - Przyszło mi do głowy, że być może sprawiłem ci przykrość, gdy wezwałem do siebie medyka, a nie ciebie. - Nie poczułam urazy - pośpiesznie go zapewni ła. - Rozzłościła mnie nieroztropność takiego postę powania, ponieważ znałam Oda i wiedziałam, że nic nie umie. Jednak rozkaz trzymania mnie z daleka był zrozumiały. Byłeś słaby, zbolały. Nie mogłeś zebrać myśli. - Dlaczego mnie usprawiedliwiasz? Pokręciła głowa.. - Gdybyś był sobą, milordzie, jestem pewna, że kazałbyś mnie napiętnować gorącym żelazem, zamiast po prostu oddalić mnie od siebie! - Gorącym żelazem? - powtórzył z groźną miną. -Nigdy bym... jesteś moją żoną. - To nie ma znaczenia - odparła gniewnie. - Ktoś próbował cię zabić. Te osobę trzeba znaleźć i ukarać, bez względu na to, kim jest. Nie spodziewałabym się niczego innego, gdybym próbowała cię zabić. Rolf roześmiał się posępnie. - Przyznaję, że pomyślałem o tobie, gdy trafiła mnie strzała i zobaczyłem strzelca uciekającego w kie runku Pershwick. Nie chciałem uwierzyć, że mogłabyś wydać na mnie wyrok śmierci, ale taka myśl przyszła mi do głowy... i to nie taka nieuzasadniona, biorąc pod uwagę twoje dawne postępki... Naprawdę mi przykro, że w ciebie zwątpiłem, Leonie. Dlaczego nie patrzy mu w oczy? Skończyła zmieniać opatrunek i szukała czegoś w koszyku. Wyjęła małą niebieską butelkę. - Czy pozwolisz mi, bym dała ci to na uśmierzenie bólu, milordzie? Rolf, słysząc, że unika odpowiedzi, zmarszczył
gniewnie czoło. Nie chciała spojrzeć mu w oczy i sprawiała wrażenie niespokojnej. - Nie! - warknął i natychmiast tego pożałować - Zatem nadal we mnie wątpisz? - spytała cicho. - Tego nie powiedziałem. - Mimo to odmawiasz wypicia mikstury, chociaż wiem, że rana cię boli. Obawiasz się, że mogę cię otruć? - Tam do kata! Daj mi to! - Wyrwał jej butelkę z ręki i upił łyk. - Proszę! Teraz powiedz, dlaczego nie możesz mi przebaczyć. - Ależ przebaczam ci - powiedziała miękko, patrząc mu w oczy. - Mogę mieć tylko nadzieję, że mi wybaczysz, gdy ci powiem... - Nic nie mów - przerwał jej nagle. - Już nie chcę nic słyszeć. - Ale chcę ci powiedzieć... - Nie! Zerwała się na równe nogi i patrzyła na niego ze złością. Cała nieśmiałość zniknęła. - Wolisz więc, żebym czekała i lękała się twego gniewu, aż wreszcie powie ci o tym ktoś inny? Tego nie zniosę. Milordzie, wypędziłam twego rządcę i wca le tego nie żałuję. Czekała na wybuch, a Rolf jedynie spojrzał na nią ze zdumieniem. - Tylko tyle? - Tak - odparła z kamienną twarzą. - Czego się spodziewałaś po mnie? Co mam zrobić? - Masz prawo się rozgniewać. Nie zaszkodzi ci, jeśli masz ochotę na mnie nakrzyczeć. - Może to zrobię - powiedział spokojnie, próbując powstrzymać śmiech. - Jeśli mi powiesz, dlaczego go wypędziłaś.
- Odkryłam, że pan Emeis cię okradał, i to nie na małe sumy. Setki marek. - Skąd wiesz, że kradł? - spytał ostro. Szybko mu wyjaśniła. - Żałuję tylko, że źle pokierowałam sprawą, ponieważ on zniknął, a wraz z nim twoje pieniądze. - Nadal mi nie powiedziałaś, skąd masz pewność, że kradł. - Milordzie, nie mogłam wiedzieć, ile dałeś rządcy, ale sam przyznał, że około tysiąca stu, tysiąca dwustu marek. Byłeś tu siedem miesięcy. W tym czasie zapisał. że wydał dziewięćset marek. To o wiele za dużo. - Leonie, skąd wiesz? - spytał zirytowany Rolf. Zarumieniła się i spuściła głowę. - Byłam swoim własnym rządcą, czego ci nie po wiedziałam. Wiem, że te ziemie powinny być samo wystarczalne, chyba że często do zamku zjeżdżają się goście. Wiem, ile kosztuje utrzymanie takiego domu. Rolf pokręcił głową. Była swoim rządcą, a mimo to nie chciała przejąć rządów w Crewel. - Musisz wiedzieć, że zarządzanie takim majątkiem jest nie na moje siły. Zatem przyjmuję na słowo, że byłem okradany przez rządcę. - Przysięgam, sprawdziłam dokładnie jego rachunki... - Nie wątpiłem w twoje słowa. Jednak teraz nie mam rządcy. Evarard nie może przejąć gospodarstwa, bo zna się na tym jeszcze mniej ode mnie. - W istocie. - Co zatem proponujesz? Wypędziłaś rządcę. Masz kogoś na jego miejsce? - Nikt mi nie przychodzi do głowy. - A mnie tak. Ty sama się tym zajmiesz. - Ja?
- Czy to nie jest sprawiedliwe? Podejmujesz decyzje i jesteś odpowiedzialna. - Tak, oczywiście. - Leonie odwróciła się do niego plecami i odniosła koszyk z powrotem do kominka, żeby nie mógł zobaczyć jej zachwyconej miny. Sądził, że ją karze, podczas gdy w rzeczywistości zlecił to, co sprawiało jej przyjemność. Sama by mu to zaproponowała, ale obawiała się, że jej odmówi. W końcu odmawiał jej wszelkich obowiązków w Crewel... aż do tej chwili. Opanowała się i wróciła do niego. - Jeśli już nie życzysz sobie rozmawiać, milordzie, każe ci przysłać kolację. - Przyłączysz się do mnie? - spytał sennym głosem. Zaczęła działać mikstura, którą wypił z niebieskiej butelki. - Jeśli tego chcesz. - Dobrze. Leonie, gdzie teraz sypiasz? - Przeniosłam swoje rzeczy do komnaty naprzeciw kwater służby. - Przynieś je z powrotem. - Chociaż był śpiący, to polecenie wydał kategorycznym tonem. - Od tej pory będziesz spała tutaj. - Jak sobie życzysz, milordzie - mruknęła i się zarumieniła. Wyszła z komnaty szczęśliwa i niespokojna jednocześnie.
Rozdział 28 Na kominku trzaskał ogień. Służba krążyła po wielkiej sali, zastawiając stoły do kolacji pod czujnym okiem Wildy. Amelia haftowała przy kominku, celowo
nie zwracając uwagi na ruch wokół siebie. Obok niej siedział sir Evarard i rozkoszował się kubkiem jasnego piwa. Zakończył już swoje obowiązki lego dnia. Kiedy Leonie zeszła na dół po wizycie w komnacie pana, Amelia nie odrywała od niej wzroku. Bacznie obserwowała Leonie, która zamieniła kilka słów ze swoją służącą i wyszła. Amelia uśmiechnęła się z zadowoleniem. Od dawna czekała na dzień, gdy Rolf oskarży żonę o popełnione zbrodnie. Evarard zdradził jej, jakie Rolf miał podejrzenia, i czy to była prawda, czy nie, bez wątpienia odeśle Leonie z powrotem do Pershwick. Amelia trzymała się z dala od Rolfa, gdy został ranny. Jeśliby umarł, a nie udowodniono by, że jego śmierci winna jest żona, na pewno kazano by Amelii się spakować. Nie mogła pozwolić sobie na otwartą wojnę z Leonie. Tymczasem Rolf wracał do zdrowia i wierzył, że żona pragnęła jego śmierci. - Jak myślisz, kazał się jej spakować? - spytała Evararda, który również przyglądał się Leonie, gdy przechodziła przez salę w kierunku schodów dla służby. - Spakować? Dlaczego? - Żeby wróciła do Pershwick, oczywiście. - Dlaczego miałby ją tam odsyłać? Amelia spojrzała gniewnie na kochanka. Zawsze musiała mu wszystko wyjaśniać. Nigdy nie zwierzyłaby się sir Evarardowi, ponieważ był człowiekiem honoru. - Czyż nie mówiłeś mi, że Rolf wierzy, iż to ona jest odpowiedzialna za pożar młyna i atak na niego?wyszeptała z irytacją. - To była pomyłka - odparł spokojnie Evarard. - Pomyłka? Czyja pomyłka?
Evarard wzruszył ramionami. - Sir Rolf wie, że się mylił. - A ty skąd to wiesz? Powiedział ci to osobiście? - Wspomniał mi o tym sir Thorpe przed wyjazdem. Pojechał oblegać Warling. - Przecież pielęgnował Rolfa. - Teraz będzie go pielęgnowała lady Leonie, nie ma więc powodu, żeby sir Thorpe tu siedział. Amelia zgrzytnęła zębami. - Naprawdę myślisz, że nadal go będzie pielęgnować, gdy Rolf usłyszy o biednym Emeisie? - Sir Rolf zajmie się tym na pewno, ale wątpię, by odsunął żonę tylko dlatego, że wydała niewłaściwe polecenie. Jest z niej bardzo zadowolony. Zobacz, co zrobiła, odkąd tu przyjechała. Amelia stłumiła okrzyk gniewu i wbiła igłę w tkaninę. Evarard nie zauważył jej irytacji. To niesprawiedliwe! Właśnie wtedy, gdy Amelia już miała nadzieje, że będzie mogła przestać udawać, iż jest w ciąży, i wyznać, że poroniła! Teraz będzie musiała ciągnąć romans z Evarardem, przynajmniej do czasu, aż uczyni ją brzemienną. To powinno się stać niezwłocznie. Gdyby znowu zaczęła krwawić, musiałaby zrezygnować z planu, bo Rolf nie był głupi. Gdyby jednak miała dziecko, mogłaby udawać, że to spóźniony poród. Próbowała opanować rozbiegane myśli. Tak, musi natychmiast zajść w ciążę i być może nawet doczekać porodu... chyba że... Leonie powinna dowiedzieć się o dziecku. Amelia wspomni o tym przez przypadek, a potem wycofa się i zobaczy, jak ta wiadomość wpłynie na związek lorda i jego damy. Duma może powstrzymać Leonie od rozmowy z Rolfem o kochance mieszkającej w tym sa-
mym domu, ale to zupełnie inna sprawa, gdy ta kochanka spodziewa się dziecka, zwłaszcza dziecka spłodzonego już po zaślubinach. Wtedy to już bez znaczenia, czy Leonie spyta o to Rolfa. Nie będzie mógł wyprzeć się dziecka. W zasadzie Leonie może w ogóle go nie pytać, tylko od razu wyjechać. Amelii zostanie dość czasu, żeby pozbyć się kłopotu. Użyje wywaru, o którym dowiedziała się przed laty na dworze. Amelia się rozmarzyła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.
Rozdział 29 Jadą na dwór. Leonie poczuła skurcz w żołądku, gdy usłyszała tę wieść. Ku własnemu niezadowoleniu musiała napisać list, w którym dziękowała królowi za zaproszenie. Rolf nie chciał słuchać jej wymówek. Nalegał, aby towarzyszyła mu w drodze. - Henryk chce cię poznać - powtarzał tylko. Nikt nie odmawiał królowi - przypomniała sobie rozgoryczona. Rolf jeszcze nie był gotów do drogi, więc dzień wyjazdu wyznaczono za tydzień. Tydzień szybko przeminął. Leonie modliła się, aby jej niepokój nie spowodował nawrotu pokrzywki. Modliła się też o to, by nie ośmieszyć się na dworze. Tyle lat minęło od jej ostatniego tam pobytu. Czy będzie pamiętać, jak ma się zachować? Rolf rozumiał jej niepokój i robił, co mógł, żeby go złagodzić. Opowiadał jej zabawne historyjki o kró-
lu i jego baronach. Zauważył też, że może spotka na dworze krewnych. Nie była pewna, czy ją to pociesza, czy przeraża. Sypiali w tym samym łożu, ale Rolf nie był jeszcze na tyle zdrów, by mogli się kochać. Leonie prawie cały czas spędzała razem z nim, czytała mu, jadła z nim posiłki, pisała dyktowane przez niego listy. Dużo rozmawiali ze sobą. Rolf opowiadał jej o sobie i zmuszał ją do mówienia. Na wszelkie sposoby próbował sprawić jej przyjemność, poza jedną sprawą, która dla niej była najważniejsza i nadal ich dzieliła. Chodziło o Amelię. Za każdym razem, gdy próbowała porozmawiać z nim o kochance, duma odbierała jej głos. Gdyby tylko odesłał gdzieś Amelię! Gdyby tylko. Nie ośmieliła się poprosić go o to. Obawiała się odmowy, która powiedziałaby jej wyraźnie to, czego nie chciała wiedzieć. Czy kochał Amelię? Ciągle dręczyła się tym pytaniem. Walczyła ze swoimi uczuciami, zachowując dystans, który był konieczny, by mogła się bronić. Nie powinna czuć się swobodnie w jego obecności, śmiać się i żartować, jak to leżało w jej naturze. Mogłoby się bowiem okazać, że zakochała się w nim beznadziejnie. Musi się pilnować. Rankiem, przed wyjazdem do Londynu, Rolf po raz pierwszy opuścił komnatę. Zostawił Leonie przygotowania do podróży, nawet pakowanie własnych rzeczy. Spełnienie tego obowiązku sprawiło jej przyjemność. Pakowanie rzeczy Leonie ujawniło pewien kłopot -okazało się, że miała tylko dwie ładne suknie. Wilda szyła trzecią z miary hiszpańskiej wełny, którą Leonie do tej pory oszczędzała. Leonie była doświadczoną szwaczką. Wyhaftowała
wiele obrusów na ołtarze i szatek do chrztu. Jednak na swoje potrzeby nie poświęcała zbyt wiele czasu. Stwierdziła, że obecny styl dawał się łatwo przystosować do codziennych potrzeb. Długą narzutkę z przypinanymi rękawami można było nosić w czasie pracy w ogrodzie. Wkładała wówczas rękawy z wełny, kaftan i suknię. Podobny zestaw z innych tkanin nadawał się na strój oficjalny. Miała niewiele strojów, bo niewiele potrzebowała. List przyszedł, gdy wyjeżdżali do Londynu. Podał jej go jakiś nieznany poddany ze wsi. Nie miała czasu przeczytać. Szybko o nim zapomniała. Wsunęła go w ciasny rękaw koszuli, aby przejrzeć później. Spostrzegła Rolfa rozmawiającego z Amelią na osobności. Ten widok zatarł w jej pamięci list i przyprawił o zły humor, który trwał do końca dnia. Zatrzymali się w małej oberży. Leonie wcześnie odeszła od stołu, żeby już spać, gdy Rolf do niej dołączy. Kiedy Wilda rozsznurowywała jej suknię, list upadł na podłogę. Leonie przeczytała go ze zmarszczonym czołem. - To od Alaina Montigny'ego. - Sir Alaina? Czy nie mówiłaś, pani, że wyjechał do Irlandii? - Wrócił. Prosił mnie o spotkanie na łące na granicy naszych ziem. - Spochmurniał jeszcze bardziej. - Co on tu robi? - Spotkasz się z nim? - Zrobiłabym to, ale pisał o dzisiejszym południu. - Myślałam, że boi się twojego męża. - Boi się. - Skąd mu przyszło do głowy, żeby wracać do nory Czarnego Wilka? - Nie nazywaj go tak - warknęła Leonie.
- Proszę o wybaczenie, milady. Leonie popatrzyła na nią ze zdumieniem. Słodka Mario, co jej się stało? - Nic nie szkodzi, Wildo. Idź spać. To był długi dzień. Gdy Wilda wymknęła się z pokoju, Leonie wrzuciła list do ognia, a potem wsunęła się do łóżka zasłanego pościelą, którą zabrali ze sobą. Nie mogła zasnąć. Nie mogła przestać myśleć o Alainie. Skąd mu przyszło do głowy, żeby wracać do domu, chociaż przysięgał, że za to może zapłacić życiem? Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem jej nie okłamał. Wszystko, co Alain powiedział o jej mężu, okazało się albo kłamstwem, albo wymysłem. Odkąd go poznała, zrozumiała, że Rolf d' Ambert nie jest człowiekiem, którego przeklinała tamtego fatalnego dnia. Miał wady, ale mściwość nie leżała w jego naturze. Sama mogła o tym zaświadczyć. - Śpisz, Leonie? Jak cicho wszedł do pokoju! - Nie, milordzie. - Pomożesz mi? Kazałem Damianowi iść spać. Uśmiechnęła się do siebie. Ostatnio prosił ją o pomoc tak niepewnie. Odmiennie od wcześniejszych, aroganckich żądań. Zastanawiała się, czy żałował swojego zachowania. - Usiądź tutaj, milordzie. Wstała z wąskiego łóżka, o wiele mniejszego od ich łoża, i zaczęła rozwiązywać kaftan. Damian zdjął wcześniej ciężką kolczugę. - Chciałabym obejrzeć ranę. Sprawdzić, czy nie otworzyła się po dzisiejszej jeździe. - Nie trzeba. Jaki był zmęczony!
- Spełnij mój kaprys, panie. - Spełnij mój kaprys, panie - powtórzył ze znużeniem. - O tyle prosisz, a dajesz tak mało. Spełnij mój kaprys, pani. Powiedz mi, dlaczego nie chcesz dać nam szansy. Znieruchomiała, odwróciła wzrok. - Wiesz panie, dlaczego. - Oczywiście. - Westchnął. - Myślałem, że twoje uczucia się odmieniły. Nic nie rozumiała. Dlaczego ją o to pytał, skoro sam nie dawał im szansy? Potem przyszła jej do głowy niewiarygodna myśl, że być może trzymał w pobliżu kochankę ze względu na jej chłód. Tak ją to oszołomiło, że znieruchomiała i nie mogła się ruszyć. Czy czekał tylko na to, aż będzie dla niego serdeczniejsza, zanim zrezygnuje z innych kobiet? Była zupełnie zdezorientowana. Czy powinna o niczym nie wspominać, czy zapytać wprost o to, co chciała wiedzieć? - Pozwól, że zdejmę ci tunikę - powiedziała szybko i pochyliła się w jego stronę. Jej lniana koszula roz chyliła się szeroko. Rolf utkwił oczy w jej piękne pier si. Głęboko odetchnął i powoli podniósł wzrok ku gó rze. Zobaczyła w jego spojrzeniu wielką tęsknotę i uświadomiła sobie, że od momentu odniesienia rany zachowywał celibat. Był zmęczony po podróży, ale wyglądało na to, że nie ma to dla niego znaczenia. Poczuła, że się rumieni. Zebrała koszulkę pod szyją. Nie była to najlepsza chwila na zwracanie na siebie jego uwagi. Jak mogła go pytać o znaczenie słów, gdy patrzył na nią w ten sposób? Nie wiedząc, co ma zrobić, chwyciła brzeg tuniki i ściągnęła z niego ostrożnie, by nie sprawić mu bólu.
Zrobiła to samo z koszulą. Potem odeszła na bok, żeby mógł wstać i zsunąć resztę ubrania. Napięcie panujące w pokoju było nie do zniesienia. - Panie... gdybym się zmieniła... odesłałbyś lady Amelię? - Nie. Odpowiedział szybko i bez wahania. Leonie poczuła w żołądku skurcz. Zamknęła oczy. Jakaż była żałosna, niemądra! Zadała pytanie, a przecież wiedziała, że nie powinna o to pytać. Otrzymała odpowiedź, której obawiała się najbardziej. - Co to ma ze sobą wspólnego? - spytał Rolf ostrym tonem. - Nic, milordzie - szepnęła. - Zatem wyjaśnij mi to. Leonie się wystraszyła. Co mogła mu powiedzieć? Przypomniała sobie, jak Amelia ją uprzedzała, że Rolf nie lubi zazdrości. Czy tak właśnie zrozumiał jej pytanie? Uwierzył, że jest zazdrosna? Oczywiście, nie była zazdrosna. Dlaczego miałaby być zazdrosna, skoro nie kochała Rolfa? Boże, jak bardzo chciało jej się płakać! - Myślałam o twojej podopiecznej od chwili, gdy zobaczyłam ją rano. Zdziwiłam się, że jej nie zabierasz w podróż. Przyszło mi do głowy, że może się na nią gniewasz - odrzekła cicho. Podszedł bliżej i stanął przed nią. - Nie gniewam się na nią. Nie było powodu, żeby ją zabierać. Nie lubi dworu. - Ja też nie lubię dworu, ale mnie tam wieziesz. - Jesteś moją żoną! Leonie obróciła się na pięcie i stanęła do niego plecami. Nie miało sensu wybuchać gniewem, ale z trudem się opanowała.
- Sadziłem, że lubisz Amelię - powiedział, a ona powoli odwróciła się do niego. - Oczywiście, że lubię - odparła ostro. - Dlaczego miałabym jej nie lubić? - Była bliska łez. - Do kata, Leonie! O co chodzi? Pokłóciłaś się z Amelią? Potrząsnęła przecząco głową. - Nie skrzywdziłabym jej, jeśli tego się obawiasz. - Skrzywdzić ją? Dlaczego rozmawiamy właśnie o niej? spytał coraz bardziej zirytowany Rolf. O co jej chodziło? Chcesz, żebym ją odesłał? - Tego nie powiedziałam. Spytałam, czy ją odeślesz, odpowiedziałeś, że nie, i to wystarczy. Próbowała znowu odwrócić się do niego plecami, ale powstrzymały ją dłonie Rolfa zaciśnięte na jej ramionach. Patrzył jej w oczy tak uważnie, że nie mogła odwrócić spojrzenia. - Wiesz? A więc o to chodzi! Kto ci powiedział? - Słucham? - spytała Leonie, a potem wybuchnęła płaczem. Rolf, wstrząśnięty, objął ją mocno i przytulił do siebie. - Przysięgam, oszaleje przez ciebie. Dlaczego nigdy nie mówisz wprost? Nie przestawała łkać. Niech sobie myśli, co chce. Nie powinna nic mówić i nie chciała się odezwać. Nikt jej nie oskarży, że jest zazdrosną żoną. Wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka, trzymał w objęciach i kołysał łagodnie do chwili, aż płacz ucichł. Gładził ją delikatnie po plecach. Nagle zaczął ją całować, ale jej udało się nie poddać i odepchnęła go od siebie. Milordzie, nie teraz, proszę - zaczęła go błagać. Zaskoczył ją wtedy. – Pozwól, że cię przytulę, najdroższa. Nie zrobię nic więcej.
Omal się nie rozpłakała, słysząc tak czułe słowa. Pochyliła głowę. Położyli się i przykryli. Przyciągnął ją do siebie. Długo nie mogła zasnąć, ale gdy wreszcie zasnęła przytulona mocno do męża, dręczyły ją koszmary.
Rozdział 30 Delikatny ruch obudził Rolfa. Otworzył oczy i zobaczył Leonie, jak wstawała z łoża. Wczorajsza kłótnia sprawiła, że przez pół nocy nie spał i rozmyślał nad tym, co się wydarzyło. Istniała możliwość, że dowiedziała się, kim była dla niego Amelia, ale nawet bał się o tym myśleć. Jeśli Leonie będzie nalegała na wyjazd Amelii, jak jej wyjaśni, że ona musi zostać? Nie potrafił się przyznać, że inna kobieta miała urodzić mu dziecko. Powiedział przecież, że pozostaje pod jego opieką. Gdyby Leonie dowiedziała się o dziecku Amelii, straciłby wszelkie szanse na zdobycie jej miłości. Przyglądał się Leonie, jak narzuca na siebie błękitną lnianą koszulę i siada przy małym kominku, jak rozczesuje włosy. Srebrzyste pasma lśniły w świetle padającym z okna. Jaka była śliczna! Troskliwa, naprawdę opiekuńcza. Nie wezwała służebnej, dopóki spał. Dbała o służbę tak jak o niego. Co w niej było takiego, że go odmieniła? Przez nią nie sypiał po nocach, wybuchał gniewem, ciągle się dręczył. Rosły jego nadzieje, a potem rozsypywały się w proch. Czy kiedykolwiek będzie się czuł przy niej swobodnie? Thorpe proponował, żeby szczerze z nią porozmawiał, ale Rolf nie chciał podjąć ryzyka. W istocie oba-
wiał sie, że od samego początku główną przyczyną jej niechęci do niego jest miłość do tego tchórzliwego rycerza. Alaina Montigny'go. Jedynym powodem jej nienawiści był fakt. że ziemie Montignych należały teraz do niego. Czy to była prawda? Wcale nie chciał zmuszać jej do zwierzeń. Byłby to koniec jego nadziei. Leonie wyczuła, że Roli na nią patrzy. Wstała i podeszła do niego z zatroskanym spojrzeniem. - Nic dziwnego, że długo spałeś. Zbyt szybko na raziłeś się na wysiłek, milordzie - skarciła go łagod nie. - Pozwól, że obejrzę twoją ranę. Skinął głową. Siwosrebrzyste oczy spojrzały na niego. - Panie, błagam cię, abyś zapomniał o wczorajszym wieczorze. Byłam bardzo znużona, a gdy się niepoko ję, nigdy nie jestem sobą. Jeśli cię rozgniewałam, prze praszam. - Czy nadal boisz się spotkania z Henrykiem? Pokiwała głową i spojrzała na niego żałośnie. - W takim razie wracamy do Crewel. Zaskoczył ją. - Zrobiłbyś to dla mnie? - Oczywiście - odparł po prostu. - Nie zdawałem sobie sprawy, że się boisz. - Właściwie to nie jest strach. Raczej czuję się nieswojo zapewniła go. - Myślę, że to minie. - Świadomość, że chciał dla niej zmienić plany, bardzo wzmocniła jej pewność siebie. - Za późno na powrót. Król nas oczekuje. - Od czasu do czasu może się zawieść. - Nie, milordzie, naprawdę, zapanuję nad nerwami, - Jesteś pewna? - Tak. Najgorsze, co może się zdarzyć, to nawrót pokrzywki. Zjawiała się zawsze, gdy jako dziecko przyjeżdżałam na dwór.
- To wcale nie takie złe - odparł z uśmiechem. Nie będę musiał się martwić, że oczarujesz wszystkich rycerzy królestwa. Wzruszyła ramionami, - Wyrosłam z nerwowej wysypki, zatem to się nie zdarzy. Rolf zmarszczył brwi. - Leonie, w dniu naszych zaślubin miałaś pokrzywkę. - Oczywiście, milordzie - odparła sucho. Czy to znaczy, że nie miałaś wysypki? Oczy jej zapłonęły. - Wiesz dobrze, dlaczego nosiłam welon. Nie za mierzam o tym mówić. Rolf patrzył zdezorientowany, jak Leonie zrywa się na równe nogi i gniewnie rusza do drzwi. Naprawdę sądziła, że ją zrozumiał? - Leonie! Odwróciła się na krótką chwilę. - Nie będę o tym mówić! Teraz wstawaj, panie, bo nie dotrzemy do Londynu przed zmrokiem! - wy krzyknęła z furią. Trzasnęła drzwiami, zostawiając Rolfa samego. Jeszcze nigdy nie był tak zdumiony jak w tej chwili.
Rozdział 31 Leonie, która od dawna nie opuszczała Pershwick, a potem Crewel, była tą podróżą do Londynu po prostu urzeczona. Rolf zaś przeciwnie. Od tylu lat przemierzał Francję i Anglię, że teraz jawnie się nudził i prawie w ogóle się nie rozglądał, jej zostawiając całą radość z odmiany.
Mijali wsie, których nie oglądała latami. Zachłannie obserwowała wszystko, od monotonnego widoku chłopów pracujących na polach swych panów po damy w pięknych sukniach, jadące konno w towarzystwie eskorty. Cieszyła się, że nie ma przy niej starszej kobiety, która mogłaby ją skarcić - Leonie przecież zdawała sobie sprawę, że nie wypada tak się przypatrywać wszystkiemu wokół siebie. Ale ponieważ bawiła się świetnie, postanowiła nie przejmować się konwenansami. Przejeżdżając przez pewną wieś, usłyszeli dzwony wzywające na sekstę. Popołudniowa cisza wywołała z pamięci Leonie czasy, gdy po skończeniu lekcji służąca zabierała ją do rodziców. Mieli dla siebie czas od trzeciej do czwartej. Rozmawiali wtedy we trójkę, a jeśli pogoda pozwalała, szli na przechadzkę do lasu. Nikt nie miał prawa zakłócić im tej wspólnej godziny. Po śmierci matki zniknął cały spokój i radość. Niech będzie przeklęty ojciec - pomyślała. Dlaczego nie zaopiekował się nią po odejściu matki? Czemu był taki słaby? Gdyby znalazła się na jego miejscu, przezwyciężyłaby rozpacz. Leonie potrząsnęła głową. Kiedy wreszcie nauczy się nie myśleć o ojcu? Wiedziała już, że kilka chwil poświęconych wspomnieniom przyniesie jej dzień goryczy i żalu. Miała dość trosk w teraźniejszości, żeby dręczyć się przeszłością. Odwróciła się i rozejrzała wokół. Postanowiła cieszyć się podróżą, ponieważ obawiała się, że pobyt w Londynie może okazać się niezbyt przyjemny. W Londynie było ponad sto parafii, a każda z nich miała swój kościół. Sto wieży kościelnych wznoszących się ponad murami miasta to widok budzący grozę. Leonie dobrze pamiętała swój pierwszy przyjazd
do Londynu i budynek wywierający największe wrażenie, widoczny z dużej odległości - katedrę Świętego Pawła. Wyrastała nad miastem, panowała nad nim potężnym dachem, wykuszami i gotyckimi łukami. Zamek Palatyna miał prawie sto lat. Był to jeszcze jeden kamienny budynek, wyróżniający się w mieście zabudowanym głównie jednopiętrowymi drewnianymi domami, i jedyny pałac królewski znajdujący się w obrębie starych rzymskich murów miasta. Tam właśnie mieli się zatrzymać Rolf i Leonie. Leonie była zadowolona. Król mieszkał w Westminsterze, który stał poza miastem. Liczyła więc, że zobaczy króla tylko raz, nazajutrz po przyjeździe. Natomiast Rolf miał się z nim spotkać już wieczorem. Leonie niepokoiła się wizytą u króla Henryka, ale nie dość na tym - onieśmielał ją jeszcze sam Londyn. Ta mila kwadratowa ochrypniętych od nawoływania i zajmujących się głównie handlem przyjezdnych z całego świata. Byli tam bławatnicy, handlarze ryb i korzeni. Na Tamizie tłoczyły się barki z wełną i łodzie rybackie. Hałas i gorączkowy ruch panował wewnątrz londyńskich murów. Za murami rozciągały się pola uprawne i nieprzebyte lasy. Gdy Leonie dostrzegła Zamek Palatyna, od razu przypomniała sobie, jaki tłok panował na dworze. Roiło się od służby, lordów i ich małżonek, pasożytów, którzy zawsze trzymają się blisko władzy, tancerek, kuglarzy, karciarzy, sztukmistrzów, a nawet nieoby-czajnych kobiet i rajfurów. Wszyscy podążali za królem, dokądkolwiek się udawał. Modliła się o to, aby większość dworu pozostała razem z Henrykiem w Westminsterze i by nie musiała dzielić kwatery z innymi w miejskim pałacu. Nie sprawdziły się jej obawy. Warunki w Zamku
Palatyna nie były złe. Rolf nie został, żeby dopilnować, jak Leonie się urządzi, ale przecież wiedziała, że musi wyjść. Pozostał z nią sir Piers i połowa z dwudziestu zbrojnych. Richard Amyas i reszta zbrojnych udali się z Rolfem do króla. Sir Piers i sir Richard byli jedynymi rycerzami towarzyszącymi im w podróży do Londynu. Sir Piers - ponieważ Rolf chciał, aby strzegł Leonie podczas jego nieobecności, a sir Richard dlatego, że był młody i marzył o życiu na dworze. Sir Thorpe miał dalej prowadzić oblężenie Warling. Leonie stwierdziła, że tęskni za nim. Potrafiła się porozumieć z młodym Richardem, ale nie lubiła Piersa, Był stary i niechętny jej. Czuła, że znosi jej obecność wyłącznie ze względu na Rolfa. Mimo to dobrze spełniał swój obowiązek, spoglądając ponuro na każdego mężczyznę, który choćby zerknął na Leonie, gdy przechodzili przez wielką sień w zamku. Leonie oddano małą komnatę w wieży. Dzieliła ją z Wildą i Mildred. Rolf i Damian mieli spać w tym samym miejscu. Leonie ucieszyła się, że przynajmniej nie będzie z nimi obcych. Było bardzo późno, kiedy Rolf wrócił z Westminsteru. Leonie leżała już w łożu. Paliła się świeca. Przysłuchiwała się opowieści podekscytowanej Mildred. Służąca zwiedziła sporą część zamku i poznała przystojnego strażnika, z którym zamierzała się spotkać, jak tylko on skończy służbę. Wilda postanowiła nie spać w komnacie w wieży, tylko wybrać się do młodego rycerza, którego spotkała po południu. Leonie, wstrząśnięta, skarciła obie służące, ale nie miała serca odmówić im tego, czego pragnęły. Kiedy Leonie usłyszała dochodzący z dużej odległości krzyk Rolfa, pośpiesznie zarzuciła na siebie ko-
szulę. Mildred bała się Rolfa, dlatego Leonie nie chciała jej prosić, żeby do niego wyszła. - Co się mogło stać, milady? Ma jakiś dziwny głos. Leonie zmarszczyła brwi, słysząc następny krzyk. - Obudzi cały zamek! Wybiegła z pokoju na szczyt schodów. Paliła się pochodnia, ale rzucała tylko słaby blask na stopnie. Usłyszała swojego męża, zanim go zobaczyła. Podtrzymywał go Richard Amyas. Nagle ponownie rozległ się ryk Rolfa, zwielokrotniony po odbiciu od kamiennych murów. - Leonie! Jeśli jej tu nie ma, zburzę ten zamek... - Jestem tutaj, milordzie! - zawołała Leonie. Unieśli głowy do góry Richard uśmiechał się nieśmiało, a Rolf był uszczęśliwiony. Leonie przypomniała sobie, że widziała swojego męża pijanego tylko raz, w dniu, w którym powiedziano mu o jej pobiciu. Spodobała jej się myśl, że pił z tego powodu. Powiesz mi, o co tyle hałasu? - spytała. Rolf uciszył ją gestem. - Poszukaj swojej komnaty, przyjacielu. Teraz zajmie się mną moja pani. - Jak?! - zawołała do niego. - Nie dam rady wnieść cię po schodach. Czy naprawdę był zbyt pijany, by wejść samemu? - Mogę iść, najdroższa. Zejdę na dół, to mnie po prowadzisz. Leonie westchnęła. Richard ukłonił się jej i odszedł niepewnie, choć we właściwym kierunku. Kiedy puścił Rolfa, ten od razu oparł się o ścianę. - To niezbyt mądre, panie - powiedziała z irytacją Leonie, zbiegając po schodach. Chwyciła go pod ramię i objęła w pasie. - Oboje spadniemy ze schodów. Zachichotał.
- Niewątpliwie przyszło ci do głowy, że za dużo wypiłem. Zapewniam cię, że tak nie było. Henryk miał ochotę rozmawiać i nalegał, abym pił razem z nim. - Oczywiście, nie mogłeś odmówić królowi - odparła uszczypliwym tonem i westchnęła. - Na pewno miał jakieś wolne łóżko. Powinieneś był tam zostać, panie, zamiast wracać tutaj konno. Mogłeś skręcić kark. Często spotyka to tych, którzy za dużo pociągają z dzbana. Zaczęła ciągnąć go po schodach, ale przygarnął ją do siebie. - Nie gniewaj się, najdroższa. Nie czuję się pijany, zatem nie jestem pijany. Nie mogłem tam zostać, po nieważ ty tu jesteś. Roześmiała się. - Byłoby więc lepiej, gdybyś wjechał na te schody konno. - Myślisz, że nie dam rady wejść? - warknął. Chwycił ją za rękę i ciągnąc za sobą, wbiegł po stopniach na samą górę. Potem uśmiechnął się do niej radośnie. - To było bardzo niemądre, panie - powiedziała Leonie, dysząc. - Nie dąsaj się, najdroższa. - Och! Zirytowana, wyszarpnęła rękę. Rolf znowu ją objął, zrobił kilka niepewnych kroków, całym ciężarem opierając się na niej. - Ach, Leonie, wiem, że cię kocham. Serce mocno jej zabiło, ale szybko stłumiła odruch złożenia podobnej deklaracji. Był pijany. Nie powinna wierzyć w wyznania pijanego. - Naprawdę, panie?
- Muszę cię kochać - odparł. - W przeciwnym razie dlaczego znosiłbym twoje dąsy? - Już to mówiłam. Nigdy się nie dąsam. - Twój brak posłuszeństwa - mówił dalej, jakby w ogóle się nie odezwała. - Twoją samowolę. - Nie zdawałam sobie sprawy, że mam tyle wad -powiedziała sucho. - Masz, ale i tak cię kocham. - Objął ją mocno ramionami, aż zabrakło jej tchu. - Czy możesz mnie pokochać, najdroższa? - Oczywiście, panie. - Ach, Leonie, gdybyś mówiła prawdę! Wiem, że kłamiesz. Szeptał jej do ucha, sprawiając, że zadrżała. Zawsze czuła zawrót głowy, gdy był tak blisko. Żałowała, że nie jest pijana. Wtedy mogłaby się pozbyć tego napięcia i spokojnie cieszyć się każdą wspólnie z nim spędzoną chwilą. Żałowała... Wysunęła się z ciasnego objęcia i otoczyła ramionami jego szyję. - Pokochanie cię nie jest niemożliwe. W rzeczywi stości jest bardzo, bardzo łatwe. Rolf wstrzymał oddech. Przytulała się do niego całym ciałem. - Próbujesz mnie udobruchać. Dobre i to na po czątek. Przykrył jej wargi ustami w gwałtownym, namiętnym pocałunku. W pierwszym momencie wydał się jej brutalny, ale po chwili oszołomił żarem. Przywarła do jego ciała i oddawała pocałunek. Przeraziła ją moc, z jaką go pragnęła. Nagle, ku jej zdumieniu, Rolf przerwał pocałunek i odchyliwszy głowę do tyłu, wydał z siebie dziki ryk, przypominający wojenny okrzyk. Poczuła drżenie.
Wtedy spojrzał na nią. W ciemnych oczach płonęła szaleńcza żądza. Powoli, lecz zdecydowanie przesunął dłońmi po jej biodrach i przytrzymał je mocno. Poczuła ogarniające ją gorąco. W jednej chwili opuściły ją siły. Nogi nie mogły jej utrzymać. Musiał zobaczyć to w jej oczach, bo uśmiechnął się zwycięsko i pochwycił ją na ręce. Leonie zabrakło tchu. - Jeśli mnie postawisz, dojdziemy bezpiecznie. Był na to zbyt odurzony. - Nie - powiedział stanowczo. Wskazała otwarte drzwi znajdujące się o kilka stóp od nich. - Tam. Ruszył niepewnie w stronę małej komnaty. Zobaczył przerażoną Mildred i kazał jej wyjść. Leonie rozbawiła mina biednej Mildred, która wybiegła z komnaty. Była pewna, że służebna ucieszyła się, iż może zniknąć. - Gdzie jest ta druga? - spytał, podchodząc do łoża. - Wilda śpi dzisiaj gdzie indziej. Zachichotał. - Mądra dziewczyna. - Co zrobiłeś z Damianem? - Zostawiłem u ojca, lorda Suttona. Chciałem zo stać z tobą sam. Oboje, śmiejąc się, upadli na łoże. Nie musiał jej prosić, aby pomogła mu się rozebrać. Robiła to pośpiesznie. Śmiali się i żartowali. Potem ściągnęła swoją koszulę. Oczy Rolfa zapłonęły z pożądania. Kiedy przykrył jej piersi dłońmi, wyprostowała się, nagle uświadamiając sobie swoje pragnienia. Położyli się obok siebie i mocno do siebie przywarli. Wyczuwała jego siłę, przesuwała palcami po wę-
złach mięśni na karku, na piersi. Uosabiał czystą moc, ale trzymaną w karbach. Przyjęła jego czułość jak dar. Dotykała mięśni, uciskała je opuszkami palców, gładziła miękkie ciemne włosy na jego ciele. Był wszystkim, czego pragnęła, a pragnęła go rozpaczliwie. Zdradzały to jej oczy. Zauważył, że jest nim zafascynowana. Bawił się jej wargami, skubał, drażnił, dotykał. Wiedział, że pragnie być zdobywana. Gdy wreszcie się zanurzył, zdobył językiem jej usta, usłyszał jęk rozkoszy. Jego pieszczoty stały się dla niej torturą, kiedy zostawił jej piersi i ruszył ku samej jej istocie. Rozsunął ją palcami. Przywarła jak najbliżej, żądając więcej. Nieoczekiwanie ogarnęły ją fale ciepła i rozbiły resztkę samokontroli, którą zachowała do tej pory. Oderwała od niego usta, żeby wykrzyczeć jego imię. Wszedł w nią wtedy, nim zdążyła oprzytomnieć. Wsunął ramiona pod jej plecy, żeby mocniej ją przytrzymać. Pulsowanie w jej wnętrzu trwało nieprzerwanie, kiedy zanurzał się w głębinach. Wtem pulsowanie wybuchło płomieniem, gdy wypełniło ją jego ciepło. Leonie poczuła przepływające przez niego fale rozkoszy. Po chwili Rolf odwrócił się na plecy, zabierając ją ze sobą, trzymając mocno w objęciach. Leżała wyczerpana na jego piersi. Po pewnym czasie uświadomiła sobie, że zasnął. Spojrzała na niego z czułym uśmiechem i spróbowała ostrożnie zsunąć się z niego. Ramiona Rolfa zacisnęły się mocniej. Pragnął jej bliskości nawet przez sen. Ułożyła się wygodniej, z głową na jego ramieniu, dotykając brzuchem jego boku. Spokojnie zasnęła.
Rozdział 32 - Czy wiesz, pani, że wczoraj w nocy, po powrocie sir Rolfa, stawiano zakłady? Połowa gości przysięgała, że cię zabił. Druga połowa się podzieliła, jedni twier dzili, że zastał tu twojego kochanka i go zabił, a dru dzy - że cię wychłostać. Co się stało, milady? Leonie zabrakło słów. Rumieniec palił policzki. Wilda mówiła to spokojnie, czesząc włosy Leonie, i to jeszcze pogłębiło zażenowanie. Nie była przygotowana na takie wieści. - Skąd wiesz, że się zakładano? - Tylko o tym mówią na dole - odparła służebna, wzruszając ramionami. Potem się uśmiechnęła. -Wszyscy słyszeli, jak cię wołał, milady. I zastanawiają się, co się wydarzyło, kiedy cię znalazł. - Nie wierzę, że naprawdę myślą, iż kogoś zabił, tylko dlatego, że trochę hałasował. - To przez ten straszliwy ryk, chociaż nie wszyscy go słyszeli, bo milord wszedł już wtedy na górę. Właśnie ci, którzy go słyszeli, przysięgają, że popełniono morderstwo. - Dość! - ucięła Leonie. - Za dużo wypił, to wszystko. Nic nikomu nie zrobił, Wildo. Wilda zerknęła na panią z nadzieją. Gorąco pragnęła, aby między Leonie a jej mężem sprawy się ułożyły. Gdyby tak się nie stało, jej panią czekały tylko lata rozpaczy i udręki. Naprawdę kochała Leonie. - Mildred mówiła, że wniósł cię do komnaty na rękach odważyła się powiedzieć. - Nie bądź impertynencka, Wildo! Mildred za dużo mówi. - Czy był zręczny jak... - Wildo, przestań! - Leonie z trudem powstrzyma-
ła się od śmiechu. Służebna była niepoprawna, ale Leonie wiedziała, że Wildzie chodzi tylko o dobro jej małżeństwa. Wstała, by Wilda mogła dokończyć ją ubierać. Nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Rolf, zaskakując obie kobiety. Pod pachą miał długie, wąskie pudło. Podobne, ale mniejsze trzymał w dłoni. Był równie zaskoczony jak one, a Leonie miała na sobie jedynie krótką koszulkę bez rękawów. Znieruchomiał, odwrócił się gwałtownie i zawołał: - Richardzie! Zamknij oczy! Rycerz stał tuż za Rolfem. Niósł przed sobą dużą skrzynię. - Okryj się - Rolf zwrócił się do Leonie - żeby mój przyjaciel mógł się pozbyć ciężaru. Zarumieniona Leonie natychmiast spełniła jego polecenie, rozdrażniona jednocześnie tak nierycerskim postępowaniem. Jak śmiał tak wejść do komnaty, a potem karcić ją, że nie jest odpowiednio ubrana! W milczeniu nałożyła suknię, ale gdy odwróciła się do niego, w srebrzystych oczach tlił się gniew. Zobaczyła uśmiechnętego nieśmiało Rolfa i rozpromienionego sir Richarda. Richard postawił skrzynię, skłonił się głęboko i wyszedł. Rolf przywołał ją do siebie, machając na nią palcem. - Chodź i zobacz, co ci kupiłem. Kiedy otworzył skrzynię, Leonie podeszła ostrożnie, niepewnie. Zdumiona, przyklęknęła i wzięła w palce delikatny szary jedwab. Był tak gęsto przetykany srebrną nicią, że lśnił jak płynne srebro. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Była to dopiero pierwsza z wielu niespodzianek. W skrzyni znalazła dziesięć miar tkanin. Jedwabie w różowym brokacie, fiołkowy batyst, ciężki zielony
i błękitny adamaszek. Najpiękniejsze były trzy miary aksamitu w jasnych kolorach. Aksamit niezwykle rzadko docierał tak daleko na północ, dlatego był bardzo drogi. Ubierali się weń tylko królowie i bogaci baronowie. Nigdy nie sądziła, że założy aksamitna, suknie, i była zupełnie oszołomiona. - Gdzie to znalazłeś? - spytała z lekiem. - Henryk otworzył dla mnie swoje składy - odparł Rolf niby to od niechcenia, ale rozpromieniony widokiem jej radości. - Dał ci to? - Dał? - mruknął Rolf. - Co za pomysł! Henryk nie daje prezentów, chyba że chce czegoś w zamian. Nie. Powiedziałem mu, czego szukam. Stwierdził, że największy wybór znajdę u niego. Otrzymuje z Dalekiego Wschodu takie ładunki, o jakich londyńscy kupcy mogą tylko marzyć. - Ale to jest warte fortunę - Leonie potrząsnęła głową, zupełnie zdezorientowana. - Kupiłeś te tkaniny dla mnie? - Oczywiście. - Dlaczego? Uśmiechnął się szeroko. - Czy nie mogę usłyszeć zwykłego ''dziękuję"? Czy do wszystkiego, co robię, muszę mieć jakiś powód? Nagle się zaniepokoiła. Czyżby to była nagroda za jej zachowanie ubiegłej nocy? - Jeśli to ma coś wspólnego z nocą... Leonie zarumieniła się, nie mogła dokończyć zdania w obecności Wildy. Krótkim skinieniem głowy poleciła jej wyjść. Kiedy zostali sami, Rolf zaczął się dopytywać. - Czy zrobiłaś wczoraj w nocy coś takiego, co uza sadnia...
- Nic, co usprawiedliwia podarki - przerwała mu z urazą w głosie. - Dlaczego tak sądzisz? - Nic nie sądzę. Właściwie to zamierzałem cię zapytać o zeszłą noc. - Sprawiał wrażenie o wiele mniej pewnego siebie niż zwykle. - Nie potrafię sobie przypomnieć... Nie pamiętam wyjścia z Westminsteru... jedynie jak przez mgłę, że znalazłem cię tutaj na schodach. Nie odpowiedziała. - Czy mam zakładać, że się ośmieszyłem? Leonie uśmiechnęła się do niego. - Jeśli będą ci się dziwnie przyglądać, to tylko dlatego, że wczoraj w nocy obudziłeś połowę zamku. - A co z tobą? - spytał cicho. - Nie chciałbym cię obrazić. - Dużo mówiłeś, ale nie obraziłeś mnie. Czy w ogóle nic nie pamiętasz? - odważyła się spytać. - Tylko oderwane sceny, najdroższa - odpowiedział i popatrzył na nią uważnie. - Jednak nie jestem pewien, czy to, co pamiętam, nie było snem... Wniosłem cię tutaj na rękach? Leonie skinęła głową. Rolf zmienił wyraz twarzy. Zachichotał. Oczy zalśniły mu z dumy. - To mnie oduczy tyle pić - powiedział z uśmie chem. - Czekałem całą wieczność, aż pozwolisz mi się z tobą kochać, a kiedy już pozwoliłaś, prawie nic nie pamiętam. Leonie poczuła, że się rumieni. Zaczęła podejrzewać, że mówił to właśnie dlatego, żeby zobaczyć, jak się czerwieni, ponieważ zdarzało się to zbyt często. Czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tej otwartości? - Prezenty, mój panie - przypomniała mu. - Znowu słyszę ''mój panie"? Leonie spuściła oczy. Rolf westchnął.
- To też jest dla ciebie - powiedział i podał jej oba pudełka. Gdy dostrzegł w jej spojrzeniu pytanie, ostrzegł ją zawczasu: - Nie popełnij drugi raz tego samego błędu i nie pytaj, dlaczego ci je daję. Człowiek ma prawo wydawać swoje pieniądze, jak chce. - Czy to też z zapasów Henryka? Pudełka były piękne. Długie wyrzeźbiono w klonie, mniejsze wykonano ze srebra i ozdobiono emalią. Lękała się zajrzeć do środka. - Zamówiłem je przed tygodniem u londyńskiego złotnika. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Nie czekał, by zobaczyć, czy spodobały się jej jego dary, odwrócił się w stronę drzwi. - Dziękuję ci, mój... Leonie powstrzymała się w ostatniej chwili przed powiedzeniem ''panie", ale było już za późno. Rolf zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał na nią z nieruchomą twarzą. - Kiedy wreszcie nauczysz się swobodnie wyma wiać moje imię, to będę wiedział, że mnie kochasz. Zaczekam na ten dzień. Po jego wyjściu nie mogła oderwać spojrzenia 'od zamkniętych drzwi. Była zupełnie zdezorientowana. Dlaczego tak bardzo pragnął jej miłości? Miał Amelię. Czy mu to nie wystarczyło? Takie myśli mogły ją tylko rozzłościć, więc próbowała je odpędzić. Jaka hojność! W dłuższym pudełku leżały dwa wspaniałe pasy. Jeden z nich miał pięć stóp długości i składał się z małych, zachodzących na siebie złotych krążków. Na błyszczącej powierzchni każdego z nich widniał mały wygrawerowany kwiatek. Drugi tworzyły zwisające złote łańcuchy różnych długości. Co trzy cale umieszczono w nich duży rubin. Zapinkę
również uczyniono z dużego rubinu. Kiedy założy pas, łańcuchy będą opadać aż do ziemi. W srebrnym pudełku znalazła setki szlachetnych kamieni w ozdobnych złotych oprawach. Można je było bez trudu przymocować do sukien, które Leonie uszyje z podarowanych jej tkanin. Trzymała w ręku prawdziwa fortunę. Była oszołomiona, zdumiona i zachwycona. Mimo to nawet w takiej chwili zaczęła się zastanawiać, czy był równic hojny dla Amelii-
Rozdział 33 Mimo najlepszej sukni z miękkiego, błękitnego jedwabiu, nałożonej na koszulę o ciemniejszym odcieniu błękitu, Leonie nie czuła się zbyt pewna siebie, gdy Rolf przyprowadził ją do wielkiej sali w Westminsterze. Strojowi dodawał odpowiedniego blasku nowy lśniący pas. Leonie wskazano komnaty księżniczki Alicji i jej dam dworu. Pozostawiono ją tam, ponieważ było jeszcze za wcześnie na prezentację królowi. Nie znała księżniczki Alicji, obecnej kochanki Henryka, ale za to w dzieciństwie, podczas jednej z wizyt na dworze, poznała królową Alienor. Mówiono, że podobno Alienor podburzyła synów do buntu przeciw Henrykowi. Tak czy siak, król kazał zamknąć ją w zamku Winchester. Fakt, że królowa była uwięziona, a przy boku Henryka pozostawała kochanka, za bardzo przypominał Leonie jej własną sytuację z Rolfem i Amelią. Jej nastrój się pogorszył. Czuła się rozczarowana, że nie zobaczy królowej.
Królowa była piękna kobietą o ciemnobrązowych oczach i cerze barwy kości słoniowej. Nic dziwnego, że poślubiło ją kolejno dwóch królów. Jej małżeństwo z królem Ludwikiem Francuskim rozwiązano pod pretekstem, że są ze sobą zbyt blisko spokrewnieni. Byli zaledwie kuzynami w czwartym pokoleniu, ale małżeństwo unieważniono, aby mogła poślubić Henryka. Henryk wstąpił na tron Anglii po Stefanie, w dwa lata po ślubie z Alienor. Był wtedy księciem Normandii i hrabią Anjou. Po zaślubieniu Alienor do swoich ziem przyłączył Akwitanię i zapanował nad całą zachodnią Francją. Henryk stał się najpotężniejszym władcą w Europie. Leonie pamiętała Alienor jako wesołą, może nawet frywolną kobietę, łatwo wpadającą w złość i bardzo próżną. Matka Leonie przysięgała, że z upływem lat Alienor bardzo złagodniała. Była dwanaście lat starsza od Henryka i być może właśnie dlatego ją oddalił i wziął sobie młodszą kobietę. Córka króla Ludwika, Alicja, była w wieku Leonie. Przyrzeczono ją synowi Henryka, Ryszardowi, ale to nie powstrzymało króla, który przed czterema laty uczynił ją swoją kochanką. Nie próbował ukrywać tego romansu, kiedy królowa została wypędzona z dworu. Zdumiewało to, że Alicja nie była piękna, nawet nie była zbyt ładna. Damy dworu chętnie podkreślały, że Henrykowi podobała się jej mądrość. Leonie powiedziano w zaufaniu, że Henryk podziwia wdzięk Alicji w tańcu. Wyglądało to tak, jakby piękne damy próbowały znaleźć wytłumaczenie, dlaczego król ich nie wybrał, ale jedyną przyczyną była głęboka miłość króla do Alicji, którą zresztą odwzajemniała.
Leonie zapewne polubiłaby księżniczkę, ale patrzyła na nią jak na kobietę, która rozbiła małżeństwo, a na Henryka jak na niewiernego męża. Spoglądała na Alicję i widziała Amelię. Dlatego nie była w najlepszym humorze, kiedy przyszedł po nią Rolf i zaprowadził do króla. Henryk niewiele się zmienił od czasu, gdy sześć lat temu Leonie widziała go po raz ostatni. Nadal ją onieśmielał. Jak dawniej nie dbał o stroje. Widocznie nie znalazł czasu dla krawców, bo jego kosztowne suknie fatalnie skrojono. - Źle przysłużyłem się twojemu mężowi, mówiąc mu, że byłaś nieładnym dzieckiem. Nawet próbowa łem go namówić, aby porzucił myśl o poślubieniu cie bie. Widzę, że gdyby mi się udało, nigdy by mi tego nie wybaczył. Takie były pierwsze słowa Henryka, kiedy odprowadził ją na bok, z dala od Rolfa. Nie wywarły na Leonie wrażenia. - Jeśli to jest komplement, wasza wysokość, to dzię kuję - odparła sucho. Spojrzenie króla stało się serdeczniejsze. - Czy nie lubisz mnie, czy też jesteś taka surowa, jak powiada Rolf? Leonie jęknęła w duchu. Stała przed królem i nie miała odwagi go obrazić. - Nie wiem, co powiedział ci, panie - wyznała z wymuszonym uśmiechem. - Wiele, wiele rzeczy... chociaż uważam, że przesadza. Nie może być prawdą, że chciałaś go zabić w noc poślubną. Leonie zbladła. Rolf nigdy nie rozmawiał z nią o tym incydencie, a mimo to opowiedział o nim królowi!
- To... to był wypadek, wasza wysokość, spowodowany lękiem i niepewnością. - Tak też myślałem - Henryk uśmiechnął się rozbrajająco. - Nie wierze, że jesteś aż tak niezadowolona z małżeństwa, jak twój mąż sądzi. Może na początku byłaś mu przeciwna, ale ujrzawszy go, poczułaś ulgę, prawda? - Nawet nie czekał na jej odpowiedź. - Powiedz mi, lady Leonie, jesteś zadowolona z sir Rolfa? - Jeśli ta myśl sprawia waszej wysokości przyjemność. - To nie jest odpowiedź. - Zatem moja odpowiedź brzmi: nie. - Cóż to znowu... Leonie serce skoczyło do gardła. - Wasza wysokość nie chciałby, żebym kłamała. Oto odpowiedź na pytanie. Henryk zachichotał. - W istocie. Leonie zapomniała, że król łatwo wpada w złość. Powinna patrzeć na jego minę, zamiast stać ze spuszczonymi oczyma. Na szczęście wyglądało na to, że go udobruchała. - To bardzo intrygujące, moja droga - mówił dalej zamyślony król. - Damy uważają, że twój mąż jest bardzo pociągający. - Bo jest - zgodziła się Leonie. - Czy ci się podoba? - Nie powiedziałam, że mi się nie podoba, wasza wysokość. Henryk zmarszczył gniewnie brwi. - Zasłużył się nam wielokrotnie. Otrzymał dobra. Zdobył niewyobrażalne bogactwo z łupów wojennych i na turniejach. Zatem powiedz mi, co ci się nie po doba w Rolfie d'Ambercie.
Nie mogła uniknąć odpowiedzi. Rozejrzała się wokół i upewniła, że nikt oprócz króla nie usłyszy jej wyznania. - Jak sądzę, wielu żonom to się nie podoba - zaczęła z lekkim wzruszeniem ramion. - Mój pan Rolf nie jest wiernym mężem. - Widząc cię, trudno mi w to uwierzyć - odparł Hen-ryk. - Chciałabym w to wątpić - przyznała. Zapadła cisza. - Pamiętam twoją matkę, moja droga. Rozjaśniała mój dwór i wiele uczyniła, aby utemperować popędliwość królowej. Byłem jej za to bardzo wdzięczny. Nie podoba mi się, że jej córka jest nieszczęśliwa. Tak samo nie podoba mi się, że człowiek bardzo mi drogi również czuje się nieszczęśliwy. Czy nie mogłabyś docenić tego, co ci się dostało, i przyjąć go takim, jaki jest? - Wiem, że powinnam, wasza wysokość. Spróbuję, jeśli takie jest wasze życzenie. - Brzmi to mało obiecująco - skarcił ją łagodnie Henryk. Jeżeli to jest dla ciebie takie ważne, mógłbym wezwać lady Amelię z powrotem na dwór. Leonie zadrżała. Nie wymieniła imienia Amelii, ale skoro król o niej wiedział, oznaczało to, że wie cały dwór. - Wasza wysokość, o tym sir Rolf musi sam zdecydować. - Jak sobie życzysz, moja droga. Henryk sprawiał wrażenie, że przyjął z ulgą jej odpowiedź. Zaczął rozmawiać z Leonie na mniej osobiste tematy. Bez wątpienia nie zamierzał wtrącać się w życie Rolfa. Wolał oddawać przysługi swoim ludziom, a nie ich żonom. Damy nie miały zbyt wielu
możliwości odwdzięczenia się, a Henryk był mądrym władcą. Popołudniowe polowanie w pobliskim lesie przebiegło spokojnie. Jelenia i trzy niedźwiedzie ustrzelono szybko i bez niespodzianek. Gdyby stanowiło większe wyzwanie, być może nie zaczęto by mówić o turnieju. Ale dwór był znudzony i rozdrażniony, ponieważ Henryk zatrzymał się w Westminsterze na dłużej niż zwykle. Nawet Leonie ogarnęło podekscytowanie, kiedy o tym usłyszała. Powtarzano w kółko, że Henryk nigdy nie wyrazi zgody na turniej, mimo to miała nadzieję, że król zrobi wyjątek, gdy usłyszy, że jego lordowie popierają ten pomysł. Podekscytowanie zamieniło się w niepokój, kiedy wieczorem Rolf oznajmił jej, że Henryk wszystkich zaskoczył, zezwalając na turniej. Rolf miał wziąć w nim udział. Turniej zaczynał się następnego dnia. - Nie możesz - oświadczyła, zapominając o przygotowaniach do snu. - Nie mogę? Dlaczego? - spytał, marszcząc gniewnie brwi. - Twoja rana... nie minęły jeszcze dwa tygodnie... Rolf roześmiał się głośno. - Twoja troska bardzo mnie cieszy, Leonie, ale nie jest konieczna. - Szydzisz ze mnie, gdy mówię poważnie - rzekła surowo. - Nawet ty powiedziałaś, że rana jest wyleczona. - Tego nie powiedziałam. Powiedziałam, że się goi. A to duża różnica. - Zaufaj mi, wiem, czy jestem zdolny do walki. - Uważałeś, że możesz wyruszyć w podróż - odparła ostrym tonem. - Już zapomniałeś, jaki byłeś wy-
czerpany po jednodniowej jeździe. Nie odzyskałeś w pełni sił, mój panie. Jutrzejsza próba umiejętności to czyste szaleństwo. - Szaleństwem byłoby słuchanie kobiety - wtrącił równie ostrym tonem. - Kiedy przybyłem do Anglii, żyłem turniejami. Angielscy rycerze nie są dla mnie godnymi przeciwnikami. Nie mają żadnych umiejętności, ponieważ Henryk przyjmuje od nich daninę, zamiast wzywać do czterdziestodniowej służby. - Mój panie, twoją ranę może otworzyć jeden cios. Przestań, zanim się rozgniewam, Leonie. Powinna była pamiętać, że Rolf nie znosi sporów w sypialni. Przypomniał jej o tym, gdy przyciągnął ją do siebie i pocałował gwałtownie. Tak zobaczyła ich Wilda, która właśnie stanęła w progu. Szybko udało jej się zawrócić Mildred i Damiana, a potem cicho zamknąć drzwi. Leonie zapomniała o turnieju. Spór między nią a Rolfem przerodził się w słodką namiętność. Później, przepełniona serdecznym uczuciem do męża, postanowiła, że zajmie się turniejem.
Rozdział 34 - Tak się nie godzi, milady - powiedziała Wilda i niechętnie podała Leonie kubek wina. - Jego gniew będzie straszny, gorszy niż to, co widziałyśmy do tej pory. - Jakie to ma znaczenie, dopóki nie dzieje mu się krzywda? - spytała Leonie. - Ale robić coś takiego, milady? - Zamilcz, Wildo! - zawołała Leonie. - Może w każdej chwili wrócić i usłyszeć cię.
- Lepiej teraz niż później, gdy już się słanie - wy mruczała pod nosem Wilda. Leonie już jej nie słuchała. Otworzyła koszyk z lekami i znalazła potrzebne zioła. Skończyła mieszać je z winem, kiedy Rolf wrócił z kaplicy. Spojrzał na nią posępnie. Wiedział, co myśli o turnieju. - Czy będziesz się przygotowywał do walki, panie? spytała Leonie. - Pomożesz mi? - odpowiedział pytaniem. - Jeśli sobie tego życzysz. Rolf pokręcił przecząco głową. - Przysięgam, nigdy cię nie zrozumiem, Leonie. Damian mnie ubierze. A ciebie proszę, żebyś bardziej we mnie wierzyła. - Nigdy nie wątpiłam w twoje umiejętności, panie, jedynie w twoje zdrowie. Proszę, wypij to, a przestanę się martwić. Zmierzył wzrokiem kubek. - Nie potrzebuję specjalnych wywarów. - To tylko kilka ziół, które dodadzą ci sił - poprosiła błagalnym tonem. - Zrób choć tyle, żeby mnie uspokoić. Jak może zaszkodzić trochę ziół? Zabrał jej kubek z ręki i wypił. - Czy teraz przestaniesz się martwić? - Tak - odparła potulnie i oddała kubek Wildzie, która wzniosła oczy do nieba. Wkrótce nasenny napar zaczął działać. Damian się zaniepokoił, gdy jego pan zaczął chwiać się na nogach. Rolf, zaskoczony, że nagle ogarnęło go zmęczenie, pozwolił odprowadzić się do łoża. Leonie poczuła ulgę, sądząc, że to już koniec tej sprawy. Zanim jednak odeszła od łoża, Rolf nagle chwycił ją za rękę. - Co... co mi zrobiłaś, Leonie?
Ciężkie powieki już opadały, ale mimo to przeszyło ją ostre spojrzenie. Wiedział. Nie miało sensu zaprzeczać. - Zadbałam o twoje bezpieczeństwo, panie, skoro sam nie chciałeś tego zrobić. - Przysięgam... tym razem... za daleko. Powoli puścił jej rękę i zamknął oczy. Ostatnie słowa wybełkotał, ale Leonie zrozumiała. Posunęła się za daleko. - Czy to twoje dzieło, milady? - Damian wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. - Tak. - Zabije cię! Leonie pobladła. Damian widział, co zrobiła, ale nie rozumiał, dlaczego. Rolf wiedziałby, ale nic by go to nie obeszło. Nie miałoby dla niego znaczenia, że nie mogła znieść myśli o jego następnej ranie. Głęboko, choć błędnie wierzył, że nic złego nie może mu się stać, a dopóki nie przyznał się, że nie w pełni odzyskał siły, nie potwierdziłby, że Leonie ma rację. Było za późno na żałowanie pochopnej decyzji. Damian miał rację. Zabije ją. Rolf był żołnierzem. Jej postępowanie było niewybaczalne. - Muszę pomówić z sir Piersem - powiedziała Leonie i ruszyła do drzwi. - Nie mów mu, co zrobiłaś! - ostrzegł ją Damian. -Może cię uderzyć! - Pójdę do króla. Sir Piers próbował powstrzymać Leonie przed opuszczeniem zamku bez czekania na Rolfa. Potem w końcu odprowadził ją do Westminsteru, kiedy zorientował się, że pójdzie sama, jeśli nie będzie jej towarzyszył. Nie wyjawiła mu, co się stało, ponieważ nie miała wątpliwości, że Damian powiedział prawdę.
Tego ranka udało się jej zwrócić na siebie uwagę Henryka bez obudzenia ciekawości otaczających go panów. Kiedy weszła do sali z Piersem u boku, król jadł właśnie kolację. Swoim zwyczajem jadł na stojąco, chodził i rozmawiał z dworzanami, nie zwróciło więc niczyjej uwagi, gdy podszedł do Leonie. - Czy twój maż ruszył prosto w szranki? - spytał. Henryk był w dobrym humorze. Modliła się w du chu, aby jej pomógł. - Nie przyjdzie, wasza wysokość. Henryk zmarszczył gniewnie brwi. - Dlaczego nie? - Nie widziałam innej drogi, aby go ochronić -skończyła wyjaśnienia Leonie. - Ochronić go! Nigdy bym nie pomyślał, że potrzebuje twojej ochrony! - Zrobiłam to, co uważałam za słuszne, wasza wysokość odparła ze smutkiem. - Nie żałuję, że zapobiegłam kolejnemu zranieniu. Tylko tak mogłam postąpić. Henryk pokręcił głową ze zdumienia. - Nie znasz swojego męża, lady Leonie. Nie oddałaś mu przysługi. Mój syn, Ryszard, również bierze udział w turniejach. Opowiadał mi, że widział, jak Rolf d'Ambert odnosił ranę za raną, a mimo to wygrywał tego dnia i zdobywał największą nagrodę. Niewielu może mu dorównać w polu. Może być bliski śmierci, a wciąż będzie walczył. Taka już jest jego wilcza natura. Nie zdobył sobie tego imieniu tylko dlatego, że ma ciemne włosy, moja droga. - Nie wiedziałam o tym, wasza wysokość. - Nie podziękuje ci za to - powiedział król z westchnieniem. - Wiem.
- Mam nadzieję, że nie przybyłaś tutaj, aby prosić mnie o opiekę. - Nie, ale błagam o eskortę, która odprowadzi mnie do domu, wasza wysokość. Obawiam się, że ludzie Rolfa nie zechcą tego zrobić bez uzyskania jego zgody. - Chcesz uciec przed jego gniewem? - Właściwie nie uciec. Dać mu czas, żeby ochłonął, zanim przed nim stanę. Henryk zachichotał. - Nie będzie tak źle. Chyba że ruszy za tobą, aby wysłuchać twojego wyjaśnienia. Nie pomogę ci w ucieczce od męża, ale dam ci eskortę, abyś mogła do niego wrócić. Gestem ręki wezwał do siebie trzech ludzi i wydał im rozkaz. - Powiedz mu prawdę. Może tym razem zapomni o twoim postępku. - Prawdę? Przecież już wie, dlaczego nie chciałam, żeby dzisiaj walczył. - Mówię o przyczynie kryjącej się za tym, moja droga. Powiedz, że go kochasz. Zadziwiające, ile może zdziałać takie proste wyznanie. Mogła odejść. Skorzystała z okazji, żeby wymknąć się niepostrzeżenie, zanim sir Piers to zauważy i podąży za nią, by zadać jej więcej pytań. Wyznać miłość, której nie czuje... Nie chciała o tym myśleć. Kiedy powróciła do pałacu, w stajni zastała Richarda Amyasa. Niecierpliwie oczekiwał wyruszenia na turniej. Bez trudu przekonała go, że Rolf trochę się spóźni i że on powinien pojechać naprzód, by dołączyć do sir Piersa na polu turniejowym. Ruszył natychmiast, zabierając ze sobą dwóch zbrojnych. Leonie pozostało ośmiu, jednym z nich był sierżant Guy z Brent Leonie nie miała okazji rozmawiać z nim przedtem.
Zrobiła to teraz, i to głosem nie znoszącym sprzeciwu. Nie był Piersem ani Richardem, którzy czuliby, że ich obowiązkiem jest dokładnie ją wypytać. Guy po prostu robił wszystko, co mu kazano. Od razu polecił przygotowanie wozu. Posłał ludzi po kufry. Z Damianem poszło jej gorzej. Nie chciała, żeby został na miejscu i powiedział Rolfowi, iż wyjechała. Nie mogła go też związać, zakneblować i zabrać ze sobą. Poczekała, aż kufry zniesiono na dół i wyszły służebne. Wtedy wymyśliła kłamstwo, które miało opóźnić pościg Rolfa za nią. - Król kazał mi przeprowadzić się do Westminsteru, dopóki mąż nie odzyska na tyle rozsądku, aby wysłuchać moich wyjaśnień. - Bardzo mądrze, milady - odparł z posępną miną Damian. - Masz zatem protekcje króla? - Tak. Zostań z panem, dopóki się nie obudzi. Spojrzała raz jeszcze na Rolfa. Wiedziała, że gdy zobaczy go ponownie, jego twarz nie będzie tak spokojna. Przeszył ją dreszcz. Czy wyjeżdżając, mogła pogorszyć swoją sytuację? Mogła się tylko modlić, żeby Rolf odzyskał spokój.
Rozdział 35 Późnym popołudniem Leonie kazała eskorcie skręcić z głównego traktu i skierować w głąb lasu mimo gorących ostrzeżeń Guy, który przysięgał, że podróżowanie bocznymi drogami nie jest bezpieczne. Leonie nie bata się rozbójników ani dzikich zwierząt. Próbowała zdobyć dla siebie więcej czasu. Rolf na pewno ruszy prosto do Crewel, bo będzie zakładał, że wy-
brała właśnie ten kierunek. Natomiast jej trasa biegła dookoła i prowadziła na wschód, do Pershwick. Nie popełni po raz drugi tego samego błędu i nie nastawi Pershwick przeciwko swojemu mężowi, ale miała nadzieję, że Rolf dwa razy się zastanowi, nim ją zbije w jej kasztelu. Rozbili obóz na noc w głębi lasu. Leonie nie mogła narzekać, bo sama sobie była winna. Wilda narzekała. Nie przestawała się skarżyć. Rolf nigdy jej nie wybaczy. Z tą myślą Leonie zasnęła. W jakiś czas później, kiedy obudziło ją zasłonięcie ręką ust, w pierwszej chwili sądziła, że to Rolf znalazł ją szybciej, niż przewidywała. Pociągnięto ją ku górze. Ktoś mocno obejmował ją ramieniem i przytrzymał przy sobie. Szybko, bez hałasu zabrano ją z obozu. Zauważyła przy świetle ogniska, że nie obudzono reszty obozu, a strażnika nie ma na dawnym miejscu. Rolf nie porywałby jej w ten sposób. Wszyscy zerwaliby się na równe nogi na dźwięk jego gniewnego krzyku. Zatem to nie Rolf... Leonie zaczęła walczyć, ale było już za późno. Mruknięcie przytrzymującego ją mężczyzny było zbyt ciche, by mogło dotrzeć do obozu. Próbowała krzyczeć i ugryźć porywacza w rękę, ale tylko przytrzymał ją mocniej. - Spokojnie, młoda damo, albo przyłożę ci pięścią. Ochrypły głos mówił po francusku, ale nie była to płynna francuszczyzna szlachty. Wtedy też uświadomiła sobie, że nie był sam. - Zabierzemy ją do pana? - Po co czekałem i wykradłem ją, jeśli nie w tym celu? - odpowiedział z irytacją człowiek stojący za Leonie.
- Moglibyśmy zatrzymać ją dla siebie. - I złoto nie trafi do naszych sakiewek - nadeszła szybka odpowiedź. - Ale ta jest ładna, Dereku - poczerwieniała twarz pochyliła sic nad Leonie. - Jakie to ma znaczenie, skoro potrzebujemy za-płaty? - Możemy mieć jedno i drugie - odezwał się trzeci głos. Twój pan będzie miał z niej uciechę, dlaczego my też nie moglibyśmy jej mieć? Ryzykowaliśmy; porywając ją. Chce ją mieć, zanim mu ją oddamy. - Zgódź się, Derek, bo inaczej nie ruszymy się stąd zagroził ten drugi. Zapadła pełna napięcia cisza. Pozostała dwójka czekała, aż Derek podejmie decyzję. Wtem ciszę przerwał jeszcze jeden człowiek, przedzierający się przez zarośla. - Osgar - nowo przybyły szeptał z zadowoleniem. Strażnik umarł, nie wydając głosu! Dobrze się sprawiłem. - Ucisz swojego głupiego braciszka, Osgar - syknął gniewnie Derek. - Przysięgam, nie wiem, dlaczego go zabraliśmy. - Bo dla ciebie zabija - odparł spokojnie Osgar. -Co z tą damą? Czy ma najpierw zaspokoić nas? - Tak, ale nie tutaj - zgodził się Derek. - Trzeba się z tym pośpieszyć. Do zamku jeszcze daleko, jej ludzie mieli konie, których my nie mamy. - Powinniśmy ich wszystkich zabić - mruknął któryś z mężczyzn. - Było ich zbytu wielu, głupcze. Pośpieszmy się, jeśli po drodze do zamku mamy gdzie się zatrzymać. Leonie zmuszono niemal do biegu. Początkowo czuła się zupełnie oszołomiona. Przecież to niemożliwe,
bo jakże tak? Gdy śpiesznie przedzierali się przez las i Osgar nawiązał rozmowę z innymi, oszołomienie zaczęło mijać. - Czy ta dama też będzie poddana torturom jak inne, Osgarze? - Za dużo gadasz - zgromił Osgar brata. - Będzie? - Będzie torturowana, jeśli nie przyzna się, kim jest, i nie zechce wezwać rodziny do zapłacenia okupu. - Derek się przygląda? - Idiota! Derek torturuje. To jego pan lubi się przyglądać. Derek, posłyszawszy ich słowa, roześmiał się głośno. - Powiedziałeś mu, ile razy zakradałeś się do lochu, żeby podglądać, Osgarze? Zapadła cisza. - Długo ją potrzymają w lochu, Osgarze? - spytał jego brat. - Zadajesz za dużo pytań. - Tamten kupiec został zabity, gdy jego sługa przybył z okupem. Obaj zostali zabici. - Ucisz swojego brata, Osgarze, zanim ja to zrobię! zawołał gniewnie Derek. Leonie słyszała o takich wypadkach, ale działo się to za czasów króla Stefana, gdy panowała anarchia. Wtedy nawet najbiedniejszy szlachciura mógł zdobywać bogactwa, i wielu to robiło, łupiąc chłopów i rzemieślników, nawet plądrując kościoły. Wówczas dość powszechną zbrodnią było porywanie ludzi podejrzewanych choćby o niewielki majątek. Ofiary więziono i torturowano do czasu, aż wszystko oddały. Nikt nie czuł się wtedy bezpieczny, nie można było odwołać się do króla, który ciągle walczył o koronę. Prawdziwe rozmiary zbrodni oceniono dopiero później, gdy na
rozkaz króla Henryka zburzono ponad tysiąc zbójeckich gniazd w zamkach i warowniach. Leonie ogarnął przeraźliwy strach, kiedy uświadomiła sobie, co może się zdarzyć, jeśli oddadzą ją panu Dereka. Zapomniała o tamtym strachu, gdy nieoczekiwanie się zatrzymali i przypomniała sobie o ich planach. Zaczęło ją dławić w gardle, gdy Derek oznajmił krótko: - Potrzebuję knebla. - Zatem ty też jej chcesz. A tak marudziłeś... - Knebel! Szybko! - warknął Derek. - Ostrzegam was, mamy bardzo mało czasu. Trzeba ją ukryć, zanim jej ludzie zaczną jej szukać. - Nie nosimy ze sobą szmat - mruknął Osgar. - Wystarczy twoja koszula. Daj mi ją. W momencie, gdy Derek odsunął rękę, żeby któryś z nich mógł ją zakneblować, Leonie wydała z siebie rozdzierający krzyk. Szybko go stłumiono, zawiązując jej cuchnącą koszule na twarzy. Zrobiono to tak mocno, że myślała, iż popękają jej wargi. Kiedy uporali się z kneblem, Derek gwałtownie szarpnął Leonie. Poczuła w ramionach ostry ból. - Przestań, Derek, bo złamiesz jej kark! - ostrzegł go któryś z kompanów. - Sądzisz, że usłyszeli ją w zamku? - spytał Osgar. - Nie obchodzi ich, co się dzieje w lesie - odburknął Derek. - To dlaczego jesteś gniewny? - Zaszliśmy już dość daleko od jej ludzi, ale nie dość, jeśli któryś z nich się obudził i ruszył za nami. - Powinniśmy byli ich wszystkich pozabijać - powiedział Osgar z niesmakiem. - Nie było wśród nich rycerza.
- A wśród nas tylko ja mam miecz - przypomniał im Derek z pogardą. - Cicho! Coś słyszę! Leonie też to usłyszała. Z każdą chwilą dźwięk rozlegał się coraz głośniej. Wyraźny trzask gałęzi. Konie przedzierały się przez zarośla. Obudziło to jej nadzieję. - Na razie jesteś ocalona, pani - chrapliwym szeptem powiedział Derek - ale zapłacisz mi za to później. Nie możemy tu zostać. Ruszajcie się szybciej i, na miłość boską, nie hałasujcie. - Derek, nie - rozległ się zaniepokojony głos. - Musimy przejść przez polanę. Zobaczą nas. - Nie, jeśli zaczekamy przy łące, aż się wszystko uspokoi. Rozdzielą się, szukając jej. Jeżeli któryś z nich trafi na nas, zabijemy go. Leonie znowu zmuszono do biegu. Tym razem ktoś trzymał ją za ramiona tuż nad łokciami, żeby nie mogła wyciągnąć sobie knebla. Pozostała trójka mężczyzn ruszyła przed nimi, ale krótka walka Leonie z Derekiem opóźniła ich pochód. Leonie próbowała wyszarpnąć się z jego uścisku, deptała mu po stopach. Próbowała oderwać nogi od ziemi, żeby go przewrócić. Był od niej silniejszy, i jej wysiłki spełzły na niczym. W końcu mruknął coś do siebie i chwycił ją wpół, żeby ponieść jak worek kartofli. Ogarnęła ją rozpacz. Ucichł odgłos kopyt. Oddałaby całe życie za szansę wezwania pomocy! Derek zatrzymał się w pobliżu szerokiej przecinki, która była o wiele lepiej oświetlona światłem księżyca od otaczającego ją lasu. Pozostała trójka przykucnęła na skraju, czekając na nią i Dereka. Siedzieli czujni i niespokojni. - Co widzieliście? - spytał Derek, rozglądając się po przecince.
- Nie zauważyliśmy ruchu, ale chyba coś słyszałem za nami. - Kto to jeszcze słyszał? - Derek prychnął, gdy nikt mu nie odpowiedział. - Tak myślałem. Nie poszliby tak daleko po nią. Musimy przejść polanę i będziemy bezpieczni. - Nie będę czuł się bezpieczny, dopóki się jej nie pozbędziemy. To nie był dobry pomysł. Derek. Nasza zwykła zdobycz nie ma przy sobie tak licznej eskorty. Ruszyli, trzymając się blisko siebie. Byli dopiero w połowie polany, kiedy spomiędzy drzew naprzeciw powoli wyjechał ku nim jeździec. - Powiedz mi, że to twój pan, Dereku - odezwał się przerażony głos. - Oczywiście, że to nie on. Mój pan nie jest tak wysoki. Nie lękajcie się - ostrzegł ich Derek. - To rycerz w zbroi. Nie było z nią rycerza. - Dlaczego tam siedzi i patrzy na nas? - spytał niespokojnie Osgar. - Czemu się nie rusza? - Czekajcie, jedzie - uprzedził ich Derek. Puścił Leonie i pchnął w kierunku tamtej trójki. - Trzymajcie ją. Może będę musiał z nim walczyć. - Walczyć z nim? - Z waszą pomocą, głupcy - syknął Derek, gdy tuż przed nim wyrósł potężny rumak. - Czym możemy ci służyć, panie? - Pokażcie mi, co tam macie. - To tylko żona mojego pana, która od niego uciekła. Pan często nas posyła, abyśmy sprowadzili ją z powrotem. Głowa jej szwankuje. - Dziwne. Jest bardzo podobna do mojej żony. Oczywiście, gdybym się dowiedział, że ktoś źle potraktował lady Kempston, bardzo by mi się to nie podobało.
Derekowi zabrakło słów. Wysoki rycerz patrzył z góry na złoczyńcę, czekając, aż ten się odezwie. - Zdaje się, że spotkaliśmy nowego lorda Kempston wyszeptał Derek. - Ale Kempston objął teraz Czarny Wilk. To znaczy... - Tak. Chyba mamy tu jego żonę. - Wielki Boże! Spójrzcie na nią! - zawołał trzeci z nich. Zna go! Zanim padły te słowa, brat Osgara puścił się biegiem. Potężny rumak przerwał jego ucieczkę, błysk ostrza powalił. Ścinający krew w żyłach okrzyk wojenny zmusił do biegu pozostałą trójkę. Rozpierzchli się w różnych kierunkach. W kilka chwil koń doścignął dwóch z nich, a ciężki miecz szybko dokończył dzieła. Osgar pobiegł w stronę ścieżki, którą przyszli. Uciekłby pod osłonę drzew, ale inny rycerz właśnie wyłonił się z lasu i przeszył go kopią. Leonie nie mogła się ruszyć. Ciała czterech porywaczy leżały na ziemi, jednak nie czuła ulgi. Była bezpieczna, lecz nie do końca. Zaczynała się nowa udręka. - Dokończ tutaj, Piers, potem poślij ludzi z powrotem do obozowiska. - Gdy Rolf wydawał polecenia, na polanę wjechało kilku jego ludzi. - Jeśli któryś z tych tu jeszcze żyje, chcę wiedzieć, dokąd się udawali. - A ty...? - spytał Piers. - Zaraz przyjadę... z moją żoną. Leonie ściągnęła knebel, ale była zbyt przerażona, by się odezwać. Rolf zsiadł z konia i stanął przed nią. Jego twarz
skrywał hełm i nie wiedziała, o czym Rolf myśli. Nie mogła wydobyć głosu. - Skrzywdzili cię? - spytał po chwili. Jaki był chłodny, obojętny! - Chcieli, ale przestraszył ich odgłos kopyt. - Spojrzała na niego uważnie. - Panie, chciałabym, pomówić... - Porozmawiamy, pani. Bez wątpienia. Leonie wciągnęła powietrze w płuca, kiedy chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę konia. Dosiadł wierzchowca i posadził ją przed sobą. Odjechali w kierunku lasu, ale nie ku obozowisku, tylko w przeciwną stronę. Leonie ogarnął strach. Nie chciała, żeby Rolf ją skrzywdził. Niechybnie zamierzał ją zbić. W przeciwnym razie po co prowadziłby ją z dala od innych? Jechali, jakby nigdy nie mieli się zatrzymać. Pragnęła, żeby już było po wszystkim. Strach ją po prostu paraliżował. Im bardziej oddalali się od innych, tym gorszą karę sobie wyobrażała. Trafili na następną polanę. Na środku stały ruiny starej wieży. Rolf podjechał do potrzaskanych kamieni i postawił na nich Leonie. Oblana księżycowym światłem okolica była przerażająca, ale nie tak złowieszcza jak zeskoczenie z konia jej męża. Powoli zdjął z głowy hełm i ściągnął rękawice. Podszedł do niej i stanął naprzeciw. Spoglądał ponuro. - Kto ci powiedział, że nie jestem ci wierny? Drgnęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Spostrzegła gniew. Ściągał usta w cienką kreskę, ale dlaczego pytał właśnie o to? - Nie... nie rozumiem. - Co powiedziałaś Henrykowi? - Ja... - Gwałtownie wciągnęła powietrze, przypo-
minając sobie rozmowę z królem. Szybko obudził się jej gniew. - Nie miał prawa powtarzać moich słów! - Prawa króla są ponad wszystkim. Kto ci powiedział, że nie jestem ci wierny? - spytał ponownie Rolf. - Nikt nie musiał mi mówić - odparła. - Czy sądzisz, że nie mam oczu? Lady Amelia nie znajduje się pod twoją opieką. Nigdy się nie znajdowała. - Nic dla mnie nie znaczy - zapewnił ją szybko. - I to ma wystarczyć?! - zawołała Leonie. - Mężczyzna ma romans ze służącą w domu swojego sąsiada i ona dla niego nic nie znaczy, ale to nie dowodzi, że jest wierny żonie! Jest tylko bardziej dyskretny od pana, który kochankę trzyma pod własnym dachem, żeby wszyscy o tym wiedzieli. - Leonie była bliska łez. - Ależ, Leonie, od dnia naszego ślubu nie dotknąłem innej kobiety! Jego słowa tylko powiększyły jej gniew. - Dotknąłeś mnie! Zapomniałeś już, że zabrałeś mnie do łoża w Pershwick, nie wiedząc, kim jestem? - A więc jednak! - Spojrzał na nią twardo. - Jeszcze mi tego nie wybaczyłaś? - Wspominam o tym, aby ci dowieść nieprawdziwości twoich słów. Dotknąłeś innej kobiety. Faktem jest, że lady Amelia nadal dzieliła z tobą komnatę, gdy sprowadziłeś mnie z powrotem do Crewel. Podszedł do niej z cichym warknięciem, ale Leonie nie ruszyła się z miejsca. Nie uchyliła się nawet wtedy, gdy wpił palce w jej ramiona i podniósł ją do góry, żeby mogli być twarzą w twarz. - Powiedz mi, dlaczego cię to tak obchodzi, pani -rzekł niebezpiecznie spokojnym głosem. - Czyż nie mówiłaś, że nie obchodzi cię, ile będę miał w łożu kobiet? – Dyskretnie.
- Nie wiedziałem, że są jakieś dodatkowe warun ki - zauważył z sarkazmem. - Naprawdę nic cię to nie obchodzi? Ścisnęło ja w gardle. - Nic a nic. Postawił ją na ziemi i odwrócił się plecami. Leonie zagryzła wargi, zła na siebie. - Dlaczego chcesz, aby mnie to obeszło? - spytała cicho. - Żonę powinno obchodzić - odparł spokojnie. - Żony nie powinno się obrażać obecnością kochanki. Rolf raptownie obrócił się w jej stronę. - Nie zamierzałem cię obrażać. Powiedziałem ci, że już nie jest moją kochanką. - Gdybyś chciał, bym w to uwierzyła, milordzie, odesłałbyś ją. - Nie proś mnie o to, Leonie. Postanowiła zapomnieć o dumie. - Proszę cię o to. Jeśli ona nic dla ciebie nie znaczy, przeto nie masz powodu, by ją zatrzymywać. - Nie będzie chciała... odjechać - odparł krótko. Odebrała to jak policzek. - Przedkładasz jej życzenia nad moje? - Czekała, że coś powie, obieca, że odeśle Amelię. Czekała, ale się nie odezwał. - Zatem ode mnie, Rolfie d'Ambert, doczekasz się tylko wzgardy. - Będę miał więcej, pani. Przyciągnął ją do siebie. Zamknął jej usta mocnym pocałunkiem, po którym ogarnęło ją drżenie. Nie mogła dopuścić, aby znowu zapanował nad nią, by obudził te niezwykłe uczucia. - Nienawidzę cię - wyszeptała, ale nawet jej samej te słowa nie przekonały. - Zatem będę cię kochał mimo twej nienawiści.
Znowu ją pocałował. Ogarnął ją płomień i zmusił wbrew wszystkiemu, by przywarła do niego. Walczyła, ale nie z nim, lecz z własnym pragnieniem.
Rozdział 36 Obudził ich jakiś bezpański pies, obwąchując im stopy. Rolf zerwał się z rykiem, udając, że atakuje zwierzę. Pies bezczelnie gapił się na niego. Leonie zachichotała, a Rolf spojrzał na nią urażony. - Może powinieneś go poprosić o odejście? - podsunęła z uśmiechem. - Zrób to sama. Poprosiła, ale pies z kolei na nią wytrzeszczył oczy. - Chyba powinniśmy pozwolić mu zostać - pod dała się Leonie. Rolf roześmiał się cicho. - Zapewne tak zrobi. Pochylił się i złożył na jej wargach lekki pocałunek. Jego oczy roześmiały się ciepło do niej. Potem opuścił ją na chwilę za potrzebą, a Leonie opadła na pelerynę z zadowolonym westchnieniem. Spędzili noc w ukryciu między kamieniami i ruinami wieży. Spała spokojnie i bezpiecznie w ramionach Rolfa. Gniew i poczucie krzywdy zniknęły pod wpływem jego pragnienia. O tym nie mogła zapomnieć. Bez względu na wszystko, co ich dzieliło, Rolf jej pożądał. Słabł nawet jego gniew. Łagodziło to ból Leonie. Przez krótką chwilę w nocy uwierzyła, że ją kocha. Zatracała się w tym uczuciu, jak w innych, które w niej wzbudzał. Rumieniła się, wspominając niecierpliwość Rolfa. Rozebrał ją przy jej pomocy, a ona
pomogła jemu. Kochali się powoli, smakując każdą chwilę, każdą delikatną pieszczotę. Nie potrafiłaby sobie wyobrazić, że ten straszny dzień miałby taki właśnie koniec. - Rumieniec zdradza twoje myśli, kochana. Leonie zarumieniła się jeszcze bardziej, a Rolf roześmiał się z zadowoleniem. Pomógł jej wstać i poklepał ją po plecach w bardzo zaborczy sposób. - Idź i zrób, co musisz - powiedział z szerokim uśmiechem. - Zostaliśmy tu dłużej, niż zaplano wałem. Odeszła pośpiesznie. Kiedy wróciła, Rolf oporządzał konia. Był odwrócony do niej plecami i nie słyszał jej kroków. Zatrzymała się, niepewna. Powrócił niepokój. Nie mogła uwierzyć że Rolf nie ukarze jej za to, że go uśpiła. Przerażała ją myśl, że znowu się rozgniewa. Podeszła kilka kroków i stanęła tuż za jego plecami. Nie odwrócił się do niej. Splotła dłonie z niepokoju. - Jak to się stało, że odnalazłeś mnie tak prędko? -spytała, starając się nadać głosowi obojętne brzmienie. - Skuteczne okazało się rozpytywanie. Widziano cię, gdy zjeżdżałaś z głównego traktu. Kierunek był oczywisty, zatem nie było trudno odnaleźć obozowisko, nawet po ciemku. Nie spodziewałem się jednak, że cię w nim nie zastanę. Odwrócił się powoli do niej i zmierzył ją wzrokiem. - Jestem ci, panie, głęboko wdzięczna, że mnie odnalazłeś tak szybko. - Wiesz, dokąd cię prowadzili? - Do pobliskiego zamku. Należy do pana, który, stosując tortury, wymusza okup - mówiąc to, zadrżała. - Jestem pewna, że ocaliłeś mi życie.
- Nie zabiliby cię, Leonie. Skrzywdziliby cię, ale jesteś zbyt cenna, żeby cię zabijać. - Nie obchodziło ich, kim jestem, nie znali też mojej wartości, tego jestem pewna. - Poznaliby twoją wartość, gdybyś powiedziała, kim jesteś. Stwierdził to spokojnie, ale co to miało znaczyć? Nikt nie liczyłby się z jej nazwiskiem. Wtedy przypomniała sobie reakcje rabusiów, kiedy zorientowali się, że stoi przed nimi Rolf. Nawet zbyt pewny siebie Derek stracił odwagę, gdy zdał sobie sprawę, że porwali żonę Czarnego Wilka. - Widzę teraz, że przez te lata żyłam w Pershwick w zupełnym odosobnieniu. Nie wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają. Rolf mruknął z niedowierzaniem. - Jak mogłaś nie wiedzieć? Twój sąsiad był jednym z najgorszych zbirów, - Sąsiad? O kim mówisz? - A o kim mogę mówić? - odpowiedział pytaniem Rolf. O Montignym i jego synu. Nie ma wątpliwości, że jego wasale też brali w tym udział. To wyjaśniałoby, dlaczego tak obawiali się mnie przyjąć. Sądzili na pewno, że przybyłem tam, żeby wymierzyć im sprawiedliwość. Leonie znieruchomiała. - Nie wierzysz w to? - Znałam Montignych całe życie. Sir Edmond był dobrym sąsiadem, a Alain... - Nie wspominaj mi o tym młodziku - przerwał jej ostro Rolf. - Bez względu na to, czy wierzysz w to, czy nie, Montigny byli winni wielu zbrodni. Zachowywali ostrożność. Ich ofiary nie wiedziały, dokąd je zabierają ani kto odbiera okup. Poza tym zabici nie
mogą o niczym zaświadczyć. Henryk od dłuższego czasu otrzymywał skargi z lej części kraju, ale dopiero niedawno udało się zbrodniom przypisać nazwiska. - To nieuczciwe, że oskarżasz człowieka, który umarł i nie może się bronić. - A jak, twoim zdaniem, umarł, pani? Wreszcie znalazło się dosyć ludzi dobrej woli, którzy zdawali sobie sprawę z jego poczynań, aby zeznać przeciw niemu pod przysięgą. Został zabity, gdy stawiał opór w czasie aresztowania. Jego syn uciekł, zanim można było sprowadzić go na proces. - Ależ to nie ma sensu. Sir Edmond posiadał całe Kempston. Czy potrzebował zysków zdobywanych wbrew prawu? Rolf wzruszył ramionami. - Za czasów Stefana miał o wiele więcej kaszteli. Część z nich musiał opuścić. Podejrzewam, że sięgnął po niezgodne z prawem środki, żeby odzyskać bogac two, do którego był przyzwyczajony. Ten człowiek zawsze żył ponad stan. Leonie przypomniała sobie pogłoski o ekstrawaganckim trybie życia sir Edmonda. Wróciły w pamięci niejasne plotki o rzeczach, o których nie chciała słyszeć. Czy były prawdziwe? Nie mogła w to uwierzyć, zwłaszcza jeśli chodzi o Alaina. Ojciec Alaina mógł być zesputy, ale nieśmiały, tchórzliwy Alain? Nie. Nie była to jednak najlepsza pora na dyskusje. - Czy ruszamy, milordzie? - Podejrzewam, że Guy wystarczająco długo czekał na wyznaczenie jego kary. Jedźmy. Dosiadł konia, potem ją posadził przed sobą. Kiedy ruszali, przytrzymał ją mocno. - Jakiej kary? Co zrobił sierżant? - Naraził cię na niebezpieczeństwo.
Wierzchowiec wszedł między drzewa. Żachnęła się z oburzenia. - Ależ on wykonywał tylko moje rozkazy! - Nie o to chodzi! Byłaś pod jego opieką. Powinien się zastanowić, co robi, nim zjechał z głównego traktu. Ma szczęście, że wczoraj go nie zabiłem. Dziś wieczorem, gdy dotrzemy do Crewel, dostanie dwadzieścia batów. Powinien być wdzięczny, że tylko ryle. Wie, że ile postąpił. Leonie ogarnęła groza. - Proszę, byś go nie karał, milordzie. Nikt nie powinien cierpieć z mojej winy! - próbowała przekrzyczeć tętent końskich kopyt. - Możesz przyjąć na siebie winę, Leonie, i słusznie postąpisz, ale nie będziesz się wtrącała do moich sądów. Zostanie ukarany za beztroskę i nikt mi w tym nie przeszkodzi. - Jaka zatem będzie moja kara, milordzie? - Mam nadzieje, że wczoraj odebrałaś cenną lekcję. - Nie skażesz mnie na chłostę? - spytała ostrym tonem. Byłam równie nieroztropna jak sierżant. - Nie kuś mnie, Leonie. Byłaś bardziej niż beztroska odparł twardo. - Przez ciebie omal nie pokłóciłem się z królem. - Nie - jęknęła Leonie. - Ależ tak. Nazwałem go kłamcą, gdy upierał się, że nie schroniłaś się pod jego opiekę. - Słodka Mario! - Leonie zbladła jak płótno. - Powiedziałam Damianowi, że idę do króla, tylko po to, by opóźnić pościg. Nie sądziłam, że nie uwierzysz Henrykowi, kiedy ci powie, że mnie tam nie ma. - Sir Piers przysięgał, że nie widział cię, jak opuszczałaś Westminster. Gdyby nie zdał sobie sprawy,
że nie ma również połowy moich ludzi - szukając cię, zburzyłbym dwór Henryka. - Nie nazwałeś Henryka kłamcą, prawda? - Nazwałem. - Boże miłosierny! Nigdy ci nie wybaczy! Co ja uczyniłam? - Już mi wybaczył - przyznał Rolf łagodniej. - Nie jest taki nieczuły. Uznał nawet że moje zachowanie było usprawiedliwione. Opowiedział mi o waszej rozmowie. Chciał, żebym zrozumiał twoje postępowanie. Byłem wściekły, gdy dowiedziałem się, że potrafiłaś wyznać Henrykowi, dlaczego nie jesteś gotowa mnie przyjąć, ale mnie o tym nie powiedziałaś. Zapadła cisza. - Teraz się okazało, że nie było prawdą to, co powiedziałaś Henrykowi. - Mówiłam prawdę. - Czyżby? Przysięgałaś zeszłej nocy, że nic cię nie obchodzę. Leonie otworzyła usta, jednak powstrzymała się od mówienia. Już o tym rozmawiali i niczego nie osiągnęli. Wyraźnie przedstawił jej swoje stanowisko. Nie zrezygnuje z lady Amelii. Drugi raz go o to nie poprosi. Rolf westchnął. - Nie próbuj mnie uśpić, Leonie, i nigdy więcej ode mnie nie uciekaj. - Tak, milordzie. Nie powiedział już ani słowa.
Rozdział 37 Zaczęły się żniwa na polach Crewel przeznaczonych do użytku lorda. W Crewel brakowało rządcy, który by nadzorował pracę wieśniaków. Leonie mogłaby sama tego doglądać, ale pamiętając o wrogości wioski, postanowiła nie próbować. Wyznaczyła więc rządcę -obecnego wójta tej wsi. Był to wybór niesłychany, ale logiczny, ponieważ chłopi z pewnością będą go słuchać. Sama podjęła tę decyzję, gdyż Rolf wyjechał. Nie było go już ponad dwa tygodnie. Nieobecność męża to tylko jedna z wielu przykrości, które Leonie musiała wycierpieć od owego wieczora, kiedy Guy z Brent otrzymał dwadzieścia batów. Rolf natychmiast po egzekucji wyruszył pod Warling i jeszcze nie powrócił. Kasztel Warling znajdował się bardzo daleko, o piętnaście mil na północ od Crewel. Rozumiała, że Rolf nic mógł przybyć do domu, ale tęskniła za nim. Przyłapała się na nasłuchiwaniu stukotu kopyt. Zastanawiała się nad wyruszeniem do Warling, chociaż wiedziała, że Rolfowi to by się nie podobało. Tęsknota za Rolfem nie była jedyną przykrością w jej życiu. Drugą była stała obecność lady Amelii. Pewnego wieczora przy kolacji odwołano sir Evararda od stołu. Obie kobiety zostały same, dzieliło je tylko puste krzesło. Leonie starała się zachowywać uprzejmie wobec Amelii, ale przychodziło jej to z trudem. Tamta kobieta dosłownie promieniała zadowoleniem. Leonie była zdumiona. Co mogło być przyczyną takiego samopoczucia? Tamtego wieczora przy kolacji, gdy sir Evarard wy-
szedł, Amelia poprosiła Leonie o wywar łagodzący mdłości. - Czy nie powinnaś pozostać w łożu, skoro jesteś chora? spytała ja Leonie. - Nie musze leżeć! - roześmiała się Amelia. - Nic mi nie dolega, a za miesiąc mi przejdzie. Tylko przy posiłkach czuję mdłości. Leonie natychmiast zrozumiała. - O coś ci chodzi, lady Amelio. O co? - Leonie chciała usunąć wszelkie wątpliwości. - Rolf na pewno ci powiedział! - zawołała z oburzeniem Amelia. - Przecież tego nie da się ukryć. - Chcesz powiedzieć, że nosisz dziecko mojego męża? spytała spokojnie Leonie. - Dziecko jest Rolfa - odparła Amelia. - Nie wypiera się go. Nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Nic dziwnego, że Rolf nie chciał jej odesłać! Gdy to zrozumiała, poczuła niemal ulgę. Leonie przesunęła spojrzeniem po szczupłym ciele Amelii. - Kiedy poczęłaś? - Co to za różnica? - Odpowiedz mi, Amelio! Amelia wzruszyła ramionami. - Ponad miesiąc temu. Leonie szybko policzyła. Upłynął miesiąc, odkąd sprowadzono ją z powrotem do Crewel. Dokładnie pamiętała tę noc, gdy Rolf z gniewem opuścił jej komnatę. Następnego ranka zastała Amelię w szczególnie dobrym nastroju. Leonie opuściła Amelię bez jednego słowa. Co jej pozostało? Tą noc była najgorsza w jej życiu. Samotna, płakała i krzyczała, przeklinała Rolfa i jego kłamstwa.
Siebie też przeklinała, ponieważ tak bardzo ją obchodził, tak bardzo. Gdy nazajutrz przybył następny list of Alaina Montigny'ego, Leonie czuła się zbyt udręczona, by się nad nim zastanawiać. Wepchnęła go między notatki i zapomniała o nim. Na cały tydzień popadła w melancholię. Jej zgryzotę pogłębiło oburzenie, zorientowała się bowiem, że ona też jest brzemienna. Fakt, że dzieci narodzą się w tym samym czasie, był bardzo wymowny. Nie było w tym nic niezwykłego, że lord prosił żonę o wychowywanie jego bastardów. Żona nie miała powodu odmawiać, jeśli dzieci zostały poczęte przed ślubem ich ojca. Ale to zupełnie coś innego przyjąć dzieci poczęte z innymi kobietami już po zaślubinach. Leonie nie sądziła, by Rolf prosił ją o wychowywanie dziecka Amelii, jednocześnie nie wątpiła, że zechce zatrzymać dziecko i jego matkę w pobliżu. Nie będzie to dziecko poddanki. Chłopka może się spodziewać, że ojciec zabierze dziecko, ponieważ ojciec jest w stanie zapewnić mu o wiele lepsze życie niż ona. Inaczej w przypadku Amelii. Ona nie zrezygnuje z dziecka, zatem Rolf nie zrezygnuje z Amelii. Przyszłość zapowiadała się coraz gorzej. Leonie porzuciła już nadzieję, że pewnego dnia Rolf ją odeśle -nie wtedy, gdy urodzi mu dziecko. Rolf też nie pozwoli jej odejść, kiedy się zorientuje, że dziecko jest w drodze. Wobec tego o niczym mu nie powie. Może uda się wyjechać z Crewel, zanim jej ciało zdradzi prawdę. Może też zdoła aż do urodzenia dziecka zamknąć się w Pershwick. Postanowiła, że nie da mu pretekstu, żeby ją zatrzymał. Leonie mogła dzielić się miłością i swym darem le-
czenia, ale nie potrafiła znieść myśli o dzieleniu się mężem z inna kobietą. Do tej pory łudziła się, że Amelia odejdzie. Teraz ta nadzieja się rozwiała. Czuła się tak, jakby pękło jej serce, bo ból w piersi nie mijał, choć upływał dzień za dniem. Pewnego późnego popołudnia do Crewel przybyli sir Bertrand i jego najstarszy syn, Reginald. Przywieźli wiadomość, że Rolf posłał po nich, by spotkać się z nimi właśnie w Crewel. Bertrand był wasalem Leonie w kasztelu Marhill, stojącym na jej ziemiach. Pozostało dla niej tajemnicą, dlaczego jej mąż chciał się widzieć z Bertrandem. Mogła myśleć już tylko o rym, że Rolf niebawem wróci do domu. Wzięła się w karby i zadała kilka właściwych pytań o Marhill i o żniwa, ale później nie umiała sobie przypomnieć, co jej odpowiedziano. Nie potrafiła skupić się na niczym innym, tylko na Rolfie. Była bardzo zajęta. Z pomocą sir Evararda starała się bawić gości, najlepiej jak umiała. Na szczęście Amelia nie zeszła do głównej sali. Zrobiło się późno, a Rolfa wciąż nie było. Leonie przygotowała komnaty dla gości, ale ci woleli pozostać w sali, ciekawi, po co wezwał ich Rolf. Wreszcie usłyszano, że nadjeżdża. Leonie pośpiesznie przeprosiła sir Bertranda i odeszła do swojej komnaty. Doszła do wniosku, że nie może stanąć twarzą w twarz z Rolfem, bo da upust nagromadzonemu żalowi, to zaś było nie do pomyślenia w obecności wasala. Bezpiecznie schowana w komnacie, nie musiała ukrywać swych uczuć. Nie miała czasu przygotować się do bitwy. Rolf przyszedł do niej natychmiast. Tak szybko, że uświadomiła sobie, iż nie poświęcił dość czasu na przywi-
tanie gości. Co mogło usprawiedliwić tak nieuprzejme zachowanie? Przecież posłał po nich. Zmarszczyła czoło. - Nie przyniosłeś mi wstydu, milordzie? - Jak to? Rolf rzucił na bok hełm i rękawice. Nie spuszczał wzroku z Leonie. Stała przy kominku, wyprostowana i sztywna. - Posłałeś po sir Bertranda i jego syna. Co sobie pomyślą, gdy ich tak zlekceważysz? Rolf rozpromienił się w uśmiechu i szybko pokonał dzielącą ich odległość. - Powiedziałem im, że jestem zmęczony i porozmawiam z nimi rano. Zrozumieli. - Jak mogłeś? - syknęła Leonie. - Musisz zejść na dół i porozmawiać z nimi. - Już poszli spać, najmilsza, i... Umilkł, kiedy do komnaty wszedł Damian. Leonie stłumiła gniew i odwróciła się plecami, gdy giermek pomagał Rolfowi zdjąć ciężką zbroję. Nie trwało to długo. - Zmykaj do łoża, chłopcze - powiedział serdecz nym tonem Rolf. Damian, zdumiony, stanął z otwartymi szeroko ustami, po czym szybko wyszedł z komnaty. Jeszcze nigdy przedtem Rolf nie odezwał się do niego tak uprzejmie. Zadziwiające, jak pan zmieniał się na widok żony. Leonie zaczekała na trzask zamykanych drzwi, odwróciła się gwałtownie do męża, gotowa natychmiast zrzucić ciężar z piersi. Powstrzymał ją widok Rolfa w koszuli i pantalonach. Mocne mięśnie długich nóg, szeroka pierś - wciąż ją zaskakiwało, że była szeroka mimo zdjęcia pancerza - i włosy kręcące się na głowie
przywodziły na myśl. że jest chłopcem i mężczyzną jednocześnie. To niesprawiedliwe, że miał na nią tak potężny wpływ, iż zupełnie zapominała, co chciała powiedzieć. - Tęskniłaś za mną, najdroższa. - Mylisz się, milordzie - odparła sztywno. - Kłamiesz. - Podszedł do niej szybko, zanim mogła mu umknąć. Podciągnął jej brodę do góry i zajrzał w oczy. Ciemnobrązowe oczy spoglądały uważnie. -Jesteś zła, bo długo mnie nie było. - Jest wiele powodów, dla których jestem zła, milordzie, ale to nie jest jeden z nich. - Możesz mi opowiedzieć o nich jutro, Leonie, teraz nie pora na złość. Próbowała się odsunąć od niego, ale Rolf przyciągnął ją do siebie i pocałował. - Tęskniłem za tobą, Leonie. Boże, jak ja za tobą tęskniłem - wyszeptał i przesunął wargami po jej po liczku ku miękkiemu zagłębieniu w szyi. Już była zgubiona. Nie powinna pozwolić mu, aby znowu to zrobił, ale ponownie obudził jej pragnienie, mimo żalu i rozgoryczenia. - Jeśli potrzebujesz kobiety... idź do tamtej drugiej damy... nie mogę... - Nie mam innej kobiety. Uległa mu. Nie potrafiła pokonać namiętności i na tę noc zaprzestała walki.
Rozdział 38 Rolf opadł na krzesło i utkwił w Thorpe'a badawcze spojrzenie. Zawsze chętnie radził się starego przyjaciela. Spotkanie z Bertrandem z Marhill i jego sy-
nem Reginaldem przebiegło bardzo pomyślnie. Po skończonej rozmowie obaj wezwani prosili o zezwolenie na natychmiastowy odjazd, ponieważ chcąc stawić się w Crewel, musieli zostawić w kasztelu gości. Rolf nie krył zadowolenia. Było tak, jak przewidział Henryk. Bertrand miał kilku synów, którzy mogli mu się przydać. Ludzie Rolfa nie pragnęli podejmować odpowiedzialności za rządzenie pozostałymi kasztelami. Woleli wojaczkę. - Co myślisz o sir Reginaldzie? Będzie dobrym kasztelanem Warling? - Wydaje się chętny, nawet zbyt chętny - odparł Thorpe po namyśle. - Do tej pory mógł liczyć jedynie na Marhill, i to dopiero po śmierci sir Bertranda. Sądzę, że będzie ci wiernie służył, choćby po to, by udowodnić, że jest wart Marhill, gdy jego czas nadejdzie. - Zgadzam się. Teraz musimy tylko zdobyć Warling. - Jeszcze tydzień lub dwa, i mury padną - orzekł Thorpe z przekonaniem. - Trwają prace w tunelu pod Blythe. Przed pierwszymi śniegami Kempston będzie dobrze zabezpieczone. Co wtedy? Jeśli we wszystkich twoich dobrach zapanuje pokój, nie zostanie nam już nic do roboty. Rolf rozpromienił się w uśmiechu. - Pozwól mi cieszyć się przez jakiś czas pokojem, nim wyruszę na następną wojnę. - Całkiem możliwe, że tak ci się spodoba bycie panem na włościach, iż nie zechcesz wyruszyć. Rolf nic nie odpowiedział. Zastanawiał się nad prawdziwością tych słów. Thorpe wiedział, o czym myśli. - W każdym razie rozumiem twoje postępowanie. Bardzo rozsądnie zrobiłeś, chcąc wybadać sir Bertran-
da i jego syna, zanim będziesz ich potrzebował. Prawdę mówiąc, sądziłem, że wykorzystałeś to spotkanie jako wymówkę do zobaczenia się z żoną. Rolf uśmiechnął się szeroko, a Thorpe parsknął. - A niech to! Miałem racje! - Cieszę się, gdy cokolwiek mnie tu sprowadza -przyznał Rolf. - Co ona myśli o zaciągnięciu dwóch synów Bertranda do załogi twoich kaszteli? Przecież mówił, że ma jeszcze jednego syna, który nada się na kasztelana Blythe? - Jeszcze nie powiedziałem o tym Leonie. Thorpe wzniósł oczy do góry. - Co ty sobie myślisz, przyjacielu? Sir Bertrand jest jej człowiekiem. - Wiem. - Może powinieneś najpierw z nią porozmawiać, zanim mu to zaproponowałeś. - Chciałem, ale wczoraj w nocy... nie było czasu. A rano... - uśmiechnął się czule - ...spała tak słodko, że nie chciałem jej budzić. Czy mogłaby się sprzeciwić? Po prostu mocniej związałem z nami tę rodzinę. Ojciec będzie nadal pracował dla niej, synowie dla mnie. - Kobieta bardziej od mężczyzny potrafi być zazdrosna o wszystko, co do niej należy. Rolf zmarszczył gniewnie czoło. - Skąd nagle tyle wiesz o kobietach? - Najwyraźniej wiem o wiele więcej od ciebie. Rolf mruknął coś do siebie i wyciągnął rękę po zimne mięso, które właśnie przyniosła do stołu służąca. Zauważył jej uśmiech i odprowadził ją spojrzeniem. - Skoro tyle wiesz o kobietach - zwrócił się do Thorpe'a - powiedz mi, co za diabeł opętał wszystkie kobiety wokół mnie. Nie mówię o mojej żonie.
Thorpe zakrztusił się kęsem chleba. - Jakie kobiety? - spytał i udało mu się nie uśmiechnąć. - Wszystkie! Służebne, żony moich żołnierzy. Przez wiele tygodni każda z nich zachowywała się, jakbym był trędowaty. Nagle wszystkie się do mnie uśmiechają. Lady Bertha przyjechała pod Warling, żeby przywieźć mi ciasto z owocami, a żona Warrena przesłała kwiaty. Kwiaty! Thorpe nie potrafił dłużej ukrywać rozbawienia i roześmiał się głośno. - Bez wątpienia próbują wynagrodzić ci posądzenie o pobicie żony w noc poślubną. To właśnie lady Leonie wyjaśniła całe nieporozumienie. Słyszałem, że bardzo się rozgniewała, kiedy się dowiedziała, że ciebie obwiniają o to, co uczynił jej ojciec. - Była pobita. Kto tak mówi? Thorpe przestał się uśmiechać. Rolf pobladł, siedział nieruchomy. - Na rany, Rolf, chcesz mi powiedzieć, że o niczym nie wiedziałeś? Spędziłeś z nią noc. Jak mogłeś nie wiedzieć? - Kto? - powtórzył Rolf szeptem. - Lady Roese przez chwilę widziała jej twarz nazajutrz, gdy przyszły po wasze prześcieradła - odparł Thorpe niechętnie. - Jak bardzo była pobita? Thorpe zdał sobie sprawę, że musi powiedzieć wszystko. - Widocznie było to ostre bicie. Słyszałem, że twarz lady Leonie była cała opuchnięta i czarna od sińców. Właśnie ten widok tak wstrząsnął lady Roese. Sądziła, że ty jesteś za to odpowiedzialny, więc nie zamierzała milczeć.
- Wiedziałeś o wszystkim, a mimo to nic mi nie powiedziałeś? - Byłem pewny, że wiesz. W ogóle bym o tym nie wspomniał, gdyby nie plotki i... Thorpe przerwał, Rolf bowiem zerwał się na równe nogi i kilkoma krokami pokonał salę. W chwilę później Thorpe wzdrygnął się, usłyszawszy trzaśnięcie drzwi na górze.
Rozdział 39 Leonie spojrzała z lękiem na stojącego nad nią męża. Wyraźnie był z jakiegoś powodu zagniewany i wpatrywał się w nią posępnie. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś, co ci uczyniono? - Uczyniono? - Czyżby znowu był pijany? - Gdybyś określił trochę dokładniej... - Pobito cię! Czemu wszyscy o tym wiedzieli oprócz mnie? Leonie znieruchomiała. Jej oczy przypominały wzburzone srebrzystoszare morze. Nie był to jej ulubiony temat, ale przecież już o tym wiedział. - Mówiłam ci już przedtem, że nie będę wspominać o tym, co się stało - odparła lodowatym tonem. - Do pioruna! Powiesz mi wszystko! Powiedz, co zyskałaś, ukrywając przede mną fakt, iż cię pobito! - Ukrywając! - zawołała ze wściekłością. - Niczego nie ukrywałam, no, może tylko przed sir Guibertem, bo chciałam zapobiec morderstwu! Wiedziałeś o wszystkim! Judyta przyznała, że powiedziała ci... Jak sądzisz, dlaczego zraniłam cię tamtej nocy? Obu-
dził mnie silny ból. Dotknąłeś mojej opuchniętej twarzy. Zachowałam się tak bez zastanowienia. Musiałeś to wtedy zrozumieć, bo nigdy nie wspomniałeś o tamtej ranie. Jej wściekłość trochę osłabiła gniew Rolfa, ale tylko trochę. - Nigdy nie wspominałem skaleczenia zadanego mi Twoim nożykiem, Leonie, ponieważ nie było ważne. Twoja macocha ostrzegła mnie, że zmuszono cię do małżeństwa ze mną, ale nie powiedziała, jak. Sądziłem, że odmówiono ci kilku posiłków. To zwykłe postępowanie w przypadku niechętnych panien młodych. - Nie było na to czasu, milordzie - odparła z goryczą. Mój ojciec nie uprzedził mnie, że wychodzę za mąż, prawie aż do dnia zaślubin. Jak zwykle był tak pijany, więc bezmyślny. - Czy pijaństwo go usprawiedliwia? - Nie próbuję go usprawiedliwić. - Za bicie czy też za to, że jesteś mi poślubiona? -spytał ostrym tonem. Leonie odwróciła się do niego plecami, ale Rolf chwycił ją za ramiona i zmusił do spojrzenia w twarz. Jego oczy były czarne od gniewu. - Dlaczego, Leonie? Czemu byłem ci aż tak wstręt ny? Dlaczego musiano cię pobić, żebyś zgodziła się mnie poślubić? Krzyczał na nią, jeszcze bardziej plącząc jej i tak rozwichrzone uczucia. Nieważne, że ją pobito. Nieważne, że cierpiała. Urażono jego próżność. Tylko to go obchodziło. - Bałam się ciebie, milordzie. Powiedziano mi, że jesteś potworem, i tyle o tobie wiedziałam. Sądziłam, że chcesz mnie poślubić wyłącznie z zemsty, ze wzglę-
du na szkody, które ci wyrządziłam. Bicie było niczym w porównaniu z kara, jaką spodziewałam się otrzymać od ciebie. - Przerwała na chwilę. - Myślałam, że przetrzymam bicie, ale się myliłam. Ten nikczemnik byłby mnie zabił, gdybym nie przysięgła na grób mojej matki, że cię poślubię. Ostatnie słowa wypowiedziała z całą nienawiścią, jaką czuła do Richera Calveleya. Rolf sądził, że ten gniew wzbudzał fakt, iż zmuszono ją do ślubu z nim. - Uważałaś mnie za potwora? - Owszem. - Nadal tak uważasz? - Tego nie powiedziałam. - Nie, oczywiście, że nie, ale muszę zakładać, że tak jest. W przeciwnym razie dlaczego ciągle jesteś mi niechętna? Czemu nie chcesz być moją żoną naprawdę? Jego ton obudził jej czujność. Jakiego wyznania oczekiwał? Wiem zrozumiała. Chciał raz jeszcze usłyszeć skargi na swoją kochankę. Jak jej zazdrość musiała łechtać jego próżność! Nie da mu tej satysfakcji. Spuściła wzrok. - Nie jestem ci niechętna, milordzie. Dlaczego tak sądzisz? - Nie jesteś? - spytał z ironią. - Może zatem jesteś chłodna z natury? - Być może - zgodziła się szybko. Odwrócił się do niej plecami. - A może kochasz innego? - Innego? - powtórzyła z niedowierzaniem i wybuchła gniewem. - Patrzcie, kto mówi o innych! Traktuję poważnie moje małżeństwo, nawet jeśli ty tego nie robisz! - Niech zapadnę się pod ziemię, jeśli to prawda!
W przeciwnym razie zapomniałabyś o swej pierwszej miłości i przyjęła mnie. Chciałbym usłyszeć prawdę, pani, i niech raz będzie z tym koniec. Nie pozwolę, aby podejrzenia dłużej zatruwały mi duszę. Leonie nie mogła uwierzyć w jego słowa. Jak śmiał oskarżać ją o niewierność, gdy sam... Wyprostowała się gwałtownie, jej spojrzenie przybrało barwę lodu. - Jeśli szukasz wymówki, aby mnie oddalić, milor dzie, to nie musisz zadawać sobie aż tyle trudu. Będę szczęśliwa, mogąc stąd odjechać. Oczy Rolfa zapłonęły, a usta ściągnęły się w złowieszczą kreskę. - Nie wątpię, że to by ci się spodobało, żono. - W istocie - przyznała lodowatym tonem. Był gotów zerwać ich związek. Jakże łatwo wszystko przychodzi mężczyznom! Postąpił krok w jej kierunku. Była pewna, że ją uderzy, tak ponuro na nią spoglądał. Stanął nad nią napięty, z zaciśniętymi pięściami i oczami jak płonące węgle. - Jeśli miałaś nadzieję, że się z nim połączysz, to na próżno - zapewnił ją gniewnie. - Możliwe, że pewnego dnia znudzi mnie twój chłód i oddalę cię, ale nigdy nie będziesz jego. Najpierw go zabiję! - Kogo?! - krzyknęła. - Montigny'ego! Leonie była tak zaskoczona, że niewiele brakowało, a wybuchnęłaby śmiechem. Niestety, nie roześmiała się, więc Rolf spostrzegł tylko jej zdumienie, i to jeszcze bardziej pobudziło jego gniew. - Sądziłaś, że nie wiedziałem, iż chodzi o tego mło dego nicponia? Wiedziałem, zanim cię poślubiłem! Leonie próbowała coś zrozumieć, ale nie mogła.
- Mylisz się, milordzie - odpowiedziała tylko. - Zawsze go kochałaś, pani. Dlatego nastawiłaś swoich poddanych przeciwko mnie i nie chciałaś mnie poślubić. Dlatego wciąż mnie nienawidzisz, ponieważ należysz do mnie, a tęsknisz do niego! Leonie tym razem wybuchnęła śmiechem, co Rolf przyjął ze zdumieniem. Już nie mogła się powstrzymać Był zazdrosny o biednego Alaina. Co za niedorzeczność! Uśmiechnęła się do męża. - Nie lekceważę tej sprawy, ponieważ bez wątpie nia od dłuższego czasu podejrzewasz mnie o to. Mu sisz jednak zrozumieć, że Alain był tylko przyjacielem. Owszem, wyobrażałam sobie niegdyś, że mógłby zo stać moim mężem, ale było to bardzo dawno temu, kiedy on był jedynym młodym człowiekiem, jakie go znałam, a ja pragnęłam małżonka. Żyłam przecież zamknięta w Pershwick. To było tylko marzenie. Szyb ko o nim zapomniałam. Niestety, okazało się, że Alainowi brakuje charakteru, i wtedy przestałam pragnąć męża. Mimo to nie mogłam zerwać znajomości dlate go, że on miał różne słabostki, pozostaliśmy więc przyjaciółmi. Rolf wciąż spoglądał na nią z ponurą miną. - Mam ci uwierzyć, że nastawiłaś swoich ludzi przeciwko mnie tylko ze względu na przyjaźń? - Nie poszedłbyś na wojnę dla przyjaciela? - Jesteś kobietą. Leonie opanowała złość. - O to nie będę się spierać, milordzie. Faktem jest, że nie nastawiłam moich ludzi przeciw tobie. W dniu, w którym Alain opowiedział mi, co mu się przyda rzyło, i dowiedziałam się, że obejmujesz jego ziemie, życzyłam ci, abyś zapadł na ospę. Wreszcie wyznałam
ci swój grzech - powiedziała z ulgą. - Źle ci życzyłam, a moi ludzie wzięli to sobie do serca. Rolf nie wiedział, co myśleć. Chciał jej uwierzyć, ale skoro nie kochała Alaina, dlaczego nie mogła pokochać jego? - Jeżeli powiedziałaś mi prawdę, Leonie, nie ma powodu, abyś mnie nienawidziła. - Ależ nie czuję nienawiści, milordzie. - Nie aprobujesz mnie także. Leonie spuścił wzrok. - Mogłabym cię przyjąć, milordzie, gdyby chodziło tylko o ciebie. Ale prosisz mnie, abym przyjęła nie tylko ciebie, a to zbyt wiele. - Co to ma wszystko znaczyć, kobieto?! - zapytał podniesionym głosem. Leonie nie podniosła oczu. Rolf wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem odwrócił się i wyszedł z komnaty. Gdy u stóp schodów spostrzegł Thorpe'a, przypomniał sobie, co wzbudziło jego gniew. Rozdrażnienie niezrozumiałą uwagą żony powiększyło jego wściekłość. Musiał skończyć z sekretami, niepokojami i nieporozumieniami. Wierzył, że położy kres męce, kiedy wróci do początku.
Rozdział 40 Judyta odchyliła głowę do tyłu, chichocząc, gdy ostra broda Richera zaczęła drapać jej piersi. Znalazł ją w spiżarni i nie słuchając jej protestów, przystąpił do zwykłej z nią gry. Rzucił ją na worki z ziarnem i opadł na nią, tłumiąc pocałunkami wołanie, że to nie miejsce i pora. Jaki był silny, jaki okrutny! Był okrutny, kiedy ła-
godnie jej dotykał. Widziała w jego spojrzeniu, że pragnie zadać jej ból, jak to robił innym kobietom. Nie śmiał jednak postępować z nią brutalnie. Oboje wiedzieli, że nie ma odwagi, ale tym bardziej podniecała ją świadomość, do czego jest zdolny. Gdy zaczął zadzierać spódnice, Judyta jeszcze raz zaprotestowała. To właśnie lubił najbardziej. Opór. Zawsze rozpalał mu krew. Kiedy spotykali się w umówionym miejscu, zazwyczaj czekała go z ochotą, może była nawet zbyt chętna. Lubił dopadać jej znienacka, brać w niezwykłych miejscach, zwłaszcza tam, gdzie spodziewał się, iż mogą ich odkryć, a ona w obawie przed tym będzie go próbowała zniechęcić. - Nie możesz zaczekać do wieczora, Richerze, i przyjść do mojej komnaty, jak się umówiliśmy? Mruknął coś tylko. - Nie lubię cię brać, gdy twój pijany mąż chrapie obok. - Ale dlatego to takie podniecające, kochany - wyszeptała Judyta. - Jeśli się obudzi, będzie myślał, że to mu się śni. Spojrzał na nią surowo, ale wiedziała, że dogadzało ponuremu poczuciu humoru Richera przyprawianie rogów panu, i to w jego obecności. Jej też to odpowiadało, ponieważ z każdym dniem coraz bardziej nienawidziła Williama. Sprawiało jej rozkosz, że inny mężczyzna bierze ją w posiadanie, kiedy obok śpi jej pijany mąż. - Wezmę cię teraz, a potem jeszcze raz - uśmiech nął się posępnie Richer i przywarł do niej mocno. Jego żądza rozpaliła jej ogień. Wiedział, że tak będzie. Rozsunęła uda, aby mu ulec, chociaż westchnęła przy tym z udawaną rezygnacją. - Zrobisz, jak zechcesz, Richerze. Zawsze tak jest.
Roześmiał się, ale umilkł, usłyszeli bowiem zza drzwi przestraszoną służącą. - Milady? - Co?! - zawołała Judyta ze złością. - Milady - odezwała się drżącym głosem służebna. Przybył pani zięć. Rolf d'Ambert jest tutaj. - Postaw mnie na nogi, kochany - powiedziała Judyta. Musisz, niestety, zaczekać do wieczoru. Czego ten diabeł chce? Judyta pośpiesznie poprawiła gorset i włosy. Krzyknęła do służącej, że za chwilę przyjdzie przywitać gościa. - Zniknę na jakiś czas - oświadczył Richer - na wy padek, gdyby przywiózł ze sobą swoją panią. Judyta spojrzała na niego ze zdumieniem. Nigdy przedtem nie słyszała niepokoju w jego głosie. Ściągnęła gniewnie brwi. Sama poczuła niepokój. - Tak będzie najlepiej. Jeśli lord Kempston zdobył uczucie mojej pasierbicy, nie należy przypominać jej o tobie. Mogła opowiedzieć o wszystkim mężowi i kto wie, jak by to się skończyło. Rolf d'Ambert stał w wielkiej sali w Montwyn i czekał wraz z dwoma rycerzami. Nie była to zwykła wizyta. Judytę przeraził ponury wyraz twarzy Rolfa. Nie spostrzegła w niej ani śladu serdeczności. Nawet nie próbował udawać, że uśmiecha się na jej widok. Zauważyła, że Leonie nie było z Rolfem. Miała nadzieję, że jej nieobecność odbierze mu trochę pewności siebie. Judyta z wdziękiem pochyliła głowę na powitanie. - Panie Rolfie... - Twój mąż, pani. Jak długo każe mi tu czekać? - Czekać? William jest niedysponowany, sir Rolfie. Służba wie, że nie należy mu przeszkadzać.
- Proponuję zatem, abyś to ty, pani, mu przeszko dziła. Uśmiechnęła się do niego czarująco. - A nie mógłbyś, panie, mnie wyjawić celu wizyty? Później powiadomię o wszystkim Williama. - Raczej nie - odparł Rolf. - Chcę rozmawiać z twoim mężem, pani, a nie z tobą. Obudzisz go sama, pani, czy ja mam to zrobić? - Naprawdę jest niedysponowany - upierała się Judyta ze smutkiem. - Wątpię, czy cię pozna, milordzie. - O tak wczesnej porze już jest pijany? - Rolf mruknął z niesmakiem. Judyta wzruszyła ramionami. Dobrze, że o tym wiedział, nie będzie jej już więcej niepokoił. - To bardzo przykra prawda, milordzie, że William rzadko bywa trzeźwy. - Rozumiem. Rolf odwrócił się do swoich ludzi. - Zostaniemy i poczekamy, aż wytrzeźwieje. Za wiadomcie sir Thorpe'a, że dziś nie wrócimy. Niech jedzie do Warling! Do kata! - zawołał gniewnie. - Nie wiadomo, jak długo to potrwa! Judyta z trudem ukrywała strach. - Czego chcesz od mego męża, milordzie? Czarne oczy przyglądały się jej uważnie. - To nie twoja sprawa, pani. - Ale... nie możesz po prostu... - Nie! - przerwał. Ściszył głos. - Może lubisz życie z mężem pijakiem? - Oczywiście, że nie - przybrała urażoną minę. Próbowałam powstrzymać jego pijaństwo, ale on inaczej nie potrafi. Nie mogłam mu pomóc. - Będziesz mi zatem wdzięczna, gdy ja ci w tym pomogę. Dopilnuję, żeby wkrótce przestał pić i dobrze
mnie zrozumiał. Teraz prowadź. Natychmiast przystąpię do tego przykrego zadania. Judytę ogarniała coraz większa panika, kiedy dni mijały, a Rolf d'Ambert nie odstępował od wyznaczonego planu. Rozważała nawet myśl zabicia aroganckiego lorda lub Williama, ale pierwsze było niemożliwe, a drugie... W razie śmierci Williama Leonie dziedziczyła wszystko, a Judytę by wypędzono bez grosza przy duszy. Mogła być pewna, że Leonie już o to zadba. Gdyby tylko wiedziała, co sprowadziło do Montwyn lorda Kempston! Nadal ignorował jej prośby o wyjaśnienia. Richer twierdził uparcie, że nie ma się czym przejmować. Dlaczego więc Rolf d'Ambert był taki gniewny? Czemu tak bezwzględnie starał się, aby przywrócić Williamowi świadomość? Lorda Montwyn umyto i ostrzyżono, następnie wykąpano wielokrotnie, mimo jego przekleństw i prób odpędzenia prześladowców. Nakarmiono go, najpierw tylko po to, żeby cały posiłek zwrócił. Odmówiono mu wszystkiego oprócz mleka i wody. Lekceważono błagania o coś mocniejszego, nawet wtedy, gdy nie mógł opanować drgawek. Cały czas wyczuwało się wyraźnie gniew d'Amberta, nie wiedzieć jak utrzymywany w ryzach. Judyta mogła jedynie stać i bezradnie patrzeć, jak rozpada się wszystko, co przez lata osiągnęła. Miała tylko nadzieję, że przez pijaństwo William nie będzie pamiętał niedawnej przeszłości, a kiedy Rolf d'Ambert zostawi ich w spokoju, wróci znowu do butelki.
Rozdział 41 Rolf ze znużeniem potarł policzek. Miał dość tej komnaty, dość tego żałosnego człowieka, który przepił całe swoje życie. - Jeśli chciałeś mnie zabić, dlaczego nie zrobiłeś tego od razu? Rolf dziesiątki razy słyszał ten lament w ciągu ostatnich kilku wyczerpujących dni. William z Montwyn użalał się nad sobą i bardzo cierpiał. Jego dłonie jednak już tak bardzo nie drżały, a koszmary nocne zaczęły się rozwiewać. Rolf doszedł do wniosku, że czekał wystarczająco długo. Odezwał się w końcu, wołając przez całą komnatę, przerażając Montwyna, jego sługi, swoich ludzi i lady Judytę. - Ponieważ, mój panie - wycedził Rolf - chcę, że byś wiedział, dlaczego pragnę cię zabić. Głos Rolfa był tak pozbawiony emocji, że William nie potrafił uwierzyć w jego słowa. Utkwił w d'Amberta spojrzenie lekko przekrwionych oczu. Tego ranka mimo jego protestów ubrano go, posadzono siłą przy stole, gdzie czekało na niego obfite śniadanie. Nie patrzył na nie, lecz na człowieka, który ponosił odpowiedzialność za jego żałosny stan. - Doprawdy, sir Rolfie? - spytał z sarkazmem. -Bądź tak dobry i wyjaw mi powód. - Williamie, nie! - zaniepokojona Judyta ruszyła w ich stronę. - Nie drażnij go! - To pani mnie drażni - rzekł surowym tonem Rolf i wstał. - Wyjść, wszyscy! - polecił i skinął na sir Piersa, pokazując, że Judycie trzeba będzie pomóc w opuszczeniu komnaty.
- Za dużo sobie pozwalasz! - wybuchł William, ale nawet nie wstał. Rolf zaczekał, aż drzwi się zamknęły, i wbił spojrzenie w Montwyna. - Poznajesz mnie? - Oczywiście, że cię poznaję. Dopiero co poślubiłeś moją córkę. Szkoda, że tak się stało. - Dopiero co? - Co to znaczy, panie? - spytał William. - Od dnia moich zaślubin z twoją córką upłynęły trzy miesiące. Wiedziałeś o tym? - Trzy miesiące? - powtórzył z niedowierzaniem William. - Kiedy ten czas minął? - Pamiętasz zaślubiny? - głos Rolfa stał się zimny jak lód. - Tak, w większości. - A przedtem? - Podpisałeś intercyzę. - A jeszcze przedtem? - syknął Rolf i pochylił się nad stołem. - Zanim przybyłeś do Crewel. - Chwileczkę - westchnął William z irytacją. - Jeśli masz coś do powiedzenia, powiedz. Nie musisz mnie dręczyć. Jestem bardzo zmęczony. - Chcę wiedzieć dokładnie, czy pamiętasz, co zrobiłeś swojej córce! William, oszołomiony, pocierał skronie, próbując coś sobie przypomnieć. Co uczynił, że tak rozgniewał swojego zięcia? - Pamiętam, że była na mnie zła. Miała powód -przyznał szczerze. - Zła? - warknął Rolf. - Tylko ją rozzłościłeś? - Nic mnie nie usprawiedliwia - odrzekł William ze skruchą. - Nie uprzedziłem jej o zaślubinach, ponieważ nie pamiętałem o tym. Prawdę mówiąc, nadal
nie przypominam sobie, abym otrzymał rozkaz króla w sprawie poślubienia ciebie przez moją córkę. - Do kata! - krzyknął rozsierdzony Rolf. - Wspo minasz o drobiazgach po jej brutalnym pobiciu! William wstał powoli. Jego twarz wykrzywiał gniew. - To są nikczemne kłamstwa! Jak śmiesz mi wmawiać... - Pobito ją, milordzie, zmuszono do poślubienia mnie, jak mi w końcu wyznała. Sam o tym nie wiedziałem, choć wiedzieli wszyscy wokół mnie. William pobladł jak płótno. - To niemożliwe. - Niemożliwe, że nie pamiętasz, czy że popełniłeś tak haniebny czyn? William potrząsnął głową. - Zapewniam cię, pamiętam czy nie, nigdy bym nie skrzywdził tego dziecka. Ona jest wszystkim, co mi pozostało po mojej Elżbiecie. Nie mógłbym jej skrzywdzić. Za bardzo ją kocham. - Kochasz ją? - Rolf spytał ze zdumieniem. - Kochasz ją tak bardzo, że oddaliłeś od siebie i zapomniałeś o niej na całe lata? - Co to za kłamstwa? - zaprotestował William. -Ja... odesłałem ją na jakiś czas... w cierpieniu i rozpaczy, tak, to pamiętam. Ale nie na długo... Nie mógłbym zbyt długo przebywać z dala od mojego jedynego dziecka. Była... przycisnął palce do skroni, próbując coś sobie przypomnieć. - Judyta przysięgała... Leonie była zajęta... Ja... Judyta przysięgała... Boże w niebiosach! - jęknął. - Nie poznałem jej tamtego dnia w Pershwick! Nie pamiętam, abym widział, jak moja Leonie dorasta! - Spojrzał na Rolfa osłupiały, jakby oczekiwał od niego jakichś wyjaśnień.
Rolf zmarszczył brwi. Coś tu się nie zgadzało. Udręka tego człowieka była prawdziwa. - Co chcesz mi rzec, sir Williamie? - spytał ostroż nie Rolf. - Że przez cały czas wierzyłeś, iż Leonie jest z tobą? - Bo była - odpowiedzią był szept. Rolf westchnął z niesmakiem. - Gdybyś był trzeźwy w dniu mojego przyjazdu, zabiłbym cię za ból, jaki sprawiłeś swojej córce. Teraz tylko mi ciebie żal. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. - Zaczekaj! Nie wiem, kto wymyślił tyle kłamstw o mojej Leonie, ale Judyta może ci powiedzieć... Rolf odwrócił się gwałtownie i spojrzał płonącymi oczyma. - Głupcze! To sama Leonie mi powiedziała! - Nie! Na miłość boską, nie! Niech ta ręka mi odpadnie, jeśli kiedykolwiek ją tknąłem. Przysięgam! - Niech pomyślę! - przerwał mu Rolf i William umilkł. Kto był z tobą, gdy powiedziałeś Leonie, że musi wyjść za mnie? - Ledwie sobie przypominam, że tam byłem, a ty oczekujesz... - Pomyśl, milordzie! - Była służba... człowiek Leonie, Guibert... moja żona... To nie miało sensu. Ludzie Leonie by jej nie skrzywdzili, a Judyta nie była na tyle silna, aby tak ją pobić. Sir Guibert by jej nie tknął. - Co Leonie powiedziała, kiedy przekazałeś jej nowiny? Czy próbowała opuścić Pershwick? - Powiedziałem ci już, że była zła. Nie odezwała się do mnie ani słowem, a potem uciekła do swojej
komnaty. Czy wyszła stamtąd przed porankiem następnego dnia, nie wiem. - Nie próbowałeś z nią pomówić? - spytał gniew nie Rolf. Co się działo z tym człowiekiem? William pochylił głowę w rozpaczy. - Judyta uważała, że nic dobrego z tego nie wy niknie, ponieważ moje niewybaczalne zapominalstwo sprawiło przykrość Leonie. Nalegała, abym jej zostawił tę sprawę - powiedział William łamiącym się głosem. - Twierdziła, że tylko będę przeszkadzał w przygotowaniach. Skłoniła Guiberta, żeby zabrał mnie na polowanie. Widzisz? Zaczynam sobie przy pominać. Rolf podszedł do drzwi i przywołał sir Piersa. - Gdzie zaprowadziłeś lady Judytę? - Na dół. - Przyprowadź ją. Szybko. Jest kobietą - zwrócił się do Williama. - Który sługa bez wahania wypełni jej rozkazy? - Wszyscy - odparł William. - Przyznaję ze wstydem, że nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz bezpośrednio wydawałem rozkazy moim ludziom. - Chcesz powiedzieć, że twoja żona od lat sprawuje rządy w Montwyn? - spytał Rolf z niedowierzaniem. - Musiało tak być - wyszeptał William. Jego mózg działa bardzo wolno, ale jedno stawało się dla niego jasne. Gdyby uwierzył zięciowi, Judyta była nie tylko winna oszukańczego zmuszenia go do małżeństwa, a o tym dobrze pamiętał, ale również doprowadziła do oddalenia jego córki. Nie wiedział, jak jej się to udało, ale zrobiła to. Męża Leonie rozjuszył ból zadany jej w dniu zaślubin, ale Williama ogarnęła rozpacz na myśl o cierpieniu, jaki musiała znosić, myśląc, że jej ojciec o niej
zapomniał. Porzucił ją w rzeczywistości przez rozpacz, słabą wolę i kobietę, która nim kierowała i z taką łatwością okłamywała. Nagle przypomniało mu się zbyt wiele. Ogarnęła go furia. To on był wszystkiemu winien. On dopuścił, aby tak się stało, pozwolił żonie intrygantce, aby zapanowała nad całym jego życiem. Kiedy Judyta weszła do komnaty, napotkała mordercze spojrzenie męża i natychmiast zrozumiała, że w jakiś sposób odkryto jej matactwa. Tym razem nie mogła obronić się kłamstwem, ponieważ William był trzeźwy. Nie widziała go takim od dnia, w którym odkrył, że intrygami doprowadziła go do zaślubin. Musiała oddać się w jego ręce i walczyć o czas, aż zostaną sami, a wówczas nakłoni go, żeby znowu zaczął pić. Bała się naprawdę. Rzuciła się do męża. Oczami pełnymi łez spojrzała na niego błagalnie. - Williamie, bez względu na to, co twoim zdaniem, zrobiłam, nadal jestem twoją żoną. Dobrze ci słu żyłam... Uderzenie ręki przewróciło ją na podłogę. - Dobrze mi służyłaś? Od twoich usług mało nie umarłem! - zawołał. Judyta przesunęła palcami po piekącym policzku. W żołądku poczuła skurcz, przypomniała sobie, jak ostatni raz ją pobił. Zapomniała o Rolfie. Przeszywało ją pełne nienawiści spojrzenie męża. Wiedziała, że nie okaże jej łaski. Aby się ocalić, musiała kłamać. - Nikt cię nie potrafił powstrzymać od picia, Williamie powiedziała. - Nie podobało mi się to, ale co miałam robić? - Kłamiesz! - syknął. Skuliła się, gdy postąpił krok w jej stronę. - Zachęcałaś mnie do picia. Sądzisz, że
teraz tego nie rozumiem? Zabrakło jedynej osoby, która mogła mi pomóc. Dopilnowałaś tego. Upewniłaś się, że nie wróci. Tymczasem okłamywałaś mnie, przekonywałaś, że często ją widuje. Dlaczego trzymałaś Leonie z dala ode mnie? Judyta zamarła z przerażenia. W jaki sposób się tego domyślił? Zrozpaczona, wykorzystała pierwszą myśl, jaka jej przyszła do głowy. - Zrobiłam to dla ciebie i dla niej. Nie widzisz, jaka byłaby zdruzgotana, gdyby widywała cię w takim stanie? Próbowałam uchronić ją przed wstydem. Osłonić jej niewinność. - Na krew Chrystusa! Bierzesz mnie za kompletnego głupca? - warknął William. - Chroniłaś tylko swoją nikczemną osobę! Wiedziałaś, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Wiedziałaś, że natychmiast bym cię wypędził, gdybym tylko trochę oprzytomniał. Dlatego trzymałaś mnie bez zmysłów. Jestem przekonany, że moja córka pozostawała z daleka, ponieważ wyraźnie dałaś jej do zrozumienia, że nie jest tu mile widzianym gościem. Zobaczył prawdę w oczach Judyty i wyciągnął do niej ręce. Rolf go powstrzymał. Nie leżało w jego naturze stanie z boku i bierne przyglądanie się biciu kobiety, chociaż dobrze wiedział, jak William postąpi z nią później, gdy już zostaną sami i nikt mu w tym nie przeszkodzi. - Milordzie, muszę zamienić z nią słowo - ton Rol fa wyraźnie wskazywał: ''zanim zrobisz z nią, co ze chcesz". William z trudem się opanował. Był winien Rolfowi przysługę. Rolf podał rękę Judycie i pomógł jej wstać.
- Dlaczego kazałaś pobić moją żonę? - spytał zwodniczo spokojnym głosem. Spojrzenie Judyty uciekło w stronę Williama. Patrzyła na jego reakcję. Twarz męża niczego nie zdradzała. Czy już wiedział o biciu? Wróciła spojrzeniem do Rolfa. - Było to konieczne - odparła, broniąc się. - Nie chciała cię poślubić. Jak sądzisz, czy mogłam sprzeciwić się woli króla? - Wzięłaś to na siebie... bez zgody swojego pana? -dopytywał się łagodnie Rolf. - Nie mogłam na nim polegać, że zaprowadzi ją do ołtarza - powiedziała z pogardą, której nie potrafiła ukryć. Rozkazy króla trzeba wykonać. - Był przecież inny sposób! - zawołał z furią Rolf. Mogłaś mnie zawiadomić i mnie zostawić tę sprawę! Judyta spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Ośmielasz się roztrząsać sposoby, gdy tymczasem chodziło ci wyłącznie o jej ziemie. Powiedziałam ci, panie, że zmuszono ją do poślubienia ciebie. Dostałeś, czego chciałeś. Co to za różnica, w jaki sposób to się stało? Rolf powstrzymał się ostatkiem woli, żeby jej nie uderzyć. - Nic o tym nie wiesz. - Rzeczywiście! - zawołała z ironią. Czemu tak się złościł? Miała już dość tej rozmowy. - Najpierw chciałeś kupić Pershwick, później poprosiłeś o rękę Leonie. Kiedy odrzuciłam obie twoje prośby, dopiero wtedy zwróciłeś się o pomoc do króla. Gdy słowa przebrzmiały, Judyta pobladła. - To znaczy... - Judyto - przerwał jej jąkanie William i westchnął
ze znużeniem. - Ile oświadczyn odrzuciłaś w moim imieniu? Od jak dawna trzymałaś Leonie w panieńskim stanie? - Nie chciała wychodzić za mąż - zapewniła go Judyta. - Nie widziałam powodu, aby rezygnować... jej ziemie były dobrze uprawiane. Dlaczego ktoś inny miałby czerpać z nich zyski? Obaj wpatrywali się w nią bez słowa. - Czy zrobiłam coś złego? - spytała. - Mówiłam już, że Leonie nie chciała męża. Z jakiego innego powodu odmówiłaby ręki lordowi Kempston? - Miała powody, by mi odmówić, o których nie masz pojęcia - wtrącił chłodno Rolf. - Pani, to, co zrobiłaś Leonie, zasługuje... ale nie jest to moja sprawa. Żądam tylko wydania mi człowieka, który wykonuje twoje rozkazy... wszystkie rozkazy. Zadarła dumnie głowę. - Nie ma tu człowieka, który zawahałby się... William uderzył ją jeszcze raz. - Powiedz mu, co chce wiedzieć, albo... - Richer Calveley! - Judyta bez wahania wyrzuciła z siebie nazwisko, mając nadzieję, że zyska w ten spo sób odrobinę wyrozumiałości. Nie poświęciła Richerowi nawet myśli i nie miała zamiaru go osłaniać. To sierżant moich zbrojnych. Było logiczne, że on zmu si Leonie do zaślubin, ponieważ dobrze wiedziała, do czego jest zdolny. Rolf odwrócił się i opuścił komnatę, zostawiając Williama samego, aby mógł porachować się z żoną według swojej woli. Kiedy Rolf znalazł Richera Calveleya w kwaterze ze swymi ludźmi, przybrał inny wyraz twarzy. Ukrył swój gniew. Ten człowiek był wysoki i potężny. Umięśnione ramiona i szeroka pierś. Olbrzymie dło-
nie. Musiał brutalnie pobić Leonie. Jego drobna żona nie mogła obronić się przed człowiekiem tego wzrostu i wagi. Jaka była dzielna i nierozsądna, sądząc, że zniesie uderzenia tego potwora! Nie miała żadnych szans, dlatego Calveley też ich nie będzie miał. Kiedy Richer zobaczył wyraz oczu Rolfa d'Amberta, od razu domyślił się, po co go szukano. Przez chwilę przeklinał w duchu podłą kobietę, która bez wahania rzuciła go Wilkowi na pożarcie. Przecież gdy Judyta rozkazała mu pobić córkę lorda Williama, nie miał wątpliwości, co z tego może wyniknąć. Spodobało mu się to nowe doświadczenie, ponieważ dama była szlachetnie urodzona, ale jej urodzenie przyniosło mu klęskę. Nie miało znaczenia, kto wydał mu rozkazy. W całym królestwie nikt by się nie zawahał, żeby go zabić za to, iż podniósł rękę na panią. Teraz stanął przed nim jej mąż. Richer zaczął się pocić. Zastanawiał się, jaka śmierć jest mu pisana, bo zobaczył ją w oczach pana. Mogła być strasznym wyczekiwaniem na koniec podczas nie kończących się tortur. Nikt by temu nie zapobiegł. Otaczali go ludzie, którzy wykonywali jego rozkazy, ale żaden z nich nic ośmieliłby się zaatakować człowieka postury d'Amberta. Richera ogarnęło przerażenie. Wiedział, że nic nie zmieni tego, co ma się stać. - Richer Calveley? - Rolf nawet nie czekał na potwierdzenie. Wyczuł strach tamtego. Mówił zadziwiająco spokojnie, ale jego słowa brzmiały jeszcze bardziej złowieszczo. - Zabiję cię za to, co zrobiłeś mojej pani. Dobądź miecza. Po chwili Richer uświadomił sobie, że spotkało go szczęście. Zakręciło mu się w głowie, bo pomyślał, że może tym razem nie czeka go śmierć, Lord nie zamierzał wykorzystać swojej rangi. Chciał z nim wal-
czyć uczciwie, tym bardziej że nie założył zbroi, a Richtera mogła ochronić przed ciosami gruba skórzana kurtka. Richer miał szanse wygrać, ale gnębiła go myśl, że zaraz umrze. To zaprzepaściło te szanse, psuło szyki, odbierało siły. Dobył miecza i zamachnął się szeroko. Miecz Rolfa przy pierwszym pchnięciu dotarł do celu. Przebił gładko mięśnie i kości, przeszył serce. Rolf nie poczuł odrobiny żalu, że go zabił. Wyobrażał sobie cierpienie Leonie pod ciosami tych brutalnych dłoni. Odwrócił się i odszedł, nim wielkie ciało Calveleya zwaliło się na podłogę.
Rozdział 42 Łąkę porastały letnie kwiaty. Ogrzewało ja popołudniowe słońce. Otaczający las stał ciemny i ponury. Wśród drzew kryło się ośmiu ludzi i konie. Alain Montigny z zadowoleniem obejrzał się za siebie i stwierdził, że nie widać jego siedmiu zbrojnych. Towarzyszyła mu grupa złodziei i rycerzy bez ziemi, takich jak on. Płacił za ich potrzeby pieniędzmi, które kradł dla niego rządca Crewel. Niestety, zabrakło tych zdobywanych bez trudu marek, kiedy odkryto machinacje Erneisa. Alain pozbył się go szybko, gdyż przestał mu być przydatny. Do tej pory gniewało go, że to Leonie przyłapała jego człowieka. Alain rozpaczliwie potrzebował pieniędzy. Kilku podróżnych, których ograbili jego ludzie, miało przy sobie prawie puste sakiewki. Nie wystarczyło, żeby nakarmić jego bandę. Chcieli się przenieść na południe, na bardziej uczęszczane trakty, ale Alain miał
osobiste powody, aby tu zostać. Nie zamierzał odjeżdżać, dopóki nie zabije człowieka odpowiedzialnego za tę odmianę losu. Już prawie go miał, wtedy gdy podpalił młyn w Crewel i dopadł Rolfa tam, gdzie stanowił łatwy cel. Pech sprawił, że strzała nie trafiła we właściwe miejsce. Zbyt długo trwało czekanie, aż spotka swoją ofiarę z dala od armii albo bez eskorty. Gdyby udało się przydybać d'Amberta bez ochrony, ludzie Alaina bez trudu by go zabili. Wtedy Alain poślubiłby Leonie i odzyskał wszystko, co stracił. To Erneis powiedział mu, że poddani Leonie wyrządzali szkody w majątkach Czarnego Wilka. Jak Alain kochał za to Leonie! Również Erneis wyjawił mu, że zmuszono ją do poślubienia d'Amberta. Początkowo Alain wpadł we wściekłość. Później doszedł do wniosku, że tak jest nawet lepiej. Skoro ją zmuszono do zaślubin, z pewnością nienawidzi tego człowieka równie mocno jak on. Byłaby ładną wdową. Później wyjdzie za niego za mąż i za jej pośrednictwem Alain zwróci się do króla o łaskę. Plan miał szanse powodzenia, jakiż bowiem mężczyzna, choćby król, mógłby się oprzeć słodyczy i czarowi Leonie, a kiedy będzie trzeba - jej pięknemu ciału? Alain wpatrywał się w las jak głodny jastrząb. Tym razem musiała przyjść. Nie było łatwo znaleźć posłańca gotowego zanieść jej wiadomość, ponieważ chłopi byli zadowoleni z nowego pana. Tylko jeden człowiek chętnie zgodził się pójść do Leonie, inni dobrze pamiętali ciężką rękę Alaina i mogliby powiadomić d'Amberta o jego obecności. Alain przysięgał, że przypomni im o tym, gdy tylko ponownie zostanie panem Crewel. Leonie nie odpowiedziała na jego dwa pierwsze
listy, ale bez wątpienia było jej trudno spotkać się z nim sam na sam. jak tego żądał. D'Ambert wyjechał z Crewel, dlatego Alain, gotowy, czekał jej przybycia... gotowy i niespokojny. Jego ludzi trawił głód i trudno było utrzymać ich w ryzach. Coraz gorzej znosili zapewnienia, że zdobędą większe bogactwa, jeśli jeszcze uzbroją się w cierpliwość. Duży okup rozwiązałby kłopoty Alaina i utrzymał przy nim ludzi. Czy powinien uprzedzić Leonie, że zamierza żądać za nią okupu? Gdyby zgodziła się z nim pojechać, wiele by to ułatwiło. W końcu nie musiał mówić jej wszystkiego. Przedstawi jej tylko część planu. Tętent koni nadjeżdżających z niewłaściwego kierunku wywołał panikę Alaina, ale uspokoił się, ujrzawszy Leonie. Przybyła do lasu z eskortą, ale nadjeżdżała od strony swojego kasztelu. Towarzyszyli jej zbrojni w barwach Pershwick. Po otrzymaniu trzeciej wiadomości od Alaina Leonie natychmiast wyruszyła do Pershwick. Tam zwolniła eskortę, tłumacząc, że wróci do Crewel z własnymi zbrojnymi, zamierza bowiem w Pershwick spędzić noc. Nie chciała, żeby któryś z ludzi Rolfa powiedział mu, iż potajemnie spotyka się z mężczyzną. Nie zamierzała też odpisywać na listy Alaina, a rozmowa była jedynym sposobem na powstrzymanie go. Nie mogła opuścić Pershwick sama. Sir Guibert nalegał, aby zabrała ze sobą co najmniej sześciu ludzi, i obstawał przy tym stanowczo. Byli to jej zbrojni i kiedy kazała im zaczekać na skraju lasu, żaden z nich się nie sprzeciwił. Pozostając w zasięgu wzroku swojej straży, powoli podjechała do Alaina. Serce biło jej coraz mocniej, gdy zbliżała się do człowieka, którego od pół roku nie
widziała. Wydawało się jej, że upłynęło więcej czasu, ponieważ doświadczyła i widziała w rym okresie więcej niż przez całe życie. Jak Alain radził sobie od tamtej pory? Podejrzewała, że jego obecność w tej okolicy mogła oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo już nie uciekał, bo miał nadzieję na uzyskanie królewskiego przebaczenia, albo był w tak rozpaczliwej sytuacji, że przebywanie w pobliżu dawnego domu wydawało mu się mniej niebezpieczne niż gdzie indziej. Biedny Alain! Kiedy widzieli się po raz ostatni, chłodne zimowe słońce rozjaśniało mu złote loki i zaróżowiło pulchne policzki. Wyglądał na mniej niż dwadzieścia lat. Teraz, gdy zbliżyła się do niego, z konsternacją spostrzegła, jaki jest wynędzniały. W jego rysach zauważyła zmęczenie, ale oczy spoglądały z ukosa, przebiegle, co wzbudziło jej czujność. - Alainie - przywitała go powściągliwie, gdy po mógł jej zsiąść z konia. - Sądziłam, że zamierzasz po zostać w Irlandii. Uśmiechnął się z rozgoryczeniem. - Zamierzałem. Kiedy jednak tam przybyłem, okazało się, że moi krewniacy popierają Henryka. Nikt nie chciał się narażać, udzielając mi pomocy. Pomogli mi natomiast jak najszybciej wyjechać. - Przykro mi - powiedziała Leonie ze współczuciem, ale musiała coś wyjaśnić. - Nigdy mi nie mówiłeś, o co cię oskarżono. Słyszałam różne rzeczy... - Same kłamstwa - przerwał jej szybko. Uśmiechnął się ciepło. - Jak milo cię widzieć, Leonie! Dobrze się miewasz? Wygląda na to, że nie jest ci źle u Czarnego Wilka. - Traktuje mnie właściwie - odparła sztywno. - Nie chcę o nim mówić. Dlaczego tu przybyłeś?
Spojrzał na nią zbity z tropu. - Nie domyślasz się? Kiedy usłyszałem o twoim małżeństwie, cierpiałem wraz z tobą. Sądziłem, że ucieszy cię moja pomoc. - Dziękuję ci, nie potrzebuję pomocy - powiedziała uprzejmie. - Jesteś z nim szczęśliwa? Ze smutkiem odwróciła głowę. - Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ale nic tego nie zmieni. - Mogłabyś uciec ze mną, Leonie. Zaskoczona, odwróciła się w jego stronę. Wcześniej zastanawiała się nad ucieczką, ale ponieważ Rolf nie miał zamiaru jej puścić, na pewno by ją odszukał. Potrzebowała bezpiecznego schronienia, tylko że Alain nie mógł go jej zapewnić. - Jakie masz plany? Spytała go z ciekawości, ale on potraktował jej słowa jak zgodę. - Nie pożałujesz swojej decyzji - obiecał z uśmiechem i wziął ją w ramiona. - Przysięgam, że dam ci szczęście! - Alain! - zawołała z przerażeniem, odpychając go od siebie. - Jestem zamężna. - Ten błąd da się szybko naprawić - przyrzekł, mocno ją tuląc do siebie. Leonie zamarła. - O czym ty mówisz? - Twój mąż codziennie naraża życie - odrzekł spokojnie. Nawet teraz prowadzi wojnę z moimi wasalami. - Wasalami twojego ojca. - To to samo - zauważył. - Człowiek w bitwie... zginie, i to wkrótce.
Nagle wszystko zrozumiała i ogarnęły ją mdłości. Pierwszy list Alaina otrzymała niedługo po zranieniu Rolfa. Alain mógł tam być. To właśnie on mógł wystrzelić strzałę. - Alainie - zaczęła ostrożnie. - Źle mnie zrozumiałeś.. - Cicho! - syknął i znieruchomiał. Powiodła spojrzeniem za jego wzrokiem i spostrzegła męża nadjeżdżającego samotnie od strony lasu. - Nie wciągaj w to swoich zbrojnych! - zawołał Alain podniecony. - Moi ludzie łatwo sobie z nim poradzą. - Co takiego? Nie widziała nikogo w pobliżu polany. Gdy Alain głośno zagwizdał, zrozumiała, że Rolf znalazł się w niebezpieczeństwie. - Alainie! Nie wolno ci atakować Rolfa! - Ciszej, Leonie - powiedział Alain spokojnie. - To będzie proste. - Zawołał przez polanę: - Zostań tam, gdzie jesteś, d'Ambert! Straciłeś to, co twoje. Rolf już zauważył dwoje obejmujących się kochanków. Takiej prawdy sie lękał. Wrócił do Crewel, aby opowiedzieć jej o ojcu, kiedy dowiedział się, że wyjechała do Pershwick. Potem znalazł na stoliku wiadomość od Alaina Montigny'ego. Po krótkich poszukiwaniach odkrył jeszcze jedną kartkę. Dwa listy potwierdzały jej winę, a to, co teraz widział, było ostatecznym dowodem. - Puść ją, Montigny! - Odjedzie ze mną! - zawołał szyderczo Alain. Leonie aż zachłysnęła się z oburzenia. Potem wszystko zaczęło się dziać tak szybko, że nie było czasu na zaprzeczanie słowom Alaina. Zbrojni Leonie wsiedli na konie i ruszyli w ich stro-
nę. Bliżej ukryci ludzie Alaina wybiegli spomiędzy drzew. Cała siódemka zaatakowała Rolfa jednocześnie. Rolf błyskawiczenie wyciągnął miecz. Wydał z siebie bojowy okrzyk, co sprawiło, że niektórzy z rabusiów się zawahali. Tylko czterech znalazło się tuż przy Rolfie. Leonie krzyknęła do swoich ludzi, żeby się pośpieszyli, ale żaden z nich nie zrozumiał, że pragnie, aby pomogli Rolfowi. Alain, pewny swego planu, uwierzył, że Leonie chce, aby jej ludzie też zaatakowali Rolfa. - Nie obawiaj się - zapewnił ją, już napawając się zwycięstwem. - Jest silny, ale mamy przewagę liczebną. - Głupcze! - krzyknęła Leonie, a uśmiech Alaina znikł. Zabiłabym cię, zanim pozwoliłabym ci go zranić. - Podziękujesz mi... Umilkł, gdy jego ludzie uciekli w głąb lasu. Było ich tylko pięciu, dwóch leżało martwych na łące. Kiedy Alain zobaczył, co się stało, chwycił Leonie za rękę i pociągnął w stronę koni. Rolf nie przybył sam, tylko w poszukiwaniu Leonie wyprzedził znacznie swoich ludzi. Przy Rolfie było teraz dwóch rycerzy i sześciu zbrojnych. Ludzie Leonie stanęli przy swojej pani. Rolf się nie poruszył, ale przyglądał się Alainowi z odległości kilkunastu jardów. - Jeśli z nim pojedziesz, Leonie, będę go ścigał i za biję. Alain puścił ją natychmiast. - Skoro tak bardzo pragnie cię mieć, to niech sobie bierze - wyszeptał przestraszony. Wsiadł na konia i odjechał, oglądając się z lękiem przez ramię, czy tam ten go zatrzyma.
- Uwierzył w najgorsze! - zawołała do Alaina. Musisz mu powiedzieć... Alain! Wracaj! Ruszył do lasu, tam gdzie uciekli jego ludzie. Leonie jeszcze raz krzyknęła za nim, ale nawet się nie obejrzał. Odwróciła się, aby spojrzeć na swego męża. Patrzył na nią oczyma czarnymi od wściekłości. Gdy powoli zbliżał się do niej na koniu, jego twarz przybrała wyraz okrucieństwa. - Milady, czy mamy walczyć z twoim mężem? Nie zauważyła, że jej ludzie ją otoczyli. Co miała im powiedzieć? Jak wyglądało to w ich oczach? Nie chciała zostać sam na sam z Rolfem, ale o bitwie nie mogło być mowy. - Odpowiedz im, pani - rozkazał Rolf. - Mój panie, pozwól, że ci wytłumaczę. - Odpowiedz im! Wzięła głęboki oddech. - Milordzie, musisz ich zapewnić, że mnie nie skrzywdzisz. - Powiem im tylko, że nikt nie stanie miedzy mną a moją żoną. Zabiję każdego, kto to uczyni. Jeśli chcą umrzeć, mogą ze mną walczyć. Zwróciła się do swojej straży: - Wracajcie do Pershwick. Dobrowolnie odjadę z moim mężem. - Ale, milady - odezwał się zaniepokojony najmłodszy z nich, rzucając spojrzenie na Rolfa. - Sir Guibert nas zabije, jeśli coś ci się stanie. – Powiedzcie mu, że odprowadziliście mnie do domu do Crewel. - Zbrojny nie ruszył się z miejsca. -Nie pozwolę, by Guibert Fitzalan najechał Crewel, żeby mnie ratować. Rozumiesz? Za to sama cię wychłoszczę, jeżeli on dowie się, co tu się wydarzyło.
- Jedźcie. - Zbrojny wciąż się nieruszał. Leonie westchnęła, - Jest moim mężem. Muszę z nim jechać. Proszę cię, nie utrudniaj mi tego. Poleciła mu, żeby pomógł jej wsiąść na konia. Zrobił to niechętnie. Potem, nie czekając na nikogo, Leonie ruszyła przez łąkę. Jechała w stronę kasztelu Crewel. Wkrótce przyłączyli się do niej ludzie Rolfa. Ani razu nie odwróciła się za siebie, żeby sprawdzić, czy za jej plecami jedzie Rolf.
Rozdział 43 Przez następny tydzień Leonie pogrążała się w rozpaczy lub miotała w bezradnej wściekłości. Rolf odprowadził ją do Crewel i zaciągnął do wspólnej komnaty. Spodziewała się najgorszego, ale on tylko ją tam zamknął. Później dowiedziała się, że tego wieczora upił się do nieprzytomności. Wypuścił ją nazajutrz, ale nic się nie zmieniło. Nie chciał jej słuchać, gdy próbowała mu wyjaśnić powody spotkania z Alainem ani gdy zapewniała, że nie miała zamiaru uciec. Nie chciał słuchać. Nie rozmawiał z nią. Służba jej unikała ze strachu przed jego gniewem. Najgorsze było to, że odesłał do Pershwick Wildę i Mary. Została zupełnie sama. Nie miała z kim rozmawiać. Gdyby wyjechał, łatwiej byłoby znieść napięcie -powtarzała sobie w duchu. Nie wrócił do oblężenia Warling. Nie opuszczał kasztelu nawet na polowanie. Trzymał się blisko Leonie, a mimo to z dala od niej, nie będąc pewny, jak się przy niej zachowa, a jednocześnie nie chcąc jej zostawić. Dobrze wiedziała, o czym myślał. Rolf spodziewał
się, że ona ucieknie, i postanowił do tego nie dopuścić. W dniu, w którym zamknął ją w komnacie, znalazła na podłodze dwa pomięte listy Alaina. Wtedy zrozumiała, że je znalazł i jakie wnioski musiał wyciągnąć. Domyślała się, jak w jego oczach wyglądała scena na polanie. Nie było sposobu wyjaśnienia wszystkiego, dopóki nie chciał jej słuchać. Nie sypiał z nią w łożu, ale na sienniku w przedpokoju, niczym strażnik pilnujący jej drzwi. Wiedziała, że dłużej tego nie wytrzyma. Pewnego wieczoru, gniewna i zrozpaczona, szarpnięciem otworzyła drzwi dzielące ją od męża. Miał otwarte oczy. Wpatrywał się w sufit. Ignorował jej obecność i to przeważyło szalę. Rozejrzała się po przedpokoju, czy jest tu coś, czym mogłaby w niego rzucić. - Nie rób tego, Leonie - powiedział cichym, groźnym głosem. - Dlaczego nie?! - zawołała z furią. - Wtedy będziesz mógł mnie zbić i wreszcie będzie koniec! - Zbić cię? - Rolf usiadł na sienniku. - Zabiłem człowieka, który to zrobił, a ty myślisz, że ja... - Co takiego? - Calveley zginął z mojej ręki - powiedział obojętnie. Nie mogłem pozwolić mu żyć po tym, co ci zrobił. Leonie patrzyła na niego oszołomiona. - Skąd wiedziałeś? Nigdy ci nie powiedziałam... - Ubiegły tydzień spędziłem z twoim ojcem. Doprowadziłem go do tego, że otrzeźwiał na tyle, by przyjąć moje wyzwanie na pojedynek. - Kiedy w jej oczach pojawił się strach, zapewnił ją, zirytowany: -Nie zabiłem twojego ojca, kobieto. Nie jest nikczemnikiem, jak podejrzewałem. To żona uczyniła z niego pijaka. Jest słaby i na pewno nie bez winy, ale to nie
on kazał cię pobić, Leonie. O niczym nie wiedział, nawet nie zdawał sobie sprawy, że przez te wszystkie lata byłaś zamknięta w Pershwick - skończył łagodniejszym tonem. - Jak mógł tego nie wiedzieć? - wyszeptała głęboko poruszona. Rolf wszystko jej wyjaśnił. - W tej chwili walczy z poczuciem winy, że tak bardzo cię zawiódł - powiedział na koniec. Ogarnęła ją rozpacz. Dlaczego ani razu nie próbowała się z nim zobaczyć? Mogła oszczędzić ojcu i sobie tyle udręki. Wcześniej poznać prawdę. - Natychmiast do niego jadę! - Nie! - Nie?! - zawołała. - Jak możesz mi zabraniać? - Daj mu szansę odzyskania godności, Leonie - powiedział kategorycznie Rolf. - Przyjedzie do ciebie, kiedy będzie gotów. Możesz być tego pewna. Nie odrywała od niego wzroku. Była bliska tez. - Nie owijaj odmowy w szlachetne słówka! Mówisz ''nie", żeby mnie tu więzić. Zaprzeczysz? - Do kata! - wybuchnął Rolf. Ruszył gwałtownie w jej stronę, zapominając o tym, że jest rozebrany. -Wróciłem, żeby opowiedzieć ci, czego dowiedziałem się o twoim ojcu. a okazało się, że uciekłaś z kochankiem! - Nigdy nie był moim kochankiem! - Kłamiesz! - Chwycił ją mocno za ramiona. - Nie zdziwiłbym się, gdybyś celowo zostawiła jego list żebym wpadł w zasadzkę. Wiedziałaś, że jego ludzie czekali w ukryciu, by mnie zaatakować? - Teraz o tym wiem, ale wtedy nie wiedziałam. Skąd miałam wiedzieć? Nie widziałam go od dawna, przysięgam.
Był taki wściekły, że zaczął nią potrząsać. - Dostałaś dwa listy! - Były trzy! - zawołała. - Ale na pierwsze dwa nie zwróciłam uwagi. Chciałam tylko się dowiedzieć, co Alain tu robi. Tak nalegał na spotkanie ze mną. Po co miałam zostawiać listy, skoro mówiłeś mi, że nie umiesz czytać? Jeśli ktoś tu kłamie, to ty! Rolf pominął tę kwestię milczeniem. - Co ci powiedział, Leonie? - spytał ponurym tonem. Nie oszukał jej łagodny ton. - Mówił, że chce mi pomóc. Myślał, że cierpię, żyjąc z tobą. - Ściszyła głos. - Nie sądzę, żeby właśnie dla tego mnie tam ściągnął. Uważam, że ludzie, którzy cię zaatakowali, byli tam po to, aby pomóc mu, gdy bym nie zgodziła się z nim uciec. Chciał mnie porwać dla okupu. Spuściła wzrok. To był błąd, bo nagle zauważyła jego nagość. Rolf też zdał sobie z tego sprawę. Nie wiedział, czy powinien jej uwierzyć, ale bardzo tego pragnął. Kiedy otoczył ją ramionami, spojrzała na niego ze zdumieniem. Jak mógł się tak zmienić? Próbowała odsunąć się od niego. - Rolf! Nie! Przytulił ją mocno do siebie. - To niesprawiedliwe, Leonie. Używasz mego imienia, aby mnie ułagodzić. - Jak możesz... - Jak mogę? Niech mi Bóg pomoże, jak ja ciebie pragnę. Nie umiem z tym walczyć i nie będę już próbował. Rolf nie wiedział o tym, ale słowa te podziałały na nią niczym czary. Nagle uświadomiła sobie, że Rolf ją kocha, ale jest zbyt uparty, aby się do tego przyznać.
Tak naprawdę Leonie pragnęła tylko jego miłości. Gdyby ja miała, dałaby mu wszystko: serce, życie i dzieci. Tym razem dała mu namiętność równą jego pożądaniu. Jej uległość rozbroiła Rolfa. Wziął ją na ręce i zaniósł do wielkiego łoża, w którym nie potrafiła zasnąć sama. Pieścił ją palcami, wargami, całym ciałem. Okazywał jej w ten sposób, co kryło się w jego sercu. Leonie oddawała mu miłość. Nie potrafiła o niczym myśleć, tylko o teraźniejszości. Należał do niej. Pozwoliła, by kierowała nią rozkosz, zatracała się w niej.
Rozdział 44 Kiedy Leonie obudziła się nazajutrz, Rolfa nie było już w komnacie. Taki miał zwyczaj, więc nie zastanawiała się nad tym. Dlatego tak nią wstrząsnęło, gdy dowiedziała się później, że powrócił do swojej armii i nie spodziewają się jego rychłego powrotu. Jak mógł wyjechać bez pożegnania? Czyżby już wszystko sobie wyjaśnili? Miała wątpliwości. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy poprzednia noc nie była jedynie cudownym snem. Czy tylko usłyszała z jego ust to, co pragnęła usłyszeć? Wróciła do komnaty i przez dwa dni stamtąd nie wychodziła. Mogłaby umrzeć i tak nie zwróciłby na to uwagi. Posiłki stawiano jej przy drzwiach, i to wszystko. Czy miało znaczenie dla mieszkańców, że nadal czuje się tu jak obca i to ją zabija? Nie mogła dłużej żyć w ten sposób. Po prostu nie mogła. Kiedy wyszła na zewnątrz, aby poprosić służbę
o przygotowanie kąpieli, odkryła, że Amelia nic opuściła kasztelu i na dodatek zachowywała się jak jego pani. To już ostatni cios. Wyjeżdża. Niech Rolf spróbuje sprowadzić ją z powrotem! Spakowała zaledwie jedną skrzynię i kazała znieść ją na dół. Dotarła tylko tam. Sir Evarard odebrał rozkazy, by zapewnić jej eskortę składającą się z piętnastu ludzi, gdyby zamierzała opuścić kasztel. Zbrojni mieli nie odstępować jej aż do powrotu. Jednakże Evarard nie chciał pozwolić na odjazd aż tylu żołnierzy, i to w tak błahej sprawie. Garnizon był uszczuplony, ponieważ wszyscy zbędni zbrojni odeszli z armią Rolfa. Evarard kategorycznie odmawiał wyrażenia zgody na jej odjazd. Leonie odnalazła Amelię i od razu przeszła do rzeczy. - Wyjeżdżam. Nie zamierzam tu nigdy wrócić. Czy odpowiada ci to, Amelio? Amelia była zbyt zadowolona, żeby udawać. - Bardzo mi to odpowiada. - Tak myślałam. Czy mi pomożesz? Sir Evarard nie zwolni takiej liczby zbrojnych, jakiej Rolf zażądał dla mojej eskorty. Wydaje się, że nie pozostaje wobec ciebie obojętny. Potrafisz go nakłonić, by zmienił zdanie? Przekonaj go, że będę nieobecna tylko przez kilka godzin. - Jeśli zbrojni są potrzebni tutaj... - Wrócą, gdy tylko dotrę bezpiecznie do Pershwick zapewniła ją Leonie. - Pershwick? Ależ Rolf cię tam znajdzie. Nie mogłabyś opuścić Anglii? Leonie westchnęła z niechęcią. - Nie zamierzam się ukrywać, Amelio. Nie ma zna-
czenia, czy Rolf mnie odnajdzie. Bramy Pershwick pozostaną zamknięte. Amelia uśmiechnęła się z zadowoleniem. Było nawet lepiej, niż się spodziewała. Jeżeli żona Rolfa wystawi swoich zbrojnych przeciw niemu, to przyczyni się do zupełnego przecięcia więzów. Po takim uczynku Rolf nigdy już nie zechce jej z powrotem. - Możesz zostawić Evararda mnie - oznajmiła spokojnie. Evarard pozwolił Leonie opuścić Crewel. Kwaśna mina zdradzała, że zrobił to bardzo niechętnie. Droga do Pershwick potrwała dłużej niż zwykle ze względu na wóz, na którym przewieziono skrzynię Leonie. Po przybyciu na miejsce okazało się, że sir Guibert wyjechał na jeden dzień. Leonie było to na rękę, ponieważ wasal mógł nie pochwalić jej planu, a być może próbowałby nawet jej przeszkodzić. Natomiast niewiele będzie mógł zrobić, jeśli po powrocie zastanie ją na dobre zadomowioną w Pershwick. Sama wydała rozkazy rozpoczęcia przygotowań do obrony kasztelu. Żeby jej eskorta nie zaczęła czegoś podejrzewać, Leonie starannie unikała z nimi kontaktu. Po zakończeniu głównych przygotowań kazała im wrócić do Crewel, wyjaśniając tylko, że ona pozostaje tutaj i że mają odjechać bez niej. Ciotka Beatrix okazywała jej współczucie. Natomiast Wilda była przeciwna planom swej pani. Oburzyło ją wycofanie się Leonie bez walki i pozwolenie Amelii na odzyskanie Rolfa. Wilda nienawidziła Amelii, która, jak się okazało, kazała jej i Mary opuścić Crewel. Jeżeli Amelia mogła stosować różne sztuczki, by osiągnąć to, co chciała, dlaczego Leonie nie podjęła walki? Leonie starała się znaleźć Wildzie zajęcie, żeby nie słuchać jej utyskiwań.
Nie mogła tak samo postąpić z sir Guibertem. Powrócił wieczorem i kiedy usłyszał o jej zamierzeniach, wpadł w gniew. Wszedł szybkim krokiem do wielkiej sali, żeby się z nią zobaczyć, i stanął z ponurą mina. - Czy postradałaś zmysły? - zapytał bez przywitania. - Jak możesz wypowiadać wojnę własnemu mężowi? Nie mogę... - Nie wojnę - przerwała mu Leonie. - Po prostu wymawiam mu posłuszeństwo. - Nie wolno ci tego zrobić! - zawołał gniewnie Guibert. Na miłość boską, Leonie, on jest teraz twoim panem. Jesteś z nim związana. Drażniło ją nawet wspominanie o tym, mimo że to była prawda. Nie zamierzała ulec, ale potrzebowała poparcia Guiberta, zrobiła więc coś, czego nie zrobiła nigdy przedtem. Rozpłakała się, licząc na to, że łzy wywrą pożądany wpływ na człowieka, który był dla niej jak ojciec. Między rozdzierającymi szlochami wyznała Guibertowi wszystko, niczego nie ominęła, nawet tego, że nosi dziecko swojego męża, jego drugie dziecko. Wiadomość o Amelii nie wstrząsnęła nim tak, jak się spodziewała. Zapomniała, że jej sytuacja, choć bardzo bolesna, nie jest wyjątkowa. - Nie będziesz pierwszą kobietą, która wychowuje bastardy swojego męża, Leonie - upomniał ją łagodnie Guibert. W rzeczywistości był oburzony zachowaniem Rolfa i współczuł Leonie, ale okazywanie współczucia nic by jej teraz nie pomogło. - Gdybyż chodziło tylko o dziecko, przeżyłabym to jakoś - przyznała. - Ale mój mąż nie oddali matki dziecka. Prosiłam go o to i odmówił. Pozwala jej panoszyć się w moim domu. Przyznaje jej moje obowiązki. Czuję się jak druga żona!
- Przesadzasz, Leonie. - Nie przesadzam! Opowiedziałam ci dokładnie, tak jak było. Próbowałam z tym żyć Guibercie. Gdyby moje uczucia nie były tak poplątane, zapewne bym się z tym pogodziła. Jednak... - Kochasz go? - Tak - wyznała, szlochając szczerze. - Walczyłam z miłością do niego. Wiedziałam, że przyniesie mi tylko ból. On spodziewa się, że nadal będę dzieliła się nim z tą kobietą. Już nie mogę. To mnie zabija, Guibercie. Guibert westchnął. - Nie rozumiem, co masz nadzieję osiągnąć, przyjeżdżając tutaj. Ten człowiek oblegał już potężniejsze warownie i zdobył je. - Tutaj tego nie zrobi! - zapewniła go Leonie. -Jestem jego żoną. Guibert potrząsnął głową. - Sądzisz, że to go powstrzyma? Właśnie dlatego nie odjedzie od naszych zamkniętych bram. - Nie, Guibercie - odparła z przekonaniem. - Rolf musi zdobyć jeszcze dwie warownie. Nie zaprzestanie walki i nie sprowadzi swojej armii tutaj. Przyjedzie sam, wtedy wyjawię mu, co czuję. Jeśli będzie trzeba, wykrzyczę to z murów. On musi zaakceptować moją decyzję. - Czy wie o twoim stanie? - spytał Guibert. - Nie - przyznała, zerkając na niego i odwracając wzrok. Nie dam mu tej wymówki, by zmusił mnie do powrotu do Crewel. - Modlę się o to, aby pozwolił ci odejść - powiedział Guibert i westchnął. - Jeśli nie... - pokręcił głową - ...niech Bóg nam pomoże.
Rozdział 45 Leonie gryzła się obawami Guiberta przez kilka następnych dni. Wierzyła, że Rolf natychmiast przybędzie do Pershwick, lecz pomyliła się tym razem. Dni zamieniły się w tygodnie, a on nie przybywał. Leonie czuła się równie nieszczęśliwa jak przedtem. Po dwóch tygodniach Leonie pozwoliła na otwarcie bram i powrót do dawnego trybu życia. Odesłała zbrojnych, których ściągnęła ze swoich warowni, ale nie rozpuściła drużyny zbrojnych. Spichlerze były pełne ziarna, więc nie musiała obawiać się głodu. Czas mijał, a wraz z nim znikały resztki dobrego samopoczucia. Upłynęły cztery tygodnie od wyjazdu z Crewel. Mijał trzeci miesiąc ciąży i suknie ledwie skrywały szerszą talię. Nie była z tego zadowolona. Pragnęła postawić Rolfowi ultimatum i nie wspominać przy tym o dziecku. Pewnego dnia, wyjątkowo pogodnego jak na tę porę roku, stojąc na blankach, spostrzegła, że jej mąż zbliża się do warowni. Czterech rycerzy jechało tuż za nim. Leonie ujrzała w oddali widok, który zmroził jej krew w żyłach. - Słodka Mario, prowadzi całą armię! Wyglądało na to, że na Pershwick maszeruje około tysiąca żołnierzy. Armia zatrzymała się poza zasięgiem broni Pershwick. Czy miało to oznaczać, że Rolf naprawdę gotuje się do bitwy? - Ostrzegałem cię, milady - powiedział ponuro jej wasal i przyjaciel. Leonie oderwała spojrzenie od przerażającego widoku. Nawet nie próbowała ukryć strachu przed sir Guibertem. - Każę otworzyć bramy - powiedział.
- Nie - zaprotestowała. Na jego twarzy malowała się rozpacz. - Na miłość boską, o czym myślisz? To już nie jest kaprys kobiety. Twój pan nie żartuje! - Mówię ci, że nas nie zaatakuje - upierała się przy swoim zdaniu. - Sprowadził tu armię, żeby mnie przestraszyć. - Dlatego narazisz nasze życie?! - zawołał. - Proszę cię, Guibercie. Tutaj zdecyduje się całe moje życie. Pozwól mi przynajmniej wysłuchać, co ma do powiedzenia. Jeśli od razu mu wydasz mnie, nigdy nie uwierzy, że musi liczyć się z moimi uczuciami. Guibert ponownie spojrzał na zebranych żołnierzy. Żaden człowiek nie wyda armii rozkazu wymarszu, jeśli nie ma zamiaru walczyć. Oszukiwała samą siebie. Czarny Wilk przygotowywał się do ataku. - Porozmawiasz z nim? - spytał Guibert, a gdy po twierdziła, poprosił natychmiast: - Nie sprowoku jesz go? Leonie potrząsnęła przecząco głową. - Będę ostrożna, ale on musi się dowiedzieć, że jestem stanowcza. Jak inaczej mamy dojść do porozumienia? Przysięgam, że jeżeli rozmowa się nie skończy pomyślnie, poddam się natychmiast. - Bardzo dobrze - powiedział Guibert i ciężko westchnął. - Pamiętaj o jego dumie, milady, i nie wymagaj zbyt wiele. Duma może sprawić, że mężczyzna uczyni coś, czego tak naprawdę nie chce, ale zrobi to tylko ze względu na honor. Rolf i jego rycerze podjechali do strażnicy i stanęli. Rolf spokojnie przyjrzał się załodze na murach, bocznym ścianom warowni, wycelowanej w siebie broni, zamkniętej bramie. Napięcie czuło się w powietrzu. Potem zażądał wpuszczenia do środka, ale odmó-
wiono mu otwarcia bram. Leonie, wstrzymując oddech, czekała na jego reakcję. Co Rolf był gotów uczynić dla honoru? - Czy w środku znajduje się milady, moja żona? - Jestem tutaj, milordzie! - zawołała do niego z blanków. - Wychyl się. Nie widzę cię, pani! - krzyknął w jej stronę. Wychyliła się i zobaczyła go. Miał na sobie zbroję, a ponieważ nie zdjął hełmu, jego oczy były przed nią ukryte. Rolf skierował konia tak, że znalazł się tuż pod murem, na którym stała Leonie. - Przygotowałaś Pershwick do wojny? - Kasztele zawsze powinny być w gotowości - odparła wymijająco. - Mogłabym cię zapytać, dlaczego przyprowadziłeś ze sobą armię. - Dlaczego? Aby ci sprawić przyjemność, oczywiście! zawołał. - Czyż nie pragniesz wojny? Leonie głośno wciągnęła powietrze. - Podjęłam środki ostrożności, milordzie, nic więcej. - Przeciw mnie! - uderzył słowem jak batem. - Tak! - Dlaczego, Leonie? Wstydziła się krzyczeć, ale musiała. - Milordzie, nie będę mieszkała w Crewel z twoją... gdy będzie tam lady Amelia! - Nie słyszę cię, Leonie. Ona go słyszała wyraźnie. Zamierzał ją zawstydzić? Leonie zebrała się na odwagę i wychyliła się jeszcze bardziej przez blanki. - Powiedziałam, że nie będę mieszkać w Crewel z Amelią!
- Czy tylko o to chodzi? - spytał z niedowierzaniem. - Tak. Wtedy zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Rolf zaczął się Śmiać. Zdjął hełm i śmiał się coraz głośniej. Śmiech niósł się wzdłuż murów kasztelu. - Nic nie usprawiedliwia twojego dobrego humo ru, milordzie - zauważyła z goryczą. - Mówiłam po ważnie. Na chwilę zapadła cisza. - Wystarczy, Leonie! - zawołał ostrym tonem. -Każ otworzyć bramy. - Nie. Na jego twarzy malował się gniew. - Nie? Słyszałaś, kiedy mówiłem, że nikt nie stanie między mną a moją żoną. Ciebie też to dotyczy, żono. - Powiedziałeś, że zabijesz każdego, kto spróbuje to zrobić. Czy to dotyczy również mnie, milordzie? - Nie, oczywiście, że nie, Leonie. Jeśli jednak zmusisz mnie do zdobywania tych murów, nie wątpię, że mało zostanie ludzi do ich odbudowy. Chcesz, by ginęli twoi ludzie? - Nie zrobiłbyś tego! - zawołała ze zgrozą. Rolf odwrócił się do swoich rycerzy. - Sir Piersie, każ spalić wioskę! - krzyknął. - Rolfie, nie! - zawołała Leonie. - Możesz wejść do środka, milordzie, ale sam. Tylko na rozmowę. Zgadzasz się? - Każ otworzyć bramę - zażądał chłodnym tonem. Na twarzy Leonie można było wyczytać, że przegrała. Rolf ją pokonał. Straciła przewagę i oboje o tym wiedzieli. Był bezpieczny w kasztelu, ponieważ za murami stała armia.
- Zrób, co każe, sir Guibercie - powiedziała spokojnie Leonie. - Zaczekam na niego w sieni. - Nie bierz sobie tego tak bardzo do serca - poprosił łagodnie. - Może da ci to, czego pragniesz, teraz gdy poznał twoje uczucia. Pokiwała głową ze smutkiem i odeszła. Na ten widok Guiberta ogarnęła złość. Nie potrafił znieść jej rozpaczy. Nie pochwalał jej postępku, chociaż mógł zrozumieć powody, dla których tak się zachowała. Gniewny wyszedł na spotkanie Rolfa d'Amberta.
Rozdział 46 Rolf wjechał na dziedziniec i zsiadł z potężnego, bojowego rumaka. Był wściekły. Opuścił Crewel z lekkim sercem. Postanowił bowiem uwierzyć, że Leonie go kocha. W końcu, dlaczego ulegałaby mu tak namiętnie, jeśli kochałaby Montigny'ego? Oszukiwał sam siebie. Pytanie było już nieaktualne, albowiem Alain zginął i już został pogrzebany. Rolf tego nie widział, ale o wszystkim mu opowiedziano. Młody głupiec zupełnie stracił rozsądek. Udało mu się przedrzeć do warowni Blythe. Namówił mieszkańców do ataku na znajdujący się w pobliżu mały obóz żołnierzy Rolfa. Potem poprowadził ich na Warling, sądząc, że mieszkańcy obleganej warowni otworzą bramy i przyłączą się do bitwy. Nie zrobili tego, ale ich obecność czy nieobecność w walce nie miała znaczenia. Albo Montigny był tak niedoświadczony, albo wyjątkowo źle obliczył wielkość armii Rolfa, dość że bitwy właściwie
nie było. Montigny zebrał ledwie ze stu ludzi. Szybko zostali pokonani i wielu zginęło, w tym Alain Montigny. Mieszkańcy Warling, obserwując zza murów rzeź, natychmiast zgodzili się na warunki poddania. Rolf nic nie wiedział o tak zadziwiającym obrocie spraw, ponieważ w kilka dni po opuszczeniu Crewel pilnie wezwano go do Normandii. Ostatnie tygodnie spędził, zajmując się dobrami zmarłego brata. Był to dla Rolfa wyjątkowo męczący okres. Próbował uporządkować swe uczucia do brata. W końcu uświadomił sobie, że nie żywił do niego żadnych uczuć. Nie odczuwał rozpaczy po jego śmierci. Stwierdził jednak, że nie potrafi zignorować losu wdowy i jej dzieci. Przyszły dla niego ciężkie chwile. Potem to! Wrócił do domu i dowiedział się, że Leonie przez cały ten czas siedziała zamknięta w Pershwick i przygotowywała się do walki z nim, bo tam właśnie chciała zostać! Raz jeszcze nadużyła jego zaufania. Postanowił, że zrani go po raz ostatni. Jeśli jest mu tak przeciwna, że zdecydowała się na walkę, to już nie przyjmie jej z powrotem. Była to decyzja ostateczna. Tak przynajmniej wierzył. Przez trzy dni opierał się chęci, by zmienić decyzję. Kłopot polegał na tym, że pragnął, by Leonie do niego wróciła, i to za wszelką cenę. Sprowadził całą armię, żeby jej to udowodnić. Wszystko tylko po to, aby przekonać się, że przyczyną dramatu była zazdrość. Nie wiedział, czy pragnie obsypać ją pocałunkami, czy udusić. Wiedział jedno. Nie mogło jej to ujść na sucho. Musiała zrozumieć, że nie wolno jej uciekać do swojego wasala przy każdym nieporozumieniu między nimi. Po drodze gniew Rolfa osłabł i zamienił się w iry-
tację, ale na tym się nie skończyło. Na dziedzińcu czekał na niego sir Guibert. Powiedział mu spokojnie, że Leonie nie opuści Pershwick, chyba że zrobi to dobrowolnie. Był gotów nawet użyć siły. Rolfa ogarnęła złość. - Czy rozumiesz, że w tej sytuacji musisz gotować się na śmierć? - Tak, panie. - A czy wiesz, że zazdrość mojej żony jest nieuzasadniona? Istnieje pewien powód, dla którego lady Amelia pozostanie w Crewel. Nie chciałem tego, ale musi już tak być. - Zdajemy sobie sprawę, że chodzi o dziecko - odparł nieporuszony Guibert. - My? - Lady Leonie nie brałaby sobie tego tak bardzo do serca, gdyby opierała się wyłącznie na podejrzeniach. Rolf Spochmurniał. - Powiedziałem już, że jej zazdrość jest nieuzasadniona. To dziecko nie powinno jej obchodzić, ponieważ zostało poczęte, zanim ją poślubiłem. - Musisz ją o tym przekonać, milordzie, wierzy bowiem, że było inaczej. Rolf przystanął nagle. Guibert wypowiedział te słowa rzeczowym tonem. Już było źle, że Leonie dowiedziała się o dziecku, chociaż miał nadzieję oszczędzić jej tej wiadomości, jak najdłużej się da. Ale że pomyślała... - Zaprowadź mnie do niej - zażądał Rolf, ponow nie rozgniewany niemądrymi podejrzeniami Leonie. Wyraźnie wskazywały, co ona o nim myśli. Przypo mniał sobie własne wątpliwości co do pozostania lady
Amelii w Crewel, ale nie potrafił odgadnąć, jakie wnioski wyciągnie Leonie z jego uporu. Leonie przypatrywała się Rolfowi, kiedy przechodził przez sień. Zaskoczył ją własny strach, a jednocześnie duma, którą odczuwała na jego widok. Musiała szanować człowieka z takim uporem dążącego do celu. W rzeczywistości wcale nie pragnęła, żeby jej uległ, jeśli potem miałby tęsknić za Amelią. To nie było rozwiązanie. Leonie chciała wyjaśnić tę sprawę do końca. Rolf zatrzymał się kilka stóp od żony. Przyjrzał się jej twarzy. Stała za krzesłem. Trzymała się wysokiego oparcia, jakby chciała, aby ich rozdzielało. Zadarła dumnie brodę, ale w jej oczach czaił się lęk i niepewność. - Czy sprowadzenie tutaj całej armii było koniecz ne, milordzie? - spytała, od razu przechodząc do rzeczy. Zachciało mu się śmiać. W wielkiej sali stało dwunastu zbrojnych, jej nieprzejednany wasal i spora grupa potężnie zbudowanych chłopów, którzy nie ukrywali swojej niechęci do Rolfa d'Amberta. - Ciesz się, że to zrobiłem. Gdybym przybył sam, pewnie upierałabyś się przy tych głupstwach i zmu siłabyś mnie do zastosowania ostrzejszych środków później. Żachnęła się. - Trudno uznać za głupstwo... - Zamknęła gwałtownie usta. - Nie będę się o to spierać. Co zamierzasz zrobić? - Zabrać cię z powrotem. - A jeśli odmówię? Zaatakujesz mój kasztel? - Nie zostawię kamienia na kamieniu - odparł. -Czuję nieodpartą pokusę zburzenia Pershwick. - Spo-
jrzał na nią z zaciętą twarzą. - Nie możesz tu przyjeżdżać i wystawiać swoich ludzi przeciwko mnie za każdym razem, gdy się na mnie rozgniewasz. Jeśli zrobisz to ponownie, nie zawaham się zniszczyć Pershwick. Należysz do mnie. - Ale nie jestem z tobą szczęśliwa! - rzuciła w roz paczy. Równie dobrze mogła go zranić nożem. Powiedział sobie w duchu, że nie wolno mu otwierać przed nią serca, jeżeli zależy jej tylko na tym, by deptać jego uczucia. - Miałem nadzieję, że z czasem mnie pokochasz, Leonie... lub uznasz przynajmniej, że życie ze mną nie jest przykre... Żałuję, że tak nie jest - odparł głosem pełnym bólu. Serce w niej zamarło. - Oddalisz mnie? Rolf przymrużył gniewnie oczy. Tego właśnie chciała. - Nie, pani. Nigdy nie pozwolę ci odejść. Ogarnęła ją radość, ale ostrzegła się w duchu, że nie wolno się przed nim zdradzić. - Co z Amelią? - spytała obojętnie. Westchnął ze znużeniem. - Wyjedzie do innego kasztelu. - Do jednego z twoich kaszteli? Co to za różnica? - Nie bądź bez serca, Leonie - warknął. - Wiesz, że spodziewa się dziecka. Chciałabyś, żebym zostawił w potrzebie brzemienną kobietę? - Nigdy cię o to nie prosiłam! - zawołała. - Ale ty musisz trzymać ją na podorędziu, aby mogła cię pocieszyć, gdy tylko rozgniewasz się na mnie? - Do kata, skąd ci to przyszło do głowy? Ta kobieta była moją kochanką. Żałuję, że to dziecko się poczęło.
Ale nie dotknąłem jej od czasu naszych zaślubin... Zadziwia mnie, że upierasz się, iż było inaczej... - To lady Amelia tak twierdzi, milordzie. - Musiałaś ją źle zrozumieć - odparł sztywno. Leonie odwróciła się do niego plecami. Była wściekła, chętnie by czymś w niego rzuciła. Słodka Mario, jak może go tak kochać, skoro on tak ją wyprowadza z równowagi? Kłamał. Na pewno kłamał! - Zabierz, co twoje, Leonie - powiedział do jej ple ców. - Wyjeżdżamy. Zaraz. Jeśli cenisz sobie życie sir Guiberta, powiesz mu, że odjeżdżasz z własnej woli. Odwróciła się do niego raptownie. - Nie odjeżdżam z własnej woli, ale nie będziesz musiał mnie ciągnąć ani nikogo zabijać - wysyczała. Wyminęła go i poszła nakazać pakowanie skrzyni. Potem poszła pomówić z sir Guibertem, który poczuł wielką ulgę, że zgodziła się wrócić z mężem do domu. - Nie jest na ciebie zagniewany? - Guibert spytał z powątpiewaniem i spojrzał na Rolfa, który niecierpliwie krążył po sali. - Jego gniew mnie nie przeraża - skłamała dzielnie Leonie. - Nie zgodził się oddalić tamtej kobiety? - zapytał z wahaniem. - Zgodził się - odparła z westchnieniem. Guibert zmarszczył brwi ze zdziwienia. - Powinnaś być zadowolona, milady. - W istocie, powinnam. Ale nie jestem. Guibert potrząsnął głową i odprowadził ją wzrokiem.
Rozdział 47 Wszystko nieoczekiwanie się wyjaśniło. Gdy Leonie wróciła do Crewel i znalazła się w swojej komnacie, wbiegła tam zrozpaczona pokojowa. - Moja pani umiera! Musisz przyjść... proszę - rozpłakała się Janie. - To kłamstwo - zapewniła pośpiesznie Wilda. Młoda pokojowa służyła Amelii i nie należała do poddanych Crewel. - Dowiedziała się, że ją odeślą, i udając chorobę, próbuje temu zapobiec. - Spojrzała triumfująco na Janie. Wilda stała między Janie a Leonie. Leonie była jej wdzięczna, że próbuje ją chronić, jak wiele razy przedtem. Jeśli nawet nic ważnego nie udało się osiągnąć dzięki ucieczce do Pershwick, to przynajmniej znowu miała przy sobie Wildę. - Wracaj i powiedz tej kobiecie, że wiemy, o co jej chodzi - poleciła Wilda z kamienną twarzą. Wtedy Leonie zrozumiała, że coś powinna zrobić. - Co tu się stało? - spytała, a Janie zaczęła przeraźliwie płakać. - Będzie na mnie zła, że tu przyszłam, ponieważ nie chce, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, co zrobiła, ale ciągle krwawi. Umiera, milady, jestem pewna! - Co zrobiła? - dopytywała się Leonie. - Coś wzięła. Mówiła, że to wszystko naprawi. Leonie zbladła, nagle zrozumiała prawdę. - Boże, zmiłuj się, to moja wina. Tak źle myślałam o dziecku ze względu na matkę... - Pójdzie pani do niej? - poprosiła Janie. Leonie otrząsnęła się natychmiast. Nie było czasu na żale.
- Wildo, moje leki, szybko! Ku zdumieniu Leonie przy drzwiach komnaty Amelii stał sir Evarard. Miał bardzo nieszczęśliwy wyraz twarzy. - Czy Amelia jest ciężko chora? - zapytał strapiony. - Zależy ci na tej damie, sir Evarardzie? - Leonie nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. - Czy mi zależy? Ja ją kocham! Leonie uśmiechnęła się do niego. - Zrobię, co będę mogła. - Na pewno? - spytał z niepokojem, zapominając o dyplomacji. - Wiem, że nie lubisz jej, pani, ani ona ciebie. Bywa dziecinna i uparta, ale nie jest taka całkiem zła, milady... - Sir Evarardzie, proszę zejść na dół - poleciła mu łagodnym tonem. - Jeśli tylko będę mogła pomóc Amelii, zrobię to. Możesz mi wierzyć. Komnata Amelii była większa, niż Leonie się spodziewała, i pełna przedmiotów, które przypomniały jej Alaina. Zawsze lubił ozdobne rzeczy i przed ucieczką z Kempston większość zostawił w Crewel. W powietrzu unosiła się woń choroby. Przed chwilą zmieniono prześcieradła, zakrwawiona pościel jeszcze leżała na podłodze. Wystarczyło jedno spojrzenie na skuloną postać leżącą na łożu, by potwierdziły się podejrzenia Leonie. Twarz chorobliwie szara, pod oczami ciemne kręgi. Ciało Amelii rozdzierał ból. Była na pól przytomna, rzucała się na łożu, jęczała i krzyczała, a dwie służebne stały obok i przyglądały- się bezradnie. Leonie ściągnęła przykrycie. Amelia leżała w kałuży krwi. Z pomocą służebnych raz jeszcze zmieniła pościel, umyła Amelię i próbowała powstrzymać krwa-
wienie. Później zmusiła Amelię do wypicia syropu z żywokostu, który powinien zatrzymać krwotok. W ampułce leżącej przy świeczniku był wywar, który wypiła Amelia. Leonie znała to zioło - wilczomlecz, dość powszechnie stosowane przy dolegliwościach brzucha i wywołujące poronienia. Zbyt duża dawka wywoływała gwałtowne wymioty i krwawe stolce. Często kończyło się to śmiercią. Ampułka była prawie pusta. Amelia otworzyła oczy i spojrzała ze zdumieniem na stojącą obok jej łoża Leonie. - Co tu robisz? - wyszeptała. - Ile tego wzięłaś? - spytała Leonie, podnosząc do góry ampułkę. - Dość. Używałam tego i przedtem, zawsze, jak tylko zaczęłam podejrzewać... Ale nigdy tak późno. - Dlaczego, Amelio? Kobietę zupełnie zaskoczyło wyraźne zatroskanie Leonie. - Dlaczego? Po co mi dziecko? Nie cierpię dzieci! Współczucie Leonie zaczęło słabnąć. - Zabiłaś więc dziecko mojego pana? - spytała z oburzeniem. - Jeśli nigdy go nie chciałaś, czemu czekałaś tak długo? - Potrzebowałam go, aby.... ale gdy wyjechałaś... zostaw mnie w spokoju! - Kusi mnie, żeby spełnić twoje życzenie i pozwolić ci umrzeć, skoro jesteś taka głupia! - Leonie z emocji załamywał się głos. - Nie, proszę, musisz mi pomóc! - zawołała Amelia. - Już straciłam dziecko i teraz on mnie odeśle. - Jesteś tego pewna? - dopytywała się Leonie. - Rolf po zaślubinach z tobą już mnie nie chciał -jęknęła Amelia. - Myślałam, że będzie inaczej.
- Wyjaśnij mi wszystko, Amelio. - Nie chciałam wracać na dwór. Nie wiesz, jak tam jest, prawda? Ciągle trzeba konkurować z młodszymi kobietami, zawsze... - Opowiedz mi o Rolfie - zażądała Leonie podniesionym głosem. - Okłamałam go - wyznała Amelia. - Powiedziałam mu, że będzie dziecko, wtedy gdy go jeszcze nie było. Spojrzała Leonie prosto w twarz i odważyła się wyznać prawdę. - Dziecko nie było Rolfa, tylko Evararda. Wykorzystałam Evararda, żeby począć, na wszelki wypadek. Gdyby Rolf nie od razu się tobą znudził. Naprawdę myślałam, że się znudzi. Kiedy wrócił tutaj i nie wyruszył natychmiast do Pershwick, byłam pewna, że to koniec jego miłości do ciebie. Nie potrzebowałam już dziecka jako wymówki, żeby tu pozostać. Leonie zmusiła się do zachowania spokoju. Wyznanie rywalki od nowa obudziło w niej miłość do Rolfa. Zapragnę!.] pobiec do niego i mocno się przytulić. Nie zamierzała jednak pokazać Amelii, ile znaczyły dla niej jej słowa. Musiało tak być. Trzeba było wszystko powiedzieć, ale tak, aby obu pozostała odrobina godności. Nakazała sobie całkowitą obojętność. Stwierdziła, że musi szybko zmienić temat. - Evarard jest bardzo zmartwiony. Ten głupiec cię kocha. - Miłość?! - zawołała Amelia z goryczą. - Czym jest miłość? Mój pierwszy mąż mnie kochał... do dnia ślubu. Potem interesowały go wyłącznie inne kobiety. Jak sądzisz, skąd miałam tę pewność, że Rolf będzie mnie pragnął, mimo iż poślubił ciebie? Mężczyzn nie obchodzą własne żony. - Nie sądzę, aby zawsze tak było, Amelio.
Amelia westchnęła. - Rolfa obchodzisz na pewno. - Być może Evarard zatroszczyłby się o ciebie, gdybyś dała mu szansę. Widzi twoje wady, a jednak cię kocha. Czy wiedział o dziecku? - Nie. Powiedziałabym mu o tym, ale dałabym do zrozumienia, że to dziecko Rolfa. Zwlekałam, ponieważ nie chciałam zranić jego uczuć. Ale nic zawahała się ranić uczuć jej i Rolfa - pomyślała Leonie z niechęcią. Mimo to zaczęła wierzyć, że jej wybaczy. Wystarczyło jej do odzyskania spokoju to, o czym dowiedziała się przed chwilą. - Nie widzę powodu, by o tym wiedział - odparła Leonie. - A Rolf? - Jeśli o niego chodzi, nie będę taka wyrozumiała. Nic mu nie powiem. Ty to zrobisz. - Ależ on mnie zabije, kiedy się dowie, że was okłamywałam! - Nie sądzę, Amelio. Uważam, że gdy pozna prawdę, poczuje ulgę. Jeśli nie obiecasz mi, że mu o wszystkim opowiesz, zostawię cię tutaj bez opieki... - Jesteś okrutna, lady Leonie. - Nie bardzo. Po prostu kocham męża i nie chcę, żeby rozpaczał po dziecku, które uważał za swoje.
Rozdział 48 Mały chłopczyk był śliczny. Leonie zobaczyła go w chwili, gdy schodziła na dół z sypialni Amelii. Rolf stał przy chłopcu. Dziecko miało gęste czarne loki i ciemnobrązowe oczy, które spoglądały na nią nieśmiało. Był ośmioletnią kopią Rolfa.
Obróciła na męża pytające spojrzenie. - Zanim dojdziesz do błędnych wniosków, powiem ci, że jest do mnie podobny, ponieważ to mój bratanek. Leonie uśmiechnęła się szeroko. - Czy mogłabym pomyśleć coś innego? Rolf, marszcząc ze zdziwienia brwi, przedstawił jej Simona d'Amberta, potem odciągnął ją na bok. - Kilka ostatnich dni spędził u lady Roese. Nie byłem w najlepszym nastroju, żeby go mieć przy sobie. Ale teraz, skoro tu jesteś... - Nie uprzedziłeś mnie, że przyjeżdża z wizytą. - Mój brat nie żyje - powiedział Rolf. - Dziecko nie przyjechało tu z wizytą. Nie kochaliśmy się zbytnio z bratem, ale to nie ma nic do rzeczy - mówił dalej z ponurą miną. - Wdowa po nim bardzo martwiła się o przyszłość dzieci i posłała po mnie. Po śmierci męża opuściła Gaskonię i znalazła schronienie u przyjaciół w Normandii. Tam właśnie byłem przez ostatni miesiąc. Spojrzała na niego oczami szeroko rozwartymi ze zdziwienia. - To dlatego... Zastanawiałam się, czemu nie przyjeżdżasz do Pershwick... Przez ten czas nie wiedziałeś, że tam jestem? - Dowiedziałem się po powrocie do Anglii. Sir Evarard słał posłańców, ale mnie nie znaleźli. Wdowa po moim bracie prawie oszalała z rozpaczy. Nikomu nie ufała. Obawiała się panów z Gaskonii, którzy mogliby porwać jej dzieci lub nawet ją, by zagarnąć ziemie mojego brata. - Było to możliwe? - spytała cicho, zerkając na dziecko. - Nie. Ziemie należące do rodziny otrzymaliśmy
od królowej, a tym samym od Henryka. Musi tylko zwrócić się do króla o opiekuna. - Lub skontaktować się z tobą. - Właściwie zgodziłem się przyjąć na siebie ten obowiązek. Odesłałem trzy bratanice wraz z ich matką z powrotem do Gaskonii, ale chłopca postanowiłem zabrać ze sobą. Mój brat nie miał dla niego zbyt wiele czasu, a malec za długo przebywał wśród kobiet. - Tutaj też są kobiety - odparła żartobliwie. - Chcę go poznać bliżej, Leonie - powiedział ostrym tonem Rolf. - Jesteś przeciwna? Leonie spuściła wzrok, ukrywając uśmiech. - Oczywiście, że nie, milordzie. Rolf pokręcił głową. Skąd ta zmiana? Gdzie się podziała ta gniewna, kłótliwa kobieta, którą widział rano? Teraz była uległa, serdeczna. - Muszę znaleźć człowieka, któremu mógłbym zaufać, a który pilnowałby ziem i nie spuszczał oka z wdowy oraz siostrzenic, dopóki nie wyjdą za mąż. - Mogę zaproponować sir Piersa? Doskonale się nadaje do rządzenia domem pełnym kobiet. Może nawet spodoba mu się wdowa i pomyśli o małżeństwie. - Piers? Małżeństwo? Nigdy! - Nigdy nie wiadomo, milordzie. Teraz, proszę, zostaw Simona pod moją opieką i odwiedź lady Amelię. Rolf Spochmurniał. - Już wkrótce jej powiem, że musi wyjechać. Nie sądź, że zapomniałem. - Nawet o tym nie pomyślałam, milordzie. Jest chora. Kazałam jej zostać w łożu przez kilka dni, może nawet tydzień. Spojrzał na nią ze zdumieniem, ale zanim się odezwał, powtórzyła swoje słowa.
- Idź do niej, milordzie, ponieważ musi z tobą pomówić. Kiedy skończycie— wracaj do mnie, bo mam ci dużo do powiedzenia. Rolf był tak oszołomiony, że postanowił się z nią nie spierać. Odwrócił się i ruszył w górę po schodach, a Leonie odprowadziła go wzrokiem. Leonie siedziała z Simonem w wielkiej sali i rozmawiała z nim łagodnie. Chłopiec był bardzo nieśmiały i mówił niewiele. Próbowała go trochę uspokoić, ale szło jej niesporo, ponieważ sama odczuwała silne napięcie. Rolf powrócił do sali pół godziny później. Było widać, że ledwie panuje nad wściekłością. Nie odezwał się do Leonie ani słowem, tylko schwycił ją za ramię i pociągnął przez sień do ogrodu. Tam ją puścił i zaczął kopać nogami żonkile. - Czy wiesz, jak bardzo nienawidziłem tego ogro du, kiedy się nim zajęłaś?! - wybuchnął. - Amelia po wiedziała mi, że nie zamierzasz prowadzić gospodar stwa, a mimo to chciałaś marnować czas tutaj! Ileż razy byłem gotów wpuścić tu mojego konia! Leonie niemal zakrztusiła się od śmiechu. - Twój koń bardzo by się rozchorował, gdybyś to zrobił, milordzie. - Nie żartuj, Leonie! - zawołał z furią. - Jak sądzisz, dlaczego poprosiłem cię o prowadzenie rachunków, skoro sam mogłem się tym zająć? Myślałem, że tego jednego mi nie odmówisz. Odmówiłaś mi wszystkiego. A kiedy tyle by dla mnie znaczyła świadomość, że dzięki tobie mój dom nadaje się do mieszkania, pozwoliłaś jej wziąć na siebie całą zasługę! Dlaczego, Leonie, dlaczego? - Byłeś głupcem, wierząc, że potrafiła utrzymać w domu porządek - odparła spokojnie.
- Ja? Głupcem? A co z tobą? Uwierzyłaś, że nie chcę, byś prowadziła mój dom? - Też jestem głupia. - Do kata, nie widzę w tym nic śmiesznego! Dlaczego nigdy nie wspomniałaś o tych bzdurach, które ci wmawiała? Gdybyś pomówiła ze mną, jej kłamstwo wyszłoby na jaw. I może byś mi uwierzyła, gdy ci mówiłem, że jej nie kocham. - Mogłabym zadać to samo pytanie. Wierzyłeś w jej kłamstwa tak samo jak ja. - To zupełnie co innego! - Czyżby? - Podeszła do niego bliżej i niepewnie położyła mu rękę na piersi. Uniosła ku niemu łagodne, błyszczące oczy. - Dlaczego jesteś taki zły, milordzie? Zatracił się w jej spojrzeniu. - Ponieważ wreszcie uwierzyłem, że mnie kochasz... choć nigdy mi tego nie powiedziałaś... Ja ci wyznałem, że cię kocham... - Kiedy?! - zawołała. - Tamtej nocy w Londynie. - Byłeś pijany - przypomniała mu. - Nie do tego stopnia, żebym nie pamiętał. Spytałem cię wtedy, czy mogłabyś mnie pokochać. Nie potrafię sobie przypomnieć twojej odpowiedzi. Ogarnęła ją radość. - Odparłam, że bardzo łatwo cię kochać - wyszeptała. Tak było. Kocham cię, panie. - Rolfie - poprawił ją bezwiednie i otoczył ramionami. - Rolfie. Westchnęła cicho. Wtedy jej mąż pocałował ją z całą miłością, jaką do niej czuł. Wziął ją na ręce i niósł przez salę, potem po schodach do wspólnej komnaty. Wszyscy, których mijali,
uśmiechali się do nich, ale nikt się nie odezwał. Przyszła pora, gdy trzeba było przestać plotkować o panu i pani. Rolf niósł ją w ramionach, a ona przytulała się do niego mocno i myślała, jaki jest uparty, prawie tak jak ona, jaki łagodny i silny. Później powie mu o dziecku i nierozsądnej dumie, która tak długo oddzielała ich od siebie. Później. W tej chwili pragnęła myśleć wyłącznie o miłości do niego. Chciała mu pokazać, jak mocno go kocha. ***