ROBERT JORDAN
Ognie niebios
piąty tom z cyklu „Koło Czasu” cz. 1 Przeło˙zyła: Katarzyna Karłowska
Tytuł oryginału: T...
28 downloads
246 Views
1MB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
ROBERT JORDAN
Ognie niebios
piąty tom z cyklu „Koło Czasu” cz. 1 Przeło˙zyła: Katarzyna Karłowska
Tytuł oryginału: The fires of heaven. Vol. 1
Data wydania polskiego: 1997 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1993 r.
Dla Harriet
´ ´ Swiatło jej oczu jest moja˛ Swiatło´ scia˛ A wraz z jego nadej´sciem przera˙zajace ˛ ognie płona˛ znowu. Wzgórza gorzeja,˛ a ziemi˛e pokrywa popiół. Ludzkie fale przewalaja˛ si˛e w ucieczce, godzin ubywa. Mur jest skruszony, kurtyna rozstania uniesiona. Burze łomocza˛ za horyzontem, a ognie niebios smagaja˛ ziemi˛e. Nie ma zbawienia bez zniszczenia, z˙ adnej nadziei po tej stronie s´mierci. fragment z Proroctw Smoka tłumaczenie przypisywane N’Delii Basolaine Pierwsza Panna i Miecz Raidhen z Hol Cuchone około 400 PP
PROLOG SYPIA˛ SIE˛ PIERWSZE SKRY Siedzaca ˛ za szerokim stołem Elaida do Avriny a’Roihan nieobecnym ruchem musn˛eła palcami długa˛ stuł˛e z siedmioma pasami otaczajac ˛ a˛ jej ramiona, stuł˛e Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin. Wielu uznałoby ja˛ za sko´nczona˛ pi˛ekno´sc´ , przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale przy powtórnym spojrzeniu wychodziła na jaw pewna surowo´sc´ rysów na pozbawionej s´ladów upływu lat twarzy. Dzisiaj go´sciło na niej co´s jeszcze — odległy gniew w ciemnych oczach. Gdyby tylko kto´s był w stanie go dostrzec. Ledwie słuchała kobiet siedzacych ˛ przed nia˛ na stołkach. Ich suknie pyszniły si˛e wszelkimi kolorami, od bieli po ciemna˛ czerwie´n, uszyte z jedwabiu i wełny w zale˙zno´sci od tego, co ka˙zdej z nich dyktował własny smak, jednak wszystkie prócz jednej nosiły swe ceremonialne szale, zdobione Białym Płomieniem Tar Valon, umieszczonym centralnie na plecach, kolorowe fr˛edzle znamionowały przynale˙zno´sc´ do ich Ajah, jakby to było oficjalne posiedzenie Komnaty Wie˙zy. Omawiały raporty i plotki dotyczace ˛ wydarze´n dziejacych ˛ si˛e w dalekim s´wiecie, starajac ˛ si˛e odsia´c fakty od zmy´sle´n, usiłujac ˛ podja´ ˛c decyzje okre´slajace ˛ przyszłe działania Wie˙zy, ale rzadko obdarzały cho´cby przelotnym spojrzeniem kobiet˛e siedzac ˛ a˛ za stołem, kobiet˛e, której przysi˛egały posłusze´nstwo. Nie zwracały nale˙zytej uwagi na Elaid˛e. Nie docierało do nich, co jest naprawd˛e wa˙zne. A mo˙ze nawet docierało, ale obawiały si˛e nawet o tym napomkna´ ˛c. — Na pewno co´s si˛e dzieje w Shienarze. — To powiedziała Danelle, szczupła, chwilami jakby całkowicie pogra˙ ˛zona w marzeniach, jedyna Brazowa ˛ spo´sród ˙ obecnych sióstr. Zółte i Zielone równie˙z miały tu tylko po jednej przedstawicielce i wcale im si˛e to specjalnie nie podobało. Brakowało Bł˛ekitnych. Wielkie niebieskie oczy Danelle przepełniało skupienie, nie zauwa˙zona smu˙zka atramentu plamiła jej policzek, a ciemnoszara wełniana suknia była zmi˛eta. — Doszły mnie słuchy o utarczkach zbrojnych. Nie z trollokami i nie z Aielami, chocia˙z cz˛estotliwo´sc´ rajdów dokonywanych zza Przeł˛eczy Niamh jakby si˛e nasiliła. Mi˛edzy samymi Shienaranami. To do´sc´ niezwykłe dla Ziem Granicznych. Oni rzadko walcza˛ ze soba.˛ 5
— Wybrali wła´sciwy moment, je˙zeli zamierzaja˛ rozp˛eta´c u siebie wojn˛e domowa˛ — chłodno zauwa˙zyła Alviarin. Smukła i wysoka, cała w białych jedwabiach, jedyna, która nie miała na sobie szala. Stuła Stra˙zniczki otaczajaca ˛ jej ramiona równie˙z była biała, wskazujac, ˛ z˙ e wyniesiono ja˛ do tej godno´sci z Białych Ajah. Nie za´s z czerwonych, byłych Ajah Elaidy, jak nakazywała tradycja. Białe były zawsze chłodne. — Trolloki zachowuja˛ si˛e, jakby wymarły. Cały Ugór zdaje si˛e wystarczajaco ˛ spokojny, aby strzec go mogli dwaj pasterze i nowicjuszka. Ko´sciste palce Teslyn poprawiły dokumenty spoczywajace ˛ na jej podołku, ale nie spojrzała nawet na nie. Jedna z czterech obecnych w komnacie Czerwonych sióstr — a było ich wi˛ecej ni´zli pozostałych Ajah — pod wzgl˛edem surowo´sci ust˛epowała jedynie Elaidzie, cho´c nikt nigdy nie uznałby jej za pi˛ekno´sc´ . — Byłoby lepiej mo˙ze, gdyby nie panował tam tak przemo˙zny spokój — powiedziała Teslyn z silnym illia´nskim akcentem. — Otrzymałam wiadomo´sc´ dzisiejszego ranka, z˙ e Marszałek-Generał Saldaei powiódł armi˛e w pole. Nie w kierunku Ugoru, ale w przeciwna˛ stron˛e. Na południowy wschód. Nigdy by tak nie postapił, ˛ gdyby Ugór nie zdawał si˛e całkowicie u´spiony. — A wi˛ec wie´sci o Mazrimie Taimie zaczynaja˛ si˛e rozchodzi´c. — Alviarin równie dobrze mogłaby dyskutowa´c o pogodzie lub o cenie dywanów, zamiast o potencjalnej katastrofie. Wiele wysiłku wło˙zono w pojmanie Taima, jeszcze wi˛ecej w zatajenie jego ucieczki. Nic dobrego nie wyniknie dla Wie˙zy, je´sli s´wiat dowie si˛e, z˙ e nie potrafiły poradzi´c sobie z fałszywym Smokiem, i to po tym, jak go ju˙z schwytały. — Wyglada ˛ na to, z˙ e królowa Tenobia albo Davram Bashere, ewentualnie oboje naraz, doszli do wniosku, i˙z nie mo˙zna nam zaufa´c, z˙ e znowu sobie z nim poradzimy. Na wzmiank˛e o Taimie zapadła martwa cisza. Ten m˛ez˙ czyzna potrafił przenosi´c — prowadzono go ju˙z do Tar Valon, gdzie miał zosta´c poskromiony, odci˛ety na zawsze od Jedynej Mocy, kiedy udało mu si˛e zbiec — cho´c nie to zasznurowało im usta. Niegdy´s istnienie m˛ez˙ czyzny zdolnego do przenoszenia Jedynej Mocy obj˛ete było naj´sci´slejsza˛ tajemnica,˛ s´ciganie takich m˛ez˙ czyzn było głównym powodem istnienia Czerwonych Ajah, pozostałe za´s pomagały im w tym, jak tylko mogły. Jednak wszystkie prawie kobiety siedzace ˛ przy stole poruszyły si˛e nerwowo na stołkach, unikajac ˛ wzroku pozostałych, poniewa˙z wzmianka o Taimie doprowadziła je niebezpiecznie blisko tematu, o którym nie chciały mówi´c gło´sno. Nawet Elaida poczuła s´ciskanie z˙ oładka. ˛ Alviarin najwyra´zniej nie miała takich oporów. Kacik ˛ jej ust lekko zadr˙zał, wykrzywiajac ˛ ich lini˛e, co mogło oznacza´c zarówno u´smiech, jak i grymas pogardy. — Podwoj˛e nasze wysiłki majace ˛ na celu schwytanie Taima. I proponuj˛e, aby oddelegowa´c siostr˛e, która by doradzała Tenobii. Kogo´s nawykłego do przezwyci˛ez˙ ania t˛epego uporu, jakim charakteryzuje si˛e ta młoda kobieta. Pozostałe po´spiesznie starały si˛e wypełni´c niewygodna˛ cisz˛e, która zapadła 6
przed chwila.˛ Joline poprawiła na szczupłych ramionach swój szal o zielonych fr˛edzlach i u´smiechn˛eła si˛e, chocia˙z był to u´smiech nieco wymuszony. — Tak. Ona potrzebuje Aes Sedai u swego boku. Kogo´s, kto da sobie rad˛e z Bashere. On ma zdecydowanie nadmierny wpływ na Tenobi˛e. Trzeba skłoni´c go, by wycofał swoja˛ armi˛e, tam gdzie jest jej miejsce, na wypadek przebudzenia si˛e Ugoru. Rozchylenie szala odsłoniło jakby za gł˛eboki dekolt, bladozielona suknia była obcisła, troch˛e nazbyt s´ci´sle przylegała do ciała. I u´smiechała si˛e za cz˛esto, jak na gust Elaidy. Szczególnie do m˛ez˙ czyzn. Zielone zawsze takie były. — Ostatnia˛ rzecza,˛ jakiej teraz potrzebujemy, jest armia ruszajaca ˛ w pole — ˙ powiedziała szybko Shemerin, Zółta siostra. Była kobieta˛ pulchna,˛ której nigdy nie udawało si˛e zachowa´c zewn˛etrznego opanowania Aes Sedai. Jej oczy zawsze otaczały zmarszczki znamionujace ˛ niepokój, ostatnimi czasy coraz gł˛ebsze. — I kogo´s do Shienaru — dodała Javindhra, kolejna Czerwona. Pomimo gładkich policzków jej kwadratowa twarz sprawiała wra˙zenie dostatecznie twardej, by mo˙zna było wbija´c z jej pomoca˛ gwo´zdzie. W głosie pobrzmiewały ochrypłe tony. — Nie podobaja˛ mi si˛e tego rodzaju kłopoty na Ziemiach Granicznych. Ostatnia˛ rzecza,˛ jakiej nam potrzeba, jest osłabienie Shienaru do tego stopnia, by hordy trolloków mogły si˛e wyrwa´c na s´wiat. — By´c mo˙ze. — Alviarin pokiwała głowa,˛ zastanawiajac ˛ si˛e. — Ale przecie˙z mamy swoje agentki w Shienarze. . . Maja˛ je. . . bez watpienia. ˛ . . Czerwone, a zapewne równie˙z i pozostałe?. . . — Cztery Czerwone siostry pokiwały nieznacznie głowami, z niech˛ecia,˛ poza nimi z˙ adna nie wykonała najmniejszego gestu. — W razie czego one nas ostrzega,˛ je´sli te drobne utarczki zaczna˛ przekształca´c si˛e w co´s, czym powinny´smy si˛e przejmowa´c. Było tajemnica,˛ znana˛ niemal powszechnie, z˙ e wszystkie Ajah, oprócz Białych, po´swi˛ecajacych ˛ si˛e wyłacznie ˛ logice i filozofii, miały szpiegów ˙ infiltrujacych ˛ w ró˙znym stopniu wszystkie nacje, chocia˙z siatk˛e Zółtych uznawano za godna˛ po˙załowania. Po prostu nie było niczego w kwestii chorób i Uzdrawiania, czego mogłyby si˛e nauczy´c od tych, którzy nie potrafili przenosi´c. Poza tym niektóre siostry miały równie˙z swoich własnych agentów, cho´c przypuszczalnie strzegły ich jeszcze bardziej zazdro´snie ani˙zeli Ajah swoich szpiegów. Bł˛ekitne miały najszerzej rozbudowane siatki, zarówno osobiste, jak i b˛edace ˛ w dyspozycji całej Ajah. — A zatem, je´sli chodzi o Tenobi˛e i Davrama Bashere — ciagn˛ ˛ eła dalej Alviarin — zgadzamy si˛e, z˙ e musi zaja´ ˛c si˛e nimi która´s z sióstr? Prawie nie czekała na potakujace ˛ skinienia głów. — Dobrze. To mamy załatwione. Najlepsza b˛edzie Memara, nie dopu´sci do z˙ adnych nonsensownych działa´n ze strony Tenobii, a jednocze´snie nigdy nie da jej pozna´c, z˙ e to ona trzyma smycz. Teraz kolejna kwestia. Czy która´s otrzymała 7
mo˙ze s´wie˙ze wie´sci z Arad Doman lub Tarabonu? Je˙zeli czego´s tam wkrótce nie zrobimy, mo˙ze si˛e okaza´c, z˙ e Pedron Niall oraz jego Białe Płaszcze zaj˛eły cały teren od Bandar Eban po Wybrze˙ze Cienia. Evanellin, masz co´s? Arad Doman i T’arahon rozdzierała wojna domowa, działy si˛e tam rzeczy straszne. Jakikolwiek porzadek ˛ na tych terenach przestał istnie´c. Elaida była zaskoczona, z˙ e w ogóle poruszyły ten temat. — Tylko plotki — odrzekła Szara siostra. Jej jedwabna suknia, dostosowana odcieniem do koloru fr˛edzli szala, była znakomicie skrojona, z gł˛ebokim wyci˛eciem na plecach. Elaida cz˛esto my´slała, z˙ e ta kobieta powinna zosta´c Zielona,˛ tak absorbowały ja˛ wyglad ˛ i stroje. — Na tych nieszcz˛esnych ziemiach niemal˙ze wszyscy to uchod´zcy, właczaj ˛ ac ˛ w to tych, którzy mogliby przesyła´c wie´sci. Panarch Amathera rzekomo gdzie´s znikn˛eła i wydaje si˛e, z˙ e jaka´s Aes Sedai mogła by´c wmieszana. . . Dłonie Elaidy zacisn˛eły si˛e na kraw˛edziach stuły. Na jej twarzy nie odbiło si˛e z˙ adne z targajacych ˛ nia˛ uczu´c, cho´c w oczach zapłonał ˛ ogie´n. Kwestia armii saldaea´nskiej została wyczerpana. Przynajmniej Memara nale˙zała do Czerwonych, to ja˛ zaskoczyło. Ale one nigdy nie pytały jej o zdanie. Załatwione. Zaskakujace ˛ domniemanie, z˙ e za znikni˛eciem Panarch stała jaka´s Aes Sedai — je´sli nie była to jeszcze jedna z nieprawdopodobnych opowie´sci, które spływały z zachodniego wybrze˙za — nie chciało opu´sci´c umysłu Elaidy: Aes Sedai rozproszyły si˛e wsz˛e´ dzie, od Oceanu Aryth po Grzbiet Swiata, a Bł˛ekitne przecie˙z mogły si˛e posuna´ ˛c do wszystkiego. Nie min˛eły jeszcze dwa miesiace ˛ od czasu, gdy wszystkie ukl˛ekły, by zło˙zy´c hołd i przysiac ˛ wierno´sc´ — jej jako uciele´snieniu Białej Wie˙zy — a teraz podejmuja˛ decyzje, nawet nie spogladaj ˛ ac ˛ w jej stron˛e. Gabinet Amyrlin znajdował si˛e jedynie kilka poziomów powy˙zej stóp Białej Wie˙zy, a jednak to pomieszczenie stanowiło jej serce w takim samym sensie, jak sama Wie˙za, barwy pobielałej ko´sci, była sercem Tar Valon, wielkiego miasta na wyspie, kołysanej wodami rzeki Erinin. Samo za´s Tar Valon było, a przynajmniej powinno by´c, sercem s´wiata. Wn˛etrze komnaty opowiadało histori˛e władzy dzier˙zonej kolejno przez wiele nast˛epujacych ˛ po sobie kobiet, które ja˛ zajmowały — posadzka z polerowanego czerwonego kamienia z Gór Mgły, wysoki kominek ze złotego marmuru z Kandori, s´ciany wyło˙zone bladym, osobliwie pr˛egowanym drewnem, cudownie rze´zbionym w postacie nieznanych ptaków i zwierzat ˛ sprzed ponad tysiaca ˛ lat. Ozdobnym kamieniem l´sniacym ˛ niczym perła obramowano wysokie sklepione łukami okna, wychodzace ˛ na balkon, pod którym rozpo´scierał si˛e prywatny ogród Amyrlin, kamieniem, do którego podobny znaleziono jedynie w ruinach bezimiennego miasta, pochłoni˛etego przez Morze Sztormów podczas ´ P˛ekni˛ecia Swiata. Komnata uciele´sniajaca ˛ pot˛eg˛e samych Amyrlin, które sprawiały, z˙ e trony ta´nczyły na ich wezwanie od blisko trzech tysi˛ecy lat. A one nawet nie spytały o jej opini˛e. Te uchybienia zdarzały si˛e nazbyt cz˛esto. Co gorsza a z pewno´scia˛ było to 8
najbardziej gorzkie ze wszystkiego uzurpowały sobie prawo do posiadania autorytetu, i to na dodatek zupełnie machinalnie. Wiedziały, w jaki sposób zdobyła stuł˛e, rozumiały dobrze, z˙ e to dzi˛eki ich pomocy mogła otoczy´c nia˛ swe ramiona. Sama o tym wiedziała a˙z za dobrze. Jednak posuwały si˛e zbyt daleko. Wkrótce b˛edzie musiała co´s z tym zrobi´c. Ale jeszcze nie teraz. Ona te˙z wycisn˛eła swoje pi˛etno na tym pomieszczeniu, przynajmniej starała si˛e o to, na ile tylko mogła, stół do pisania bogato rze´zbiony w potrójne pier´scienie, masywne krzesło inkrustowane odrobionym w ko´sci słoniowej Płomieniem Tar Valon, zawieszonym ponad jej ciemnymi włosami niczym wielka s´nie˙zna łza. Trzy szkatułki z altara´nskiej emalii rozstawione na stole w równych odległo´sciach — jedna z nich mie´sciła najwspanialsze egzemplarze jej kolekcji miniatur. W białej wazie, na prostym postumencie stojacym ˛ pod s´ciana,˛ stały czerwone ró˙ze, wypełniajac ˛ pomieszczenie słodka˛ wonia.˛ Od czasu jej wyniesienia nie spadła ani kropla deszczu, ale dysponujac ˛ Moca,˛ mo˙zna było w ka˙zdej chwili mie´c s´wie˙ze kwiaty, a ona zawsze uwielbiała kwiaty. Tak łatwo było je piel˛egnowa´c i wydobywa´c z nich pi˛ekno. Dwa obrazy wisiały na s´cianie, lekko unoszac ˛ głow˛e, mogła je łatwo dojrze´c z miejsca, w którym zwykła siada´c. Pozostałe unikały patrzenia w ich stron˛e, spos´ród kobiet odwiedzajacych ˛ jej gabinet jedynie Alviarin spogladała ˛ na nie cho´cby przelotnie. — Czy sa˛ jakie´s wie´sci o Elayne? — nie´smiało zapytała Andaya. Zwiewna, podobna do ptaka, niska kobieta, pozornie nie´smiała, druga z Szarych sióstr obecnych w towarzystwie, zdecydowanie nie wygladała ˛ na zdolna˛ mediatork˛e, cho´c w istocie była jedna˛ z najlepszych. W jej akcencie wcia˙ ˛z jeszcze si˛e słyszało leciutkie s´lady wymowy z Tarabonu. — Albo o Galadzie? Je˙zeli Morgase dowie si˛e, z˙ e gdzie´s nam zginał ˛ jej pasierb, mo˙ze znowu zacza´ ˛c nas pyta´c o losy swej córki, tak? A je´sli dowie si˛e, z˙ e nie upilnowały´smy Dziedziczki Tronu, Andor mo˙ze si˛e okaza´c dla nas równie niedost˛epny jak Amadicia. Kilka kobiet potrzasn˛ ˛ eło głowami — nie miały z˙ adnych informacji, Javindha za´s powiedziała: — Czerwona siostra jest na miejscu w Królewskim Pałacu. Niedawno wyniesiona, tak wi˛ec trudno b˛edzie rozpozna´c w niej Aes Sedai. — Miała na my´sli fakt, z˙ e twarz tamtej nie była jeszcze naznaczona pi˛etnem braku upływu lat zwia˛ zanym z długim u˙zywaniem Mocy. Kto´s, kto próbowałby odgadna´ ˛c wiek kobiet zgromadzonych w gabinecie, mógłby mie´c kłopoty ze zmieszczeniem si˛e w dwudziestoletniej granicy bł˛edu, a w wielu przypadkach zapewne pomyliłby si˛e nawet dwukrotnie. — Jest dobrze wykształcona, zdecydowana, całkiem silna i nadto jest dobra˛ obserwatorka.˛ Morgase za´s zaj˛eta jest wysuwaniem swych roszcze´n do tronu Cairhien. Kilka kobiet nerwowo poruszyło si˛e na swych stołkach, a jakby zdajac ˛ sobie spraw˛e, i˙z oto znalazła si˛e niebezpiecznie blisko pewnych ryzykownych kwestii, 9
Javindhra po´spiesznie ciagn˛ ˛ eła dalej: — Ponadto jej uwag˛e wydaje si˛e równie˙z absorbowa´c jej nowy kochanek, lord Gaebril, cho´c w odmienny zupełnie sposób. — Jej cienkie usta zacisn˛eły si˛e w prawie niewidoczna˛ kresk˛e. — Ona całkowicie oszalała na punkcie tego m˛ez˙ czyzny. — To on ja˛ nakłania do mieszania si˛e w sprawy Cairhien — oznajmiła Alviarin. — Sytuacja tam jest prawie równie zła jak w Tarabonie i Arad Doman, niemal˙ze wszystkie domy walcza˛ o Tron Sło´nca, a głód n˛eka cały kraj. Morgase zaprowadzi porzadek, ˛ ale du˙zo czasu zabierze jej zdobycie tronu. Dopóki jednak to nie nastapi, ˛ nie b˛edzie miała do´sc´ sił, by kłopota´c si˛e pozostałymi sprawami, nawet losem Dziedziczki Tronu. A ja zleciłam jednej z urz˛edniczek, by wysyłała okazjonalne listy, nie´zle bowiem potrafi na´sladowa´c charakter pisma Elayne. Morgase powinno to wystarczy´c, dopóki ponownie nie odzyskamy nad nia˛ odpowiedniej kontroli. — Przynajmniej jej syn wcia˙ ˛z pozostaje w naszych r˛ekach. — Jolin u´smiechn˛eła si˛e. — O Gawynie trudno powiedzie´c, z˙ e pozostaje w czyichkolwiek r˛ekach — ostro wtraciła ˛ Teslyn. — Ci jego Młodzi wdaja˛ si˛e w potyczki z Białymi Płaszczami po obu stronach rzeki. On w równym stopniu zachowuje si˛e wedle własnego uznania, co słucha naszych wskaza´n. — Zostanie przywołany do porzadku ˛ — powiedziała Alviarin. Elaida zaczynała powoli nienawidzi´c tego jej niewzruszonego, chłodnego opanowania. — Je´sli ju˙z mówimy o Białych Płaszczach — wtraciła ˛ Danelle — wyglada ˛ na to, z˙ e Pedron Niall prowadzi potajemne negocjacje, starajac ˛ si˛e przekona´c Altar˛e oraz Murandy do scedowania cz˛es´ci swych ziem na rzecz Illian, aby tym samym powstrzyma´c Rad˛e Dziewi˛eciu od inwazji na nie. Uspokojone przebiegiem dotychczasowej rozmowy, kobiety siedzace ˛ po drugiej stronie stołu zacz˛eły trajkota´c, starajac ˛ si˛e wydedukowa´c, czy aby negocjacje Lorda Kapitana Komandora nie doprowadza˛ przypadkiem do nadmiernego zwi˛ek´ szenia wpływów Synów Swiatło´ sci. Mo˙ze nale˙zało przeszkodzi´c w rozmowach, aby na koniec Wie˙za mogła wkroczy´c i sprawi´c, by przywódc˛e Synów zastapiono ˛ bardziej spolegliwym kandydatem. Elaida zacisn˛eła usta. Wielokrotnie w przeszło´sci zdarzało si˛e, z˙ e Wie˙za była zmuszona post˛epowa´c niezwykle ostro˙znie — zbyt wielu l˛ekało si˛e ich, zbyt wielu im nie ufało — ale one same nigdy nie bały si˛e niczego i nikogo. A jednak teraz w ich sercach zago´scił strach. Uniosła wzrok i spojrzała na wiszace ˛ na s´cianie obrazy. Jeden składał si˛e z trzech drewnianych paneli ilustrujacych ˛ histori˛e Bonwhin, ostatniej Czerwonej, która została tysiac ˛ lat temu wyniesiona do godno´sci Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin i z powodu której od tego czasu z˙ adna z Czerwonych nie nosiła stuły. Dopóki nie nastała Elaida. Bonwhin, wysoka i dumna, rozkazujaca ˛ Aes Se10
dai w czasach, gdy próbowały manipulowa´c Arturem Hawkwingiem, Bonwhin, wyzywajaca, ˛ na białych murach Tar Valon, obleganego przez siły Hawkwinga, i Bonwhin na kolanach, poni˙zona przed Komnata˛ Wie˙zy, kiedy zdarły z niej stuł˛e i odebrały lask˛e Amyrlin za to, z˙ e o mało nie doprowadziła do zguby Wie˙zy. Wiele zastanawiało si˛e, dlaczego Elaida wydobyła ten tryptyk z magazynu, gdzie spoczywał, pokrywajac ˛ si˛e kurzem, wra˙zliwe ucho Elaidy potrafiło wyłapa´c poszeptywania, nawet je´sli z˙ adna nie mówiła nic gło´sno. Nie rozumiały, z˙ e nale˙zy stale przypomina´c o cenie, jaka˛ si˛e płaci za pora˙zk˛e. Drugi malunek, kopia rysunku jakiego´s ulicznego artysty z dalekiego zachodu, powstał współcze´snie. To dzieło wywoływało jeszcze wi˛ecej niepokoju u patrza˛ cych na nie Aes Sedai. Dwaj m˛ez˙ czy´zni, dzier˙zac ˛ w dłoniach błyskawice, walczyli ze soba˛ po´sród chmur, pozornie na niebie. Pierwszy o gorejacej ˛ twarzy, drugi — wysoki i młody, z czupryna˛ rudawych włosów. To wła´snie ów młodzieniec był przedmiotem wszystkich obaw, na jego widok nawet Elaida zaciskała z˛eby. Sama jednak nie była pewna, czy z gniewu, czy raczej po to, by powstrzyma´c ich szcz˛ekanie. Ale strach mo˙zna i nale˙zy opanowa´c. Najwa˙zniejsze to panowa´c nad soba.˛ — Sko´nczyły´smy wi˛ec — oznajmiła Alviarin, unoszac ˛ si˛e zgrabnie ze swego stołka. Pozostałe poszły za jej przykładem, poprawiajac ˛ szale i suknie, przygotowywały si˛e do opuszczenia komnaty. — W ciagu ˛ trzech dni spodziewam si˛e. . . — Czy pozwoliłam wam odej´sc´ , moje córki? To były pierwsze słowa, jakie padły z ust Elaidy od czasu, gdy pozwoliła im usia´ ˛sc´ . Spojrzały na nia˛ zaskoczone. Zaskoczone! Niektóre cofn˛eły si˛e do swoich miejsc, ale bez nadmiernego po´spiechu. I bez słowa przeprosin. Zbyt długo ju˙z na to pozwalała. — Poniewa˙z ju˙z stoicie, pozostaniecie w takiej pozycji, dopóki nie sko´ncz˛e. Przez moment te, które ju˙z siadały, zamarły skonsternowane, nie bardzo wiedzac, ˛ co uczyni´c, ona za´s poczekała. a˙z z ociaganiem ˛ podniosły si˛e na powrót i mówiła dalej: — Nie usłyszałam najmniejszej wzmianki o poszukiwaniach tej kobiety i jej towarzyszek. Nie musiała wymienia´c nazwiska tej kobiety, nazwiska jej poprzedniczki. Wiedziały, o kim mówi, a Elaidzie z ka˙zdym dniem coraz trudniej było nawet w my´slach wspomina´c imi˛e byłej Amyrlin. Wszystkie jej aktualne problemy — literalnie wszystkie! — były z przyczyny kobiety. — To niełatwa sprawa — oznajmiła Alviarin gładko — same przecie˙z rozsiewały´smy pogłoski, z˙ e została stracona. — Ta kobieta miała chyba lód w z˙ yłach, Elaida twardo spogladała ˛ jej w oczy, póki tamta nie dodała z ociaganiem: ˛ — Matko — ale nazbyt spokojnie, wr˛ecz niedbale. Spojrzenie Elaidy prze´slizgn˛eło si˛e po pozostałych, w tonie jej głosu zad´zwi˛eczała stal. 11
— Joline, ty kierujesz poszukiwaniami oraz s´ledztwem dotyczacym ˛ okoliczno´sci jej ucieczki. W obu kwestiach nie słyszałam dotad ˛ nic prócz skarg na trudnos´ci. By´c mo˙ze całodniowa kara zwi˛ekszy twoja˛ pilno´sc´ , córko. Zapisz wszystko, co uznasz za stosowne, i prze´slij do mojego gabinetu. Je˙zeli oka˙ze si˛e to. . . mniej ni˙z zadowalajace, ˛ potroj˛e kar˛e. Z satysfakcja˛ stwierdziła, z˙ e wiecznie obecny u´smiech Joline zniknał. ˛ Otworzyła usta, potem zamkn˛eła je na powrót pod wpływem mia˙zd˙zacego ˛ spojrzenia Elaidy. Na koniec skłoniła si˛e nisko. — Jak rozka˙zesz, Matko. — Słowa były zdławione, skromno´sc´ wymuszona, ale to musiało wystarczy´c. Na razie. — A co ze staraniami, aby doprowadzi´c do powrotu tych, które uciekły? Je´sli to w ogóle mo˙zliwe, ton głosu Elaidy stał si˛e jeszcze twardszy. Powrót tych Aes Sedai, które uciekły po usuni˛eciu tamtej kobiety, oznaczał ponowna˛ obecno´sc´ Bł˛ekitnych w Wie˙zy. Nigdy nie była pewna, czy mo˙ze ufa´c Bł˛ekitnym. A teraz nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek potrafi zmusi´c si˛e do zaufania tym, które uciekły, zamiast uczci´c jej wyniesienie. Jednak Wie˙za musi na powrót sta´c si˛e cało´scia.˛ Za rozwiazanie ˛ tego problemu odpowiedzialna była Javindhra. — Niestety, w tej sprawie równie˙z wyst˛epuja˛ znaczne trudno´sci. — Rysy jej twarzy były równie surowe jak zawsze, ale szybko oblizała wargi, widzac ˛ burz˛e, która przemkn˛eła bezgło´snie przez twarz Elaidy. — Matko. Elaida potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Nie chc˛e słysze´c o trudno´sciach, córko. Jutro przedstawisz mi list˛e wszystkich twoich osiagni˛ ˛ ec´ , uwzgl˛edniajac ˛ a˛ s´rodki, których u˙zyła´s, aby s´wiat nie dowiedział si˛e o rozłamie w Wie˙zy. — To była najwa˙zniejsza sprawa, Wie˙za miała nowa˛ Amyrlin, ale s´wiat musiał ja˛ nadal postrzega´c jako zjednoczona˛ i silna˛ jak zawsze. — Je˙zeli brak ci czasu na wykonanie pracy, która˛ ci zleciłam, to by´c moz˙ e powinna´s zrezygnowa´c z funkcji przedstawicielki Czerwonych w Komnacie. Zastanowi˛e si˛e nad tym. — To nie b˛edzie konieczne, Matko — po´spiesznie wyja´sniła kobieta o surowej twarzy. — Dostarcz˛e na jutro z˙ adany ˛ raport. Przekonana jestem, z˙ e wkrótce wiele zacznie wraca´c. Elaida nie była tego taka pewna, niezale˙znie od tego, jak bardzo jej na tym zale˙zało — Wie˙za musi by´c silna, musi! — ale przynajmniej osiagn˛ ˛ eła swój cel. W oczach wszystkich kobiet z wyjatkiem ˛ Alviarin odbijał si˛e teraz pełen zatroskania namysł. Skoro Elaida potrafiła skarci´c jedna˛ ze swych byłych Ajah, a jeszcze bardziej zdecydowanie przywoła´c do porzadku ˛ Zielona,˛ która była z nia˛ od pierwszego dnia, to by´c mo˙ze wszystkie popełniły bład, ˛ traktujac ˛ ja˛ jako zwyczajna˛ figurantk˛e. Prawda, to one wyniosły ja˛ na Tron Amyrlin, ale przecie˙z ona teraz ju˙z nia˛ była. Par˛e dodatkowych przykładów w ciagu ˛ najbli˙zszych kilku dni i sprawa zostanie załatwiona. Je´sli oka˙ze si˛e to konieczne, zmusi wszystkie obec12
ne tutaj kobiety do odprawiania pokuty, dopóki nie b˛eda˛ błaga´c o łask˛e. — Tairenia´nscy z˙ ołnierze sa˛ w Cairhien, andora´nscy zreszta˛ równie˙z — cia˛ ˙ gn˛eła dalej, ignorujac ˛ spuszczone oczy tamtych. — Zołnierzy tairenia´nskich wysłał człowiek, który zajał ˛ Kamie´n Łzy. Shemerin załamała swe pulchne dłonie, Teslyn za´s a˙z zesztywniała. Jedynie twarz Alviarin pozostała nieporuszona niczym powierzchnia zamarzni˛etego stawu. Elaida wyrzuciła naprzód dło´n i wskazała wizerunek dwu m˛ez˙ czyzn walcza˛ cych błyskawicami. — Spójrzcie na to. Spójrzcie! Albo zmusz˛e was wszystkie, co do jednej, bys´cie na łokciach i kolanach szorowały posadzki! Je˙zeli nie macie na tyle nawet zimnej krwi, by patrze´c na obrazek, na jaka˛ b˛edzie was sta´c odwag˛e, gdy przyjdzie stawi´c czoło temu, co nadchodzi? Tchórze sa˛ bezu˙zyteczni dla Wie˙zy! Powoli uniosły spojrzenia, przest˛epujac ˛ nerwowo z nogi na nog˛e niczym nies´miałe dziewcz˛eta, nie za´s pełne Aes Sedai. Tylko Alviarin zwyczajnie patrzyła w stron˛e, która˛ wskazała Elaida, i tylko ona wygladała ˛ na spokojna.˛ Shemerin wykr˛ecała sobie palce, w jej oczach naprawd˛e zakr˛eciły si˛e łzy. Koniecznie co´s trzeba zrobi´c z Shemerin. — Rand al’Thor. M˛ez˙ czyzna, który potrafi przenosi´c. — Słowa te padły z ust Elaidy niczym trza´sni˛ecie bicza. Na ich d´zwi˛ek ona równie˙z poczuła wielka˛ kul˛e rosnac ˛ a˛ w jej z˙ oładku, ˛ a˙z zacz˛eła si˛e obawia´c, z˙ e zwymiotuje. W jaki´s sposób udało jej si˛e jednak zachowa´c kamienna˛ twarz i ciagn˛ ˛ eła dalej, wypluwajac ˛ słowa niczym kamienie z procy. — Człowiek skazany na to, by oszale´c i sia´c spustoszenie dzikimi eksplozjami Mocy, zanim wreszcie umrze. I to jeszcze nie wszystko. Z jego powodu Arad Doman oraz Tarabon, a tak˙ze wszystkie ziemie poło˙zone mi˛edzy nimi, pogra˙ ˛zyły si˛e w po˙zodze rebelii. Je˙zeli nawet wojna i głód w Cairhien nie obcia˙ ˛zaja˛ z cała˛ pewno´scia˛ jego, to bez watpienia ˛ on wła´snie rozp˛etał wielka˛ wojn˛e miedzy Łza˛ a Andorem, podczas gdy Wie˙zy potrzebny jest pokój! W Ghealdan jaki´s szalony Shienaranin głosi jego imi˛e wobec tłumów tak wielkich, z˙ e nawet armia Alliandre nie jest w stanie ich rozproszy´c. Oto najwi˛eksze niebezpiecze´nstwo, przed jakim dotad ˛ stan˛eła Wie˙za, oto najwi˛eksza gro´zba, jaka kiedykolwiek zawisła naci s´wiatem, a wy nie potraficie si˛e zmusi´c, by o nim rozmawia´c? Nie mo˙zecie nawet spojrze´c na jego wizerunek? Odpowiedziało jej milczenie. Wszystkie z wyjatkiem ˛ Alviarin spogladały ˛ na nia˛ w taki sposób, jakby j˛ezyki przymarzły im do podniebie´n. Kiedy za´s przeniosły wzrok na młodego m˛ez˙ czyzn˛e przedstawionego na obrazie, wygladały ˛ niczym ptaki zahipnotyzowane spojrzeniem w˛ez˙ a. — Rand al’Thor. Imi˛e to skaziło wargi Elaidy gorycza.˛ Miała ju˙z kiedy´s tego młodzie´nca wygladaj ˛ acego ˛ tak niewinnie, miała go w swych r˛ekach. I nie zrozumiała, kim jest. ´ Jej poprzedniczka wiedziała — wiedziała, Swiatło´ sc´ chyba tylko jedna ma poj˛ecie, od jak dawna, i wypu´sciła go na wolno´sc´ . Ta kobieta przed ucieczka˛ przyznała 13
si˛e do wielu rzeczy, poddana wyt˛ez˙ onemu s´ledztwu powiedziała jej o sprawach, w które Elaida wr˛ecz nie potrafiła uwierzy´c — je˙zeli Przekl˛eci naprawd˛e wyrwali si˛e na wolno´sc´ , wszystko mogło ju˙z by´c stracone — ale jednak w jaki´s sposób udało jej si˛e zatai´c niektóre odpowiedzi. A potem uciekła, zanim zda˙ ˛zyły ja˛ podda´c powtórnemu przesłuchaniu. Ta kobieta i Moiraine. Ta kobieta, a tak˙ze Bł˛ekitne wiedziały przez cały czas. Elaida zapragn˛eła mie´c je obie z powrotem w Wie˙zy. Zdradziłyby wówczas wszystko, co wiedziały, do ko´nca. Błagałyby na kolanach o s´mier´c, zanim by z nimi nie sko´nczyła. Zmusiła si˛e, by kontynuowa´c, chocia˙z słowa zamierały jej w gardle. — Rand al’Thor jest Smokiem Odrodzonym, córki. — Pod Shemerin ugi˛eły si˛e kolana, ci˛ez˙ ko opadła na posadzk˛e. Niektóre z pozostałych zdawały si˛e równie˙z tego bliskie. Wzrok Elaidy smagał je biczem pogardy. — Nie mo˙ze by´c w tej kwestii najmniejszych watpliwo´ ˛ sci. Jest tym, którego zapowiedziano w Proroctwach. Czarny wyswobadza si˛e ze. swego wi˛ezienia, nadchodzi Ostatnia Bitwa, a Smok Odrodzony musi wzia´ ˛c w niej udział i stawi´c mu czoło, albo s´wiat jest skazany na po˙zog˛e i rozpad, po kres obrotów Koła. A on znajduje si˛e poza czyja˛ kolwiek kontrola,˛ córki. Nie wiemy, gdzie jest. Znamy tylko miejsca, gdzie go nie ma. Nie ma go w Łzie. Nie ma go tutaj, w Wie˙zy, gdzie byłby bezpiecznie osło´ ni˛ety przed kontaktem ze Zródłem, jak to by´c powinno. On sprowadzi na s´wiat tajfun zniszczenia, trzeba go przed tym powstrzyma´c, je´sli mamy mie´c cho´cby cie´n nadziei, z˙ e prze˙zyje do czasu nadej´scia Tarmon Gai’don. Musimy go schwyta´c i dopilnowa´c, by stanał ˛ do Ostatniej Bitwy. A mo˙ze która´s z was wierzy, z˙ e z własnej woli pójdzie na swa˛ przepowiedziana˛ s´mier´c, aby zbawi´c s´wiat? M˛ez˙ czyzna, który w chwili obecnej stoi zapewne ju˙z na kraw˛edzi szale´nstwa? Musimy mie´c nad nim kontrol˛e! — Matko — zacz˛eła Alviarin tym swoim irytujacym, ˛ wypranym z emocji tonem, ale Elaida przerwała jej gniewnym spojrzeniem. — Pochwycenie Randa al’Thora jest kwestia˛ nieporównywalnie wa˙zniejsza˛ ni˙z jakie´s potyczki w Shienarze albo przyczyny spokoju w Ugorze, znacznie wa˙zniejsza˛ ni´zli odnalezienie Elayne i Galada, wa˙zniejsza˛ nawet ni˙z Mazrim Taim. Znajd´zcie go. Znajd´zcie! Kiedy nast˛epnym razem si˛e spotkamy, ka˙zda z was b˛edzie gotowa ze szczegółami opowiedzie´c mi, czego dokonała, aby tak si˛e stało. Teraz mo˙zecie ju˙z odej´sc´ , moje córki. Kolejne niepewne ukłony, ciche mamrotania: — Jak rozka˙zesz, Matko — i wyszły, nieomal biegnac, ˛ Joline pomogła wsta´c ˙ słaniajacej ˛ si˛e Shemerin. Przykład Zółtej siostry b˛edzie stanowił znakomita˛ nauczk˛e dla pozostałych, nie ma innego wyj´scia, trzeba z nimi tak post˛epowa´c, by potem z˙ adna nie załamała si˛e w krytycznej chwili, sama za´s Shemerin okazała si˛e zbyt słaba, by ja˛ dopuszcza´c do posiedze´n tej rady. A tej radzie nie b˛edzie ju˙z oczywi´scie wolno si˛e zbiera´c, Komnata Wie˙zy usłyszy jej słowa i wszystkie siostry osłupieja.˛ 14
Wszystkie oprócz Alviarin wyszły. Kiedy drzwi zamkn˛eły si˛e za ostatnia,˛ dwie kobiety przez dłu˙zsza˛ chwil˛e w całkowitym milczeniu mierzyły si˛e wzrokiem. Alviarin była ta˛ pierwsza,˛ ta˛ najpierwsza,˛ która poznała i zaakceptowała zarzuty przeciwko poprzedniczce Elaidy. I zdawała sobie doskonale spraw˛e, dlaczego nosi stuł˛e Opiekunki, która nale˙zała si˛e jednej z Czerwonych. Czerwone Ajah jednogło´snie poparły Elaid˛e, ale Białe nie, a bez szczerego poparcia Białych wiele innych równie˙z, mogłoby nie pój´sc´ za nimi, i wówczas Elaida nie zasiadałaby na Tronie Amyrlin, ale znajdowała si˛e w celi. Oczywi´scie tylko w tym przypadku, gdyby pozostało´sci jej głowy wie´ncza˛ cej ostrze piki nie stały si˛e zabawka˛ kruków. Alviarin nie dawała si˛e onie´smieli´c równie łatwo jak pozostałe. Je´sli w ogóle dawała si˛e onie´smieli´c. W tej niezachwianej pewno´sci, z jaka˛ Alviarin patrzyła jej w oczy, mo˙zna było wyczyta´c nieprzyjemna˛ prawd˛e, z˙ e spotykaja˛ si˛e jak równa z równa.˛ Rozległo si˛e pukanie do drzwi, bardzo gło´sne na tle tej ciszy. — Wej´sc´ ! — warkn˛eła Elaida. Jedna z Przyj˛etych, blada szczupła dziewczyna, weszła z wahaniem do pomieszczenia i natychmiast wykonała ukłon tak gł˛eboki, z˙ e jej biała suknia obrzez˙ ona lamówka˛ w siedmiu kolorach rozlała si˛e na posadzce niczym kału˙za. Rozszerzone bł˛ekitne oczy i sposób, w jaki wbijała spojrzenie w podłog˛e, s´wiadczyły, z˙ e wyczuła nastroje panujace ˛ w komnacie kobiet. W miejscu, z którego Aes Sedai wychodziły roztrz˛esione, na Przyj˛eta˛ czekało naprawd˛e wielkie niebezpiecze´nstwo. — M-Matko, Pan F-Fain jest tutaj. Powiedział, z˙ e chciała´s si˛e spotka´c z nim o tej porze. — Dziewczyna zachwiała si˛e i omal nie upadła od przejmujacego ˛ ja˛ strachu. — A wi˛ec ka˙z mu wej´sc´ , zamiast trzyma´c za drzwiami — warkn˛eła Elaida, mimo i˙z obdarłaby ja˛ z˙ ywcem ze skóry, gdyby wpu´sciła go bez pro´sby o pozwolenie. Gniew, który skrywała przed Alviarin — nigdy nie przyznałaby si˛e przed soba,˛ z˙ e boi si˛e go tamtej okaza´c — ten sam gniew wezbrał w niej teraz. — A je´sli nie potrafisz si˛e nauczy´c porzadnie ˛ mówi´c, by´c mo˙ze kuchnie oka˙za˛ si˛e bardziej stosownym dla ciebie miejscem ni´zli przedsionek gabinetu Amyrlin. No co? Zrobisz wreszcie, co ci kazano? Ruszaj si˛e, dziewczyno! I powiedz Mistrzyni Nowicjuszek, ma ci˛e nauczy´c skwapliwego wypełniania rozkazów. Dziewczyna wyskrzeczała co´s, by´c mo˙ze stosowna˛ odpowied´z, po czym wymkn˛eła si˛e z pomieszczenia. Elaida opanowała si˛e z wysiłkiem. Nie dbała w najmniejszej mierze o to, czy Silviana, nowa Mistrzyni Nowicjuszek, stłucze dziewczyn˛e do nieprzytomno´sci, czy zleci jej dodatkowa˛ lektur˛e. Ledwie dostrzegała nowicjuszki czy Przyj˛ete, chyba z˙ e stawały jej na drodze, a dbała o nie w jeszcze mniejszym stopniu. To Alviarin chciałaby widzie´c poni˙zana˛ i ci´sni˛eta˛ na kolana. Na razie jednak musiała si˛e zaja´ ˛c Fainem. Przyło˙zyła palec do ust. Ko´scisty 15
mały człowieczek z ogromnym nosem, który pojawił si˛e w Wie˙zy przed zaledwie kilkoma dniami, brudny, odziany w s´wietne niegdy´s szaty, zreszta˛ zbyt du˙ze na niego, arogancki i płaszczacy ˛ si˛e na przemian, z miejsca zaczał ˛ si˛e stara´c o posłuchanie u Amyrlin. Wyjawszy ˛ tych, którzy słu˙zyli w Wie˙zy, m˛ez˙ czy´zni przebywali w niej zasadniczo tylko wówczas, gdy doprowadzano ich przemoca˛ albo znajdowali si˛e w wielkiej potrzebie, ale z˙ aden z nich nie prosiłby o audiencj˛e u Amyrlin. Głupiec do pewnego stopnia, prawdopodobnie na poły szalony: utrzymywał, z˙ e pochodzi z Lugardu w Murandy, ale w jego mowie odzywały si˛e rozmaite akcenty, czasami przechodził od jednego do drugiego w s´rodku zdania. A jednak doszła do wniosku, z˙ e mo˙ze si˛e przyda´c. Alviarin wcia˙ ˛z patrzyła na nia,˛ pogra˙ ˛zona w chłodnym samozadowoleniu, w jej oczach za´s zastygły nie wypowiedziane pytania, które z pewno´scia˛ chciała zada´c w zwiazku ˛ z Fainem. Twarz Elaidy stwardniała. Miała nieomal ochot˛e si˛e´ gna´ ˛c po saidara, kobieca˛ połow˛e Prawdziwego Zródła, aby u˙zy´c Mocy i nauczy´c tamta,˛ gdzie jest jej prawdziwe miejsce w ramach hierarchii Wie˙zy. Ale to nie był wła´sciwy sposób. Alviarin mogłaby nawet stawi´c opór, a walka na podobie´nstwo stajennej dziewki nie była z˙ adna˛ metoda˛ zamanifestowania autorytetu Amyrlin. Jednak Alviarin nauczy si˛e jeszcze by´c jej posłuszna,˛ tak jak naucza˛ si˛e tego pozostałe. Pierwszym krokiem b˛edzie pozostawienie jej w niewiedzy odno´snie do tego Faina czy jak te˙z tam brzmiało jego prawdziwe nazwisko.
***
Padan Fain wyrzucił ze swych my´sli obraz rozdygotanej młodej Przyj˛etej, ledwie przekroczył próg gabinetu Amyrlin, wygladała ˛ na smaczny kasek, ˛ lubił, jak takie dziewczatka ˛ trzepotały w jego dłoniach niczym małe ptaszki, ale teraz trzeba było si˛e skupi´c na znacznie wa˙zniejszych sprawach. Ocierajac ˛ zwilgotniałe od potu dłonie, skłonił głow˛e, odpowiednio skromnie, ale oczekujace ˛ go dwie kobiety z poczatku ˛ zdawały si˛e zupełnie nie dostrzega´c jego obecno´sci, ich spojrzenia dalej krzy˙zowały si˛e ze soba.˛ Niemal˙ze mógł wyciagn ˛ a´ ˛c dło´n i poczu´c dotykiem zastygłe mi˛edzy nimi napi˛ecie. Cała˛ Biała˛ Wie˙ze˛ oplatało napi˛ecie i podziały. Tym lepiej. Napi˛ecie mo˙zna skierowa´c w odpowiednia˛ stron˛e, podziały wykorzysta´c, je´sli trzeba. Zdziwił si˛e, z˙ e na Tronie Amyrlin zasiada Elaida. Ale dzi˛eki temu sytuacja była bardziej sprzyjajaca, ˛ ni´zli oczekiwał. Pod wieloma wzgl˛edami nie dorównywała siła,˛ jak słyszał, kobiecie, która przed nia˛ nosiła stuł˛e. Twardsza, tak, bardziej okrutna, ale równocze´snie bardziej krucha. Znacznie trudniejsza do nakłonienia, ale łatwiejsza do złamania. Je´sli która´s z tych mo˙zliwo´sci oka˙ze si˛e konieczna. 16
Ale przecie˙z dla niego jedna Aes Sedai, nawet Amyrlin, nie ró˙zniła si˛e niczym od drugiej. Wszystkie były głupie. Głupie i niebezpieczne, jednak˙ze czasami si˛e przydawały. Wreszcie zdały sobie spraw˛e z jego obecno´sci, Amyrlin lekko zmarszczyła brwi, wyraz twarzy Opiekunki Kronik nie zmienił si˛e ani na jot˛e. — Mo˙zesz ju˙z i´sc´ , córko — twardym głosem poleciła Elaida, kładac ˛ nacisk na słowo „ju˙z”. Tak, tak. Napi˛ecia, szczeliny w pot˛edze. Szczeliny, w których mo˙zna posia´c ziarna. Fain ledwie si˛e powstrzymał od wybuchu s´miechu. Alviarin zawahała si˛e, zanim wykonała jeden z ukłonów. Kiedy wychodziła z pomieszczenia, jej spojrzenie prze´slizgn˛eło si˛e po jego postaci — całkowicie pozbawione wyrazu, cho´c niepokojace. ˛ Skulił si˛e odruchowo, jakby w obronnym ge´scie, jego dolna warga zadr˙zała w połowicznym wilczym grymasie, skierowanym ku jej szczupłym plecom. Ogarn˛eło go przelotne wra˙zenie, tylko na moment, z˙ e ona wie na jego temat zbyt du˙zo, nie potrafiłby jednak powiedzie´c, skad ˛ si˛e ono wzi˛eło. Ta jej chłodna twarz, zimne oczy, które nigdy nie zmieniały wyrazu. A on pragnał ˛ zobaczy´c w nich jaka´ ˛s zmian˛e. Strach. Agoni˛e. Błaganie. Niemal˙ze za´smiał si˛e na sama˛ my´sl. Przecie˙z to bez sensu. Nie mogła nic wiedzie´c. Odrobina cierpliwo´sci, a poradzi sobie i z nia,˛ i z tym niewzruszonym spojrzeniem jej oczu. Wie˙za w swych skarbcach posiadała rzeczy warte tej odrobiny cierpliwo´sci. Był tu Róg Valere, osławiony Róg, majacy ˛ wezwa´c z grobów martwych bohaterów na czas Ostatniej Bitwy. Nawet wi˛ekszo´sc´ Aes Sedai nie miała o tym poj˛ecia, jednak on potrafił odkrywa´c tajemnice. Sztylet był tutaj. Czuł jego zew nawet w miejscu, w którym si˛e teraz znajdował. Mógł trafi´c do´n z zamkni˛etymi oczami. Był jego, był jego cz˛es´cia,˛ skradziony i ukryty przez Aes Sedai. Sztylet zastapi ˛ mu to wszystko, co utracił. Nie miał poj˛ecia w jaki sposób, ale pewien był, z˙ e tak si˛e stanie. Zastapi ˛ utracone Aridhol. Zbyt niebezpiecznie byłoby wraca´c do Aridhol, mógłby znowu zosta´c uwi˛eziony. Zadr˙zał. Tak długo był uwi˛eziony. Ju˙z nigdy wi˛ecej. Oczywi´scie, nikt ju˙z nie u˙zywał nazwy Aridhol, teraz mówiono Shadar Logoth. Gdzie Oczekuje Cie´n. Stosowna nazwa. Tak wiele si˛e zmieniło. Nawet on sam. Padan Fain. Mordeth. Ordeith. Czasami nie miał z˙ adnej pewno´sci, które imi˛e tak naprawd˛e do niego nale˙zy, kim jest w rzeczywisto´sci. Jedna rzecz była pewna. Nie był tym, za kogo go uwa˙zano. Ci, którzy wierzyli, z˙ e go znaja,˛ srodze si˛e mylili. Teraz był przemieniony. Miał w sobie sił˛e, przewy˙zszajac ˛ a˛ inne moce. Na koniec wszyscy si˛e o tym przekonaja.˛ Wzdrygnał ˛ si˛e, zdawszy sobie spraw˛e, z˙ e Amyrlin co´s powiedziała. Pogrzebał goraczkowo ˛ w pami˛eci i odnalazł jej słowa. — Tak, Matko, ten kaftan dobrze mi słu˙zy. — Przesunał ˛ dłonia˛ po czarnym aksamicie, aby pokaza´c, jak bardzo jest ze´n zadowolony, jakby ubiór miał jakie17
kolwiek znaczenie. — To dobry kaftan. Uprzejmie ci dzi˛ekuj˛e, Matko. Przygotowany odcierpie´c jej kolejne starania, by poczuł si˛e swobodniej, gotów był nawet przykl˛ekna´ ˛c i pocałowa´c jej pier´scie´n, ale tym razem przeszła wprost do sedna. — Powiedz mi co´s wi˛ecej z tego, co wiesz o Randzie al’Thorze, panie Fain. Wzrok Faina pow˛edrował do obrazu przedstawiajacego ˛ dwóch m˛ez˙ czyzn, jego plecy wyprostowały si˛e, gdy mu si˛e przypatrywał. Portret al’Thora szarpał strun˛e w jego sercu z równa˛ siła,˛ jakby tamten stanał ˛ przed nim we własnej osobie, w z˙ yłach zawrzała w´sciekło´sc´ i nienawi´sc´ . To z powodu tego młodzie´nca cierpiał ból, którego nie pomie´sciła pami˛ec´ , ból, którego nie chciał pami˛eta´c, który zadawał mu gorsze cierpienia ni´zli zwykły ból. Został połamany i sklejony na nowo, a wszystko przez al’Thora. Oczywi´scie, powtórne odtworzenie wyposa˙zyło go w narz˛edzia zemsty, ale nie o to przecie˙z chodziło. Stracił zdolno´sc´ widzenia, pragnienie zniszczenia al’Thora przesłoniło mu s´wiat. Odwrócił si˛e z powrotem do Amyrlin, nie zdajac ˛ sobie sprawy, z˙ e przybrał równie władcza˛ postaw˛e, i spojrzał jej prosto w oczy. — Rand al’Thor jest nieszczery i przebiegły, nie dba o nikogo ani o nic, oprócz swej mocy. Głupia kobieta. — Nie da si˛e nigdy przewidzie´c, co on zrobi. Gdyby tylko mógł dosta´c go w swe r˛ece. . . — Trudno go kontrolowa´c. . . bardzo trudno. . . ale wierz˛e, z˙ e mo˙zna to osia˛ gna´ ˛c. Najpierw musisz uwiaza´ ˛ c na sznurku jedna˛ z tych nielicznych osób, którym ufa. . . Je´sli ona da mu al’Thora, ta mo˙ze nawet pozostawi ja˛ przy z˙ yciu, kiedy wreszcie odejdzie. Mimo z˙ e to Aes Sedai.
***
W samej koszuli, rozwalony niedbale w złoconym fotelu, z jedna˛ obuta˛ noga˛ przewieszona˛ przez wy´scielana por˛ecz, Rahvin u´smiechał si˛e do kobiety stojacej ˛ przy kominku i powtarzajacej ˛ to, co jej kazał. Jej wielkie, piwne oczy przesłaniała szklista mgiełka. Młoda kobieta, s´liczna nawet w tych prostych szarych wełnach, które wło˙zyła jako przebranie, ale nie to wszak interesowało go w niej najbardziej. Najl˙zejszy podmuch wiatru nie wnikał do wn˛etrza przez wysokie okna komnaty. Pot spływał strugami po twarzy kobiety, kiedy jej usta si˛e poruszały, perlił si˛e te˙z na waskiej ˛ twarzy drugiego m˛ez˙ czyzny znajdujacego ˛ si˛e w pomieszczeniu. Pomimo znakomitego kaftana z czerwonego jedwabiu ze złotym haftem, m˛ez˙ czy18
zna ów pr˛ez˙ ył si˛e niczym słu˙zacy, ˛ którym zreszta˛ w pewien sposób był, nawet je´sli, w przeciwie´nstwie do kobiety, poszedł na słu˙zb˛e z własnej woli. Oczywi´scie w tej chwili nic nie widział i nie słyszał. Rahvin delikatnie operował strumieniami Ducha, którymi oplótł t˛e dwójk˛e. Nie było potrzeby marnowania warto´sciowych sług. Rzecz jasna, on si˛e nie pocił. Nie pozwoliłby, aby przewlekły upał lata musnał ˛ cho´cby jego skór˛e. Był wysokim m˛ez˙ czyzna,˛ pot˛ez˙ nie zbudowanym, smagłolicym i przystojnym mimo pasm siwizny na skroniach. W post˛epowaniu z ta˛ kobieta˛ stosowanie przymusu nie nastr˛eczało najmniejszych trudno´sci. Grymas przeciał ˛ jego twarz. Nie zawsze tak było. Niektórzy — naprawd˛e niewielu — mieli ja´znie tak silne, z˙ e ich umysły, cho´cby nie´swiadomie, wcia˙ ˛z poszukiwały szczelin, którymi mogłyby si˛e wydosta´c na wolno´sc´ . Jego pech polegał na tym, z˙ e wcia˙ ˛z potrzebował takich ludzi. Z kobieta˛ mo˙zna było sobie poradzi´c, ale wcia˙ ˛z poszukiwała drogi ucieczki, nie wiedzac ˛ nawet, z˙ e została uwi˛eziona. Ostatecznie wszak, ona równie˙z, przestanie by´c potrzebna, wtedy zdecyduje, czy pozwoli jej odej´sc´ własna˛ droga,˛ czy pozb˛edzie si˛e jej w sposób nieco bardziej definitywny. Oba wyj´scia nastr˛eczały okre´slone niebezpiecze´nstwa. Oczywi´scie, jemu nic nie było w stanie zagrozi´c, ale z natury był człowiekiem ostro˙znym, skrupulatnym. Małe niebezpiecze´nstwa potrafia˛ si˛e pot˛egowa´c, je´sli si˛e na nie nie zwraca uwagi, a on zawsze mierzył podejmowane ryzyko miara˛ swej ostro˙zno´sci. Zabi´c ja˛ czy zatrzyma´c? Z zamy´slenia wyrwała go pauza w potoku słów kobiety. — Kiedy opu´scisz to miejsce — oznajmił jej — zapomnisz, z˙ e tu była´s. Pami˛eta´c b˛edziesz tylko swój codzienny poranny spacer. Przytakn˛eła gorliwie, a on lekko tak poluzował pasma Ducha, by mogły same wyparowa´c z jej umysłu niedługo po tym, jak znajdzie si˛e na ulicy. Powtarzajace ˛ si˛e zastosowanie przymusu za ka˙zdym razem wzmagało gotowo´sc´ do posłusze´nstwa, nawet je´sli si˛e jej bezpo´srednio nie wykorzystywało, ale zawsze istniało niebezpiecze´nstwo, z˙ e kto´s to wszystko wykryje. Kiedy z nia˛ sko´nczył, uwolnił równie˙z umysł Elgara. Lord Elgar. Pomniejszy szlachcic, ale wierny swym przysi˛egom. Ten nerwowo oblizał waskie ˛ wargi i spojrzał na kobiet˛e. a potem natychmiast przyklakł ˛ przed Rahvinem. Przyjaciele Ciemno´sci — Sprzymierze´ncy Ciemno´sci, jak ich nazywano obecnie zaczynali si˛e ju˙z uczy´c powoli, jak s´ci´sle b˛edzie si˛e od nich wymaga´c dotrzymania zło˙zonych przysiag, ˛ teraz, kiedy Rahvin i pozostali byli znowu wolni. — Wyprowad´z ja˛ dyskretnie na ulic˛e — powiedział Rahvin. — I zostaw tam. Nikt nie mo˙ze jej zobaczy´c. — B˛edzie tak, jak rozkazałe´s, Wielki Panie — powiedział Elgar, kłaniajac ˛ si˛e, ugiawszy ˛ kolano. Potem podniósł si˛e i idac ˛ tyłem, wycofał si˛e sprzed oblicza Rahvina, nie przestajac ˛ si˛e kłania´c i ciagn ˛ ac ˛ kobiet˛e za rami˛e. Szła potulnie, oczywi´scie, jej oczy 19
wcia˙ ˛z były zamglone. — Jedna z twoich s´licznotek do zabawy? — zapytał kobiecy głos, kiedy rze´zbione drzwi zamkn˛eły si˛e za tamta˛ dwójka.˛ — Ale doprawdy, czy musisz ubiera´c je w taki sposób? Objał ˛ saidina i pozwolił, by wypełniła go Moc, skaza m˛eskiej połowy Praw´ dziwego Zródła wgryzła si˛e bezsilnie w barier˛e jego zobowiaza´ ˛ n i przysiag, ˛ wi˛ezi ´ łacz ˛ acych ˛ go z pot˛ega,˛ która˛ uznawał za wi˛eksza˛ ni´zli Swiatło´sc´ , a nawet Stwórca. Po´srodku komnaty, ponad złotoczerwonym kobiercem unosiła si˛e brama, przej´scie do jakiego´s innego miejsca. Pochwycił przelotny obraz komnaty o s´cianach wyło˙zonych s´nie˙znobiałym jedwabiem, zanim brama znikn˛eła, pozostawiajac ˛ tylko kobiet˛e, odziana˛ w biel i spi˛eta˛ w talii paskiem splecionym ze srebra. Leciutki dreszcz, który przebiegł po jego skórze, niczym odległe tchnienie chłodu, upewnił go, z˙ e kobieta przeniosła Moc. Szczupła i wysoka, była równie pi˛ekna jak on przystojny, w twarzy otoczonej kaskada˛ spływajacych ˛ na ramiona włosów — z wpi˛etymi w nie ozdobami w kształcie półksi˛ez˙ yców i gwiazd — l´sniły ciemne oczy. Na jej widok wi˛ekszo´sci m˛ez˙ czyzn zapewne zaschłoby w ustach. — Co chcesz osiagn ˛ a´ ˛c, podkradajac ˛ si˛e do mnie znienacka, Lanfear? — zapy´ tał szorstko. Nie rozlu´znił kontaktu ze Zródłem, miast tego zajał ˛ si˛e przygotowaniem kilku nieprzyjemnych niespodzianek, na wszelki wypadek. — Je˙zeli chcesz, ze mna˛ porozmawia´c, wy´slij posła´nca, a ja zdecyduj˛e, kiedy i gdzie. I czy w ogóle. Lanfear u´smiechn˛eła si˛e swoim słodkim, zdradzieckim u´smiechem. — Zawsze byłe´s s´winia,˛ Rahvin, ale rzadko głupcem. Ta kobieta jest Aes Sedai. Co si˛e stanie, je´sli zrozumieja,˛ z˙ e ja˛ straciły? Czy zawsze wysyłasz heroldów, aby wszem wobec oznajmiali miejsce twego pobytu? — Przenoszenie? — warknał. ˛ — Ona nie jest do´sc´ silna, by ja˛ wypuszcza´c na dwór bez opiekunki. Niedouczone dzieci nazywaja˛ Aes Sedai, podczas gdy jedna połowa tego, co wiedza,˛ to sztuczki samouków, druga za´s ledwie dotyka powierzchni prawdziwej wiedzy. — Czy nadal by´s tak szydził, gdyby trzyna´scioro tych niedouczonych dzieci otoczyło ci˛e kr˛egiem? Chłodne szyderstwo w jej głosie ukłuło go niczym z˙ adło ˛ osy, ale nie dał niczego po sobie pozna´c. — Powziałem ˛ stosowne s´rodki ostro˙zno´sci, Lanfear. Ona nie jest jedna˛ z moich „´slicznotek do zabawy”, jak je nazywasz, lecz lokalna˛ agentka˛ Wie˙zy. Donosi dokładnie to, co ja chc˛e, i robi to ch˛etnie. Te, które słu˙za˛ Wybranym w Wie˙zy, powiedziały mi, gdzie ja˛ znajd˛e. — Wkrótce nadejdzie dzie´n, gdy s´wiat porzuci miano Przekl˛etych i ukl˛eknie przed Wybranymi. Tak zostało przyobiecane, ju˙z bardzo dawno temu. — Dlaczego tutaj przyszła´s, Lanfear? Z pewno´scia˛ nie z pro´sba˛ o pomoc dla bezbronnej niewiasty. Wzruszyła tylko ramionami. — Je˙zeli o mnie chodzi, mo˙zesz igra´c ze swoimi zabawkami, jak ci si˛e z˙ ywnie 20
podoba. Trudno posadza´ ˛ c ci˛e o nadmierna˛ go´scinno´sc´ , Rahvin, a wi˛ec wybaczysz mi, je´sli. . . — Srebrny dzban uniósł si˛e. z małego stoliczka przy łó˙zku Rahvina i przechylił, aby wla´c nieco ciemnego wina do kutego, złotego pucharu. Kiedy dzban spoczał ˛ na poprzednim miejscu, puchar popłynał ˛ w powietrzu ku dłoni Lanfear. Oczywi´scie, nie poczuł nic prócz leciutkiego dreszczu na skórze, nie widział z˙ adnych strumieni, to mu si˛e nigdy nie podobało. Fakt, z˙ e ona była zdolna spostrzec równie niewiele z jego splotów, oznaczał jego zdaniem tylko nieznaczna˛ równowag˛e. — Dlaczego? — zapytał ponownie. Spokojnie wypiła łyk wina, zanim odpowiedziała. — Poniewa˙z nas unikasz, pojawi si˛e tutaj kilkoro Wybranych. Ja przybyłam pierwsza, aby´s nie uznał tego za atak. — Pozostali? Jaki´s wasz nowy plan? Jaki mog˛e mie´c po˙zytek z cudzych planów? — Nagle za´smiał si˛e gł˛ebokim, d´zwi˛ecznym s´miechem. — A wi˛ec to jednak nie z˙ aden atak? Ty by´s nigdy nie zaatakowała otwarcie, prawda? By´c mo˙ze nie jeste´s taka paskudna jak Moghedien, zawsze jednak preferowała´s flanki i tyły. Tym razem zaufam ci na tyle, by ci˛e wysłucha´c. Zwłaszcza z˙ e mam ci˛e na oku. Kto zaufałby Lanfear do tego stopnia, by pozwoli´c jej stana´ ˛c za swymi plecami, ju˙z przez to zasługiwał na nó˙z, który mogłaby mu wbi´c w plecy. Nawet gdy si˛e jej nie spuszczało z oczu, nie była szczególnie godna zaufania, cho´cby dlatego, z˙ e jej nastroje były a˙z nadto zmienne. — Kto jeszcze ma uczestniczy´c w tym spotkaniu? Tym razem ostrze˙zenie było zupełnie wyra´zne — dzieło m˛ez˙ czyzny — kiedy otworzyła si˛e kolejna brama, ukazujac ˛ marmurowe łuki wychodzace ˛ na szerokie kamienne balkony, a za nimi mewy kołujace ˛ i krzyczace ˛ na bezchmurnym bł˛ekitnym niebie. Na koniec w przej´sciu pojawił si˛e człowiek, przeszedł przez nie, a ono zamkn˛eło si˛e za nim. Sammael był mocno zbudowany, wr˛ecz masywny, sprawiał wra˙zenie ro´slejszego, ni´zli był w rzeczywisto´sci, poruszał si˛e szybkim, energicznym krokiem, zdradzajac ˛ porywcze usposobienie. Bł˛ekitnooki, złotowłosy, z broda˛ przystrzyz˙ ona˛ w idealny prostokat, ˛ zapewne wyró˙zniałby si˛e jako m˛ez˙ czyzna niezwykle przystojny, gdyby nie uko´sna blizna w poprzek twarzy, jakby kto´s go smagnał ˛ rozgrzanym do czerwono´sci pogrzebaczem od nasady włosów a˙z do szcz˛eki. Mógł kaza´c ja˛ usuna´ ˛c, kiedy tylko si˛e pojawiła, ile to ju˙z lat temu, ale postanowił tego nie czyni´c. Połaczony ˛ z saidinem równie mocno jak Rahvin — stojac ˛ tak blisko, Rahvin mógł to wyczu´c, wprawdzie niejasno, ale jednak — Sammael zmierzył go zm˛eczonym wzrokiem. — Spodziewałem si˛e dziewek słu˙zebnych i tancerek, Rahvin. Czy˙zby znu˙zyły ci˛e wreszcie takie rozrywki, po tych wszystkich latach? Lanfear za´smiała si˛e, nie odrywajac ˛ ust od pucharu. 21
— Czy kto´s wspominał rozrywki? Rahvin nawet nie zauwa˙zył, jak otworzyła si˛e trzecia brama, za która˛ mo˙zna było dostrzec wielka˛ komnat˛e pełna˛ basenów i wysmukłych kolumn, nagich niemal˙ze akrobatów i słu˙zacych ˛ majacych ˛ na sobie jeszcze skromniejsza˛ odzie˙z. Siedział w´sród nich ponury, wychudły starzec w zmi˛etym kaftanie, zupełnie do nich nie pasujacy. ˛ W s´lad za nowo przybyła,˛ kroczyło dwoje słu˙zacych ˛ w przejrzystych skrawkach materii, dobrze umi˛es´niony m˛ez˙ czyzna, trzymajacy ˛ kuta˛ w złocie tac˛e i pi˛ekna, lubie˙zna kobieta niepewnie nalewajaca ˛ wino z r˙zni˛etego w krysztale dzbana do stosownego kielicha stojacego ˛ na tacy. Nie dato si˛e dostrzec niczego wi˛ecej, bo brama zamigotała i znikła. W ka˙zdym innym towarzystwie, w którym nie byłoby Lanfear, Graendel zostałaby uznana za kobiet˛e oszałamiajaco ˛ pi˛ekna,˛ bujna˛ i dojrzała.˛ Odziana była w bardzo obcisła˛ sukni˛e z zielonego jedwabiu. Na piersiach kołysał si˛e rubin wielko´sci kurzego jaja, długie włosy barwy sło´nca zdobił diadem równie˙z wysadzany rubinami. Przy Lanfear była jednak tylko zwyczajna˛ pulchna˛ s´licznotka.˛ Je´sli nawet martwiło ja˛ to nie chciane porównanie, jej pełen rozbawienia u´smiech nie zdradzał tego. Złote bransolety zad´zwi˛eczały, kiedy pomachała upier´scieniona˛ dłonia,˛ dajac ˛ znak stojacej ˛ za nia˛ dziewczynie, która szybko wsun˛eła puchar w jej dło´n z przymilnym u´smiechem. — A wi˛ec — powiedziała wesoło. — Niemal˙ze połowa Wybranych, przynajmniej z tych, którzy prze˙zyli, w jednym miejscu. I nikt nie próbuje nikogo zabi´c. Któ˙z by si˛e czego´s takiego spodziewał, zwłaszcza z˙ e Wielki Władca Ciemno´sci jeszcze nie wrócił. Ishamael nas powstrzymał, by´smy nie rzucili si˛e sobie do gardeł, ale to. . . — Zawsze mówisz tak otwarcie w obecno´sci swoich słu˙zacych? ˛ — krzywiac ˛ si˛e, zapytał Sammael. Graendal zamrugała i obejrzała si˛e na swoja˛ s´wit˛e, jakby zupełnie o niej zapomniała. — Oni niczego nie zdradza.˛ Wielbia˛ mnie. Nieprawda˙z, moi drodzy? — Dwójka słu˙zacych ˛ padła na kolana, eksplodujac ˛ potokami z˙ arliwych zapewnie´n o swej miło´sci. To była prawdziwe, naprawd˛e ja˛ kochali. Teraz. Po chwili zmarszczyła lekko brwi, a słu˙zacy ˛ zamarli, z ustami rozwartymi w pół słowa. — Mogliby tak ciagn ˛ a´ ˛c w niesko´nczono´sc´ . Ale rzeczywi´scie nie powinni nam przeszkadza´c, nieprawda˙z? Rahvin potrzasn ˛ ał ˛ głowa,˛ zastanawiajac ˛ si˛e, kim sa˛ ci dwoje. Pi˛ekno fizyczne nie wystarczało, by dosta´c si˛e do słu˙zby u Graendal, trzeba równie˙z było posiada´c władz˛e lub pozycj˛e w s´wiecie. Były lord na lokaja, dama jako kapielowa, ˛ na tym polegał gust Graendal. Zachcianki swoja˛ droga,˛ ale to było ju˙z marnotrawstwo. Ta para mogła si˛e jeszcze przyda´c, gdyby odpowiednio nimi manipulowa´c, jednak przymus, jaki zastosowała wobec nich Graendal, z pewno´scia˛ nie pozwoliłby ju˙z 22
im sta´c si˛e niczym wi˛ecej ni´zli elementem dekoracji. W post˛epowaniu tej kobiety nie było z˙ adnej finezji. — Czy mam oczekiwa´c kolejnych, Lanfear? — j˛eknał. ˛ — Przekonała´s ju˙z Demandreda, by przestał uwa˙za´c si˛e za spadkobierc˛e Wielkiego Władcy? — Watpi˛ ˛ e, by starczyło mu na to arogancji — odrzekła spokojnie Lanfear. — Mógł sam zobaczy´c, dokad ˛ zaprowadziło to Ishamaela. Ale o to wła´snie chodzi. Kwestia, która˛ podniosła Graendal. Kiedy´s było nas trzyna´scioro nie´smiertelnych. Obecnie czterej nie z˙ yja,˛ a jeden zdradził. Nasza czwórka stanowi komplet uczestników dzisiejszego zebrania i to powinno wystarczy´c. — Jeste´s pewna, z˙ e Asmodean przeszedł na druga˛ stron˛e? — dopytywał si˛e Sammael. — Nigdy przedtem nie miał do´sc´ odwagi na podj˛ecie ryzyka. Skad ˛ znalazł w sobie tyle determinacji, by przyłaczy´ ˛ c si˛e do przegranej sprawy? Przelotny u´smiech Lanfear był pełen rozbawienia. — Miał do´sc´ odwagi, by zastawi´c pułapk˛e, która wyniosłaby go ponad reszt˛e. A kiedy stanał ˛ przed wyborem, s´mier´c lub przegrana sprawa, zdobył si˛e jednak na odwag˛e i dokonał wyboru. — I zyskał tym odrobin˛e czasu, zało˙ze˛ si˛e. — Grymas nadał naznaczonej blizna˛ twarzy Sammaela jeszcze bardziej zgry´zliwy wyraz. — Je˙zeli znajdowała´s si˛e wystarczajaco ˛ blisko niego, co mo˙zna wnioskowa´c stad, ˛ i˙z tak doskonale jeste´s poinformowana, to dlaczego pozwoliła´s mu z˙ y´c? Mogła´s go zabi´c, zanim by w ogóle si˛e zorientował, na co si˛e zanosi. ´ — Nie jestem tak pr˛edka do zabijania jak ty. Smier´ c jest ostateczna, nie ma od niej odwrotu, a przecie˙z zazwyczaj istnieja˛ inne, przynoszace ˛ wi˛ecej korzys´ci sposoby. A poza tym nie mam ochoty ryzykowa´c frontalnego ataku przeciw przewa˙zajacym ˛ siłom. — Czy on jest naprawd˛e a˙z tak silny? — szybko zapytał Rahvin. — Ten Rand al’Thor. Czy byłby zdolny pokona´c ci˛e w bezpo´srednim starciu? Co wcale nie znaczyło, by on lub Sammael nie mogliby tego dokona´c, cho´c z pewno´scia˛ Graendal natychmiast połaczyłaby ˛ si˛e z Lanfear, gdyby który´s z nich spróbował. Je´sli ju˙z o to chodzi, obie kobiety zapewne były w tej chwili do granic wypełnione Moca,˛ gotowe do ataku przy najl˙zejszym cho´cby podejrzeniu, i˙z ze strony którego´s z m˛ez˙ czyzn mo˙ze co´s im grozi´c. Obie lub tylko jedna. Ale ten wie´sniak? Niedouczony pasterz! Niedouczony, chyba z˙ e Asmodean bardzo stara si˛e wkupi´c w jego łaski. — On jest odrodzonym Lewsem Therinem Telamonem — powiedziała Lanfear lekko — a Lews Therin był równie silny jak my. Sammael roztargnionym gestem potarł blizn˛e przecinajac ˛ a˛ jego twarz, była dziełem wła´snie Lewsa T’herina. Trzy tysiace ˛ lat temu, wi˛ecej nawet, na długo ´ przed P˛ekni˛eciem Swiata, zanim uwi˛eziony został Wielki Władca, zanim tyle si˛e przecie˙z zdarzyło. Ale Sammael nigdy nie zapomniał.
23
— Có˙z — wtraciła ˛ Graendal — mo˙ze przejdziemy wreszcie do omówienia tego, po co si˛e tutaj zebrali´smy. Rahvin poczuł nieprzyjemne drgnienie w gł˛ebi sera. Dwójka słu˙zacych ˛ wcia˙ ˛z trwała nieruchomo — albo raczej nie wcia˙ ˛z, lecz znowu. Sammael mruczał co´s w swa˛ brod˛e. — Je˙zeli ten Rand al’Thor jest naprawd˛e odrodzonym Lewsem Therinem Telamanem — ciagn˛ ˛ eła dalej Graendal, sadowiac ˛ si˛e na plecach m˛ez˙ czyzny, który teraz stał na czworakach — zaskoczona jestem, z˙ e nie chciała´s zaciagn ˛ a´ ˛c go do swego ło˙za, Lanfear. Ale czy byłoby to takie proste? O ile dobrze pami˛etam, to Lews Therin wodził ci˛e za nos, a nie odwrotnie. Wywoływał u ciebie napady dzikiej w´sciekło´sci. Wysyłał ci˛e po wino, je´sli mo˙zna tak powiedzie´c. Postawiła puchar na tacy, trzymanej nieruchomo przez kl˛eczac ˛ a˛ kobiet˛e, która najwyra´zniej bała si˛e nawet odetchna´ ˛c. — Była´s nim tak op˛etana, z˙ e rozciagn˛ ˛ ełaby´s si˛e u jego stóp, gdyby tylko powiedział „dywanik”. Ciemne oczy Lanfear zal´sniły na moment, ale błyskawicznie odzyskała panowanie nad soba.˛ — Mo˙ze to Lews Therin odrodzony, ale nie Lews Therin we własnej osobie. — Skad ˛ wiesz? — zapytała Graendal, u´smiechajac ˛ si˛e, jakby to wszystka było tylko z˙ artem. — Wielu wierzy, z˙ e ka˙zdy si˛e rodzi i odradza wraz z obrotami Koła, mo˙ze tak jest, ale nawet je´sli co´s takiego ju˙z si˛e kiedy´s zdarzyło, to nic mi o tym nie wiadomo. Człowiek odrodzony zgodnie z proroctwem. Któ˙z wie, czym on jest? Lanfear u´smiechn˛eła si˛e lekcewa˙zaco. ˛ — Obserwowałam go z bliska. Nie wyglada ˛ na kogo´s wi˛ecej ni´zli zwykłego pasterza, wcia˙ ˛z bezgranicznie naiwnego. — Spowa˙zniała. — Ale teraz ma Asmodeana, chocia˙z mocno osłabionego. A przed Asmodeanem w walce z nim zgin˛eło czterech Wybranych. — Pozwólmy mu usuwa´c martwe drewno — burknał ˛ Sammael. Splótł strumienie Powietrza, aby przenie´sc´ krzesło ponad dywanem, po czym rozparł si˛e w nim, skrzy˙zowawszy nogi w kostkach, jedno rami˛e przeło˙zył przez niskie, rze´zbione oparcie. Głupcem okazałby si˛e ten, kto by uwierzył, z˙ e on pozwolił sobie na rozlu´znienie i dekoncentracj˛e, Sammael zawsze lubił wprowadza´c w bład ˛ swoich wrogów, którzy sadzili, ˛ z˙ e moga˛ wzia´ ˛c go z zaskoczenia. — Zostanie dla nas wi˛ecej w Dniu Powrotu. A mo˙ze ty uwa˙zasz, z˙ e on zwyci˛ez˙ y w Tarmon Gai’don, Lanfear? Nawet je´sli wzmocni Asmodeana, tym razem nie ma przy nim Stu Towarzyszy. Niewa˙zne, czy Asmodean mu pomo˙ze, Wielki Władca zgasi go niczym s´wiec˛e. Zje˙zył si˛e na widok pogardliwego spojrzenia, którym obrzuciła go Lanfear. — Ilu z nas pozostanie przy z˙ yciu, kiedy Wielki Władca wreszcie si˛e uwolni? Czterech ju˙z odeszło. Czy nast˛epny b˛edziesz ty, Sammaelu? Mogłoby ci si˛e 24
to spodoba´c. Mógłby´s wreszcie pozby´c si˛e tej blizny, gdyby´s go pokonał. Ale, zapomniałam. Ile razy dotrzymałe´s mu pola podczas Wojny o Moc? Czy cho´c raz zwyci˛ez˙ yłe´s? Jako´s sobie nie przypominam. — Nie przerywajac, ˛ na moment zwróciła si˛e w stron˛e Graendal i teraz adresowała swe słowa do niej. — Albo moz˙ esz to by´c ty. Z jakich´s powodów on waha si˛e przed krzywdzeniem kobiet, ale tobie nie b˛edzie nawet dany wybór Asmodeana. Od kamienia nie nauczyłby si˛e wi˛ecej ni˙z od ciebie. Chyba z˙ e zatrzyma ci˛e jako ulubione zwierz˛e. To byłoby dla ciebie co´s nowego, nieprawda˙z? Zamiast decydowa´c, który z twoich ulubie´nców przynosi ci najwi˛ecej zadowolenia, musiałby´s si˛e nauczy´c, jak zadowala´c innych. Twarz Graendal s´ciagn˛ ˛ eła si˛e, a Rahvin poczynił przygotowania do postawienia osłony na wypadek, gdyby obie kobiety miały si˛e rzuci´c na siebie, na najl˙zejszy bodaj syk płomienia stosu gotów był natychmiast do Podró˙zowania. Poczuł, z˙ e Sammael si˛ega po Moc, wyczuł ró˙znic˛e w jego splotach — Sammael zapewne okre´sliłby to jako zdobywanie wst˛epnej przewagi taktycznej — i pochylił si˛e, by schwyci´c tamtego za rami˛e. Sammael gniewnie strzasn ˛ ał ˛ jego dło´n, ale tymcza˙ sem moment minał. ˛ Dwie kobiety patrzyły teraz na nich zamiast na siebie. Zadna nie widziała, co zdarzyło si˛e przez chwila,˛ co´s jednak najwyra´zniej musiało zaj´sc´ mi˛edzy Rahvinem i Sammaelem, tote˙z podejrzliwo´sc´ rozpaliła im oczy. — Chciałbym usłysze´c, co Lanfear ma do powiedzenia. — Nie spojrzał na Sammaela, ale słowa przeznaczone były dla niego. — Musi by´c w tym co´s wi˛ecej ni´zli tylko idiotyczna próba nastraszenia nas. — Ale˙z o to wła´snie chodzi, odrobina strachu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. — Ciemne oczy Lanfear wcia˙ ˛z l´sniły podejrzliwo´scia,˛ jednak jej głos był czysty niczym niezmacona ˛ woda. — Ishamael próbował zdoby´c nad nim kontrol˛e i przegrał, pod koniec próbował ju˙z go tylko zabi´c i tak˙ze przegrał. Ishamael usiłował sterroryzowa´c go i przestraszy´c, a takie sposoby sa˛ nieskuteczne wobec Randa al’Thora. — Ishamael był ju˙z prawie zupełnie szalony — wymruczał Sammael — niemal˙ze przestał by´c człowiekiem. — To my jeste´smy lud´zmi? — Graendal uniosła brew. — Zwykłymi lud´zmi? Z pewno´scia˛ jeste´smy czym´s wi˛ecej. To jest człowiek. Pogładziła palcami policzek kl˛eczacej ˛ obok kobiety. — Powinno powsta´c jakie´s nowe słowo, które by nas okre´slało. — Czymkolwiek jeste´smy — powiedziała Lanfear — nie powiedzie nam si˛e tam, gdzie zawiódł Ishamael. Pochyliła si˛e lekko do przodu, jakby chciała siła˛ wtłoczy´c im te słowa do głów. Lanfear rzadko zdradzała oznaki napi˛ecia. Dlaczego wi˛ec teraz? — Dlaczego tylko nas czworo? — zapytał Rahvin. To drugie „dlaczego” musiało na razie zaczeka´c. — A po co wi˛ecej? — odpowiedziała pytaniem Lanfear. — Je˙zeli uda nam si˛e podarowa´c Wielkiemu Władcy rzuconego na kolana Smoka Odrodzonego, to 25
po có˙z dzieli´c honor. . . i nagrody. . . na mniejsze cz˛es´ci ni´zli to konieczne? A by´c mo˙ze on oka˙ze si˛e u˙zyteczny. . . jak to sformułowałe´s, Sammaelu?. . . w usuwaniu martwego drewna. Taka˛ odpowied´z Rahvin potrafił zrozumie´c. Oczywi´scie nie ufał jej w najmniejszym stopniu, podobnie jak całej reszcie, ale wiedział, co to jest ambicja. Wybrani spiskowali przeciwko sobie, walczac ˛ o lepsza˛ pozycj˛e a˙z do dnia, kiedy Lews Therin. uwi˛eził ich, piecz˛etujac ˛ wi˛ezienie Wielkiego Władcy. I zacz˛eli znowu, gdy tylko wydostali si˛e na wolno´sc´ . Chciał tylko zdoby´c pewno´sc´ , z˙ e spisek Lanfear nie zakłóci jego własnych planów. — Mów dalej — poprosił. — Po pierwsze, kto´s jeszcze stara si˛e zdoby´c nad nim kontrol˛e. By´c mo˙ze po to, by go zabi´c. Podejrzewam Moghedien albo Demandreda. Moghedien zawsze starała si˛e działa´c w cieniu, Demandred za´s nienawidził Lewsa Therina. — Sammael u´smiechnał ˛ si˛e, czy te˙z mo˙ze skrzywił, ale jego nienawi´sc´ była doprawdy czym´s zupełnie bladym wobec uczu´c Demandreda, cho´c powody ku niej miał znacznie lepiej ugruntowane. — Skad ˛ wiesz, z˙ e to nie kto´s z zebranych tutaj? — zapytała bez namysłu Graendal. W u´smiechu Lanfear błysn˛eło równie wiele z˛ebów, jak w niedawnym u´smiechu tamtej, ale było w nim równie mało ciepła. — Poniewa˙z tylko wy troje postanowili´scie wyku´c dla siebie nisze i zabezpieczy´c swoja˛ władz˛e, podczas gdy reszta usiłuje si˛e wzajemnie wymordowa´c. Sa˛ te˙z inne powody. Powiedziałam wam, z˙ e b˛ed˛e pilnowała Randa al’Thora. Prawda˛ było to, co o nich powiedziała. Sam Rahvin przedkładał dyplomacj˛e i subtelne pociaganie ˛ za sznurki ponad otwarte starcie, chocia˙z nie zawahałby si˛e przed nim, gdyby zaistniała taka potrzeba. Sammael zawsze opierał si˛e na armii i da˙ ˛zył do podbojów, nie zbli˙zyłby si˛e do Lewsa Therina, nawet odrodzonego pod postacia˛ pasterza, gdyby nie był pewien zwyci˛estwa. Graendal równie˙z preferowała metod˛e podbojów, chocia˙z jej sposoby nie uwzgl˛edniały z˙ ołnierzy, pomimo zaabsorbowania swoimi zabawkami, za ka˙zdym razem stawiała wła´sciwy krok. Otwarcie, by zyska´c pewno´sc´ , jak pozostali Wybrani przyj˛eli jej sukcesy, ale nigdy nie posuwała si˛e za daleko. — Wiecie, z˙ e mog˛e go obserwowa´c, sama pozostajac ˛ niedostrze˙zona — kontynuowała Lanfear — ale wy musicie trzyma´c si˛e z daleka, bo inaczej zostaniecie wykryci. Musimy go odciagn ˛ a´ ˛c. . . Graendal pochyliła si˛e naprzód, zainteresowana, Sammael za´s przytakiwał, w miar˛e jak ciagn˛ ˛ eła dalej. Rahvin powstrzymywał si˛e na razie od jakichkolwiek sadów. ˛ To mogło przynie´sc´ niezłe rezultaty. A je´sli nie. . . Je´sli nie, dostrzegał ju˙z kilka innych sposobów ukształtowania biegu wydarze´n tak, aby działały na jego korzy´sc´ . A to mogło ju˙z przynie´sc´ bardzo dobre efekty.
ROZDMUCHUJAC ˛ ISKRY Koło Czasu obraca si˛e, a Wieki nadchodza˛ i mijaja,˛ pozostawiajac ˛ wspomnienia, które staja˛ si˛e legenda.˛ Legenda staje si˛e mitem, a potem nawet mit jest ju˙z dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno ju˙z minionym, w wielkim lesie, zwanym Lasem Braem, zerwał si˛e wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym poczatkiem. ˛ Nie istnieja˛ ani poczatki, ˛ ani zako´nczenia w obrotach Koła Czasu. Niemniej był to jaki´s poczatek. ˛ Wiał na południowy zachód, suchy, w promieniach sło´nca przypominajacego ˛ stopione złoto. Od tygodni nie spadła ju˙z ani kropla deszczu z niebios na ziemi˛e, a upał pó´znego lata stawał si˛e z ka˙zdym dniem coraz bardziej dokuczliwy. Przedwcze´snie zbrazowiałe ˛ li´scie upstrzyły ciemnymi plamami drzewa, a nagie kamienie piekły si˛e w promieniach sło´nca w miejscach, gdzie kiedy´s płyn˛eły strumienie. Na otwartej przestrzeni, z której znikła trawa, a tylko rzadkie, poszarpane krzaki trzymały si˛e jeszcze korzeniami gleby, wiatr wygrzebywał z dawien skryte w ziemi głazy. Zwietrzałe i zniszczone, z˙ adne ludzkie oko nie rozpoznałoby w nich pozostało´sci miasta, o którym pami˛ec´ przechowała tylko opowie´sc´ , podczas gdy wszyscy inni zapomnieli. Zanim wiatr dotarł do granicy Andoru, wokół pojawiły si˛e rozproszone wioski, a pola zaludnili strapieni farmerzy, brnacy ˛ mozolnie po spieczonych bruzdach. Las dawno temu ustapił ˛ ju˙z miejsca zagajnikom, nim wiatr jał ˛ rozwiewa´c kurz po ´ jedynej ulicy wioski zwanej Zródła Kore. Tego lata z´ ródła zaczynały powoli ju˙z wysycha´c. Obok grupki psów le˙zacych ˛ z wywieszonymi od skwaru ozorami przebiegło dwóch nagich do pasa chłopców, poganiajac ˛ patykami wypchany p˛echerz. Panował kompletny bezruch, wyjawszy ˛ wiatr. tuman kurzu i godło ponad drzwiami gospody, skrzypiace ˛ na wietrze. Gospoda była z czerwonej cegły, kryta strzecha˛ jak wszystkie pozostałe budynki przy drodze, ale liczyła sobie dwa pi˛etra, ´ co czyniło ja˛ najwy˙zsza˛ budowla˛ w Zródłach Kore, skadin ˛ ad ˛ schludnej i porzad˛ nej wiosce. Osiodłane konie uwiazane ˛ przed frontem gospody ledwie poruszały ogonami. Rze´zbione godło oznajmiało „Sprawiedliwo´sc´ Dobrej Królowej”. Mrugajac, ˛ gdy˙z raziły ja˛ drobiny kurzu, Min trwała z okiem przyci´sni˛etym do szczeliny w nierównej s´cianie szopy. Mogła zobaczy´c tylko jedna˛ r˛ek˛e stra˙znika 27
stojacego ˛ przy drzwiach, ale cała˛ jej uwag˛e i tak pochłaniała stojaca ˛ w pewnym ˙ oddaleniu gospoda. Załowała, z˙ e jej nazwa nie jest nieco mniej złowieszcza, biorac ˛ pod uwag˛e obecna˛ sytuacj˛e. Ich s˛edzia, lokalny lord, najwyra´zniej przyjechał ju˙z jaki´s czas temu, ale jej nie udało si˛e go wypatrzy´c. Bez watpienia ˛ zda˙ ˛zył ju˙z wysłucha´c oskar˙ze´n farmerów, zanim ,jeden z członków orszaku lorda pojawił si˛e w okolicy, Admer Nem wraz ze swymi bra´cmi, kuzynami i wszystkimi ich z˙ onami, wydawał si˛e optowa´c za natychmiastowa˛ egzekucja˛ przez powieszenie. Min zastanawiała si˛e, jaka˛ mo˙zna tu otrzyma´c kar˛e za spalenie stodoły oraz znajduja˛ cych si˛e w jej wn˛etrzu mlecznych krów. Przypadkiem oczywi´scie, ale nie sadziła, ˛ by takie tłumaczenie zdało si˛e na wiele, skoro najpierw włamały si˛e do s´rodka. Logainowi udało si˛e zbiec w całym zamieszaniu, opu´scił je — zostawił, a z˙ eby sczezł! — ale sama nie wiedziała, czy powinno ja˛ to cieszy´c czy raczej nie. To wła´snie on powalił Nema, kiedy zostali odkryci tu˙z przed s´witem, a lampa tamtego rozbiła si˛e na słomie za´scielajacej ˛ klepisko. A wi˛ec je´sli było to czyjakolwiek ˛ wina,˛ to oczywi´scie jego. Czasami miewał równie˙z kłopoty z upilnowaniem swego j˛ezyka. Mo˙ze lepiej, z˙ e sobie poszedł. Odwróciła si˛e i oparła plecami o s´cian˛e, potem otarła pot z czoła, ale natychmiast znowu kroplami pokrył jej skór˛e. W szopie było duszno, ale jej dwie towarzyszki zdawały si˛e tego nie zauwa˙za´c. Siuan le˙zała na plecach, odziana w ciemna,˛ wełniana˛ sukni˛e do konnej jazdy — niemal identyczna˛ jak ta, która˛ miała na sobie Min — i bezmy´slnie uderzała si˛e słomka˛ po policzku, wpatrzona w strop szopy. Miedzianoskóra Leane, gibka i wzrostem dorównujaca ˛ wi˛ekszo´sci m˛ez˙ czyzn, siedziała ze skrzy˙zowanymi nogami, odziana tylko w sama˛ jasna˛ bielizn˛e, i za pomoca˛ igły oraz nitki przerabiała swoja˛ sukni˛e. Pozwolono im zatrzyma´c torby podró˙zne, po tym jak zostały ju˙z dokładnie przeszukane na wypadek, gdyby miały skrywa´c gdzie´s miecze i topory bojowe, które mogłyby im otworzy´c drog˛e do ucieczki. — Jaka jest kara za puszczenie z dymem stodoły w Andorze? — zapytała Min. — Je˙zeli b˛edziemy miały du˙zo szcz˛es´cia — odpowiedziała Siuan, nie drgnaw˛ szy nawet — pr˛egierz na głównym placu wioski. Je˙zeli mniej, chłosta. ´ — Swiatło´ sci! — westchn˛eła Min. — Jak mo˙zesz tu mówi´c o szcz˛es´ciu? Siuan przewróciła si˛e na bok i wsparła na łokciu. Była do´sc´ mocno zbudowana˛ kobieta,˛ niezbyt pi˛ekna,˛ ale mo˙zna ja˛ było nazwa´c przystojna,˛ wygladała ˛ na zaledwie kilka lat starsza˛ od Min, jednak ostre spojrzenie bł˛ekitnych oczu miało w sobie wyraz tak rozkazujacy, ˛ z˙ e trudno byłoby skojarzy´c je z młoda˛ kobieta,˛ oczekujac ˛ a˛ procesu w wiejskiej stajni. Czasami Siuan potrafiła si˛e zapomnie´c w równym stopniu jak Logain, mo˙ze nawet jeszcze bardziej. — Kiedy nas postawia˛ pod pr˛egierzem — powiedziała tym tonem, w którym pobrzmiewało: „przesta´n opowiada´c bzdury” i „nie bad´ ˛ z głupia” — to nas postawia,˛ b˛edziemy miały to za soba˛ i natychmiast ruszymy w dalsza˛ drog˛e. W ten sposób zmarnujemy mniej czasu ni˙z w przypadku jakiejkolwiek innej kary, ze 28
wszystkich, które przychodza˛ mi na my´sl. Oczywi´scie, pominawszy ˛ szubienic˛e. Ale z tego, co pami˛etam z andora´nskiego prawa, nie sadz˛ ˛ e, by miało do tego doj´sc´ . Przez chwil˛e Min wstrzasały ˛ wybuchy spazmatycznego s´miechu, chocia˙z równie dobrze mogło by´c to łkanie. — Czas? Sadz ˛ ac ˛ z tego, jak nam si˛e wiedzie, pomy´slałabym, z˙ e nie mamy nic oprócz czasu. Przysi˛egłabym, z˙ e były´smy we wszystkich wioskach dzielacych ˛ t˛e ˙ dziur˛e od Tar Valon i nie znalazły´smy niczego. Zadnego s´ladu, najdrobniejszej plotki. Wydaje mi si˛e, z˙ e nie ma z˙ adnego zgromadzenia. A teraz na dodatek b˛edziemy musiały w˛edrowa´c pieszo. Podsłuchałam, z˙ e Logain zabrał nasze konie. ´ Bez koni, zamkni˛ete w stajni, czekajac ˛ na Swiatło´ sc´ tylko jedna wie co! — Uwa˙zaj, co mówisz — skarciła ja˛ szeptem Siuan, obrzuciwszy znaczacym ˛ spojrzeniem drzwi z nieheblowanych desek, za którymi stał stra˙znik. — Nie trzepocz tak j˛ezykiem, bo jeszcze si˛e zaplaczesz ˛ w sieci zamiast ryby. Min skrzywiła si˛e po cz˛es´ci dlatego, z˙ e była ju˙z zm˛eczona rybackimi przysłowiami Siuan Sanche, po cz˛es´ci za´s dlatego, z˙ e tamta miała racj˛e. Jak dotad ˛ udało im si˛e wyprzedza´c niefortunne wie´sci — tragiczne mo˙ze byłoby lepszym okre´sleniem — ale niektóre plotki miały swoje sposoby, by pokona´c setki mil w ciagu ˛ jednego dnia. Siuan podró˙zowała pod imieniem Mara, Leane jako Amaena, Logain za´s przybrał imi˛e Dalyn, po tym jak Siuan przekonała go, z˙ e Guaire jest głupim pomysłem. Min nadal uwa˙zała, z˙ e nikt nie rozpozna jej imienia, lecz Siuan nalegała, by zwraca´c si˛e do niej Serenla. Nawet Logain nie znał ich prawdziwych imion. Prawdziwym problemem było to, z˙ e Siuan nie chciała si˛e podda´c. Kolejne tygodnie spełzały na niczym, a teraz jeszcze to, jednak wszelkie napomknienia, by pojecha´c do Lzy, co było ,jedynym rozsadnym ˛ wyj´sciem, wywoływały burz˛e, w obliczu. której dr˙zał nawet Logain. Im dłu˙zej ich poszukiwania nie przynosiły rezultatu, tym bardziej rozdra˙zniona stawała si˛e Siuan. „Chocia˙z i przedtem mogłaby straszy´c kamienie”. Min była jednak na tyle rozsadna, ˛ by t˛e my´sl zatrzyma´c dla siebie. Leane wreszcie sko´nczyła ze swoja˛ suknia˛ i wdziała ja˛ przez głow˛e, a potem si˛egn˛eła r˛ekoma za plecy, by zapia´ ˛c guziki. Min nie potrafiła zrozumie´c, dlaczego tamta zadała sobie tyle trudu, sama wr˛ecz nie znosiła igły i nitki. Dekolt znajdował si˛e teraz odrobin˛e ni˙zej, odsłaniajac ˛ wi˛ecej ni˙z poprzednio, nadto suknia przylegała bardziej do ciała z przodu i na biodrach. Ale jaki to miało sens w ich obecnej sytuacji? Nikt nie zaprosi jej przecie˙z do ta´nca w tej przesyconej zaduchem upału stajni. Pogrzebawszy w torbie Min, Leane wyciagn˛ ˛ eła drewniana˛ szkatułk˛e z kosme´ tykami, pudrami i Swiatło´sc´ wie czym jeszcze, która˛ Laras wmusiła Min, zanim odjechały. Min zamierzała wyrzuci´c to wszystko gdzie´s po drodze, ale z jakiego´s powodu nie miała okazji. W odchylajacym ˛ si˛e na zawiasach wieczku szkatułki było niewielkie lusterko i ju˙z po chwili Leane za pomoca˛ małych p˛edzelków z kró29
liczej sier´sci zacz˛eła nakłada´c na twarz kolejne warstwy makija˙zu. Nigdy dotad ˛ nie wykazywała szczególnego zainteresowania tymi rzeczami, a tymczasem teraz zdawała si˛e troszczy´c tylko o to, czy znajdzie szczotk˛e oprawiona˛ w czarne drzewo i mały grzebyk z ko´sci słoniowej do wpi˛ecia we włosy. Mruczała co´s nawet ze zło´scia˛ o tym, z˙ e nie mo˙ze podgrza´c z˙ elaznej lokówki! Jej ciemne włosy urosły znacznie podczas ich peregrynacji, wcia˙ ˛z jednak nie si˛egały nawet do ramion. Min przygladała ˛ si˛e jej przez chwil˛e, potem zapytała: — Co ty robisz, Le. . . Amaena? — Unikała spogladania ˛ na Siuan. Powinna naprawd˛e uwa˙za´c na to, co mówi, wystarczy ju˙z, z˙ e siedza˛ tu, piekac ˛ si˛e w zamkni˛eciu i czekajac ˛ na proces. Szubienica lub pr˛egierz. Co za wybór! — Postanowiła´s zacza´ ˛c z kim´s flirtowa´c? To miał by´c z˙ art — Leane była wcieleniem kompetencji i skuteczno´sci — co´s, co pozwoli cho´c na krótko zmniejszy´c ponury ci˛ez˙ ar chwili, ale Leane zaskoczyła ja.˛ — Tak — odparła zwi˛ez´ le, nie odrywajac ˛ szeroko rozwartych oczu od lusterka, przed którym dokonywała jakich´s tajemniczych czynno´sci z własnymi rz˛esami. — A je´sli b˛ed˛e flirtowa´c z wła´sciwym człowiekiem, by´c mo˙ze nie b˛edziemy si˛e musiały ju˙z martwi´c ani chłosta,˛ ani niczym innym. Mo˙ze przynajmniej uda mi si˛e wpłyna´ ˛c na złagodzenie. naszego wyroku. Z r˛eka˛ na wpół uniesiona˛ do ociekajacego ˛ potem czoła, Min zamarła z otwartymi ustami — to było co´s takiego, jakby sowa oznajmiła, z˙ e postanowiła zosta´c kolibrem — ale Siuan zwyczajnie usiadła i spojrzała na Leane pozbawionym wyrazu wzrokiem, w którym zastygło pytanie: „A có˙z to znowu za pomysły?” Gdyby Siuan tak popatrzyła na nia,˛ Min zapewne przyznałaby si˛e do wszystkiego, łacznie ˛ z tym, o czym dawno ju˙z zapomniała. Kiedy Siuan skupiała na kim´s swa˛ uwag˛e i spogladała ˛ w ten wła´snie sposób, chciało si˛e kłania´c i bez chwili namysłu wypełnia´c jej rozkazy. Nawet Logain zazwyczaj robił wszystko. Nie dygał tylko. Leane spokojnie poklepała delikatnym p˛edzelkiem policzki i sprawdziła rezultat w lusterku. Potem zerkn˛eła na Siuan, ale cokolwiek zobaczyła na twarzy tamtej, odpowiedziała w ten sam lapidarny sposób co zawsze. — Moja matka była kupcem, wiesz o tym, przewa˙znie handlowała futrami i drewnem. Na własne oczy kiedy´s widziałam, jak do tego stopnia za´cmiła jasno´sc´ my´sli jakiego´s saldaea´nskiego lorda, z˙ e odstapił ˛ jej roczne zbiory drewna za połow˛e ceny, której z˙ adał ˛ wcze´sniej, i watpi˛ ˛ e, czy zdał sobie spraw˛e z tego, co si˛e stało, zanim nie wrócił do domu. Je´sli w ogóle. Pó´zniej przysłał jej wielka˛ bransolet˛e z kamienia ksi˛ez˙ ycowego. Kobiety Doomani nie zasługuja˛ na zła˛ reputacj˛e, jaka˛ si˛e ciesza.˛ . . wi˛ekszo´sc´ z niej zawdzi˛eczamy plotkom opowiadanym przez durnych kołtunów. . . ale po cz˛es´ci jest ona bez watpienia ˛ prawdziwa. Moja matka i moje ciotki uczyły mnie tego wszystkiego, nie wspominajac ˛ ju˙z o siostrach i kuzynkach. 30
Spojrzała po sobie i potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ potem z westchnieniem wróciła do swych ceremonii. — Ale obawiam si˛e, z˙ e wówczas, w dniu moich czternastych imienin byłam równie wysoka jak teraz. Same kolana i łokcie, niczym cielak, który za szybko rósł. A niedługo po tym, gdy si˛e ju˙z nauczyłam, jak przej´sc´ przez izb˛e, nie potykajac ˛ si˛e przy tym dwukrotnie, dowiedziałam si˛e. . . — wciagn˛ ˛ eła gł˛eboki oddech — . . . dowiedziałam si˛e, z˙ e moje z˙ ycie powiedzie mnie inna˛ droga,˛ z˙ e ja kupcem nie b˛ed˛e. A teraz to równie˙z przepadło. Czas najwy˙zszy wykorzysta´c to, czego nauczyłam si˛e dawno temu. W tych okoliczno´sciach nie potrafi˛e wymy´sli´c nic lepszego. Siuan przypatrywała si˛e jej badawczo jeszcze przez moment. — To nie jest jedyny powód. Powiedz. Leane wrzuciła gwałtownie mały p˛edzelek do szkatułki i wybuchn˛eła. — Jedyny powód? Nie znam innego. Wiem tylko, z˙ e w moim z˙ yciu musi by´c co´s, ca zastapi. ˛ . . to, co odeszło. Sama mi powiedziała´s, z˙ e to jedyna nadzieja na przetrwanie. Zemsta znaczy dla mnie niewiele. Wiem, z˙ e twoja sprawa jest wa˙zna, ´ by´c mo˙ze nawet. słuszna, ale, niech mi Swiatło´ sc´ pomo˙ze, to dla norie za mało, nie potrafi˛e zmusi´c si˛e do takiego zaanga˙zowania jak ty. By´c mo˙ze zbyt pó´zno właczyłam ˛ si˛e we wszystko. Zostan˛e z toba,˛ ale to nie wystarczy. Gniew powoli ja opuszczał, kiedy zacz˛eła zamyka´c puzderka i flakoniki, chocia˙z odkładała je na swoje miejsce energiczniej, ni´zli to była konieczne. Otaczał ja˛ delikatny zapach ró˙z. — Wiem, z˙ e flirt nie jest czym´s, co mo˙ze wypełni´c pustk˛e, ale wystarczy, by wypełni´c puste chwile. By´c mo˙ze stan˛e si˛e na powrót ta,˛ która˛ byłam od urodzenia, i to oka˙ze si˛e wystarczajace. ˛ Po prostu nie wiem. To nie jest nowy pomysł, zawsze chciałam by´c taka, jak moja matka i moje ciotki, marzyłam o tym czasami, od kiedy dorosłam. Na twarzy Leane pojawiła si˛e zaduma, ostatnie przybory chowała do szkatułki ju˙z znacznie delikatniej. — Chyba zawsze czułam, z˙ e udaj˛e kogo´s innego, z˙ e maskowanie stało si˛e moja˛ druga˛ natura.˛ Była powa˙zna praca do wykonania, znacznie powa˙zniejsza ni˙z kupiectwo, a kiedy zrozumiałam, z˙ e istnieje inna droga, maska zbyt mocno przylgn˛eła mi do twarzy, bym potrafiła ja˛ zdja´ ˛c. Có˙z, tamto ju˙z si˛e sko´nczyło, a teraz trzeba odsłoni´c prawdziwe oblicze. My´slałam nawet, kilka tygodni temu, z˙ eby spróbowa´c z Logainem, dla nabrania praktyki. Ale naprawd˛e wyszłam z wprawy i sadz˛ ˛ e, z˙ e on jest m˛ez˙ czyzna˛ tego pokroju, który dosłyszy w twoich słowach wi˛ecej obietnic, ni˙z zamierzała´s sformułowa´c, a potem b˛edzie oczekiwał, z˙ e zostana˛ dotrzymane. — Po jej ustach przemknał ˛ ledwo widoczny u´smiech. — Moja matka zawsze powtarzała, z˙ e kiedy tak si˛e dzieje, ta znaczy, z˙ e si˛e przeliczyła´s, je˙zeli oka˙ze si˛e, i˙z nie ma sposobu na wycofanie si˛e, musisz albo zrezygnowa´c ze swej godno´sci i uciec, albo zacisna´ ˛c z˛eby, zapłaci´c cen˛e i potraktowa´c to jako dobra˛ 31
lekcj˛e. Jej u´smiech stał si˛e odrobin˛e szelmowski. — Moja ciotka Resara dodała wówczas, z˙ e wtedy płacisz cen˛e i na dodatek czerpiesz z tego rado´sc´ . Min potrafiła tylko w milczeniu kr˛eci´c głowa.˛ Leane stała si˛e jakby inna˛ kobieta.˛ Mówi´c w taki sposób o. . . ! Ledwie wierzyła swoim uszom. A jednak Leane naprawd˛e wygladała ˛ inaczej. Mimo tylu zabiegów z p˛edzelkami na jej policzkach nie było s´ladu pudru, przynajmniej na tyle, na ile Min potrafiła to oceni´c, jej usta za´s stały si˛e pełniejsze, ko´sci policzkowe wy˙zsze, oczy wi˛eksze. Zawsze była kobieta˛ co najmniej pi˛ekna,˛ lecz teraz jej pi˛ekno upi˛eciokrotniło si˛e. Siuan jednak jeszcze nie sko´nczyła. — A je´sli ten prowincjonalny lord jest taki jak Logain? — zapytała cicho. — Co wtedy zrobisz? Leane uniosła si˛e, ukl˛ekła i przełkn˛eła s´lin˛e, zanim odpowiedziała, jednak jej głos był wyjatkowo ˛ spokojny. — Biorac ˛ pod uwag˛e alternatyw˛e, przed która˛ stoimy, co ty by´s zrobiła? ˙ Zadna nawet nie mrugn˛eła, a cisza, która zapadła, przeciagała ˛ si˛e. Zanim Siuan mogła odpowiedzie´c — je˙zeli w ogóle miała taki zamiar, Min du˙zo by dała, aby usłysze´c jej ripost˛e zamek i ła´ncuch w drzwiach zazgrzytały, kto´s otwierał je z drugiej strony. Obie kobiety powoli podniosły si˛e, zbierajac ˛ spokojnie swoje torby, ale Min a˙z podskoczyła, z z˙ alu, z˙ e nie ma przy pasku no˙za. „Głupi pomysł — skarciła si˛e w duchu. — Tym sposobem wpakowałabym si˛e tylko w jeszcze gorsze kłopoty. Nie jestem z˙ adna˛ przekl˛eta˛ heroina˛ z opowie´sci. Nawet gdybym rzuciła si˛e na stra˙znika. . . ” Drzwi otworzyły si˛e i otwór wej´sciowy wypełniła sylwetka m˛ez˙ czyzny w długiej skórzanej kamizeli. Nie był to w z˙ adnym razie kto´s, kogo mogłaby zaatakowa´c młoda kobieta, nawet uzbrojona w nó˙z. Resztki włosów, które jeszcze zostały na jego głowie, były prawie siwe, ale mimo to m˛ez˙ czyzna, niczym stary dab, ˛ wygladał ˛ na niezwykle mocnego. — Czas na was, dziewcz˛eta, by´scie stan˛eły przed lordem — powiedział burkliwie. — Czy pójdziecie dobrowolnie, czy mamy was zanie´sc´ jak worki ze zbo˙zem? Pójdziecie tak czy siak, ale wolałbym was nie szarpa´c w tym upale. Zerkajac ˛ za jego plecy, Min zobaczyła jeszcze dwóch m˛ez˙ czyzn, siwych jak on i równie silnych, je´sli nawet nie tak pot˛ez˙ nych. — Pójdziemy same — odparła sucho Siuan. — Dobrze. Chod´zcie, wi˛ec. Lord Gareth nie lubi, jak mu si˛e ka˙ze czeka´c. Niezale˙znie od tego, z˙ e obiecały i´sc´ dobrowolnie, ka˙zdy z m˛ez˙ czyzn chwycił po jednej z nich mocno za rami˛e i wyszły na brudna,˛ zapylona˛ ulic˛e. Łysiejacy ˛ m˛ez˙ czyzna otoczył swa˛ dłonia˛ rami˛e Min niczym szcz˛ekami imadła.
32
„To tyle, je´sli chodzi o ucieczk˛e” — pomy´slała gorzko. Rozwa˙zała przez chwil˛e, czy nie kopna´ ˛c tamtego w obuta˛ kostk˛e, aby spowodowa´c poluzowanie uchwytu, ale wygladał ˛ tak pot˛ez˙ nie, z˙ e wszystko sko´nczyłoby si˛e zapewne tylko odbitym palcem, a na dodatek przez reszt˛e drogi byłaby wleczona jak cielak. Leane zdawała si˛e całkowicie pogra˙ ˛zona w swych my´slach, wolna˛ r˛eka˛ wykonywała nieznaczne gesty, a jej usta poruszały si˛e niemo, jakby przepowiadała sobie to, co miała zamiar powiedzie´c, niemniej co chwila potrzasała ˛ głowa,˛ przerywała i zaczynała od nowa. Siuan równie˙z zatopiła si˛e w sobie, jednak na jej twarzy zastygł grymas znamionujacy ˛ zmartwienie, przygryzała nawet dolna˛ warg˛e, a przecie˙z Siuan nigdy nie okazywała w równie otwarty sposób niepokoju. Wszystko jedno, Min nie nabrałaby pewno´sci siebie, gdy na nie patrzyła. Widok, który rozpo´scierał si˛e pod belkowanym stropem wspólnej sali „Sprawiedliwo´sci Dobrej Królowej” jeszcze pogorszył jej samopoczucie. Admer Nem, z przerzedzonymi włosami i z˙ ółknacym ˛ siniakiem wokół podbitego oka, stał po jednej stronie w otoczeniu równie kr˛epych braci i kuzynów oraz ich z˙ on, które przywdziały najlepsze kaftany i fartuchy. Farmerzy mierzyli wzrokiem trzy wi˛ez´ niarki, z gniewem i jednocze´snie satysfakcja,˛ na ich widok Min poczuła, jak ja˛ s´ciska w z˙ oładku. ˛ Spojrzenia ich z˙ on były bardziej przera˙zajace ˛ — zion˛eły czysta˛ nienawi´scia.˛ Wzdłu˙z pozostałych s´cian stała w sze´sciu rz˛edach reszta mieszka´nców wioski, w ubraniach do pracy, która˛ przerwali, aby wzia´ ˛c udział w wydarzeniu. Kawał wcia˙ ˛z miał na sobie swój skórzany fartuch, cz˛es´c´ kobiet podwini˛ete r˛ekawy, a ich odsłoni˛ete przedramiona pobrudzone były kurzem. W powietrzu unosił si˛e szmer głosów, gdy˙z nie tylko dzieciom, lecz i starszym usta nie zamykały si˛e nawet na moment, ich oczy wpijały si˛e równie chciwie w trójk˛e kobiet, jak wzrok Nema. Min pomy´slała, z˙ e zapewne takiego podniecenia nie było tu jeszcze ´ od samego poczatku ˛ istnienia Zródeł Kare. Tłum opanowany takimi nastrojami widziała dotad ˛ tylko raz w z˙ yciu — przed egzekucja.˛ Usuni˛eto wszystkie stoły z wyjatkiem ˛ jednego, który stał przed długim kominkiem z czerwonej cegły. Siedział za nim mocno zbudowany m˛ez˙ czyzna o szczerej twarzy, którego włosy g˛esto przetykały pasma siwizny, odziany w dobrze skrojony kaftan z ciemnozielonego jedwabiu, obserwował je, wsparłszy splecione dłonie na blacie stołu. Obok stołu stała szczupła kobieta, mniej wi˛ecej w jego wieku, ubrana w sukni˛e z szarej wełny, której dekolt zdobił wyhaftowany sznur białych kwiatów. Miejscowy Lord, jak osadziła ˛ Min, oraz jego lady, wiejska szlachta, która o sprawach tego s´wiata wiedziała niewiele wi˛ecej ni´zli ich słu˙zba czy dzier˙zawcy. Stra˙znicy doprowadzili je przed stół Lorda, po czym natychmiast zmieszali si˛e z tłumem gapiów. Kobieta w szaro´sciach wystapiła ˛ naprzód i w tym momencie wszystkie szepty zamarły. — Wszyscy tu zebrani niech uwa˙zaja˛ i nadstawiaja˛ uszu — oznajmiła — oto bowiem dzisiaj lord Gareth Bryne b˛edzie wymierzał sprawiedliwo´sc´ . Wi˛ez´ niowie, stajecie przed sadem ˛ lorda Bryne. 33
A wi˛ec nie z˙ ona lorda, jaka´s urz˛edniczka. Gareth Bryne? Ostatnim razem, gdy Min o nim słyszała, był Kapitanem Generałem Gwardii Królowej w Caemlyn. Je´sli tu chodziło o tego samego człowieka. Zerkn˛eła na Siuan, ale tamta utkwiła spojrzenie w szerokich deskach podłogi u swoich stóp. Kimkolwiek był, ten Bryne wygladał ˛ na bardzo zm˛eczonego. — Oskar˙za si˛e was — kontynuowała kobieta w szarej sukni — o naj´scie podczas nocy, podpalenie i wynikajace ˛ stad ˛ całkowite zniszczenie budynku wraz z jego zawarto´scia,˛ zabicie warto´sciowej zwierzyny, napa´sc´ na osob˛e Admera Nema oraz kradzie˙z sakiewki, która jakoby zawierała złoto i srebro. Jest zrozumiałe, z˙ e napa´sc´ i kradzie˙z były dziełem waszego towarzysza, który zbiegł, ale wedle prawa wy jeste´scie winne w takim samym stopniu. Przerwała na moment, czekajac, ˛ a˙z wszyscy zrozumieja˛ to, co powiedziała, a Min wymieniła ponure spojrzenia z Leane. Logain naprawd˛e mógł doło˙zy´c jeszcze kradzie˙z do tych tarapatów, w których si˛e znalazły. Przypuszczalnie był ju˙z w połowie drogi do Murandy, je´sli nie dalej. Po krótkiej przerwie kobieta zacz˛eła znowu: — Sa˛ tutaj równie˙z wasi oskar˙zyciele. — Gestem wskazała rodzin˛e Nemów. — Admerze Nem, b˛edziesz s´wiadczył. Kr˛epy m˛ez˙ czyzna wystapił ˛ naprzód, na jego twarzy odbijała si˛e mieszanina poczucia własnej wa˙zno´sci i zakłopotania. Szarpiac ˛ za drewniane guziki swego kaftana, przeczesywał palcami rzednace ˛ włosy, które bez przerwy opadały mu na twarz. — Jak ju˙z powiedziałem, lordzie Gareth, to było tak. . . Przedstawił dosy´c szczera˛ opowie´sc´ o tym, jak odkrył ich obecno´sc´ na stryszku z sianem i rozkazał im wyj´sc´ , chocia˙z Logaina uczynił niemal˙ze o stop˛e wy˙zszym, pojedynczy za´s cios tamtego zmienił w opis prawdziwej walki, w której on okazał si˛e równie dzielny. Potem latarnia upadła, siano stan˛eło w ogniu, a reszta rodziny zacz˛eła wylewa´c si˛e z domu na dwór, wi˛ez´ niów pochwycono, stodoła spłon˛eła ze szcz˛etem, a nast˛epnie odkryto, z˙ e z domu zgin˛eła sakiewka. Lekko rozprawił si˛e z ta˛ partia˛ wydarze´n, w której sługa lorda Bryne’a pojawił si˛e dokładnie w tym samym momencie, gdy z domu wynoszono ju˙z sznury i szukano trzech odpowiednich gał˛ezi. Kiedy zaczał ˛ ponownie opowiada´c o „walce” — tym razem w taki sposób, z˙ e mo˙zna było sadzi´ ˛ c, i˙z wygrywał — Bryne przerwał mu w pół słowa. — Wystarczy ju˙z, panie Nem. Mo˙zesz wróci´c do swoich. Zamiast tego jedna z kobiet Nemów, wystarczajaco ˛ ju˙z posuni˛eta w tatach, z˙ eby by´c z˙ ona˛ Admera, stan˛eła obok niego. Twarz miała okragł ˛ a,˛ ale nie łagodna,˛ przypominała rondel do pieczeni albo rzeczny kamie´n. Płon˛eła, i to na pozór nie tylko słusznym gniewem. — Wychłoszcz dobrze te łajdaczki, lordzie Gareth, słyszysz? Wychłoszcz je dobrze i pognaj do Jornhill. 34
— Nikt nie prosił, by´s si˛e odzywała, Maigan — skarciła ja˛ szczupła kobieta w szarej sukni. — To jest sad, ˛ a nie zebranie po´swi˛econe składaniu petycji. Wracajcie na swoje miejsca, ty i Admer. Natychmiast. Posłuchali, Admer z nieco wi˛eksza˛ skwapliwo´scia˛ ni˙z Maigan, kobieta za´s odwróciła si˛e do Min i jej towarzyszek. — Je˙zeli chcecie zło˙zy´c swoje zeznanie, czy to aby odeprze´c zarzuty, czy zmniejszy´c ich wag˛e, mo˙zecie zrobi´c to teraz. W jej głosie nie było s´ladu sympatii, nic prócz rzeczowo´sci. Min spodziewała si˛e, z˙ e to Siuan przemówi — zawsze wysuwała si˛e na czoło, zawsze prowadziła wszelkie rozmowy — ale Siuan ani drgn˛eła, nawet nie oderwała oczu od podłogi. Zamiast niej w kierunku stołu ruszyła Leane, jej wzrok utkwiony był w siedzacym ˛ za nim m˛ez˙ czy´znie. Była wyprostowana jak zawsze, ale jej normalny sposób poruszania si˛e — krokiem wdzi˛ecznym co prawda, ale niemniej zwykłym — zmienił si˛e teraz w rodzaj płynnego falowania, któremu towarzyszyło gibkie kołysanie. Jej dekolt i usta o wiele bardziej rzucały si˛e w oczy. Wcale ich specjalnie nie uwydatniała, to był efekt samego sposobu, w jaki si˛e poruszała. — Mój panie, jeste´smy trzema bezbronnymi kobietami, uciekinierkami przed ta˛ burza,˛ która targa s´wiatem. — Jej zazwyczaj lakoniczny głos zastapiły ˛ pieszczotliwe tony, mi˛ekkie niczym jedwab. Ciemne oczy płon˛eły wewn˛etrznym s´wiatłem, kryło si˛e w nich jakby palace ˛ wyzwanie. — Biedne i zagubione poszukały´smy schronienia w stodole pana Nerna. Wiem, z˙ e to było złe, ale bały´smy si˛e nocy. Drobny gest na poły uniesiona˛ dłonia˛ w stron˛e Bryne’a sprawił, z˙ e przez moment wygladała ˛ na zupełnie bezbronna.˛ Cho´c tylko przez moment. — Ten człowiek, Dalyn, jest nam obcy, to m˛ez˙ czyzna, który zaproponował nam opiek˛e. W dzisiejszych czasach podró˙zujace ˛ samotnie kobiety musza˛ mie´c kogo´s, kto b˛edzie je chronił, mój panie, obawiam si˛e jednak, z˙ e dokonały´smy kiepskiego wyboru. — Rozszerzone oczy, spojrzenie pełne przestrachu, mówiły jednoznacznie, z˙ e tamten doprawdy mógłby je traktowa´c lepiej. — To naprawd˛e on zaatakował pana Nema, mój panie. My by´smy uciekły albo zostały, by odpracowa´c nocne schronienie. Obeszła stół dookoła, ukl˛ekła wdzi˛ecznie obok krzesła Bryne’a i delikatnie oparła palce dłoni na jego nadgarstku, jednocze´snie zagladaj ˛ ac ˛ mu w oczy. W jej głosie pojawiło si˛e delikatne dr˙zenie, ale lekki u´smiech ju˙z wystarczył, by wywoła´c szybsze bicie m˛eskiego serca. Było w nim. . . niedomówienie — Mój panie, jeste´smy winne niewielkiej doprawdy zbrodni, nie za´s tego wszystkiego, o co nas si˛e oskar˙za. Zdajemy si˛e na twoja˛ łask˛e. Błagam ci˛e, mój panie, miej lito´sc´ nad nami i obro´n nas.
35
Przez dłu˙zsza˛ chwil˛e Bryne patrzył w jej oczy. Potem kaszlnał ˛ gło´sno, odsunał ˛ swe krzesło, wstał i odszedł na bok, stajac ˛ po przeciwnej stronie stołu. W´sród mieszka´nców wioski i farmerów rozszedł si˛e szmer, m˛ez˙ czy´zni odchrzakiwali ˛ podobnie jak ich lord, kobiety mruczały co´s pod nosem. Bryne zatrzymał si˛e przed Min. — Jak masz na imi˛e, dziewczyno? — Min, mój panie. — Posłyszała stłumione mrukni˛ecie Siuan i po´spiesznie dodała: — Serenla Min. Wszyscy mówia˛ do mnie Serenla, mój panie. — Twoja matka musiała mie´c przeczucie — wymruczał z u´smiechem. Nie był pierwszym, który reagował w ten sposób, słyszac ˛ jej imi˛e. — Czy chcesz co´s doda´c, Serenla? — Tylko tyle, z˙ e jest mi bardzo przykro, mój panie, oraz z˙ e to naprawd˛e nie była nasza wina. To wszystko zrobił Dalyn. Prosz˛e o lito´sc´ , mój panie. Nie przypominało to ani troch˛e przedstawienia Leane, ale na tyle tylko było ja˛ sta´c. Jej usta zrobiły si˛e suche niczym ta ulica za drzwiami gospody. A je´sli on jednak postanowi je powiesi´c? Kiwajac ˛ głowa,˛ przeszedł do Siuan, która wcia˙ ˛z wpatrywała si˛e w podłog˛e. Uniósł dłonia˛ jej podbródek tak, z˙ e musiała spojrze´c mu w oczy. — A jak ty masz na imi˛e, dziewczyno? Siuan szarpn˛eła głowa˛ i oswobodziła podbródek, potem cofn˛eła si˛e o krok. — Mara, mój panie — wyszeptała. — Mara Tomanes. Min j˛ekn˛eła cicho. Siuan była najwyra´zniej przestraszona, a mimo to potrafiła patrze´c prowokujaco ˛ na tamtego. Min na poły spodziewała si˛e, z˙ e naka˙ze Bryne’owi natychmiast pu´sci´c je wolno. Ale on zapytał ja˛ tylko, czy nie chciałaby czego´s doda´c, Siuan za´s zaprzeczyła, znowu˙z niepewnym szeptem, cho´c przez cały czas patrzyła na niego tak, jakby ona tu decydowała o wszystkim. Była w stanie poskromi´c j˛ezyk, ale na pewno nie spojrzenie oczu. Po jakim´s czasie Bryne odwrócił si˛e. — Sta´n razem ze swymi przyjaciółkami, dziewczyno — zwrócił si˛e do Leane, z powrotem siadajac. ˛ Przyłaczyła ˛ si˛e do nich, na jej twarzy mo˙zna było dostrzec wyra´zny zawód i co´s, co Min okre´sliłaby jako rozdra˙znienie. — Podjałem ˛ ju˙z postanowienie — oznajmił Bryne całej sali. — Zbrodnie sa˛ powa˙zne i nic z tego, co usłyszałem, nie zmienia ich kwalifikacji. Je˙zeli trzech m˛ez˙ czyzn zakradnie si˛e do czyjego´s domu, aby ukra´sc´ jego srebra, i jeden z nich zaatakuje wła´sciciela, wszyscy trzej b˛eda˛ winni w tym samym stopniu. Trzeba zrekompensowa´c straty. Panie Nem, ja wypłac˛e ci koszty odbudowania nowej stodoły oraz cen˛e sze´sciu mlecznych krów. Oczy kr˛epego farmera zal´sniły, ale przygasły na powrót, gdy Bryne dodał: — Caralin wypłaci ci pieniadze, ˛ kiedy ustali stosunek cen i kosztów. Niektóre z twoich krów nie dawały ju˙z mleka, jak słyszałem. — Szczupła kobieta w szarej
36
sukni kiwn˛eła głowa˛ z satysfakcja.˛ — Za guza na głowie przyznaj˛e ci odszkodowanie w wysoko´sci jednej srebrnej marki. Nie masz si˛e co uskar˙za´c — skarcił Nema, widzac, ˛ z˙ e ten ju˙z otwiera usta. — Maigan potrafi gorzej ci˛e urzadzi´ ˛ c, kiedy za du˙zo wypijesz. Fala s´miechu w´sród zgromadzonych powitała ten z˙ art, wesoło´sc´ wzmógł jeszcze na poły zawstydzony wzrok i zaci´sni˛ete wargi Nema oraz spojrzenia, jakimi Maigan obrzuciła swego m˛ez˙ a. — Oddam ci tak˙ze kwot˛e, która była w skradzionej sakiewce. Kiedy Caralin uzyska pewno´sc´ co do wysoko´sci tej˙ze kwoty. Nem i jego z˙ ona wygladali ˛ na jednakowo niezadowolonych, ale trzymali j˛ezyki za z˛ebami, jasne było, z˙ e dostali to, na co zasłu˙zyli. Min poczuła, z˙ e radzi si˛e w niej nadzieja. Oparłszy łokcie na stole, Bryne przeniósł swój wzrok na nia˛ i pozostałe dwie kobiety. W miar˛e jak słowa powoli wypływały z jego ust, jej z˙ oładek ˛ skr˛ecał si˛e w ciasny w˛ezeł. — Wy trzy b˛edziecie pracowa´c dla mnie, za normalne stawki przy takich pracach, jakie zostana˛ wam wyznaczone, dopóki nie zwrócicie mi kwoty, która˛ za was wyło˙zyłem. Nie sad´ ˛ zcie, z˙ e jestem wyrozumiały. Je˙zeli zło˙zycie mi przysi˛eg˛e, która˛ uznam za wia˙ ˛zac ˛ a,˛ nie b˛edziecie strze˙zone i b˛edziecie mogły pracowa´c w moim dworze. W przeciwnym razie zastanie wam przydzielona praca w polu, gdzie przez cały czas kto´s b˛edzie miał na was oko. Stawki za prac˛e w polu sa˛ niskie, ale wszystko zale˙zy od waszej decyzji. Min szale´nczo poszukiwała najmniej znaczacej ˛ przysi˛egi, która zadowoliłaby Garetha Bryne. Nie lubiła nie dotrzymywa´c słowa, niezale˙znie od okoliczno´sci, ale zamierzała uciec, kiedy tylko b˛edzie miała szans˛e, i nie chciała mie´c na swym sumieniu zbyt ci˛ez˙ kiego krzywoprzysi˛estwa. My´sli Leane wydawały si˛e poda˙ ˛za´c tym samy tropem, ale Siuan ledwie si˛e zawahała, potem ukl˛ekła i przyło˙zyła dłonie do serca. Jej oczy zdawały si˛e wpija´c w Bryne’a, obecne wcze´sniej w nich wyzwanie nie znikn˛eło ´ — Przez Swiatło´ sc´ i moja˛ nadziej˛e na zbawienie i odrodzenie, przysi˛egam słuz˙ y´c ci tak, jak b˛edziesz wymagał, tak długo, jak to b˛edzie konieczne, alba niech Stwórca odwróci ode mnie swe oblicze i ciemno´sc´ niech pochłania moja˛ dusz˛e. — Wypowiedziała te słowa słabym szeptem, ale w taki sposób, z˙ e na sali zapadło całkowite milczenie. Nie było silniejszej przysi˛egi, chyba z˙ e ta, która˛ składały kobiety wynoszone do godno´sci Aes Sedai, a Ró˙zd˙zka Przysiag ˛ wiazała ˛ je wówczas tak mocna, jakby słowa przysi˛egi stawały si˛e Cz˛es´cia˛ ciała. Leane popatrzyła na Siuan, po czym równie˙z ukl˛ekła. ´ — Przez Swiatło´ sc´ i moja˛ nadziej˛e na zbawienie i odrodzenie. . . My´sli Min szalały rozpaczliwie, poszukujac ˛ jakiej´s drogi wyj´scia. Przysi˛ega mniej znaczaca, ˛ ni´zli przez nie zło˙zona, bez watpienia ˛ oznaczała prac˛e w polu, w obecno´sci kogo´s, kto ja˛ b˛edzie bez przerwy obserwował, ale ta przysi˛ega. . . 37
Wedle wszystkiego, czego ja˛ uczono, jej złamanie oznaczało co´s niewiele gorszego od morderstwa, a mo˙ze i nawet nie. Jednak˙ze nie było innego wyj´scia. Przysi˛ega albo któ˙z wie jak długa praca po całych dniach w polu, a nocami zapewne w jakim´s zamkni˛eciu. Padła na podłog˛e, obok dwu kobiet, słowa wypływały z jej ust szeptem, ale w s´rodku co´s wyło. „Siuan, ty sko´nczona idiotko! Dlaczego mnie w to wrobiła´s? Nie mog˛e tu ´ zosta´c! Musz˛e jecha´c do Randa! Och, Swiatło´ sci, pomó˙z mi!” — Có˙z — westchnał ˛ Bryne, kiedy wypowiedziała ostatnie słowa. — Tego si˛e nie spodziewałem, ale z pewno´scia˛ wystarczy. Caralin, czy nie zechciałaby´s wzia´ ˛c gdzie´s pana Nema i spokojnie doj´sc´ z nim do porozumienia, na ile wycenia swoje straty? I ka˙z wszystkim z wyjatkiem ˛ ich trzech wyj´sc´ stad. ˛ Poczy´n te˙z przygotowania do transportu ich do dworu. W tych okoliczno´sciach my´sl˛e, z˙ e stra˙znicy nie b˛eda˛ potrzebni. Szczupła kobieta obrzuciła go zn˛ekanym spojrzeniem, ale wydała krótki rozkaz i ju˙z po chwili wszyscy zacz˛eli tłoczy´c si˛e przy wyj´sciu z gospody. Admer Nem oraz jego m˛escy krewniacy zbli˙zyli si˛e do niej, na twarzy Admera malowała si˛e niczym nie skrywana chciwo´sc´ . Kobiety z rodziny Nem, nie mniej zachłanne, swe ci˛ez˙ kie spojrzenia kierowały ku Min i jej towarzyszkom kl˛eczacym ˛ po´srodku pustoszejacej ˛ sali. Je´sli chodzi o Min, nie wierzyła, z˙ e potrafi utrzyma´c si˛e na nogach. W głowie brz˛eczały jej bez przerwy te same zdania. „Och, Siuan, dlaczego? Ja nie mog˛e tutaj zosta´c. Nie mog˛e!” — Przechodzili t˛edy ró˙zni uciekinierzy — powiedział Bryne, kiedy ostatni mieszka´ncy wioski opu´scili sal˛e. Rozparty na krze´sle obserwował je. — Ale nigdy nie spotkałem równie dziwnych jak wy trzy. Domani. Tairenianka? Siuan grzecznie skin˛eła głowa.˛ Ona i Leane wstały, szczupła miedzianoskóra kobieta delikatnie rozcierała kolana, Siuan natomiast stała bez ruchu. Min udało si˛e równie˙z dołaczy´ ˛ c do nich, ale kolana pod nia˛ dr˙zały. — I ty, Serenla. — Jeszcze raz, gdy wymawiał to imi˛e, po jego twarzy przemknał ˛ cie´n u´smiechu. — Gdzie´s z zachodniego Andoru, chyba z˙ e pomyliłem twój akcent. — Z Baerlon — wymruczała, za pó´zno ugryzłszy si˛e w j˛ezyk. Kto´s mógł wiedzie´c, z˙ e Min była z Baerlon. — Nie wiem o z˙ adnych wydarzeniach na zachodzie, które mogłyby skłoni´c kogo´s do ucieczki — powiedział pytajacym ˛ tonem. Gdy jednak nic nie odrzekła, nie naciskał dalej. — Kiedy ju˙z odpracujecie swój dług, z przyjemno´scia˛ zatrzy˙ mam was w swej słu˙zbie. Zycie mo˙ze by´c bardzo trudne dla tych, którzy stracili swe domy, lecz nawet łó˙zko słu˙zacej ˛ jest lepsze ni´zli spanie pod krzakiem. — Dzi˛ekuj˛e ci, mój panie — powiedziała Leane pieszczotliwie, wykonujac ˛ jednocze´snie ukłon tak wdzi˛eczny, z˙ e nawet w sukni do konnej jazdy wygladała, ˛ jakby ta´nczyła. Min powtórzyła za nia˛ to samo, martwym głosem, nie ufajac ˛ jednak na tyle swoim kolanom, aby si˛e ukłoni´c. Siuan nadal stała bez ruchu i tylko 38
patrzyła na niego, nic nie mówiac. ˛ — Szkoda, z˙ e wasz towarzysz zabrał konie. Cztery konie zmniejszyłyby w pewnej mierze wasz dług. — To nie był nasz towarzysz, a poza tym był łobuzem — oznajmiła Leane głosem stosownym raczej do sytuacji nieco bardziej intymnej. — Ja ze swej strony jestem wdzi˛eczna ju˙z cho´cby za to, z˙ e zamieniam jego towarzystwo na twoja˛ opiek˛e, mój panie. Bryne popatrzył na nia˛ — z wyra´znym uznaniem, osadziła ˛ Min — ale powiedział tylko: — Na dworze b˛edziecie przynajmniej bezpieczne przed tymi wszystkimi Nemami. Na to nie miały co odpowiedzie´c. Min przypuszczała, z˙ e szorowanie podłóg na dworze nie b˛edzie si˛e szczególnie niczym ró˙zniło od szorowania na farmie Nema. ´ „W jaki sposób mam si˛e stad ˛ wydosta´c? Swiatło´ sci, jak?” Milczenie przeciagało ˛ si˛e, w ciszy słycha´c było tylko b˛ebnienie palców Bryne’a o blat stołu. Min przyszło do głowy, z˙ e tamten nie wie, co nale˙zy teraz powiedzie´c, po chwili jednak osadziła, ˛ i˙z raczej nie nale˙zy do ludzi, których mo˙zna zbi´c z pantałyku. Zapewne zirytowało go, z˙ e tylko Leane okazała mu cho´cby s´lad wdzi˛eczno´sci, przypuszczała, i˙z ich wyrok mógł by´c znacznie gorszy. By´c mo˙ze to gorace ˛ spojrzenia Leane i ton jej głosu w jaki´s sposób zadziałały, ale Min wolałaby, aby tamta zachowywała si˛e tak jak poprzednio. Ju˙z lepsze byłoby wisie´c za nadgarstki na oczach całej wioski. Na koniec wróciła Caralin, mruczac ˛ co´s pod nosem. Kiedy składała sprawozdanie Bryne’owi w jej głosie brzmiało zmartwienie. — Dogadanie si˛e z tymi Nemami zabierze co najmniej kilka dni, lordzie Gareth. Admer miałby pi˛ec´ nowych stodół i pi˛ec´ dziesiat ˛ krów, gdybym dała mu tyle, ile z˙ ada. ˛ Przynajmniej przekonał mnie, z˙ e rzeczywi´scie miał jaka´ ˛s sakiewk˛e, ale ile w niej było. . . — Pokr˛eciła głowa˛ i westchn˛eła. — Oczywi´scie, dowiem si˛e. Joni jest gotów zabra´c te dziewczyny do dworu, je˙zeli ju˙z z nimi sko´nczyłe´s. — Zabierz je Caralin — powiedział Bryne, wstajac. ˛ — Kiedy ju˙z je ode´slesz, znajdziesz mnie w cegielni. W jego głosie znowu czuło si˛e znu˙zenie. — Thad Haren mówi, z˙ e je´sli ma dalej robi´c cegły, to potrzebuje wi˛ecej wody, ´ a Swiatło´sc´ jedna wie, skad ˛ ja˛ mam zdoby´c. I wyszedł ze wspólnej sali, jakby zda˙ ˛zył ju˙z zapomnie´c o trzech kobietach, które przysi˛egły mu słu˙zy´c. Joni okazał si˛e tym pot˛ez˙ nym, łysiejacym ˛ m˛ez˙ czyzna,˛ który przyszedł po nie do stajni, czekał teraz przed frontem gospody obok wozu na wysokich kołach, krytego płócienna˛ plandeka,˛ rozpi˛eta˛ na zaokraglonych ˛ pałakach. ˛ Do wozu zaprz˛ez˙ ono wychudłego kasztana. Kilku mieszka´nców wioski siało, przygladaj ˛ ac ˛ 39
si˛e ich odjazdowi, ale wi˛ekszo´sc´ najwyra´zniej schroniła si˛e przed upałem po domach. Sylwetka Garetha Bryne znikała w gł˛ebi ulicy. — Joni dopilnuje, by´scie bezpiecznie zajechały do dworu — powiedziała Caralin. — Róbcie, co wam ka˙ze, a przekonacie si˛e, z˙ e wszystko b˛edzie dobrze. Przez chwil˛e mierzyła je wzrokiem, spojrzenie ciemnych oczu było niemal˙ze równie nieust˛epliwe, jak spojrzenie Siuan, potem pokiwała do siebie głowa˛ jakby usatysfakcjonowana i pospieszyła za Brynem. Joni odchylił plandek˛e w tylnej cz˛es´ci wozu, ale nie pomógł im, kiedy gramoliły si˛e niezdarnie do s´rodka i szukały miejsca na jego dnie. W s´rodku nie było nic wi˛ecej prócz paru z´ d´zbeł słomy do pod´scielenia, a ci˛ez˙ kie przykrycie wzmagało panujacy ˛ z˙ ar. Nie odezwał si˛e do nich ani słowem. Wóz zakołysał si˛e, kiedy sam właził na kozioł, skryty przed ich oczyma za płótnem. Min usłyszała, jak cmoka na konia i wóz ruszył z turkotem do przodu. Koła skrzypiały cicho, podskakujac ˛ na przypadkowych wybojach. Przez szczelin˛e w płótnie Min mogła dostrzec, jak wioska zmniejsza si˛e za nimi, a˙z w ko´ncu całkowicie niknie im z oczu, jej miejsce za´s zajmuja˛ rozległe zagajniki i ogrodzone pola. Była zbyt odr˛etwiała wewn˛etrznie, by si˛e odezwa´c. Oto wielka sprawa Siuan miała si˛e sko´nczy´c na szorowaniu garnków i podłóg. Nigdy by jej nie pomogła, nigdy by z nia˛ nie została. Przy pierwszej nadarzajacej ˛ si˛e sposobno´sci ruszyłaby do Łzy. — Có˙z — odezwała si˛e znienacka Leane — nie poszło mi wcale tak z´ le. Jej głos na powrót nabrał z˙ ycia, ale teraz mo˙zna było w nim dosłysze´c nutk˛e podniecenia — podniecenia! — wywołujacego ˛ rumie´nce na jej policzkach. — Mogło by´c znacznie lepiej, ale to ju˙z kwestia wprawy. — Jej niski s´miech brzmiał niemal˙ze jak chichot. — Nigdy dotad ˛ nie zdawałam sobie sprawy, ile to mo˙ze dostarczy´c rado´sci. Kiedy poczułam pod palcami dłoni, jak jego puls przyspiesza. . . — Na chwil˛e powtórzyła dłonia˛ ten sam gest, który wykonała, kładac ˛ ja˛ na nadgarstku Bryne’a. — Nigdy nie sadziłam, ˛ z˙ e mog˛e czu´c w sobie tyle z˙ ycia. Ciotka Resara zwykła powiada´c, i˙z m˛ez˙ czy´zni stanowia˛ lepsza˛ rozrywk˛e ni˙z polowanie z jastrz˛ebiem, ale a˙z do dzi´s tego nie pojmowałam. Starajac ˛ si˛e nie kołysa´c zanadto w rytm porusze´n wozu, Min wytrzeszczyła na nia˛ oczy. — Oszalała´s — stwierdziła na koniec spokojnie. — Ile lat przysi˛egły´smy im słu˙zy´c? Dwa? Pi˛ec´ ? Przypuszczam, z˙ e masz nadziej˛e, i˙z Gareth Bryne pozwoli ci sp˛edzi´c je na swoich kolanach! Có˙z, mam nadziej˛e, z˙ e zamiast tego b˛edzie ci˛e przekładał przez kolano! Codziennie! Zaskoczone spojrzenie Leane w najmniejszej mierze nie złagodziło jej gniewu. Czy ona spodziewała si˛e, z˙ e przyjmie wszystko równie spokojnie? Ale to nie na Leane była tak naprawd˛e zła. Z błyszczacymi ˛ oczyma odwróciła si˛e do Siuan. — A ty! Rezygnujesz, ale nie umiesz by´c skromna. Po prostu idziesz jak jagni˛e ´ na rze´z. Dlaczego wybrała´s wła´snie t˛e przysi˛eg˛e? Swiatło´ sci, dlaczego? 40
— Poniewa˙z — odpowiedziała Siuan — tylko ta przysi˛ega mogła nam zagwarantowa´c, z˙ e nie b˛edziemy przez cały czas pilnowane. Czy to we dworze czy nie. Prawie le˙zała na nierównych deskach wozu, a jednak powiedziała to wszystko takim tonem, z˙ e słowa te zabrzmiały jak najbardziej oczywista rzecz na s´wiecie. I Leane wydawała si˛e z nia˛ zgadza´c. — Masz zamiar złama´c t˛e przysi˛eg˛e — powiedziała po chwili Min. Słowa te wymówiła zdumionym szeptem, ale nawet wtedy spojrzała niespokojnie na plandek˛e, za która˛ siedział Joni. Nie sadziła, ˛ by mógł co´s usłysze´c. — Mam zamiar zrobi´c to, co konieczne — odrzekła Siuan głosem twardym, ale równie cichym. — Uciekniemy za dwa lub trzy dni, gdy b˛ed˛e pewna, z˙ e ju˙z nas nie obserwuja˛ zbyt bacznie. Obawiam si˛e, z˙ e b˛edziemy musiały ukra´sc´ konie, poniewa˙z straciły´smy własne. Bryne musi mie´c dobre stajnie. Zrobi˛e to z przykro´scia.˛ A Leane siedziała tylko, podobna do kota oblizujacego ˛ z wasów ˛ s´mietank˛e. Musiała zdawa´c sobie spraw˛e od samego poczatku, ˛ dlatego nie zawahała si˛e przy składaniu przysi˛egi. — B˛edziesz z przykro´scia˛ kradła konie? — ochryple zapytała Min. — Zamierzasz złama´c przysi˛eg˛e, której dotrzymaliby wszyscy z wyjatkiem ˛ Sprzymierze´nców Ciemno´sci, b˛edziesz z przykro´scia˛ kradła konie? Nie mog˛e wprost uwierzy´c. Okazuje si˛e, z˙ e nie znałam z˙ adnej z was nawet w połowie tak dobrze, jak mi si˛e wydawało. — Naprawd˛e masz zamiar zosta´c tutaj i szorowa´c garnki? — zapytała Leane głosem równie cichym, jak one poprzednio. — Kiedy Rand jest gdzie indziej, a twoje serce wyrywa si˛e do niego? ˙ Min tylko popatrzyła na nia˛ gro´znie. Załowała, z˙ e w ogóle im powiedziała o swoich uczuciach do Randa al’Thora. Czasami z˙ ałowała, z˙ e sama zdała sobie z nich spraw˛e. M˛ez˙ czyzna, który ledwie pami˛eta o jej istnieniu, m˛ez˙ czyzna taki, jak ten. Zreszta,˛ to czym był, nie było nawet w połowie tak istotne jak fakt, z˙ e nigdy nie spojrzał na nia˛ dwukrotnie. Cho´c tak naprawd˛e wszystko zlewało jej si˛e w jedno. Prawie miała ochot˛e powiedzie´c, z˙ e dotrzyma swej przysi˛egi, zapomni o Randzie na tak długo, a˙z nie odpracuje długu. Tylko z˙ e nie potrafiła nawet ust otworzy´c. „A z˙ eby sczezł! Gdybym go w ogóle nie spotkała, nigdy nie wpadłabym w takie kłopoty!” Kiedy milczenie, przerywane tylko rytmicznym skrzypieniem kół oraz cichym stukotem ko´nskich kopyt, przeciagało ˛ si˛e ju˙z powoli ponad wytrzymało´sc´ Min, Siuan nagle przemówiła: — Mam zamiar postapi´ ˛ c tak, jak przysi˛egłam. Kiedy sko´ncz˛e to, co musz˛e zrobi´c najpierw. Nie przysi˛egłam słu˙zy´c mu od razu. Na tyle ostro˙znie dobierałam słowa, z˙ eby nawet po´srednio tego nie sugerowały, je´sli ju˙z o tym mowa. Jest to 41
do´sc´ subtelne i nie sadz˛ ˛ e, aby Gareth Bryne na to przystał, ale niemniej to prawda. Min zamilkła ze zdumienia, kołyszac ˛ si˛e zgodnie z powolnymi ruchami wozu. — Masz zamiar uciec, a potem za kilka lat wróci´c i odda´c si˛e w r˛ece Bryne’a? A wtedy on zedrze z ciebie skór˛e i odda ja˛ do garbarni. Skór˛e całej naszej trójki. — W momencie gdy to powiedziała, zrozumiała, z˙ e ju˙z zaakceptowała to rozwiazanie. ˛ Uciec, potom wróci´c i. . . „Nie mog˛e! Kocham Randa. On nawet nie zwróci uwagi, je´sli Gareth Bryne zmusi mnie, bym pracowała w jego kuchniach do ko´nca z˙ ycia!” — Zgadzam si˛e, z˙ e nie jest to człowiek, którego łatwo oszuka´c — westchn˛eła Siuan. — Spotkałam go ju˙z wcze´sniej. Byłam przera˙zona, z˙ e mo˙ze rozpozna´c mój głos. Oblicza moga˛ si˛e zmienia´c, ale głosy pozostaja˛ te same. Ze zdumieniem dotkn˛eła swej twarzy, jak to jej si˛e czasami ostatnio zdarzało, najwyra´zniej całkowicie nie´swiadomie. — Oblicza si˛e zmieniaja˛ — wymruczała. Potem ton jej głosu stwardniał. — Zapłaciłam ju˙z wysoka˛ cen˛e za to, co musiałam zrobi´c, i t˛e równie˙z zapłac˛e. Kiedy´s. Je˙zeli macie do wyboru utoni˛ecie lub jazd˛e na grzbiecie morlwa, to dosiadacie go z nadzieja˛ w sercu, z˙ e co´s mo˙ze si˛e jeszcze zmieni´c. Tyle tylko nam zostało, Serenla. — Bycie słu˙zac ˛ a˛ dalece odbiega od tej przyszło´sci, która˛ bym dla siebie wybrała — oznajmiła Leane — niemniej to wła´snie jest przyszło´sc´ , a któ˙z wie, co mo˙ze si˛e wcze´sniej zdarzy´c? Pami˛etam a˙z za dobrze, jak my´slałam, z˙ e nie mam ju˙z z˙ adnej przyszło´sci. Nieznaczny u´smiech przemknał ˛ po jej ustach, powieki marzaco ˛ opadły, w głosie za´s pojawiło si˛e aksamitne brzmienie. — Poza tym nie wierz˛e, by on naprawd˛e obdarł nas ze skóry. Dajcie mi kilka lat praktyki, potem kilka minut z lordem Garethem Bryne’em, a powita nas z otwartymi ramionami i zaoferuje najlepsze pokoje. Wystroi w jedwabie i zaproponuje najlepszy pojazd, by zawiózł nas, dokad ˛ zechcemy. Min pozwoliła jej oddawa´c si˛e tym fantazjom. Czasami zdawało jej si˛e, z˙ e one obie z˙ yja˛ w s´wiecie snów. Z nia˛ było inaczej. Niby drobnostka, ale zirytowała ja.˛ — Ach, Mara, powiedz mi co´s. Zauwa˙zyłam, z˙ e niektórzy ludzie s´mieja˛ si˛e, kiedy mówisz do mnie Serenla. W ka˙zdym razie Bryne si˛e u´smiechnał ˛ i powiedział co´s o przeczuciach mojej matki. Dlaczego? — W Dawnej Mowie — odrzekła Siuan — oznacza to „uparta˛ córk˛e”. Kiedy si˛e po raz pierwszy spotkały´smy, dostrzegłam w tobie oznaki uporu. Na mil˛e szerokie i gł˛ebokie. I to powiedziała Siuan! Ona, najbardziej uparta kobieta w całym s´wiecie! Jej u´smiech był szeroki, niemal˙ze od ucha do ucha. — To imi˛e naprawd˛e pasuje do ciebie. Ale od nast˛epnej wioski mo˙zesz nazywa´c si˛e Chalinda. To oznacza „słodkie dziewcz˛e”. Albo mo˙ze. . .
42
Nagle wóz podskoczył gwałtownie, a potem przy´spieszył, jakby ko´n ruszył galopem. Przetaczajac ˛ si˛e w skrzyni niczym ziarno na sicie, trzy kobiety popatrywały po sobie z zaskoczeniem. Potem Siuan udało si˛e jako´s podnie´sc´ na nogi i odchyliła płótno dzielace ˛ skrzyni˛e wozu od kozła wo´znicy. Joni zniknał. ˛ Przechyliwszy si˛e przez drewniane oparcie siedzenia, Siuan pochwyciła lejce i mocno za nie szarpn˛eła, zatrzymujac ˛ konie. Min odrzuciła plandek˛e z tyłu wozu i wyjrzała na zewnatrz. ˛ W tym miejscu droga biegła przez zagajnik, niemal˙ze las, zło˙zony z d˛ebów, wiazów, ˛ sosny i skórzanego li´scia. Wzbity kurz wcia˙ ˛z wisiał w powietrzu, powoli osiadajac ˛ na Jonim, który le˙zał rozciagni˛ ˛ ety na skraju ubitego traktu, jakie´s sze´sc´ dziesiat ˛ kroków z tyłu. Min odruchowo zeskoczyła z wozu i podbiegła do pot˛ez˙ nego m˛ez˙ czyzny. Przykl˛ekła obok. Wcia˙ ˛z oddychał, ale oczy miał zamkni˛ete, a krwiak na jego skroni powoli zmieniał si˛e w purpurowy guz. Leane odsun˛eła ja˛ na bok i zacz˛eła bada´c głow˛e Joniego swymi wprawnymi palcami. — B˛edzie z˙ ył — oznajmiła lakonicznie. — Czaszka nie jest p˛ekni˛eta, ale jak si˛e obudzi, b˛edzie go przez kilka dni bolała głowa. Nie wstajac ˛ z kl˛eczek, zaplotła ramiona, w jej głosie zabrzmiał smutek. — W ka˙zdym razie i tak nic dla niego nie mog˛e zrobi´c. Niech sczezn˛e, przysi˛egłam sobie, z˙ e ju˙z wi˛ecej nie b˛ed˛e nad tym płaka´c. — Pytanie. . . — Min przełkn˛eła s´lin˛e i zacz˛eła ponownie. — Pytanie brzmi, czy zapakujemy go na wóz i zawieziemy do dworu, czy po prostu. . . odejdziemy? ´ „Swiatło´ sci, nie jestem lepsza od Siuan!” — Mo˙zemy go zawie´zc´ do najbli˙zszej farmy — powoli oznajmiła Leane. Siuan podeszła do nich, prowadzac ˛ wyprz˛egni˛etego konia w taki sposób, jakby si˛e obawiała, z˙ e to łagodne zwierz˛e mo˙ze ja˛ pokasa´ ˛ c. Jedno spojrzenie na le˙zacego ˛ m˛ez˙ czyzn˛e wywołało mars na jej czole. — On nie mógł tak po prostu spa´sc´ z wozu, nie widziałam nigdzie z˙ adnego kamienia ani korzenia, który mógł spowodowa´c wypadek. — Zacz˛eła uwa˙znie przypatrywa´c si˛e drzewom rosnacym ˛ wzdłu˙z drogi i wtedy spo´sród nich wyjechał m˛ez˙ czyzna na wysokim karym ogierze, prowadzac ˛ trzy klacze. Jedna była kudłata i o dobre dwie dłonie ni˙zsza od pozostałych. M˛ez˙ czyzna był wysoki, odziany w bł˛ekitny kaftan, z mieczem przypasanym do boku, włosy spływały mu na szerokie ramiona fala˛ loków. Twarz miał przystojna,˛ cho´c jej rysy stwardniały, jakby gł˛eboko naznaczyły ja˛ prze˙zyte niedole. Był ostatnim człowiekiem, którego Min spodziewała si˛e tutaj spotka´c. — Czy to twoje dzieło? — ostro zapytała Siuan. Logain u´smiechnał ˛ si˛e, s´ciagaj ˛ ac ˛ wodze swego rumaka obok wozu, chocia˙z sytuacja raczej nie skłaniała do wesoło´sci. — Proca czasami si˛e przydaje, Maro. Macie szcz˛es´cie, z˙ e tutaj na was czekałem. Spodziewałem si˛e, z˙ e nie opu´scicie 43
wioski przez jeszcze co najmniej kilka godzin, stan za´s, w którym b˛edziecie, nieszczególnie uczyni was zdolne do szybkiego marszu. Wyglada ˛ na to, z˙ e miejscowy lord okazał si˛e pobła˙zliwy. — Nagle twarz jego pociemniała, głos stwardniał niczym kamie´n. — Czy sadziły´ ˛ scie, z˙ e zostawi˛e was na pastw˛e losu? By´c mo˙ze powinienem. Obiecała´s mi co´s. Mara. Pragn˛e zemsty, która˛ mi przyrzekła´s. Poda˛ z˙ ałem za toba˛ przez pół drogi do Morza Sztormów, pomagajac ˛ w twoich poszukiwaniach, chocia˙z nie powiedziała´s mi nawet, czego szukamy. Nie zadawałem z˙ adnych pyta´n, jak chcesz zrealizowa´c swa˛ obietnic˛e. Ale teraz co´s ci powiem. Twój czas powoli dobiega ko´nca. Zako´ncz wkrótce swe poszukiwania i daj mi to, co obiecała´s, albo zostawi˛e ci˛e i poszukam na własna˛ r˛ek˛e okazji do działania. Szybko si˛e przekonasz, z˙ e w wioskach nie z˙ ywia˛ współczucia dla uciekinierek bez grosza przy duszy. Trzy pi˛ekne kobiety, samotnie? Ten widok — musnał ˛ dłonia˛ miecz przy pasie — ratował was wi˛ecej razy, ni´zli zdajecie sobie spraw˛e. Radz˛e ci, znajd´z szybko to, czego szukasz, Maro. Na poczatku ˛ ich podró˙zy nie bywał taki arogancki. Wówczas pokornie dzi˛ekował za pomoc, której mu udzieliły — na tyle przynajmniej pokornie, na ile był w stanie uczyni´c to człowiek pokroju Logaina. Wychodziło na to, z˙ e wraz z upływem czasu — oraz brakiem widocznych wyników — jego wdzi˛eczno´sc´ osłabła. Siuan nawet nie mrugn˛eła pod wpływem jego wzroku. — Taka˛ wła´snie z˙ ywi˛e nadziej˛e — odparowała twardym głosem. — Ale je´sli chcesz odej´sc´ , prosz˛e bardzo, zostaw nam nasze konie i id´z! Je˙zeli nie chcesz wiosłowa´c, wyno´s si˛e z pokładu i dalej pły´n o własnych siłach! Zobaczymy, jak dalece uda ci si˛e zrealizowa´c swoja˛ zemst˛e. Wielkie dłonie Logaina zacisn˛eły si˛e na wodzach, Min usłyszała chrupni˛ecie kłykci. A˙z dr˙zał od tłumionych emocji. — Zostan˛e jeszcze troch˛e, Maro — powiedział na koniec. — Jeszcze troszeczk˛e. Na moment Min zobaczyła aur˛e otaczajac ˛ a˛ jego głow˛e, promienna˛ koron˛e ze złota i bł˛ekitu. Siuan i Leane oczywi´scie nie mogły jej zobaczy´c, chocia˙z wiedziały, na co ja˛ sta´c. Czasami widziała ró˙zne rzeczy dotyczace ˛ spotykanych ludzi — wizje, jak je sama okre´slała — obrazy, czasami aur˛e. Niekiedy nawet umiała odkry´c ich znaczenie. Ta kobieta wyjdzie za ma˙ ˛z. Ten m˛ez˙ czyzna umrze. Drobne sprawy lub wielkie wydarzenia, radosne lub smutne, ale nigdy nie rozumiała, dlaczego widzi jedno, a nie drugie w zwiazku ˛ z dana˛ osoba.˛ Aes Sedai i Stra˙zników zawsze otaczała aura, wi˛ekszo´sc´ ludzi wizje omijały. Ta wiedza cz˛estokro´c nie była przyjemna. Widziała ju˙z wcze´sniej po´swiat˛e otaczajac ˛ a˛ Logaina i wiedziała, co ona oznacza. Przyszła˛ chwał˛e. Ale to przecie˙z nie miało sensu. Nie w odniesieniu do niego. Swego konia, miecz i kaftan wygrał w ko´sci, chocia˙z Min nie była pewna, czy grał uczciwie. Nie posiadał niczego wi˛ecej, z˙ adnych perspektyw, wyjawszy ˛ obietnice Siuan, a w jaki sposób ona miała ich dotrzyma´c? Samo jego imi˛e równało si˛e 44
wyrokowi s´mierci. To po prostu nie miało sensu. Logainowi humor powrócił równie szybko, jak przedtem go opu´scił. Wycia˛ gnał ˛ zza pasa gruba˛ sakiewk˛e uszyta˛ z kiepsko utkanego materiału i zad´zwi˛eczał nia,˛ wymachujac ˛ w ich stron˛e. — Zdobyłem troch˛e monet. Przez jaki´s czas nie b˛edziemy musieli sypia´c po stodołach. — Słyszały´smy o tym — sucho odrzekła Siuan. — Przypuszczam, z˙ e nie powinnam si˛e po tobie niczego lepszego spodziewa´c. — Pomy´sl o tym jako o wkładzie w twoje poszukiwania. — Wyciagn˛ ˛ eła dło´n, ale on na powrót przytroczył sakiewk˛e do pasa, szyderczo si˛e przy tym u´smiechajac. ˛ — Nie chciałem skazi´c twych rak ˛ dotykiem kradzionych pieni˛edzy, Maro. Poza tym w ten sposób przynajmniej mog˛e by´c pewny, z˙ e ty nie uciekniesz ode mnie. Siuan wygladała ˛ na w´sciekła,˛ lecz nic nie powiedziała. Stanawszy ˛ w strzemio´ nach, Logain spojrzał za siebie w stron˛e Zródeł Kore. — Widz˛e stado owiec i dwóch chłopców. Czas rusza´c. Doniosa˛ o tym, co widzieli tak szybko, jak tylko b˛eda˛ w stanie biec. — Na powrót usiadł w siodle i spojrzał w dół na Joniego, który wcia˙ ˛z le˙zał nieprzytomny. — I sprowadza˛ pomoc dla tego człowieka. Nie sadz˛ ˛ e, bym go trafił na tyle mocno, z˙ eby mu si˛e co´s stało. Min potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ Logain nie przestawał jej zaskakiwa´c. Nie przypuszczała, by zdolny był po´swi˛eci´c cho´c chwil˛e uwagi człowiekowi, któremu przed chwila˛ rozbił głow˛e. Siuan i Leane nie marnowały czasu, błyskawicznie wspi˛eły si˛e na swe siodła o wysokich ł˛ekach, Leane dosiadała siwej klaczy, która˛ nazwała Ksi˛ez˙ ycowym Kwiatem, Siuan za´s Beli, niskiej i kudłatej. Leane powodowała Ksi˛ez˙ ycowym Kwiatem ze swobodna˛ gracja.˛ Min natomiast dosiadła Dzikiej Ró˙zy, swej gniadej, znacznie bardziej elegancko ni´zli Siuan, jednak daleko jej było do Leane. — Czy sadzicie, ˛ z˙ e on b˛edzie nas s´cigał? — zapytała Min, kiedy ju˙z ruszyli ´ na południe, truchtem oddalajac ˛ si˛e od Zródeł Kore. Pytanie skierowała do Siuan, ale to Logain odpowiedział. — Ten miejscowy lord? Watpi˛ ˛ e, by uznał was za wystarczajaco ˛ wa˙zne. Oczywi´scie mo˙ze wysła´c człowieka z waszymi rysopisami. Proponuj˛e, by´smy jechali najszybciej, jak tylko mo˙zna przed nast˛epnym popasem. I podobnie jutro. Wygladało ˛ na to, z˙ e przejmuje dowodzenie. — Doprawdy nie jeste´smy a˙z tak wa˙zne — oznajmiła Siuan, kołyszac ˛ si˛e cokolwiek niezdarnie w swym siodle. Mogła obawia´c si˛e swej klaczy, ale spojrzenie, które utkwiła w plecach Logaina jednoznacznie wskazywało, z˙ e nie pozwoli sobie na takie podwa˙zanie własnego autorytetu. W skryto´sci ducha Min z˙ ywiła jednak nadziej˛e, z˙ e Bryne uzna je za niewa˙zne. Dlaczego miałby postapi´ ˛ c inaczej? Przynajmniej dopóki nie pozna ich prawdzi45
wych imion. Logain pognał swego ogiera przodem, ona za´s wbiła obcasy w boki Dzikiej Ró˙zy, aby dotrzyma´c mu kroku, i skierowała swe my´sli ku temu, co dopiero je czekało, odsuwajac ˛ od siebie to, co wła´snie prze˙zyły.
***
Gareth Bryne zatknał ˛ r˛ekawice za pas, przy którym nosił miecz, i podniósł le˙zacy ˛ przed nim na blacie stołu aksamitny kapelusz z okragłym ˛ rondem. Kapelusz stanowił ostatni krzyk mody w Caemlyn. Caralin zadbała o to, on sam nie dbał o mod˛e, jego asystentka jednak sadziła, ˛ z˙ e powinien ubiera´c si˛e stosownie do swej pozycji, tote˙z na dzisiejszy ranek przygotowała dla´n jedwabie i aksamity. Kiedy wło˙zył kapelusz na głow˛e, w jednym z okien gabinetu pochwycił niewyra´zne odbicie swej postaci. Na szcz˛es´cie było dostatecznie zniekształcone i blade. Zerkał na nie z ukosa — szary kapelusz i kaftan z szarego jedwabiu, z haftowanymi srebrem poskr˛ecanymi lampasami, biegnacymi ˛ w dół r˛ekawów oraz z kołnierzem, w niczym nie przypominał hełmu i zbroi, do której przywykł. Tamto ju˙z si˛e sko´nczyło i nie miało wi˛ecej wróci´c. A to. . . To było co´s, czym wypełniał puste godziny. Nic ponadto. — Jeste´s pewien, z˙ e tego chcesz, lordzie Gareth? Odwrócił si˛e od okna i spojrzał na Caralin, stojac ˛ a˛ za swym pulpitem, po przeciwnej stronie pomieszczenia. Przed nia˛ pi˛etrzyły si˛e ksi˛egi, w których prowadziła rachunkowo´sc´ posiadło´sci. Zarzadzała ˛ nimi podczas całej jego nieobecno´sci i bez watpienia ˛ znała si˛e na rzeczy znacznie lepiej od niego. — Gdyby´s posłał je do pracy u Admera Nema, jak nakazuje prawo — ciagn˛ ˛ eła dalej — nie byłaby to ju˙z w najmniejszym stopniu twoja sprawa. — Ale nie zrobiłem tego — odrzekł. — I gdybym raz jeszcze miał wybiera´c, postapiłbym ˛ tak samo. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Nem i jego krewniacy nastawaliby na te dziewczyny dniem i noca.˛ A Maigan oraz reszta ich kobiet zrobiłyby z ich z˙ ycia Szczelin˛e Zagłady, to znaczy wówczas, gdyby przypadkiem wszystkie trzy nie wpadły pewnego dnia do studni i nie uton˛eły. — Nawet Maigan nie u˙zyłaby studni — sucho odparowała Caralin — nie przy takiej pogodzie, jaka od dłu˙zszego czasu panuje. Ale rozumiem twe argumenty, lordzie Gareth. Jednak one miały wi˛eksza˛ cz˛es´c´ dnia i cała˛ noc na ucieczk˛e w dowolnym kierunku. Równie szybko je znajdziesz, je´sli roze´slesz wie´sci. Je´sli w ogóle da si˛e je znale´zc´ . — Thad je wytropi. Thad, który sko´nczył ju˙z siedemdziesiat ˛ lat, ale wcia˙ ˛z potrafiłby przy s´wietle ksi˛ez˙ yca wytropi´c podmuch wczorajszego wiatru na skale, byłby a˙z nadto szcz˛e46
s´liwy, mogac ˛ powierzy´c cegielni˛e pieczy swego syna. — Je˙zeli tego chcesz, lordzie Gareth. — Ona i Thad nie przepadali szczególnie za soba.. ˛ — Có˙z, je˙zeli je sprowadzisz z powrotem, z pewno´scia˛ znajd˛e dla nich jakie´s zaj˛ecie w domu. Co´s w jej głosie, ostro˙znym jak zawsze, zwróciło jego uwag˛e. Delikatna nuta satysfakcji. Wła´sciwie od czasu jego powrotu do domu, Caralin przyprowadzała do dworu całe procesje pi˛eknych słu˙zacych ˛ i dziewczat ˛ ze wsi, wszystkie gotowe i ch˛etne pomóc lordowi zapomnie´c o jego niedolach. — Złamały przysi˛eg˛e, Caralin. Obawiam si˛e, z˙ e czeka je praca w polu. Przelotne, zirytowane zaci´sni˛ecie warg utwierdziło go w podejrzeniach, ale w jej głosie brzmiała tylko oboj˛etno´sc´ . — Tamte dwie by´c mo˙ze nadaja˛ si˛e jedynie do pracy w polu, jednak wdzi˛ek dziewczyny Domani zmarnowałby si˛e tylko, a równie dobrze wszak mo˙ze podawa´c do stołu. Nadzwyczajnej urody dziewcz˛e, Cho´c, rzecz jasna, stanie si˛e, jak sobie z˙ yczysz. A wi˛ec to ja˛ Caralin wybrała. Doprawdy, nadzwyczajnej urody dziewczyna. Chocia˙z nieco inna od kobiet Domani, które dotad ˛ spotykał. A to zanadto si˛e wahała, a to była zbyt s´miała. Jakby u˙zywała swej sztuki po raz pierwszy w z˙ yciu. To było oczywi´scie niemo˙zliwe. Niemal˙ze od kołyski kobiety Domani szkoliły swe córki, jak owija´c m˛ez˙ czyzn dookoła palca. Musiał jednak przyzna´c, z˙ e nie mo˙zna jej było odmówi´c skuteczno´sci. Gdyby Caralin mu ja oddała zamiast tych wszystkich wiejskich dziewek. . . Nadzwyczaj s´liczna. Dlaczego wi˛ec to nie jej twarz bezustannie widział przed oczami? Dlaczego co raz przyłapywał si˛e na tym, z˙ e my´sli o parze bł˛ekitnych oczu? Wyzywajacych ˛ go, jakby z˙ ałowały, z˙ e dło´n ich wła´scicielki nie mo˙ze si˛egna´ ˛c do miecza, pełnych obawy, a jednocze´snie odmowy poddania si˛e strachowi. Mara Tomanes. Pewien był, z˙ e ona dotrzyma słowa, nawet nie składajac ˛ przysi˛egi. — Sprowadz˛e ja˛ z powrotem — wymruczał do siebie. — Dowiem si˛e wówczas, dlaczego złamała przysi˛eg˛e. — Jak rozka˙zesz, mój panie — powiedziała Caralin. — Sadz˛ ˛ e, z˙ e znakomicie b˛edzie si˛e nadawała na twoja˛ pokojowa.˛ Sella jest ju˙z troch˛e za stara, by tak biega´c w gór˛e i w dół po schodach, kiedy ja˛ wyzywasz w nocy. Bryne spojrzał na nia˛ i zamrugał. Co? Ach. Ta dziewczyna Domani. Potrza˛ snał ˛ głowa,˛ my´slac ˛ o tym, jaka ta Caralin jest niemadra. ˛ Ale czy on okazał si˛e madrzejszy? ˛ Był tutaj lordem, powinien zosta´c, by opiekowa´c si˛e swymi lud´zmi. Jednak przez wszystkie te minione lata Caralin lepiej dawała sobie ze wszystkim rad˛e ni´zli on kiedykolwiek. On znał si˛e na obozach, z˙ ołnierzach, kampaniach i by´c mo˙ze odrobin˛e na dworskich intrygach. Miała racj˛e. Powinien odpia´ ˛c miecz, zdja´ ˛c ten głupi kapelusz, pozwoli´c Caralin rozesła´c ich rysopisy, i. . . Zamiast tego powiedział:
47
— Nie spuszczaj oka z Admera Nema oraz jego krewnych. B˛eda˛ starali si˛e oszuka´c ci˛e, na ile si˛e tylko da. — Jak rzeczesz, mój panie. — Słowa były pełne szacunku, z tonu głosu wy´ nikało, z˙ e mo˙ze i´sc´ uczy´c swego dziadka strzyc owce. Smiej ac ˛ si˛e pod nosem, wyszedł na zewnatrz. ˛ Budynek dworu był w istocie czym´s niewiele okazalszym ni´zli rozbudowana do przesady zwykła chata wie´sniaka, dwa niezdarnie dobudowane nad soba˛ pi˛etra z cegły i kamienia, kryte dachem z łupka, wcia˙ ˛z uzupełniane przez. pokolenia Bryne’ów. Ziemie te znajdowały si˛e w posiadaniu Domu Bryne — albo Dom Bryne w ich posiadaniu — od czasu jak Andor wyłonił si˛e z rozpadu imperium Artura Hawkwinga tysiac ˛ lat wcze´sniej. Przez cały ten okres ród Bryne posyłał swych synów na wojny prowadzone przez Andor. On nie b˛edzie ju˙z walczył w z˙ adnej wojnie, ale dla Domu Bryne i tak ju˙z było za pó´zno. Był ostatni ze swej krwi. Bez z˙ ony, bez syna, bez córki. Na nim ko´nczyła si˛e linia rodu. Wszystko musiało si˛e sko´nczy´c, obróciło si˛e Koło Czasu. Dwudziestu ludzi czekało obok osiodłanych koni na brukowanym kamieniami podwórcu przed dworem. M˛ez˙ czy´zni bardziej nawet naznaczeni siwizna˛ od niego, ci przynajmniej, którzy jeszcze mieli jakie´s włosy na głowach. Sami do´swiadczeni z˙ ołnierze, byli kawalerzy´sci, dowódcy szwadronów i chora˙ ˛zowie, którzy słu˙zyli pod nim w ró˙znych epokach jego kariery wojskowej. Na samym czele stał Joni Shagrin, który był Seniorem Chora˙ ˛zym Gwardii, skronie spowijał mu banda˙z i Bryne wiedział, z˙ e jego córki posyłały swe dzieci, aby zatrzymały go w łó˙zku. Był jednym z niewielu, którzy w ogóle mieli rodziny, tutaj albo gdziekolwiek indziej. Wi˛ekszo´sc´ wolała ponownie si˛e stawi´c na jego wezwanie, ni´zli przepija´c swój z˙ ołd, snujac ˛ wspomnienia, których nikt nie miał ochoty wysłuchiwa´c, prócz takich samych starych wojaków, jak oni. Wszyscy mieli miecze przy pasach, którymi spi˛eli kaftany, niektórzy nawet długie, stala˛ zako´nczone lance, które a˙z do dzisiejszego ranka przez lata zdobiły s´ciany. Do ka˙zdego siodła przytroczony był rulon koca i wypchane torby podró˙zne, dodatkowo dzbanek lub kociołek i pełne worki na wod˛e, jakby udawali si˛e na długa,˛ wyczerpujac ˛ a˛ kampani˛e, nie za´s na zamierzona˛ na tydzie´n wypraw˛e, majac ˛ a˛ na celu znalezienie trzech kobiet, które podpaliły stodoł˛e. Oto mieli szans˛e wskrzesi´c dawne dni, a przynajmniej udawa´c, z˙ e tak si˛e stało. Zastanawiał si˛e, czy takie uczucia równie˙z nim powodowały. Bez watpienia ˛ był za stary, aby gna´c za para˛ pi˛eknych oczu kobiety, która mogła by´c jego córka.˛ Mo˙ze nawet wnuczka.˛ „Nie jestem a˙z takim głupcem” — skarcił sam siebie ostro. Caralin da sobie ze wszystkim znacznie lepiej rad˛e, gdy usunie si˛e jej z drogi. Chudy siwy wałach galopował wzdłu˙z linii d˛ebów wiodacych ˛ ku drodze, je´zdziec ju˙z zeskakiwał z siodła, zanim zwierz˛e zda˙ ˛zyło si˛e na dobre zatrzyma´c. M˛ez˙ czyzna zachwiał si˛e, jednak zdołał przyło˙zy´c dło´n do piersi w poprawnym 48
salucie. Barim Halle, który słu˙zył pod nim wiele lat temu jako starszy dowódca szwadronu, był twardy i z˙ ylasty, jego głowa przypominała pomarszczone jajo, g˛este za´s siwe brwi wygladały ˛ tak, jakby starały si˛e zastapi´ ˛ c reszt˛e brakujacego ˛ owłosienia. — Wezwano ci˛e do Caemlyn, mój Kapitanie Generale? — wydyszał. — Nie — odparł Bryne, mo˙ze troch˛e nazbyt ostro. — Co chcesz osiagn ˛ a´ ˛c, jadac ˛ tak tutaj, jakby cała kawaleria Cairhien siedziała ci na ogonie? Niektóre konie zacz˛eły nerwowo przest˛epowa´c z nogi na nog˛e, udzielił im si˛e nastrój siwka. — Nigdy nie p˛edziłem tak szybko, chyba z˙ e kogo´s s´cigali´smy, mój panie. — U´smiech na twarzy Barima zniknał, ˛ gdy spostrzegł, z˙ e Bryne nie zareagował na z˙ art. — Có˙z, mój panie, zobaczyłem konie i skombinowałem sobie. . . — Jego twarz zmieniła wyraz i przerwał w pół zdania. — Có˙z, tak naprawd˛e, doszły mnie równie˙z pewne wie´sci. Byłem w Nowym Braem u mojej siostry i du˙zo słyszałem. Nowe Braem było starsze od Andoru — „stare” Braem zostało zniszczone podczas Wojen z Trollokami, tysiac ˛ lat przed Arturem Hawkwingiem — i stano´ wiło miejsce, w którym spotykały si˛e wszystkie plotki z okolicy. Sredniej wielkos´ci miasto graniczne, daleko na wschód od jego posiadło´sci, przy drodze wiodacej ˛ z Caemlyn do Tar Valon. Nawet mimo obecnego nastawienia Morgase wzgl˛edem Białej Wie˙zy, kupcy nieprzerwanie ciagn˛ ˛ eli tym traktem. — Có˙z, dajmy sobie z tym spokój, z˙ ołnierzu. Je˙zeli słyszałe´s wie´sci, mów jakie? — Ech, staram si˛e wła´snie zdecydowa´c od czego zacza´ ˛c, mój panie. — Barim wyprostował si˛e bezwiednie, jakby składał raport. — Bez watpienia ˛ najwa˙zniejsza˛ informacja˛ jest upadek Łzy. Aielowie zaj˛eli sam Kamie´n, a Miecz Którego Nie Mo˙zna Dotkna´ ˛c został najwyra´zniej dotkni˛ety. Kto´s dobył go, jak powiadaja.˛ — Dobył go Aiel? — zapytał z całkowitym niedowierzaniem Bryne. Aiel raczej by zginał, ˛ ni˙z dotknał ˛ miecza, widział takie rzeczy podczas Wojny o Aiel. Chocia˙z powiadano, z˙ e Callarcdor w ogóle nie jest mieczem. Cokolwiek by to miało znaczy´c. — Tego nikt nie wiedział, mój panie. Słyszałem tylko imi˛e, Ren jaki´s tam czy te˙z inne, równie cz˛esto spotykane. Ale mówi si˛e o tym jako o potwierdzonym fakcie, nie za´s wyłacznie ˛ domy´sle. Jakby wszyscy ju˙z wiedzieli. Bryne’a zmarszczył brwi. Je˙zeli to prawda, to jest gorzej ni˙z z´ le. Je˙zeli Callandor został dobyty, wówczas znaczy to, z˙ e odrodził si˛e Smok. Wedle Proroctw miało to zwiastowa´c blisko´sc´ Ostatniej Bitwy i wydostanie si˛e Czarnego na wolno´sc´ . Smok Odrodzony uratuje s´wiat, tak utrzymywały Proroctwa. I zniszczy go. Takie wie´sci mogły wystarczy´c, by Halle pogalopował jak szalony, gdyby zastanowił si˛e cho´cby dwa razy nad tym, co usłyszał. Ale pomarszczony m˛ez˙ czyzna jeszcze nie sko´nczył.
49
— Wie´sci dochodzace ˛ z Tar Valon sa˛ niemal˙ze równie niesamowite. Powiadaja,˛ z˙ e jest nowa Zasiadajaca ˛ na Tronie Amyrlin. Elaida, mój panie, ta, która była doradczynia˛ Królowej. — Halle niespodziewanie zamrugał, a potem wła´sciwie nie zajakn ˛ awszy ˛ si˛e nawet, ciagn ˛ ał ˛ dalej. Morgase była tematem zakazanym, wiedział o tym ka˙zdy człowiek w posiadło´sci, chocia˙z Bryne nigdy tego nie oznajmił otwarcie. — Powiadaja,˛ z˙ e dawna Amyrlin, Siuan Sanche, została ujarzmiona i stracona. I z˙ e Logain równie˙z zginał. ˛ Ten fałszywy Smok, którego pojmały i poskromiły zeszłego roku. Mówiono o tym równie˙z, jakby była to prawda, mój panie. Jeden z nich twierdził, z˙ e był wła´snie w Tar Valon, kiedy to si˛e działo. Wie´sci o Logainie nie były a˙z takie wa˙zne, nawet je´sli to wła´snie on rozp˛etał wojn˛e w Ghealdan, ogłaszajac ˛ si˛e Smokiem Odrodzonym. W ciagu ˛ ostatnich lat pojawiło si˛e wielu fałszywych Smoków. Ten jednak potrafił przenosi´c Moc, co do tego nie było watpliwo´ ˛ sci. Przynajmniej dopóki Aes Sedai nie poskromiły go. Có˙z, nie był pierwszym m˛ez˙ czyzna,˛ którego pojmano i poskromiono, czyli odci˛e´ to od Zródła Mocy, tak z˙ e ju˙z wi˛ecej nie potrafił przenosi´c. Powiadano, z˙ e tacy ludzie, niezale˙znie od tego, czy naprawd˛e byli fałszywymi Smokami, czy tylko biednymi głupcami, których za takowych wzi˛eły Czerwone Ajah, nigdy nie z˙ yli długo. Mówiono, z˙ e tracili wol˛e z˙ ycia. Siuan Sanche. . . to jednak były nowiny. Spotkał ja˛ jakie´s trzy lata temu. Kobieta, która domagała si˛e posłusze´nstwa i nie tłumaczyła si˛e z tego przed nikim. Twarda jak stary but, z j˛ezykiem niczym pilnik i temperamentem stosownym dla nied´zwiedzia, którego boli zab. ˛ Spodziewałby si˛e raczej, z˙ e rozszarpie własnymi r˛ekoma na kawałki ka˙zda˛ pretendentk˛e. Ujarzmienie było tym samym, czym u m˛ez˙ czyzn poskromienie, cho´c zdarzało si˛e znacznie rzadziej. Szczególnie w przypadku Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin. Jedynie dwie Amyrlin spotkał ten los w ciagu ˛ trzech tysi˛ecy lat, przynajmniej tak utrzymywała Wie˙za, chocia˙z mo˙zliwe jest, z˙ e przydarzyło si˛e to jakim´s dwudziestu, Wie˙za znakomicie dawała sobie rad˛e z zatajaniem tego, co chciała. Ale egzekucja nast˛epujaca ˛ po ujarzmieniu zdawała si˛e czym´s najzupełniej zb˛ednym. Powiadano, z˙ e kobiety nie lepiej znosiły ujarzmienie ni˙z m˛ez˙ czy´zni poskromienie. Wszystko to zwiastowało kłopoty. Ka˙zdy wiedział, z˙ e Wie˙za pozostawała w najrozmaitszych aliansach, z˙ e pociagaj ˛ ac ˛ za sznurki, powodowała tronami oraz pot˛ez˙ nymi lordami i damami. Je˙zeli nowa Amyrlin została wyniesiona w taki sposób, kto´s z pewno´scia˛ zechce sprawdzi´c, czy Aes Sedai dalej równie bacznie kontroluja˛ wydarzenia. A kiedy tylko ten człowiek w Łzie stłumi opozycj˛e — co było raczej prawdopodobne, je´sli naprawd˛e zdobył Kamie´n — wyruszy przeciwko Illian albo Cairhien. Pytanie brzmiało, jak szybko b˛edzie maszerowa´c jego armia? Czy ludzie b˛eda˛ walczy´c z nim, czy raczej zaciagn ˛ a˛ si˛e pod jego sztandary? On z pewno´scia˛ jest prawdziwym Smokiem Odrodzonym, ale Domy moga˛ si˛e zachowa´c na oba sposoby, zwykli ludzie równie˙z. Je´sli za´s drobne potyczki moga˛ by´c nast˛epstwem samego zamieszania w Wie˙zy, to. . . 50
— Stary głupiec — wymruczał. Spostrzegłszy, z˙ e Barim a˙z si˛e wzdrygnał, ˛ dodał: — Nie ty. Inny stary głupiec. ˙ Zadna z tych rzeczy nie była jednak ju˙z jego sprawa.˛ Wyjawszy ˛ mo˙ze tylko decyzj˛e, jak powinien zachowa´c si˛e Dom Bryne, kiedy nadejdzie czas. — I co, mój panie? — Barim spojrzał na m˛ez˙ czyzn stojacych ˛ obok koni. — My´slisz, z˙ e b˛ed˛e ci jeszcze potrzebny? Nawet nie zapytał gdzie ani po co. Nie tylko on jeden znudził si˛e wiejskim z˙ yciem. — Dogonisz nas, gdy tylko porzadnie ˛ dopniesz uprza˙ ˛z. B˛edziemy si˛e poczat˛ kowo kierowa´c na południe, Droga˛ Czterech Królów. Barim zasalutował i pomknał ˛ na bok, ciagn ˛ ac ˛ za soba˛ konia. Bryne wspiał ˛ si˛e na siodło i bez słowa wyciagn ˛ ał ˛ naprzód rami˛e, m˛ez˙ czy´zni uformowali za nim podwójna˛ kolumn˛e i ruszyli wzdłu˙z linii d˛ebów. Miał zamiar uzyska´c odpowiedzi. Cho´cby nawet trzeba było wzia´ ˛c t˛e Mar˛e za kark i potrzasa´ ˛ c, odpowie mu na jego pytania.
***
Wysoka Lady Alteima uspokoiła si˛e, kiedy otwarto przed nia˛ bramy Królewskiego Pałacu Andoru, a jej pojazd wjechał do s´rodka. Nie była wcale pewna, czy to w ogóle nastapi. ˛ Bez watpienia ˛ zabrało jej nazbyt ju˙z wiele czasu dostarczenie do s´rodka noty, a jeszcze wi˛ecej oczekiwanie na odpowied´z. Jej słu˙zaca, ˛ drobna dziewczyna, która˛ przyj˛eła tutaj, w Caemlyn, podskoczyła niemal˙ze jak piłka na siedzeniu powozu, tak podniecona tym, z˙ e wje˙zd˙za do pałacu. Amathera rozło˙zyła szeroko swój koronkowy wachlarz i próbowała si˛e nim cho´cby odrobin˛e ochłodzi´c. Wcia˙ ˛z daleko było do południa, upał -jeszcze si˛e wzmo˙ze. Pomy´sle´c, z˙ e zawsze uwa˙zała Andor za taki zimny. Po´spiesznie powtórzyła sobie to, co zdecydowała si˛e powiedzie´c. Była pi˛ekna˛ kobieta˛ — zreszta˛ doskonale sobie z tego zdawała spraw˛e — o wielkich brazowych ˛ oczach, które wielu omyłkowo brało za oznak˛e jej niewinno´sci, czy nawet bezbronno´sci. Sama wiedziała najlepiej, z˙ e nie było te prawda,˛ ale potrafiła wyciagn ˛ a´ ˛c korzy´sci z łatwowierno´sci innych. A w szczególno´sci tutaj, dzisiaj. Na. powóz wydała reszt˛e złota, które udało si˛e jej zabra´c, gdy uciekała z Łzy. Je˙zeli miała na nowo zdoby´c odpowiednia˛ pozycj˛e, musiała zyska´c sobie wpływowych przyjaciół, a nikt nie był wszak w Andorze pot˛ez˙ niejszy od kobiety, której wła´snie składała wizyt˛e. Powóz zatrzymał si˛e obok fontanny na otoczonym kolumnada˛ podwórcu, a słu˙zacy ˛ w biało-czerwonej liberii po´spieszył, by otworzy´c przed nia˛ drzwi. Alteima ledwie zwróciła uwag˛e na sarn podwórzec oraz na słu˙zacego, ˛ jej my´sli 51
wybiegały ku czekajacemu ˛ ja˛ spotkaniu. Czarne włosy spływały a˙z do połowy pleców spod czepka naszywanego perłami, którymi ozdobiono te˙z plisy jej sukni z wysokim karczkiem barwy morskiej wody. Raz ju˙z kiedy´s spotkała Morgase, przelotnie, pi˛ec´ lat temu podczas oficjalnej wizyty pa´nstwowej, wydała jej si˛e kobieta˛ wr˛ecz promieniujac ˛ a˛ władza,˛ daleka˛ i majestatyczna,˛ jak tego nale˙załoby oczekiwa´c po królowej, a nadto s´ci´sle przestrzegajac ˛ a˛ andora´nskich obyczajów. Co oznaczało pewna˛ sztywno´sc´ zachowania. Plotki kra˙ ˛zace ˛ po mie´scie, z˙ e ma kochanka — człowieka nieszczególnie lubianego, jak si˛e zdawało — oczywi´scie niezbyt pasowały do takiego wizerunku. Ale z tego, co Amathera pami˛etała, ceremonialno´sc´ ubioru oraz wysoki karczek — powinny zadowoli´c Morgase. Ledwie pantofle Amathery dotkn˛eły kamieni bruku, jej słu˙zaca, ˛ Cara, zeskoczyła na dół i zacz˛eła układa´c plisy. Do czasu a˙z Alteima zamkn˛eła wachlarz i delikatnie uderzyła nim dziewczyn˛e po nadgarstku — podwórzec nie był miejscem na takie czynno´sci. Cara — co za głupie imi˛e — drgn˛eła i spojrzała na swój nadgarstek ze zbolała˛ mina,˛ a w jej oczach rozbłysły łzy. Alteima zacisn˛eła usta w rozdra˙znieniu. Ta dziewczyna nie wiedziała nawet, jak znie´sc´ lekka˛ reprymend˛e. Wyra´znie była niedouczona. Ale dama musiała mie´c słu˙zac ˛ a,˛ szczególnie je´sli chciała wyró˙zni´c si˛e na tle masy uciekinierów mieszkajacych ˛ w Andorze. Widziała kobiety i m˛ez˙ czyzn pracujacych ˛ pod palacymi ˛ promieniami sło´nca, nawet z˙ ebrzacych ˛ na ulicach, mimo i˙z odziani byli w strz˛epy szat znamionujacych ˛ cairhie´nska˛ szlacht˛e. Wydawało jej si˛e nawet, z˙ e rozpoznała jedna˛ czy dwie twarze. By´c mo˙ze powinna wzia´ ˛c ich do słu˙zby, któ˙z mógłby lepiej zna´c powinno´sci pokojowej damy, je´sli nie prawdziwa dama? A je˙zeli stoczyły si˛e tak nisko, by pracowa´c własnymi r˛ekoma, zapewne skorzystałyby z nadarzajacej ˛ si˛e szansy. Mogłoby by´c zabawne mie´c dawniejsza˛ „przyjaciółk˛e” za pokojówk˛e. Dzisiaj jednak były to ju˙z niewczesne rozwa˙zania. A nie wy´cwiczona słu˙zaca, ˛ lokalna dziewczyna, a˙z nazbyt jasno przypominała, z˙ e samej Alteimie ko´nczyły si˛e zasoby finansowe i z˙ e tylko niewielki krok dzielił ja˛ od tych z˙ ebraków. Jej twarz przybrała wyraz zatroskanej łagodno´sci. — Czy zrobiłam ci krzywd˛e, Cara? — zapytała słodko. — Zosta´n tutaj w powozie i zadbaj o swój nadgarstek. Pewna jestem, z˙ e kto´s przyniesie ci troch˛e chłodnej wody do picia. Bezrozumna wdzi˛eczno´sc´ na twarzy tej dziewczyny była zdumiewajaca. ˛ Człowiek w liberii, dobrze dla odmiany wyszkolony, stał z oczyma utkwionymi w przestrze´n. A jednak, na ile znała si˛e na obyczajach słu˙zby, wie´sci na temat łaskawo´sci Altheimy rozniosa˛ si˛e ju˙z, wkrótce. Przed nia˛ pojawił si˛e wysoki młodzieniec w czerwonym kaftanie z białym kołnierzem i l´sniacym ˛ napier´sniku Gwardii Królowej, skłonił si˛e, wspierajac ˛ dło´n na r˛ekoje´sci miecza. — Jestem Gwardzista-Porucznik Tallanvor, Wysoka Lady. Je˙zeli zechcesz pój´sc´ za mna,˛ zaprowadz˛e ci˛e do królowej Morgase. — Zaproponował jej rami˛e, 52
które przyj˛eła, ale oprócz tego ledwie zdawała sobie spraw˛e z jego istnienia. Nie interesowali jej wojskowi, wyjawszy ˛ generałów i lordów. Kiedy prowadził ja˛ po szerokich korytarzach pełnych s´pieszacych ˛ m˛ez˙ czyzn i kobiet w liberiach — oczywi´scie dbali, by nie stana´ ˛c jej na drodze — przyglada˛ ła si˛e uwa˙znie, cho´c dyskretnie, draperiom na s´cianach, wysadzanym ko´scia˛ słoniowa˛ skrzyniom, wysokim szafom, wazonom i dzbanom z polerowanego srebra i złota, wreszcie cienkiej porcelanie Ludu Morza. Królewski Pałac nie wygladał ˛ na pozór równie bogato jak Kamie´n Łzy, ale Andor był przecie˙z bogata˛ kraina,˛ by´c mo˙ze równie bogata˛ jak Łza. Podstarzały lord w zupełno´sci by jej odpowiadał, łatwo mogłaby nim manipulowa´c kobieta wcia˙ ˛z młoda, najlepiej gdyby był troch˛e słabowity i chory. I miał rozległe wło´sci. To b˛edzie dobre na poczatek, ˛ dopóki nie przekona si˛e, któr˛edy dokładnie biegna˛ nici władzy w Andorze. Kilka słów. które par˛e lat temu wymieniła z Morgase, nie na wiele si˛e w tej chwili mogły przyda´c, ale za to miała to, czego musi pragna´ ˛c i potrzebowa´c ka˙zda pot˛ez˙ na królowa. Informacje. Na koniec Tallanvor wprowadził ja˛ do wielkiego salonu z wysokim sufitem wymalowanym w ptaki i chmury na tle bł˛ekitnego nieba, zdobnie rze´zbione i pozłacane krzesła stały przed kominkiem z polerowanego białego marmuru. Altheima z rozbawieniem zanotowała, z˙ e szeroki czerwono-złoty dywan jest dziełem tairenia´nskich rzemie´slników. Potem młody człowiek przykl˛eknał ˛ na jedno kolano. — Moja królowo — powiedział nagle szorstkim głosem — zgodnie z twym poleceniem, przyprowadziłem do ciebie Wysoka˛ Lady Alteim˛e z Łzy. Morgase oddaliła go gestem dłoni. — Prosz˛e, Alteimo. Miło ci˛e znowu widzie´c. Usiad´ ˛ z, porozmawiamy. Alteima wykonała ukłon i wymamrotała podzi˛ekowania, zanim zaj˛eła krzesło. Zazdro´sc´ a˙z kotłowała si˛e w niej. Pami˛etała Morgase jako pi˛ekna˛ kobiet˛e, ale teraz na własne oczy si˛e przekonała, jak wyblakłe były jej wspomnienia. Morgase była niczym w pełni rozkwitła ró˙za, gotowa przy´cmi´c wszystkie inne kwiaty. Alteima nie mogła ju˙z dłu˙zej wini´c młodego z˙ ołnierza, z˙ e z lekka niepewnym krokiem pokonywał drog˛e do wyj´scia z komnaty. Była wr˛ecz zadowolona, z˙ e ju˙z sobie poszedł i z˙ e nie b˛edzie musiała znosi´c jego spojrze´n porównujacych ˛ je obie. A jednak zmiany były równie˙z widoczne. Powa˙zne zmiany. Morgase, z Łaski ´ Swiatło´ sci Królowa Andoru, Obro´nczyni Dziedziny, Protektorka Ludu, Zasiadajaca ˛ na Wysokim Tronie Domu Trakand, zawsze tak pełna rezerwy, majestatyczna i poprawna, teraz nosiła sukni˛e z błyszczacego ˛ białego jedwabiu, z dekoltem tak gł˛ebokim, z˙ e wstydziłaby si˛e go nawet dziewka z tawerny w Maule. Suknia przylegała do ud i bioder tak s´ci´sle, i˙z wygladała ˛ niemal˙ze jak ladacznica. A wi˛ec plotki mówiły prawd˛e. Morgase miała kochanka. Je´sli do tego stopnia si˛e pod jego wpływem odmieniła, to jasne było równie˙z, z˙ e stara si˛e sama zadowoli´c tego Gaebrila, nie zmusza go za´s, by to on zadowalał ja.˛ Morgase wcia˙ ˛z promieniowa53
ła władza˛ i osobowo´scia,˛ która wr˛ecz wypełniała komnat˛e, ale jej suknia w jaki´s sposób pomniejszała obie te cechy. Alteima co najmniej ˛ z dwu powodów zadowolona była, z˙ e wło˙zyła sukni˛e z wysokim karczkiem. Kobieta, która do takiego stopnia pozostawała w niewoli m˛ez˙ czyzny, mo˙ze wybuchna´ ˛c gniewem zazdro´sci przy najl˙zejszej prowokacji albo wr˛ecz bez z˙ adnego powodu. Je˙zeli jej przyjdzie si˛e spotka´c z Gaebrilem, oka˙ze mu tyle oboj˛etno´sci, ile tylko dopu´sci grzeczno´sc´ . Nawet najl˙zejsze podejrzenia, z˙ e w ogóle my´sli o skradzeniu kochanka Morgase, mogły przynie´sc´ jej pie´n katowski miast bogatego m˛ez˙ a trzymajacego ˛ si˛e na ostatnich nogach. Ona sama zreszta˛ te˙z postapiłaby ˛ podobnie. Kobieta w czerwieni i bieli przyniosła wino i nalała do kryształowych pucharów r˙zni˛etych w sylwetki ryczacego ˛ Lwa Andoru. Kiedy Morgase wzi˛eła do r˛eki puchar, Alteima zauwa˙zyła jej pier´scie´n w kształcie złotego w˛ez˙ a po˙zerajacego ˛ własny ogon. Pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em nosiły kobiety, które jak Morgase pobierały nauki w Białej Wie˙zy, nie zostajac ˛ jednak Aes Sedai, a tak˙ze, oczywi´scie, same Aes Sedai. Nale˙zało do tysiacletniej ˛ tradycji pobieranie przez królowe Andoru nauk w Wie˙zy. Tymczasem plotki goszczace ˛ na wszystkich niemal˙ze ustach głosiły, z˙ e Morgase zerwała z Tar Valon, cho´c skierowane przeciwko Aes Sedai nastroje ulicy mogłyby szybko zosta´c stłumione, gdyby królowa tylko tego chciała. Dlaczego wi˛ec wcia˙ ˛z nosiła pier´scie´n? Trzeba b˛edzie uwa˙za´c na to, co powie, nim nie pozna odpowiedzi na to pytanie. Kobieta w liberii wycofała si˛e w odległy kat ˛ pomieszczenia, do miejsca, skad ˛ nie mogła słysze´c prowadzonej rozmowy, mogła za´s łatwo dojrze´c, kiedy puchary wymaga´c b˛eda˛ napełnienia. Morgase upiła łyk wina i powiedziała: — Min˛eło du˙zo czasu od naszego spotkania. Czy twój ma˙ ˛z ma si˛e dobrze? Czy przebywa z toba˛ w Caemlyn? Alteima po´spiesznie zmieniła z góry powzi˛ety plan. Nie pomy´slała o tym, z˙ e Morgase wie, i˙z ma m˛ez˙ a, ale zawsze bez wi˛ekszego trudu potrafiła si˛e dostosowywa´c do nowej sytuacji. ´ — Teodosian miał si˛e dobrze, kiedy ostatni raz go widziałam. — Oby Swiatło´sc´ sprawiła, by szybko umarł. W ka˙zdym razie nale˙zy natychmiast zmieni´c temat. — Miał pewne watpliwo´ ˛ sci wzgl˛edem słu˙zby u Randa al’Thora, a to jest droga nad dosy´c niebezpieczna˛ przepa´scia.˛ Có˙z, lordów wieszano jak zwykłych kryminalistów — Rand al’Thor — powtórzyła cicho Morgase. — Spotkałam go raz. Nie wygladał ˛ na kogo´s, kto obwoła si˛e Smokiem Odrodzonym. Przestraszony młody pasterz, usiłujacy ˛ ze wszystkich sił ukry´c swe przera˙zenie. Jednak gdy teraz o tym my´sl˛e, to sprawiał wra˙zenie osoby, która poszukuje jakiej´s. . . drogi ucieczki. Oczy jej zaszły mgła,˛ jakby spogladała ˛ w głab ˛ swej pami˛eci. — Elaida ostrzegała mnie przed nim. 54
Te ostatnie słowa wypowiedziała, na pozór nie zdajac ˛ sobie z tego sprawy. — Elaida była wówczas twoja˛ doradczynia? ˛ — ostro˙znie zapytała Alteima. Wiedziała, z˙ e to prawda, ale w tym kontek´scie pogłoski o zerwaniu stosunków z Wie˙za˛ zdawały si˛e jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Za wszelka˛ cen˛e musiała pozna´c prawd˛e. — Zastapiła´ ˛ s ja˛ kim´s innym, teraz gdy została Amyrlin? Spojrzenie Morgase na powrót odzyskało ostro´sc´ . — Nie zastapiłam! ˛ — W nast˛epnej chwili jej głos znowu stał si˛e bardziej łagodny. — Moja córka, Elayne, pobiera nauki w Wie˙zy. Została ju˙z wyniesiona do godno´sci Przyj˛etej. Alteima rozwin˛eła wachlarz, majac ˛ nadziej˛e, z˙ e na jej czole nie wida´c kropli potu. Je˙zeli Morgase nie potrafiła si˛e zdecydowa´c, jakie uczucia z˙ ywi wobec Wiez˙ y, to bezpieczniej było nie porusza´c tego tematu. Wszystkie jej plany niemal˙ze run˛eły. Chwil˛e pó´zniej jednak Morgase uratowała ja˛ i sama˛ siebie. — Mówiła´s, z˙ e twój ma˙ ˛z nie umiał powzia´ ˛c decyzji, jak zachowa´c si˛e wzgl˛edem Randa al’Thora. A ty? Omal nie westchn˛eła z ulga.˛ Morgase mogła si˛e zachowywa´c niczym niepis´mienna wie´sniaczka, je´sli chodziło o tego Gaebrila, ale wcia˙ ˛z miała dosy´c rozsadku, ˛ gdy w gr˛e wchodziła władza i mo˙zliwe zagro˙zenia dla jej kraju. — Oczywi´scie obserwowałam go uwa˙znie w Kamieniu. — W ten sposób ziarno trafiło na wła´sciwa˛ gleb˛e, je´sli trzeba w ogóle było je zasiewa´c. — Potrafi przenosi´c, a m˛ez˙ czyzny, który potrafi przenosi´c, zawsze nale˙zy si˛e obawia´c. Jednak jest Smokiem Odrodzonym. Nie ma w tej kwestii najmniejszych watpliwo´ ˛ sci. Kamie´n upadł, a Callandor znalazł si˛e w jego r˛ekach. Proroctwa. . . Obawiam si˛e, z˙ e decyzj˛e, co nale˙zy zrobi´c ze Smokiem Odrodzonym, powinnam pozostawi´c ma˛ drzejszym od siebie. Wiem tyle tylko, z˙ e bałam si˛e pozosta´c w miejscu, gdzie on włada. Nawet arystokratka z Łzy nie potrafi dorówna´c odwaga˛ królowej Andoru. Płomiennowłosa kobieta obdarzyła ja˛ przenikliwym spojrzeniem, a˙z pomy´slała, z˙ e przesadziła z pochlebstwem. Niektórzy nie lubili nazbyt wyra´znego nadskakiwania. Ale Morgase tylko poprawiła si˛e na krze´sle i upiła kolejny łyk wina. — Opowiedz mi o nim, o tym człowieku, który ma nas uratowa´c i jednoczes´nie zniszczy´c. Zwyci˛estwo. Albo przynajmniej jego jutrzenka. — To niebezpieczny człowiek, nawet je´sli pominiemy to, z˙ e włada Moca.˛ Lew wydaje si˛e leniwy, wr˛ecz senny, dopóki znienacka nie zaatakuje, wtedy cały jest siła˛ i szybko´scia.˛ Rand al’Thor zdaje si˛e niewinny i naiwny, a nie leniwy czy senny, ale kiedy ju˙z zaatakuje. . . Nie ma z˙ adnego szacunku dla osoby czy jej pozycji. Nie przesadzałam, kiedy mówiłam, z˙ e kazał wiesza´c lordów. Jest z´ ródłem anarchii. W Łzie, zgodnie z ustanowionym przez niego prawem, nawet Wysoki Lord czy Lady mogli zosta´c wezwani do sadu, ˛ gdzie skazywano ich na grzywny lub nawet gorzej, podczas gdy skar˙zacym ˛ był zwykły wie´sniak lub rybak. On. . . 55
Wedle własnej opinii trzymała si˛e s´ci´sle prawdy, potrafiła mówi´c prawd˛e z równa˛ łatwo´scia˛ jak kłamstwa, je´sli było to konieczne. Morgase piła swoje wino i słuchała, Alteima mogłaby pomy´sle´c, z˙ e oboj˛etnie uczestniczy w rozmowie, przeczyły temu jednak jej oczy, które mówiły, z˙ e uwa˙znie słucha ka˙zdego słowa i składa je w pami˛eci. — Musisz zrozumie´c — sko´nczyła Alteima — z˙ e jedynie dotkn˛ełam powierzchni spraw. Rand al’Thor i to, co zrobił Łzie, stanowia˛ temat, o którym mo˙zna by mówi´c godzinami. — B˛edziesz miała taka˛ okazj˛e — oznajmiła Morgase, a Alteima u´smiechn˛eła si˛e w duchu. Zwyci˛estwo. — Czy to prawda — ciagn˛ ˛ eła dalej królowa — z˙ e sprowadził ze soba˛ Aielów do Kamienia? — Och, tak. Wielkie dzikusy z twarzami zazwyczaj skrytymi za zasłona,˛ nawet ich kobiety gotowe sa˛ zabija´c pod wpływem byle spojrzenia. Szli za nim jak psy, terroryzujac ˛ wszystkich i rabujac, ˛ co im si˛e tylko spodobało w Kamieniu. — Sadziłam, ˛ z˙ e to sa˛ najbardziej nieprawdopodobne plotki — zadumała si˛e Morgase. — Plotki o Aielach szerza˛ si˛e dopiero od niedawna, ale przecie˙z od dwu´ dziestu lat nie opuszczali Pustkowia, od czasu Wojny o Aiel. Swiat z pewno´scia˛ nie potrzebuje, by ten Rand al’Thor sprowadził ich na nas po raz wtóry. Jej spojrzenie ponownie nabrało ostro´sci. — Powiedziała´s: „szli”? To znaczy, z˙ e ju˙z odeszli? Alteima skin˛eła głowa.˛ — Tu˙z przedtem, zanim opu´sciłam Łz˛e. A on poszedł z nimi. — Z nimi! — wykrzykn˛eła Morgase. — Bałam si˛e, z˙ e on udał si˛e do Cairhien. . . — Masz go´scia, Morgase? Powinna´s mnie była uprzedzi´c, bym mógł go stosownie powita´c. Do komnaty wszedł wysoki m˛ez˙ czyzna, wyszywany złotem kaftan z czerwonego jedwabiu opinał pot˛ez˙ ne ramiona i szeroka˛ pier´s. Alteima nie potrzebowała wcale widoku ja´sniejacego ˛ spojrzenia Morgase, aby bez najmniejszej watpliwo˛ s´ci stwierdzi´c, z˙ e oto ma przed soba˛ lorda Gaebrila, wystarczyła pewno´sc´ , z jaka˛ przerwał królowej w pół zdania. Podniósł palec i słu˙zaca ˛ ukłoniła si˛e gł˛eboko, po czym szybko opu´sciła pomieszczenie, nie zapytał tak˙ze Morgase o pozwolenie odprawienia słu˙zacej ˛ w jej obecno´sci. Przybierajac ˛ najbardziej oboj˛etny wyraz twarzy, na jaki było ja˛ sta´c, Alteima zdobyła si˛e na lekki u´smiech powitania, odpowiedni dla podstarzałego wuja, pozbawionego zarówno władzy, pozycji, jak i wpływów. Mógł sobie by´c wspaniały, ale nawet gdyby nie nale˙zał do Morgase, nie był człowiekiem, którym odwa˙zyłaby si˛e manipulowa´c, chyba z˙ e zmusiłyby ja˛ do tego okoliczno´sci. Roztaczał wokół siebie aur˛e władzy pot˛ez˙ niejsza˛ nawet ni˙z królowa. Gaebril zatrzymał si˛e przy Morgase i bardzo poufałym gestem poło˙zył dło´n na jej obna˙zonym ramieniu, ale jego oczy spocz˛eły na Alteimie. Przywykła do tego, 56
z˙ e m˛ez˙ czy´zni tak na nia˛ patrza,˛ lecz pod jego spojrzeniem nerwowo poruszyła si˛e na krze´sle, było nazbyt przenikliwe, widziało zbyt wiele. — Przyjechała´s z Łzy? — Jego niski głos sprawił, z˙ e dreszcz przebiegł jej po plecach, po całej skórze, wr˛ecz przeniknał ˛ a˙z do szpiku ko´sci, poczuła si˛e tak, jakby zanurzono ja˛ w lodowatej wodzie, ale w dziwny sposób ju˙z po chwili jej niepokój rozwiał si˛e. To Morgase odpowiedziała, Altheima bowiem nie potrafiła wydusi´c z siebie ani słowa, kiedy on tak na nia˛ patrzył. — To jest Wysoka Lady Alteima, Gaebrilu. Opowiadała mi o Smoku Odrodzonym. Była w Kamieniu Łzy, kiedy został zdobyty. Gaebrilu, tam naprawd˛e byli Aielowie. . . — Delikatny nacisk dłoni spoczywajacej ˛ na ramieniu przerwał jej w pół zdania. Rozdra˙znienie przemkn˛eło po jej twarzy, ale po chwili znikn˛eło, zastapione ˛ promiennym u´smiechem. Jego oczy, wcia˙ ˛z spoczywajace ˛ na Alteimie, sprawiły, i˙z ponownie poczuła ten dreszcz i tym razem a˙z jej dech zaparło. — Tak długa rozmowa musiała ci˛e zm˛eczy´c, Morgase — powiedział, nie spojrzawszy nawet na nia.˛ — Przepracowujesz si˛e. Id´z do swej komnaty i za˙zyj odrobin˛e snu. Id´z ju˙z. Obudz˛e ci˛e, kiedy dostatecznie wypoczniesz. Morgase natychmiast wstała, wcia˙ ˛z u´smiechajac ˛ si˛e do niego z oddaniem. Jej oczy skrywała lekka mgiełka. — Tak, jestem zm˛eczona. Zdrzemn˛e si˛e teraz, Gaebrilu. Wyszła z komnat, nawet nie patrzac ˛ na Alteim˛e, ale cała uwaga tamtej skupiona była na Gaebrilu. Jej serce biło przyspieszonym rytmem, oddech stał si˛e płytszy. Nie miała watpliwo´ ˛ sci, z˙ e jest najprzystojniejszym m˛ez˙ czyzna,˛ jakiego w z˙ yciu widziała. Najwi˛ekszym, najsilniejszym, najbardziej pot˛ez˙ nym. . . Superlatywy mkn˛eły przez jej głow˛e niczym potok. Gaebril nie bardziej zwracał uwag˛e na wychodzac ˛ a˛ z komnaty Morgase ni´zli ona. Zajał ˛ krzesło, które opu´sciła królowa, rozparł si˛e na nim, wyciagaj ˛ ac ˛ swobodnie nogi. — Zdrad´z mi, po co przyjechała´s do Caemlyn, Altheimo. — Ponownie poczuła przeszywajacy ˛ ja˛ dreszcz. — Cała˛ prawd˛e, byle krótko. Szczegóły b˛edziesz mogła mi przedstawi´c pó´zniej, je´sli ci˛e o to poprosz˛e. Nie wahała si˛e ani przez moment. — Usiłowałam otru´c mojego m˛ez˙ a i musiałam ucieka´c, zanim Teodosian i ta dziwka Estanda zda˙ ˛za˛ mnie zabi´c albo nawet gorzej. Rand al’Thor poparł ich plany, dla przykładu. — Opowiadajac ˛ t˛e histori˛e, a˙z si˛e skurczyła wewn˛etrznie. Nagle bowiem odkryła, z˙ e pragnienie zadowolenia go jest silniejsze ni˙z cokolwiek na s´wiecie, a bała si˛e, i˙z mo˙ze zechcie´c ja˛ odesła´c. Ale chciał usłysze´c prawd˛e. — Wybrałam Caemlyn, poniewa˙z nie mogłam znie´sc´ Illian, cho´c Andor jest niewiele lepszy, a Cairhien znajduje si˛e niemal˙ze w całkowitej ruinie. W Caemlyn mog˛e znale´zc´ bogatego m˛ez˙ a albo kogo´s, kto ch˛etnie uzna si˛e za mojego protektora, 57
i wykorzysta´c jego władz˛e do. . . ´ Smiej ac ˛ si˛e, gestem dłoni dał znak, by zamilkła. — Zdeprawowany kociak, cho´c s´liczny. By´c mo˙ze nawet wystarczajaco ˛ s´liczny, by go zatrzyma´c, kiedy ju˙z st˛epia˛ mu si˛e zabki ˛ i pazurki. — Nagle na jego twarzy rozbłysło wi˛eksze zainteresowanie. — Opowiedz mi, co wiesz o Randzie al’Thorze, a w szczególno´sci o jego przyjaciołach, je´sli jakich´s posiada, jego towarzyszach, jego sprzymierze´ncach. Opowiadała mu, nie przerywajac ˛ swej opowie´sci do czasu, a˙z zupełnie zaschło jej w ustach i gardle, wreszcie zacz˛eła chrypie´c i umilkła. Nie podniosła ani razu swego pucharu, dopóki wcze´sniej jej nie pozwolił, potem wypiła wino do dna i ciagn˛ ˛ eła dalej. Wiedziała, jak go zadowoli´c. Wiedziała to lepiej ni˙z Morgase.
***
Pokojowe, które sprzatały ˛ w sypialni Morgase, ukłoniły si˛e szybko zaskoczone, z˙ e widza˛ ja˛ tutaj o tej porze. Był pó´zny ranek. Gestem odprawiła je z komnaty i nie zdejmujac ˛ sukni, poło˙zyła si˛e na łó˙zku. Przez jaki´s czas le˙zała, wpatrujac ˛ si˛e w pozłacane rze´zbienia słupków baldachimu. Tutaj nie było Lwów Andoru, tylko ró˙ze. Symbolizowały Ró˙zana˛ Koron˛e Andoru, pasowały do niej lepiej ni˙z lwy. „Nie bad´ ˛ z taka uparta” — skarciła si˛e w duchu, a potem dopiero si˛e zastanowiła dlaczego. Powiedziała Gaebrilowi, z˙ e jest zm˛eczona i. . . Czy on jej to powiedział? Niemo˙zliwe. Była królowa˛ Andoru i z˙ aden m˛ez˙ czyzna nie mówił jej, co ma robi´c. — „Gareth”. — A teraz z jakiego´s powodu pomy´slała o Garecie Bryne. On z pewno´scia˛ nigdy jej nie mówił, co ma robi´c, Kapitan Gwardii Królowej posłuszny był królowej, nie za´s odwrotnie. Ale on był uparty, zawsze si˛e zapierał tak długo, a˙z nie zrobiła danej rzeczy tak, jak on chciał. — „Dlaczego my´sl˛e o nim? Chciałabym, z˙ eby tu był”. — To nie miało sensu. Odesłała go za to, z˙ e si˛e jej przeciwstawiał, w jakiej kwestii, nie potrafiła ju˙z sobie dokładnie przypomnie´c, ale to nie było przecie˙z wa˙zne. Przeciwstawiał si˛e jej. Uczucia, jakie do niego z˙ ywiła, zblakły, jakby wszystko zdarzyło si˛e wiele lat temu. Z pewno´scia˛ nie min˛eło a˙z tyle czasu. — „Nie bad´ ˛ z taka uparta!” Przymkn˛eła powieki i natychmiast zapadła w sen, sen n˛ekany nie ko´nczacymi ˛ si˛e obrazami, w których uciekała przed czym´s, czego nie potrafiła dojrze´c.
RHUIDEAN Rand al’Thor patrzył z wysoka na Rhuidean, z okna, z którego ju˙z dawno temu wypadły wszystkie szyby. Ostre kontury cieni na ulicach kładły si˛e ku wschodowi. W izbie za jego plecami grała cicho harfa barda. Pot parował z jego twarzy nieomal równie szybko, jak na nia˛ wyst˛epował, rozpiał ˛ czerwony jedwabny kaftan, mokry na karku, a tasiemki koszuli rozwiazał ˛ a˙z po sama˛ pier´s, a mimo to powietrze wcale go nie chłodziło. Noc w Pustkowiu Aiel przyniesie ze soba˛ mro´zny chłód, jednak za dnia nawet wiatr dyszał z˙ arem. Kiedy uniósł r˛ece, by wesprze´c je na gładkim kamieniu framugi okna, r˛ekawy kaftana opadły, ukazujac ˛ przednie cz˛es´ci sylwetek owini˛etych wokół przedramion — w˛ez˙ opodobnych istot o złotych grzywach i oczach niczym sło´nca, pyszniacych ˛ si˛e szkarłatnozłota˛ łuska,˛ ka˙zda˛ z łap ko´nczyło pi˛ec´ złotych szponów. Stanowiły cz˛es´c´ jego skóry, nie za´s zwykłe tatua˙ze, l´sniły jak drogocenny metal i oszlifowany kamie´n, w promieniach wieczornego sło´nca niemal˙ze o˙zywały. Te znamiona ka˙zdemu po tej stronie ła´ncucha górskiego, nazywanego rozma´ icie — albo Murem Smoka, albo Grzbietem Swiata — kazały widzie´c w nim Tego ´ Który Przychodzi Ze Switem. Podobnie jak czaple wypalone na wn˛etrzach jego dłoni, w my´sl Proroctw, naznaczały go w oczach tych, którzy z˙ yli po tamtej stronie Muru Smoka na Smoka Odrodzonego. W obu przypadkach przypisany mu los miał by´c identyczny — zjednoczy´c, uratowa´c. . . i zniszczy´c. Były to imiona, których niegdy´s unikał, ale tamten czas dawno ju˙z przeminał, ˛ jakby nigdy nie istniał, a on nie my´slał ju˙z o nim. Przy rzadkich jednak okazjach, gdy mu si˛e to zdarzało, zawsze czuł lekkie ukłucie wstydu niczym m˛ez˙ czyzna wspominajacy ˛ swe chłopi˛ece marzenia. Jakby nie był w istocie tak bliski swego chłopi˛ectwa, by pami˛eta´c ze´n ka˙zda˛ minut˛e. Starał si˛e my´sle´c tylko o tym, co musi zrobi´c. Los i obowiazek ˛ kierowały nim, prowadzac ˛ po waskiej ˛ s´cie˙zce jak wodze je´zd´zca, jednak doprawdy uparty był z niego rumak. Trzeba dotrze´c do celu drogi, lecz je´sli mo˙zna dotrze´c do´n innym sposobem, prawdopodobnie nie ˙ musi by´c on ostatecznym celem. Małe szanse. Zadnych szans, tylko pewno´sc´ . Proroctwa łakn˛eły jego krwi. Rhuidean rozciagało ˛ si˛e pod jego stopami, palone sło´ncem wcia˙ ˛z bezlitosnym, cho´c ju˙z chowało si˛e za poszarpanym ła´ncuchem gór, zupełnie czarnych, pozba59
wionych niemal˙ze s´ladu z˙ ycia. Ta dzika, pop˛ekana kraina, gdzie ludzie zabijali lub umierali dla kału˙zy wody, która˛ z łatwo´scia˛ mogli przekroczy´c, była ostatnim miejscem na całej ziemi, gdzie ktokolwiek spodziewałby si˛e znale´zc´ tak wielkie miasto. Jego staro˙zytni budowniczowie nigdy nie uko´nczyli swej pracy. Nieprawdopodobnie wysokie budowle rozrzucone były po całym mie´scie — wznoszace ˛ si˛e ku niebu pałace o s´cianach z kamiennych płyt, niekiedy wysokie na osiem, nawet dziesi˛ec´ pi˛eter, ko´nczyły si˛e nie dachem, lecz poszarpana˛ s´ciana˛ kolejnego pi˛etra zbudowanego jedynie do połowy. Wie˙ze wspinały si˛e jeszcze wy˙zej, ale co najmniej w połowie przypadków urywały si˛e, nie zwie´nczone ani kopuła,˛ ani iglica.˛ W obecnych czasach ponad jedna czwarta budowli, wraz z ich masywnymi kolumnami i szerokimi oknami, le˙zała w gruzach na szerokich ulicach, oddzielonych pasami gołej ziemi, ziemi, która nigdy nie wydała z siebie zasadzonych drzew. Wspaniałe fontanny były suche niczym pieprz od wielu stuleci. Cała ta bezu˙zyteczna praca. . . budowniczowie ostatecznie pomarli, nie widzac ˛ ko´nca swego dzieła. Czasami Rand jednak miał wra˙zenie, jakby miasto dopiero rozpocz˛eto budowa´c po to, by on mógł je znale´zc´ . „Zbyt dumni — pomy´slał. — Człowiek tak dumny musi by´c w połowie przynajmniej szalony”. Nie potrafił powstrzyma´c suchego chichotu. W´sród m˛ez˙ czyzn i kobiet, którzy przybyli na to miejsce tak dawno temu, musiały by´c Aes Sedai, a one znały Cykl Karaethon, Proroctwa Smoka. Albo wr˛ecz one wła´snie napisały Proroctwa. „Po dziesi˛eciokro´c nazbyt dumne”. Dokładnie pod nim rozciagał ˛ si˛e szeroki plac, na poły pokryty ju˙z przez wydłu˙zajace ˛ si˛e cienie, jeden wielki s´mietnik stworzony przez posagi ˛ i kryształowe siedziska, jakie´s dziwne przedmioty z metalu, szkła i kamienia, przedmioty, których nawet nie potrafiłby nazwa´c, zwalone niedbale na sterty, jakby cisn˛eła je na ten plac burza. Cie´n dawał jedynie wzgl˛edny chłód. Odziani w robocze ubiory ludzie — nie Aielowie — pocili si˛e przy ładowaniu na wozy przedmiotów wskazanych przez niska˛ szczupła˛ kobiet˛e w nieskazitelnie czystej sukni z bł˛ekitnego jedwabiu, która z wyprostowanymi plecami kra˙ ˛zyła od miejsca do miejsca z taka˛ swoboda,˛ jakby upał nie doskwierał jej nawet w połowie tak mocno, jak pozostałym. Na skroniach miała jednak zawiazan ˛ a˛ wilgotna˛ szarf˛e, po prostu nie pozwalała sobie na okazanie skutków działania upału. Rand zało˙zyłby si˛e, z˙ e nawet si˛e nie spociła. Robotnikami kierował ciemnowłosy, kr˛epy m˛ez˙ czyzna o nazwisku Hadam Kadere, kremowe jedwabie spowijajace ˛ rzekomego kupca od stóp do głów, togo dnia przesycone były bez reszty potem. Bezustannie ocierał twarz wielka˛ chustka˛ i obrzucał wyzwiskami pracujacych ˛ ludzi — swoich wo´zniców i stra˙zników — ale ruszał si˛e równie szybko jak tamci na najl˙zejsze skinienie szczupłej kobiety i pomagał ładowa´c to, co wskazała. Aes Sedai łatwo narzucała swa˛ wol˛e mimo niepoka´znej sylwetki, a Rand podejrzewał, z˙ e Moiraine radziłaby sobie równie 60
dobrze, nawet gdyby nigdy w z˙ yciu nie zbli˙zyła si˛e do Białej Wie˙zy. Dwaj m˛ez˙ czy´zni próbowali poruszy´c co´s, co przypominało futryn˛e drzwi, dziwnie wyko´slawiona˛ i wykonana˛ z czerwonego kamienia, o rogach łacz ˛ acych ˛ si˛e pod tak niespotykanymi katami, ˛ i˙z wzrok nie mógł ogarna´ ˛c cało´sci. Stała pionowo, łatwo dawała si˛e obróci´c, ale nie było sposobu na poło˙zenie jej na płask. W pewnej chwili jeden z m˛ez˙ czyzn po´slizgnał ˛ si˛e i po pas zanurzył w kamiennej futrynie. Rand zesztywniał. Przez chwil˛e tamtego jakby w ogóle nie było od pasa w gór˛e, tylko nogi wierzgały w panice Dopiero Lan, wysoki m˛ez˙ czyzna odziany w wypłowiałe brazy ˛ i zielenie, podszedł szybko i wyciagn ˛ ał ˛ go, chwytajac ˛ za pas. Lan był Stra˙znikiem Moiraine, zwiazanym ˛ z nia˛ w jaki´s sposób, którego Rand nie pojmował, twardym człowiekiem, poruszajacym ˛ si˛e pewnie ze zwinno´scia˛ polujacego ˛ wilka niczym Aiel, miecz u jego boku nie tylko zdawał si˛e jego cz˛es´cia,˛ on nia˛ był po prostu. Stra˙znik upu´scił robotnika na bruk, ten klapnał ˛ ci˛ez˙ ko i tak ju˙z pozostał nieruchomy, jego przera˙zone krzyki docierały do uszu Randa osłabione odległo´scia,˛ jego towarzysz za´s wyra´znie był gotów rzuci´c si˛e lada chwila do ucieczki. Kilku ludzi Kadere, którzy stali w pobli˙zu, popatrywali po sobie, jakby oceniali własne szanse. Moiraine pojawiła si˛e w´sród nich tak szybko, jakby u˙zyła do tego celu Mocy, lekko przeszła od jednego do drugiego. Rand słyszał niemal˙ze wydawane przez nia˛ chłodnym głosem władcze polecenia, pełne tak niezachwianej pewno´sci, z˙ e trudno było ich nie usłucha´c, oznaczałoby to bowiem kompletna˛ głupot˛e. W ciagu ˛ krótkiej chwili zdławiła wszelki opór, odparła wszelkie obiekcje i zagnała wszystkich z powrotem do pracy. Dwóch m˛ez˙ czyzn zajmujacych ˛ si˛e futryna˛ drzwi ju˙z po chwili ciagn˛ ˛ eło ja˛ i pchało z równym zapałem jak poprzednio, cho´c cz˛esto popatrywali w stron˛e Moiraine, kiedy sadzili, ˛ z˙ e nic nie widzi. Na swój własny sposób była jeszcze twardsza od Lana. Zgodnie z tym, co Rand wiedział, wszystkie zgromadzone na placu przedmioty były angrealami, sa’angrealami lub ter’angrealami, które wytworzono przed ´ P˛ekni˛eciem Swiata w celu spot˛egowania siły Jedynej Mocy, tudzie˙z wykorzystywania jej na rozmaite sposoby. Bez watpienia ˛ do ich wykonania równie˙z u˙zyto Mocy, cho´c w dzisiejszych czasach nawet Aes Sedai nie wiedziały ju˙z, jak si˛e je robi. Podejrzewał, a raczej był pewien, do czego słu˙zy wyko´slawiona futryna drzwi — stanowiła przej´scie do innego s´wiata — natomiast nie wiedział nic o przeznaczeniu reszty. Nikt zreszta˛ go nie znał. Dlatego wła´snie Moiraine pracowała z takim wyt˛ez˙ eniem, by przewie´zc´ jak najwi˛ecej tych przedmiotów do Wie˙zy, gdzie zostana˛ poddane badaniom. Prawdopodobnie nawet w Wie˙zy nie zgromadzono tylu wytworów Mocy, ile walało si˛e tutaj, po tym placu, mimo powszechnego przekonania, z˙ e znajduje si˛e w niej najwi˛ekszy zbiór na s´wiecie. I nawet tam, w Wie˙zy, nie znano przeznaczenia wszystkich zgromadzonych w niej przedmiotów. To, co znajdowało si˛e na wozach, oraz rzeczy le˙zace ˛ na bruku nieszczególnie 61
Randa interesowały, zabrał ju˙z stad ˛ to, czego potrzebował. W pewnym stopniu zabrał nawet wi˛ecej, ni˙z chciał. Na s´rodku placu, nieopodal zw˛eglonych szczatków ˛ wielkiego drzewa, wysokich na sto stóp, rósł niewielki las szklanych kolumn, wszystkie dorównywały wysoko´scia˛ drzewu, tak wysmukłe, i˙z zdawało si˛e, z˙ e pierwsza lepsza burza winna je przemieni´c w kryształowy gruz. Mimo z˙ e ich podstawy ton˛eły ju˙z w cieniu, to nadal chwytały i rozpraszały s´wiatło sło´nca, l´sniac ˛ i iskrzac ˛ si˛e. Od niezliczonych lat m˛ez˙ czy´zni Aielów wchodzili do tego lasu kolumn i wracali z niego naznaczeni podobnie jak Rand, ale tylko pojedynczym smokiem, co czyniło ich wodzami klanów. Kobiety Aielów równie˙z wchodziły do miasta, był to ich pierwszy krok na drodze, na której ko´ncu zostawały Madrymi. ˛ Nikt inny nigdy tu nie wszedł, a w ka˙zdym razie nikt, kto by to prze˙zył. „M˛ez˙ czyzna raz mo˙ze pój´sc´ do Rhuidean, kobieta dwukrotnie, wi˛ecej razy oznacza s´mier´c”. Tak wła´snie powiedziały mu Madre ˛ i wtedy była to prawda. Teraz ka˙zdy mógł wej´sc´ do Rhuidean. Setki Aielów spacerowały po ulicach miasta, jeszcze wi˛ecej przebywało w budynkach, ka˙zdego dnia na pasach ziemi mi˛edzy ulicami wyrastało coraz wi˛ecej fasoli, dyni i zemai, z˙ mudnie podlewanych woda,˛ która˛ w glinianych dzbanach przynoszono z wielkiego jeziora, niedawno powstałego w południowym kra´ncu doliny, stanowiło ono zreszta˛ jedyny zbiornik wodny takiej wielko´sci w całym Pustkowiu. Tysiace ˛ Aielów mieszkało w obozach rozbitych na zboczach gór otaczajacych ˛ miasto, nawet na samej Chaendaer, dokad ˛ wcze´sniej udawali si˛e tylko dla odbycia ceremonii, towarzyszacych ˛ wyprawom pojedynczych m˛ez˙ czyzn czy kobiet do Rhuidean. Gdziekolwiek pojawiał si˛e Rand, szły za nim zniszczenie i zmiany. Tym razem jednak miał nadziej˛e, z˙ e wbrew wszelkim rozumnym przesłankom przyniósł zmian˛e na lepsze. Mogło tak by´c. Ale zw˛eglone drzewo szydziło z niego. Avende˙ sora, legendarne Drzewo Zycia, opowie´sci nigdy nie wymieniały miejsca, w którym rosło, wi˛ec sporym zaskoczeniem było znalezienie go wła´snie tutaj. Moiraine powiedziała, z˙ e ono wcia˙ ˛z jeszcze z˙ yje i z˙ e znowu wypu´sci p˛edy, ale na razie widział tylko sczerniały pie´n i nagie gał˛ezie. Z westchnieniem odwrócił si˛e od okna i wycofał w głab ˛ wielkiego pomieszczenia, bynajmniej nie najwi˛ekszego w Rhuidean, wysokie sklepienie zwie´nczone kopuła˛ pokrywały wyszukane mozaiki, przedstawiajace ˛ skrzydlatych ludzi i zwierz˛eta. Wi˛ekszo´sc´ umeblowania, jaka˛ pozostawili w mie´scie jego budowniczowie, dawno ju˙z zbutwiała, mimo tak suchego klimatu, prawie cała˛ reszt˛e stoczyły robaki i insekty. Pod przeciwległa˛ s´ciana˛ izby stało krzesło z wysokim oparciem, całe, z nietkni˛etymi złoceniami, jednak nie pasowało zupełnie do stołu o szerokim blacie z nogami i brzegami wyrze´zbionymi w skomplikowany kwietny ornament. Kto´s wypolerował drewno pszczelim woskiem, dzi˛eki czemu błyszczało mimo 62
swego wieku. To Aielowie znale´zli dla niego i krzesło, i stół, chocia˙z widzac ˛ je, kr˛ecili głowami, w całym Pustkowiu dałoby si˛e znale´zc´ niewiele drzew, zdolnych dostarczy´c drewna na tyle prostego i długiego, by dało si˛e ze´n wykona´c krzesło, o drewnie na stół w ogóle nie mogło by´c mowy. To było całe umeblowanie, jakiego potrzebował. Znakomity illia´nski jedwabny dywan, barwiony na srebrno i niebiesko, zdobyty w jakiej´s dawno zapomnianej bitwie rozpo´scierał si˛e po´srodku posadzki z czerwonych płytek. Na nim rozrzucono poduszki zdobione chwostami. B˛edac ˛ równie wygodne jak wy´sciełane fotele, zast˛epowały Aielom krzesła, kiedy ci nie siadali zwyczajnie w kucki. Na poduszkach półle˙zało teraz sze´sciu m˛ez˙ czyzn. Sze´sciu wodzów klanów, przedstawiciele tych, którzy opowiedzieli si˛e po stronie Randa. Lub raczej zde´ cydowali si˛e pój´sc´ za Tym Który Przychodzi Ze Switem. Zreszta˛ nie zawsze ze szczególna˛ ochota.˛ Przypuszczał, z˙ e jedynie Rhuarc, barczysty m˛ez˙ czyzna o bł˛ekitnych oczach z rudymi włosami g˛esto poprzecinanymi pasmami siwizny, z˙ ywi dla niego by´c mo˙ze odrobin˛e prawdziwej przyja´zni, z pewno´scia˛ nie pozostali. A i tak było ich tylko sze´sciu, nie za´s dwunastu. Ignorujac ˛ krzesło, Rand usiadł ze skrzy˙zowanymi nogami i spojrzał na Aielów. Wyjawszy ˛ Rhuidean, jedyne krzesła w całym Pustkowiu Aiel były to krzesła wodzów, u˙zywane tylko przez nich i tylko w trzech sytuacjach: kiedy wybierano ich wodzami klanów, kiedy przyjmowali hołd wroga oraz gdy sprawowali sady. ˛ Gdyby w ich obecno´sci zajał ˛ swoje krzesło, oznaczałoby to, z˙ e obecna sytuacja jest jedna˛ z trzech powy˙zej opisanych. Ubrani byli w cadin’sor, kaftany i spodnie w odcieniach brazów ˛ oraz szaros´ci, które łatwo stapiały si˛e z tłem Pustkowia Aiel, na nogach mieli mi˛ekkie buty wiazane ˛ do kolan. Nawet tutaj, na spotkaniu z człowiekiem, którego proklamowali Car’a’carnem, wodzem wodzów, ka˙zdy z nich miał przy pasie długi nó˙z oraz shouf˛e udrapowana˛ niczym szarf˛e wokół szyi, cz˛es´cia˛ shoufy była czarna zasłona, która˛ Aiel zakrywał twarz na znak, i˙z jest gotów zabija´c. Nawet teraz taka mo˙zliwo´sc´ była całkiem prawdopodobna. Ci m˛ez˙ czy´zni bez przerwy walczyli ze soba,˛ w nie ko´nczacych ˛ si˛e cyklach napa´sci, bitew i wa´sni. Obserwowali go, czekali na niego, ale u Aielów za oczekiwaniem zawsze skrywała si˛e gotowo´sc´ do działa´n nagłych i gwałtownych. Bael, najwy˙zszy człowiek, jakiego Rand kiedykolwiek widział w z˙ yciu, oraz Jheran, szczupły i szybki jak bicz, le˙zeli mo˙zliwie jak najdalej od siebie, nie opuszczajac ˛ jednocze´snie dywanu. Mi˛edzy Goshien Baela i Shaarad Jherana istniała wa´sn´ krwi, stłumiona w zwiazku ˛ z objawieniem si˛e Tego Który Przycho´ dzi Ze Switem, ale bynajmniej nie puszczona w niepami˛ec´ . By´c mo˙ze zreszta˛ wcia˙ ˛z obowiazywał ˛ Pokój Rhuidean, mimo ostatnich wydarze´n. Na tle wyczuwalnej wrogo´sci mi˛edzy Baelem i Jheranem, dziwnie brzmiały ciche, uspokajaja˛ ce d´zwi˛eki harfy. Sze´sc´ par oczu patrzyło na Randa ze s´niadych twarzy, bł˛ekitne, zielone i szare, przy nich nawet sokoły wygladałyby ˛ na oswojone zwierz˛eta. 63
— Co mam zrobi´c, z˙ eby Reyn poszli za mna? ˛ — zapytał. — Byłe´s pewien, z˙ e przyjda,˛ Rhuarc. Wódz Taardad spojrzał na niego z kamiennym spokojem. — Czeka´c. Tylko to. Dhearic przyprowadzi ich. W ko´ncu. Siwowłosy Han, lez˙ acy ˛ obok Rhuarka, wykrzywił usta, jakby chciał spluna´ ˛c. Na jego pomarszczonej twarzy jak zwykle go´scił wyraz niesmaku. — Dhearic widział zbyt wielu m˛ez˙ czyzn i zbyt wiele Panien, którzy po całych dniach siedzieli bez ruchu wpatrzeni w pustk˛e, a potem porzucali włócznie. Porzucali włócznie! — I uciekali — dodał cicho Bael. — Sam ich widziałem, w´sród Goshien, nawet z mojego własnego szczepu. Uciekali. A ty, Han, widziałe´s te˙z takich u Tomanelle. Wszyscy widzieli´smy. Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby mieli jakie´s poj˛ecie, dokad ˛ uciekaja,˛ wiedzieli tylko przed czym. — Tchórzliwe w˛ez˙ e — warknał ˛ Jheran. Siwizna przyprószyła ju˙z jego jasno´ kasztanowe włosy, w´sród wodzów klanów nie było młodych ludzi. — Smierdz ace ˛ z˙ mije, dr˙zace ˛ na widok własnego cienia. Lekki błysk oczu w stron˛e przeciwległego kra´nca dywanu oznaczał jasno, z˙ e mówi o Goshien, a nie tylko o tych, którzy porzucili włócznie. Bael wykonał taki ruch, jakby miał zamiar wsta´c, jego twarz stwardniała jeszcze bardziej, ale jego sasiad ˛ uspokajajacym ˛ gestem poło˙zył mu dło´n na ramieniu. Bruan z Nakai był do´sc´ pot˛ez˙ ny i silny, by starczy´c za dwóch kowali, ale usposobienie miał pogodne, co było niezwykle dziwna˛ cecha˛ w przypadku Aiela. — Ka˙zdy z nas widział uciekajacych ˛ m˛ez˙ czyzn i Panny. — W jego głosie słycha´c było rozleniwienie, podobne wra˙zenie sprawiał wyraz szarych oczu, jednak Rand nigdy nie dałby si˛e zwie´sc´ tym pozorom, nawet Rhuarc uwa˙zał tamtego za s´miertelnie niebezpiecznego wojownika, stosujacego ˛ w walce chytra˛ taktyk˛e. Mimo to Bruan przyszedł do Rhuidean, by przyłaczy´ ˛ c si˛e do Tego Który Przychodzi ´ Ze Switem, Randa al’Thora nie znał. — I ty równie˙z, Jheran. Sam wiesz dobrze, jak trudno stawi´c czoło temu, czego si˛e dowiedzieli. Skoro nie nazwiesz tchórzami tych, którzy umarli, bo nie potrafili znie´sc´ tej wiedzy, to jak mo˙zesz zarzuca´c boja´zliwo´sc´ tym, którzy uciekli z tego samego powodu? — Nigdy nie powinni si˛e dowiedzie´c — wymruczał Han, zaciskajac ˛ w palcach róg bł˛ekitnej poduszki ze złotym chwostem, jakby to było gardło wroga. — To było przeznaczone tylko dla tych, którzy mogli wej´sc´ do Rhuidean i prze˙zy´c. Mówił te słowa, nie kierujac ˛ ich do nikogo w szczególno´sci, ale w istocie przeznaczone były dla uszu Randa. To wła´snie Rand zdradził wszystkim to, czego tylko niektórzy m˛ez˙ czy´zni dowiadywali si˛e w lesie szklanych kolumn na placu, zdradził tyle, z˙ e wodzowie i Madre ˛ nie mogli si˛e ju˙z wycofa´c, gdyby za˙zadano ˛ od nich reszty. Je˙zeli był w obecnej chwili w Pustkowiu cho´c jeden Aiel, który nie znał prawdy, to chyba musiał z nikim nie rozmawia´c od miesiaca. ˛ 64
Prawda była zupełnie inna od chwalebnego dziedzictwa bitew, w które wierzyła wi˛ekszo´sc´ — Aielowie okazali si˛e bezbronnymi uciekinierami przed P˛ek´ ni˛eciem Swiata. Gorzej, poda˙ ˛zali pierwotnie Droga˛ Li´scia, która zakazywała przemocy nawet w obronie własnego z˙ ycia. W Dawnej Mowie słowo „Aiel” oznaczało „oddanego”, oddanego wła´snie pokojowi. Obecni Aielowie byli spadkobiercami ludzi, którzy niezliczona˛ ilo´sc´ pokole´n temu złamali przysi˛eg˛e. Zachowały si˛e jedynie resztki dawnych przekona´n — Aiel raczej umrze, ni´zli we´zmie miecz do r˛eki. Zawsze jednak uwa˙zali to za powód do dumy, za wyniesienie ponad tych, którzy z˙ yli poza Pustkowiem. Słyszał czasami, jak niektórzy Aielowie mówili, z˙ e ich przodkowie popełnili jaki´s grzech, za który wygnano ich do zniszczonych ziem Pustkowia. Teraz ju˙z wszyscy wiedzieli, na czym ten grzech polegał. M˛ez˙ czy´zni i kobiety, którzy zbudowali Rhuidean i umarli w nim — nazywani Jenn Aiel przy tych rzadkich okazjach, gdy w ogóle wymieniano to miano, czyli „klanem, którego nie ma” — jako jedyni dochowali dawnej przysi˛egi zło˙zonej Aes Sedai przed P˛ekni˛eciem ´ Swiata. Niełatwo było stawi´c czoło prawdzie, w my´sl której wszystko, w co dotad ˛ wierzyli, okazało si˛e najzwyklejszym kłamstwem — Trzeba było im powiedzie´c — odparł Rand. „Mieli prawo wiedzie´c. Człowiek nie powinien z˙ y´c w kłamstwie. Ich własne proroctwo głosi, z˙ e ich zniszcz˛e. Nie mogłem zreszta˛ postapi´ ˛ c inaczej”. — Przeszło´sc´ była przeszło´scia,˛ co si˛e stało, ju˙z si˛e nie odstanie, powinien martwi´c si˛e raczej tym, co przyniesie przyszło´sc´ . — „Niektórzy z nich mnie nie cierpia,˛ a niektórzy nienawidza˛ za to, z˙ e nie urodziłem si˛e jako jeden z nich, ale mimo to pójda˛ za mna.˛ Potrzebuj˛e ich wszystkich”. — Co z Miagoma? Erim, zajmujacy ˛ miejsce mi˛edzy Rhuarkiem a Hanem, potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ Jego jaskrawo rude niegdy´s włosy były ju˙z prawie zupełnie siwe, ale zielone oczy patrzyły twardo, jakby nale˙zały do zupełnie młodego m˛ez˙ czyzny. Wielkie dłonie, szerokie i pot˛ez˙ ne, sugerowały, z˙ e pod cadin’sor kryja˛ si˛e identyczne ramiona. — Timolan nie pozwala nawet, by jego noga wiedziała, w która˛ stron˛e on skoczy, zanim nie znajdzie si˛e w powietrzu. — Kiedy Timolan był jeszcze młodym wodzem — powiedział Jheran — próbował zjednoczy´c klany i poniósł oczywi´scie pora˙zk˛e. Nie spodoba mu si˛e, z˙ e kto´s odniósł sukces tam, gdzie jemu nie wyszło. — Przyjdzie — powiedział Rhuarc. — Timolan nigdy nie wierzył, z˙ e sam jest ´ Tym Który Przychodzi Ze Switem. A Janwin przyprowadzi Shiande. Ale nie od razu. Najpierw musza˛ si˛e upora´c z my´sla˛ o tym, co si˛e stało. — Musza˛ upora´c si˛e z my´sla,˛ z˙ e mieszkaniec mokradeł jest Tym Który ´ Przychodzi Ze Switem — warknał ˛ Han. — Nie miałem zamiaru ci˛e obrazi´c, Car’a’carn. W jego głosie nie było z˙ adnej słu˙zalczo´sci, wódz to nie król, wódz wodzów 65
oczywi´scie równie˙z nie. W najlepszym przypadku jest pierwszym po´sród równych. — Moim zdaniem, Daryne i Codara te˙z w ko´ncu przyjda˛ — spokojnie dodał Eruan. I dostatecznie szybko, by długotrwała cisza nie stała si˛e przypadkiem powodem do ta´nca włóczni. W najlepszym przypadku pierwszy w´sród równych. — Oni utracili wi˛ecej ludzi przez apati˛e ni˙z inne klany. Tak Aielowie nazywali długi okres wpatrywania si˛e w przestrze´n, zanim kto´s decydował si˛e porzuci´c los Aiela. — W tej chwili Mandelain i Indiarian musza˛ przede wszystkim zatroszczy´c si˛e o utrzymanie jedno´sci swoich klanów, i zarówno jedni, jak i drudzy na własne oczy b˛eda˛ chcieli zobaczy´c smoki na twoich r˛ekach, ale przyjda˛ w ko´ncu. Pozostał wi˛ec jeszcze tylko jeden klan do omówienia, ten, o którym wspomnie´c nie chciał z˙ aden z wodzów. — A jakie sa˛ wie´sci o Couladinie i Shaido? — zapytał wreszcie Rand. Odpowiedziało mu milczenie, przerywane jedynie cichymi, pogodnymi tonami harfy w gł˛ebi komnaty. Ka˙zdy czekał, a˙z inni zabiora˛ głos, wszyscy odczuwali co´s, co u Aielów było uczuciem najbli˙zszym skr˛epowaniu. Jheran, marszczac ˛ brwi, wpatrywał si˛e w paznokie´c swego kciuka, a Bruan zabawiał si˛e srebrnym chwostem przy poduszce. Nawet Rhuarc wbił wzrok w dywan. Cisz˛e przerwali ubrani w biel m˛ez˙ czy´zni i kobiety. Napełnione puchary z winem stan˛eły przy ka˙zdym wodzu, obok nich srebrne tace z oliwkami, które na Pustkowiu stanowiły rzadki przysmak, z białym kozim serem oraz białymi, pomarszczonymi orzechami, nazywanymi przez Aielów pecara. Wyzierajace ˛ spod białych kapturów twarze Aielów miały spuszczone oczy i wyra˙zały niespotykana˛ tutaj potulno´sc´ . Niezale˙znie od tego, czy zostali pojmani w bitwie czy podczas napa´sci, gai’shain przysi˛egali swym zwyci˛ezcom posłusznie słu˙zy´c przez jeden rok i jeden dzie´n, nie dotyka´c broni, nie uczestniczy´c w aktach przemocy, kiedy za´s ko´nczył si˛e przewidziany okres, wracali do swych klanów i szczepów, jakby nic si˛e nie stało. Osobliwe, odległe echo Drogi Li´scia. Wymagało tego ji’e’toh — honor i obowiazek ˛ — którego złamanie stanowiło niemal˙ze najgorsza˛ rzecz, jakiej mógł si˛e dopu´sci´c Aiel. Mo˙ze nawet najgorsza.˛ Niektórzy z tych m˛ez˙ czyzn i kobiet mogli teraz usługiwa´c wodzom własnych klanów, a jednak z˙ aden z nich nawet drgnieniem powieki nie dałby po sobie pozna´c, z˙ e kogo´s rozpoznaje, cho´cby własnego syna czy córk˛e. Randa uderzyło nagle, z˙ e to jest wła´snie prawdziwy powód wstrzasu, ˛ jaki wywołało u Aielów wyjawienie prawdy. Niektórym musiało si˛e chyba wydawa´c, z˙ e ich przodkowie przysi˛egli słu˙zy´c jako gai’shain nie tylko w swoim imieniu, ale równie˙z wszystkich przyszłych pokole´n. A ich dzieci — a potem dzieci ich dzieci, i tak a˙z po dzi´s dzie´n — łamały ji’e’toh, biorac ˛ włóczni˛e do r˛eki. Czy siedzacy ˛ przed nim m˛ez˙ czy´zni kiedykolwiek pomy´sleli o wszystkim w ten sposób? Ji’e’toh 66
było dla Aielów sprawa˛ s´miertelnie powa˙zna.˛ Gai’shain wymkn˛eli si˛e cicho z pomieszczenia, ich podbite mi˛ekka˛ materia˛ ˙ pantofle ledwie wydawały szmer na kamieniach posadzki. Zaden z wodzów nie dotknał ˛ ani wina, ani jedzenia. — Czy jest jaka´s szansa, z˙ e Couladin zechce si˛e ze mna˛ spotka´c? — Rand wiedział, z˙ e nie, przestał wysyła´c pro´sby o spotkanie, kiedy dowiedział si˛e, i˙z Couladin obdziera posła´nców z˙ ywcem ze skóry. Ale był to jaki´s sposób zagajenia rozmowy. Han parsknał. ˛ — Dowiedzieli´smy si˛e tylko tyle, z˙ e on zamierza obłupi´c ci˛e ze skóry, gdy si˛e znowu spotkacie. Czy to brzmi jak zgoda na rozmowy? — Czy udałoby mi si˛e oderwa´c Shaido od niego? — Pójda˛ za nim — powiedział Rhuarc. — Nie jest prawdziwym wodzem, a jednak oni wierza,˛ z˙ e jest inaczej. Couladin w ogóle nie wszedł mi˛edzy te szklane kolumny, by´c mo˙ze nawet do teraz wierzył w to, co twierdził, z˙ e wszystko, co Rand powiedział, jest kłamstwem. — Powiada, z˙ e sam jest Car’a’carnem i oni w to równie˙z wierza.˛ Panny Shaido, które tutaj przyszły, poszły za przykładem swoich społeczno´sci, ale tylko dlatego, z˙ e Far Dareis Mai dzier˙za˛ twój honor. Poza nimi nikt inny tego nie zrobi. — Wysłali´smy zwiadowców, by go obserwowali — powiedział Bruan — i Shaido zabijaja˛ ich, gdy tylko moga.˛ . . Couladin buduje w ten sposób fundamenty kolejnych wa´sni. . . ale jak dotad ˛ nie ma z˙ adnych oznak, by chciał nas tutaj zaatakowa´c. Dowiedziałem si˛e, z˙ e twierdzi, jako by´smy splugawili Rhuidean, i z˙ e zaatakowanie nas tutaj pogł˛ebiłoby tylko profanacj˛e. Erim chrzakn ˛ ał ˛ i poprawił si˛e na poduszce. — Inaczej mówiac, ˛ mamy tyle włóczni, z˙ e mogliby´smy dwukrotnie zabi´c ka˙zdego Shaido i jeszcze by nam zostało. — Wło˙zył kawałek białego sera do ust i skrzywił si˛e, prze˙zuwajac ˛ go. — Shaido zawsze byli tchórzami i złodziejami. — To psy pozbawione honoru — oznajmili równocze´snie Bael i Jheran, wpadajac ˛ sobie w słowo, po czym ka˙zdy popatrzył na drugiego, jakby tamten próbował nabra´c go na jaka´ ˛s sztuczk˛e. — Pozbawione honoru czy nie — spokojnie powiedział Bruan — liczba zwolenników Couladina ro´snie. — Potem równie spokojnie pociagn ˛ ał ˛ łyk wina z pucharu i dopiero wówczas ciagn ˛ ał ˛ dalej: — Wszyscy wiecie, o czym mówi˛e. Niektórzy z tych, co uciekli, po okresie apatii, nie odrzucili włóczni. Zamiast tego połaczyli ˛ si˛e ze swymi społeczno´sciami w ramach Shaido. ˙ — Zaden Tomanelle nie porzucił swego klanu — warknał ˛ Han. Bruan spojrzał na wodza klanu Tomanelle i stanowczym tonem powiedział: — To si˛e zdarzyło w ka˙zdym klanie. — Nie czekajac, ˛ a˙z jego słowa znowu zostana˛ podwa˙zone, rozparł si˛e na poduszce. — Tego nie mo˙zna nazwa´c porzuceniem klanu. Oni po prostu przyłaczyli ˛ si˛e do swoich społeczno´sci. Jak Panny 67
Shaido, które przyszły pod swój Dach w Rhuidean. Rozległy si˛e pomruki, ale tym razem nikt nie chciał si˛e z nim kłóci´c. Reguły rzadz ˛ ace ˛ społeczno´sciami wojowników Aiel były skomplikowane, poza tym ich członkowie czuli si˛e równie mocno zwiazani ˛ z nimi jak z klanem. Na przykład członkowie tej samej społeczno´sci nie walczyli ze soba,˛ nawet je´sli mi˛edzy ich klanami panowała wa´sn´ krwi. Niektórzy m˛ez˙ czy´zni nie pojmowali za z˙ on˛e kobiety zbyt s´ci´sle zwiazanej ˛ ze społeczno´scia,˛ do której sami nale˙zeli, jakby przez to stawała si˛e ich bliska˛ krewna.˛ O zwyczajach panujacych ˛ w´sród Far Dareis Mai, Panien Włóczni, Randowi nawet nie chciało si˛e my´sle´c. — Musz˛e wiedzie´c, co zamierza Couladin — poinformował ich. Couladin był niczym byk, któremu pszczoła wpadła do ucha, mógł poszar˙zowa´c w dowolna˛ stron˛e. Zawahał si˛e. — Czy byłoby to naruszeniem honoru, gdyby´smy zlecili ludziom przyłaczenie ˛ si˛e do ich społeczno´sci w´sród Shaido? Nie musiał dokładniej okre´sla´c, o co mu chodzi. Wszyscy jak jeden ma˙ ˛z zesztywnieli na swych miejscach, nawet Rhuarc, a w jego oczach zago´scił chłód, który mógłby niemal˙ze wygna´c wszelki upał panujacy ˛ w komnacie. — Szpiegowa´c w ten sposób — usta Erima wykrzywiły si˛e, gdy to mówił, jakby słowo „szpiegowa´c” miało paskudny smak — to jakby szpiegowa´c przeciwko ˙ własnemu szczepowi. Zaden człowiek honoru nie zdob˛edzie si˛e na co´s takiego. Rand powstrzymał si˛e przed zapytaniem, czy nie potrafiliby znale´zc´ kogo´s, kto byłby odrobin˛e mniej dra˙zliwy na punkcie honoru. Poczucie humoru Aielów było co najmniej dziwne, cz˛esto okrutne, ale w pewnych kwestiach brakowało im go w ogóle. Chcac ˛ zmieni´c temat, zapytał: — Czy sa˛ jakie´s wie´sci zza Muru Smoka? — Znał odpowied´z, takie informacje rozchodziły si˛e szybko, nawet biorac ˛ pod uwag˛e liczb˛e Aielów zgromadzonych w Rhuidean. — Nic wartego wzmianki — odrzekł Rhuarc. — Zwa˙zywszy na kłopoty, jakie maja˛ zabójcy drzew, niewielu ostatnio kupców przybywa do Ziemi Trzech Sfer. Takim mianem Aielowie okre´slali Pustkowie, majac ˛ na my´sli jakby jego potrójny wymiar — kar˛e za ich grzechy, ziemi˛e, która podda próbie ich odwag˛e, wreszcie kowadło, na którym zostana˛ ukształtowani. Zabójcami drzew nazywali Cairhienian. — Sztandar Smoka wcia˙ ˛z powiewa nad Kamieniem Łzy. Zgodnie z twym rozkazem Tairenianie ruszyli od północy na Cairhien, aby rozdziela´c z˙ ywno´sc´ w´sród zabójców drzew. Nic wi˛ecej. — Powiniene´s pozwoli´c, by zabójcy drzew głodowali — wymamrotał Bael, a Jheran w tej samej chwili zamknał ˛ usta tak gwałtownie, z˙ e a˙z mu trzasn˛eły szcz˛eki. Rand podejrzewał, z˙ e miał wła´snie zamiar powiedzie´c to samo. — Zabójcy drzew nie nadaja˛ si˛e do niczego, mo˙zna ich tylko zabija´c albo sprzedawa´c niczym zwierz˛eta w Sharze — ponuro oznajmił Erim. 68
Taki los czekał tych, którzy pojawiali si˛e w Pustkowiu Aiel nieproszeni, jedynie bardowie, handlarze oraz Druciarze mieli wolny wst˛ep, chocia˙z Aielowie unikali Druciarzy, jakby tamci roznosili goraczk˛ ˛ e. Shara za´s była nazwa˛ ziem poło˙zonych za Pustkowiem, o których nawet sami Aielowie niewiele wiedzieli. Katem ˛ oka Rand spostrzegł dwie kobiety, które spogladały ˛ na niego wyczekujaco ˛ w wej´sciu do komnaty. Kto´s zastapił ˛ brakujace ˛ drzwi zasłona˛ z czerwonych i niebieskich paciorków, nawleczonych na sznurki. Jedna˛ z kobiet była Moiraine. Przez chwil˛e zastanawiał si˛e, czy nie kaza´c im czeka´c, Moiraine miała w oczach to irytujaco ˛ rozkazujace ˛ spojrzenie, najwyra´zniej oczekiwała, z˙ e dla niej przerwie od razu wszelkie swe zaj˛ecia. Tylko z˙ e tak naprawd˛e nie zostało ju˙z nic do omówienia, a ze spojrze´n zgromadzonych m˛ez˙ czyzn mógł łatwo wywnioskowa´c, i˙z nie maja˛ ochoty na dalsza˛ konwersacj˛e. Przynajmniej nie teraz, kiedy w ich obecno´sci wspomniano o apatii oraz Shaido. Westchnał, ˛ podniósł si˛e, a wodzowie klanów poszli za jego przykładem. Wszyscy prócz Hana byli równie wysocy jak on lub wy˙zsi. W okolicach, gdzie Rand si˛e wychował, Han byłby uwa˙zany za człowieka co najmniej przeci˛etnego wzrostu, w´sród Aielów natomiast nazywano go niskim. — Wiecie, co trzeba robi´c. Sprowadzi´c kolejne klany i nie spuszcza´c oka z Shaido. — Na moment zawiesił głos, potem dodał: — Wszystko b˛edzie dobrze. Postaram si˛e o to, dla Aielów. — Proroctwo powiada, z˙ e nas zniszczysz — kwa´sno odparł Han — i ju˙z zrobiłe´s dobry poczatek. ˛ Ale pójdziemy za toba.˛ Póki nie zniknie cie´n, póki nie wyschnie woda, póki tchu w piersiach starczy, z obna˙zonymi z˛ebami pójdziemy do Cienia, uragaj ˛ ac ˛ mu, by spluna´ ˛c Ostatniego Dnia w oko Temu Który Odbiera Wzrok. Ten Który Odbiera Wzrok było jednym z imion, jakim Aielowie nazywali Czarnego. Randowi nie pozostało nic innego, jak odpowiedzie´c równie formalnie. Kiedy´s nie umiałby tego zrobi´c. ´ — Na honor mój i na Swiatło´ sc´ , me z˙ ycie b˛edzie sztyletem dla serca Tego Który Odbiera Wzrok. — A˙z po Ostatni Dzie´n — sko´nczył Aiel — do samego Shayol Ghul. Harfa wcia˙ ˛z łagodnie grała w tle. Wodzowie przeszli obok dwóch kobiet, z szacunkiem spogladaj ˛ ac ˛ na Moiraine. Z szacunkiem, lecz bez s´ladu l˛eku. Rand z˙ ałował, z˙ e sam nie jest tak pewien siebie. Moiraine miała w stosunku do niego zbyt wiele planów, zbyt wiele znała sposobów pociagania ˛ za sznurki, o których nawet nie wiedział, z˙ e je do´n uwiazała. ˛ Po wyj´sciu wodzów obie kobiety natychmiast weszły do izby. Moiraine była chłodna i elegancka jak zawsze. Zrezygnowała ju˙z z wilgotnej materii, która˛ wcze´sniej chłodziła swe skronie. Zamiast niej czoło zdobił mały bł˛ekitny kamie´n, zawieszony na złotym ła´ncuszku wplecionym we włosy. Oczywi´scie, gdyby na69
wet dalej miała skronie przepasane zwykła˛ chusteczka˛ i tak niczego by to nie zmieniło — nic nie mogło uja´ ˛c jej królewskiej postawy. Zazwyczaj wydawała si˛e co najmniej o stop˛e wy˙zsza ni˙z w rzeczywisto´sci, a w jej oczach l´sniła niewzruszona pewno´sc´ i władczo´sc´ . Druga kobieta była wy˙zsza, chocia˙z jemu si˛egała tylko do ramienia, a jej twarz była zwyczajnie młoda, nie za´s pozbawiona s´ladów upływu czasu. Egwene, z która˛ wychowywał si˛e razem w jednej wiosce. Teraz, gdyby nie ciemne oczy, mogłaby łatwo uchodzi´c za kobiet˛e Aielów i to nie tylko ze wzgl˛edu na opalenizn˛e na twarzy i dłoniach. Miała na sobie charakterystyczny ubiór Aielów — sukni˛e z brazowej ˛ wełny oraz biała˛ bluzk˛e z włókien ro´sliny zwanej algode. Algode była delikatniejsza ni´zli najcie´nsza wełna, gdyby udało mu si˛e kiedykolwiek przekona´c Aielów, znakomicie nadawałaby si˛e na przedmiot handlu. Ramiona Egwene otaczał szary szal, a zawiazana ˛ szarfa w tym samym kolorze upinała lu´zno czarne włosy spływajace ˛ na ramiona. W przeciwie´nstwie do wi˛ekszo´sci kobiet Aiel, nosiła tylko rze´zbiona˛ bransolet˛e z ko´sci słoniowej oraz pojedynczy naszyjnik ze złota i paciorków, równie˙z z ko´sci słoniowej. I jeszcze jedna˛ rzecz. Pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em na palcu lewej dłoni. Egwene studiowała co´s pod kierunkiem kilku Madrych ˛ — co dokładnie, lego Rand nie wiedział, chocia˙z miał podstawy, by podejrzewa´c, z˙ e ma to co´s wspólnego ze snami, Egwene oraz kobiety Aielów nie rozmawiały na ten temat z nikim ale oprócz tego, uczyła si˛e równie˙z w Białej Wie˙zy. Była jedna˛ z Przyj˛etych, czyli kobiet, które miały zosta´c Aes Sedai. I uchodziła ju˙z, przynajmniej w Łzie oraz tutaj, za pełna˛ Aes Sedai. Czasami dra˙znił si˛e z nia,˛ wytykajac ˛ to przekłamanie, jednak ona najwyra´zniej nie traktowała tego jako zwykłych z˙ artów. — Wozy b˛eda˛ wkrótce rusza´c do Tar Valon — zacz˛eła Moiraine. Jej głos był czysty i d´zwi˛eczny niczym muzyka. — Daj im silna˛ stra˙z — oznajmił Rand — Kadere mo˙ze nie poprowadzi´c ich tam, gdzie ty chcesz. Ponownie odwrócił si˛e do okna, jakby chciał znowu wyjrze´c na zewnatrz, ˛ pomy´slał o Kadere. — Wcze´sniej nie potrzebowała´s ani moich rad, ani mego pozwolenia. Nagle poczuł, jakby gruby kij z drzewa orzechowego smagnał ˛ go przez ramiona, jedynie dalekie uczucie przypominajace ˛ dreszcz g˛esiej skórki powiedziało mu, z˙ e jedna z kobiet przeniosła Moc. Odwrócił si˛e, stajac ˛ do nich twarza,˛ si˛egnał ˛ po saidina i pozwolił, by wypełniła go Jedyna Moc. Moc była niczym powód´z w jego wn˛etrzu, jakby stawał si˛e dziesi˛eciokrotnie, stukrotnie bardziej z˙ ywy, ale wraz z Moca˛ przyszła skaza Czarnego — s´mier´c i rozkład jak robaki rojace ˛ si˛e w ustach. Strumie´n płynał ˛ przez niego, gro˙zac ˛ w ka˙zdej chwili, z˙ e go porwie, szalejaca ˛ powód´z, która˛ musiał poskramia´c w ka˙zdej chwili. Teraz niemal˙ze ju˙z nawykł do tego uczucia, a jednocze´snie miał wra˙zenie, z˙ e nigdy tak naprawd˛e si˛e nie przyzwyczai. Pragnał ˛ na 70
zawsze nosi´c w sobie słodycz saidina, cho´c równocze´snie czuł wzbierajace ˛ mdłos´ci. Przez cały czas potop próbował wypłuka´c go a˙z do nagich ko´sci. a ko´sci spali´c na popiół. W ko´ncu skaza sprawi, z˙ e postrada zmysły, je´sli oczywi´scie Moc nie zabije go ´ pierwej, było to niczym wy´scig mi˛edzy nimi. Od czasu P˛ekni˛ecia Swiata nieuniknionym przeznaczeniem ka˙zdego m˛ez˙ czyzny, który przenosił, było szale´nstwo, a zacz˛eła si˛e wszystko w dniu, kiedy Lews Therin Telamon, Smok, oraz Stu Towarzyszy zapiecz˛etowało wi˛ezienie Czarnego w Shayol Ghul. Ostatni cios zza ´ piecz˛eci skaził m˛eska˛ połow˛e Prawdziwego Zródła i m˛ez˙ czy´zni, którzy potrafili przenosi´c, szale´ncy, którzy potrafili przenosi´c, rozszarpali s´wiat na strz˛epy. Wypełniła go Moc. . . Ale nie. potrafił powiedzie´c, która z kobiet mu to zrobiła. Obie spogladały ˛ na niego z takim wyrazem twarzy, z˙ e masło, które wzi˛ełyby do ust, z pewno´scia˛ by si˛e nie roztopiło. Przez cały czas ka˙zda z nich lub nawet ´ obie naraz mogły pozostawa´c w kontakcie z kobieca˛ połowa˛ Zródła, a on nie miał sposobu, by si˛e o tym przekona´c. Oczywi´scie uderzenie kijem przez plecy nie pasowało do stylu Moiraine, ona potrafiła kara´c go inaczej, bardziej subtelnie i ostatecznie o wiele bole´sniej. Nie miał watpliwo´ ˛ sci, z˙ e jest to sprawka Egwene, a mimo to nic nie zrobił. „Dowód”. — My´sl s´lizgała si˛e po zewn˛etrznej stronie Pustki, pływał zanurzony w niej, w pró˙zni, my´sli, emocje, nawet jego gniew zdawały si˛e takie odległe. — „Nie zrobi˛e nic bez dowodu. Tym razem nie dam si˛e sprowokowa´c”. To nie była ju˙z ta Egwene, z która˛ si˛e wychowywał, od czasu jak Moiraine wysłała ja˛ do Wie˙zy, stała si˛e jej cz˛es´cia.˛ Znowu Moiraine. Zawsze Moiraine. Czasami z˙ ałował, z˙ e nie pozbył si˛e jej na dobre. „Tylko czasami?” Skupił na niej swoja˛ uwag˛e. — Czego ode mnie chcesz? — W jego uszach własny głos zabrzmiał lodowato i głucho. Szalała w nim Moc. Egwene powiedziała mu, z˙ e je´sli chodzi o kobiety, ´ to dotkni˛ecie saidara, kobiecej połowy Zródła, przypomina u´scisk, obj˛ecie, dla m˛ez˙ czyzny zawsze była to bezlitosna walka. — I nie wspominaj znowu o wozach, mała siostrzyczko. Ja zazwyczaj dowiaduj˛e si˛e o twoich zamierzeniach długo po ich realizacji. Aes Sedai spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi, nie było to wcale takie dziwne. Z pewno´scia˛ bowiem nie przywykła do takiego traktowania, i to ze strony m˛ez˙ czyzny, cho´cby nawet był Smokiem Odrodzonym. Sam nie miał poj˛ecia, skad ˛ mu przyszła do głowy ta „mała siostrzyczka”. Ostatnimi czasy pojawiały si˛e w niej, jakby znikad, ˛ najdziwniejsze słowa. Mo˙ze to pierwsze oznaki szale´nstwa. Zdarzały si˛e noce, gdy le˙zał bezsennie jeszcze długo po północy, zamartwiajac ˛ si˛e tym wszystkim. Kiedy trwał zawieszony wewnatrz ˛ Pustki, zmartwienia te wydawały si˛e odległe niczym cudze problemy. — Musimy porozmawia´c na osobno´sci. — Rzuciła zimne spojrzenie w stron˛e 71
harfiarza. Jasin Natael, tak kazał si˛e nazywa´c, le˙zał rozparty na poduszkach pod jedna˛ z pozbawionych okien s´cian, delikatnie tracaj ˛ ac ˛ struny wspartej o kolano harfy, której górne rami˛e miało pozłacane rze´zbienia w kształcie istot, zdobiacych ˛ przedramiona Randa. Smoki, mówili na nie Aielowie. Rand miał tylko niejasne podejrzenia co do tego, skad ˛ Natael zdobył instrument. Sam bard był człowiekiem w s´rednim wieku, ciemnowłosym, uwa˙zano by go za wysokiego we wszystkich krainach s´wiata, z wyjatkiem ˛ Pustkowia Aiel. Jego zapi˛ety pomimo goraca ˛ kaftan i spodnie uszyto z ciemnoniebieskiego jedwabiu stosownego do królewskiego dworu. Ów znakomity ubiór kłócił si˛e z płaszczem barda rozciagni˛ ˛ etym na ziemi u jego stóp. Płaszcz był zreszta˛ równie˙z dobrze uszyty, z tym z˙ e pokrywały go setki łatek we wszystkich niemal˙ze kolorach, umocowanych w ten sposób, i˙z powiewały przy najl˙zejszym podmuchu wiatru. Takie płaszcze wkładali prowincjonalni dostarczyciele rozrywki, kuglarze i z˙ onglerzy, muzykanci i opowiadacze historii, którzy w˛edrowali od wsi do wsi. Z pewno´scia˛ taki człowiek nie ubierałby si˛e w jedwabie. Jasin miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. Teraz zdawał si˛e całkowicie zatopiony w swej muzyce. — Mo˙zesz w obecno´sci Nataela powiedzie´c, co tylko zechcesz — oznajmił Rand. — Jest w ko´ncu bardem Smoka Odrodzonego. Gdyby utrzymanie całej sprawy w tajemnicy było istotnie bardzo wa˙zne, z pewno´scia˛ naciskałaby go dalej, on za´s odesłałby wówczas Nataela, chocia˙z nie lubił spuszcza´c tamtego z oka. Egwene parskn˛eła gło´sno i poprawiła szal na ramionach. — Twoja głowa jest zgniła niczym przejrzały melon, Randzie al’Thor. — Powiedziała to tonem tak bezbarwnym, jakby stwierdzała jaki´s banalny fakt. Gniew dosi˛egna˛ go a˙z spoza granic Pustki. Gniew wcale nie wywołany tym, co powiedziała, nawet gdy byli dzie´cmi, zwykła mu dokucza´c, zupełnie nie przejmujac ˛ si˛e, czy zasłu˙zył sobie na takie traktowanie. Ale ostatnio odnosił wra˙zenie. z˙ e działa r˛eka w r˛ek˛e z Aes Sedai, starajac ˛ si˛e go wytraci´ ˛ c z równowagi, aby tamtej łatwiej było nim pokierowa´c. Kiedy byli młodsi, zanim wyszło na jaw, kim jest, on i Egwene sadzili, ˛ z˙ e pewnego dnia si˛e pobiora.˛ A teraz stawała po stronie Moiraine przeciwko niemu. Przemówił znacznie bardziej szorstko, ni˙z zamierzał, czujac, ˛ jak sztywnieje mu twarz. — Powiedz mi, czego wła´sciwie chcesz, Moiraine. Powiedz mi tu i teraz, albo poczekaj z tym, a˙z znajd˛e dla ciebie czas. Jestem bardzo zaj˛ety. To było jawne kłamstwo. Wi˛ekszo´sc´ czasu sp˛edzał, c´ wiczac ˛ z Lanem władanie mieczem albo umiej˛etno´sc´ walki włócznia˛ z Rhuarkiem, uczył si˛e tak˙ze walki wr˛ecz pod okiem ich obu. Ale je´sli zapowiadało si˛e, z˙ e kto´s tu b˛edzie kogo´s zastraszał, to on jest gotów. Natael mo˙ze wszystko słysze´c. Prawie wszystko. Dopóki Rand wiedział zawsze, gdzie tamten przebywa. 72
Moiraine i Egwene zmarszczyły brwi, ale prawdziwa Aes Sedai tym razem chyba zrozumiała, z˙ e on nie ustapi ˛ nawet na krok. Zerkn˛eła na Nataela — zdawał si˛e całkowicie zatopiony w swej muzyce — a potem wyj˛eła gruby rulon szarego jedwabiu ze swej sakwy. Rozwin˛eła go i poło˙zyła zawarto´sc´ na blacie stołu, dysk wielko´sci m˛eskiej dłoni, w połowie z najgł˛ebszej czerni, w połowie z najczystszej bieli, oba kolory łaczyła ˛ falista linia, tworzac ˛ kształt dwu przylegajacych ˛ do siebie łez. Staro˙zyt´ ny symbol Aes Sedai, jeszcze sprzed P˛ekni˛ecia Swiata, ale ten krag ˛ oprócz tego był czym´s wi˛ecej. Wykonano ich tylko siedem, stanowiły piecz˛ecie nało˙zone na wi˛ezienie Czarnego. Czy te˙z raczej ka˙zdy z nich stanowił soczewk˛e jednej piecz˛eci. Moiraine wydobyła zza paska nó˙z z r˛ekoje´scia˛ owini˛eta˛ srebrnym drutem i delikatnie poskrobała kraw˛ed´z. Odpadł drobny okruch jednolitej czerni. Nawet otoczony Pustka,˛ Rand nie potrafił powstrzyma´c zdumionego westchnienia. Sama Pustka zadr˙zała i przez chwil˛e bał si˛e, z˙ e Moc go pochłonie. — Czy to jaka´s kopia? Podróbka? — Znalazłam to na placu — odpowiedziała Moiraine. — Jest prawdziwy. Identyczny jak ten, który przywiozłam z Łzy. Równie dobrze mogłaby oznajmi´c, z˙ e z˙ yczy sobie zupy grochowej na obiad. Egwene jednak owin˛eła si˛e s´ci´slej szalem, jakby nagle owiał ja˛ chłodny wiatr. Rand sam czuł ukaszenia ˛ strachu, pełznace ˛ po powierzchni Pustki. Wiele wysiłku kosztowało go porzucenie saidina, ale zmusił si˛e ze wszystkich sił. Je˙zeli teraz straci koncentracj˛e, Moc mo˙ze go zniszczy´c, w jednej chwili, a on chciał cała˛ swa˛ uwag˛e po´swi˛eci´c omawianej tu sprawie. Mimo to, nawet mimo skazy, poczuł dojmujacy ˛ ból straty. Płatek, który odpadł od dysku, był czym´s niemo˙zliwym. Te kr˛egi wykonano z cuendillara, prakamienia, a z˙ adnej rzeczy zrobionej z cuendillara nie mo˙zna było zniszczy´c nawet przy u˙zyciu Jedynej Mocy. Jakiejkolwiek u˙zywano przeciwko niemu siły, stawał si˛e jeszcze mocniejszy. Tajemnica wytwarzania prakamienia ´ została utracona podczas P˛ekni˛ecia Swiata, ale cokolwiek z niego zrobiono podczas Wieku Legend, trwało do dzisiaj, nawet najbardziej kruchy dzban, nawet je´sli podczas P˛ekni˛ecia zatonał ˛ na samym dnie morza czy pogrzebany został pod nasypem górskim. Oczywi´scie, trzy z siedmiu dysków zostały ju˙z zniszczone, ale trzeba było do tego czego´s wi˛ecej ni˙z zwykłego no˙za. Nie miał zreszta˛ poj˛ecia, w jaki sposób zniszczono tamte trzy. Je˙zeli z˙ adna siła, mniej pot˛ez˙ na od mocy Stwórcy, nie jest w stanie zniszczy´c prakamienia, wobec tego nale˙zy podejrzewa´c, z˙ e w gr˛e wchodzi wła´snie ona. — Jak? — zapytał, zaskoczony, z˙ e jego głos jest wcia˙ ˛z tak samo mocny, jak wówczas, gdy otulała go Pustka. — Nie mam poj˛ecia — odpowiedziała Moiraine równie spokojnie. — Ale teraz chyba wiesz, na czym polega problem? Upadek ze stołu mo˙ze go roztrzaska´c na kawałki. Je˙zeli pozostałe, gdziekolwiek si˛e znajduja,˛ sa˛ w takim stanie jak ten, 73
to czterech ludzi z młotkami mo˙ze w jednej chwili wybi´c szczelin˛e w wi˛ezieniu Czarnego. Któ˙z mo˙ze w ogóle powiedzie´c, majac ˛ na wzgl˛edzie jego stan, jaka jest jego skuteczno´sc´ ? Rand rozumiał. „Jeszcze nie jestem gotów”. Nie był pewien, czy kiedykolwiek b˛edzie gotów, ale z pewno´scia˛ jeszcze nie teraz. Egwene miała taka˛ min˛e, jakby zagladała ˛ do własnego grobu. Moiraine owin˛eła na powrót dysk i wło˙zyła go do sakwy. — By´c mo˙ze uda mi si˛e co´s wymy´sli´c, zanim zawioz˛e go do Tar Valon. Mo˙ze co´s da si˛e z tym zrobi´c, je´sli si˛e dowiemy, dlaczego tak si˛e dzieje. Przed oczyma stanał ˛ mu obraz Czarnego, znowu wyciagaj ˛ acego ˛ r˛ek˛e z Shayol Ghul, a mo˙ze nawet wydostajacego ˛ si˛e całkowicie na wolno´sc´ , wyobraził sobie ziemi˛e pokryta˛ płomieniami i ciemno´scia,˛ ogie´n, który tylko trawi i nie daje odrobiny s´wiatła, lita˛ czer´n, podobna˛ do gigantycznego głazu dławiacego ˛ powietrze. Przez te potworno´sci, które wypełniły mu głow˛e, dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedziała Moiraine. — Zamierzasz równie˙z jecha´c? Po chwili obecnej sadził, ˛ z˙ e postanowiła trzyma´c si˛e go uparcie niczym mech kamienia. „Czy nie tego wła´snie pragniesz?” — Ostatecznie — cicho odpowiedziała Moiraine. — Ostatecznie i tak b˛ed˛e musiała ci˛e mimo wszystko zostawi´c. Zdarzy si˛e to, co si˛e musi zdarzy´c. Randowi zdało si˛e, z˙ e zadr˙zała, ale je´sli nawet, to tak nieznacznie, i˙z wszystko mogło by´c dziełem jego wyobra´zni, w nast˛epnym momencie znowu stanowiła wzór opanowania i samokontroli. — Musisz by´c gotów. — Jakby odpowiedziała na jego sekretne watpliwo´ ˛ sci. Zrobiło mu si˛e nieprzyjemnie. — Powinni´smy omówi´c twoje plany. Nie mo˙zesz dłu˙zej tu siedzie´c. Nawet je´sli Przekl˛eci nie planuja˛ zaatakowa´c ci˛e tutaj, to przecie˙z nie s´pia,˛ rosna˛ w sił˛e. Zebrania z Aielami nie przydadza˛ ci si˛e na wiele, je´sli ´ si˛e oka˙ze, z˙ e wszystko oprócz Grzbietu Swiata jest ju˙z w ich r˛ekach. Rand za´smiał si˛e i oparł o kraw˛ed´z stołu. A wi˛ec to kolejny podst˛ep, je˙zeli obawia si˛e jej odjazdu, to mo˙ze b˛edzie jej ch˛etniej słuchał, mo˙ze b˛edzie bardziej skłonny do akceptowania jej rad. Nie mogła oczywi´scie kłama´c, nie w bezpos´redni sposób. Zadbała o to jedna z osławionych Trzech Przysiag ˛ — nie mówi´c z˙ adnego słowa, które nie jest prawda.˛ Nauczył si˛e jednak, z˙ e ta Przysi˛ega zostawia tyle miejsca na dodatkowe manewry, z˙ e zmie´sciłaby si˛e w nim stodoła. Ona zostawi go kiedy´s w spokoju. Najpewniej po jego s´mierci. — Chciałaby´s porozmawia´c o moich planach — powiedział sucho. Wyciagn ˛ ał ˛ z kieszeni fajk˛e o krótkim cybuchu i kapciuch z tytoniem, nabił czasz˛e i leciutko musnał ˛ saidina, by przenie´sc´ niewielki płomie´n, który zata´nczył po powierzchni tytoniu. — Dlaczego? To sa˛ w ko´ncu moje plany. 74
Pykał wolno i czekał, całkowicie ignorujac ˛ w´sciekłe spojrzenia Egwene. Wyraz twarzy Aes Sedai nie zmienił si˛e ani na moment, jednak jej wielkie ciemne oczy wydawały si˛e płona´ ˛c. — A có˙ze´s takiego zrobił od czasu, gdy zrezygnowałe´s z moich rad? — Jej głos był równie chłodny, jak wyraz twarzy, lecz słowa padały z jej ust niczym smagni˛ecia biczem. — Gdziekolwiek si˛e udałe´s, szły za toba˛ s´mier´c, zniszczenie i wojna. — Nie w Łzie — odrzekł, troch˛e nazbyt szybko. Nazbyt defensywnie. Nie moz˙ e jej pozwoli´c na wyprowadzenie go z równowagi. Z determinacja˛ zaczał ˛ jeszcze wolniej, jakby z namysłem, pyka´c fajk˛e. — Owszem — zgodziła si˛e — w Łzie nie. Raz miałe´s za soba˛ cały naród, ludzi i co z tym zrobiłe´s? Próba zaprowadzenia sprawiedliwo´sci w Łzie była bardzo chwalebna. Zaprowadzenie porzadku ˛ w Cairhien, nakarmienie głodnych jest ze wszech miar godne podziwu. Innym razem wychwalałabym ci˛e za to pod niebiosa. — Moiraine była Cairhienianka.˛ — Ale nie pomo˙ze ci to w niczym, gdy nadejdzie s´wit, który zwiastowa´c b˛edzie Tarmon Gai’don. Kobieta op˛etana jedna˛ my´sla,˛ zimna w wypadku innych spraw, nawet jej rodzinnej krainy. Ale czy on sam nie powinien bra´c z niej przykładu? ´ — Co mam, twoim zdaniem, robi´c? Sciga´ c kolejno wszystkich Przekl˛etych? — Ponownie zmusił si˛e, aby zwolni´c tempo palenia, kosztowało go to sporo wysiłku. — Czy ty masz jakiekolwiek poj˛ecie, gdzie oni si˛e znajduja? ˛ No tak, Sammael jest w Illian. . . oboje o tym wiemy. . . ale pozostali? Co si˛e stanie, je´sli zgodnie z twoim z˙ yczeniem rusz˛e na Sammaela, a napotkam ich dwoje lub troje? Albo wszystkich dziewi˛ecioro? — Mógłby´s stawi´c czoło dwóm lub trzem, a by´c mo˙ze nawet całej dziewiat˛ ce i prze˙zy´c to starcie — odparowała lodowatym tonem — gdyby´s nie zostawił Callandora w Łzie. Prawda jest taka, z˙ e ty uciekasz. W rzeczywisto´sci nie masz z˙ adnego planu, z˙ adnego planu przygotowa´n do Ostatniej Bitwy. Uciekasz z miejsca na miejsce, majac ˛ nadziej˛e, z˙ e w ten sposób wszystko si˛e jako´s samo uło˙zy. Ale jest to tylko nadzieja, poniewa˙z nie masz najmniejszego poj˛ecia, co dalej robi´c. Gdyby´s posłuchał mojej rady, przynajmniej mógłby´s. . . Przerwał jej zdecydowanym gestem dłoni, w której trzymał fajk˛e, nie dbajac ˛ ju˙z wi˛ecej o spojrzenia, jakimi obrzucały go obie. — Mam plan. — Je˙zeli chciały wiedzie´c, prosz˛e bardzo, powie im, ale z˙ eby sczezł, nic w nim nie zmieni. — Najpierw zamierzam poło˙zy´c kres wojnom i zabijaniu, niezale˙znie od tego, czy to ja je rozpoczałem ˛ czy kto´s inny. Je˙zeli ludzie musza˛ zabija´c, niech zabijaja˛ trolloki, nie za´s siebie wzajemnie. Podczas Wojny o Aiel cztery klany przekroczyły Mur Smoka i przez dwa lata nikt nie potrafił ich powstrzyma´c. Złupili i spalili Cairhien, pokonali wszystkie armie, które przeciwko nim wysłano. Zdobyliby nawet Tar Valon, gdyby chcieli. Wie˙za nie mogłaby ich powstrzyma´c z powodu waszych Trzech Przysiag. ˛ 75
Nie u˙zywa´c Mocy jako broni, z wyjatkiem ˛ sytuacji, gdy kieruje si˛e ja˛ przeciwko Pomiotowi Cienia lub Sprzymierze´ncom Ciemno´sci albo w obronie własnej, tak brzmiał tekst kolejnej Przysi˛egi, a zreszta˛ Aielowie nie zagrozili samej Wie˙zy. Teraz ju˙z prawie nie panował nad własnym gniewem. Ucieka i liczy nie wiadomo na co? Doprawdy? — I było to działo tylko czterech klanów. Co si˛e stanie, je˙zeli przeprowadz˛e ´ jedena´scie przez Grzbiet Swiata? — Powinno ich by´c jedena´scie, niewielka˛ miał nadziej˛e, z˙ e Shaido jednak pójda˛ za nim. — Zanim narody cho´cby pomy´sla˛ o zjednoczeniu, b˛edzie ,ju˙z za pó´zno. Albo zaakceptuja˛ mój pokój, albo niech zostan˛e pogrzebany w Cara Breat. W d´zwi˛eki harfy wdarł si˛e dysonans, Natael pochylił si˛e nad instrumentem, potrzasaj ˛ ac ˛ głowa.˛ Po chwili łagodne d´zwi˛eki popłyn˛eły na powrót. — Melon nie mo˙ze by´c tak zgniły, z˙ eby dorówna´c twojej głowie — wymamrotała Egwene, zaplatajac ˛ ramiona na piersi. — A kamie´n nie jest bardziej ni˙z ty uparty! Moiraine stara si˛e tylko ci pomóc. Czy nie. mo˙zesz tego zrozumie´c? Aes Sedai wygładziła swe jedwabne suknie, chocia˙z nie było takiej potrzeby. — Poprowadzenie Aielów przez Mur Smoka mo˙ze okaza´c si˛e najgorsza˛ z rzeczy, jakie mo˙zesz zrobi´c. — W jej głosie pobrzmiewały nuty gniewu i frustracji. Wreszcie udało mu si˛e wzbudzi´c w niej przynajmniej podejrzenia, z˙ e mo˙ze si˛e jednak nie uda zrobi´c z niego marionetki. — Zanim tego dokonasz, Zasiadajaca ˛ na Tronie Amyrlin dotrze do wszystkich władców tych krain, które jeszcze takowych posiadaja,˛ przedkładajac ˛ im dowody, i˙z jeste´s Smokiem Odrodzonym. Oni znaja˛ Proroctwa, wiedza,˛ po co zostałe´s zrodzony. Kiedy tylko przekonaja˛ si˛e, kim i czym jeste´s, zaakceptuja˛ ci˛e, poniewa˙z nie b˛eda˛ mieli innego wyj´scia. Zbli˙za si˛e Ostatnia Bitwa, a ty jeste´s ich jedyna˛ nadzieja,˛ jedyna˛ nadzieja˛ całej ludzko´sci. Rand za´smiał si˛e w głos. Był to gorzki s´miech. Wsunał ˛ fajk˛e w z˛eby i uniósł si˛e na r˛ekach tak, z˙ e teraz siedział ze skrzy˙zowanymi nogami na blacie stołu, po czym spojrzał im w oczy. — A wi˛ec tobie i Siuan Sanche wydaje si˛e, z˙ e wiecie wszystko, co tylko mo˙z´ na wiedzie´c. — Swiatło´ sci dzi˛eki, z˙ e. jednak nie dowiedziały si˛e o nim wszystkiego i z˙ e nigdy si˛e nie dowiedza.˛ — Obie jeste´scie głupie. — Oka˙z cho´c odrobin˛e szacunku! — j˛ekn˛eła Egwene, ale Rand ciagn ˛ ał ˛ dalej, wchodzac ˛ jej w słowo: — Tairenia´nscy Wysocy Lordowie równie˙z znaja˛ Proroctwa, poznali tak˙ze mnie, kiedy zobaczyli na własne oczy, jak wziałem ˛ do r˛eki Miecz Którego Nie Mo˙zna Dotkna´ ˛c. Połowa z nich oczekiwała po mnie, z˙ e przynios˛e im władz˛e i chwał˛e albo wr˛ecz obie naraz, druga połowa za´s szukała tylko okazji, by wbi´c mi nó˙z w plecy i jak najszybciej zapomnie´c, z˙ e Smok Odrodzony w ogóle przebywał w Łzie. Oto, jak ludy witaja˛ Smoka Odrodzonego. Chyba z˙ e zdusz˛e ich od razu w taki sposób, jak poradziłem sobie z Tairenianami. Czy wiesz, dlaczego zostawiłem Callandor w Łzie? Aby im przypominał o mnie. Ka˙zdego dnia budza˛ 76
si˛e i wiedza,˛ i˙z on wcia˙ ˛z tam jest, wbity w posadzk˛e Serca Kamienia, i wiedza,˛ z˙ e wróc˛e po niego. Oto, co ka˙ze im przy mnie trwa´c. Był to przynajmniej jeden z powodów, dla których zostawił tam Miecz Który Nie Jest Mieczem. O innych wolał nie my´sle´c. — Bad´ ˛ z bardzo ostro˙zny — powiedziała po chwili Moiraine lodowatym głosem. Usłyszał w jej słowach niedwuznaczne ostrze˙zenie. Kiedy´s ju˙z słyszał, jak mówiła takim tonem, wówczas stwierdzała, z˙ e zadba o to, by raczej nie z˙ ył, ni˙z miał wpa´sc´ w r˛ece Cienia. Bezwzgl˛edna kobieta. Przez dłu˙zsza˛ chwil˛e mierzyła go wzrokiem, jej oczy przypominały ciemne stawy, w których mo˙zna utona´ ˛c. Potem zło˙zyła mu perfekcyjny ukłon. — Pozwolisz, i˙z ci˛e opuszcz˛e, mój Lordzie Smoku, musz˛e dopilnowa´c, by pan Kadere zapami˛etał, gdzie b˛ed˛e go oczekiwa´c jutro. Najbardziej uwa˙zny obserwator nie dostrzegłby ani nie usłyszał najl˙zejszego s´ladu szyderstwa w jej słowach czy działaniach, ale Rand nie miał watpliwo´ ˛ sci. Ona spróbuje wszystkiego, czym mo˙zna go wyprowadzi´c z równowagi, sprawi´c, ´ z˙ e obudzi si˛e w nim poczucie winy, wstyd lub niepewno´sc´ . Sledził ja˛ wzrokiem, dopóki nie znikn˛eła za kurtyna˛ z postukujacych ˛ paciorków. — Nie musisz si˛e tak krzywi´c, Randzie al’Thor. — Głos Egwene był cichy, ale oczy jej płon˛eły, s´ciskała w dłoniach swój szal, jakby chciała go nim zadusi´c. — Lord Smok, doprawdy! Czymkolwiek jeste´s, jeste´s prostakiem, niewychowanym łajdakiem. Zasługujesz na jeszcze gorsze rzeczy ni´zli te, które ci˛e dotad ˛ spotkały. Ty nie potrafisz by´c bardziej uprzejmy, nawet gdyby ci˛e zabi´c! — A wi˛ec to była´s ty — warknał, ˛ ale ku jego zaskoczeniu Egwene pokr˛eciła przeczaco ˛ głowa,˛ zanim si˛e połapała, co robi. A wi˛ec mimo wszystko była to Moiraine. Je˙zeli Aes Sedai potrafi posuna´ ˛c si˛e do czego´s takiego, to co´s musi ja˛ dr˛eczy´c zaiste niezno´snie. On, bez watpienia. ˛ By´c mo˙ze powinien przeprosi´c. „Przypuszczam, z˙ e okazanie odrobiny grzeczno´sci nie byłoby zbyt trudne”. Nie rozumiał jednak, dlaczego miałby by´c grzeczny wzgl˛edem Aes Sedai, skoro ona próbuje go wzia´ ˛c na smycz. Ale je´sli on rozwa˙zał cho´cby przez chwil˛e mo˙zliwo´sc´ bycia grzecznym, Egwene nie przyszło to nawet do głowy. Gdyby z˙ arzace ˛ si˛e w˛egle miały kolor ciemnego brazu, ˛ dokładnie pasowałyby do jej oczu. — Jeste´s wełnianogłowym idiota,˛ Randzie al’Thor, i nigdy ju˙z nie powiem Elayne, z˙ e jeste´s dla niej odpowiedni. Nie jeste´s odpowiedni nawet dla łasicy. Przesta´n wreszcie zadziera´c nosa. Pami˛etam jeszcze, jak si˛e pociłe´s, gdy chciałe´s si˛e wyłga´c z kłopotów, w które wp˛edził was Mat. Pami˛etam, jak Nynaeve tak ci˛e o´cwiczyła rózga,˛ z˙ e a˙z wyłe´s z bólu i potrzebowałe´s poduszki, by w ogóle móc tego dnia usia´ ˛sc´ . A przecie˙z nie min˛eło wiele łat od tego czasu. Powinnam skłoni´c Elayne, by o tobie zapomniała, Gdyby wiedziała cho´cby w połowie, w co si˛e zmieniłe´s. . .
77
Gapił si˛e na nia˛ bez słowa, gdy tak ciagn˛ ˛ eła swa˛ tyrad˛e, coraz bardziej w´sciekła z ka˙zda˛ chwila,˛ jaka min˛eła od momentu, gdy przekroczyła kurtyn˛e z paciorków. Wreszcie zrozumiał. To nieznaczne zaprzeczenie ledwie widocznym ruchem głowy, kiedy zdradziła, z˙ e to Moiraine uderzyła go Moca.˛ Egwene bardzo si˛e przykładała, by robi´c to wszystko, czego od niej wymagano, we wła´sciwy sposób. Liczyła si˛e u Madrych, ˛ nosiła ubiór Aielów, z tego, co wiedział, by´c mo˙ze nawet przyswajała sobie ich obyczaje. To do niej podobne. Ale przez cały czas starała si˛e równie˙z by´c dobra˛ Aes Sedai, nawet je´sli była tylko jedna˛ z Przyj˛etych. Aes Sedai zazwyczaj trzymały swe emocje na wodzy i nigdy nie zdradzały tego, co chciały zachowa´c dla siebie. „Ilyena nigdy nie pozwalała sobie na wybuchy emocji skierowane przeciwko mnie, kiedy była zła na sama˛ siebie. Gdy czułem czasami ostrze jej j˛ezyka, to tylko dlatego, z˙ e. . . ” Poczuł, jak w jednej chwili jego my´sli zamieniaja˛ si˛e w lód. Nigdy w z˙ yciu nie spotkał kobiety o imieniu Ilyena. Ale potrafił przywoła´c z pami˛eci twarz odpowiadajac ˛ a˛ imieniu, cho´c niejasno, pi˛ekna˛ twarz, skóra niczym mleko, złote włosy tego samego odcienia co włosy Elayne. To chyba naprawd˛e szale´nstwa. Pami˛eta´c kobiet˛e zrodzona˛ w wyobra´zni. Zapewne którego´s dnia zacznie rozmawia´c z lud´zmi, których nie b˛edzie w pobli˙zu. Oracja Egwene urwała si˛e, jak no˙zem uciał, ˛ w jej oczach pojawiło si˛e zatroskanie. — Dobrze si˛e czujesz, Rand? — Gniew zniknał ˛ z jej głosu, jakby go nigdy nie było. — Czy co´s si˛e stało? Mo˙ze powinnam z powrotem sprowadzi´c Moiraine, aby. . . — Nie! — powiedział i równie szybko złagodził ton swego głosu. — Ona nie mo˙ze uzdrowi´c. . . Nawet Aes Sedai nie potrafiły uzdrawia´c szale´nstwa, z˙ adna z nich nie potrafiłaby uzdrowi´c tego, co mu dolegało. — Czy Elayne ma si˛e dobrze? — O tak, jak najbardziej. Wbrew temu, co powiedziała wcze´sniej, w jej głosie pojawiła si˛e nutka współczucia. To było wszystko, czego od niej oczekiwał. Wiedział, i˙z Elayne opu´sciła Łz˛e, ale reszta była sekretna˛ sprawa˛ Aes Sedai i miała go nic nie obchodzi´c, tak mówiła mu nieraz Egwene, a Moiraine wtórowała jej niczym echo. Trzy Madre, ˛ które potrafiły spacerowa´c po snach, te u których uczyła si˛e Egwene, były jeszcze mniej ch˛etne do współpracy, miały swoje własne powody do niezadowolenia. — Ja równie˙z lepiej ju˙z pójd˛e — ciagn˛ ˛ eła dalej Egwene, otulajac ˛ szalem ramiona. — Jeste´s na pewno zm˛eczony. — Marszczac ˛ lekko brwi, zapytała jeszcze: — Rand, co oznacza by´c pogrzebanym w Can Breat? ´ Najpierw spytał, o czym ona, na Swiatło´ sc´ , mówi. Potem przypomniał sobie, z˙ e sam u˙zył tej frazy. 78
— To co´s, co raz kiedy´s usłyszałem — skłamał. Sam równie˙z nie miał poj˛ecia, co ona oznacza i skad ˛ ja˛ wział. ˛ — Odpocznij, Rand — powiedziała na koniec takim głosem, jakby była starsza od niego o dwadzie´scia lat, nie za´s dwa lata młodsza. — Obiecaj mi, z˙ e odpoczniesz. Potrzebujesz tego. Skinał ˛ głowa.˛ Przez moment uwa˙znie wpatrywała si˛e w jego twarz, szukajac ˛ w niej prawdy, potem ruszyła w stron˛e wyj´scia. Srebrny puchar Randa podniósł si˛e z dywanu i pofrunał ˛ w powietrzu ku jego dłoni. Po´spiesznie schwycił go w locie, zanim Egwene obejrzała si˛e przez rami˛e. — By´c mo˙ze nie powinnam ci tego mówi´c — powiedziała. — Elayne nie przekazała mi wiadomo´sci dla ciebie, ale. . . Powiedziała, z˙ e ci˛e kocha. Zapewne ju˙z o tym wiesz, lecz je´sli nie, to zastanów si˛e nad tym. Powiedziawszy to, odeszła. Rand zeskoczył ze stołu i odrzucił puchar, wino rozlało si˛e po całej posadzce, on za´s z furia˛ natarł na Jasina Nataela.
BLADE CIENIE Pochwycił saidina, przeniósł, splótł strumienie Powietrza, które poderwały Nataela z jego poduszek, pozłacana harfa potoczyła si˛e po ciemnoczerwonych płytach, kiedy m˛ez˙ czyzna został przyparty do s´ciany, unieruchomiony od karku po kostki, ze stopami zawieszonymi na wysoko´sci połowy kroku nad posadzka.˛ — Ostrzegałem ci˛e! Nigdy nie przeno´s, kiedy kto´s jest w pobli˙zu. Nigdy! Natael przekrzywił głow˛e zgodnie ze swym osobliwym zwyczajem, jakby próbował spojrze´c na Randa z boku albo niezauwa˙zalnie go obserwowa´c. — Gdyby zobaczyła, pomy´slałaby, z˙ e to ty. — W jego głosie nie było s´ladu przeprosin, z˙ adnej skruchy, ale nie było te˙z i wyzwania, zdawał si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e jego wyja´snienia sa˛ całkowicie rozsadne. ˛ — Poza tym wygladałe´ ˛ s na spragnionego. Dworski bard powinien dba´c o zaspokajanie potrzeb swego pana. Była to jedna z drobnych gierek, którymi si˛e osłaniał przed s´wiatem — je´sli Rand był Lordem Smokiem, wtedy on sam musiał by´c nadwornym bardem, nie za´s prostym zwykłym bardem dla ludu. Czujac ˛ w tej samej mierze niesmak do siebie, co i gniew na tego człowieka, Rand rozlu´znił splot i pozwolił si˛e mu osuna´ ˛c na posadzk˛e. Zn˛ecanie si˛e nad nim było niczym walka z dziesi˛ecioletnim chłopcem. Nie potrafił zobaczy´c tarczy, która ograniczała dost˛ep tamtego do saidina — była bowiem dziełem kobiety — ale wiedział, z˙ e wcia˙ ˛z tam jest. Przeniesienie pucharu stanowiło niemal kres obecnych mo˙zliwo´sci Nataela. Na szcz˛es´cie tarcza nastała równie˙z skryta przed kobiecym spojrzeniem. Natael nazywał t˛e operacj˛e „odwróceniem”, ale wyra´znie nie potrafił wyja´sni´c, na czym ona polega. — A gdyby zobaczyła maja˛ twarz i nabrała podejrze´n? Byłem tak zaskoczony, jakby ten puchar sann, z własnej woli, poleciał w moja˛ stron˛e! Wsadził fajk˛e w z˛eby i wypu´scił z ust w´sciekły kłab ˛ dymu. — Nie powinna nic podejrzewa´c. — Natael powrócił na swe poduszki, ponownie wział ˛ do r˛eki harf˛e i wygrał na niej jaki´s fałszywy akord. — Na jakiej podstawie kto´s miałby co´s podejrzewa´c? Je˙zeli w jego głosie była cho´c odrobina goryczy, Rand nie potrafił si˛e jej doszuka´c. Nie był całkiem pewien, czy on sam jest w stanie uwierzy, cho´c napracował 80
si˛e nad tym wystarczajaco ˛ ci˛ez˙ ka, Człowiek siedzacy ˛ przed nim, Jasin Natael, naprawd˛e nazywał si˛e inaczej. Asmadean. Wydobywajacy ˛ z harfy nieuwa˙zne, przypadkowe d´zwi˛eki, Asmodean w niczym nie przypominał jednego z budzacych ˛ trwog˛e Przekl˛etych. Był nawet dosy´c przystojny, Rand przypuszczał, z˙ e wielu kobietom mógł wyda´c si˛e atrakcyjny. Cz˛esto przychodziła mu na my´sl, z˙ e to dziwne, i˙z zło nie odcisn˛eło na tym człowieku widocznego pi˛etna. Był jednym z Przekl˛etych i nie miał najmniejszego zamiaru zabi´c go na miejscu. Rand skrywał jego to˙zsamo´sc´ przed Moiraine i oczywi´scie przed innymi. Potrzebował nauczyciela. Je˙zeli m˛ez˙ czyzn dotyczyło równie˙z to, co Aes Sedai twierdziły o kobietach zwanych przez nie dzikuskami, to w takim razie miał tylko jedna˛ szans˛e na cztery, z˙ e prze˙zyje samodzielne uczenie si˛e posługiwania Moca.˛ Je´sli nie bra´c pod uwag˛e szale´nstwa. Jego nauczyciel musiał by´c m˛ez˙ czyzna,˛ Moiraine i inne Aes Sedai wystarczajaco ˛ cz˛esto powtarzały. z˙ e ptak nie nauczy ryby fruwa´c, tak jak ryba nie nauczy ptaka pływa´c. I jego nauczycielem musiał by´c kto´s do´swiadczany, kto´s, kto wiedział ju˙z wszystko, czego musiał si˛e nauczy´c. A poniewa˙z Aes Sedai poskramiały wszystkich m˛ez˙ czyzn zdolnych da przenoszenia, jakich tylko znalazły — a z ka˙zdym rokiem było ich coraz mniej — nie miał wielkiego wyboru. M˛ez˙ czyzna, który by wła´snie odkrył, z˙ e potrafi przenosi´c, nie wiedziałby wi˛ecej od niego. Fałszywy Smok potrafiacy ˛ przenosi´c — je´sli Rand zdołałby znale´zc´ kogo´s, kogo jeszcze nie schwytano i nie poskromiono — zapewne nie zechciałby porzuci´c swych własnych snów o chwale dla innego m˛ez˙ czyzny mieniacego ˛ si˛e Smokiem Odrodzonym. Pozostawał wi˛ec tylko pomysł, który Rand zrealizował — jeden z Przekl˛etych. Asmodean wydobywał ze swej harfy przypadkowe akordy, Rand podszedł bliz˙ ej i usiadł przed nim na poduszkach. Nie wolno było zapomina´c, z˙ e ten człowiek nie zmienił si˛e w najmniejszym stopniu, przynajmniej wewnatrz, ˛ od dnia, kiedy zaprzedał dusz˛e Cieniowi. To, co czynił teraz, czynił pod przymusem, nigdy nie ´ powrócił do Swiatło´ sci. — Czy kiedykolwiek my´slałe´s o zawróceniu z drogi, Nataelu? — Zawsze uwa˙zał, jak si˛e do tamtego zwraca, jedno zajakni˛ ˛ ecie si˛e o Asmodeanie i Moiraine b˛edzie ju˙z pewna, z˙ e przeszedł na stron˛e Cienia. Moiraine i by´c mo˙ze inni równie˙z. Ani on, ani Asmodean zapewne by tego nie prze˙zyli. Dłonie tamtego jakby przymarzły do strun, twarz utraciła wszelki wyraz. — Zawróci´c? Demandred, Rahvin, oni wszyscy zabiliby mnie na miejsca. Gdybym miał szcz˛es´cie. Wyjawszy ˛ by´c mo˙ze Lanfear, ale sam doskonale rozumiesz, dlaczego nie mam ochoty sprawdza´c tego w praktyce. Semirhage potrafi kamie´n zmusi´c do błagania o łask˛e i dzi˛ekowania jej za s´mier´c. A je´sli chodzi o Wielkiego Władc˛e. . . — Czarnego — wtracił ˛ Rand, wydmuchujac ˛ kłab ˛ dymu. Sprzymierze´ncy Ciemno´sci oraz Przekl˛eci nazywali Czarnego Wielkim Władca˛ Ciemno´sci. 81
Asmodean skinał ˛ lekko głowa,˛ jakby si˛e zgadzał. — Kiedy Czarny si˛e uwolni. . . — Je˙zeli przedtem jego twarz pozbawiona była wyrazu, to teraz zago´sciła na niej całkowita pustka. — Wystarczy, z˙ e powiem, i˙z znajd˛e wówczas Semirhage i oddam si˛e w jej r˛ece, zanim dosi˛egnie mnie. . . kara Czarnego za zdrad˛e. — Równie dobrze mo˙zesz mnie wi˛ec teraz uczy´c. Pełna z˙ ało´sci muzyka zacz˛eła spływa´c ze strun harfy, mówiła o zatracie i łzach. ´ — Marsz Smierci — powiedział Asmodean, nie przerywajac ˛ gry — ostatnia cz˛es´c´ Wielkiego Cyklu Nami˛etno´sci skomponowanego jakie´s trzysta lat przed Wojna˛ o Moc przez. . . Rand przerwał mu w pół słowa: — Nie uczysz mnie najlepiej. — I tak lepiej ni˙zby mo˙zna si˛e spodziewa´c, biorac ˛ pod uwag˛e okoliczno´sci. Potrafisz ju˙z pochwyci´c ,saidina za ka˙zdym razem, kiedy próbujesz, i odró˙zniasz jedne strumienie od innych. Potrafisz si˛e osłoni´c, a Moc robi, co jej ka˙zesz. — Przerwał gr˛e i zmarszczył czoło, nie patrzac ˛ na Randa. — Czy sadzisz, ˛ z˙ e Lanfear naprawd˛e chciała, bym nauczył ci˛e wszystkiego? Gdyby tak było, wymy´sliłaby jaki´s sposób, by zosta´c w pobli˙zu, aby móc nas połaczy´ ˛ c. Ona chce, z˙ eby´s z˙ ył Lewsie Therinie, ale jednocze´snie nie ma zamiaru pozwoli´c, by´s stał si˛e od niej silniejszy. — Nie nazywaj mnie tym imieniem! — warknał ˛ Rand, ale Asmodean zdawał si˛e nie słysze´c. — A je´sli wy to mi˛edzy soba˛ zaplanowali´scie. . . pochwycenie mnie. . . — Rand poczuł przypływ Mocy u Asmodeana, jakby Przekl˛ety sprawdzał tarcz˛e, która˛ Lanfear uplotła wokół niego, kobiety, które potrafiły przenosi´c, widziały po´swiat˛e otaczajac ˛ a˛ druga˛ kobiet˛e, obejmujac ˛ a˛ saidara i wyra´znie czuły strumie´n przenoszonej Mocy, on jednak nigdy nic wokół Asmodeana nie widział i odczuwał te˙z stosunkowo niewiele. — Je˙zeli sprokurowali´scie cała˛ sytuacj˛e wspólnie, to w takim razie dałe´s jej si˛e oszuka´c na wiele sposobów. Powiadam ci, z˙ e nie jestem najlepszym nauczycielem, szczególnie bez wi˛ezi. Zaplanowali´scie. to razem, nieprawda˙z? Tym razem spojrzał na Randa z ukosa, ale nat˛ez˙ ajac ˛ uwag˛e. — Ile pami˛etasz? Mam na my´sli z˙ ywot Lewsa Therina. Ona mówiła, z˙ e nic, ale ona przecie˙z zdolna byłaby okłama´c nawet Wiel. . . samego Czarnego. — Tym razem powiedziała prawd˛e. — Rozpierajac ˛ si˛e wygodnie na jednej z poduszek, Rand przeniósł jeden z nietkni˛etych przez wodzów srebrnych pucharów. Nawet takie przelotne dotkni˛ecie saidina było cudowne, a jednocze´snie paskudne. Trudno było go uwolni´c. Nie miał ochoty mówi´c o Lewsie Therinie, był ju˙z zm˛eczony tym, i˙z niektórzy uwa˙zaja˛ go za Lewsa. Fajka rozgrzała si˛e nadmiernie, chwycił ja˛ za cybuch i pomachał nia˛ kilka razy. — Skoro połaczenie ˛ 82
mi˛edzy nami ułatwiłoby nauk˛e, to dlaczego tego nie zrobimy? Asmodean popatrzył na niego takim wzrokiem, jakby chciał go zapyta´c, dlaczego nie jada kamieni, potem potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ — Ciagle ˛ zapominam, ilu ty rzeczy nie wiesz. Ty i ja nie mo˙zemy si˛e połaczy´ ˛ c. Nie bez kobiety, która by tego dokonała. Mo˙zesz poprosi´c Moiraine, jak mniemam, albo t˛e dziewczyn˛e, Egwene. Jedna z nich zapewne znalazłaby na to sposób. Je˙zeli ci nie przeszkodzi, z˙ e si˛e dowiedza,˛ kim jestem. — Nie okłamuj mnie, Natael — j˛eknał ˛ Rand. Na długo przed spotkaniem Nataela sam doszedł do wniosku, z˙ e przenoszenie u m˛ez˙ czyzn i u kobiet ró˙zni si˛e w takim samym stopniu, jak m˛ez˙ czy´zni i kobiety mi˛edzy soba,˛ ale niewiele z tego, co tamten mówił, brał na wiar˛e. — Słyszałem, jak Egwene i inne mówia˛ o Aes Sedai łacz ˛ acych ˛ swe siły. Dlaczego one to potrafia,˛ a my nie? — Bo nie. — W głosie Asmodeana zabrzmiała irytacja. — Zapytaj filozofów, je´sli chcesz wiedzie´c dlaczego. Dlaczego psy nie potrafia˛ lata´c? By´c mo˙ze w wielkim schemacie Wzoru został jako´s zrównowa˙zony fakt, z˙ e m˛ez˙ czy´zni sa˛ silniejsi. Nie mo˙zemy si˛e bez nich połaczy´ ˛ c, ale one bez nas moga.˛ Naraz mo˙ze si˛e ich połaczy´ ˛ c trzyna´scie, niewielka pociecha, potem potrzebuja˛ ju˙z m˛ez˙ czyzn, by powi˛ekszy´c krag. ˛ Rand pewien był, z˙ e tym razem przyłapał tamtego na kłamstwie. Moiraine powiedziała mu, z˙ e w Wieku Legend kobiety i m˛ez˙ czy´zni władali Moca˛ z jednaka˛ siła,˛ a ona przecie˙z nie mogła kłama´c. Tyle te˙z oznajmił Asmodeanowi, dodajac: ˛ — Wszystkich Pi˛ec´ Mocy jest równych sobie. — Ziemia, Ogie´n, Powietrze, Woda i Duch. — Natael podkre´slał ka˙zda˛ nazw˛e akordem. — Sa˛ równe, prawda, ale prawda˛ jest te˙z, z˙ e to, co m˛ez˙ czyzna potrafi zrobi´c z ka˙zda˛ z nich, potrafi równie˙z kobieta. Przynajmniej do pewnego stopnia. Ale to nie ma nic wspólnego z tym, z˙ e m˛ez˙ czy´zni sa˛ silniejsi. To, co Moiraine uwa˙za za prawd˛e, mówi jako prawd˛e, niezale˙znie od tego, czy jest tak czy nie, jedna z tysiaca ˛ słabo´sci tych durnych Trzech Przysiag. ˛ — Zagrał fragment jakiej´s melodii, która rzeczywi´scie zdawała si˛e głupawa. — Niektóre kobiety maja˛ silniejsze ramiona od niektórych m˛ez˙ czyzn, ale zazwyczaj jest odwrotnie. To samo dotyczy siły władania Moca˛ i w takich samych proporcjach. Rand pokiwał powoli głowa.˛ To miało jaki´s sens. Elayne i Egwene były uwaz˙ ane za dwie najsilniejsze kobiety, które pobierały nauki w Wie˙zy od tysiaca ˛ lat lub wi˛ecej, ale pewnego razu sprawdził na nich swoja˛ sił˛e i potem Elayne wyznała mu, z˙ e czuła si˛e niczym koci˛e pochwycone przez wielkiego psa. Asmodean jednak jeszcze nie sko´nczył. — Je˙zeli dwie kobiety si˛e połacz ˛ a,˛ ich siła nie podwaja si˛e. . . połaczenie ˛ nie jest tak proste jak dodawanie do siebie ich mocy. . . ale je´sli sa˛ dostatecznie silne, moga˛ pokona´c m˛ez˙ czyzn˛e. A kiedy stworza˛ krag ˛ trzynastu, wówczas musisz si˛e strzec. Trzyna´scie kobiet, nawet ledwie potrafiacych ˛ przenosi´c, mo˙ze po połaczeniu ˛ zwyci˛ez˙ y´c prawie ka˙zdego m˛ez˙ czyzn˛e. Trzyna´scie najsłabszych kobiet 83
z Wie˙zy mo˙ze wzia´ ˛c gór˛e nad toba˛ czy nad jakimkolwiek m˛ez˙ czyzna,˛ i ledwie si˛e przy tym zadysze´c. W Arad Doman posłyszałem kiedy´s takie przysłowie: „Im wi˛ecej kobiet dookoła, tym ciszej stapa ˛ ostro˙zny m˛ez˙ czyzna”. Lepiej to zapami˛eta´c. Rand zadr˙zał, wspominajac ˛ czas, gdy otaczało go wi˛ecej Aes Sedai, a nie tylko trzyna´scie. Oczywi´scie, wi˛ekszo´sc´ nie miała poj˛ecia, kim on jest. Gdyby wiedziały. . . „Je˙zeli Moiraine i Egwene połacz ˛ a˛ si˛e. . . ” — Nie chciał wierzy´c, z˙ eby Egwene mogła tak dalece uto˙zsami´c si˛e z Wie˙za,˛ by zapomnie´c o łacz ˛ acej ˛ ich, niegdy´s przynajmniej, przyja´zni. — „Ona wkłada serce we wszystko, co robi, a teraz si˛e jeszcze zmienia w Aes Sedai. Elayne jest podobna”. Mimo z˙ e wychylił swój puchar do połowy, my´sl nie chciała opu´sci´c jego głowy. — A có˙z jeszcze mo˙zesz mi powiedzie´c o Przekl˛etych? — To było pytanie, które zadał ju˙z chyba ze sto razy, ale zawsze miał nadziej˛e, z˙ e mo˙ze jeszcze zdoby´c jaki´s strz˛epek wiedzy. To lepsze ni˙z wyobra˙za´c sobie Moiraine i Egwene połaczone, ˛ by. . . — Powiedziałem ci ju˙z wszystko. co wiem. — Asmodean westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. — Raczej trudno nas nazwa´c przyjaciółmi, mówiac ˛ najłagodniej. Uwa˙zasz, i˙z co´s przed toba˛ taj˛e? Nie wiem nawet, gdzie przebywaja˛ pozostali, je´sli o to ci chodzi. Z wyjatkiem ˛ Sammaela, ale ty wiedziałe´s ju˙z, z˙ e wział ˛ Illian za swoje królestwo, ,jeszcze zanim ci o tym powiedziałem. Graendel była przez czas jaki´s w Arad Doman, ale podejrzewam, z˙ e ju˙z je opu´sciła, za bardzo lubi wygody. Sadz˛ ˛ e, z˙ e Moghedien jest albo była gdzie´s na zachodzie, lecz nikt nie znajdzie Paj˛eczycy, je´sli ona sama tego nie zechce. Rahvin przyjał ˛ do grona swych pieszczoszek jaka´ ˛s królowa,˛ mo˙zemy obaj tylko zgadywa´c, którym krajem ona rzadzi ˛ dla niego. Tylko tak mog˛e pomóc w ich znalezieniu. Rand słyszał to wszystko ju˙z wcze´sniej, wygladało ˛ na to, z˙ e słyszał ju˙z co najmniej pi˛ec´ dziesiat ˛ razy wszystko, co Asmodean miał do powiedzenia o Przekl˛etych. Tak cz˛esto, z˙ e chwilami miał nawet wra˙zenie, z˙ e od zawsze ju˙z wiedział to, co tamten mu opowiada. Czasami z˙ ałował, i˙z si˛e w ogóle o pewnych rzeczach dowiedział — na przykład co tym, co Semirhage uwa˙zała za zabawne — a czasami niektóre nie miały dla´n sensu. Demandred przeszedł na stron˛e Cienia, poniewa˙z zazdro´scił Lewsowi Therinowi Telamonowi? Rand nie potrafił sobie wyobrazi´c, jak mo˙zna zazdro´sci´c komu´s a˙z tak, by zrobi´c co´s takiego. Asmodean twierdził, z˙ e jego uwiodła my´sl o nie´smiertelno´sci, o wiecznej muzyce Wieków, utrzymywał, i˙z przedtem był znanym kompozytorem. Nie miało to sensu. Jednak w tej masie mro˙zacej ˛ cz˛esto krew w z˙ yłach wiedzy mo˙ze spoczywa´c klucz do przetrwania Tarmon Gai’don. Niezale˙znie od tego, co powiedział Moiraine, zdawał sobie spraw˛e, z˙ e pr˛edzej czy pó´zniej b˛edzie im musiał stawi´c czoło. Opró˙znił puchar i postawił go na posadzce. W winie nie utopi si˛e faktów. 84
Kurtyna z paciorków zagrzechotała, spojrzał przez rami˛e na wchodzacych ˛ wła´snie gai’shain, milczacych, ˛ w bieli. Niektórzy zacz˛eli zbiera´c jedzenie i puchary. które wcze´sniej przyniesiono dla niego i wodzów, jeden m˛ez˙ czyzna podszedł z wielka˛ srebrna˛ taca˛ do stołu. Stały na niej przykryte naczynia, srebrny pucharek oraz dwa wielkie fajansowe dzbany w zielone paski. W jednym zapewne znajdowało si˛e wino, w drugim za´s woda. Kobieta gai’shain przyniosła pozłacana˛ lamp˛e, ju˙z zapalona,˛ i ustawiła ja˛ obok tacy. Na niebo za oknami z wolna wypełzały czerwono-złote barwy zachodu, na krótki czas mi˛edzy z˙ arem a niemal˙ze mrozem powietrze stanie si˛e łagodne i miłe. Rand powstał, kiedy ostatni gai’shain opu´scił pomieszczenie, ale nie poszedł za nimi. — Co my´slisz o moich szansach podczas Ostatniej Bitwy, Nataelu? Asmodean, który wła´snie wyciagał ˛ wełniany koc w czerwono-niebieskie paski spod swych poduszek, zawahał si˛e i spojrzał na niego, z przekrzywiona˛ w charakterystycznej dla siebie manierze głowa.˛ — Znalazłe´s. . . co´s. . . na placu, gdy´smy si˛e tam spotkali. — Zapomnij o tym — ochryple powiedział Rand. Nie jedno, lecz dwa. — Zniszczyłem to zreszta.˛ Wydawało mu si˛e, z˙ e ramiona Asmodeana odrobin˛e zadrgały. — A wi˛ec. . . Czarny. . . po˙zre ci˛e z˙ ywcem. Je˙zeli za´s chodzi o mnie, mam zamiar otworzy´c sobie z˙ yły tej samej chwili, gdy dowiem si˛e, z˙ e wydostał si˛e na wolno´sc´ . Je˙zeli b˛ed˛e miał szans˛e. Szybka s´mier´c to najlepszy los, jaki mo˙ze mnie czeka´c. — Odrzucił na bok koce i siadł, ponuro wpatrujac ˛ si˛e w przestrze´n. — To w ka˙zdym razie lepsze ni˙z szale´nstwo. Teraz grozi mi to w takim samym stopniu, jak tobie. Zerwałe´s wi˛ezi, które mnie uprzednio chroniły. — W jego głosie nie było goryczy, tylko bezradno´sc´ . — A co, je´sli istnieje jaki´s inny sposób, by ochroni´c si˛e przed działaniem skazy? — dopytywał si˛e Rand. — By´c mo˙ze da si˛e ja˛ jako´s usuna´ ˛c? Czy wówczas dalej miałby´s ochot˛e si˛e zabi´c? Szczekliwy s´miech Asmodeana przepełniony był bezmierna˛ gorycza.˛ — Niech mnie Cie´n porwie, ty chyba naprawd˛e zaczynasz my´sle´c, z˙ e jeste´s jakim´s przekl˛etym Stwórca! ˛ Jeste´smy martwi. Obaj. Martwi! Czy jeste´s zbyt zas´lepiony pycha,˛ aby tego nie dostrzec? Albo nazbyt głupi, ty beznadziejny pasterzu? Rand nie dał si˛e wciagn ˛ a´ ˛c w sprzeczk˛e. — A wi˛ec dlaczego nie zrobi´c tego od razu? — zapytał napi˛etym głosem. „Nie byłem na tyle s´lepy, by nie dostrzec tego, co zamierzali´scie wraz z Lanfear. Nie byłem a˙z tak głupi, by nie oszuka´c jej i nie pojma´c ciebie”. — Skoro nie ma nadziei, z˙ adnej szansy, nawet najmniejszej. . . to dlaczego jeszcze z˙ yjesz? Wcia˙ ˛z nie patrzac ˛ na niego, Asmodean potarł bok nosa. 85
— Widziałem kiedy´s m˛ez˙ czyzn˛e zwisajacego ˛ z kraw˛edzi zbocza — powiedział wolno. — Kraw˛ed´z kruszyła si˛e pod jego palcami, i jedyna˛ rzecza,˛ jakiej mógł si˛e uchwyci´c, była k˛epka trawy, kilka długich z´ d´zbeł, korzeniami ledwie trzymajacych ˛ si˛e skały. Tylko dzi˛eki niej mógł wspia´ ˛c si˛e z powrotem na zbocze. A wi˛ec chwycił ja.˛ — W jego niespodziewanym chichocie nie było s´ladu wesołos´ci. — Musiał wiedzie´c, z˙ e go nie utrzyma. — Uratowałe´s go? — zapytał Rand, ale Asmodean nie odpowiedział. Kiedy Rand ruszył w stron˛e drzwi, za jego plecami na powrót rozległy si˛e ´ ciche d´zwi˛eki Marsza Smierci. Sznurki z paciorkami zagrzechotały za nim, Panny, które czekały w szerokim pustym korytarzu, zwinnie powstały z miejsc. Cała piatka, ˛ prócz jednej, była wysoka, cho´c nie jak na kobiety Aiel. Ich przywódczyni, Adelin, brakowało mniej ni˙z dłoni, by mogła spoglada´ ˛ c mu prosto w oczy. Jedynym wyjatkiem ˛ była dziewczyna o płomiennorudych włosach, zwana Enaila, która nie była wy˙zsza od Egwene, i strasznie dra˙zliwa na tym punkcie. Podobnie jak u wodzów klanów, ich oczy były bł˛ekitne, szare lub zielone, a włosy — jasnobrazowe, ˛ słomiane lub rude — przyci˛ete krótko, wyjawszy ˛ kitk˛e na sklepieniu karku. Przy pasach miały pełne kołczany, po przeciwnej stronie długie no˙ze, nosiły te˙z na plecach futerały na łuki z rogu. Ka˙zda miała przy sobie dwie lub trzy włócznie oraz okragł ˛ a˛ tarcz˛e z byczej skóry. Kobiety Aielów, które nie pragn˛eły domowego ogniska i dzieci, posiadały swa˛ własna˛ społeczno´sc´ wojowniczek, Far Dareis Mai, Panny Włóczni. Powitał je krótkim ukłonem, który wywołał u´smiechy na ich twarzach, to nie był obyczaj Aielów, a przynajmniej nie wykonywał go zgodnie z ich zasadami. — Widz˛e ci˛e, Adelin — powiedział. — Gdzie jest Joinde? My´slałem, z˙ e była z toba˛ wcze´sniej. Czy zachorowała? — Widz˛e ci˛e, Randzie al’Thor — odparła. Jej bladosłomiane włosy okalały pociemniała˛ od sło´nca twarz, policzek przecinała długa biała blizna. — Có˙z, mo˙zna tak powiedzie´c. Przez cały dzie´n mówiła do siebie, a nie dalej jak godzin˛e temu poszła zło˙zy´c s´lubny wianek u stóp Garana z Jhirad Goshien. Niektóre z pozostałych potrzasn˛ ˛ eły głowami, mał˙ze´nstwo oznaczało konieczno´sc´ porzucenia włóczni. — Jutro po raz ostatni b˛edzie jej słu˙zył jako gai’shain. Joinde jest z Shaarad Czarnych Skał — dodała znaczaco. ˛ Faktycznie, było to dziwne. Cz˛esto zawierano mał˙ze´nstwa z m˛ez˙ czyznami i kobietami, których pojmano jako gai’shaira, ale bardzo rzadko mi˛edzy klanami, które dzieliła wa´sn´ krwi, nawet wa´sn´ krwi zawieszona na jaki´s czas. — To szerzy si˛e niczym jaka´s choroba — powiedziała zapalczywie Enaila. Jej głos był równie płomienny jak kolor włosów, — Ka˙zdego dnia, od kiedy przyszły´smy do Rhuidean, jedna lub dwie Panny plota˛ swe s´lubne wianki. Rand skinał ˛ głowa˛ w ge´scie, który, miał taka˛ nadziej˛e, mógł uchodzi´c za współczucie. To była jego wina. Ale któ˙z to wie, ile by przy nim zostało, gdy86
by im powiedział. By´c mo˙ze wszystkie, zatrzymałby je honor, a poza tym nie bały si˛e bardziej ni˙z wodzowie klanów. Jak dotad ˛ przynajmniej były to tylko małz˙ e´nstwa, nawet Panny mogły uwa˙za´c mał˙ze´nstwo za co´s lepszego ni´zli to, czego do´swiadczyli niektórzy. Mo˙ze nawet tak my´slały. — Za moment b˛ed˛e gotów pój´sc´ z wami — powiedział. — B˛edziemy cierpliwie czeka´c — odparła Adelin. Nieszczególnie przypominało to cierpliwo´sc´ , sprawiały raczej wra˙zenie gotowych w ka˙zdej chwili do skoku. Rzeczywi´scie, tylko chwil˛e zabrało mu wykonanie tego, co zamierzał, zwini˛ecie strumieni Ducha i Ognia w klatk˛e wokół pomieszczenia oraz zaplecenie ich tak, by trzymały si˛e własna˛ moca.˛ Ka˙zdy mógł wej´sc´ do s´rodka lub wyj´sc´ na zewnatrz ˛ — wyjawszy ˛ człowieka, który potrafił przenosi´c. Dla niego — lub dla Asmodeana — przej´scie przez te drzwi równało si˛e pokonywaniu s´ciany zg˛estniałych płomieni. On sam przypadkowo odkrył ten splot — oraz fakt, z˙ e zablokowany Asmodean był za słaby, aby si˛e przeze´n przedosta´c. Nikt zapewne nie b˛edzie kwestionował poczyna´n barda, ale na wypadek, gdyby kto´s tak uczynił, Jasim Natael miał w Rhuidean spa´c jak najdalej od Aielów. Była to decyzja, z która˛ przynajmniej wo´znice i stra˙znicy Hadana Kadere mogli sympatyzowa´c. Rand dzi˛eki temu dokładnie wiedział, gdzie si˛e tamten znajduje przez cała˛ noc. Panny za´s nie zadawały z˙ adnych pyta´n. Odwrócił si˛e. Panny poszły za nim w rozciagni˛ ˛ etym szyku, czujne, jakby si˛e spodziewały w ka˙zdej chwili ataku. Asmodean wcia˙ ˛z wygrywał swój lament. Z ramionami wyciagni˛ ˛ etymi na boki, Mat Cauthon spacerował po szerokim murze otaczajacym ˛ wyschła˛ fontann˛e, s´piewał gło´sno, nie zwa˙zajac ˛ na ludzi, którzy przygladali ˛ si˛e mu w zapadajacym ˛ zmroku. B˛edziemy pi´c wino, a˙z w kubku uka˙ze si˛e dno, i całowa´c dziewcz˛eta, by nie płakały w głos, rzucimy ko´sci i wybiegniemy w ciemna˛ noc, z˙ eby zata´nczy´c z Widmowym Jakiem. Powietrze zdawało si˛e chłodne po upałach dnia, pomy´slał przelotnie o zapi˛eciu swego szykownego zielonego kaftana ze złotym haftem, ale w głowie huczały mu gigantyczne muchy od napitku, który Aielowie nazywali oosquai, a my´sl ulatywała. Na postumencie w zakurzonym basenie stały białe, kamienne posagi ˛ trzech kobiet — wysokie na dwadzie´scia stóp i całkowicie nagie. Ka˙zda˛ z nich wyrze´zbiono z dłonia˛ uniesiona˛ ku górze, druga˛ podtrzymywała ustawiony na ramieniu wielki kamienny dzban, z którego w zamierzeniu budowniczych miała si˛e wylewa´c woda. Jednej brakowało głowy, dzban innej był roztrzaskany. Przeta´nczymy cała˛ noc w ksi˛ez˙ yca łkaniach, b˛edziemy hu´sta´c dziewcz˛eta na kolanach, 87
a potem ty odjedziesz ze mna˛ nad ranem, z˙ eby zata´nczy´c z Widmowym Jakiem. — Wesoła pie´sn´ , je´sli we´zmie si˛e pod uwag˛e, z˙ e opiewa s´mier´c! — wykrzyknał ˛ jeden z wo´zniców z ci˛ez˙ kim lugardzkim akcentem. Ludzie Kadere trzymali si˛e razem, z dala od skupionych wokół fontanny Aielów, twardzi m˛ez˙ czy´zni o brutalnych twarzach, a przecie˙z ka˙zdy z nich uwa˙zał, z˙ e Aiel mo˙ze mu poder˙zna´ ˛c gardło za jedno niewła´sciwe spojrzenie. Niewiele si˛e zreszta˛ mylili. — Słyszałem, co moja babka opowiadała kiedy´s o Widmowym Jaku — ciagn ˛ ał ˛ dalej Lugardczyk o wielkich, odstajacych ˛ uszach. — To nie w porzadku ˛ s´piewa´c w ten sposób o s´mierci. Mat mgli´scie zastanowił si˛e, jaka˛ to wła´sciwie s´piewa piosenk˛e i skrzywił si˛e. Nikt nie słyszał Zata´nczy´c z Widmowym Jakiem od czasu, gdy padło Adelshar, w jego głowie natomiast wcia˙ ˛z rozbrzmiewały z˙ ywe d´zwi˛eki buntowniczej pie´sni, intonowanej wzdłu˙z szeregów, kiedy to Złote Lwy podejmowały swoja˛ ostatnia˛ nieudana˛ szar˙ze˛ przeciwko otaczajacej ˛ ich armii Artura Hawkwinga. Przynajmniej nie s´piewał w Dawnej Mowie. Nawet w połowie nie był tak pijany, na jakiego wygladał, ˛ jednak tych czarek oosquai było rzeczywi´scie za du˙zo. To s´wi´nstwo wygladało ˛ i smakowało niczym brazowa ˛ woda, ale uderzało do głowy jak kopni˛ecie muła. „Moiraine mo˙ze mnie jeszcze zapakowa´c na wóz i odesła´c do Wie˙zy, je´sli nie b˛ed˛e bardziej ostro˙zny. Cho´c tym sposobem mógłbym si˛e znale´zc´ dalej od Randa”. By´c mo˙ze jednak był bardziej pijany, ni˙z mu si˛e wydawało, skoro uznał to za uczciwy układ. Zmienił repertuar na Druciarza w kuchni. Druciarz w kuchni roboty miał nie lada. Pani na górze bł˛ekity swe wkłada. Frunie w dół po schodach, biodrem kołysze dzielnie, Druciarzu, ach Druciarzu, napraw mi patelni˛e. Niektórzy ludzie Kadere przyłaczyli ˛ si˛e do pie´sni, kiedy tanecznym krokiem wracał na poprzednie miejsce. Aielowie. milczeli, m˛ez˙ czy´zni s´piewali tylko wówczas, gdy ruszali w bój albo lamentowali po poległych w walce, natomiast Panny s´piewały tylko w swoim towarzystwie. Na murze przycupn˛eli dwaj Aielowie, gdyby nie odrobin˛e zaszklone oczy, nie zdradzaliby z˙ adnych oznak działania oosquai. Ch˛etnie by wrócił tam, gdzie jasny kolor oczu stanowi rzadko´sc´ , dorastał, nie widzac ˛ innych oczu ni´zli piwne lub czarne, wyłaczaj ˛ ac ˛ oczywi´scie Randa. Na szerokich kamieniach bruku le˙zało kilka kawałków drewna — stoczone przez robaki nogi i por˛ecze krzesła — tam nie było gapiów. Obok balustrady fontanny walał si˛e pusty garniec emaliowany na czerwono, nieco dalej stał jeszcze 88
jeden, w tym jednak było jeszcze troch˛e oosquai, obok spoczywał srebrny kubek. Gra polegała na tym, z˙ e najpierw wychylało si˛e kubek, a potem trafiało no˙zem ˙ do podrzuconego w powietrze celu. Zaden z ludzi Kadere i niewielu tylko Aielów odwa˙zyłoby si˛e zagra´c z nim w ko´sci — wygrywał zdecydowanie za cz˛esto — a w karty nikt tu gra´c nie potrafił. Rzucanie no˙zem miało niby wprowadzi´c jaka´ ˛s odmian˛e, zwłaszcza je´sli piło si˛e przy tym oosquai. Nie wygrywał równie cz˛esto jak w ko´sci, ale w basenie spoczywało ju˙z z pół tuzina zdobnych złotych kubków, dwa dzbany, bransolety i naszyjniki wysadzane rubinami, kamieniami ksi˛ez˙ ycowymi i szafirami, a oprócz nich gar´sc´ monet. Jego kapelusz z płaskim denkiem oraz dziwna włócznia o czarnym drzewcu le˙zały obok wygranych. Niektóre wygrał od Aielów. Ch˛etniej płacili łupami ni´zli d´zwi˛eczac ˛ a˛ moneta.˛ Kiedy nagle przestał s´piewa´c, Corman, jeden z Aielów siedzacych ˛ na balustradzie, spojrzał w jego stron˛e. Biała blizna przecinali mu nos. — Rzucasz no˙zem niemal tak dobrze jak ko´sc´ mi, Matrimie Cauthon. Czy na tym sko´nczymy? Zaczyna ju˙z brakowa´c s´wiatła. ´ — Swiatła jest jeszcze du˙zo. — Mat zerknał ˛ na niebo, blade cienie pokrywały ju˙z prawie cała˛ dolin˛e Rhuidean, ale niebo było jeszcze na tyle jasne, z˙ e wszystko odcinało si˛e wyra´znie na jego tle. — W takich warunkach mogłaby rzuca´c nawet moja babka. Ja potrafiłbym z zamkni˛etymi oczyma. Jenric, drogi z Aielów, potoczył wzrokiem po obserwatorach. — Czy sa˛ tu jakie´s kobiety? — Był zbudowany niczym nied´zwied´z i uwa˙zał si˛e za niezwykle bystrego. — M˛ez˙ czyzna mówi tak tylko wtedy, gdy w pobli˙zu sa˛ kobiety, na których chce wywrze´c wra˙zenie. Rozproszone w´sród tłumu Panny s´miały si˛e równie gło´sno jak pozostali, by´c mo˙ze nawet gło´sniej. — My´slisz, z˙ e nie potrafi˛e? — wymruczał Mat, zrywajac ˛ z szyi czarna˛ szarf˛e, która˛ nosił od czasu, gdy został powieszony. — Krzyknij tylko „ju˙z”, kiedy rzucisz, Corman. Po´spiesznie zawiazał ˛ szarf˛e wokół głowy tak, z˙ e zasłoniła mu oczy, i wycia˛ gnał ˛ z r˛ekawa jeden ze swoich no˙zy. W ciszy, która go nagle otoczyła, najgłos´niejszym d´zwi˛ekiem były oddechy widzów. „Trze´zwy? Jestem tak trze´zwy, jak smyczek od skrzypiec”. I nagle poczuł swoje szcz˛es´cie, poczuł jego napływ tak samo, jak wtedy, gdy wiedział dokładnie, jakie oczka poka˙za˛ ko´sci, mimo i˙z jeszcze nie przestały si˛e toczy´c. Miał nawet wra˙zenie, z˙ e dzi˛eki niemu rozja´sniło mu si˛e troch˛e w głowie. — Rzucaj — mruknał ˛ spokojnie. — Ju˙z — zawołał Corman i rami˛e Mata odskoczyło najpierw w tył, a potem do przodu. W absolutnej ciszy głuchy odgłos stali uderzajacej ˛ w drewno zabrzmiał równie gło´sno, jak nast˛epujacy ˛ wkrótce po nim stukot przedmiotu, który upadł na bruk.
89
Nikt nie powiedział ani słowa, dopóki nie zsunał ˛ szarfy na szyj˛e. Kawałek por˛eczy krzesła, nie wi˛ekszy ni˙z jego dło´n, le˙zał w samym centrum wolnej przestrzeni, ostrze trafiło prosto w s´rodek. Wygladało ˛ na to, z˙ e Corman postarał si˛e, by on miał jak najmniejsze szanse. Có˙z, wcale nie okre´slił, jaki ma by´c cel. Zdał sobie nagle spraw˛e, z˙ e nawet nie ustalił stawki. Wreszcie jeden z ludzi Kadere wykrzyknał: ˛ — Szcz˛es´cie Czarnego, nie ma co! — Szcz˛es´cie to ko´n, którego mo˙zna dosia´ ˛sc´ jak ka˙zdego innego — powiedział do siebie Mat. Niezale˙znie od tego, skad ˛ si˛e brało. Co wcale nie znaczyło, z˙ e wiedział, skad ˛ on bierze swoje szcz˛es´cie, on tylko próbował je dosiada´c najlepiej, jak potrafił. Mimo i˙z powiedział to prawie szeptem, Jenric usłyszał i marszczac ˛ brwi, zapytał: — Powtórz, co´s ty powiedział, Matrirnie Cauthon? Mat ju˙z otworzył usta, aby powtórzy´c, i natychmiast zamknał ˛ je na powrót, przypomniawszy sobie wypowiedziane słowa. Sene sovya caba’donde ain dovienya. Dawna Mowa. — Nic — wymamrotał. — Mówiłem tylko do siebie. Gapie zaczynali si˛e powoli rozchodzi´c. ´ — Swiatła jest ju˙z chyba za mało, by ciagn ˛ a´ ˛c dalej t˛e zabaw˛e. Corman oparł stop˛e na kawałku drewna, wyswobodził ostrze i wr˛eczył nó˙z Matowi. — Mo˙ze innym razem, Matrimie. Cauthon, innego dnia. W taki sposób Aie’lowie mówili „nigdy”, kiedy nie chcieli powiedzie´c tego wprost. Mat pokiwał głowa,˛ wsuwajac ˛ ostrze do jednej z pochew w r˛ekawie, tak samo było tamtego dnia, gdy wyrzucił sze´sc´ szóstek dwadzie´scia trzy razy z rz˛edu. Nie miał wła´sciwie powodu, by ich obwinia´c. Nie tylko o szcz˛es´cie tu chodziło. Zauwa˙zył z delikatnym ukłuciem zazdro´sci, z˙ e z˙ aden z Aielów nie zachwiał si˛e nawet nieznacznie, gdy dołaczali ˛ do odchodzacych. ˛ Mat przeczesał dłonia˛ włosy i usiadł ci˛ez˙ ko na balustradzie. Wspomnienia, kiedy´s rozproszone w jego głowie niczym rodzynki w cie´scie, obecnie zlały si˛e z jego własnymi. Cz˛es´cia˛ swego umysłu wiedział doskonale, z˙ e urodził si˛e w Dwu Rzekach dwadzie´scia lat temu, ale równocze´snie pami˛etał wyra´znie, jak prowadzi oskrzydlajacy ˛ atak, dzi˛eki któremu odparto trolloki pod Maighande, ta´nczy na dworze Taramandewin i setki innych rzeczy, tysiace. ˛ Głównie bitwy. Pami˛etał, jak umierał wi˛ecej razy, ni´zli wolałby pami˛eta´c. Nie było ju˙z z˙ adnych szwów czy przerw mi˛edzy z˙ ywotami, nie potrafił odró˙zni´c własnych wspomnie´n, je´sli si˛e dobrze nie zastanowił. Nało˙zył kapelusz z szerokim rondem na głow˛e, dziwna˛ włóczni˛e poło˙zył na kolanach. Zamiast zwyczajnym ostrzem była zako´nczona czym´s, co wyglada˛ 90
ło jak dwustopowa klinga miecza, oznaczona para˛ kruków. Lan powiedział, z˙ e włóczni˛e t˛e wykonano za pomoca˛ Jedynej Mocy podczas Wojny z Cieniem, czyli Wojny o Moc, Stra˙znik twierdził, i˙z nigdy nie potrzebuje ostrzenia i z˙ e nigdy si˛e nie złamie. Mat stwierdził, z˙ e nie uwierzy w te zapewnienia, chyba z˙ e go zmusza.˛ Mogła sobie przetrwa´c trzy tysiace ˛ lat, ale on i tak niewielkim zaufaniem obdarzał Moc. Wzdłu˙z czarnego drzewca biegł pochyły napis w Dawnej Mowie, z obu stron zamkni˛ety sylwetka˛ kruka, wypełniony jakim´s metalem ciemniejszym od drewna. Oczywi´scie potrafił go bez trudu odczyta´c. Tak brzmia˛ słowa naszego traktatu, oto zawarli´smy umow˛e My´sl jest strzała˛ czasu, pami˛ec´ nigdy nie ginie. To, o co si˛e prosi, jest dane. Zapłacono cen˛e. Jedna˛ z szerokich ulic mo˙zna było doj´sc´ do skweru znajdujacego ˛ si˛e w odległo´sci jakiej´s pół raili, który w wielu miastach byłby uwa˙zany za ogromny. Handlarze Aielów na noc odeszli, ale zostawili swe stragany, wykonane z tej samej szarobrazowej ˛ wełny co ich namioty. Setki handlarzy s´ciagały ˛ do Rhuidean ze wszystkich stron Pustkowia na najwi˛eksze s´wi˛eto, jakie kiedykolwiek zdarzyło si˛e w dziejach Aielów, i z ka˙zdym dniem przybywało ich coraz wi˛ecej. Handlarze nale˙zeli do pierwszych, którzy zamieszkali w mie´scie. Mat obserwował skwer, bo nie chciał patrze´c w przeciwna˛ stron˛e, w stron˛e wielkiego placu. Widział sylwetki wozów Kadere, czekajacych ˛ na jutrzejszy załadunek. Tego popołudnia na jeden z nich załadowano to co´s, co wygladało ˛ jak wyko´slawiona futryna drzwi, Moiraine skrupulatnie przypilnowała, by ja˛ mocno przywiazano. ˛ Nie miał poj˛ecia, co ona wła´sciwie o tych odrzwiach wiedziała — nie miał te˙z zamiaru jej pyta´c, wolał by w ogóle zapomniała, z˙ e on z˙ yje, chocia˙z na to akurat szanse były niewielkie — nie watpił ˛ jednak, i˙z sam wie wi˛ecej. Przeszedł przez nie, głupiec poszukujacy ˛ odpowiedzi na pytania. W zamian dostał głow˛e pełna˛ cudzych wspomnie´n. Oraz s´mier´c. Zacisnał ˛ szarf˛e s´ci´slej wokół szyi. I jeszcze dwie inne rzeczy. Srebrny medalion w kształcie lisiej głowy, który nosił pod koszula,˛ oraz trzymana˛ wła´snie na kolanach bro´n. Niewielka rekompensata. Przesunał ˛ dłonia˛ po napisie. „Pami˛ec´ nigdy nie ginie”. Poczucie humoru tych ludzi z drugiej strony odrzwi było odpowiednie raczej dla Aielów. — Czy potrafiłby´s tak za ka˙zdym razem? Gwałtownie podniósł głow˛e i zobaczył obok siebie jaka´ ˛s Pann˛e. Wysoka, nawet jak na Aiela, by´c mo˙ze wr˛ecz wy˙zsza do niego, miała włosy o barwie złota, a oczy koloru jasnego nieba o poranku. Starsza od niego, by´c mo˙ze nawet i dziesi˛ec´ lat, ale to nigdy go nie zra˙zało. Niemniej jednak była to Far Dareis Mai. — Jestem Melindhra — ciagn˛ ˛ eła dalej — ze szczepu Junai. Czy potrafiłby´s tak za ka˙zdym razem? 91
Min˛eła dłu˙zsza chwila, zanim zrozumiał, z˙ e miała na my´sli ten rzut no˙zem. Wymieniła swój szczep, ale nie klan. Aielowie nigdy tak nie post˛epowali. Chyba z˙ e. . . Musiała by´c jedna˛ z tych Panien Shaido, które si˛e przyłaczyły ˛ do Randa. Nigdy nie zrozumiał do ko´nca, o co chodzi z tymi społeczno´sciami, ale a˙z za dobrze pami˛etał, z˙ e Shaido równie˙z i w niego wymierzyli swe włócznie. Couladin nie cierpiał nikogo, kto zwiazany ˛ był z Randem, a czego nienawidził Couladin, nienawidzili tak˙ze Shaido. Z drugiej strony Melindhra przyszła tutaj, do Rhuidean. Panna. A jednak na jej ustach błakał ˛ si˛e nieznaczny u´smiech, spojrzenie za´s l´sniło kuszaco. ˛ — Na ogół mi si˛e udaje — oznajmił zgodnie z prawda.˛ Nawet kiedy go nie czuł, jego szcz˛es´cie mo˙zna było okre´sli´c jako znaczne, kiedy natomiast czuł, było wielkie. U´smiechn˛eła si˛e szeroko, jakby my´slała, z˙ e si˛e przechwala. Kobiety zazwyczaj orzekały, czy kłamałe´s, zupełnie nie zwracajac ˛ uwagi na fakty. Jednak˙ze je´sli ci˛e lubiły, to albo o to nie dbały, albo stwierdzały, i˙z najbardziej bezczelne kłamstwo jest prawda.˛ Panny potrafiły by´c niebezpieczne, niezale˙znie od tego, do jakiego nale˙zały klanu — wszystkie kobiety potrafiły by´c niebezpieczne, przekonał si˛e o tym na własnej skórze — ale oczy Melindhry zdecydowanie nie spogladały ˛ na niego oboj˛etnie. Poszperał w swoich wygranych i wyciagn ˛ ał ˛ naszyjnik zrobiony ze złotych spiral, w ka˙zdej tkwił ciemnoniebieski szafir, najwi˛ekszy był tak du˙zy, jak staw jego kciuka. Pami˛etał jeszcze — gdy si˛egał do własnej pami˛eci — czasy, kiedy spociłby si˛e na widok najmniejszego z tych kamieni. — B˛eda˛ pasowały do twoich oczu — powiedział, wkładajac ˛ ci˛ez˙ ki naszyjnik w jej dłonie. Nie zauwa˙zył dotad, ˛ by Panny nosiły tego typu s´wiecidełka, lecz z do´swiadczenia wiedział, z˙ e wszystkie kobiety lubia˛ bi˙zuteri˛e. I, co dziwne, niemal równie mocno lubiły kwiaty. Tego nie potrafił zrozumie´c, jednak gdyby go zapyta´c, przyznałby, z˙ e rozumie kobiety w jeszcze mniejszym stopniu ni˙z swoje szcz˛es´cie, albo to, co zdarzyło si˛e po drugiej stronie tamtych krzywych odrzwi. — Pi˛ekna robota — powiedziała, unoszac ˛ go do oczu. — Przyjmuj˛e twoja˛ propozycj˛e. Naszyjnik zniknał ˛ w sakwie, która˛ miała przymocowana˛ do pasa. Potem nachyliła si˛e, zsuwajac ˛ mu kapelusz na tył głowy. — Masz pi˛ekne oczy. Przypominaja˛ wypolerowane kocie oczy. — Odwróciła si˛e, usiadła na balustradzie, oplotła kolana ramionami i zacz˛eła mu si˛e przyglada´ ˛ c. — Moja siostra włóczni opowiadała mi o tobie. Mat nasunał ˛ kapelusz z powrotem na miejsce i przyjrzał jej si˛e ostro˙znie spod szerokiego ronda. Co ona jej naopowiadała? I o jaka˛ „propozycj˛e” chodzi? To tylko naszyjnik. Zaproszenie znikn˛eło z jej oczu, przypominała teraz kota wpatrzonego w mysz. Na tym polegał cały kłopot z Pannami Włóczni. Czasami trudno było orzec, czy chca˛ zata´nczy´c z toba,˛ pocałowa´c ci˛e czy zabi´c. 92
Ulica powoli pustoszała, cienie pogł˛ebiały si˛e — mimo to rozpoznał Randa, idacego ˛ ulica,˛ z fajka˛ sterczac ˛ a˛ z ust. Zapewne był jedynym człowiekiem w Rhuidean, który przechadzał si˛e w towarzystwie oddziału Far Dareis Mai. „Sa˛ przy nim zawsze — pomy´slał Mat. — Strzega˛ go niczym stado wilczyc. Skaczac ˛ na ka˙zdy jego rozkaz”. Niektórzy m˛ez˙ czy´zni mogliby mu togo pozazdro´sci´c. Ale nie Mat. W ka˙zdym razie nie zawsze. Gdyby to było stadka dziewczat ˛ takich jak Isendre, wówczas. . . — Przepraszam ci˛e na moment — po´spiesznie zwrócił si˛e do Melindhry. Oparł włóczni˛e o wysoki mur otaczajacy ˛ fontann˛e i pobiegł. W głowie wcia˙ ˛z mu szumiało, lecz nie tak gło´sno jak poprzednio i nie zataczał si˛e ju˙z. Nie troszczył si˛e o swoje wygrane. Aielowie mieli s´ci´sle okre´slone poglady ˛ na temat tego, co dozwolone — zdobycie łupów podczas napadu było jedna˛ rzecza,˛ kradzie˙z zupełnie czym´s innym. Ludzie Kadere nauczyli si˛e trzyma´c r˛ece przy sobie, od czasu jak jednego z nich przyłapano na kradzie˙zy. Po chło´scie, która krwawymi pr˛egami naznaczyła go od stóp do głów, został odesłany. Jeden worek z woda,˛ który pozwolono mu zabra´c, z pewno´scia˛ nie wystarczył na cała˛ drog˛e do Muru Smoka, nawet gdyby wygnaniec miał na sobie jakiekolwiek odzienie chroniace ˛ przed upałem. Teraz ludzie Kadere nie podnie´sliby nawet miedziaka le˙zacego ˛ na ulicy. — Rand? Tamten szedł dalej w otoczeniu swej eskorty. — Rand? Nie znajdował si˛e nawet w odległo´sci dziesi˛eciu kroków, ale mimo to nie drgnał. ˛ Niektóre z Panien obejrzały si˛e za siebie, Rand nie. Mat poczuł nagle chłód, który nie miał nic wspólnego z nadciagaj ˛ acym ˛ wieczorem. Zwil˙zył wargi i odezwał si˛e du˙zo ciszej ni˙z poprzednio. — Lews Therin. I Rand si˛e odwrócił. Mat niemal po˙załował, z˙ e tak si˛e stało. Przez czas jaki´s stali tylko, patrzac ˛ na siebie w półmroku. Mat wahał si˛e, czy podej´sc´ bli˙zej. Usiłował sobie wmówi´c, z˙ e to z powodu Panien. Była w´sród nich Adelin, jedna z tych, które nauczyły go gry zwanej Pocałunkiem Panny, gry, której chyba nigdy nie zapomni i w która˛ nigdy wi˛ecej nie miałby ju˙z ochoty zagra´c, gdyby miał w tej sprawie co´s do powiedzenia. Czuł równie˙z spojrzenie Enaili niczym s´wider borujacy ˛ mu czaszk˛e. Któ˙z mógłby przypuszcza´c, z˙ e ta kobieta zachowa si˛e jak oliwa dolana do ognia tylko dlatego, i˙z powiedział jej, z˙ e jest naj´sliczniejszym kwiatuszkiem, jaki zdarzyło mu si˛e spotka´c w z˙ yciu. Jednak tak naprawd˛e chodziło o Randa. On i Rand dorastali razem. W Polu Emonda, on, Rand i jeszcze Perrin, czeladnik kowalski, polowali razem, razem łowili ryby, włóczyli si˛e po Piaskowych Wzgórzach, docierajac ˛ niekiedy a˙z do Gór Mgły, obozowali pod gwiazdami. Rand był wtedy jego przyjacielem. A teraz mógł rozłupa´c mu głow˛e, wcale nie majac ˛ takiego zamiaru. Perrin omal nie zginał ˛ przez Randa. 93
Zmusił si˛e, by podej´sc´ do niego na odległo´sc´ wyciagni˛ ˛ etej r˛eki. Rand był wy˙zszy od niego niemal˙ze o głow˛e, a w półmroku wczesnego wieczoru zdawał si˛e jeszcze wi˛ekszy. I zimniejszy ni˙z kiedy´s. — Ostatnio du˙zo my´slałem, Rand. — Wolałby, z˙ eby jego głos tak bardzo nie chrypiał. Miał nadziej˛e, z˙ e Rand tym razem zareaguje na swoje wła´sciwe imi˛e. — Długo ju˙z przebywam poza domem. — Obu nas to m˛eczy — odrzekł cicho Rand. — Tyle czasu min˛eło. Nagle za´smiał si˛e, niezbyt gło´sno, ale prawie tak samo, jak kiedy´s. — Zat˛eskniłe´s za dojeniem krów swego ojca? Mat podrapał si˛e za uchem i te˙z lekko u´smiechnał. ˛ — Nie o to chodzi. Pomy´slałem sobie, z˙ e mógłbym si˛e zabra´c z wozami Kadere. Rand nie odpowiadał przez dłu˙zsza˛ chwil˛e. Kiedy ponownie si˛e odezwał, po przelotnej wesoło´sci nie pozostało ani s´ladu. — Do samego Tar Valon? Teraz z kolei Mat si˛e zawahał. „On nie wydałby mnie w r˛ece Moiraine. A mo˙ze jednak tak?” — By´c mo˙ze — odrzekł ostro˙znie. — Jeszcze nie wiem. Tam wła´snie chciałaby mnie widzie´c Moiraine. A mo˙ze skorzystam z okazji i wróc˛e do Dwu Rzek. Sprawdziłbym, czy w domu wszystko w porzadku. ˛ „Zobaczyłbym, czy Perrin z˙ yje. Moje siostry, ojciec i matka”. — Wszyscy robimy to, co musimy robi´c. Zazwyczaj wcale nie to, co chcemy. To, co musimy. Dla Mata brzmiało to jak wymówka, jakby Rand prosił go o zrozumienie. Tylko, z˙ e on ju˙z kilka razy zrobił to, co musiał. „Nie mog˛e wini´c go za Perrina. Nikt mnie, do cholery, nie zmuszał, bym szedł za nim jak tresowany pies!” To te˙z nie była cała prawda. Został zmuszony. Tylko nie przez Randa. — Ty nie b˛edziesz. . . powstrzymywał mnie przed odej´sciem? — Nie b˛ed˛e ci radził, czy masz odej´sc´ , czy zosta´c, Mat — powiedział Rand zm˛eczonym głosem. — To Koło splata Wzór, nie ja, a Koło obraca si˛e tak, jak chce. Na cały s´wiat, mówił jak przekl˛eta Aes Sedai! Na poły gotowy do odej´scia, Rand dodał jeszcze: — Nie ufaj Kadere, Mat. W pewnym sensie jest to najbardziej niebezpieczny człowiek, jakiego spotkałe´s w z˙ yciu. Nie ufaj mu nawet na jot˛e, bo mo˙zesz si˛e obudzi´c z poder˙zni˛etym gardłem, a ty i ja nie b˛edziemy jedynymi, którzy tego po˙załuja.˛ Potem odszedł w dal ulicy po´sród g˛estniejacego ˛ mroku, tu˙z za nim szły Panny niczym wilki w trop. Mat odprowadził go wzrokiem. Ufa´c kupcowi? 94
„Nie zaufałbym Kadere, nawet gdyby siedział w zawiazanym ˛ worku”. A wi˛ec to nie Rand splata Wzór? Na pewno? Zanim si˛e przekonali, z˙ e Proroctwa w jakikolwiek sposób dotycza˛ ich samych, dowiedzieli si˛e. wcze´sniej, z˙ e Rand jest ta’veren, jedna˛ z tych rzadkich jednostek, które, miast biernie dawa´c si˛e wciaga´ ˛ c we Wzór, zmuszaja˛ go, by kształtował si˛e wokół nich. Mat rozumiał, na czym polega bycie ta’veren, sam był jednym z nich, chocia˙z nie tak silnym jak Rand. Czasami Rand wywierał przemo˙zny wpływ na ludzkie z˙ ywoty, zmieniał ich bieg, po prostu tylko dlatego, z˙ e akurat przebywał w tym samym mie´scie. Perrin te˙z jest ta’veren — albo mo˙ze był. Moiraine uwa˙zała za znaczace, ˛ z˙ e trzej młodzie´ncy, którzy wychowywali si˛e w jednej wiosce, okazali si˛e ta’veren. Miała zamiar wciagn ˛ a´ ˛c ich do swych planów. niezale˙znie od tego. na czym polegały. To miało by´c co´s wspaniałego — do ta’varen, o których Mat dotad ˛ słyszał, nale˙zeli tacy m˛ez˙ czy´zni jak Artur Hawkwing albo takie kobiety jak ta Mabriam en Shereed, która podobno stworzyła Konwencj˛e Dziesi˛eciu Narodów po P˛ekni˛eciu ´ Swiata. Jednak z˙ adna z opowie´sci nie mówiła, co si˛e staniu, gdy jeden ta’varen przebywa w pobli˙zu innego, równie silnego jak Rand. To przypominało uczucie, z˙ e jest si˛e li´sciem, który wpadł w wir wodny. Podeszła do niego Melinhra, podała mu jego włóczni˛e oraz ci˛ez˙ ki, kanciasty worek, gło´sno poszcz˛ekujacy. ˛ — Zebrałam twoje wygrane. — Naprawd˛e była wy˙zsza od niego o dobre dwa calu. Spojrzała w s´lad za Randem. — Słyszałam, z˙ e byłe´s prawie-bratem Randa al’Thora. — Mo˙zna tak chyba powiedzie´c — rzekł oschle. — To nie jest wa˙zne — odparła lekcewa˙zaco ˛ i skupiła na nim swój wzrok, wspierajac ˛ pie´sci na biodrach. — Zwróciłe´s na siebie moja˛ uwag˛e, Macie Cauthon, poniewa˙z dałe´s mi dar szacunku. Nie ma, oczywi´scie, mowy, bym porzuciła dla ciebie włóczni˛e, ale ju˙z od wielu dni nie spuszczam ci˛e z oka. Robisz miny jak chłopiec, który zamierza jaka´ ˛s psot˛e. Podoba mi si˛e to. W zapadajacym ˛ zmroku jej u´smiech zdawał si˛e leniwy i szeroki. I pełen ciepła. — Podobaja˛ mi si˛e twoje oczy. Mat wybił denko swego kapelusza, nie wiedzac, ˛ co pocza´ ˛c z r˛ekoma. Od s´cigajacego ˛ do s´ciganego, i to w mgnieniu oka. Z kobieta˛ Aiel mogło si˛e wła´snie tak zdarzy´c. W szczególno´sci, gdy w gr˛e wchodziła Panna. — Czy imi˛e Córka Dziewi˛eciu Ksi˛ez˙ yców co´s dla ciebie oznacza? Było to pytanie, które czasem zadawał kobietom. Odpowied´z twierdzaca ˛ zapewne sprawiłaby, z˙ e dzisiejszej nocy opu´sciłby Rhuidean, nawet gdyby miał podja´ ˛c prób˛e pokonania Pustkowia pieszo. — Nic — odrzekła. — Ale sa˛ rzeczy, które miałabym ochot˛e robi´c przy ksi˛ez˙ ycu. Otoczyła ramieniem jego plecy, zdj˛eła mu kapelusz i zacz˛eła szepta´c do ucha. Po krótkim czasie zaczał ˛ si˛e u´smiecha´c jeszcze szerzej ni˙z ona.
ZMIERZCH Rand, w towarzystwie eskorty Far Dareis Mai, zbli˙zał si˛e do Dachu Panien w Rhuidean. Białe schody zajmujace ˛ cała˛ szeroko´sc´ wysokiego budynku, ze stopniami gł˛eboko´sci kroku, wiodły do grubych, skr˛econych spiralnie kolumn, które w zapadajacym ˛ zmroku sprawiały wra˙zenie czarnych, mimo i˙z za dnia były jasnoniebieskie. Fronton budowli pokrywała mozaika z glazurowanych płytek, uło˙zonych w białe i bł˛ekitne na pozór nie ko´nczace ˛ si˛e spirale oraz wielkie, umieszczone dokładnie nad kolumnami okno z witra˙zem z kolorowego szkła, przedstawiaja˛ cym ciemnowłosa˛ kobiet˛e, wysoka˛ na pi˛etna´scie stóp, w kunsztownie skrojonych szatach, z prawa˛ dłonia˛ podniesiona˛ jakby w błogosławie´nstwie lub wezwaniu, by si˛e zatrzyma´c. Twarz miała jednocze´snie spokojna˛ i surowa.˛ Nie była z pewno´scia˛ Aielem, wykluczały to jasna skóra i ciemne oczy. Zapewne, Aes Sedai. Rand postukał fajka˛ o obcas buta i wsunał ˛ ja˛ do kieszeni kaftana, potem ruszył w gór˛e schodów. Z wyjatkiem ˛ gai’shain m˛ez˙ czyznom nie pozwalano wchodzi´c pod Dach Panien, z˙ adnemu m˛ez˙ czy´znie, we wszystkich siedzibach całego Pustkowia. Wódz lub powinowaty której´s z Panien mógłby zosta´c zabity, gdyby spróbował, aczkolwiek z˙ adnemu Aielowi nie przyszłoby to nawet do głowy. To samo zreszta˛ dotyczyło wszelkich społeczno´sci wojowników, do s´rodka wpuszczano jedynie członków oraz gai’shain. Dwie wysokie Panny trzymały wart˛e przy wielkich drzwiach z brazu, ˛ rozmawiały migotliwa˛ mowa˛ palców i błyskały oczyma w jego stron˛e, kiedy w˛edrował ˙ przez kolumnad˛e, a potem jeszcze nieznacznie u´smiechn˛eły si˛e do siebie. Załował, z˙ e nie rozumiał, co sobie przekazały. Nawet w tak suchym klimacie, jaki panuje w Pustkowiu, braz ˛ matowieje z upływem czasu, jednak gai’shain polerowali te drzwi tak długo, a˙z zacz˛eły wyglada´ ˛ c jak nowe. Były szeroko otwarte, dwie za´s wartowniczki nie zrobiły nic, by go zatrzyma´c, kiedy przestapił ˛ próg, wiodac ˛ za soba˛ Adelin i pozostałe. Szerokie korytarze wyło˙zone białymi płytami i przestronne izby pełne były Panien, siedziały na kolorowych poduszkach, rozmawiały, opatrywały bro´n, grały w kocia˛ kołysk˛e, kamienie albo w Tysiac ˛ Kwiatów, gr˛e Aielów, która polegała na układaniu wzorów z płaskich kamiennych elementów, z setkami, jak si˛e zdawało, 96
symboli wyrze´zbionych z jednej strony. W´sród nich uwijali si˛e liczni gai’shain, którzy czy´scili, usługiwali, naprawiali, pilnowali, by w lampach o´swietlajacych ˛ wn˛etrza nie zabrakło oliwy. Lampy były najrozmaitsze, jedne proste, ceramiczne, inne pozłacane, zdobyte na jakiej´s wojennej wyprawie, a tak˙ze wysokie lampy stojace, ˛ znalezione w mie´scie. Posadzki i s´ciany wi˛ekszo´sci izb pokrywały kolorowe dywany i jaskrawe gobeliny. Na s´cianach i sufitach pyszniły si˛e mozaiki przedstawiajace ˛ lasy, rzeki i barwy nieba, jakich pró˙zno szukał w Pustkowiu. Młode czy stare, Panny jednako u´smiechały si˛e na jego widok, niektóre poufale kiwały do´n głowami, a nawet poklepywały po ramieniu. Inne zagadywały, pytajac, ˛ jak si˛e ma, czy jadł co´s, czy chce, by gai’shain przynie´sli mu wino lub wod˛e. Odpowiadał zdawkowo, chocia˙z zawsze z u´smiechem. Ma si˛e dobrze, nie jest ani głodny, ani spragniony. Nie przerywał jednak swego marszu, nie zwalniał nawet wtedy, gdy odpowiadał na pytania. W przeciwnym razie z pewno´scia˛ wkrótce musiałby przystana´ ˛c, a nie miał na to ochoty dzisiejszego wieczoru. Far Dareis Mai zaadoptowały go, o ile tak mo˙zna powiedzie´c. Niektóre traktowały go jak syna, inne niczym brata. Wiek zdawał si˛e nie mie´c z tym nic wspólnego, kobiety o włosach całkowicie siwych mogły przy herbacie traktowa´c go po bratersku, podczas gdy Panny starsze od niego tylko o rok próbowały mu matkowa´c, sprawdzajac ˛ na przykład, czy wło˙zył odpowiedni ubiór na panujacy ˛ upał. Nie dało si˛e tego unikna´ ˛c — po prostu tak si˛e zachowywały i oprócz u˙zycia Mocy przeciwko całej ich gromadzie, nie przychodził mu do głowy z˙ aden pomysł, jak im w tym przeszkodzi´c. Zastanawiał si˛e ju˙z, czy jaka´s inna społeczno´sc´ nie mogłaby dostarczy´c mu osobistych stra˙zników — by´c mo˙ze Shae’en M’taal, czyli Kamienne Psy, albo Aethan Dor, Czerwone Tarcze, Rhuarc nale˙zał do Czerwonych Tarcz zanim został wodzem klanu — tylko jaki tu poda´c przekonujacy ˛ powód? Nie mógł, rzecz jasna, powiedzie´c prawdy. Robiło mu si˛e nieswojo nawet na sama˛ my´sl, z˙ e miałby wszystko wyja´sni´c Rhuarkowi, Aielowie mieli szczególne poczucie humoru, w tym przypadku nawet Han, mimo wiecznie kwa´snej miny, zapewne zrywałby boki ze s´miechu. Zreszta˛ i tak pewnie nie wymy´sliłby wystarczajacego ˛ usprawiedliwienia, którym by nie obraził s´miertelnie wszystkich Panien. Przynajmniej nie starały si˛e mu matkowa´c publicznie, robiły to jedynie pod Dachem, gdzie nikt tego nie widział prócz nich samych, a gai’shain doskonale wiedzieli, z˙ e nie wolno im opowiada´c o niczym, co si˛e tutaj działo. „Panny” — powiedział pewnego razu — „strzega˛ mego honoru”. Wszyscy to zapami˛etali, same Panny za´s były z tego tak dumne, jakby zaoferował im wszystkie trony s´wiata. Ostatecznie okazało si˛e, z˙ e to one decyduja,˛ jak b˛eda˛ go strzec. Adelin i pozostała czwórka zostawiły go i przyłaczyły ˛ si˛e do przyjaciółek, ale gdy wspinał si˛e po schodach na wy˙zsze pi˛etra, nie mógł narzeka´c na samotno´sc´ . Wła´sciwie na ka˙zdym kroku musiał odpowiada´c na te same pytania. Nie, nie jest głodny. Tak, wie, z˙ e jeszcze nie nawykł do upału, i nie, nie sp˛edził zbyt du˙zo czasu 97
na sło´ncu. Znosił to wszystko cierpliwie, ale nie mógł powstrzyma´c westchnienia ulgi, kiedy dotarł na drugie pi˛etro, poło˙zone ponad wysokim oknem. Tutaj nie było ju˙z z˙ adnych Panien i z˙ adnych gai’shain, ani na szerokich korytarzach, ani na schodach wiodacych ˛ wy˙zej. Nagie s´ciany i puste komnaty podkre´slały tylko nieobecno´sc´ ludzi, ale po pokonaniu ni˙zszych pi˛eter samotno´sc´ zdała mu si˛e błogosławie´nstwem. Jego sypialnia mie´sciła si˛e w pozbawionej okien komnacie, nieomal w samym sercu budynku i stanowiła jedno z nielicznych pomieszcze´n, które nie przera˙zały swym ogromem. Nie miał poj˛ecia, co znajdowała si˛e tutaj pierwotnie, komnat˛e zdobiła jedynie mozaika winoro´sli otaczajaca ˛ niewielki kominek. Mo˙zna by przypuszcza´c, z˙ e było to kiedy´s pomieszczenie dla słu˙zby, ale. w takich nie instalowano przecie˙z drzwi z brazu, ˛ nawet pozbawianych wymy´slnych zdobie´n, drzwi te zreszta˛ przez wi˛ekszo´sc´ czasu trzymał zamkni˛ete. Gai’shain wypolerowali metal, dzi˛eki czemu l´snił teraz ciemnym blaskiem. Na niebieskich płytach posadzki walało si˛e kilka poduszek ozdobionych chwostami, na nich si˛e siadało, do spania za´s słu˙zył gruby siennik uło˙zony na stercie dywaników. Obok „łó˙zka” stał prosty dzban z niebieskiej ceramiki oraz ciemnozielony kubek. Wraz z dwoma trójramiennymi wysokimi lampami, ju˙z zapalonymi, oraz stosem ksia˙ ˛zek w kacie ˛ stanowiły cało´sc´ umeblowania. Zm˛eczony legł na sienniku, nie zdejmujac ˛ kaftana i butów, wiercił si˛e, szukajac ˛ dogodnej pozycji, jednak nie było mu na nim bardziej mi˛ekko ni˙z na nagiej posadzce. Chłód nocy w´slizgiwał si˛e powoli do pomieszczenia, ale nie chciało mu si˛e wsta´c i zapali´c wyschłego krowiego łajna zgromadzanego w palenisku kominka — wolał raczej stawi´c czoło zimnu, ni´zli wacha´ ˛ c ten zapach. Asmodean próbował mu pokaza´c najprostszy sposób na ogrzanie pomieszczenia, niby prosty. a jednak tamtemu równie˙z nie udała si˛e go zastosowa´c. Rand sam spróbował go kiedy´s wykorzysta´c, obudził si˛e w s´rodku nocy, ledwie łapiac ˛ oddech, podczas gdy brzegi dywaników tliły si˛e ju˙z od z˙ aru podłogi. Po raz drugi nie ryzykował. Zamieszkał w tym budynku, poniewa˙z był cały i stał blisko wielkiego placu: wysokie sufity stwarzały wra˙zenie chłodu nawet w najbardziej upalne gadziny dnia, a grube s´ciany powstrzymywały najgorszy ziab ˛ nocy. Poczatkowo ˛ nie był to oczywi´scie Dach Panien. Dopiero którego´s ranka obudził si˛e i stwierdził, z˙ e Panny zaj˛eły wszystkie izby na dwóch pierwszych pi˛etrach i ustawiły przy wej´sciu swe stra˙ze. Min˛eło troch˛e czasu, zanim zrozumiał, i˙z przeznaczyły ten budynek na swój Dach w Rhuidean i z˙ e bynajmniej nie oczekuja,˛ i˙z on si˛e wyprowadzi. W rzeczy samej gotowe były ruszy´c za nim, dokadkolwiek ˛ by si˛e przeniósł, dlatego wła´snie musiał si˛e spotyka´c z wodzami klanów w innym miejscu. Zdołał uzyska´c jedynie tyle, z˙ e zgodziły si˛e nie wchodzi´c na jego pi˛etro, kiedy spał, s´miechom z tego nie było ko´nca. „Nawet Car’a’carn nie jest królem” — przypomniał sobie gniewnie. Dwukrotnie przeprowadzał si˛e na coraz wy˙zsze pi˛etra, w miar˛e jak podwajała 98
si˛e liczba Panien. Czasami si˛e zastanawiał, ile ich musiałoby jeszcze przyby´c do Rhuidean, by on wyniósł si˛e na dach. To było lepsze ni˙z rozpami˛etywanie, z˙ e pozwolił Moiraine zale´zc´ sobie za skór˛e. Nie miał zamiaru wtajemnicza´c jej w swoje plany, dopóki Aielowie nie wyjda˛ z Rhuidean. Wiedziała dokładnie, jak manipulowa´c jego uczuciami, jak rozgniewa´c go do tego stopnia, z˙ eby powiedział wi˛ecej, ni˙z pragnał. ˛ „Nigdy dotad ˛ nie byłem taki w´sciekły. Dlaczego tak trudno mi pow´sciaga´ ˛ c emocje?” Có˙z, i tak nie mogła go w z˙ aden sposób powstrzyma´c. Przynajmniej tak mu si˛e wydawało. Musi jednak pami˛eta´c o zachowaniu ostro˙zno´sci w jej obecno´sci. Im wi˛ecej potrafił, tym bardziej stawał si˛e beztroski, nawet je´sli był od niej du˙zo silniejszy, ona i tak wcia˙ ˛z wi˛ecej wiedziała, nawet pomimo nauk Asmodeana. O wiele mniej istotne było zdradzenie si˛e ze swoimi zamiarami przed Asmodeanem ni˙z przed Aes Sedai. „Dla Moiraine jestem wcia˙ ˛z prostym pasterzem, którym ona mo˙ze powodowa´c zgodnie z celami Wie˙zy, natomiast dla Asmodeana tylko gał˛ezia,˛ której on mo˙ze si˛e przytrzyma´c po´sród wszechogarniajacej ˛ powadzi”. Mogło si˛e to wydawa´c dziwne, z˙ e prawdopodobnie bardziej ufa jednemu z Przekl˛etych, ni´zli mo˙ze wierzy´c Moiraine. Cho´c z˙ adnemu z dwojga i tak nie mógł zaufa´c bez reszty. Asmodean. Skoro wi˛ezi z Czarnym chroniły go przed działaniem skazy saidina, to w takim razie musiał istnie´c jaki´s inny sposób na ´ zbudowanie takiej osłony. Albo na oczyszczenie Zródła. Problem polegał na tym, z˙ e Przekl˛eci, po przej´sciu na stron˛e Cienia, nale˙zeli do najsilniejszych Aes Sedai Wieku Legend, kiedy to rzeczy, o jakich Biała Wiez˙ a nawet nie s´niła, działy si˛e na porzadku ˛ dziennym. Je˙zeli Asmodean nie znał sposobu, to by´c mo˙ze dlatego, z˙ e takowy nie istniał. „Musi istnie´c. Jaki´s musi. Nie mam zamiaru tylko siedzie´c w miejscu i czeka´c, a˙z oszalej˛e i umr˛e”. To była czysta głupota. Proroctwo naznaczyło mu spotkanie przy Shayol Ghul. Kiedy, nie wiedział, ale po nim ju˙z nie b˛edzie musiał si˛e przejmowa´c swoim szale´nstwem. Zadr˙zał i pomy´slał o rozwini˛eciu koców. Delikatny odgłos butów z mi˛ekkimi podeszwami w korytarzu sprawił, z˙ e poderwał si˛e na równe nogi. Mówiłem im! Je˙zeli nie moga!. ˛ . . Kobieta z nar˛eczem koców, która otworzyła drzwi, nie była kim´s, kogo si˛e spodziewał. Aviendha zatrzymała si˛e zaraz po wej´sciu do pokoju i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem zielononiebieskich oczu. Co najmniej pi˛ekna, równa mu wiekiem, była kiedy´s Panna,˛ wła´sciwie jeszcze niedawno, zanim nie porzuciła włóczni, z˙ eby zosta´c Madr ˛ a.˛ Ciemnorude włosy wcia˙ ˛z nie si˛egały jej nawet do ramion i prawie nie potrzebowały zwini˛etej brazowej ˛ szarfy, która˛ przewiazywała ˛ je, aby nie wpadały do oczu. Wyra´znie nie przyzwyczaiła si˛e jeszcze do brazowego ˛ szala, jej ruchy za´s w szarych sukniach były troch˛e nazbyt niecierpliwe. 99
Poczuł ukaszenie ˛ zazdro´sci, gdy zobaczył, z˙ e jej szyj˛e otacza srebrny naszyjnik — misternie wykonany szereg kr˛egów, z których ka˙zdy był inny. „Kto jej go dał?” Na pewno nie wybrała go sama, zdawała si˛e nie lubi´c bi˙zuterii. Oprócz naszyjnika jedyna˛ ozdoba,˛ która˛ nosiła, była szeroka bransoleta z ko´sci słoniowej, wyrze´zbiona z najdrobniejszymi szczegółami w paki ˛ ró˙z. Był to prezent od niego i do teraz nie był pewien, czy mu to wreszcie przebaczyła. W ka˙zdym razie zazdro´sc´ z jego strony była aktem głupoty. — Nie widziałem ci˛e od dziesi˛eciu dni — zaczał. ˛ — My´slałem, z˙ e Madre ˛ przywia˙ ˛za˛ ci˛e do mojego ramienia, kiedy przekonaja˛ si˛e, z˙ e uniemo˙zliwiłem im wst˛ep do moich snów. Asmodean był rozbawiony, kiedy si˛e dowiedział, jaka jest pierwsza rzecz, której pragnie si˛e nauczy´c, a potem sfrustrowany, z˙ e Rand potrzebuje na to tyle czasu. — Ja si˛e ucz˛e, Randzie al’Thor. — Miała by´c jedna˛ z nielicznych Madrych, ˛ które potrafia˛ przenosi´c, mi˛edzy innymi tego wła´snie si˛e uczyła. — Nie jestem jedna˛ z waszych kobiet z mokradeł, która by cały czas stała obok ciebie, by´s mógł na nia˛ spojrze´c, kiedy tylko zechcesz. Znała Egwene, a tak˙ze Elayne, ale wcia˙ ˛z miała dziwnie wypaczone poglady ˛ na temat zachowa´n kobiet z innych cz˛es´ci s´wiata — jak mawiała z mokradeł — i w ogóle mieszka´nców mokradeł jako takich. — Nie spodobało im si˛e to, co zrobiłe´s. — Miała na my´sli Amys, Bair i Melaine, trzy Madre ˛ w˛edrujace ˛ po snach, które ja˛ uczyły i starały si˛e go bezustannie obserwowa´c. Aviendha ponuro pokr˛eciła głowa.˛ — Szczególnie były niezadowolone, gdy zdradziłam ci, z˙ e one w˛edruja˛ po twoich snach. Zagapił si˛e na nia.˛ — Powiedziała´s im? Ale przecie˙z ty niczego mi nie zdradziła´s. Sam si˛e tego domy´sliłem, nawet nie potrzebne mi były twoje wskazówki. Aviendha, one same powiedziały mi, z˙ e potrafia˛ rozmawia´c z lud´zmi w snach. Pozostawało tylko wyciagn ˛ a´ ˛c wnioski. — Czy chcesz jeszcze bardziej powi˛eksza´c mój dyshonor? — Jej głos był pozbawiony wyrazu, ale oczy mogły zapali´c paliwo zgromadzone na palenisku. — Nie zrezygnuj˛e ze swego honoru ani dla ciebie, ani dla z˙ adnego innego m˛ez˙ czyzny! Ja naprowadziłam ci˛e na trop, którym poszedłe´s i nie b˛ed˛e si˛e wypierała swej winy. Powinnam pozwoli´c, by´s zamarzł. Rzuciła mu koce, prawie prosto na głow˛e. Wyplatał ˛ si˛e z nich i poło˙zył obok siebie na sienniku, cały czas si˛e zastanawiajac, ˛ co powiedzie´c. Znowu chodziło o ji’e’toh. Ta kobieta kłuła niczym krzak cierniowy. Pierwotnie miała uczy´c go obyczajów Aielów, ale wiedział, z˙ e jej prawdziwa rola polega na szpiegowaniu go i donoszeniu Madrym. ˛ Ujma na honorze, jaka˛ przynosiło według Aielów uprawianie szpiegostwa, najwyra´zniej nie dotyczyła Madrych. ˛ Wiedziały, z˙ e on wie, ale z jakich´s powodów zdawały si˛e tym nie 100
przejmowa´c, a dopóki chciały, by sprawy dalej toczyły si˛e tym torem, nie miał powodów, by protestowa´c. Po pierwsze, Aviendha nie była szczególnie wytrawnym szpiegiem, wła´sciwie to nie próbowała nigdy niczego odkrywa´c, a poza tym nie manipulowała jego gniewem albo poczuciem winy w taki sposób. w jaki czyniła to Moiraine. Po drugie, czasami była naprawd˛e miła˛ towarzyszka,˛ kiedy zapominała o swojej niech˛eci do niego. Przynajmniej wiedział, kim jest osoba, która˛ Amys i pozostałe napu´sciły na niego, gdyby nie ona, znalazłby si˛e kto´s inny, a on bez przerwy zastanawiałby si˛e, kto by to mógł by´c. Poza tym nie przebywała cały czas w jego towarzystwie. Mat, Egwene, nawet Moiraine czasami patrzyli na niego jak na Smoka Odrodzonego albo w najlepszym razie jak na niebezpiecznego m˛ez˙ czyzn˛e, który potrafi przenosi´c. Wodzowie klanów i Madre ˛ widzieli Tego Który Przychodzi Ze ´ Switem, człowieka, któremu Proroctwa zwiastowały, z˙ e połamie Aielów niczym suche gałazki, ˛ je˙zeli nawet nie czuli przed nim l˛eku, to jednak czasami traktowali go, jakby był czerwona˛ z˙ mija,˛ z która˛ przyszło im z˙ y´c. Aviendha natomiast, niezale˙znie od tego, co w nim widziała, dokuczała mu zawsze, kiedy tylko miała ochot˛e, to znaczy przez wi˛ekszo´sc´ czasu. Dziwne, ale w porównaniu ze sposobem, w jaki traktowali go inni, rzeczywis´cie przynosiło to ulg˛e. T˛esknił za nia.˛ Zrywał nawet kwiaty z jakich´s ciernistych krzewów wokół Rhuidean — pokaleczył sobie palce do krwi, zanim zrozumiał, z˙ e mo˙ze przecie˙z u˙zy´c Mocy — i posyłał je do niej, Panny same zanosiły kwiaty, miast wyr˛ecza´c si˛e gai’shain. Oczywi´scie ani razu ich nie przyj˛eła. — Dzi˛ekuj˛e ci — powiedział na koniec, dotykajac ˛ koców. Wydawało si˛e, z˙ e koce to temat bezpieczny. — Noce tutaj sa˛ takie zimne, z˙ e nigdy ich chyba za wiele. — Enaila poprosiła mnie, z˙ ebym ci je przyniosła, kiedy si˛e dowiedziała, z˙ e id˛e si˛e z toba˛ spotka´c. — Kaciki ˛ jej ust zadrgały, jakby zwiastujac ˛ u´smiech rozbawienia. — Spora cz˛es´c´ sióstr włóczni obawia si˛e, z˙ e mo˙ze ci nie by´c dosy´c ciepło nocami. Mam dopilnowa´c, by´s rozpalił na noc ogie´n, poprzedniej nocy tego nie zrobiłe´s. Rand poczuł jak czerwienieja˛ mu policzki. Wiedziała. „Có˙z, na to chyba nie ma sposobu? Te przekl˛ete Panny by´c mo˙ze nie mówia˛ jej ju˙z wszystkiego, ale te˙z nic nie taja˛ specjalnie”. — Dlaczego chciała´s si˛e ze mna˛ zobaczy´c? Ku jego zaskoczeniu zaplotła ramiona na piersiach i dwukrotnie przemierzyła komnat˛e, zanim przystan˛eła wreszcie, by spojrze´c na niego gro´znie. — To nie był podarunek szacunku — zacz˛eła oskar˙zycielskim tonem, potrza˛ sajac ˛ mu przed oczyma bransoleta.˛ — Sam to przyznałe´s. To prawda, ale przecie˙z wydawało mu si˛e, z˙ e je´sli tego nie zrobi, to ona wsadzi mu nó˙z mi˛edzy z˙ ebra. — Głupi podarunek od m˛ez˙ czyzny, który nie wiedział ani si˛e nie przejmował 101
tym, co moje. . . co, siostry włóczni moga˛ sobie pomy´sle´c. Có˙z, to teraz nie ma ju˙z znaczenia. — Wyciagn˛ ˛ eła co´s z sakwy i rzuciła na siennik obok niego. — To anuluje mój dług wzgl˛edem ciebie. Rand podniósł rzucony przez nia˛ przedmiot i obrócił go w dłoniach. Była to ozdobna sprzaczka ˛ do pasa w kształcie smoka, wykonana z dobrej stali inkrustowanej złotem. — Dzi˛ekuj˛e ci. Jest pi˛ekna. Aviendha, nie było z˙ adnego długu, który nale˙załoby spłaca´c. — Wyrzu´c to, je´sli tego nie chcesz — oznajmiła twardo. — Znajd˛e co´s innego, z˙ eby spłaci´c dług. To zwykłe s´wiecidełko. — Trudno to nazwa´c zwykłym s´wiecidełkiem. Musiała´s to u kogo´s zamówi´c. — Nie sad´ ˛ z, z˙ e to co´s znaczy, Randzie al’Thor. Kiedy ja. . . porzuciłam włóczni˛e, moje włócznie, mój nó˙z. . . — nie´swiadomie przesun˛eła dłonia˛ po pasie w miejscu, gdzie zazwyczaj wisiał nó˙z o długim ostrzu — . . . nawet groty moich strzał zostały mi odebrane i oddane kowalowi, aby zrobił z nich jakie´s proste, po˙zyteczne przedmioty, które mogłabym porozdawa´c. Wi˛ekszo´sc´ dałam przyjaciołom, ale Madre ˛ zmusiły mnie, abym wymieniła trzech m˛ez˙ czyzn i trzy kobiety, których najbardziej nienawidz˛e i kazały mi osobi´scie da´c ka˙zdemu z nich podarek wykonany z mojej broni. Bair powiedziała, z˙ e to lekcja pokory. Z tym w´sciekłym wzrokiem i wyprostowanymi plecami, gdy tak wypluwała ka˙zde. słowo, nie wygladała ˛ ani troch˛e na pokorna.˛ — A wi˛ec nie my´sl, z˙ e to cokolwiek znaczy. — To nic nie znaczy — zgodził si˛e, smutno kiwajac ˛ głowa.˛ Nie, z˙ eby chciał, aby to co´s znaczyło, naprawd˛e, ale przyjemnie byłoby pomy´sle´c, z˙ e mo˙ze zaczyna powoli widzie´c w nim przyjaciela. Zazdro´sc´ o nia˛ była doprawdy czysta˛ głupota.˛ „Ciekawe, kto jej go dał?” — Aviendha? Czy ja nale˙ze˛ do tych, których najbardziej nienawidzisz? — Tak, Randzie al’Thor. — Nie wiadomo dlaczego nagle zachrypła. Na moment odwróciła twarz, przymkn˛eła powieki i zadr˙zała. — Nienawidz˛e ci˛e z całego serca. Tak wła´snie. I zawsze b˛ed˛e ci˛e nienawidzie´c. Nawet nie spytał dlaczego. Ju˙z raz zapytał ja˛ kiedy´s, dlaczego go nie lubi i omal nie dostał po nosie. Ale nawet wtedy mu nie powiedziała. A przecie˙z czasami zdawała si˛e zapomina´c o swej niech˛eci. — Je˙zeli naprawd˛e mnie nienawidzisz — rzekł z wahaniem — to poprosz˛e Madre, ˛ aby przysłały kogo´s innego, z˙ eby mnie uczył. — Nie! — Ale je´sli ty. . . — Nie! — Je˙zeli to w ogóle mo˙zliwe, jej odmowa tym razem była jeszcze gor˛etsza. Wsparła pi˛es´ci na biodrach i cedziła słowa, jakby chciała ka˙zde wbi´c mu do głowy. — Nawet je´sli Madre ˛ pozwoliłyby mi przesta´c si˛e z toba˛ spotyka´c, mam swój toh, zobowiazania ˛ wzgl˛edem mojej prawie-siostry, Elayne, aby 102
pilnowa´c ciebie dla niej. Nale˙zysz do niej, Randzie al’Thor. Do niej i z˙ adnej innej kobiety. Pami˛etaj o tym. R˛ece mu ju˙z opadały. Przynajmniej tym razem nie próbowała mu opisywa´c, jak Elayne wyglada ˛ bez ubrania, do niektórych obyczajów Aielów trzeba było si˛e przyzwyczaja´c znacznie dłu˙zej ni´zli do innych. Czasami zastanawiał si˛e, czy ona i Elayne naprawd˛e zawarły jaka´ ˛s umow˛e dotyczac ˛ a˛ tej „obserwacji”. Nie potrafił w to uwierzy´c, ale z kolei trudno było zrozumie´c nawet te kobiety, które nie były Aielami. Co wi˛ecej, zastanawiał si˛e tak˙ze, przed kim niby miała go chroni´c Aviendha. Wyjawszy ˛ Madre ˛ i Panny Włóczni, kobiety Aielów przypatrywały si˛e mu na poły tak, jakby był przepowiednia˛ obleczona˛ w ciało, a wi˛ec czym´s nie do ko´nca realnym, na poły za´s jakby był w˛ez˙ em wpuszczanym mi˛edzy bawiace. ˛ si˛e dzieci. Madre ˛ były niemal˙ze równie paskudne jak Moiraine w tym zmuszaniu go do post˛epowania zgodnie z ich z˙ yczeniami, a o Pannach w ogóle nie chciał my´sle´c. Wszystko to obudziło w nim furi˛e. — To teraz ty mnie posłuchaj. Pocałowałem kilka razy Elayne i sadz˛ ˛ e, z˙ e to jej si˛e podobało w takim samym stopniu jak mnie, ale nie jestem przyobiecany nikomu. Nie jestem nawet pewien, czy ona jeszcze mnie chce. — W ciagu ˛ kilku godzin napisała do niego dwa listy, w jednym nazywała go najdro˙zszym s´wiatłem swego serca, zanim przeszła do rzeczy, które sprawiły, z˙ e czerwienił si˛e po same uszy, w drugim wyzwała go od nieczułych łotrów i oznajmiła, z˙ e nigdy wi˛ecej nie chce go widzie´c na oczy, nast˛epnie oczerniła go du˙zo lepiej ni˙z kiedykolwiek Aviendha. Kobiety były bezsprzecznie nie do poj˛ecia. — W ka˙zdym razie i tak nie mam czasu teraz my´sle´c o kobietach. Jedyne, o czym nie potrafi˛e przesta´c my´sle´c, to zjednoczenie Aielów, nawet Shaido, je´sli mi si˛e uda. Ja. . . Zamilkł w pół słowa, gdy do izby weszła naprawd˛e ostatnia kobieta, jaka˛ spodziewałby si˛e tu zobaczy´c. Pobrz˛ekujac ˛ bi˙zuteria,˛ niosła srebrna˛ tac˛e, na której stał dzban z d˛etego szkła wypełniony winem i dwa srebrne pucharki. Przezroczysta szarfa z czerwonego jedwabiu udrapowana wokół głowy Isendre nie skrywała jej pi˛eknej, bladej twarzy w kształcie serca. Takich długich, ciemnych włosów oraz czarnych oczu nie miał z˙ aden Aiel. Pełne, lekko wyd˛ete wargi kusiły — dopóki nie dostrzegła Aviendhy. Wtedy jej u´smiech zmienił si˛e w co´s doprawdy paskudnego. Oprócz szarfy zdobiło ja˛ kilkana´scie przynajmniej naszyjników ze złota i ko´sci słoniowej, niektóre wysadzane perłami i oszlifowanymi kamieniami. Na ka˙zdym nadgarstku l´sniło po kilka bransolet, jeszcze wi˛ecej kołysało si˛e u kostek. I na tym koniec, poza tym nie miała na sobie ju˙z nic wi˛ecej. Próbował nie spuszcza´c wzroku z jej twarzy, ale nawet wtedy czuł, jak pałaja˛ mu policzki. Aviendha przypominała burzowa˛ chmur˛e sp˛eczniała˛ od błyskawic, natomiast Isendre wygladała ˛ tak, jakby wła´snie si˛e dowiedziała, z˙ e ma by´c ugotowana z˙ ywcem. Rand za´s z˙ ałował, z˙ e nie znajduje si˛e w Szczelinie Zagłady, czy te˙z gdziekolwiek indziej, byle nie tutaj. A jednak podniósł si˛e z siennika, tylko w ten sposób 103
— spogladaj ˛ ac ˛ na nie z góry — mógł sobie doda´c odrobin˛e autorytetu. — Aviendha — zaczał, ˛ ale zignorowała go. — Czy kto´s ci˛e z tym przysłał? — zapytała lodowatym głosem. Isendre otworzyła usta, chcac ˛ skłama´c, lecz zdołała tylko przełkna´ ˛c s´lin˛e i wyszepta´c: — Nie. — Ostrzegano ci˛e przed tym, sorda — Tak Aielowie nazywali pewien gatunek szczurów, szczególnie według nich podst˛epnych i nie nadajacych ˛ si˛e absolutnie do niczego, ich skóra tak cuchn˛eła, z˙ e nawet koty rzadko na nie polowały. — Adelin sadziła, ˛ z˙ e ostatnio czego´s ci˛e nauczyła. Isendre wzdrygn˛eła si˛e i zachwiała, jakby miała zemdle´c. Rand wział ˛ si˛e w gar´sc´ . — Aviendha, czy ona została tu przysłana czy nie, nie ma znaczenia. Jestem troch˛e spragniony, a je´sli okazała si˛e na tyle uprzejma, by przynie´sc´ mi wino, nale˙za˛ jej si˛e za ta podzi˛ekowania. — Aviendha spojrzała chłodno na dwa pucharki i uniosła brew. Rand zrobił gł˛eboki wdech. — Nie nale˙zy jej kara´c za to, z˙ e przyniosła mi co´s da picia. — Starał si˛e przy tym nie patrze´c na tac˛e. — Połowa Panien pytała mnie, czy. . . — Ona została przyłapana przez Panny na kradzie˙zy ich dóbr, Randzie al’Thor. — Głos Aviendhy stał si˛e teraz lodowaty. — Ju˙z i tak za bardzo si˛e mieszasz w sprawy Far Dareis Mai, wi˛ecej ni˙z. ci wolno. Nawet Car’a’carn nie mo˙ze przeszkadza´c w wymierzaniu sprawiedliwo´sci, to nie powinno ci˛e wcale interesowa´c. Skrzywił si˛e — i postanowił nic nie mówi´c. Cokolwiek zrobiły jej Panny, Isendre z pewno´scia˛ sobie zasłu˙zyła. Nie tylko na to. Przyjechała do Pustkowia z Hadnanem Kadere, ale Kadere nawet nie mrugnał ˛ okiem, kiedy Panny ukarały ja˛ za kradzie˙z bi˙zuterii, która˛ zreszta˛ miała teraz na sobie za cały ubiór. Rand mógł dokona´c tylko tyle, z˙ e nie pozwolił jej przegna´c do Shary, sp˛etanej niczym koza, albo odprawi´c nago w kierunku Muru Smoka z jednym tylko workiem na wod˛e, nie potrafił sta´c spokojnie z boku, gdy błagała o łask˛e. Ju˙z raz w z˙ yciu zabił kobiet˛e, kobiet˛e, która chciała go zamordowa´c, ale jej obraz wcia˙ ˛z płonał ˛ w jego pami˛eci. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek był zdolny zrobi´c to ponownie, nawet gdyby od tego zale˙zało jego z˙ ycie. Głupi pomysł, zwłaszcza je´sli wzia´ ˛c pod uwag˛e, z˙ e nie miał co liczy´c, by Przekl˛ete zawahały si˛e przed rozlaniem jego krwi lub nawet czym´s znacznie gorszym, tak jednak wła´snie my´slał. A je´sli nie potrafiłby zabi´c kobiety, to jak mógł sta´c i przyglada´ ˛ c si˛e jej s´mierci? Nawet je´sli sobie zasłu˙zyła? Na tym wła´snie polegał dylemat. W ka˙zdej krainie na zachód od Muru Smoka Isendre czekała szubienica lub topór kata, biorac ˛ pod uwag˛e wszystko, co o niej wiedział. O niej, o Kadere i zapewne o wi˛ekszo´sci ludzi kupca, o ile nie dotyczyło to wszystkich. Byli Sprzymierze´ncami Ciemno´sci. On jednak nie mógł ich wyda´c 104
w r˛ece sprawiedliwo´sci. Nawet je´sli oni wiedzieli, z˙ e on wie. Gdyby si˛e który´s objawił jako Sprzymierzeniec Ciemno´sci. . . Isendre wytrzymywała wszystko najlepiej, jak potrafiła, nawet los słu˙zacej ˛ i chodzenie przez cały czas nago były bowiem lepsze od wystawienia na palace ˛ promienie sło´nca ze zwiazanymi ˛ r˛ekoma i nogami, ale nikt by niczego nie zataił, gdyby si˛e dostał w r˛ece Moiraine. Aes Sedai nie litowała si˛e nad Sprzymierze´ncami Ciemno´sci bardziej ni˙z inni, w krótkim czasie rozwiazałaby ˛ im j˛ezyki. A Asmodean przyjechał do Pustkowia w wozie kupca jako jeszcze jeden Sprzymierzeniec Ciemno´sci, wiedzieli to przynajmniej Kadere i jego ludzie, którzy nadto orientowali si˛e co do jego wysokiej rangi. Bez watpienia ˛ sadzili, ˛ i˙z zgodził si˛e na słu˙zb˛e u Smoka Odrodzonego motywowany rozkazami jakiej´s wy˙zszej instancji. Aby zatrzyma´c swego nauczyciela, aby powstrzyma´c Moiraine przed niechybna˛ próba˛ zabicia ich obu, Rand musiał utrzymywa´c wszystko w tajemnicy. Na szcz˛es´cie nikt si˛e nie dopytywał, dlaczego Aielowie nie spuszczaja˛ oka z kupca oraz jego ludzi. Moiraine sadziła, z˙ e zazwyczaj sa˛ tak podejrzliwi wzgl˛edem wszystkich obcych, którzy przybywali do Pustkowia, a podejrzliwo´sc´ wzmagała jeszcze ich obecno´sc´ w Rhuidean, musiała u˙zy´c wszystkich swoich s´rodków perswazji, aby pozwolono Kadere wprowadzi´c wozy do miasta. Podejrzliwo´sc´ w takim przypadku była zapewne norma,˛ Rhuarc oraz pozostali wodzowie prawdopodobnie sami rozstawiliby warty, gdyby Rand a to nie poprosił. A Kadere był wyra´znie zachwycony, i˙z nikt jeszcze nie przebił mu włócznia˛ serca. Rand nie miał poj˛ecia, jak rozwiaza´ ˛ c t˛e sytuacj˛e. Czy w ogóle to potrafi. Niezłe zamieszanie. W opowie´sciach bardów jedynie szubrawcy znajdowali si˛e w takim poło˙zeniu. Aviendha z powrotem przeniosła swój wzrok na druga˛ kobiet˛e, pewna ju˙z, z˙ e on nie b˛edzie si˛e wtracał. ˛ — Mo˙zesz zostawi´c wino. Isendre prawie przykl˛ekła z gracja,˛ gdy stawiała tac˛e obok siennika, a na jej twarzy zago´scił szczególny grymas. Rand dopiero po chwili zrozumiał, z˙ e ona próbuje si˛e do´n tak u´smiechna´ ˛c, by Aviendha tego nie zauwa˙zyła. — A teraz pobiegniesz do pierwszej Panny, która˛ napotkasz- ciagn˛ ˛ eła dalej Aviendha — i powiesz jej, co zrobiła´s. Biegnij, sorda! J˛eczac ˛ i załamujac ˛ r˛ece, Isendre wybiegła. Kiedy tylko znalazła si˛e za drzwiami, Aviendha odwróciła si˛e do niego. — Nale˙zysz do Elayne! Nie wolno ci uwodzi´c z˙ adnych kobiet, a zwłaszcza takich! — Miałbym ja˛ uwie´sc´ ? — Randowi a˙z dech zaparło ze zdumienia. — My´slisz, z˙ e ja. . . Uwierz mi, Aviendha. Gdyby była ostatnia˛ kobieta˛ na ziemi, trzymałbym si˛e od niej tak daleko, jak tylko si˛e da. — Tak tylko mówisz. — Parskn˛eła. — Została wychłostana siedem razy. . . siedem!. . . za prób˛e w´slizgni˛ecia si˛e do twego ło˙za. Nie zachowywałaby si˛e w ten sposób, gdyby´s jej nie zach˛ecał. Far Dareis Mai wymierzyły jej sprawiedliwo´sc´ 105
i to nie powinno obchodzi´c nawet Car’a’carna. Potraktuj to jako lekcj˛e na temat naszych obyczajów. I pami˛etaj, z˙ e nale˙zysz do mojej prawie-siostry. Wyszła z izby, nie dajac ˛ mu doj´sc´ do słowa: na widok wyrazu jej twarzy przestraszył si˛e, z˙ e Isendre nie prze˙zyje tego dnia, je´sli Aviendha ja˛ dogoni. Wypu´scił długo wstrzymywany oddech i odstawił tac˛e oraz wino w najbardziej odległy kat ˛ pomieszczenia. Nie miał zamiaru pi´c niczego, co mu przyniosła Isendre. „Siedem razy próbowała do mnie dotrze´c?” Musiała si˛e dowiedzie´c, z˙ e wstawił si˛e za nia,˛ bez watpienia ˛ wyciagn˛ ˛ eła stad ˛ wniosek, i˙z skoro zrobił tyle za powłóczyste spojrzenie i u´smiech, to có˙z uczyni dla niej za co´s wi˛ecej? Na sama˛ my´sl zadr˙zał. Raczej wpu´sciłby skorpiona do łó˙zka. Je˙zeli Panny jej nie przekonaja,˛ ta chyba powie jej, co wie. na jej temat, powinna wtedy sko´nczy´c z tymi podst˛epami. Zgasił lampy i odszukał w ciemno´sciach swój siennik, a potem wpełzł pod koce, w butach i całkowicie ubrany. Wiedział, z˙ e poniewa˙z jednak nie rozpalił ognia, do rana b˛edzie jeszcze dzi˛ekował Aviendzie za te koce. Niemal automatycznie ustawił tarcze Ducha, które strzegły jego snów przed niechcianymi go´sc´ mi, ale mimo i˙z robił to ju˙z po raz nie wiadomo który, znowu zachichotał. Powinien wróci´c do łó˙zka, a dopiero potem zgasi´c lampy za pomoca˛ Mocy. Nigdy mu nie przyszło do głowy, z˙ e wła´snie te najprostsze rzeczy mo˙zna wykonywa´c przy u˙zyciu Mocy. Le˙zał, czekajac, ˛ a˙z ciepło ciała rozgrzeje wn˛etrze koców. Nie potrafił poja´ ˛c, jak ta mo˙zliwe, z˙ e w tym samym miejscu mo˙ze by´c tak goraco ˛ za dnia i tak przera´zliwie zimno w nocy. Wsunał ˛ jedna˛ dło´n pod kaftan i lekko dotknał ˛ na poły zagojonej rany w boku. Ta rana, której Moiraine nie potrafiła nigdy całkowicie uzdrowi´c, kiedy´s go zabije. Nie mogło by´c najmniejszych watpliwo´ ˛ sci. Jego krew na skałach Shayol Ghul. Tak wła´snie mówiły Proroctwa. „Ale jeszcze nie tej nocy. Nie b˛ed˛e teraz o tym my´slał. Jeszcze zostało mi troch˛e czasu. Ale skoro piecz˛ecie mo˙zna rozłupa´c no˙zem, to czy trzymaja˛ równie mocno jak kiedy´s. . . ? Nie. Nie dzisiaj”. Pod kocami zrobiło si˛e troch˛e cieplej, a on, wiercac ˛ si˛e, bezskutecznie szukał wygodniejszej pozycji. „Powinienem si˛e umy´c” — pomy´slał, zapadajac ˛ w sen. Egwene przypuszczalnie znajduje si˛e teraz w goracym ˛ namiocie parowym. Prawie za ka˙zdym razem. kiedy on próbował z niego skorzysta´c, zawsze znajdowała si˛e grupka Panien, które chciały razem z nim wej´sc´ do s´rodka — i ze s´miechu niemal˙ze tarzały si˛e po ziemi, gdy nalegał, by pozostały na zewnatrz. ˛ Wystarczajaco ˛ niewygodne było ju˙z rozbieranie si˛e i ubieranie w kł˛ebach pary. Sen w ko´ncu nadszedł, a wraz z nim marzenia senne, bezpiecznie strze˙zone, zarówno przed Madrymi, ˛ jak i przed wszystkimi innymi. Tylko przed własnymi my´slami nie potrafił si˛e uchroni´c. Trzy kobiety bezustannie zakłócały jego spo106
kój. Nie Isendre, cho´c pojawiła si˛e na moment w koszmarze, który go omal nie obudził. Na zmian˛e były to Elayne, Min i Aviendha. Razem i osobno. Tylko Elayne czasami spogladała ˛ na niego jak na m˛ez˙ czyzn˛e, wszystkie trzy jednak widziały w nim tego, kim był, nie za´s to czym był. Z wyjatkiem ˛ tamtego koszmaru pozostałe sny były raczej przyjemne.
´ WSRÓD MADRYCH ˛ Egwene stała tak blisko, jak si˛e tylko dało, male´nkiego ogniska, które płon˛eło dokładnie po´srodku namiotu, a mimo to trz˛esła si˛e, nalewajac ˛ wod˛e z napełnionego po brzegi imbryka do szerokiej misy w niebieskie paski. Opu´sciła wprawdzie boczne klapy namiotu, ale chłód przenikał do wn˛etrza przez grube warstwy kolorowych dywaników, uło˙zonych na ziemi i wydawało si˛e, z˙ e cały z˙ ar buchajacy ˛ z ogniska ucieka przez otwór kominowy w dachu, pozostawiajac ˛ jedynie wo´n płonacego ˛ krowiego nawozu. Nie mogła powstrzyma´c szcz˛ekania z˛ebami. Para zaczynała ju˙z rzedna´ ˛c, na krótki moment obj˛eła saidara i przeniosła Ogie´n, z˙ eby podgrza´c wod˛e. Amys i Bair zapewne umyłyby si˛e w zimnej, nawet je´sli zazwyczaj korzystały z kapieli ˛ parowych. „Przecie˙z ja nie jestem taka zahartowana jak one. Nie wychowałam si˛e w Pustkowiu. Nie musz˛e chyba zamarza´c na s´mier´c i my´c si˛e w zimnej wodzie, je´sli nie mam na to ochoty”. Namydliła szmatk˛e kostka˛ lawendowego mydła, które kupiła od Hadnana Kadere, nadal przepełniona poczuciem winy. Madre ˛ wcale nie z˙ adały, ˛ by post˛epowała inaczej, ale i tak miała wra˙zenie, z˙ e oszukuje. ´ Uwolniwszy Prawdziwe Zródło, westchn˛eła z z˙ alem. Dygotała z zimna i jednocze´snie s´miała si˛e cicho ze swej głupoty. To cudowne uczucie, które towarzyszyło napływowi Mocy do jej wn˛etrza, zdumiewajacemu ˛ potokowi z˙ ycia i s´wiadomo´sci, było ju˙z samo w sobie niebezpieczne. Im wi˛ecej saidara si˛e czerpało, tym bardziej si˛e tego pragn˛eło, brak samodyscypliny mógł ostatecznie sprawi´c, z˙ e ilo´sc´ przenoszonej Mocy przekraczała mo˙zliwo´sci danej osoby, która w wyniku tego albo umierała, albo sama si˛e ujarzmiała. I doprawdy nie było w tym nic s´miesznego. „To jeden z twoich najwi˛ekszych bł˛edów — skarciła si˛e w duchu. — Powinna´s si˛e umy´c w zimnej wodzie, to ci˛e nauczy dyscypliny wewn˛etrznej”. Tylko z˙ e tyle było rzeczy, których nale˙zało si˛e nauczy´c, czasami miała wra˙zenie, z˙ e z˙ ycia nie starczy. Jej nauczycielki, zarówno Madre, ˛ jak i Aes Sedai w Wiez˙ y, były zawsze takie ostro˙zne, trudno si˛e było powstrzyma´c, skoro wszak wiedziała, i˙z pod wieloma wzgl˛edami prze´scign˛eła je ju˙z dawno. „One nawet nie maja˛ poj˛ecia, ile potrafi˛e”. 108
Znienacka owiał ja˛ silny strumie´n lodowatego powietrza, który jednocze´snie rozdmuchał kł˛eby dymu z ogniska po całym wn˛etrzu namiotu, a jaki´s kobiecy głos powiedział: — Wybacz, prosz˛e. . . Egwene a˙z podskoczyła i mimo woli pisn˛eła przera´zliwie, zanim udało jej si˛e wyszcz˛eka´c: — Opu´sc´ klap˛e! — Obj˛eła ramionami swe dr˙zace ˛ ciało. — Wejd´z do s´rodka i opu´sc´ wreszcie klap˛e! Tyle stara´n, z˙ eby si˛e ogrza´c, a teraz znowu od stóp do głów pokryła ja˛ g˛esia skórka! Odziana w biała˛ szat˛e kobieta wczołgała si˛e do namiotu na czworakach i opus´ciła klap˛e. Miała spuszczone oczy, dłonie boja´zliwie zło˙zone, gdyby Egwene ja˛ uderzyła, zamiast tylko na nia˛ nakrzycze´c, zachowywałaby si˛e tak samo. — Wybacz, prosz˛e — powiedziała cicho — przysłała mnie Madra ˛ Amys, mam ci˛e przyprowadzi´c do namiotu-ła´zni. Egwene j˛ekn˛eła gło´sno, z˙ ałujac, ˛ z˙ e nie mo˙ze wle´zc´ do ogniska. ´ „Oby Bair sczezła w Swiatło´ sci, a wraz z nia˛ jej upór!” Gdyby nie siwowłosa Madra, ˛ mogłyby mieszka´c w komnatach miasta, nie za´s w namiotach na jego skraju. „Mogłabym mie´c izb˛e z przyzwoitym kominkiem. I drzwiami”. Gotowa była si˛e zało˙zy´c, z˙ e Rand nie musiał tolerowa´c ludzi, którzy nachodzili go, kiedy tylko chcieli. „Ten cholerny Smok, Rand al’Thor, tylko pstryknie, a Panny zaraz skacza˛ dookoła niego jak dziewki słu˙zebne. Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e znalazły dla niego jakie´s łó˙zko zamiast tego n˛edznego legowiska na ziemi”. Była przekonana, z˙ e ka˙zdego wieczoru za˙zywa ciepłej kapieli. ˛ „Na pewno Panny co wieczór targaja˛ wiadra pełne goracej ˛ wody do jego izby. Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e znalazły nawet odpowiednia,˛ miedziana˛ wann˛e”. Amys, a nawet Melaine były skłonne wysłucha´c sugestii Egwene, ale gdy wtraciła ˛ si˛e Bair, ustapiły ˛ niczym gai’shain. Egwene przypuszczała, z˙ e w obliczu tych wszystkich zmian, które wprowadził Rand, Bair pragn˛eła zachowa´c jak najwi˛ecej dawnych obyczajów, osobi´scie jednak wolałaby, z˙ eby swa˛ nieugi˛eto´sc´ zachowała wzgl˛edem zupełnie innych rzeczy. Odmowa nie wchodziła w rachub˛e. Obiecała Madrym ˛ zapomnie´c, z˙ e jest Aes Sedai — przyszło to łatwo, skoro tak naprawd˛e wcale nia˛ nie była — i z˙ e b˛edzie robi´c dokładnie to, co jej ka˙za.˛ A to było ju˙z znacznie trudniejsze, dostatecznie długo przebywała poza Wie˙za,˛ by na powrót sta´c si˛e pania˛ samej siebie. Amys jednak powiedziała jej stanowczo, i˙z chodzenie po snach jest niebezpieczne nawet wtedy, je´sli si˛e wie, co nale˙zy robi´c, zagro˙zenia za´s pot˛eguja˛ si˛e niemal˙ze niewyobra˙zalnie, gdy tej wiedzy si˛e jeszcze nie posiadło. Je´sli nie oka˙ze si˛e posłuszna w s´wiecie jawy, nie uwierza,˛ z˙ e b˛edzie im posłuszna we s´nie i nie b˛eda˛ 109
mogły przyja´ ˛c na siebie odpowiedzialno´sci za jej los. Dlatego razem z Aviendha˛ wykonywała codzienne posługi, przyjmowała kary z takim wdzi˛ekiem, na jaki ja˛ było sta´c, i skakała, kiedy Amys i Melaine kazały jej udawa´c z˙ ab˛e. Poniekad. ˛ ˙Zadna z nich nie widziała na oczy z˙ aby. „Pewnie chca˛ tylko, z˙ eby im poda´c herbat˛e”. Nie, tego wieczora przypadała kolej na Aviendh˛e. Przez jaka´ ˛s chwil˛e zastanawiała si˛e, czy nie wdzia´c po´nczoch, ale ostatecznie zdecydowała si˛e wło˙zy´c buty. Mocne buty, stosowne na Pustkowie, z jedwabnymi kamaszami, które nosiła w Łzie, musiała si˛e raczej rozsta´c. — Jak si˛e nazywasz? — spytała, starajac ˛ si˛e by´c towarzyska. — Cowinde — padła posłuszna odpowied´z. Egwene westchn˛eła. Próbowała nawiazywa´ ˛ c przyjazne stosunki z gai’shain, ale oni na to zupełnie nie reagowali. Nie miała w z˙ yciu okazji, by przywykna´ ˛c do posiadania słu˙zby, cho´c oczywi´scie gai’shain nie byli tak do ko´nca słu˙zacymi. ˛ — Była´s Panna? ˛ Szybki. zapalczywy błysk ciemnoniebieskich oczu kobiety powiedział jej, z˙ e zgadła, szybko jednak ich spojrzenie na powrót utkwiła w ziemi. — Jestem gai’shain. Co było przedtem i b˛edzie potem, nie jest teraz, a tylko to si˛e liczy. — Z jakiego szczepu i klanu jeste´s? — Normalnie nie nale˙zało o to pyta´c, nawet. gai’shain. — Słu˙ze˛ Madrej ˛ Melaine ze szczepu Jhirad, z Goshied Aiel. Egwene, zastanawiajaca ˛ si˛e wła´snie, który z dwóch kaftanów wybra´c, ten z brazowej ˛ wełny czy pikowany z niebieskiego jedwabiu, który kupiła od Kadere — kupiec wyprzedał wszystko, co miał na swoich wazach, z˙ eby zrobi´c miejsce dla znalezisk Moiraine, i to po wyjatkowo ˛ okazyjnych cenach — znieruchomiała, aby spojrze´c z ukosa na kobiet˛e. To nie była wła´sciwa odpowied´z. Słyszała, z˙ e niektórych gai’shain ogarniała swego rodzaju apatia, gdy upływał ich podyktowany obyczajem rok i jeden dzie´n, jakby po prostu nie chcieli zdja´ ˛c szaty. — Kiedy si˛e ko´nczy twój czas? — spytała. Cowinde pochyliła si˛e jeszcze ni˙zej, objawszy ˛ r˛ekoma kolana. niemal˙ze zwin˛eła si˛e w kł˛ebek. — Jestem gai’shain. — Ale kiedy b˛edziesz mogła wróci´c do swego szczepu, siedziby? — Jestem gai’shain — ochryple oznajmiła kobieta, mówiac ˛ jakby do dywaników, które znajdowały si˛e tu˙z przed jej twarza.˛ — Ukarz mnie, je´sli ta odpowied´z wywołuje twe niezadowolenie, ale innej ci poda´c nie mog˛e. — Nie bad´ ˛ z głupia — skarciła ja˛ Egwene. — I wyprostuj si˛e. Nie jeste´s ropucha.˛ Kobieta w białej szacie natychmiast usłuchała i usiadła na pi˛etach, potulnie czekajac ˛ na nast˛epny rozkaz. Tamten krótki, odwa˙zny wybuch równie dobrze 110
mógłby w ogóle nie nastapi´ ˛ c. Egwene zrobiła gł˛eboki wdech. Ta kobieta poddała si˛e apatii. Postapiła ˛ głupio, ale Egwene nie mogła niczego w tej sprawie zmieni´c. A zreszta,˛ powinna ju˙z pój´sc´ do namiotu-ła´zni, nie za´s rozmawia´c z Cowinde. Zawahała si˛e, przypomniawszy sobie zimny przeciag. ˛ Tamten lodowaty podmuch sprawił, z˙ e dwa wielkie białe kwiaty uło˙zone w płytkiej misie stuliły płatki. Tak kwitła ro´slina zwana segade, której grube, bezlistne i skórzaste p˛edy całe je˙zyły si˛e od kolców. Tego ranka napotkała Aviendh˛e, która trzymała te kwiaty w dłoniach i przypatrywała si˛e im, dziewczyna wzdrygn˛eła si˛e na widok Egwene, po czym wepchn˛eła jej kwiaty w r˛ece, twierdzac, ˛ z˙ e wła´snie dla niej je zerwała. Podejrzewała, i˙z Aviendha miała w sobie jeszcze du˙zo z Panny, skoro nie chciała si˛e przyzna´c, z˙ e lubi kwiaty. Po zastanowieniu przypomniała sobie jednak, z˙ e widywała t˛e niegdysiejsza˛ Far Dareis Mai z kwiatami wplecionymi we włosy tudzie˙z przypi˛etymi do kaftana. „Starasz si˛e to odwlec, Egwene al’Vere. Natychmiast przesta´n by´c idiotka˛ z wełna˛ zamiast mózgu. Zachowujesz si˛e równie głupio jak Cowinde”. — Prowad´z — powiedziała i ledwie zda˙ ˛zyła narzuci´c wełniany kaftan na swoje nagie ciało, Cowinde bowiem natychmiast odrzuciła zamaszystym ruchem klap˛e wej´scia namiotu, otwierajac ˛ ja˛ przed nia˛ i wpuszczajac ˛ do wn˛etrza przenikajacy ˛ do szpiku ko´sci chłód nocy. Na tle ciemnego nieba odznaczały si˛e ostre punkciki gwiazd, s´wiecił jaskrawo ksi˛ez˙ yc w trzeciej kwadrze. Obozowisko Madrych ˛ rozbite w odległo´sci niecałych dwustu kroków od miejsca, w którym jedna z brukowanych ulic Rhuidean ko´nczyła si˛e twarda˛ pop˛ekana˛ glina,˛ tworzyły dwa tuziny niskich kopczyków. Cienie rzucane przez ksi˛ez˙ yc zamieniły miasto w skupisko dziwacznych urwisk i turni. Klapy wszystkich namiotów były opuszczone, powietrze wypełniała mieszanina zapachów ognisk i warzonej na nich strawy. Pozostałe Madre ˛ spotykały si˛e tu prawie codziennie, noce jednak sp˛edzały w´sród swych szczepów. Kilka nawet spało dzisiaj w Rhuidean. Ale nie Bair. Obozowisko znajdowało si˛e w takiej odległo´sci od miasta, na jaka˛ zgodziła si˛e Bair, gdyby nie mieszkał w nim Rand, bez watpienia ˛ nakazałaby rozbi´c je w górach. Egwene szła najszybciej, jak mogła, przyciskajac ˛ płaszcz do ciała. Czuła wnikajace ˛ pode´n lodowate macki, które szarpia˛ jej skór˛e za ka˙zdym razem, gdy nagie nogi rozchylaja˛ poły. Cowinde musiała podkasa´c swoja˛ biała˛ szat˛e do kolan, z˙ eby nada˙ ˛zy´c i stosownie i´sc´ par˛e kroków przed nia.˛ Egwene nie potrzebowała, by gai’shain wskazywała jej drog˛e, ale poniewa˙z kobiecie kazano pój´sc´ po nia,˛ naraziłaby ja˛ na wstyd, a mo˙ze nawet obra´zliwa˛ reprymend˛e, gdyby odprawiła ja˛ wcze´sniej. Zaciskajac ˛ szcz˛ekajace ˛ z˛eby, z˙ ałowała, z˙ e jej przewodniczka nie biegnie. Namiot, w którym mie´sciła si˛e ła´znia parowa, nie ró˙znił si˛e niczym od pozostałych, tak samo niski i szeroki, z opuszczonymi wszystkimi klapami, na dodatek 111
z zakrytym otworem kominowym. Po ognisku, które rozpalono tu˙z obok, pozostały tylko roz˙zarzone w˛egle, rozsypane na paru kamieniach wielko´sci ludzkiej głowy. Za mało było s´wiatła, z˙ eby okre´sli´c, czym jest znacznie mniejszy, skryty w cieniu kopczyk obok wej´scia do namiotu, Egwene wiedziała jednak, z˙ e to równo zło˙zone ubrania kobiet. Wziawszy ˛ jeden gł˛eboki, lodowaty wdech, po´spiesznie zrzuciła buty, strzasn˛ ˛ eła kaftan z ramion i zanurkowała do wn˛etrza namiotu. Po krótkiej chwili przenikajacego ˛ dreszczem zimna — zanim zda˙ ˛zyła opa´sc´ -klapa przesłaniajaca ˛ wej´scie wzi˛eła ja˛ w swe kleszcze goraca ˛ para, wyciskajac ˛ pot, który w mgnieniu oka okrył jej ciało l´sniac ˛ a˛ powłoka,˛ podczas gdy ona sama wcia˙ ˛z jeszcze gwałtownie próbowała zaczerpna´ ˛c tchu i nie mogła powstrzyma´c dygotania. Trzy Madre, ˛ które uczyły ja˛ chodzenia po snach, siedziały na ziemi, nie zwaz˙ ajac ˛ na zlewajacy ˛ je pot, ich długie do pasa włosy były całkiem wilgotne. Bair rozmawiała z Melaine, której pi˛ekne zielone oczy i rudozłote pukle stanowiły ra˙zacy ˛ kontrast z pomarszczona˛ twarza˛ i długimi, siwymi warkoczami starszej kobiety. Amys te˙z miała siwe włosy — a mo˙ze to tylko ich jasny odcie´n sprawiał takie wra˙zenie — ale mimo to nie wygladała ˛ staro. Podobnie jak Melaine potrafiła przenosi´c — niewiele spo´sród Madrych ˛ wykazywało takie zdolno´sci — a jej twarz nie była naznaczona pi˛etnem czasu, co przywodziło na my´sl Aes Sedai. Moiraine, szczupła i drobna w porównaniu z pozostałymi, wygladała ˛ na równie niewzruszona,˛ mimo potu, który spływał po jej jasnej, nagiej skórze i przylepiał ciemne włosy do czaszki. Madre ˛ oczyszczały ciała z potu i brudu całego dnia za pomoca˛ cienkich, zakrzywionych blaszek z brazu ˛ zwanych staera. Ociekajaca ˛ Aviendha przykucn˛eła obok wielkiego, czarnego kociołka wypełnionego rozgrzanymi, okopconymi kamieniami, który stał dokładnie na s´rodku namiotu, i posługujac ˛ si˛e para˛ szczypiec, ostro˙znie przeniosła do niego ostatni kamie´n z mniejszego kociołka. Zrobiwszy to, opryskała kamienie woda˛ z tykwy, a w powietrze uniosły si˛e kł˛eby pary. Gdyby z jej winy temperatura w namiocie opadła, zostałaby. w najlepszym przypadku, surowo skarcona. Podczas nast˛epnego spotkania Madrych ˛ w ła´zni kolej na pilnowanie kamieni przypadała Egwene. Egwene przysiadła ostro˙znie na skrzy˙zowanych nogach obok Bair — zamiast. warstw dywaników, namiot miał tylko kamieniste podło˙ze, nieprzyjemnie goraco, ˛ nierówne i wilgotne — i prze˙zyła szok, zauwa˙zywszy, z˙ e Aviendh˛e wychłostano i to niedawno. Kiedy dziewczyna ostro˙znie zaj˛eła swoje miejsce obok niej, mimo kamiennego wyrazu twarzy nie potrafiła ukry´c za˙zenowania. Czego´s takiego Egwene si˛e nie spodziewała. Madre ˛ stosowały surowszy re˙zim od dyscypliny narzucanej w Wie˙zy, a Aviendha przykładała si˛e do nauki przenoszenia z ponura˛ determinacja.˛ Nie potrafiła wprawdzie, chodzi´c po snach, ale wkładała tyle samo stara´n w przyswajanie wszelkich umiej˛etno´sci Madrych, ˛ co w nauk˛e władania bronia,˛ kiedy jeszcze była Panna.˛ Zdradziwszy Randowi, z˙ e Madre ˛ obserwuja˛ jego sny, została oczywi´scie przez nie zmuszona do strawienia 112
trzech dni na wykopywaniu i zasypywaniu jam w ziemi, gł˛ebokich po szyj˛e, ale była to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy Aviendha postapiła ˛ niewła´sciwie. Amys i pozostałe dwie Madre ˛ tak cz˛esto stawiały ja˛ za wzór potulnego posłusze´nstwa i stosownego hartu ducha, z˙ e Egwene miała niekiedy ochot˛e wrzeszcze´c, mimo z˙ e Aviendha była jej przyjaciółka.˛ — Doj´scie tutaj zabrało ci du˙zo czasu — zauwa˙zyła Bair zrz˛edliwym tonem, podczas gdy Egwene wcia˙ ˛z jeszcze starała si˛e umo´sci´c jak najwygodniej. Mówiła cienkim i łamiacym ˛ si˛e głosem, który przywodził na my´sl trzcin˛e, ale trzcin˛e ze stali. Nie przestała przy tym szorowa´c ramion staera.˛ — Przepraszam — powiedziała Egwene. O wła´snie, zabrzmiało to chyba wystarczajaco ˛ potulnie. Bair pociagn˛ ˛ eła nosem. — Za Murem Smoka jeste´s Aes Sedai, ale tutaj tylko uczennica,˛ a uczennica nie marnuje czasu. Aviendha p˛edzi biegiem, kiedy po nia˛ posyłam albo co´s jej zlecam, nawet je´sli chc˛e tylko, by przyniosła mi szpilk˛e. Sta´c ci˛e na wi˛ecej, a nawet nie wzorujesz si˛e na niej. Zarumieniona Egwene zmusiła si˛e, by jej głos zabrzmiał pokornie. — Postaram si˛e, Bair. — Był to pierwszy raz, kiedy która´s z Madrych ˛ porównała ja˛ z kim´s w obecno´sci innych osób. Zerkn˛eła ukradkiem na Aviendh˛e i ze zdziwieniem odkryła, z˙ e przyjaciółka zastanawia si˛e nad czym´s gł˛eboko. Czasami wolałaby, z˙ eby jej „bliska-siostra” nie zawsze s´wieciła przykładem. — Ta dziewczyna nauczy si˛e albo nie, Bair — powiedziała z irytacja˛ Melaine. — Pó´zniej pouczysz ja˛ o punktualno´sci, o ile jeszcze b˛edzie tego potrzebowała. — Starsza od Aviendhy o nie wi˛ecej jak dziesi˛ec´ , dwana´scie lat, mówiła zazwyczaj takim tonem. -jakby miała rzepy pod spódnicami. Mo˙ze siedziała na kamieniu o wyjatkowo ˛ ostrych kraw˛edziach. Bynajmniej nie przesiadłaby si˛e, gdyby tak rzeczywi´scie było, oczekiwałaby, z˙ e to kamie´n zmieni miejsce. — Powtarzam ci ´ po raz kolejny, Moiraine Sedai, Aielowie ida˛ za Tym Który Przychodzi ze Switem, nie za Biała˛ Wie˙za.˛ Naturalnie po Egwene spodziewano si˛e, z˙ e sama połapie si˛e, o czym one rozmawiaja.˛ — By´c mo˙ze — dodała Amys zimnym tonem — Aielowie b˛eda˛ kiedy´s znowu słu˙zyli Aes Sedai, ale ten czas jeszcze nie nastapił, ˛ Moiraine Sedai. — Tylko na moment przestała si˛e szorowa´c, czujnie mierzac ˛ ja˛ wzrokiem. Egwene przeczuwała, z˙ e do tego dojdzie, teraz, kiedy Moiraine w ko´ncu si˛e dowiedziała, z˙ e niektóre Madre ˛ potrafia˛ przenosi´c. Aes Sedai b˛eda˛ organizowały wyprawy do Pustkowia w poszukiwaniu dziewczat, ˛ które nadaja˛ si˛e do nauki, podobnie jak to si˛e działo na całym s´wiecie, z reguły wszystkie. które ju˙z posiadły t˛e umiej˛etno´sc´ , trafiały do Białej Wie˙zy. Kiedy´s niepokoiła si˛e o los Madrych, ˛ zastraszonych i zdominowanych, wleczonych do Wie˙zy wbrew ich woli, Aes Sedai nigdy nie pozwalały kobiecie, która potrafiła przenosi´c, przebywa´c długo samo113
pas poza Wie˙za.˛ Przestała si˛e ju˙z przejmowa´c, aczkolwiek same Madre ˛ najwyra´zniej martwił ten problem. Amys i Melaine dorównywały ka˙zdej Aes Sedai siła˛ woli, co demonstrowały codziennie wobec Moiraine. Bair zapewne potrafiłaby zmusi´c Siuan Sanche do skakania przez obr˛ecze, a przecie˙z nawet nie potrafiła przenosi´c. Bair nie była Madr ˛ a˛ obdarzona˛ najsilniejsza˛ wola,˛ skoro ju˙z o tym mowa. Ten honor przypadał w udziale starszej od niej Sorilei, ze szczepu Jarra Chareen Aiel. Ta Madra ˛ z Siedziby Shende nie potrafiła przenosi´c lepiej od wi˛ekszo´sci nowicjuszek, ale umiała za to wysyła´c inne Madre ˛ z poleceniami niczym gai’shain. I one zgadzały si˛e. Nie, nie było powodu, z˙ eby si˛e przejmowa´c, i˙z kto´s b˛edzie si˛e zn˛ecał nad Madrymi. ˛ — To zrozumiałe, z˙ e chcesz oszcz˛edzi´c wasze ziemie — wtraciła ˛ Bair — jednak Rand al’Thor najwyra´zniej nie zamierza poprowadzi´c nas po to, by´smy wy´ mierzyli kar˛e. Nikt, kto oka˙ze posłusze´nstwo Temu Który Przychodzi ze Switem i Aielom, nie zazna krzywdy. A wi˛ec o to chodzi.. No przecie˙z. — Nie zabiegam tylko o to, by´scie darowali ludziom z˙ ycie albo oszcz˛edzili ich ziemie. — Moiraine królewskim gestem otarła jednym palcem pot z czoła, jednak w jej głosie pobrzmiewało takie samo napi˛ecie, jak w głosie Melaine. — Skutki b˛eda˛ katastrofalne, je´sli na to pozwolicie. Całe lata misternych planów niebawem winny ju˙z wyda´c owoce, a on chce to wszystko zniszczy´c. — Plany Białej Wie˙zy — powiedziała Amys łagodnie, jakby si˛e z nia˛ zgadzała. — Te plany nie maja˛ nic wspólnego z nami. My, a tak˙ze inne Madre, ˛ musimy bra´c pod uwag˛e dobro Aielów. Dopilnujemy, by Aielowie robili to, co jest dla nich najlepsze. Egwene zastanawiała si˛e, co by na to powiedzieli wodzowie klanów. Rzecz jasna, cz˛esto si˛e skar˙zyli, z˙ e Madre ˛ wtracaj ˛ a˛ si˛e do nie swoich spraw, wi˛ec co´s takiego zapewne nie stanowiłoby dla nich niespodzianki. Wszyscy wodzowie sprawiali wra˙zenie m˛ez˙ czyzn inteligentnych i nieugi˛etych, niemniej jednak była przekonana, z˙ e w konfrontacji z Madrymi ˛ mieli tyle samo szans, co Rada Wioski w sporze z Kołem Kobiet w jej rodzinnych stronach. Tym razem Moiraine miała racj˛e. — Je´sli Rand. . . — zacz˛eła Egwene, ale Bair skarciła ja˛ ostro. — Pó´zniej wysłuchamy tego, co masz do powiedzenia, dziewczyno. Twoja wiedza dotyczaca ˛ Randa al’Thora jest cenna, ale zachowaj umiar i słuchaj, dopóki nie ka˙ze ci si˛e przemówi´c. I nie dasaj ˛ si˛e teraz, bo potraktuj˛e ci˛e herbata˛ z ciernika. Egwene skrzywiła si˛e. Aes Sedai nale˙zało okaza´c cho´c odrobin˛e szacunku, nawet je´sli znajdowała si˛e w´sród równych sobie, nawet je´sli była tylko uczennica.˛ Trzymała jednak j˛ezyk na wodzy, na wszelki wypadek. Bair była zdolna posła´c ja˛ po woreczki z ziołami i rozkaza´c, by przyrzadziła ˛ sama dla siebie nieprawdopodobnie gorzka˛ herbat˛e, herbata ta nie leczyła z z˙ adnych dolegliwo´sci, jedynie 114
ze złego humoru, dasów, ˛ wszystkiego, co mogło si˛e nie podoba´c Madrym., ˛ moca˛ samego tylko smaku. Aviendha pocieszajaco ˛ poklepała ja˛ po ramieniu. — Uwa˙zacie, z˙ e dla Aielów to nie b˛edzie katastrofa. — Nadanie swemu głosowi barwy przywodzacej ˛ na my´sl chłodny strumie´n w s´rodku zimy musi by´c trudne, gdy od stóp do głów jest si˛e pokrytym warstwa˛ skroplonej pary i potem, ale Moiraine najwyra´zniej nie miała z tym z˙ adnych problemów. — Znowu wybuchnie Wojna o Aiel. B˛edziecie zabija´c, pali´c i grabi´c miasta, tak jak wtedy, a˙z wreszcie zwrócicie wszystkich przeciwko sobie, nie tylko m˛ez˙ czyzn, lecz równie˙z kobiety. — Do piatej ˛ cz˛es´ci mamy prawo, Moiraine — powiedziała Melaine, przerzucajac ˛ długie pasma włosów na plecy, by móc szorowa´c staera˛ swe gładkie rami˛e. Jej włosy, ci˛ez˙ kie i wilgotne od pary, nadal l´sniły niczym jedwab. — Nawet mordercom drzew nie zabrali´smy wi˛ecej. — Znaczaco ˛ spojrzała na Moiraine, wszystkie trzy wiedziały, z˙ e Aes Sedai pochodziła z Cairhien. — Wasi królowie i królowe biora˛ tyle samo z podatków. — A je´sli narody zwróca˛ si˛e przeciwko wam‘? — upierała si˛e Moiraine. — Tak si˛e stało podczas Wojny o Aiel. To mo˙ze si˛e powtórzy´c i powtórzy na pewno, z wielkimi ofiarami po obu stronach. — Nikt z nas nie obawia si˛e s´mierci, Aes Sedai — powiedziała jej Amys, ˙ u´smiechajac ˛ si˛e łagodnie, jakby wyja´sniała co´s dziecku. — Zycie to sen, z którego trzeba si˛e obudzi´c, zanim znowu b˛edzie mo˙zna s´ni´c. A poza tym, cztery nasze klany przekroczyły Mur Smoka pod wodza˛ Janduina. Sze´sc´ ju˙z tutaj dotarło, a ty powiadasz, z˙ e Rand al’Thor zamierza zabra´c ich wszystkich. — Proroctwo Rhuidean mówi, z˙ e on nas zniszczy. — Iskra w zielonych oczach Melaine mogła by´c przeznaczona dla Moiraine, a mo˙ze, wbrew tonom pobrzmiewajacym ˛ w jej głosie, Madra ˛ nie była wcale. tak przygn˛ebiona tre´scia˛ przepowiedni. — Jakie to ma znaczenie, czy to si˛e zdarzy tutaj czy po drugiej stronie Muru Smoka? — Straci poparcie wszystkich krain poło˙zonych na zachód od Muru Smoka — stwierdziła Moiraine. Wygladała ˛ na równie opanowana˛ jak zawsze, jednak ostry ton głosu ostrzegał, z˙ e jest gotowa gry´zc´ kamienie. — Ma poparcie Aielów — odpowiedziała jej Bair głosem jednocze´snie kruchym i nieugi˛etym. Podkre´sliła znaczenie swych słów, gestykulujac ˛ cienkim, metalowym ostrzem. — Klany nigdy nie tworzyły jednego narodu, ale on nas zjednoczy. — Nie pomo˙zemy ci, gdy b˛edziesz próbowała na niego wpłyna´ ˛c, Moiraine Sedai — dodała równie stanowczo Amys. — Mo˙zesz nas teraz zostawi´c, Aes Sedai, je´sli tak sobie z˙ yczysz — rzekła Bair. — Tej nocy omówiły´smy ju˙z wszystko, o czym chciała´s z nami podyskutowa´c. — Niby powiedziała to uprzejmym tonem, a jednak równało si˛e to odprawie. — Zostawi˛e was same — odparła Moiraine, ponownie odzyskujac ˛ spokój. 115
Zda˙ ˛zyła ju˙z przywykna´ ˛c do tego, z˙ e Madre ˛ dawały jasno do zrozumienia, i˙z nie podporzadkuj ˛ a˛ si˛e władzy Wie˙zy. — Musz˛e dopatrzy´c innych spraw. Co naturalnie mogło by´c prawda.˛ Zapewne musiała dopilnowa´c czego´s, co dotyczyło Randa. Egwene wiedziała, z˙ e nie nale˙zy pyta´c, gdyby Moiraine zechciała, sama by jej powiedziała, w przeciwnym za´s wypadku. . . W przeciwnym wypadku wygłosiłaby jaki´s pokr˛etny wykład o tym, z˙ e Aes Sedai unikaja˛ kłamstw, albo wr˛ecz oznajmiłaby bez ogródek, z˙ e to nie jej sprawa. Moiraine wiedziała, i˙z „Egwene Sedai z Zielonych Ajah” jest fałszerstwem. Tolerowała to kłamstwo publicznie, ale w innych sytuacjach, kiedy tak jej pasowało, dawała Egwene jasno do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce. Po wyj´sciu Moiraine, któremu towarzyszył gwałtowny napływ lodowatego powietrza do wn˛etrza namiotu, Amys powiedziała: — Nalej herbaty, Aviendha. Młoda kobieta wzdrygn˛eła si˛e i dwukrotnie otworzyła usta, zanim wykrztusiła: — Jeszcze nie zaparzyłam. — I z tymi słowami wymkn˛eła si˛e z namiotu na czworakach. Madre ˛ wymieniły spojrzenia, w których było niemal tyle samo zdziwienia, co we wzroku Aviendhy. Egwene miała podobne odczucia, Aviendha zawsze si˛e wywiazywała ˛ ze swych najbardziej ucia˙ ˛zliwych obowiazków, ˛ nawet je´sli nie zawsze gorliwie. Co´s ja˛ musiało mocno trapi´c, skoro zapomniała o czym´s takim, jak przygotowanie herbaty. Madre ˛ za ka˙zdym razem z˙ yczyły sobie, by im poda´c herbat˛e. — Wi˛ecej pary, dziewczyno — rozkazała Melaine. Egwene połapała si˛e, z˙ e było to skierowane do niej, Aviendha przecie˙z wyszła. Po´spiesznie opryskała kamienie woda,˛ przenoszac ˛ Moc, by mocniej podgrza´c je oraz kociołek, a˙z usłyszała, jak p˛ekaja,˛ kociołek za´s zaczał ˛ bucha´c goracem ˛ niczym otwarty piec. Kobiety Aiel były by´c mo˙ze przyzwyczajone do takich skoków temperatury i nie przeszkadzało im, z˙ e raz gotowały si˛e we własnym pocie, a chwil˛e pó´zniej zamarzały na ko´sc´ , ale ona sama zapewne nie przywyknie do tego nigdy. Namiot wypełnił si˛e g˛estymi, skł˛ebionymi obłokami pary. Amys przytakn˛eła z aprobata,˛ ona i Melaine zauwa˙zyły oczywi´scie łun˛e saidara, aczkolwiek sama Egwene jej zobaczy´c nie mogła. Melaine nadal masowała ciało staera.˛ ´ Wypu´sciwszy Prawdziwe Zródło, usiadła na ziemi i przysun˛eła si˛e do Bair, by szepna´ ˛c: — Czy Aviendha zrobiła co´s bardzo złego? — Nie miała poj˛ecia, jak by to przyj˛eła sama Aviendha, ale nie widziała powodu, z˙ eby ja˛ zawstydza´c, nawet za jej plecami. Bair nie miała takich skrupułów. — Masz na my´sli te pr˛egi na jej ciele? — spytała najzwyklejszym tonem. — Przyszła do mnie i wyznała, z˙ e skłamała dzi´s dwukrotnie, aczkolwiek nie powie116
działa ani kogo okłamała, ani czego te kłamstwa dotyczyły. To jej sprawa, naturalnie, dopóki nie okłamała z˙ adnej Madrej, ˛ twierdziła jednak, z˙ e jej honor domaga si˛e przyj˛ecia toh. — Poprosiła ci˛e, by´s. . . — Egwene gło´sno złapała powietrze, ale nie potrafiła doko´nczy´c zdania. Bair przytakn˛eła, jakby w tym wszystkim nie było nic niezwykłego. — Wymierzyłam jej kilka razów wi˛ecej za kłopot. Je´sli chodziło tutaj o ji, to jej zobowiazanie ˛ nie jest moja˛ sprawa.˛ Najpewniej tymi jej kłamstwami nie przejałby ˛ si˛e nikt z wyjatkiem ˛ Far Dareis Mai. Panny, nawet byłe Panny, potrafia˛ narobi´c tyle samo zamieszania, co m˛ez˙ czy´zni. Amys obdarzyła ja˛ ostrym spojrzeniem, które było wida´c nawet za zasłona˛ z g˛estej pary. Podobnie jak Aviendha, Amys była Far Dareis Mai, zanim została Madr ˛ a.˛ Egwene nie poznała dotad ˛ ani jednego Aiela, który by nie robił zamieszania z powodu ji’e’toh. Ale co´s takiego! Ci Aielowie sa˛ zupełnie pomyleni. Bair najwyra´zniej przestała ju˙z my´sle´c o całej sprawie. — Nie pami˛etam, by kiedykolwiek na Ziemi Trzech Sfer przebywało tylu Zatraconych — powiedziała, zasadniczo nie wyró˙zniajac ˛ z˙ adnej ze swych rozmówczy´n. Takie wła´snie miano Aielowie nadali Druciarzom, Tuatha’anom. — Uciekaja˛ przed kłopotami za Murem Smoka. — Szyderstwo w głosie Melaine było oczywiste. — Słyszałam — powiedziała wolno Amys — z˙ e cz˛es´c´ z tych, którzy uciekaja˛ po okresie apatii, udaje si˛e do Zatraconych i prosi, by ich przyj˛eli. Zapadło długie milczenie. Aielowie wiedzieli ju˙z, z˙ e Tuatha’nowie mieli tych samych przodków co oni, z˙ e oderwali si˛e od nich, zanim Aielowie pokonali ´ Grzbiet Swiata, by wkroczy´c do Pustkowia, ale ta wiedza tylko pogł˛ebiła ich awersj˛e. — On przynosi zmiany — szepn˛eła ochryple Melaine, kierujac ˛ swe słowa w wypełniona˛ para˛ przestrze´n. — My´slałam, z˙ e ju˙z udało si˛e wam pogodzi´c ze zmianami, które on przynosi — odezwała si˛e Egwene ze. współczuciem w głosie. To musi by´c bardzo ci˛ez˙ kie, nasze z˙ ycie staje na głowie. Po cz˛es´ci oczekiwała teraz, z˙ e powiedza˛ .jej, aby trzymała j˛ezyk za z˛ebami, Madre ˛ jednak milczały. — Pogodzi´c — powtórzyła Bair takim tonem, jakby smakowała to słowo. — Nale˙załoby raczej powiedzie´c, z˙ e musimy przetrwa´c je jako´s, najlepiej jak tylko b˛edziemy potrafili. — On wszystko odmienia. — Głos Amys zdradzał, z˙ e jest zakłopotana — Rhuidean. Zatraceni. Apatia i wyjawianie tego, o czym mówi´c si˛e nie powinno. Madrym ˛ — wszystkim Aielom, skoro ju˙z o tym mowa — wcia˙ ˛z było trudno o tym cho´cby wspomnie´c.
117
— Panny ciagn ˛ a˛ do niego, jakby zawdzi˛eczały mu wi˛ecej ni˙z własnym klanom — dodała Bair. — Jest pierwszym m˛ez˙ czyzna,˛ którego wpu´sciły pod Dach Panien. Przez chwil˛e wydawało si˛e., z˙ e Amys zamierza co´s doda´c, ostatecznie jednak powstrzymała si˛e, swa˛ wiedza˛ na temat poczyna´n Far Dareis Mai nie dzieliła si˛e z nikim prócz tych, które. teraz lub w przeszło´sci były Pannami Włóczni. — Wodzowie nie słuchaja˛ ju˙z nas tak, jak niegdy´s — mrukn˛eła Melaine. — Co prawda, prosza˛ o nasze rady jak zawsze, nie zgłupieli jeszcze całkowicie, jednak˙ze Bael nie zdradza mi ju˙z tego, co powiedział Randowi al’Thorowi, albo co Rand al’Thor powiedział jemu. Powiada, z˙ e musz˛e spyta´c Randa al’Thora, który z kolei ka˙ze mi spyta´c Baela. Z Car’a’carnern nie zrobi´c nie mog˛e, ale Bael. . . Zawsze był upartym, irytujacym ˛ m˛ez˙ czyzna,˛ teraz jednak przekroczył ju˙z wszelkie granice. Czasami mam ochot˛e zbi´c go kijem po głowie. Amys i Bair zachichotały, jakby to był, jaki´s wyborny dowcip. A mo˙ze zwyczajnie miały ochot˛e si˛e po´smia´c i dzi˛eki temu chocia˙z na chwil˛e zapomnie´c o zmianach. — Sa˛ tylko trzy rzeczy, które mo˙zna zrobi´c z takim człowiekiem — wykrztusiła Bair. — Trzyma´c si˛e od niego z daleka, zabi´c go albo po´slubi´c. Melaine zesztywniała. a jej ogorzała˛ od sło´nca twarz pokrył rumieniec. Egwene przez chwil˛e my´slała. z˙ e złotowłosa Madra ˛ zacznie miota´c słowami bardziej palacymi ˛ ni˙z jej twarz. W tym momencie ostry podmuch obwie´scił przybycie Aviendhy, która niosła srebrna˛ tac˛e z z˙ ółtym, emaliowanym imbrykiem, cienkimi złotymi fili˙zankami z porcelany Ludu Morza oraz kamiennym słojem miodu. Dziewczyna dygotała podczas nalewania — bez watpienia ˛ nie narzuciła nic na siebie, kiedy przebywała poza namiotem — po czym po´spiesznie rozdała wszystkim fili˙zanki i miód. Sobie i Egwene herbaty nie nalała, dopóki Amys nie powiedziała jej, z˙ e oczywi´scie mo˙ze to zrobi´c. — Wi˛ecej pary — rzuciła Melaine, chłodne powietrze wyra´znie ozi˛ebiło jej nastrój. Aviendha odstawiła fili˙zank˛e, nawet nie tknawszy ˛ naparu, i rzuciła si˛e do tykwy. starajac ˛ si˛e zrekompensowa´c spó´znienie z podaniem herbaty. — Egwene — powiedziała Amys, upijajac ˛ łyk napoju — jak Rand al’Thor by to przyjał, ˛ gdyby Aviendha poprosiła o pozwolenie na spanie w jego sypialni. Aviendha zastygła z tykwa˛ w r˛ekach. — W jego. . . — Egwene gwałtownie zaczerpn˛eła powietrza. — Nie mo˙zecie z˙ ada´ ˛ c, by ona zrobiła co´s takiego! Nie wolno wam! — Głupia dziewczyna — mrukn˛eła Bair. — Nie z˙ adamy, ˛ by dzieliła z nim jego koce. Ale czy on tak wła´snie nie zrozumie jej pro´sby? Czy w ogóle na to pozwoli? Mówiac ˛ najogl˛edniej, m˛ez˙ czy´zni to dziwne istoty, a on na dodatek nie wychowywał si˛e w´sród nas, wi˛ec jest jeszcze dziwniejszy. — Co´s takiego z pewno´scia˛ nie przyszłoby mu do głowy — wybełkotała Egwene, po czym wolniej dodała: — My´sl˛e, z˙ e nie. Ale to nie uchodzi. To zwy118
czajnie nie uchodzi. — Prosz˛e, by´scie tego ode mnie nie wymagały — powiedziała Aviendha, pokorniej jeszcze ni˙z Egwene sadziła, ˛ z˙ e w ogóle potrafi. Opryskiwała machinalnie kamienie, wzniecajac ˛ coraz wi˛eksze obłoki pary. — Du˙zo si˛e ostatnio nauczyłam dzi˛eki temu, z˙ e nie musz˛e sp˛edza´c z nim całych dni. A od czasu, gdy pozwoliłys´cie, by Egwene i Moiraine Sedai pomagały mi w przenoszeniu, ucz˛e si˛e jeszcze szybciej. Co wcale oczywi´scie nie znaczy, i˙z one sa˛ lepszymi nauczycielkami — dodała pospiesznie — tylko ja bardzo pragn˛e zdobywa´c wiedz˛e. — Jeszcze b˛edziesz si˛e uczy´c — zapewniła ja˛ Melaine. — Nie b˛edziesz musiała z nim sp˛edza´c ka˙zdej godziny. Je˙zeli b˛edziesz si˛e przykładała, twoje nauki nic na tym nie straca.˛ Nie pobierasz ich przecie˙z podczas snu. — Nie mog˛e — wymamrotała Aviendha, pochylona nad tykwa˛ z woda.˛ Głos´niej i znacznie bardziej stanowczo dodała: — Nie zrobi˛e tego. — Podniosła głow˛e, w jej oczach płonał ˛ niebieskozielony płomie´n. — Nie b˛ed˛e patrze´c na to, jak znowu wabi pod swe koce t˛e Isendre, co zadziera spódnice! Egwene wytrzeszczyła na nia˛ oczy. — Isendre! Widziała — i z całego serca ganiła — skandaliczny sposób, w jaki Panny potraktowały t˛e kobiet˛e, rozbierajac ˛ do naga i. . . a teraz jeszcze to! — Naprawd˛e nie chcesz chyba powiedzie´c, z˙ e on. . . — Zamilczcie! — Warkni˛ecie Bair zabrzmiało jak trza´sni˛ecie z bata. Jej niebieskookie spojrzenie mogło ciosa´c kamienie. — Obydwie! Jeste´scie młode, ale nawet Panny wiedza,˛ z˙ e m˛ez˙ czy´zni sa˛ głupi, zwłaszcza ci, którzy nie maja˛ przypisanej im kobiety przewodniczki. — Ciesz˛e si˛e — rzekła sucho Amys — widzac, ˛ z˙ e ju˙z nie ulegasz tak bardzo swoim emocjom, Aviendho. Panny sa˛ równie głupie jak m˛ez˙ czy´zni, skoro ju˙z o tym mowa, doskonale sama pami˛etam i nadal mnie to zawstydza. Kiedy si˛e uwalnia emocje, rozsadek ˛ mo˙ze na chwil˛e ulec otumanieniu, ale gdy si˛e je chowa w sercu, wówczas rozum pozostaje zawsze u´spiony. Pilnuj si˛e po prostu, by nader cz˛esto ich nie uzewn˛etrznia´c, ale równie˙z nie sprawuj nad nimi nazbyt s´cisłej kontroli — wszystko zale˙zy od sytuacji. Wsparta na dłoniach Melaine pochyliła si˛e do przodu, wydawało si˛e, z˙ e krople potu z jej twarzy musza˛ wpada´c do goracego ˛ kociołka. — Znasz swojej przeznaczenie, Aviendho. Zostaniesz Madr ˛ a,˛ która b˛edzie dysponowała wielka˛ siła,˛ władza˛ i nie tylko. Ju˙z masz w sobie du˙zo siły. Ona przemówiła podczas twego pierwszego sprawdzianu i teraz te˙z si˛e odezwie. . . — Mój honor — zacz˛eła ochryple Aviendha, po czym przełkn˛eła s´lin˛e, niezdolna mówi´c dalej. Przykucn˛eła, tulac ˛ do siebie tykw˛e, jakby ona mie´sciła honor, który tak chciała chroni´c. — Wzór nie widzi ji’e’toh — powiedziała jej Bair, z nieznacznym jedynie s´ladem współczucia. — Widzi tylko to, co musi by´c i co b˛edzie. M˛ez˙ czy´zni i Panny 119
walcza˛ z przeznaczeniem nawet wtedy, kiedy jest oczywiste, z˙ e Wzór nadal tka wbrew ich najgor˛etszym pragnieniom, ale ty ju˙z nie jeste´s Far Dareis Mai. Musisz si˛e nauczy´c i´sc´ za przeznaczeniem. Tylko wtedy uzyskasz jaka´ ˛s kontrol˛e nad własnym z˙ yciem, je´sli oka˙zesz posłusze´nstwo Wzorowi. Je´sli b˛edziesz si˛e buntowa´c, Wzór b˛edzie ci˛e nadal zniewalał i znajdziesz jedynie nieszcz˛es´cie tam, gdzie powinna´s znale´zc´ zadowolenie. Zdaniem Egwene podobne słowa towarzyszyły udzielanym jej naukom na te˙ mat Jedynej Mocy. Zeby uzyska´c kontrol˛e nad saidarem, nale˙zało okaza´c mu posłusze´nstwo. Dziczał i opanowywał człowieka, gdy z nim walczyło, trzeba mu si˛e było podda´c i prowadzi´c go łagodnie, a wtedy post˛epował tak, jak si˛e tego chciało. To jednak nie wyja´sniało, dlaczego Madre ˛ nalegały, by Aviendha zrobiła, co´s takiego. Zapytała o to, ponownie dodajac: ˛ — To nie uchodzi. W odpowiedzi Amys rzekła jedynie: — Czy Rand al’Thor nie zgodzi si˛e jej wpu´sci´c? Nie mo˙zemy go zmusza´c. Bair i Melaine patrzyły na Egwene z równym napi˛eciem jak Amys. Nie miały zamiaru jej powiedzie´c, z jakiego powodu tego chca.˛ Łatwiej było zmusi´c kamie´n do gadania, ni˙z wydosta´c co´s z Madrej ˛ wbrew jej woli. Aviendha przypatrywała si˛e swym stopom z ponura˛ rezygnacja,˛ wiedziała, z˙ e Madre ˛ osiagn ˛ a˛ to, co chca,˛ w ten czy inny sposób. — Nie wiem — odparła wolno Egwene. — Nie znam go ju˙z tak dobrze, jak ˙ kiedy´s. — Załowała, z˙ e tak jest, ale tyle si˛e przecie˙z zdarzyło, ponadto zrozumiała w ko´ncu, i˙z kocha go najwy˙zej jak brata. Jej nauki, w Wie˙zy i tutaj, zmieniły wszystko w takim samym stopniu jak to, kim on si˛e stał. — Mo˙ze, pod warunkiem, z˙ e dacie mu jaki´s dobry powód. Sadz˛ ˛ e, z˙ e on lubi Aviendh˛e. Aviendha westchn˛eła ci˛ez˙ ko, nie podnoszac ˛ wzroku. — Dobry powód — parskn˛eła Bair. — Kiedy byłam młoda, ka˙zdy m˛ez˙ czyzna nie posiadałby si˛e z rado´sci, gdyby jaka´s młoda kobieta okazywała mu takie zainteresowanie. Zaraz poszedłby zbiera´c kwiaty na jej weselny wianek. Aviendha wzdrygn˛eła si˛e i przeszyła Madre ˛ spojrzeniem, w którym tak jak dawniej kryła si˛e w´sciekło´sc´ . — Có˙z, znajdziemy powód, który zaakceptuje nawet kto´s, kto si˛e wychował na mokradłach. — Do twojego umówionego spotkania w Tel’aran’rhiod zostało jeszcze kilka nocy — powiedziała Amys. — Tym razem z Nynaeve. — Ta to mogłaby si˛e wiele nauczy´c — wtraciła ˛ Bair — gdyby nie była taka uparta. — B˛edziesz wi˛ec miała do tego czasu wolne noce — stwierdziła Melaine. — O ile przypadkiem nie wchodzisz do Tel’aran’rhiod bez nas. Egwene spodziewała si˛e, z˙ e to nastapi. ˛
120
— Jasne, z˙ e nie — zapewniła je. O mały włos. Jeszcze troch˛e, a na pewno si˛e dowiedza.˛ — Czy udało ci si˛e znale´zc´ sny Nyaneve albo Elayne? — spytała Amys. Zdawkowo, jakby pytała o jaka´ ˛s błahostk˛e. — Nie, Amys. Znajdowanie czyich´s snów było znacznie trudniejsze ni˙z samo wej´scie do ´ Tel’aran’rhiod, czyli Swiata Snów, zwłaszcza je´sli te osoby znajdowały si˛e daleko. Im były bli˙zej i im lepiej si˛e je znało, tym wszystko było łatwiejsze. Madre ˛ nadal zabraniały jej wchodzi´c do Tel’aran’rhiod, je´sli nie towarzyszyła jej która´s z nich, ale cudzy sen mógł by´c równie niebezpieczny na swój własny sposób. W Tel’aran’rhiod panowała w znacznym stopniu nad soba˛ i swym otoczeniem, dopóki która´s z Madrych ˛ nie decydowała si˛e przeja´ ˛c kontroli, o Tel’aran’rhiod wiedziała coraz wi˛ecej, ale nadal nie mogła si˛e porówna´c z z˙ adna˛ z nich, brakowało jej wielu lat do´swiadcze´n. W cudzym s´nie natomiast, b˛edac ˛ dosłownie jego cz˛es´cia,˛ nale˙zało zrobi´c wszystko, by nie da´c si˛e podporzadkowa´ ˛ c kaprysom sennym s´niacego, ˛ nie znale´zc´ si˛e tam, gdzie popchnał ˛ sen, a i tak czasami si˛e to nie udawało. Madre ˛ bardzo uwa˙zały, by podczas obserwacji snów Randa nigdy nie wchodzi´c w nie całkowicie. Mimo to nalegały, by poznała t˛e umiej˛etno´sc´ . Skoro miały ja˛ nauczy´c chodzenia po snach, zamierzały przekaza´c jej wszystko, co na ten temat wiedziały. Nie miała poczatkowo ˛ szczególnych obiekcji, dopóki z kilku wspólnych c´ wicze´n z Madrymi ˛ i raz z Rhuarkiem nie wyniosła pouczajacych ˛ do´swiadcze´n. Ma˛ dre doszły do swoistego mistrzostwa we władaniu własnymi snami, wi˛ec to, do czego wtedy doszło — wyłacznie ˛ w celu unaocznienia jej niebezpiecze´nstwa, jak twierdziły — było w cało´sci ich dziełem, jednak prze˙zyła szok, dowiadujac ˛ si˛e chocia˙zby, z˙ e Rhuarc postrzega ja˛ jako osob˛e niewiele starsza˛ od dziecka, niczym jedna˛ ze swych najmłodszych córek. I wtedy utraciła kontrol˛e, na jeden fatalny moment. Potem była ju˙z kim´s niewiele starszym od dziecka. Kiedy spotkała go pó´zniej na jawie, nadal nie potrafiła spojrze´c mu w oczy, nie przypominajac ˛ sobie równocze´snie, jak to dostała lalk˛e za przykładanie si˛e do nauki. I z˙ e była zachwycona nie tylko lalka,˛ lecz równie˙z jego aprobata.˛ Bawiła si˛e ta˛ lalka˛ tak długo, a˙z musiała przyj´sc´ Amys i zabra´c ja.˛ Bała si˛e teraz, z˙ e Rhuarc mógł co´s zapami˛eta´c z tego snu. — Powinna´s bardziej si˛e stara´c — powiedziała Amys. — Masz do´sc´ siły, by do nich dotrze´c, nawet je´sli sa˛ tak daleko. I wcale ci nie zaszkodzi, je´sli si˛e dowiesz, jak one ci˛e widza.˛ Sama nie była tego tak pewna. Elayne to przyjaciółka, jednak Nynaeve była Wiedzac ˛ a˛ w Polu Emonda przez wi˛eksza˛ cz˛es´c´ jej dorastania. Podejrzewała, z˙ e sny Nynaeve moga˛ si˛e okaza´c jeszcze gorsze od snu Rhuarka. — Tej nocy b˛ed˛e spała poza namiotami — kontynuowała Amys. — Niedaleko. Powinna´s mnie znale´zc´ z łatwo´scia.˛ Porozmawiamy sobie rano, je´sli mi si˛e nie 121
przy´snisz. Egwene stłumiła j˛ek. Amys zawiodła ja˛ do snów Rhuarka — sama była w nich jedynie chwil˛e, na tyle krótka,˛ by si˛e przekona´c, i˙z Rhuarc nadal ja˛ widzi nie zmieniona,˛ jako t˛e młoda˛ kobiet˛e, która˛ po´slubił — a Madre ˛ zawsze przebywały w tym samym namiocie podczas jej prób. — Có˙z — powiedziała Bair, zacierajac ˛ dłonie — dowiedziały´smy si˛e ju˙z wszystkiego, czego trzeba si˛e było dowiedzie´c. Reszta mo˙ze tu pozosta´c, je´sli chce, ale ja osobi´scie uwa˙zam, z˙ e jestem do´sc´ czysta, by wej´sc´ pod koce. Nie jestem ju˙z taka młoda jak wy. — Młoda czy stara, była w stanie zagoni´c je wszystkie na s´mier´c, a potem nie´sc´ przez reszt˛e drogi. Kiedy Bair wstawała. odezwała si˛e Melaine i to z dziwnym jak na nia˛ wahaniem. — Musz˛e. . . musz˛e poprosi´c ci˛e o pomoc, Bair. I ciebie te˙z, Amys. Starsza kobieta usiadła z powrotem i obie z Amys spojrzały wyczekujaco ˛ na Melaine. — Chciałam prosi´c, z˙ eby´scie zagadn˛eły Dorindh˛e w moim imieniu. Te ostatnie słowa zostały wypowiedziane w po´spiechu. Amys u´smiechn˛eła si˛e szeroko, a Bair gło´sno zarechotała. Aviendha te˙z, najwyra´zniej to zrozumiała i była tym mocno poruszona, natomiast Egwene zupełnie nie wiedziała, o co chodzi. Wtedy Bair roze´smiała si˛e — Zawsze twierdziła´s, z˙ e nie potrzebujesz i nie chcesz mie´c m˛ez˙ a. Ja pogrzebałam trzech i nie miałabym nic przeciwko jeszcze jednemu. Bardzo si˛e przydaja˛ podczas zimnych nocy. — Kobieta ma prawo zmieni´c zdanie. — Głos Melaine brzmiał do´sc´ stanowczo, ale towarzyszył mu gł˛eboki rumieniec. — Nie mog˛e si˛e trzyma´c z daleka od Baela i nie mog˛e. go zabi´c. Je´sli Darindha zaakceptuje mnie jako siostr˛e-˙zon˛e, to uplot˛e mój weselny wianek, by zło˙zy´c go u stóp Baela. — A je´sli on go zdepcze zamiast podnie´sc´ ? — dopytywała si˛e Bair. Amys padła na plecy, za´smiewajac ˛ si˛e i klepiac ˛ po udach. Egwene, znajac ˛ obyczaje Aielów, wiedziała, z˙ e niebezpiecze´nstwo jest niewielkie. Je´sli Dorindha zdecyduje, z˙ e chce, by Melaine została jej siostra-˙ ˛ zona,˛ to Bael nie b˛edzie miał wiele do powiedzenia w tej kwestii. Ju˙z jej to nie szokowało, z˙ e m˛ez˙ czyzna mógł mie´c dwie z˙ ony. W ka˙zdym razie nie tak bardzo jak na poczatku. ˛ „W ró˙znych krajach panuja˛ ró˙zne obyczaje” — przypomniała sobie. Nigdy jako´s si˛e nie zdobyła, by kogo´s o to zapyta´c, ale z tego, co wiedziała, kobiety Aielów te˙z mogły mie´c dwóch m˛ez˙ ów. To był bardzo dziwny naród. — Prosz˛e was, by´scie w tej sprawie wyst˛epowały jako moje pierwsze-siostry. Moim zdaniem Dorindha lubi mnie dostatecznie. Ledwie Melaine wypowiedziała te słowa, wesoło´sc´ kobiet znikn˛eła, ust˛epujac ˛ miejsca zupełnie odmiennym emocjom. Nadal si˛e s´miały, ale równocze´snie 122
s´ciskały ja,˛ zapewniajac, ˛ z˙ e sa˛ szcz˛es´liwe z jej powodu i z˙ e b˛edzie jej dobrze z Baelem. Amys i Bair uznały, z˙ e akceptacja Dorindhy jest z góry przesadzona. ˛ Wszystkie trzy wyszły, trzymajac ˛ si˛e pod r˛ece, nadal si˛e cieszac ˛ i chichoczac ˛ jak małe dziewczynki. Oczywi´scie uprzednio nie zapomniały o wydaniu polecenia, aby Egwene i Aviendha posprzatały ˛ w namiocie. — Egwene, czy kobieta z twoich ziem zaakceptowałaby siostr˛e-˙zon˛e? — spytała Aviendha, odsłaniajac ˛ patykiem pokryw˛e otworu kominowego. Egwene. po˙załowała, z˙ e przyjaciółka nie dopełniła tego obowiazku ˛ na samym ko´ncu, ciepło natychmiast zacz˛eło si˛e rozprasza´c. — Nie wiem — odparła, szybko zbierajac ˛ fili˙zanki i słój z miodem. Staery równie˙z pow˛edrowały na tac˛e. — Nie sadz˛ ˛ e. Mo˙ze gdyby to była bliska przyjaciółka — dodała po´spiesznie, nie miało sensu dawanie do zrozumienia, z˙ e pot˛epia obyczaje Aielów. Aviendha burkn˛eła co´s tylko i zacz˛eła odsuwa´c boczne klapy namiotu. Egwene wymkn˛eła si˛e na zewnatrz, ˛ z˛eby szcz˛ekały jej równie gło´sno, jak fili˙zanki i brazowe ˛ blaszki na tacy. Madre ˛ ubierały si˛e bez po´spiechu, jakby noc przesycało i´scie balsamiczne powietrze, a one spały w izbach, w której´s z siedzib. Gdy jaka´s odziana w biel posta´c odebrała od niej tac˛e, zacz˛eła pospiesznie szuka´c swego odzienia i butów. Nie znalazła ich w´sród ubra´n, które pozostały na ziemi. — Kazałam zanie´sc´ twoje rzeczy do namiotu — oznajmiła Bair, zawiazuj ˛ ac ˛ tasiemki przy koszuli. — Na razie nie b˛eda˛ ci potrzebne. ˙ adek Zoł ˛ Egwene opadł jej chyba do pi˛et. Zacz˛eła podskakiwa´c w miejscu i klepa´c si˛e po ramionach, daremnie próbujac ˛ si˛e rozgrza´c, na całe szcz˛es´cie nie kazały jej przesta´c. Nagle zauwa˙zyła, z˙ e posta´c w białej szacie, która odnosi tac˛e, jest za wysoka nawet jak na kobiet˛e Aiel. Zgrzytajac ˛ z˛ebami, spojrzała ze zło´scia˛ na Madre, ˛ których najwyra´zniej nie obchodziło, czy ona przypadkiem nie zamarznie na s´mier´c. Dla kobiet Aiel mogło si˛e nie liczy´c, i˙z jaki´s m˛ez˙ czyzna widział je bez ubrania, nawet je´sli był to tylko gai’shain, ale dla niej to jednak miało znaczenie! Po chwili przyłaczyła ˛ si˛e do nich Aviendha, a gdy zobaczyła podskakujac ˛ a˛ Egwene, stan˛eła zwyczajnie, nawet nie zabierajac ˛ si˛e do szukania swoich rzeczy. Nie chciała okaza´c, i˙z zimno dokucza jej bardziej ni˙z Madrym. ˛ — A teraz posłuchajcie — powiedziała Bair, narzucajac ˛ szal na ramiona. — Ty, Aviendha, jeste´s nie tylko uparta jak m˛ez˙ czyzna, ale na dodatek nie potrafisz zapami˛eta´c prostego zadania, które wykonywała´s tyle razy. Ty, Egwene, jeste´s równie uparta i nadal my´slisz, z˙ e mo˙zesz si˛e ociaga´ ˛ c z przyj´sciem, kiedy zostajesz wezwana. Miejmy nadziej˛e, z˙ e wykonanie pi˛ec´ dziesi˛eciu okra˙ ˛ze´n biegiem wokół obozu utemperuje wasz upór, oczy´sci wam umysły i przypomni, jak si˛e odpowiada na wezwanie albo wykonuje codzienne obowiazki. ˛ Precz z moich oczu! Aviendha bez słowa zacz˛eła sadzi´c długimi susami w stron˛e skraju obozowiska, z łatwo´scia˛ lawirujac ˛ w´sród ukrytych w mroku linek podtrzymujacych ˛ namio123
ty. Egwene wahała si˛e tylko chwil˛e, po czym ruszyła za nia.˛ Przyjaciółka zwolniła tempo, dzi˛eki czemu mogła ja˛ dogoni´c. Nocne powietrze przenikało ja˛ do szpiku ko´sci, pop˛ekane za´s, gliniaste podło˙ze pełne kamieni było równie zimne i na dodatek grz˛ezły w nim palce stóp. Aviendha biegła z niewymuszona˛ swoboda.˛ Kiedy dobiegły do ostatniego namiotu i skr˛eciły na południe, Aviendha zapytała: — Czy wiesz, dlaczego tak si˛e przykładam do nauki? Ani zimno, ani wysiłek biegu nie uwidoczniały si˛e w jej głosie. Egwene dygotała tak mocno, z˙ e ledwie potrafiła wymówi´c słowo. — Nie. Dlaczego? — Bo Bair i pozostałe stale stawiaja˛ ciebie za wzór i powtarzaja,˛ z˙ e tobie nigdy nie trzeba powtarza´c czego´s dwa razy, bo jeste´s taka poj˛etna. Powiadaja,˛ z˙ e powinnam bra´c z ciebie przykład. — Spojrzała z ukosa na Egwene, a Egwene połapała si˛e, z˙ e tamta chichocze podczas biegu. — To jeden z powodów. Drugim jest. . . tre´sc´ wszystkiego, czego si˛e ucz˛e. . . — Aviendha potrzasn˛ ˛ eła głowa˛ ze zdziwieniem, które było widoczne nawet w słabym s´wietle ksi˛ez˙ yca. — I sama Moc. Nigdy czego´s takiego nie czułam. Tyle z˙ ycia. Czuj˛e najl˙zejszy zapach, najmniejsze poruszenie w powietrzu. — Zatrzymywanie jej zbyt długo jest niebezpieczne — ostrzegła Egwene. Bieg ja˛ troch˛e rozgrzał, aczkolwiek co jaki´s czas przeszywały ja˛ dreszcze. — Mówiłam ci to i wiem, z˙ e Madre ˛ te˙z ci˛e upominały. Aviendha tylko pociagn˛ ˛ eła nosem. — My´slisz, z˙ e mogłabym przebi´c sobie stop˛e własna˛ włócznia? ˛ Przez jaki´s czas biegły w milczeniu. — Czy Rand naprawd˛e. . . ? — spytała w ko´ncu Egwene. Z trudem znajdowała słowa, ale chłód nie miał z tym nic wspólnego, w rzeczy samej, znowu zacz˛eła si˛e poci´c. — To znaczy. . . z Isendre? — Nie potrafiła wyrazi´c tego ja´sniej. Aviendha odpowiedziała jej po namy´sle, wolno dobierajac ˛ słowa: — Nie sadz˛ ˛ e, by to zrobił. — W jej głosie pobrzmiewał gniew. — Tylko dlaczego ona zlekcewa˙zyła chłost˛e, skoro on nie zdradzał z˙ adnego zainteresowania jej osoba? ˛ To s´lamazarna mieszkanka bagien, której zale˙zy tylko na m˛ez˙ czyznach. Widziałam, jak na nia˛ patrzył, chocia˙z starał si˛e to ukry´c. On uwielbia na nia˛ patrze´c. Egwene była ciekawa, czy przyjaciółka kiedykolwiek my´slała o niej jako o s´lamazarnej mieszkance mokradeł. Prawdopodobnie nie, bo inaczej nie byłyby przyjaciółkami. Ale Aviendha nigdy nie nauczyła si˛e zwa˙za´c na to, z˙ e mogłaby kogo´s zrani´c, zapewne zdziwiłaby si˛e, dowiadujac, ˛ z˙ e Egwene w ogóle mogło przyj´sc´ do głowy, i˙z została zraniona. — Panny ja˛ ubieraja˛ w taki sposób — przyznała niech˛etnie Egwene — z˙ e ka˙zdy m˛ez˙ czyzna by patrzył. — Przypomniawszy sobie, i˙z zupełnie naga znajduje
124
si˛e na otwartej przestrzeni, potkn˛eła si˛e i omal nie upadła, rozgladaj ˛ ac ˛ z niepokojem dookoła. Na ile mogła si˛e zorientowa´c, okryta nocnym mrokiem okolica była pusta. Nawet Madre ˛ rozeszły si˛e ju˙z do swych namiotów. I grzały si˛e teraz pod kocami. Ona pociła si˛e, ale paciorki potu zdawały si˛e zamarza´c, ledwie si˛e pojawiały. — On nale˙zy do Elayne — rzuciła zapalczywym tonem Aviendha. — Przyznaj˛e, z˙ e nie poznałam do ko´nca waszych obyczajów, ale nasze sa˛ inne. On nie jest zar˛eczony z Elayne. „Dlaczego ja go broni˛e? To jego powinno si˛e wychłosta´c!” Jednak uczciwo´sc´ nakazała jej doda´c: — Przecie˙z nawet wasi m˛ez˙ czy´zni maja˛ prawo powiedzie´c „nie”, kiedy si˛e ich prosi o r˛ek˛e. — Ty i ona jeste´scie prawie-siostrami, tak jak ja i ty — zaprotestowała Aviendha, zwalniajac ˛ i ponownie si˛e rozp˛edzajac. ˛ — Czy nie prosiła´s mnie, z˙ ebym si˛e nim opiekowała w twoim imieniu? Czy˙zby´s nie chciała, by Elayne go zdobyła? — Jasne, z˙ e tak. Pod warunkiem, z˙ e on te˙z ja˛ chce. — Co nie było do ko´nca prawda.˛ Chciała szcz˛es´cia dla Elayne zakochanej w Smoku Odrodzonym, i gotowa była zrobi´c wszystko, z wyjatkiem ˛ mo˙ze zwiazania ˛ Randowi rak ˛ i nóg, by sprawi´c, z˙ eby Elayne dostała to, co chce. A mo˙ze nawet zwiazałaby ˛ go w razie potrzeby. Ale przyznanie si˛e do tego było całkiem inna˛ sprawa.˛ Nie potrafiła si˛e zdoby´c na bezpo´srednio´sc´ , do jakiej były zdolne kobiety Aiel. — W innym przypadku byłoby to niewła´sciwe. — On nale˙zy do niej — powtórzyła z determinacja˛ Aviendha. Egwene westchn˛eła. Aviendha po prostu nie chciała zrozumie´c obcych obyczajów. Nadal była zaszokowana, z˙ e Elayne nie o´swiadczy si˛e Randowi i z˙ e tylko m˛ez˙ czyzna mo˙ze to zrobi´c. — Jestem pewna, z˙ e Madre ˛ usłuchaja˛ jutro głosu rozsadku. ˛ Nie moga˛ ci˛e zmusi´c, by´s sypiała w sypialni m˛ez˙ czyzny. Przyjaciółka spojrzała na nia˛ z jawnym zdziwieniem. Na moment utraciła swa˛ gracj˛e i zaryła stopa˛ w nierównym gruncie, potkni˛ecie wywołało kilka przekle´nstw, których nawet wo´znice Kadere słuchaliby z zainteresowaniem — a Bair kazała zaparzy´c herbat˛e z ciernika — ale biec nie przestała. — Nie rozumiem, dlaczego tak si˛e tym zdenerwowała´s — powiedziała, kiedy ucichło ostatnie przekle´nstwa. — Wiele razy sypiałam obok m˛ez˙ czyzny podczas wypraw, dzieliłam z nim nawet koce, je´sli noc była bardzo zimna, a ciebie niepokoi, z˙ e miałabym spa´c w odległo´sci dziesi˛eciu stóp od Randa. Czy to przez wasze obyczaje? Zauwa˙zyłam, z˙ e nie chcesz si˛e kapa´ ˛ c razem z m˛ez˙ czyznami. Nie ufasz Randowi al’Thorowi? A mo˙ze to mi nie ufasz? — Pod koniec zni˙zyła głos do pełnego niepokoju szeptu. — Ale˙z oczywi´scie, z˙ e ci ufam — goraco ˛ zapewniła ja˛ Egwene. — I jemu te˙z. Chodzi tylko o to. . . — Zawiesiła głos, niepewna, jak wszystko wytłuma125
czy´c. Poj˛ecia Aielów na temat tego, co stosowne, były czasem bardziej surowe ni˙z zasady, w´sród których si˛e wychowała, ale po wieloma wzgl˛edami mogliby sprawi´c, z˙ e członkinie Koła Kobiet w Dwu Rzekach nie wiedziałyby, jaka˛ podja´ ˛c decyzj˛e, czy mdle´c, czy si˛ega´c po mocny kij. — Aviendha, je´sli tu chodzi o twój honor. . . — To był dra˙zliwy temat. — Je´sli wyja´snisz to Madrym ˛ w taki sposób, to z pewno´scia˛ nie zmusza˛ ci˛e, by´s postapiła ˛ wbrew nakazom honoru. — Tu nie ma czego wyja´snia´c — odparła beznami˛etnie druga kobieta. — Zdaj˛e sobie spraw˛e, z˙ e nie rozumiem, na czym polega ji’e’toh. . . — zacz˛eła Egwene, a wtedy Aviendha roze´smiała si˛e. — Powiadasz, z˙ e nie rozumiesz, Aes Sedai, a jednak dowodzisz, z˙ e z˙ yjesz zgodnie z jego nakazami — Egwene po˙załowała, z˙ e tego nie sprostowała — przekonanie Aviendhy, by nazywała ja˛ zwyczajnie Egwene, okazało si˛e trudna˛ sztuka,˛ czasami przez pomyłk˛e tytułowała ja˛ w taki sposób — ale musiała utrzymywa´c to kłamstwo w tajemnicy, skoro chciała, by wierzyli w nie wszyscy. — Jeste´s Aes Sedai, dostatecznie pot˛ez˙ na,˛ by pokona´c Amys i Melaine razem wzi˛ete — kontynuowała Aviendha lecz powiedziała´s, z˙ e b˛edziesz posłuszna, wi˛ec szorujesz garnki, kiedy one ka˙za˛ szorowa´c i biegasz, kiedy ka˙za˛ biega´c. Mo˙ze nie znasz ji’e’toh, ale wypełniasz jego nakazy. To wcale nie do ko´nca o to chodziło, rzecz jasna. Zaciskała z˛eby i robiła, co jej kazały, nie było bowiem innego sposobu, aby nauczy´c si˛e w˛edrowania po snach, a ona pragn˛eła si˛e tego nauczy´c, pragn˛eła tego bardziej ni˙z czegokolwiek innego, co mogła sobie wyobrazi´c. Ju˙z sama my´sl, z˙ e mogłaby z˙ y´c zgodnie z nakazami tego głupiego ji’e’toh była po prostu idiotyczna. Robiła to, co musiała, ale tylko wtedy, gdy musiała i dlatego, z˙ e ja˛ zmuszono. Wracały ju˙z do miejsca, z którego zacz˛eły biec. Kiedy dotarły do´n, Egwene powiedziała: — Pierwsze okra˙ ˛zenie — i biegła dalej, mimo z˙ e nie widział jej nikt prócz Aviendhy, nikt, kto mógłby po´swiadczy´c, z˙ e wła´snie wróciła do wła´sciwego namiotu. Aviendha by jej nie zdradziła, jednak Egwene nawet nie przyszło do głowy, i˙z mogłaby zrobi´c mniej ni˙z pi˛ec´ dziesiat ˛ okra˙ ˛ze´n.
BRAMY Rand obudził si˛e w całkowitych ciemno´sciach, le˙zał chwil˛e pod kocami, głowiac ˛ si˛e, co go wła´sciwie obudziło. Co´s na pewno. Nie tamten sen, w którym uczył Aviendh˛e pływa´c w jednym ze stawów Wodnego Lasu, w Dwu Rzekach. Co´s innego. Nagle to co´s znowu si˛e uobecniło w postaci mdłych, odra˙zajacych ˛ wyziewów wypełzajacych ˛ spod drzwi. Tak naprawd˛e nie był to z˙ aden zapach, raczej poczucie obco´sci. To co´s cuchn˛eło niczym truchło. które od tygodnia le˙zało w stojacej ˛ wodzie. Po chwili znikn˛eło, lecz tym razem nie do ko´nca. Odrzucił koce i wstał, otaczajac ˛ si˛e saidinem. W Pustce, wypełniony Moca,˛ czuł, jak jego ciało dygocze, ale chłód wydawał si˛e pochodzi´c z jakiego´s innego miejsca. Uchylił ostro˙znie drzwi i wyszedł na zewnatrz. ˛ Sklepione łukami okna przy obu ko´ncach korytarza wpuszczały kaskady ksi˛ez˙ ycowego s´wiatła. Po czerni zalegajacej ˛ jego izb˛e wydawało mu si˛e, z˙ e wszedł w sam s´rodek dnia. Nic si˛e nie poruszyło, ale poczuł. . . co´s. . . coraz bli˙zej. Co´s złego. Takie samo uczucie wywoływała skaza, która płyn˛eła przez niego wraz z rwacym ˛ potokiem Mocy. Wsunał ˛ dło´n do kieszeni kaftana, w której ukryta była rze´zbiona figurka przedstawiajaca ˛ kragłego ˛ człowieczka z mieczem uło˙zonym na kolanach. Angreal, za jego pomoca˛ mógł przenie´sc´ taka˛ ilo´sc´ Mocy, której nie dałby rady bez wspomagania. Uznał, z˙ e nie b˛edzie przydatna. Ci, którzy stali za tym atakiem, nie wiedzieli, z kim maja˛ do czynienia. Nie nale˙zało pozwoli´c, by si˛e obudził. Wahał si˛e przez chwil˛e. Mógł stana´ ˛c do walki z tym czym´s nasłanym na niego, uznał jednak, z˙ e to ciagle ˛ znajduje si˛e gdzie´s pod nim. Tam, gdzie, sadz ˛ ac ˛ po ciszy, spały Panny. Nie obudzi ich przy odrobinie szcz˛es´cia, o ile nie zbiegnie na dół, by walczy´c w´sród nich. Wówczas bez watpienia ˛ si˛e obudza,˛ ale nie stana˛ z boku, z˙ eby sobie popatrze´c. Lan uczył: pole walki, w miar˛e mo˙zliwo´sci, wybieraj sam i zmuszaj wroga, by przyszedł do ciebie. U´smiechajac ˛ si˛e i tupiac ˛ gło´sno, dopadł do najbli˙zszych kr˛econych schodów i dalej wspinał si˛e p˛edem na najwy˙zsze pi˛etro. Była tani jedna, wielka komnata sklepiona kopuła˛ i wypełniona waskimi, ˛ spiralnie rze´zbionymi kolumnami. Wszystkie jej zakamarki zalewały potoki ksi˛ez˙ ycowego s´wiatła, które wpadało do s´rodka przez pozbawione szyb, zwie´nczone łukami okna. W pokrywajacej ˛ posadzk˛e warstwie kurzu, kamiennego pyłu i piachu wcia˙ ˛z odznaczały si˛e niewyra´z127
ne odciski jego stop, które pozostawił, kiedy był tu ostatnim razem, oprócz nich innych s´ladów nie było. Doskonale. Wielkimi krokami doszedł do centralnego punktu komnaty, do mozaiki przedstawiajacej ˛ staro˙zytny symbol Aes Sedai o s´rednicy dziesi˛eciu stóp. Wła´sciwe miejsce. „Pod tym znakiem zwyci˛ez˙ y”. To wła´snie głosiło o nim Proroctwo Rhuidean. Stanał ˛ z rozkraczonymi nogami na kr˛etej linii dzielacej ˛ znak, jedna˛ stopa˛ na czarnej łzie, która˛ nazywano teraz Smoczym Kłem i która symbolizowała zło, druga˛ na białej, zwanej obecnie Płomieniem Tar Valon. Niektórzy twierdzili, z˙ e ´ symbolizuje Swiatło´ sc´ . Stosowne miejsce na przyj˛ecie ataku, w pół drogi mi˛edzy ´Swiatło´scia˛ i ciemno´scia.˛ Cuchnaca ˛ wo´n stawała si˛e coraz silniejsza, powietrze wypełnił zapach spalonej siarki. Nagle pod s´cianami komnaty zacz˛eło co´s biec, co´s co odrywało si˛e od schodów, podobne do cieni rzucanych przez ksi˛ez˙ yc. Powoli przybrało posta´c trzech psów wielkich jak kuce, ciemniejszych od nocy. Ze srebrzy´scie l´sniacymi ˛ s´lepiami otoczyły go czujnym kr˛egiem. Dzi˛eki przepełniajacej ˛ go Mocy, słyszał bicie ich serc, podobne do basowego dudnienia werbli. Nie słyszał natomiast ich oddechu, mo˙ze po prostu nie oddychały. Przeniósł Moc i w jego dłoniach pojawił si˛e miecz, którego lekko zakrzywione ostrze ze znakiem czapli wykute było z ognia. Spodziewał si˛e Myrddraala albo czego´s jeszcze gorszego ni˙z Bezoki, ale ten miecz powinien wystarczy´c na psy, nawet je´sli były Pomiotem Cienia. Ten, kto je przysłał, nie znał go. Lan twierdził, i˙z prawie ju˙z zasłu˙zył na tytuł mistrza ostrza, a mimo to szcz˛edził mu pochwał, by nie my´slał, z˙ e jego umiej˛etno´sci naprawd˛e osiagn˛ ˛ eły ten poziom. Przera´zliwie warczac, ˛ psy pognały ku niemu z trzech stron, szybciej ni´zli galopujace ˛ konie. Nie poruszył si˛e, dopóki omal nie zwaliły si˛e na niego, wtedy uskoczył płynnie, jakby ta´nczył, stajac ˛ si˛e jednym z mieczem. W mgnieniu oka forma zwana Wietrznym Wirem na Górze przeszła w Wicher Który Omiata Mur, a nast˛epnie w Rozkładanie Wachlarza. Wielkie czarne łby odpadły z impetem od czarnych cielsk, odbijały si˛e od posadzki, nadal obna˙zajac ˛ ociekajace ˛ wilgocia˛ z˛eby, podobne do wypolerowanej stali. Zeskoczył z mozaiki w momencie, gdy ciemne kształty zwaliły si˛e, tworzac ˛ dr˙zac ˛ a,˛ krwawa˛ stert˛e cielsk. ´Smiejac ˛ si˛e w duchu, pozwolił, by miecz zniknał, ˛ ale wcia˙ ˛z jeszcze nie wypuszczał saidina, rwacego ˛ potoku Mocy, słodyczy i skazy. Po zewn˛etrznej sko´ rupie Pustki sun˛eła pogarda. Psy. Pomiot Cienia, niewatpliwie, ˛ jednak. . . Smiech zamarł mu na ustach. Martwe ciała i łby psów zacz˛eły powoli si˛e topi´c, a potem rozpływa´c pod postacia˛ kału˙z płynnego cienia, który dr˙zał nieznacznie, jakby z˙ ył. Znienacka mniejsze kału˙ze krwi popłyn˛eły lepkimi strumieniami ku wi˛ekszym, te za´s wytryskiwały z posadzki w gór˛e, coraz wy˙zej i wy˙zej, a˙z wreszcie znowu stały przed nim trzy ogromne, czarne psy, siadały na t˛ez˙ ejacych ˛ zadach, s´liniac ˛ si˛e i obna˙zajac ˛ kły. 128
Nie wiedział, skad ˛ wzi˛eło si˛e to zdziwienie, przyt˛epione, poza Pustka.˛ Psy, owszem, a jednak Pomiot Cienia. Ci, którzy je przysłali, nie byli a˙z tak beztroscy, jak my´slał. Mimo to wcia˙ ˛z jeszcze go nie znali. Zamiast ponownie doby´c miecza, przeniósł Moc w sposób, który zapami˛etał z odległej przeszło´sci. Ogromne psy wyjac, ˛ skoczyły i nagle z jego dłoni wytrysnał ˛ gruby strumie´n białego s´wiatła niczym stopiona stal, niczym płynny ogie´n. Omiótł nim spr˛ez˙ one w skoku stwory, na moment przemieniły si˛e jakby w goreja˛ ce, dziwaczne cienie samych siebie, a potem ich ciała rozsypały si˛e w roziskrzone pyłki, malejac ˛ coraz bardziej, by po chwili znikna´ ˛c zupełnie. Z ponurym u´smiechem zlikwidował swój twór, który, jak miał wra˙zenie, nadal płonie w postaci pr˛egi purpurowego s´wiatła. Na płytkach posadzki le˙zały szczatki ˛ roztrzaskanej kolumny. Od innych kolumn poodpadały równo uci˛ete płaty marmuru. Przez cała˛ szeroko´sc´ s´ciany za plecami Randa biegła na wylot szczelina. — Czy który´s z nich ci˛e ugryzł albo chlapnał ˛ na ciebie krwia? ˛ Na d´zwi˛ek głosu Moiraine błyskawicznie odwrócił si˛e. na pi˛ecie, pochłoni˛ety tym, co zrobił, nie słyszał, jak wchodziła po schodach. Stała teraz, s´ciskajac ˛ spódnice w gar´sci, wpatrzona w niego bacznie, z twarza˛ ukryta˛ w cieniu. Potrafiła wszystko wyczuwa´c tak samo jak on, ale z˙ eby dotrze´c tutaj tak szybko, musiała biec. — Panny ci˛e przepu´sciły? Czy˙zby´s stała si˛e Far Dareis Mai, Moiraine? — One nadały mi niektóre przywileje Madrych ˛ — wyja´sniła zniecierpliwiona, gwałtownie wyrzucajac ˛ słowa. — Powiedziałam stra˙zom, z˙ e musz˛e z toba˛ pilnie porozmawia´c. Odpowiedz mi, natychmiast! Czy Psy Czarnego pogryzły ci˛e albo ochlapały swa˛ krwia? ˛ Czy padła na ciebie kropla ich s´liny? — Nie — odparł po namy´sle. Psy Czarnego. Wiedział o nich niewiele z dawnych opowie´sci, którymi zwykło si˛e straszy´c dzieci na ziemiach poło˙zonych na południu. Niektórzy doro´sli te˙z wierzyli w ich istnienie. — Czemu si˛e tak przejmujesz, czy mnie pogryzły? Mogłaby´s Uzdrowi´c taka˛ ran˛e. Czy to oznacza, z˙ e Czarny jest na wolno´sci? — Nawet strach wydawał si˛e czym´s odległym, kiedy otaczała go Pustka. W opowie´sciach, które kiedy´s poznał, Psy Czarnego uganiały si˛e po nocach, z samym Czarnym jako łowczym, nie zostawiały s´ladów łap w najbardziej mi˛ekkim gruncie, tylko na kamieniach, i nie zatrzymywały si˛e, dopóki nie pokonało si˛e ich w walce albo nie odgrodziło od nich strumieniem wody. Powiadano, z˙ e rozstaje dróg sa˛ miejscem, w którym spotkanie z nimi jest szczególnie niebezpiecznie, podobnie jak godziny bezpo´srednio po zachodzie sło´nca albo poprzedzajace ˛ jego wschód. Nasłuchał si˛e zbyt wiele starodawnych opowie´sci, by uwierzy´c, z˙ e równie˙z w tej co´s mo˙ze by´c prawda.˛ — Nie, nie tak, Rand. — Wyra´znie odzyskiwała panowanie nad soba,˛ w jej głosie znowu odezwały si˛e srebrne dzwoneczki, spokój i chłód. — To tylko jesz129
cze jedna odmiana Pomiotu Cienia, co´s, co nigdy nie powinno było powsta´c. Ale ich ugryzienie oznacza s´mier´c równie niechybnie jak sztylet zatopiony w sercu, i nie sadz˛ ˛ e, bym dała rad˛e Uzdrowi´c taka˛ ran˛e. Ich krew i s´lina zawieraja˛ trucizn˛e. Kropla na skórze potrafi zabi´c, powoli, na samym ko´ncu sprawiajac ˛ wielki ból. Masz szcz˛es´cie, z˙ e pojawiły si˛e tylko trzy Psy Czarnego. Chyba z˙ e zda˙ ˛zyłe´s zabi´c wi˛ecej., zanim przyszłam? Ich stada sa˛ zazwyczaj wi˛eksze, licza˛ od dziesi˛eciu do dwunastu sztuk, tak przynajmniej podaja˛ te szczatkowe ˛ informacje pozostałe po Wojnie z Cieniem. Wi˛eksze stada. Nie był w Rhuidean jedynym celem jednego z Przekl˛etych. . . — B˛edziemy musieli porozmawia´c o tym, czego u˙zyłe´s, z˙ eby je pozabija´c — zacz˛eła Moiraine, ale on biegł ju˙z najszybciej, jak potrafił, ignorujac ˛ ,jej pytania. Po schodach w dół, przez kilka kondygnacji, przez pociemniałe korytarze, gdzie zaspane Panny, obudzone tupotem jego butów, spozierały na niego skonsternowane, wygladaj ˛ ac ˛ z o´swietlonych ksi˛ez˙ ycowa˛ po´swiata˛ izb. Przez frontowe drzwi, do miejsca, gdzie w towarzystwie dwóch kobiet stał na stra˙zy niezmordowany Lan, w swym mieniacym ˛ si˛e płaszczu narzuconym na ramiona, który sprawiał, z˙ e Stra˙znik zdawał si˛e stapia´c po cz˛es´ci z nocnym mrokiem. — Gdzie jest Moiraine? — krzyknał, ˛ kiedy Rand przemknał ˛ obok niego, ale ten nie odpowiedział i ju˙z zbiegał po stopniach, pokonujac ˛ po dwa przy ka˙zdym skoku. Zanim dotarł do budynku, którego szukał, w połowie zaleczona rana w boku zacz˛eła promieniowa´c bólem, pogra˙ ˛zony w Pustce ledwie zdawał sobie z tego spraw˛e. Budynek stał na samym skraju Rhuidean, daleko od placu i daleko od obozowiska, które razem z Madrymi ˛ dzieliła Moiraine, rozbitego najdalej, jak si˛e dało, a jednak wcia˙ ˛z w obr˛ebie granic miasta. Górne pi˛etra run˛eły, tworzac ˛ stert˛e rumoszu, który zalegał ocalałe dwie najni˙zsze kondygnacje. Nie poddajac ˛ si˛e ciału, które przeszyte bólem usiłowało si˛e zgia´ ˛c w pół, wparował do s´rodka. Wielki przedsionek, wokół którego biegł kamienny balkon, był niegdy´s wysoki, obecnie stał si˛e jeszcze wy˙zszy, otwarty na nocne niebo, z jasna˛ posadzka,˛ zasłana˛ gruzem pochodzacym ˛ z zawalonej, górnej cz˛es´ci budowli. W cieniach balkonu siedziały na zadach trzy Psy Czarnego, drapały pazurami i kłami okryte spi˙zowa˛ blacha˛ drzwi, które dr˙zały pod ich naporem. W powietrzu zastygł a˙z nadto silny zapach palonej siarki. Przypomniawszy sobie, co stało si˛e wcze´sniej, uskoczył w bok, przenoszac ˛ jednocze´snie Moc i sprawiajac, ˛ z˙ e pr˛ega płynnego, białego ognia omin˛eła drzwi, kiedy niszczyła psy. Starał si˛e, by tym razem była mniejsza, ograniczona do minimum, niemniej jednak w grubym murze w przeciwległym ko´ncu komnaty powstała ocieniona wyrwa. Nie na wylot, jak mu si˛e zdawało — trudno to było okre´sli´c w s´wietle ksi˛ez˙ yca — tak czy inaczej powinien był nauczy´c si˛e posługiwa´c ta˛ bronia˛ bardziej precyzyjnie. Spi˙zowa okrywa drzwi była pogi˛eta i porozdzierana, jakby z˛eby i pazury psów 130
ze Sfory Cienia były rzeczywi´scie ze stali, przez otwory przesaczało ˛ si˛e s´wiatło lamp. W kamieniach posadzki odznaczyły si˛e s´lady łap, zadziwiajaco ˛ nieliczne. Uwolniwszy saidina, poszukał miejsca, gdzie nie porozdzierałby dłoni na strz˛epy i załomotał. Ból w boku stał si˛e nagle bardzo realny i obecny, zrobił gł˛eboki wdech i usiłował go odepchna´ ˛c. — Mat? To ja, Rand! Otwórz, Mat! Po jakim´s czasie drzwi uchyliły si˛e odrobin˛e, wypuszczajac ˛ strumie´n s´wiatła, w szczelinie pojawiła si˛e niepewna twarz Mata, po czym przyjaciel otworzył drzwi szerzej, opierajac ˛ si˛e o nie, jakby wła´snie przebiegł dziesi˛ec´ mil z workiem kamieni na plecach. Z wyjatkiem ˛ srebrnego medalionu przypominajacego ˛ lisia˛ głow˛e, z okiem w kształcie staro˙zytnego symbolu Aes Sedai, na które padał dziwaczny cie´n, Mat był całkiem nagi. Biorac ˛ pod uwag˛e to, co Mat czuł do Aes Sedai, Rand dziwił si˛e, z˙ e nie sprzedał jeszcze tego przedmiotu. W gł˛ebi izby stała wysoka, złotowłosa kobieta, która spokojnie otulała si˛e kocem. Jaka´s Panna, sadz ˛ ac ˛ po włóczniach i skórzanej tarczy le˙zacej ˛ u jej stóp. Rand po´spiesznie odwrócił wzrok i chrzakn ˛ ał. ˛ — Chciałem si˛e tylko upewni´c, czy nic si˛e wam nie stało. — Nic nam nie jest. — Mat rozejrzał si˛e niespokojnie po przedsionku. — Ju˙z nic. Zabiłe´s to, czy jak? Nie chc˛e wiedzie´c, co to było skoro ju˙z znikło. Człowiekowi, który jest twoim przyjacielem, bywa niekiedy cholernie trudno. Nie tylko przyjacielem. Jeszcze jednym ta’veren i by´c mo˙ze kluczem do zwyci˛estwa w Tarmon Gai’don, ka˙zdy, kto miał powód, by napada´c na Randa, miał równie˙z powód, by napada´c na Mata. Mat jednak zawsze usiłował zaprzecza´c obu tym rzeczom. — Ju˙z ich nie ma, Mat. To były Psy Czarnego. Trzy. — Powiedziałem ci, z˙ e nie chc˛e nic na ten temat wiedzie´c — j˛eknał ˛ Mat. — Teraz jeszcze Psy Czarnego. Nie powiem, by przy tobie mo˙zna było narzeka´c na brak atrakcji. Człowiek si˛e nie zanudzi, a˙z do s´mierci. Gdybym akurat nie wstał, z˙ eby napi´c si˛e wina, kiedy drzwi zacz˛eły si˛e otwiera´c. . . — Zawiesił głos, dygotał lekko i drapał plam˛e czerwieni na prawej r˛ece, przypatrujac ˛ si˛e równocze´snie zniszczonej metalowej osłonie. — Wiesz, ta zabawne, jakie figle potrafi ci spłata´c własny umysł. Zanim dostawiłem wszystko, co si˛e dało, z˙ eby zabarykadowa´c te drzwi, przysiagłbym, ˛ z˙ e jeden z nich wygryzł w nich dziur˛e na wylot. Widziałem jego przekl˛ety łeb. I z˛eby. Nie przejał ˛ si˛e nawet na widok włóczni Melindhry. Przybycie Moiraine było tym razem jeszcze bardziej spektakularne, Aes Sedai wpadła z podkasanymi spódnicami, dyszac ˛ ci˛ez˙ ko i ziejac ˛ gniewem. Lan deptał jej po pi˛etach z mieczem w dłoni i pos˛epna˛ twarza,˛ a tu˙z za nimi na ulic˛e wylała si˛e gromada Far Dareis Mai. Niektóre Panny nie miały na sobie nic poza bielizna,˛ ka˙zda jednak trzymała w pogotowiu włóczni˛e, ich głowy owijały shoufy, czarne zasłony kryły wszystka prócz oczu, w których czaiła si˛e gotowo´sc´ do zabijania. Wydawało si˛e, z˙ e przynajmniej Mairaine i Lanowi ul˙zyło, gdy zobaczyli go roz131
mawiajacego ˛ spokojnie z Matem, przy czym Aes Sedai wyra´znie miała zamiar powiedzie´c mu kilka ostrych słów. Z powodu zasłon trudno było orzec, o czym my´sla˛ pozostałe kobiety. Mat czknał ˛ gło´sno, szybko wycofał si˛e w głab ˛ izby i zaczał ˛ po´spiesznie wcia˛ ga´c spodnie, usiłujac ˛ przy tym drapa´c si˛e po r˛ece. Złotowłosa Panna obserwowała to z szerokim u´smiechem, który lada chwila mógł si˛e przerodzi´c w otwarty wybuch rado´sci. — Co ci si˛e stało w r˛ek˛e? — spytał Rand. — Powiedziałem ci, z˙ e umysł płata zabawne figle — odparł Mat, nadal próbujac ˛ jednocze´snie si˛e drapa´c i ubiera´c. — Kiedy mi si˛e wydało, i˙z ten stwór przegryzł si˛e przez drzwi, odniosłem wra˙zenie, z˙ e o´slinił mi r˛ek˛e, a teraz mnie tak cholernie sw˛edzi, jakby si˛e paliła. To miejsce. wyglada ˛ na poparzone. Rand otworzył usta, ale Moiraine ju˙z przepchn˛eła si˛e obok niego. Zapatrzony na nia˛ Mat, który wła´snie gwałtownym ruchem próbował podciagn ˛ a´ ˛c spodnie do ko´nca, przewrócił si˛e, ona za´s ukl˛ekła obok niego, ignorujac ˛ protesty, i obj˛eła dło´nmi jego głow˛e. Rand był ju˙z kiedy´s Uzdrawiany i widział, jak to si˛e robi, ale zamiast tego, czego si˛e spodziewał, Mat tylko zadygotał i wskazał na medalion, tak z˙ e zawisł na skórzanym rzemyku z jego r˛eki. — Ta cholerna rzecz nagle stała si˛e zimna jak lód — mruknał. ˛ — Co ty robisz, Moiraine? Jak chcesz co´s zrobi´c, to Uzdrów to cholerne sw˛edzenie, czuj˛e je teraz w całej r˛ece. — Jego prawa r˛eka była zaczerwieniona od nadgarstka do ramienia i wygladała ˛ na spuchni˛eta.˛ Moiraine spojrzała na niego ze zdumieniem, jakie Rand rzadko kiedy widywał na jej twarzy. A mo˙ze nawet nigdy. — Zrobi˛e to — powiedziała powoli. — Zdejmij medalion, skoro jest zimny. Mat wykrzywił si˛e do niej, a w ko´ncu zdjał ˛ medalion przez głow˛e i poło˙zył go obok siebie. Ponownie uj˛eła jego głow˛e, a wtedy krzyknał, ˛ jakby zanurkował nia˛ w lód, nogi mu zesztywniały, a plecy wygi˛eły si˛e w łuk, oczy patrzyły w pustk˛e, wytrzeszczone do granic mo˙zliwo´sci. Kiedy Moiraine odj˛eła r˛ece, zwiotczał, łapczywie chwytajac ˛ powietrze. Zaczerwienienie i opuchlizna znikn˛eły. Trzykrotnie próbował, zanim udało mu si˛e wreszcie co´s wykrztusi´c. — Krew i popioły! Czy tak musi, do cholery, by´c za ka˙zdym, psiakrew, razem? To było tylko przekl˛ete sw˛edzenie! — Uwa˙zaj, jak si˛e wyra˙zasz w mojej obecno´sci — ostrzegła go Moiraine, wstajac ˛ — bo inaczej odszukam Nynaeve i powierz˛e ciebie jej pieczy. — Nie wkładała jednak serca w te słowa, równie dobrze mogła to mówi´c przez sen. Usiłowała nie patrze´c na głow˛e lisa, kiedy Mat zakładał ja˛ z powrotem na szyj˛e. — Przyda ci si˛e odpoczynek — powiedziała nieobecnym głosem. — Zosta´n do jutra w łó˙zku, je´sli masz ochot˛e. Owini˛eta kocem Panna — Melindhra? — ukl˛ekła obok Mata i poło˙zyła mu dłonie na ramionach, popatrujac ˛ na Moiraine ponad jego głowa.˛ 132
— Dopilnuj˛e, by postapił, ˛ jak ka˙zesz, Aes Sedai. — Ni stad, ˛ ni zowad ˛ u´smiechn˛eła si˛e szeroko i zmierzwiła mu włosy. — On jest teraz moim małym psotnikiem. Sadz ˛ ac ˛ po przera˙zonej minie, Mat gromadził ju˙z siły, by rzuci´c si˛e do ucieczki. Do Randa dotarło, z˙ e słyszy za swoimi plecami ciche s´miechy. Panny, z shoufami i zasłonami opuszczonymi ju˙z na ramiona, zbiły si˛e w gromadk˛e i zagladały ˛ teraz z ciekawo´scia˛ do izby. — Naucz go s´piewa´c, siostro włóczni — powiedziała Adelin, a pozostałe Panny zar˙zały ze s´miechu. Rand natarł na nie z cała˛ stanowczo´scia.˛ — Dajcie człowiekowi odpocza´ ˛c. Czy niektóre z was nie powinny si˛e ubra´c? Ustapiły ˛ niech˛etnie, nadal usiłujac ˛ zajrze´c do izby, dopóki nie wyszła z niej Moiraine. — Czy zechcecie zostawi´c nas w spokoju? — spytała Aes Sedai, kiedy zniszczone drzwi zatrzasn˛eły si˛e za nia.˛ Potem na poły odwróciła si˛e, ogladaj ˛ ac ˛ za siebie i z irytacja˛ zaciskajac ˛ usta. — Musz˛e porozmawia´c z Randem al’Thorem w cztery oczy. Kiwajac ˛ głowami, Panny ruszyły w stron˛e wyj´scia, niektóre wcia˙ ˛z jeszcze kpiły z pomysłu, z˙ e Melindhra — z klanu Shaido, bodaj˙ze, Rand był ciekaw, czy Mat o tym wie — miałaby uczy´c Mata s´piewu. Cokolwiek to miało oznacza´c. Rand zatrzymał Adelin, kładac ˛ dło´n na jej obna˙zonym ramieniu, te, które to zauwa˙zyły, te˙z si˛e zatrzymały, wi˛ec, przemówił do wszystkich. — Skoro nie chcecie odej´sc´ , kiedy wam ka˙ze˛ , co si˛e stanie, je´sli b˛ed˛e was musiał u˙zy´c podczas bitwy? — Nie miał takiego zamiaru, wolałby za. wszelka˛ cen˛e tego unikna´ ˛c, wiedział, z˙ e Panny sa˛ walecznymi wojownikami, niemniej jednak wychował si˛e w przekonaniu, z˙ e w razie konieczno´sci pierwszy ginie m˛ez˙ czyzna, a dopiero potem kobieta. Logicznie rzecz biorac, ˛ mo˙zna było uzna´c to rozumowanie za głupie, zwłaszcza w stosunku do takich kobiet, lecz tak wła´snie czuł. Rozumiał te˙z, z˙ e lepiej im tego nie mówi´c. — Pomy´slicie, z˙ e to jaki´s z˙ art czy te˙z postanowicie przystapi´ ˛ c do walki dopiero wówczas, kiedy wam si˛e zachce? Popatrzyły na niego z konsternacja˛ kogo´s, komu si˛e wła´snie dowodzi jego ignorancji w najprostszych sprawach. — W ta´ncu włóczni — powiedziała mu Adelin — pójdziemy tak, jak nami pokierujesz, ale to przecie˙z nie jest taniec. Poza tym wcale nie kazałe´s nam odej´sc´ . — Nawet Car’a’carn nie jest królem z mokradeł — dodała jaka´s siwowłosa Panna. Muskularna i silna mimo wieku, była ubrana tylko w krótka˛ koszul˛e i shoufe To powiedzenie zaczynało ju˙z go m˛eczy´c. Panny zostawiły go samego z Moiraine i Lanem, po czym znowu zacz˛eły dowcipkowa´c. Stra˙znik schował wreszcie swój miecz i wygladał ˛ ju˙z na równie opanowanego, jak zawsze, a równocze´snie sprawiał wra˙zenie, jakby w ka˙zdej chwi133
li gotował si˛e do skoku. W porównaniu z nim Aielowie wygladali ˛ na ospałych. Włosy Lana, siwiejace ˛ na skroniach, podtrzymywał pleciony rzemyk, a jego oczy upodabniały go do niebieskookiego jastrz˛ebia. — Musz˛e z toba˛ porozmawia´c o. . . — zacz˛eła Moiraine. — Porozmawia´c mo˙zemy jutro — przerwał jej Rand. Twarz Lana skamieniała jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było mo˙zliwe, Stra˙znicy dbali o swoje Aes Sedai, zarówno o ich pozycj˛e, jak i szacunek dla osoby, w znacznie wi˛ekszym stopniu ni˙z o samych siebie. Rand zignorował Lana. Ból w boku sprawiał, z˙ e nadal miał ochot˛e zgia´ ˛c si˛e w pół, ale jako´s udawało mu si˛e usta´c prosto, nie miał zamiaru okazywa´c wobec niej jakichkolwiek słabo´sci. — Je´sli ci si˛e wydaje, z˙ e wydob˛ed˛e od Mata t˛e głow˛e lisa, to radz˛e ci dwa razy si˛e zastanowi´c, zanim o to poprosisz. Ten medalion w jaki´s niewiadomy sposób sprawił, z˙ e Moiraine nie mogła przenosi´c. A w ka˙zdym razie nie była w stanie oddziaływa´c Moca˛ na Mata, kiedy go dotykała. — Zapłacił za niego wysoka˛ cen˛e i teraz nale˙zy do niego. — Przypomniawszy sobie, jak obiła mu ramiona, u˙zywajac ˛ Mocy, dodał sucho: — Czasem b˛ed˛e mógł poprosi´c, z˙ eby mi go po˙zyczył. Odwrócił si˛e od niej. Było jeszcze co´s, co musiał sprawdzi´c, aczkolwiek nie było ju˙z powodów do po´spiechu, do tej pory Psy Czarnego zda˙ ˛zyłyby ju˙z zrobi´c wszystko, co chciały. — Prosz˛e, Rand — powiedziała Moiraine i ta jawnie błagalna nuta w jej głosie kazała mu si˛e zatrzyma´c w pół kroku. Nigdy dotad ˛ nie słyszał pro´sby z jej ust. Lan natomiast poczuł si˛e ura˙zony. — My´slałem, z˙ e jeste´s ju˙z m˛ez˙ czyzna˛ — powiedział oschle Stra˙znik. — Czy to tak post˛epuje m˛ez˙ czyzna? Bo ty si˛e zachowujesz jak arogancki mały chłopiec. Lan uczył go miecza — i lubił, zdaniem Randa — ale zapewne wystarczyłoby jedno słowo Moiraine, z˙ eby spróbował go zabi´c. — Nie b˛ed˛e ci towarzyszyła wiecznie — powiedziała Moiraine z przej˛eciem. Dłonie jej dr˙zały, tak mocno s´ciskała fałdy spódnic. — Mog˛e zgina´ ˛c podczas nast˛epnego ataku. Mog˛e spa´sc´ z konia i złama´c sobie kark, albo zosta´c trafiona strzała˛ Sprzymierze´nca Ciemno´sci w samo serce, a s´mierci wszak Uzdrowi´c si˛e nie da. Po´swi˛eciłam całe z˙ ycie, z˙ eby ci˛e odnale´zc´ , a potem pomóc. Nadal nie wiesz, jaka jest twoja siła, nawet w połowie jej nie znasz. Ja. . . prosz˛e. . . najpokorniej, aby´s mi wybaczył wszelkie przykro´sci z mojej strony. Te słowa — słowa, których si˛e nigdy nie spodziewał usłysze´c z jej ust — padały jakby wbrew niej, ale ostatecznie padały, a nie mogła wszak kłama´c. — Pozwól, z˙ ebym ci pomogła, na ile potrafi˛e, dopóki jeszcze mog˛e. Prosz˛e. — Trudno ci ufa´c, Moiraine. — Zlekcewa˙zył Lana, cała˛ uwag˛e skupił na niej. — Traktowała´s mnie jak kukiełk˛e, zmuszała´s, bym ta´nczył, jak ty grasz, od dnia
134
naszego poznania. Uwalniałem si˛e od ciebie tylko wtedy, kiedy znajdowała´s si˛e gdzie´s bardzo daleko albo kiedy ci˛e ignorowałem. Nawet teraz. trudno ci ufa´c. Jej s´miech był srebrzysty jak ksi˛ez˙ yc na niebie, ale skaziła go gorycz. — To bardziej przypominało zapasy z nied´zwiedziem ni˙z pociaganie ˛ za sznurki kukiełki. Czy chcesz mojej obietnicy, z˙ e ju˙z wi˛ecej nie b˛ed˛e toba˛ manipulowała? Daj˛e ci ja.˛ — Jej głos stwardniał, stajac ˛ si˛e podobny do kryształu. — Przysi˛egam nawet, z˙ e b˛ed˛e ci posłuszna jak jedna z Panien, jak gai’shain, je´sli zechcesz. . . tylko musisz. . . — Zrobiwszy gł˛eboki wdech, zacz˛eła raz jeszcze, ciszej. — Prosz˛e ci˛e pokornie, by´s pozwolił sobie pomaga´c. Lan zagapił si˛e na nia˛ zdumiony, Rand natomiast odniósł wra˙zenie, z˙ e oczy zaraz mu wyskocza˛ z orbit. — Przyjm˛e twa˛ pomoc — odparł powoli. — I ja te˙z przepraszam za okazywane ci grubia´nstwo. — Podejrzewał, z˙ e nadal si˛e nim manipuluje — zawsze, kiedy bywał nieuprzejmy, to miał ku temu powody — ale ona nie mogła. kłama´c. Napi˛ecie wyra´znie ja˛ opu´sciło. Podeszła bli˙zej, by spojrze´c mu w twarz. — To, czego u˙zyłe´s do wybicia Psów Czarnego, nazywa si˛e płomieniem stosu. Nadal wyczuwam tutaj jego osady. On te˙z to czuł, podobne do zapachu, jaki pozostaje po s´wie˙zo upieczonym cie´scie wyniesionym z izby, albo do wspomnienia po czym´s, co zostało nagle zabrane z zasi˛egu wzroku. ´ — Od czasu P˛ekni˛ecia Swiata nie wolno u˙zywa´c płomienia stosu. Biała Wie˙za zabrania nam si˛e tego uczy´c. Nawet Przekl˛eci i Pomiot Cienia u˙zywali go niech˛etnie podczas Wojny o Moc. — Zabronione? — spytał Rand, unoszac ˛ brew. — Widziałem raz, jak go u˙zy´ ła´s. — Swiatło ksi˛ez˙ yca było blade, wi˛ec nie mógł by´c tego pewien, ale wydało mu si˛e, z˙ e jej twarz okryła si˛e rumie´ncem. Przynajmniej raz to ona została zbita z tropu. — Czasami trzeba robi´c to, co jest zabronione. — Je´sli nawet straciła głow˛e, jej głos tego nie zdradzał. — Je´sli co´s zostaje zniszczone przez płomie´n stosu, to przestaje ju˙z istnie´c przed momentem swojego zniszczenia, niczym nitka, która pali si˛e, zanim dotknie jej płomie´n. Im wi˛eksza jest siła płomienia stosu, tym gł˛ebiej w czas si˛ega owo nieistnienie. Najsilniejszy, jaki ja potrafi˛e utworzy´c, usuwa co´s ze Wzoru na zaledwie kilka sekund wcze´sniej. Ty jeste´s silniejszy. O wiele silniejszy. — Ale skoro to co´s przestaje istnie´c, zanim je zniszczysz. . . — Rand przeczesał włosy palcami, kompletnie skonsternowany. — Nie widzisz jeszcze, jakich to mo˙ze przysporzy´c kłopotów, jakie spowodowa´c niebezpiecze´nstwa? Mat pami˛eta jak widział Psa Czarnego, który przegryzł si˛e przez drzwi, a przecie˙z w drzwiach nie ma z˙ adnego otworu. Mat ju˙z by nie z˙ ył, zanim bym do niego dotarła, gdyby pies rzeczywi´scie opryskał go s´lina,˛ tak jak to zapami˛etał. Od momentu, od którego wymazałe´s tego stwora z Wzoru, wszyst135
ko, co zrobił potem, ju˙z si˛e nie zdarzyło. Pozostaja˛ tylko wspomnienia w pami˛eci tych, którzy co´s widzieli albo czego´s do´swiadczyli. Realne jest tylko to, co stworzenie to zrobiło wcze´sniej. Kilka s´ladów po z˛ebach na drzwiach i jedna kropla s´liny, która padła na r˛ek˛e Mata. — To mi si˛e podoba — powiedział jej. — Dzi˛eki temu Mat z˙ yje. — To jest straszne, Rand. — W jej głos wkradł si˛e natarczywy ton. — Jak mys´lisz, dlaczego nawet Przekl˛eci bali si˛e go u˙zy´c? Pomy´sl, jaki to mo˙ze mie´c wpływ na Wzór. je´sli pojedyncze pasmo, jeden człowiek, zostanie usuni˛ety z wszystkich godzin albo dni, które ju˙z si˛e utkały, niczym nitka cz˛es´ciowo wypruta z kawałka tkaniny. Fragmenty manuskryptów, które ocalały z Wojny o Moc powiadaja,˛ z˙ e kilka miast uległo całkowitemu zniszczeniu pod wpływem działania płomienia stosu, zanim obie strony u´swiadomiły sobie, czym to grozi. Setki tysi˛ecy nitek wyciagni˛ ˛ etych z Wzoru, które znikn˛eły z dni ju˙z minionych, a cokolwiek ci ludzie zrobili, pozostało nie zrobione, podobnie zreszta˛ jak wszystkie wydarzenia i czyny innych b˛edace ˛ skutkiem ich działa´n. Pozostały wspomnienia, ale nie zdarzenia. Nie da si˛e zliczy´c zmarszczek na powierzchni Wzoru. Sam Wzór omal ´ si˛e nie rozplótł. To mogło wywoła´c destrukcj˛e wszystkiego, co istnieje. Swiata, czasu, samego Stworzenia. Dreszcz, który przeszył Randa nie miał nic wspólnego z otaczajacym ˛ go chłodem. — Nie mog˛e ci obieca´c, z˙ e ju˙z wi˛ecej go nie u˙zyj˛e. Sama powiedziała´s, z˙ e bywaja˛ takie sytuacje, kiedy trzeba zrobi´c to, co jest zakazane. — Bynajmniej nie oczekiwałam, z˙ e mi obiecasz — odparła chłodno. Jej podniecenie opadało, powracała równowaga. — Ale musisz by´c ostro˙zny. Wróciła do słowa „musisz”. — Dysponujac ˛ takim sa’angrealem jak Callandor, mógłby´s zniszczy´c całe miasto za pomoca˛ płomienia stosu. We Wzorze mogłyby powsta´c zakłócenia si˛egajace ˛ wielu lat w przód. Kto wie, czy nadal tkałby si˛e wokół ciebie, mimo z˙ e jeste´s ta’veren, do czasu a˙z by si˛e wszystko nie uspokoiło? Fakt, z˙ e jeste´s ta’veren i to silnym, mo˙ze by´c dodatkowym atutem, niezb˛ednym do odniesienia zwyci˛estwa, nawet podczas Ostatniej Bitwy. — Mo˙ze i tak b˛edzie — oznajmił ponuro. Bohaterowie kolejnych opowie´sci głosili, z˙ e interesuje ich tylko zwyci˛estwo albo s´mier´c. Wygladało ˛ na to, z˙ e najlepszym, na co mógł liczy´c, było zwyci˛estwo i s´mier´c. — Musz˛e sprawdzi´c, co si˛e stało z pewna˛ osoba˛ — powiedział cicho. — Zobaczymy si˛e rano. Gromadzac ˛ w swym wn˛etrzu Moc, z˙ ycie i s´mier´c w wirujacych ˛ warstwach, utworzył w powietrzu otwór wy˙zszy od niego, wej´scie do czerni, przy której s´wiatło ksi˛ez˙ yca przypominało dzie´n. Asmodean nazywał to brama.˛ — Co to jest? — wykrztusiła Moiraine. — Jak ju˙z co´s raz zrobi˛e, to potem pami˛etam, jak tego dokonałem. W wi˛ekszo´sci przypadków. 136
Nie była to z˙ adna odpowied´z, ale nadszedł czas na sprawdzenie warto´sci przysiag ˛ Moiraine. Nie mogła kłama´c, ale z kolei Aes Sedai potrafiły doszukiwa´c si˛e szczelin nawet w litym kamieniu. — Zostaw dzisiaj Mata w spokoju. I nie próbuj odebra´c mu medalionu. — Medalion powinna zbada´c Wie˙za, Rand. To na pewno jaki´s ter’angreal, ale nie znaleziono dotad ˛ z˙ adnego, który. . . — Niewa˙zne, co to jest — przerwał jej stanowczo — stanowi jego własno´sc´ . Zostawisz mu go. Przez chwil˛e najwyra´zniej walczyła z soba,˛ sztywniały jej plecy i powoli unosiła głow˛e, by spojrze´c mu w twarz. Nie była przyzwyczajona do rozkazów wydawanych jej przez kogo´s innego ni˙z Siuan Sanche, Rand za´s był gotów si˛e zało˙zy´c, z˙ e nawet polece´n Amyrlin nie przyjmowała bez targów. W ko´ncu kiwn˛eła głowa,˛ a nawet wykonała co´s na kształt ukłonu. — Jak sobie z˙ yczysz, Rand. Medalion nale˙zy do niego. Samodzielne uczenie si˛e czego´s takiego jak płomie´n stosu mo˙ze si˛e równa´c samobójstwu, a s´mierci Uzdrowi´c si˛e nie da. — Tym razem nie kryło si˛e za tym szyderstwo. — Do zobaczenia rano. Kiedy wyszła, Lan ruszył jej s´ladem, obdarzajac ˛ Randa dziwnym spojrzeniem, wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony, raczej nie mógł by´c zachwycony takim obrotem spraw. Brama znikn˛eła, ledwie Rand przez nia˛ przeszedł. Stał na dysku, kopii staro˙zytnego symbolu Aes Sedai o s´rednicy sze´sciu stóp. Nawet jego czarna połowa wydawała si˛e ja´sniejsza od bezkresnej czerni, która otaczała go zewszad, ˛ od góry i od dołu: był pewien, z˙ e gdyby spadł z kra˙ ˛zka, upadek nie miałby ko´nca. Asmodean twierdził, z˙ e istnieje szybsza metoda wykorzystywania bram zwana podró˙zowaniem, ale. nie był w stanie przekaza´c, na czym ona polega. po cz˛es´ci dlatego, z˙ e otoczonemu tarcza˛ Lanfear, brakowało sił na utworzenie bramy. W ka˙zdym razie podró˙zowanie wymagało doskonałej znajomo´sci miejsca, z którego si˛e wyruszało. Rand uznał, z˙ e logicznie my´slac, ˛ nalez˙ ało równie˙z dobrze zna´c miejsce, do którego si˛e zmierza, ale Asmodean zdawał si˛e uwa˙za´c, z˙ e to jest tak samo jak z pytaniem, dlaczego powietrze nie jest woda.˛ Wiele rzeczy Asmodean traktował jako z góry przesadzone. ˛ W ka˙zdym razie przemykanie okazało si˛e metoda˛ dostatecznie szybka.˛ Krag, ˛ ledwie na nim stanał, ˛ przesunał ˛ si˛e chwiejnie na odległo´sc´ około jednej stopy, po czym znieruchomiał, a przed nim pojawiła si˛e jeszcze jedna brama. Wystarczajaco ˛ szybko, je´sli wzia´ ˛c pod uwag˛e tak krótki dystans. Wyszedł na korytarz biegnacy ˛ obok komnaty Asmodeana. Jedynym z´ ródłem s´wiatła był ksi˛ez˙ yc, którego promienie wlewały si˛e przez okna znajdujace ˛ si˛e przy obu ko´ncach korytarza, lampa Asmodeana nie paliła si˛e. Strumienie, którymi oplótł izb˛e wcia˙ ˛z były na swoim miejscu, nadal mocno zwiazane. ˛ Nic si˛e nie poruszyło, ale wcia˙ ˛z czuł nikły zapach spalonej siarki. 137
Podszedł bli˙zej do zasłony z paciorków i zajrzał do s´rodka przez uchylone drzwi. Izb˛e wypełniały cienie rzucane przez ksi˛ez˙ yc, jednym z nich był sam Asmodean, który miotał si˛e pod kocami. Otulony w Pustk˛e, Rand słyszał bicie jego serca, zapach potu wywołanego przez dokuczliwe sny. Pochylił si˛e, by zbada´c jasnoniebieskie płytki posadzki i odci´sni˛ete w nich s´lady. Tropienia nauczył si˛e, kiedy był mały, wi˛ec odczytanie ich teraz przyszło bez, trudu. Były tu trzy albo cztery Psy Czarnego. Wygladało ˛ na to, z˙ e podchodziły do drzwi jeden po drugim, nast˛epujac ˛ niemal˙ze na s´lady poprzednika. Czy sie´c oplatajaca ˛ izb˛e zatrzymała je w tym miejscu? Czy raczej miały si˛e tylko rozejrze´c i zło˙zy´c sprawozdanie? My´sl, z˙ e nawet psy Pomiotu Cienia mogły dysponowa´c taka˛ inteligencja,˛ była niepokojaca. ˛ Ale z kolei Myrddraale wysługiwały si˛e krukami, szczurami i innymi zwierz˛etami blisko zwiazanymi ˛ ze s´miercia.˛ Oczy Cienia, tak nazywali je Aielowie. Przenoszac ˛ drobne strumyczki Ziemi, wyrównał płytki posadzki i cofał si˛e po s´ladach coraz dalej, a˙z wreszcie znalazł si˛e na pustej, spowitej w nocny mrok ulicy, w odległo´sci jakich´s stu kroków od wysokiego budynku. Rankiem wszyscy zobacza˛ ko´nczacy ˛ si˛e w tym miejscu trop, ale nikt nie b˛edzie podejrzewał, z˙ e Psy Czarnego zbli˙zyły si˛e do Asmodeana. Psy Czarnego nie miały powodów, aby si˛e interesowa´c Jasinem Nataelem, bardem. Wszystkie Panny, które przebywały w mie´scie, prawdopodobnie ju˙z si˛e obudziły, z pewno´scia˛ za´s nie spała ani jedna z mieszkajacych ˛ pod Dachem Panien. Utworzył kolejna˛ bram˛e, plam˛e gł˛ebokiej czerni na tle nocnego mroku i pozwolił, by krag ˛ zaniósł go do własnej izby. Zastanawiał si˛e, dlaczego wła´sciwie wybrał ten staro˙zytny symbol — sam tego wyboru dokonał, niewa˙zne, z˙ e nie´swiadomie, kiedy indziej był to zwykły stopie´n albo fragment posadzki. Stopiona masa, jaka˛ si˛e stały Psy Czarnego, odpływała jak najdalej od tego znaku, zanim na powrót si˛e ukształtowała. „Pod tym znakiem zwyci˛ez˙ y”. Gdy znalazł si˛e ju˙z w swej izbie, pogra˙ ˛zonej w smolistej czerni, przeniósł Moc, by zapali´c lampy, ale nie uwolnił saidina. Przeniósł Moc raz jeszcze, uwaz˙ ajac, ˛ by nie uruchomi´c z˙ adnej z pułapek i cz˛es´c´ s´ciany znikn˛eła, ukazujac ˛ nisz˛e, która˛ sam wy˙złobił w tym miejscu. W małej alkowie stały dwie figurki, wysokie mo˙ze na stop˛e, przedstawiajace ˛ m˛ez˙ czyzn˛e i kobiet˛e w zwiewnych szatach, o pogodnych twarzach, ka˙zda trzymała w r˛eku kryształowa˛ kul˛e. Okłamał Asmodeana, mówiac, ˛ z˙ e je zniszczył. Niektóre angreale, takie jak kragły ˛ człowieczek, który spoczywał w kieszeni Randa, oraz sa’angreale, na przykład Callandor, zwi˛ekszały porcj˛e Mocy, która˛ mo˙zna było bezpiecznie przenie´sc´ za pomoca˛ angreala, podobnie jak angreal powi˛ekszał porcj˛e Mocy przenoszonej bez wspomagania. Jedne i drugie nale˙zały do rzadko´sci, Aes Sedai bardzo je ceniły, aczkolwiek potrafiły rozpozna´c tylko te, które dostrajały si˛e do kobiet i saidara. Te dwie figurki były czym´s innym, 138
nie tak rzadkie, ale równie cenne. Ter’angreale stworzono do u˙zywania Mocy nie po to, by ja˛ pot˛egowa´c, lecz wykorzystywa´c do specyficznych celów. Aes Sedai nie znały celu, w jakim stworzono wi˛ekszo´sc´ ter’angreali, które miały w Białej Wie˙zy, niektórymi si˛e posługiwały, nie wiedzac ˛ jednak, czy jest to zgodne z ich pierwotnym przeznaczeniem. Rand znał przeznaczenie obu figurek. Figurka m˛ez˙ czyzny mogła go połaczy´ ˛ c z jej ogromna˛ kopia,˛ najpot˛ez˙ niejszym sa’angrealem, jaki kiedykolwiek powstał, nawet gdyby dzielił go od niej cały Ocean Aryth. Tworzenie tego ogromnego posagu ˛ zako´nczono po ponownym zapiecz˛etowaniu wi˛ezienia Czarnego. . . „Skad ˛ ja to wiem?” . . . a nast˛epnie ukryto go, nim który´s z popadajacych ˛ w obł˛ed m˛ez˙ czyzn Aes Sedai zda˙ ˛zył go znale´zc´ . Figurka kobiety funkcjonowała identycznie w r˛eku kobiety, łacz ˛ ac ˛ ja˛ z kobiecym ekwiwalentem w postaci ogromnego posagu, ˛ który, miał nadziej˛e, wcia˙ ˛z jeszcze znajdował si˛e w Cairhien, do połowy zagrzebany w ziemi. Z taka˛ ilo´scia˛ Mocy. . . Moiraine powiedziała, z˙ e s´mierci Uzdrowi´c si˛e nie da. Pami˛ec´ , nieproszona, niechciana, powróciła do tamtego przedostatniego razu, kiedy o´smielił si˛e uja´ ˛c w swe r˛ece Callandora, na powierzchni Pustki zata´nczyły obrazy. Ciemnowłosa dziewczyna, prawie jeszcze dziecko, le˙zała na plecach, z oczyma zogromniałymi i wbitymi w sufit, z krwia˛ czerwieniac ˛ a˛ gors jej sukni, w miejscu, gdzie przebiegł po niej trollok. Była w nim Moc. Callandor płonał, ˛ a on byt Moca.˛ Przenosił, kierujac ˛ strumienie do ciała dziecka, szukajac, ˛ próbujac, ˛ szperajac. ˛ Ciało dziewczynki poderwało si˛e, r˛ece i nogi były nienaturalnie sztywne, targały nimi drgawki. — Rand, nie mo˙zesz tego zrobi´c — krzykn˛eła Moiraine. — Tylko nie to! Oddycha´c. Ona musi oddycha´c. Pier´s dziewczynki uniosła si˛e i opadła. Serce. Musi bi´c. Krew, ju˙z zg˛estniała i ciemna, trysn˛eła, z rany na piersi. ˙ Zyj, ˙ a z˙ eby´s szczezła! — zawył jego umysł. — Nie chciałem si˛e spó´zni´c! — Zyj! Jej oczy wpatrywały si˛e w niego, zasnute mgła,˛ nie poddajac ˛ si˛e przepełniaja˛ cej go Mocy. Bez z˙ ycia. Po jego policzkach spłyn˛eły nie tamowane łzy. Brutalnie odepchnał ˛ wspomnienie, odgrodzone pancerzem Pustki, mimo to bolało. Z taka˛ ilo´scia˛ Mocy. . . Nie nale˙zało mu ufa´c, gdy dysponował taka˛ ilo´scia˛ Mocy. „Nie jeste´s Stwórca”, ˛ powiedziała mu Moiraine, kiedy stał nad tamtym dzieckiem. A jednak dzi˛eki posagowi ˛ m˛ez˙ czyzny, dysponujac ˛ jedynie połowa˛ jego mocy, przenosił kiedy´s góry. Majac ˛ o wiele mniej, tylko Callandora, był pewien, z˙ e potrafi zawróci´c obrót Koła, o˙zywi´c martwe dziecko. Nie tylko Jedyna Moc była uwodzicielska, sama moc posługiwania si˛e nia˛ mogła by´c równie gro´zna. Powinien zniszczy´c oba posagi. ˛ Zamiast tego na powrót utkał strumienie, na nowo zastawił pułapki.
139
— Co ty tu robisz? — spytał kobiecy głos, kiedy s´ciana powróciła do swego pierwotnego stanu. Po´spiesznie rozwiazał ˛ strumienie — łacznie ˛ z samym głównym w˛ezłem, który wypełniały s´miertelne niespodzianki — zamknał ˛ Moc w swym wn˛etrzu i odwrócił si˛e. W porównaniu z Lanfear, cała˛ w bieli i srebrze, Elayne, Min albo Aviendha wygladałyby ˛ przeci˛etnie. Za same jej czarne oczy m˛ez˙ czyzna oddałby dusz˛e. Na jej widok jego z˙ oładek ˛ skurczył si˛e do takiego stopnia, z˙ e zebrało mu si˛e na wymioty. — Czego chcesz? — rzucił ostro. Kiedy´s odgrodził Egwene i Elayne, obie ´ jednocze´snie, od Prawdziwego Zródła, ale nie mógł sobie przypomnie´c, jak tego ´ dokonał. Dopóki Lanfear mogła dotyka´c Zródła, dopóty miał wi˛eksze szanse, z˙ e schwyta wiatr, ni˙z z˙ e ja˛ uwi˛ezi. „Jeden błysk płomienia stosu i. . . ” Nie mógł tego zrobi´c. Była jedna˛ z Przekl˛etych, jednak wspomnienie kobiecej głowy toczacej ˛ si˛e po ziemi sprawiło, z˙ e zastygł w miejscu. — Masz je obydwa — powiedziała wreszcie. — Tak mi si˛e wydawało, z˙ e dostrzegłam przelotnie. . . Jeden przedstawia kobiet˛e, prawda? Pod wpływem jej u´smiechu serce m˛ez˙ czyzny mogło stana´ ˛c i jeszcze byłby za to wdzi˛eczny. — Powoli zaczynasz si˛e zastanawia´c nad moim planem, nieprawda˙z? Z nimi, razem, sprawimy, z˙ e inni Wybrani ukl˛ekna˛ u naszych stóp. Zajmiemy miejsce Wielkiego Władcy, rzucimy wyzwanie Stwórcy. My. . . — Zawsze była´s ambitna, Mierin. — Własny głos zazgrzytał mu w uszach. — Jak my´slisz, dlaczego si˛e odwróciłem od ciebie? Nie chodziło o Ilyen˛e, nawet je´sli tak sadziła´ ˛ s. Wyrzuciłem ci˛e ze swego serca, jeszcze zanim ja˛ poznałem. Toba˛ rzadzi ˛ wyłacznie ˛ ambicja. Władza jest wszystkim, czego kiedykolwiek pragn˛eła´s. Budzisz mój wstr˛et! Wpatrywała si˛e w niego zdumiona, z obiema dło´nmi przyci´sni˛etymi do brzucha, ciemne oczy stały si˛e jeszcze wi˛eksze ni˙z zazwyczaj. — Graendal powiedziała. . . — zacz˛eła omdlewajacym ˛ głosem. Przełknawszy ˛ s´lin˛e, ciagn˛ ˛ eła dalej: — Lews Therin? Kocham ci˛e, Lewsie Therinie. Zawsze ci˛e kochałam i zawsze b˛ed˛e ci˛e kocha´c. Wiesz przecie˙z. Musisz to wiedzie´c! Twarz Randa przypominała skał˛e, miał nadziej˛e, z˙ e dzi˛eki temu ukrył, i˙z jest zaszokowany. Nie miał poj˛ecia, skad ˛ mu si˛e brały te słowa, ale naprawd˛e miał wra˙zenie, z˙ e ja˛ sobie przypomina. Jakie´s mgliste wspomnienie, z odległej przeszło´sci. „Nie jestem Lewsem Therinem Telamonem!” — Nazywam si˛e Rand al’Thor! — warknał ˛ szorstko. — Jasne, z˙ e tak si˛e nazywasz. — Powoli skin˛eła głowa,˛ przypatrujac ˛ mu si˛e uwa˙znie. Chłodne opanowanie powróciło. — No przecie˙z. Asmodean nagadał ci 140
ró˙znych rzeczy na temat Wojny o Moc oraz o mnie. On kłamie. Ty mnie naprawd˛e kochałe´s. Dopóki ta z˙ ółtowłosa dziewka, Ilyena, nie ukradła mi ciebie. Na krótka˛ chwil˛e w´sciekło´sc´ wykrzywiła jej twarz, nie sadził, ˛ by zdawała sobie z tego spraw˛e. ´ — Czy wiesz, z˙ e Asmodean odciał ˛ od Zródła własna˛ matk˛e? Teraz to nazywaja˛ ujarzmianiem. Odciał ˛ ja˛ i pozwolił Myrddraalom zabra´c ja˛ wrzeszczac ˛ a.˛ Mo˙zesz ufa´c takiemu człowiekowi? Rand wybuchnał ˛ gło´snym s´miechem. — Kiedy go schwytałem. sama mi pomogła´s uwi˛ezi´c. go w pułapce, z˙ eby mnie uczył. A teraz mi mówisz, z˙ e nie powinienem mu ufa´c? ˙ — Zeby ci˛e uczył. — Lekcewa˙zaco ˛ pociagn˛ ˛ eła nosem. — B˛edzie to robił, poniewa˙z wie, i˙z ju˙z na zawsze dzieli twój los. Nawet gdyby udało mu si˛e przekona´c pozostałych, z˙ e był wi˛ez´ niem, to i tak rozedra˛ go na strz˛epy, i on o tym wie. Najsłabszemu psu w stadzie cz˛esto przypada taki los. A poza tym czasami obserwuj˛e jego sny. Jemu si˛e s´ni, z˙ e ty zwyci˛ez˙ ysz Wielkiego Władc˛e i nadasz mu wysokie godno´sci. Czasami s´ni o mnie. — Jej u´smiech mówił, z˙ e te sny sa˛ przyjemne dla niej, ale nie dla Asmodeana. — Jednak b˛edzie próbował nastawi´c ciebie przeciwko mnie. — Po co przyszła´s? — spytał. Nastawi´c przeciwko niej? W tym momencie była z cała˛ pewno´scia˛ przepełniona Moca,˛ gotowa natychmiast otoczy´c go tarcza,˛ gdyby tylko nabrała podejrze´n, z˙ e on ma zamiar co´s zrobi´c. Post˛epowała tak ju˙z przedtem, z upokarzajac ˛ a˛ łatwo´scia.˛ — Podobasz mi si˛e taki. Arogancki i dumny, pewien swojej siły. Innym razem stwierdziła, z˙ e on jej si˛e podoba, ba tyle w nim niepewno´sci, Lews ’Therin był za to nazbyt arogancki. — Po co przyszła´s? — Tej nocy Rahvin nasłał na ciebie Psy Czarnego — odparła spokojnie, splatajac ˛ dłonie na brzuchu. — Przybyłabym wcze´sniej, z˙ eby ci˛e przestrzec, ale jeszcze nie mog˛e pokaza´c innym, z˙ e stoj˛e po twojej stronie. Po jego stronie. Jedna z Przekl˛etych kochała go, a raczej tego człowieka, którym był przed trzema tysiacami ˛ lat, i chciała tylko, aby oddał swa˛ dusz˛e Cieniowi i razem z nia˛ władał s´wiatem. Albo przynajmniej zasiadł o stopie´n ni˙zej przy tronie władzy. A oprócz tego, by spróbował zdetronizowa´c zarówno Czarnego, jak i Stwórc˛e. Czy ona kompletnie oszalała? A mo˙ze moc tych dwóch wielkich sa’angreali była rzeczywi´scie tak wielka, jak twierdziła? Wolał, by jego my´sli nie poda˙ ˛zały w tym kierunku. — Dlaczego Rahvin miałby nagle norie zaatakowa´c? Asmodean twierdzi, z˙ e on pilnuje własnych interesów i z˙ e nawet podczas Ostatniej Bitwy, je´sli b˛edzie mógł, zaczeka na uboczu, a˙z Czarny mnie zniszczy. Dlaczego nie Sammael czy Demandred? Asmodean twierdzi, z˙ e oni mnie nienawidza.˛
141
„Nie mnie. Oni nienawidza˛ Lewsa Therina”. Dla Przekl˛etych ta było to samo. ´ „Swiatło´sci, błagam, jestem Rand al’Thor”. Odepchnał ˛ nagłe wspomnienie jak trzymał t˛e kobiet˛e w swych ramionach, a oboje byli wówczas młodzi i dopiero si˛e uczyli, co mo˙zna zrobi´c z Moca.˛ „Jestem Rand al’Thor!” — Dlaczego nie Semirhage, Moghedien albo Graen. . . ? — Bo obecnie zagra˙zasz wła´snie jego interesom. — Roze´smiała si˛e. — To ty nie wiesz, gdzie on jest? W Andorze, w samym Caemlyn. Jest tam absolutnym władca,˛ tyle z˙ e nie nazwanym. Morgase wdzi˛eczy si˛e i ta´nczy, jak on jej zagra, ona i razem z nia˛ pół tuzina innych. — Wyd˛eła z niesmakiem usta. — Wysłał umy´slnych, z˙ eby przetrzasn˛ ˛ eli wszystkie miasta i wsie w poszukiwaniu dla niego nowych s´licznotek. Przez krótki moment nie potrafił si˛e otrzasn ˛ a´ ˛c z szoku. Matka Elayne w r˛ekach jednego z Przekl˛etych. Mimo to nie okazał s´ladu zaniepokojenia. Lanfear nieraz udowodniła, z˙ e jest zazdrosna, była w stanie odszuka´c Elayne i zabi´c ja,˛ gdyby podejrzewała, z˙ e Rand co´s do niej czuje. „A co ja do niej czuj˛e?” Oprócz tego zdał sobie spraw˛e z jeszcze jednej rzeczy, i wiedza ta unosiła si˛e poza skorupa˛ Pustki, zimna i okrutna w swej prawdzie. Nie ruszy do ataku na Rahvina, nawet je´sli Lanfear nie zmy´sla. „Wybacz mi, Elayne, nie mog˛e”. Równie dobrze mogła kłama´c — nie uroniłaby nawet jednej łzy po Przekl˛etym, którego by zabił, wszyscy stali na drodze do urzeczywistnienia jej planów — w ka˙zdym jednak razie nie mógł zareagowa´c na to, co robili Przekl˛eci, bo mogliby wówczas na tej podstawie wywnioskowa´c, co sobie zamierzył. Trzeba zmusza´c ich by reagowali na jego działania, a potem zdziwia˛ si˛e tak, jak si˛e zdziwili Lanfear i Asmodean. — Czy Rahvin uwa˙za, z˙ e ja pop˛edz˛e na ratunek Morgase? — spytał. — Widziałem ja˛ w z˙ yciu tylko raz. Dwie Rzeki na mapie stanowia˛ cz˛es´c´ Andoru, ale ja nigdy nie widziałem członka Gwardii Królewskiej w Dwu Rzekach. Od pokole´n nikt tam z˙ adnego nie widział. Powiedz mieszka´ncowi Dwu Rzek, z˙ e Morgase jest jego królowa,˛ a zapewne pomy´sli, z˙ e oszalała´s. — Watpi˛ ˛ e, by Rahvin oczekiwał, z˙ e pop˛edzisz na ratunek swej ojczy´znie — odparła kwa´sno Lanfear — spodziewa si˛e natomiast, z˙ e b˛edziesz bronił swoich ambicji. On ma zamiar zastapi´ ˛ c Morgase na Tronie Sło´nca i wykorzysta´c ja˛ jako kukiełk˛e do czasu, kiedy b˛edzie mógł si˛e ujawni´c. Z ka˙zdym dniem do Andoru przybywa coraz wi˛ecej z˙ ołnierzy. A ty posłałe´s taire´nskie wojska na północ, by zabezpieczy´c swoje panowanie nad ta˛ kraina.˛ Nic dziwnego, z˙ e zaatakował natychmiast, kiedy ci˛e znalazł. Rand potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ To wcale nie tak było z tym wysyłaniem Tairenian, ale nie sadził, ˛ by zrozumiała. Albo uwierzyła, gdyby jej nawet powiedział. 142
— Dzi˛ekuj˛e ci za ostrze˙zenie. — Uprzejmo´sc´ wzgl˛edem Przekl˛etej! Rzecz jasna nie mógł nic zrobi´c, najwy˙zej mie´c nadziej˛e, z˙ e przynajmniej cz˛es´c´ tego, co mu powiedziała, jest prawda.˛ „Dobry powód, z˙ eby jej nie zabija´c. Powie ci wi˛ecej, ni˙z jej si˛e wydaje, je´sli b˛edziesz uwa˙znie słucha´c”. Miał nadziej˛e, z˙ e to jego własna my´sl, niewa˙zne, i˙z chłodna i cyniczna. — Odgradzasz swoje sny przede mna.˛ — Przed wszystkimi. — Tak brzmiała prosta prawda, aczkolwiek ona na li´scie zajmowała równie poczesne miejsce, jak Madre. ˛ — Sny nale˙za˛ do mnie. Zwłaszcza twoje sny i ty sam. — Jej twarz pozostała gładka, ale głos stwardniał.- Mog˛e si˛e przebi´c przez twe zabezpieczenia. Nie spodoba ci si˛e to. Chcac ˛ okaza´c oboj˛etno´sc´ , usiadł na swym legowisku z zaplecionymi nogami i dło´nmi opartymi na kolanach. Uznał, z˙ e ma twarz równie spokojna˛ jak ona. W jego wn˛etrzu wzbierała Moc. Miał przygotowane strumienie Powietrza, którymi zamierzał ja˛ zwiaza´ ˛ c, a tak˙ze strumienie Ducha. Z nich tkało si˛e tarcz˛e od´ dzielajac ˛ a˛ od Prawdziwego Zródła. Tortura, której poddał swój umysł, głowiac ˛ si˛e, jak to zrobi´c, wydawała si˛e odległa, ale i tak nie potrafił sobie przypomnie´c. Bez tego pozostałe działania były bezu˙zyteczne. Mogła rozerwa´c albo posieka´c wszystko, co on utka, nawet je´sli tego nie zobaczy. Asmodean próbował nauczy´c go tej sztuczki, ale to okazało si˛e trudne bez splotu kobiecego, na którym mo˙zna by c´ wiczy´c. Lanfear zmierzyła go niefrasobliwym wzrokiem, lekki grymas zmacił ˛ jej urod˛e. — Zbadałam sny kobiet Aiel. Tych tak zwanych Madrych. ˛ One nie bardzo wiedza,˛ jak si˛e otacza´c tarcza.˛ Mogłabym je tak nastraszy´c, z˙ e ju˙z nigdy nic im si˛e nie przy´sni, a ju˙z z pewno´scia˛ nie przyjdzie do głowy, by wdziera´c si˛e do twoich snów. — My´slałem, z˙ e nie zechcesz mi jawnie pomaga´c. — Nie odwa˙zył si˛e powiedzie´c, by zostawiła Madre ˛ w spokoju, równie dobrze mogła co´s im zrobi´c tylko po to, z˙ eby mu dokuczy´c. Od samego poczatku ˛ dawała do zrozumienia, nawet je´sli nie mówiła tego wprost, z˙ e zamierza mie´c nad nim przewag˛e. — Czy przez to nie ryzykujesz, i˙z jeszcze jaki´s Przekl˛ety si˛e dowie? Nie jeste´s jedyna, która wie, jak wchodzi´c do cudzych snów. — Wybranych — odparła nieobecnym głosem. Przez chwil˛e zagryzała swa˛ pełna˛ dolna˛ warg˛e. — Sny dziewczat ˛ te˙z obserwuj˛e. Egwene. Kiedy´s my´slałam, z˙ e co´s do niej czujesz. Czy wiesz, o kim ona s´ni? O synu i o pasierbie Morgase. ´ Najcz˛es´ciej o synu, o Gawynie. — Smiej ac ˛ si˛e, udała, z˙ e jest zaszokowana. — Nie uwierzyłby´s, z˙ e prosta wie´sniaczka mo˙ze miewa´c takie sny. Zorientował si˛e, z˙ e usiłuje sprawdzi´c, czy jest zazdrosny. Naprawd˛e my´slała, z˙ e on ogradza swoje sny, z˙ eby ukry´c my´sli o jakiej´s innej kobiecie! 143
— Panny mnie strzega˛ — powiedział pochmurnie. — Je´sli chcesz wiedzie´c, do jakiego stopnia, to przyjrzyj si˛e snom Isendre. Na jej policzkach wystapiły ˛ ciemniejsze plamy. Oczywi´scie. Nie miał zauwaz˙ y´c, o co jej chodzi. Zakłopotanie kł˛ebiło si˛e poza granicami Pustki. A mo˙ze ona sadziła. ˛ . . ? Isendre? Lanfear wiedziała, z˙ e Isendre jest Sprzymierze´ncem Ciemno´sci. To wła´snie Lanfear sprowadziła Kadere i t˛e kobiet˛e do Pustkowia. I podrzuciła wi˛ekszo´sc´ tej bi˙zuterii, o której kradzie˙z oskar˙zono Isendre, Lanfear była okrutna nawet w błahych sprawach. A mimo to uwa˙zała, z˙ e on mo˙ze ja˛ kocha´c, z˙ e Isendre była Sprzymierze´ncem Ciemno´sci nie stanowiło w jej mniemaniu z˙ adnej przeszkody. — Powinienem był pozwoli´c im ja˛ wyp˛edzi´c, z˙ eby spróbowała szcz˛es´cia, starajac ˛ si˛e dotrze´c do Muru Smoka — powiedział niedbałym tonem — ale kto wie, co mogła im powiedzie´c, aby si˛e ratowa´c? Musz˛e do pewnego stopnia broni´c jej i Kadere, z˙ eby chroni´c Asmodeana. Rumieniec zblakł, ale gdy znowu chciała otworzy´c usta, rozległo si˛e pukanie do drzwi. Rand poderwał si˛e na równe nogi. Nikt nie rozpoznałby Lanfear, ale gdyby odkryto jaka´ ˛s kobiet˛e w jego izbie, kobiet˛e, której wej´scia nie zauwa˙zyła z˙ adna z Panien, zadawano by pytania, a on nie umiałby na nie odpowiedzie´c. Lanfear zda˙ ˛zyła jednak otworzy´c ju˙z bram˛e wiodac ˛ a˛ do jakiego´s miejsca pełnego białych jedwabi i srebra. — Pami˛etaj, z˙ e ja jestem twoja˛ jedyna˛ nadzieja˛ na przetrwanie, najdro˙zszy. — Nie nazywa si˛e nikogo najdro˙zszym takim chłodnym głosem. — U mego boku nie musisz si˛e niczego ba´c. U mego boku b˛edziesz mógł włada´c wszystkim, co istnieje albo istnie´c b˛edzie. Uniosła swe s´nie˙znobiałe spódnice i przeszła na druga˛ stron˛e. Przej´scie zamigotało i znikn˛eło. Pukanie rozległo si˛e ponownie i zanim jeszcze zda˙ ˛zył odepchna´ ˛c saidina, drzwi si˛e otworzyły. Enaila popatrzyła na niego podejrzliwie, mruczac: ˛ — My´slałam, z˙ e mo˙ze Isendre. . . — Obdarzyła go oskar˙zycielskim spojrze˙ niem. — Siostry-włóczni wsz˛edzie ci˛e szukaja.˛ Zadna nie widziała, jak wracałe´s. — Wyprostowała si˛e, kr˛ecac ˛ głowa,˛ zawsze starała si˛e wyglada´ ˛ c na tak wysoka,˛ jak to tylko było mo˙zliwe. — Wodzowie przybywaja˛ na rozmow˛e z Car’a’carnem — oznajmiła ceremonialnie. — Czekaja˛ na dole. Poniewa˙z byli m˛ez˙ czyznami, czekali w otoczonym kolumnami portyku. Niebo było nadal ciemne, ale pierwsze błyski s´witu obramowały ju˙z góry na wschodzie. Nie pokazali na swych ukrytych w cieniu twarzach, czy zirytowały ich dwie Panny zagradzajace ˛ im drog˛e do wysokich drzwi. — Shaido ruszaja˛ — warknał ˛ Han, ledwie Rand si˛e pojawił. — A tak˙ze Reyn, Miagoma, Shiande. . . wszystkie klany! — Zamierzaja˛ przyłaczy´ ˛ c si˛e do Couladina czy do mnie? — spytał Rand. 144
— Shaido ida˛ w stron˛e przeł˛eczy Jangai — wyja´snił Rhuarc. — Jeszcze za wcze´snie, by o innych co´s orzec. Maszeruja˛ jednak z ka˙zda˛ włócznia,˛ niepotrzebna˛ do obrony ich siedzib albo stad. Rand tylko skinał ˛ głowa.˛ Tyle determinacji, by nikt mu nie dyktował, co ma robi´c, a teraz to. Niezale˙znie od tego, co zamierzały inne klany, Couladin opracował plan przeprawy do Cairhien. To oznaczało koniec jego wielkich planów zaprowadzenia pokoju, kiedy Shaido b˛eda˛ pladrowali ˛ Cairhien, on nie mo˙ze siedzie´c w Rhuidean i czeka´c na pozostałe klany. — W takim razie my te˙z ruszamy do Jangai — powiedział w ko´ncu. — Nie dogonimy go, je´sli ma zamiar przekroczy´c przeł˛ecz — ostrzegł go Erim. A Han dodał cierpkim tonem: — Je´sli przyłaczyli ˛ si˛e do niego inni, to jeste´smy unieruchomieni niczym padalce na sło´ncu. — Nie b˛ed˛e tu siedział i czekał na wie´sci — powiedział Rand. — Mam zamiar wkroczy´c do Cairhien tu˙z za Couladinem, skoro nie mog˛e go dogoni´c. W gór˛e włócznie. Postarajcie si˛e, aby´smy mogli wyruszy´c wraz z pierwszym brzaskiem. Wodzowie po˙zegnali go tym dziwacznym ukłonem, który Aielowie stosowali tylko podczas najbardziej formalnych sytuacji, z jedna˛ stopa˛ wystawiona˛ do przodu i wyciagni˛ ˛ eta˛ r˛eka,˛ a potem wyszli. Tylko Han powiedział cokolwiek. — Do samego Shayol Ghul.
WYMARSZ Po´sród szarzyzny wczesnego poranka, mocno ziewajac, ˛ Egwene wskoczyła na grzbiet swej klaczy o sier´sci barwy mgły, i zaraz musiała madrze ˛ pokierowa´c wodzami, by uspokoi´c brykajace ˛ zwierz˛e, które od wielu tygodni nie miało na sobie je´zd´zca. Aielowie, którzy woleli własne nogi, niemal całkowicie unikali jazdy konnej, aczkolwiek wysługiwali si˛e jucznymi ko´nmi i mułami. Nawet gdyby na Pustkowiu znajdowało si˛e pod dostatkiem drewna na budow˛e wozów, to i tak jego powierzchnia nie nadawała si˛e dla kół, o czym przekonał si˛e w smutnych okoliczno´sciach niejeden handlarz. Nie cieszyła si˛e z podró˙zy na zachód. Sło´nce kryło si˛e jeszcze za górami, kiedy jednak wypełznie na otwarte niebo, upał b˛edzie si˛e wzmagał z ka˙zda˛ godzina,˛ a nie b˛edzie ju˙z namiotu, do którego mo˙zna by zanurkowa´c i poczeka´c do zapadni˛ecia zmroku. Nie była poza tym pewna, czy ubranie, które dostała od Aielów, nadaje si˛e do konnej jazdy. Szal narzucony na głow˛e zawsze zaskakujaco ˛ dobrze chronił przed sło´ncem, ale w tych baniastych spódnicach b˛edzie odsłaniała nog˛e do uda, je´sli nie b˛edzie uwa˙za´c. Równie mocno jak nakazami skromno´sci przejmowała si˛e p˛echerzami. „Z jednej strony sło´nce, a. . . ” Miesiac ˛ bez siodła nie powinien wszak zmi˛ekczy´c jej a˙z do tego stopnia. Liczyła na to, w przeciwnym razie bowiem podró˙z mogła si˛e okaza´c bardzo długa. Kiedy ju˙z uspokoiła Mgł˛e, zauwa˙zyła, z˙ e Amys patrzy na nia,˛ wi˛ec wymieniła z Madr ˛ a˛ u´smiech. Całe tamto bieganie po nocy nie było powodem jej niewyspania, dzi˛eki niemu spała nawet gł˛ebiej. Tej nocy znalazła sny Amys, podczas s´wi˛eta piły we s´nie herbat˛e, w Siedzibie Zimnych Skał, wczesnym wieczorem, kiedy to dzieci bawiły si˛e w´sród tarasowatych pól, a przyjemny wiatr owiewał dolin˛e przy zachodzacym ˛ sło´ncu. Oczywi´scie. mogło to w znacznym stopniu skra´sc´ jej czas przeznaczony na odpoczynek, ale po opuszczeniu snów Amys była taka podniecona, z˙ e nie mogła si˛e powstrzyma´c, nie mogła, nie wtedy, niezale˙znie od tego, co jej przykazała Amys. Zewszad ˛ otaczały ja˛ sny, aczkolwiek nie. miała poj˛ecia, do kogo nale˙zy wi˛ekszo´sc´ . Wi˛ekszo´sc´ , ale nie wszystkie. Melaine s´niła o niemowl˛eciu, które ssało jej pier´s, a Bair o jednym ze swych zmarłych m˛ez˙ ów, oboje byli w tym s´nie mło146
dzi i jasnowłosi. Bardzo si˛e pilnowała, by nie wchodzi´c wła´snie do nich, Madre ˛ natychmiast zauwa˙zyłyby obecno´sc´ intruza i Egwene poczuła dreszcz przeszywajacy ˛ ja˛ na sama˛ my´sl o tym, co by jej zrobiły przed wypuszczeniem ze snów. Wyzwanie stanowiły oczywi´scie sny Randa, wyzwanie, któremu nie mogła nie stawi´c czoła. Skoro teraz ju˙z potrafiła przeskakiwa´c ze snu do snu, to jak nie spróbowa´c dokona´c tego, co si˛e nie powiodło Madrym? ˛ A jednak próba wej´scia do jego snów przypominała walenie głowa˛ o niewidzialny kamienny mur. Wiedziała, z˙ e po drugiej stronie tego muru znajduja˛ si˛e jego sny i była przekonana, i˙z znajdzie do nich drog˛e, ale tam nie było z˙ adnego punktu zaczepienia. Mur z nico´sci. Był to problem, który zamierzała tak długo dra˙ ˛zy´c, a˙z wreszcie go rozwia˙ ˛ze. Była uparta niczym borsuk, kiedy ju˙z sobie co´s wbiła do głowy. Dookoła niej krzatali ˛ si˛e gai’shain, zaj˛eci pakowaniem dobytku Madrych ˛ na grzbiety mułów. Niebawem ju˙z tylko Aiel albo kto´s równie wprawny w tropieniu s´ladów b˛edzie w stanie orzec, z˙ e na tym spłachetku twardej gliny kiedykolwiek stały namioty. Krzatanina ˛ ogarn˛eła równie˙z zbocza okolicznych gór, si˛egajac ˛ nawet do miasta. Wprawdzie nie wszyscy mieli wzia´ ˛c udział w wyprawie, ale jej uczestników liczono w tysiace. ˛ Aielowie tłoczyli si˛e na ulicach, a przez cała˛ długo´sc´ wielkiego placu stała karawana wozów pana Kadere, obładowanych znaleziskami Moiraine. Na samym ko´ncu szeregu stały trzy pomalowane na biało wozy do przewo˙zenia wody, podobne do ogromnych beczek na kołach, z zaprz˛egami liczacymi ˛ po dwadzie´scia mułów. Wóz samego Kadere, na czele kolumny, przypominał mały biały domek na kołach, ze schodkami z tyłu i metalowym kominem wystajacym ˛ z płaskiego dachu. Gruby obdarzony orlim nosem kupiec, ubrany tego dnia w jedwab koloru ko´sci słoniowej, wykonał zamaszysty ukłon swym ra˙za˛ co sfatygowanym kapeluszem, kiedy przejechała obok, szeroki u´smiech, którym błysnał ˛ w jej stron˛e, nie ogarnał ˛ sko´snych oczu. Zignorowała go lodowata˛ mina.˛ Miał sny zdecydowanie mroczne i nieprzyjemne, przynajmniej te, które nie były lubie˙zne. „Powinno mu si˛e wsadzi´c głow˛e do beczki pełnej herbaty z bł˛ekitnika” — pomy´slała ponuro. ˙ Zeby dojecha´c do Dachu Panien musiała lawirowa´c w´sród rozbieganych gai’shain i cierpliwie stojacych ˛ w miejscu mułów. Ku jej zdziwieniu jedna z kobiet pakujacych ˛ rzeczy Panien ubrana była w czarna,˛ nie za´s biała˛ szat˛e. Kobieta, mniej wi˛ecej równa jej wzrostem, zataczała si˛e pod ci˛ez˙ arem obwiazanego ˛ sznurkiem tobołka, który d´zwigała na plecach. Mijajac ˛ ja,˛ pochyliła si˛e, by zerkna´ ˛c do wn˛etrza jej kaptura i wtedy zobaczyła wyn˛edzniała˛ twarz Isendre, zalana˛ strugami potu. Cieszyła si˛e, z˙ e Panny nie pozwalały ju˙z tej kobiecie wychodzi´c na zewnatrz ˛ — czy raczej przestały wygania´c ja˛ na zewnatrz ˛ — najcz˛es´ciej nago, niemniej jednak ubranie jej w czer´n zakrawało na zbytek okrucie´nstwa. Je˙zeli ju˙z teraz tak mocno si˛e spociła, to mogła nawet umrze´c wraz z nastaniem prawdziwego upału. Niestety, do spraw Far Dareis Mai nie mogła si˛e wtraca´ ˛ c. Aviendha dała jej to 147
do zrozumienia delikatnie, ale stanowczo. Adelin i Enaila były w tej kwestii niemal˙ze grubia´nskie, z˙ ylasta za´s, siwowłosa Panna o imieniu Sulin zagroziła wr˛ecz, z˙ e zawlecze ja˛ do Madrych ˛ za ucho. Wbrew swym wysiłkom zmierzajacym ˛ ku przekonaniu Aviendhy, by przestała ja˛ tytułowa´c Aes Sedai, z irytacja˛ odkryła, z˙ e Panny, które najpierw obchodziły ja˛ z niepewno´scia,˛ uznały ostatecznie, z˙ e jest tylko jeszcze jedna˛ uczennica˛ Madrych. ˛ Nie pozwalały jej nawet przekroczy´c progu Dachu, o ile nie wytłumaczyła, z˙ e przychodzi z jakim´s zleceniem. Po´spiech, z jakim prowadziła Mgł˛e w tym tłumie, bynajmniej nie miał nic wspólnego z jej stosunkiem do sprawiedliwo´sci Far Dareis Mai, wzgl˛ednie z nieprzyjemna˛ s´wiadomo´scia,˛ z˙ e niektóre z Panien mierza˛ ja˛ wzrokiem, bez watpie˛ nia gotowe prawi´c jej kazanie, gdyby uznały, i˙z ona zamierza si˛e wtraca´ ˛ c. Miał te˙z niewiele wspólnego z faktem, z˙ e nie lubiła Isendre. Nie chciała nawet pami˛eta´c o tym, co przelotnie dostrzegła w snach tej kobiety, na moment przedtem, jak obudziła ja˛ Cowinde. To były sny o torturach, robiono w nich z nia˛ takie rzeczy, z˙ e Egwene na ich widok umkn˛eła ze zgroza,˛ s´cigana przez co´s ciemnego i złego. Nic dziwnego, z˙ e Isendre wygladała ˛ na wyn˛edzniała.˛ Cowinde, która wła´snie kładła jej dło´n na ramieniu, odskoczyła gwałtownie, tak szybko bowiem Egwene obudziła si˛e i zerwała na równe nogi. Rand stał na ulicy przed Dachem Panien, ubrany w shouf˛e, która miała go ochroni´c przed sło´ncem, i kaftan z niebieskiego jedwabiu, tak g˛esto haftowany złota˛ nitka,˛ z˙ e nadawałby si˛e do pałacowych wn˛etrz, zwłaszcza gdyby był zapi˛ety do ko´nca, a nie tylko do połowy. Przy pasie miał nowa˛ sprzaczk˛ ˛ e, bardzo ozdobna,˛ w kształcie Smoka. Zaczał ˛ si˛e bardzo przejmowa´c swoja˛ osoba,˛ to było wida´c. Stał obok swego jabłkowitego wierzchowca, Jeade’ena, i rozmawiał z wodzami klanów oraz grupka˛ Aielów-handlarzy, którzy mieli zosta´c w Rhuidean. Depczacy ˛ mu niemal˙ze po pi˛etach Jasin Natael, z harfa˛ na plecach i wodzami osiodłanego muła, którego kupił od pana Kadere, w dłoni, ubrany był jeszcze strojniej, w czarny kaftan niemal całkiem pokryty srebrnym haftem, z koronka˛ wokół szyi i przy mankietach. Nawet cholewy wysokich butów, w miejscu, gdzie wywijały si˛e pod kolanami, miał ozdobione srebrem. Cały efekt psuł charakterystyczny płaszcz barda z naszytymi kolorowymi łatkami, ale ostatecznie bardowie to dziwni ludzie. Handlarze ubrani byli w cadin’sor i mimo z˙ e ich zatkni˛ete za pasami no˙ze nie dorównywały długo´scia˛ tym, które mieli przy sobie wojownicy, Egwene wiedziała, i˙z w razie potrzeby wszyscy b˛eda˛ potrafili posłu˙zy´c si˛e włócznia,˛ mieli zreszta˛ w sobie co´s z tej s´miertelnej gracji swych braci, którzy zawsze nosili przy sobie włócznie. W znacznie wi˛ekszym stopniu odró˙zniały si˛e od pozostałych kobiet Aiel handlarki, ubrane w lu´zne białe bluzki z algode i obszerne, wełniane spódnice. Z wyjatkiem ˛ Panien i gai’shain — oraz Aviendhy — wszystkie kobiety Aiel obwieszały si˛e mnóstwem bransolet i naszyjników ze złota, ko´sci słoniowej, srebra oraz kamieni szlachetnych, cz˛es´c´ stanowiły wyroby Aielów, inne nabyto za 148
pomoca˛ wymiany, a jeszcze inne pochodziły z łupów. Jednak nawet w porównaniu z nimi, handlarki nosiły dwa razy tyle ozdób, o ile nie wi˛ecej. W ucho wpadł jej strz˛ep tego, co Rand mówił handlarzom. — . . . dajcie mularzom ogirów wolna˛ r˛ek˛e, przynajmniej je´sli idzie a to, co sami zbudowali. Na, tyle, na ile wam si˛e uda, realizujcie własne pomysły. Nie ma sensu powtarza´c przeszło´sci. A zatem posyłał ich do stedding, z˙ eby sprowadzili ogirów, którzy mieli odbudowa´c Rhuidean. To dobrze. Spora cz˛es´c´ Tar Valon stanowiła dzieło ogirów, zapierajace ˛ dech w piersiach. Mat siedział ju˙z na grzbiecie swego wałacha, którego nazwał Oczko, w kapeluszu z szerokim rondem naciagni˛ ˛ etym na czoło, koniec za´s drzewca dziwacznej włóczni wetknał ˛ w strzemi˛e. Jak zwykle jego zielony kaftan z wysokim kołnierzem sprawiał takie wra˙zenie, jakby Mat w nim spał. Unikała jego snów. Jedna z Panien, bardzo wysoka, złotowłosa kobieta, obdarzyła Mata szelmowskim u´smiechem, który wyra´znie wprawił go w zakłopotanie. I nic dziwnego, była o wiele od niego starsza. Egwene pociagn˛ ˛ eła nosem. „Ju˙z ja wiem, co mu si˛e s´ni, wielkie dzi˛eki!” Podjechała do niego tylko dlatego, z˙ e szukała Aviendhy. — Kazał jej si˛e uciszy´c i ona go usłuchała — powiedział, kiedy Egwene zatrzymała Mgł˛e. Skinał ˛ głowa˛ w stron˛e Moiraine i Lana, ona, ubrana w bladoniebieskie jedwabie, s´ciskała wodze swej klaczy, on, w mieniacym ˛ si˛e płaszczu, przytrzymywał swego wielkiego, czarnego wierzchowca. Stra˙znik o kamiennej twarzy nie spuszczał oczu z Aes Sedai, ona natomiast piorunowała wzrokiem Randa, wyra´znie gotowa lada chwila wybuchna´ ˛c ze zniecierpliwienia. — Zacz˛eła mu wła´snie mówi´c, dlaczego nie nale˙zy tego robi´c, a brzmiało to tak, jakby powtarzała to ju˙z po raz setny, on za´s jej odpowiedział: „Ja tak postanowiłem, Moiraine. Sta´n sobie tutaj i bad´ ˛ z cicho, dopóki nie znajd˛e czasu dla ciebie”. Jakby si˛e spodziewał, z˙ e ona zrobi to, co on jej ka˙ze. I ona to zrobiła. Czy mi si˛e wydaje, czy z jej uszu wylatuje para? Rechotał z takim zadowoleniem, tak rozbawiony własnym dowcipem, z˙ e mało co, a byłaby obj˛eła saidara i dała mu nauczk˛e na oczach wszystkich. Zamiast tego tylko pociagn˛ ˛ eła nosem, na tyle gło´sno, by si˛e dowiedział, z˙ e nie pochwala ani jego dowcipu, ani jego wesoło´sci. Popatrzył na nia˛ krzywo, z ukosa, i znowu parsknał ˛ s´miechem, który bynajmniej nie odmienił jej nastroju. Przez chwil˛e przypatrywała si˛e Moiraine z konsternacja.˛ Aes Sedai post˛epowała tak, jak kazał jej Rand? Bez słowa protestu? To tak, jakby opowiadał o jakiej´s Madrej, ˛ która posłuchała czyjego´s rozkazu, albo o tym, z˙ e sło´nce wzeszło o północy. Słyszała, naturalnie, o napa´sci, tego ranka wszyscy powtarzali sobie pogłoski o ogromnych psach, które zostawiły odciski łap w kamieniach. Nie rozumiała, gdzie tu zwiazek, ˛ lecz oprócz wie´sci o Shaido, była to jedyna nowa rzecz, jakiej si˛e dowiedziała, ale to przecie˙z nie mogło wystarczy´c do wywołania takiej 149
reakcji. Nic jej nie mogło wywoła´c, nic, co jej przychodziło do głowy. Moiraine powie bez watpienia, ˛ z˙ e to nie jej sprawa, ale ona si˛e jako´s dowie, w taki czy inny sposób. Nie lubiła czego´s nie rozumie´c. Wypatrzywszy Aviendh˛e, która stała na dolnym stopniu Dachu, powiodła Mgł˛e dookoła zbiorowiska otaczajacego ˛ Randa. Przyjaciółka wpatrywała si˛e w niego równie twardym wzrokiem jak Aes Sedai, ale za to z twarza˛ całkowicie pozbawiona˛ wyrazu. Bez ko´nca obracała bransoletk˛e z ko´sci słoniowej, która zdobiła przegub jej dłoni, najwyra´zniej nie zdajac ˛ sobie z tego sprawy. Z jakiego´s powodu ta bransoletka była z´ ródłem cz˛es´ci kłopotów Aviendhy zwiazanych ˛ z Randem. Egwene nic nie rozumiała, Aviendha nie chciała o tym rozmawia´c, a nie mogła zapyta´c wprost kogo´s innego. Sama dostała od niej bransoletk˛e z ko´sci słoniowej w kształcie płomienia, na przypiecz˛etowanie ich zwiazku ˛ jako prawiesióstr, ona w zamian dała jej srebrny naszyjnik, wykonany, jak twierdził pan Kadere, według wzoru Kandori zwanego „płatki s´niegu”. Musiała poprosi´c Moiraine o odpowiednia˛ kwot˛e, ale podarunek wydawał si˛e stosowny dla kobiety, która w z˙ yciu nie widziała s´niegu. Lub nigdy nie zobaczyłaby, gdyby nie wyje˙zd˙zała z Pustkowia, szanse, z˙ e zda˙ ˛zy wróci´c przed zima,˛ były niewielkie. Egwene była przekonana, i˙z ostatecznie rozwia˙ ˛ze tajemnic˛e bransoletki. — Dobrze si˛e czujesz? — spytała. Pochylajac ˛ si˛e z siodła o wysokim ł˛eku, zadarła niechcacy ˛ spódnice i odsłoniła nogi, ale ledwie to zauwa˙zyła, tak bowiem była zaniepokojona stanem przyjaciółki. Gdy powtórzyła pytanie, Aviendha wzdrygn˛eła si˛e i wbiła w nia˛ wzrok, unoszac ˛ głow˛e. — Jak ja si˛e czuj˛e? Jasne, z˙ e dobrze. — Pozwól mi porozmawia´c z Madrymi, ˛ Aviendha. Na pewno je przekonam, z˙ e nie moga˛ tak zwyczajnie ci kaza´c, by´s. . . — Nie mogła si˛e zmusi´c, by to powiedzie´c, nie tutaj, gdzie mógł ja˛ usłysze´c kto´s z tłumu otaczajacego ˛ Randa. — Nadal si˛e tym przejmujesz? — Aviendha poprawiła swój szary szal i nieznacznie pokr˛eciła głowa.˛ — Wasze obyczaje wcia˙ ˛z nie przestaja˛ mnie zadziwia´c. — Jej przeszywajacy ˛ wzrok ponownie pow˛edrował w stron˛e Randa. — Nie musisz si˛e go obawia´c. — Ja si˛e nie boj˛e z˙ adnego m˛ez˙ czyzny — z˙ achn˛eła si˛e jej rozmówczyni, z oczyma błyskajacymi ˛ niebieskozielonym ogniem. — Nie chc˛e nieporozumie´n mi˛edzy nami, Egwene, ale nie powinna´s mówi´c takich rzeczy. Egwene westchn˛eła. Przyjaciółka czy nie, Aviendha naprawd˛e była zdolna wytarga´c ja˛ za uszy, gdyby ja˛ dostatecznie obraziła. Poza tym wcale nie miała pewno´sci, czy umiałaby si˛e przyzna´c. Sen Aviendhy był tak bolesny, z˙ e nie dało si˛e oglada´ ˛ c go zbyt długo. Naga, jedynie z owa˛ bransoletka˛ z ko´sci słoniowej, która zdawała si˛e jej tak cia˙ ˛zy´c, jakby wa˙zyła sto funtów, Aviendha biegła najszybciej, jak mogła po pop˛ekanej, gliniastej równinie. A za nia˛ poda˙ ˛zał Rand, wi˛ekszy dwa razy od ogira, na ogromnym Jeade’enie, powoli, lecz nieubłaganie 150
ja˛ doganiajac. ˛ Przyjaciółce, nie mo˙zna powiedzie´c prosto w twarz, z˙ e kłamie. Egwene lekko si˛e zarumieniła. Zwłaszcza, gdy nie mo˙zna zdradzi´c, skad ˛ si˛e to wie. „Wytargałaby mnie wtedy za uszy. Ju˙z wi˛ecej tego nie zrobi˛e. Ju˙z nie b˛ed˛e wi˛ecej buszowała po cudzych snach. A w ka˙zdym razie nie po snach Aviendhy”. Nie wolno zakrada´c si˛e na przeszpiegi do snów przyjaciółki. Nie były to, co prawda, takie prawdziwe przeszpiegi, ale. . . Ludzie stłoczeni wokół Randa zaczynali si˛e ju˙z rozchodzi´c. Zgrabnie wskoczył na siodło, Natael skwapliwie poszedł jego s´ladem. Jedna z handlarek, kobieta o szerokiej twarzy i włosach barwy ognia, obwieszona złotem, r˙zni˛etymi kamieniami i rze´zbiona˛ ko´scia˛ słoniowa,˛ wartymi niewielka˛ fortun˛e, ociagała ˛ si˛e jednak. — Car’a’carn, czy zamierzasz opu´sci´c Ziemi˛e Trzech Sfer na zawsze? Z tego, co mówiłe´s, wynikało, jakby´s miał nigdy nie wróci´c. Słyszac ˛ to, pozostali zatrzymali si˛e i odwrócili. W s´lad za fala˛ pomruków powtarzajacych ˛ pytanie szło milczenie. Przez chwil˛e Rand równie˙z milczał, toczac ˛ wzrokiem po zwróconych ku niemu twarzach. W ko´ncu powiedział: — Licz˛e, z˙ e wróc˛e, ale kto wie, co si˛e zdarzy? Koło si˛e obraca, jak chce. — Zawahał si˛e, widzac ˛ wpatrzone w niego wszystkie oczy. — Ale pozostawi˛e wam co´s, aby´scie mnie zapami˛etali — dodał, wsuwajac ˛ dło´n do kieszeni. Nieczynna fontanna obok Dachu o˙zyła nagle, z pysków mor´swinów stojacych ˛ na ogonach trysn˛eła woda, z rak ˛ wykutych z kamienia dwóch kobiet poleciał wodny pył. Znieruchomieli z oszołomienia Aielowie obserwowali wszystkie fontanny w Rhuidean, z których nagle zacz˛eła si˛e la´c strumieniami woda. — Ju˙z dawno temu powinienem był to zrobi´c. — Rand mruknał ˛ to bez wat˛ pienia do siebie, ale w tej ciszy Egwene słyszała go całkiem wyra´znie. Jedynym innym d´zwi˛ekiem był plusk setek fontann. Natael wzruszył ramionami, jakby nie spodziewał si˛e niczego po´sledniejszego. Egwene gapiła si˛e nie na fontanny, lecz na Randa. M˛ez˙ czyzna, który potrafił przenosi´c. „Rand. On nadal jest Randem, wbrew wszystkiemu”. Niemniej jednak, za ka˙zdym razem, widzac, ˛ jak on to robi, u´swiadamiała sobie, z˙ e mógłby to w dowolnej chwili powtórzy´c. Kiedy dorastała, uczono ja,˛ z˙ e tylko Czarnego nale˙zy si˛e ba´c bardziej od m˛ez˙ czyzny, który potrafi przenosi´c. „Mo˙ze Aviendha ma racj˛e, z˙ e si˛e go obawia”. Kiedy jednak spojrzała na Aviendh˛e, zobaczyła, z˙ e jej twarz rozpromieniła si˛e ze zdumienia, woda zachwyciła kobiet˛e Aiel tak, jak ja˛ mogłaby zachwyci´c najwspanialsza suknia z jedwabiu albo ogród pełen kwiatów. — Czas rusza´c — obwie´scił Rand, kierujac ˛ swego jabłkowitego wierzchowca na zachód. — Wszyscy, którzy nie sa˛ jeszcze gotowi, b˛eda˛ musieli nas dogoni´c.
151
Natael jechał tu˙z za nim na swym mule. Dlaczego Rand pozwala, by ten słuz˙ alec trzymał si˛e go tak blisko? Wodzowie klanów zacz˛eli natychmiast wydawa´c rozkazy i rwetes spot˛egował si˛e po dziesi˛eciokro´c. Cz˛es´c´ Panien i Poszukiwacze Wody wysforowali si˛e do przodu, jeszcze wi˛eksza grupa Far Dareis Mai okra˙ ˛zyła Randa niczym honorowa stra˙z, przypadkiem równie˙z otaczajac ˛ Nataela. Aviendha szła obok Jeade’ena, tu˙z przy ostrodze Randa, z łatwo´scia˛ dotrzymujac ˛ kroku ogierowi mimo obszernych spódnic. Egwene zrównała si˛e z Matem, jadacym ˛ tu˙z za Randem i jego eskorta.˛ Zmarszczyła brwi. Jej przyjaciółka znowu przybrała wyraz zaci˛etej determinacji, jakby musiała wło˙zy´c r˛ek˛e do jaskini pełnej w˛ez˙ y. „Musz˛e co´s zrobi´c, z˙ eby jej pomóc”. Egwene nie rezygnowała z rozwiazania ˛ problemu, kiedy ju˙z si˛e we´n wgryzła.
***
Usadowiwszy si˛e w siodle, Moiraine poklepała wygi˛ety w łuk kark Aldieb, ale nie od razu ruszyła za Randem. Hadnan Kadere wyprowadzał swoje wozy na ulic˛e, sam powo˙zac ˛ tym, który jechał na czele. Powinna go była zmusi´c, by ten wóz równie˙z załadował, tak jak i inne, m˛ez˙ czyzna bał si˛e jej na tyle, by usłucha´c. Krzywa rama drzwi — ter’angreal — była przywiazana ˛ do pojazdu jadacego ˛ tu˙z za wozem Kadere, szczelnie opakowana w płótno, by nikt ponownie nie mógł do niej przypadkiem wpa´sc´ . Po obu stronach karawany szły długie szeregi Aielów Seia Donn, Czarne Oczy. Kadere ukłonił si˛e jej z siedzenia, unoszac ˛ kapelusz, lecz jej wzrok sunał ˛ włas´nie wzdłu˙z szeregu wozów, a˙z do wielkiego placu otaczajacego ˛ las smukłych, szklanych kolumn, iskrzacych ˛ si˛e w porannym s´wietle. Zabrałaby wszystko z tego placu, gdyby mogła, a nie tylko t˛e niewielka˛ czastk˛ ˛ e, która pomie´sciła si˛e na wozach. Niektóre przedmioty były za du˙ze. Na przykład te trzy pier´scienie z m˛etnego, szarego metalu, ka˙zdy o s´rednicy co najmniej dwóch kroków, stojace ˛ na kraw˛edzi i połaczone ˛ w s´rodku. Wokół nich rozciagni˛ ˛ eto sznur z plecionego rzemienia, by ostrzec wszystkich przed wchodzeniem tam bez zezwolenia Madrych. ˛ Nikt zreszta˛ si˛e do tego nie palił. Jedynie wodzowie klanów i Madre ˛ wchodzili na ten plac z jako takim spokojem, a tylko Madre ˛ dotykały czegokolwiek i to z nale˙zyta˛ ostro˙zno´scia.˛ Przez niezliczone lata drugi sprawdzian, z jakim musiała si˛e zmierzy´c kandydatka na Madr ˛ a,˛ polegał na wej´sciu w ten szereg połyskliwych, szklanych kolumn i zobaczeniu dokładnie tego samego, co widzieli m˛ez˙ czy´zni. Z tej próby cało wy152
chodziło wi˛ecej kobiet ni˙z m˛ez˙ czyzn — Bair twierdziła, z˙ e to dlatego, z˙ e kobiety sa˛ twardsze, zdaniem Amys, te, które były za słabe, by prze˙zy´c takie do´swiadczenie, odsiewano, zanim dotarły do tego punktu — ale to wcale nie było takie pewne. Te, które wychodziły z tej próby cało, nie miały pi˛etna na ciele. Madre ˛ twierdziły, i˙z tylko m˛ez˙ czy´zni potrzebuja˛ widomych znaków, w przypadku kobiety wystarczało, z˙ e z˙ yła. Pierwszy sprawdzian, pierwszy odsiew, poprzedzajacy ˛ jakiekolwiek szkolenie, polegał na przekroczeniu jednego z tych trzech pier´scieni. Nie miało znaczenia którego, a mo˙ze to przeznaczenie kierowało tym wyborem. Taki krok przeprowadzał kobiet˛e jakby przez cały szereg z˙ ywotów, przez ukazujac ˛ a˛ si˛e jej przyszło´sc´ , przez wszystkie potencjalne przyszło´sci wynikłe z wszelkich decyzji, jakie ´ mogła podja´ ˛c do ko´nca z˙ ycia. Smier´ c te˙z, mogła si˛e w nich zdarzy´c, niektóre kobiety nie potrafiły stawi´c czoła przyszło´sci, podobnie jak te, które nie umiały si˛e upora´c z przeszło´scia.˛ Oczywi´scie umysł nie był w stanie spami˛eta´c tych wszystkich mo˙zliwo´sci. Wi˛ekszo´sc´ mieszała si˛e ze soba˛ i blakła, niemniej jednak kobieta poddana tej próbie zyskiwała jakie´s poj˛ecie o tym, co si˛e jej zdarzy w z˙ yciu, o tym, co musiało albo mogło si˛e jej zdarzy´c. Ale zazwyczaj nawet to pozostawało dla niej ukryte, dopóki nie nadchodził wła´sciwy moment. Te˙z nie zawsze. Moiraine przeszła przez te pier´scienie. „Ły˙zka nadziei i fili˙zanka rozpaczy” — pomy´slała. — Nie podobasz mi si˛e taka — powiedział Lan. Wysoki, na grzbiecie pot˛ez˙ nego Mandarba, patrzył na nia˛ z góry, z grymasem niepokoju, który wyrył mu bruzdy w kacikach ˛ ust. W jego przypadku to było tyle samo, co u innego m˛ez˙ czyzny łzy desperacji. Obok ich koni sun˛eli Aielowie oraz gai’shain z jucznymi mułami. Moiraine była zaskoczona, widzac, ˛ z˙ e wozy Kadere z woda˛ ju˙z przejechały, nie zauwa˙zyła ich, bo tak długo patrzyła na plac. — Jaka? — spytała, zawracajac ˛ klacz, by przyłaczy´ ˛ c si˛e do pochodu. Rand i jego eskorta ju˙z wyjechali z miasta. — Zmartwiona — rzekł bez ogródek. — Przestraszona. Nigdy ci˛e nie widziałem przestraszonej, nawet wtedy, gdy otaczało nas mrowie trolloków i Myrddraali, nawet wtedy, kiedy si˛e dowiedziała´s, z˙ e Przekl˛eci wydostali si˛e na wolno´sc´ i z˙ e Sammael siedzi nam niemal˙ze na karku. Czy nadchodzi koniec? Wzdrygn˛eła si˛e i natychmiast tego po˙załowała. Patrzył wprost przed siebie, ponad łbem swego wierzchowca, ale temu człowiekowi nigdy nie zdarzało si˛e niczego przeoczy´c. Czasami miała wra˙zenie, z˙ e zauwa˙zy li´sc´ opadajacy ˛ z drzewa za jego plecami. — Mówisz o Tarmon Gai’don? Najmniejszy gil w Seleisin wie o tym równie ´ dobrze jak ja. B˛edzie, jak Swiatło´ sc´ da, dopóki jeszcze nie wszystkie piecz˛ecie zostały złamane. — Te dwie, które znalazła, znajdowały si˛e w jednym z wozów Kadere, ka˙zda zapakowana w oddzielnej beczułce wysłanej wełna.˛ Na innym wo153
zie ni˙z ten z futryna,˛ dopilnowała tego. — A o czym innym miałbym mówi´c? — spytał powoli, nadal na nia˛ nie patrzac ˛ i sprawiajac, ˛ z˙ e po˙załowała, i˙z nie ugryzła si˛e w j˛ezyk. — Stała´s si˛e. . . niecierpliwa. Pami˛etam czasy, kiedy potrafiła´s całymi tygodniami czeka´c na strz˛epek informacji, na jedno słowo, nawet nie kiwnawszy ˛ palcem, a teraz. . . — W tym momencie popatrzył na nia,˛ spojrzenie jego niebieskich oczu onie´smieliłoby za´s wi˛ekszo´sc´ kobiet. A zapewne równie˙z i m˛ez˙ czyzn. — Ta przysi˛ega, która˛ zło˙zyła´s ´ chłopcu, Moiraine. Co ci˛e, na Swiatło´ sc´ , op˛etało? — On si˛e coraz bardziej oddala ode mnie, Lan, a ja musz˛e by´c blisko niego. On potrzebuje wszelkich wskazówek, jakich jestem mu w stanie udzieli´c, i zrobi˛e wszystko, prócz dzielenia z nim ło˙za, aby je dostał. W pier´scieniach dowiedziała si˛e, z˙ e byłaby to katastrofa. Nie brała wprawdzie tego pod uwag˛e — sam pomysł wcia˙ ˛z ja˛ jeszcze szokował! — a jednak pier´scienie mówiły o czym´s, co miała lub mogła rozwa˙zy´c w przyszło´sci. Bez watpienia ˛ odkryła si˛e w nich miara jej narastajacej ˛ desperacji, ale wizje pier´scieni przekonały ja˛ w ka˙zdym razie definitywnie, z˙ e równałoby si˛e to zniszczeniu wszystkiego. ˙ Załowała, z˙ e ju˙z nie pami˛eta, jak to si˛e mo˙ze sta´c — we wszystkim, czego si˛e dowiadywała na temat Randa al’Thora, mo˙zna było znale´zc´ klucz do jego osoby — a tymczasem w jej pami˛eci pozostał jedynie prosty fakt kl˛eski. — Mo˙ze sprawi, z˙ e bardziej spokorniejesz, je´sli ci powie, z˙ e masz mu przynosi´c kamasze i zapala´c fajk˛e? Zagapiła si˛e na niego. To jaki´s z˙ art? Je´sli tak, to raczej mało zabawny. Nigdy nie uwa˙zała, by uni˙zono´sc´ przysłu˙zyła si˛e w jakiejkolwiek sytuacji. Siuan twierdziła, z˙ e dorastanie w Pałacu Sło´nca w Cairhien gł˛eboko zakorzeniło arogancj˛e w ko´sciach Moiraine, tam, gdzie nawet jej nie dostrzegała — i czego stanowczo si˛e wypierała — ale mimo i˙z Siuan była córka˛ prostego rybaka, dorównywała królowym w walce na spojrzenia i w jej mniemaniu arogancja oznaczała sprzeciw wobec jej własnych planów. Lan zmieniał si˛e, skoro pozwalał sobie na z˙ arty, nawet je´sli były kiepskie i przewrotne. Towarzyszył jej od blisko dwudziestu lat i ratował z˙ ycie wi˛ecej razy, ni˙z chciało jej si˛e liczy´c, cz˛esto ryzykujac ˛ własnym. Zawsze traktował swoje z˙ ycie jako co´s miało istotnego, podporzadkowanego ˛ wyłacznie ˛ realizacji jej potrzeb, niektórzy twierdzili, z˙ e zaleca si˛e do s´mierci niczym oblubieniec do swej wybranki. Nigdy nie posiadła jego serca i nigdy nie czuła si˛e zazdrosna o te kobiety, które padały do jego stóp. Długo twierdził, z˙ e nie ma serca. A jednak zeszłego roku okazało si˛e, te jest inaczej, kiedy ta kobieta nanizała je na sznur i zawiesiła wokół szyi. Oczywi´scie wypierał si˛e. Nie swej miło´sci do Nynaeve al’Meara, byłej Wiedzacej ˛ z Dwu Rzek, a obecnie Przyj˛etej z Białej Wie˙zy, lecz tego, z˙ e mo˙ze ja˛ kiedykolwiek mie´c. Twierdził, i˙z posiada tylko dwie rzeczy: miecz, który si˛e nie złamie i wojn˛e, która si˛e nigdy nie sko´nczy i z˙ e nigdy nie ofiaruje ich swej ob154
lubienicy. O to przynajmniej Moiraine zadbała, aczkolwiek on nie miał si˛e o tym nigdy dowiedzie´c, dopóki si˛e nie stanie. Gdyby si˛e dowiedział, zapewne starałby si˛e wszystko zmieni´c, bywał niekiedy takim upartym głupcem. — A twoja pokora wyra´znie zwi˛edła w tej jałowej krainie, al’Lanie Mandragoran. Powinnam znale´zc´ jaka´ ˛s wod˛e, z˙ eby ja˛ podla´c i sprawi´c, by znów rozkwitła. — Moja uni˙zono´sc´ jest ostra jak brzytwa — odparł sucho. — Nigdy nie pozwoliła´s jej st˛epie´c. — Zmoczył biała˛ szarf˛e woda˛ ze swej skórzanej butli i podał jej wilgotna˛ tkanin˛e. Bez komentarza zawiazała ˛ ja˛ sobie na skroniach. Za nimi, nad górami zaczynało ju˙z wschodzi´c sło´nce, płonaca ˛ kula ze stopionego złota. Szeroka kolumna pełzła po nagim zboczu Chaendaer niczym wa˙ ˛z, którego ogon był wcia˙ ˛z jeszcze w Rhuidean, a łeb ju˙z dotarł do szczytu i sunał ˛ teraz ku górzystym równinom, nakrapianym skalnymi iglicami i płasko zwie´nczonymi nawisami. Powietrze było tak czyste, z˙ e Moiraine widziała wszystko na przestrzeni wielu mil, nawet kiedy ju˙z zeszli z Chaendaer. Wsz˛edzie, jak okiem si˛egna´ ˛c, wznosiły si˛e ogromne, naturalne łuki, a poszarpane wierzchołki gór drapały niebo. Ziemi˛e skapo ˛ urozmaicona˛ niskimi, kolczastymi krzewami i pozbawionymi li´sci ro´slinami przecinały suche wawozy ˛ i doliny. Rzadkie drzewa, powykr˛ecane i skarłowaciałe, miały zarówno kolce. jak i ciernie. A dzi˛eki sło´ncu to wszystka przypominało wn˛etrze pieca. Twarda kraina, która ukształtowała twardy naród. ˙ Ale Lan nie był jedynym, który si˛e zmieniał, ewentualnie dawał zmienia´c. Załowała, z˙ e nie zobaczy, co Rand zrobi ostatecznie z Aielami. Przed wszystkimi była długa podró˙z.
PRZEZ GRANICE˛ Kurczowo przywierajac ˛ do swej z˙ erdzi na tyłach podskakujacego ˛ pojazdu, Nynaeve jedna˛ r˛eka˛ trzymała si˛e wozu, druga˛ za´s przytrzymywała słomkowy kapelusz, patrzac ˛ jednocze´snie na rozszalała˛ burz˛e piaskowa,˛ ginac ˛ a˛ ju˙z za nimi w oddali. Szerokie rondo chroniło jej twarz przed porannym z˙ arem, jednak˙ze p˛ed powietrza wytwarzany przez op˛eta´ncza˛ pr˛edko´sc´ , z jaka˛ p˛edziły wozy, mógł bez trudu zerwa´c jej kapelusz z głowy, mimo i˙z przywiazała ˛ go ciemnoczerwona˛ wsta˙ ˛zka.˛ Mijali pagórkowate, urozmaicone rzadkimi skupiskami zaro´sli łaki, ˛ trawa na nich zwi˛edła i zrzedła pod wpływem upałów pó´znego lata, pył, wzniecany przez koła wozów, cz˛es´ciowo ograniczał jej pole widzenia, a poza tym wywoływał kaszel. Te białe obłoki na niebie kłamały. Wiele tygodni min˛eło od ich wyjazdu z Tanchico i ani razu nie padało, i sporo te˙z czasu min˛eło, odkad ˛ po tym szerokim trakcie poruszały si˛e wozy, wi˛ec nie był ju˙z tak ubity jak kiedy´s. Nikt wi˛ec nie wyje˙zd˙zał z tej z pozoru litej s´ciany brazów. ˛ Jej zło´sc´ na bandytów, którzy próbowali im przeszkodzi´c w ucieczce przed szale´nstwem, jakie ogarn˛eło Tarabon, zda˙ ˛zyła ju˙z osłabna´ ˛c, a je´sli nie była zła, to nie wyczuwała ´ Prawdziwego Zródła i oczywi´scie nie mogła przenosi´c. Zdziwiło ja,˛ z˙ e. potrafiła wywoła´c a˙z taka˛ burz˛e, mimo wielkiej zło´sci, raz wzniecony z˙ ywioł, pełen jej furii, zaczał ˛ z˙ y´c własnym z˙ yciem. Elayne te˙z zdumiała si˛e ogromem burzy, ale na szcz˛es´cie nie wygadała si˛e przed Thomem czy Juilinem. Ale nawet je´sli jej siła rosła — nauczycielki w Wie˙zy to przewidziały, a z pewno´scia˛ z˙ adna nie była na tyle silna, by jak ona pokona´c jedna˛ z Przekl˛etych — to jednak miała swoje ograniczenia. Gdyby pojawił si˛e znowu jaki´s bandyta, to Elayne musiałaby samotnie stawi´c mu czoło, a tego Nynaeve nie pragn˛eła. Niezdarnie wdrapała si˛e po płótnie okrywajacym ˛ stert˛e fasek z towarem i si˛egn˛eła do jednej z beczek z woda˛ przywiazanych ˛ do burt wozu obok kufrów zawierajacych ˛ ich dobytek i zapasy. Kapelusz natychmiast zsunał ˛ si˛e jej na plecy, przytrzymywany jedynie przez wsta˙ ˛zk˛e. Palce wymacały wieko beczki, ale gdyby przy tych podskokach wozu, wypu´sciła sznur, który s´ciskała w drugiej dłoni, to zapewne rozbiłaby sobie nos. Juilin Sandar, jadacy ˛ blisko wozu na swym chudym, brazowym ˛ wałachu — wymy´slił dla niego całkiem nieprawdopodobne imi˛e: Leniuch — wyciagn ˛ ał ˛ r˛e156
k˛e, by poda´c jej jedna˛ ze skórzanych butli z woda,˛ które miał przytroczone przy siodle. Napiła si˛e z wdzi˛eczno´scia,˛ aczkolwiek niezdarnie. Uwieszona tak niczym ki´sc´ winogron na gał˛ezi targanej przez wiatr, prawie tyle samo wody, ile wlała do gardła, rozlała na gors swej porzadnej, ˛ szarej sukni. Była to suknia odpowiednia dla kobiety-kupca, z wysokim kołnierzem, z dobrej wełny i zgrabnie skrojona, a przy tym skromna. Szpilka przypi˛eta na jej piersi — mały złoty kra˙ ˛zek wysadzany granatami — by´c mo˙ze była zbyt kosztowna jak na kupca, ale dostała ja˛ w podarunku od Panarch Tarabonu, razem z inna˛ bi˙zuteria,˛ znacznie cenniejsza,˛ ukryta˛ w skrzyni pod siedzeniem wo´znicy. Nosiła t˛e szpilk˛e, by przypominała jej, z˙ e trzeba nawet kobiety zasiadajace ˛ na tronach czasem wzia´ ˛c za kark i potrzasn ˛ a´ ˛c nimi. Odkad ˛ rozprawiła si˛e z Amathera,˛ z wi˛eksza˛ z˙ yczliwo´scia˛ my´slała o manipulacjach Wie˙zy ró˙znymi królami i królowymi. Podejrzewała, z˙ e Amathera dała jej te prezenty jako łapówk˛e, by wreszcie wyjechały z Tanchico. Ta kobieta była gotowa kupi´c statek, z˙ eby tylko nie zostały tam ani godziny dłu˙zej, ni˙z to było konieczne, ale nikt nie chciał jej sprzeda´c. Kilka tych, które jeszcze zostały w porcie Tanchico i nadawały si˛e nie tylko do z˙ eglowania przy brzegu, były wypełnione uchod´zcami. Poza tym statek stanowił najszybszy s´rodek transportu, a Czarne Ajah mogły szuka´c jej i Elayne po tym, co zaszło. Miały polowa´c na Aes Sedai, które nale˙zały do Sprzymierze´nców Ciemno´sci, a nie wpada´c w ich zasadzki. Stad ˛ ten wóz i mozolna w˛edrówka przez kraj rozdarty wojna˛ domowa˛ i anarchia.˛ Zaczynała ju˙z z˙ ałowa´c, z˙ e tak si˛e sprzeciwiała podró˙zy statkiem. Co wcale nie znaczyło, z˙ e zamierzała przyzna´c ta przed pozostałymi. Kiedy chciała odda´c butl˛e Juilinowi, ten machnał ˛ r˛eka˛ na znak, z˙ e ma ja˛ sobie zatrzyma´c. Był m˛ez˙ czyzna˛ twardym, jakby wyrze´zbionym z jakiego´s ciemnego drewna, ale na ko´nskim grzbiecie najwyra´zniej nie było mu szczególnie wygodnie. Jej zdaniem wygladał ˛ s´miesznie, nie z powodu wymuszonej swobody, z jaka˛ siedział w siodle, lecz przez ten głupi tarabo´nski kapelusz — wysoki, s´ci˛ety na czubku sto˙zek bez ronda którym ostatnio zwykł nakrywa´c swe gładkie, czarne włosy. Nie najlepiej ponadto pasował do ciemnego, tairenia´nskiego kaftana, obcisłego w pasie, rozszerzajacego ˛ si˛e za´s ku dołowi. Uwa˙zała, z˙ e ten kapelusz nie pasuje w ogóle do niczego. Dalej niezdarnie brn˛eła do przodu wozu, z butla˛ w jednym r˛eku i chybocza˛ cym si˛e kapeluszu, mruczac ˛ pod nosem przekle´nstwa pod adresem taireniariskiego łowcy złodziei — „Tylko nie łapacz złodziei!” — Thoma Merrilina — „Nad˛ety bard!” — oraz Elayne z Domu Trakand, Dziedziczki Tronu Andor, która˛ te˙z nale˙załoby schwyci´c za kark i potrzasn ˛ a´ ˛c! Miała zamiar w´slizgna´ ˛c si˛e na drewniana˛ ławeczk˛e wo´znicy, mi˛edzy Thoma i Elayne, ale jej złotowłosa towarzyszka podró˙zy siedziała mocno przytulona do ´ barda, ze słomkowym kapeluszem przewieszonym na plecy. Sciskała rami˛e tego starego durnia z siwymi wasami, ˛ jakby si˛e bała, z˙ e spadnie. Zacisnawszy ˛ usta, 157
Nynaeve musiała usia´ ˛sc´ z drugiej strony Elayne. Cieszyła si˛e, z˙ e włosy ma znowu zaplecione w warkocz, gruby na pi˛es´c´ i si˛egajacy ˛ talii, mogła go szarpa´c, zamiast wytarmosi´c Elayne za uszy. Ta dziewczyna wydawała si˛e kiedy´s całkiem rozsad˛ na, ale niestety w Tanchico co´s ja˛ chyba do reszty otumaniło. — Ju˙z nas nie s´cigaja˛ — oznajmiła Nynaeve, z powrotem nasadzajac ˛ kapelusz na głow˛e. — Mo˙zesz zwolni´c, Thom. Mogła to do nich zawoła´c z tyłu, zamiast gramoli´c si˛e po tych wszystkich faskach, ale powstrzymała ja˛ wizja samej siebie, jak podskakuje i pokrzykuje w ich stron˛e. Nie lubiła robi´c z siebie idiotki, a jeszcze mniej, gdy inni widzieli ja˛ w takim s´wietle. — Włó˙z kapelusz — powiedziała do Elayne. — Twoja skóra nie wytrzyma tak długiego wystawiania na sło´nce. Tak jak si˛e po cz˛es´ci spodziewała, dziewczyna zlekcewa˙zyła jej przyjacielska˛ rad˛e. — Jak ty wspaniale powozisz — rzekła wylewnym tonem Elayne, kiedy Thom s´ciagn ˛ ał ˛ wodze, zmuszajac ˛ konie do st˛epa. — Ani na moment nie utraciłe´s kontroli. Wysoki, z˙ ylasty m˛ez˙ czyzna spojrzał na nia,˛ strzygac ˛ nerwowo siwymi krzaczastymi brwiami, ale powiedział tylko: — Spójrz przed siebie, dziecko, znowu mamy towarzystwo. No có˙z, mo˙ze jednak nie był a˙z takim głupcem. Nynaeve spojrzała w tamta˛ stron˛e i zobaczyła kolumn˛e je´zd´zców w białych płaszczach, która zbli˙zała si˛e w ich kierunku zza najbli˙zszego niskiego wzniesienia, jakie´s pół setki m˛ez˙ czyzn w wypolerowanych napier´snikach i błyszczacych, ˛ sto˙zkowatych hełmach, eskortujacych ˛ równie liczne mocno obładowane czym´s ´ wozy. Synowie Swiatło´ sci. Nagle przypomniała sobie o skórzanym rzemieniu, który wisiał na jej szyi, ukryty pod suknia,˛ o dwóch pier´scieniach dyndajacych ˛ na piersiach. Ci˛ez˙ ki, złoty sygnet Lana, pier´scie´n królów utraconej Malkier, nie znaczyłby nic dla Białych Płaszczy, gdyby jednak dojrzeli pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em. . . „Głupia kobieta! Nie zauwa˙za˛ go, chyba z˙ e si˛e rozbierzesz!” Pospiesznie omiotła wzrokiem swoje towarzystwo. Elayne nie przestała by´c pi˛ekna. Nawet teraz, gdy ju˙z pu´sciła Thoma i poprawiała w˛ezeł przy zielonej wsta˙ ˛zce przytrzymujacej ˛ kapelusz, wygladała ˛ raczej na osob˛e, która powinna si˛e znajdowa´c w królewskich komnatach, a nie na wozie kupieckim, ale na szcz˛es´cie jej suknia, prócz tego, z˙ e była niebieska, nie ró˙zniła si˛e niczym od sukni Nynaeve. Nie nosiła z˙ adnej bi˙zuterii, podarunki od Amathery nazwała „jarmarcznymi”. Uda si˛e, od Tanchico udawało jej si˛e ju˙z z pi˛ec´ dziesiat ˛ razy. Ledwie. Tylko z˙ e to było ich pierwsze spotkanie z Białymi Płaszczami. Thom, w mocnej, brazowej ˛ wełnie mógł by´c jednym z tych tysi˛ecy powykrzywianych, siwowłosych m˛ez˙ czyzn, którzy pracowali przy wozach. Juilin za´s był po prostu Juilinem. Wiedział, jak 158
si˛e zachowa´c, mimo tej miny mówiacej, ˛ z˙ e wolałby pewnie stapa´ ˛ c po ziemi z laska˛ albo poszczerbionym łamaczem mieczy, które nosił u pasa, a nie siedzie´c na ko´nskim grzbiecie. Thom zmusił konie do zjechania na pobocze drogi i zatrzymał si˛e, kiedy od czoła kolumny oderwało si˛e kilku Białych Płaszczy. Nynaeve zdobyła si˛e na powitalny u´smiech. Miała nadziej˛e, z˙ e tamci nie uznaja,˛ i˙z potrzebny im jeszcze jeden wóz. ´ — Oby Swiatło´ sc´ ci˛e o´swieciła, kapitanie — powiedziała do m˛ez˙ czyzny o pociagłej ˛ twarzy, który prawdopodobnie dowodził oddziałem, a który jako jedyny nie trzymał w r˛eku lancy ze stalowym czubkiem. Nie miała poj˛ecia, jaka˛ rang˛e symbolizuja˛ dwa złote w˛ezły na jego piersi, tu˙z pod promienistym sło´ncem, które co prawda było wyhaftowane na płaszczach wszystkich z˙ ołnierzy. ale z do´swiadczenia wiedziała, z˙ e ka˙zdy m˛ez˙ czyzna lubi pochlebstwa. — Bardzo jeste´smy radzi, z˙ e was spotykamy. Kilka mil wstecz próbowali nas obrabowa´c bandyci, ale jakim´s cudem wybuchła burza piaskowa. Ledwie uciek. . . — Jeste´s kupcem? Od pewnego czasu niewielu kupców opuszcza Tanchico. — Głos m˛ez˙ czyzny był równie twardy jak jego twarz, a ta wygladała ˛ tak, jakby cała rado´sc´ wygotowała si˛e z niego, zanim jeszcze opu´scił kołysk˛e.. Ciemne, gł˛eboko osadzone oczy przepełniało podejrzenie, Nynaeve nie watpiła, ˛ z˙ e go´sci ono tam na stałe. — Dokad ˛ si˛e wybierasz i z czym? — Wioz˛e barwniki, kapitanie. Starała si˛e nadal u´smiecha´c, wbrew wbitemu w nia˛ srogiemu spojrzeniu nie mrugajacych ˛ oczu, poczuła niezmierna˛ ulg˛e, gdy na krótka˛ chwil˛e omiotło pozostałych. Thom znakomicie udawał, z˙ e jest znudzony niczym prawdziwy wo´znica, któremu płaci si˛e jednako za jazd˛e jak za postój, Juilin za´s, gdyby jeszcze zerwał z głowy ten idiotyczny kapelusz, co i tak kiedy´s musi nastapi´ ˛ c, wygladał ˛ przynajmniej na zainteresowanego tym wszystkim z gnu´sno´scia˛ typowego najemnego człowieka, który nie ma nic do ukrycia. Kiedy wzrok Białego Płaszcza padł na Elayne, Nynaeve poczuła, z˙ e tamta sztywnieje, wi˛ec po´spiesznie dodała: — Tarabonia´nskie barwniki. Najlepsze na s´wiecie. Du˙zo za nie dostan˛e w Andorze. Na sygnał dany przez kapitana — czy kimkolwiek był — inny Biały Płaszcz podjechał na swym koniu do tyłu wozu. Przeciał ˛ sztyletem jeden ze sznurów i gwałtownym ruchem zerwał płócienna˛ płacht˛e, odsłaniajac ˛ trzy albo cztery faski. — Jest na nich wypalony napis „Tanchico”, poruczniku. Na tej jest napisane „purpura”. Czy z˙ yczysz sobie, bym kilka otworzył? Nynaeve miała nadziej˛e, z˙ e oficer Białych Płaszczy odczyta niepokój wymalowany na jej twarzy we wła´sciwy sposób. Nie patrzac ˛ nawet na Elayne, czuła, i˙z tamta ma ochot˛e zruga´c z˙ ołnierza za jego maniery, ale ka˙zdy prawdziwy kupiec martwiłby si˛e, z˙ e jego barwniki zostana˛ wystawione na działanie powietrza.
159
— Je´sli zechcesz wskaza´c, które chciałby´s otworzy´c, kapitanie, byłabym bardziej ni˙z uszcz˛es´liwiona, mogac ˛ zrobi´c to sama. M˛ez˙ czyzna zupełnie nie zareagował ani na pochlebstwo, ani na obietnic˛e współpracy. — Faski zostały uszczelnione, by nie dostał si˛e do nich kurz albo woda. Rozbitego wieka nie da si˛e ponownie zala´c woskiem. Pozostała cze´sc´ kolumny dotarła ju˙z do nich i teraz ich mijała. wzniecajac ˛ tumany pyłu, wozami powozili zgrzebnie ubrani, nijacy m˛ez˙ czy´zni, natomiast z˙ ołnierze jechali sztywno wyprostowani, z długimi stalowymi lancami pochylonymi pod identycznym katem. ˛ Mimo spoconych twarzy i kurzu na płaszczach wygladali ˛ na twardych wojaków. Tylko wo´znice zerkn˛eli na Nynaeve i pozostałych. Porucznik starł kurz z twarzy dłonia˛ odziana˛ w r˛ekawic˛e, po czym gestem nakazał drugiemu Białemu Płaszczowi ponownie podej´sc´ do tyłu wozu. Nawet na moment nie spu´scił oka z Nynaeve. — Pochodzisz z Tanchico? Nynaeve — wcielenie współpracy i otwarto´sci — skin˛eła głowa.˛ — Tak, kapitanie. Z Tanchico. — Jakie masz wie´sci z miasta? Kra˙ ˛za˛ ró˙zne pogłoski. — Pogłoski, kapitanie? Kiedy wyje˙zd˙zali´smy, mało tam było porzadku. ˛ W mie´scie pełno uchod´zców, a na wsi rebelianci i bandyci. Handel ju˙z prawie nie istnieje. — To była sama prawda. — Dlatego dobrze mi zapłaca˛ za te barwniki. Moim zdaniem, tarabonia´nskie barwniki b˛eda˛ długo nieosiagalne. ˛ — Nie obchodza˛ mnie uchod´zcy, handel albo barwniki, kupcze — powiedział oboj˛etnym tonem oficer. — Czy Andric zasiada jeszcze na tronie? — Tak, kapitanie. — A wi˛ec zgodnie z tymi pogłoskami kto´s przejał ˛ władz˛e w Tanchico i zdetronizował króla, by´c mo˙ze tak rzeczywi´scie było. Ale kto — jeden z rebelianckich lordów, którzy walczyli ze soba˛ równie za˙zarcie, jak z Andrikiem czy kto´s z Zaprzysi˛egłych Smokowi, jeden z tych, którzy opowiedzieli si˛e za nim, nie widzac ˛ go nawet na oczy? — Kiedy wyje˙zd˙zali´smy, królem nadal był Andric, Panarch za´s Amathera. Jego wzrok mówił, z˙ e podejrzewa kłamstwo. — Powiadaja,˛ z˙ e w t˛e spraw˛e zamieszane były wied´zmy z Tar Valon. Czy widziała´s jaka´ ˛s Aes Sedai, albo czy mo˙ze o nich słyszała´s? — Nie, kapitanie — odparła pr˛edko. Pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em wydawał si˛e parzy´c jej skór˛e. Pi˛ec´ dziesi˛eciu Białych Płaszczy, tu˙z obok niej. Tym razem burza piaskowa nie pomo˙ze, a zreszta,˛ mimo i˙z próbowała si˛e tego zapiera´c, była bardziej przestraszona ni˙z zła. — Pro´sci kupcy nie mieszaja˛ si˛e do takich spraw. — Gdy przytaknał, ˛ odwa˙zyła si˛e zada´c pytanie. Cokolwiek, byle tylko zmieni´c temat. — Kapitanie, zechciej nam powiedzie´c, czy wjechali´smy ju˙z do Amadicii? — Granica jest w odległo´sci pi˛eciu mil na wschód — oznajmił. — Na razie. Pierwsza wie´s, która˛ napotkacie, nosi nazw˛e Mardecin. Przestrzegajcie prawa, 160
´ a nic si˛e wam nie sranie. Jest tam garnizon Synów Swiatło´ sci. — Powiedział to takim tonem, jakby garnizon miał po´swi˛eci´c cały swój czas na pilnowanie, czy b˛eda˛ przestrzegali prawa. — Czy przybyli´scie tu po to, by przesuna´ ˛c granic˛e? — ni stad, ˛ ni zowad ˛ zapytała chłodnym głosem Elayne. Nynaeve mogłaby ja˛ za to udusi´c. Podejrzliwy wzrok gł˛eboko osadzonych oczu przeniósł si˛e na Elayne, Nyaneve powiedziała po´spiesznie: — Wybacz jej, lordzie kapitanie. To córka mojej najstarszej siostry. Jej si˛e wydaje, z˙ e powinna si˛e była urodzi´c dama,˛ a poza tym nie stroni od chłopców. Dlatego wła´snie jej matka przysłała ja˛ do mnie. Prychni˛ecie Elayne, przepełnione oburzeniem, było doskonałe. I prawdopodobnie wcale nie udawane. Nynaeve podejrzewała, z˙ e tego o chłopcach nie musiała dodawa´c, ale zdawało si˛e dobrze pasowa´c. Biały Płaszcz przypatrywał im si˛e jeszcze przez chwil˛e, po czym rzekł: — Lord Kapitan Komandor posyła z˙ ywno´sc´ do Tarabonu. W przeciwnym razie tarabonia´nska zaraza dotarłaby do granicy i j˛eła kra´sc´ wszystko, co da si˛e ´ prze˙zu´c. Poda˙ ˛zajcie w Swiatło´ sci — dodał jeszcze i dopiero wtedy zaciał ˛ konia do galopu, kierujac ˛ go w stron˛e czoła kolumny. Nie była to ani sugestia, ani błogosławie´nstwo. Po odje´zdzie oficera Thom ruszył natychmiast, ale wszyscy troje jechali w milczeniu, wyjawszy ˛ okazjonalne pokasływania, dopóki si˛e. mocno nie oddalili od ostatniego z˙ ołnierza i tumanu kurzu wzniecanego przez wozy tamtych. Nynaeve zwil˙zyła gardło łykiem wody i podała butl˛e Elayne. — O co ci chodziło? — spytała napastliwie. — Nie znajdujemy si˛e w sali tronowej twojej matki, a zreszta˛ ona te˙z by tego nie pochwaliła! Elayne najpierw opró˙zniła butl˛e, potem dopiero odpowiedziała. — Ty si˛e płaszczyła´s, Nynaeve. — Zacz˛eła piszcze´c, udajac ˛ słu˙zalczo´sc´ — Jestem uczciwa i posłuszna, kapitanie. Czy mog˛e ucałowa´c twoje buty, kapitanie? — Mamy by´c kupcami, nie królowymi w przebraniu! — Kupcy wcale nie musza˛ si˛e podlizywa´c. Masz szcz˛es´cie, z˙ e przez t˛e twoja˛ słu˙zalczo´sc´ nie pomy´slał, i˙z co´s ukrywamy! — Kupcy nie zadzieraja˛ te˙z nosa w obecno´sci pi˛ec´ dziesi˛eciu Białych Płaszczy uzbrojonych w lance. A mo˙ze my´slała´s, z˙ e w razie potrzeby pokonamy ich Moca? ˛ — Dlaczego mu powiedziała´s, z˙ e ja nie stroni˛e od chłopców? Nie musiała´s tego mówi´c, Nynaeve! — Byłam mu gotowa powiedzie´c cokolwiek, byle tylko odjechał i zostawił nas w spokoju! A ty. . . ! — Zamknijcie si˛e obydwie — warknał ˛ nagle Thom — bo jeszcze zawróca,˛ by sprawdzi´c, która morduje która! ˛ Nynaeve nawet odwróciła si˛e na drewnianej ławce, by popatrze´c za siebie, i dopiero wtedy u´swiadomiła sobie, z˙ e Białe Płaszcze sa˛ ju˙z zbyt daleko, by co´s 161
usłysze´c, nawet je´sli gło´sno krzyczały. Có˙z, mo˙ze i krzyczały. Nic nie pomogło, z˙ e Elayne te˙z krzyczała. Nynaeve mocno s´cisn˛eła swój warkocz i popatrzyła gro´znie na Thoma, natomiast Elayne przytuliła si˛e do jego ramienia i zagruchała: — Masz racj˛e, Thom. Przepraszam, z˙ e podniosłam głos. Juilin obserwował ich z ukosa, udajac, ˛ i˙z wcale nie patrzy, ale miał do´sc´ rozsadku, ˛ by nie podje˙zd˙za´c bli˙zej i nie bra´c udziału w sprzeczce. Nynaeve pu´sciła warkocz, nim zda˙ ˛zyła go wyrwa´c z korzeniami, poprawiła kapelusz i zapatrzyła si˛e w dal, ponad łbami koni. Niewa˙zne, co op˛etało t˛e dziewczyn˛e, najwy˙zszy czas, by ja˛ od tego uwolni´c. Jedynie wysokie, kamienne słupy po obu stronach drogi wyznaczały granic˛e mi˛edzy Tarabonem a Amadicia.˛ Oprócz nich nikt ta˛ droga˛ nie jechał. Wzgórza stopniowo stawały si˛e coraz wy˙zsze, ale poza tym krajobraz nie zmienił si˛e, sama zbrazowiała ˛ trawa, zaro´sla i troch˛e zieleni na sosnach, drzewach skórzanych i innych ro´slinach wiecznie zielonych. Pola otoczone kamiennymi murami oraz farmerskie domostwa kryte strzechami nakrapiały wzgórza i doliny, wygladaj ˛ ac ˛ jednak na opuszczone. Z kominów nie unosił si˛e dym, nikt nie zbierał plonów, ani s´ladu owiec lub krów. Niekiedy na podwórkach farm, nieopodal drogi, w ziemi grzebały kury, ale całkiem ju˙z musiały zdzicze´c, bo umykały w popłochu, kiedy zbli˙zał si˛e ich wóz. Garnizon Białych Płaszczy czy nie, najwyra´zniej z powodu takiej blisko´sci granicy nikt nie chciał ryzykowa´c spotkania z tarabonia´nskimi bandytami. Kiedy Mardecin pojawił si˛e na szczycie wzniesienia, sło´nce wcia˙ ˛z czekała jeszcze daleka droga do zenitu. Osada wygladała ˛ na zbyt du˙za,˛ by zasługiwa´c na miano wioski, rozciagała ˛ si˛e na przestrzeni prawie całej mili, po obu stronach strumienia płynacego ˛ mi˛edzy dwoma wzgórzami. Wida´c w niej było tyle samo dachów krytych dachówkami, co strzecha˛ i znaczny ruch na szerokich ulicach. — Musimy kupi´c jakie´s zapasy — o´swiadczyła Nynaeve — ale zrobimy to tak szybko, jak si˛e tylko da. Przed wieczorem mo˙zemy jeszcze pokona´c szmat drogi. — Padamy ze zm˛eczenia, Nynaeve — zauwa˙zył Thom. — Codziennie od s´witu do zmierzchu, i tak ju˙z blisko miesiac. ˛ Jeden dzie´n odpoczynku nie zrobi ró˙znicy, zanim dotrzemy do Tar Valon. — Sadz ˛ ac ˛ po jego głosie, wcale nie był zm˛eczony. Miał raczej ochot˛e zagra´c na swej harfie albo flecie i naciagn ˛ a´ ˛c kogo´s, by postawił mu wino. Juilin podjechał wreszcie do wozu i dodał: — Ja bym ch˛etnie sp˛edził jeden dzie´n na własnych nogach. Ju˙z sam nie wiem, co jest gorsze, to siodło, czy siedzenie. wozu. — My´sl˛e, z˙ e powinni´smy poszuka´c jakiej´s gospody — powiedziała Elayne, patrzac ˛ na Thoma. — Mam ju˙z do´sc´ sypiania pod tym wozem i ch˛etnie bym posłuchała twoich opowie´sci w głównej izbie.
162
— Kupcy, którzy maja˛ jeden wóz, nie sa˛ o wiele bogatsi od zwykłych handlarzy — powiedziała ostrym tonem Nynaeve. — Nie moga˛ sobie pozwoli´c na gospod˛e w takiej wsi. Nie miała poj˛ecia, czy to jest prawda, ale mimo i˙z sama pragn˛eła kapieli ˛ i czystej po´scieli, nie zamierzała pozwoli´c, by ta dziewczyna kierowała swoje sugestie do Thoma. Dopiero wtedy, kiedy te słowa opu´sciły jej usta, zdała sobie spraw˛e, z˙ e Thom i Juilin ja˛ przekonali. „Jeden dzie´n nie zaszkodzi. Do Tar Valon jeszcze daleka droga”. ˙ Załowała, z˙ e jednak nie uparła si˛e przy statku. Szybkim statku, raker Ludu Morza dotarłby do Łzy trzykrotnie szybciej, ni´zli zabrała im przeprawa przez Tarabon, gdyby wiatry im sprzyjały i gdyby miały dobra˛ Poszukiwaczk˛e Wiatrów, zreszta˛ ona albo Elayne mogłyby same si˛e tym w razie czego zaja´ ˛c. Tairenianie wiedzieli, z˙ e ona i Elayne sa˛ przyjaciółkami Randa i jej zdaniem, gdyby czego´s od nich za˙zadały, ˛ wst˛epne spociliby si˛e ze strachu, z˙ e moga˛ urazi´c Smoka Odrodzonego, na pewno dostarczyliby powóz i eskort˛e potrzebne w podró˙zy do Tar Valon. — Znajd´zcie jakie´s miejsce, gdzie mo˙zna rozbi´c obóz — powiedziała z niech˛ecia.˛ Powinna si˛e była uprze´c przy statku. Do tej pory byliby ju˙z w Wie˙zy.
SYGNAŁ Nynaeve musiała przyzna´c, z˙ e Thom i Juilin wybrali dobre miejsce na obozowisko, w rzadkim zagajniku na wschodnim zboczu, pełnym martwych li´sci, w odległo´sci niecałej mili od Mardecin. Od drogi i miasteczka osłaniały ich rozsiane w znacznych odst˛epach drzewa sorgumowe i jaka´s odmiana niewysokich wierzb o obwisłych konarach, a ponadto ze skalnej odkrywki blisko szczytu wzniesienia wytryskiwał strumyk o szeroko´sci dwóch stóp, spływajacy ˛ dwakro´c szerszym korytem wy˙złobionym w zaschni˛etym błocie. Do´sc´ wody dla ich potrzeb. Łagodny, z˙ yczliwy wiatr sprawiał, z˙ e pod drzewami było chłodniej. M˛ez˙ czy´zni napoili konie i sp˛etali je na zboczu, gdzie mogły si˛e pa´sc´ w niezbyt g˛estej trawie, po czym rzucali moneta,˛ by zdecydowa´c, który uda si˛e razem z wyn˛edzniałym wałachem do Mardecin, z˙ eby tam kupi´c to, co im było potrzebne. Rzucanie moneta˛ stało si˛e ju˙z dla nich rytuałem. Thom, którego zr˛eczne palce nawykły do kuglarskich sztuczek, nigdy nie przegrywał, kiedy rzucał moneta,˛ dlatego obecnie zawsze robił to Juilin. Tym razem i tak wygrał Thom, i w trakcie gdy zdejmował siodło z grzbietu Leniucha, Nynaeve wsun˛eła głow˛e pod siedzenie wozu, by podwa˙zy´c no˙zem jedna˛ z desek. Oprócz dwóch małych, pozłacanych skrzynek zawierajacych ˛ bi˙zuteri˛e, podarunki od Amathery, w schowku le˙zało ponadto kilka skórzanych sakiewek wypchanych monetami. Panarch była bardziej ni˙z hojna w swym pragnieniu ujrzenia ich pleców. W porównaniu z jej darami pozostałe przedmioty tam ukryte wygladały ˛ na błahostki, niewielkie pudełko z ciemnego drewna, wypolerowane, lecz proste, bez z˙ adnych rze´zbie´n, płaska, irchowa sakiewka, której kształt wskazywał, i˙z mie´sci jaki´s kra˙ ˛zek. W pudełku znajdowały si˛e dwa ter’angreale, które odzyskały z rak ˛ Czarnych Ajah, oba zwiazane ˛ ze snami, sakiewka za´s. . . To była ich nagroda za Tanchico. Jedna z piecz˛eci z wi˛ezienia Czarnego. Nie tylko pragn˛eła si˛e dowiedzie´c, gdzie b˛eda˛ teraz miały zgodnie z z˙ yczeniem Siuan Sanche s´ciga´c Czarne Ajah, równie˙z ta piecz˛ec´ stanowiła powód, dla którego tak jej było spieszno dotrze´c do Tar Valon. W trakcie wyjmowania monet z wypchanych sakiewek bardzo si˛e starała, by nie dotyka´c tej płaskiej, im dłu˙zej pozostawała w jej posiadaniu, tym bardziej pragn˛eła ja˛ odda´c Amyrlin i nareszcie z tym sko´nczy´c. Czasami, kiedy znajdowała si˛e blisko tego przedmiotu, odnosiła 164
wra˙zenie, z˙ e czuje Czarnego, który usiłuje wydosta´c si˛e na wolno´sc´ . Wyprawiła Thoma z kieszenia˛ pełna˛ srebra i stanowczym przykazaniem, z˙ e ma poszuka´c jakich´s owoców i zielonych warzyw, m˛ez˙ czyzna, pozostawiony samemu sobie, najpewniej kupiłby tylko mi˛eso i fasol˛e. Ku´stykanie Thoma prowadzacego ˛ konia w stron˛e drogi przywołało grymas na jej twarz, dawna rana i nic z nia˛ nie mo˙zna było zrobi´c, tak twierdziła Moiraine. To budziło gorycz tak samo, ˙ nic nie mo˙zna było zrobi´c. jak owo powłóczenie noga.˛ Ze Opu´sciła Dwie Rzeki, by słu˙zy´c ochrona˛ młodym ludziom z jej wioski, porwanym noca˛ przez Aes Sedai. Do Wie˙zy pojechała jeszcze z nadzieja,˛ z˙ e jako´s ich ´ uchroni, a tak˙ze z ambicja˛ ukarania Moiraine za to, co ona zrobiła. Swiat zmienił si˛e od tego czasu. A mo˙ze to tylko ona widziała go teraz inaczej. „Nie, to nie ja si˛e zmieniłam. Ja jestem taka sama, to cała reszta jest inna”. Teraz mogła ju˙z tylko chroni´c sama˛ siebie. Rand był tym, czym był, bezpowrotnie. Egwene skwapliwie pow˛edrowała własna˛ droga,˛ nie pozwalajac, ˛ by ktokolwiek lub cokolwiek ja˛ zatrzymało, nawet je´sli ta jej droga wiodła na skraj urwiska, Mat natomiast nauczył si˛e nie my´sle´c o niczym, jak tylko o kobietach, hulankach i hazardzie. Ku swemu obrzydzeniu odkryła, z˙ e niekiedy sympatyzuje z Moiraine. Przynajmniej Perrin wrócił do domu, tyle wiedziała z drugiej r˛eki od Egwene, która z kolei usłyszała o tym od Randa, mo˙ze chocia˙z Perrin był bezpieczny. Polowanie na Czarne Ajah było zadaniem odpowiedzialnym, słusznym. przynoszacym ˛ zadowolenie, ale budziło tak˙ze strach, mimo z˙ e próbowała to ukry´c, była dorosła˛ kobieta,˛ a nie mała˛ dziewczynka„ ˛ która musi si˛e ukrywa´c w fartuchu swej matki — ale nie to było powodem, dla którego godziła si˛e bezustannie wali´c głowa˛ w mur, wcia˙ ˛z próbujac ˛ si˛e nauczy´c posługiwania Moca,˛ podczas gdy przewa˙znie nie potrafiła przenosi´c lepiej ni˙z Thom. Tym powodem był talent zwany Uzdrawianiem. Jako Wiedzaca ˛ z Pola Emonda czuła satysfakcj˛e, kiedy udawało jej si˛e zmusi´c Koło Kobiet, by my´slały tak jak ona — zwłaszcza dlatego, z˙ e wi˛ekszo´sc´ z nich mogła by´c jej matkami, niewiele starsza od Elayne, była najmłodsza˛ z wszystkich Wiedzacych ˛ w historii Dwu Rzek — a jeszcze wi˛eksza,˛ kiedy przedstawiciele Rady Wioski, ci jak˙ze uparci m˛ez˙ czy´zni, post˛epowali tak, jak nale˙zało. Najwi˛eksza˛ jednak satysfakcj˛e dawało odkrycie wła´sciwej kombinacji ziół, która uleczała jaka´ ˛s chorob˛e. Natomiast Uzdrawianie Moca.˛ . . Robiła to ju˙z, szperajac ˛ po omacku, leczac ˛ co´s, czego nie uleczyłaby za pomoca˛ swych innych umiej˛etno´sci. Rado´sc´ z takiego osiagni˛ ˛ ecia potrafiła wycisna´ ˛c łzy z oczu. Miała zamiar Uzdrowi´c którego´s dnia Thoma i zobaczy´c jak on ta´nczy. Którego´s dnia Uzdrowi nawet ran˛e w boku Randa. Z pewno´scia˛ nie istniała taka dolegliwo´sc´ , której nie mo˙zna byłoby Uzdrowi´c, je˙zeli kobieta władajaca ˛ Moca˛ była dostatecznie zdeterminowana. Kiedy odwróciła wzrok od oddalajacego ˛ si˛e Thoma, odkryła, z˙ e Elayne napełniła wiadro, które normalnie wisiało pod wozem i teraz kl˛eczała przy nim, myjac ˛ 165
r˛ece i twarz, z r˛ecznikiem uło˙zonym na ramionach, z˙ eby nie zmoczy´c sobie sukni. To było dokładnie to, co sama chciała zrobi´c. W tym upale przyjemnie było czasem si˛e umy´c w chłodnej wodzie ze strumienia. A˙z za cz˛esto nie było wcale wody prócz tej w beczkach umocowanych do wozu. a tej potrzebowali bardziej do picia i gotowania ni˙z mycia si˛e. Juilin siedział wsparty plecami o jedno z kół wozu, tu˙z obok niego stała jego laska grubo´sci kciuka, wyciosana z jasnego, s˛ekatego drewna. Głow˛e miał spuszczona,˛ ten głupi kapelusz nasuni˛ety na oczy, ale Nynaeve nie poszłaby o zakład, z˙ e on, cho´c to przecie˙z m˛ez˙ czyzna, s´pi o tej porze dnia. Były takie rzeczy, o których on i Thom nie wiedzieli, rzeczy, o których lepiej dla nich, z˙ eby nie wiedzieli. Gruby dywan z martwych li´sci sorgumu zatrzeszczał gło´sno, kiedy usadowiła si˛e obok Elayne. — Uwa˙zasz, z˙ e Tanchico rzeczywi´scie padło? Przyjaciółka, zaj˛eta powolnym pocieraniem twarzy namydlona˛ szmatka,˛ nie odpowiedziała. Spróbowała raz jeszcze. — My´sl˛e, z˙ e te Aes Sedai, o których mówili Białe Płaszcze, to my. — By´c mo˙ze. — Elayne miała chłodny głos, jakby wygłaszała jakie´s o´swiadczenie z tronu. Jej oczy nabrały barwy lodowatego bł˛ekitu. Nie spojrzała na Nynaeve. — A by´c mo˙ze wie´sci o tym, co zrobiły´smy, zmieszały si˛e z innymi plotkami. Równie dobrze Tarabon mo˙ze mie´c nowego króla i nowa˛ Panarch. Nynaeve trzymała swa˛ zło´sc´ na wodzy, a r˛ece z dala od warkocza. Zamiast go szarpa´c, zacisn˛eła dłonie na kolanach. „Musisz sprawi´c, z˙ eby poczuła si˛e przy tobie swobodnie. Uwa˙zaj, co mówisz”. — Amathera była trudna, ale nie z˙ ycz˛e jej nic złego. A ty? — Pi˛ekna kobieta — zauwa˙zył Juilin — zwłaszcza w sukni tarabonia´nskiej słu˙zacej, ˛ z tym uroczym u´smiechem. . . — Zauwa˙zył, z˙ e Elayne i ona patrza˛ na niego, szybko nasunał ˛ kapelusz na twarz, udajac, ˛ z˙ e znowu s´pi. Wymieniły z Elayne spojrzenia i Nynaeve wiedziała, i˙z tamta pomy´slała sobie dokładnie to samo. „M˛ez˙ czy´zni”. — Cokolwiek si˛e stało z Amathera,˛ Nynaeve, ona została ju˙z za nami. — Głos Elayne brzmiał a˙z nadto normalnie. Namydlona szmatka poruszała si˛e teraz ˙ wolniej. — Zycz˛ e jej jak najlepiej, ale mam przede wszystkim nadziej˛e, z˙ e nie zostały za nami Czarne Ajah. To jest, chciałam rzec, z˙ e nie poda˙ ˛zaja˛ za nami. Juilin poruszył si˛e niespokojnie, nie podnoszac ˛ głowy, nadal nie potrafił si˛e upora´c z wiedza,˛ i˙z Czarne Ajah istnieja˛ naprawd˛e, a nie tylko w opowie´sciach z ulicy. „Powinien si˛e cieszy´c, z˙ e nie wie tego, co my”. Nynaeve musiała przyzna´c, z˙ e ta my´sl nie jest całkiem logiczna, ale gdyby on wiedział, i˙z Przekl˛eci sa˛ na wolno´sci, to nawet to głupie polecenie Randa, by si˛e opiekował nia˛ i Elayne, nie powstrzymałoby go przed ucieczka.˛ Niemniej jednak 166
bywał przydatny. Thom równie˙z. To Moiraine przykuła do nich Thoma, a ten m˛ez˙ czyzna wiedział naprawd˛e du˙zo o s´wiecie jak na zwykłego barda. — Gdyby za nami jechały. to do tej pory ju˙z by nas dogoniły. — Tak na pewno było, zwłaszcza je´sli wzia´ ˛c pod uwag˛e zwykłe, opieszałe tempo, z jakim si˛e toczył ich wóz. — Przy odrobinie szcz˛es´cia, nadal nie wiedza,˛ kim jeste´smy. Elayne przytakn˛eła, ponura, ale na powrót taka, jak dawniej, i zacz˛eła opłukiwa´c twarz. Była niemal równie zdeterminowana jak kobiety z Dwu Rzek. — Liandrin i wi˛ekszo´sc´ jej kompanek z pewno´scia˛ uciekły z Tanchico. Mo˙ze wszystkie. A my nadal nie wiemy, kto z Wie˙zy wydaje rozkazy Czarnym Ajah. Jak by powiedział Rand, trzeba si˛e b˛edzie tym zaja´ ˛c, Nynaeve. Nynaeve mimo woli skrzywiła si˛e. Prawda, posiadały list˛e z jedenastoma nazwiskami, ale kiedy ju˙z wróca˛ do Wie˙zy, niemal ka˙zda Aes Sedai, z która˛ porozmawiaja,˛ mo˙ze si˛e okaza´c Czarna˛ Ajah. Wzgl˛ednie ka˙zda, która˛ spotkaja˛ po drodze. Je´sli ju˙z o to szło, to ka˙zdy napotkany człowiek mógł by´c sprzymierze´ncem Ciemno´sci, ale to raczej -było co innego, nawet je´sli tylko w niewielkim stopniu. — Bardziej ni˙z o Czarne Ajah — ciagn˛ ˛ eła Elayne — martwi˛e si˛e o Mo. . . — Nynaeve pr˛edko poło˙zyła dło´n na jej ramieniu i nieznacznie skin˛eła głowa˛ w stron˛e Juilina. Elayne zakasłała i mówiła dalej, jakby to wła´snie kaszel jej przerwał. — O matk˛e. Ona nie ma podstaw, z˙ eby ci˛e lubi´c, Nynaeve. Wr˛ecz przeciwnie. — Ona jest daleko stad. ˛ — Nynaeve cieszyła si˛e, z˙ e jej głos jest spokojny. ˙ Nie rozmawiały o matce Elayne, tylko o Przekl˛etej, która˛ ona pokonała. Zarliwie pragn˛eła, z˙ eby Moghedien znajdowała si˛e gdzie´s daleko. Bardzo daleko. — A je´sli nie? — Na pewno jest daleko — odparła stanowczo Nynaeve, ale mimo to niespokojnie wzruszyła ramionami. Pami˛etała upokorzenia, jakich zaznała z rak ˛ Moghedien, i niczego tak nie pragn˛eła, jak znowu zmierzy´c si˛e z ta˛ kobieta,˛ znowu ja˛ pokona´c, tym razem na dobre. Tylko co si˛e stanie, je´sli Moghedien we´zmie ja˛ z zaskoczenia, napadnie ja˛ w momencie, kiedy nie b˛edzie do´sc´ rozw´scieczona, z˙ eby przenie´sc´ Moc? To samo dotyczyło oczywi´scie wszystkich Przekl˛etych, wzgl˛ednie Czarnych sióstr, skoro ju˙z o tym mowa, ale po kl˛esce w Tanchico Moghedien miała powód, by jej nienawidzi´c osobi´scie. Wcale nie jest przyjemnie my´sle´c, z˙ e jedna z Przekl˛etych zna twoje imi˛e i najprawdopodobniej chce twojej głowy. „To ju˙z s´mierdzace ˛ tchórzostwo — skarciła si˛e w duchu. — Nie jeste´s i nie b˛edziesz tchórzem!” Ale to wcale nie uspokoiło tego sw˛edzenia mi˛edzy łopatkami, które wyst˛epowało za ka˙zdym razem, gdy przychodziła jej na my´sl Moghedien, jakby ta kobieta wpatrywała si˛e w jej plecy. — Zdaje si˛e, z˙ e to ciagłe ˛ wygladanie ˛ bandytów sprawiło, i˙z stałam si˛e nerwowa — powiedziała zdawkowym tonem Elayne, poklepujac ˛ twarz r˛ecznikiem. — Có˙z, ostatnimi czasy, kiedy s´ni˛e, mam uczucie, z˙ e kto´s mnie obserwuje. Nynaeve wzdrygn˛eła si˛e, gdy˙z brzmiało to jak echo jej własnych my´sli, ale 167
patem dotarło do niej, z˙ e słowo „´sni˛e” zostało wypowiedziane z nieznacznym naciskiem. Tu nie chodziło o jakie´s tam sny, tylko o Tel’aran’rhiod. Kolejna rzecz, o której obaj m˛ez˙ czy´zni nie mieli poj˛ecia. Ona miała takie samo wra˙zenie, ale ´ przecie˙z w Swiecie Snów cz˛esto si˛e wyczuwało jakie´s niewidzialne oczy. Mogło to by´c nieprzyjemne, lecz o tym wra˙zeniu ju˙z kiedy´s dyskutowały. Postarała si˛e, z˙ eby jej głos zabrzmiał beztrosko. — Có˙z, twoja matka nie wyst˛epuje w naszych snach, Elayne, bo inaczej na pewno wytargałaby nas obie za uszy. — Moghedien zapewne torturowałaby je tak długo, a˙z zacz˛ełyby błaga´c o s´mier´c. Albo zorganizowałaby krag ˛ zło˙zony z trzynastu Czarnych sióstr i trzynastu Myrddraali, oni wszyscy mogliby ci˛e nawróci´c wbrew twojej woli na stron˛e Cienia, zwiaza´ ˛ c ci˛e z Czarnym. Mo˙ze Moghedien była władna zrobi´c to w pojedynk˛e. . . „Nie bad´ ˛ z s´mieszna, kobieto! Gdyby to mogła zrobi´c, to by to zrobiła. Pokonała´s ja,˛ nie pami˛etasz ju˙z?” — Mam nadziej˛e, z˙ e nie — odparła pos˛epnie przyjaciółka. — Czy ty dasz mi wreszcie szans˛e umycia si˛e? — spytała z irytacja˛ Nynaeve. Tworzenie nieskr˛epowanej atmosfery to dobry pomysł, ale wolałaby mniej gada´c o Moghedien. Przekl˛eci musieli by´c gdzie´s daleko, nie pozwoliłaby im dotrze´c a˙z tutaj spokojnie, gdyby wiedziała, gdzie oni sa.˛ ´ „Swiatło´ sci, spraw, z˙ eby to była prawda!” Elayne sama opró˙zniła i napełniła ponownie wiadro. Zazwyczaj była bardzo miła˛ dziewczyna,˛ szczególnie kiedy pami˛etała, z˙ e nie znajduje si˛e w Pałacu Królewskim w Caemlyn. I kiedy nie robiła z siebie idiotki. Tym Nynaeve si˛e zajmie po powrocie Thoma. Kiedy Nynaeve do´swiadczyła ju˙z przyjemno´sci powolnego, chłodzacego ˛ mycia twarzy i rak, ˛ zaj˛eła si˛e przygotowywaniem obozowiska i posłała Juilina, by ten nałamał suchych gał˛ezi na ognisko. Do czasu, kiedy powrócił Thom z dwoma wiklinowymi koszami na grzbiecie wałacha, koce jej i Elayne były ju˙z rozesłane pod wozem, a koce obu m˛ez˙ czyzn pod zwisajacymi ˛ gał˛eziami wierzb o wysoko´sci dwudziestu stóp, mieli te˙z spory stos drewna na ognisko, imbryk z herbata˛ chłodził si˛e obok popiołów pozostałych po ognisku w kr˛egu oczyszczonym z li´sci, fili˙zanki za´s z grubej porcelany były ju˙z pozmywane. Juilin burczał co´s pod nosem podczas nabierania w male´nkim strumyku wody, która˛ miał napełni´c beczki. Nynaeve posłyszała to i była zadowolona, z˙ e ograniczył si˛e do tych słabo słyszalnych pomruków. Ze swego miejsca na jednym z dyszli wozu Elayne ledwie starała si˛e ukry´c swe zainteresowanie tym, co on mówi. Obie z Nynaeve przebrały si˛e za wozem w czyste suknie, jak si˛e okazało o takich samych barwach. Thom nało˙zył p˛eta na przednie nogi wałacha, po czym bez trudu s´ciagn ˛ ał ˛ ci˛ez˙ kie kosze z jego grzbietu i zaczał ˛ je rozpakowywa´c. — Mardecin nie prosperuje a˙z tak dobrze, jak to si˛e wydaje z daleka. — Postawił na ziemi upleciona˛ ze sznurka torb˛e pełna˛ drobnych jabłek i druga˛ z jakim´s 168
ciemnozielonym, li´sciastym warzywem. — Z powodu ustania handlu z Tarabon to miasteczko wi˛ednie. Wygladało ˛ na to, z˙ e reszta to same worki z suszona˛ fasola˛ i rzepa,˛ wołowina˛ przyprawiana˛ papryka˛ i solonymi szynkami. A tak˙ze butla˛ z szarego fajansu zapiecz˛etowana˛ woskiem, która, Nynaeve nie watpiła, ˛ zawierała brandy, obaj m˛ez˙ czy´zni narzekali, z˙ e nie maja˛ kapki czego´s mocniejszego do wieczornej fajki. — Nie zrobisz sze´sciu kroków, z˙ eby nie napotka´c kilku Białych Płaszczy. Garnizon liczy jakich´s pi˛ec´ dziesi˛eciu z˙ ołnierzy, ich koszary znajduja˛ si˛e na wzgórzu za miastem, po drugiej stronie mostu. Garnizon był kiedy´s znacznie wi˛ekszy, ale jak si˛e zdaje, Pedron Niall s´ciaga ˛ Białe Płaszcze zewszad ˛ do Amadoru. — Zamys´lił si˛e na chwil˛e, pocierajac ˛ siwe wasy. ˛ — Nie rozumiem, do czego on zmierza. Thom nie był człowiekiem, któremu to mogło si˛e spodoba´c, zazwyczaj wystarczało, z˙ e sp˛edził kilka godzin w jakim´s miejscu, a zaraz zaczynał si˛e doszukiwa´c jakich´s trendów łacz ˛ acych ˛ arystokratyczne i kupieckie Domy, aliansów, knowa´n i kontrspisków, które tworzyły tak zwana˛ Gr˛e Domów. — Wszystkie plotki mówia,˛ z˙ e Niall próbuje poło˙zy´c kres wojnie mi˛edzy Illian i Altara˛ albo mo˙ze mi˛edzy Illian i Murandy. On nie ma powodów do gromadzenia wojsk. Ale powiem wam jedno. Niezale˙znie od tego, co mówił tamten porucznik, ta z˙ ywno´sc´ posyłana do Tarabon jest kupowana z Podatku Królewskiego i ludzie nie sa˛ tym zachwyceni. Nie sa˛ zachwyceni, z˙ e karmia˛ Tarabonian. — Król Ailron i Lord Kapitan Komandor to nie nasza sprawa — powiedziała Nynaeve, ogladaj ˛ ac ˛ produkty, które im przyniósł. Trzy solone szynki! — Postaramy si˛e przejecha´c przez Amadici˛e jak najszybciej, starajac ˛ si˛e nie rzuca´c w oczy. Mo˙ze Elayne i ja b˛edziemy miały wi˛ecej szcz˛es´cia w szukaniu jarzyn ni˙z ty. Czy miałaby´s ochot˛e na spacer, Elayne? Elayne natychmiast wstała, wygładzajac ˛ swe szare spódnice i biorac ˛ kapelusz z wozu. — To znakomity pomysł po tym całym siedzeniu w wozie. Byłoby inaczej, gdyby Thom i Juilin cz˛es´ciej odst˛epowali mi swoja˛ kolejk˛e w je´zdzie na grzbiecie Leniucha. Przynajmniej raz nie obdarzyła barda kokieteryjnym spojrzeniem, a to ju˙z było co´s. Thom i Juilin spojrzeli po sobie, po czym tairenia´nski łowca złodziei wycia˛ gnał ˛ monet˛e z kieszeni kaftana, ale Nynaeve nie dała mu szansy jej podrzucenia. — Same damy sobie rad˛e. Nie powinny nas spotka´c z˙ adne kłopoty, skoro tyle Białych Płaszczy pilnuje tu porzadku. ˛ — Nasadziwszy kapelusz na głow˛e, zawia˛ zała wsta˙ ˛zk˛e pod broda˛ i obrzuciła ich stanowczym spojrzeniem. — A poza tym nale˙zy pochowa´c te wszystkie rzeczy, które przyniósł Thom. Obaj m˛ez˙ czy´zni przytakn˛eli, powoli i niech˛etnie, ale przytakn˛eli. Czasami traktowali swe role rzekomych opiekunów o wiele powa˙zniej.
169
Razem z Elayne dotarły do pustej drogi i szły jaki´s czas jej skrajem, po rzadkiej trawie, z˙ eby nie wznieca´c pyłu, zanim obmy´sliła, jak uja´ ˛c to, co chciała powiedzie´c. Nie zda˙ ˛zyła jednak przemówi´c, Elayne bowiem odezwała si˛e pierwsza. — Najwyra´zniej chciała´s si˛e ze mna˛ rozmówi´c w cztery oczy, Nynaeve. Czy chodzi o Moghedien? Nynaeve zamrugała i zerkn˛eła na druga˛ kobiet˛e z ukosa. Powinna była pami˛eta´c, z˙ e Elayne nie jest idiotka.˛ Ona si˛e tylko zachowuje jak idiotka. Nynaeve postanowiła, z˙ e b˛edzie z całej mocy trzyma´c swój temperament na wodzy, rozmowa i tak zanosiła si˛e na trudna,˛ je´sli nie miała si˛e przerodzi´c w gło´sna˛ kłótni˛e. — Nie o to, Elayne. — Ta dziewczyna uwa˙zała, i˙z powinny polowa´c równie˙z na Moghedien, wyra´znie nie umiała dostrzec ró˙znicy mi˛edzy jedna˛ z Przekl˛etych a, powiedzmy, Liandrin albo Chesmal. — Uwa˙zam, z˙ e powinny´smy porozmawia´c o tym, jak ty si˛e zachowujesz wobec Thoma. — Nie wiem, o co ci chodzi — odparła Elayne, patrzac ˛ prosto przed siebie na le˙zace ˛ w oddali miasteczko, ale nagłe plamy czerwieni na policzkach zdradziły, z˙ e kłamie. — Nie do´sc´ , z˙ e mógłby dwa razy by´c twoim ojcem, to. . . — On nie jest moim ojcem! — z˙ achn˛eła si˛e Elayne. — Moim ojcem był Taringail Damodred, Ksia˙ ˛ze˛ Cairhien i Pierwszy Ksia˙ ˛ze˛ Miecza Andoru! — Bez potrzeby poprawiwszy kapelusz, mówiła dalej nieznacznie tylko spokojniejszym tonem. — Przepraszam, Nynaeve. Nie chciałam krzycze´c. „Temperament” — przypomniała sobie Nynaeve. — Ja my´slałam, z˙ e ty si˛e kochasz w Randzie — powiedziała, starajac ˛ si˛e, by jej głos brzmiał łagodnie. Co nie było łatwe. — Mówia˛ o tym bez watpienia ˛ te wie´sci dla niego, które na twoja˛ pro´sb˛e miałam przekaza´c Egwene. Spodziewam si˛e, z˙ e jej powiesz to samo. Rumieniec na policzkach przyjaciółki pogł˛ebił si˛e. — Ja go naprawd˛e kocham, ale. . . On jest bardzo daleko, Nynaeve. W Pustkowiu, otoczony tysiacem ˛ Panien Włóczni, które skacza˛ na jego rozkazy. Nie mog˛e go zobaczy´c, porozmawia´c z nim albo go dotkna´ ˛c. — Na ko´ncu szeptała. — Nie powinna´s uwa˙za´c, z˙ e on obsypie wzgl˛edami jaka´ ˛s Pann˛e — powiedziała z niedowierzaniem Nynaeve. — Jest m˛ez˙ czyzna,˛ ale nie a˙z tak płochym, a poza tym ka˙zda z nich przebije go włócznia,˛ je´sli spojrzy na nia,˛ cho´cby tylko ´ ukradkiem, nawet je´sli on jest tym ich Switem. A zreszta˛ Egwene twierdzi, z˙ e Aviendha ma na niego oka w twoim imieniu. — Ja wiem, ale. . . Powinnam była dopilnowa´c, z˙ eby on wiedział, i˙z go kocham. — Elayne powiedziała to głosem pełnym determinacji. I przej˛ecia. — Powinnam mu była to wyzna´c. Przed Lanem Nynaeve prawie w ogóle nie patrzyła na m˛ez˙ czyzn, a w ka˙zdym razie nie traktowała ich powa˙znie, niemniej jednak widziała i nauczyła si˛e wiele
170
jako Wiedzaca: ˛ z jej obserwacji wynikało, z˙ e to najszybszy sposób, by zmusi´c m˛ez˙ czyzn˛e do panicznej ucieczki, no chyba, i˙z on pierwszy wyzna co´s takiego. — Min miała chyba widzenie — ciagn˛ ˛ eła Elayne. — O mnie, o Randzie. Kiedy´s cz˛esto z˙ artowała, z˙ e trzeba si˛e b˛edzie nim dzieli´c, ale ja my´sl˛e, z˙ e to wcale nie był z˙ art i z˙ e ona tylko nie potrafi si˛e zmusi´c, by powiedzie´c prawd˛e. — To niedorzeczno´sc´ . — Na pewno. Aczkolwiek w Łzie Aviendha opowiedziała jej o pewnym wstr˛etnym obyczaju Aielów. . . „Sama dzielisz Lana z Moiraine” — wyszeptał jaki´s cichy głos. „To wcale nie jest to samo” — odpowiedziała mu natychmiast. — Jeste´s pewna, z˙ e Min miała jedna˛ ze swych wizji? — Tak. Z poczatku ˛ nie byłam, ale im wi˛ecej o tym my´sl˛e, tym wi˛ekszej na˙ bieram pewno´sci. Zartowała na ten temat zbyt cz˛esto, z˙ eby to miało znaczy´c co´s innego. No có˙z, niezale˙znie od tego, co Min widziała, Rand nie był Aielem. Och tak, w jego z˙ yłach płyn˛eła by´c mo˙ze krew Aielów, jak twierdziły Madre, ˛ ale on si˛e wychował w Dwu Rzekach, i ona nie b˛edzie stała z boku i patrzyła, jak on si˛e uczy tych obrzydliwych obyczajów Aielów. Mocno te˙z watpiła, ˛ by Elayne na to pozwoliła. — Czy to wła´snie dlatego — nie chciała powiedzie´c „rzucasz si˛e na” — droczysz si˛e z Thomem? Elayne zerkn˛eła na nia˛ z ukosa, na jej policzki wróciła purpura. — Dziela˛ nas tysiace ˛ lig, Nyneave. Czy sadzisz, ˛ z˙ e Rand powstrzymuje si˛e od patrzenia na inne kobiety? „M˛ez˙ czyzna to m˛ez˙ czyzna, czy to na tronie, czy to w chlewie”. — Miała w zapasie całe mnóstwo powiedzonek posłyszanych w dzieci´nstwie od swej niani, bystrej kobiety o imieniu Lini, która˛ Nynaeve miała nadziej˛e pozna´c. którego´s dnia. — No có˙z, ja nie rozumiem, dlaczego ty musisz flirtowa´c, bo uwa˙zasz, z˙ e skoro Rand to robi, to i ty powinna´s. — Nie wspomniała nic o wieku Thoma. „Lan ma do´sc´ lat, by móc by´c twoim ojcem” — mruknał ˛ ten sam cichy głos. „Ja kocham Lana. Gdybym tylko wymy´sliła, jak go uwolni´c od Moiraine. . . To nie jest sprawa na teraz!” — Thom jest m˛ez˙ czyzna,˛ który ma mnóstwo tajemnic, Elayne. Przypomnij sobie, z˙ e to Moiraine kazała mu nam towarzyszy´c. Kimkolwiek jest, nie jest na pewno prostym, wiejskim bardem. — Był kiedy´s wspaniałym człowiekiem — powiedziała cicho Elayne. — Byłby wspanialszy, ale nie zaznał miło´sci. Po tych słowach temperament Nynaeve. o˙zył. Natarła na przyjaciółk˛e, chwytajac ˛ ja za ramiona. — Ten m˛ez˙ czyzna nie wie, czy przeło˙zy´c ci˛e przez kolano czy. . . czy. . . wspia´ ˛c si˛e na drzewo!
171
— Wiem. — Elayne westchn˛eła z przygn˛ebieniem. — Ale ja nie, mam poj˛ecia, co jeszcze mogłabym robi´c. Nynaeve zacisn˛eła z˛eby z taka˛ siła,˛ z˙ e a˙z jej załomotało w głowie. — Gdyby to usłyszała twoja matka, to by kazała Lini zawlec ci˛e z powrotem do kołyski! — Ja ju˙z nie jestem dzieckiem, Nynaeve. — Głos Elayne był napi˛ety, a rumieniec na policzkach nie był ju˙z powodowany zawstydzeniem. — Jestem taka˛ sama˛ kobieta˛ jak moja matka. Nynaeve zacz˛eła maszerowa´c w stron˛e Mardecin, s´ciskajac ˛ swój warkocz tak mocno, z˙ e a˙z ja˛ rozbolały stawy. Po kilku krokach Elayne ja˛ dogoniła. — Czy naprawd˛e zamierzamy kupowa´c jarzyny? — Twarz miała opanowana,˛ głos beztroski. — Czy´s ty widziała, co przywiózł Thom? — spytała oschle Nynaeve. Elayne otrzasn˛ ˛ eła si˛e ostentacyjnie. — Trzy szynki. I ta straszna paprykowa wołowina! Czy m˛ez˙ czyznom zdarza si˛e je´sc´ co´s innego oprócz mi˛esa, je´sli im nie zostanie podane? Gniew Nynaeve ostygł, gdy tak szły dalej, rozmawiajac ˛ o słabostkach płci słabszej — o m˛ez˙ czyznach, rzecz jasna — i innych, podobnie błahych sprawach. Nie takich całkiem odległych, oczywi´scie. Lubiła Elayne i cieszyła si˛e z jej towarzystwa, czasami odnosiła wra˙zenie, z˙ e ta dziewczyna jest naprawd˛e siostra˛ Egwene, jak same czasem na siebie mówiły. Pod warunkiem, i˙z Elayne nie zachowywała si˛e jak jaka´s dziewka, która ch˛etnie zadziera spódnice. Thom mógł poło˙zy´c temu kres, ale ten stary głupiec pobła˙zał Elayne niczym dumny ojciec swej ulubionej córce, nawet wtedy, kiedy nie wiedział, czy ja˛ odstraszy´c, czy zemdle´c. Tak czy inaczej, miała zamiar dokładnie to wybada´c. Nie ze wzgl˛edu na Randa, ale dlatego, z˙ e Elayne była lepsza. To tak wygladało, ˛ jakby ona nabawiła si˛e jakiej´s dziwnej goraczki. ˛ Nynaeve zamierzała ja˛ z tego wyleczy´c. Ulice Mardecin wybrukowane były granitowymi płytami, wytartymi przez całe pokolenia stóp i kół wozów, wszystkie za´s budynki zbudowano albo z cegły, albo z kamienia. Od wielu jednak˙ze i sklepów, i domów ziało pustka,˛ niektóre frontowe drzwi stały otwarte na o´scie˙z, dzi˛eki czemu Nynaeve widziała ich ogołocone wn˛etrza. Doliczyła si˛e trzech ku´zni, w tym dwóch opuszczanych, a w trzeciej kowal bez uczucia przecierał swe narz˛edzia oliwa,˛ w paleniskach za´s nie płonał ˛ ogie´n. W jednej krytej dachówkami gospodzie, przed która˛ na ławkach siedzieli pochmurni m˛ez˙ czy´zni, powybijane były niektóre z okien, przy innej w przyległej stajni wrota kołysały si˛e na zawiasach, na dziedzi´ncu stał zakurzony powóz, jedna samotna kura gnie´zdziła si˛e na wysokim ko´zle. W tej gospodzie kto´s grał na bitternie Czapl˛e w locie, tak to przynajmniej brzmiało, ale melodii brakowała ducha. Drzwi trzeciej gospody zabito dwoma nieheblowanymi deskami. Na ulicach roili si˛e ludzie, ale poruszali si˛e jakby w letargu, um˛eczeni upałem, 172
znudzone twarze mówiły, z˙ e krzataj ˛ a˛ si˛e bez powodu, jedynie z przyzwyczajenia. Wiele kobiet w wielkich, gł˛ebokich czepcach, które niemal całkowicie skrywały im twarze, nosiło suknie o postrz˛epionych rabkach, ˛ niejeden m˛ez˙ czyzna za´s obnosił si˛e z podartym kołnierzem albo mankietem u si˛egajacego ˛ do kolan kaftana. Po ulicach istotnie kr˛eciło si˛e sporo Białych Płaszczy: mo˙ze nie a˙z tylu, jak to opisywał Thom, ale i tak dosy´c. Nynaeve oddech wiazł ˛ w gardle za ka˙zdym razem, gdy widziała, jak ,jaki´s m˛ez˙ czyzna w nieskazitelnie białym płaszczu i l´sniacej ˛ zbroi patrzy na nia.˛ Wiedziała, z˙ e nie parała si˛e Moca˛ tak długo, by wyglada´ ˛ c na Aes Sedai, ale ci m˛ez˙ czy´zni równie dobrze mogli spróbowa´c ja˛ zabi´c — wied´zma z Tar Valon i wyj˛eta spod prawa w Amadicii — gdyby tylko nabrali podejrze´n, i˙z ona mo˙ze mie´c jakie´s zwiazki ˛ z Biała˛ Wie˙za.˛ Kroczyli w´sród ci˙zby, wyra´znie nie zwracajac ˛ uwagi na otaczajac ˛ a˛ ich n˛edz˛e i ludzi z szacunkiem ust˛epujacych ˛ im drogi. ´ Ignorujac ˛ Synów Swiatło´ sci najlepiej, jak potrafiła, zaj˛eła si˛e szukaniem s´wiez˙ ych warzyw, nim jednak sło´nce. złota kula płonaca ˛ na wskro´s rzadkich chmur, osiagn˛ ˛ eło szczyt swej w˛edrówki, razem z Elayne przeszły w obie strony niski mostek i udało im si˛e zdoby´c jedynie niewielka˛ ki´sc´ miodowych groszków, troch˛e drobnych rzodkiewek, kilka twardych gruszek oraz koszyk, w którym mogły to wszystko nie´sc´ . By´c mo˙ze Thom rzeczywi´scie szukał. O tej porze roku kopce i stragany powinny by´c pełne płodów lata, a tymczasem zobaczyły tylko stosy ziemniaków i rzepy, których najlepsze czasy ju˙z przemin˛eły. Rozmy´slajac ˛ o tych wszystkich opustoszałych farmach, które otaczały miasteczko, Nynaeve zastanawiała si˛e, jak ci ludzie prze˙zyja˛ zim˛e. Szła dalej przed siebie. Obok drzwi krytego strzecha˛ domu, w którym mie´sciła si˛e pracownia szwaczki, kto´s zawiesił kwieciem w dół bukiet z jakiej´s ro´sliny, przypominajacej ˛ z˙ arnowiec, z drobnymi, z˙ ółtymi kwiatkami, łodygi owini˛eto dokładnie biała˛ wsta˙ ˛zka,˛ a nast˛epnie zwiazano ˛ z˙ ółta,˛ pozostawiajac ˛ długie, lu´zne ko´nce. By´c mo˙ze jaka´s kobieta próbowała, specjalnie si˛e nie przykładajac, ˛ wesoło przystroi´c dom wbrew ci˛ez˙ kim czasom. Nynaeve była jednak przekonana, z˙ e to co´s innego. Przystan˛eła przy jakim´s pustym warsztacie, nad którego drzwiami wcia˙ ˛z jeszcze wisiał szyld z dłutem, i udajac, ˛ z˙ e szuka kamienia w bucie, ukradkiem zbadała wn˛etrze pracowni szwaczki. Drzwi były otwarte, w niewielkich oknach stały bele kolorowych tkanin, ale nikt ani tam nie wchodził, ani stamtad ˛ nie wychodził. — Nie mo˙zesz go znale´zc´ , Nynaeve? Zdejmij but. Nynaeve gwałtownie podniosła głow˛e, niemal˙ze zapomniała, z˙ e Elayne tam jest. Nikt nie zwracał na nie uwagi i nikt nie stał dostatecznie blisko, by móc je podsłucha´c. Mimo to zni˙zyła głos. ˙ — Ta wiazka ˛ z˙ arnowca na drzwiach. To znak Zółtych Ajah, sygnał ostrzegaw˙ czy od jakich´s uszu i oczu Zółtych. Nie musiała mówi´c Elayne, z˙ eby si˛e nie gapiła otwarcie, oczy dziewczyny niemal˙ze niedostrzegalnie pow˛edrowały w stron˛e sklepu. 173
— Jeste´s pewna? — spytała cicho. — I skad ˛ o tym wiesz? — Jasne, z˙ e jestem pewna. To dokładnie to, nawet ten zwisajacy ˛ kawałek z˙ ółtej wsta˙ ˛zki jest rozszczepiony. — Urwała dla zaczerpni˛ecia oddechu. O ile całkiem si˛e nie pomyliła, to ten bukiecik gałazek ˛ miał jakie´s straszliwe znaczenie. Je´sli si˛e myliła, to robiła z siebie idiotk˛e, a tego nie cierpiała. — W Wie˙zy sp˛e˙ ˙ dziłam wiele czasu na rozmowach z Zółtymi. — Zółte zajmowały si˛e głównie Uzdrawianiem, zioła ich specjalnie nie interesowały, ale przecie˙z zioła nie sa˛ ci potrzebne, je´sli potrafisz Uzdrawia´c, u˙zywajac ˛ Mocy. — Jedna z nich mi o tym powiedziała. Nie uwa˙zała, i˙z to b˛edzie wielkie naruszenie tajemnicy, poniewa˙z ˙ była przekonana, z˙ e ja wybior˛e Zółte. Poza tym nie u˙zywano tego znaku od blisko trzystu lat. Elayne, bardzo mało kobiet w ka˙zdej z Ajah wie, kim sa˛ dokładnie ich oczy i uszy, ale wiazka ˛ tak zwiazanych ˛ i tak powieszonych z˙ ółtych kwiatów ˙ mówi ka˙zdej Zółtej siostrze, z˙ e tu wła´snie jest taka osoba i z˙ e ma wiadomo´sc´ tak pilna,˛ i˙z jest gotowa zaryzykowa´c, z˙ e zostanie wykryta. — Jak sprawdzimy, o co tu chodzi? Nynaeve to si˛e spodobało. Nie: „Co zrobimy?” Ta dziewczyna miała jednak kr˛egosłup. — Rób to, co ja — powiedziała i wstała, silniej s´ciskajac ˛ pałak ˛ koszyka. Liczyła, z˙ e dobrze zapami˛etała to wszystko, co jej powiedziała Shemerin. Liczyła, ˙ z˙ e Shemerin powiedziała jej wszystko. Ta pulchna Zółta bywała niekiedy zbyt roztrzepana jak na Aes Sedai. Wn˛etrze pracowni nie było du˙ze, ka˙zdy skrawek s´ciany zajmowały półki z belami jedwabiu albo cienkiej wełny, szpule tasiemek i lamówek, wsta˙ ˛zki i koronki wszelkich szeroko´sci i wzorów. Wsz˛edzie stały manekiny krawieckie poubierane w stroje zarówno jeszcze nie sko´nczone, jak i ju˙z uszyte, od nadajacej ˛ si˛e do ta´nca haftowanej zielonej wełny, do perłowoszarego jedwabiu, który pasował do wn˛etrz pałacowych. Z pozoru wydawało si˛e, z˙ e warsztat prosperuje i jest ciagle ˛ czynny, ale bystre oko Nynaeve wychwyciło odrobin˛e kurzu na koronce z Solinde, na wielkiej czarnej kokardzie przy pasie jednej z sukien. W warsztacie były dwie ciemnowłose kobiety. Jedna, młoda i szczupła, usiłowała ukradkiem wytrze´c nos grzbietem dłoni, z niepokojem przyciskała do łona bel˛e bladoczerwonego jedwabiu. Kaskada długich loków spływała jej do ramion, według mody obowiazuj ˛ acej ˛ w Amadicii, ale wygladało ˛ to jak platanina ˛ w porównaniu z gładka˛ fryzura˛ drugiej kobiety. Ta druga, przystojna, w s´rednim wieku, była z pewno´scia˛ szwaczka,˛ co obwieszczała wielka, zje˙zona poduszeczka na igły, przymocowana do jej nadgarstka. Nosiła sukni˛e z porzadnej ˛ zielonej wełny, dobrze skrojona˛ i uszyta,˛ na dowód jej umiej˛etno´sci, ale tylko nieznacznie przyozdobiona˛ białymi kwiatkami wokół wysokiego karczka, dzi˛eki czemu nie mogła przewy˙zsza´c strojno´scia˛ swoich klientek. Kiedy Nynaeve i Elayne weszły do s´rodka, obie kobiety spojrzały na nie szeroko otwartymi oczyma, jakby do pracowni od roku nikt nie zagladał. ˛ Szwaczka 174
otrzasn˛ ˛ eła si˛e pierwsza, przyjrzała im si˛e z podejrzliwa˛ godno´scia,˛ nieznacznie dygajac. ˛ — Czym mog˛e wam słu˙zy´c? Jestem Ronde Macura. Moja pracownia jest do waszych usług. — Chc˛e mie´c sukni˛e ze staniczkiem haftowanym w z˙ ółte ró˙ze — powiedziała jej Nynaeve. — Ale pami˛etaj, z˙ adnych cierni — dodała ze s´miechem. — Trudno je Uzdrowi´c. — Nie było takie wa˙zne, co powie, pod warunkiem, z˙ e u˙zyje słów „˙zółty” i „Uzdrowi´c”. Je˙zeli ta wiazka ˛ kwiatów to nie był przypadek. W przeciwnym razie b˛edzie musiała znale´zc´ powód, z˙ eby nie kupowa´c sukni z ró˙zami. I nie dopu´sci´c, by Elayne opowiedziała o tym nieszcz˛esnym do´swiadczeniu Thomowi i Juilinowi. Pani Macura wpatrywała si˛e w nia˛ przez chwil˛e ciemnymi oczyma, po czym zwróciła si˛e do chudej dziewczyny, popychajac ˛ ja˛ w stron˛e tyłu pracowni. — Id´z do kuchni, Luci i przygotuj dzbanek herbaty dla tych dobrych pa´n. ´ Z niebieskiej puszki. Woda jest goraca, ˛ dzi˛eki Swiatło´ sci. No id´zz˙ e. dziewczyno. Odłó˙z to i przesta´n si˛e tak gapi´c. Szybko, szybko. Niebieska puszka, pami˛etaj. To moja najlepsza herbata — powiedziała, zwracajac ˛ si˛e znowu do Nynaeve, kiedy dziewczyna znikn˛eła za drzwiami. — Widzicie, mieszkam przy pracowni, kuchnia jest z tyłu. — Nerwowo wygładzała suknie, kciukiem i palcem wskazujacym ˛ prawej dłoni rysujac ˛ koło oznaczajace ˛ pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em. Wygladało ˛ na to, z˙ e jednak nie trzeba b˛edzie szuka´c wymówek w zwiazku ˛ z suknia.˛ Nynaeve powtórzyła znak i po jakiej´s chwili zrobiła to równie˙z Elayne. — Jestem Nynaeve, a to jest Elayne. Zauwa˙zyły´smy twój sygnał. Kobieta zatrzepotała, jakby zaraz miała odfruna´ ˛c. — Sygnał? Ach, No tak. Oczywi´scie. — I có˙z? — spytała Nynaeve. — Có˙z to za pilna wiadomo´sc´ ?- Nie powinnys´my rozmawia´c o tym tutaj. . . hm. . . pani Nynaeve. W ka˙zdej chwili mo˙ze kto´s tu wej´sc´ . — Nynaeve watpiła ˛ w to. — Opowiem wam przy fili˙zance herbaty. Mojej najlepszej herbaty, czy ju˙z o tym wspomniałam? Nynaeve wymieniła spojrzenia z Elayne. Je´sli pani Macura nie miała ch˛eci wyjawi´c swych wie´sci, to musiały by´c istotnie okropne. — Wystarczy, je´sli przejdziemy na tył pracowni — powiedziała Elayne — nikt nas tam nie usłyszy. Szwaczka, słyszac ˛ jej władczy ton, wytrzeszczyła oczy. Przez chwil˛e Nynaeve my´slała, z˙ e to jako´s ukróci jej zdenerwowanie, ale ju˙z w nast˛epnej chwili głupia kobieta znowu zacz˛eła trajkota´c. — Herbata b˛edzie gotowa za chwil˛e. Woda jest ju˙z goraca. ˛ Kiedy´s mieli´smy w tych okolicach tarabonia´nska˛ herbat˛e. Chyba dlatego ja tu jestem. Nie z powodu herbaty, oczywi´scie. Cały handel, który tu kiedy´s kwitł i wszystkie wie´sci, które w˛edrowały wozami w obie strony. One. . . wy interesujecie si˛e przede wszystkim wybuchami chorób albo ich nowymi odmianami, ale ja sama uwa˙zam, z˙ e to in175
teresujace. ˛ Troch˛e si˛e param. . . — Zakasłała i pospiesznie podj˛eła swój wywód, gdyby zacz˛eła gładzi´c suknie jeszcze mocniej, to wytarłaby w nich dziur˛e. — Troch˛e na temat Synów, ale one. . . wy. . . wcale si˛e nimi tak nie interesujecie. — Do kuchni, pani Macura — powiedziała stanowczo Nynaeve, kiedy kobieta urwała dla zaczerpni˛ecia oddechu. Skoro te wie´sci a˙z tak bardzo przera˙zały t˛e kobiet˛e, to ona ju˙z nie s´cierpi dalszej zwłoki, musi je natychmiast usłysze´c. Tylne drzwi otworzyły si˛e nieznacznie, na tyle, by zmie´sciła si˛e w szparze twarz zaniepokojonej Luci. — Herbata gotowa, prosz˛e pani — oznajmiła bez tchu. — T˛edy, pani Nynaeve — powiedziała szwaczka, nadal pocierajac ˛ przód swej sukni. — Pani Elayne. Krótki korytarzyk wiódł obok waskich ˛ schodów do schludnej kuchni ze stropem wspartym na belkach, z czajnika na palenisku szła para, wsz˛edzie wisiały wysokie szafki. Mi˛edzy tylnymi drzwiami a oknem, które wychodziło na niewielkie podwórko otoczone wysokim, drewnianym płotem, wisiały miedziane rondle. Na małym stoliku ustawionym na samym s´rodku stał jaskrawo˙zółty imbryk, słój z zielonym miodem, trzy ró˙znokolorowe fili˙zanki oraz p˛ekata puszka z niebieskiej porcelany, obok le˙zało wieko. Pani Macura chwyciła pr˛edko puszk˛e, nakryła ja˛ i pospiesznie odło˙zyła na półk˛e, na której stało kilkana´scie innych, o ró˙znych kształtach i barwach. — Siadajcie, prosz˛e — powiedziała, napełniajac ˛ fili˙zanki. — Prosz˛e. Nynaeve usiadła na krze´sle z drabinkowym oparciem obok Elayne, szwaczka za´s ustawiła przed nimi fili˙zanki, po czym natychmiast rzuciła si˛e do jednej z półek, by poda´c im cynowe ły˙zki. — Co to za wiadomo´sc´ ? — spytała Nynaeve, kiedy kobieta usiadła naprzeciwko nich. Pani Macura była zbyt nerwowa. by tkna´ ˛c swoja˛ fili˙zank˛e, wi˛ec Nynaeve dodała odrobin˛e miodu do swojej i upiła łyk herbaty, napój był goracy, ˛ ale miał chłodny, mi˛etowy posmak. Goraca ˛ herbata mogła uspokoi´c nerwy tej kobiety, pod warunkiem, z˙ e uda si˛e ja˛ zmusi´c do jej wypicia. — Smakuje wybornie — mrukn˛eła Elayne znad swojej fili˙zanki. — Co to za herbata? „Madra ˛ dziewczyna” — pomy´slała Nynaeve. Jednak dłonie szwaczki tylko zatrzepotały obok fili˙zanki. — To tarabonia´nska herbata. Z okolic Wybrze˙za Cienia. Westchnawszy, ˛ Nynaeve upiła jeszcze jeden łyk, z˙ eby uspokoi´c swój z˙ oładek. ˛ — Wiadomo´sc´ — powtórzyła z napi˛eciem. — Nie powiesiła´s tego sygnału, z˙ eby nas zaprosi´c na herbat˛e. Có˙z to za pilna wiadomo´sc´ ? — A tak. — Pani Macura oblizała wargi, zmierzyła je obie wzrokiem, po czym powoli powiedziała: — Nadeszła blisko miesiac ˛ temu, wraz z rozkazami, z˙ e ka˙zda siostra, która b˛edzie t˛edy przeje˙zd˙za´c, ma ja˛ za wszelka,˛ cen˛e usłysze´c.
176
— Znowu zwil˙zyła usta. — Wszystkie siostry sa˛ łaskawie proszone o powrót do Białej Wie˙zy. W Wie˙zy musi na nowo zapanowa´c jedno´sc´ i siła. Nynaeve czekała na ciag ˛ dalszy, ale kobieta pogra˙ ˛zyła si˛e w milczeniu. To jest ta straszna wiadomo´sc´ ? Spojrzała na Elayne, ale ciepło wyra´znie podziałało na dziewczyn˛e, osuwała si˛e z krzesła wpatrzona w swoje dłonie uło˙zone na stole. — Czy to ju˙z wszystko? — spytała podniesionym tonem Nynaeve i ku swemu zdziwieniu ziewn˛eła. Na nia˛ to ciepło te˙z musiało podziała´c. Szwaczka tylko patrzyła na nia˛ z napi˛eciem. — Powiedziałam. . . — zacz˛eła Nynaeve, ale ni stad, ˛ ni zowad ˛ poczuła, z˙ e cia˙ ˛zy jej głowa. Zauwa˙zyła, z˙ e Elayne osun˛eła si˛e na stół, z zamkni˛etymi oczyma i zwisajacymi ˛ bezwładnie r˛ekoma. Nynaeve z przera˙zeniem zapatrzyła si˛e na fili˙zank˛e w swoich dłoniach. — Co´s ty nam dała? — spytała zachrypłym głosem, mi˛etowy smak ciagle ˛ tam był, ale czuła, z˙ e spuchł jej j˛ezyk. — Mów natychmiast! — Wypu´sciwszy fili˙zank˛e, pod´zwign˛eła si˛e, chwytajac ˛ kraw˛edzi stołu i czujac, ˛ ´ jak mi˛ekna˛ jej kolana. — Oby´s sczezła w Swiatło´sci, co to było? Pani Macura odsun˛eła z hałasem swoje krzesło i odeszła z zasi˛egu jej r˛eki, natomiast jej wcze´sniejsze zdenerwowanie ustapiło ˛ miejsca cichej satysfakcji. Ciemno´sc´ zalała Nynaeve, na koniec usłyszała jeszcze głos szwaczki: — Łap ja,˛ Luci!
FIGI I MYSZY Elayne zrozumiała, z˙ e wnosza˛ ja˛ po schodach, trzymajac ˛ za r˛ece i kostki. Miała oczy otwarte, wszystko widziała, ale jej ciało równie dobrze mogłoby nale˙ze´c do kogo´s innego, nie miała nad nim władzy. Nawet przymkni˛ecie powiek nie było łatwe. Zdawało jej si˛e, z˙ e głow˛e ma wypchana˛ pierzem. — Ona si˛e budzi, pani! — Luci zadr˙zała, omal nie puszczajac ˛ stóp Elayne. — Patrzy na mnie! — Powiedziałam ci, z˙ eby´s si˛e nie martwiła. — Głos pani Macura dochodził gdzie´s sponad jej głowy. — Nie jest w stanie przenosi´c, czy chocia˙zby ruszy´c palcem, po tym jak wypiła herbat˛e z widłokorzenia. Ten efekt odkryłam przypadkiem, ale z pewno´scia˛ okazał si˛e przydatny. To była prawda. Elayne zwisała w ich dłoniach niczym szmaciana lalka, której po´sladki obijaja˛ si˛e o kolejne stopnie. Z równym powodzeniem mogłaby teraz bie´ ga´c, jak przenosi´c. Potrafiła wyczu´c Prawdziwe Zródło, ale próba obj˛ecia go była niczym chwytanie zgrabiałymi od zimna palcami igły le˙zacej ˛ na tafli zwierciadła. Strach podchodził jej do gardła, łzy ciurkiem spływały po policzkach. By´c mo˙ze te kobiety zamierzały wyda´c ja˛ Białym Płaszczom na stracenie, nie ´ potrafiła jednak uwierzy´c, z˙ e Synowie Swiatło´ sci uciekli si˛e do pomocy owych kobiet, by zastawi´c pułapki w nadziei, i˙z jaka´s Aes Sedai przypadkiem w która´ ˛s wpadnie. Pozostawali wi˛ec Sprzymierze´ncy Ciemno´sci — te kobiety słu˙zyły nie ˙ tylko Zółtym Ajah, lecz równocze´snie Czarnym. Z pewno´scia˛ zostanie wydana w r˛ece Czarnych Ajah, o ile oczywi´scie Nynaeve nie udało si˛e uciec. Je´sli miała si˛e wydosta´c z matni, to nie powinna liczy´c na nikogo innego. A nie mogła poruszy´c ani r˛eka., ˛ ani noga,˛ nie była te˙z w stanie przenosi´c. Nagle zdała sobie spraw˛e, z˙ e cho´c próbuje krzycze´c, z jej gardła wydobywa si˛e jedynie słaby, urywany szloch. Zdławienie go zabrało jej resztki sił. Nynaeve znała si˛e na ziołach albo przynajmniej tak twierdziła — dlaczego si˛e nie zorientowała, z czego jest ta herbata? „Przesta´n wreszcie j˛ecze´c! — Cichy, cho´c twardy głos gdzie´s w gł˛ebi czaszki brzmiał dokładnie jak napomnienia Lini. — Prosi˛e kwiczace ˛ pod płotem tylko zwraca na siebie uwag˛e lisa, a przecie˙z powinno ucieka´c”. Desperacko zmusiła si˛e, by cho´c obja´ ˛c saidara. To było najprostsze c´ wicze178
nie, ale teraz równie dobrze mogłaby próbowa´c obja´ ˛c saidina. Wcia˙ ˛z jednak si˛e starała, tylko to jej jeszcze zostało. Pani Macura nie objawiała jednak s´ladów niepewno´sci. Kiedy tylko rzuciły bezwładne ciało Elayne na waskie ˛ łó˙zku w małym, ciasnym pokoju z pojedynczym oknem, natychmiast wyp˛edziła Luci z powrotem na korytarz, nawet nie obejrzawszy si˛e za siebie. Głowa Elayne opadła, tote˙z mogła dojrze´c drugie, wcis´ni˛ete do pomieszczenia łó˙zko oraz wysoki kredens ze zmatowiałymi uchwytami szuflad. Mogła jedynie porusza´c gałkami oczu, wykonanie za´s cho´cby najdrobniejszego ruchu głowa˛ przekraczało jej mo˙zliwo´sci. Po kilku minutach obie kobiety wróciły i sapiac, ˛ wniosły do pokoju Nynaeve. Cisn˛eły ja˛ na sasiednie ˛ ló˙zko. Twarz tamtej była pozbawiona wyrazu i mokra od łez, ale oczy.,. Kotłowała si˛e w nich w´sciekło´sc´ , lecz tak˙ze i strach. Elayne miała nadziej˛e, z˙ e w´sciekło´sc´ przewa˙zy, Nynaeve była silniejsza od niej, jednak tylko wówczas, gdy mogła przenosi´c, by´c mo˙ze wi˛ec uda jej si˛e tam, gdzie ona zawodziła raz za razem. Tak, to z pewno´scia˛ były łzy gniewu. Nakazawszy szczupłej dziewczynie zosta´c z nimi, pani Macura ponownie wyszła z pomieszczenia. Tym razem wróciła z taca,˛ która˛ postawiła na kredensie. Na tacy stał z˙ ółty imbryk, jedna fili˙zanka, lejek i wysoka klepsydra. — Uwa˙zaj teraz, Luci. Musisz ka˙zdej wla´c do gardła dobre dwie uncje, gdy tylko klepsydra si˛e opró˙zni. Pami˛etaj, dokładnie w tej samej chwili! — Dlaczego nie poda´c im zaraz, pani? — wyj˛eczała dziewczyna, załamujac ˛ r˛ece. — Chc˛e, z˙ eby ju˙z spały. Nie podoba mi si˛e, kiedy tak na mnie patrza.˛ — Wówczas b˛eda˛ spały jak zabite, dziewczyno, a tak mo˙zemy je zmusi´c, z˙ eby wstały, kiedy b˛edzie trzeba i poszły o własnych siłach. Zaaplikuj˛e im odpowiednia˛ dawk˛e, kiedy nadejdzie czas, by je odesła´c. B˛edzie je potem bolała głowa i m˛eczył z˙ oładek, ˛ jednak przypuszczalnie i tak zasługuja˛ na co´s gorszego. — Ale co, je´sli one moga˛ przenosi´c, pani? Co, je´sli to zrobia? ˛ Patrza˛ na mnie. — Przesta´n gada´c bzdury, dziewczyno — z˙ wawo odrzekła starsza. — Gdyby mogły przenosi´c, my´slisz, z˙ e dotad ˛ by tego nie zrobiły? Sa˛ bezbronne niczym koci˛eta w worku. I tak pozostanie do czasu, a˙z zaaplikujesz im nast˛epna˛ przyzwoita˛ dawk˛e. A teraz masz zrobi´c, jak ci kazałam, rozumiesz? Musz˛e i´sc´ i powiedzie´c staremu Avi, aby wysłał jednego ze swych goł˛ebi, a potem załatwi´c par˛e spraw, ale wróc˛e tak szybko, jak tylko b˛ed˛e mogła. Na wszelki wypadek lepiej od razu sparz nast˛epny czajniczek widłokorzenia. Wyjd˛e tylnym wyj´sciem. Zamknij sklep. Kto´s niepowołany mógłby wej´sc´ do s´rodka. Po odej´sciu pani Macura Luci stała przez jaki´s czas, przygladaj ˛ ac ˛ si˛e im i wcia˙ ˛z rozpaczajac, ˛ na koniec jednak sama równie˙z opu´sciła pomieszczenie. Odgłosy pociagania ˛ nosem cichły, kiedy schodziła po schodach. Elayne mogła widzie´c krople potu na czole Nynaeve, chciała wierzy´c, z˙ e to wysiłek, nie za´s strach. „Próbuj, Nynaeve”. 179
´ Sama równie˙z si˛egn˛eła po Prawdziwe Zródło, desperacko próbujac ˛ przedrze´c si˛e przez zwały wełny, którymi zdawała si˛e wypchana jej głowa, nie udało si˛e, spróbowała ponownie, znowu si˛e nie udało, i jeszcze raz. . . ´ „Och, Swiatło´ sci, próbuj, Nynaeve! Próbuj!” Nie mogła oderwa´c oczu od klepsydry, widok przesypujacego ˛ si˛e piasku całkowicie wypełniał jej pole widzenia. Ziarnko za ziarnkiem, ka˙zde z nich wyznaczało kolejna˛ pora˙zk˛e jej usiłowa´n. Spadło ostatnie. A Luci wcia˙ ˛z nie było. Elay´ ne zdwoiła wysiłki dosi˛egni˛ecia Zródła, wykonania cho´cby najl˙zejszego ruchu. Po chwili palce lewej dłoni nieznacznie zadr˙zały. „Tak!” Min˛eło jeszcze kilka minut i mogła ju˙z unie´sc´ dło´n, jedynie o dr˙zacy ˛ cal ponad miejsce, gdzie dotad ˛ bezwładnie spoczywała, ale poruszyła si˛e. Dokładajac ˛ ogromnych wysiłków, zdołała odwróci´c głow˛e. — Walcz — wymamrotała gardłowo, ledwie zrozumiale Nynaeve. Jej dłonie wcia˙ ˛z s´ciskały kurczowo brzeg koca, na którym le˙zała. Nie udało jej si˛e nawet poruszy´c głowa,˛ jednak wida´c było, z˙ e te˙z próbowała. — Robi˛e to — usiłowała odpowiedzie´c Elayne, w jej własnych uszach zabrzmiało to jak chrzakni˛ ˛ ecie. Powoli udało jej si˛e tak unie´sc´ dło´n, z˙ e mogła dostrzec i utrzyma´c ja˛ w górze. Przeszył ja˛ triumfalny dreszcz. „Bój si˛e nas dalej, Luci. Zosta´n jeszcze troch˛e w kuchni, a. . . ” Drzwi otwarły si˛e z trzaskiem i poczuła, jak łzy zawodu napłyn˛eły jej do oczu, gdy Luci wpadła niczym burza do s´rodka. Była ju˙z tak blisko. Dziewczyna obj˛eła je spojrzeniem i z j˛ekiem przera˙zenia rzuciła si˛e w stron˛e wysokiego kredensu. Elayne próbowała stawia´c opór, ale była tak słaba, z˙ e Luci jednym uderzeniem udało si˛e odepchna´ ˛c na bok jej omdlałe dłonie i równie łatwo wepchna´ ˛c dziobek lejka mi˛edzy z˛eby. Dziewczyna dyszała jak po długim biegu. Zimny, gorzki napar wypełnił usta Elayne. Spojrzała w gór˛e, na twarzy tamtej zobaczyła przera˙zenie, jakie ja˛ sama˛ przepełniało. Ale Luci zamkn˛eła jej usta i s´ciskała za gardło z u´smiechem ponurej determinacji, dopóki nie przełkn˛eła. Ciemno´sc´ ogarn˛eła Elayne, usłyszała jeszcze tylko odległe protesty dochodzace ˛ ze strony łó˙zka, na którym le˙zała Nynaeve. Kiedy ponownie otworzyła oczy, Luci znowu nie było w pokoju, a piasek, jak wcze´sniej, przesypywał si˛e w klepsydrze. Ciemne oczy Nynaeve płon˛eły, ale czy strachem, czy gniewem tego nie potrafiłaby okre´sli´c. Nie, Nynaeve si˛e nie podda. Była to jedna z tych rzeczy, które u tamtej podziwiała. Nynaeve mogłaby le˙ze´c z głowa˛ na katowskim pie´nku, a jeszcze by walczyła. „Nasze głowy wła´sciwie ju˙z sa˛ pod toporem!” Wstydziła si˛e, z˙ e jest o tyle słabsza od Nynaeve. Pewnego dnia zostanie Królowa˛ Andoru, tymczasem teraz miała ochot˛e wy´c z przera˙zenia. Nie robiła tego, nawet w my´slach — zawzi˛ecie próbowała zmusi´c swe usta, by wymówiły cho´c 180
jedno słowo, walczyła, by dotkna´ ˛c saidara — ale przecie˙z miała ochot˛e. W jaki sposób miałaby kiedykolwiek zosta´c królowa,˛ skoro jest taka słaba? Ponownie ´ si˛egn˛eła po Zródło. T znowu. I znowu. Prze´scigna´ ˛c ziarnka piasku. Kolejny raz. I powtórnie stało si˛e tak, z˙ e piasek w klepsydrze przesypał si˛e do ko´nca, a Luci nie było. Równie wolno udało jej si˛e osiagn ˛ a´ ˛c stan, w którym mogła znowu unie´sc´ dło´n. A potem głow˛e! Có˙z z tego, kiedy natychmiast znowu opadła. Słyszała, jak Nynaeve mamrocze co´s do siebie i była w stanie zrozumie´c wi˛ekszo´sc´ wypowiadanych przez nia˛ słów. I znowu drzwi otworzyły si˛e gwałtownie. Elayne uniosła głow˛e, przygotowana na powtórny zawód. . . i nie uwierzyła własnym oczom. W drzwiach, niczym bohater jednej ze swych opowie´sci, stał Thom Merrilin, jedna˛ r˛eka˛ s´ciskajac ˛ za kark omdlewajac ˛ a˛ niemal˙ze Luci, w drugiej dzier˙zac ˛ gotowy do rzutu nó˙z. Elayne za´smiała si˛e rado´snie, cho´c z jej gardła wydobył si˛e jedynie skrzek. Thom brutalnie pchnał ˛ dziewczyn˛e w kat ˛ pokoju. — Zostaniesz tam albo naostrz˛e ten nó˙z na twojej skórze! — Po chwili był ju˙z u boku Elayne, odgarnał ˛ jej włosy, na jego pomarszczonej twarzy pojawiła si˛e troska. — Co im dała´s, dziewczyno? Powiesz mi albo. . . — Nie ona — wymamrotała Nynaeve. — Ta druga. Poszła. Pomó˙z mi. Musz˛e wsta´c. Thom niech˛etnie, jak osadziła ˛ Elayne, odszedł od jej łó˙zka. Ponownie pogroził Luci swym no˙zem — skuliła si˛e w taki sposób, jakby ju˙z nigdy nie miała cho´cby drgna´ ˛c — błysn˛eło ostrze, nó˙z zniknał ˛ w r˛ekawie. Thom pod´zwignał ˛ Nynaeve i zaczał ˛ z nia˛ spacerowa´c, kilka kroków tam i z powrotem, na ile pozwalała skromna przestrze´n pokoju. Opierała si˛e na nim bezwładnie i powłóczyła nogami. — Zadowolony jestem, dowiadujac ˛ si˛e, z˙ e to nie ten mały przera˙zony kotek was pochwycił — powiedział. — Gdyby to była ona. . . Potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ Bez watpienia ˛ mocno by straciły w jego oczach, gdyby Nynaeve powiedziała mu prawd˛e, Elayne z pewno´scia˛ tego nie chciała. — Złapałem ja,˛ jak p˛edziła po schodach, tak przera˙zona, z˙ e nawet nie usłyszała, i˙z id˛e za nia.˛ To niedobrze, z˙ e drugiej udało si˛e odej´sc´ , a Juilin niczego nie spostrzegł. Czy mo˙ze sprowadzi´c innych ludzi ze soba? ˛ Elayne przewróciła si˛e na bok. — Nie wydaje mi si˛e, Thom — wybełkotała. — Nie mo˙ze pozwoli´c. . . by zbyt wielu. . . dowiedziało si˛e o niej. Po upływie kolejnej minuty była ju˙z w stanie usia´ ˛sc´ . Spojrzała na Luci, dziewczyna cofn˛eła si˛e pod jej wzrokiem, jakby próbowała si˛e wtopi´c w s´cian˛e. — Białe Płaszcze. . . zaj˛eliby si˛e nia˛ równie. . . szybko jak nami. — Juilin? — zapytała Nynaeve. Jej głowa kiwała si˛e, gdy patrzyła na barda. Jednak nie miała ju˙z kłopotów z artykulacja˛ słów. — Kazałam wam obu zosta´c przy wozie. Thom z irytacja˛ podkr˛ecił wasa. ˛ 181
— Kazała´s nam załadowa´c zapasy, a do tego nie potrzeba dwóch m˛ez˙ czyzn. Juilin poszedł za wami, a kiedy nikt z was nie wrócił, zaczałem ˛ go szuka´c. — Znowu parsknał. ˛ — Sadził, ˛ z˙ e wewnatrz ˛ znajduje si˛e co najmniej tuzin ludzi, ale gotów był ju˙z sam wej´sc´ do s´rodka. Wia˙ ˛ze Leniucha z tyłu domu. Dobrze, z˙ e zdecydowałem si˛e pojecha´c za nim. Przypuszczam, i˙z ko´n b˛edzie nam potrzebny, aby was stad ˛ wywie´zc´ . Elayne uznała, z˙ e jest ju˙z w stanie usia´ ˛sc´ — ledwie — powoli unosiła plecy, z dło´nmi opartymi na kocu, ale kosztowało ja˛ to tyle wysiłku, z˙ e omal znów nie legła bezwładnie. Saidar był równie nieosiagalny ˛ jak poprzednio, głowa wcia˙ ˛z wydawała si˛e niby poduszka wypchana g˛esim pierzem. Nynaeve trzymała si˛e ju˙z odrobin˛e bardziej prosto, w miar˛e swobodnie unosiła stopy, wcia˙ ˛z jednak wspierała si˛e na Thomie. Po kilku minutach pojawił si˛e Juilin, prowadzac ˛ przed soba˛ pania˛ Macura, ostrzem no˙za szturchał ja˛ w plecy. — Przeszła przez furtk˛e w płocie z tyłu domu. Uznała mnie za złodzieja. Pomy´slałem, z˙ e najlepiej b˛edzie ja˛ tu przyprowadzi´c. Oblicze szwaczki tak pobladło na ich widok, i˙z na jego tle oczy zdały si˛e całkiem czarne, nie mówiac ˛ ju˙z o tym, i˙z omal˙ze nie wyskakiwały z orbit. Oblizywała wargi i bezustannie wygładzała spódnic˛e, rzucajac ˛ krótkie spojrzenia na nó˙z Juilina, jakby si˛e zastanawiała, czy nie byłoby lepiej spróbowa´c ucieczki. Jednak głównie patrzyła na Elayne i Nynaeve, Elayne pomy´slała, z˙ e tamta zastanawia si˛e, czy nie wybuchna´ ˛c płaczem, ewentualnie wr˛ecz zemdle´c. — Daj ja˛ tutaj — powiedziała Nynaeve, kiwajac ˛ głowa˛ w stron˛e kata, ˛ w którym wcia˙ ˛z trz˛esła si˛e i kuliła Luci i pomó˙z Elayne. Nigdy dotad ˛ nie słyszałam o widłokorzeniu, ale kiedy spacerujesz, skutki działania szybciej mijaja.˛ Ruch pomaga w wyrzucaniu z siebie takich szkodliwych substancji. Juilin wycelował ostrze swego no˙za w kat ˛ izby, pani Macura ruszyła w jego stron˛e, a potem usiadła obok Luci, wcia˙ ˛z w przestrachu zwil˙zajac ˛ usta. — Nie. . . zrobiłabym tego. . . co zrobiłam. . . tylko, z˙ e takie miałam rozkazy. Musicie to zrozumie´c. Wykonywałam rozkazy. Delikatnie pomógłszy Elayne si˛e podnie´sc´ , Juilin podtrzymywał ja,˛ kiedy przemierzała drobnymi kroczkami pokój, starajac ˛ si˛e nie zderza´c z Nynaeve i Thomem. Jego rami˛e zdawało si˛e otacza´c jej kibi´c jako´s nazbyt swobodnie. — Rozkazy od kogo? — wypluła z siebie Nynaeve. — Kto jest twoja˛ przełoz˙ ona˛ w Wie˙zy? Szwaczka wygladała ˛ na s´miertelnie przera˙zona,˛ najwyra´zniej jednak postanowiła milcze´c. — Je˙zeli nie b˛edziesz mówi´c — poinformowała ja˛ Nynaeve, obrzucajac ˛ jednocze´snie gro´znym spojrzeniem — oddam ci˛e Juilinowi. To tairenia´nski łowca ´ złodziei, równie sprawny w wydobywaniu zezna´n, jak ka˙zdy Sledczy Białych Płaszczy. Nieprawda˙z, Juilin? 182
— Potrzebuj˛e tylko kawałka liny, z˙ eby ja˛ zwiaza´ ˛ c — odpowiedział, u´smiechajac ˛ si˛e tak paskudnie, z˙ e Elayne omal nie odsun˛eła si˛e od niego — troch˛e łachmanów, z˙ eby zakneblowa´c do czasu, a˙z b˛edzie gotowa mówi´c, olej do sma˙zenia, sól. . . Zachichotał w taki sposób, i˙z Elayne poczuła, jak krew s´cina si˛e jej w z˙ yłach. — B˛edzie mówi´c. Pani Macura siedziała sztywno, plecami wbita w s´cian˛e i obserwowała go oczyma rozwartymi do granic mo˙zliwo´sci. Luci za´s patrzyła na niego tak, jakby zamienił si˛e w trolloka, wysokiego na osiem stóp, z para˛ rogów sterczacych ˛ z czaszki. — Bardzo dobrze — powiedziała po chwili Nynaeve. — Znajdziesz w kuchni wszystko, czego ci trzeba, Juilin. Elayne toczyła zaskoczonym spojrzeniem od Nynaeve ku łowcy złodziei i z powrotem. Z pewno´scia˛ ona nie ma zamiaru naprawd˛e?. . . Przecie˙z nie Nynaeve! — Narenwin Barda — nagle wypluła z siebie szwaczka. A pó´zniej słowa ju˙z równym strumieniem popłyn˛eły z jej ust. — Wysyłałam moje raporty do Narenwin Barda, do gospody w Tar Valon zwanej „Wy´scig w Gór˛e Rzeki”. Na skraju miasta Avi Shendar trzyma dla mnie goł˛ebie. Nie ma poj˛ecia. do kogo wysyłam informacje, ani od kogo je otrzymuj˛e i nie interesuje go to. Jego z˙ ona jest s´miertelnie chora, wi˛ec. . . Urwała nagle, zadr˙zała i wbiła wzrok w Juilina. Elayne znała Narenwin, a przynajmniej spotkała ja˛ podczas pobytu w Wie˙zy. Szczupła, drobna kobieta, tak cicha i niepozorna, z˙ e łatwo było zapomnie´c o jej obecno´sci. A na dodatek jeszcze bardzo z˙ yczliwa, przez jeden dzie´n w tygodniu pozwalała dzieciom przynosi´c zwierz˛eta na teren Wie˙zy i tam je Uzdrawiała. Doprawdy trudno było ja˛ podejrzewa´c o przynale˙zno´sc´ do Czarnych Ajah. Z drugiej jednak strony, w´sród imion Czarnych Ajah, o których wiedziały, znajdowało si˛e nazwisko Marilin Gemalphin — uwielbiała koty, potrafiła porzuci´c najpilniejsze zaj˛ecia, aby zaopiekowa´c si˛e zabłakanym ˛ zwierz˛eciem. — Narenwin Barda — ponuro powtórzyła Nynaeve. — Potrzebuj˛e wi˛ecej nazwisk, zarówno kobiet z Wie˙zy, jak i innych. — Ja. . . nie znam z˙ adnych innych — broniła si˛e słabo pani Macura. — To si˛e dopiero oka˙ze. Od jak dawna jeste´s Sprzymierze´ncem Ciemno´sci? Od kiedy słu˙zysz Czarnym Ajah? Z piersi Luci wyrwał si˛e pełen oburzenia wrzask. — Nie jeste´smy Sprzymierze´ncami Ciemno´sci! — Spojrzała na pania˛ Macura i odsun˛eła si˛e troch˛e od niej. — Przynajmniej ja nie jestem! W˛edruj˛e droga˛ ´ Swiatło´ sci! Naprawd˛e! Reakcja drugiej kobiety była równie gwałtowna. Je˙zeli przedtem jej oczy były wytrzeszczone, to teraz niemal˙ze wyskakiwały z orbit. 183
— Czarne!. . . Twierdzicie, z˙ e one naprawd˛e istnieja? ˛ Ale Wie˙za zawsze zaprzeczała. . . Có˙z, zapytałam o nie raz kiedy´s Narenwin, tego dnia, gdy wybrała ˙ mnie na agentk˛e Zółtych, a sko´nczyło si˛e na tym, z˙ e dopiero nast˛epnego ranka przestałam płaka´c i mogłam si˛e wyczołga´c z łó˙zka. Nie. . . jestem. . . Sprzymie˙ ˙ rze´ncem Ciemno´sci! Nigdy nie byłam i nie b˛ed˛e! Słu˙ze˛ Zółtym Ajah! Zółtym! Wcia˙ ˛z wiszac ˛ na ramieniu Juilina, Elayne wymieniła zmieszane spojrzenia z Nynaeve. Oczywi´scie ka˙zdy Sprzymierzeniec Ciemno´sci przeczyłby takim oskar˙zeniom, ale w głosach obu kobiet zdawała si˛e pobrzmiewa´c szczera prawda. Gniew, jakim napełniły je te posadzenia, ˛ był tak silny, z˙ e niemal˙ze przezwyci˛ez˙ ył strach. Nynaeve równie˙z si˛e wahała, zapewne odniosła podobne wra˙zenie. ˙ — Je˙zeli słu˙zycie Zółtym — powiedziała powoli — to dlaczego dały´scie nam ten narkotyk? — Chodziło o nia˛ — odpowiedziała szwaczka, ruchem głowy wskazujac ˛ na Elayne. — Miesiac ˛ temu otrzymałam jej dokładny rysopis, z takimi szczegółami, jak sposób trzymania podbródka. Narenwin pisała, z˙ e mo˙ze u˙zywa´c imienia Elayne, a nawet twierdzi´c, i˙z pochodzi ze szlacheckiego Domu. Wraz z ka˙zdym kolejnym słowem, gniew, który w niej wzbudziło nazwanie Sprzymierze´ncem Ciemno´sci, stawał si˛e coraz bardziej widoczny. ˙ a˛ siostra,˛ ale ona nie jest z˙ adna˛ Aes Sedai, tylko — By´c mo˙ze ty jeste´s Zółt zbiegła˛ Przyj˛eta.˛ Narenwin powiedziała, z˙ e mam natychmiast donie´sc´ o spotkaniu z nia˛ oraz z osobami jej towarzyszacymi. ˛ I zatrzyma´c ja,˛ jak długo b˛ed˛e w stanie. Albo nawet schwyta´c. I wszystkich, którzy z nia˛ b˛eda.˛ W jaki sposób oczekiwały, z˙ e uda mi si˛e zatrzyma´c Przyj˛eta,˛ nie mam zielonego poj˛ecia. . . nie sadz˛ ˛ e, aby nawet Narenwin wiedziała o moim naparze z widłokorzenia. . . ale takie włas´nie otrzymałam rozkazy! Napisane w nich było, z˙ e mog˛e nawet zaryzykowa´c ujawnienie. . . tutaj, gdzie oznaczałoby to moja˛ natychmiastowa˛ s´mier´c!. . . je˙zeli nie b˛edzie innego wyj´scia! Poczekaj tylko, a˙z wpadniesz w r˛ece Amyrlin, młoda dziewczyno! Wszyscy wtedy zobaczycie! — Amyrlin? — wykrzykn˛eła Elayne. — A co ona ma z tym wszystkim wspólnego? — Rozkazy pochodziły od niej. Napisane w nich było, „z rozkazu Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin”. Napisane było, z˙ e sama Amyrlin nakazuje, abym uciekła si˛e do wszelkich s´rodków z wyjatkiem ˛ morderstwa. B˛edziecie z˙ ałowa´c, z˙ e nie jestes´cie martwe, kiedy Amyrlin dostanie was w swe r˛ece! — Krótkie skinienie głowy, którym podkre´sliła wypowiedziane słowa, pełne było w´sciekłej satysfakcji. — Pami˛etaj, z˙ e jak dotad ˛ nie wpadły´smy jeszcze w niczyje r˛ece — sucho odparowała Nynaeve. — Natomiast ty jeste´s w naszych. Jednak w jej oczach odbijało si˛e to samo bezgraniczne zdumienie, które Elayne czuła w my´slach. — Czy podane zostały jakie´s powody? Przypomnienie, z˙ e to ja˛ schwytano, spowodowało, i˙z kobieta jakby otrze´zwia184
ła odrobin˛e. Apatycznie wsparła si˛e o Luci i tak trwały, nawzajem powstrzymujac ˛ si˛e od upadku na podłog˛e. — Nie. Czasami Narenwin tłumaczy motywy swych rozkazów, ale tym razem było inaczej. — Zamierzała´s trzyma´c nas tutaj pod wpływem narkotyku. zanim kto´s po nas przyjdzie? — Planowałam odesła´c was wozem, ubrane w jakie´s stare rzeczy. — Głos kobiety nie zdradzał ju˙z nawet s´ladów oporu. — Wysłałam goł˛ebia, aby Narenwin dowiedziała si˛e, z˙ e tu jeste´scie i co zamierzam z wami zrobi´c. Therin Lugay winien mi jest wiele, chciałam da´c mu tyle widłokorzenia, aby starczyło do Tar Valon, na wypadek gdyby Narenwin nie wysłała wcze´sniej sióstr na wasze spotkanie. On my´sli, z˙ e zachorowały´scie, a napar jest jedyna˛ rzecza,˛ która utrzyma was przy z˙ yciu, dopóki siostry was nie Uzdrowia.˛ Kobieta, która w Amadicii para si˛e lekami, musi by´c ostro˙zna. Wystarczy, z˙ e wyleczysz zbyt wielu albo zbyt dobrze, a ju˙z kto´s szepnie „Aes Sedai” i nast˛epnego dnia przekonasz si˛e, i˙z twój dom spłonał ˛ a˙z do fundamentów. Albo jeszcze gorzej. Therin wie, z˙ e musi trzyma´c j˛ezyk za z˛ebami, w kwestii tego co. . . Nynaeve kazała Thomowi podprowadzi´c si˛e bli˙zej i spojrzała z góry na szwaczk˛e. — A wiadomo´sc´ ? Prawdziwa wiadomo´sc´ ? Nie wystawiłaby´s znaku tylko w nadziei zwabienia nas do s´rodka. — Powiedziałam wam, jaka była prawdziwa wiadomo´sc´ — oznajmiła zm˛eczonym głosem kobieta. — Nie sadziłam, ˛ z˙ eby to miało komukolwiek zaszkodzi´c. Nie rozumiem jej i. . . prosz˛e. . . Nagle wybuchn˛eła szlochem, przyciskajac ˛ si˛e do Luci z taka˛ sama˛ siła,˛ z jaka˛ młodsza kobieta tuliła si˛e do niej, obie zacz˛eły zawodzi´c i j˛ecze´c do wtóru. — Prosz˛e, nie pozwól mu u˙zy´c przeciwko mnie soli! Prosz˛e! Tylko nie sól! Och, prosz˛e! — Zwia˙ ˛z je — powiedziała po chwili z wyra´znym niesmakiem Nynaeve. — I zejd´zmy na dół, z˙ eby porozmawia´c. Thom pomógł jej usia´ ˛sc´ na brzegu najbli˙zszego łó˙zka, potem szybko pociał ˛ na pasy koc z sasiedniego. ˛ W przeciagu ˛ kilku chwil obie kobiety zostały zwiazane ˛ plecami do siebie, dłonie jednej przywiazane ˛ były do stóp drugiej, zwini˛ete kawałki koca posłu˙zyły jako kneble. Wcia˙ ˛z płakały, kiedy Thom pomagał Nynaeve wyj´sc´ z pokoju. Elayne z˙ ałowała, z˙ e nie potrafi porusza´c si˛e jeszcze tak sprawnie jak tamta, wcia˙ ˛z potrzebowała pomocy Juilina, aby nie stoczy´c si˛e ze schodów. Poczuła drobne ukłucie zazdro´sci, gdy zobaczyła, jak Thom otacza ramieniem Nynaeve. „Jeste´s głupia˛ mała˛ dziewczynka” ˛ — skarcił ja˛ głos Lini. „Jestem dorosła˛ kobieta˛ — odparła z takim zdecydowaniem, na jakie nie zdobyłaby si˛e wobec swej starej piastunki nawet dzisiaj. — Naprawd˛e kocham Randa, 185
ale on jest tak daleko, natomiast Thom to wyrafinowany, inteligentny i. . . ” Brzmiało to w znacznej mierze jak wymówka, nawet w jej własnych uszach. Lini w tym momencie zapewne parskn˛ełaby s´miechem na znak, z˙ e ma ju˙z dosy´c słuchania takich głupot. — Juilin — zapytała z wahaniem — co zamierzałe´s zrobi´c z sola˛ i olejem do sma˙zenia? Nie musisz podawa´c szczegółów — zastrzegła szybko. — Wystarczy mi ogólne poj˛ecie. Patrzył na nia˛ przez chwil˛e. — Nie wiem. Ale one równie˙z o tym nie wiedziały. Na tym polega cała sztuczka, ich wyobra´znia podpowiedziała im gorsze rzeczy, ni´zli kiedykolwiek mógłbym wymy´sli´c. Widziałem, jak załamał si˛e naprawd˛e twardy człowiek, kiedy posłano po kosz fig i kilka myszy. Jednak trzeba z tym uwa˙za´c. Niektórzy przyznaja˛ si˛e do wszystkiego, czy b˛edzie to prawda, czy całkowity fałsz, byle tylko unikna´ ˛c tego, co sobie wyobra˙zaja.˛ Nie sadz˛ ˛ e jednak, z˙ eby która´s z nich kłamała. Ona równie˙z my´slała podobnie. Jednak nie potrafiła pohamowa´c dreszczu, który przeszył ja˛ na wylot. „Do czego kto´s mógłby u˙zy´c fig i myszy?” Miała nadziej˛e, z˙ e przestanie o tym my´sle´c, zanim zaczna˛ ja˛ nawiedza´c nocne koszmary. Kiedy dotarli do kuchni, Nynaeve chodziła ju˙z, chwiejnie, ale za to bez pomocy Thoma, i teraz przeszukiwała kredens pełen kolorowych puszek. Elayne musiała usia´ ˛sc´ na jednym z krzeseł. Niebieska puszka stała na stole, obok niej pełny zielony czajniczek, starała si˛e jednak nie patrze´c w ich stron˛e. Wcia˙ ˛z nie mogła przenosi´c. Potrafiła obja´ ˛c saidara, lecz kiedy starała si˛e go utrzyma´c, wy´slizgiwał si˛e. Przynajmniej odzyskała pewno´sc´ , z˙ e Moc powróci do niej. Odwrotna mo˙zliwo´sc´ była zbyt straszna, by cho´cby o niej pomy´sle´c i a˙z do tej chwili wzbraniała si˛e przed tym. — Thom — powiedziała Nynaeve, nie przestajac ˛ otwiera´c rozmaitych puszek i zaglada´ ˛ c do s´rodka. — Juilin. Przerwała na moment, wzi˛eła gł˛eboki oddech i wcia˙ ˛z nie patrzac ˛ na obu m˛ez˙ czyzn, rzekła: — Dzi˛ekuj˛e wam. Zaczynam rozumie´c, dlaczego Aes Sedai maja˛ Stra˙zników. Jestem wam naprawd˛e wdzi˛eczna. Jej uwaga nie dotyczyła wszystkich Aes Sedai. Czerwone, na przykład, uwaz˙ ały wszystkich m˛ez˙ czyzn za ska˙zonych z powodu tego, co robili ci, którzy potrafili przenosi´c, inne Ajah wcale nie troszczyły si˛e o Stra˙zników, nigdy bowiem nie opuszczały Wie˙zy a jeszcze inne nie brały nowego Stra˙znika w miejsce tego, który poległ. Zielone były jedynymi, które zezwalały na nakładanie zobowia˛ za´n na wi˛ecej ni˙z jednego Stra˙znika. Elayne chciała zosta´c wła´snie Zielona.˛ Nie z powy˙zszego powodu, rzecz jasna, ale dlatego, z˙ e Zielone nazywały si˛e Bojowymi Ajah. Podczas gdy Brazowe ˛ poszukiwały utraconej wiedzy, Bł˛ekitne za´s 186
brały udział w sprawach s´wiata, Zielone siostry przygotowywały si˛e do Ostatniej Bitwy, podczas której miały stana´ ˛c przeciwko — tak, jak to miało miejsce wczes´niej, podczas Wojen z Trollokami — nowym Władcom Strachu. Obaj m˛ez˙ czy´zni patrzyli na siebie, nie skrywajac ˛ zdumienia. Najwyra´zniej zda˙ ˛zyli si˛e ju˙z przyzwyczai´c do ostrego j˛ezyka Nynaeve. Elayne równie˙z była co najmniej zdziwiona. Nynaeve lubiła jak jej pomagano mniej wi˛ecej w tym samym stopniu, jak lubiła nie mie´c racji, w obu przypadkach je˙zyła si˛e i prychała, chocia˙z oczywi´scie o sobie samej twierdziła zawsze, z˙ e stanowi uciele´snienie przytomnos´ci umysłu i rozsadku. ˛ — To Wiedzaca ˛ — Nynaeve nabrała szczypt˛e proszku z jednej z puszek, powachała, ˛ potem posmakowała ko´ncem j˛ezyka. — Czy te˙z jak si˛e je tutaj nazywa. — Wcale ich si˛e nie nazywa — odrzekł Thom. — Niewiele kobiet w Amadicii para si˛e twoim dawnym rzemiosłem. Jest ono zbyt niebezpieczne. Dla wi˛ekszo´sci stanowi tylko uboczne zaj˛ecie. Nynaeve wyciagn˛ ˛ eła z gł˛ebi kredensu skórzana˛ torb˛e i zacz˛eła robi´c małe zawiniatka ˛ z odrobina˛ zawarto´sci niektórych puszek. — A co robia,˛ gdy kto´s zachoruje? Wzywaja˛ znachora? — Tak — odpowiedziała Elayne. Zawsze sprawiało jej przyjemno´sc´ pokazywanie w obecno´sci Thoma, z˙ e ona równie˙z zna si˛e na rozmaitych sprawach tego s´wiata. — W Amadicii to m˛ez˙ czy´zni zajmuja˛ si˛e badaniem ziół. Nynaeve skrzywiła si˛e pogardliwie — A co m˛ez˙ czy´zni moga˛ wiedzie´c na temat leczenia? Równie dobrze mogłabym prosi´c kowala o uszycie sukienki. Nagle Elayne zrozumiała, i˙z wła´sciwie usiłuje my´sle´c o czymkolwiek, byle tylko nie pami˛eta´c o tym, co powiedziała pani Macura. „Je˙zeli nawet b˛edziesz si˛e starała ze wszystkich sił zapomnie´c o cierniu wbitym w stop˛e, nie sprawisz, z˙ e b˛edzie ci˛e mniej bolało”. Jedno z ulubionych powiedze´n Lini. — Nynaeve, jak sadzisz, ˛ co mo˙ze oznacza´c ta wiadomo´sc´ ? Wszystkim siostrom nakazuje si˛e powrót do Wie˙zy? To nie ma sensu. — Nie to chciała powiedzie´c, ale przynajmniej nawiazała ˛ w jaki´s sposób do tematu. — Wie˙za ma swoje własne zasady — oznajmił Thom. — To, co Aes Sedai robia,˛ robia˛ dla swych własnych powodów, a cz˛esto sa˛ one odmienne od tych, które podaja.˛ Je˙zeli w ogóle podaja˛ jakie´s powody. Thom i Juilin wiedzieli oczywi´scie, z˙ e one sa˛ jedynie Przyj˛etymi, dlatego po cz˛es´ci przynajmniej z˙ aden z nich nie słuchał dokładnie ich polece´n. Na twarzy Nynaeve odbijały si˛e wyra´znie wewn˛etrzne zmagania. Nie lubiła, jak jej kto´s przerywał albo odpowiadał za nia.˛ Długa była lista rzeczy, których Nynaeve nie lubiła. Ale dopiero przed momentem dzi˛ekowała Thomowi, trudno jest przywoływa´c do porzadku ˛ człowieka, który wła´snie uchronił ci˛e przed potraktowaniem jak zwykłego s´miecia. 187
— Zazwyczaj niewiele działa´n Wie˙zy wydaje si˛e mie´c jakikolwiek sens — dodała szorstko. Elayne podejrzewała, z˙ e zgry´zliwo´sc´ w jej głosie była w równym stopniu przeznaczona dla Thoma, jak i dla Białej Wie˙zy. — Wierzysz w to, co ona powiedziała? — Elayne wciagn˛ ˛ eła gł˛eboko powie˙ Amyrlin kazała nas sprowadzi´c z powrotem bez przebierania w s´rodtrze. — Ze kach? Nynaeve obrzuciła ja˛ przelotnym spojrzeniem, w jej oczach rozbłysła iskierka współczucia. — Sama nie wiem, Elayne. — Mówiła prawd˛e. — Juilin odwrócił jedno z krzeseł stojacych ˛ przy stole i usiadł na nim okrakiem. — Przesłuchałem wystarczajaco ˛ wielu złodziei i morderców, aby rozpozna´c prawd˛e, kiedy ja˛ usłysz˛e. Przez wi˛ekszo´sc´ czasu była zbyt przestraszona, by kłama´c, przez reszt˛e za´s nazbyt w´sciekła. — Wy dwoje. . . — Wziawszy ˛ gł˛eboki oddech, Nynaeve rzuciła torb˛e na stół i zaplotła ramiona, jakby chciała uwi˛ezi´c r˛ece, stale usiłujace ˛ szarpa´c warkocz. — Obawiam si˛e, z˙ e Juilin ma najprawdopodobniej racj˛e, Elayne. — Ale Amyrlin wie, czym si˛e zajmujemy. Przede wszystkim to ona sama odesłała nas z Wie˙zy. Nynaeve parskn˛eła gło´sno. — Uwierz˛e we wszystko, czego si˛e dowiem o Siuan Sanche. Miałabym ochot˛e dosta´c ja˛ w swe r˛ece cho´cby na godzin˛e, kiedy nie mogłaby przenosi´c. Wtedy by si˛e okazało, czy rzeczywi´scie jest taka twarda. Elayne nie sadziła, ˛ by to czyniło jakakolwiek ˛ ró˙znic˛e. Wspominajac ˛ rozkazujace ˛ spojrzenie bł˛ekitnych oczu tamtej, podejrzewała, z˙ e gdyby — co było oczywi´scie zupełnie nieprawdopodobne — zdarzyła si˛e taka sytuacja, Nynaeve nabawiłaby si˛e jedynie znacznej liczby siniaków. — Ale co mamy teraz z tym zrobi´c? Wydaje si˛e, z˙ e Ajah maja˛ wsz˛edzie swoje siatki szpiegowskie. Tak˙ze sama Amyrlin. Przez cała˛ drog˛e do Tar Valon ka˙zda napotkana kobieta b˛edzie nam mogła wsypa´c co´s do jedzenia. — Nie, je˙zeli b˛edziemy wygladały ˛ inaczej ni˙z nas opisano. — Nynaeve wzi˛eła z˙ ółty dzban z kredensu i postawiła obok czajniczka na stole. — To jest biały lulek pieprzowy. Pomaga na ból z˛ebów, ale potrafi równie˙z nada´c włosom kolor najgł˛ebszej czerni. Elayne musn˛eła dłonia˛ swoje rudozłote loki — mogłaby si˛e zało˙zy´c, z˙ e chodzi o jej Włosy, nie za´s Nynaeve! — ale mimo i˙z nienawidziła tego pomysłu, wydawał si˛e ze wszech miar słuszny. — Zmienimy troch˛e krój naszych sukni i ju˙z nie b˛edziemy wyglada´ ˛ c na kupców. Dwie damy podró˙zujace ˛ w towarzystwie słu˙zacych. ˛ — Jadace ˛ wozem pełnym barwników? — zapytał Juillin.
188
Chłodne spojrzenie. jakim go obdarzyła, mówiło jednoznacznie, z˙ e jej wdzi˛eczno´sc´ ma swoje granice. — W stajni po drugiej stronie mostu stoi powóz. Przypuszczam, z˙ e wła´sciciel zgodzi si˛e nam go sprzeda´c. Je˙zeli wrócicie do wozu, zanim kto´s zda˙ ˛zy go ukra´sc´ . . . nie pojmuj˛e, co w was wstapiło, ˛ tak go po prostu zostawi´c na łasce losu!. . . a wi˛ec, je´sli wcia˙ ˛z tam b˛edzie, mo˙zecie wzia´ ˛c jedna˛ z sakiewek. . . Kilku ludzi, którzy stali pod pracownia˛ pani Macura, wytrzeszczyło oczy, kiedy przed front budynku zajechał powóz Noya Torvalda zaprz˛ez˙ ony w czwórk˛e koni, ze skrzynia˛ załadowana˛ po sam dach i luzakiem przywiazanym ˛ z tyłu. Noy stracił wszystko, kiedy załamał si˛e handel z Tarabon, z trudem zarabiał na z˙ ycie, imajac ˛ si˛e przedziwnych zaj˛ec´ , obecnie pracował dla wdowy Teran. Nikt z obecnych na ulicy nigdy dotad ˛ nie widział jednak tego wo´znicy, wysokiego pomarszczonego człowieka z długimi siwymi wasami ˛ i chłodnym, władczym. spojrzeniem, ani te˙z ciemnego forysia o twardym wyrazie twarzy, w tarabonia´nskim kapeluszu, który zr˛ecznie zeskoczył, by otworzy´c drzwi powozu. Kiedy z pracowni wyszły dwie kobiety, s´ciskajac ˛ w dłoniach tobołki, w´sród wytrzeszczajacych ˛ oczy rozeszły si˛e szmery, jedna miała na sobie ubiór z zielonego jedwabiu, druga proste bł˛ekitne wełny, ale obie nosiły szale tak udrapowane wokół głów, z˙ e nie mo˙zna było dostrzec włosów, wyjawszy ˛ mo˙ze pojedyncze kosmyki. Do powozu prawie wskoczyły. ´ Dwaj Synowie Swiatło´ sci wolno podeszli bli˙zej, aby si˛e dowiedzie´c, kim sa˛ obcy, ale nim fory´s zda˙ ˛zył si˛e wgramoli´c na kozioł wo´znica ju˙z za´swistał długim batem i krzyknał ˛ co´s o wolnej drodze dla lady. Jej imi˛e znikn˛eło w zamieszaniu obaj Synowie musieli uskoczy´c z drogi, omal nie przewracajac ˛ si˛e na zapylona˛ ulic˛e, powóz za´s pomknał, ˛ gło´sno turkoczac ˛ kołami, ku Drodze do Amadoru. Gapie rozchodzili si˛e, mamroczac ˛ co´s mi˛edzy soba,˛ bez watpienia ˛ tajemnicza lady z pokojówka,˛ kupiła co´s od Ronde Maura i chciała unikna´ ˛c spotkania z Synami. Ostatnio niewiele działo si˛e w Mardecin, wi˛ec ta sprawa z pewno´scia˛ ´ dostarczy tematu do rozmów na najbli˙zszych kilka dni. Synowie Swiatło´ sci ciskali si˛e w´sciekle, ale w ko´ncu doszli do wniosku, z˙ e je´sli zło˙za˛ raport opisujacy ˛ ten incydent, to wyjda˛ na głupców. A poza tym ich kapitan nie lubił szlachetnie urodzonych, najprawdopodobniej wy´sle ich, by sprowadzili powóz z powrotem, czekałaby ich wi˛ec długa podró˙z w tym upale, w pogoni za jaka´ ˛s arogancka˛ latoro´sla˛ tego czy innego Domu. Je˙zeli nie zostana˛ jej postawione z˙ adne zarzuty — a to zawsze wymagało zawiłej procedury w przypadku arystokratów — to nie kapitan we´zmie na siebie win˛e. Rzecz jasna, nawet nie pomy´sleli o przesłuchaniu Ronde Macura, zainteresowani wyłacznie, ˛ by plotki o ich poni˙zeniu nie stały si˛e zbyt powszechnie znane. Niedługo po całym incydencie Therin Lugay przyprowadził swój wóz na podwórze za pracownia,˛ zapasy na długa˛ podró˙z miał ju˙z spakowane pod okragł ˛ a˛ plandeka.˛ W rzeczy samej, Ronde Macura wyleczyła go z goraczki, ˛ która zeszłej 189
zimy zabrała dwadzie´scia trzy osoby, ale rado´sc´ na my´sl o podró˙zy do dalekiego miejsca, gdzie z˙ yja˛ wied´zmy, odczuwał głównie dlatego, z˙ e dzi˛eki niej uwolni si˛e na jaki´s czas od narzeka´n z˙ ony i swarliwej te´sciowej. Ronde wprawdzie powiedziała, i˙z kto´s mo˙ze wyjecha´c mu na spotkanie — nie okre´sliła kto — on wszak miał nadziej˛e, z˙ e uda mu si˛e jednak dotrze´c a˙z do samego Tar Valon. Pukał sze´sc´ razy do kuchennych drzwi, zanim wszedł do s´rodka, ale nie spotkał nikogo, wi˛ec udał si˛e na gór˛e. W zapasowej sypialni, na łó˙zkach le˙zały Ronde i Luci, mimo i˙z sło´nce stało ju˙z wysoko na niebie, spały jeszcze, i to w zmi˛etych ˙ ubraniach. Zadna si˛e nie obudziła, nawet kiedy potrzasał ˛ je za rami˛e. Nie potrafił poja´ ˛c, dlaczego s´pia˛ tak mocno, dlaczego na podłodze le˙zy poci˛ety w pasy koc, dlaczego w pokoju sa˛ dwa puste czajniczki do herbaty i tylko jedna fili˙zanka, albo co robi lejek na poduszce obok Ronde. Ale przez całe z˙ ycie zdawał sobie spraw˛e, z˙ e na s´wiecie dzieje si˛e wiele rzeczy, których nie rozumie. Wróciwszy do wozu, pomy´slał o zapasach, na które Ronde wyło˙zyła pieniadze, ˛ potem o swej z˙ onie i jej matce, ale kiedy zawracał wóz, my´slał ju˙z tylko o tym, co te˙z ciekawego przydarzy´c mu si˛e mo˙ze w Altarze albo w Murandy. Tak czy inaczej, min˛eło troch˛e czasu, zanim Ronde Macura przybiegła z rozwianym włosem do domu Avi Shendar i wysłała goł˛ebia, przyczepiwszy do jego nó˙zki cienka˛ ko´sciana˛ tubk˛e. Ptak pomknał ˛ na północny wschód, prosto ku Tar Valon. Po chwili namysłu Ronde przygotowała kopi˛e raportu na nast˛epnym waskim ˛ pasku pergaminu i przyczepiła do nó˙zki ptaka z innej klatki. Ten wzbił si˛e w powietrze i skierował na zachód, obiecała bowiem tam wysyła´c kopie wszystkich swoich informacji. W tych trudnych czasach kobieta musi si˛e naprawd˛e bardzo stara´c, a przecie˙z nikomu to w niczym nie zaszkodzi, nic takiego wszak wa˙znego nie donosiła Narenwin. Zastanawiajac ˛ si˛e, czy kiedykolwiek uda jej si˛e pozby´c smaku widłokorzenia, który trawił jej usta, nie dbała w najmniejszej mierze o to, czy ów raport nie zaszkodzi tej, która miała na imi˛e Nynaeve. Avi, zaj˛eta praca˛ w swym niewielkim ogródku nie zwracała najmniejszej uwagi na poczynania Ronde, jak to miała w zwyczaju. I tak jak zwykle, kiedy tamta odeszła, umyła dłonie i weszła do wn˛etrza domu. Wcze´sniej umie´sciła wi˛ekszy kawałek pergaminu pod skrawkami, na których pisała tamta, na pozór po to, by ostry koniec pióra nie drapał powierzchni. Kiedy uniosła go pod popołudniowe sło´nce, mogła z łatwo´scia˛ odczyta´c tre´sc´ przekazu. Wkrótce trzeci gołab ˛ wzbił si˛e do lotu, zmierzajac ˛ w innym jeszcze kierunku.
„DZIEWIECIOKONNY ˛ ZAPRZEG” ˛ Szerokie rondo kapelusza osłaniało twarz Siuan Sanche przed promieniami popołudniowego sło´nca, gdy pozwoliła Logainowi poprowadzi´c ich grupk˛e przez wiodac ˛ a˛ do Lugardu Bram˛e Shilene. Zewn˛etrzne mury obronne miasta, wysokie i szare, dramatycznie domagały si˛e naprawy, w dwóch miejscach znajdujacych ˛ si˛e w zasi˛egu jej wzroku kamienie wykruszyły si˛e do tego stopnia, z˙ e mury nie były wy˙zsze od zwykłego płotu przy zagrodzie. Min oraz Leane trzymały si˛e blisko, obie zm˛eczone tempem, które Logain narzucił i utrzymywał przez całe tygodnie, ´ jakie min˛eły od wydarze´n w Zródłach Kore. Chciał przewodzi´c, zabrało jej niewiele czasu przekonanie go, i˙z tak jest w istocie. Je˙zeli nawet mówił, z˙ e wyrusza˛ z samego ranka, gdzie i kiedy zanocuja,˛ je˙zeli zatrzymywał pieniadze, ˛ nawet je´sli oczekiwał, z˙ e b˛eda˛ gotowa´c i podawa´c mu posiłki, niewiele to dla niej znaczyło. Mimo wszystko było jej przykro, gdy o nim my´slała. Nie miał poj˛ecia, co dla´n zaplanowała. „Trzeba zało˙zy´c du˙za˛ ryb˛e na hak, aby złapa´c jeszcze wi˛eksza” ˛ — pomy´slała ponuro. Nominalnie Lugard był stolica˛ Murandy, siedziba˛ króla Roedrana, ale lordowie Murandy ju˙z dawno temu wypowiedzieli mu posłusze´nstwo, potem odmówili płacenia podatków, a reszta ludzi poszła za ich przykładem. Murandy tylko z nazwy stanowiło naród, mieszka´nców nie spajała rzekoma wierno´sc´ królowi lub królowej — bywało, i˙z tron zmieniał wła´sciciela w doprawdy nieznacznych odst˛epach czasu — a tylko strach przed Andorem czy Illian skłaniał ich do trzymania si˛e razem. Miasto przecinały kamienne mury znajdujace ˛ si˛e w jeszcze gorszym stanie ni´zli zewn˛etrzne fortyfikacje, poniewa˙z Lugard przez wieki rozrastał si˛e zupełnie przypadkowo i niejeden raz dzielony był mi˛edzy rywalizujace ˛ rodziny szlacheckie. Miasto było brudne, wi˛ekszo´sci głównych ulic nawet nie wybrukowano, wszystkie pokrywał pył. M˛ez˙ czy´zni w wysokich kapeluszach i kobiety w fartuchach oraz spódnicach ukazujacych ˛ kostki przemykali mi˛edzy kupieckimi karawanami, dzieci za´s bawiły si˛e w koleinach wozów. To handel utrzymywał Lugard 191
przy z˙ yciu, wozy kupieckie s´ciagaj ˛ ace ˛ z Illian i Ebou Dar, z Ghealdan na północy i z Andoru na zachodzie. Na wielkich nie zabudowanych placach, rozrzuconych po całym mie´scie, stały o´s w o´s wozy, niektóre wypełnione a˙z po szczyt napi˛etych plandek, inne puste, oczekujace ˛ na załadunek. Wzdłu˙z głównych ulic, jedna przy drugiej stały gospody i stajnie, niemal˙ze przewy˙zszajac ˛ liczba˛ szare kamienne budynki sklepów, wszystkie kryte dachówka˛ w kolorach czerwieni, purpury, zieleni i bł˛ekitu. Powietrze pełne było kurzu i hałasu — metalicznego szcz˛ekania dochodzacego ˛ z ku´zni, turkotu wozów i przekle´nstw wo´zniców, gwałtownych wybuchów s´miechu dobiegajacych ˛ przez okna gospód. Promienie zachodzacego ˛ sło´nca piekły bezlito´snie Lugard, a powietrze było tak suche, jakby ju˙z nigdy nie miało pada´c. Kiedy Logain skr˛ecił ostatecznie na podwórze której´s stajni i zsiadł z konia na tyłach gospody o zielonym dachu, noszacej ˛ miano ,.Dziewi˛eciokonny Zaprz˛eg”, Siuan z ulga˛ zsun˛eła si˛e z grzbietu Beli, potem niepewnie poklepała kudłata˛ klacz po pysku, wystrzegajac ˛ si˛e jednak jej z˛ebów. Jej zdaniem dosiadanie grzbietu zwierz˛ecia nie była z˙ adnym sposobem podró˙zowania. Łód´z skr˛ecała, je´sli si˛e pociagn˛ ˛ eło za rumpel, a ko´n mógł w ka˙zdej chwili postanowi´c, z˙ e odtad ˛ sam b˛edzie o sobie decydował. Łodzie ponadto nigdy nie gryzły, Bela, jak dotad, ˛ zreszta˛ równie˙z nie. . . ale przecie˙z mogła. Przynajmniej min˛eło to potworne zesztywnienie wszystkich mi˛es´ni, które trapiło ja˛ w pierwszych dniach, kiedy to nie miała najmniejszych watpliwo´ ˛ sci, z˙ e Leane i Min s´mieja˛ si˛e z niej za plecami, gdy wieczorami ku´stykała po obozowisku. Wcia˙ ˛z jednak po całym dniu sp˛edzonym w siodle czuła si˛e tak, jakby została zbita na kwa´sne jabłko, lecz jako´s udawało jej si˛e to ukry´c. Gdy tylko Logain zaczał ˛ si˛e targowa´c ze stajennym, szczupłym piegowatym m˛ez˙ czyzna˛ w skórzanej kamizelce nało˙zonej na gołe ciało, Siuan podeszła do Leane. — Je˙zeli chcesz po´cwiczy´c swe fortele — powiedziała cicho — to zajmij si˛e na jaka´ ˛s godzin˛e Dalynem. Leane rzuciła jej pełne powatpiewania ˛ spojrzenie — obdarzała u´smiechami i spojrzeniami niektórych m˛ez˙ czyzn z wiosek, przez jakie przeje˙zd˙zali, ale Logain znalazł w jej wzroku tylko pustk˛e — potem jednak westchn˛eła i skin˛eła głowa.˛ Wzi˛eła gł˛eboki oddech i ruszyła w stron˛e Logaina, kołyszac ˛ ciałem i u´smiechajac ˛ si˛e do´n. Siuan nie potrafiła zrozumie´c, jak tamta to robi, tak to wygladało, ˛ jakby jej ko´sci nagle stawały si˛e gi˛etkie niczym guma. Podeszła bli˙zej do Min i równie cicho powiedziała: — Kiedy Dalyn sko´nczy ju˙z ze stajennym, powiedz mu, z˙ e zamierzasz si˛e przyłaczy´ ˛ c do mnie w s´rodku. Potem szybko zmykaj i trzymaj si˛e z dala od niego i Amaeny, dopóki nie wróc˛e. — Sadz ˛ ac ˛ po odgłosach dochodzacych ˛ z wn˛etrza gospody, w s´rodku równie dobrze mogła obozowa´c cała armia. Z pewno´scia˛ ci˙zba była na tyle g˛esta, z˙ e nikt nie znajdzie w´sród niej jednej kobiety. Min ju˙z otwierała 192
usta, by niechybnie spyta´c dlaczego — Siuan uprzedziła ja.˛ — Po prostu zrób tak, jak ci mówi˛e, Serenla. Albo sprawi˛e, z˙ e nie tylko b˛edziesz mu podawa´c talerz, lecz równie˙z czy´sci´c buty. Mimo zaci˛etego wyrazu twarzy, Min przytakn˛eła pos˛epnie. Siuan wcisn˛eła jej wodze Beli w r˛ece, sama za´s szybko opu´sciła podwórze stajni i wyszła na ulic˛e.. majac ˛ nadziej˛e, z˙ e udaje si˛e we wła´sciwym kierunku. Nie miała ochoty błaka´ ˛ c si˛e godzinami po mie´scie, nie w tej spiekocie i kurzu. Ulice zatłoczone były masywnymi wozami zaprz˛ez˙ onymi w szóstki, ósemki, a nawet dziesiatki ˛ koni, wo´znice strzelali z długich batów, przeklinajac ˛ zarówno swe zwierz˛eta jak i pieszych przemykajacych ˛ mi˛edzy pojazdami. Niechlujni m˛ez˙ czy´zni w długich kaftanach wo´zniców przepychali si˛e przez s´cisk, czasami ze s´miechem zaczepiajac ˛ kobiety w kolorowych fartuchach, niekiedy pasiastych, z głowami owini˛etymi szerokimi szarfami, które przechodziły obok wozów z wzrokiem wbitym w przestrze´n przed soba,˛ udajac, ˛ z˙ e niczego nie słysza.˛ Inne, bez fartuchów, z włosami swobodnie spływajacymi ˛ na ramiona, o spódnicach ko´nczacych ˛ si˛e o stop˛e, a nawet wi˛ecej nad ziemia,˛ cz˛esto odkrzykiwały bardziej jeszcze niewybredne repliki. Siuan a˙z wzdrygn˛eła si˛e, gdy zrozumiała, z˙ e niektóre zaczepki m˛ez˙ czyzn kierowane sa˛ do niej. Nie rozzło´sciły jej — w jej mniemaniu nie odnosiły si˛e do niej w z˙ adnej mierze — tylko zaskoczyły. Wcia˙ ˛z nie mogła przywykna´ ˛c do zmian, jakie przeszła. Tym m˛ez˙ czyznom mogła si˛e wydawa´c atrakcyjna. . . Zerkn˛eła na swe odbicie w brudnej szybie jakiej´s wystawy, ale zobaczyła tylko niewyra´zny obraz dziewczyny o gładkiej cerze, w słomianym kapeluszu. Była młoda, nie tylko zdawała si˛e młoda, ale, na ile potrafiła oceni´c, zwyczajnie była młoda. Nie starsza od Min. Po prostu młodziutka dziewczyna, patrzac ˛ z perspektywy lat, które naprawd˛e prze˙zyła. „Korzy´sc´ wynikajaca ˛ z bycia ujarzmiona” ˛ — powtórzyła sobie. Spotykała kobiety, które zapłaciłyby ka˙zda˛ sum˛e, z˙ eby tylko uj˛eto im pi˛etnas´cie lub dwadzie´scia lat, niektóre z nich zapewne uznałyby cen˛e, jaka˛ ona zapłaciła, za dobry interes. Cz˛esto sama si˛e przyłapywała na tym, z˙ e wymienia kolejne takie korzy´sci, by´c mo˙ze w daremnej próbie wmówienia sobie, i˙z sa˛ istotne. Przynajmniej mogła teraz kłama´c do woli, skoro uwolniła si˛e od Trzech Przysiag. ˛ I nie rozpoznałby jej własny ojciec. Tak naprawd˛e to nie wygladała ˛ tak samo jak za młodu, zmiany, jakie w jej twarzy wyryła dojrzało´sc´ , wcia˙ ˛z na niej były, tylko złagodzone przez s´wie˙zo´sc´ młodego wieku. Doszła do wniosku, my´slac ˛ chłodno i obiektywnie, i˙z zapewne wyładniała, a przecie˙z „ładna” to był najwi˛ekszy komplement, jakim ja˛ kiedykolwiek obdarzono. Okre´slenie „przystojna” padało znacznie cz˛es´ciej. Nie potrafiła jednak połaczy´ ˛ c tej twarzy ze soba˛ sama,˛ z Siuan Sanche. Tylko wewnatrz ˛ nic si˛e nie zmieniło, jej umysł wcia˙ ˛z zawierał cała˛ swoja˛ wiedz˛e. We własnej głowie była wcia˙ ˛z soba.˛ Niektóre gospody i tawerny Lugardu miały takie nazwy, jak: „Młot Kowa193
´ la”, „Ta´nczacy ˛ Nied´zwied´z”, „Srebrna Swinia”, i cz˛esto na ich frontonach wisiały stosowne godła. Zdarzały si˛e równie˙z nazwy, które powinny by´c zabronione, najmniej nieprzyzwoity był „Pocałunek Dziewki Domani”, któremu towarzyszył wizerunek miedzianoskórej kobiety — obna˙zonej a˙z do talii! — z wyd˛etymi ustami. Siuan przez chwil˛e zastanawiała si˛e, jak by na to zareagowała Leane, ale biorac ˛ pod uwag˛e jej obecny sposób zachowania, i napis, i wizerunek mogły jej si˛e wyda´c jak najbardziej stosowne. Na koniec jednak, przy bocznej ulicy, równie szerokiej zreszta˛ jak główna, tu˙z za pozbawiona˛ odrzwi wyrwa˛ w zrujnowanym wewn˛etrznym murze miasta, odnalazła gospod˛e, której szukała — dwupi˛etrowy budynek z szarego kamienia, o dachu krytym purpurowa˛ dachówka.˛ Na godle ponad drzwiami namalowano wyjatkowo ˛ rozpustna˛ kobiet˛e, której całe odzienie stanowiły jedynie włosy, ułoz˙ one tak, by skrywały najmniej jak to tylko mo˙zliwe, siedzac ˛ a˛ na oklep na koniu, nazw˛e gospody wyrzuciła z pami˛eci natychmiast po zaznajomieniu si˛e z nia.˛ Wspólna izba była sina od fajkowego dymu, wypełniona po brzegi podejrzanymi m˛ez˙ czyznami, którzy pili, i s´miali si˛e w głos i podszczypywali słu˙zebne dziewczyny unikajace, ˛ jak si˛e dało ich dłoni, przylepione na stałe u´smiechy nie znikały z ich twarzy. Ledwie słyszalne w tym hałasie cytra i flet akompaniowały młodej kobiecie, która s´piewała i ta´nczyła na blacie stołu w jednym z kra´nców długiego pomieszczenia. Od czasu do czasu s´piewaczka zadzierała spódnic˛e, ukazujac ˛ nogi w całej niemal˙ze okazało´sci, to, co Siuan zrozumiała ze słów piosenki, sprawiło, z˙ e miała ochot˛e podej´sc´ do tamtej i zetrze´c jej słowa z ust. Jak tak mo˙zna? Paradowa´c nago? I s´piewa´c o takich rzeczach bandzie pijanych łajdaków? Nigdy wcze´sniej nie była w takim miejscu. Zamierzała jak najbardziej skróci´c swa˛ wizyt˛e tutaj. Nie miała kłopotów ze znalezieniem wła´scicielki gospody. Wysoka, pot˛ez˙ nie zbudowana kobieta, wbita w sukni˛e z czerwonego, niemal jarzacego ˛ si˛e jedwabiu, utrefione, sztucznie barwione loki — natura nigdy nie wytworzyłaby takiego odcienia czerwieni, z pewno´scia˛ nie wraz z ciemnymi oczyma — otaczały wystajacy ˛ podbródek i zimne, twarde usta. Mi˛edzy rozkazami wykrzykiwanymi dziewkom słu˙zebnym zatrzymywała si˛e to przy jednym stoliku, to przy innym, aby zamieni´c kilka słów i poklepa´c po ramionach swych klientów. Siuan sztywno wyprostowała plecy i starajac ˛ si˛e ignorowa´c szacujace ˛ spojrzenia m˛ez˙ czyzn, podeszła do kobiety o szkarłatnych włosach. — Pani Tharne? — Po trzykro´c musiała powtórzy´c nazwisko, za ka˙zdym razem gło´sniej ni˙z poprzednio, zanim wła´scicielka wreszcie na nia˛ spojrzała. — Pani Tharne, chciałabym dosta´c posad˛e s´piewaczki. Potrafi˛e s´piewa´c. . . — Potrafisz s´piewa´c, co? — Za´smiała si˛e wysoka kobieta. — Có˙z, mam ju˙z s´piewaczk˛e, ale zawsze zatrudniam druga,˛ aby tamta mogła czasami odpocza´ ˛c. Niech no zobacz˛e twoje nogi. — Potrafi˛e za´spiewa´c Pie´sn´ o trzech rybach — oznajmiła gło´sno Siuan. To 194
musiała by´c wła´sciwa osoba. Z pewno´scia˛ dwie kobiety w jednym mie´scie nie moga˛ mie´c włosów takiej barwy, nie mówiac ˛ ju˙z o tym, z˙ e we wła´sciwej gospodzie zareagowała na wła´sciwe imi˛e. Pani Tharne za´smiała si˛e jeszcze gło´sniej i klepn˛eła w rami˛e jednego z m˛ez˙ czyzn siedzacych ˛ przy najbli˙zszym stole, tak silnie, z˙ e omal nie spadł z ławy. — Nie ma chyba szczególnego zapotrzebowania na t˛e piosenk˛e, co, Pel? Szczerbaty Pel, z długim batem wo´znicy owini˛etym wokół ramienia, zarechotał do wtóru. — I potrafi˛e jeszcze za´spiewa´c Brzask na bł˛ekitnym niebie. Kobieta potrzasn˛ ˛ eła głowa˛ i zacz˛eła pociera´c oczy, jakby przed chwila˛ rzeczywi´scie za´smiewała si˛e a˙z do łez. — Potrafisz, co? Ach, jestem pewna, z˙ e chłopcom si˛e to spodoba. Teraz poka˙z mi nogi. Pokazujesz nogi, dziewczyno, albo wynocha! Siuan zawahała si˛e, ale pani Tharne stała tylko i patrzyła na nia.˛ A oprócz niej coraz wi˛eksza liczba m˛eskich oczu. To musiała by´c wła´sciwa kobieta. Powoli podciagn˛ ˛ eła spódnice do kolan. Wła´scicielka gospody niecierpliwie machn˛eła dłonia.˛ Zamknawszy ˛ oczy, Siuan zbierała coraz wi˛ecej materiału spódnicy w dłoniach. Z ka˙zdym calem jej twarz stawała si˛e jeszcze bardziej czerwona. — Skromnisia — zarechotała pani Tharne. — Có˙z, je´sli te piosenki stanowia˛ granic˛e twoich mo˙zliwo´sci, to lepiej z˙ eby´s miała takie nogi, na widok których m˛ez˙ czy´zni b˛eda˛ mdleli. Trudno to jednak stwierdzi´c, dopóki nie zdejmiesz tych wełnianych po´nczoch, co, Pel? Dobra, chod´z ze mna.˛ Mo˙ze nawet masz jaki´s głos, ale w tym hałasie i tak nie da si˛e tego stwierdzi´c. Chod´z, dziewczyno! No, rusz˙ze tyłkiem! Siuan otworzyła gwałtownie oczy, zapłonał ˛ w nich gniew, ale wysoka kobieta szła ju˙z na zaplecze wspólnej izby. Z kr˛egosłupem sztywnym jak z˙ elazny pr˛et Siuan opu´sciła spódnice i poszła za nia,˛ starajac ˛ si˛e ignorowa´c rechoty i grubia´nskie propozycje skierowane pod jej adresem. Jej twarz była niczym wykuta z kamienia, jednak w duszy zmartwienie walczyło z gniewem. Zanim została wyniesiona na Tron Amyrlin, kierowała szpiegowska˛ siatka˛ Bł˛ekitnych Ajah, niektóre z jej agentek, zarówno wtedy, jak i pó´zniej, stanowiły jej osobiste oczy i uszy. Mogła nie by´c ju˙z dłu˙zej Amyrlin, czy cho´cby nawet Aes Sedai, ale wcia˙ ˛z pami˛etała te kobiety. Duranda Tharne słu˙zyła ju˙z Bł˛ekitnym, kiedy przej˛eła siatk˛e, jej informacje za´s były zawsze aktualne. Niełatwo znale´zc´ dobrych szpiegów, z ich wiarygodno´scia˛ te˙z bywało rozmaicie — po drodze z Tar Valon była tylko jedna, której ufała, w Czterech Królach, w Andorze, ale ona znikn˛eła — jednak wraz z kupieckimi karawanami przez Lugard przepływała masa informacji i plotek. Zapewne byli tu równie˙z szpiedzy innych Ajah, nale˙zało o tym pami˛eta´c. „Ostro˙zno´sc´ przywiedzie łód´z do portu” — upomniała si˛e. Ta kobieta idealnie pasowała do opisu Durandy Tharne, z pewno´scia˛ z˙ adna inna gospoda nie mogła 195
nosi´c równie paskudnej nazwy, ale dlaczego odpowiedziała w taki sposób, gdy Siuan podała hasło identyfikujace ˛ ja˛ jako agentk˛e Bł˛ekitnych? Musiała zaryzykowa´c, Min i Leane, ka˙zda na swój sposób, stawały si˛e równie niecierpliwe jak Logain. Ostro˙zno´sc´ przywiedzie łód´z do portu, ale czasami dzi˛eki s´miało´sci mo˙zna przywie´zc´ pełna˛ ładowni˛e ryb. W najgorszym wypadku zdzieli kobiet˛e czym´s po głowie i ucieknie tylnym wyj´sciem. Oszacowała szerokie ramiona, wzrost i twarde dłonie tamtej, miała jednak nadziej˛e, z˙ e jej si˛e uda. Przez skromne drzwi w korytarzu wiodacym ˛ w stron˛e kuchni weszły do ska˛ po umeblowanego pokoju, mieszczacego ˛ w sobie biurko z krzesłem na strz˛epie niebieskiego dywanu, du˙ze lustro na s´cianie i, co zaskoczyło Siuan, półk˛e z kilkoma ksia˙ ˛zkami. Kiedy tylko drzwi si˛e za nimi zamkn˛eły, wygłuszajac ˛ do pewnego stopnia hałas wspólnej izby, wysoka kobieta odwróciła si˛e do Siuan, wspierajac ˛ pi˛es´ci na obszernych biodrach. — No dobrze. Czego chcesz ode mnie? Nie musisz mi podawa´c swego imienia. Nie chc˛e. go zna´c, niewa˙zne, czy jest prawdziwe czy fałszywe. Siuan poczuła jak opuszcza ja,˛ po cz˛es´ci przynajmniej, poprzednie napi˛ecie. Gniew jednak pozostał. — Nie miała´s prawa traktowa´c mnie tam w taki sposób! Co chciała´s osiagn ˛ a´ ˛c, zmuszajac ˛ mnie bym. . . — Miałam wszelkie prawo — odwarkn˛eła pani Tharne — i zar˛eczam ci, z˙ e było to konieczne. Gdyby´s przyszła w momencie, kiedy zamykam lub otwieram gospod˛e, jak to jest przewidziane, wpu´sciłabym ci˛e do s´rodka i nikt by niczego nie widział. Czy my´slisz, z˙ e który´s z tych m˛ez˙ czyzn nie zaczałby ˛ si˛e zastanawia´c, gdybym odprowadziła ci˛e na tyły niczym od dawien dawna nie widziana˛ przyjaciółk˛e? Nie mog˛e sobie pozwoli´c, z˙ eby ktokolwiek zaczał ˛ si˛e mna˛ interesowa´c. Masz szcz˛es´cie, z˙ e nie kazałam ci zastapi´ ˛ c Susu na stole na czas jednej lub dwu piosenek. I uwa˙zaj, jak si˛e do mnie odnosisz. Ostrzegawczo uniosła w gór˛e szeroka,˛ twarda˛ dło´n. — Wydałam za ma˙ ˛z córki starsze od ciebie, ale kiedy je odwiedzam, stapaj ˛ a˛ skromnie i odzywaja˛ si˛e wła´sciwie. Je˙zeli b˛edziesz zachowywa´c si˛e wobec mnie jak Pani Impertynentka, to wkrótce dowiesz si˛e, dlaczego tak jest. Nikt tam nie usłyszy twoich krzyków, a je´sli nawet, to i tak nie b˛edzie si˛e wtracał. ˛ — Energicznie kiwn˛eła głowa,˛ jakby potwierdzajac ˛ tym własne słowa i ponownie wsparła dłonie na biodrach. — A teraz mów, czego chcesz? Siuan kilkakrotnie podczas tej przemowy próbowała wtraci´ ˛ c cho´c jedno słowo, ale strumie´n płynacy ˛ z ust tamtej przewalał si˛e po nich niczym fala przypływu. Nie była do czego´s takiego przyzwyczajona. Kiedy pani Tharne sko´nczyła, cała a˙z trz˛esła si˛e z gniewu, obie dłonie zaciskajac ˛ na kraw˛edziach spódnicy, a˙z pobielały jej kłykcie. Z równa˛ siła˛ starała si˛e trzyma´c na wodzy swój temperament. „Wyst˛epuj˛e tutaj tylko jako inna agentka” — upominała si˛e zdecydowanie. — 196
„Ju˙z nie Amyrlin, tylko inna agentka”. Poza tym spodziewała si˛e, i˙z kobieta mo˙ze wprowadzi´c w z˙ ycie swe gro´zby. To było dla niej wcia˙ ˛z nowym do´swiadczeniem, z˙ e musi strzec si˛e kogo´s tylko dlatego, z˙ e jest wi˛ekszy i silniejszy. — Otrzymałam wiadomo´sc´ , która˛ musz˛e dostarczy´c do zgromadzenia tych, które słu˙za.˛ — Miała nadziej˛e, z˙ e pani Tharne we´zmie napi˛ecie w jej głosie za objaw przestrachu, mo˙ze okaza´c si˛e bardziej pomocna, gdy uzna Siuan za stosownie onie´smielona.˛ — Nie było ich tam, gdzie mi powiedziano. Mog˛e mie´c tylko nadziej˛e, z˙ e wiesz co´s, co pomo˙ze mi je znale´zc´ . Zaplótłszy ramiona na masywnych piersiach, pani Tharne wpatrywała si˛e w nia˛ przez jaki´s czas. — Wiesz, jak opanowa´c swój temperament, kiedy jest to potrzebne, co? Dobrze. Co si˛e stało w Wie˙zy? I nie próbuj zaprzecza´c, z˙ e stamtad ˛ przybywasz, moja dumna pi˛eknotko. Jest to wypisane na twojej twarzy i z pewno´scia˛ nie nabyła´s tych snobistycznych manier w jakiej´s wsi. Siuan wzi˛eła gł˛eboki oddech, zanim odpowiedziała. — Siuan Sanche została ujarzmiona. — Jej głos nawet nie zadr˙zał i była z tego dumna. — Nowa˛ Amyrlin jest Elaida a’Roihan. Tym razem jednak nie potrafiła całkowicie stłumi´c goryczy, jaka zabrzmiała w tych słowach. Pani Tharne w najmniejszej mierze nie zdradziła, co poczuła, słyszac ˛ te wies´ci. — Có˙z, to przynajmniej tłumaczy niektóre z rozkazów, jakie otrzymałam. Przynajmniej ich cz˛es´c´ . Ujarzmiły ja,˛ powiadasz? My´slałam, z˙ e b˛edzie ju˙z Amyrlin na zawsze. Widziałam ja˛ raz, kilka lat temu w Caemlyn. Z daleka. Wygla˛ dała, jakby potrafiła prze˙zuwa´c rzemienie uprz˛ez˙ y na s´niadanie. — Niemo˙zliwie szkarłatne loki zafalowały, gdy potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Có˙z, co si˛e stało, to si˛e nie odstanie. Ajah si˛e podzieliły, nieprawda˙z? To jest jedyne mo˙zliwe wytłumaczenie moich rozkazów i tego, z˙ e ujarzmiły tego starego s˛epa. Jedno´sc´ Wie˙zy zniszczona, a Bł˛ekitne uciekły. Siuan zazgrzytała z˛ebami. Próbowała wytłumaczy´c sobie, z˙ e ta kobieta jest lojalna wobec Bł˛ekitnych Ajah, nie za´s osobi´scie wzgl˛edem niej, ale to nie pomagało. „Stary s˛ep? Sama jest wystarczajaco ˛ stara, aby by´c moja˛ matka.˛ A gdyby była, to chyba bym si˛e utopiła”. Z wysiłkiem nadała swym słowom pokorne brzmienie. — Moja wiadomo´sc´ jest bardzo wa˙zna. Musz˛e rusza´c w drog˛e tak szybko, jak si˛e tylko da. Mo˙zesz mi pomóc? — Wa˙zna wiadomo´sc´ ? No có˙z, watpi˛ ˛ e w to. Problem polega na tym, z˙ e mog˛e ci co´s zaoferowa´c, ale sama b˛edziesz musiała rozszyfrowa´c, co to takiego. Chcesz tego? — Ta kobieta nie zamierzała niczego ułatwi´c. 197
— Tak, prosz˛e. — Sallie Daera. Nie mam poj˛ecia, kim ona jest, czy te˙z kim była, ale kazano mi poda´c to imi˛e ka˙zdej Bł˛ekitnej, która si˛e tu pojawi i b˛edzie wyglada´ ˛ c na zagubiona,˛ je˙zeli mo˙zna tak powiedzie´c. Mo˙zesz nie by´c jedna˛ z sióstr, ale zadzierasz nos tak wysoko, z˙ e wygladasz ˛ przynajmniej na taka.˛ Wi˛ec ci mówi˛e. Sallie Daera. Zrób z tym, co zechcesz. Siuan stłumiła dreszcz podniecenia i ponownie przybrała oboj˛etny wyraz twarzy. — Ja równie˙z nigdy o niej nie słyszałam. Musz˛e wi˛ec dalej ich szuka´c. — Gdy je znajdziesz, powiedz Aeldene Sedai, z˙ e wcia˙ ˛z jestem lojalna, cokolwiek si˛e wydarzy. Od tak dawna pracuj˛e ju˙z dla Bł˛ekitnych, z˙ e nie wiedziałabym, co dalej ze soba˛ pocza´ ˛c. — Powiem jej — zapewniła ja˛ Siuan. Nawet nie wiedziała, z˙ e Aeldene zastapiła ˛ ja˛ w kierowaniu siatka˛ Bł˛ekitnych, Amyrlin, niezale˙znie od tego, z których Ajah ja˛ wyniesiono, nale˙zała do wszystkich, a jednocze´snie do z˙ adnej. — Przypuszczam, z˙ e znajdziesz jaki´s powód, dla którego nie mo˙zesz mnie jednak zatrudni´c. Naprawd˛e nie potrafi˛e s´piewa´c, to powinno wystarczy´c. — Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla tej bandy za drzwiami. — Wielka kobieta uniosła brew i u´smiechn˛eła si˛e w sposób, który nie spodobał si˛e Siuan. — Co´s wymy´sl˛e, dziewczyno. I dam ci drobna˛ rad˛e. Je˙zeli nie zejdziesz o szczebel czy dwa, jakie´s Aes Sedai moga˛ ci˛e s´ciagn ˛ a´ ˛c na sam dół drabiny. Zaskoczona jestem, z˙ e jeszcze si˛e tak nie stało. Teraz id´z ju˙z. Wyno´s si˛e stad. ˛ „Wstr˛etna kobieta — Siuan a˙z warkn˛eła w duszy. — Gdyby to było mo˙zliwe, przydzieliłabym jej takie kary, a˙z by jej oczy wyszły na wierzch”. Ta kobieta sadziła, ˛ z˙ e nale˙zy jej si˛e wi˛ecej szacunku, czy˙z nie? — Dzi˛ekuj˛e ci za pomoc — oznajmiła chłodno i wykonała ukłon stosowny do pałacowego wn˛etrza. — Była´s dla mnie doprawdy zanadto uprzejma. Przeszła ju˙z trzy kroki w głab ˛ wspólnej izby, kiedy za nia˛ pojawiła si˛e pani Tharne, wybuch jej przera´zliwego s´miechu przebił si˛e przez, wszechogarniajacy ˛ gwar. — To ci dopiero wstydliwa panienka! Nó˙zki tak białe i smukłe, z˙ e wszystkim by s´lina z ust ciekła, a rozpłakała si˛e jak dziecko, kiedy jej powiedziałam, z˙ e b˛edzie musiała wam je pokaza´c! Po prostu siadła na podłodze i zacz˛eła rycze´c! Biodra kragłe, ˛ i˙z ka˙zdemu by si˛e spodobały, a ona. . . ! Siuan a˙z zatoczyła si˛e pod huraganem s´miechu. który jednak nie stłumił całkowicie litanii tamtej. Udało jej si˛e przej´sc´ w miar˛e wolno jeszcze trzy kroki, z twarza˛ czerwona˛ niczym burak, potem rzuciła si˛e biegiem. Zatrzymała si˛e dopiero na ulicy, usiłujac ˛ odzyska´c oddech i uspokoi´c łomoczace ˛ serce. „Wstr˛etna stara zdzira! Powinnam. . . !”
198
Nie miało znaczenia, co powinna zrobi´c, ta obrzydliwa kobieta powiedziała jej wszystko, czego potrzebowała. Nie Sallie Daera, w ogóle nie chodziło o kobiet˛e. Tylko Bł˛ekitne b˛eda˛ wiedziały lub cho´cby podejrzewały. Salidar. Miejsce narodzin Deane Aryman, Bł˛ekitnej siostry, która została Amyrlin po Bonwhin i uratowała Wie˙ze˛ przed zniszczeniem, na jakie naraziła ja˛ tamta. Salidar. Jedno z ostatnich miejsc, gdzie ktokolwiek szukałby Aes Sedai, tak blisko przecie˙z Amadicii. Dwaj m˛ez˙ czy´zni w s´nie˙znobiałych płaszczach i błyszczacych, ˛ wypolerowanych puklerzach jechali w jej stron˛e po ulicy, niech˛etnie ust˛epujac ˛ z drogi wozom. ´ Synowie Swiatło´sci. Obecnie mo˙zna ich było spotka´c wsz˛edzie. Siuan cofn˛eła si˛e pod niebiesko-zielona˛ s´cian˛e gospody i spu´sciwszy głow˛e, obserwowała ostro˙znie Białe Płaszcze spod ronda swego kapelusza. Spojrzeli na nia˛ przelotnie, przeje˙zd˙zajac ˛ obok — twarde twarze pod l´sniacymi ˛ sto˙zkowymi hełmami — i pojechali dalej. Siuan a˙z zagryzła usta ze zło´sci. To przypuszczalnie fakt, z˙ e si˛e kuliła, s´ciagn ˛ ał ˛ ich uwag˛e. A gdyby zobaczyli jej twarz. . . ? Nic by si˛e oczywi´scie nie stało. Białe Płaszcze moga˛ si˛e pokusi´c o zabicie samotnej Aes Sedai, ale przecie˙z jej twarz nie była ju˙z dłu˙zej twarza˛ Aes Sedai. Zauwa˙zyli tylko, jak si˛e stara przed nimi ukry´c. Gdyby Duranda Tharne nie rozdra˙zniła jej do tego stopnia, nigdy nie popełniłaby tak głupiego bł˛edu. Pami˛etała czasy, gdy pod wpływem czego´s tak błahego, jak uwagi pani Tharne nie zmyliłaby nawet kroku, czasy, kiedy ta przero´sni˛eta zeschła ryba nie o´smieliłaby si˛e odezwa´c do niej ani słowem. „Gdyby tej j˛edzy nie spodobały si˛e moje maniery, to bym jej dopiero. . . ” I ostatecznie mogła si˛e tylko uda´c w swoja˛ stron˛e wystarczajaco ˛ szybko, z˙ eby pani Tharne nie stłukła jej tak, by przez tydzie´n nie mogła usia´ ˛sc´ w siodle. Czasami trudno było pami˛eta´c, z˙ e czasy, gdy królowie i królowe przybywali na ka˙zde jej wezwanie, min˛eły bezpowrotnie. Kroczyła po ulicy ze wzrokiem pałajacym ˛ taka˛ w´sciekło´scia,˛ i˙z niektórzy z wo´zniców mełli w ustach komentarze, które mieli zamiar wygłosi´c pod adresem samotnej s´licznej dziewczyny. Niektórzy.
***
Min siedziała na ławie pod s´ciana˛ w zatłoczonej wspólnej izbie gospody „Dziewi˛eciokonny Zaprz˛eg”, obserwujac ˛ stół otoczony przez stojacych ˛ m˛ez˙ czyzn, niektórzy mieli przy sobie długie baty, inni przypasane miecze, co pozwalało si˛e w nich domy´sla´c stra˙zników kupieckich karawan. Kolejnych sze´sciu siedziało rami˛e przy ramieniu za stołem. Ledwie potrafiła dojrze´c Leane i Logaina 199
przy przeciwległym jego kra´ncu. Nie mogła opanowa´c grymasu niezadowolenia, widzac, ˛ jak tamten zdawał si˛e spija´c ka˙zde z przetykanych u´smiechem słów, które spływały z jej ust. Powietrze ci˛ez˙ kie było od tytoniowego dymu, ludzie przekrzykiwali si˛e nawzajem, prawie całkowicie zagłuszajac ˛ muzyk˛e fletu i tamburyna oraz s´piew kobiety ta´nczacej ˛ na stole mi˛edzy kamiennymi kominkami. Jej piosenka opowiadała o dziewczynie, która potrafiła przekona´c sze´sciu m˛ez˙ czyzn, z˙ e ka˙zdy z nich jest wymarzonym kochankiem, Min ubawiła si˛e setnie, mimo z˙ e momentami nie mo´ gła opanowa´c rumie´nca. Spiewaczka od czasu do czasu rzucała zazdrosne spojrzenia w stron˛e stołu, przy którym tłoczyli si˛e tamci. A raczej w stron˛e Leane. Wysoka kobieta Domani zda˙ ˛zyła całkowicie zdominowa´c Logaina, jeszcze zanim weszli do gospody, a jej kołyszacy ˛ si˛e płynny krok i s´wiatło w oczach natychmiast przyciagn˛ ˛ eły do niej innych m˛ez˙ czyzn tak, jak miód przyciaga ˛ pszczoły. Omal nie wybuchła bójka, Logain i stra˙znicy stali naprzeciw siebie z dło´nmi na r˛ekoje´sciach mieczy, wyciagano ˛ ju˙z no˙ze, kr˛epy wła´sciciel i dwaj pot˛ez˙ nie umi˛es´nieni ludzie biegli ju˙z ze swymi pałkami. A Leane zdusiła płomie´n równie łatwo, jak go roznieciła, u´smiechajac ˛ si˛e do jednego, tu rzucajac ˛ kilka słów, tamtego poklepujac ˛ ,po policzku. Nawet karczmarz zmarudził przez jaki´s czas przy ich stole, u´smiechajac ˛ si˛e głupawo, dopóki nie odciagn˛ ˛ eły go obowiazki ˛ wzgl˛edem innych klientów. A Leane twierdziła, z˙ e potrzebuje wi˛ecej praktyki. To było doprawdy nie w porzadku. ˛ „Gdybym potrafiła zrobi´c co´s takiego temu jednemu m˛ez˙ czy´znie, byłabym ´ bardziej ni˙z zadowolona. By´c mo˙ze ona mnie nauczy. . . Swiatło´ sci, o czym ja my´sl˛e?” — Zawsze pozostawała soba,˛ a inni mogli ja˛ akceptowa´c taka,˛ jaka˛ była alba wcale. A teraz my´slała, aby si˛e zmieni´c, i to dla m˛ez˙ czyzny. Było ju˙z wystarczajaco ˛ z´ le, z˙ e musiała si˛e przebiera´c w suknie, zamiast jak kiedy´s nosi´c kaftan i spodnie. — „Popatrzy na ciebie w gł˛eboko wyci˛etej sukni. Masz przecie˙z wi˛ecej do pokazania ni˙z Leane, a ona. . . Sko´ncz z tym!” — Musimy rusza´c na południe — usłyszała głos Siuan za soba˛ i wzdrygn˛eła si˛e. Nie zorientowała si˛e, kiedy tamta nadeszła. — Zaraz. Wywnioskowała z błysku w tych bł˛ekitnych oczach, z˙ e Siuan musiała si˛e czego´s dowiedzie´c. Czy podzieli si˛e z nimi informacjami, to ju˙z, była zupełnie inna sprawa. Przewa˙znie zdawała si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e wcia˙ ˛z jest Amyrlin. — Nie zda˙ ˛zymy przed zmrokiem dotrze´c do z˙ adnej innej gospody — protestowała Min. — Równie dobrze mo˙zemy tutaj zosta´c na noc. Przyjemnie byłoby znowu spa´c w łó˙zku zamiast gdzie´s pod płotem, albo w stogu siana, nawet je´sli musiałaby, tak jak zawsze, dzieli´c łó˙zko z Leane i Siuan. Logain chciał wynajmowa´c im oddzielne pokoje, lecz Siuan była skapa, ˛ mimo z˙ e to on płacił. Siuan rozejrzała si˛e dookoła, ale w´sród zgromadzonych we wspólnej izbie ka˙zdy, kto nie patrzył na Leane, słuchał s´piewaczki. 200
— To nie jest mo˙zliwe. Wydaje mi si˛e. . . z˙ e Białe Płaszcze moga˛ o mnie rozpytywa´c. Min zagwizdała cicho przez z˛eby. — Dalynawi si˛e to nie spodoba. — A wi˛ec nic mu nie mów. — Siuan potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ widzac ˛ zgromadzenie wokół Leane. — Tylko powiedz Amaenie, z˙ e musimy ju˙z jecha´c. On pójdzie za nia.˛ Nale˙zy mie´c nadziej˛e, z˙ e pozostali nie postapi ˛ a˛ podobnie. Min u´smiechn˛eła si˛e krzywo. Siuan mogła twierdzi´c, z˙ e nie dba o to, i˙z Logain — Dalyn — objał ˛ prowadzenie, ignorujac ˛ wszystkie jej próby zmuszenia go, by cokolwiek zrobił, ale wcia˙ ˛z si˛e starała przywoła´c go do porzadku. ˛ — A tak w ogóle, co to jest dziewi˛eciokonny zaprz˛eg? — zapytała, wstajac. ˛ Wcze´sniej wyszła nawet na zewnatrz ˛ w nadziei, z˙ e godło dostarczy jej jakiej´s wskazówki, ale nad drzwiami gospody była tylko nazwa. — Widziałam o´smio lub dziesi˛eciokonne, ale nigdy dziewi˛eciokonne. — W tym mie´scie — odparła sztywno Siuan — lepiej o takie rzeczy nie pyta´c. Plamy czerwieni, które znienacka wykwitły na jej policzkach, nasun˛eły Min podejrzenie, z˙ e sama doskonale wie, co to znaczy. — Id´z, powiedz im. Mamy do przebycia długa˛ drog˛e i ani chwili do stracenia. I nie pozwól, by kto´s ci˛e podsłuchał. ˙ Min parskn˛eła cicho. Zaden z m˛ez˙ czyzn nawet jej nie zauwa˙zy, interesował ich tylko ten leciutki u´smiech, który igrał na twarzy Leane. Bardzo chciała si˛e dowiedzie´c, w jaki sposób Siuan udało si˛e wpa´sc´ w oko Białym Płaszczom. To była ostatnia rzecz, jakiej im było trzeba, a wszak popełnianie bł˛edów nie le˙zało ˙ w stylu Siuan. Załowała, z˙ e nie umie skłoni´c Randa, by patrzył na nia˛ tak, jak ci m˛ez˙ czy´zni spogladali ˛ na Leane. Je˙zeli maja˛ jecha´c przez cała˛ noc — a podejrzewała, z˙ e na to si˛e zanosi — by´c mo˙ze tamta zechce jej udzieli´c kilku wskazówek.
STARA FAJKA Podmuch wiatru podrywajacego ˛ kurz na ulicy Lugardu porwał aksamitny kapelusz Garetha Bryne i zaniósł go dokładnie pod jeden z turkoczacych ˛ obok wo˙ zów. Zelazna obr˛ecz koła wbiła go natychmiast w twarda˛ glin˛e ulicy, pozostawiajac ˛ po sobie płaska˛ jak nale´snik ruin˛e. Przez chwil˛e wpatrywał si˛e w resztki swego nakrycia głowy, potem bez słowa poszedł dalej. „I tak ju˙z podniszczył si˛e podczas podró˙zy” — próbował si˛e pocieszy´c. Jego jedwabny kaftan tak˙ze cały pokryty był kurzem, zanim jeszcze dotarli do Murandy. Szczotkowanie nie zdawało si˛e na wiele, nawet je´sli chciało mu si˛e kłopota´c tym zaj˛eciem. Obecnie wygladał ˛ raczej na brunatny ni´zli szary. Powinien znale´zc´ sobie co´s prostszego, przecie˙z nie udawał si˛e na bal. Przeciskał si˛e mi˛edzy wozami łomoczacymi ˛ po porytej koleinami drodze, nie zwracajac ˛ uwagi na s´cigajace ˛ go przekle´nstwa wo´zniców — ka˙zdy przyzwoity kawalerzysta umiał kla´ ˛c siarczy´sciej, nawet przez sen — a˙z wreszcie doszedł do krytej czerwonym dachem gospody pod nazwa˛ „Pozycja Wo´znicy”. Malunek na s´cianie okre´slał interpretacj˛e nazwy. Wspólna izba przypominała wszystkie inne wspólne izby, jakie dotad ˛ widział w Lugardzie, wo´znice i stra˙znicy karawan przemieszani ze stajennymi, kowalami, robotnikami najemnymi, ludzie wszelkiego pochodzenia i profesji, wszyscy gadali i s´miali si˛e najgło´sniej, jak potrafili, pili przy tym, ile si˛e tylko dało, jedna˛ r˛eka˛ trzymajac ˛ pucharek, druga˛ zaczepiajac ˛ słu˙zebne dziewczyny. To wn˛etrze nie ró˙zniło si˛e zreszta˛ od wspólnych izb gospód i tawern w innych miastach, chocia˙z zazwyczaj panował w nich wi˛ekszy spokój. Ho˙za młoda kobieta, w bluzce tak lu´znej, z˙ e wydawała si˛e niemal zsuwa´c jej z ramion, plasała ˛ i s´piewała na stole pod jedna˛ ze s´cian pomieszczenia, do rytmu niesłyszalnych w gwarze dwóch fletów i dwunastostrunowej bitterny. Nie miał szczególnego ucha do muzyki, ale zatrzymał si˛e na moment, by wsłucha´c si˛e w słowa piosenki, spodobałaby si˛e w wielu obozach z˙ ołnierskich, jakie widział w swym z˙ yciu. Ale przecie˙z dziewczyna cieszyłaby si˛e wzi˛eciem nawet, gdyby nie potrafiła za´spiewa´c cho´cby jednej nutki. Taka bluzka jej wystarczy, by szybko znalazła sobie m˛ez˙ a. Joni i Barim byli ju˙z w s´rodku, pot˛ez˙ na sylwetka Joniego budziła taki respekt, 202
z˙ e pomimo przerzedzonych włosów i banda˙za owini˛etego wokół skroni, mieli dla siebie oddzielny stół. Obaj słuchali s´piewu dziewczyny. A mo˙ze tylko na nia˛ patrzyli. Klepnał ˛ lekko ka˙zdego w rami˛e i ruchem głowy wskazał boczne drzwi, prowadzace ˛ na podwórze stajni, dokad ˛ ponury, zezowaty stajenny zabrał ich konie za srebrnego pensa od sztuki. Rok czy dwa lata wcze´sniej Bryne mógłby za taka˛ sum˛e kupi´c dobrego konia. Kłopoty na zachodzie i w Cairhien sprawiły, z˙ e handel i ceny oszalały. ˙ Zaden nie odezwał si˛e słowem, dopóki nie wydostali si˛e z miasta i nie znale´zli na rzadko u˙zywanym trakcie, wiodacym ˛ zakosami ku rzece Storn. — Byli tu wczoraj, mój panie — przemówił wówczas Barim. Tyle Bryne zda˙ ˛zył si˛e ju˙z sam dowiedzie´c. Trzy s´liczne młode kobiety, najwyra´zniej obce, nie sa˛ w stanie przejecha´c przez takie miasto jak Lugard nie zauwaz˙ one. Przynajmniej przez m˛ez˙ czyzn. — One i barczysty m˛ez˙ czyzna — ciagn ˛ ał ˛ dalej Barim. — Wychodzi na to, z˙ e to ten Dalyn co był z nimi, jak spaliły szop˛e Nema. Ktokolwiek to był, na krótki czas zatrzymali si˛e. w „Dziewi˛eciokonnym Zaprz˛egu”, ale wypili tam tylko co´s i zaraz ruszyli dalej. Ta dziewczyna Domani, o której tyle opowiadali chłopcy, omal nie doprowadziła do bójki tym swoim kołyszacym ˛ chodem i szafowaniem u´smiechami, a potem tym samym sposobem wszystko uspokoiła. Niech sczezn˛e, ale chciałbym kiedy´s spotka´c prawdziwa˛ kobiet˛e Domani. — Czy wiesz, któr˛edy odjechali, Barim? — cierpliwie zapytał Bryne. Jemu nie udało si˛e tego dowiedzie´c. — Och, nie, mój panie. Ale słyszałem, z˙ e przeje˙zd˙zało t˛edy mnóstwo Białych Płaszczy, wszyscy kierowali si˛e na zachód. My´slisz, z˙ e mo˙ze stary Pedron Niall co´s planuje? Mo˙ze w Altarze? — To nie jest ju˙z nasz interes, Barim. — Bryne czuł, z˙ e jego cierpliwo´sc´ zaczyna si˛e powoli wyczerpywa´c, ale Barim był przecie˙z wytrawnym weteranem i sam powinien wiedzie´c, czego nale˙zy si˛e trzyma´c. — Ja wiem, dokad ˛ oni pojechali, mój panie — oznajmił Joni. — Na zachód, droga˛ Jehannah i p˛edzili szybko, z tego co słyszałem. W jego głosie pobrzmiewało zatroskanie. — Mój panie, spotkałem dwóch stra˙zników z karawany jakiego´s kupca, chłopaków, którzy kiedy´s byli w Gwardii i postawiłem im wino. Tak si˛e zdarzyło, z˙ e byli wła´snie w knajpie zwanej „Niezła Nocna Przeja˙zd˙zka”, kiedy tam przyszła ta dziewczyna, Mara, i starała si˛e o prac˛e s´piewaczki. Nie dostała jej. . . nie chciała pokazywa´c nóg, jak to robia˛ te, co s´piewaja˛ w wi˛ekszo´sci takich miejsc, ale czy mo˙zna jej si˛e dziwi´c?. . . i zaraz wyszła. Wiem od Barima, z˙ e wkrótce po tym odjechali na zachód. Nie podoba mi si˛e to, mój panie. Ona nie jest z tych dziewczyn, które szukaja˛ pracy w takich miejscach. My´sl˛e, z˙ e stara si˛e jako´s uciec od tego człowieka, tego Dalyna. Dziwne, ale mimo guza na głowie, Joni nie czuł w ogóle z˙ alu do trzech mło203
dych kobiet. Wedle jego zapatrywa´n, którymi bezustannie dzielił si˛e ze wszystkimi od czasu opuszczenia dworu, te dziewczyny borykały si˛e z jakimi´s kłopotami, przed którymi nale˙zało je uchroni´c. Bryne podejrzewał, z˙ e je´sli złapia˛ dziewczyny i zawioza˛ z powrotem do dworu, Joni b˛edzie chciał wzia´ ˛c je do siebie jako własne córki. Barim jednak˙ze nie podzielał jego odczu´c. — Ghealdan. — Nachmurzył czoło. — Albo by´c mo˙ze Altara, czy Amadicia. Pr˛edzej chyba pocałujemy Czarnego, ni˙z uda nam si˛e je sprowadzi´c z powrotem. Bryne nic nie odpowiedział. Jechali za nimi ju˙z tak długo, a Murandy nie było najlepszym miejscem dla Andoran, zbyt wiele niesnasek granicznych, trwajacych ˛ ju˙z latami. Tylko głupiec gnałby do Murandy za pi˛eknymi oczami wiarołomnej kobiety. O ile˙z wi˛ekszym głupcem byłby ten, który by ja˛ s´cigał przez pół s´wiata? — Te chłopaki, z którymi rozmawiałem. . . — z niedowierzaniem zaczał ˛ Joni. — Mój panie, wyglada ˛ na to, z˙ e wielu tych z˙ ołnierzy, którzy. . . którzy kiedy´s słuz˙ yli pod toba,˛ zostało odprawionych. — O´smielony milczeniem Bryne’a ciagn ˛ ał ˛ dalej: — A przyj˛eto wielu nowych ludzi. Bardzo wielu. Ci chłopcy mówili, z˙ e przynajmniej czterem na pi˛eciu powiedziano, i˙z nie sa˛ ju˙z dłu˙zej potrzebni. Zostali tylko tacy, którzy raczej wola˛ sprawia´c kłopoty, ni´zli kła´sc´ im kres. Sa˛ tam te˙z tacy, którzy zwa˛ si˛e Białymi Lwami i odpowiadaja˛ tylko przed samym Gaebrilem. . . — splunał, ˛ by podkre´sli´c, co my´sli na ten temat — i nie uwa˙zaja˛ si˛e ju˙z za cz˛es´c´ Gwardii. I nie nale˙za˛ te˙z do z˙ adnego z Domów. Wła´sciwie z tego, co mówili, wynika, z˙ e Gaebril ma pod bronia˛ dziesi˛eciokrotnie wi˛ecej ludzi, ni˙z liczy Gwardia, a wszyscy oni zaprzysi˛egli wierno´sc´ tronowi Andoru, ale nie królowej. — To nie jest ju˙z nasza sprawa — lakonicznie uciał ˛ Bryne. Barim wypchał j˛ezykiem policzek, co czynił zawsze, gdy wiedział co´s, czego nie chciał powiedzie´c lub był niepewny, czy jest to wystarczajaco ˛ wa˙zne. — O co chodzi, Barim? Powiedz˙ze wreszcie, człowieku. M˛ez˙ czyzna o pomarszczonej twarzy spojrzał na´n ze zdumieniem. Barim nigdy nie rozszyfrował, skad ˛ Bryne zawsze wie, co mu chodzi po głowie. — Có˙z, mój panie, cz˛es´c´ tych, z którymi rozmawiałem, mówiła, z˙ e wczoraj Białe Płaszcze wypytywali ludzi o dziewczyn˛e, z opisu podobna˛ do tej Mary. Chcieli wiedzie´c, kim jest i dokad ˛ si˛e udaje. Co´s w tym stylu. Słyszałem, z˙ e naprawd˛e zainteresowali si˛e nia,˛ kiedy usłyszeli, z˙ e wyjechała. Je˙zeli ja˛ s´cigaja,˛ to mo˙ze si˛e okaza´c, i˙z zostanie powieszona, zanim ja˛ znajdziemy. Złapia˛ ja˛ i by´c mo˙ze wcale nie b˛eda˛ zadawali pyta´n, aby si˛e przekona´c, czy naprawd˛e jest Sprzymierze´ncem Ciemno´sci. Czy te˙z kim´s innym, w zale˙zno´sci od powodu, dla którego ja˛ s´cigaja.˛ Bryne zmarszczył brwi. Białe Płaszcze? Czegó˙z mogli od Mary chcie´c Sy´ nowie Swiatło´ sci? Nigdy nie uwierzy, z˙ e jest Sprzymierze´ncem Ciemno´sci. Ale przecie˙z sam widział młodego człowieka o dziecinnej twarzy powieszonego w Caemlyn, Sprzymierze´nca Ciemno´sci, który głosił na ulicach dzieciom chwał˛e Czar204
nego — Wielkiego Władcy Ciemno´sci, jak o nim mówił. W ciagu ˛ trzech lat chłopak zabił dziewi˛ecioro, przynajmniej o tylu si˛e dowiedzieli, tych, którzy potencjalnie mogli go wyda´c. „Nie. Ta dziewczyna nie jest Sprzymierze´ncem Ciemno´sci, mog˛e si˛e zało˙zy´c o własne z˙ ycie”. Białe Płaszcze podejrzewali wszystkich. Ale je´sli sobie wbija˛ do głowy, z˙ e uciekła z Lugardu, aby unikna´ ˛c spotkania z nimi. . . Pognał W˛edrowca krótkim cwałem. Gniady wałach o szerokim pysku nie był szczególnie szybki, ale cechował si˛e wytrzymało´scia˛ i odwaga.˛ Pozostali dwaj dogonili go pr˛edko, lecz nie powiedzieli ju˙z ani słowa, doskonale zdajac ˛ sobie spraw˛e z nastroju dowódcy. Jakie´s dwie mile za Lugardem skr˛ecili, wje˙zd˙zajac ˛ w zagajnik d˛ebów i skórzanych li´sci. Reszta jego ludzi rozbiła tutaj tymczasowy obóz, na niewielkiej polanie pod grubymi, rozło˙zystymi gał˛eziami d˛ebu płon˛eło kilka niedu˙zych, nie dajacych ˛ dymu ognisk — gotowi byli skorzysta´c z ka˙zdej sposobno´sci, by si˛e napi´c herbaty. Niektórzy cicho pochrapywali, sen to kolejna rzecz, dla której do´swiadczony z˙ ołnierz wykorzystywał ka˙zda˛ okazj˛e. Ci, którzy nie spali, natychmiast obudzili pozostałych, wszyscy spojrzeli na niego. Przez chwil˛e siedział nieruchomo w siodle, uwa˙znie im si˛e przygladaj ˛ ac. ˛ Siwe włosy, łysiejace ˛ głowy, twarze poznaczone zmarszczkami prze˙zytych lat. Wcia˙ ˛z twardzi i sprawni, ale mimo to. . . Byłby głupcem, gdyby ryzykował zabranie ich do Murandy tylko po to, z˙ eby si˛e dowiedzie´c, dlaczego jaka´s kobieta złamała przysi˛eg˛e. A na dodatek mogli ja˛ s´ciga´c Białe Płaszcze. Nie potrafił im powiedzie´c, jak daleko odjada˛ od rodzinnych domów, zanim wszystko nareszcie si˛e sko´nczy. Gdyby zawrócili teraz, mieliby przed soba˛ dwa tygodnie podró˙zy do ´ Zródeł Kore. Natomiast dalszy po´scig mógł nie sko´nczy´c si˛e wcze´sniej ni´zli na wybrze˙zach Oceanu Aryth. Powinien zabra´c tych ludzi do domu, powinien sam wróci´c do domu. Powinien. Nie miał prawa wymaga´c od nich, z˙ eby wyrywali te dziewcz˛eta z rak ˛ Białych Płaszczy. Powinien zostawi´c Mar˛e na łasce Synów ´Swiatło´sci. — Ruszamy na zachód — oznajmił, a oni natychmiast zabrali si˛e za gaszenie ognisk, na których gotowali wod˛e na herbat˛e, i przytraczanie imbryków do siodeł. — B˛edziemy musieli jecha´c szybko. Mam zamiar złapa´c je w Altarze, ale je´sli si˛e nie uda, trudno powiedzie´c dokad ˛ nas zawiedzie po´scig. By´c mo˙ze dotrzemy do Jehannah, do Amadoru albo Ebou Dar, zanim z tym sko´nczymy. Za´smiał si˛e z pewnym przymusem. — Je˙zeli dotrzemy do Ebou Dar, oka˙ze si˛e, jacy jeste´scie twardzi. Sa˛ tam tawerny, gdzie barmanki obdzieraja˛ mieszka´nców Illian ze skóry za cen˛e obiadu i pluja˛ dla zabawy na Białe Płaszcze. Za´smiali si˛e odrobin˛e za gło´sno, biorac ˛ pod uwag˛e, ile warty był ten z˙ art. — Nic nam nie grozi, dopóki b˛edziesz z nami, mój panie — zarechotał Thad, 205
upychajac ˛ swój blaszany kubek w jukach. Jego twarz była pomarszczona niczym sp˛ekana skóra. — Có˙z, słyszałem, z˙ e kiedy´s miałe´s sprzeczk˛e z sama˛ Amyrlin i. . . Jar Silvin kopnał ˛ go w kostk˛e, a on pogroził młodszemu m˛ez˙ czy´znie — obaj mieli siwe włosy, jednak˙ze tamten wcia˙ ˛z był sporo młodszy — r˛eka˛ zaci´sni˛eta˛ w kułak. — Dlaczego to zrobiłe´s, Silvin? Je˙zeli chcesz zarobi´c guza, to tylko. . . Co? — Wreszcie dotarło do´n znaczenie spojrze´n, jakimi obrzucili go Silvin i pozostali. — Ach. Ach, tak. Przez czas jaki´s zdawał si˛e zupełnie pochłoni˛ety sprawdzaniem popr˛egów swego siodła, ale nikt si˛e ju˙z wi˛ecej nie s´miał. Bryne zmusił si˛e, by rozlu´zni´c odrobin˛e st˛ez˙ ałe rysy. Najwy˙zszy czas zapomnie´c o przeszło´sci. Tylko dlatego, z˙ e kobieta, z która˛ dzielił ło˙ze — i co´s znacznie. wa˙zniejszego, jak mu si˛e wówczas zdawało — tylko dlatego, z˙ e ta kobieta w pewnej chwili spojrzała na niego, jakby go widziała po raz pierwszy w z˙ yciu, to jeszcze nie powód, aby zakazywa´c wymieniania jej imienia. Cho´c wyp˛edziła go z Caemlyn, pod gro´zba˛ s´mierci, za to, z˙ e udzielił jej rady, której przysiagł ˛ udziela´c. . . Je´sli nawet przepadła dla tego lorda Gaebrila, który niespodziewanie pojawił si˛e w Caemlyn, nie powinno to ju˙z stanowi´c przedmiotu jego zmartwie´n. Oznajmiła mu wtedy głosem równie bezbarwnym i zimnym jak gładki lód, z˙ e jego imi˛e nigdy nie zostanie ju˙z wypowiedziane w pałacu, z˙ e tylko jego długa i wierna słu˙zba powstrzymuje ja˛ przed natychmiastowym oddaniem go w r˛ece kata za zdrad˛e. Zdrad˛e! Opanował si˛e z wysiłkiem. Nale˙zało trzyma´c uczucia na wodzy, zwłaszcza z˙ e zapowiadał si˛e długi po´scig. Wsparł kolano o wysoki ł˛ek siodła, wyciagn ˛ ał ˛ kapciuch, fajk˛e i nabił tytoniem. Główka fajki wyrze´zbiona była w kształcie łba dzikiego byka, którego szyj˛e otaczała obro˙za z Korony Ró˙z Andoru. Od tysiaca ˛ lat było to godło Domu Bryne — siła i odwaga w słu˙zbie królowej. Potrzebował nowej fajki, ta ju˙z si˛e zestarzała. — Wcale nie poradziłem sobie wówczas tak dobrze, jak niektórzy z was zapewne słyszeli. — Skinał ˛ na jednego z m˛ez˙ czyzn, aby podał mu wcia˙ ˛z z˙ arzac ˛ a˛ si˛e gałazk˛ ˛ e z którego´s z zaduszonych ognisk, by zapali´c fajk˛e. — To było jakie´s trzy lata temu. Amyrlin odwiedzała kolejne stolice krajów. Cairhien, Łz˛e, Illian, wreszcie Caemlyn, przed samym powrotem do Tar Valon. W owym czasie n˛ekały nas problemy z lordami pogranicza z Murandy. . . jak zwykle zreszta.˛ Za´smiali si˛e cicho, ka˙zdy z nich przez czas jaki´s słu˙zył na granicy z Murandy. — Wysłałem cz˛es´c´ Gwardii, aby u´swiadomiła Murandianom, czyje wła´sciwie sa˛ owce i bydło po naszej stronie granicy. Nawet przez chwil˛e nie przypuszczałem. z˙ e Amyrlin zechce si˛e wtraci´ ˛ c. Bez watpienia ˛ udało mu si˛e skupi´c ich uwag, przygotowania do drogi wcia˙ ˛z trwały, ale przebiegały teraz nieco wolniej. — Siuan Sanche i Elaida zamkn˛eły si˛e wraz z Morgase. . . — Ponownie wy206
powiedział jej imi˛e i nawet go to nie zabolało. — . . . a kiedy wyszły z komnaty, Morgase wygladała ˛ po cz˛es´ci niczym chmura burzowa. . . jej oczy ciskały błyskawice. . . po cz˛es´ci za´s jak dziesi˛eciolatka, która˛ matka przyłapała na kradzie˙zy miodowych ciastek. Jest twarda˛ kobieta,˛ ale majac ˛ przeciwko sobie Elaid˛e oraz Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin. . . Potrzasn ˛ ał ˛ głowa,˛ a oni zachichotali, towarzyskie spotkania z Aes Sedai były czym´s, czego z˙ aden z nich nie zazdro´scił lordom i władcom. — Rozkazała mi natychmiast wycofa´c wszystkich z˙ ołnierzy z granicy murandia´nskiej. Poprosiłem, by pozwolono mi omówi´c z królowa˛ t˛e decyzj˛e na osobnos´ci, a wtedy Siuan Sanche natarła na mnie. W obecno´sci połowy dworu obsztorcowała mnie niczym surowego rekruta. Powiedziała, z˙ e je´sli nie potrafi˛e postapi´ ˛ c, jak mi kazano, to zrobi ze mnie przyn˛et˛e na ryby. . . Musiał prosi´c ja˛ o wybaczenie, zanim sko´nczyła, i wszyscy si˛e temu przypatrywali — a przecie˙z próbował tylko post˛epowa´c zgodnie ze zło˙zona˛ wcze´sniej przysi˛ega˛ — ale nie było potrzeby teraz o tym mówi´c. Nawet kiedy ju˙z przeprosił, nie miał pewno´sci, czy Amyrlin nie skłoni Morgase, aby jednak kazała ucia´ ˛c mu głow˛e albo czy sama tego na miejscu nie zrobi. — Musiała mie´c ochot˛e na złowienie naprawd˛e grubej ryby — za´smiał si˛e kto´s, a pozostali zawtórowali. — Sko´nczyło si˛e na tym — ciagn ˛ ał ˛ dalej Bryne — z˙ e ja dostałem w skór˛e, a z˙ ołnierze zostali odwołani z granicy. Tak wi˛ec, je´sli spodziewacie si˛e po mnie, z˙ e ochroni˛e was w Ebou Dar, musicie pami˛eta´c, z˙ e moim zdaniem te barmanki byłyby zdolne powiesi´c Amyrlin na sło´ncu, z˙ eby wyschła w naszym towarzystwie. Zanie´sli si˛e gło´snym s´miechem. — Czy kiedykolwiek dowiedziałe´s si˛e, o co chodziło, mój panie? — chciał wiedzie´c Joni. Bryne potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ — Jakie´s manipulacje Aes Sedai, jak przypuszczam. One nie mówia˛ takim jak wy czy ja, o co im chodzi. — Teraz te˙z kilku zachichotało. Dosiedli koni z gotowo´scia,˛ która przeczyła wiekowi. „Niektórzy nie sa˛ wcale starsi ode mnie” — pomy´slał gniewnie. Zbyt stary jednak, by goni´c za para˛ s´licznych oczu, nale˙zacych ˛ do kobiety, która by mogła by´c jego córka,˛ je´sli nie wnuczka.˛ — „Chc˛e si˛e tylko dowiedzie´c, dlaczego złamała przysi˛eg˛e — próbował sobie wmówi´c. — Tylko tyle”. Uniesiona˛ dłonia˛ dał sygnał do wymarszu, skierowali si˛e na zachód, zostawia˙ jac ˛ za soba˛ ogon kurzu. Zeby je dogoni´c trzeba b˛edzie narzuci´c forsowne. tempo. Ale ju˙z si˛e zdecydował. W Ebou Dar czy w Szczelinie Zagłady — znajdzie je.
MAŁY POKÓJ W SIENDZIE Elayne z całych sił opierała si˛e kołysaniu skórzanych resorów powozu, starajac ˛ si˛e jednocze´snie nie zwraca´c uwagi na kwa´sna˛ min˛e siedzacej ˛ naprzeciwko Nynaeve. Zasłony powozu były odsuni˛ete, pomimo z˙ e czasami wiatr wnosił do wn˛etrza tuman kurzu, bryza nieznacznie łagodziła skwar pó´znego popołudnia. Za oknami przemykały pofałdowane, poro´sni˛ete lasem wzgórza, od czasu do czasu pojawiały si˛e w´sród nich niewielkie pola. Kilka mil od drogi dostrzegła na szczycie jednego ze wzgórz dwór jakiego´s lorda, zbudowany w obowiazuj ˛ acym ˛ w Amadicii stylu — wielka kamienna budowla, wysoka na pi˛ec´ dziesiat ˛ stóp, ze zdobnymi balkonami i wyszukana˛ drewniana˛ konstrukcja˛ wie´nczac ˛ a˛ szczyt krytego czerwonymi płytkami dachu. Kiedy´s wszystko byłoby zbudowane z kamienia, jednak min˛eło ju˙z du˙zo czasu, odkad ˛ lordowie potrzebowali fortec w Amadicii, a obowiazuj ˛ ace ˛ prawo królewskie nakazywało wznosi´c drewniane budowle. W ten sposób z˙ aden zbuntowany lord nie mógłby si˛e długo opiera´c siłom królewskim. ´ Rzecz jasna Synów Swiatło´ sci prawo to nie dotyczyło, podobnie jak wiele innych egzekwowanych w Amadicii. Od czasów dzieci´nstwa musiała si˛e dowiedzie´c co nieco na temat obcych praw i obyczajów. Na odległych wzgórzach dostrzegła rozsiane pola uprawne, niczym brazowe ˛ łaty na zielonej odzie˙zy, pracujacy ˛ na nich ludzie wygladali ˛ jak mrówki. Wszystko sprawiało wra˙zenie wysuszonego na proch, wystarczyłaby jedna błyskawica, a ogie´n rozniósłby si˛e na wiele lig. Ale błyskawica oznaczała deszcz, te nieliczne za´s chmury, które pełzły po niebie, znajdowały si˛e nazbyt wysoko i były zbyt rozrzedzone, aby zapowiada´c opady. Leniwie zastanawiała si˛e, czy dałaby rad˛e wywoła´c deszcz. Nauczyła si˛e ju˙z sporo o kontroli pogody. Jednakowo˙z gdyby nawet, byłoby to zapewne bardzo trudne, poniewa˙z trzeba by zaczyna´c wła´sciwie od zera. — Czy moja pani jest znudzona? — zapytała zło´sliwie Nynaeve. — Po sposobie, w jaki moja pani wpatruje si˛e w otaczajac ˛ a˛ okolic˛e. . . z noskiem tak zadartym do góry. . . sadz˛ ˛ e, z˙ e zapewne zechciałaby podró˙zowa´c szybciej. Si˛egn˛eła r˛eka˛ za głow˛e, odsun˛eła niewielka˛ klapk˛e i wykrzykn˛eła: — Szybciej, Thom. Nie sprzeczaj si˛e ze mna! ˛ Ty równie˙z pohamuj swój j˛ezyk, Juilinie, łowco złodziei! Szybciej, powiedziałam! 208
Drewniana zapadka zamkn˛eła si˛e, jednak Elayne udało si˛e dosłysze´c gniewne mamrotania Thoma. Najprawdopodobniej przeklinał, Nynaeve warczała na obu m˛ez˙ czyzn od samego rana. Chwil˛e pó´zniej usłyszała s´wist bata, powóz za´s wystrzelił do przodu jeszcze szybciej, trz˛esac ˛ tak mocno, z˙ e obie kobiety a˙z podskoczyły na siedzeniach krytych złotym jedwabiem. Materiał był ju˙z całkowicie zakurzony, kiedy Thom przyprowadził s´wie˙zo kupiony powóz, wy´sciółka siedze´n równie˙z dawno temu stwardniała. A jednak, mimo z˙ e podskakiwała niczym piłka, wyraz twarzy Nynaeve dowodził jednoznacznie, z˙ e nie poprosi Thoma o to, by zwolnił, zaraz po tym, jak kazała mu przyspieszy´c. — Prosz˛e, Nynaeve — zacz˛eła Elayne. — Ja. . . Tamta przerwała jej w pół słowa. — Czy mojej pani jest niewygodnie? Wiem, z˙ e damy sa˛ przyzwyczajone do wygód, o których nie mo˙ze nic wiedzie´c zwykła pokojówka, z pewno´scia˛ jednak moja pani chce dotrze´c do nast˛epnego miasta przed zapadni˛eciem ciemno´sci? Tym sposobem słu˙zaca ˛ mojej pani b˛edzie jej mogła przygotowa´c kolacj˛e, a potem poda´c ja˛ do łó˙zka. Jej z˛eby a˙z zazgrzytały, kiedy gwałtownie zderzyła si˛e z podskakujacym ˛ siedzeniem, potem spojrzała gro´znie na Elayne, jakby to była jej wina. Elayne westchn˛eła ci˛ez˙ ko. W Mardecin, kiedy wyruszały, Nynaeve zdawała si˛e wszystko rozumie´c. Dama nigdy nie podró˙zowała bez pokojówki, a dwie damy oznaczałyby dwie słu˙zace. ˛ O ile nie miały zamiaru przebiera´c Thoma i Juilina w suknie, jedna z nich musiała wzia´ ˛c na siebie t˛e rol˛e. Nynaeve powinna przecie˙z zrozumie´c, z˙ e Elayne wi˛ecej wie na temat zachowania dam, przedstawiła cała˛ spraw˛e bardzo delikatnie, a Nynaeve zazwyczaj potrafiła przychyli´c si˛e do sensownych propozycji. Zazwyczaj. Ale to było dawno temu, w sklepie pani Macura, po tym jak napoiły obie kobiety ich własnym potwornym wywarem. Po opuszczeniu Mardecin, jechały nieprzerwanie a˙z do północy, kiedy wreszcie dotarły do małej wioski, w której była gospoda, musiały czeka´c, a˙z wła´sciciel wstanie z łó˙zka, potem wynaj˛eły dwa ciasne pokoje z dwoma waskimi ˛ łó˙zkami, wczoraj obudziły si˛e wraz z pierwszym brzaskiem i jechały dalej, omijajac ˛ ˙ Amador w odległo´sci kilku mil. Zadnej z nich nie mo˙zna było wzia´ ˛c za kogo´s innego, ni´zli si˛e podawały, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jednak nie czułyby si˛e specjalnie bezpiecznie, przeje˙zd˙zajac ˛ przez miasto pełne Białych Płaszczy. ´ W Amadorze znajdowała si˛e Forteca Swiatło´ sci. Elayne nieraz spotykała si˛e ze stwierdzeniem, z˙ e w Amadorze na tronie zasiada król, ale rzadzi ˛ Pedron Niall. Kłopoty zacz˛eły si˛e zeszłej nocy, w miejscu o nazwie Bellon, poło˙zonym nad brzegiem błotnistego strumienia, szumnie okre´slanego jako rzeka Gaean, jakie´s dwadzie´scia mil za stolica.˛ Gospoda „Bród na Bellon” była wi˛eksza od tej, w której spały poprzedniej nocy. pani Alfara za´s, wła´scicielka, zaproponowała lady Morelin prywatna˛ jadalni˛e, a Elayne nie umiała jej odmówi´c. Pani Alfara pewna była, z˙ e jedynie słu˙zaca ˛ lady Morelin potrafi wła´sciwie zadba´c o swoja˛ pania,˛ 209
damy wymagaja,˛ aby wszystko robiono dokładnie wedle ich wymaga´n, oznajmiła karczmarka, i oczywi´scie maja˛ do tego prawo, natomiast jej dziewcz˛eta nie sa˛ przyzwyczajone do usługiwania damom. Nana b˛edzie najlepiej wiedziała, w jaki sposób lady Morelin chce mie´c po´scielone łó˙zko i z pewno´scia˛ przygotuje jej odpowiednia˛ kapiel ˛ po całym dniu podró˙zy w tym upale. Lista rzeczy, jakie Nana zrobi zgodnie z z˙ yczeniem swej pani, nie miała ko´nca. Elayne sama nie była pewna, czy rzeczywi´scie szlachta Amadcii ma takie wymagania, czy te˙z po prostu pani Alfara zrzucała prac˛e na obca˛ słu˙zac ˛ a.˛ Próbowała jako´s oszcz˛edzi´c Nynaeve, ale ta kobieta nie dawała si˛e zbi´c z tropu, wcia˙ ˛z powtarzajac ˛ , jak sobie z˙ yczysz, moja pani” albo „moja pani z pewno´scia˛ ma szczególne przyzwyczajenia”. Wyszłaby na głupia˛ lub co najmniej dziwna,˛ gdyby zbytnio naciskała w tej sprawie. Starały si˛e przecie˙z unika´c niepotrzebnego zainteresowania. Dopóki były w Bellon, Nynaeve na oczach wszystkich odgrywała rol˛e doskonałej słu˙zacej. ˛ Kiedy jednak znajdowały si˛e sam na sam, wszystko wygladało ˛ zupełnie inaczej. Elayne z˙ ałowała, z˙ e tamta zwyczajnie nie zacznie si˛e zachowywa´c po dawnemu, zamiast ironicznie podkre´sla´c swoja˛ rol˛e pokojówki damy z Ziem Granicznych. Przeprosiny zbywane były słowami: „moja pani jest zbyt uprzejma dla mnie” albo po prostu pomijane milczeniem. „Wi˛ecej jej nie przeprosz˛e” — pomy´slała setny chyba raz. — „Nie za co´s, co nie jest moja˛ wina”. ˛ ´ — Zastanawiałam si˛e wła´snie, Nynaeve. . . — Sciskaj ac ˛ uchwyt w dłoni, czuła si˛e niczym piłka w dzieci˛ecej grze, zwanej w Andorze „podbijaniem”, która polegała na jak najdłu˙zszym podbijaniu kolorowej drewnianej piłki krótkim wiosłem. Nie poprosi jednak, by tamci cho´c odrobin˛e zwolnili. Wytrzyma to równie długo jak Nynaeve. Co za uparta kobieta! — Chciałabym pojecha´c do Tar Valon i dowiedzie´c si˛e, co tam zaszło, ale. . . — Moja pani raczyła si˛e zastanawia´c? Z wysiłku moja˛ pania˛ zapewne rozbolała głowa. Zrobi˛e mojej pani znakomitej herbaty z korzenia owczego j˛ezyka i czerwonej stokrotki, kiedy tylko. . . — Bad´ ˛ z cicho, Nana — powiedziała Elayne spokojnie, lecz twardo, na´sladujac ˛ matk˛e. Nynaeve a˙z szcz˛eka opadła. — Czy zamiast szarpa´c swój warkocz, kiedy na mnie patrzysz, nie wolałaby´s przypadkiem jecha´c na dachu w towarzystwie baga˙zy? Nynaeve wydała z siebie jaki´s niewyra´zny, bulgoczacy ˛ odgłos, tak usilnie starajac ˛ si˛e odpowiedzie´c, z˙ e w ko´ncu nie udało jej si˛e wykrztusi´c ani słowa. Całkiem nie´zle. — Czasami zdajesz si˛e my´sle´c, z˙ e wcia˙ ˛z jestem dzieckiem, ale to ty zachowujesz si˛e niczym mała dziewczynka. Nie prosiłam ci˛e, by´s mi umyła plecy, ale przecie˙z nie b˛ed˛e si˛e z toba˛ biła, aby ci˛e przed tym powstrzyma´c. Pami˛etaj, z˙ e zaproponowałam, i˙z w zamian wyszoruj˛e twoje. I chciałam spa´c na rozkładanym łó˙zku. Ale ty wlazła´s do niego i nie chciała´s wyj´sc´ . Przesta´n si˛e dasa´ ˛ c. Je´sli 210
chcesz, to ja b˛ed˛e słu˙zac ˛ a˛ w nast˛epnej gospodzie. To zapewne oznaczałoby katastrof˛e. Nynaeve bez watpienia ˛ krzyczałaby przy wszystkich na Thoma albo chciałaby wytarga´c kogo´s za uszy. Ale Elayne tak bardzo marzyła o odrobinie spokoju. — Mo˙zemy si˛e w ka˙zdej chwili zatrzyma´c i zamieni´c w lesie suknie. — Wybrały´smy taka˛ sukni˛e, z˙ eby pasowała na ciebie — burkn˛eła Nynaeve po krótkiej chwili. Odciagn ˛ awszy ˛ ponownie zapadk˛e, krzykn˛eła: — Zwolnijcie! Chcecie nas zabi´c? Głupi m˛ez˙ czy´zni! Odpowiedziała jej martwa cisza, ale powóz po chwili zwolnił i jechał teraz ze. znacznie rozsadniejsz ˛ a˛ pr˛edko´scia,˛ jednak Elayne gotowa si˛e była zało˙zy´c, z˙ e obaj m˛ez˙ czy´zni mieli sobie du˙zo do powiedzenia. Poprawiła włosy, najlepiej jak potrafiła bez zwierciadła. Wcia˙ ˛z nie mogła si˛e przyzwyczai´c do widoku czarnych loków, kiedy zdarzało si˛e jej przypadkiem spojrze´c w jakie´s lustro. Zielona jedwabna suknia b˛edzie te˙z potrzebowała szczotkowania. — O czym wi˛ec my´slała´s, Elayne? — zapytała Nynaeve. Jej policzki zabarwiły szkarłatne rumie´nce. Ostatecznie wiedziała, z˙ e Elayne ma racj˛e, ale rezygnacja z pretensji stanowiła całe przeprosiny, na jakie ja˛ było sta´c. — P˛edzimy do Tar Valon, ale czy mamy najmniejsze cho´cby poj˛ecie, co nas czeka w Wie˙zy? Je˙zeli to naprawd˛e Amyrlin wydała te rozkazy. . . Nie mog˛e w to do ko´nca uwierzy´c i nie rozumiem o co tu chodzi, ale nie zamierzam wróci´c do Wie˙zy. dopóki si˛e wszystko nie wyja´sni. „Tylko głupiec wsadza dło´n do dziupli w drzewie, nie przekonawszy si˛e wpierw, co mo˙ze by´c w s´rodku”. — Madra ˛ kobieta z tej Lini — powiedziała Nynaeve. — Mo˙ze dowiemy si˛e czego´s wi˛ecej, je´sli znowu zobacz˛e wiazk˛ ˛ e z˙ ółtych kwiatów powieszona˛ kwieciem w dół, ale do tego czasu powinny´smy przyja´ ˛c, z˙ e Czarne Ajah opanowały Wie˙ze˛ . — Pani Macura na pewno zda˙ ˛zyła ju˙z do tej pory posła´c kolejnego goł˛ebia do Narenwin. Razem z opisem tego powozu, naszych sukienek, a zapewne wygladu ˛ Thoma i Juilina równie˙z. — Na to ju˙z nic nie poradzimy. Nie doszłoby do tego, gdyby´smy nie postanowiły marnowa´c czasu na drog˛e przez Tarabon. Trzeba było wynaja´ ˛c statek. — Elayne otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, słyszac ˛ oskar˙zycielski ton tamtej, jednak Nynaeve była na tyle przyzwoita, i˙z natychmiast si˛e zarumieniła. — Có˙z, co si˛e stało, to si˛e nie odstanie. Moiraine zna Siuan Sanche. By´c mo˙ze Egwene mogłaby ja˛ zapyta´c, czy. . . Nagle powóz gwałtownie zwolnił, a Elayne padła bezwładnie na Nynaeve. Rozpaczliwie starajac ˛ si˛e wyplata´ ˛ c, słyszała kwiczenie miotajacych ˛ si˛e w uprz˛ez˙ y koni, równocze´snie Nynaeve próbowała ja˛ zrzuci´c z siebie. Obj˛eła saidara i wystawiła głow˛e za okno — i natychmiast z ulga˛ wypu´sci´ ła Jedyne Zródło. Oto spotkały si˛e z czym´s, co nieraz widywała w Caemlyn. Na zasłanej cieniami popołudniowego sło´nca du˙zej polanie, tu˙z przy drodze, rozbiła 211
swój obóz w˛edrowna mena˙zeria. W jednej z klatek, która zajmowała cały tył wozu, le˙zał, pół´spiac, ˛ ogromny lew z czarna˛ grzywa,˛ we wn˛etrzu drugiej spacerowały nerwowo jego dwie z˙ ony. Trzecia klatka była otwarta, przed nia˛ kobieta tresowała dwa czarne nied´zwiedzie o białych pyskach, balansujace ˛ na wielkich czerwonych kulach. Nast˛epna klatka mie´sciła stworzenie, które wygladało ˛ jak wielki włochaty dzik, wyjawszy ˛ to, z˙ e miało nazbyt szpiczasty pysk i łapy zako´nczone pazurami, wiedziała, z˙ e pochodzi z Pustkowia Aiel i nazywa si˛e capar. W pozostałych klatkach znajdowały si˛e jeszcze inne zwierz˛eta oraz jaskrawo upierzone ptaki, ale w przeciwie´nstwie do wszystkich mena˙zerii, jakie widziała., wraz z ta˛ podró˙zowali arty´sci — dwaj m˛ez˙ czy´zni z˙ onglowali, rzucajac ˛ sobie cienkie niczym wsta˙ ˛zka obr˛ecze, czwórka akrobatów c´ wiczyła piramid˛e, stajac ˛ sobie wzajem na ramionach, jedna kobieta karmiła tuzin psów, które spacerowały przed nia˛ na tylnych łapach i wykonywały salta. Jacy´s inni ludzie stawiali dwa wysokie słupy, nie miała poj˛ecia, do czego miały słu˙zy´c. Jednak to nie która´s z wy˙zej wymienionych atrakcji s´miertelnie przeraziła konie, które, mimo wysiłków Thoma, nie przestawały szarpa´c si˛e w uprz˛ez˙ y i przewraca´c oczami. Sama potrafiła wyczu´c zapach lwów, ale wzrok koni wbity był w trzy wielkie, pomarszczone szare zwierz˛eta. Dwa były tak wysokie jak powóz, z wielkimi uszami i pot˛ez˙ nymi zakrzywionymi kłami wyrastajacymi ˛ z obu stron długiego nosa, który zwisał ku ziemi. Trzecie zwierz˛e, znacznie ni˙zsze, cho´c równie pot˛ez˙ nie zbudowane jak tamte, nie posiadało kłów. Młode, jak osadziła. ˛ Kobieta o jasnych słomianych włosach drapała je za uchem mocnym, zakrzywionym o´scieniem. Elayne widziała ju˙z przedtem takie stworzenia. Ale nie spodziewała si˛e, z˙ e je kiedykolwiek jeszcze zobaczy. Z obozowiska wyłonił si˛e wysoki, ciemnowłosy m˛ez˙ czyzna, mimo upału odziany w płaszcz z czerwonego jedwabiu, którego poły zawirowały, gdy wykonał gł˛eboki ukłon. Miał zgrabne nogi i w ogóle był bardzo przystojny, z czego doskonale zdawał sobie spraw˛e. — Wybacz mi, moja pani, je´sli wielkie konio-dziki przestraszyły twoje zwierz˛eta. — Wyprostował si˛e i gestem nakazał swoim ludziom, by pomogli w uspokajaniu koni, potem na moment znieruchomiał, spojrzał na nia˛ i wymamrotał: — Nic nie mów, moja s´liczna. Słowa były ciche, nie ulegało watpliwo´ ˛ sci, z˙ e sa˛ przeznaczone wyłacznie ˛ dla uszu Elayne. — Jestem Valan Luca, moja pani, artysta pierwszej klasy. Twoja obecno´sc´ przepełnia moje serce rado´scia.˛ Wykonał kolejny ukłon, jeszcze bardziej wyszukany ni˙z poprzedni. Elayne wymieniła spojrzenia z Nynaeve, dostrzegajac ˛ na twarzy tamtej ten sam, pełen rozbawienia u´smiech, jaki zapewne musiał si˛e malowa´c na jej obliczu. Ten Valan Luca miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. Jego ludzie z łatwo´scia˛ uspokoili konie, wcia˙ ˛z parskały, przest˛epujac ˛ z nogi na nog˛e, ale z ich oczu znik212
nał ˛ ju˙z dziki wyraz. Thom i Juilin patrzyli na dziwne zwierz˛eta niemal˙ze w taki sam sposób jak konie. — Konio-dziki, panie Luca? — zapytała Elayne. — A skad ˛ te˙z one pochodza? ˛ — Gigantyczne konio-dziki, moja pani — padła skwapliwa odpowied´z — pochodza˛ z legendarnej Shary, do której, aby je pochwyci´c, sam prowadziłem liczne ekspedycje poprzez pustkowia pełne najdziwniejszych cywilizacji i osobliwych widoków. Sprawiłoby mi niekłamana˛ przyjemno´sc´ , gdybym mógł ci o wszystkim opowiedzie´c. O gigantycznych ludziach, dwukrotnie wy˙zszych od ogirów. — Podkre´slił swe słowa skomplikowanym gestem, majacym ˛ zapewne wskazywa´c rozmiary tamtych. — Stworzenia bez głowy. Ptaki tak wielkie, z˙ e moga˛ porwa´c dorosłego byka. W˛ez˙ e., co potrafia˛ połkna´ ˛c człowieka. Miasta zbudowane z litego złota. Opu´sc´ ten powóz na chwil˛e, moja pani, i pozwól, bym ci opowiedział. Elayne nie miała najmniejszych watpliwo´ ˛ sci, z˙ e Luca sam siebie umiałby zachwyci´c przedstawianymi opowie´sciami, ale oczywi´scie watpiła, ˛ by te zwierz˛eta pochodziły z Shary. Po pierwsze z tego wzgl˛edu, i˙z nawet Lud Morza widział jedynie otoczone murami porty legendarnego miasta, poza które nie wolno im było wychodzi´c, bo kto naruszył te restrykcje, nigdy wi˛ecej nie ogladał ˛ swoich bliskich. Aielowie nie wiedzieli wi˛ecej. Drugim powodem był fakt, z˙ e i ona, i Nynaeve widziały ju˙z takie stworzenia w Falme, podczas inwazji Seanchan. Seanchanie u˙zywali ich jako zwierzat ˛ pociagowych ˛ i bojowych. — Obawiam si˛e, z˙ e to niemo˙zliwe, panie Luca — odpowiedziała mu. — A wi˛ec pozwól by´smy zabawili ci˛e przedstawieniem — szybko ciagn ˛ ał ˛ dalej. — B˛edziesz si˛e mogła przekona´c, z˙ e nie jest to zwyczajna w˛edrowna mena˙zeria, ale co´s zupełnie nowego. Prywatne przedstawienie, tylko dla ciebie. Akrobaci, z˙ onglerzy, tresowane zwierz˛eta, najsilniejszy człowiek na s´wiecie. Nawet fajerwerki. Jest z nami Iluminator. Kierujemy si˛e ku Ghealdan i ju˙z jutro nasze s´lady zasypie wiatr. Ale za drobnym wynagrodzeniem. . . — Moja pani powiedziała, z˙ e jej to nie interesuje — wtraciła ˛ si˛e Nynaeve. — Ma ciekawsze rzeczy, na które mo˙ze wydawa´c pieniadze, ˛ ni´zli ogladanie ˛ zwierzat. ˛ Po prawdzie to ona sama twarda˛ r˛eka˛ dzier˙zyła ich fundusze, skapo ˛ wydzielajac ˛ tylko na zaspokojenie niezb˛ednych potrzeb. Zdawała si˛e chyba sadzi´ ˛ c, z˙ e wszystko powinno kosztowa´c tyle, ile w jej rodzinnych stronach, w Dwu Rzekach. — Dlaczego chcesz dotrze´c do Ghealdan, panie Luca? — zapytała Elayne. Druga kobieta swoja˛ gwałtowno´scia˛ sprawiła, z˙ e sytuacja stała si˛e nieprzyjemna, i znowu ona musiała jako´s wszystko załagodzi´c. — Słyszałam, z˙ e mo˙zna si˛e tam natkna´ ˛c na spore kłopoty. Słyszałam te˙z, z˙ e armia nie dała rady pokona´c człowieka, który nazywa si˛e Prorokiem i głosi imi˛e Smoka Odrodzonego. Z pewno´scia˛ nie chciałby´s jecha´c do miejsca szarpanego takimi niepokojami? — To sa˛ znacznie przesadzone wie´sci, moja pani. Znacznie przesadzone. Gdzie zbiora˛ si˛e tłumy, ludzie pragna˛ zabawy. A gdzie ludzie pragna˛ zabawy, 213
zawsze z˙ yczliwie powitaja˛ moje przedstawienia. Luca zawahał si˛e, potem podszedł bli˙zej powozu. Wyraz konfuzji pojawił si˛e na jego twarzy, kiedy spojrzał w oczy Elayne. — Moja pani, prawda jest taka, z˙ e sprawisz mi niekłamana˛ przyjemno´sc´ , zgadzajac ˛ si˛e by´c widzem mego przedstawienia. Niestety, jeden z konio-dzików sprawił troch˛e kłopotów w najbli˙zszym miasteczku. To był zwykły przypadek — dodał po´spiesznie — zapewniam ci˛e. To bardzo łagodne stworzenia. W z˙ adnej mierze nie sa˛ niebezpieczne. Ale po tym co si˛e stało, mieszka´ncy Siendy nie tylko nie chcieli wyrazi´c zgody na moje przedstawienie, ale nawet przyj´sc´ na nie za miastem. . . Có˙z, reszt˛e moich funduszy pochłon˛eła zapłata za spowodowane szkody oraz grzywna. — Zamrugał. — W szczególno´sci grzywna. Je˙zeli pozwolisz, abym ci˛e zabawił.., za naprawd˛e symboliczna˛ opłata.˛ . . uczyni˛e ci˛e patronka˛ mego przedstawienia, gdziekolwiek znajd˛e si˛e w s´wiecie, tym samym rozpowszechniajac ˛ sław˛e twej szczodrobliwo´sci, moja pani. . . ? — Morelin — powiedziała. — Lady Morelin z Domu Samared. Z nowym kolorem włosów mogła uchodzi´c za Cairhieniank˛e. Nie miała czasu na ogladanie ˛ jego pokazu, niezale˙znie od tego, jak bardzo mógłby si˛e jej spodoba´c w innych okoliczno´sciach, i to mu te˙z powiedziała, dodajac: ˛ — Ale mog˛e ci˛e troch˛e wspomóc, je´sli zupełnie nie masz pieni˛edzy. Daj mu co´s. Nana, aby dzi˛eki temu miał jakie´s szanse dotrze´c do Ghealdan. — Tylko tego jej brakowało, z˙ eby „rozpowszechniał jej sław˛e”, ale pomoc biednym i znajduja˛ cym si˛e w potrzebie stanowiła obowiazek, ˛ od którego nie mogła si˛e uchyli´c, nawet na obcej ziemi. Mamroczac ˛ co´s pod nosem, Nynaeve wyciagn˛ ˛ eła woreczek z sakwy przy pasie, pogrzebała w nim, po czym wychyliła si˛e z powozu, z˙ eby wcisna´ ˛c datek w dło´n Luki. Popatrzył na nia˛ t zaskoczony, gdy powiedziała: — Znajd´z sobie jaka´ ˛s przyzwoita˛ prac˛e, to nie b˛edziesz musiał z˙ ebra´c. Jedziemy, Thom! Thom trzasnał ˛ z bata, a nagłe szarpni˛ecie powozu wtłoczyło i Elayne w oparcie siedzenia. — Nie musisz by´c taka niegrzeczna — powiedziała. — Ani gwałtowna. Ile mu dała´s? — Srebrny grosz — odrzekła spokojnie Nynaeve. — To i tak wi˛ecej, ni˙z mu si˛e nale˙zało. — Nynaeve — j˛ekn˛eła Elayne. — On pewne pomy´sli, z˙ e´smy sobie z niego za˙zartowały. Nynaeve parskn˛eła gło´sno. — Z takimi ramionami na pewno nie umrze, je´sli przepracuje cho´c jeden dzie´n. Elayne nic nie odpowiedziała, chocia˙z nie zgadzała si˛e z przyjaciółka.˛ Nie do ko´nca przynajmniej. Z pewno´scia˛ odrobina pracy nie wyrzadzi ˛ tamtemu szcze214
gólnej krzywdy, ale nie sadziła, ˛ by tak łatwo mo˙zna było ja˛ gdzie´s dosta´c. „Cho´c i tak nie przypuszczam, by pan Luca zgodził si˛e na jakakolwiek ˛ prac˛e, przy której nie mógłby nosi´c swego kapelusza”. Gdyby jednak podniosła t˛e kwesti˛e, Nynaeve z pewno´scia˛ zacz˛ełaby si˛e kłóci´c — kiedy delikatnie wskazywała na rzeczy, o których tamta nie miała poj˛ecia, zawsze dochodziło do tego, z˙ e była oskar˙zana o wywy˙zszanie si˛e czy arogancki sposób bycia — a Valan Luca nie był wart nast˛epnej sprzeczki i to wkrótce po tym, jak udało jej si˛e załagodzi´c poprzednia.˛ Kiedy dotarły do Siendy, cienie wieczoru wydłu˙zyły si˛e ju˙z znacznie, wioska była stosunkowo du˙za, domy zbudowane z kamienia, z dachami krytymi strzecha,˛ dwie gospody. Pierwsza, „Królewski lansjer” miała ziejac ˛ a˛ dziur˛e w miejscu, gdzie powinny by´c frontowe drzwi, a tłum przygladał ˛ si˛e rzemie´slnikom naprawiajacym ˛ s´cian˛e. Zapewne konio-dzikowi pana Luki nie spodobał si˛e szyld gospody, oparty teraz o s´cian˛e obok dziury, a przedstawiajacy ˛ szar˙zujacego ˛ z˙ ołnierza z opuszczona˛ lanca.˛ Ku jej zaskoczeniu, na zatłoczonej gliniastej ulicy było jeszcze wi˛ecej Białych Płaszczy ni´zli w Mardecin, a prócz nich jeszcze inni z˙ ołnierze, w kolczugach i sto˙zkowatych stalowych hełmach z naszyta˛ na bł˛ekitnych płaszczach Gwiazda˛ ˙ i Ostem, godłem Amadicii. W pobli˙zu musiał znajdowa´c si˛e garnizon. Zołnierze ´ króla i Synowie Swiatło´sci najwyra´zniej za soba˛ nie przepadali. Albo przechodzili mimo, patrzac ˛ w druga˛ stron˛e, jakby wojak noszacy ˛ inne barwy zupełnie nie istniał, albo mierzyli si˛e wyzywajacymi ˛ spojrzeniami, gotowi w ka˙zdej chwili doby´c mieczy. Niektórzy z ludzi odzianych w biel mieli na płaszczach czerwona˛ ´ lask˛e pasterska˛ na tle promienistego sło´nca. R˛eka Swiatło´ sci, tak si˛e sami okre´sla´ li — R˛eka, która poszukuje prawdy — ale wszyscy inni nazywali ich Sledczymi. Nawet pozostali Białe Płaszcze trzymali si˛e od nich z dala. To wszystko wystarczyło, by Elayne poczuła, jak ja˛ co´s s´ciska w z˙ oładku. ˛ Ale do zmierzchu pozostała nie wi˛ecej ni˙z godzina, je´sli w ogóle chocia˙z tyle, nalez˙ ało bowiem wzia´ ˛c pod uwag˛e gwałtowne zachody pó´znego lata. Nawet gdyby jechały znowu przez pół nocy, nic nie gwarantowało, z˙ e trafia˛ na nast˛epna˛ gospod˛e, a nadto jazda noca˛ mogła s´ciagn ˛ a´ ˛c na nie niepotrzebna˛ uwag˛e. Poza tym miały przecie˙z powody, by dzisiejszego wieczora zatrzyma´c si˛e wcze´sniej. Wymieniła spojrzenia z Nynaeve, po krótkiej chwili tamta skin˛eła głowa˛ i powiedziała: — Powinny´smy si˛e zatrzyma´c. ´ Kiedy powóz przystanał ˛ przed frontem „Swiatła Prawdy”, Juilin zeskoczył z kozła, by otworzy´c drzwiczki, a Nynaeve zaczekała z pełnym szacunku wyrazem twarzy, aby poda´c dło´n Elayne. Jednak u´smiechn˛eła si˛e do niej przelotnie, zapewne na znak, z˙ e nie b˛edzie si˛e ju˙z dasa´ ˛ c jak poprzednio. Skórzany zwój, który zarzuciła na rami˛e, wydawał si˛e troch˛e niestosowny do cało´sci, ale nie zanadto, przynajmniej taka˛ Elayne miała nadziej˛e. Teraz, gdy Nynaeve zdobyła ju˙z troch˛e 215
ziół i ma´sci, nie miała zamiaru spuszcza´c ich z oka nawet na moment. Pierwsze spojrzenie na szyld gospody — błyszczace ˛ złote sło´nce dokładnie takie, jak to, które Synowie nosili na płaszczach — sprawiło, z˙ e po˙załowała, i˙z konio-dzik oszcz˛edził to miejsce na niekorzy´sc´ drugiej gospody. Przynajmniej na tle sło´nca nie czerwieniał pastorał. Połowa m˛ez˙ czyzn wypełniajacych ˛ wspólna˛ izb˛e odziana była w s´nie˙znobiałe płaszcze, hełmy poło˙zyli na stołach przed soba.˛ Wciagn˛ ˛ eła gł˛eboko powietrze i wzi˛eła si˛e w gar´sc´ , aby przy pierwszej sposobnos´ci nie odwróci´c si˛e na pi˛ecie i nie uciec. ´ ePominawszy ˛ obecno´sc´ z˙ ołnierzy, w gospodzie panowała miła atmosfera. Sci˛ tymi zielonymi gał˛eziami przystrojono wygasłe paleniska dwu wielkich kominków, a z kuchni dolatywały przyjemne zapachy. Odziane w białe fartuchy słu˙zace ˛ u´smiechały si˛e wesoło, lawirujac ˛ mi˛edzy stołami z tacami pełnymi wina i jedzenia. Przybycie lady wywołało poruszenie tylko nieznaczne, wioska znajdowała si˛e bowiem blisko stolicy. A mo˙ze miało to zwiazek ˛ z tym dworem lorda, który niedawno mijały. Kilku m˛ez˙ czyzn spojrzało na nia,˛ wi˛ecej oczu z zainteresowaniem zmierzyło „słu˙zac ˛ a”, ˛ cho´c gdy zobaczyli, z˙ e na twarzy Nynaeve pojawił si˛e odpychajacy ˛ grymas, kiedy zdała sobie spraw˛e, i˙z na nia˛ patrza,˛ szybko wbili wzrok na powrót w puchary pełne wina. Nynaeve zdawała si˛e uwa˙za´c skierowane na nia˛ spojrzenia m˛ez˙ czyzn za rodzaj przest˛epstwa, nawet je´sli nie mówili nic i nie zaczepiali jej. Biorac ˛ to pod uwag˛e, Elayne cz˛esto si˛e zastanawiała, dlaczego tamta nie nosi sukien mniej rzucajacych ˛ si˛e w oczy. Musiała si˛e mocno napracowa´c, zanim wreszcie udało jej si˛e odpowiednio dopasowa´c na nia˛ prosta˛ szara˛ sukienk˛e. Sama Nynaeve kompletnie nie potrafiła da´c sobie rady z igła˛ i nitka.˛ Wła´scicielka gospody, pani Jharen, była pulchna˛ kobieta˛ o długich posiwiałych włosach, ciepłym u´smiechu i badawczym spojrzeniu ciemnych oczach. Elayne podejrzewała, z˙ e z odległo´sci dziesi˛eciu kroków potrafi wypatrzy´c postrz˛epiona˛ lamówk˛e lub pusta˛ sakiewk˛e. Im najwyra´zniej udało si˛e korzystnie przej´sc´ ogl˛edziny, karczmarka wykonała bowiem gł˛eboki ukłon, szeroko unoszac ˛ szare spódnice i przywitała ja˛ wylewnie, koniecznie chcac. ˛ si˛e dowiedzie´c, czy lady zda˙ ˛za do Amadoru czy w przeciwna˛ stron˛e. — Z Amadoru — odrzekła Elayne z leniwa˛ niedbało´scia˛ — Bale w mie´scie były nawet przyjemne, a król Ailron dokładnie tak przystojny, jak powiadaja,˛ co nie cz˛esto jest prawda˛ w przypadku koronowanych głów, ale niestety musz˛e wraca´c do swych posiadło´sci. Chciałabym otrzyma´c pokój dla siebie i dla Nany oraz co´s dla mego forysia i wo´znicy. Pomy´slała o Nynaeve i rozkładanym łó˙zku i szybko dodała: — Musz˛e mie´c dwa przyzwoite łó˙zka, Nana powinna spa´c blisko mnie, a je´sli b˛edzie miała tylko rozkładane, jej chrapanie nie pozwoli mi zasna´ ˛c. Po pełnej szacunku twarzy Nynaeve przemkn˛eło nieznaczne drgnienie — leciutkie skrzywienie na szcz˛es´cie tylko — ale była to szczera prawda. Chrapała 216
straszliwie. — Oczywi´scie, moja pani — zgodziła si˛e pulchna ober˙zystka. — Mam włas´nie co´s odpowiedniego. Ale twoi ludzie b˛eda˛ musieli si˛e przespa´c w stajni, na stryszku z sianem. Jak sama widzisz, mam obecnie wielu go´sci. Wczoraj trupa włócz˛egów przyprowadziła ze soba˛ jakie´s straszne wielkie stworzenia, a jedno z nich zupełnie zniszczyło „Królewskiego Lansjera”. Biedny Sim, stracił co najmniej połow˛e swoich klientów i wszyscy oni musieli przyj´sc´ do mnie. W jej u´smiechu było jednak znacznie wi˛ecej satysfakcji ni´zli prawdziwego współczucia. — Wszak˙ze mam jeszcze jeden wolny pokój. — Pewna jestem, z˙ e b˛edzie najzupełniej odpowiedni. Gdyby´s mogła, przy´slij mi na gór˛e zapasowa˛ s´wiec˛e i troch˛e wody do mycia, przypuszczam, z˙ e wyrusz˛e wczesnym rankiem. — Za oknem wcia˙ ˛z jeszcze błyszczało na niebie sło´nce, jednak delikatnie przyło˙zyła dło´n do ust jakby tłumiac ˛ ziewni˛ecie. — Oczywi´scie, moja pani. Jak sobie z˙ yczysz. T˛edy prosz˛e. Pani Jharen zdawała si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e musi zabawia´c Elayne, kiedy prowadziła je na pierwsze pi˛etro gospody. Cały czas mówiła o tym, jak wielu ma go´sci, i z˙ e to prawdziwy cud, i˙z został jej jeszcze jeden pokój, o włócz˛egach z ich zwierz˛etami, o tym jak ich wyrzucono z miasteczka i przegnano precz, o wszystkich szlachetnie urodzonych, którym przez lata zdarzyło si˛e zatrzyma´c w jej domu, raz nawet ´ go´sciła samego Lorda Kapitana Komandora Synów Swiatło´ sci. Có˙z, poprzedniego dnia przeje˙zd˙zał t˛edy My´sliwy Polujacy ˛ na Róg, udajac ˛ si˛e do Łzy, a przecie˙z powiadaja,˛ z˙ e Kamie´n Łzy wpadł w r˛ece jakiego´s fałszywego Smoka i czy nie jest to straszna˛ nikczemno´scia,˛ z˙ e ludzie potrafia˛ robi´c takie potworne rzeczy? — Mam nadziej˛e, z˙ e nigdy go nie znajda.˛ — Jej siwe loki zafalowały, gdy gwałtownie potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Rogu Valere? — zapytała Elayne.. — Dlaczego nie? — Có˙z, moja pani, je´sli go znajda,˛ oznacza´c to b˛edzie, z˙ e zbli˙za si˛e Ostatnia ´ ˙ Czarny si˛e uwolnił. — Pani Jharen zadr˙zała. — Niechaj Swiatło´ Bitwa. Ze sc´ sprawi, by Rogu nigdy nie znaleziono. W ten sposób Ostatnia Bitwa nigdy nie nastapi, ˛ nieprawda˙z? Raczej niemo˙zliwe byłoby znalezienie wła´sciwiej odpowiedzi na tak dziwna˛ logik˛e. Sypialnia okazała si˛e je´sli nie ciasna, to z pewno´scia˛ przytulna. Dwa waskie ˛ łó˙zka z pasiastymi kapami stały po obu stronach okna wychodzacego ˛ na ulic˛e. Mi˛edzy nimi znajdował si˛e male´nki stoliczek, na którym stała lampa i krzesiwo z hubka,˛ skromny, kwiaciasty dywanik oraz umywalnia z małym lustrem dopełniały umeblowania pomieszczenia. Wszystko było czyste i wypucowane. Karczmarka uklepała poduszki i wygładziła koce, potem poinformowała je, z˙ e materace wypchano najlepszym g˛esim puchem, z˙ e ludzie pani moga˛ wnie´sc´ jej kufer tylnymi schodami i b˛edzie im z pewno´scia˛ bardzo przyjemnie, noca˛ bo217
wiem wieje nawet lekki wiatr, je˙zeli si˛e otworzy okno i zostawi uchylone drzwi. Jakby ona spała z drzwiami otwartymi na korytarz, po którym wszyscy chodza! ˛ Dwie dziewczyny w fartuchach wniosły wielki dzban pełen parujacej ˛ wody oraz du˙za˛ emaliowana˛ tac˛e, przykryta˛ biała˛ serweta,˛ zanim Elayne udało si˛e wreszcie pozby´c pani Jharen. — Sadz˛ ˛ e, z˙ e jej si˛e wydaje, i˙z nawet mimo dziury w s´cianie mogłyby´smy pój´sc´ do „Królewskiego Lansjera” — powiedziała, kiedy drzwi za tamta˛ zamkn˛eły si˛e na dobre. Rozejrzała si˛e po pokoju i skrzywiła. Ledwie starczy miejsca dla nich i kufra. — Nie jestem wcale pewna, czy nie powinny´smy. — Ja wcale nie chrapi˛e — oznajmiła Nynaeve napi˛etym głosem. — Oczywi´scie, z˙ e nie. Musiałam co´s jednak powiedzie´c. Nynaeve gło´sno i znaczaco ˛ odkaszln˛eła, ale rzekła tylko: — To dobrze, z˙ e jestem na tyle zm˛eczona, by bez przeszkód zasna´ ˛c. Oprócz widłokorzenia w sklepie tej Macury nie znalazłam nic, co by pomagało na sen. Thom i Juilin musieli trzy razy wchodzi´c po schodach, zanim udało im si˛e wnie´sc´ wszystkie drewniane kufry wzmacniane z˙ elaznymi sztabami, przez cały czas narzekali, jak to zwykle m˛ez˙ czy´zni, z˙ e musza˛ wciaga´ ˛ c je po waskich ˛ schodach w tylnej cz˛es´ci gospody. Nie podobało im si˛e równie˙z, z˙ e musza˛ spa´c w stajni, ale kiedy wtargali do pomieszczenia pierwszy kufer, trzymajac ˛ go z dwu stron — miał zawiasy w kształcie li´sci, mie´sciła si˛e w nim wi˛ekszo´sc´ ich pieni˛edzy oraz innych warto´sciowych rzeczy, w´sród nich ter’angreale — wystarczył im tylko jeden rzut oka na pokój, by nie rzec ani słowa wi˛ecej. Przynajmniej na ten temat. — Zamierzamy posłucha´c, o czym rozmawiaja˛ ludzie we wspólnej izbie — oznajmił Thom, kiedy ostatni kufer znalazł si˛e w s´rodku. Przestrzeni zostało niemal tyle tylko, by mo˙zna było doj´sc´ do umywalni. — I by´c mo˙ze przespacerujemy si˛e po wiosce — dodał Juilin. — Ludzie du˙zo mówia,˛ kiedy co´s im si˛e nie podoba, a na ulicy wyczuwałem du˙zo niech˛eci. — Bardzo dobrze — powiedziała Elayne. Tak bardzo chcieli wierzy´c, z˙ e przydadza˛ si˛e do czego´s wi˛ecej ni´zli tylko do powo˙zenia ko´nmi i noszenia baga˙zy. Tak rzeczywi´scie było w Tanchico — oraz w Mardecin, oczywi´scie — i mogło znowu si˛e zdarzy´c, ale raczej nie tutaj. — Bad´ ˛ zcie ostro˙zni i nie wchod´zcie w drog˛e Białym Płaszczom. — Wymienili zdumione spojrzenia, jakby nie widziała ich ju˙z z pokrwawionymi i pokaleczonymi twarzami, wracajacych ˛ z poszukiwania informacji, ale wybaczyła im wszystko i u´smiechn˛eła si˛e do Thoma. — Ju˙z si˛e nie mog˛e doczeka´c, kiedy usłysz˛e, czego si˛e dowiedzieli´scie. — Rankiem — twardo oznajmiła Nynaeve. Nie patrzyła na Elayne, ale jej nieruchome oczy, wbite w jaki´s punkt na s´cianie, jednoznacznie mówiły, z˙ e równie dobrze mogłaby cały swój gniew skierowa´c przeciwko niej. — Je˙zeli zakłócicie nam spokój wcze´sniej, z jakiego´s powodu mniej znaczacego ˛ ni˙z napa´sc´ trolloków, 218
odczujecie to na własnej skórze. M˛ez˙ czy´zni spojrzeli na siebie wymownie — dostrzegłszy to, Nynaeve uniosła gro´znie brwi — ale kiedy z niech˛ecia˛ wr˛eczyła im kilka monet, wyszli, zgadzajac ˛ si˛e nie zakłóca´c im snu. — Je˙zeli nie mog˛e porozmawia´c nawet z Thomem. . . — zacz˛eła Elayne, ale Nynaeve przerwała jej. — Nie mam zamiaru pozwoli´c, by mnie nachodzili s´piac ˛ a˛ w samej bieli´znie. — Niezgrabnie odpinała ju˙z guziki z tyłu swej sukni. Gdy Elayne podeszła, by jej pomoc, powiedziała: — Dam sobie rad˛e. Ty mo˙zesz poda´c mi pier´scie´n. Elayne z westchnieniem podniosła spódnic˛e i si˛egn˛eła do małej kieszonki, która˛ naszyła od spodu. Je˙zeli Nynaeve ma ochot˛e si˛e irytowa´c, nale˙zy jej na to pozwoli´c, ona si˛e nie odezwie, nawet je´sli tamta znowu zacznie si˛e otwarcie w´scieka´c. W kieszonce były dwa pier´scienie. Zostawiła złotego Wielkiego W˛ez˙ a, którego otrzymała na znak wyniesienia do godno´sci Przyj˛etej i wyciagn˛ ˛ eła kamienny pier´scie´n. Cały nakrapiany i paskowany na czerwono, niebiesko i brazowo, ˛ był za du˙zy, by nosi´c go na palcu, a poza tym zbyt poskr˛ecany i spłaszczony. Wydawało si˛e to dziwne, ale miał tylko jedna˛ powierzchni˛e, gdyby przeciagn ˛ a´ ˛c palcem po całej jego długo´sci, dotarłoby si˛e do miejsca, z którego si˛e zacz˛eło. To był ter’angreal, pomagał si˛e dosta´c do Tel’aran’rhiod nawet komu´s, kto nie posiadał talentu, jaki ˙ Egwene dzieliła ze spacerujacymi ˛ po snach. Zeby zadziałał, wystarczyło spa´c, trzymajac ˛ go blisko przy skórze. W przeciwie´nstwie do dwóch ter’angreali, które zabrały Czarnym Ajah, nie wymagał przenoszenia. Na ile Elayne si˛e orientowała, mógł go u˙zywa´c nawet m˛ez˙ czyzna. Nyaneve, odziana tylko w lniana˛ bielizn˛e, nawlekła pier´scie´n na skórzany rzemie´n obok zawieszonego na nim sygnetu Lana i jej własnego pier´scienia z Wielkim W˛ez˙ em, potem zawiazała ˛ go na powrót i zawiesiła na szyi, zanim legła w jednym z łó˙zek. Uwa˙znie poprawiła na skórze pier´scienie i uło˙zyła głow˛e na poduszkach. — Czy zostało jeszcze troch˛e czasu, zanim Egwene i Madre ˛ si˛e pojawia? ˛ — zapytała Elayne. — Jako´s nigdy nie potrafi˛e sobie wyobrazi´c, która godzina jest w Pustkowiu. — Czasu jest do´sc´ , chyba z˙ e postanowi przyj´sc´ wcze´sniej, ale zapewne tego nie uczyni. Madre ˛ trzymaja˛ ja˛ na bardzo krótkiej smyczy. Ostatecznie wyjdzie to jej tylko na dobre. Zawsze była uparta. Nynaeve otworzyła oczy, spojrzała prosto na nia˛ — na nia! ˛ — jakby te ostatnie słowa stosowały si˛e równie˙z do Elayne. — Pami˛etaj poprosi´c Egwene, by powiedziała Randowi, z˙ e o nim my´sl˛e. — Nie miała zamiaru dopu´sci´c, by wszcz˛eła awantur˛e. — Powiedz jej, z˙ eby. . . powiedziała mu, i˙z kocham go i nikogo wi˛ecej. Ju˙z. Miała to za soba.˛ 219
Nynaeve przewróciła oczami w naprawd˛e obra´zliwy sposób. — Skoro tak sobie z˙ yczysz — oznajmiła sucho, moszczac ˛ si˛e na poduszkach. Kiedy jej oddech stał si˛e spokojniejszy, Elayne przyciagn˛ ˛ eła jeden z kufrów pod drzwi, siadła na nim i zacz˛eła wyczekiwa´c. Zawsze nienawidziła czekania. Nynaeve dopiero by jej pokazała, gdyby zeszła teraz do wspólnej izby. Thom zapewne wcia˙ ˛z tam b˛edzie i. . . I nic. Przecie˙z w oczach s´wiata miał by´c jej wo´znica.˛ Zastanawiała si˛e, czy Nynaeve pomy´slała o tym, zanim zgodziła si˛e zosta´c pokojówka.˛ Z westchnieniem oparła si˛e o drzwi. Naprawd˛e nienawidziła czekania.
SPOTKANIA Skutki działania ter’angreala a kształcie pier´scienia ju˙z nie potrafiły zaskoczy´c Nynaeve. Była dokładnie w tym miejscu, o którym my´slała, zanim nadszedł sen — w wielkiej komnacie w Łzie zwanej Sercem Kamienia, znajdujacej ˛ si˛e we wn˛etrzu masywnej fortecy, w Kamieniu Łzy. Pozłacane stojace ˛ lampy były zgaszone, jednak blade s´wiatło, zdajace ˛ si˛e dociera´c zewszad ˛ i znikad ˛ jednocze´snie, o´swietlało ja˛ dookoła, w oddali rozpływajac ˛ si˛e w mglistych cieniach. Przynajmniej nie było goraco, ˛ nigdy nie czuła ani goraca, ˛ ani zimna w Tel’aran’rhiod. Las masywnych kolumn z czerwonego kamienia rozciagał ˛ si˛e na wszystkie strony, kopulaste sklepienie gin˛eło wysoko ponad głowa,˛ gdzie´s tam, skad ˛ zwieszały si˛e na złotych ła´ncuchach kolejne złote lampy. Blade płyty posadzki pod jej stopami były powycierane, Wysocy Lordowie Łzy przychodzili do tej komnaty — rzecz jasna, w s´wiecie jawy — tylko wtedy, gdy wymagało tego prawo lub oby´ czaj, ale działo si˛e tak od czasów P˛ekni˛ecia Swiata. Po´srodku, pod sama˛ kopuła˛ znajdował si˛e Callandor, przypominajacy ˛ z pozoru l´sniacy ˛ tysiacem ˛ iskier kryształowy miecz, zatopiony do połowy ostrza w kamieniu posadzki. Dokładnie tak, jak go zostawił Rand. Nie miała ochoty zbli˙za´c si˛e do niego. Rand twierdził, z˙ e przy pomocy saidina uplótł wokół miecza pułapki, których nie potrafiłaby dostrzec z˙ adna kobieta. Spodziewała si˛e, i˙z sa˛ doprawdy paskudne — najlepsi m˛ez˙ czy´zni okazuja˛ si˛e wstr˛etni, kiedy postanowia˛ si˛e zachowa´c przebiegle — paskudne i zapewne zwrócone w takim samym stopniu przeciwko kobietom, jak i m˛ez˙ czyznom, cho´c tylko m˛ez˙ czy´zni mogli u˙zywa´c tego ter’angreala. Musiał zabezpieczy´c go nie tylko przed Przekl˛etymi, ale tak˙ze przed tymi, które mieszkały w Wie˙zy. Wyjawszy ˛ samego Randa, ten który by dotknał ˛ Callandora, naraziłby si˛e zapewne na s´mier´c, i to bez watpienia ˛ okrutna.˛ Taka była podstawowa zasada obowiazuj ˛ aca ˛ w Tel’aran’rhiod. Co znajdowało si˛e. w s´wiecie jawy, tutaj równie˙z było, aczkolwiek niekoniecznie na odwrót. ´ ´ Swiat Snów, Niewidzialny Swiat, odbijał s´wiat prawdziwy czasami w przedziwny sposób, by´c mo˙ze zreszta˛ równie˙z i inne s´wiaty. Verin Sedai powiedziała Egwene, z˙ e istnieje wzór spleciony ze s´wiatów, z rzeczywisto´sci znajdujacych ˛ si˛e tutaj i gdzie indziej, dokładnie przypominajacy ˛ splot ludzkich losów, który two221
rzy Wzór Wieków. Tel’aran’rhiod stykał si˛e ze wszystkimi tymi s´wiatami, chocia˙z jedynie nielicznym udawało si˛e przypadkiem do´n dosta´c i zazwyczaj nie pami˛etali niczego z tych przelotnych chwil, pogra˙ ˛zeni w swych ziemskich snach. Były to niebezpieczne momenty dla owych s´niacych, ˛ chocia˙z nie zdawali sobie z tego sprawy, chyba z˙ e mieli pecha. Poza tym to, co przydarzało si˛e s´niacemu ˛ ´ ´ w Tel’aran’rhiod, okazywało si˛e realne równie˙z w s´wiecie jawy. Smier´ c w Swiecie Snów równała si˛e jak najbardziej rzeczywistej s´mierci. Miała wra˙zenie, z˙ e spo´sród cieni zalegajacych ˛ mi˛edzy kolumnami co´s ja˛ obserwuje, ale nie kłopotała si˛e tym uczuciem. To z pewno´scia˛ nie była Moghedien. „Wyimaginowane oczy, tutaj nie ma obserwatorów. Sama kazałam Elayne nie zwraca´c na nie uwagi, a teraz. . . ” Moghedien na pewno nie ograniczyłaby si˛e jedynie do obserwacji. A cho´cby nawet. . . z˙ ałowała tylko, z˙ e nie jest wystarczajaco ˛ zagniewana, by przenosi´c. Oczywi´scie wcale nie czuła strachu. Nie była te˙z w´sciekła. Bynajmniej nie przestraszona. Poskr˛ecany kamienny pier´scie´n, ukryty pod bielizna,˛ zdawał si˛e lekki jak puch, w tym momencie zorientowała si˛e, z˙ e nie ma na sobie nic wi˛ecej. Ledwie pomy´slała o ubraniu, ju˙z miała na sobie sukienk˛e. To była sztuczka z Tel’aran’rhiod, która˛ lubiła najbardziej, w jaki´s sposób przenoszenie okazywało si˛e niekonieczne, tutaj bowiem mogła robi´c rzeczy, których, jej zdaniem, z˙ adna Aes Sedai nie dokonałaby przy u˙zyciu Mocy. Jednak nie była to suknia, jakiej oczekiwała — z mocnej, workowatej wełny z Dwu Rzek. Wysoki karczek obrze˙zony koronka˛ z Jaercruz podchodził jej pod sam podbródek, ale blado˙zółte jedwabie przylegały do ciała w sposób, który jakby troch˛e za mocno zdradzał kształty. Ile˙z to razy nazwała takie tarabonia´nskie suknie nieprzyzwoitymi, kiedy musiała je wkłada´c, by wtopi´c si˛e w tłum na ulicach Tanchico? Wyra´znie jednak przywykła do nich bardziej, ni˙z jej si˛e zdawało. Szarpn˛eła ostro za swój warkocz, karcac ˛ si˛e za takie rozproszenie my´sli i zostawiła sukni˛e w spokoju. Cho´c nie odpowiadała dokładnie jej pierwotnym zamiarom, nie jest przecie˙z z˙ adna˛ kapry´sna˛ dziewucha,˛ z˙ eby tak si˛e przejmowa´c i troszczy´c o własny ubiór. „Suknia to suknia”. — B˛edzie ja˛ miała na sobie podczas spotkania z Egwene oraz ta˛ Madr ˛ a,˛ która tym razem przyb˛edzie razem z nia,˛ a niech tylko która´s odwa˙zy si˛e cokolwiek powiedzie´c. . . — „Nie po to przybyłam wcze´sniej, by teraz papla´c do siebie o sukienkach!” — Birgitte? — Odpowiedziała jej cisza, podniosła wi˛ec głos, cho´c to raczej nie było konieczne. W tym miejscu ka˙zdy powinien usłysze´c swoje imi˛e, cho´cby je wypowiedziano na drugim kra´ncu s´wiata. — Birgitte? Spomi˛edzy kolumn wyszła kobieta, w jej bł˛ekitnych oczach l´snił spokój i dumna wiara we własne siły, długie włosy zaplecione miała w warkocz o znacznie bardziej skomplikowanych splotach ni´zli fryzura Nynaeve. Krótki biały kaftan 222
i obszerne spodnie z z˙ ółtego jedwabiu, zebrane w kostkach nad krótkimi butami o podwy˙zszonych obcasach, stanowiły ubiór pochodzacy ˛ sprzed ponad dwu tysi˛ecy lat, ale ten upodobała sobie najbardziej. Strzały, których pióra sterczały z zawieszonego przy pasie kołczana, były chyba ze srebra, podobnie jak łuk trzymany w dłoni. — Czy Gaidal jest w pobli˙zu? — zapytała Nynaeve. Zazwyczaj trzymał si˛e blisko Birgitte i sprawiał, z˙ e Nynaeve czuła si˛e niepewnie, odmawiał bowiem uznania jej istnienia i denerwował si˛e, gdy Birgitte z nia˛ rozmawiała. Za pierwszym razem był to dla niej nie lada wstrzas, ˛ kiedy si˛e okazało, z˙ e spotkała Gaidala Caina i Birgitte — dawno zmarłych bohaterów wyst˛epujacych ˛ obok siebie w tak wielu legendach i opowie´sciach — w Tel’aran’rhiod. Ale, jak to uj˛eła sama Birgitte w jakim innym miejscu, bohaterowie przykuci do Koła Czasu mieliby oczekiwa´c na powtórne narodziny ni´zli w s´nie? W s´nie, który istniał od tak dawna jak samo Koło. To wła´snie ich, Birgitte i Gaidala Caina, Rogosha Sokole Oko i Artura Hawkwinga, oraz wielu innych miał wezwa´c Róg Valere z powrotem, aby walczyli w Tarmon Gaidon. Warkocz Birgitte zakołysał si˛e, kiedy potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Nie widziałam go od jakiego´s czasu. Sadz˛ ˛ e, z˙ e Koło na powrót wplotło go w s´wiat. Zawsze si˛e tak dzieje. — W jej głosie zabrzmiało jednocze´snie oczekiwanie i zatroskanie. Je´sli Birgitte miała racj˛e, wówczas gdzie´s w s´wiecie narodził si˛e chłopiec, kwilace ˛ niemowl˛e pozbawione wiedzy o tym, kim jest, cho´c przeznaczone do przygód, które dadza˛ poczatek ˛ nowym legendom. Koło wplatało bohaterów we Wzór zgodnie z zaistniała˛ potrzeba,˛ by kształtowali sam Wzór, a kiedy umierali, wracali z powrotem do miejsca, gdzie przychodziło im czeka´c. To wła´snie oznaczało przykucie do Koła. Nowi bohaterowie przekonaja˛ si˛e, z˙ e sami sa˛ równie˙z do niego przykuci, ci m˛ez˙ czy´zni i te kobiety, których odwaga i dokonania wyniosły ponad przeci˛etno´sc´ — ale kiedy raz to ju˙z nastapi, ˛ b˛edzie tak a˙z po kres czasów. — Jak długo wypadnie ci czeka´c? — zapytała Nynaeve. — Z pewno´scia˛ b˛eda˛ musiały mina´ ˛c lata. Birgitte zawsze była zwiazana ˛ z Gaidalem, we wszystkich opowie´sciach, we wszystkich Wiekach, w przygodach i romansach, wi˛eziami, których nawet Koło Czasu nie rozerwało. Zawsze rodziła si˛e po nim, rok, pi˛ec´ , dziesi˛ec´ lat, ale zawsze pó´zniej. — Nie wiem, Nynaeve. Czas biegnie tutaj inaczej ni´zli w s´wiecie jawy. Zdaje mi si˛e, z˙ e spotkałam ci˛e dziesi˛ec´ dni temu, a Elayne dopiero wczoraj. Jak to było długo dla ciebie? — Cztery dni i trzy noce — wymruczała Nynaeve. Ona i Elayne wchodziły w sen, by rozmawia´c z Birgitte tak cz˛esto, jak tylko mogły, chocia˙z nie zawsze było to mo˙zliwe, zwłaszcza kiedy Thom i Juilin spali razem z nimi i trzymali wart˛e. Birgitte pami˛etała z własnego do´swiadczenia Wojn˛e o Moc a przynajmniej 223
swój z˙ ywot w owych czasach — oraz Przekl˛etych. Jej przeszłe z˙ ycia były niczym ksia˙ ˛zki przeczytane wiele lat temu, po których przechowała si˛e odległa tylko pami˛ec´ , im dawniejsze, tym mniej wyra´znie, ale Przekl˛etych przypominała sobie dobrze. Szczególnie Moghedien. — Widzisz, Nynaeve? Tutaj nawet upływ czasu mo˙ze si˛e zmienia´c na rozmaite sposoby. Moga˛ mina´ ˛c miesiace, ˛ zanim znów si˛e odrodz˛e, albo tylko dni. Tutaj, dla mnie. W s´wiecie jawy przemina˛ lata, nim to si˛e stanie. Nynaeve z wysiłkiem stłumiła swój niepokój. — Dlatego nie wolno nam marnowa´c czasu, który pozostał. Czy widziała´s które´s z nich od naszego ostatniego spotkania? — Nie było potrzeby wspomina´c, kogo. — A˙z nazbyt wielu. Lanfear cz˛esto, rzecz jasna, odwiedza Tel’aran’rhiod, ale oprócz niej widziałam Rahvina, Sammaela i Graendel. Tak˙ze Demandreda. Oraz Semirhage. — W głosie Birgitte przy tym ostatnim imieniu pojawiło si˛e nieznaczne napi˛ecie, nawet Moghedien, która jej nienawidziła, nie potrafiła wywoła´c tak wyra´znego przestrachu na jej twarzy, Semirhage to była jednak zupełnie inna sprawa. Nynaeve równie˙z zadr˙zała — złotowłosa kobieta powiedziała jej zbyt du˙zo na temat tamtej — i zdała sobie spraw˛e, z˙ e ma na sobie gruby wełniany płaszcz, z kapturem nasuni˛etym gł˛eboko, aby ukry´c twarz, zarumieniła si˛e i natychmiast sprawiła, i˙z zniknał. ˛ ˙ — Zadne z nich ci˛e nie widziało? — zapytała z niepokojem. Birgitte była na wiele sposobów bardziej podatna na ciosy, pomimo jej wi˛ekszej wiedzy na temat Tel’aran’rhiod. Nie potrafiła przenosi´c, ka˙zde z Przekl˛etych mogło ja˛ zniszczy´c z równa˛ łatwo´scia,˛ z jaka˛ si˛e rozdeptuje mrówk˛e, nawet nie mylac ˛ kroku. A gdyby została tutaj zabita, nie odrodziłaby si˛e ju˙z nigdy wi˛ecej. — Nie jestem tak bezradna. . . ani głupia. . . by na to pozwoli´c. — Birgitte wsparła si˛e na swym srebrnym łuku, legenda głosiła, z˙ e nigdy nie rozstawała si˛e ani z nim, ani ze srebrnymi strzałami. — Oni sa˛ zanadto zaj˛eci soba,˛ by si˛e przejmowa´c kim´s innym. Widziałam Rahvina i Sammaela oraz Graendel i Lanfear, starali si˛e podkra´sc´ do siebie niezauwa˙zenie. A Demandred i Semirhage ich s´ledzili. Od czasu, kiedy si˛e uwolnili, nie widziałam ich tylu naraz w tym miejscu. — Pewnie co´s knuja.˛ — Nynaeve przygryzła warg˛e w pełnym niepokoju namy´sle. — Ale co? — Nie potrafi˛e jeszcze powiedzie´c, Nynaeve. Podczas Wojny z Cieniem przez cały czas spiskowali, równie cz˛esto przeciwko sobie, ale ich dzieła nigdy nie słuz˙ yły dobrze s´wiatu, czy to jawy, czy snu. — Spróbuj si˛e dowiedzie´c, Birgitte, oczywi´scie nie nara˙zajac ˛ si˛e zanadto. Nie podejmuj niepotrzebnego ryzyka. Wyraz twarzy drugiej kobiety nie zmienił si˛e, ale Nynaeve wydało si˛e, z˙ e tamta jest rozbawiona, głupia, traktowała niebezpiecze´nstwa z równa˛ pogarda˛ jak 224
˙ Lan. Załowała, z˙ e nie mo˙ze jej zapyta´c o Biała˛ Wie˙ze˛ , o knowania Siuan Sanche, ale Birgitte nie mogła przecie˙z ani zobaczy´c, ani oddziaływa´c na rzeczywisty s´wiat, o ile nie została na´n wezwana przez głos Rogu. „Cały czas próbujesz unikna´ ˛c tego pytania, które naprawd˛e chcesz zada´c!” — Czy widziała´s Moghedien? — Nie — westchn˛eła Birgitte — ale nie dlatego, z˙ e nie próbowałam. Normal´ nie zawsze potrafi˛e odszuka´c ka˙zdego, kto dobrze wie, z˙ e przebywa w Swiecie Snów, mo˙zna wyczu´c takiego człowieka, jakby rozchodziły si˛e ode´n zmarszczki przez powietrze. Albo mo˙ze z´ ródłem tych zaburze´n jest raczej s´wiadomo´sc´ , naprawd˛e nie wiem. Jestem z˙ ołnierzem, nie uczona.˛ Albo ona nie pojawiła si˛e w Tel’aran’rhiod od czasu, jak ja˛ pokonała´s, albo. . . — Zawahała si˛e, a Nynaeve z całych sił pragn˛eła, by ona nie wymieniała tej drugiej mo˙zliwo´sci, jednak Birgitte była zbyt silna, aby uchyla´c si˛e od głoszenia przykrych rzeczy. — Albo ona wie, z˙ e jej szukam. Wówczas mogłaby si˛e skry´c przed moim wzrokiem. Nie na darmo nazywa si˛e ja˛ Paj˛eczyca.˛ Słowem moghedien okre´slano w Wieku Legend małego pajaczka, ˛ który tkał swe sieci w tajemnych miejscach, jego jad był tak trujacy, ˛ z˙ e zabijał w mgnieniu oka. Nynaeve poczuła nagle nieprzyjemny dreszcz. Nie, wcale nie zadr˙zała. To był tylko przelotny dreszcz, nie za´s dygotanie ze strachu. I cho´c wcia˙ ˛z starała si˛e pami˛eta´c o tej obcisłej tarabonia´nskiej sukience, znienacka zorientowała si˛e, z˙ e ma na sobie zbroj˛e. Wystarczajaco ˛ ja˛ co´s takiego kłopotało, kiedy była sama, a có˙z dopiero czuła pod chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu kobiety tak m˛ez˙ nej, by by´c partnerka˛ Gaidala Caina. — Czy mo˙zesz ja˛ jednak odnale´zc´ , mimo z˙ e pragnie pozosta´c w ukryciu, Birgitte? — To była doprawdy wielka pro´sba, zwłaszcza je˙zeli Moghedien rzeczywis´cie zdawała sobie spraw˛e, z˙ e jest s´cigana, bo wówczas szukanie jej przypominało polowanie na lwa w wysokich trawach, z kijem jako jedyna˛ bronia.˛ Druga kobieta jednak nie wahała si˛e ani przez moment. — By´c mo˙ze. Spróbuj˛e. — Zwa˙zyła łuk w dłoni i dodała: — Musz˛e ju˙z i´sc´ . Nie chc˛e ryzykowa´c, by tamte mnie zobaczyły, kiedy si˛e tu pojawia.˛ Nynaeve poło˙zyła dło´n na jej ramieniu, chcac ˛ ja˛ jeszcze na chwil˛e zatrzyma´c. — To by nam pomogło, gdyby´s pozwoliła im powiedzie´c. Mogłabym si˛e podzieli´c z Egwene i Madrymi ˛ twoja˛ wiedza˛ na temat Przekl˛etych, a one mogłyby powiedzie´c Randowi. Birgitte, on musi si˛e o tym dowiedzie´c. . . — Obiecała´s, Nynaeve. — Jasne bł˛ekitne oczy były zimne niczym lód. — Nie wolno nam nikomu mówi´c, z˙ e z˙ yjemy w Tel’aran’rhiod. Złamałam ju˙z wiele zakazów podczas rozmów z toba,˛ a jeszcze wi˛ecej. . . udzielajac ˛ ci pomocy, poniewa˙z nie mogłam sta´c z boku i przyglada´ ˛ c si˛e, jak samotnie walczysz z Cieniem. . . toczyłam t˛e wojn˛e w tak wielu z˙ ywotach, z˙ e wszystkich nawet ju˙z nie pami˛etam. . . ale b˛ed˛e stosowała si˛e do tak wielu obowiazuj ˛ acych ˛ reguł, jak to 225
tylko mo˙zliwe. Musisz dotrzyma´c zło˙zonej obietnicy. — Oczywi´scie, i˙z tak si˛e stanie — odrzekła z oburzeniem — chyba, z˙ e sama zwolnisz mnie z przyrzeczenia. I wła´snie prosz˛e ci˛e, aby´s. . . — Nie. I Birgitte znikn˛eła. W jednej chwili dło´n Nynaeve spoczywała na białej materii kaftana tamtej, w nast˛epnej za´s czuła ,ju˙z tylko pustk˛e pod palcami. Przez głow˛e przemkn˛eło jej kilka tych przekle´nstw, które posłyszała od Thoma i Juilina, za które ostro skarciłaby Elayne, gdyby si˛e dowiedziała, z˙ e ona ich słucha, a co dopiero u˙zywa. Nie było sensu powtórnie wzywa´c imienia Birgitte. Najpewniej nie pojawiłaby si˛e. Nynaeve mogła mie´c tylko nadziej˛e, z˙ e odpowie nast˛epnym razem, gdy ona lub Elayne zechca˛ si˛e z nia˛ spotka´c. — Birgitte! Dotrzymam mojej obietnicy, Birgitte! Powinna usłysze´c. By´c mo˙ze do nast˛epnego spotkania dowie si˛e czego´s wi˛ecej o poczynaniach Moghedien. Niemal˙ze pragn˛eła, by tak si˛e nie stało. Je˙zeli Birgitte ja˛ znajdzie, to b˛edzie oznaczało, z˙ e Moghedien naprawd˛e czai si˛e w Tel’aran’rhiod. „Głupia kobieta! — Je˙zeli nie baczysz na w˛ez˙ e, nie skar˙z si˛e potem, gdy który´s ci˛e ukasi”. ˛ Chciałaby kiedy´s spotka´c t˛e Lini od Elayne. Pustka wielkiej komnaty zaczynała ju˙z jej cia˙ ˛zy´c, te kolumny z polerowanego kamienia rozciagaj ˛ ace ˛ si˛e jak okiem si˛egna´ ˛c, poczucie bycia obserwowana˛ spos´ród zalegajacych ˛ w´sród nich cieni. „Gdyby kto´s naprawd˛e tam był, Birgitte by o tym wiedziała”. Przyłapała si˛e na tym, z˙ e wygładza fałdy jedwabiu opinajace ˛ jej biodra i aby przesta´c my´sle´c o tych obserwujacych ˛ ja˛ oczach, których wszak wcale tam nie było, skoncentrowała si˛e na swojej sukni. To wła´snie w dobrych wełnach z Dwu Rzek Lan zobaczył ja˛ po raz pierwszy, kiedy za´s wyznał jej swa˛ miło´sc´ , miała na sobie prosta,˛ skromnie ozdobiona˛ sukni˛e, niemniej byłoby przyjemnie, gdyby ja˛ zobaczył w takim stroju. I cała sytuacja nie miałaby w sobie nic nieprzyzwoitego, wszak tylko on by ja˛ widział. Przed nia˛ pojawiło si˛e wysokie stojace ˛ lustro, odbijało jej wizerunek, kiedy ˙ odwracała si˛e to w t˛e, to w druga˛ stron˛e, a nawet spogladała ˛ przez rami˛e. Zółte fałdy jedwabiu opinały ja˛ s´ci´sle, sugerujac ˛ zupełnie jednoznacznie to, co skrywały. Członkinie Koła Kobiet w Polu Emonda za taki ubiór bez watpienia ˛ zawlokłyby ja˛ na rozmow˛e w jakim´s ustronnym miejscu, i nic nie pomogłaby godno´sc´ Wiedzacej. ˛ A jednak była naprawd˛e pi˛ekna. Tutaj, zupełnie sama, mogła si˛e przed soba˛ przyzna´c, z˙ e ju˙z wła´sciwie oswoiła si˛e, a wr˛ecz polubiła noszenie publicznie takich strojów. „Sprawia ci to przyjemno´sc´ — skarciła si˛e w duchu. — Jeste´s dokładnie tak samo nieprzyzwoita, jak zdaje si˛e stawa´c z ka˙zda˛ chwila˛ Elayne”.
226
Ale przecie˙z ona była pi˛ekna. I by´c mo˙ze nawet nie tak nieskromna, jak zwykła o niej zawsze sadzi´ ˛ c. Nie miała przecie˙z dekoltu do samych kolan niczym Pierwsza z Mayene. Có˙z, by´c mo˙ze dekolt Berelain nie był tak gł˛eboki, jednak bez watpienia ˛ gł˛ebszy ni˙z wymagał tego szacunek dla samej siebie. Słyszała, co zwykły cz˛esto nosi´c kobiety Domani, nawet Tarabonianie nazywali ten ubiór nieprzyzwoitym. Wraz z ta˛ my´sla˛ z˙ ółte jedwabie zmieniły si˛e w zmarszczone fałdy, spi˛ete waskim ˛ paskiem ze złotej plecionki. I przezroczyste. Policzki jej poczerwieniały. Prawie całkowicie przezroczyste. W rzeczy samej ledwie cokolwiek zasłaniały. Gdyby Lan zobaczył ja˛ w takiej sukni, z pewno´scia˛ nie mamrotałby o tym, z˙ e jego miło´sc´ do niej jest beznadziejna i z˙ e nie ma zamiaru ofiarowywa´c jej wdowiego wie´nca na podarunek s´lubny. Jedno spojrzenie i ju˙z zawrzałaby w nim krew. A wtedy. . . ´ — A có˙z to, w imi˛e Swiatło´ sci, ty masz na sobie, Nynaeve? — zapytała Egwene zgorszonym tonem. Nynaeve a˙z podskoczyła, odwróciła si˛e błyskawicznie, a kiedy wreszcie spojrzała na Egwene i Melaine — to zapewne musiała by´c Melaine, poniewa˙z akurat jej tylko brakowałoby w tej sytuacji — lustro znikn˛eło, ona za´s miała na sobie ciemna˛ wełniana˛ sukienk˛e, jaka˛ nosiła w Dwu Rzekach, wystarczajaco ˛ gruba,˛ by chroniła przed chłodem najmro´zniejszej zimy. Upokorzona tym, z˙ e ja˛ zaskoczono — głównie tym, z˙ e ja˛ zaskoczono — natychmiast zmieniła na powrót swa˛ sukienk˛e, nie my´slac ˛ nawet, w cienka˛ paj˛eczyn˛e stroju Domani, a zaraz potem, równie szybko, w z˙ ółte tarabonia´nskie fałdy. Twarz jej spłon˛eła rumie´ncem. Przypuszczalnie uznaja˛ ja˛ za sko´nczona˛ idiotk˛e. I to jeszcze tak si˛e wygłupi´c przed Melaine. Madra ˛ była pi˛ekna˛ kobieta,˛ z długimi włosami o barwie czerwonego złota, jasnymi zielonymi oczyma. Nie chodziło o to, z˙ e szczególnie dbała, jak tamta wyglada. ˛ Ale Melaine była obecna równie˙z przy jej ostatnim spotkaniu z Egwene i wy´smiewała si˛e z niej w zwiazku ˛ z Lanem. Nynaeve straciła wówczas panowanie nad soba.˛ Egwene twierdziła, z˙ e nie były to z˙ adne kpiny, przynajmniej w´sród kobiet Aielów, ale Melaine przecie˙z wygłosiła szereg komplementów na temat ramion Lana, jego dłoni, oczu. Jakie prawo miała ta zielonooka kocica przyglada´ ˛ c si˛e ramionom Lana? Nie miała oczywi´scie z˙ adnych podstaw, by watpi´ ˛ c w jego wierno´sc´ , ale przecie˙z był m˛ez˙ czyzna,˛ znajdował si˛e daleko od niej, Melaine za´s była tam, tu˙z przy nim i. . . Zdecydowanie nakazała sobie porzuci´c ten tok rozumowania. — Czy Lan. . . ? — Miała wra˙zenie, z˙ e jej twarz zaraz chyba spłonie. „Czy nie mo˙zesz uwa˙za´c na to, co mówisz, kobieto?” Ale nie mogła — nie potrafiła — si˛e wycofa´c, nie w obecno´sci Melaine. Rozbawiony u´smiech Egwene był ju˙z wystarczajaco ˛ nieprzyjemny, ale Melaine o´smieliła si˛e nawet obrzuci´c ja˛ spojrzeniem pełnym zrozumienia. — Czy ma si˛e dobrze? — Próbowała wypowiedzie´c te słowa tonem pełnym chłodnego opanowania, ale wydostały si˛e z jej gardła zduszone, jakby sprawiły 227
jej ból. — Ma si˛e dobrze — odrzekła Egwene. — On równie˙z martwi si˛e, czy ty jeste´s bezpieczna. Nynaeve zdała sobie spraw˛e, z˙ e wła´snie wypu´sciła długo wstrzymywany oddech. Pustkowie było niebezpiecznym miejscem, nawet bez takich postaci jak Couladin i jego Shaido, a ten człowiek nie znał znaczenia słowa ostro˙zno´sc´ . Martwił si˛e o jej bezpiecze´nstwo? Czy ten głupi m˛ez˙ czyzna sadzi, ˛ z˙ e ona nie potrafi sama o siebie zadba´c? — Nareszcie. dotarły´smy do Amadicii — powiedziała szybko, chcac ˛ ukry´c poprzednie zmieszanie. „Kłapiesz j˛ezykiem, a potem j˛eczysz! Ten m˛ez˙ czyzna odebrał mi resztki zdrowego rozsadku!” ˛ Na podstawie wyrazu ich twarzy nie umiała osadzi´ ˛ c, czy ,jej si˛e udało. — Wioska nazywa si˛e Sienda, na wschód od Amadoru. Pełno wsz˛edzie Białych Płaszczy, ale nawet nie spojrzeli na nas powtórnie. To tymi drugimi powinny´smy si˛e przejmowa´c. Rozmawiajac ˛ w obecno´sci Melaine, musiała ostro˙znie dobiera´c słowa — w istocie, nawet odrobin˛e nagina´c prawd˛e, to tu, to tam — ale opowiedziała im o Ronde Macura, jej dziwnej wiadomo´sci i o tym, jak próbowała je odurzy´c narkotykiem. U˙zyła słowa „próbowała”, poniewa˙z nie potrafiłaby si˛e przyzna´c, stojac ˛ twarza˛ w twarz z Melaine, z˙ e tamtej si˛e wła´sciwie udało. ´ „Swiatło´ sci, co ja robi˛e? Nigdy dotad, ˛ w całym moim z˙ yciu, nie okłamałam Egwene!” Rzekomy powód — sprowadzenie z powrotem zbiegłej Przyj˛etej — oczywis´cie nie mógł si˛e pojawi´c w jej opowie´sci, nie wówczas, kiedy słuchała wszystkiego jedna z Madrych. ˛ Utrzymywały je w przekonaniu, z˙ e ona i Elayne sa˛ pełnymi Aes Sedai. Jednak w jaki´s sposób musiała Egwene przekaza´c prawd˛e. — To mo˙ze mie´c co´s wspólnego z jakim´s spiskiem dotyczacym ˛ Andoru, ale Elayne, ciebie, Egwene, oraz mnie łacz ˛ a˛ pewne rzeczy, dlatego powinna´s by´c równie ostro˙zna jak Elayne. — Dziewczyna wolno pokiwała głowa,˛ wygladała ˛ na osłupiała,˛ w czym zreszta˛ nie było nic dziwnego, ale chyba zrozumiała. — Dobrze si˛e stało, z˙ e smak tej herbaty wydał mi si˛e podejrzany. Wyobra´z sobie, próbowała napoi´c widłokorzeniem kogo´s, kto zna si˛e na ziołach tak jak ja. — Spiski wewnatrz ˛ spisków — wymruczała Melaine. — Wielki Wa˙ ˛z to włas´ciwe dla was godło, Aes Sedai, pewnego dnia same si˛e połkniecie przez przypadek. — My równie˙z mamy ci do przekazania wie´sci — powiedziała Egwene. Nynaeve nie rozumiała, skad ˛ ten po´spiech. „Nie strac˛e znowu panowania nad soba˛ przez t˛e kobiet˛e. A ju˙z na pewno nie rozgniewam si˛e tylko dlatego, z˙ e obra˙za Wie˙ze˛ ”.
228
Wypu´sciła warkocz z dłoni. Ale to, co powiedziała Egwene, natychmiast wyparło wszelki gniew z jej my´sli. ´ Couladin przekroczył Grzbiet Swiata — to była ju˙z dostatecznie ponura informacja — a ta, z˙ e Rand poszedł za nim, niewiele bardziej radosna, maszerował ostrym tempem, od s´witu do zmierzchu, ku Przeł˛eczy Jangai, Melaine dodała, z˙ e wkrótce do niej dotrze. Sytuacja panujaca ˛ obecnie w Cairhien była ju˙z dostatecznie zła, nawet bez wojny mi˛edzy Aielami na jego terytorium. W konsekwencji zapewne mogło to doprowadzi´c do kolejnej Wojny z Aielami, je´sli Randowi uda si˛e wcieli´c w z˙ ycie swój szalony plan. Szalony. Z pewno´scia˛ Rand jeszcze nie oszalał. W jaki´s sposób musiał zachowywa´c zdrowe zmysły. „Ile czasu min˛eło, odkad ˛ jeszcze chciałam go chroni´c? — pomy´slała gorzko. — A teraz pragn˛e tylko, by zachował jasno´sc´ umysłu do czasu, a˙z b˛edzie musiał stoczy´c Ostatnia˛ Bitw˛e”. — Nie tylko o to jej chodziło, prawda, ale o to wszak˙ze ´ ˙ te˙z. Był, kim był. — „Zeby mnie Swiatło´ sc´ spaliła, jestem równie zła jak Siuan Sanche i cała reszta!” Ale dopiero ta, co Egwene powiedziała na temat Moiraine, przyprawiło ja˛ o prawdziwy wstrzas. ˛ — Ona go słucha? — zapytała z niedowierzaniem. Egwene z˙ ywo przytakn˛eła, na głowie miała ten idiotyczny szal Aielów. — Zeszłej nocy pokłócili si˛e. . . ona starała si˛e go przekona´c, by nie przekraczał Muru Smoka. . . i na koniec on kazał jej odej´sc´ i nie wraca´c, póki nie ochłonie, wygladała, ˛ jakby połkn˛eła j˛ezyk, ale posłuchała. Przez godzin˛e w ka˙zdym razie spacerowała sama w ciemno´sciach nocy. — To nie jest stosowne — oznajmiła Melaine, zdecydowanym ruchem poprawiajac ˛ swój szal. — M˛ez˙ czy´zni nie maja˛ z˙ adnego prawa rozkazywa´c Aes Sedai, podobnie jak Madrym. ˛ Nawet Car’a’carn. — Oczywi´scie, z˙ e nie maja˛ — zgodziła si˛e Nynaeve, po chwili jednak zdała sobie spraw˛e, z˙ e urwała i zamarła z rozdziawionymi ustami, a˙z musiała przyło˙zy´c da nich r˛ek˛e. „A co mnie to ma˙ze obchodzi´c, je´sli Moiraine ta´nczy, jak on jej zagra? Nazbyt cz˛esto sama zmuszała do tego nas wszystkich”. — Ale to było nie w porzadku. ˛ — „Ja wcale nie chc˛e zosta´c Aes Sedai, chc˛e si˛e tylko dowiedzie´c wi˛ecej na temat Uzdrawiania. Chc˛e zosta´c tym, kim jestem. Niech on jej rozkazuje do woli!” A jednak nie mogła si˛e pozby´c przekonania, z˙ e to nie w porzadku. ˛ — Przynajmniej teraz zaczał ˛ z nia˛ rozmawia´c — kontynuowała Egwene. — Przedtem robił si˛e wyjatkowo ˛ nieprzyjemny, kiedy tylko znalazła si˛e bli˙zej ni˙z dziesi˛ec´ stóp od niego. Nynaeve, on z ka˙zdym dniem zadziera nosa coraz wy˙zej. — Kiedy´s my´slałam, z˙ e b˛edziesz moja˛ nast˛epczynia˛ jako Wiedzaca ˛ — gniewnie odparowała Nynaeve. — Uczyłam ci˛e, jak sobie z tym radzi´c. Lepiej byłoby dla niego, gdyby´s mu troch˛e utarła nosa, zanim sobie zacznie wyobra˙za´c, z˙ e jest najwi˛ekszym bykiem na pastwisku. Chocia˙z by´c mo˙ze wła´snie nim jest. Wydaje 229
mi si˛e, z˙ e królowie. . . i królowe. . . moga˛ wyj´sc´ na głupców, kiedy zapomna,˛ kim sa˛ i jak powinni si˛e zachowywa´c, ale staja˛ si˛e jeszcze gorsi, gdy pami˛etaja˛ tylko, kim sa,˛ a nie ta, jakie zachowanie im przystoi. Wi˛ekszo´sc´ powinna mie´c przy sobie kogo´s, kto b˛edzie im nieustannie przypominał, z˙ e jedza,˛ poca˛ si˛e i płacza˛ dokładnie tak samo, jak zwykły wie´sniak. Melaine owin˛eła si˛e szalem, jakby na znak, z˙ e nie ma pewno´sci, czy powinna si˛e zgodzi´c z tym stwierdzeniem, czy nie, ale Egwene powiedziała: — Próbuj˛e, ale czasami on wydaje si˛e zupełnie odmieniony, a nawet wówczas, gdy zachowuje si˛e jak dawny Rand, ma w sobie tyle arogancji, z˙ e nie sposób do niego dotrze´c. — Staraj si˛e, jak mo˙zesz. Je˙zeli uda ci si˛e sprawi´c, z˙ e nie zapomni o tym, kim jest, zrobisz najlepsza˛ rzecz, jaka˛ ktokolwiek w ogóle mo˙ze dla niego zrobi´c. Dla niego i dla reszty s´wiata. Po tej wypowiedzi zapadło milczenie. Ona i Egwene z pewno´scia˛ nie lubiły rozmawia´c o szale´nstwie Randa, Melaine bez watpienia ˛ równie˙z. — Mam ci jeszcze co´s wa˙znego do powiedzenia — podj˛eła po dłu˙zszej chwili. — Wydaje mi si˛e, z˙ e Przekl˛eci co´s planuja.˛ To nie było równoznaczne z poinformowaniem jej o Birgitte. Opowiedziała wszystko w taki sposób, aby wygladało, ˛ i˙z to ona sama widziała Lanfear i pozostałych. Tak naprawd˛e to potrafiłaby rozpozna´c wyłacznie ˛ Moghedien, gdyby ja˛ spotkała, by´c mo˙ze równie˙z Asmodeana, chocia˙z widziała go tylko raz i to z oddali. Miała nadziej˛e, z˙ e z˙ adna z nich nie zechce zapyta´c, w jaki sposób odkryła, kto jest kim, ani dlaczego sadzi, ˛ z˙ e Moghedien mo˙ze gdzie´s tu czatowa´c. Okazało si˛e, z˙ e ten problem w ogóle si˛e nie pojawił. ´ — Czy w˛edrujesz sama po Swiecie Snów? — Oczy Melaine l´sniły niczym zielony lód. Nynaeve odpowiedziała na jej twardy wzrok podobnym spojrzeniem, nie zwracajac ˛ uwagi na to, z˙ e Egwene niespokojnie kr˛eci głowa.˛ — Zapewne nie udałoby mi si˛e zobaczy´c Rahvina i pozostałych, gdyby było inaczej, nieprawda˙z? — Aes Sedai, wiesz niewiele, a porywasz si˛e na zbyt trudne dla ciebie zadania. Nie powinny´smy ci˛e były w ogóle uczy´c, nawet tych kilku rzeczy, które dzi˛eki nam znasz. Je´sli o mnie chodzi, cz˛esto z˙ ałuj˛e, z˙ e zgodziły´smy si˛e cho´cby na te spotkania. Niedouczonym kobietom powinno si˛e raz na zawsze zakaza´c wst˛epu do Tel’aran’rhiod. — Sama nauczyłam si˛e wi˛ecej, ni´zli wy mi kiedykolwiek powiedziały´scie. — Nynaeve dokładała wszelkich stara´n, by nie uzewn˛etrzni´c targajacych ˛ nia˛ emo´ cji. — Sama nauczyłam si˛e przenosi´c i nie rozumiem, dlaczego w Swiecie Snów miałoby by´c inaczej. To tylko wynikajacy ˛ z gniewu upór skłonił ja˛ do wypowiedzenia tych słów. Sama nauczyła si˛e przenosi´c, prawda, ale nie majac ˛ poj˛ecia, czym jest to, co robi, 230
a co i tak robiła tylko w bardzo ograniczonym zakresie. Przed Biała˛ Wie˙za˛ czasami udawało si˛e jej kogo´s Uzdrowi´c, jednak robiła to nie´swiadomie, dopóki Moiraine nie powiedziała jej, na czym to wszystko polega. Jej nauczycielki w Wie˙zy mówiły, i˙z to dlatego, z˙ e musi si˛e rozzło´sci´c, by przenosi´c, sama przed soba˛ skrywała swe zdolno´sci, obawiajac ˛ si˛e ich, a tylko w´sciekło´sc´ potrafiła przezwyci˛ez˙ y´c strach od dawna zagrzebany gł˛eboko w duszy. — A wi˛ec jeste´s jedna˛ z tych, które Aes Sedai nazywaja˛ dzikuskami. — W ostatnim słowie zabrzmiała jaka´s odległa nuta, ale czy było to szyderstwo, czy lito´sc´ , Nynaeve i tak si˛e nie podobało. Poj˛ecia tego w Wie˙zy rzadko u˙zywano jako komplementu. Oczywi´scie, w´sród Aielów nie było dzikusek. Madre, ˛ które potrafiły przenosi´c, odnajdywały wszystkie dziewcz˛eta rodzace ˛ si˛e z naturalna˛ iskra˛ talentu, a wi˛ec takie, które wcze´sniej czy pó´zniej same rozwin˛ełyby w sobie zdolno´sc´ przenoszenia, nawet gdyby si˛e tego nie uczyły. Utrzymywały równie˙z, z˙ e znalezione przez nie dziewcz˛eta, które nie maja˛ owej iskry, pod odpowied˙ nim kierownictwem naucza˛ si˛e, jak włada´c Moca.˛ Zadna z Aielów nie umierała, próbujac ˛ si˛e uczy´c na własna˛ r˛ek˛e. — Znasz wi˛ec niebezpiecze´nstwa, jakie towarzysza˛ nauce posługiwania si˛e Moca˛ bez odpowiedniej nauczycielki, Aes Sedai. Nie sad´ ˛ z, z˙ e niebezpiecze´nstwa czyhajace ˛ w snach sa˛ mniejsze. Sa˛ równie wielkie., by´c mo˙ze nawet jeszcze wi˛eksze dla tych, którzy ryzykuja,˛ nie dysponujac ˛ dostateczna˛ wiedza.˛ — Jestem ostro˙zna — powiedziała Nynaeve napi˛etym głosem. Nie miała zamiaru pozwoli´c, aby ta złotowłosa j˛edza udzielała jej lekcji. — Wiem, co robi˛e, Melaine. — Nic nie wiesz. Tak samo uparta była ona, kiedy do nas przyszła. — Ma˛ dra obdarzyła Egwene u´smiechem, w którym kryła si˛e prawdziwa sympatia. — Poskromiły´smy jej nadmierny entuzjazm i teraz uczy si˛e łatwo. Chocia˙z wcia˙ ˛z popełnia zbyt wiele pomyłek. U´smiech zadowolenia zniknał ˛ z twarzy Egwene, Nynaeve podejrzewała, z˙ e to ze wzgl˛edu na ten u´smiech Melaine dodała ostatnie słowa. — Je˙zeli chcesz w˛edrowa´c po snach — ciagn˛ ˛ eła dalej kobieta Aiel — przyjd´z do nas. Wyt˛epimy równie˙z twoja˛ gorliwo´sc´ i nauczymy ci˛e. — Nie potrzebuj˛e, by co´s we mnie t˛epiono, dzi˛ekuj˛e ci bardzo — odparowała Nynaeve z grzecznym u´smiechem. — Aan’allein nie prze˙zyje dnia, kiedy si˛e dowie, z˙ e umarła´s. Nynaeve poczuła lodowate ukłucie w sercu. Aan’allein było imieniem, jakie Aielowie nadali Lanowi. Jedyny Człowiek, w Dawnej Mowie, lub Samotny Człowiek, albo wreszcie Człowiek Który Jest Całym Ludem, dokładne tłumaczenia z Dawnej Mowy cz˛esto przysparzały trudno´sci. Aielowie darzyli Lana wielkim szacunkiem jako człowieka, który nie zrezygnował ze swej walki z Cieniem, z wrogiem, który zniszczył jego lud. — Stasujesz chwyty poni˙zej pasa — wymamrotała. 231
Melaine uniosła brwi. — A walczymy ze soba? ˛ Je˙zeli tak, to wiedz, z˙ e w boju sa˛ tylko zwyci˛estwa i pora˙zki. Reguły, których nale˙zy przestrzega´c, by komu´s nie stała si˛e krzywda, odnosza˛ si˛e jedynie do gier. Chc˛e, z˙ eby´s mi obiecała, z˙ e nie zrobisz, nic w s´nie, nie zapytawszy pierwej jednej z nas. Wiem, z˙ e Aes Sedai nie moga˛ kłama´c, a wi˛ec chciałabym usłysze´c, jak to mówisz. Nynaeve zazgrzytała z˛ebami. Łatwo byłoby wypowiedzie´c te słowa. Nie musiałaby ich potem przestrzega´c, nie była zwiazana ˛ Trzema Przysi˛egami. Ale oznaczałoby to przyznanie racji Melaine. Nie wierzyła jej, a wi˛ec nie powie nic. — Ona nie obieca, Melaine — powiedziała na koniec Egwene. — Kiedy ma w oczach to mułowate spojrzenie, to nie wyszłaby z domu, nawet gdyby´s jej pokazała, z˙ e dach ju˙z płonie. Nynaeve popatrywała na nia˛ ponuro. Mułowate spojrzenie, patrzcie sobie! A ona przecie˙z tylko nie zgodziła si˛e, by ja˛ traktowano jak szmaciana˛ lalk˛e. Po dłu˙zszej chwili Melaine westchn˛eła. — Có˙z, dobrze. Ale lepiej b˛edzie, je´sli zapami˛etasz, Aes Sedai, z˙ e jeste´s tylko dzieckiem w Tel’aran’rhiod. Chod´z Egwene. Czas ju˙z na nas. Przez twarz Egwene przemknał ˛ błysk rozbawienia, kiedy obie znikały. Nagle Nynaeve zdała sobie spraw˛e, z˙ e jej ubiór si˛e odmienił. Został zmieniony, Madre ˛ wiedziały do´sc´ na temat Tel’aran’rhiod, by dokonywa´c przemian u innych z równa˛ łatwo´scia,˛ jak u siebie. Miała na sobie biała˛ bluzk˛e i ciemna˛ spódniczk˛e, ale w przeciwie´nstwie do spódnic kobiet, które przed momentem opu´sciły jej towarzystwo, jej spódnica ko´nczyła si˛e wysoko nad kolanami. Buty i po´nczochy znikn˛eły, włosy za´s zaplecione były w dwa warkocze wysoko nad uszami i zako´nczone z˙ ółtymi kokardami. Obok jej bosych stóp siedziała szmaciana lalka z główka˛ wyrze´zbiona˛ z drewna. Zazgrzytała z˛ebami. Zdarzyło si˛e to nie po raz pierwszy, po tamtym razie udało jej si˛e dowiedzie´c od Egwene, z˙ e w taki sposób Aielowie ubieraja˛ małe dziewczynki. Ogarni˛eta furia,˛ natychmiast wróciła do z˙ ółtych tarabonia´nskich jedwabi — tym razem przylegały jeszcze s´ci´slej do ciała — i kopn˛eła lalk˛e. Poleciała w bok, rozpływajac ˛ si˛e w powietrzu. Ta Melaine chyba jednak miała jakie´s zamiary wobec Lana, wszyscy Aielowie zdawali si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e jest jakim´s bohaterem. Wysoki karczek zmienił si˛e w suty koronkowy kołnierz, a gł˛eboki waski ˛ dekolt ukazał rowek mi˛edzy piersiami. Je˙zeli ta kobieta cho´cby u´smiechnie si˛e do niego. . . ! Je˙zeli on. . . ! Nagle zdała sobie spraw˛e, z˙ e jej dekolt błyskawicznie pogł˛ebia si˛e i poszerza, wi˛ec szybko doprowadziła rzeczy do poprzedniego stanu, nie do ko´nca zreszta,˛ ale na tyle, by si˛e nie rumieni´c przed sama˛ soba.˛ Sukienka stała si˛e tak obcisła, z˙ e wr˛ecz nie mogła si˛e poruszy´c, tym równie˙z si˛e zaj˛eła. ˙ pójdzie błaga´c Oczekiwano od niej, z˙ e poprosi o pozwolenie, czy˙z tak? Ze Madre, ˛ zanim cokolwiek zrobi? Czy nie pokonała Moghedien? W swoim czasie naprawd˛e wywarło to na nich wra˙zenie, ale teraz najwyra´zniej ju˙z zapomniały. 232
Je˙zeli nie mogła uciec si˛e do pomocy Birgitte, by si˛e dowiedzie´c, co zaszło w Wie˙zy, to by´c mo˙ze uda jej si˛e dokona´c tego na własna˛ r˛ek˛e.
˙ CZEGO MOZNA SIE˛ ´ W SNACH DOWIEDZIEC Nynaeve uwa˙znie odtworzyła w umy´sle obraz gabinetu Amyrlin, dokładnie w taki sam sposób, w jaki wyobraziła sobie Serce Kamienia, kiedy kładła si˛e spa´c. Zmarszczyła czoło, nic bowiem Si˛e nie zdarzyło. Powinna si˛e przenie´sc´ do Białej Wie˙zy, do pomieszczenia, o którym my´slała. Spróbowała ponownie, tym razem przywołujac ˛ obraz pomieszczenia, które odwiedzała o wiele cz˛es´ciej, mimo i˙z bywała wówczas znacznie bardziej nieszcz˛es´liwa. Serce Kamienia zamieniło si˛e w gabinet Mistrzyni Nowicjuszek, solidne, pokryte ciemna˛ boazeria˛ s´ciany, pokój wypełniony prostymi mocnymi meblami, których u˙zywały całe pokolenia kobiet sprawujacych ˛ ten urzad. ˛ Kiedy wykroczenia nowicjuszek były tak du˙ze, z˙ e zwykła pokuta. czyli dodatkowe godziny szorowania podłóg albo inne tego typu zaj˛ecia okazywały si˛e niewystarczajace, ˛ wówczas odsyłano je do tego gabinetu. W przypadku Przyj˛etej otrzymanie takiego wezwania równało si˛e bardzo powa˙znemu wykroczeniu, ale idac ˛ tam, miała nogi jak z waty, gdy˙z wiedziała, z˙ e kara b˛edzie równie bolesna, by´c mo˙ze nawet bardziej. Nynaeve nie miała ochoty przyglada´ ˛ c si˛e dokładniej pomieszczeniu — podczas jej licznych wizyt w tym miejscu Sheriam okre´slała ja˛ jako umy´slnie uparta˛ — ale przyłapała si˛e na tym, z˙ e patrzy w lustro zawieszone na s´cianie, w którym nowicjuszki i Przyj˛ete musiały oglada´ ˛ c odbicie swego zapłakanego oblicza, słuchajac ˛ jednocze´snie wykładu Sheriam na temat przestrzegania reguł lub okazywania odpowiedniego szacunku, czy czego tam jeszcze. Posłusze´nstwo wzgl˛edem reguł ustanawianych przez innych, tudzie˙z okazywanie wymaganego szacunku zawsze przychodziło Nynaeve z trudem. Ledwie widoczne pozostało´sci po złoceniach na rze´zbionej ramie lustra wskazywały, z˙ e musi wisie´c tutaj od czasów Wojny Stu Lat, a by´c mo˙ze nawet od samego P˛ekni˛ecia. Tarabonia´nska sukienka była pi˛ekna, ale ka˙zdy kto ja˛ w niej zobaczy, od razu nabierze podejrze´n. Nawet kobiety Domani zazwyczaj ubierały si˛e skromnie, kiedy składały wizyt˛e w Wie˙zy, a nie potrafiła wyobrazi´c sobie nikogo, kto s´niłby o swej bytno´sci w tym miejscu i nie zachowywałby si˛e równocze´snie najlepiej, jak potrafi. Nie chodziło o to, z˙ e spodziewała si˛e tutaj spotka´c kogo´s, wyjaw˛ 234
szy by´c mo˙ze tych, którzy na kilka chwil w´snili si˛e najzupełniej przypadkowo do Tel’aran’rhiod, przed Egwene od dawna nie było w Wie˙zy z˙ adnej kobiety zdolnej ´ do wej´scia w Swiat Snów, to znaczy od czasów Corianin Nedeal, ponad czterysta lat temu. Z drugiej jednak strony, w´sród ter’angreali skradzionych z Wie˙zy, które wcia˙ ˛z pozostawały w r˛ekach Liandrin i jej wspólniczek, jedena´scie badała włas´nie Corianin. Dwa pozostałe obiekty jej bada´n, te dwa, które miały ona i Elayne, stwarzały mo˙zliwo´sc´ przeniesienia si˛e do Tel’aran’rhiod, nale˙zało wi˛ec zakłada´c, i˙z pozostałe pełnia˛ podobne funkcje. Szanse na to, z˙ e Liandrin albo która´s z pozostałych powróciła we s´nie do Wie˙zy, z której wcze´sniej uciekła, były doprawdy niewielkie, ale nie nale˙zało ryzykowa´c, skoro istniało cho´cby najmniejsze prawdopodobie´nstwo wpadni˛ecia w pułapk˛e. Je´sli ju˙z o to chodzi, nie mogła by´c do ko´nca pewna, z˙ e lista ukradzionych ter’angreali zawiera wszystkie, które badała Corianin. Zapisy w ksi˛egach cz˛esto bywały niejasne, je´sli chodzi o ter’angreale, których działania z˙ adna z sióstr nie rozumiała, a wi˛ec inne, podobnie działaja˛ ce równie dobrze mogły pozostawa´c w r˛ekach Czarnych sióstr wcia˙ ˛z obecnych w Wie˙zy. Sukienka zmieniła si˛e całkowicie, miała teraz na sobie biała˛ wełn˛e po´sledniejszego gatunku, obszyta˛ lamówka˛ z siedmioma kolorowymi paskami, po jednym dla ka˙zdych Ajah. Gdyby zobaczył ja˛ kto´s, kto nie zniknałby ˛ po paru chwilach, mogłaby swobodnie si˛e przenie´sc´ natychmiast do Siendy, ta osoba za´s pomy´slałaby, z˙ e ta tylko jedna z Przyj˛etych dotkn˛eła Tel’aran’rhiod w swoim s´nie. Nie. Nie do gospody, lecz do gabinetu Sheriam. Ka˙zda, przed która˛ musiałaby si˛e w ten sposób chowa´c mogłaby przecie˙z by´c jedna˛ z Czarnych Ajah, a je wszak zobowiazana ˛ była s´ciga´c. Doko´nczyła swego przebrania i szarpn˛eła za warkocz, który nagle zaczał ˛ połyskiwa´c czerwonym złotem, potem wykrzywiła si˛e do patrzacej ˛ na nia˛ z lustra twarzy Melaine. Tak, oto była kobieta, która˛ z rado´scia˛ wydałaby w r˛ece Sheriam. Gabinet Mistrzyni znajdował si˛e w pobli˙zu kwater nowo przyj˛etych, na szerokim za´s, wykładanym płytami korytarzu skrzyła si˛e biel sukien przera˙zonych nowicjuszek znikajaca ˛ w wyszukanych draperiach s´cian i za zgaszonymi stojacy˛ mi lampami. Doprawdy wiele dziewcz˛ecych koszmarów dotyczyła Sheriam. Nie ´ zwracała na nie uwagi, s´pieszac ˛ si˛e, nie znajdowały si˛e zreszta˛ w Swiecie Snów na tyle długo, aby ja˛ zobaczy´c, a je´sli nawet, te z pewno´scia˛ uznaja˛ ja˛ za cz˛es´c´ własnego snu. Do gabinetu Amyrlin mo˙zna było łatwo dotrze´c po szerokich schodach. Kiedy podeszła bli˙zej, nagle pojawiła si˛e przed nia˛ Elaida, pot spływał jej po twarzy, miała na sobie czerwona˛ sukni˛e, stuła za´s Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin otaczała jej ramiona. Czy te˙z co´s, co przypominała stuł˛e Amyrlin, nie było bowiem na niej bł˛ekitnego pasa. Bezwzgl˛edne ciemne oczy spocz˛eły na postaci Nynaeve. — Ja jestem Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin, dziewczyno! Czy nie wiesz, jak 235
okaza´c nale˙zny mi szacunek? Poka˙ze˛ ci wi˛e. . . — W pół słowa znikn˛eła. Nynaeve stała przez chwil˛e, ci˛ez˙ ko dyszac. ˛ Elaida jako Amyrlin, to z pewnos´cia˛ był koszmar. „Przypuszczalnie jej naj´smielsze marzenia” — pomy´slała gniewnie. — „Pr˛edzej s´nieg spadnie w Łzie, ni˙z ona wzniesie si˛e tak wysoka”. Przedpokój był taki sam, jak go zapami˛etała, z szerokim stołem i ustawianym za nim krzesłem — miejscem Opiekunki Kronik. Pod s´cianami znajdowało si˛e kilka krzeseł przeznaczonych dla Aes Sedai, które oczekiwały na audiencj˛e u Amyrlin, nowicjuszki i Przyj˛ete w takich wypadkach musiały sta´c. Jednak porzadek, ˛ który panował na stole w´sród dokumentów, zwojów papieru i pergaminu zupełnie nie pasował do Leane. Nie z˙ eby była bałaganiara,˛ wr˛ecz przeciwnie, jednak Nynaeve zawsze si˛e wydawało, z˙ e dopiero nocami tamta porzadkowała ˛ swój stół. Pchn˛eła drzwi wiodace ˛ do wewn˛etrznego pomieszczenia, ale kiedy weszła do s´rodka, poczuła, z˙ e nogi ma jak z waty. Nic dziwnego, i˙z nie była w stanie w´sni´c si˛e tutaj — pomieszczenie w niczym nie przypominało obrazu, jaki zapami˛etała. Ten zdobnie rze´zbiony stół i wysokie, przypominajace ˛ tron krzesło. Rze´zbione w li´scie winoro´sli stołki stały idealnym półkolem przed stołem, z˙ aden nawet na cal nie wysuwał si˛e do przodu. Siuan Sanche lubiła proste umeblowanie, jakby chciała tym samym pokaza´c, z˙ e wcia˙ ˛z jest tylko zwykła˛ córka˛ rybaka, i miała w pokoju tylko jedno dodatkowe krzesło, z którego zreszta˛ nie zawsze pozwalała odwiedzajacym ˛ korzysta´c. I jeszcze ta biała waza pełna czerwonych ró˙z, sztywno sterczaca ˛ na postumencie jak pomnik. Siuan lubiła kwiaty, ale preferowała bukiety zło˙zone z rozmaitych kolorów, niczym miniaturowe pola poro´sni˛ete dzikim kwieciem. Nad kominkiem wisiał kiedy´s prosty rysunek przedstawiajacy ˛ łodzie rybackie o wysokich masztach. Teraz zastapiły ˛ go dwa obrazy, scen˛e przedstawiana˛ przez jeden z nich Nynaeve natychmiast rozpoznała — Rand walczacy ˛ z Przekl˛etym, który nazywał siebie Ba’alzamonem, w chmurach nad Falme. Drugi, składajacy ˛ si˛e z trzech drewnianych panneau, przedstawiał sceny, których nie potrafiła skojarzy´c z niczym, co znała. Drzwi otworzyły si˛e, a Nynaeve serce podeszło do gardła. Rudowłosa Przyj˛eta, której nigdy dotad ˛ nie w widziała, weszła do pomieszczenia i zapatrzyła si˛e na nia.˛ W przeciwie´nstwie do pozostałych nie znikn˛eła natychmiast. Dokładnie w tej samej chwili, gdy Nynaeve ju˙z była gotowa si˛e przenie´sc´ z powrotem do gabinetu Sheriam, rudowłosa przemówiła: — Nynaeve, gdyby Melaine dowiedziała si˛e, z˙ e posługujesz si˛e jej twarza,˛ nie poprzestałaby na przebraniu ci˛e w dziewcz˛eca˛ sukienk˛e. I zupełnie znienacka okazało si˛e, z˙ e stoi przed nia˛ Egwene odziana w zwykły ubiór Aielów. — Tak mnie przeraziła´s, z˙ e omal si˛e nie postarzałam o dziesi˛ec´ lat — wymamrotała Nynaeve. — A wi˛ec Madre ˛ na koniec pozwoliły ci swobodnie porusza´c si˛e 236
po snach? Czy te˙z Melaine jest gdzie´s. . . — Powinna´s si˛e ba´c — warkn˛eła Egwene, a rumie´nce zabarwiły jej policzki. — Jeste´s głupia, Nynaeve. Dziecko bawiace ˛ si˛e s´wieczka˛ w stodole pełnej siana. Nynaeve a˙z otwarła usta ze zdumienia. „Egwene ja˛ strofuje?” — Posłuchaj mnie, Egwene al’Vere. Nie pozwoliłam Melaine traktowa´c si˛e w taki sposób i nie znios˛e tego. . . — Lepiej, z˙ eby´s komu´s wreszcie pozwoliła, zanim zostaniesz zabita. — Ja. . . — Powinnam zabra´c ci ten kamienny pier´scie´n. Powinnam da´c go Elayne i powiedzie´c, by w ogóle nie pozwalała ci z niego korzysta´c. — Spróbuj jej tylko to. . . ! — Czy ty sadzisz, ˛ z˙ e Melaine przesadzała cho´c odrobin˛e? — powiedziała zdecydowanie Egwene, celujac ˛ w nia˛ palcem dokładnie tak samo, jak wcze´sniej Melaine. — Nie przesadzała, Nynaeve. Madre ˛ bez przerwy powtarzaja˛ ci prosta˛ prawd˛e na temat Tel’aran’rhiod, ale ty najwyra´zniej sadzisz, ˛ z˙ e to pogwizdywania głupców podczas wichury. A na pozór jeste´s dorosła˛ kobieta,˛ nie za´s głupim małym dzieckiem. Przysi˛egam, z˙ e o ile miała´s kiedy´s cho´c odrobin˛e zdrowego rozsadku, ˛ teraz wyglada ˛ na to, z˙ e si˛e ulotnił niczym kłab ˛ dymu. Có˙z, znajd´z go, znajd´z, Nynaeve! Parskn˛eła gło´sno, poprawiajac ˛ szal na ramionach. — Teraz wła´snie próbujesz igra´c z porzadnym ˛ ogniem płonacym ˛ na kominku, zbyt głupia, by zda´c sobie spraw˛e, z˙ e mo˙zesz wpa´sc´ do s´rodka. Nynaeve stała, patrzac ˛ na nia˛ w zadziwieniu. Kłóciły si˛e wystarczajaco ˛ cz˛esto, ale Egwene nigdy dotad ˛ nie próbowała si˛e zwraca´c do niej jak do dziewczynki schwytanej z r˛eka˛ w dzbanie z miodem. Nigdy! Suknia. Miała na sobie sukni˛e Przyj˛etej i cudza˛ twarz. Szybko zmieniła si˛e, powracajac ˛ do swego poprzedniego wygladu, ˛ do dobrych, niebieskich wełen, które cz˛esto zakładała. na spotkania Koła i wtedy, gdy trzeba było przywoła´c do porzadku ˛ Rad˛e. Poczuła, jak wraz z ubiorem powraca do niej cały autorytet Wiedzacej. ˛ — Doskonale zdaj˛e sobie spraw˛e, jak niewiele wiem — oznajmiła pozbawionym intonacji głosem — ale te kobiety Aiel. . . — A czy zdajesz sobie spraw˛e, z˙ e mo˙zesz w´sni´c si˛e w co´s, z czego nie b˛edziesz mogła si˛e wydosta´c? Tutaj sny sa˛ realne. Je˙zeli zanurzysz si˛e w jaki´s dziwny, cho´cby nawet miły sen, mo˙ze ci˛e on pochwyci´c. Sama mo˙zesz wpa´sc´ we własna˛ pułapk˛e, w której pozostaniesz, dopóki nie umrzesz. — Czy. . . — W Tel’aran’rhiod uciele´sniaja˛ si˛e koszmary, Nynaeve. — Czy dopu´scisz mnie wreszcie do głosu? — warkn˛eła Nynaeve. Albo raczej próbowała warkna´ ˛c na Egwene, w jej głosie było nazbyt du˙zo konsternacji i pro´sby, by ja˛ ta zadowoliło. W ka˙zdym razie tego ju˙z było dla niej za wiele. 237
— Nie, nie dopuszcz˛e — twardo odrzekła Egwene. — Dopóki nie b˛edziesz miała do powiedzenia czego´s, co byłoby warte wysłuchania. Koszmary, powiedziałam i miałam na my´sli koszmary, Nynaeve. Kiedy kto´s s´ni koszmar, a znajduje si˛e akurat w Tel’aran’rhiod, ten koszmar równie˙z staje si˛e rzeczywisty. I czasami udaje mu si˛e prze˙zy´c tego, który go wy´snił. Nie zdajesz sobie z tego sprawy, nieprawda˙z? Nagle pot˛ez˙ ne dłonie pochwyciły Nynaeve za ramiona. Jej głowa zacz˛eła si˛e trza´ ˛sc´ , oczy wyszły z orbit. Dwaj ogromni m˛ez˙ czy´zni w łachmanach podnie´sli ja˛ do góry, spływajace ˛ s´lina˛ usta odsłaniały ostre, po˙zółkłe z˛eby. Usiłowała sprawi´c, by znikn˛eli — je˙zeli mogły tego dokona´c. spacerujace ˛ po snach Madre, ˛ równie˙z jej to si˛e musi uda´c — a wtedy jeden z nich rozdarł jej sukni˛e niczym zetlały pergamin. Drugi ujał ˛ podbródek zrogowaciała,˛ pokryta˛ brodawkami i zgrubieniami dłonia,˛ przysunał ˛ do swojej twarzy, nachylił si˛e nad nia,˛ otworzył usta. Czy chciał ja˛ pocałowa´c, czy ugry´zc´ , nie wiedziała, ale pewna była, z˙ e raczej woli umrze´c, ni´zli zgodzi si˛e na jedno bad´ ˛ z drugie. Si˛egn˛eła rozpaczliwie po saidara i nie znalazła nic, wypełniało ja˛ najczystsze przera˙zenie, nie za´s gniew. Pot˛ez˙ ne paznokcie zagł˛ebiły si˛e w jej policzkach, nie miała jak poruszy´c głowa.˛ To wszystko było dziełem Egwene. Egwene w jaki´s sposób to zrobiła. — Prosz˛e, Egwene! — Z jej ust wydarł si˛e pisk, ale była nazbyt przestraszona, by si˛e tym przejmowa´c. — Prosz˛e! Ci ludzie — te stwory — znikn˛eli, a jej stopy ci˛ez˙ ko grzmotn˛eły o posadzk˛e. Przez chwil˛e zdolna była tylko si˛e trza´ ˛sc´ od szarpiacych ˛ nia˛ łka´n. Potem jednak pospiesznie naprawiła poszarpana˛ sukni˛e, ale zadrapania po długich pazurach pozostały na jej szyi i piersiach. Z ubiorem w Tel’aran’rhiod radziła sobie łatwo, ale co si˛e działo z ciałem. . . Kolana dr˙zały pod nia˛ tak mocno, z˙ e musiała bardzo si˛e stara´c, by nie upa´sc´ . Na poły oczekiwała, z˙ e Egwene podejdzie i pocieszy ja,˛ tym razem przyj˛ełaby to z zadowoleniem. Ale tamta powiedziała tylko: — Sa˛ tutaj znacznie gorsze rzeczy, jednak same koszmary ju˙z bywaja˛ wystarczajaco ˛ złe. Te ja stworzyłam i zniszczyłam, ale nawet ja miałam kłopoty z tymi, na które si˛e dotad ˛ natkn˛ełam. I specjalnie si˛e nie starałam ich podtrzymywa´c, Nynaeve. Gdyby´s wiedziała, jak je zniszczy´c, nie miałaby´s z tym najmniejszych problemów. Nynaeve gniewnie podrzuciła głow˛e, postanawiajac ˛ nie ociera´c łez spływaja˛ cych po policzkach. — Mogłam si˛e w´sni´c w jakie´s inne miejsce. Do gabinetu Sheriam albo z powrotem do swego łó˙zka. — Nie zabrzmiało to szczególnie ponuro. Z pewno´scia˛ nie. Patrzyła płonacymi ˛ oczyma na druga˛ kobiet˛e, ale nie działało to w taki sposób jak zazwyczaj, zamiast wda´c si˛e z nia˛ w sprzeczk˛e, Egwene zwyczajnie uniosła brwi. 238
˙ — Zadna z tych rzeczy nie pasuje do Siuan Sanche — powiedziała po chwili Nynaeve, aby zmieni´c temat. Co wstapiło ˛ w t˛e dziewczyn˛e? — To prawda — zgodziła si˛e Egwene, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po pomieszczeniu. — Teraz rozumiem, dlaczego musiałam si˛e przenie´sc´ do swego dawnego pokoju w kwaterach nowicjuszek. Ale przypuszczam, z˙ e ludzie czasami decyduja˛ si˛e na zmian˛e wystroju. — To wła´snie miałam na my´sli — cierpliwie tłumaczyła jej Nynaeve. Jej głos nie brzmiał ju˙z ponuro, ona za´s nie wygladała ˛ na zagniewana.˛ To było bezsensowne. — Kobieta, która umeblowała ten pokój, nie patrzy na s´wiat w taki sam sposób, jak ta, która wybrała poprzednie umeblowanie. Spójrz na te obrazy. Nie mam poj˛ecia, co pokazuje ten potrójny, ale ten drugi mo˙zesz rozpozna´c z równa˛ łatwo´scia˛ jak ja. — Obie były przy przedstawionych na nim wydarzeniach. — Powiedziałabym, z˙ e to jest Bonwhin — z namysłem oznajmiła Egwene. — Nigdy nie słuchała´s wykładów tak uwa˙znie, jak powinna´s. A nazywa si˛e tryptyk. — Jakkolwiek si˛e nazywa, istotny jest ten drugi. — Wystarczajaco ˛ uwa˙znie ˙ słuchała wykładów udzielanych przez Zółte. Cała reszta, a przynajmniej spora cz˛es´c´ , to był zbiór bezu˙zytecznych nonsensów. — Wydaje mi si˛e, z˙ e kobieta, która to powiesiła, potrzebowała ciagłego ˛ napomnienia a tym, jak niebezpieczny jest Rand. Je´sli Siuan Sanche z jakiego´s powodu zwróciła si˛e przeciwko Randowi. . . Egwene, to mo˙ze by´c znacznie gorsze ni´zli tylko próba sprowadzenia Elayne do Wie˙zy. — Mo˙zliwe — odrzekła z namysłem Egwene. — By´c mo˙ze dowiemy si˛e czego´s z tych dokumentów. Ty poszukaj tutaj, kiedy sko´ncz˛e z biurkiem Leane, przyjd˛e ci pomóc. Nynaeve odprowadziła Egwene ura˙zonym wzrokiem, kiedy tamta wychodziła z pomieszczenia. „Ty poszukaj tutaj, dobre sobie!” — Egwene nie miała prawa wydawa´c jej rozkazów. Powinna pój´sc´ za nia˛ i oznajmi´c to w nie budzacy ˛ z˙ adnych watpliwo´ ˛ sci sposób. — „Dlaczego wi˛ec stoisz tutaj jak jaki´s kloc?” — zapytała siebie z gniewem. Przeszukanie dokumentów było znakomitym pomysłem, równie dobrze mogła to zrobi´c tutaj jak i tam. W rzeczywisto´sci zapewne wa˙zniejsze rzeczy znajdowały si˛e na biurku Amyrlin. Mamroczac ˛ co´s pod nosem na temat tego, co zrobi, aby przywoła´c Egwene do porzadku, ˛ podeszła do bogato rze´zbionego stołu, z ka˙zdym krokiem potykajac ˛ si˛e o spódnice. Na stole nie było nic prócz trzech zdobnie lakierowanych szkatułek, rozstawionych na nim z bolesna˛ niemal˙ze precyzja.˛ Pami˛etajac ˛ a pułapkach, jakie mógł zastawi´c kto´s, kto chciał zachowa´c pewne rzeczy w sekrecie, stworzyła długi kij, którym uniosła zamocowane na zawiasach wieczko pierwszego pudełka, złotozielone, zdobione w brodzace ˛ czaple. Była to szkatułka z przyborami do pisania, mie´sciła pióra, atrament i piasek. Najwi˛eksza szkatułka, z czerwonymi ró˙zami 239
rozkwitajacymi ˛ poprzez złote spirale, zawierała co najmniej dwadzie´scia male´nkich figurek ludzi i zwierzat, ˛ precyzyjnie wyrze´zbionych z ko´sci słoniowej i turkusu. Wszystkie le˙zały na bladoszarym aksamicie. Kiedy podniosła wieko trzeciej szkatułki — złote jastrz˛ebie walczace ˛ w´sród białych chmur na bł˛ekitnym niebie — zauwa˙zyła, z˙ e pierwsze dwie z powrotem były ju˙z zamkni˛ete. ’Takie rzeczy zdarzały si˛e tutaj, wszystkie przedmioty zachowywały si˛e tak, jakby chciały powróci´c do stanu, w jakim znajdowały si˛e w s´wiecie jawy, a na dodatek. gdy si˛e co´s na moment spu´sciło z oka, szczegóły mogły by´c ju˙z całkowicie ró˙zne, kiedy si˛e spojrzało po raz drugi. W trzeciej szkatułce znajdowały si˛e dokumenty. Kij zniknał, ˛ ona za´s ostro˙znie wzi˛eła do r˛eki le˙zacy ˛ na samym wierzchu pergamin. Podpisany przez Joline Aes Sedai, zawierał pokorna˛ pro´sb˛e o odsłu˙zenie szeregu kar, na których widok Nynaeve mocno si˛e skrzywiła. Nie było to nic wa˙znego, cho´c oczywi´scie Joline zapewne my´slała inaczej. Po´spiesznie dopisana u dołu. kanciastym charakterem pisma, uwaga głosiła: „Zgadzam si˛e”. Kiedy wyciagn˛ ˛ eła r˛ek˛e. by odło˙zy´c pergamin na swoje miejsce, rozwiał jej si˛e w dłoni, szkatułka równie˙z na powrót była zamkni˛eta. Westchn˛eła i otworzyła ja˛ ponownie. Dokumenty w s´rodku wygladały ˛ jako´s inaczej. Przytrzymujac ˛ wieczko, wyciagała ˛ je jeden po drugim i szybko przebiegała wzrokiem. Przynajmniej próbowała. Czasami listy i raporty znikały, zanim jeszcze zda˙ ˛zyła unie´sc´ je do oczu, czasami zanim przeczytała cho´cby pół stronicy. Je˙zeli nawet posiadały jaki´s nagłówek zazwyczaj było to proste: „Matko, zwracam si˛e z całym szacunkiem”. Jedne były podpisane przez Aes Sedai, niektóre przez kobiety noszace ˛ szlacheckie tytuły, a jeszcze inne w ogóle pozbawione ˙ były zwrotów grzeczno´sciowych. Zaden z nich nie wydawał si˛e w najmniejszej cho´cby mierze dotyczy´c interesujacych ˛ je spraw. Nie mo˙zna odkry´c miejsca pobytu Marszałka Generała Saldaei oraz jego armii, królowa Tetrobia za´s odmawia współpracy, ten raport — doczytała go do ko´nca — zakładał, z˙ e czytelnik b˛edzie doskonale wiedział, dlaczego tamtego nie ma w Saldaei i dlaczego królowa powinna współpracowa´c. Ju˙z od trzech tygodni brak było raportów z którejkolwiek siatki szpiegowskiej dowolnych Ajah w Tanchico, ale nie udało jej si˛e przeczyta´c wi˛ecej ni´zli tylko to. Jakie´s kłopoty na granicy Illian i Murandy zmniejszały si˛e, a Pedron Niall przypisywał sobie cała˛ zasług˛e, nawet w tych kilku linijkach potrafiła niemal˙ze wyczu´c, jak piszaca ˛ te słowa zgrzyta ze zło´sci z˛ebami. Listy były bez watpienia ˛ niezwykle wa˙zne, zarówno te, które była w stanie po´spiesznie przejrze´c. jak i te, które rozpływały si˛e jej przed oczyma, ale dla niej nie miały z˙ adnej warto´sci. Zacz˛eła wła´snie co´s, co zdawało si˛e raportem na temat podejrzanego — tego wła´snie u˙zyto słowa — miejsca zebrania Bł˛ekitnych sióstr, kiedy z sasiedniego ˛ pokoju dobiegł ja˛ z˙ ałosny okrzyk: ´ — Och, Swiatło´sci, nie! Rzuciła si˛e ku drzwiom, a w jej r˛eku pojawiła si˛e krótka drewniana pałka 240
z głownia˛ naje˙zona˛ kolcami. Kiedy wpadła do przedpokoju gabinetu, spodziewajac ˛ si˛e zasta´c Egwene walczac ˛ a˛ o z˙ ycie, tamta stała tylko bez ruchu przed stołem Opiekunki, wpatrujac ˛ si˛e w przestrze´n. Na jej twarzy go´scił wyraz skrajnego przera˙zenia, jednak na tyle, na ile Nynaeve ogarniała sytuacj˛e, nie działa jej si˛e z˙ adna krzywda. Egwene wzdrygn˛eła si˛e na jej widok, potem najwyra´zniej zebrała si˛e w sobie. — Nynaeve, Elaida jest Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin. — Gadasz jak głupia g˛es´ — zadrwiła Nynaeve. Jednak˙ze tamten pokój, tak niepodobny do Siuan Sanche. . . — Musiała´s sobie co´s wyobrazi´c. To jest niemo˙zliwe. — Miałam w dłoniach pergamin, Nynaeve, podpisany „Elaida do Avriny a’Roihan, Stra˙zniczka Piecz˛eci Płomienia Tar Valon, Zasiadajaca ˛ na Tronie Amyrlin” i przypiecz˛etowany znakiem Amyrlin. Nynaeve miała wra˙zenie, z˙ e jej z˙ oładek ˛ zaczał ˛ trzepota´c. — Ale jak? Co si˛e stało z Siuan? Egwene, Wie˙za nie usunie z˙ adnej Amyrlin, chyba z˙ e b˛edzie chodziło o co´s wyjatkowo ˛ powa˙znego. Zdarzyło si˛e to tylko dwa razy w ciagu ˛ niemal˙ze trzech tysi˛ecy lat. — By´c mo˙ze sprawa Randa jest wystarczajaco ˛ powa˙zna — głos Egwene był mocny, chocia˙z oczy wcia˙ ˛z odrobin˛e zbyt szeroko otwarte. — By´c mo˙ze zachoro˙ wała na co´s, czego Zółte nie potrafiły Uzdrowi´c, albo spadła ze schodów i skr˛eciła kark. Znaczenie ma tylko to, z˙ e Elaida jest obecnie Amyrlin. Nie przypuszczam, by popierała Randa w takim samym stopniu, jak czyniła to wcze´sniej Siuan. — Moiraine — wymruczała Nynaeve. — Tak pewna, z˙ e za przykładem Siuan poprze go cała Wie˙za. Nie potrafiła sobie wyobrazi´c, by Siuan Sanche mogła nie z˙ y´c. Nienawidziła tej kobiety, a czasami nawet troch˛e si˛e jej bała — teraz mogła si˛e do tego przyzna´c, przynajmniej przed soba˛ — ale równie˙z ja˛ szanowała. My´slała, z˙ e Siuan b˛edzie z˙ yła wiecznie. ´ — Elaida. Swiatło´ sci! Ona jest podła jak wa˙ ˛z i okrutna jak kot. Nie da si˛e przewidzie´c, do czego oka˙ze si˛e zdolna. — Obawiam si˛e, z˙ e mam wskazówk˛e. — Egwene przycisn˛eła obie r˛ece do brzucha, jakby ona te˙z chciała w ten sposób uspokoi´c rozdygotany z˙ oładek. ˛ — To był bardzo krótki dokument. Udało mi si˛e przeczyta´c go w cało´sci. „Wszystkie lojalne wobec Wie˙zy siostry zobowiazane ˛ sa˛ donie´sc´ o spotkaniu z kobieta˛ nazywajac ˛ a˛ si˛e Moiraine Damodred. Nale˙zy ja˛ zatrzyma´c, o ile oka˙ze si˛e to mo˙zliwe, u˙zywajac ˛ wszelkich dost˛epnych s´rodków i dostarczy´c do Wie˙zy, gdzie czeka ja˛ proces o zdrad˛e”. Napisany tym samym j˛ezykiem, którego najwyra´zniej u˙zyto w sprawie Elayne. — Skoro Elaida chce aresztowa´c Moiraine, to w takim razie wie, z˙ e ona pomaga Randowi i nie podoba jej si˛e to. — Słowa wypływajace ˛ z, jej ust przynosiły odrobin˛e ukojenia. Dzi˛eki temu nie miała ochoty tylko wy´c. Zdrada. Za co´s takie241
go ujarzmiano kobiety. Sama chciała wcze´sniej zniszczy´c Moiraine. Teraz Elaida zrobi to za nia.˛ — Ona z pewno´scia˛ nie popiera Randa. — Rzeczywi´scie. — Lojalne siostry. Egwene, to zgadza si˛e z wiadomo´scia˛ tej kobiety, Macury. Cokolwiek przydarzyło si˛e Siuan, Ajah si˛e podzieliły w zwiazku ˛ z wyniesieniem Elaidy na Tron Amyrlin. Musiało tak by´c. — Tak, oczywi´scie. Bardzo dobrze, Nynaeve. Sama bym tego nie dostrzegła. Jej u´smiech był tak miły, z˙ e Nynaeve musiała odpowiedzie´c jej tym samym. — Na biurku Siu. . . na biurku Amyrlin znajduje si˛e raport dotyczacy ˛ zgromadzenia Bł˛ekitnych. Czytałam go wła´snie, kiedy krzykn˛eła´s. Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e Bł˛ekitne nie popieraja˛ Elaidy. — Bł˛ekitne i Czerwone Ajah w najlepszych czasach znajdowały si˛e w stanie czego´s, co mo˙zna by okre´sli´c jako zbrojny pokój, a w najgorszych gotowe były skaka´c sobie do gardeł. Kiedy jednak wróciły do wewn˛etrznego pomieszczenia, raportu nigdzie nie mo˙zna było znale´zc´ . Przejrzały mnóstwo dokumentów — ponownie pojawił si˛e list Joline, Egwene rzuciła tylko na´n okiem i brwi podjechały jej niemal pod sama˛ granic˛e włosów — ale tego, czego szukały, nie było. — Pami˛etasz mo˙ze, co tam było napisane? — zapytała Egwene. — Przeczytałam tylko kilka linijek, kiedy krzykn˛eła´s i. . . Po prostu nie pami˛etam. — Spróbuj sobie przypomnie´c, Nynaeve. Postaraj si˛e. — Próbuj˛e, Egwene, ale to si˛e na nic nie zda. Naprawd˛e próbuj˛e. To, co wła´snie przed chwila˛ zrobiła, uderzyło Nynaeve niczym nagły cios młotem mi˛edzy oczy. Usprawiedliwia si˛e. Przed Egwene, dziewczyna,˛ której spu´sciła lanie za napady złego humoru nie dalej jak dwa lata temu. A chwil˛e wcze´sniej była zadowolona niczym kura, co zniosła jajko, Egwene bowiem ja˛ pochwaliła. Całkiem wyra´znie pami˛etała dzie´n, kiedy równowaga mi˛edzy nimi została zachwiana, kiedy przestały by´c Wiedzac ˛ a˛ i dziewczyna,˛ która podaje, gdy Wiedzaca ˛ mówi „podaj”, a zamiast tego były po prostu dwoma kobietami z dala od domu. Wygla˛ dało na to, z˙ e równowaga przesun˛eła si˛e jeszcze dalej, a to si˛e jej nieszczególnie podobało. Musiała co´s zrobi´c, aby przywróci´c rzeczy do takiego stanu, w jakim były wcze´sniej. Kłamstwo. Z rozmysłem okłamywała Egwene od pierwszego razu a˙z do dzisiaj. W ten sposób wła´snie straciła swój autorytet moralny, dlatego wła´snie brn˛eła i grz˛ezła teraz, niezdolna do odzyskania twarzy. — Wypiłam t˛e herbat˛e, Egwene. — Z wysiłkiem wyduszała z siebie ka˙zde słowo. Musiała si˛e zmusza´c, by je wypowiedzie´c. — Herbat˛e z widłokorzenia u tej kobiety, Macury. Ona i Luci zawlokły nas obie na gór˛e niczym worki z pierzem. To ci najlepiej poka˙ze, ile nam zostało sił. Gdyby Thom i Juilin nie przyszli i nie wywlekli nas za karki, przypuszczalnie do tej pory by´smy tam le˙zały. Albo ju˙z
242
by´smy jechały do Wie˙zy, pełne po dziurki w nosie widłokorzenia, i nie obudziłyby´smy si˛e pr˛edzej ni˙z dopiero na miejscu. Wzi˛eła gł˛eboki oddech i spróbowała mówi´c tonem pełnym nieust˛epliwego przekonania o własnej słuszno´sci, ale było to trudne, skoro przed chwila˛ wyznała wła´snie, z˙ e zachowała si˛e jak sko´nczona idiotka. To, co ostatecznie udało si˛e jej osiagn ˛ a´ ˛c, brzmiało o wiele mniej pewnie, ni˙zby pragn˛eła. — Je˙zeli powiesz o tym Madrym. ˛ . . a w szczególno´sci Melaine. . . oberw˛e ci uszy. To, co przed chwila˛ powiedziała, powinno obudzi´c gniew Egwene. Dziwne byłoby, gdyby teraz zacz˛eły si˛e kłóci´c — zwłaszcza, z˙ e zazwyczaj ich sprzeczki polegały na tym, i˙z Egwene nie chciała zaakceptowa´c rozsadnych ˛ argumentów, rzadko za´s ko´nczyły si˛e przyjemnie, tamta bowiem nabrała zwyczaju bezustannego negowania jej racji — lecz z pewno´scia˛ tak byłoby lepiej. Jednak Egwene tylko u´smiechn˛eła si˛e do niej. U´smiechem pełnym rozbawienia. U´smiechem pełnym protekcjonalnego rozbawienia. — Podejrzewałam, z˙ e tak si˛e stało, Nynaeve. Całymi dniami i nocami gadasz tylko o ziołach, ale nigdy nie wspomniała´s o czym´s, co zwałoby si˛e widłokorze´n. Pewna byłam, z˙ e ty równie˙z nigdy nie słyszała´s tej nazwy, dopóki nie wymieniła jej ta kobieta. Zawsze starała´s si˛e pokazywa´c siebie w lepszym s´wietle, ni˙z wynikało to z faktów. Je˙zeli wsadzała´s głow˛e do chlewa, przekonywała´s potem wszystkich, z˙ e zrobiła´s to celowo. Teraz jednak musimy postanowi´c. . . — Nigdy tak si˛e nie zachowywałam — wypluła z siebie Nynaeve. — A wła´snie, z˙ e tak. Mówia˛ o tym fakty. Równie dobrze mogłaby´s przesta´c skomle´c na ten temat i pomóc mi zdecydowa´c. . . Skomle´c! Wszystko toczyło si˛e zupełnie inaczej, ni˙z chciała. — Tak si˛e nie działo. Nie my´sl˛e tutaj o faktach. Nigdy nie zachowywałam si˛e w taki sposób, jak mówisz. Przez chwil˛e Egwene patrzyła na nia˛ w milczeniu. — Nie darujesz sobie tego, nieprawda˙z? Có˙z, dobrze. Okłamała´s mnie. . . — To nie było kłamstwo — wymamrotała. — Nie w s´cisłym tego słowa znaczeniu. Druga kobieta nie zwracała na nia˛ uwagi. — . . . I okłamała´s sama˛ siebie. Czy pami˛etasz, co kazała´s mi wypi´c ostatnim razem, kiedy nie powiedziałam ci prawdy? — Nagle w jej dłoni pojawił si˛e kubek pełen paskudnego, obrzydliwego zielonego napoju, wygladał, ˛ jakby zaczerpni˛eto go z jakiego´s pełnego szumowin stawu, w którym woda gniła ju˙z od bardzo dawna. — Jedyny raz, kiedy ci˛e okłamałam. Wspomnienie tego smaku skutecznie zniech˛eca mnie do kłamstw. Je˙zeli wi˛ec nie potrafisz nawet przed soba˛ przyzna´c si˛e do prawdy. . . Nynaeve mimowolnie cofn˛eła si˛e o krok, dopiero po chwili zdajac ˛ sobie spraw˛e, co robi. Sparzona kocia narecznica i sproszkowany li´sc´ mawinii, jej j˛ezyk 243
skr˛ecał si˛e na sama˛ my´sl. — Tak naprawd˛e, to wcale nie skłamałam. — Dlaczego znowu si˛e usprawiedliwia? — Po prostu nie powiedziałam całej prawdy. „Jestem Wiedzac ˛ a! ˛ Byłam Wiedzac ˛ a,˛ to powinno co´s jeszcze znaczy´c”. — Nie sadzisz ˛ chyba, z˙ e. . . „Po prostu powiedz jej to. Nie jeste´s z˙ adnym dzieckiem i z pewno´scia˛ nie musisz tego pi´c”. — Egwene, ja. . . — Egwene podsun˛eła jej kubek niemal˙ze pod sam nos, mogła ju˙z poczu´c kwa´sny odór. — W porzadku ˛ — dodała po´spiesznie. „To si˛e nie dzieje naprawd˛e!” Ale nie potrafiła spu´sci´c wzroku z parujacego ˛ kubka i nie potrafiła powstrzyma´c potoku wylewajacych ˛ si˛e z niej słów. — Czasami naginałam fakty, by przedstawi´c si˛e w lepszym s´wietle. Czasami. Ale nie wtedy, gdy dotyczyło to czego´s wa˙znego. Nigdy. . . nie kłamałam. . . w z˙ adnej wa˙znej sprawie. Nigdy, przysi˛egam. Chodziło tylko o drobne rzeczy. Kubek zniknał, ˛ a Nynaeve odetchn˛eła z ulga.˛ „Głupia, głupia kobieta! Ona nie potrafiłaby ci˛e zmusi´c, by´s go wypiła! Co si˛e z toba˛ dzieje?” — Musimy zdecydowa´c — ciagn˛ ˛ eła dalej Egwene, jakby nic przed chwila˛ nie zaszło — komu o tym powiedzie´c. Moiraine z pewno´scia˛ musi wiedzie´c, Rand równie˙z, ale je´sli wszyscy o tym usłysza.˛ . . Aielowie maja˛ osobliwy stosunek do Aes Sedai, tak samo jak do innych rzeczy. My´sl˛e, z˙ e niezale˙znie od wszystkiego ´ pójda˛ za Randem, skoro jest Tym Który Przychodzi Ze Switem, ale kiedy dowiedza˛ si˛e, z˙ e nie popiera go ju˙z Biała Wie˙za, moga˛ okaza´c si˛e mniej ch˛etni. — Dowiedza˛ si˛e wcze´sniej czy pó´zniej — wymamrotała Nynaeve. „Ona nie mogłaby mnie zmusi´c, bym to wypiła!” — Lepiej wi˛ec pó´zniej ni˙z wcze´sniej, Nynaeve. A wi˛ec kontroluj swoje emocje, z˙ eby´s czego´s nie powiedziała Madrym ˛ podczas naszego nast˛epnego spotkania. Najlepiej byłoby, gdyby´s w ogóle nie wspominała o tej wizycie w Wie˙zy. Tym sposobem łatwiej ci b˛edzie dochowa´c tajemnicy. — Nie jestem taka głupia — odparła sztywno Nynaeve i poczuła, jak co´s ja˛ pali w s´rodku, kiedy Egwene znowu uniosła brwi w ten swój denerwujacy ˛ sposób. Nie miała najmniejszego zamiaru wspomina´c o tej wizycie Madrym. ˛ Nie dlatego, z˙ e łatwiej było si˛e im przeciwstawia´c za ich plecami. W z˙ adnej mierze. A ona przecie˙z nie zawsze próbowała ukazywa´c siebie w korzystnym s´wietle. To nie w porzadku, ˛ z˙ e Egwene mo˙ze sobie biega´c, gdzie chce po Tel’aran’rhiod, kiedy ona musi wysłuchiwa´c wykładów i obelg. — Wiem, z˙ e nie jeste´s — powiedziała Egwene. — Dopóki twój temperament nie bierze nad toba˛ władzy. Musisz trzyma´c na wodzy swoje emocje i zachowywa´c za wszelka˛ cen˛e zdrowy rozsadek, ˛ je´sli prawda˛ jest to, co mówisz o Przekl˛etych, a w szczególno´sci na temat Moghedien. 244
Nynaeve spojrzała na nia˛ pałajacym ˛ wzrokiem, otworzyła ju˙z usta, by powiedzie´c, z˙ e potrafi panowa´c nad soba˛ i wytarga ja˛ za uszy, je´sli b˛edzie uwa˙zała inaczej, ale tamta nie dopu´sciła jej do głosu. — Musimy si˛e dowiedzie´c, gdzie jest to zgromadzenie Bł˛ekitnych sióstr. Je˙zeli znajduja˛ si˛e w opozycji do Elaidy, by´c mo˙ze. . . tylko by´c mo˙ze. . . b˛eda˛ chciały udzieli´c poparcia Randowi tak, jak robiła to Siuan. Czy w tym raporcie było wymienione jakie´s miasto? Mo˙ze wioska? Chocia˙z kraj? — My´sl˛e, z˙ e. . . Nie pami˛etam. — Ze wszystkich sił starała si˛e stłumi´c te defensywne tony pobrzmiewajace ˛ w jej głosie. ´ „Swiatło´sci, wyznałam wszystko, zrobiłam z siebie idiotk˛e, i tylko jeszcze pogorszyłam cała˛ spraw˛e!” — Postaram si˛e sobie przypomnie´c. — Dobrze. Musimy je znale´zc´ , Nynaeve. — Przez chwil˛e Egwene wpatrywała si˛e w nia˛ badawczo, podczas gdy ona ze wszystkich sił starała si˛e powstrzyma´c przed powtarzaniem tej głupiej frazy. — Nynaeve, b˛edziesz musiała si˛e zaja´ ˛c Moghedien. I nie szar˙zuj niczym nied´zwied´z na wiosn˛e tylko dlatego, z˙ e uciekła ci wtedy w Tanchico. — Nie jestem głupia, Egwene — ostro˙znie powiedziała Nynaeve. To było doprawdy trudne trzyma´c swoje emocje na wodzy, ale je´sli Egwene najzwyczajniej ignorowała wybuchy jej gniewu albo po prostu traktowała ja˛ z góry, niczego wi˛ecej nie mogła osiagn ˛ a´ ˛c, ni˙z tylko wyj´sc´ na jeszcze wi˛eksza˛ prostaczk˛e ni´zli dotad. ˛ — Wiem. Ty tak powiedziała´s. Tylko zawsze o tym pami˛etaj. Bad´ ˛ z ostro˙zna. — Egwene nie rozpłyn˛eła si˛e tym razem powoli, znikn˛eła równie nagle jak Birgitte. Nynaeve patrzyła t˛epym wzrokiem na miejsce, gdzie przed chwila˛ stała tamta, w głowie kł˛ebiły jej si˛e słowa, których nigdy by nie wypowiedziała. Na koniec zdała sobie spraw˛e, z˙ e równie dobrze mogłaby tutaj sta´c cała˛ noc, powtarzała wi˛ec sobie, z˙ e czas na to, by cokolwiek powiedzie´c, nieodwołalnie minał. ˛ Mamroczac ˛ co´s pod nosem, wyszła z Tel’aran’rhiod prosto do swego łó˙zka w Siendzie.
***
Egwene wytrzeszczonymi oczyma starała si˛e przenikna´ ˛c całkowita˛ ciemno´sc´ , roz´swietlona˛ tylko nieznacznie promieniami ksi˛ez˙ yca w´slizgujacymi ˛ si˛e przez otwór odprowadzajacy ˛ dym. Zadowolona była, z˙ e gł˛eboko zagrzebała si˛e pod sterta˛ kocy, ogie´n wygasł, a mro´zne zimno wypełniało wn˛etrze namiotu. Jej oddech zamieniał si˛e w par˛e tu˙z przed twarza.˛ Nie unoszac ˛ głowy, uwa˙znie przygladała ˛ ˙ si˛e otoczeniu. Zadnych Madrych. ˛ Wcia˙ ˛z była sama. 245
To było przedmiotem jej najwi˛ekszych obaw podczas samotnych wypraw do Tei’aran’rhiod — z˙ e powracajac, ˛ zastanie Amys lub jedna˛ z pozostałych w swoim namiocie. Có˙z, by´c mo˙ze nie tego bała si˛e najbardziej — niebezpiecze´nstwa, ´ jakie czyhały w Swiecie Snów były rzeczywi´scie tak gro´zne, jak to powiedziała Nynaeve — ale w ka˙zdym razie obawiała si˛e tego bardzo. Nie chodziło tutaj nawet o kar˛e, nawet taka,˛ jakiej mogłaby si˛e spodziewa´c od Bair. Gdyby si˛e obudziła i zastała jedna˛ z Madrych ˛ wpatrujac ˛ a˛ si˛e w nia,˛ łatwo zgodziłaby si˛e ponie´sc´ nawet najsurowsza˛ kar˛e, jednak Amys powiedziała jej, prawie na samym poczat˛ ku, z˙ e je´sli wejdzie do Tel’aran’rhiod bez jednej z nich., to ode´sla˛ ja˛ wówczas i nie b˛eda˛ ju˙z dłu˙zej niczego jej uczy´c. Tego wła´snie obawiała si˛e bardziej ni˙z czegokolwiek innego, co mogłyby ,jej zrobi´c. Ale nawet majac ˛ to na uwadze, musiała tak post˛epowa´c. Niezale˙znie od tego, jak szybko starały si˛e ja˛ wszystkiego nauczy´c, dla niej było to zbyt wolno. Chciała ju˙z teraz wiedzie´c, wiedzie´c wszystko. Przeniosła i zapaliła lamp˛e, potem roznieciła ogie´n na palenisku, nic nie zostało do spalenia, ale splotła strumienie w taki sposób, z˙ e ogie´n płonał ˛ bez konieczno´sci utrzymywania splotów. Le˙zała przez chwil˛e nieruchomo, obserwujac, ˛ jak jej oddech zamienia si˛e w par˛e tu˙z przy ustach i czekajac, ˛ a˙z zrobi si˛e dosy´c ciepło, by mogła si˛e ubra´c. Było ju˙z pó´zno, ale by´c mo˙ze Moiraine jeszcze nie s´pi. To, co si˛e zdarzyło z Nynaeve, wcia˙ ˛z przepełniało ja˛ rozbawieniem. „Przypuszczam, z˙ e naprawd˛e by wypiła, gdybym ja˛ dalej naciskała”. Tak bardzo si˛e obawiała, z˙ e. Nynaeve dowie si˛e, i˙z wła´sciwie wcale nie ma ´ pozwolenia Madrych ˛ na samodzielna˛ włócz˛eg˛e po Swiecie Snów. Była do tego stopnia przekonana, z˙ e rumieniec za˙zenowania ja˛ zdradzi, i˙z potrafiła tylko mys´le´c o tym, jak nie dopu´sci´c tamtej do głosu, nie pozwoli´c jej odkry´c prawdy. Nie watpiła, ˛ z˙ e na koniec wszystko i tak wyjdzie na jaw — ta kobieta była najzupełniej zdolna do tego, by ja˛ wyda´c i twierdzi´c, z˙ e to dla jej dobra — potrafiła wi˛ec tylko nieprzerwanie mówi´c, ka˙zdorazowo starajac ˛ si˛e kierowa´c rozmow˛e na to, co Nynaeve z´ le robiła. Niewa˙zne do jakiego stopnia Nynaeve udałoby si˛e ja˛ rozzłos´ci´c, i tak byłaby niezdolna nawet do podniesienia głosu. Ale dzi˛eki temu w jaki´s sposób udało jej si˛e osiagn ˛ a´ ˛c przewag˛e. Je´sli ju˙z o to chodzi, to Moiraine równie˙z rzadko podnosiła głos, a kiedy ju˙z tak czyniła, wówczas okazywało si˛e, z˙ e to najmniej skuteczny sposób na osia˛ gni˛ecie zamierzonego celu. Było tak równie˙z, zanim zacz˛eła si˛e zachowywa´c tak dziwnie wzgl˛edem Randa. Madre ˛ tak˙ze nigdy na nikogo nie krzyczały — wyjaw˛ szy siebie nawzajem, czasami — i mimo całego narzekania, z˙ e wodzowie ich nie słuchaja,˛ jako´s udawało im si˛e o wiele cz˛es´ciej postawi´c na swoim ni˙z odwrotnie. Istniało stare powiedzenie, którego nigdy dotad ˛ w pełni nie rozumiała: „Wyt˛ez˙ a si˛e, by usłysze´c szept ten, kto odmawia przyj˛ecia do wiadomo´sci krzyku”. Nigdy wi˛ecej odtad ˛ nie b˛edzie ju˙z krzycze´c na Randa. Cichy, nieust˛epliwy, kobiecy głos, 246
o to wła´snie chodziło. A poza tym nie powinna krzycze´c na Nynaeve równie˙z dlatego, z˙ e była kobieta,˛ nie za´s dziewczynka˛ kierowana˛ napadami złego humoru. Przyłapała si˛e na tym, z˙ e chichocze. W szczególno´sci nie powinna podnosi´c głosu w obecno´sci Nynaeve, kiedy spokój przynosił takie rezultaty. W namiocie na koniec zrobiło si˛e wystarczajaco ˛ ciepło, z˙ e mogła wypełzna´ ˛c spod koców, ubrała si˛e szybko. Musiała jednak rozbi´c skorup˛e lodu w miednicy, z˙ eby zmy´c s´lady snu z twarzy. Narzuciła płaszcz z ciemnej wełny na ramiona i rozwiazała ˛ nici Ognia — Ogie´n sam z siebie mógł si˛e sta´c niebezpieczny, gdy si˛e go zostawiało bez dozoru — a kiedy płomienie zgasły, wymkn˛eła si˛e z namiotu. Chłód pochwycił ja˛ w swe obj˛ecia niczym szcz˛eki imadła, kiedy s´pieszyła przez obóz. Widziała tylko najbli˙zsze namioty, niskie ocienione kształty, które równie dobrze mogły by´c cz˛es´cia˛ poszarpanego terenu, mimo z˙ e obóz rozciagał ˛ si˛e na wiele mil w ka˙zda˛ stron˛e. ´ Wysokie, ostre szczyty ponad głowa˛ nie były jeszcze Grzbietem Swiata, ten był o wiele wy˙zszy i le˙zał o dzie´n drogi na zachód. Z wahaniem podeszła do namiotu Randa. Wzdłu˙z pokrywy wej´scia dostrzegła srebrne niteczki s´wiatła. Kiedy znalazła si˛e bli˙zej, na jej powitanie uniosła si˛e z ziemi Panna, z rogowym łukiem na plecach, kołczanem przy pasie, włóczniami i tarcza˛ w dłoniach. Egwene nie mogła w mroku dostrzec pozostałych, ale wiedziała, z˙ e one tam sa,˛ nawet tutaj, w otoczeniu sze´sciu klanów, które przysi˛egły lojalno´sc´ Car’a’carnowi. Miagoma znajdowali si˛e gdzie´s na zachodzie, szli równolegle do trasy ich marszu, Timolan nie okre´slił, jakie sa˛ jego zamiary. Gdzie były pozostałe klany, o to Rand najwyra´zniej si˛e nie troszczył. Jego uwag˛e zajmował wy´scig do Przeł˛eczy Jangai. — Czy on ju˙z s´pi, Enaila? — zapytała. Cienie ksi˛ez˙ ycowej po´swiaty zadrgały na twarzy Panny, gdy pokr˛eciła głowa.˛ ´ zdecydowanie za mało. M˛ez˙ czyzna nie poradzi sobie bez wystarczaja— Spi ˛ cego odpoczynku. — W jej głosie, gotowa była przysiac, ˛ brzmiały tony wła´sciwa raczej matce lamentujacej ˛ nad swoim synem. Cie´n obok namiotu poruszył si˛e, rozpoznała w nim Aviendh˛e, opatulona˛ szczelnie szalem. Zdawała si˛e zupełnie nie odczuwa´c zimna, martwiła si˛e jedynie pó´zna˛ pora.˛ — Za´spiewałabym mu kołysank˛e, gdybym sadziła, ˛ z˙ e to co´s pomo˙ze. Słyszałam o kobietach, które nie s´pia˛ przez całe noce z powodu swego dziecka, ale dorosły m˛ez˙ czyzna powinien wiedzie´c, z˙ e inni te˙z chcieliby odpocza´ ˛c. — Ona i Enaila za´smiały si˛e razem, krótkim chichotem. Kr˛ecac ˛ głowa˛ nad osobliwym poczuciem humoru Aielów, Egwene nachyliła si˛e, by zajrze´c przez szpar˛e do wn˛etrza. W s´rodku paliło si˛e kilka lamp. Nie był sam. Ciemne oczy Nataela patrzyły cokolwiek dziko, bard tłumił ziewanie. Przynajmniej jemu chciało si˛e spa´c. Rand le˙zał wyciagni˛ ˛ ety blisko jednej ze złoconych oliwnych lamp, czytał oprawiona˛ w zniszczona˛ skór˛e ksia˙ ˛zk˛e. Na ile go 247
znała, jakie´s tłumaczenie kolejnych Proroctw Smoka. Nagle przerzucił kilka stron do tyłu, przeczytał i za´smiał si˛e. Próbowała ze wszystkich sił si˛e przekona´c, z˙ e nie było s´ladu szale´nstwa w tym s´miechu, tylko gorycz. — Dobry z˙ art — powiedział do Nataela, zatrzaskujac ˛ ksia˙ ˛zk˛e i rzucajac ˛ mu. — Przeczytaj stron˛e dwie´scie osiemdziesiat ˛ a˛ siódma˛ i czterechsetna˛ i powiedz mi, czy si˛e z tym zgadzasz. Egwene wyprostowała si˛e, zaciskajac ˛ usta. Naprawd˛e mógłby bardziej ostro˙znie obchodzi´c si˛e z ksia˙ ˛zkami. Nie mogła teraz z nim mówi´c, nie w obecno´sci barda. To wstyd, z˙ e musi korzysta´c z towarzystwa człowieka, którego ledwie zna. Nie. Ma Aviendh˛e, wodzowie te˙z cz˛esto u niego bywaja,˛ Lan codziennie, nieco rzadziej Mat. — Dlaczego nie przyłaczysz ˛ si˛e do nich, Aviendha? Gdyby´s była w s´rodku, by´c mo˙ze miałby ochot˛e porozmawia´c o czym´s innym zamiast tylko o tej ksia˙ ˛zce. — Chciał porozmawia´c z bardem, Egwene, a rzadko to czyni w obecno´sci mojej lub kogo´s innego. Gdybym nie wyszła, on wyszedłby razem z Nataelem. — Dzieci przysparzaja˛ mnóstwo kłopotów, jak słyszałam — za´smiała si˛e Enaila. — A synowie sa˛ najgorsi. Mo˙zesz si˛e sama przekona´c, czy to jest prawda, teraz, kiedy porzuciła´s włóczni˛e. Aviendha spojrzała na nia˛ krzywo, a potem wycofała si˛e na swoje miejsce przy s´cianie namiotu niczym obra˙zony kot. Enaila zdawała si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e to równie˙z jest s´mieszne, a˙z trzymała si˛e za boki, zanoszac ˛ rechotem. Mruczac ˛ co´s do siebie na temat poczucia humoru Aielów — chyba nigdy go nie zrozumie — Egwene poszła w kierunku namiotu Moiraine, stał niedaleko namiotu Randa. Tutaj równie˙z srebrna nitka s´wiatła znaczyła miejsce, gdzie klapa stykała si˛e ze s´ciana˛ i zrozumiała, z˙ e Aes Sedai tak˙ze nie s´pi. Moiraine przenosiła niewielkie porcje Mocy, ale Egwene i tak je wyczuła. Lan le˙zał w pobli˙zu, spał, owini˛ety w swój płaszcz Stra˙znika, oprócz głowy i butów, reszta zdawała si˛e cz˛es´cia˛ nocy. Zebrawszy poły swego płaszcza, podniosła spódnice i ruszyła na czubkach palców, nie chcac ˛ go budzi´c. Rytm jego oddechu si˛e nie zmienił, ale co´s jej kazało spojrze´c na niego znowu. Po´swiata ksi˛ez˙ yca l´sniła w oczach Lana, otwartych, czujnych. Kiedy tylko odwróciła głow˛e, zamkn˛eły si˛e na powrót. Nie drgnał ˛ w nim z˙ aden mi˛esie´n, równie dobrze mógłby si˛e wcale nie budzi´c. Czasami ten człowiek doprowadzał ja˛ do szale´nstwa. Cokolwiek widziała w nim Nynaeve, ona z pewno´scia˛ nie potrafiła tego dostrzec. Ukl˛ekła przy klapie namiotu, zajrzała do wn˛etrza. Moiraine siedziała otoczona po´swiata˛ saidara, mały bł˛ekitny kamie´n, który zazwyczaj wisiał na czole, kołysał si˛e teraz na ła´ncuszku przed jej twarza.˛ L´snił, dodajac ˛ odrobin˛e swego blasku do s´wiatła pojedynczej lampy. Na palenisku były ju˙z tylko popioły, nawet wo´n zda˙ ˛zyła si˛e rozwia´c. 248
— Mog˛e wej´sc´ ? Musiała powtórzy´c, zanim Moiraine usłyszała. — Oczywi´scie. — Po´swiata saidara zgasła, Aes Sedai zacz˛eła wplata´c delikatny złoty ła´ncuszek na powrót we włosy. — Podsłuchiwała´s Randa? — Egwene rozgo´sciła si˛e obok tamtej. W namiocie było równie zimno jak na zewnatrz. ˛ Przeniosła płomienie na kupk˛e popiołów na palenisku i zaplotła strumie´n. — Powiedziała´s, z˙ e nigdy ju˙z tego nie b˛edziesz robi´c. — Powiedziałam, z˙ e skoro Madre ˛ moga˛ s´ledzi´c jego sny, powinni´smy mu da´c odrobin˛e prywatno´sci. Nie poprosiły o to ponownie, od kiedy zamknał ˛ je przed nimi, ja za´s nie proponowałam. Pami˛etaj, z˙ e one maja˛ swoje własne cele, które niekoniecznie musza˛ si˛e pokrywa´c z celami Wie˙zy. Tym samym zbli˙zyły si˛e do meritum sprawy. Egwene wcia˙ ˛z nie była pewna, jak oznajmi´c to, czego si˛e dowiedziała, nie zdradzajac ˛ si˛e jednocze´snie przed Ma˛ drymi, ale przypuszczalnie jedyna˛ metoda˛ było po prostu powiedzie´c, a potem wymy´sli´c jaki´s sposób. — Elaida jest Amyrlin, Moiraine. Nie wiem, co stało si˛e z Siuan. — Skad ˛ to wiesz? — cicho zapytała Moiraine. — Czy dowiedziała´s si˛e czego´s ´ acej podczas spacerów po snach? Czy twój Talent Sni ˛ w ko´ncu doszedł do głosu? Oto była droga wyj´scia. Niektóre z Aes Sedai w Wie˙zy sadziły, ˛ z˙ e ona mo˙ze ´ ac by´c Sni ˛ a,˛ kobieta,˛ której sny przepowiadały przyszło´sc´ . Miewała sny, o których wiedziała, z˙ e sa˛ znaczace, ˛ ale umiej˛etno´sc´ ich interpretacji była zupełnie inna˛ sprawa.˛ Madre ˛ powiedziały, z˙ e ta wiedza przyj´sc´ musi z jej wn˛etrza, a z˙ adna z Aes Sedai nie mogła jej bardziej pomóc. Rand siedział na krze´sle i skad´ ˛ s wiedziała, z˙ e poprzedni wła´sciciel tego krzesła b˛edzie morderczo w´sciekły, i˙z mu je zabrano, z˙ e jest to na dodatek kobieta, tyle tylko rozumiała, i nic wi˛ecej. Czasami jej sny były bardziej skomplikowane. Perrin trzymajacy ˛ Faile na kolanach i całujacy ˛ ja,˛ podczas gdy ona zabawiała si˛e kosmykami jego brody, która˛ nosił we s´nie. Za nimi falowały na wietrze dwa sztandary, czerwony łeb wilka i szkarłatny orzeł. Człowiek w jaskrawo˙zółtym kaftanie stał blisko ramienia Perrina, miecz miał przewieszony przez plecy. Skad´ ˛ s wiedziała, z˙ e jest to Druciarz, a przecie˙z z˙ aden Druciarz nigdy nie wziałby ˛ miecza do r˛eki. I ka˙zdy szczegół tego snu, z wyjatkiem ˛ brody, zdawał si˛e istotny. Sztandary, Faile całujaca ˛ Perrina, nawet Druciarz. Za ka˙zdym razem, kiedy zbli˙zał si˛e do Perrina, było tak, jakby na wszystko padał cie´n zagłady. Inny sen. Mat rzuca ko´sci, a krew spływa po jego twarzy, szerokie rondo kapelusza nasuni˛ete ma tak nisko, z˙ e nie wida´c rany, podczas gdy Thom Merrilin wkłada r˛ece do ognia, aby wyciagn ˛ a´ ˛c ze´n mały bł˛ekitny kamyk, który w rzeczywisto´sci wisi na czole Moiraine. Czy te˙z sen o burzy, wielkich czarnych chmurach przetaczajacych ˛ si˛e po niebie bez najl˙zejszego cho´cby podmuchu wiatru, podczas gdy rozwidlone błyskawice, wszystkie identyczne, bija˛ w ziemi˛e. Miewała sny, ´ aca ale jako Sni ˛ dotad ˛ zawodziła. 249
— Widziałam nakaz aresztowania ciebie, Moiraine, podpisany przez Elaid˛e jako Amyrlin. I to nie był zwykły sen. — Wszystko prawda. Tylko, z˙ e nie cała. Nagle poczuła zadowolenie, z˙ e Nynaeve nie ma w pobli˙zu. „Gdyby tu była, to ja zagladałabym ˛ do wn˛etrza kubka”. — Koło kr˛eci si˛e tak, jak chce. By´c mo˙ze to nie b˛edzie tak istotne je˙zeli Rand przeprowadzi Aielów przez Mur Smoka. Watpi˛ ˛ e, by Elaida dalej wysyłała poselstwa do władców, nawet je´sli wie, z˙ e tak post˛epowała Siuan. — I to wszystko, co powiesz? My´slałam, z˙ e Siuan była kiedy´s twoja˛ przyjaciółka.˛ Nie uronisz nawet jednej łzy? Aes Sedai spojrzała na nia,˛ a w jej chłodnym, spokojnym spojrzeniu wyczytała, jak daleka˛ musi odby´c drog˛e, zanim sama b˛edzie mogła u˙zywa´c tego tytułu. Egwene była od niej prawie o głow˛e wy˙zsza, poza tym pot˛ez˙ niejsza we władaniu Moca,˛ ale nie sama siła czyniła z kobiety Aes Sedai, trzeba było czego´s wi˛ecej. — Nie mam czasu na łzy, Egwene. Mur Smoka znajduje si˛e niewiele dni drogi stad, ˛ a Alguenya. . . Siuan i ja niegdy´s były´smy przyjaciółkami. Za kilka miesi˛ecy minie dwudziesta pierwsza rocznica, odkad ˛ rozpocz˛eły´smy poszukiwania Smoka Odrodzonego. Tylko my dwie, s´wie˙zo wyniesione Aes Sedai. Wkrótce potem Sierin Vayu została Amyrlin, Szara, ale z czym´s wi˛ecej w sercu ni´zli mu´sni˛ecie Czerwieni. Gdyby si˛e dowiedziała, co zamierzamy, sp˛edziłyby´smy reszt˛e naszego z˙ ycia na odbywaniu wyznaczonych nam kar, Czerwone siostry za´s obserwowałyby nas nawet we s´nie. Istnieje takie powiedzenie w Cairhien, chocia˙z słyszałam je wła´sciwie wsz˛edzie, od Tarabonu po Saldae˛e. „Bierz, co chcesz, i pła´c”. Siuan i ja obrały´smy drog˛e, jaka˛ chciały´smy i obie wiedziały´smy, z˙ e na koniec przyjdzie nam zapłaci´c cen˛e. — Nie rozumiem, jak mo˙zesz by´c tak spokojna. Siuan mo˙ze by´c martwa, czy nawet ujarzmiona. Elaida albo przeciwstawi si˛e Randowi, albo spróbuje uwi˛ezi´c go gdzie´s do czasu Tarmon Gaidon, wiesz, z˙ e nigdy nie pozwoli m˛ez˙ czy´znie, który potrafi przenosi´c, swobodnie biega´c po s´wiecie. Przynajmniej nie wszystko zale˙zy od Elaidy. Niektóre z Bł˛ekitnych Ajah gdzie´s si˛e gromadza.˛ . . nie wiem tylko jeszcze gdzie. . . i sadz˛ ˛ e, z˙ e pozostałe równie˙z opu´sciły Wie˙ze˛ . Nynaeve ˙ mówi, z˙ e otrzymała wiadomo´sc´ poprzez siatk˛e szpiegowska˛ Zółtych skierowana˛ ˙ do wszystkich sióstr, aby wracały do Wie˙zy. Je˙zeli Zółte i Bł˛ekitne razem odeszły, pozostałe równie˙z musiały. A skoro przeciwstawiaja˛ si˛e Elaidzie, moga˛ poprze´c Randa. Moiraine cicho westchn˛eła. — Czy spodziewasz si˛e, z˙ e b˛ed˛e szcz˛es´liwa, widzac, ˛ jak p˛eka jedno´sc´ Wie˙zy? Jestem Aes Sedai, Egwene. Po´swi˛eciłam swoje z˙ ycie Wie˙zy na długo przedtem, zanim w ogóle podejrzewałam, z˙ e Smok odrodzi si˛e za mojego z˙ ycia. Wie˙za stanowiła bastion oporu przeciwko Cieniowi od trzech tysi˛ecy lat. Prowadziła władców ku madrym ˛ decyzjom, powstrzymywała wojny, zanim wybuchły, kładła kres tym, które zda˙ ˛zyły si˛e ju˙z rozp˛eta´c. To, z˙ e ludzko´sc´ w ogóle pami˛etała, z˙ e Czarny 250
ma wydosta´c si˛e na wolno´sc´ , z˙ e nadejdzie Ostatnia Bitwa, wszystko zawdzi˛eczamy Wie˙zy. Wie˙za, cała i zjednoczona. Niemal˙ze pragn˛e, by wszystkie siostry zaprzysi˛egły wierno´sc´ Elaidzie, niezale˙znie od tego, co stało si˛e z Siuan. — A Rand? — Egwene starała si˛e nada´c głosowi równie pewne brzmienie, równie łagodne. Płomienie powoli zaczynały ogrzewa´c wn˛etrze, ale to co powiedziała Moiraine, przej˛eło ja˛ chłodem. — Smok Odrodzony. Sama powiedziała´s, z˙ e nie b˛edzie w stanie si˛e przygotowa´c do Tarmon Gaidon, je´sli nie zostawi mu si˛e swobody, zarówno po to, by si˛e uczył, jak i po to, by wedle swego uznania wpływał na s´wiat. Zjednoczona Wie˙za uwi˛eziłaby go pomimo wszystkich Aielów w Pustkowiu. Moiraine u´smiechn˛eła si˛e nieznacznie. — Uczysz si˛e. Chłodne rozumowanie jest zawsze lepsze od zapalczywych słów. Ale zapominasz, z˙ e tylko trzyna´scie sióstr połaczonych ˛ razem mo˙ze na zawsze oddzieli´c m˛ez˙ czyzn˛e od saidina, a je´sli nie znaja˛ sztuczki z łaczeniem ˛ strumieni, jeszcze mniejsza ich liczba jest w stanie utka´c tarcz˛e. — Wiem, z˙ e si˛e nie poddasz, Moiraine. Co masz zamiar zrobi´c? — Mam zamiar bra´c s´wiat takim, jaki jest, tak długo jak b˛ed˛e mogła. Przynajmniej Rand stanie si˛e. . . łatwiejszy w obej´sciu. . . teraz, kiedy ju˙z dłu˙zej nie próbuj˛e powstrzymywa´c go przed tym, czego chce. Przypuszczam, z˙ e b˛edzie zadowolony, i˙z nie pozwolił, bym to ja przyrzadziła ˛ mu jego wino. Na ogół słucha uwa˙znie tego, co mówi˛e, nawet je´sli rzadko daje do zrozumienia, co o tym my´sli. — Pójd˛e ju˙z, by opowiedzie´c mu o Siuan i o Wie˙zy. — W ten sposób chciała unikna´ ˛c niewygodnych pyta´n, skoro Rand był tak zarozumiały, jak si˛e ostatnio ´ prezentował, mógł zechcie´c si˛e dowiedzie´c wi˛ecej o jej Snieniu, ni´zli potrafiłaby wymy´sli´c na poczekaniu. — Jest jeszcze co´s. Nynaeve widziała Przekl˛etych w Tel’aran’rhiod. Wymieniła wszystkich, którzy jeszcze z˙ yja,˛ wyjawszy ˛ Asmodeana i Moghedien. Równie˙z Lanfear. Ona sadzi, ˛ z˙ e knuja˛ jaki´s spisek, by´c mo˙ze wspólnie. — Lanfear — powiedziała po chwili Moiraine. Obie wiedziały, i˙z Lanfear odwiedziła Randa w Łzie, a by´c mo˙ze równie˙z innymi razy, o czym im nie wspomniał. Nikt nie wiedział zbyt wiele o Przekl˛etych, z wyjatkiem ˛ samych Przekl˛etych — jedynie strz˛epy fragmentów przetrwały w Wie˙zy — ale wiadomo było, z˙ e Lanfear kochała Lewsa Therina Telamona. One dwie oraz Rand zdawali sobie spraw˛e, z˙ e wcia˙ ˛z go kocha. — Je˙zeli b˛edziemy miały szcz˛es´cie — ciagn˛ ˛ eła dalej Aes Sedai — nie b˛edziemy musiały si˛e przejmowa´c Lanfear. Pozostali, których widziała Nynaeve, to zupełnie inna sprawa. Musimy si˛e ich strzec tak bacznie, jak to tylko mo˙zliwe. ˙ Załuj˛ e, z˙ e wi˛ecej Madrych ˛ nie potrafi przenosi´c. — Za´smiała si˛e krótko. — Ale równie dobrze mogłabym sobie z˙ yczy´c, z˙ eby wszystkie były szkolone w Wie˙zy, je´sli ju˙z o tym mowa, albo z˙ ebym z˙ yła wiecznie. Moga˛ by´c silne na wiele rozmaitych sposobów, ale w innych kwestiach niestety brakuje im tak du˙zo. 251
— Mie´c si˛e na baczno´sci, bardzo dobrze, ale co jeszcze? Je˙zeli sze´scioro Przekl˛etych napadnie na niego pospołu, b˛edzie potrzebował wszelkiej pomocy, jakiej tylko b˛edziemy mogły mu udzieli´c. Moiraine pochyliła si˛e, poło˙zyła dło´n na jej ramieniu, w jej oczach pojawiło si˛e ciepłe s´wiatło. — Nie mo˙zemy zawsze prowadzi´c go za r˛ek˛e, Egwene. Nauczył si˛e ju˙z chodzi´c o własnych siłach. Teraz uczy si˛e biega´c. Mo˙zemy mie´c tylko nadziej˛e, z˙ e zdob˛edzie wiedz˛e, zanim złapia˛ go wrogowie. I, oczywi´scie, musimy wcia˙ ˛z mu doradza´c. Prowadzi´c go tam, gdzie mo˙zemy. — Wyprostowała si˛e, przeciagn˛ ˛ eła i wierzchem dłoni stłumiła ziewni˛ecie. — Jest ju˙z pó´zno, Egwene. A spodziewam si˛e, z˙ e Rand ju˙z za kilka godzin zarzadzi ˛ zwijanie obozu, nawet je´sli tej nocy sam nie zmru˙zy oka. Ja jednak˙ze chciałabym odpocza´ ˛c cho´c odrobin˛e, zanim znów zmierz˛e si˛e z siodłem. Egwene była gotowa do wyj´scia, najpierw jednak postanowiła zada´c jeszcze jedno pytanie. — Moiraine, dlaczego zacz˛eła´s robi´c wszystko, co Rand ci ka˙ze? Nawet Nynaeve nie uwa˙za, by to było słuszne. — Ona tak nie uwa˙za, no popatrz? — wymruczała Moiraine. — B˛edzie jeszcze z niej Aes Sedai, niezale˙znie od tego, co sama na ten temat my´sli. Dlaczego? Poniewa˙z wiem, jak kontrolowa´c saidara. Po chwili Egwene pokiwała głowa.˛ Aby kontrolowa´c saidara, najpierw musisz si˛e mu podda´c. Dopiero gdy, trz˛esac ˛ si˛e z zimna, zmierzała w stron˛e swego namiotu, zdała sobie spraw˛e, z˙ e Moiraine przez cały czas traktowała ja˛ jak równa˛ sobie. By´c mo˙ze chwila, gdy b˛edzie wybiera´c swoje Ajah, była bli˙zej, ni˙z jej si˛e zdawało.
NIEOCZEKIWANA PROPOZYCJA Nynaeve obudziły promienie sło´nca wkradajace ˛ si˛e przez okno. Przez chwil˛e le˙zała bez ruchu rozciagni˛ ˛ eta na pasiastej kapie przykrywajacej ˛ posłanie. Elayne spała na sasiednim ˛ łó˙zku. Mimo wczesnego ranka powietrze było ju˙z upalne, a noc nie przyniosła chłodu, jednak to nie dlatego bielizna Nynaeve była cała wymi˛eta i przesiakni˛ ˛ eta potem. Sny, które nawiedzały ja˛ ju˙z po tym, jak przedstawiła Elayne wszystko, czego dowiedziała si˛e w nocy, nie były szczególnie przyjemne. N˛ekały ja˛ wizje, z˙ e oto na powrót znajduje si˛e w Wie˙zy, z˙ e doprowadzono ja˛ przed oblicze Amyrlin, która miała w sobie co´s z Elaidy, a troch˛e z Moghedien. W innym s´nie Rand le˙zał obok biurka Amyrlin niczym pies na smyczy, z obro˙za˛ na szyi, w kaga´ncu. Sny dotyczace ˛ Egwene były niemal˙ze równie nieprzyjemne, cho´c w inny nieco sposób, sparzona kocia narecznica i sproszkowany li´sc´ mawinii smakowały równie paskudnie we s´nie, jak na jawie. Wstała, przecisn˛eła si˛e do umywalki i spryskała woda˛ twarz, potem wyczy´sciła z˛eby sola˛ i soda.˛ Woda nie była ciepła, ale równie˙z nie zimna. Zdj˛eła przepocona˛ bielizn˛e i zastapiła ˛ ja˛ s´wie˙za,˛ wydobyta˛ z kufra razem ze szczotka˛ i lusterkiem. Spogladaj ˛ ac ˛ w lustro, z˙ ałowała, z˙ e dla wygody rozplotła warkocz. Niewiele jej to pomogło, a teraz włosy potargały si˛e a˙z do talii. Usiadła na kufrze i zacz˛eła je rozplatywa´ ˛ c, potem sto razy przeczesała je szczotka.˛ Trzy zadrapania biegły w dół karku, znikajac ˛ pod bielizna.˛ Niebyły tak czerwone jak poprzednio, dzi˛eki ma´sci, która˛ zabrała od tamtej kobiety, Macury. Powiedziała Elayne, z˙ e podrapała si˛e o kolce je˙zyn. Głupio — podejrzewała, i˙z ona wie dokładnie, z˙ e to nieprawda, pomimo opowie´sci o tym, jak po rozstaniu z Egwene chciała si˛e rozejrze´c jeszcze po terenie Wie˙zy — ale była zbyt zdenerwowana, z˙ eby my´sle´c racjonalnie. Warkn˛eła kilkakrotnie na przyjaciółk˛e tylko dlatego, z˙ e wcia˙ ˛z powracała do kwestii złego potraktowania jej przez Egwene i Melaine. „Cho´c i tak wyjdzie jej tylko na dobre, je´sli b˛edzie pami˛eta´c, z˙ e tutaj nie jest z˙ adna˛ Dziedziczka˛ Tronu”. Ale przecie˙z to nie była w najmniejszym stopniu wina tamtej, sama z pewno253
s´cia˛ to rozumie. W lustrze zobaczyła, z˙ e Elayne równie˙z ju˙z wstała i teraz si˛e myje. — Wcia˙ ˛z, uwa˙zam, z˙ e mój plan jest najlepszy — powiedziała Elayne, szorujac ˛ twarz. Jej ufarbowane na kruczoczarno włosy wygladały ˛ na uczesane, pomimo tej masy loków. Mogłyby´smy szybciej dotrze´c do Łzy. Jej pomysł polegał na tym, by zrezygnowa´c z powozu po dotarciu do Eldaru, w jakie´s małej wiosce, gdzie zapewne nie b˛edzie tylu Białych Płaszczy i, co równie istotne, z˙ adnych szpiegów Wie˙zy. Potem miałyby wsia´ ˛sc´ na statek płynacy ˛ do ˙ Ebou Dar, gdzie przesiad ˛ a˛ si˛e na nast˛epny, zmierzajacy ˛ do Łzy. Ze musiały si˛e dosta´c do Łzy, nie podlegało ju˙z z˙ adnej dyskusji. Tar Valon natomiast nale˙zało unika´c za wszelka˛ cen˛e. — Ile czasu upłynie, zanim zawita tam jaki´s statek? — spytała cierpliwie Nynaeve. Wydawało jej si˛e, z˙ e ju˙z wszystko ustaliły, zanim poszły spa´c. I pewnie tak było, ale tylko w jej przekonaniu. — Sama powiedziała´s, z˙ e zapewne nie zechce tam zawina´ ˛c z˙ aden statek. I jak długo b˛edziemy musiały czeka´c w Ebou Dar, zanim znajdziemy statek, który płynie do Łzy? Odło˙zyła na bok szczotk˛e i zacz˛eła splata´c warkocz. — Mieszka´ncy wioski wywieszaja˛ flag˛e, kiedy chca,˛ by statek si˛e zatrzymał, wi˛ekszo´sc´ przybija wtedy do brzegu. A w porcie takim jak Ebou Dar zawsze mo˙zna znale´zc´ jaki´s statek odpływajacy ˛ w wybranym kierunku. Jakby ta dziewczyna kiedykolwiek była w porcie dowolnej wielko´sci, zanim wraz z Nynaeve opu´sciła Wie˙ze˛ . Elayne zawsze sadziła, ˛ z˙ e czegokolwiek nie nauczyła si˛e o s´wiecie jako Dziedziczka Tronu, tego dowiedziała si˛e w Wie˙zy, nawet gdy okoliczno´sci s´wiadczyły o jej pomyłce. — Nie uda nam si˛e znale´zc´ tego zgromadzenia Bł˛ekitnych, je´sli b˛edziemy na pokładzie statku, Elayne. Jej plan polegał na dalszej podró˙zy powozem, pokonaniu reszty drogi przez Amadici˛e, potem za´s Altar˛e i Murandy, aby dotrze´c do Far Madding na Wzgórzach Kintary, nast˛epnie przez Równin˛e Maredo do Łzy. Z pewno´scia˛ trwałoby to dłu˙zej, ale pominawszy ˛ ju˙z nawet mo˙zliwo´sc´ dowiedzenia si˛e czego´s na temat tego zgromadzenia, powozy rzadko ton˛eły. Oczywi´scie potrafiła pływa´c, ale czuła si˛e bardzo nieswojo, kiedy traciła lad ˛ z oczu. Wytarłszy twarz do sucha, Elayne zmieniła bielizn˛e i podeszła, by pomóc jej w zaplataniu warkocza. Nynaeve nie była taka głupia, z pewno´scia˛ zaraz znowu usłyszy co´s na temat statków. Oczywi´scie to nie strach przed podró˙za˛ morska˛ miał wpływ na jej decyzj˛e. Po prostu, je´sli mogła sprawi´c, by Aes Sedai opowiedziały si˛e po stronie Randa, warto było zmitr˛ez˙ y´c czas na dłu˙zsza˛ podró˙z. — Czy przypomniała´s sobie t˛e nazw˛e? — zapytała Elayne, splatajac ˛ pasma włosów. ´ — Przynajmniej pami˛etam, z˙ e to była jaka´s nazwa. Swiatło´ sci, daj mi troch˛e czasu. — Pewne było, z˙ e chodzi o nazw˛e. Musiało to by´c jakie´s miasteczko 254
lub miasto. Nie mogłoby si˛e przecie˙z zdarzy´c, by widziała nazw˛e kraju, a potem ja˛ zapomniała. — Wciagn˛ ˛ eła gł˛eboko powietrze, powinna bardziej panowa´c nad swymi emocjami, dlatego te˙z swoja˛ wypowied´z sko´nczyła zdecydowanie łagodniejszym tonem. — Przypomn˛e sobie, Elayne. Daj mi tylko troch˛e czasu. Elayne dyplomatycznie odkaszln˛eła, nie przerywajac ˛ splatania warkocza. Po chwili powiedziała: — Czy to naprawd˛e było madre ˛ wysyła´c Birgitte na poszukiwania Moghedien? Nynaeve rzuciła tamtej spojrzenie spode łba, marszczac ˛ na dodatek brwi, ale po Elayne spłyn˛eło to niczym woda po impregnowanym oliwa˛ płótnie. Skoro chciała zmieni´c temat, to dlaczego wybrała taki, który stawiał ja˛ w nie najlepszym s´wietle. — Lepiej, je´sli to my ja˛ znajdziemy, a nie ona nas. — Te˙z. tak sadz˛ ˛ e. Ale co zrobimy, je´sli ja˛ znajdziemy? Na to nie znalazła odpowiedzi. Ale lepiej by´c my´sliwym ni˙z ofiara,˛ jak by to nie brzmiało nieprzyjemnie. Tego nauczyła si˛e od Czarnych Ajah. Wspólna izba gospody była stosunkowo pusta, kiedy zeszły na dół, ale mimo wczesnej pory, w´sród go´sci dostrzegły błyski białych płaszczy, w wi˛ekszo´sci byli to starsi m˛ez˙ czy´zni, z odznaczeniami znamionujacymi ˛ szar˙ze oficerskie. Bez watpienia ˛ woleli jada´c potrawy przygotowane w kuchni gospody zamiast tego, co kucharz mógłby przyrzadzi´ ˛ c im w garnizonie. Nynaeve wolałaby chyba ponownie zje´sc´ przyniesiony na tacy posiłek, jednak ten mały pokój był niczym cela. Wszyscy ci m˛ez˙ czy´zni skupieni byli na zawarto´sci swoich talerzy, Białe Płaszcze w równej mierze jak pozostali. Z pewno´scia˛ nic im tu nie groziło. Zapachy gotowanych potraw wypełniały powietrze, najwyra´zniej ci m˛ez˙ czy´zni nawet na s´niadanie preferowali wołowin˛e lub baranin˛e. Dopiero jak Elayne zeszła z ostatniego stopnia wiodacego ˛ na dół, pani Jharen wypadła z kuchni i zaproponowała im, a raczej zaproponowała „lady Morelin”, prywatna˛ jadalni˛e. Nynaeve nawet nie spojrzała w stron˛e Elayne, ale tamta i tak powiedziała: — My´sl˛e, z˙ e raczej zjemy tutaj. Rzadko mam sposobno´sc´ jada´c we wspólnej izbie, a naprawd˛e lubi˛e to robi´c. Niech która´s z twoich dziewczat ˛ przyniesie nam co´s chłodnego do picia. Je˙zeli dzie´n b˛edzie tak upalny, na jaki si˛e zapowiada, obawiam si˛e, z˙ e mo˙zemy si˛e usma˙zy´c, zanim dotrzemy do nast˛epnego postoju. Nynaeve nie mogła si˛e nadziwi´c, z˙ e za tak aroganckie zachowanie jeszcze nikt nie wyrzucił ich za drzwi. Dotad ˛ spotkała wystarczajaco ˛ wielu lordów i wiele dam, by wiedzie´c, z˙ e wszyscy zachowuja˛ si˛e w podobny sposób, jednak. . . Ona nawet przez minut˛e nie pozwoliłaby si˛e tak traktowa´c. Natomiast karczmarka tylko zgi˛eła si˛e w ukłonie, u´smiechn˛eła, wytarła dłonie o fartuch, a potem zaprowadziła je do stołu w pobli˙zu okna wychodzacego ˛ na ulic˛e i szybko pobiegła spełni´c polecenie Elayne. By´c mo˙ze w taki sposób odpłacała jej pi˛eknym za nadobne. 255
Przy stole siedziały zupełnie same, z dala od m˛ez˙ czyzn, ale ka˙zdy, kto przechodził ulica,˛ mógł si˛e im do woli przyglada´ ˛ c, a gdyby za´s ich jedzenie miało by´c gorace ˛ — oczywi´scie, miała nadziej˛e, z˙ e nie b˛edzie — to siedziały tak daleko od kuchni, jak to tylko było mo˙zliwe. Kiedy posiłek wreszcie si˛e pojawił, okazało si˛e, z˙ e s´niadanie składa si˛e z mocno przyprawionej baraniny — przykrytej biała˛ serweta,˛ wi˛ec wcia˙ ˛z ciepłej, ale mimo to przyjemnej — z˙ ółtego grochu, niebieskich winogron, które wygladały ˛ na troch˛e nie´swie˙ze, oraz czerwonej galaretki, nazywanej przez słu˙zac ˛ a˛ z˙ urawina,˛ chocia˙z nie przypominała z˙ adnego wina, jakie Nynaeve w z˙ yciu piła. Z pewno´scia˛ te˙z nie smakowała jak z˙ ur, mimo z˙ e znakomicie podkre´slała smak baraniny. Elayne twierdziła, i˙z słyszała ju˙z o nich, ale ona zawsze tak mówiła. Lekko przyprawione wino, chłodzone rzekomo w piwniczce zbudowanej na z´ ródełku — jeden łyk powiedział jej, z˙ e z´ ródełko nie jest szczególnie zimne, je´sli w ogóle istniało — dopełniało od´swie˙zajacego ˛ porannego posiłku. Najbli˙zszy go´sc´ siedział trzy stoły dalej — miał na sobie ciemny wełniany kaftan, zapewne dobrze prosperujacy ˛ handlowiec — jednak one i tak milczały. Na rozmowy zostanie im du˙zo czasu, gdy ju˙z wyrusza˛ w drog˛e, a nadto b˛eda˛ miały pewno´sc´ , z˙ e nie podsłuchaja˛ ich niczyje uszy. Nynaeve sko´nczyła je´sc´ znacznie szybciej ni˙z Elayne. Obserwujac ˛ sposób, w jaki ta dziewczyna obierała gruszk˛e, mo˙zna było doj´sc´ do wniosku, z˙ e zamierzaja˛ siedzie´c przy stole przez cały dzie´n. Nagle oczy Elayne otwarły si˛e szeroko, niewielki za´s nó˙z z trzaskiem upadł na blat. Nynaeve błyskawicznie odwróciła głow˛e i zobaczyła, z˙ e miejsce na ławce po przeciwnej stronie stołu zajmuje jaki´s m˛ez˙ czyzna. — Tak sadziłem, ˛ z˙ e to ty, Elayne, ale z poczatku ˛ zmyliły mnie włosy. Nynaeve zagapiła si˛e na Galada, przyrodniego brata Elayne. Okre´slenie „zagapiła si˛e” było w tej sytuacji jak najwła´sciwsze. Wysoki i smukły, z ciemnymi włosami i oczyma, był najprzystojniejszym m˛ez˙ czyzna,˛ jakiego kiedykolwiek w z˙ yciu widziała. Przystojny to nawet nie było trafne okre´slenie, był wspaniały. W Wie˙zy widziała go bez przerwy otoczonego kobietami, nawet Aes Sedai, a wszystkie u´smiechały si˛e jak głupie na jego widok. W tej samej chwili zorientowała si˛e, z˙ e sama równie˙z ma idiotyczny u´smiech na twarzy. Przybrała surowa˛ min˛e. Ale nie potrafiła nic zrobi´c z sercem bijacym ˛ jak oszalałe, ani spowolni´c rytmu oddechu. Nie czuła nic do niego, po prostu był taki pi˛ekny. „Opanuj si˛e, kobieto!” — Co ty tutaj robisz? — Zadowolona była, z˙ e głos ma normalny, nie za´s, jak si˛e obawiała, zduszony. To nie w porzadku, ˛ z˙ eby m˛ez˙ czyzna tak wygladał. ˛ — I co robisz w tym stroju? — powiedziała cicho Elayne tonem, w którym jednak słycha´c było stłumiony gniew. Nynaeve zamrugała i dopiero teraz spostrzegła, z˙ e Galad ma na sobie l´sniac ˛ a˛ kolczug˛e i biały płaszcz z dwoma złotymi w˛ezłami pod promienistym sło´ncem. Poczuła, jak rumieniec wypełza jej na policzki. Patrze´c tak uporczywie w twarz 256
m˛ez˙ czyzny, z˙ eby nawet nie zobaczy´c, co ma na sobie! Poczuła si˛e do tego stopnia poni˙zona, z˙ e miała ochot˛e schowa´c twarz w dłoniach. U´smiechnał ˛ si˛e, a Nynaeve musiała wciagn ˛ a´ ˛c gł˛eboko powietrze. — Znalazłem si˛e tutaj, poniewa˙z wraz z innymi Synami odwołano mnie z pół´ nocy. A jestem Synem Swiatło´ sci dlatego, z˙ e wydawało mi si˛e to rzecza˛ słuszna.˛ Elayne, kiedy wy dwie oraz Egwene znikn˛eły´scie, nie zabrało mi i Gawynowi du˙zo czasu, by odkry´c, z˙ e niezale˙znie od tego, co nam mówiono, nie odbywacie z˙ adnej kary na farmie. Nie miały prawa miesza´c ci˛e w swe machinacje, Elayne. ˙ Zadnej z was. — Wyglada ˛ na to, z˙ e szybko awansowałe´s — zauwa˙zyła Nynaeve. Czy ten głupi m˛ez˙ czyzna nie rozumie, i˙z mówienie tutaj o machinacjach Aes Sedai to najprostsza droga, która mo˙ze doprowadzi´c do ich egzekucji? — Eamon Valda zdawał si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e mam odpowiednie umiej˛etno´sci bez wzgl˛edu na to, gdzie zdobyte. — Wzruszeniem ramion jednoznacznie okre´slił, jakie znaczenie ma dla niego jego ranga. Nie było w tym z˙ adnej skromno´sci, z˙ eby okre´sli´c rzecz s´ci´sle, ale równie˙z z˙ adnego fałszu. Najlepszy szermierz w´sród tych, którzy pojawili si˛e w Wie˙zy, by c´ wiczy´c pod kierunkiem Stra˙zników, znakomicie sobie tak˙ze radził na kursach strategii i taktyki, ale Nynaeve nie pami˛etała, by kiedykolwiek chełpił si˛e swoimi osiagni˛ ˛ eciami, nawet z˙ artem. Nic dla niego ni.: znaczyły, by´c mo˙ze z tego powodu, i˙z przychodziły mu tak łatwo. — Czy Matka wie o wszystkim? — dopytywała si˛e Elayne wcia˙ ˛z tym przyciszonym głosem. Jednak wyraz jej twarzy mógłby przerazi´c dzika. Galad drgnał ˛ lekko, niespokojnie. — Jako´s nie było odpowiedniej okazji. Ale nie bad´ ˛ z taka pewna, z˙ e pot˛epi moja˛ decyzj˛e. Nie jest ju˙z tak przyjazna północy jak kiedy´s. Słyszałem, z˙ e interdykt ma by´c ustanowiony z moca˛ prawa. — Ja wy´sl˛e do niej list, w którym wszystko wyja´sni˛e — w oczach Elayne w´sciekło´sc´ ustapiła ˛ konsternacji. — B˛edzie musiała zrozumie´c. Ona równie˙z uczyła si˛e w Wie˙zy. — Mów ciszej — upomniał ja˛ stanowczym szeptem. — Pami˛etaj, gdzie si˛e znajdujesz. Twarz Elayne spłon˛eła gł˛eboka˛ czerwienia,˛ ale czy z gniewu, czy z konsternacji, Nynaeve nie potrafiłaby powiedzie´c. Nagle zrozumiała, z˙ e Galad mówi tak cicho, jak one i równie ostro˙znie. Ani razu dotad ˛ nie napomknał ˛ w rozmowie o Wie˙zy, czy o Aes Sedai. — Czy Egwene jest z, wami? — ciagn ˛ ał ˛ dalej. — Nie — odrzekła, a on, słyszac ˛ te słowa, westchnał ˛ gł˛eboko. — Miałem nadziej˛e. . . Gawyn ze zmartwienia odchodził od zmysłów, kiedy znikn˛eła. On równie˙z bardzo si˛e o nia˛ troszczył. Powiecie mi, gdzie ona jest? Nynaeve zwróciła uwag˛e na to „równie˙z”. Ten człowiek został Białym Płaszczem, a mima to troszczył si˛e o kobiet˛e, która była Aes Sedai. M˛ez˙ czy´zni bywali 257
tak dziwni, z˙ e czasami trudno było ich niemal˙ze nazwa´c lud´zmi. — Nie powiemy — zdecydowanie oznajmiła Elayne, rumie´nce znikn˛eły ju˙z z jej policzków. — Czy Gawyn jest z toba? ˛ Nigdy nie uwierz˛e, z˙ e został. . . — Miała do´sc´ rozsadku, ˛ by jeszcze bardziej zni˙zy´c swój głos, ale jednak powiedziała: — Białym Płaszczem! — Został na północy, Elayne. Nynaeve przypuszczała, i˙z oznacza to Tar Valon, ale bez watpienia ˛ Gawyn musiał stamtad ˛ równie˙z odej´sc´ . Przecie˙z nie mógł popiera´c Elaidy. — Nie macie poj˛ecia, co si˛e tam stało — ciagn ˛ ał ˛ dalej. — Cała deprawacja i zło tego miejsca wybiły si˛e wreszcie na powierzchni˛e, co było zreszta˛ do przewidzenia. Kobieta, która was wysłała, została usuni˛eta. — Rozejrzał si˛e dookoła i jeszcze bardziej zni˙zył głos, do cichego szeptu, chocia˙z w pobli˙zu nie było nikogo, kto mógłby go podsłucha´c. — Ujarzmiona i stracona. — Wział ˛ gł˛eboki oddech i wydał z siebie pełen niesmaku odgłos. — To nigdy nie było miejsce dla was. Ani dla Egwene. Od niedawna jestem wraz z Synami, ale nie mam watpliwo˛ s´ci, z˙ e mój kapitan da mi przepustk˛e, abym odwiózł moja˛ siostr˛e do domu. Tam wła´snie jest twoje miejsce, przy boku Matki. Powiedz mi tylko, gdzie jest Egwene, a ja ju˙z dopatrz˛e, aby ona równie˙z znalazła si˛e w Caemlyn. Obie b˛edziecie tam bezpieczne. Nynaeve poczuła si˛e jak sparali˙zowana. Ujarzmiona. I stracona. Nie była to wi˛ec przypadkowa s´mier´c ani choroba. Mimo i˙z wzi˛eła t˛e mo˙zliwo´sc´ pod uwag˛e, prawda okazała si˛e dla niej nie mniej wstrzasaj ˛ aca. ˛ To musiało si˛e zdarzy´c z powodu Randa. Je˙zeli była jeszcze jaka´s cho´cby najmniejsza nadzieja, z˙ e Wie˙za nie wystapi ˛ przeciwko niemu, teraz rozwiała si˛e jak dym. Na twarzy Elayne nie było wida´c z˙ adnych emocji, ale jej oczy patrzyły t˛epo w przestrze´n. — Widz˛e, z˙ e moje wie´sci wstrzasn˛ ˛ eły wami — powiedział cicho. — Nie mam poj˛ecia, jak gł˛eboko ta kobieta wciagn˛ ˛ eła was w swoje knowania, ale teraz jestes´cie ju˙z wolne. Pozwólcie si˛e odwie´zc´ do Caemlyn. Oprócz innych dziewczat, ˛ które tam si˛e uczyły, nikt nie musi wiedzie´c, z˙ e miały´scie z nia˛ jakie´s bli˙zsze kontakty. Dotyczy to was obu. Nynaeve obna˙zyła z˛eby w grymasie, który, jak miała nadziej˛e, cho´c troch˛e przypominał u´smiech. To miło, z˙ e w ko´ncu o niej równie˙z pomy´slał. Ch˛etnie by go czym´s uderzyła. Gdyby tylko nie był tak przystojny. — Musz˛e si˛e nad tym zastanowi´c — powoli powiedziała Elayne. — To, co powiedziałe´s, ma sens, ale musisz, mi da´c czas na podj˛ecie decyzji. Chc˛e nad tym pomy´sle´c. Nynaeve zagapiła si˛e na nia.˛ To ma sens? Ta dziewczyna bredziła. — Mog˛e ci da´c troch˛e czasu — zgodził si˛e — ale niewiele, je´sli mam wystapi´ ˛ c o zgod˛e na wyjazd, W ka˙zdej chwili moga˛ nas odesła´c. . . Nagle obok wyrósł Biały Płaszcz, ciemnowłosy m˛ez˙ czyzna o szerokiej twarzy, klapnał ˛ Galada po ramieniu i u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. Cho´c znacznie starszy od 258
niego, równie˙z miał dwa w˛ezły naszyte na płaszczu. — Có˙z, młody Galadzie, nie mo˙zesz zatrzymywa´c wszystkich s´licznych kobiet dla siebie. Ka˙zda dziewczyna w tym miasteczku wzdycha ju˙z do ciebie, kiedy tak sobie spacerujesz, zreszta˛ odnosi si˛e to równie˙z do ich matek. Przedstaw mnie. Galad odsunał ˛ swoja˛ ław˛e i wstał. — Sadziłem. ˛ . . sadziłem, ˛ z˙ e je znam, kiedy zobaczyłem je z dołu schodów, Trom. Ale niezale˙znie od tego, o jaki urok mnie posadzasz, ˛ nie podziałał na t˛e dam˛e. Nie polubiła mnie i nie przypuszczam. z˙ eby polubiła którego´s z moich przyjaciół. Je˙zeli po´cwiczysz dzisiaj ze mna˛ walk˛e na miecze, by´c mo˙ze uda ci si˛e zwróci´c uwag˛e jednej lub drugiej. — Nigdy mi si˛e nie uda, je´sli ty b˛edziesz w pobli˙zu — poskar˙zył si˛e dobrotliwie Trom. — A pr˛edzej pozwol˛e, by kowal po´cwiczył swój młot na mojej głowie, ni´zli b˛ed˛e z toba˛ walczył na miecze. Pozwolił jednak. by Galad odprowadził go w stron˛e drzwi, i tylko z z˙ alem ogladał ˛ si˛e na dwie kobiety. Kiedy odchodzili, Galad równie˙z zerknał ˛ przez rami˛e pełen zawodu i niezdecydowania. Elayne poczekała, a˙z wyjda˛ z gospody, potem szybko wstała. — Nana, b˛edziesz mi potrzebna na górze. — Pani Jharen pojawiła si˛e nagle przy jej boku, koniecznie chcac ˛ si˛e dowiedzie´c, czy posiłek im smakował, Elayne powiedziała tylko: — Natychmiast prosz˛e znale´zc´ mojego wo´znic˛e i forysia. Nana ureguluje rachunek. Ruszyła w stron˛e schodów, zanim doko´nczyła swa˛ kwesti˛e. Nynaeve chciała ju˙z i´sc´ za nia,˛ zatrzymała si˛e jednak, wyciagn˛ ˛ eła sakiewk˛e i zapłaciła, zapewniajac ˛ jednocze´snie kobiet˛e, z˙ e wszystko bardzo smakowało jej pani i starajac ˛ si˛e nie mrugna´ ˛c nawet okiem na widok ceny. Kiedy ju˙z si˛e jej pozbyła, wdrapała si˛e s´piesznie po schodach. Zastała Elayne wpychajac ˛ a˛ rzeczy jak popadło do jednej ze skrzy´n, razem z ich przepocona˛ bielizna,˛ która˛ rozwiesiły w nogach łó˙zka, aby wyschła. — Elayne, o co chodzi? — Musimy natychmiast rusza´c. Nynaeve. Natychmiast. — Nawet nie obejrzała si˛e, dopóki ostatnia rzecz nie znalazła si˛e w kufrze. — -W tej chwili, bez wzgl˛edu na to, gdzie si˛e znajduje, Galad głowi si˛e nad rozwiazaniem ˛ sytuacji, w jakiej nigdy dotad ˛ nie zdarzyło mu si˛e znale´zc´ . Dwie rzeczy wydaja˛ mu si˛e słuszne, cho´c sa˛ sprzeczne ze soba.˛ Po pierwsze, uwa˙za za całkowicie usprawiedliwione, by przywiaza´ ˛ c mnie, je´sli to b˛edzie konieczne, do grzbietu konia i zawie´zc´ do Matki, aby rozproszy´c jej zmartwienia i uchroni´c mnie przed zostaniem Aes Sedai, oczywi´scie nie obchodzi go przy tym, czego ja mog˛e chcie´c. Z drugiej strony jednak, jak najbardziej zgodne z jogo sumieniem byłoby wydanie nas w r˛ece Białych Płaszczy lub armii króla. „Takie bowiem obowiazuj ˛ a˛ prawa w Amadicii i jest to równie˙z prawo Białych Płaszczy. Aes Sedai sa˛ tutaj wyj˛ete spod prawa, a dotyczy to wszystkich kobiet, które pobierały nauki w Wie˙zy. Matka spotkała si˛e 259
kiedy´s z Ailronem, aby podpisa´c, traktat, ale spotkanie musiało si˛e odby´c w Altarze, poniewa˙z Matka nie mogła legalnie wjecha´c w granice Amadicii. W chwili gdy go zobaczyłam, natychmiast obj˛ełam saidara i nie wypuszcz˛e go do czasu, a˙z znajdziemy si˛e. z dala od niego. — Z pewno´scia˛ przesadzasz, Elayne. On jest twoim bratem. — On nie jest moim bratem! — Elayne wzi˛eła gł˛eboki wdech, a potem powoli wypu´sciła powietrze z płuc. — Mieli´smy tego samego ojca — ciagn˛ ˛ eła dalej znacznie ju˙z spokojniejszym głosem — ale on nie jest moim bratem. Nie potrafi˛e go do niczego przekona´c, Nynaeve. Powtarzam ci to bez przerwy, ale ty zdajesz si˛e nie rozumie´c. Galad robi to, co jest słuszne. Zawsze. Nigdy nie kłamie. Czy słyszała´s, co powiedział temu Tromowi? Nie powiedział, z˙ e nas nie zna. Ka˙zde słowo było czysta˛ prawda.˛ On robi to, co jest słuszne niezale˙znie od tego, komu przy okazji wyrzadza ˛ krzywd˛e, nawet je´sli to dotyczy jego samego. Je˙zeli powe´zmie zła˛ decyzj˛e, Białe Płaszcze zastawia˛ na nas zasadzk˛e jeszcze w granicach tej wioski. W ciszy, która zapadła po jej słowach, rozbrzmiało pukanie do drzwi, a Nynaeve poczuła, jak oddech zamiera jej w gardle. Z pewno´scia˛ Galad nie mógłby. . . Twarz Elayne przybrała zaci˛ety wyraz, gotowa była do walki. Nynaeve z wahaniem uchyliła drzwi. To byli Thom i Juilin, ten drugi trzymał w dłoni swój idiotyczny kapelusz. — Moja pani z˙ yczyła sobie naszej obecno´sci? — zapytał Thom z nutka˛ słuz˙ alczo´sci w głosie na wypadek, gdyby kto´s podsłuchiwał. Zdolna wreszcie normalnie oddycha´c, nie dbajac ˛ o to, czy kto´s słucha, otworzyła drzwi na o´scie˙z. — Wła´zcie mi zaraz do s´rodka! — M˛eczył ja˛ ju˙z ten sposób, w jaki patrzyli po sobie za ka˙zdym razem, gdy otwierała usta. Zanim jednak na powrót zatrzasn˛eła drzwi, Elayne powiedziała: — Thom, musimy natychmiast rusza´c. — Na jej twarzy pojawił si˛e wyraz skrajnej determinacji, w głosie zabrzmiał l˛ek. — Galad jest tutaj. Musisz pami˛eta´c, jakim był potworem jako dziecko. Có˙z, kiedy dorósł, nie zmienił si˛e nawet odrobin˛e, a poza tym został Białym Płaszczem. On mo˙ze. . . Słowa zamarły jej w gardle. Patrzyła na Thoma, poruszajac ˛ bezgło´snie wargami, ale w jego rozszerzonych oczach wida´c było tylko identyczne osłupienie. Usiadł ci˛ez˙ ko na jednym z kufrów i nie przestawał si˛e wpatrywa´c w Elayne. — Ja. . . — Odkaszlnał ˛ i ciagn ˛ ał ˛ dalej. — Wydawało mi si˛e, z˙ e go widziałem, jak obserwował gospod˛e. Biały Płaszcz. Ale wygladał ˛ dokładnie tak, jak m˛ez˙ czyzna, w którego mógł si˛e zmieni´c tamten chłopiec. Przypuszczam, z˙ e w zwiazku ˛ z tym nie powinno by´c dla nikogo niespodzianka,˛ kim si˛e stał. Nynaeve podeszła do okna, Elayne i Thom ledwie chyba zauwa˙zyli, jak przecisn˛eła si˛e mi˛edzy nimi. Na ulicy powoli zaczynał si˛e ruch, farmerzy, ich wozy oraz mieszka´ncy wioski mieszali si˛e z Białymi Płaszczami i z˙ ołnierzami. Po dru260
giej stronie ulicy samotny Biały Płaszcz siedział na odwróconej do góry dnem baryłce, tego doskonałego oblicza nie mo˙zna było pomyli´c z z˙ adnym innym. — Czy on. . . ? — Elayne przełkn˛eła s´lin˛e. — Czy on ci˛e równie˙z rozpoznał? — Nie. Pi˛etna´scie lat to dla m˛ez˙ czyzny wi˛ecej ni˙z dla chłopca. Elayne, przez jaki´s czas sadziłem, ˛ z˙ e ty równie˙z zapomniała´s. — Przypomniałam sobie w Tanchico, Thom. — Z niepewnym u´smiechem Elayne si˛egn˛eła dłonia˛ i szarpn˛eła za jeden z jego długich wasów. ˛ Thom u´smiechnał ˛ si˛e w odpowiedzi, niemal˙ze równie niepewnie, wygladał ˛ tak, jakby si˛e zastanawiał nad skokiem z okna. Juilin podrapał si˛e po czuprynie, Nynaeve za´s z˙ ałowała, z˙ e sama równie˙z nie ma poj˛ecia, o czym oni rozmawiaja,˛ w ka˙zdym razie czekały ich teraz wa˙zniejsze sprawy. — Wcia˙ ˛z musimy si˛e stad ˛ jako´s wydosta´c, zanim sprowadzi nam na głowy cały garnizon. Nie b˛edzie to łatwe, skoro on tam siedzi i obserwuje. W´sród go´sci z˙ aden nie wygladał ˛ na posiadacza powozu. — Nasz jest jedyny w stajni — powiedział Juilin. Thom i Elayne wcia˙ ˛z patrzyli sobie w oczy, najwyra´zniej nie słyszac ˛ ani słowa. A wi˛ec wyjazd ze spuszczonymi zasłonami w oknach nie był z˙ adnym rozwia˛ zaniem. Nynaeve mogłaby si˛e zało˙zy´c, z˙ e Galad od dawna ju˙z wie, w jaki sposób dostały si˛e do Siendy. — Czy w stajni jest tylne wyj´scie? — Brama na tyle szeroka, by si˛e mógł przecisna´ ˛c jeden człowiek — sucho oznajmił Juilin. — A po jej drugiej stronie waska ˛ alejka. W tej wiosce nie ma wi˛ecej ni˙z dwie, trzy ulice do´sc´ szerokie, by zmie´scił si˛e na nich powóz. Wpatrywał si˛e w swój cylindryczny kapelusz, obracajac ˛ go w dłoniach. — Mog˛e si˛e podkra´sc´ wystarczajaco ˛ blisko, by go ogłuszy´c. Je˙zeli b˛edziecie przygotowane, mo˙ze uda si˛e wam wyjecha´c, korzystajac ˛ z zamieszania. Dogoni˛e was po drodze. Nynaeve parskn˛eła gło´sno. — Jak? Galopujac ˛ na Leniuchu? Nawet gdyby´s nie spadł z siodła po przejechaniu mili czy sadzisz, ˛ z˙ e w ogóle udałoby ci si˛e dopa´sc´ konia po zaatakowaniu na oczach wszystkich Białego Płaszcza? Galad wcia˙ ˛z czekał po przeciwnej stronie ulicy, Trom za´s dołaczył ˛ do niego, obaj najwyra´zniej rozmawiali na jaki´s błahy temat. Pochyliła si˛e i ostro szarpn˛eła Thoma za jeden z wasów. ˛ — Czy chcesz co´s do tego doda´c? Jaki´s błyskotliwy plan? Czy całe wasze wysłuchiwanie wiejskich plotek dało co´s, co mogłoby nam pomóc? Przyło˙zył dło´n do twarzy i obrzucił Nynaeve obra˙zonym spojrzeniem. — Nie, chyba z˙ e uznasz, i˙z mo˙zemy jako´s skorzysta´c z faktu, z˙ e Ailron ro´sci sobie prawo do granicznych wiosek w Altarze. Wła´sciwie do całego pasa tych 261
wiosek, ciagn ˛ acego ˛ si˛e wzdłu˙z granicy od Salidaru a˙z do So Eban i Mosry. A czy to nam w czym´s mo˙ze pomóc, Nynaeve? Naprawd˛e? Próba wyrwania m˛ez˙ czy´znie wasów ˛ z twarzy? Kto´s powinien ci ju˙z dawno natrze´c uszu. — A co by przyszło Ailronowi z pasa nadgranicznego, Thom? — zapytała Elayne. By´c mo˙ze rzeczywi´scie była tego ciekawa, zdawała si˛e interesowa´c ka˙zdym najdrobniejszym zwrotem w polityce i dyplomacji, albo mo˙ze chciała tylko przerwa´c rozpoczynajac ˛ a˛ si˛e kłótni˛e. Przez cały czas próbowała łagodzi´c kolejne nabrzmiałe sytuacje, zanim wdała si˛e w ten flirt z Thomem. — Tutaj nie chodzi o króla, dziecko. — Kiedy zwrócił si˛e do niej, jego głos nabrał cieplejszej barwy. — Chodzi o Pedrona Nialla. Ailron zazwyczaj robi, co mu si˛e ka˙ze, cho´c on i Niall staraja˛ si˛e sprawia´c wra˙zenie, z˙ e wcale tak nie jest. Wi˛ekszo´sc´ wiosek opustoszała podczas Wojny Białych Płaszczy, która˛ sami Synowie nazywaja˛ Kłopotami. Niall dowodził wówczas wojskami w polu i watpi˛ ˛ e, by kiedykolwiek porzucił zamiar podbicia Altary. Gdyby kontrolował oba brzegi Eldar, mógłby zdławi´c handel z Ebou Dar, a gdyby zniszczył handel z Ebou Dar, wówczas reszta Altary wpadłaby mu w r˛ece niczym ziarno wysypujace ˛ si˛e z dziury w worku. — To wszystko bardzo pi˛eknie — zdecydowanie wtraciła ˛ si˛e Nynaeve, zanim które´s z nich podj˛eło temat. W słowach Thoma było co´s, co poruszyło jaka´ ˛s strun˛e w jej pami˛eci, ale nie potrafiłaby powiedzie´c, co to było, ani dlaczego. W ka˙zdym razie nie mieli czasu na wykłady o stosunkach mi˛edzy Amadicia˛ i Altara,˛ nie w sytuacji, gdy Galad i Trom obserwowali front gospody. Tyle te˙z im oznajmiła, dodajac: ˛ — A co z toba,˛ Juilin? Ty znasz s´rodowisko ró˙znych podejrzanych typów? Łowca złodziei przez całe z˙ ycie szukał w mie´scie towarzystwa kieszonkowców, włamywaczy i rabusiów, twierdził, z˙ e wiedza˛ wi˛ecej o tym, co si˛e naprawd˛e dzieje ni´zli urz˛ednicy. — Czy sa˛ tu jacy´s przemytnicy, którym mogłyby´smy zapłaci´c za przeszmuglowanie nas albo. . . albo. . . Wiesz dokładnie, czego nam trzeba, człowieku. — Niewiele si˛e dowiedziałem. Złodziei jest w Amadicii niewielu, Nynaeve. Za pierwsze wykroczenie kara˛ jest napi˛etnowanie z˙ elazem, potem uci˛ecie prawej r˛eki, za trzecim razem si˛e wisi, niezale˙znie od tego, czy b˛edzie chodziło o bochenek chleba, czy o koron˛e królewska.˛ W miasteczku takiej wielko´sci nie ma wielu złodziei, z˙ adnych, którzy kradliby profesjonalnie — z˙ ywił pogard˛e dla amatorów — ale wszyscy i tak chca˛ rozmawia´c tylko o dwu rzeczach. Czy Prorok naprawd˛e zamierza ruszy´c na Amadici˛e, jak głosza˛ plotki, oraz czy ojcowie miasta ulegna˛ i pozwola˛ jednak tej objazdowej mena˙zerii da´c tutaj przedstawienie. Sienda le˙zy zbyt daleko od granic, aby przemytnicy mogli w niej. . . Przerwała mu z nie ukrywana˛ satysfakcja.˛ — To jest to! Mena˙zeria. Wszyscy razem popatrzyli na nia,˛ jakby zwariowała. 262
— Oczywi´scie — powiedział Thom nazbyt jako´s łagodnym głosem. — Mo˙zemy namówi´c Luk˛e, aby przyprowadził z powrotem swoje konio-dziki i wyjecha´c, podczas gdy one b˛eda˛ niszczy´c kolejne partie miasta. Nie wiem, ile mu dała´s, Nynaeve, ale kiedy odje˙zd˙zali´smy rzucił za nami kamieniem. Cho´c raz Nynaeve wybaczyła mu jego sarkazm oraz brak rozumu, który nie pozwalał mu dojrze´c tego, co ona widziała jasno jak na dłoni. — Mo˙ze i tak, Thomie Merrilin, ale pan Luca potrzebuje protektorów, a Elayne i ja zamierzamy nimi zosta´c. B˛edziemy musiały tylko porzuci´c ten powóz i zaprz˛eg. . . — To jej si˛e zdecydowanie nie podobało, w Dwu Rzekach mogłaby za nie kupi´c wygodny dom — . . . i wy´slizgna´ ˛c si˛e tylnym wyj´sciem. Odrzuciła wieko kufra z zawiasami w kształcie li´sci i zacz˛eła wyciaga´ ˛ c ubrania, koce i garnki, wszystko to, czego nie chciała zostawi´c z wozem pełnym barwników — dopilnowała wtedy, by m˛ez˙ czy´zni spakowali wszystko z wyjat˛ kiem uprz˛ez˙ y — dopóki nie dokopała si˛e do pozłacanych szkatułek i sakiewek. — Thom, ty i Juilin wyjdziecie tylnym wyj´sciem i znajdziecie wóz oraz jaki´s zaprz˛eg. Kupcie te˙z troch˛e zapasów, spotkamy si˛e na drodze wiodacej ˛ do obozu Luki. Z ociaganiem ˛ napełniła gar´scie Thoma złotem, jednak nawet nie zatroszczyła si˛e o przeliczenie go, nie dało si˛e bowiem stwierdzi´c, ile co b˛edzie kosztowa´c, a ona nie chciała, by tracił czas na targowanie. — To wspaniały pomysł — oznajmiła Elayne, u´smiechajac ˛ si˛e. — Galad b˛edzie szukał dwóch kobiet, nie za´s trupy kuglarzy i stada zwierzat. ˛ I nigdy nie przyjdzie mu do głowy, z˙ e mogły´smy zechcie´c ruszy´c w kierunku Ghealdan. Nynaeve nawet o tym nie pomy´slała. Miała zamiar namówi´c Luk˛e, by skierował si˛e prosto do Łzy. Pewna była, z˙ e ta jego mena˙zeria mo˙ze zarobi´c na swoje utrzymanie wsz˛edzie. Ale je´sli Galad zechce ich szuka´c albo wy´sle kogo´s ich s´ladem, z pewno´scia˛ wpierw pomy´sli o wschodzie. I mo˙ze by´c nawet na tyle sprytny, z˙ eby skontrolowa´c mena˙zeri˛e, m˛ez˙ czy´zni czasami zdradzali podejrzanie du˙zo rozsadku, ˛ zwłaszcza gdy si˛e człowiek tego po nich nie spodziewał. — To była pierwsza rzecz, o której pomy´slałam, Elayne. — Zignorowała nagły przypływ paskudnego smaku w ustach, kwa´sne wspomnienie sparzonej kociej narecznicy i sproszkowanego li´scia mawinii. Thom i Juilin oczywi´scie zaprotestowali. Nie przeciwko samemu pomysłowi jako takiemu, ale uwa˙zali, z˙ e jeden z nich powinien zosta´c, aby chroni´c ja˛ i Elayne przed Galadem i Białymi Płaszczami. Najwyra´zniej nie zdawali sobie sprawy, i˙z gdyby przyszło co do czego, Moc oka˙ze si˛e bardziej skuteczna ni´zli ich dwóch, czy cho´cby dziesi˛eciu takich jak oni. Wcia˙ ˛z wydawali si˛e mie´c watpliwo´ ˛ sci, kiedy wreszcie udało jej si˛e wypchna´ ˛c ich z pomieszczenia z ostrym zaleceniem: — I nie wa˙zcie mi si˛e tu wraca´c. Spotkamy si˛e na drodze. — Je˙zeli b˛edziemy musiały przenosi´c — powiedziała cicho Elayne, kiedy drzwi si˛e za nimi zamkn˛eły — szybko si˛e oka˙ze, z˙ e mamy przeciwko sobie cały 263
garnizon Białych Płaszczy, a najprawdopodobniej równie˙z garnizon armii. Moc nie czyni nas niezwyci˛ez˙ onymi. Wystarcza˛ dwie strzały. — B˛edziemy si˛e tym przejmowa´c, kiedy przyjdzie na to czas — uspokoiła ja˛ Nynaeve. Miała nadziej˛e, z˙ e m˛ez˙ czy´zni o tym nie pomy´sleli. Gdyby było inaczej, mogłoby si˛e okaza´c, z˙ e jeden z nich zaczai si˛e gdzie´s w pobli˙zu, co mo˙ze wywoła´c podejrzenia ze strony Galada, je´sli przypadkiem zostanie zauwa˙zony. Gotowa była przyja´ ˛c ich pomoc, gdy okazywała si˛e naprawd˛e potrzebna — tego nauczyła ja˛ Ronde Macura, chocia˙z wcia˙ ˛z gorycza˛ napełniały ja˛ wspomnienia, jak to uratowano ja˛ niczym koci˛e ci´sni˛ete do studni — ale to ona b˛edzie decydowa´c, kiedy potrzebna jej pomoc, nie za´s oni. Pobiegła szybko na dół, by znale´zc´ pania˛ Jharen. Jej pani zmieniła zamiar, nie sadzi, ˛ by mogła stawi´c czoło upałowi i podró˙zowa´c w tym kurzu tak pr˛edko, jak dotad. ˛ Zamierza si˛e przespa´c troch˛e i nie chce, by jej przeszkadzano a˙z do kolacji, po która˛ po´sle na dół. Oto pieniadze ˛ za nast˛epna˛ noc. Karczmarka wykazała wiele zrozumienia dla delikatno´sci szlachetnej damy oraz zmienno´sci jej kaprysów. Nynaeve pomy´slała, z˙ e pani Jharen okazałaby wyrozumiało´sc´ dla wszystkiego, prócz chyba morderstwa, pod warunkiem, z˙ e wystawiony przez nia˛ rachunek zostanie uregulowany. Zostawiwszy pulchna˛ kobiet˛e, Nynaeve na chwil˛e wzi˛eła na stron˛e jedna˛ ze słu˙zacych. ˛ Kilka srebrnych groszy zmieniło wła´scicielk˛e i dziewczyna s´mign˛eła w swym białym fartuchu, by znale´zc´ dwa gł˛ebokie czepki, które miały dawa´c cie´n i chłód, nie było to oczywi´scie co´s, co zało˙zyłaby jej pani, ale dla niej b˛eda˛ w sam raz. Kiedy wróciła do pokoju, Elayne ju˙z uło˙zyła na kocu pozłacane szkatułki, zawierajace ˛ odzyskane ter’angreale oraz skórzana˛ sakiewk˛e z piecz˛ecia.˛ Wypchane sakiewki z pieni˛edzmi le˙zały obok zawiniatka ˛ Nynaeve na sasiednim ˛ łó˙zku. Elayne zwin˛eła koc i obwiazała ˛ w˛ezełek mocnym rzemykiem wyciagni˛ ˛ etym z którego´s z kufrów. Nynaeve naprawd˛e spakowała wówczas wszystko. ˙ Załowała, z˙ e teraz musi si˛e z tym rozsta´c. Wła´sciwie nie chodziło o strat˛e. Nie tylko, przynajmniej. Nigdy si˛e nie wie, kiedy co´s mo˙ze si˛e przyda´c. Na przykład te dwie wełniane suknie, które Elayne uło˙zyła na jej łó˙zku. Nie były do´sc´ dobre dla damy, z kolei za´s nazbyt strojne dla pokojówki, ale gdyby zostawiła je w Mardecin, jak chciała Elayne, miałyby teraz ogromne kłopoty z dobraniem sobie strojów. Nynaeve ukl˛ekła i zacz˛eła przetrzasa´ ˛ c zawarto´sc´ kolejnego kufra. ’Troch˛e bielizny, dwie dodatkowe suknie na zmian˛e. Dwie rynienki do pieczenia z z˙ eliwa byłyby znakomite, ale zbyt ci˛ez˙ kie do noszenia, m˛ez˙ czy´zni za´s z pewno´scia˛ nie zapomna˛ kupi´c zast˛epczych. Przybory do szycia w zgrabnym pudełku wykładanym ko´scia˛ słoniowa,˛ na pewno nie przyjdzie im do głowy kupi´c cho´c szpilk˛e. Jednak jej uwaga po cz˛es´ci tylko skierowana była na to, co robi. 264
— Znała´s Thoma ju˙z wcze´sniej? — zapytała, jak si˛e jej zdawało, zdawkowym tonem. Obserwowała Elayne katem ˛ oka, udajac, ˛ z˙ e jest całkowicie. pochłoni˛eta zwijaniem po´nczoch. Dziewczyna zacz˛eła wyciaga´ ˛ c własne rzeczy, wzdychajac ˛ nad jedwabiami, które odkładała na bok. Zamarła z r˛ekoma zanurzonymi gł˛eboko w kufrze i nie spojrzała nawet na Nynaeve. — Był nadwornym bardem w Caemlyn, kiedy byłam mała — odpowiedziała cicho. — Rozumiem. — Nic nie rozumiała. W jaki sposób człowiek mo˙ze od nadwornego barda zabawiajacego ˛ rodzin˛e królewska,˛ a wi˛ec omal˙ze równego pozycja˛ szlachcie, stoczy´c si˛e. do zwykłego s´piewaka w˛edrujacego ˛ od wioski do wioski? — Był kochankiem Matki po s´mierci Ojca. — Elayne powróciła do swego zaj˛ecia, a powiedziała te słowa tak rzeczowym tonem, z˙ e Nynaeve a˙z zamarła z rozdziawionymi ustami. — Twojej Matki. . . Druga kobieta wcia˙ ˛z jednak nie patrzyła na nia.˛ — Nie mogłam go sobie przypomnie´c a˙z do Tanchico. Byłam wtedy bardzo mała. Dopiero te jego wasy, ˛ kiedy stan˛ełam do´sc´ blisko, by spojrze´c mu w twarz, i gdy usłyszałam, jak recytuje fragment Wielkiego Polowania na Róg. On pomys´lał, z˙ e powtórnie zapomniałam. — Jej twarz lekko poró˙zowiała — Wypiłam wtedy. . . troch˛e za du˙zo wina i nast˛epnego dnia twierdziłam, i˙z nic nie pami˛etam. Nynaeve była w stanie tylko kr˛eci´c głowa.˛ Pami˛etała t˛e noc, kiedy Elayne wlała w swoje głupie gardło zbyt wiele wina. Przynajmniej nigdy wi˛ecej ju˙z tego nie zrobiła, ból głowy nast˛epnego ranka musiał si˛e okaza´c skuteczna˛ kuracja.˛ Teraz ju˙z rozumiała, dlaczego dziewczyna zachowywała si˛e wobec Thoma w taki sposób. Kilkakrotnie w Dwu Rzekach widziała podobne obrazki. Dziewczyny ledwie dorosłe, by my´sle´c o sobie jak o kobietach. Z kim jeszcze mogłyby si˛e porównywa´c jak nie z własna˛ matka? ˛ A czasami, z kim lepiej konkurowa´c, by dowie´sc´ sobie, z˙ e jest si˛e prawdziwa˛ kobieta? ˛ Zazwyczaj nie prowadziło to do niczego wi˛ecej ni´zli do stara´n, by by´c we wszystkim lepsza,˛ poczynajac ˛ od gotowania, a ko´nczac ˛ na szyciu, czy mo˙ze do niegro´znego zupełnie flirtu z własnym ojcem, ale w przypadku jednej wdowy Nynaeve obserwowała, jak jej niemal˙ze dorosła córka zrobiła z siebie kompletna˛ idiotk˛e, usiłujac ˛ usidli´c m˛ez˙ czyzn˛e, którego jej matka zamierzała po´slubi´c. Kłopot polegał na tym, z˙ e Nynaeve nie miała poj˛ecia, co pocza´ ˛c z tymi głupstwami w przypadku Elayne. Pomimo surowych napomnie´n i nie tylko, zarówno od niej jak i Koła Kobiet, Sari Ayellin nie uspokoiła si˛e, zanim jej matka powtórnie nie wyszła za ma˙ ˛z, a i ona nie znalazła sobie m˛ez˙ a. — Przypuszczam, z˙ e musiał by´c dla ciebie jak ojciec — powiedziała ostro˙znie. Udawała, z˙ e ja˛ równie˙z zajmuje tylko pakowanie rzeczy. Thom z pewno´scia˛ patrzył na nia˛ w ten Sposób. To tyle wyja´sniało. 265
— O ojcu prawie wcale nie my´sl˛e. — Elayne pozornie skupiła si˛e na decyzji, ile zabra´c jedwabnych sukien, ale jej oczy posmutniały. — Niewiele pami˛etam. Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy umarł. Gawyn mówi, z˙ e cały swój czas sp˛edzał z Galadem. Lini próbowała go jako´s usprawiedliwia´c, ale ja wiem, i˙z ani razu nie przyszedł do pokoju dziecinnego, aby zobaczy´c mnie czy Gawyna. Z pewno´scia˛ by si˛e nami zajał, ˛ wiem o tym, kiedy byliby´smy ju˙z na tyle doro´sli, by zacza´ ˛c si˛e czego´s uczy´c jak Galad. Ale umarł. Nynaeve spróbowała ponownie. — Przynajmniej Thom jest sprawny jak na swój wiek. Ładnie by´smy wygla˛ dały, gdyby cierpiał na reumatyzm. Starszym m˛ez˙ czyznom cz˛esto si˛e to zdarza. — Wcia˙ ˛z potrafiłby robi´c salta, gdyby nie ta jego noga. Zreszta˛ nie dbam o to, z˙ e on utyka. Jest inteligentny i tyle wie o s´wiecie. Jest delikatny i czuj˛e si˛e bezpieczna w jego obecno´sci. Nie sadz˛ ˛ e, z˙ e powinnam mu o tym mówi´c. Próbuje mnie chroni´c w wystarczajacym ˛ stopniu. Nynaeve z westchnieniem poddała si˛e. Przynajmniej na razie. Thom mógł sobie patrze´c na Elayne jak na swoja˛ córk˛e, ale je´sli ta dziewczyna b˛edzie dalej si˛e tak zachowywa´c, on mo˙ze sobie przypomnie´c w pewnej chwili, z˙ e wcale nia˛ nie jest, a wtedy Elayne dopiero wpakuje si˛e w kabał˛e. — Thom jest bardzo miły dla ciebie. — Czas ju˙z zmieni´c temat. — Jeste´s pewna, je´sli chodzi o Galada? Elayne? Elayne, czy jeste´s pewna, z˙ e Galad mo˙ze nas wyda´c? Tamta wzdrygn˛eła si˛e, z jej czoła zniknał ˛ lekki mars. — Co? Galad? Jestem jak najbardziej pewna, Nynaeve. A je´sli si˛e dowie, z˙ e nie mamy zamiaru pozwoli´c mu, by odwiózł nas do Caemlyn, to tylko przyspieszy swoja˛ decyzj˛e. Mruczac ˛ co´s do siebie, Nynaeve wyciagn˛ ˛ eła z kufra jedwabna˛ sukni˛e do konnej jazdy. Czasami my´slała, z˙ e Stwórca powołał na s´wiat m˛ez˙ czyzn jedynie po to, by przysparzali kobietom kłopotów.
NA ZACHÓD Kiedy zjawiła si˛e słu˙zaca ˛ z czepkami, Elayne le˙zała wyciagni˛ ˛ eta na jednym z łó˙zek, w jedwabnej bieli´znie, z wilgotnym kompresem na czole, Nynaeve za´s poczatkowo ˛ udawała, z˙ e naprawia rabek ˛ bladozielonej sukni, która˛ Elayne nosiła, gdy przyjechały do miasteczka. Dopóki nie ukłuła si˛e w palec, nigdy by si˛e do tego przed nikim nie przyznała, ale nieszczególnie radziła sobie z szyciem. Ona oczywi´scie miała na sobie swoja˛ sukni˛e — pokojówki przecie˙z nie zachowywały si˛e równie niedbale jak damy — ale nie rozpu´sciła włosów. Najwyra´zniej nie miały zamiaru w najbli˙zszym czasie opuszcza´c izby. Podzi˛ekowała dziewczynie szeptem, jakby nie chciała budzi´c swej pani, i wcisn˛eła jej w dło´n nast˛epny srebrny grosz, powtórnie nakazujac, ˛ by pod z˙ adnym pozorem nie przeszkadzano lady. Ledwie drzwi si˛e zamkn˛eły, Elayne zerwała si˛e na równe nogi i zacz˛eła wyciaga´ ˛ c ich tobołki spod jednego z łó˙zek. Nynaeve si˛egn˛eła do pleców. by rozpia´ ˛c guziki swojej sukni. Błyskawicznie były gotowe, Nynaeve miała na sobie zielone wełny, Elayne niebieskie, tobołki przewiesiły przez plecy. Nynaeve wzi˛eła zwój z ziołami i pieniadze, ˛ Elayne szkatułki owini˛ete kocem. Gł˛ebokie, wygi˛ete daszki czepków dobrze osłaniały ich twarze, Nynaeve przyszło na my´sl, z˙ e mogłyby przej´sc´ tu˙z obok Galada, a ten by ich nie poznał, szczególnie biorac ˛ pod uwag˛e schowane włosy, nie rozpoznałby jej nawet po warkoczu. Jednak pani Jharen z pewno´scia˛ zatrzyma dwie obce kobiety schodzace ˛ z tobołkami po schodach jej gospody. Tylne schody biegnace ˛ na zewn˛etrz budynku składały si˛e z szeregu waskich ˛ stopni umocowanych w s´cianie. Nynaeve poczuła przelotne współczucie dla Thoma i Juilina, którzy musieli wlec ci˛ez˙ kie kutry po tych schodach na gór˛e, ale jej uwaga skupiona była głównie na podwórzu stajni i jej pokrytym łupkiem budyn˙ ku. Zółty pies le˙zał w cieniu pod ich powozem, chroniac ˛ si˛e przed upałem, coraz bardziej dajacym ˛ si˛e we znaki, ale wszyscy stajenni byli we wn˛etrzu. Przez otwarte wrota mogła widzie´c od czasu do czasu jakie´s ruchy, ale nikt si˛e nie pokazał na zewnatrz. ˛ Przebiegły szybko przez podwórze stajni do alejki wiodacej ˛ mi˛edzy jej s´ciana˛ a wysokim kamiennym murem. Załadowany po brzegi wóz, otoczony rojem much i ledwie mieszczacy ˛ si˛e w alejce, z turkotem przejechał obok. Nynaeve podejrze267
wała, z˙ e Elayne otacza po´swiata ,saidara, chocia˙z sama nie mogła jej zobaczy´c. Ja˛ natomiast przepełniała wiara, z˙ e psu nie zachce si˛e szczeka´c, z˙ e nikt nie wyjdzie z kuchni czy stajni. Gdyby musiały u˙zy´c Mocy, nie byłoby sposobu by wymkna´ ˛c si˛e cicho, plotki za´s o tym, jak otworzyły sobie drog˛e, zapewne by dotarły do Galada, wskazujac ˛ mu s´lad ich ucieczki. Nierówna drewniana brama w ko´ncu alejki była zamkni˛eta jedynie na zasuw˛e, a waska ˛ ulica za nia,˛ wzdłu˙z której stały proste domy z kamienia kryte przewa˙znie strzechami, s´wieciła pustka,˛ wyjawszy ˛ garstk˛e chłopców grajacych ˛ w jaka´ ˛s gr˛e, która zdawała si˛e polega´c na wzajemnym obrzucaniu si˛e woreczkami wypełnionymi fasola.˛ Jedynym dorosłym w zasi˛egu wzroku był m˛ez˙ czyzna karmiacy ˛ stadko goł˛ebi na dachu po przeciwnej stronie ulicy, z otworu w dachu wystawały mu tylko ramiona i głowa. I on, i chłopcy spojrzeli na nie przelotnie, kiedy zamkn˛eły bram˛e i ruszyły kr˛eta˛ uliczka,˛ zachowujac ˛ si˛e tak, jakby miały wszelkie prawo tu przebywa´c. Przeszły dobre pi˛ec´ mil droga˛ wiodac ˛ a˛ ze Siendy na zachód, zanim dogonili je Thom i Juilin. Thom powoził czym´s, co przypominało z wygladu ˛ wóz Druciarza, z tym z˙ e pojazd pomalowany był na jeden tylko kolor, płowozielony, a na dodatek farba wielkimi płatami schodziła z burt. Nynaeve była jednak wdzi˛eczna, z˙ e mo˙ze wcisna´ ˛c swe tobołki pod siedzenie wo´znicy, ale mniej okazała si˛e zadowolona, gdy zobaczyła, z˙ e Juilin dosiada Leniucha. — Mówiłam ci, z˙ eby´s nie wracał do gospody — upomniała go, przysi˛egajac ˛ sobie jednocze´snie, z˙ e go czym´s uderzy, je˙zeli spojrzy znowu na Thoma. — Nie wróciłem — powiedział nie´swiadom, z˙ e wła´snie udało mu si˛e unikna´ ˛c guza. — Powiedziałem głównemu stajennemu, z˙ e moja pani pragnie s´wie˙zych jagód z lasu, z˙ e Thom i ja zostali´smy wysłani, aby ich nazbiera´c. ’To sa˛ głupoty, które niektórzy arysto. . . Urwał i odchrzakn ˛ ał, ˛ kiedy siedzaca ˛ obok Thoma Elayne rzuciła mu chłodne spojrzenie. — Musieli´smy wymy´sli´c jaki´s powód, z˙ eby opu´sci´c gospod˛e i stajni˛e — oznajmił Thom, smagajac ˛ batem konie. — Przypuszczam, z˙ e wy powiedziałys´cie, i˙z omdlałe od upału musicie wycofa´c si˛e do swej izby na krótki wypoczynek, ale stajenni zapewne zacz˛eliby si˛e zastanawia´c, dlaczego my wolimy włóczy´c si˛e gdzie´s w tym z˙ arze, zamiast zosta´c na przyjemnie chłodnym stryszku na sianie, nie majac ˛ nic do roboty, a by´c mo˙ze z dzbanem ale pod r˛eka.˛ Przypuszczam jednak, z˙ e nikt nie b˛edzie sobie zawracał nami głowy. Elayne rzuciła Thomowi pozbawione wyrazu spojrzenie bez watpienia ˛ za owe „omdlałe od upału” — ale udał, i˙z nic nie widzi. Albo by´c mo˙ze rzeczywi´scie nie dostrzegł. M˛ez˙ czy˙zni potrafili by´c s´lepi, kiedy im tak było wygodnie. Nynaeve parskn˛eła gło´sno, ona tego nie zapomni. Thom za´s, sko´nczywszy swa˛ kwesti˛e, trzasnał ˛ mocno batem ponad głowami prowadzacych ˛ koni wystarczajaco ˛ szybko, by ucia´ ˛c dalsza˛ dyskusj˛e. Była to tylko wymówka, aby mogli si˛e zmienia´c podczas 268
jazdy. Kolejna rzecz, która˛ robili m˛ez˙ czy´zni — znajdowali sobie wymówki, aby robi´c dokładnie to, co chcieli. Przynajmniej Elayne patrzyła teraz na niego spode łba, zamiast si˛e głupio wdzi˛eczy´c. — Ostatniej nocy dowiedziałem si˛e czego´s jeszcze — ciagn ˛ ał ˛ dalej Thom po dłu˙zszej chwili. — Pedron Niall próbuje zjednoczy´c narody przeciwko Randowi. — Nie z˙ ebym ci nie wierzyła, Thom — odparła Nynaeve — ale jak si˛e tego dowiedziałe´s? Nie wierz˛e, by jaki´s Biały Płaszcz zwyczajnie ci o tym powiedział. ˙ w Łzie objawił — Zbyt wielu ludzi powtarzało t˛e sama˛ plotk˛e, Nynaeve. Ze si˛e fałszywy Smok. Mówili o nim, nawet nie wspominajac ˛ o proroctwach dotycza˛ cych upadku Kamienia Łzy czy o Callandorze. Ten człowiek jest niebezpieczny, powiadali tym samym, a narody winny si˛e zjednoczy´c tak, jak si˛e to zdarzyło podczas Wojen o Aiel. A któ˙z lepiej nadaje si˛e, by poprowadzi´c je przeciwko temu fałszywemu Smokowi ni´zli Pedron Niall? Kiedy zbyt wiele j˛ezyków powtarza te same słowa, tych samych my´sli mo˙zna si˛e doszukiwa´c wy˙zej, a w Amadicii nawet Ailron nie pozwoli sobie na gło´sne wypowiedzenie własnych my´sli, nie poradziwszy si˛e wpierw Pedrona Nialla. Stary, prosty bard zawsze łaczył ˛ ze soba˛ pogłoski oraz szepty i bardzo cz˛esto dedukował z nich poprawne odpowiedzi. Nie, nie prosty bard, powinna o tym pami˛eta´c. Cokolwiek o sobie twierdził, był kiedy´s nadwornym bardem i najprawdopodobniej mógł obserwowa´c z bliska wszystkie te dworskie intrygi, o których mówiły jego opowie´sci. By´c mo˙ze nawet sam w nich uczestniczył, skoro był kochankiem Morgase. Spojrzała na niego spod oka, pomarszczona twarz z krzaczastymi siwymi brwiami, długie wasy ˛ równie s´nie˙znobiałe jak włosy na głowie. Mogły przypa´sc´ do gustu niektórym kobietom. — Nale˙zało si˛e czego´s takiego spodziewa´c. — Nigdy by jej to nie przyszło do głowy. A powinno. — Matka na pewno poprze Randa — powiedziała Elayne. — Wiem, z˙ e tak b˛edzie. Ona zna Proroctwa. A ma równie wielkie wpływy jak Pedron Niall. Thom leciutko pokr˛ecił głowa,˛ negujac ˛ przynajmniej ostatnia˛ cz˛es´c´ jej wypowiedzi. Morgase rzadziła ˛ bogatym narodem, ale Białe Płaszcze były wsz˛edzie, w ich szeregach znajdowali si˛e z˙ ołnierze pochodzacy ˛ z ka˙zdego kraju. Nynaeve zrozumiała, z˙ e powinna zacza´ ˛c przykłada´c baczniejsza˛ uwag˛e do tego, co mówi Thom. By´c mo˙ze on naprawd˛e posiadał t˛e wiedz˛e, do której ro´scił sobie pretensje.. — A wi˛ec sadzisz, ˛ z˙ e powinny´smy pozwoli´c Galadowi odwie´zc´ nas do Caemlyn? Elayne pochyliła si˛e do przodu i rzuciła jej ostre spojrzenie. — Na pewno nie. Po pierwsze dlatego. z˙ e nie ma sposobu, aby upewni´c si˛e, i˙z jest to jego własna decyzja. A po drugie. . . — Wyprostowała si˛e, kryjac ˛ za ciałem Thoma, wygladało ˛ to tak, jakby mówiła do siebie, napominała sama˛ siebie. — Po drugie, je˙zeli Matka naprawd˛e zwróciła si˛e przeciwko Wie˙zy, wol˛e wytłumaczy´c 269
jej wszystko listownie, kiedy nadarzy si˛e odpowiednia okazja. Ona potrafiłaby uwi˛ezi´c nas obie w pałacu, oczywi´scie dla naszego dobra. Mo˙ze by´c niezdolna do przenoszenia, ale nie mam ochoty próbowa´c si˛e jej przeciwstawia´c, dopóki nie b˛ed˛e pełna˛ Aes Sedai. Je´sli w ogóle. — Silna kobieta — powiedział z zadowoleniem Thom. — Morgase szybko nauczyłaby ci˛e dobrych manier, Nynaeve. Potraktowała go kolejnym gło´snym parskni˛eciem — te lu´zne włosy spływajace ˛ jej na ramiona zupełnie nie nadawały si˛e do szarpania — ale stary głupiec jedynie u´smiechnał ˛ si˛e do niej szeroko. Kiedy dotarły do obozowiska mena˙zerii, sło´nce stało ju˙z wysoko na niebie, tamci wcia˙ ˛z koczowali na starym miejscu, na polanie przy drodze. Utrzymujacy ˛ si˛e nieprzerwanie upał powodował, z˙ e nawet d˛eby wygladały ˛ na nieco zmarniałe. Wyjawszy ˛ konie i wielkie szare konio-dziki, wszystkie zwierz˛eta zamkni˛ete były w swoich klatkach, w zasi˛egu wzroku nie dało si˛e dostrzec równie˙z z˙ adnego człowieka, bez watpienia ˛ wszyscy pochowali si˛e w swoich wozach, które zreszta˛ nie ró˙zniły si˛e szczególnie od ich pojazdu. Nynaeve i pozostali zda˙ ˛zyli ju˙z zej´sc´ na ziemi˛e, zanim pojawił si˛e Valan Luca, wcia˙ ˛z w tej głupawej pelerynie z czerwonego jedwabiu. Tym razem nie przywitały ich z˙ adne kwieciste przemowy, z˙ adne ukłony poła˛ czone z zamiataniem połami peleryny. Jego oczy rozszerzyły si˛e, kiedy rozpoznał Thoma i Juilina, zw˛eziły gdy spojrzał na pudełkowaty wóz. Pochylił si˛e, aby zajrze´c pod daszki czepków, a jego u´smiech nie był ju˙z wcale przyjemny. — Czy˙zby nie powiodło si˛e w s´wiecie, moja lady Morelin? A mo˙ze nigdy nia˛ nie byli´smy? Ukradła´s powóz i troch˛e rzeczy, nieprawda˙z? Có˙z, niech˛etnie bym ogladał ˛ takie s´liczne czółko z wypalonym pi˛etnem. A tak wła´snie tutaj post˛epuja,˛ na wypadek gdyby´s nie wiedziała, o ile nie robia˛ gorszych rzeczy. A wi˛ec, poniewa˙z wyglada ˛ na to, z˙ e si˛e o tym dowiedziała´s. . . w przeciwnym razie czemu by´s uciekała?. . . sugerowałbym, z˙ eby´s s´pieszyła, ile tylko sił. Je˙zeli chcesz z powrotem dosta´c ten swój przekl˛ety grosz, to le˙zy gdzie´s na drodze. Rzuciłem go za toba˛ i mo˙ze sobie tam le˙ze´c a˙z do czasu Tarmon Gai’don, je´sli o mnie chodzi. — Potrzebujesz protektora — powiedziała Nynaeve, kiedy odwrócił si˛e, by odej´sc´ . — My mo˙zemy by´c twoimi protektorami. — Wy? — warknał. ˛ Ale zatrzymał si˛e. — Nawet je´sli kilka monet ukradzionych z sakiewki jakiego´s lorda mogłoby si˛e okaza´c w czymkolwiek pomocne, to nie przyjm˛e kradzionych. . . — Zwrócimy co do grosza twoje wydatki, panie Luca — wtraciła ˛ Elayne tym jej chłodnym aroganckim tonem — a oprócz tego otrzymasz sto złotych marek, je˙zeli zabierzesz nas ze soba˛ do Ghealdan i je´sli zgodzisz si˛e nie zatrzymywa´c nigdzie przed dotarciem do granicy. Luca zapatrzył si˛e na nia,˛ oblizujac ˛ j˛ezykiem usta. Nynaeve j˛ekn˛eła z cicha. Sto marek, i to złotych! Sto srebrnych z łatwo´scia˛ 270
wystarczyłoby na pokrycie jego wydatków, do Ghealdan, a nawet jeszcze dalej, niezale˙znie od tego, co jedza˛ te tak zwane konio-dziki. — Ukradła´s a˙z tyle? — ostro˙znie zapytał Luca. — Kto ci˛e s´ciga? Nie b˛ed˛e si˛e nara˙zał Białym Płaszczom ani armii. Wtrac ˛ a˛ nas wszystkich do wi˛ezienia, a zwierz˛eta najpewniej zabija.˛ — Mój brat — odparła Elayne, zanim Nynaeve zda˙ ˛zyła gniewnie zaprzeczy´c, jakoby cokolwiek ukradły. — Wyglada ˛ na to, z˙ e kiedy byłam poza domem, zaaran˙zowano moje mał˙ze´nstwo i wysłano po mnie mego brata. Nie mam zamiaru wraca´c do Cairhien, aby wyj´sc´ za m˛ez˙ czyzn˛e ni˙zszego ode mnie o głow˛e, trzykrotnie grubszego i trzykrotnie starszego. Jej policzki poczerwieniały w do´sc´ zadowalajacej ˛ imitacji gniewu, nerwowe odkaszlni˛ecie przydało jej jeszcze odrobin˛e wiarygodno´sci. — Mój ojciec marzy o zgłoszeniu swych roszcze´n do Tronu Sło´nca, o ile uda mu si˛e zdoby´c odpowiednie poparcie. Ja marz˛e o rudowłosym Andoraninie, którego po´slubi˛e, niezale˙znie od tego, co mówi ojciec. Tyle ci powinno wystarczy´c, panie Luca, je´sli chodzi o wiedz˛e na mój temat, a nawet tego ju˙z za du˙zo. — By´c mo˙ze rzeczywi´scie jeste´s ta,˛ za która˛ si˛e podajesz — powiedział powoli Luca — a mo˙ze nie. Poka˙z mi troch˛e tych pieni˛edzy, które obiecujesz. Za same obietnice mo˙zna kupi´c niewielki doprawdy kubek wina. Nynaeve w´sciekła zanurzyła r˛ek˛e w swym zwoju, wymacała najgrubsza˛ sakiewk˛e i potrzasn˛ ˛ eła mu przed nosem, kiedy jednak po nia˛ si˛egnał, ˛ wepchn˛eła ja˛ z powrotem na poprzednie miejsce. — Dostaniesz tyle, ile ci b˛edzie potrzebne, kiedy przyjdzie na to czas. Oraz sto marek po przybyciu do Ghealdan. — Sto marek w złocie! B˛eda˛ musiały znale´zc´ jakiego´s bankiera i wykorzysta´c jeden z tych listów zastawnych, je´sli Elayne dalej b˛edzie si˛e tak zachowywa´c. Luca j˛eknał ˛ z niesmakiem. — Bez wzgl˛edu na to, czy je ukradły´scie czy nie, wcia˙ ˛z przed kim´s uciekacie. Nie b˛ed˛e ryzykował losu całego swojego cyrku, niezale˙znie od tego, czy szuka was armia, czy te˙z tylko jaki´s cairhie´nski lord. Lord zreszta˛ mo˙ze si˛e okaza´c znacznie gorszy, je´sli uzna, z˙ e porwałem mu siostr˛e. B˛edziecie musiały jako´s wtopi´c si˛e w otoczenie. — Paskudny u´smiech znowu wypełzł na jego twarz, nie miał zamiaru zapomnie´c tamtego srebrnego grosza. — Wszyscy, którzy ze mna˛ podró˙zuja,˛ maja˛ jakie´s zaj˛ecie, wy równie˙z b˛edziecie musieli co´s robi´c, je´sli nie chcecie si˛e odznacza´c. Je˙zeli pozostali si˛e dowiedza,˛ z˙ e płacicie za swoja˛ podró˙z, zaczna˛ gada´c, a tego by´scie zapewne nie chcieli. Mo˙zecie czy´sci´c klatki, wo´znice zawsze skar˙zyli si˛e, z˙ e musza˛ to robi´c. Mog˛e nawet znale´zc´ ten grosz i da´c go wam jako zapłat˛e. Nikt potem nie powie, z˙ e Valan Luca nie jest szczodry. Nynaeve chciała ju˙z oznajmi´c niedwuznacznie, z˙ e nie po to płaca˛ za swoja˛ drog˛e do Ghealdan, z˙ eby równocze´snie pracowa´c, kiedy Thom poło˙zył dło´n na jej ramieniu. Potem bez słowa pochylił si˛e, podniósł z ziemi kamienie i zaczał ˛ 271
nimi z˙ onglowa´c, sze´scioma naraz w kr˛egu. — Mam ju˙z z˙ onglerów — skomentował to Luca. Wtedy sze´sc´ zmieniło si˛e w osiem, pó´zniej w dziesi˛ec´ , w tuzin. — Jeste´s niezły. Krag ˛ zmienił si˛e w dwa, a potem si˛e oba splotły. Luca potarł policzek. — By´c mo˙ze dla ciebie znajd˛e jakie´s zaj˛ecie. — Potrafi˛e tak˙ze połyka´c ogie´n — powiedział Thom, pozwalajac ˛ kamieniom opa´sc´ na ziemi˛e — i wyst˛epuj˛e z no˙zami. — Pokazał puste wn˛etrze dłoni, potem za´s znienacka wyciagn ˛ ał ˛ kamie´n z ucha Luki. — Robi˛e te˙z kilka innych rzeczy. Luca stłumił przelotny u´smiech. — Ty to potrafisz, ale co z reszta? ˛ — Wygladało, ˛ z˙ e jest zły na siebie za okazanie cho´c s´ladu entuzjazmu czy aprobaty. — Co to jest? — zapytała Elayne, wyciagaj ˛ ac ˛ dło´n. Dwa wysokie słupy, których wznoszenie obserwowała Nynaeve, teraz były ju˙z umocowane za pomoca˛ naciagni˛ ˛ etych lin, na ka˙zdym u góry umocowano mała˛ platform˛e, mi˛edzy nimi za´s rozciagni˛ ˛ eto napi˛eta˛ lin˛e długo´sci mo˙ze trzydziestu kroków. Z ka˙zdej platformy zwisała sznurowa drabinka. — To jest przyrzad ˛ Sedrina — odparł Luca, potem potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ — Sedrin był linoskoczkiem dokonujacym ˛ ol´sniewajacych ˛ wyczynów dziesi˛ec´ kroków nad ziemia˛ na cienkiej linie. Głupiec. — Potrafiłabym po niej przej´sc´ — poinformowała go Elayne. Thom wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e, próbujac ˛ złapa´c ja˛ za rami˛e, ale ona ju˙z zdj˛eła czepek i ruszyła w stron˛e przyrzadu, ˛ zreszta˛ zrezygnował, gdy nieznacznie pokr˛eciła głowa˛ i u´smiechn˛eła si˛e. Jednak Luca zagrodził jej drog˛e. — Posłuchaj, Morelin, czy te˙z jak tam masz naprawd˛e na imi˛e, twoje czoło mo˙ze rzeczywi´scie jest zbyt s´liczne, aby je znaczy´c pi˛etnem, ale twój kark z pewno´scia˛ jest zbyt pi˛ekny, z˙ eby´s miała go sobie skr˛eci´c. Sedrin wiedział, co robi, a sko´nczyło si˛e na tym, z˙ e pogrzebali´smy go nie dalej jak godzin˛e temu. To dlatego wszyscy sa˛ w swoich wozach. Oczywi´scie, prawda˛ jest, z˙ e za du˙zo wypił ostatniej nocy, po tym jak nas wygnano ze Siendy, ale widziałem wcze´sniej, jak ta´nczył na linie z z˙ oładkiem ˛ pełnym brandy. Powiem ci, co zrobimy. Nie b˛edziesz musiała czy´sci´c klatek. Zamieszkasz w moim wozie i powiemy wszystkim, z˙ e jeste´s dama˛ mojego serca. To b˛edzie oczywi´scie tylko taka historyjka. — Jednak przebiegły u´smiech na jego twarzy mówił wyra´znie, z˙ e liczy na co´s wi˛ecej ni´zli tylko historyjka. Dziwne, z˙ e nie zamarzł pod wpływem u´smiechu, jakim odpowiedziała mu Elayne. — Dzi˛ekuj˛e ci za twoja˛ propozycj˛e, panie Luca, ale gdyby´s zechciał łaskawie zej´sc´ mi z drogi. . . — Musiał, gdy˙z w przeciwnym razie chyba by po nim przeszła. Juilin miał ˛ swój cylindryczny kapelusz w dłoniach, potem za´s, kiedy zacz˛eła wspina´c si˛e po jednej z tych sznurowych drabinek, placz ˛ ac ˛ si˛e odrobin˛e w swoich 272
sukniach, wcisnał ˛ go sobie z rozmachem na głow˛e. Nynaeve rozumiała jednak, co tamta zamierza. Thom te˙z chyba to wiedział, chocia˙z wcia˙ ˛z wyra´znie był gotów lada chwila podbiec i złapa´c ja,˛ gdyby spadła. Luca podszedł bli˙zej, jakby w głowie miał t˛e sama˛ my´sl. Przez chwil˛e Elayne stała na platformie, wygładzajac ˛ sukni˛e. Kiedy tak stała, platforma wygladała ˛ na jeszcze mniejsza,˛ jeszcze wy˙zsza.˛ Potem, unoszac ˛ delikatnie sukni˛e, jakby chciała przej´sc´ przez błoto, weszła na wask ˛ a˛ lin˛e. Równie dobrze mogłaby naprawd˛e przechodzi´c przez ulic˛e. I w jaki´s sposób tak wła´snie było. Nynaeve nie mogła dostrzec strumieni saidara, ale wiedziała, z˙ e Elayne uplotła s´cie˙zk˛e mi˛edzy dwoma platformami, bez watpienia ˛ z Powietrza, które ukształtowała tak, z˙ e stało si˛e twarde niczym kamie´n. Nagle Elayne pochyliła si˛e i wykonała dwa przewroty, jej kruczoczarne włosy spłyn˛eły w dół, jedwab po´nczoch zal´snił w promieniach sło´nca. Przez t˛e chwil˛e, kiedy si˛e prostowała, jej spódnice zdały si˛e muska´c gładka,˛ równa˛ powierzchni˛e, potem uniosła je znowu. Jeszcze dwa kroki i ju˙z była na drugiej platformie. — Czy pan Sedrin potrafił to zrobi´c, panie Luca? — Robił salta — odkrzyknał ˛ w odpowiedzi. Cicho za´s, pod nosem, dodał: — Ale nie miał takich nóg. Co za dama! Ha! — Nie tylko ja jedna posiadam takie umiej˛etno´sci — zawołała Elayne. — Juilin i. . . Nynaeve zdecydowanie pokr˛eciła przeczaco ˛ głowa,˛ przenoszenie czy nie, jej z˙ oładek ˛ zapewne zareagowałby na t˛e wysoka˛ lin˛e równie gwałtownie, jak na sztorm na otwartym morzu. — . . . i ja robili´smy to wielokrotnie. Chod´z, Juilin. Poka˙zemy mu. Łowca złodziei miał taka˛ min˛e, jakby ju˙z raczej wolał czy´sci´c klatki gołymi r˛ekoma. Klatki lwów, z lwami w s´rodku. Zamknał ˛ oczy, ustami poruszał w bezgło´snej modlitwie i podszedł do drabinki sznurowej jak człowiek idacy ˛ na szafot. Kiedy znalazł si˛e na szczycie, popatrzył na Elayne, potem na lin˛e, na jego twarzy odbiło si˛e skupienie. Nagle ruszył naprzód, szybko, gwałtownie, z r˛ekami rozcia˛ gni˛etymi po bokach, oczy utkwił w Elayne, usta za´s wcia˙ ˛z powtarzały modlitw˛e. Dziewczyna zeszła odrobin˛e po drabince, z˙ eby zrobi´c miejsce, potem pomogła mu znale´zc´ szczeble i sprowadziła na dół. Thom u´smiechnał ˛ si˛e do niej z duma,˛ kiedy wróciła do nich i wzi˛eła czepek z rak ˛ Nynaeve. Juilin wygladał, ˛ jakby go zanurzono w goracej ˛ wodzie, a potem wy˙ze˛ to. — To było dobre — powiedział Luca, pocierajac ˛ z namysłem policzek. — Nie tak dobre jak Sedrin wprawdzie, ale niezłe. W szczególno´sci podobało mi si˛e, z˙ e tobie zdawało si˛e to nie sprawia´c najmniejszej trudno´sci, podczas gdy. . . Juilin?. . . wygladał ˛ na s´miertelnie przera˙zonego. To mo˙ze wywoła´c znakomity efekt. Juilin posłał mu blady u´smiech, w którym było co´s takiego, jakby zaraz chciał 273
si˛egna´ ˛c po nó˙z. Luca odwrócił si˛e do Nynaeve, zakr˛ecił połami czerwonej peleryny, naprawd˛e wygladał ˛ na bardzo usatysfakcjonowanego. — A ty, moja droga Nano? Jaki˙z to zaskakujacy ˛ talent posiadasz? Akrobatka mo˙ze? Połykaczka mieczy? — Ja rozdaj˛e jałmu˙zn˛e — powiedziała mu, klepiac ˛ zwój. — Chyba, z˙ e mnie równie˙z chciałby´s zaproponowa´c swój wóz? Obrzuciła go u´smiechem, który sprawił, z˙ e zadowolenie znikn˛eło z jego oblicza, a potem ruszyła na niego tak, z˙ e cofnał ˛ si˛e o dobre dwie stopy. Okrzyki wywołały ludzi z wozów, wszyscy skupili si˛e wokół, gdy Luca przedstawiał nowych członków trupy. Na temat Nynaeve wypowiadał si˛e raczej ogl˛ednie, nazywajac ˛ jej umiej˛etno´sci zaledwie zaskakujacymi, ˛ postanowiła, z˙ e jednak b˛edzie musiała z nim porozmawia´c. Wo´znice — furmani, jak Luca nazywał ludzi, którzy nie zdradzali z˙ adnych talentów — wygladali ˛ do´sc´ paskudnie, zachowywali si˛e za´s gburowato, by´c mo˙ze dlatego, z˙ e byli gorzej opłacani. Biorac ˛ pod uwag˛e ilo´sc´ wozów, było ich stosunkowo niewielu. Okazało si˛e, z˙ e wszyscy musza˛ pomaga´c w pracy, właczywszy ˛ powo˙zenie, w w˛edrownej mena˙zerii nie przelewało si˛e, nawet w takiej jak ta. Pozostali stanowili przedziwna˛ zbieranin˛e. Petra, siłacz, był najwi˛ekszym człowiekiem, jakiego Nynaeve widziała w z˙ yciu. Niezbyt wysoki, za to szeroki w barach, skórzana kamizelka odsłaniała ramiona grubo´sci pni drzew. Jego z˙ ona˛ była Clarine, pulchna kobieta o rumianych policzkach, która tresowała psy, przy rum wygladała ˛ na jeszcze mniejsza˛ ni˙z w rzeczywisto´sci. Latelle, która wyst˛epowała z nied´zwiedziami, była ciemnowłosa˛ kobieta˛ o surowej twarzy i krótko przyci˛etych czarnych włosach, kaciki ˛ jej ust wyginały si˛e, jakby zaraz miała zacza´ ˛c na wszystkich warcze´c. Aludra, szczupła kobieta, rzekomy Iluminator, mogła nawet nim by´c. Ciemnych włosów nie zaplatała w tarabonia´nskie warkoczyki, co nie było niczym zaskakujacym, ˛ zwa˙zywszy nastroje w Amadicii, ale miała wła´sciwy akcent, a któ˙z mógł wiedzie´c, co si˛e stało z Gildia˛ Iluminatorów? Ich kapitularz w Tanchico z pewno´scia˛ zamknał ˛ swe podwoje. Dalej akrobaci, twierdzili, z˙ e sa˛ bra´cmi i nazywaja˛ si˛e Chavana, lecz cho´c wszyscy byli niscy i kr˛epi, ró˙znili si˛e znacznie barwa˛ skóry. Najbledszy był Taeric o zielonych oczach — wystajace ˛ policzki i zakrzywiony nos wskazywały na domieszk˛e saldaea´nskiej krwi — najciemniejszy za´s Barit, o cerze bardziej s´niadej ni´zli skóra Juilina, z tatua˙zami Ludu Morza na przedramionach, chocia˙z bez z˙ adnych kolczyków. Wszyscy prócz Latelle ciepło powitali nowych członków zespołu, wi˛ecej wykonawców oznaczało wi˛eksza˛ liczb˛e publiczno´sci podczas przedstawie´n, czyli wi˛ecej pieni˛edzy. Dwaj z˙ onglerzy, Bari i Kin — okazało si˛e pó´zniej, z˙ e naprawd˛e byli bra´cmi — wciagn˛ ˛ eli Thoma w pogaw˛edk˛e o swym rzemio´sle, kiedy tylko okazało si˛e, z˙ e on stosuje zupełnie inne techniki. Przyciaganie ˛ wi˛ekszej liczby widzów to była jedna rzecz, konkurencja za´s była czym´s zupełnie innym. Jednak 274
uwag˛e Nynaeve przyciagn˛ ˛ eła kobieta o jasnej skórze, która zajmowała si˛e koniodzikami. Cerandin stała sztywno, trzymajac ˛ si˛e z boku i prawie si˛e nie odzywała — Luca twierdził, z˙ e podobnie jak jej zwierz˛eta pochodzi z Shary — ale jej mi˛ekki, niewyra´zny sposób mówienia sprawił, z˙ e Nynaeve nadstawiła uszu. Troch˛e czasu min˛eło, zanim ustawili wóz w przeznaczonym dla niego miejscu. Thom i Juilin wydawali si˛e bardziej ni˙z zadowoleni, z˙ e ich ko´nmi zajma˛ si˛e wreszcie wo´znice, ich nadzieje ostatecznie okazały si˛e pró˙zne, natomiast do Elayne i Nynaeve zacz˛eły napływa´c zaproszenia. Petra i Clarine poprosili je na herbat˛e, kiedy tylko si˛e rozlokuja.˛ Bracia Chavana chcieli, aby obie kobiety zjadły z nimi kolacj˛e, Kin i Bari za´s mieli podobne z˙ yczenie, co sprawiło, z˙ e nieprzyjemny grymas Latelle zamienił si˛e w otwarte szczerzenie z˛ebów. Zaproszenia te zostały grzecznie odrzucone, Elayne zapewne zachowywała si˛e bardziej przyzwoicie ni˙z Nynaeve, wspomnienie tego, jak wytrzeszczała oczy na Galada niczym jaka´s z˙ aba, było zbyt s´wie˙ze by teraz mogła si˛e zdoby´c na co´s wi˛ecej ni˙z tylko minimum grzeczno´sci wobec jakiegokolwiek m˛ez˙ czyzny. Luca te˙z chciał zaprosi´c sama˛ Elayne, o czym poinformował ja,˛ gdy Nynaeve nie mogła niczego słysze´c. Zarobił za to policzek, a Thom zaczał ˛ ostentacyjnie błyska´c no˙zami, które zdawały si˛e pojawia´c i znika´c w jego dłoniach, dopóki tamten nie odszedł, burczac ˛ co´s pod nosem i pocierajac ˛ twarz. Zostawiwszy Elayne, by rozpakowała rzeczy w wozie — rozrzuciła je po prawdzie, mruczac ˛ co´s przy tym w´sciekle — Nynaeve poszła do miejsca, w którym trzymano sp˛etane konio-dziki. Wielkie szare stworzenia wydawały si˛e do´sc´ spokojne, ale pami˛etajac ˛ dziur˛e w kamiennej s´cianie „Królewskiego Lansjera”, nie ufała zbytnio skórzanym rzemieniom łacz ˛ acym ˛ ich masywne przednie nogi. Cerandin drapała wielkiego samca o´scieniem zako´nczonym hakiem z brazu. ˛ — Jak one si˛e naprawd˛e nazywaja? ˛ — Nynaeve z oporami poklepała długi nos samca, czy te˙z pysk, cokolwiek to było. Te kły były równie grube jak jej nogi i długie na dobre trzy kroki, samica miała niewiele mniejsze. Zwierz˛e sapn˛eło przez nos w jej suknie, ona za´s cofn˛eła si˛e po´spiesznie. — S’redit — powiedziała kobieta o jasnej skórze. — To sa˛ s’redit, jednak pan Luca uznał, z˙ e lepsza b˛edzie nazwa, która˛ łatwiej wymówi´c. Tego przeciagłego ˛ akcentu nie sposób było z niczym pomyli´c. — Czy s’redit sa˛ powszechne w Seanchan? O´scie´n znieruchomiał na moment, potem jednak kobieta podj˛eła drapanie. — Seanchan? Gdzie to jest? S’redit pochodza˛ z Shary, podobnie jak ja. Nigdy nie słyszałam o. . . — By´c mo˙ze nawet i widziała´s Shar˛e, Cerandin, ale ja osobi´scie w to watpi˛ ˛ e. Jeste´s Seanchanka.˛ O ile si˛e nie myl˛e, musiała´s przypłyna´ ˛c razem z wojskami inwazyjnymi na Głow˛e Tomana, a potem nie zda˙ ˛zyli ci˛e zabra´c z Falme.. — Nie ma najmniejszej watpliwo´ ˛ sci — powiedziała Elayne, stajac ˛ przy niej. — Słyszały´smy ju˙z seancha´nski akcent w Falme, Cerandin. Nie zrobimy ci 275
krzywdy. To było wi˛ecej, ni˙z Nynaeve gotowa była obieca´c, jej wspomnienia o Seanchanach nie nale˙zały do przyjemnych. A jednak. . . „Pewna Seanchanka pomogła ci, kiedy tego potrzebowała´s. Oni nie wszyscy sa˛ z´ li. Tylko wi˛ekszo´sc´ ”. Cerandin westchn˛eła gł˛eboko, a potem pochyliła głow˛e. Wygladała, ˛ jakby opu´sciło ja˛ napi˛ecie, które od tak dawna było w niej, z˙ e przestała zdawa´c sobie z niego spraw˛e. — Bardzo niewielu ludzi, których dotad ˛ spotkałam, wiedziało co´s cho´cby nieznacznie zbli˙zonego do prawdy na temat Powrotu czy Falme. Słyszałam setki opowie´sci, jedne bardziej fantastyczne od drugich, ale nigdy słowa prawdy. Tylko z korzy´scia˛ dla mnie. Rzeczywi´scie zostawiono mnie, jak równie˙z wiele s’redit. Te trzy tylko udało mi si˛e zebra´c. Nie mam poj˛ecia, co stało si˛e z reszta.˛ Byk nazywa si˛e Mer, krowa Sanit, a ciel˛e Nerin. Ono nie jest dzieckiem Sanit. — Tym si˛e wła´snie zajmujesz? — zapytała Elayne. — Tresujesz s’redit? — Czy te˙z była´s mo˙ze sul’dam? — dodała Nynaeve, zanim tamta zda˙ ˛zyła odpowiedzie´c. Cerandin potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Zostałam sprawdzona, wszystkie dziewcz˛eta przechodza˛ próby, ale nie potrafiłam nic zrobi´c z a’dam. Byłam szcz˛es´liwa, z˙ e wybrano mnie do pracy ze s’redit. To sa˛ wspaniałe zwierz˛eta. Musicie du˙zo wiedzie´c, je´sli macie poj˛ecie o sul’dam i damane. Nie spotkałam dotad ˛ nikogo, kto by cokolwiek o nich wiedział. — Nie okazywała nawet s´ladu l˛eku. Cho´c, by´c mo˙ze cały strach wypalił si˛e w niej od czasu, jak przekonała si˛e, z˙ e jest sama w obcym kraju. A mo˙ze jednak kłamała. Seanchanie byli równie wstr˛etni jak Amadicianie, je´sli chodziło o traktowanie kobiet, które potrafia˛ przenosi´c, by´c mo˙ze nawet gorsi. Nie wyp˛edzali ich ani nie zabijali, wi˛ezili i wykorzystywali. Przy pomocy instrumentu zwanego a’dam — Nynaeve nie miała watpliwo´ ˛ sci, z˙ e musi by´c to rodzaj ter’angreala — kobieta posiadajaca ˛ zdolno´sc´ przenoszenia Jedynej Mocy mogła by´c kontrolowana przez inna˛ kobiet˛e, sul’dam, która zmuszała damane do u˙zywania jej talentów zgodnie z z˙ yczeniami Seanchanów, nawet w charakterze broni. Damane traktowano niczym zwierz˛eta, nawet je´sli dobrze si˛e z nimi obchodzono. A damane stawała si˛e ka˙zda kobieta, u której odkryto zdolno´sc´ do przenoszenia lub wrodzona˛ iskr˛e talentu, Seanchanie przeszukali Głow˛e Tomana znacznie dokładniej, ni´zli Wie˙zy si˛e kiedykolwiek s´niło. Na sama˛ my´sl o a’dam, sul’dam i damane Nynaeve poczuła, z˙ e s´ciska ja˛ w z˙ oładku. ˛ — Wiemy niewiele — powiedziała do Cerandin — ale chciałyby´smy si˛e dowiedzie´c wi˛ecej. Seanchanie odpłyn˛eli, przegnani przez Randa, ale to nie oznaczało, z˙ e którego´s dnia nie powróca.˛ Zagro˙zenie było wprawdzie do´sc´ odległe, w porównaniu z tymi, którym musiały wkrótce stawi´c czoło, jednak gdy masz cier´n wbity w sto276
p˛e, nie powiniene´s uwa˙za´c, i˙z nie zaogni si˛e rami˛e zadrapane przez kolec dzikiej ró˙zy. — Lepiej b˛edzie, jak odpowiesz zgodnie z prawda˛ na nasze pytania. B˛edzie na to czas podczas podró˙zy na północ. — Przyrzekam, z˙ e nic ci si˛e nie stanie — dodała Elayne. — Obroni˛e ci˛e, je´sli b˛edzie trzeba. Spojrzenie bladoskórej kobiety przenosiło si˛e od jednej do drugiej, i znienacka, ku zadziwieniu Nynaeve, padła na ziemi˛e przed Elayne. — Ty jeste´s Czcigodna˛ tej ziemi, dokładnie tak, jak powiedziała´s panu Luca. Nie zdawałam sobie sprawy. Wybacz mi, Czcigodna. Padam do twych nóg. — I pocałowała ziemi˛e przed stopami Elayne. Oczy tamtej wygladały, ˛ jakby miały zaraz wyskoczy´c z orbit. Nynaeve pewna była, z˙ e sama nie prezentuje si˛e lepiej. — Wsta´n — sykn˛eła, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e nerwowo dookoła, z˙ eby zobaczy´c, czy kto´s nie patrzy. Luca, a z˙ eby go pokarało! I Latelle, wcia˙ ˛z z tym ponurym grymasem, jednak ju˙z nic nie mo˙zna było z tym zrobi´c. — Wsta´n! Kobieta nawet nie drgn˛eła. — Podnie´s si˛e, Cerandin — powiedziała Elayne. — Na tej ziemi nikt nie wymaga, by ludzie si˛e tak zachowywali. Nawet władcy. — Kiedy Cerandin gramoliła si˛e niezgrabnie, dodała: — Naucz˛e ci˛e wła´sciwych obyczajów w zamian za odpowiedzi na nasze pytania. Kobieta skłoniła si˛e, opierajac ˛ dłonie na kolanach i pochylajac ˛ głow˛e. — Tak, Czcigodna. B˛edzie, jak powiesz. Mo˙zesz mna˛ dysponowa´c. Nynaeve westchn˛eła ci˛ez˙ ko. Na pewno nie b˛eda˛ si˛e nudzi´c podczas podró˙zy do Ghealdan.
´ PIES CIEMNOSCI Liandrin prowadziła swego konia przez zatłoczone ulice Amadoru, grymas jej ró˙zanych ust skrywał gł˛eboki, wygi˛ety czepek. Nie znosiła sytuacji, kiedy musiała rezygnowa´c ze swoich licznych warkoczyków, a jeszcze bardziej nienawidziła niedorzecznej mody tej absurdalnej krainy, czerwienie i z˙ ółcie kapelusza oraz sukni do konnej jazdy nawet jej odpowiadały, pomijajac ˛ przyczepione do nich wielkie aksamitne kokardy. Jednak˙ze czepek skrywał jej brazowe ˛ oczy, które wraz z włosami barwy miodu, pozwoliłyby ka˙zdemu natychmiast rozpozna´c w niej Taraboniank˛e, co nie było obecnie korzystne w Amadicii — a ponadto jeszcze co´s, co okazałoby si˛e zapewne znacznie gorsze: twarz Aes Sedai. Bezpiecznie zamaskowana mogła spokojnie u´smiecha´c si˛e do Białych Płaszczy, a co piaty ˛ chyba m˛ez˙ czyzna na ulicy był Synem. Nie z˙ eby z˙ ołnierze, którzy stanowili kolejna,˛ pia˛ ˙ ta˛ cz˛es´c´ tłumu, byli w jakikolwiek sposób lepsi. Zaden z nich jednak nawet nie pomy´slał, by zajrze´c pod czepek. Aes Sedai były tutaj wyj˛ete spod prawa, co w ich mniemaniu oznaczało zapewne, z˙ e tych kobiet tu nie ma. Mimo to poczuła si˛e znacznie lepiej, kiedy skr˛eciła w zdobna˛ z˙ elazna˛ bram˛e przed domem Jorina Arene. Kolejna bezowocna podró˙z w poszukiwaniu wie´sci z Białej Wie˙zy, nie było nic od czasu, jak dowiedziała si˛e, z˙ e Elaida sadzi, ˛ i˙z kontroluje Wie˙ze˛ , oraz z˙ e usuni˛eto t˛e kobiet˛e, Sanche. Siuan uciekła, to prawda, ale teraz nie była niczym wi˛ecej jak bezu˙zytecznym łachmanem. Ogród rozciagaj ˛ acy ˛ si˛e za murem z szarego kamienia, pełen kwiatów, które usychały z braku deszczu, był mimo to s´wietnie utrzymany, wystrzy˙zony w kule i sze´sciany, korona za´s jednego z drzew przypominała skaczacego ˛ konia. Tylko jedna, oczywi´scie. Kupcy tacy jak Arene na´sladowali lepszych od siebie, ale nie o´smielali si˛e posuna´ ˛c za daleko, z˙ eby kto´s nie pomy´slał, i˙z ich mniemanie o sobie za wysoko si˛ega. Dekoracyjne barierki balkonów zdobiły wielki drewniany dom, kryty czerwona˛ dachówka,˛ wyposa˙zony nawet w kolumnad˛e, ale w przeciwie´nstwie do siedziby lorda, która˛ imitował, stał na kamiennej podmurówce nie wy˙zszej ni˙z na stop˛e. Dziecinna pretensja do posiadania szlacheckiego dworu. ˙ Zylasty, siwowłosy m˛ez˙ czyzna, który po´spieszył, by z uni˙zeniem przytrzyma´c jej strzemi˛e, kiedy zsiadała z konia, a potem wział ˛ od niej wodze, był cały odziany w czer´n. Jakikolwiek kolor wybrałby kupiec na liberi˛e dla swej słu˙zby, 278
mógł by´c pewien, z˙ e akurat trafi na barwy jakiego´s prawdziwego lorda, a nawet pomniejszy lord potrafił narobi´c prawdziwych kłopotów najbogatszemu cho´cby sprzedawcy dóbr. Lud na ulicy nazywał czer´n „kupiecka˛ liberia” ˛ i parskał przy tym s´miechem. Liandrin gardziła czarnym kaftanem stajennego w takim samym stopniu, jak domem Arene i samym Arene. Kiedy´s b˛edzie miała prawdziwe dwory. Pałace. Zostało jej to obiecane, a wraz z nimi obiecano jej władz˛e. ´ agn˛ Sci ˛ eła r˛ekawiczki, których u˙zywała do konnej jazdy, weszła po idiotycznej rampie, wiodacej ˛ pochyło wzdłu˙z podmurówki budynku a˙z do rze´zbionych w li´scie winoro´sli drzwi. Fortece lordów posiadały takie rampy, a wi˛ec oczywis´cie kupiec, który szanował samego siebie, nie mógł mie´c zwyczajnych schodów. Odziana na czarno młoda słu˙zaca ˛ odebrała od niej r˛ekawiczki i kapelusz w okra˛ głym holu wej´sciowym, otoczonym mnogimi drzwiami, jaskrawo pomalowanymi kolumnami i biegnacym ˛ dookoła balkonem. Malunek na suficie imitował mozaik˛e, tysiace ˛ złotych gwiazd na tle czarnego nieba. — Za godzin˛e wezm˛e kapiel ˛ — zwróciła si˛e do słu˙zacej. ˛ — Tym razem ma mie´c wła´sciwa˛ temperatur˛e, tak? Słu˙zaca ˛ pobladła, wykonujac ˛ ukłon, wyjakała ˛ potwierdzenie i s´piesznie umkn˛eła. Amellia Arene, z˙ ona Jorina, wyszła z których´s drzwi pogra˙ ˛zona w konwersacji z grubym, łysiejacym ˛ m˛ez˙ czyzna˛ w s´nie˙znobiałym fartuchu. Liandrin pogardliwie wyd˛eła usta. Ta kobieta miała swoje pretensje, jednak nie tylko osobi´scie rozmawiała z kucharzem, lecz równie˙z wzywała go z jego kuchni, by omówi´c skład posiłku. Traktowała słu˙zacego ˛ jak. . . jak przyjaciela! Gruby Evon zobaczył ja˛ pierwszy i a˙z przełknał ˛ s´lin˛e, spojrzenie jego s´wi´nskich oczek natychmiast uciekło w bok. Nie lubiła, jak m˛ez˙ czy´zni patrzyli wprost na nia˛ i ju˙z pierwszego dnia powiedziała mu ostro par˛e rzeczy na temat sposobu, w jaki czasami zawiesza na niej spojrzenie. Próbował jej przeczy´c, ale ona ju˙z dobrze znała paskudne obyczaje m˛ez˙ czyzn. Evon, nie chcac ˛ zosta´c natychmiast odprawiony przez swa˛ pania,˛ prawie pobiegł z powrotem droga,˛ która˛ przyszedł. Siwiejaca ˛ z˙ ona kupca była kobieta˛ o surowej twarzy, kiedy Liandrin z pozostałymi przybyły do jej domu. Teraz oblizywała nerwowo usta i zupełnie niepotrzebnie wygładzała udekorowana˛ kokardami zielona˛ jedwabna˛ sukienk˛e. — Jest kto´s na górze wraz z pozostałymi, maja pani — powiedziała nie´smiało. Tamtego pierwszego dnia uznała, z˙ e mo˙ze Liandrin mówi´c po imieniu. — W salonie od frontu. Z Tar Valon, jak sadz˛ ˛ e. Zastanawiajac ˛ si˛e, któ˙z to mo˙ze by´c, Liandrin ruszyła na gór˛e najbli˙zszymi kr˛etymi schodami. Ze wzgl˛edów bezpiecze´nstwa znała oczywi´scie tylko kilka Czarnych Ajah, czego inne nie wiedza,˛ tego nie b˛eda˛ mogły zdradzi´c. W Wiez˙ y znała wcze´sniej tylko jedna˛ z dwunastki, która poszła z nia,˛ kiedy opu´sciła Tar Valon. Dwie z tych dwunastu nie z˙ yły ju˙z, ona za´s wiedziała, kogo nale˙zy obcia˛ z˙ y´c za to wina.˛ Egwene al’Vere, Nynaeve al’Meara i Elayne Trakand. W Tanchico 279
wszystko poszło tak z´ le, z˙ e gotowa była przypuszcza´c, i˙z te trzy niedowarzone Przyj˛ete mogły tam by´c, gdyby nie fakt, z˙ e były tak głupie, i˙z ju˙z dwukrotnie weszły posłusznie do pułapek, które na nie zastawiała. I z˙ e uciekły z nich bez z˙ adnych konsekwencji. Gdyby rzeczywi´scie znalazły si˛e w Tanchico, to by na pewno wpadły w jej r˛ece. Nast˛epnym razem kiedy je znajdzie, ju˙z jej nie uciekna.˛ Sko´nczy z nimi od razu, niezale˙znie od otrzymanych rozkazów. — Moja pani — wyjakała ˛ Amellia. — Mój ma˙ ˛z, moja pani. Jorin. Czy jedna z was nie mogłaby mu pomóc? On nie chciał tego, moja pani. Zrozumiał ju˙z swoja˛ nauczk˛e. Liandrin znieruchomiała z jedna˛ dłonia˛ na rze´zbionej por˛eczy i spojrzała przez rami˛e. — Nie powinien był sadzi´ ˛ c, z˙ e przysi˛egi, które składał Wielkiemu Władcy, mo˙zna tak łatwo i swobodnie pu´sci´c w niepami˛ec´ , nieprawda˙z? — On ju˙z to wie, moja pani. Prosz˛e. Przez cały dzie´n le˙zy pod kocami. . . w tym upale!. . . i trz˛esie si˛e z zimna. Płacze, gdy si˛e go dotyka, albo mówi głos´niej ni˙z szeptem. Liandrin milczała przez chwil˛e, jakby si˛e zastanawiajac, ˛ a potem łaskawie skin˛eła głowa.˛ — Poprosz˛e Chesmal, z˙ eby zobaczyła, co da si˛e zrobi´c. Rozumiesz, z˙ e nie jest to z˙ adna obietnica? Niepewne podzi˛ekowania kobiety s´cigały ja,˛ gdy szła na gór˛e po schodach, ale pu´sciła je mimo uszu. Temaile dała si˛e ponie´sc´ swym nami˛etno´sciom. Zanim została Czarna˛ Ajah była Szara˛ i zawsze sprawiała ból, nawet gdy leczyła, odnosiła wielkie sukcesy jako mediatorka, lubiła bowiem cudzy ból. Chesmal powiedziała, z˙ e za kilka miesi˛ecy kupiec b˛edzie zdolny do wykonywania prostych zada´n, pod warunkiem, i˙z nie b˛eda˛ szczególnie ci˛ez˙ kie i nikt nie b˛edzie przy nim podnosił głosu. Była jedna˛ z najlepszych Uzdrowicielek w´sród kilku ostatnich pokole´n ˙ Zółtych, wi˛ec zapewne wiedziała, co mówi. Widok, jaki zastała w salonie od frontu, zaskoczył ja.˛ Dziewi˛ec´ z dziesi˛eciu Czarnych sióstr, które przybyły tu z nia,˛ stało pod rze´zbiona˛ i malowana˛ boazeria,˛ chocia˙z na dywanie ze złotymi fr˛edzlami było mnóstwo wykładanych jedwabnymi poduszkami krzeseł. Dziesiata, ˛ Temaile Kinderode, podawała delikatna˛ porcelanowa˛ fili˙zank˛e z herbata˛ ciemnowłosej, przystojnej kobiecie o zaci˛etej twarzy, w brazowej ˛ szacie obcego kroju. Siedzaca ˛ kobieta zdawała si˛e jako´s odległe znajoma, chocia˙z z pewno´scia˛ nie była Aes Sedai, zbli˙zała si˛e najwyra´zniej do s´redniego wieku, a mimo gładkich policzków na jej twarzy nie było wida´c owego charakterystycznego braku s´ladów działania czasu. Jednak nastrój panujacy ˛ w pomieszczeniu sprawił, z˙ e Liandrin zachowała ostro˙zno´sc´ . Temaile była zwodniczo krucha na pierwszy rzut oka, z wielkimi, bł˛ekitnymi oczami dziecka, które sprawiały, z˙ e ludzie jej ufali, teraz jednak w tych oczach go´sciła troska, wr˛ecz niepokój, fili˙zanka grzechotała leciutko na spodecz280
ku, dopóki tamta kobieta nie odebrała jej od niej. Wszystkie twarze znaczył l˛ek, wyjawszy ˛ oblicze tej jakby znajomej kobiety. Jeaine Caide o miedzianej skórze, odziana w jedna˛ z tych niesmacznych sukien Domani, które nosiła w domu, wcia˙ ˛z miała l´sniace ˛ s´lady łez na policzkach, była niegdy´s Zielona˛ i lubiła wdzi˛eczy´c si˛e do m˛ez˙ czyzn bardziej nawet ni´zli wi˛ekszo´sc´ Zielonych. Rianna Andomeran, niegdy´s Biała, zawsze chłodna, arogancka morderczyni, nerwowo dotykała pasma siwizny przecinajacego ˛ czarne włosy na lewej skroni. Jej arogancja jakby zmalała. — Co tu si˛e dzieje? — za˙zadała ˛ wyja´snie´n Liandrin. — Kim ty jeste´s i co. . . ? Nagle wspomnienia o˙zyły w jej pami˛eci. Sprzymierzeniec Ciemno´sci, słu˙zaca ˛ w Tanchico, która bezustannie wynosiła si˛e ponad nia.˛ — Gyldin! — warkn˛eła. Ta słu˙zaca ˛ w jaki´s sposób poda˙ ˛zała ich s´ladem, a teraz najwidoczniej usiłowała si˛e poda´c za kurierk˛e Czarnych, przywo˙zac ˛ a˛ nie cierpiace ˛ zwłoki wie´sci. — Tym razem posun˛eła´s si˛e za daleko. Próbowała obja´ ˛c saidara, ale zanim zda˙ ˛zyła tego dokona´c, tamta˛ kobiet˛e równie˙z otoczyła po´swiata, Liandrin za´s odbiła si˛e od niewidzialnej, mocnej s´ciany ´ oddzielajacej ˛ ja˛ od Zródła. Mogła je poczu´c, wisiało tam niczym sło´nce, dr˛eczaco ˛ nieosiagalne. ˛ — Przesta´n si˛e tak gapi´c, Liandrin — powiedziała spokojnie tamta. — Wygla˛ dasz jak ryba z tymi rozdziawionymi ustami. Nie jestem Gyldin, lecz Moghedien. Tej herbacie przydałoby si˛e wi˛ecej miodu, Temaile. Szczupła kobieta o lisiej twarzy szybko podbiegła, by odebra´c od niej fili˙zank˛e. Nie mogło by´c watpliwo´ ˛ sci. Któ˙z inny potrafiłby tak je nastraszy´c? Liandrin spojrzała na dziewczyny stojace ˛ pod s´cianami. Eldrith Jondar o okragłej ˛ twarzy przynajmniej raz nie wygladała ˛ na zatopiona˛ w my´slach, mimo smugi atramentu na nosie, tylko z˙ ywo kiwała głowa.˛ Pozostałe zamarły z przera˙zenia. Dlaczego jedna z Przekl˛etych — oczekiwano od nich, z˙ e nie b˛eda˛ u˙zywa´c tego imienia, chocia˙z zazwyczaj i tak si˛e nim posługiwały w rozmowach mi˛edzy soba˛ — dlaczego Moghedien ukryła si˛e pod przebraniem słu˙zacej, ˛ tego nie potrafiła poja´ ˛c. Ta kobieta miała lub mogła mie´c wszystko, czego Liandrin sama pragn˛eła. Nie tylko wiedz˛e na temat Jedynej Mocy, przekraczajac ˛ a˛ jej naj´smielsze sny, lecz równie˙z władz˛e. Władz˛e nad innymi, władz˛e nad s´wiatem. I nie´smiertelno´sc´ . Władz˛e w z˙ yciu, które nigdy nie dobiegnie ko´nca. Ona i jej siostry czasami spekulowały na temat wa´sni w´sród Przekl˛etych, zdarzało im si˛e otrzymywa´c od nich sprzeczne rozkazy, rozkazy za´s, jakie otrzymywali inni Sprzymierze´ncy Ciemno´sci, pozostawały w sprzeczno´sci z ich poleceniami. By´c mo˙ze Moghedien kryła si˛e przed pozostałymi Przekl˛etymi. Liandrin, najlepiej jak potrafiła, rozło˙zyła swe rozci˛ete spódnice do konnej jazdy w gł˛ebokim ukłonie. — Witamy ci˛e, Wielka Pani. Pod przewodnictwem Wybranej z pewno´scia˛ za281
triumfujemy, nim nastanie Dzie´n Powrotu Wielkiego Władcy. — Ładnie powiedziane — sucho zauwa˙zyła Moghedien, biorac ˛ fili˙zank˛e z rak ˛ Temaile. — Tak, tak jest znacznie lepiej. Temaile wydawała si˛e absurdalnie wr˛ecz zaszczycona oraz przepełniona uczuciem ulgi. Co ta Moghedien im zrobiła? Nagle Liandrin przyszła do głowy pewna my´sl, nieprzyjemna my´sl. Potraktowała jedna˛ z Wybranych jak słu˙zac ˛ a.˛ — Wielka Pani, w Tanchico nie wiedziałam, z˙ e ty. . . — Oczywi´scie, z˙ e nie wiedziała´s — z irytacja˛ odparła Moghedien. — Có˙z dobrego by przyszło z mojego oczekiwania w cieniach, gdyby´scie mnie znały? Nieoczekiwanie lekki u´smiech wygiał ˛ kaciki ˛ jej ust, ale nie objał ˛ reszty twarzy. — Martwisz si˛e tymi wszystkimi razami, które odebrała Gyldin, gdy wysyłała´s ja˛ do kucharki? — Na czoło Liandrin nagle wystapiły ˛ kropelki potu. — Czy naprawd˛e sadzisz, ˛ z˙ e pozwoliłabym na co´s takiego? Ta kobieta z pewno´scia˛ doniosła ci o wszystkim, ale pami˛etała tylko tyle, ile kazałam jej pami˛eta´c. Tak naprawd˛e było jej bardzo przykro z powodu Gyldin, tak okrutnie traktowanej przez swoja˛ pania.˛ — Ta my´sl najwyra´zniej bardzo ja˛ rozbawiła. — Dawała mi troch˛e tych deserów, które dla ciebie przyrzadzała. ˛ Nie sprawiłaby mi przykro´sci wie´sc´ , z˙ e ona wcia˙ ˛z jeszcze z˙ yje. Liandrin wypu´sciła od dawna wstrzymywane powietrze. Nie umrze. ´ — Wielka Pani, nie ma potrzeby oddziela´c mnie od Zródła. Ja równie˙z słu˙ze˛ Wielkiemu Władcy. Zło˙zyłam moje przysi˛egi Sprzymierze´nca Ciemno´sci, zanim jeszcze poszłam do Białej Wie˙zy. Poszukiwałam Czarnych Ajah od dnia, kiedy zrozumiałam, z˙ e potrafi˛e przenosi´c. — Czy˙zby´s miała si˛e okaza´c jedyna˛ w tym niewychowanym stadzie. która nie potrzebuje nauki? — Moghedien uniosła brew. — Nie posadzałabym ˛ ci˛e o to. Otaczajaca ˛ ja˛ po´swiata znikn˛eła. — Mam dla ciebie zadanie. Dla was wszystkich. Zapomnijcie o tym, co robiły´scie dotad. ˛ Jeste´scie nieudolna˛ banda,˛ dowiodły´scie tego w Tanchico. Kiedy ja b˛ed˛e trzymała smycz, by´c mo˙ze zaczniecie polowa´c bardziej skutecznie. — Oczekujemy na rozkazy z Wie˙zy, Wielka Pani — powiedziała Liandrin. Nieudolne! Omal nie udało im si˛e znale´zc´ tego, czego szukały, kiedy nagle w mies´cie wybuchły zamieszki, ledwie unikn˛eły s´mierci z rak ˛ Aes Sedai, które jakby znikad ˛ wkroczyły w sam s´rodek tak dobrze opracowanych planów. Gdyby Moghedien si˛e ujawniła albo chocia˙z stan˛eła po ich stronie, wówczas by zwyci˛ez˙ yły. Je˙zeli ich pora˙zka była czyjakolwiek ˛ wina,˛ to samej Moghedien. Liandrin si˛egn˛e´ ła do Prawdziwego Zródła nie po to, by je obja´ ˛c, ale z˙ eby si˛e upewni´c, z˙ e tarcza nie została zapleciona na stałe. Znikn˛eła. — Zostały´smy obarczone powa˙zna˛ odpowiedzialno´scia„ ˛ mamy wielkie. dzieło do wykonania i z pewno´scia˛ otrzymamy rozkazy, by je kontynuowa´c. . . 282
Moghedien przerwała jej ostro. — Słu˙zycie temu z Wybranych, któremu przyjdzie do głowy was wykorzysta´c. Ktokolwiek wysyła wam rozkazy z Białej Wie˙zy, otrzymuje swoje od nas i najprawdopodobniej podczas ich wysłuchiwania czołga si˛e na brzuchu, B˛edziesz mi słu˙zy´c, Liandrin. Mo˙zesz by´c tego pewna. Moghedien nie wiedziała, kto kieruje Czarnymi Ajah. To była niespodzianka. Moghedien nie wiedziała wszystkiego. Liandrin zawsze sobie wyobra˙zała, z˙ e Przekl˛eci sa˛ omal˙ze wszechwiedzacy. ˛ :By´c mo˙ze ta kobieta naprawd˛e odłaczyła ˛ si˛e od pozostałych. Wydanie jej w ich r˛ece z pewno´scia˛ poprawiłoby status Liandrin. Mo˙ze. nawet zostałaby jedna˛ z nich, Znała pewna˛ sztuczk˛e, której nauczyła ´ si˛e w młodo´sci. I mogła ju˙z dotkna´ ˛c Zródła. — Wielka Pani, słu˙zymy Wielkiemu Władcy, podobnie jak ty. Nam równie˙z obiecano wieczny z˙ ywot i władz˛e, kiedy Wielki Władca powró. . . — Czy ty sobie wyobra˙zasz, z˙ e jeste´s mi równa, mała siostrzyczko? — Moghedien skrzywiła si˛e z niesmakiem. — Czy stan˛eła´s w Szczelinie Zagłady, aby po´swi˛eci´c swa˛ dusz˛e Wielkiemu Władcy? Czy smakowała´s słodki smak zwyci˛estwa pod Paaran Disen albo gorzkie popioły pod Asar Don? Jeste´s ledwie wytresowanym szczeniaczkiem, nie za´s przewodniczka˛ stada i pójdziesz tam, gdzie ci ka˙ze˛ , dopóki nie zechc˛e wyznaczy´c ci innego miejsca. Tamte te˙z uwa˙zały, z˙ e sa˛ czym´s lepszym ni˙z w rzeczywisto´sci. Czy chcesz spróbowa´c zmierzy´c si˛e ze mna? ˛ — Oczywi´scie, z˙ e nie, Wielka Pani. — Nie, dopóki tamta jest czujna i gotowa. — Ja. . . — Ty to zrobisz, wcze´sniej lub pó´zniej, wolałabym wi˛ec mie´c ju˙z to wszystko za soba.˛ Dlaczego, jak sadzisz, ˛ twoje towarzyszki wygladaj ˛ a˛ tak pogodnie? Ka˙zdej musiałam udzieli´c dzisiaj tej samej lekcji. Nie mam zamiaru si˛e zastanawia´c, czy tobie ona te˙z jest potrzebna. Zrobi˛e to od razu. Próbuj. Liandrin przera˙zona oblizała wargi. Potem rozejrzała si˛e po kobietach stoja˛ cych sztywno pod s´cianami. Tylko Asne Zaremone odwa˙zyła si˛e zamruga´c, nawet nieznacznie pokr˛eciła głowa,˛ Nakrapiane t˛eczówki Asne, wystajace ˛ ko´sci policzkowe i wydatny nos wskazywały jednoznacznie na Saldaeank˛e, a Asne była uciele´snieniem słynnej saldaea´nskiej s´miało´sci. Je˙zeli odradzała, je˙zeli w jej ciemnych oczach mo˙zna było dostrzec cie´n przestrachu, wówczas lepiej b˛edzie si˛e ukorzy´c, niezale˙znie od tego, jak wiele potrzeba, by przebłaga´c Moghedien. A potem, miała jeszcze przecie˙z t˛e swoja˛ sztuczk˛e. Padła na kolana, opu´sciła głow˛e, potem podniosła wzrok na Przekl˛eta,˛ na poły jedynie udajac ˛ strach. Moghedien rozparła si˛e w krze´sle, popijajac ˛ herbat˛e. — Wielka Pani, błagam o wybaczenie, je´sli pozwoliłam sobie na zbyt wiele. Wiem, z˙ e jestem tylko robakiem u twych stóp. Błagam jako ta, która b˛edzie twoim wiernym psem, aby´s zlitowała si˛e nad swym zwierz˛eciem. Moghedien zapatrzyła si˛e na swoja˛ fili˙zank˛e, Liandrin za´s, pod wpływem 283
´ chwili, kiedy słowa jeszcze płyn˛eły z jej ust, obj˛eła Zródło i przeniosła, szukajac ˛ tej szczeliny, która musiała istnie´c w podstawach wiary w sama˛ siebie u Przekl˛etej, szczeliny, która u ka˙zdego człowieka tworzy p˛ekni˛ecie w fasadzie siły. Kiedy tylko si˛egn˛eła ku tamtej Moca,˛ po´swiata saidara otoczyła równie˙z Moghedien, a Liandrin w tym samym momencie poczuła ból. Padła na dywan, z gardła wyrywał jej si˛e skowyt, ale ból, jakiego nie zaznała dotad ˛ w z˙ yciu, zamknał ˛ jej usta. Zdawało si˛e, z˙ e oczy wyskocza˛ jej z czaszki, skóra, jakby odchodziła pasami od ciała. Udr˛eka targała jej członkami przez cała˛ wieczno´sc´ , a kiedy znikn˛eła, równie nagle jak si˛e pojawiła, mogła tylko le˙ze´c nieruchomo, trz˛esac ˛ si˛e i zanoszac ˛ szlochem. — Zaczynasz powoli rozumie´c? — zapytała spokojnie Moghedien, oddajac ˛ Temaile pusta˛ fili˙zank˛e ze słowami: — Ta była ju˙z niezła. Ale nast˛epnym razem prosz˛e o troch˛e mocniejsza.˛ Temaile spojrzała na nia˛ z takim wyrazem twarzy, jakby miała zemdle´c. — Nie jeste´s dostatecznie szybka, Liandrin, nie masz dosy´c siły, ani nie wiesz wystarczajaco ˛ wiele. Ta z˙ ałosna, marna sztuczka, której zamierzała´s przeciwko mnie u˙zy´c. Czy chciałaby´s zobaczy´c, na czym naprawd˛e polega? Przeniosła. Liandrin patrzyła na nia˛ z uwielbieniem. Pełzała po posadzce, a słowa wylewały si˛e z jej ust w przerwach mi˛edzy szlochami, których nie potrafiła powstrzyma´c. — Przebacz mi, Wielka Pani. — Ta wspaniała kobieta, niczym gwiazda na niebiosach, przecudna kometa, ponad wszystkimi królowymi i królami, spowita w chwał˛e. — Przebacz, prosz˛e — błagała, całujac ˛ raz za razem rabek ˛ spódnicy Moghedien i nie przerywajac ˛ potoku słów. — Wybacz, robakiem jestem, psem. — Była do gł˛ebi duszy zawstydzona, z˙ e wcze´sniej te rzeczy nie przyszły jej do głowy. Przecie˙z tak wygladała ˛ prawda. — Pozwól mi słu˙zy´c sobie, Wielka Pani. Zgód´z si˛e, bym ci słu˙zyła. Błagam. Błagam. — Ja nie jestem Graendal — powiedziała Moghedien, odsuwajac ˛ ja˛ brutalnie stopa˛ obuta˛ w aksamitny pantofel. Nagle wszelkie poczucie oddania znikn˛eło. Liandrin jednak zapami˛etała to wszystko, le˙zac ˛ bezwładnie na podłodze i płaczac. ˛ Zdj˛eta ostatecznym przera˙zeniem spojrzała na Przekl˛eta.˛ — Jeste´s ju˙z przekonana, Liandrin? — Tak, Wielka Pani — udało jej si˛e wykrztusi´c. Była. Przekonana, z˙ e nie o´smieli si˛e nawet pomy´sle´c o powtórnej próbie, o ile nie b˛edzie całkowicie pewna zwyci˛estwa. Jej sztuczka była jedynie bladym odbiciem tego, co zrobiła Moghedien. Ale mo˙ze mogłaby si˛e tego nauczy´c. . . — Zobaczymy. My´sl˛e, z˙ e ty mo˙zesz by´c jedna˛ z tych, którym potrzeba powtórnej lekcji. Módl si˛e, z˙ eby tak nie było, Liandrin, w moim przypadku powtórna lekcja bywa nadzwyczaj nieprzyjemna. Teraz sta´n sobie tam pod s´ciana.˛ Przekonasz si˛e, z˙ e zabrałam niektóre z tych przedmiotów, które miały´scie w swo284
ich pokojach. Drobiazgi, które zostawiłam, mo˙zecie sobie zatrzyma´c. Czy˙z nie jestem łaskawa? — Wielka Pani jest bardzo łaskawa — zgodziła si˛e Liandrin, w´sród szlochów i łka´n, które od czasu do czasu wcia˙ ˛z wyrywały si˛e z jej piersi i których nie potrafiła powstrzyma´c. Chwiejnie podniosła si˛e i odeszła, by stana´ ˛c obok Asne, opierajac ˛ si˛e plecami o boazeri˛e, mogła si˛e wreszcie wyprostowa´c. Widziała, jak splatały si˛e strumienie Powietrza, to było tylko Powietrze, jednak wzdrygn˛eła si˛e, kiedy zakneblowało jej usta i sprawiło, z˙ e przestała cokolwiek słysze´c. Oczywi´scie nie próbowała si˛e opiera´c. Nawet nie pozwoliła sobie pomy´sle´c o saidarze. Kto wie, do czego mo˙ze si˛e posuna´ ˛c jedna z Przekl˛etych? By´c mo˙ze czytała w my´slach. Liandrin omal nie rzuciła si˛e do ucieczki. Nie. Gdyby Moghedien znała jej my´sli, ju˙z by nie z˙ yła. Albo wcia˙ ˛z wrzeszczałaby na posadzce. Albo całowała jej stopy, błagajac ˛ ja,˛ by pozwoliła sobie słu˙zy´c. Liandrin przeszył dreszcz, nad którym nie potrafiła zapanowa´c, gdyby nie ten knebel w ustach, zacz˛ełaby szcz˛eka´c z˛ebami. Moghedien otoczyła podobnymi splotami wszystkie z wyjatkiem ˛ Rianny, której władczym ruchem palca nakazała kl˛ekna´ ˛c przed soba.˛ Potem ja˛ odesłała, kolej za´s przyszła na Marillin Gemalphin, która została uwolniona ze splotów i wezwana przed oblicze Przekl˛etej. Liandrin mogła ze swojego miejsca obserwowa´c ich twarze, nawet je´sli usta poruszały si˛e bezd´zwi˛ecznie. Najwyra´zniej ka˙zda kobieta otrzymywała przeznaczone tylko dla siebie rozkazy, o których pozostałe miały nic nie wiedzie´c. Jednak z wyrazu twarzy potrafiła co´s nieco´s odczyta´c. Rianna tylko słuchała, w jej oczach wida´c było s´lad ulgi, potem skłoniła głow˛e na znak zgody i odeszła. Marillin wygladała ˛ z poczatku ˛ na zaskoczona,˛ potem w jej spojrzeniu zabłysnał ˛ entuzjazm, ale przecie˙z była Brazow ˛ a,˛ a Brazowe ˛ z zapałem powitaja˛ ka˙zda˛ mo˙zliwo´sc´ odkrycia jakich´s zakurzonych strz˛epów dawno zapomnianej wiedzy. Na twarzy Jeaine Caide w pewnym momencie odbiło si˛e najczystsze przera˙zenie, najpierw potrzasn˛ ˛ eła przeczaco ˛ głowa,˛ usiłujac ˛ si˛e wycofa´c, jakby chciała gdzie´s si˛e schowa´c razem z tym swoim przejrzystym nieprzyzwoitym ubiorem, ale w tym momencie rysy Moghedien stwardniały, Jeaine za´s po´spiesznie pokiwała głowa˛ i odeszła na bok, je´sli nie z równa˛ ulga˛ jak Marillin, to przynajmniej równie szybko. Berylla Naron, szczupła tak, z˙ e niemal˙ze mo˙zna by ja˛ nazwa´c ko´scista,˛ a jednocze´snie znakomita manipulatorka i mistrzyni tajemnych knowa´n, oraz Falion Bhoda, o pociagłej, ˛ pomimo goszczacego ˛ na niej nie skrywanego strachu, chłodnej twarzy, zdradziły równie mało emocji jak przedtem Rianna. Ispan Shefar, pochodzaca ˛ podobnie jak Liandrin z Tarabon, chocia˙z ciemnowłosa, naprawd˛e pocałowała rabek ˛ szaty Moghedien, zanim powstała. Wreszcie strumienie wia˙ ˛zace ˛ Liandrin rozplotły si˛e. My´slała, z˙ e teraz nadeszła jej kolej, aby zosta´c wysłana,˛ Cie´n jeden tylko wie dokad, ˛ z jaka´ ˛s osobliwa˛ misja,˛ dopóki nie zobaczyła, z˙ e wi˛ezy obejmujace ˛ pozostałe bynajmniej nie 285
znikn˛eły. Palec Moghedien skinał ˛ rozkazujaco ˛ i Liandrin ukl˛ekła mi˛edzy Asne i Chesmal Emry, wysoka˛ przystojna˛ kobieta,˛ ciemnowłosa˛ i ciemnooka.˛ Chesmal, ˙ niegdy´s Zółta, potrafiła Uzdrawia´c i zabija´c z równa˛ łatwo´scia,˛ ale intensywno´sc´ spojrzenia, jakie wbijała w Moghedien, sposób, w jaki dr˙zały jej dłonie wczepione w spódnice, jasno oznajmiały, z˙ e teraz pragnie tylko słucha´c. Liandrin zrozumiała, z˙ e powinna wi˛ecej uwagi zwraca´c na te oznaki. Próba podzielenia si˛e z jedna˛ z pozostałych swoim przekonaniem, z˙ e za wydanie Moghedien w r˛ece innych Przekl˛etych moga˛ otrzyma´c nagrod˛e, mogłaby si˛e okaza´c katastrofalna, gdyby która´s z nich zdecydowała, i˙z w jej interesie jest pozosta´c wiernym psem. Niemal˙ze zaszlochała na my´sl o „powtórnej lekcji”. — Was zatrzymam przy sobie — oznajmiła Przekl˛eta — dla realizacji najwa˙zniejszego zadania. To, co maja˛ zrobi´c tamte, mo˙ze zrodzi´c słodkie owoce, ale dla mnie to wasza misja przyniesie najwa˙zniejsze plony. Osobiste plony. Jest kobieta, która nazywa si˛e Nynaeve al’Meara. Liandrin a˙z uniosła głow˛e, a w tym momencie spojrzenie ciemnych oczu Moghedien stwardniało. — Znasz ja? ˛ — Gardz˛e nia˛ — odpowiedziała zgodnie z prawda˛ Liandrin. — Jest brudna˛ dzikuska,˛ której nigdy nie powinno si˛e pozwoli´c przekroczy´c progów Wie˙zy. Gardziła wszystkimi dzikuskami. Marzac ˛ o zostaniu Czarna˛ Ajah, zacz˛eła na własna˛ r˛ek˛e uczy´c si˛e przenoszenia na rok przed udaniem si˛e do Wie˙zy, ale oczywi´scie we własnym mniemaniu nie była z˙ adna˛ dzikuska.˛ — Bardzo dobrze. Wasza piatka ˛ ma ja˛ dla mnie znale´zc´ . Chc˛e mie´c ja˛ z˙ ywa.˛ O tak, chc˛e mie´c ja˛ z˙ ywa.˛ — U´smiech Moghedien sprawił, z˙ e Liandrin zadr˙zała, oddanie Nynaeve i pozostałych dwóch w r˛ece tamtej powinno by´c jak najbardziej korzystne. — Przedwczoraj znajdowała si˛e w wiosce zwanej Sienda, jakie´s sze´sc´ dziesiat ˛ mil na wschód stad, ˛ w towarzystwie innej młodej kobiety, która mo˙ze mi si˛e przyda´c, ale potem obie znikn˛eły. Wy. . . Liandrin słuchała chciwie. Dla takiej sprawy mo˙ze zosta´c wiernym psem. Je´sli chodzi o inne, cierpliwie zaczeka.
WSPOMNIENIA — Moja królowo? Morgase uniosła oczy znad ksia˙ ˛zki, która˛ trzymała na kolanach. Promienie sło´nca wpadały przez okno do salonu sasiaduj ˛ acego ˛ z jej sypialnia.˛ Dzie´n był goracy, ˛ bez s´ladu wiatru, wilgotna warstwa potu pokrywała jej twarz. Niedługo miało ju˙z nadej´sc´ południe, a ona jeszcze nie ruszyła si˛e ze swego pokoju. To było zupełnie do niej niepodobne, nie mogła sobie przypomnie´c, dlaczego postanowiła nic nie robi´c tego ranka i zaja´ ˛c si˛e wyłacznie ˛ lektura.˛ Ostatnimi czasy trudno było jej si˛e skupi´c nad jakakolwiek ˛ ksia˙ ˛zka,. ˛ Wedle złotego zegara stojacego ˛ na gzymsie marmurowego kominka min˛eła godzina od czasu, jak po raz ostatni przerzuciła stron˛e, a nie potrafiła przypomnie´c sobie z˙ adnego z przeczytanych słów. Winny musiał by´c ten upał. Młody oficer Gwardii w czerwonym kaftanie ukl˛eknał ˛ przed nia,˛ przyciskajac ˛ pi˛es´c´ do czerwono-złotego dywanu, wydawał si˛e skad´ ˛ s znajomy. Kiedy´s znała imiona wszystkich Gwardzistów przydzielonych do słu˙zby w pałacu. Przypuszczalnie to przez te nowe twarze. — Tallanvor — powiedziała nagle, zaskakujac ˛ sama˛ siebie. Był wysokim, dobrze zbudowanym młodym m˛ez˙ czyzna,˛ ale nic umiałaby powiedzie´c, dlaczego to jego w szczególno´sci zapami˛etała. Przyprowadził kogo´s do niej którego´s razu? Dawno temu? — Porucznik Gwardii, Martyn Tallanvor. Spojrzał na nia˛ zaskakujaco ˛ niech˛etnie, zanim ponownie wbił wzrok w dywan. — Moja królowo, wybacz mi, ale zaskoczony jestem, z˙ e wcia˙ ˛z przebywasz w swoich apartamentach, biorac ˛ pod uwag˛e poranne wie´sci. — Jakie wie´sci? Dobrze byłoby si˛e dowiedzie´c czego´s nowego prócz plotek Alteimy z tairenia´nskiego dworu. Czasami miała wra˙zenie, z˙ e jest co´s jeszcze, o co chciała tamta˛ spyta´c, ale ko´nczyło si˛e na plotkowaniu, a przecie˙z, nie pami˛etała, by kiedykolwiek oddawała si˛e takim zaj˛eciom. Gaebril zdawał si˛e z przyjemno´scia˛ ich słucha´c, siedzac ˛ na swoim wysokim krze´sle przed kominkiem, ze skrzy˙zowanymi nogami i u´smiechem zadowolenia na twarzy. Alteima zacz˛eła nosi´c raczej s´miałe suknie, Morgase musi jej zwróci´c na to uwag˛e. Miała niejasne wra˙zenie, z˙ e ju˙z o tym wcze´sniej pomy´slała. 287
„Nonsens. Gdyby tak było, ju˙z bym z nia˛ porozmawiała”. Potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ zdajac ˛ sobie spraw˛e, z˙ e całkowicie zapomniała o młodym oficerze, który przecie˙z zaczał ˛ co´s mówi´c i przerwał, kiedy zorientował si˛e, z˙ e go nie słucha. — Opowiedz mi raz jeszcze. Zamy´sliłam si˛e. I wsta´n. Podniósł si˛e, z twarza˛ wykrzywiona˛ gniewem, spojrzał na nia˛ płonacymi ˛ oczyma, po czym natychmiast spu´scił wzrok. Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem i zarumieniła si˛e, jej suknia była doprawdy wyci˛eta wyjatkowo ˛ nisko. Ale Gaebril lubił, jak takie nosiła. Pomy´slawszy o nim, natychmiast przestała si˛e przejmowa´c, z˙ e oto niemal˙ze naga przyjmuje jednego ze swoich oficerów. — Tylko krótko — powiedziała lakonicznie. „Tak on si˛e o´smielił patrze´c na mnie w ten sposób? Powinnam go kaza´c wychłosta´c”. — Có˙z to za wa˙zne wie´sci, skoro sadzisz, ˛ i˙z mo˙zesz wej´sc´ do mojego salonu niczym do tawerny? — Jego twarz pociemniała, ale czy to z jak najbardziej stosownego wstydu, czy z gniewu, nie potrafiła stwierdzi´c. „Jak on s´mie si˛e gniewa´c na swoja˛ królowa? ˛ Czy temu człowiekowi wydaje si˛e, z˙ e nie mam nic innego do roboty ni´zli słucha´c tego, co on ma do powiedzenia?” — Bunt, moja królowo — powiedział bezbarwnym głosem i natychmiast wszystkie my´sli o gniewie i spojrzeniach ulotniły si˛e. — Gdzie? — W Dwu Rzekach, moja królowo. Kto´s wzniósł stary sztandar Manetheren, Czerwonego Orła. Dzi´s rano przybył posłaniec z Białego Mostu. Morgase zab˛ebniła palcami po ksia˙ ˛zce jej my´sli od dawna nie były tak jasne. Co´s na temat Dwu Rzek, jaka´s iskra w pami˛eci, której nie potrafiła rozdmucha´c na tyle, by wybuchn˛eła płomieniem wspomnienia. Tamten region ledwie mo˙zna było nazwa´c cz˛es´cia˛ Andoru i to ju˙z od wielu pokole´n. Ona i trzy królowe przed nia˛ miały ogromne trudno´sci z utrzymaniem cho´cby minimum kontroli nad górnikami i hutnikami z Gór Mgły, ale nawet tego minimum nie udałoby si˛e zachowa´c, gdyby istniała jaka inna droga transportu metali, która nie przebiegałaby przez Andor. Wybór mi˛edzy złotem, z˙ elazem oraz innymi metalami z kopal´n, a wełna˛ i tytoniem z Dwu Rzek nie był trudny. Jednak otwarty bunt, nawet w tej cz˛es´ci domeny, która˛ władała wyłacznie ˛ na mapie, mógł rozprzestrzenia´c si˛e niczym poz˙ ar lasu do miejsc, które były faktycznie w jej posiadaniu. Poza tym Manetheren zniszczone podczas Wojen z Trollokami, Manetheren z legend i opowie´sci, wcia˙ ˛z było z˙ ywe w umysłach niektórych ludzi. A zreszta˛ Dwie Rzeki były jej. Nawet jes´li ju˙z od tak dawna pozwolono im i´sc´ swoja˛ własna˛ droga,˛ wcia˙ ˛z stanowiły cz˛es´c´ królestwa. — Czy lord Gaebril został ju˙z poinformowany? — Oczywi´scie, z˙ e nie. Przecie˙z najpierw przyszedłby do niej z wie´sciami i propozycjami, co nale˙zy dalej 288
pocza´ ˛c. Jego propozycje były zawsze wyjatkowo ˛ celne. „Propozycje?” W jaki´s sposób zdało jej si˛e, z˙ e przypomina sobie, jak on mówi jej, co ma robi´c. ’To było, rzecz jasna, niemo˙zliwe. — Został, moja królowo. — Głos Tallanvora wcia˙ ˛z był wyprany z emocji, ´ w przeciwie´nstwie do twarzy, na której dalej tlił si˛e gniew. — Smiał si˛e. Powiedział, z˙ e z tymi Dwoma Rzekami sa˛ same kłopoty i z˙ e b˛edzie trzeba pewnego dnia co´s z tym zrobi´c. Nazwał cała˛ t˛e spraw˛e drobna˛ niedogodno´scia,˛ która b˛edzie musiała poczeka´c, a˙z załatwione zostana˛ wa˙zniejsze problemy. Ksia˙ ˛zka spadła na posadzk˛e, kiedy Morgase poderwała si˛e z krzesła. Miała wra˙zenie, z˙ e w przelocie widzi pełny satysfakcji u´smiech Tallanvora, gdy przemykała obok niego. Od słu˙zacej ˛ dowiedziała si˛e, gdzie mo˙ze znale´zc´ Gaebrila, pomaszerowała wi˛ec prosto na otoczony kolumnami dziedziniec z marmurowa˛ fontanna˛ i basenem pełnym kwiatów lilii oraz ryb. Było tam chłodniej, wi˛ecej cienia. Gaebril siedział na szerokiej białej balustradzie fontanny, otoczony przez lordów i damy. Rozpoznała mniej ni˙z połow˛e twarzy. Ciemnowłosy, o kwadratowym obliczu Jarid z Domu Sarand oraz jego kłótliwa z˙ ona z włosami barwy miodu, Elenia. Ta wdzi˛eczaca ˛ si˛e Arymilla z Domu Marne i jej puste brazowe ˛ oczy zawsze szeroko otwarte w udawanym zainteresowaniu, a tak˙ze ko´scisty, obdarzony twarza˛ kozła Masin z Domu Caern, który napastował wszystkie kobiety, jakie udało mu si˛e przyprze´c do s´ciany, mimo z˙ e na głowie miał ju˙z tylko rzadkie k˛epki siwych włosów. Naean z Domu Arawn, jak zwykle z paskudnym grymasem szpecacym ˛ jej delikatna˛ urod˛e, oraz Lir z Domu Baryn, n˛edzna z˙ mija, na dodatek jeszcze z mieczem przy boku, i Karind z Domu Anshar, z tym samym pustym spojrzeniem, o którym kto´s kiedy´s powiedział, z˙ e pogrzebało trzech m˛ez˙ ów. Pozostałych w ogóle nie znała, co było do´sc´ dziwne, ale nawet wy˙zej wymienionych nigdy nie wpuszczała do pałacu, wyjawszy ˛ uroczysto´sci pa´nstwowe. Wszyscy opowiedzieli si˛e przeciwko niej podczas Sukcesji. Elenia i Naean chciały Tronu Lwa dla siebie. Co Gaebril zamierzał osiagn ˛ a´ ˛c, zbierajac ˛ ich tutaj razem? — . . . zasi˛eg naszych posiadło´sci w Cairhien, mój panie — usłyszała Morgase, podchodzac ˛ bli˙zej. Mówiła Arymilla, pochylajac ˛ si˛e nad Gaebrilem. Nikt nie po´swi˛ecił jej wi˛ecej jak tylko przelotne spojrzenie. Jakby była słu˙zac ˛ a,˛ która przyniosła wino! — Chciałabym omówi´c z toba˛ kwesti˛e Dwu Rzek, Gaebrilu. Na osobno´sci. — To jest ju˙z załatwione, moja droga — odrzekł niedbale, przebierajac ˛ palcami w wodzie. — Zajmuja˛ mnie teraz inne rzeczy. Sadz˛ ˛ e, z˙ e powinna´s uda´c si˛e do siebie i ze wzgl˛edu na panujacy ˛ upał po´swi˛eci´c dzie´n na lektur˛e. Przeczeka´c najgorszy z˙ ar, zanim wieczór przyniesie chłód, tak byłoby najlepiej. Moja droga. Nazwał ja˛ swoja˛ droga˛ w obecno´sci tych wszystkich natr˛etów! Tak bardzo lubiła, jak wypowiadał te słowa, kiedy byli sami. . . Elenia zakryła 289
usta dłonia.˛ — Sadz˛ ˛ e, z˙ e nie, lordzie Gaebrilu — chłodno oznajmiła Morgase. — Pójdziesz ze mna˛ teraz. A wszyscy tu obecni opuszcza˛ natychmiast pałac, ma nie by´c po nich s´ladu, kiedy wróc˛e. W przeciwnym razie zostana˛ pozbawieni prawa pobytu w Caemlyn. Gaebril wstał nagle, zagórował nad nia.˛ Nie była w stanie patrze´c na cokolwiek innego jak tylko w jego ciemne oczy, poczuła dreszcz przebiegajacy ˛ po skórze, jakby na dziedzi´ncu powiał lodowato zimny wiatr. — Pójdziesz i zaczekasz na mnie u siebie, Morgase. — Jego głos niby odległy, s´ciszony ryk grzmotu wypełnił jej uszy. — Zajałem ˛ si˛e wszystkim, czym trzeba si˛e było zaja´ ˛c. Przyjd˛e do ciebie dzisiejszego wieczora. Teraz id´z ju˙z sobie. Masz odej´sc´ ! Stała z jedna˛ dłonia˛ na klamce drzwi wiodacych ˛ do jej salonu, zanim u´swiadomiła sobie, gdzie jest. I co si˛e stało. Powiedział jej, by sobie poszła, a ona go posłuchała. Wpatrujac ˛ si˛e z przera˙zeniem w drzwi, potrafiła sobie w tej chwili przypomnie´c u´smiechy na twarzach m˛ez˙ czyzn, nieskrywane wybuchy rado´sci niektórych kobiet. „Co si˛e ze mna˛ stało? Jak mogłam do tego stopnia da´c si˛e op˛eta´c jakiemu´s m˛ez˙ czy´znie?” A jednak wcia˙ ˛z czuła wewn˛etrzny nakaz wej´scia do s´rodka i zaczekania na niego. Oszołomiona, zmusiła si˛e, by zawróci´c i odej´sc´ . Co wymagało nie lada wysiłku. Wewnatrz ˛ a˙z kuliła si˛e ze strachu na my´sl, jakie b˛edzie rozczarowanie Gaebrila, kiedy nie zastanie jej tam, gdzie oczekiwał, zdawszy za´s sobie spraw˛e z tych słu˙zalczych my´sli, zadr˙zała jeszcze mocniej. Poczatkowo ˛ nie miała najmniejszego poj˛ecia, dokad ˛ zmierza i dlaczego, wiedziała tylko, z˙ e nie b˛edzie posłusznie czeka´c, nie na Gaebrila, ani na z˙ adnego m˛ez˙ czyzn˛e czy kobiet˛e w tym s´wiecie. Przed oczyma wcia˙ ˛z stał jej obraz tego dziedzi´nca z fontanna,˛ on rozkazujacy ˛ jej odej´sc´ , i te nienawistne, rozbawione twarze patrzacych. ˛ Jej my´sli wcia˙ ˛z spowijała mgła. Nie potrafiła poja´ ˛c, w jaki sposób albo dlaczego dopu´sciła do tego. Musiała pomy´sle´c o czym´s, co b˛edzie mogła zrozumie´c, o czym´s, z czym b˛edzie umiała sobie poradzi´c. Jarid Sarand i tamci. Kiedy wstapiła ˛ na tron, przebaczyła im to, czego dopu´scili si˛e podczas Sukcesji, przebaczyła wszystkim, którzy wyst˛epowali przeciwko niej. Wydawało si˛e, z˙ e. lepiej b˛edzie pogrzeba´c wszelkie animozje, zanim zda˙ ˛za˛ rozkwitna´ ˛c tym rodzajem spisków i knowa´n, które skaziły tak wiele krajów. Nazywano to Gra˛ Domów — Daes Dae’mar — czy te˙z Wielka˛ Gra,˛ a prowadziła ona do nie ko´nczacych ˛ si˛e, splatanych ˛ wa´sni mi˛edzy Domami, do obalania władców, Gra była sercem wojny domowej w Cairhien, a bez watpienia ˛ stanowiła po cz˛es´ci przyczyn˛e zam˛etu, który ogarnał ˛ Arad Doman i Tarabon. Przebaczenie, którego udzieliła tamtym, 290
miało nie dopu´sci´c do powstania i rozkwitu Daes Dae’mar w Andorze, ale gdyby jednak chciała wówczas nie podpisa´c jakich´s aktów łaski, byłyby to pergaminy z tymi siedmioma nazwiskami. Gaebril wiedział o tym. Publicznie nie okazywała nikomu swej niełaski, jednak prywatnie chciała rozmawia´c o tych, którym nie ufała. Zmuszono ich, wi˛ec otworzyli usta i zaprzysi˛egli wierno´sc´ lenna,˛ ale słyszała kłamstwo na ich j˛ezykach. Ka˙zdy skorzystałby z najmniejszej szansy, by straci´ ˛ c ja˛ z tronu, cała za´s siódemka razem. . . Mógł z tego wynika´c tylko jeden wniosek. Gaebril spiskował przeciwko niej. Nie mogło chodzi´c o osadzenie Elenii czy Naean na tronie. „Nie, bo ju˙z ma mnie” — pomy´slała gorzko — „a ja zachowuj˛e si˛e niczym wierny piesek”. ˙ Najprawdopodobniej chciał ja˛ zastapi´ ˛ c. Zeby zosta´c pierwszym królem w dziejach Andoru. Ale wcia˙ ˛z czuła pragnienie powrotu do swej ksia˙ ˛zki i zaczekania, a˙z do niej przyjdzie. Wcia˙ ˛z do bólu t˛eskniła za jego dotykiem. Dopiero gdy zobaczyła postarzałe twarze otaczajace ˛ ja˛ w korytarzu, pomarszczone policzki i cz˛esto przygi˛ete plecy, zrozumiała, gdzie si˛e znalazła. Kwatery Emerytów. Niektórzy słu˙zacy ˛ wracali do swych rodzin, kiedy si˛e starzeli. ale pozostali od tak dawna mieszkali w pałacu, z˙ e nie potrafili sobie wyobrazi´c innego z˙ ycia. Tutaj mieli swoje skromne apartamenty, swój własny ocieniony ogród i przestrzenny dziedziniec. Jak wszystkie królowe przed nia,˛ dopłacała do ich pensji, pozwalajac ˛ kupowa´c po˙zywienie w kuchniach pałacowych po ni˙zszej cenie oraz leczy´c choroby w infirmerii. W s´lad za nia˛ szły sztywne i dr˙zace ˛ ukłony oraz ´ ´ szepty w rodzaju: „Niech ci˛e Swiatło´ sc´ o´swieca, moja królowo”, „Niech ci˛e Swia´ tło´sc´ błogosławi, moja królowo” czy „Niech ci˛e chroni Swiatło´sc´ , moja królowo”. Odpowiadała na nie mechanicznie. Teraz ju˙z wiedziała, dokad ˛ idzie. Drzwi pokoju Lini niczym nie ró˙zniły si˛e od pozostałych umieszczonych w równych odst˛epach wzdłu˙z wykładanego zielonymi płytkami korytarza, nie ozdobione niczym prócz reliefu przedstawiajacego ˛ Lwa Andoru. Nawet nie pomy´slała o tym, by zapuka´c, wchodzac, ˛ była królowa,˛ a to był jej pałac. Starej piastunki nie było w s´rodku, ale czajnik z woda˛ na herbat˛e buchajacy ˛ para˛ nad małym ogniem płonacym ˛ na ceglanym kominku s´wiadczył, z˙ e niedługo wróci. Dwa ciasne pomieszczenia były wygodnie umeblowane, łó˙zko za´scielone w idealny sposób, dwa krzesła dokładnie przysuni˛ete do stołu, na którym stał mały wazonik z bukietem zielonych ro´slin. Lini zawsze była niesamowicie schludna. Morgase mogła si˛e zało˙zy´c, z˙ e w niewielkiej szafie w sypialni ka˙zda suknia le˙zy równo uło˙zona obok innych, to samo z pewno´scia˛ dotyczyło garnków w kredensie stojacym ˛ przy kominku. Sze´sc´ malowanych miniatur z ko´sci słoniowej w małej drewnianej gablocie wyznaczało dokładnie lini˛e gzymsu nad kominkiem. W jaki sposób Lini udało si˛e je naby´c za pensj˛e piastunki, Morgase nie wiedziała, oczywi´scie, nigdy nie 291
zapytałaby jej o to. Ustawione parami, przedstawiały trzy młode kobiety oraz ich podobizny z dzieci´nstwa. Była tu Elayne, była i ona. Wzi˛eła do r˛eki swoja˛ podobizn˛e zrobiona˛ w wieku czternastu lat, szczupła dziewczynka, nie potrafiła teraz uwierzy´c, z˙ e mogła wówczas wyglada´ ˛ c tak niewinnie. W dniu, kiedy wyruszyła do Białej Wie˙zy, miała na sobie t˛e jedwabna˛ sukni˛e w kolorze ko´sci słoniowej i nawet nie s´niła o tym, z˙ e zostanie królowa,˛ w sercu tylko chowała pró˙zna˛ nadziej˛e, i˙z mo˙ze stanie si˛e Aes Sedai. Nie´swiadomym ruchem przekr˛eciła pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em, noszony na ´ sle rzecz biorac, placu lewej r˛eki. Sci´ ˛ nie nale˙zał jej si˛e, kobiety, które nie potrafiły przenosi´c, nie miały prawa do pier´scienia. Ale wkrótce po swych szesnastych imieninach powróciła do domu, by ubiega´c si˛e o Ró˙zana˛ Koron˛e w imieniu Domu Trakand, a kiedy dwa lata pó´zniej wst˛epowała na tron, podarowano jej pier´scie´n. Zgodnie z tradycja,˛ Dziedziczka Tronu Andoru zawsze pobierała nauki w Wie˙zy, a dla potwierdzenia dawnej przyja´zni Andoru dla Wie˙zy otrzymywała pier´scie´n, niezale˙znie od tego, czy potrafiła przenosi´c czy nie. Ona była jedynie dziedziczka˛ Domu Trakand w Wie˙zy, ale dały jej pier´scie´n, kiedy Ró˙zana Korona spocz˛eła na jej skroniach. Odło˙zyła na miejsce swoja˛ podobizn˛e i zdj˛eła wizerunek matki, zrobiony kiedy była mo˙ze dwa lata starsza od niej. Lini była piastunka˛ trzech pokole´n kobiet Trakand. Maighdin Trakand była naprawd˛e pi˛ekna. Morgase pami˛etała jej u´smiech, widziała, jak rozpromienia si˛e macierzy´nska˛ miło´scia.˛ To Maighdin powinna zasia´ ˛sc´ na Tronie Lwa. Ale goraczka ˛ zabrała ja,˛ a młoda dziewczyna nagle stała si˛e Głowa˛ Domu Trakand w samym s´rodku walki o tron, mogac ˛ poczatkowo ˛ oczekiwa´c pomocy tylko od swoich domowników i barda Domu. „Zdobyłam Tron Lwa. Nie oddam go i nie pozwol˛e, by mi go zabrał m˛ez˙ czyzna. Od tysiaca ˛ lat królowe władały Andorem, nie pozwol˛e, by teraz miało si˛e to sko´nczy´c!” — Znowu szperasz w moich rzeczach, co, dziecko? D´zwi˛ek tych słów i brzmienie głosu wyzwoliło dawno zapomniane odruchy. Morgase schowała miniatur˛e za plecami, nim zdała sobie spraw˛e z tego, co czyni. Sm˛etnie pokr˛eciła głowa˛ i odstawiła podobizn˛e z powrotem do gabloty. — Nie jestem ju˙z mała˛ dziewczynka,˛ Lini. Nie wolno ci o tym zapomina´c, bo w przeciwnym razie pewnego dnia powiesz co´s, z czego b˛ed˛e musiała wyciagn ˛ a´ ˛c konsekwencje. — Mój kark jest chudy i stary — powiedziała Lini, kładac ˛ na stole siatk˛e pełna˛ marchwi i rzepy. W swej schludnej szarej sukni wygladała ˛ bardzo krucho, siwe włosy upi˛eła w kok, skóra opinajaca ˛ wask ˛ a˛ twarz przypominała pergamin, jednak trzymała si˛e prosto, jej głos był jasny i mocny, a ciemne oczy patrzyły równie przenikliwie jak zawsze. — Nie widz˛e przeszkód, je˙zeli zechcesz odda´c mnie katu. Załatwiłam ju˙z prawie wszystkie swoje sprawy. „Na poskr˛ecanej starej gał˛ezi st˛epi si˛e ostrze, które łatwo s´cina młode drzewko”. 292
Morgase westchn˛eła. Lini nigdy si˛e nie zmieni. Nie ukłoniłaby si˛e przed nia˛ nawet w obecno´sci całego dworu. — Im jeste´s starsza, tym trudniej ci˛e strawi´c. Nie mam wcale pewno´sci, czy kat zdołałby znale´zc´ topór wystarczajaco ˛ ostry na twój kark. — Od pewnego czasu przestała´s do mnie przychodzi´c, wi˛ec pewnie musisz teraz powzia´ ˛c jaka´ ˛s decyzj˛e. Kiedy była´s mała. . . i pó´zniej te˙z. . . zawsze przychodziła´s do mnie, je´sli nie potrafiła´s sobie z czym´s poradzi´c. Mog˛e zaparzy´c herbaty? — Od jakiego´s czasu, Lini? Przychodz˛e do ciebie co tydzie´n, zreszta˛ zastanawiam si˛e, czy powinnam tak post˛epowa´c, biorac ˛ pod uwag˛e sposób, w jaki si˛e do mnie odnosisz. Skazałabym na banicj˛e pierwsza˛ dam˛e Andoru, gdyby powiedziała cho´c połow˛e tego, co ty mówisz. Lini spojrzała na nia˛ wzrokiem zupełnie pozbawionym wyrazu. — Nie stan˛eła´s w mych drzwiach od wiosny. A mówi˛e do ciebie w taki sam sposób, jak zawsze, jestem zbyt stara, by si˛e teraz zmienia´c. Chcesz herbaty? — Nie. — Morgase zmieszana przyło˙zyła dło´n do czoła. Odwiedzała Lini co tydzie´n. Przecie˙z pami˛etała. . . Niczego nie mogła sobie przypomnie´c. Gaebril wypełnił godziny jej dnia tak dokładnie, z˙ e czasami trudno było sobie przypomnie´c cokolwiek poza nim. — Nie, nie chc˛e herbaty. Nie wiem, dlaczego do ciebie przyszłam. Nie pomo˙zesz mi. Jej dawna piastunka parskn˛eła s´miechem, chocia˙z w jaki´s sposób zabrzmiało to delikatnie. — Twój kłopot to Gaebril, nieprawda˙z? Tylko z˙ e teraz wstydzisz si˛e o tym powiedzie´c. Dziewczyno, zmieniałam ci pieluszki, kiedy le˙zała´s w kołysce, opiekowałam si˛e toba,˛ gdy była´s chora i mdło´sci wywracały ci z˙ oładek, ˛ powiedziałam ci te˙z wszystko, co powinna´s wiedzie´c o m˛ez˙ czyznach. Nigdy nie wstydziła´s si˛e rozmawia´c ze mna˛ na z˙ aden temat. — Gaebril? — Oczy Morgase rozszerzyły si˛e. — Wiesz? Ale skad? ˛ — Och, dziecko — ze smutkiem powiedziała Lini — wszyscy wiedza,˛ cho´c nikt nie ma odwagi ci powiedzie´c. Ja bym mogła, ale trzymała´s si˛e z dala ode mnie, a z pewno´scia˛ nie jest to co´s, z czym powinnam do ciebie przybiec, czy˙z nie? To jest ten rodzaj rzeczy, w które kobieta nie wierzy, dopóki sama ich nie odkryje. — O czym ty mówisz? — za˙zadała ˛ odpowiedzi Morgase. — Twoim obowiaz˛ kiem było przyj´sc´ do mnie, je´sli wiedziała´s, Lini. To było obowiazkiem ˛ ka˙zdego! ´Swiatło´sci, jestem ostatnia,˛ która si˛e dowiaduje, a teraz mo˙ze by´c ju˙z za pó´zno, by wszystko powstrzyma´c! — Za pó´zno? — powiedziała z niedowierzaniem Lini. — Niby dlaczego za pó´zno? Wygonisz Gaebrila z pałacu, w ogóle z Andoru, a wraz z nim Alteim˛e i pozostałe, i po sprawie. Za pó´zno, dobre sobie. Przez chwil˛e Morgase nie potrafiła wykrztusi´c słowa. 293
— Alteim˛e — rzekła na koniec — i. . . pozostałe? Lini popatrzyła na nia,˛ potem pokr˛eciła z niesmakiem głowa.˛ — Jestem zbyt stara i głupia, mój rozum chyba ju˙z zupełnie si˛e zesechł. Có˙z, teraz ju˙z wiesz. „Nie wsadzisz z powrotem do plastra raz wyj˛etego ze´n miodu”. — Jej gło´s nabrał cieplejszej barwy, stajac ˛ si˛e jednocze´snie bardziej stanowczy, tym tonem zazwyczaj informowała Morgase, z˙ e jej kuc złamał sobie nog˛e i z˙ e trzeba go było u´spi´c. — Gaebril sp˛edza wi˛ekszo´sc´ nocy z toba,˛ ale Alteima jest przy nim niemal równie cz˛esto. Pozostała szóstka spotyka si˛e z nim znacznie rzadziej. Pi˛ec´ ma pokoje w pałacu. Jest takie jedno wielkookie młode stworzenie, które on przemyca do s´rodka z jakich´s powodów całe s´ci´sle owini˛ete płaszczem pomimo tych upałów. By´c mo˙ze ma m˛ez˙ a. Przykro mi, dziewczyno, ale taka jest prawda. „Lepiej zmierzy´c si˛e z nied´zwiedziem, ni´zli przed nim ucieka´c.” Morgase poczuła, jak ugi˛eły si˛e pod nia˛ kolana, a gdyby Lini szybko nie przysun˛eła jej jednego z krzeseł stojacych ˛ przy stole, zapewne usiadłaby na podłodze. Alteima. Obraz Gaebrila przygladaj ˛ acego ˛ si˛e, gdy wymieniaja˛ plotki, nabrał teraz nowego znaczenia. M˛ez˙ czyzna z przyjemno´scia˛ ogladaj ˛ acy ˛ jak jego dwa kociaki si˛e bawia.˛ I sze´sc´ innych! Gniew zawrzał w niej, gniew, który zaczał ˛ wygasa´c, kiedy tylko pomy´slała, z˙ e chodzi mu o jej tron. O tym potrafiła my´sle´c spokojnie i z taka˛ jasno´scia,˛ jak jej si˛e ostatnio nie zdarzało. Ta było niebezpiecze´nstwo, na które nale˙zało spoglada´ ˛ c chłodnym wzrokiem. Ale to! Ten człowiek zainstalował swoje ladacznice w jej pałacu. Uczynił z niej jedna˛ ze swoich dziewek. Zapra´ gn˛eła jego głowy. Chciała, by z˙ ywcem obdarto go ze skóry. Swiatło´ sci, pomó˙z, pragn˛eła, z˙ eby jej dotknał. ˛ „Ja chyba oszalałam!” — To zostanie załatwione wraz z pozostałymi sprawami — oznajmiła chłodna. Wiele zale˙zało od tego, kto pozostał w Caemlyn, a kto wyjechał do swych posiadło´sci. — Gdzie jest lord Pelivar? Lord Abelle? Lady Arathelle? Wszyscy mieli za soba˛ silne Domy i wielu popleczników. — Wygnani — powiedziała wolno Lini, patrzac ˛ na nia˛ ze zdziwieniem. — Wygnała´s ich z miasta zeszłej wiosny. Morgase odpowiedziała pustym spojrzeniem. Nic nie pami˛etała. Teraz pomału sobie przypominała, ale bardzo m˛etnie. — Lady Ellorien? — zapytała powoli. — Lady Aemlyn i lord Luan? Kolejne silne Domy. Domy, które popierały ja,˛ zanim wstapiła ˛ na tron. — Wygnani — równie wolno odrzekła Lini. — Kazała´s wychłosta´c Ellorien za to, z˙ e chciała si˛e dowiedzie´c dlaczego. Pochyliła si˛e, by odsuna´ ˛c pasma włosów z twarzy Morgase, s˛ekate palce spocz˛eły na jej policzku, jak wówczas, gdy sprawdzała, czy nie ma goraczki. ˛ — Dobrze si˛e czujesz, dziecko? Morgase przytakn˛eła t˛epo, ale dlatego tylko, z˙ e powoli sobie przypominała, mgli´scie i niejasno. Ellorien krzyczaca ˛ z w´sciekło´sci, kiedy zdarto jej szat˛e z ple294
ców. Dom Traemane był pierwszym, który udzielił swego poparcia Domowi Trakand, na jego czele stała wówczas pulchna s´liczna kobieta kilka lat starsza od Morgase. Ellorien, która pó´zniej została jedna˛ z jej najbli˙zszych przyjaciółek. Teraz ju˙z pewnie nia˛ nie była. Elayne dostała imi˛e po babce. Ellorien. Powoli stawały jej przed oczyma obrazy innych opuszczajacych ˛ miasto, teraz było oczywiste, z˙ e chcieli si˛e od niej odseparowa´c. A ci, którzy zostali? Domy zbyt słabe, by mogły na co´s si˛e przyda´c, albo zwykli pochlebcy. Zdawało jej si˛e, z˙ e pami˛eta, jak podpisywała liczne dokumenty, które kładł przed nia˛ Gaebril, nadawała nowe tytuły. Pochlebcy Gaebrila i jej wrogowie, byli wszystkim, na co mogła liczy´c w Caemlyn. — Nie dbam o to, co powiesz — zdecydowanie oznajmiła Lini. — Nie masz goraczki, ˛ ale co´s jest nie tak. Potrzebujesz Uzdrowicielki Aes Sedai. ˙ — Zadnych Aes Sedai. Głos Morgase był jeszcze twardszy. Przez krótka˛ chwil˛e znowu obracała piers´cie´n na palcu. Wiedziała, z˙ e jej urazy wobec Wie˙zy urosły ostatnimi czasy do poziomu przekraczajacego ˛ zdrowy rozsadek, ˛ mimo to nie potrafiła ju˙z dłu˙zej ufa´c Białej Wie˙zy, która najwyra´zniej ukrywała gdzie´s przed nia˛ jej córk˛e. List do nowej Amyrlin, w którym domagała si˛e powrotu Elayne — nikt nigdy nie domagał si˛e w s´cisłym tego słowa znaczeniu niczego od Amyrlin, jednak ona tak — list ten pozostawał jak dotad ˛ bez odpowiedzi. Zreszta˛ zapewne ledwie dotarł do Tar Valon. W ka˙zdym razie wiedziała, z˙ e nie ma najmniejszej ochoty na blisko´sc´ Aes Sedai. A mimo to nie potrafiła my´sle´c o Elayne bez wzbierajacej ˛ w niej dumy. Wyniesiona do godno´sci Przyj˛etej po tak krótkim czasie. Elayne mo˙ze z łatwo´scia˛ zosta´c pierwsza˛ kobieta,˛ która jako pełna Aes Sedai, nie za´s tylko wychowanka Wie˙zy, zasiadzie ˛ na tronie Andoru. To nie miało najmniejszego sensu, z˙ e potrafiła równocze´snie z˙ ywi´c przeciwstawne uczucia, ale ostatnio niewiele rzeczy miała sens. A jej córka nigdy nie zasiadzie ˛ na Tronie Lwa, je˙zeli Morgase nie zachowa go dla niej. — Powiedziałam, z˙ adnych Aes Sedai, Lini, a wi˛ec mo˙zesz przesta´c patrze´c na mnie w ten sposób. Tym razem nie zmusisz mnie do przełkni˛ecia z˙ adnych paskudnych mikstur. A poza tym watpi˛ ˛ e, by w Caemlyn dało si˛e obecnie znale´zc´ jakakolwiek ˛ Aes Sedai. Jej dawni poplecznicy wyjechali, wygnani jej własnym nakazem, by´c mo˙ze nawet zmienili si˛e ju˙z na dobre w jej wrogów, po tym co zrobiła z Ellorien. Nowi lordowie i lady zaj˛eli ich miejsca w pałacu. Nowe twarze w Gwardii. Któ˙z zachował wobec niej lojalno´sc´ ? — Czy znasz porucznika Gwardii nazywajacego ˛ si˛e Tallanvor, Lini? — Kiedy tamta krótko skin˛eła głowa,˛ ciagn˛ ˛ eła dalej: — Znajd´z go i przyprowad´z tutaj. Ale nie pozwól, by si˛e dowiedział, z˙ e tu jestem. W ogóle powiedz wszystkim w Kwaterach Emerytów, z˙ e gdyby ktokolwiek pytał, w ogóle mnie tu nie było. — Tu chodzi o co´s wi˛ecej ni˙z tylko o Gaebrila i te jego kobiety, nieprawda˙z? 295
— Id´z ju˙z, Lini. I po´spiesz si˛e. Zostało mało czasu. Po długo´sci cieni w pełnym drzew ogrodzie, który widziała za oknem, mogła osadzi´ ˛ c, z˙ e sło´nce min˛eło ju˙z najwy˙zszy punkt swej w˛edrówki po nieboskłonie. Wielkimi krokami zbli˙zał si˛e wieczór. Pora, kiedy Gaebril zacznie jej szuka´c. Po wyj´sciu Lini Morgase nie ruszyła si˛e z krzesła. Nie odwa˙zyła si˛e wsta´c, odzyskała ju˙z władz˛e w kolanach, ale obawiała si˛e, z˙ e je´sli zacznie chodzi´c, zatrzyma si˛e dopiero w swym salonie, czekajac ˛ na Gaebrila. Ten nakaz był tak silny, szczególnie gdy zostawała sama. A kiedy tylko on spojrzy na nia,˛ kiedy jej dotknie, bez watpienia ˛ przebaczy mu wszystko. Mo˙ze nawet zapomni o wszystkim, biorac ˛ pod uwag˛e, jak rozmyte i fragmentaryczne były jej wspomnienia z ostatnich dni, miesi˛ecy. Gdyby nie wiedziała, z˙ e to niemo˙zliwe, pomy´slałaby, i˙z w jaki´s sposób stosował wobec niej Jedyna˛ Moc, ale z˙ aden z m˛ez˙ czyzn potrafiacych ˛ przenosi´c nie do˙zywał jego wieku. Lini cz˛esto powtarzała jej, z˙ e zawsze znajdzie si˛e na s´wiecie taki m˛ez˙ czyzna, dla którego kobieta b˛edzie zachowywa´c si˛e jak pozbawiona mózgu idiotka, ale nigdy nie sadziła, ˛ i˙z co´s takiego mo˙ze si˛e jej przydarzy´c. To prawda, kiepsko wybierała sobie m˛ez˙ czyzn, chocia˙z w swoim czasie wydawali si˛e wła´sciwi. Taringaila Damodreda po´slubiła dla racji politycznych. Był m˛ez˙ em Tigraine, Dziedziczki Tronu, która znikn˛eła, co było powodem wszcz˛ecia Sukcesji po s´mierci Modrellein. Wychodzac ˛ za niego za ma˙ ˛z, ustanawiała swego rodzaju wi˛ez´ z dawna˛ królowa,˛ zagłuszajac ˛ tym samym watpliwo´ ˛ sci wi˛ekszo´sci swych oponentów, a co wa˙zniejsze, przypiecz˛etowujac ˛ przymierze, które ko´nczyło ciagłe ˛ wojny z Cairhien. W ten wła´snie sposób królowe wybieraja˛ sobie m˛ez˙ ów. Taringail był zimnym m˛ez˙ czyzna,˛ zachowujacym ˛ dystans wzgl˛edem ka˙zdego i nigdy wła´sciwie nie było mi˛edzy nimi miło´sci, cho´c spłodzili dwoje wspaniałych dzieci, niemal z ulga˛ powitała wie´sc´ o jego s´mierci podczas polowania. Thomdril Merrilin, bard Domu Trakand i nadworny bard Andoru, z poczatku ˛ był zabawka,˛ inteligentny i madry, ˛ wiecznie u´smiechni˛ety człowiek, który stosował sztuczki Gry Domów, by pomóc jej zasia´ ˛sc´ na tronie, a potem umocni´c Andor. Był dwukrotnie od niej starszy, jednak mogła wyj´sc´ za niego — w Andorze maria˙ze ze zwykłymi lud´zmi nie były niczym niezwykłym — ale zniknał ˛ bez słowa, a ona nie potrafiła utrzyma´c na wodzy swych nami˛etno´sci, które przy´cmiły wówczas lepsze strony jej charakteru. Nigdy si˛e nie dowiedziała, dlaczego odszedł, ale teraz to i tak nie miało znaczenia. Kiedy na koniec wrócił, z pewno´scia˛ uchyliłaby nakaz aresztowania, ale gdy si˛e spotkali, zamiast delikatnie załagodzi´c jej gniew, jak to miał w zwyczaju, na ostre słowa odpowiedział podobnie, mówiac ˛ rzeczy, których nigdy nie mogła mu wybaczy´c. Wcia˙ ˛z czuła, jak pala˛ ja˛ uszy na wspomnienie tego dnia, gdy nazwał ja˛ rozpieszczonym dzieckiem i kukiełka˛ Tar Valon. Nawet nia˛ potrzasn ˛ ał, ˛ swoja˛ królowa! ˛ Potem był Gareth Bryne, silny, uzdolniony, prostoduszny jak jego twarz i równie uparty jak ona, okazał si˛e na koniec zdradzieckim głupcem. Na dobre ju˙z prze296
gnała go ze swego z˙ ycia. Wydawało si˛e jej, z˙ e min˛eły lata, odkad ˛ ostatni raz go widziała, a przecie˙z było to niewiele ponad pół roku. I na koniec Gaebril. Ukoronowanie szeregu jej złych wyborów. Przynajmniej pozostali nie chcieli odebra´c jej korony. Niewielu m˛ez˙ czyzn jak na z˙ ycie kobiety, jednak z drugiej strony, a˙z nazbyt wielu. Lini powiadała, z˙ e m˛ez˙ czy´zni nadaja˛ si˛e tylko do trzech rzeczy, a za to sa˛ w nich bardzo dobrzy. Dopiero gdy zasiadła na tronie, Lini uznała, z˙ e jest na tyle dorosła, by dowiedzie´c si˛e, jakie to sa˛ rzeczy. „Przypuszczalnie gdybym poprzestała na ta´ncu” — pomy´slała gniewnie — „nie miałabym z nimi tylu kłopotów”. Cienie w ogrodzie za oknem wskazywały upływ dobrej godziny, zanim Lini powróciła z młodym Tallanvorem, który przyklakł ˛ na kolano, kiedy tamta jeszcze zamykała drzwi. — Najpierw nie chciał ze mna˛ pój´sc´ — oznajmiła. — Zapewne pi˛ec´ dziesiat. ˛ lat temu, gdy mogłam mu pokaza´c to samo, co ty teraz obna˙zasz przed s´wiatem, pomknałby ˛ za mna˛ raczo, ˛ dzi´s jednak musiałam odwoła´c si˛e do pomocy słodkich słówek. Tallanvor odwrócił głow˛e i spojrzał na nia˛ cierpko. — Zagroziła´s mi kijem, je´sli nie pójd˛e z toba.˛ Masz szcz˛es´cie, z˙ e zaciekawiło mnie, co mo˙ze by´c dla ciebie takie wa˙zne, w przeciwnym razie kazałbym zawlec ci˛e do infirmerii. — Jej ostre parskni˛ecie nie zbiło go z tropu. Przeniósł wzrok na Morgase i w jego spojrzeniu znowu pojawił si˛e gniew. — Rozumiem, z˙ e spotkanie z lordem Gaebrilem nie przebiegło wła´sciwie, moja królowo. Miałem nadziej˛e na. . . wi˛ecej. Patrzył jej prosto w oczy, ale komentarz Lini sprawił, z˙ e znowu zdała sobie spraw˛e z tego, co ma na sobie. Miała wra˙zenie, z˙ e płonace ˛ strzały wbijaja˛ si˛e w jej odsłoni˛ete łono. — Zadziorny z ciebie chłopiec, Tallanvorze. I wierz˛e, z˙ e lojalny, w przeciwnym razie nie przyszedłby´s do mnie z wie´sciami na temat Dwu Rzek. — Nie jestem chłopcem — warknał, ˛ ale nie powstał z kl˛eczek. — Jestem m˛ez˙ czyzna,˛ który zaprzysiagł ˛ odda´c swe z˙ ycie w słu˙zbie królowej. Nie wytrzymała i wyładowała na nim swój gniew. — Je˙zeli jeste´s m˛ez˙ czyzna,˛ to zachowuj si˛e jak m˛ez˙ czyzna. Wsta´n i odpowiedz zgodnie z prawda˛ na moje pytanie. I pami˛etaj, z˙ e ja naprawd˛e jestem twoja˛ królowa,˛ młody Tallanvorze. Cokolwiek my´slisz na temat zdarze´n, ja jestem władczynia˛ Andoru. — Wybacz mi, moja królowo. Słucham i jestem posłuszny. — Słowa zostały wła´sciwie wypowiedziane, nawet je´sli zabrakło w nich skruchy, ale postawa? Stał przed nia˛ wyprostowany, z wysoko uniesiona˛ głowa˛ i patrzył na nia˛ tak samo ´ wyzywajaco, ˛ jak zawsze. Swiatło´ sci, ten człowiek był bardziej uparty ni˙z Gareth Bryne. 297
— Ilu lojalnych ludzi da si˛e znale´zc´ w´sród Gwardzistów w pałacu? Ilu wiernych swym przysi˛egom pójdzie za mna? ˛ — Ja — powiedział cicho i nagle cały jego gniew zniknał, ˛ chocia˙z wcia˙ ˛z z napi˛eciem wpatrywał si˛e w jej oczy. — Je˙zeli chodzi o pozostałych. . . Je˙zeli chcesz znale´zc´ lojalnych z˙ ołnierzy, musisz szuka´c w zewn˛etrznych garnizonach, by´c moz˙ e a˙z w Białym Mo´scie. Niektórych wysłano wraz z rekrutami do Cairhien, ale ci, którzy zostali, sa˛ co do jednego lud´zmi Gaebrila. Ich nowe. . . ich nowe przysi˛egi odnosza˛ si˛e do tronu i prawa, nie za´s królowej. Było gorzej ni˙z my´slała, ale w istocie czego´s takiego si˛e spodziewała. Gaebril, cokolwiek o nim powiedzie´c, nie był głupcem. — A wi˛ec musz˛e si˛e uda´c w jakie´s inne miejsce, aby na powrót odzyska´c władz˛e. — Domy trudno b˛edzie z powrotem pozyska´c po nało˙zonej na nie banicji, po tym co zrobiła Ellorien, ale trzeba tego dokona´c. — Gaebril mo˙ze próbowa´c powstrzyma´c mnie przed opuszczeniem pałacu. . . — przypominała sobie słabo, z˙ e dwukrotnie próbowała uciec i za ka˙zdym razem Gaebril ja˛ zatrzymywał — . . . a wi˛ec ty przygotujesz dwa konie i b˛edziesz czekał na ulicy za południowymi stajniami. Tam ci˛e znajd˛e, ubrana do konnej jazdy. — Zbyt wielu ludzi tam si˛e kr˛eci — powiedział. — I zbyt blisko. Ludzie Gaebrila moga˛ ci˛e rozpozna´c, niezale˙znie od tego, w co si˛e przebierzesz. Znam jednego człowieka. . . czy b˛edziesz umiała znale´zc´ gospod˛e zwana˛ „Błogosławie´nstwo Królowej”, w zachodniej cz˛es´ci Nowego Miasta? — Nowe Miasto było nowe tylko w odniesieniu do Wewn˛etrznego Miasta. — Dam sobie rad˛e. — Nie lubiła, gdy si˛e jej przeciwstawiano, nawet je´sli nie miała racji. Bryne równie˙z tak post˛epował. Przyjemnie b˛edzie pokaza´c temu młodzie´ncowi, jak umiej˛etnie potrafi si˛e przebra´c. Miała zwyczaj co roku — zdała sobie spraw˛e, z˙ e w tym roku jeszcze tego nie robiła — przebiera´c si˛e za prosta˛ kobiet˛e i w˛edrowa´c po ulicach, wyczuwajac ˛ t˛etno swego ludu. Nikt nigdy jej nie rozpoznał. — Ale czy temu człowiekowi mo˙zna zaufa´c, młody Tallanvorze? — Basel Gill jest równie lojalny wzgl˛edem ciebie jak ja. — Zawahał si˛e, po jego twarzy przemknał ˛ cie´n udr˛eki, ale raz jeszcze wyparł ja˛ gniew. — Dlaczego tak długo zwlekała´s? Musiała´s wiedzie´c, a jednak czekała´s, dopóki Gaebril nie zacisnał ˛ swych rak ˛ na gardle Andoru. Dlaczego tak długo czekała´s? A wi˛ec to tak. Jego gniew rodził si˛e z uczciwych motywów, domagał si˛e wi˛ec uczciwej odpowiedzi. Tylko z˙ e ona sama nie znała z˙ adnej, której mogłaby mu udzieli´c. — Kwestionowanie post˛epowania królowej nie nale˙zy do twoich obowiazków, ˛ młody człowieku — oznajmiła na koniec, delikatnie i stanowczo jednocze´snie. — Lojalny z˙ ołnierz, a za takiego ci˛e uwa˙zam, słu˙zy, nie zadajac ˛ pyta´n. Wypu´scił długo wstrzymywany oddech. — B˛ed˛e czekał na ciebie w stajni „Błogosławie´nstwa Królowej”, moja królowo. — I wykonawszy ukłon odpowiedni na oficjalna˛ audiencj˛e, wyszedł. 298
— Dlaczego przez cały czas nazywała´s go młodym? — chciała wiedzie´c Lini, gdy tylko drzwi za tamtym si˛e zamkn˛eły. — Przez to cały sztywniał. „Tylko głupiec kładzie sobie oset pod siodło, zanim wyruszy w drog˛e”. — On jest młody, Lini. Mógłby by´c moim synem. Lini parskn˛eła i tym razem nie było to łagodne parskni˛ecie. — Jest kilka lat starszy od Galada, a Galad jest za stary, z˙ eby mógł by´c twój. Bawiła´s si˛e lalkami, kiedy Tallanvor ju˙z si˛e urodził i my´slała´s, z˙ e dzieci si˛e robi w taki sam sposób jak lalki. Wzdychajac, ˛ Morgase zastanawiała si˛e, czy ta kobieta traktowała jej matk˛e w podobny sposób. Zapewne. A je´sli Lini po˙zyje na tyle długo, by Elayne zda˙ ˛zyła zasia´ ˛sc´ na tronie w co jako´s nie watpiła, ˛ Lini b˛edzie z˙ yła wiecznie — zapewne nie b˛edzie traktowa´c Elayne inaczej. Bardziej ju˙z watpliwe ˛ było, czy zostanie jakikolwiek tron, który mogłaby odziedziczy´c jej córka. — Pytanie brzmi, czy on jest tak lojalny, jak si˛e wydaje, Lini? Jedyny wierny Gwardzista, kiedy wszyscy pozostali lojalni wobec mnie ludzie zostali odesłani z pałacu? Nagle wydało mi si˛e to zbyt pi˛ekne, by mogło by´c prawdziwe. — Zło˙zył nowa˛ przysi˛eg˛e. — Morgase otworzyła ju˙z usta, ale Lini uprzedziła jej watpliwo´ ˛ sci. — Widziałam go po tym, samotnego za stajnia.˛ Dzi˛eki temu wiedziałam o kim mówisz, poznałam jego imi˛e. On mnie nie spostrzegł. Kl˛eczał, łzy spływały mu po twarzy. Na przemian przepraszał ciebie i powtarzał słowa starej przysi˛egi. Nie tylko ze zwrotem „królowej Andoru”, lecz „królowej Andoru Morgase”. Przysi˛egał starym sposobem na swój miecz, nacinajac ˛ rami˛e, aby dowie´sc´ , z˙ e wytoczy ostatnia˛ kropl˛e krwi, zanim złamie przysi˛eg˛e. Znam si˛e troch˛e na m˛ez˙ czyznach, dziewczyno. Ten pójdzie za toba˛ z gołymi r˛ekoma przeciwko całej armii. Przyjemnie było si˛e o tym dowiedzie´c. Gdyby nie mogła mu ufa´c, w nast˛epnej kolejno´sci powinna przesta´c wierzy´c Lini. Nie, Lini nigdy. Przysi˛egał w dawny sposób? Co´s takiego nadawało si˛e do opowie´sci barda. Ale znowu przestała panowa´c nad swymi my´slami, znowu błakały ˛ si˛e samopas. Przecie˙z Gaebril w tej chwili nie panował ju˙z całkiem nad jej umysłem. Czemu wi˛ec co´s w niej pragn˛eło, by wróciła do salonu i zaczekała? Nale˙zało si˛e skoncentrowa´c. — Potrzebuj˛e prostej sukni, Lini. Takiej, która nie przylega zbyt dobrze do ciała. Odrobina sadzy z kominka. . . Lini koniecznie chciała opu´sci´c pałac razem z nia.˛ Morgase musiałaby chyba przywiaza´ ˛ c ja˛ do krzesła, z˙ eby powstrzyma´c przed pój´sciem za soba,˛ nie była jednak pewna, czy starsza kobieta dałaby si˛e przywiaza´ ˛ c, wygladała ˛ na krucha,˛ ale w istocie okazywała si˛e silniejsza, mimo pozorów jakie stwarzała jej mało imponujaca ˛ postura. Kiedy wy´slizgn˛eły si˛e przez wask ˛ a˛ boczna˛ bram˛e, Morgase w niewielkim stopniu przypominała obecna˛ królowa˛ Andoru. Odrobina sadzy przyczerniła jej rudozłote włosy, odebrała im połysk, sprawiajac, ˛ z˙ e wygladały ˛ na zupełnie zwyczajne. Pot spływajacy ˛ po twarzy równie˙z dodawał wygladowi ˛ 299
pospolito´sci. Nikt nie uwierzyłby, z˙ e królowe moga˛ si˛e poci´c. Bezkształtna suknia z grubej — bardzo grubej szarej wełny, z rozci˛etymi spódnicami dopełniała przebrania. Nawet jej bielizna i po´nczochy utkane były z pospolitej wełny. Wygla˛ dała na wie´sniaczk˛e, która przyjechała koniem z zaprz˛egu na jarmark, a teraz ma ochot˛e zobaczy´c troch˛e miasta. Lini natomiast wygladała ˛ jak to ona, ze sztywnym karkiem i bardzo serio, w sukni do konnej jazdy z zielonej wełny, dobrze skrojonej, lecz niemodnej co najmniej od dziesi˛eciu ju˙z lat. ˙ Załuj ac, ˛ z˙ e nie mo˙ze si˛e podrapa´c, Morgase z˙ ałowała tak˙ze, z˙ e tamta za mocno wzi˛eła sobie do serca jej uwagi dotyczace ˛ niezbyt dobrze dopasowanej sukni. Podczas wpychania jej poprzedniego stroju pod łó˙zko, stara piastunka wymruczała jakie´s porzekadło o pokazywaniu towarów, których si˛e nie ma zamiaru sprzedawa´c, kiedy za´s Morgase twierdziła, z˙ e to zmy´sliła, odparła, i˙z jest tak stara, z˙ e ka˙zde zmy´slone przez nia˛ porzekadło ujdzie i tak za prawdziwe. Morgase była wła´sciwie prawie pewna, i˙z ten nowy, wywołujacy ˛ sw˛edzenie, fatalnie skrojony ubiór, to kara za tamta˛ sukni˛e. Wewn˛etrzne Miasto zostało zbudowane na wzgórzach, ulice poprowadzono wedle naturalnych krzywizn terenu i zaplanowano tak, by nagle wychodziły na parki pełne drzew i pomników albo kryte dachówkami wie˙ze l´sniace ˛ setka˛ kolorów w promieniach sło´nca. Nagłe prze´swity prowadziły wzrok ponad całym Caemlyn a˙z ku pofałdowanym równinom i lasom za miastem. Morgase nie widziała nic, s´piesznie przepychajac ˛ si˛e przez tłumy zalegajace ˛ ulice. Kiedy indziej próbowałaby słucha´c, co mówia˛ ludzie, wyczuwa´c ich nastroje. Tym razem jednak słyszała jedynie szum i gwar wielkiego miasta. Nie wpadła na pomysł poderwania ich do buntu. Tysiace ˛ ludzi uzbrojonych głównie w kamienie i własny gniew nie byłoby w stanie pokona´c Gwardii w Królewskim Pałacu, ale gdyby nawet nie wiedziała o tym wcze´sniej, to rozruchy wiosna˛ tego roku, dzi˛eki którym spotkała Gaebrila, oraz rozruchy z poprzedniego roku pokazały jej jasno, do czego zdolny jest motłoch. Pragn˛eła włada´c Caemlyn, a nie oglada´ ˛ c zgliszcz. Za białymi s´cianami Wewn˛etrznego Miasta rozpo´scierało si˛e Nowe Miasto o swoistej urodzie. Wysokie smukłe wie˙ze z kopułami l´sniacymi ˛ biela˛ i złotem, wielkie przestrzenie czerwonych dachów, górujace ˛ nad nimi zewn˛etrzne mury, bladoszare. paskowane srebrem i biela.˛ Szerokie bulwary przeci˛ete w s´rodku szerokimi pasami trawy i drzew, po których ciagn˛ ˛ eli ludzie, powozy i fury. Z tego wszystkiego zauwa˙zyła przelotnie tylko, z˙ e trawa wysycha z braku deszczu, tak pochłoni˛eta była bowiem poszukiwaniem pewnego miejsca. Na podstawie do´swiadczenia nabytego podczas corocznych wycieczek ostro˙znie wybierała ludzi. Głównie m˛ez˙ czyzn. Wiedziała, jak wyglada, ˛ nawet z sadza˛ na włosach, niektóre kobiety z czystej zazdro´sci mogłyby ja˛ skierowa´c w zła˛ stron˛e. M˛ez˙ czy´zni z kolei wysilali swe umysły, aby wywrze´c na niej jak najwi˛eksze wra˙ z˙ enie. Zadnego jednak z nazbyt ubrudzona˛ twarza˛ czy szorstko wygladaj ˛ acego. ˛ Ci pierwsi, zagadni˛eci, cz˛esto zachowywali si˛e obra´zliwie, jakby sami nie porusza300
li si˛e pieszo, drudzy za´s zdawali si˛e sadzi´ ˛ c, z˙ e kobieta pytajaca ˛ o kierunek musi mie´c co´s innego na my´sli. Jeden z zapytanych, m˛ez˙ czyzna ze zbyt du˙zym podbródkiem, zachwalajacy ˛ tac˛e pełna˛ igieł i szpilek, u´smiechnał ˛ si˛e do niej i powiedział: — Czy kto´s mówił ci ju˙z kiedy´s, z˙ e odrobin˛e przypominasz królowa? ˛ Narobiła nam zamieszania, ale jest przecie˙z s´liczna. Odpowiedziała na to wyuzdanym u´smiechem, na który Lini zareagowała ostrym spojrzeniem. — Zachowaj swoje komplementy dla z˙ ony. Druga ulica na lewo, powiedziałe´s? Dzi˛ekuj˛e. I za komplement równie˙z. Kiedy przeciskała si˛e przez tłum, nagle mars wypełzł na jej czoło. Zbyt cz˛esto o tym słyszała. Nie, z˙ e jest podobna do królowej, ale z˙ e Morgase narobiła zamieszania. Gaebril podniósł podatki, by móc opłaca´c swoich rekrutów, jak si˛e wydawało, ale to ona ponosiła za wszystko win˛e, zreszta˛ całkiem słusznie. Odpowiedzialno´sc´ spoczywała na królowej. Poza tym pałac wydawał tak˙ze inne prawa, prawa, które nie miały wi˛ekszego sensu, a za to czyniły z˙ ycie ludzi trudniejszym. Dotarły do niej nawet poszeptywania, z˙ e Andorem ju˙z zbyt długo rzadz ˛ a˛ królowe. Bardzo ciche, ale co jeden człowiek odwa˙zył si˛e powiedzie´c szeptem, dziesi˛eciu my´slało w skryto´sci ducha. Wychodziło na to, z˙ e nie b˛edzie tak łatwo, jak jej si˛e zdawało, podburzy´c tłum przeciwko Gaebrilowi. Na koniec dotarła do celu, du˙zej gospody z kamienia, godło nad drzwiami przedstawiało m˛ez˙ czyzn˛e kl˛eczacego ˛ przez złotowłosa˛ kobieta˛ w Ró˙zanej Koronie, która trzymała dło´n na jego głowie. „Błogosławie´nstwo Królowej”. Podobizna nie była zachwycajaca, ˛ je˙zeli to rzeczywi´scie ja˛ przedstawiała. Policzki miała zbyt wydatne. Dopiero przed frontem gospody zorientowała si˛e, z˙ e Lini ci˛ez˙ ko sapie. Narzuciła ostre tempo, a ta kobieta nie była ju˙z przecie˙z młoda. — Lini, przepraszam. Nie powinnam i´sc´ tak. . . — Gdybym nie potrafiła ci dotrzyma´c kroku, kobieto, to jak miałabym nia´nczy´c dzieci Elayne? Masz zamiar sta´c tutaj? „Powłóczenie nogami nigdy nie prowadzi do celu podró˙zy”. Powiedział, z˙ e b˛edzie czekał w stajni. Siwowłosa kobieta ruszyła, chcac ˛ obej´sc´ budynek gospody, i mruczała co´s do siebie. Morgase nie miała innego wyj´scia, jak pój´sc´ za nia.˛ Zanim weszła do kamiennej stajni, ocieniła oczy dłonia˛ i spojrzała na sło´nce. Do zmierzchu pozostały nie wi˛ecej jak dwie godziny, Gaebril zacznie jej wówczas szuka´c, o ile ju˙z tego nie robił. We wn˛etrzu stajni, w korytarzu prowadzacym ˛ do przegród dla koni, czekał Tallanvor, ale nie sam. Kiedy przykl˛eknał ˛ na jedno kolano, dotykajac ˛ nim zasłanego słoma˛ klepiska — odziany był w zielony wełniany kaftan, spi˛ety pasem, u którego wisiał miecz — wraz z nim ukl˛ekli dwaj m˛ez˙ czy´zni i kobieta, z niejakim wahaniem, nie do ko´nca b˛edac ˛ pewni, z kim maja˛ do czynienia. Kr˛epy m˛ez˙ czyzna, 301
o ró˙zowej twarzy, łysiejacy, ˛ to musiał by´c karczmarz, Basel Gill. Pot˛ez˙ ny brzuch opinała skórzana kurta naszyta metalowymi kra˙ ˛zkami, przy biodrze równie˙z miał miecz. — Moja królowo — powiedział Gill — od lat nie nosiłem ju˙z miecza. . . dokładnie od czasu Wojen o Aiel. . . ale poczytałbym sobie za honor, gdyby´s pozwoliła mi ruszy´c z toba.˛ O dziwo, wcale nie wygladał ˛ przy tym s´miesznie. Morgase przyjrzała si˛e pozostałej dwójce, niezgrabnemu człowiekowi w szorstkim kaftanie, z ci˛ez˙ kimi powiekami opadajacymi ˛ na oczy, ze złamanym nosem i twarza˛ poznaczona˛ bliznami, oraz niskiej, bardzo pi˛eknej kobiecie, zbliz˙ ajacej ˛ si˛e ju˙z do s´redniego wieku. Wygladało ˛ na to, z˙ e jest razem z tym ulicznym zabijaka,˛ ale jej bł˛ekitna wełniana suknia z wysokim karczkiem wydawała si˛e zbyt dobrze uszyta, by mogła by´c prezentem od niego. M˛ez˙ czyzna zapewne wyczuł jej watpliwo´ ˛ sci, jego leniwy wzrok wbrew pozorom chyba widział wszystko. — Jestem Lamgwin, moja królowo, twój wierny poddany. To, co si˛e stało, nie jest wła´sciwe i nale˙zy wszystko przywróci´c do pierwotnego stanu. Ja równie˙z chciałbym pój´sc´ z toba.˛ I Breane tak˙ze. — Wsta´ncie — powiedziała. — Mo˙ze jeszcze mina´ ˛c wiele dni, zanim b˛edziecie mogli swobodnie zwraca´c si˛e do mnie jak do królowej. Jestem zadowolona, mogac ˛ podró˙zowa´c w twoim towarzystwie, panie Gill. I w twoim równie˙z, panie Lamgwin, ale bezpieczniej byłoby, gdyby wasza kobieta została w Caemlyn. Nie b˛edzie nam łatwo. Breane, otrzepujac ˛ spódnice ze słomy, rzuciła jej ostre spojrzenie. Podobnie zreszta˛ jak i Lini. — Przyzwyczaiłam si˛e ju˙z do tego, z˙ e nie jest mi łatwo — powiedziała, w jej głosie mo˙zna było dosłysze´c cairhienia´nski akcent. Szlachetnie urodzona, o ile Morgase si˛e nie myliła, jedna z uciekinierek. — I nigdy dotad, ˛ dopóki nie spotkałam Lamgwina, nie poznałam ani jednego dobrego człowieka. Albo dopóki on mnie nie znalazł. Lojalno´sc´ i miło´sc´ , jakie on z˙ ywi dla ciebie, ja odczuwam wobec niego po dziesi˛eciokro´c. On pójdzie za toba,˛ ja jednak pójd˛e za nim. Nie zostan˛e tutaj sama. Morgase wciagn˛ ˛ eła gł˛eboko powietrze, potem skin˛eła głowa˛ na zgod˛e. W ka˙zdym razie kobieta tak zrozumiała jej gest. Niezły zaczatek ˛ armii, która miałaby jej pomóc odzyska´c tron: młody z˙ ołnierz, który obrzucał ja˛ gniewnymi spojrzeniami, łysiejacy ˛ karczmarz, wygladaj ˛ acy ˛ jakby od dwudziestu lat nie siedział na ko´nskim grzbiecie, uliczny rozrabiaka, sprawiajacy ˛ wra˙zenie na poły s´piacego ˛ i arystokratka z Cairhien, jasno dajaca ˛ do zrozumienia, z˙ e jej lojalno´sc´ si˛ega tak daleko, jak przywiazanie ˛ złodziejaszka. No i oczywi´scie Lini. Lini, która traktowała ja˛ w taki sposób, jakby wcia˙ ˛z była mała dziewczynka.˛ Có˙z, tak, znakomity poczatek. ˛ — Dokad ˛ si˛e udamy, moja królowo? — zapytał Gill, wyprowadzajac ˛ ju˙z, osio302
dłane konie z boksów. Lamgwin z zaskakujac ˛ a˛ energia˛ zaczał ˛ siodła´c jeszcze jednego dla Lini. Morgase zrozumiała, z˙ e tego nie wzi˛eła pod uwag˛e. ´ „Swiatło´ sci, Gaebril wcia˙ ˛z za´cmiewa mi umysł”. Ciagle ˛ czuła przymus powrotu do swego salonu. To nie on. Potem musiała si˛e skoncentrowa´c na sposobie opuszczenia pałacu i dostaniu tutaj. Kiedy´s udałaby si˛e w pierwszym rz˛edzie do Ellorien, chocia˙z Pelivar i Arathelle zapewne równie ch˛etnie by ja˛ przyj˛eli. Gdyby tylko potrafiła wymy´sli´c, jak wytłumaczy´c ich wygnanie. Zanim zda˙ ˛zyła otworzy´c usta, Tallanvor powiedział: — To musi by´c Gareth Bryne. Wielkie Domy nie z˙ ywia˛ obecnie do ciebie ciepłych uczu´c, moja królowo, ale je´sli Bryne pójdzie za toba,˛ zapewne inni odnowia˛ swoje s´luby posłusze´nstwa, cho´cby tylko dlatego, z˙ e zdaja˛ sobie spraw˛e, i˙z on wygra ka˙zda˛ bitw˛e. Zacisn˛eła z˛eby, z˙ eby powstrzyma´c si˛e przed natychmiastowym zaprzeczeniem. Bryne był zdrajca.˛ Ale był tak˙ze jednym z najwi˛ekszych z˙ yjacych ˛ generałów. Jego obecno´sc´ stanowiłaby przekonujacy ˛ argument, gdyby musiała namawia´c Pelivara i pozostałych, aby zapomnieli jej t˛e banicj˛e. Bardzo dobrze. Bez watpienia ˛ Garreth ch˛etnie skorzysta z szansy zostania jeszcze raz Kapitanem Generałem Gwardii Królowej. A je´sli nie, równie łatwo poradzi sobie bez niego. Kiedy tarcza sło´nca dotkn˛eła horyzontu, znajdowali si˛e ju˙z w odległo´sci pi˛eciu ´ mil od Caemlyn, na drodze wiodacej ˛ w stron˛e Zródeł Kore.
***
Noc była pora,˛ gdy Padan Fain czuł si˛e najpewniej. Kiedy szedł po ozdobionych sztukateriami korytarzach Białej Wie˙zy, było tak, jakby ciemno´sci panujace ˛ na zewnatrz ˛ spowijały go płaszczem przed jego wrogami, mimo i˙z w istocie wysokie stojace ˛ lampy, l´sniace ˛ złotem i odbijajace ˛ swe s´wiatło w lustrach, paliły si˛e wsz˛edzie. Wiedział, z˙ e to uczucie pewno´sci jest złudne, jego wrogowie byli liczni i w ka˙zdym momencie mógł si˛e spodziewa´c, z˙ e ich spotka. W tej chwili, jak zawsze, gdy nie spał, czuł obecno´sc´ Randa al’Thora. Nie dokładnie miejsce jego pobytu, ale fakt, z˙ e gdzie´s tam z˙ yje w s´wiecie. Wcia˙ ˛z z˙ yje. To był dar, który został mu ofiarowany w Shayol Ghul, w Szczelinie Zagłady, ta s´wiadomo´sc´ obecno´sci al’Thora. Jego umysł odepchnał ˛ wspomnienia tego, co zrobiono mu w Szczelinie. Został tam przedestylowany, zło˙zony na nowo. Ale pó´zniej, w Aridhol, narodził si˛e powtórnie. Narodził po to, by porazi´c swych wrogów, i starych, i nowych. 303
Gdy tak w˛edrował noca˛ po pustych korytarzach Wie˙zy, czuł jeszcze co´s, rzecz, która nale˙zała do niego, a która˛ mu ukradziono. Po˙zadał ˛ jej w tej chwili tak mocno, z˙ e uczucie to tłumiło nawet marzenie o s´mierci al’Thora, o zniszczeniu Wie˙zy czy nawet o zem´scie na swym najdawniejszym wrogu. Dojmujace ˛ pragnienie, by znowu stanowi´c cało´sc´ . Ci˛ez˙ kie, rze´zbione drzwi wisiały na mocnych zawiasach, zabezpieczały je nadto z˙ elazne sztaby i pot˛ez˙ ny czarny, metalowy zamek, wielki jak jego głowa. Niewiele drzwi w Wie˙zy w ogóle zamykano — któ˙z o´smieliłby si˛e. kra´sc´ w samym sercu siedziby Aes Sedai? — jednak pewne rzeczy, które si˛e w niej znajdowały, uwa˙zano za zbyt niebezpieczne, by mógł mie´c do nich dost˛ep ka˙zdy. Najbardziej niebezpieczne z nich trzymano za tymi drzwiami, strze˙zone mocnym zamkiem. Zachichotał cicho, wyjał ˛ z kieszeni kaftana dwa cienkie, wygi˛ete, metalowe pr˛ety, wsadził je do zamka, gmerał nimi przez chwil˛e, naciskał, wreszcie obrócił. Rygiel odskoczył z cichym trzaskiem. Przez chwil˛e stał, opierajac ˛ si˛e o drzwi i s´miejac ˛ ochryple. Strze˙zone przez mocny zamek. Otoczone cała˛ pot˛ega˛ Aes Sedai i strze˙zone przez zwykły metal. Nawet słu˙zacy ˛ czy nowicjuszki z pewno´scia˛ o tej porze sko´nczyli ju˙z wypełnia´c swe obowiazki, ˛ ale kto´s mógł nie spa´c albo zwyczajnie przypadkiem t˛edy przechodzi´c. Przelotne wybuchy rozbawienia wcia˙ ˛z wstrzasały ˛ jego ramionami, kiedy schował wytrychy do kieszeni, a nast˛epnie wyjał ˛ z niej gruba˛ woskowa˛ s´wiec˛e i zapalił knot od stojacej ˛ najbli˙zej lampy. Wszedł do s´rodka, zamknał ˛ za soba˛ drzwi, uniósł s´wiec˛e wysoko i rozejrzał si˛e dookoła. Wzdłu˙z wszystkich s´cian stały półki, na których umieszczono zwykłe pudełka i zdobne szkatuły rozmaitych kształtów i rozmiarów, niewielkie figurki z ko´sci i ko´sci słoniowej albo jakiego´s poczerniałego materiału, przedmioty z metalu, szkła i kryształu połyskujace ˛ w s´wietle s´wiecy. Nic nie wydawało si˛e na pierwszy rzut oka szczególnie niebezpieczne. Kurz pokrywał wszystko gruba˛ warstwa,˛ nawet Aes Sedai rzadko tutaj przychodziły, a nikomu innemu na to nie pozwalały. To, czego szukał, wzywało go do siebie. Na si˛egajacej ˛ mu do piersi półce stała czarna metalowa szkatuła. Otworzył ja,˛ okazało si˛e, z˙ e jej s´cianki zrobione sa˛ z ołowiu grubego na dwa cale, w s´rodku za´s zostało niewiele miejsca, by pomie´sci´c zawarto´sc´ — zakrzywiony sztylet w złotej pochwie, z r˛ekoje´scia˛ ozdobiona˛ wielkim rubinem. Jego nie interesowało ani złoto, ani połyskujacy ˛ niczym ciemna krew klejnot. Po´spiesznie nakapał odrobin˛e wosku na powierzchni˛e półki obok szkatułki, postawił na nim s´wiec˛e i porwał sztylet. Westchnał ˛ ci˛ez˙ ko i przeciagn ˛ ał ˛ si˛e z rozmarzeniem. Znowu był cało´scia,˛ stanowił jedno´sc´ z tym, co przykuło go do siebie tak dawno temu, co obdarzyło go nowym z˙ yciem. ˙ Zelazne zawiasy zazgrzytały cicho, on za´s przypadł do posadzki, obna˙zajac ˛ zakrzywione ostrze. Młoda kobieta o bladej skórze, która stan˛eła w drzwiach, mia304
ła tylko tyle czasu, aby zagapi´c si˛e na niego, potem podja´ ˛c prób˛e skoku w stron˛e drzwi, zanim ciał ˛ ja˛ przez twarz, jednym ruchem upu´scił pochw˛e sztyletu, pochwycił tamta˛ za rami˛e i wciagn ˛ ał ˛ do magazynu. Wystawił głow˛e na zewnatrz ˛ i rozejrzał si˛e po korytarzu. Dalej pusto. Nast˛epnie cofnał ˛ głow˛e i zamknał ˛ drzwi. Wiedział, co zobaczy w s´rodku. Młoda kobieta rzucała si˛e na kamiennej posadzce, napinajac ˛ si˛e w niemym krzyku. R˛ekoma drapała twarz, która ju˙z zda˙ ˛zyła poczernie´c, puchnac ˛ nie do poznania., ciemne plamy si˛egały ramion niczym spływajaca ˛ na nie czarna oliwa. ´ znobiała suknia, obrze˙zona lamówka,˛ falowała wokół bezradnie wierzgajaSnie˙ ˛ cych stóp. Oblizał kropl˛e jej krwi, która upadła mu na dło´n i zachichotał, podnoszac ˛ z posadzki pochw˛e. — Jeste´s głupcem. Odwrócił si˛e błyskawicznie z wyciagni˛ ˛ etym ostrzem, ale w tym momencie powietrze wokół niego nagle zg˛estniała, wi˛ez˙ ac ˛ go od szyi a˙z po podeszwy butów. Zawisł niemal˙ze nad posadzka,˛ balansujac ˛ na czubkach palców, ze sztyletem wystawionym do ciosu i patrzył na Alviarin, która spokojnie zamykała za soba˛ drzwi i pochylała si˛e, by mu si˛e przyjrze´c z bliska. Tym razem zawiasy nawet nie skrzypn˛eły. Ciche szuranie pantofli umierajacej ˛ dziewczyny z˙ adna˛ miara˛ nie potrafiłoby stłumi´c tego d´zwi˛eku, zamrugał, chcac ˛ usuna´ ˛c krople potu, które znienacka spłyn˛eły mu do oczu. — Czy naprawd˛e sadziłe´ ˛ s — ciagn˛ ˛ eła dalej Aes Sedai — z˙ e przy tym pokoju nie b˛edzie z˙ adnej stra˙zy, z˙ e pozostanie nie strze˙zony? Ten zamek został obło˙zony zabezpieczeniami. Zadaniem tej głupiej dziewczyny na dzisiejsza˛ noc była obserwacja działania zabezpiecze´n. Gdyby postapiła ˛ zgodnie z zaleceniami, w tej chwili za tymi drzwiami znajdowałby si˛e tuzin Stra˙zników i tyle˙z samo Aes Sedai. Zapłaciła cen˛e za swoja˛ głupot˛e. Odgłosy wydawane przez ciało miotajace ˛ si˛e po posadzce za jego plecami uci˙ a˛ Ajah, ale chły powoli, jego oczy zw˛eziły si˛e. Alviarin nie była wprawdzie Zółt mimo to mogła podja´ ˛c prób˛e Uzdrowienia umierajacej ˛ dziewczyny. I nie podniosła alarmu, co powinna zrobi´c tamta, w przeciwnym razie nie byłaby tutaj sama. — Jeste´s Czarna˛ Ajah — wyszeptał. — Niebezpieczne oskar˙zenie — odrzekła spokojnie. Nie było jasne, dla którego z nich dwojga mogłoby si˛e okaza´c niebezpieczne. — Siuan Sanche podczas przesłuchania próbowała twierdzi´c, z˙ e Czarne Ajah istnieja˛ naprawd˛e. Błagała, by´smy jej pozwoliły o nich opowiedzie´c. Elaida nie chciała o tym słysze´c i nigdy nie pozwoli w swojej obecno´sci mówi´c na ich temat. Opowie´sci o Czarnych Ajah to zło´sliwa potwarz wymierzona przeciwko Wie˙zy. — Jeste´s Czarna˛ Ajah — powtórzył, tym razem gło´sniej. — Chciałe´s to ukra´sc´ ? — mówiła dalej, jakby w ogóle nie usłyszała jego słów. — Rubin nie jest wart wło˙zonego w rabunek wysiłku, Fain. Czy te˙z jak tam si˛e naprawd˛e nazywasz. To ostrze jest zatrute, tylko głupiec ujmie je goła˛ r˛eka,˛ za305
miast pomóc sobie szczypcami. Widzisz, jaki efekt wywarło na Verine. Dlaczego wi˛ec przyszedłe´s tutaj i ruszyłe´s prosto do czego´s, o czego istnieniu w ogóle nie powiniene´s wiedzie´c? Nie miałe´s do´sc´ czasu na jakiekolwiek poszukiwania. — Mog˛e usuna´ ˛c dla ciebie Elaid˛e. Jedno dotkni˛ecie i nawet Uzdrawianie nic jej nie pomo˙ze. — Próbował wykona´c znaczacy ˛ gest sztyletem, ale nie mógł nawet palcem ruszy´c, gdyby potrafił, Alviarin byłaby ju˙z martwa. — Mo˙zesz by´c pierwsza˛ w Wie˙zy, nie za´s druga.˛ Wybuchn˛eła na te słowa s´miechem niczym chłodna, pogardliwa melodia. — Czy sadzisz, ˛ z˙ e nie byłabym pierwsza,˛ gdybym tego chciała? Drugie miejsce najzupełniej mi odpowiada. Niech Elaida przypisuje sobie zasługi za wszystko, co okre´sla jako swoje sukcesy i niech poci si˛e nad swymi pora˙zkami. Ja wiem. gdzie spoczywa prawdziwa władza. Teraz odpowiedz na moje pytanie, w przeciwnym razie bowiem rankiem znalezione tu zostana˛ dwa trupy zamiast jednego. Stanie si˛e tak w ka˙zdym razie, niezale˙znie ad tego, czy odpowie na jej pytanie stosownymi kłamstwami czy nie, nie miała zamiaru pozwoli´c, by uszedł z z˙ yciem. — Widziałem Thakan’dar. — Nawet wypowiedzenie tej nazwy bolało, wspomnienia, które nasuwała, przepalały go bólem agonii. Zdławił j˛ek i zmusił si˛e, by mówi´c dalej. — Wielkie morze mgły falujacej ˛ i rozbijajacej ˛ si˛e w absolutnej ciszy a czarne skały klifów, ognie ku´zni płonace ˛ pod nim czerwonym s´wiatłem i błyskawice nakłuwajace ˛ niebo, którego wyglad ˛ mógł doprowadza´c ludzi do szale´nstwa. — Nie chciał kontynuowa´c opowie´sci, mimo to nie przerwał jej. — Wybrałem s´cie˙zk˛e wiodac ˛ a˛ do wn˛etrza Shayol Ghul, w dół, tam gdzie kamienie niczym z˛eby przeczesywały me włosy, a˙z do brzegu jeziora ognia i stopionej skały. . . „Nie, tylko nie to!” — . . . które w swych niepomiernych gł˛ebiach skrywa Wielkiego Władc˛e Ciemno´sci. Niebiosa ponad Shayol Ghul sa˛ czarne od jego oddechu nawet w samo południe. Alviarin stała teraz wyprostowana, patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Nie bała si˛e, ale najwyra´zniej jego opowie´sc´ wywarła na niej wra˙zenie. — Słyszałam o. . . — zacz˛eła cicho, potem jednak otrzasn˛ ˛ eła si˛e i popatrzyła na niego równie ostro jak poprzednio. — Kim ty jeste´s? Dlaczego tu przyszedłe´s? Czy wysłało ci˛e jedno z Prze. . . jedno z Wybranych? Dlaczego nikt mnie nie poinformował? Odrzucił do tyłu głow˛e i za´smiał si˛e. — Czy o zadaniach, które zleca si˛e takim jak ja, tacy jak ty sa˛ informowani? — Akcent rodzimego Lugardu znowu wyra´znie przebijał w jego głosie, rodzimego tylko w pewnym sensie. — Czy Wybrani mówia˛ ci wszystko? — Co´s w nim krzyczało, z˙ e nie jest to wła´sciwy sposób post˛epowania, ale nienawidził Aes Sedai, a to co´s wewnatrz ˛ niego nienawidziło ich równie˙z. — Bad´ ˛ z ostro˙zna, s´liczna mała Aes Sedai, w przeciwnym razie bowiem oddadza˛ ci˛e Myrddraalowi, z˙ eby si˛e z toba˛ zabawił. 306
Jej spojrzenie zmieniło si˛e w dwa lodowe kolce, które wbiła w jego oczy. — Zobaczymy, panie Fain. Uprzatn˛ ˛ e ten bałagan po tobie, a potem zobaczymy, które z nas ma wy˙zsze notowania u Wybranych. Spojrzała na sztylet i wyszła z pomieszczenia. Powietrze wokół niego wcia˙ ˛z, pozostawało niewzruszone, wi˛ezy rozlu´zniły si˛e dopiero po minucie. W całkowitej ciszy warknał ˛ na samego siebie. Głupiec. Gra´c w gr˛e Aes Sedai, płaszczy´c si˛e przed nimi, a potem jedna chwila gniewu i wszystko zniszczone. Przy chowaniu sztyletu do pochwy, zaciał ˛ si˛e, oblizał ran˛e i dopiero potem wcisnał ˛ potworny przedmiot pod kaftan. W ogóle nie był tym, za kogo go uwa˙zała. Kiedy´s był Sprzymierze´ncem Ciemno´sci, ale teraz jest czym´s innym. Czym´s wi˛ecej. Je´sli uda si˛e jej porozumie´c z jednym z Przekl˛etych, zanim on zdała si˛e jej pozby´c. . . Lepiej nie próbowa´c. Nie ma ju˙z czasu na poszukiwanie Rogu Valere. Za miastem czekali na niego. Powinni jeszcze czeka´c. Napełnił ich dusze strachem. Miał wszak˙ze nadziej˛e, z˙ e przynajmniej niektórzy z ludzi wcia˙ ˛z pozostaja˛ przy z˙ yciu. Zanim wstało sło´nce, zda˙ ˛zył opu´sci´c teren Wie˙zy i wysp˛e, na której le˙zało Tar Valon. Al’Thor gdzie´s tam był, gdzie´s tam. A on na powrót stał si˛e jedno´scia.˛
PRZEŁECZ ˛ JANGAI ´ Pod majaczacymi ˛ gdzie´s wysoko w mgle iglicami Grzbietu Swiata, Rand prowadził Jeade’ena kamienistym zboczem, które od podnó˙za gór wiodło ku Przeł˛eczy Jangai. Z˛eby Muru Smoka wgryzały si˛e w niebo — w porównaniu z nim wszystkie pozostałe góry przypominały kopczyki ziemi — pokryte s´niegiem szczyty zadawały kłam piekacemu ˛ upałowi popołudniowego sło´nca. Najwy˙zsze z nich sterczały wysoko ponad chmury drwiace ˛ z Pustkowia obietnica˛ deszczu, który nigdy nie miał spa´sc´ . Rand nie potrafił sobie wyobrazi´c, dlaczego człowiek miałby si˛e na nie wspina´c, jednak powiedziano mu, z˙ e ci, którzy próbowali, musieli zawróci´c pokonani przez strach i brak powietrza. Nietrudno było uwierzy´c, z˙ e wspiawszy ˛ si˛e tak wysoko, człowiek mo˙ze przestraszy´c si˛e do tego stopnia, i˙z nie b˛edzie w stanie złapa´c tchu. — . . . jednak cho´c Cairhienanie sa˛ całkowicie pochłoni˛eci Gra˛ Domów — cia˛ gn˛eła jadaca ˛ przy jego boku Moiraine — pójda˛ za toba,˛ dopóki b˛eda˛ widzieli twoja˛ sił˛e. Bad´ ˛ z wi˛ec dla nich twardy, ale prosz˛e ci˛e, by´s traktował ich sprawiedliwie. Władca, który potrafi by´c sprawiedliwy. . . Próbował nie słucha´c tego, co mówiła, podobnie zreszta˛ ignorował pozostałych je´zd´zców oraz skrzypienie osi i turkot kół wozów Kadere, które mozolnie pełzły jego s´ladem. Pokonali ju˙z kr˛ete wawozy ˛ i parowy Pustkowia, ale te poszarpane wzniesienia, niemal˙ze równie nagie i jałowe, wcale nie były bardziej dogodne dla wozów. Od dwudziestu lat nikt nie poda˙ ˛zał ta˛ droga.˛ Moiraine rozmawiała z nim w ten sposób niemal˙ze od s´witu do zmierzchu, oczywi´scie kiedy udzielał jej na to zgody. Jej wykłady dotyczyły bad´ ˛ z to rzeczy drobnych — szczegółów dworskiej etykiety, powiedzmy, w Cairhien czy Saldaei, albo gdziekolwiek indziej — bad´ ˛ z powa˙znych: politycznych wpływów Białych Płaszczy czy na przykład efektów, jakie mo˙ze wywiera´c handel na decyzje władców dotyczace ˛ przystapienia ˛ do wojny. Wygladało ˛ tak, jakby postanowiła zapewni´c mu wykształcenie godne arystokraty, i to zanim osiagn ˛ a˛ druga˛ stron˛e gór. Zaskakujace, ˛ jak cz˛esto jej informacje i wnioski stanowiły odbicie czego´s, co ka˙zdy w Polu Emonda okre´sliłby jako zwykły zdrowy rozsadek ˛ I jak˙ze cz˛esto bywało odwrotnie. Od czasu do czasu zdarzało jej si˛e powiedzie´c co´s naprawd˛e zaskakujacego ˛ — 308
na przykład, z˙ e nie powinien ufa´c z˙ adnej kobiecie z Wie˙zy z wyjatkiem ˛ jej samej, Egwene, Elayne i Nynaeve albo z˙ e Elaida jest teraz Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin. Niezale˙znie od przysi˛egi posłusze´nstwa nie chciała mu powiedzie´c, jak si˛e o tym dowiedziała. Poinformowała go tylko, z˙ e wie´sci te pochodza˛ od kogo´s jeszcze innego i z˙ e ten kto´s sam mu ujawni ich z´ ródło, je´sli uzna to za stosowne, ona za´s nie ma zamiaru zdradza´c cudzych sekretów. Podejrzewał, z˙ e dowiedziała si˛e tego ad spacerujacych ˛ po snach Madrych, ˛ chocia˙z gdy wysuwał wobec nich takie przypuszczenia., patrzyły mu prosto w oczy, odmawiajac ˛ powiedzenia wprost tak ˙ albo nie. Załował, i˙z nie mo˙ze zmusi´c Madrych, ˛ by zło˙zyły przysi˛eg˛e podobna˛ do tej, do jakiej skłonił Moiraine, wcia˙ ˛z wtracały ˛ si˛e w sprawy jego i wodzów, jakby chciały, z˙ eby tylko za ich po´srednictwem mógł si˛e z nimi kontaktowa´c. W tej jednak chwili nie miał ochoty my´sle´c o Elaidzie czy o Madrych, ˛ ani te˙z słucha´c Moiraine. Przygladał ˛ si˛e le˙zacej ˛ przed nimi przeł˛eczy — gł˛eboka szczelina w masywie górskim wiła si˛e jakby wyrabano ˛ ja˛ jakim´s gigantycznym t˛epym toporem, uderzajacym ˛ troch˛e na o´slep. Kilka chwil szybkiej jazdy i ju˙z stałby na niej. Po jednej stronie wej´scia do przeł˛eczy strome zbocze wygładzone zostało na szeroko´sc´ . ponad stu kroków, wyryto w nim ogromna˛ płaskorze´zb˛e — zerodowany przez wiatry wa˙ ˛z owijał si˛e wokół kija wysokiego na dobre trzysta pi˛edzi, pomnik, znak albo godło władcy. Z pewno´scia˛ pozostało´sc´ po jakim´s zatraconym w mrokach dziejów narodzie, datujaca ˛ si˛e sprzed epoki Artura Hawkwinga, a by´c mo˙ze nawet sprzed Wojen z Trollokami. Ju˙z przedtem widywał pozostało´sci po ludach, które dawno znikn˛eły z powierzchni ziemi, cz˛esto nawet Moiraine nie potrafiła wyja´sni´c pochodzenia tych szczatków. ˛ Wysoko po przeciwnej stronie, tak wysoko, z˙ e nie miał pewno´sci, czy widzi to naprawd˛e, czy mu si˛e tylko zdaje, tu˙z pod linia˛ s´niegów, stało co´s jeszcze bardziej dziwnego. Co´s, przy czym ten pierwszy pomnik sprzed kilku tysi˛ecy lat zdawał si˛e rzecza˛ zupełnie pospolita.˛ Przysiagłby, ˛ z˙ e oto patrzy na pozostało´sci zrujnowanych budowli, l´sniacych ˛ szaro´scia˛ na tle ciemnych gór, a co jeszcze dziwniejsze, pobudowanych z tego samego materiału co dok portowy i nachylonych pod zupełnie niesamowitym katem ˛ wzgl˛edem zbocza góry. Je˙zeli nie była to tylko gra ´ wyobra´zni, ruiny musiały pochodzi´c sprzed P˛ekni˛ecia Swiata. W owych czasach oblicze ziemi zostało ostatecznie odmienione. Przedtem mogło tu by´c dno oceanu. B˛edzie musiał zapyta´c Asmodeana. Nawet gdyby miał czas, nie sadził, ˛ by chciało mu si˛e wspina´c na t˛e wysoko´sc´ , aby sprawdzi´c na własne oczy. U stóp gigantycznego w˛ez˙ a le˙zało Taien, otoczone wysokimi murami miasto s´redniej wielko´sci, ocalałe z czasów, kiedy Cairhienianom pozwalano wysyła´c karawany przez Ziemi˛e Trzech Sfer, a bogactwa płyn˛eły Jedwabnym Szlakiem z Shary. Z tej odległo´sci miał wra˙zenie, z˙ e ponad miastem kra˙ ˛za˛ ptaki, mury obronne za´s w regularnych odst˛epach znacza˛ ciemne plamy. Mat stanał ˛ w strzemionach Oczka, osłonił oczy szerokim rondem swego kapelusza i spo309
gladał, ˛ marszczac ˛ brwi, w gór˛e przeł˛eczy. Na twardej twarzy Lana nie było s´ladu jakichkolwiek emocji, jednak czuło si˛e, i˙z patrzy z podobnym napi˛eciem, zabła˛ kany podmuch wiatru, który tutaj był odrobin˛e chłodniejszy, zawinał ˛ wokół jego ciała poły płaszcza i na moment cała prawie jego posta´c, od ramion a˙z po buty, zlała si˛e z tłem kamienistego wzgórza, poro´sni˛etego z rzadka kolczastymi krzewami. — Słuchasz mnie? — nagle zapytała Moiraine, podprowadzajac ˛ bli˙zej siwa˛ klacz. — Musisz. . . ! — Przerwała, by wzia´ ˛c gł˛eboki oddech. — Prosz˛e, Rand. Jest tyle rzeczy, o których musz˛e ci powiedzie´c, tak wiele jeszcze powiniene´s si˛e nauczy´c. Delikatny s´lad pro´sby w jej głosie sprawił, z˙ e spojrzał na nia˛ uwa˙zniej. Pami˛etał jeszcze czasy, gdy sama jej obecno´sc´ go przytłaczała. Teraz wydawała si˛e całkiem niewysoka, mimo swych królewskich manier. Głupia rzecz, ale czuł si˛e za nia˛ odpowiedzialny, jakby musiał ja˛ chroni´c. — Mamy mnóstwo czasu przed soba,˛ Moiraine — powiedział łagodnie. — Nie udaj˛e, z˙ e wiem tyle o s´wiecie co ty. I mam zamiar trzyma´c ci˛e blisko siebie. Ledwie zdał sobie spraw˛e, jak bardzo si˛e wszystko zmieniło od czasu, kiedy to ona trzymała go blisko siebie. — Ale teraz mam co´s innego na głowie. — Oczywi´scie. — Westchn˛eła. — Jak sobie z˙ yczysz. Mamy jeszcze du˙zo czasu. Rand pu´scił swego srokatego ogiera kłusem, pozostali za´s ruszyli za nim. Wozy równie˙z przy´spieszyły, chocia˙z nie mogły dotrzyma´c im tempa na do´sc´ stromym zboczu. Naszywany kolorowymi łatkami płaszcz barda Jasina Nataela — Asmodeana — powiewał za nim podobnie jak sztandar, którego koniec masztu zatknał ˛ w strzemi˛e, po´srodku jaskrawoczerwonego tła widniał biało-czarny symbol staro˙zytnych Aes Sedai. Na jego twarzy go´scił ponury grymas, nie był szczególnie zadowolony, z˙ e uczyniono go chora˙ ˛zym. Pod tym znakiem zwyci˛ez˙ y, powiadało Proroctwo Rhuidean, a ponadto by´c mo˙ze nie przerazi on s´wiata w takim stopniu jak Sztandar Smoka, sztandar Lewsa Therina, który powiewał teraz nad Kamieniem Łzy. Niewielu w istocie b˛edzie wiedziało, co to godło oznacza. Ciemne plamy na murach Taien to były ciała, poskr˛ecane w agonii, spalone promieniami sło´nca, wisiały równym rz˛edem, który zdawał si˛e obiega´c całe miasto. Nad nimi kra˙ ˛zyły l´sniace ˛ czernia˛ kruki oraz s˛epy o plugawych głowach i szyjach. Niektóre z ptaków przysiadły na ciałach, skubały je, nie dbajac ˛ o obecno´sc´ przybyszów. Słodki, mdły odór rozkładu wisiał w suchym powietrzu, w nozdrza ˙ gryzł kwa´sny zapach spalenizny. Zelazne kraty w bramach stały otworem, ukazujac ˛ obraz zniszczenia, poznaczone s´ladami sadzy kamienne budynki i zapadni˛ete dachy. Wsz˛edzie panował bezruch. „Niczym Mar Ruois”. Próbował odp˛edzi´c t˛e my´sl, ale oczyma wyobra´zni widział ju˙z obraz wielkie310
go miasta po tym, jak zostało ponownie odbite, wysokie wie˙ze poczerniałe i cz˛es´ciowo zwalone, pozostało´sci ogromnych stosów na skrzy˙zowaniach ulic, gdzie tych, którzy odmówili zło˙zenia przysi˛egi Cieniowi, zwiazanych ˛ rzucano z˙ ywcem w ogie´n. Wiedział, czyje to były wspomnienia, chocia˙z nie odwa˙zył si˛e rozmawia´c o tym z Moiraine. „Jestem Rand al’Thor. Lews Therin Telamon nie z˙ yje ju˙z od trzech tysi˛ecy lat. Jestem soba!” ˛ To była jedyna bitwa, która˛ z pewno´scia˛ miał zamiar wygra´c. Je´sli ma umrze´c przy Shayol Ghul, umrze jako on sam. Zmusił si˛e, by my´sle´c o czym´s innym. Min˛eło pół miesiaca ˛ od czasu, jak opu´scili Rhuidean. Pół miesiaca, ˛ podczas którego Aielowie narzucali takie tempo, maszerujac ˛ nieprzerwanie od wschodu do zachodu sło´nca, z˙ e konie ledwie nada˙ ˛zały. Ale Couladin szedł ta˛ droga˛ ju˙z tydzie´n wcze´sniej, zanim Rand w ogóle si˛e dowiedział o jej istnieniu. Je˙zeli nie uda im si˛e nadrobi´c cho´c troch˛e straconego dystansu, to Couladin b˛edzie pustoszy´c Cairhien tak długo, a˙z Rand nie dotrze do niego. Albo jeszcze dłu˙zej, zanim Shaido zostana˛ pokonani. Niezbyt wesoła perspektywa. — Kto´s nas obserwuje zza tych skał po lewej stronie — powiedział cicho Lan. Pozornie był całkowicie pochłoni˛ety obserwacja˛ ruin Taien. — Nie Aiel, gdy˙z watpi˛ ˛ e, bym wówczas zobaczył błysk ostrza. Rand był zadowolony, z˙ e nakazał Egwene i Aviendzie pozosta´c z Madrymi. ˛ Widok tego miasta stanowił dodatkowy powód, obecno´sc´ za´s obserwatora pasowała do pierwotnego zamiaru, który powział ˛ w nadziei, z˙ e Taienianie uciekna.˛ Egwene przecie˙z, podobnie jak Aviendha, wcia˙ ˛z miała na sobie ubiór Aielów, a Aielowie, nie byli specjalnie lubiani w Taien. Bez watpienia ˛ po mieszka´ncach miasta, którzy prze˙zyli masakr˛e, nie nale˙zało si˛e spodziewa´c szczególnie serdecznego powitania. Obejrzał si˛e na wozy zatrzymujace ˛ si˛e niedaleko u dołu stoku. Teraz, kiedy mogli wyra´znie zobaczy´c miasto i ornamenty jego murów, wo´znice zacz˛eli co´s miedzy soba˛ szepta´c. Kadere, który tego dnia znowu wbił swe pot˛ez˙ ne ciało w biel, ocierał swa˛ obdarzona˛ jastrz˛ebim nosem twarz wielka˛ chustka,˛ wydawał si˛e oboj˛etny wobec rozciagaj ˛ acego ˛ si˛e przed nim obrazu. Zagryzał tylko wargi, jakby o czym´s intensywnie my´slał. Rand przypuszczał, z˙ e Moiraine b˛edzie musiała znale´zc´ sobie nowych wo´zniców, wkrótce po tym, jak pokonaja˛ przeł˛ecz. Kadere i jego ludzie zapewne uciekna,˛ gdy tylko nadarzy si˛e okazja. A on b˛edzie musiał pozwoli´c im odej´sc´ . To nie było w porzadku ˛ — to nie było sprawiedliwe — ale konieczne, by chroni´c Asmodeana. Od jak dawna ju˙z robił to, co konieczne zamiast tego, co słuszne? W prawidłowo skonstruowanym s´wiecie obie te rzeczy zapewne były to˙zsame. Za´smiał si˛e, kiedy o tym pomy´slał, ochrypłym s´miechem, który zabrzmiał jak skrzek. Daleka˛ przebył drog˛e od tego wiejskiego chłopca, którym był niegdy´s, ale czasami tamten chłopak niespodzianie do niego wracał. Pozostali spojrzeli na 311
niego i musiał zwalczy´c pokus˛e, by nie poinformowa´c ich, z˙ e wcale jeszcze nie oszalał. Min˛eło kilka długich chwil, zanim zza skał wyszli dwaj m˛ez˙ czy´zni bez kaftanów oraz kobieta, wszyscy obszarpani, brudni i bosi. Zbli˙zali si˛e niepewnie, przekrzywiajac ˛ z wahaniem głowy, spojrzenie przeskakiwało od je´zd´zca do je´zd´zca, jakby w ka˙zdej chwili gotowi byli si˛e rzuci´c do ucieczki. Zapadni˛ete policzki i chwiejny krok wyra´znie wskazywały, z˙ e nie jedli ju˙z od jakiego´s czasu. ´ — Dzi˛eki Swiatło´ sci — powiedział na koniec jeden z m˛ez˙ czyzn. Był siwy — z˙ adne z tej trójki nie było pierwszej młodo´sci — a twarz przecinały gł˛ebokie zmarszczki. Jego spojrzenie prze´slizgn˛eło si˛e po postaci Asmodeana, po pianie koronek u mankietów i kołnierza, ale przywódca oddziału nie dosiadałby przecie˙z muła i nie dzier˙zył sztandaru. Zdecydował w ko´ncu i przypadł do strzemienia ´ Randa. — Swiatło´ sci niech b˛eda˛ dzi˛eki, z˙ e udało wam si˛e z˙ ywym wydosta´c z tych strasznych ziem, mój panie. Musiał zawa˙zy´c niebieski, jedwabny kaftan, który Rand miał na sobie, haftowany na ramionach złotem, a mo˙ze sztandar, wreszcie zwykła słu˙zalczo´sc´ . Ten człowiek z pewno´scia˛ nie miał powodu, by sadzi´ ˛ c, z˙ e sa˛ kim´s lepszym od zwykłych kupców, cho´cby nawet byli troch˛e lepiej ubrani. — Te mordercze dzikusy znowu si˛e zbuntowały. Wybuchła nowa Wojna o Aiel. Noca,˛ kiedy spali´smy, przeszli przez mury, wymordowali wszystkich, którzy próbowali si˛e broni´c i ukradli wszystko, co nie było przybite gwo´zdziami. — Noca? ˛ — zapytał ostro Mat. Spod opuszczonego nisko ronda kapelusza wcia˙ ˛z obserwował zrujnowane miasto. — Czy stra˙znicy spali? Przecie˙z wystawili´scie chyba warty, znajdujac ˛ si˛e tak blisko wroga? Nawet Aielowie mieliby kłopoty ze zdobyciem miasta, gdyby´scie uwa˙znie go strzegli. Lan rzucił mu pochwalne spojrzenie. — Nie, mój panie. — Siwowłosy spojrzał na Mata, zamrugał, po czym dalsza˛ cz˛es´c´ odpowiedzi skierował do Randa. Wspaniały, zielony kaftan Mata mógłby swobodnie uchodzi´c za odzie˙z jakiego´s lorda, gdyby nie był rozpi˛ety i nie wygla˛ dał tak, jakby tamten w nim sypiał. — My. . . mieli´smy tylko stró˙zów przy ka˙zdej bramie. Tyle czasu min˛eło, odkad ˛ po raz ostatni widzieli´smy którego´s z tych dzikusów. Ale tym razem. . . Czego nie ukradli, spalili, a nas wyp˛edzili, by´smy ´ pomarli z głodu. Bestie nikczemne! Dzi˛eki Swiatło´ sci, z˙ e wy si˛e pojawili´scie, by nas uratowa´c, mój panie, w przeciwnym razie wszyscy by´smy tutaj zgin˛eli. Jestem Tal Nathin. Jestem. . . byłem. . . rymarzem. Dobrym rymarzem, mój panie. To jest moja siostra Aril i jej ma˙ ˛z, Ander Corl. Robi niezłe buty. — Brali te˙z ludzi w niewol˛e — powiedziała kobieta zbolałym głosem. Nieco młodsza od brata, kiedy´s mogła by´c nawet przystojna, lecz przemo˙zne zmartwienie wyryło s´lady w jej twarzy, Rand podejrzewał, z˙ e nigdy ju˙z nie znikna.˛ Jej ma˙ ˛z miał w oczach wyraz zagubienia, jakby nie był nawet pewny, jak si˛e nazywa. — Moja˛ córk˛e, mój panie, i mojego syna. Zabrali wszystkich młodych, wszystkich, 312
którzy uko´nczyli szesnasty rok z˙ ycia, a i nawet dwukrotnie starszych. Powiedzieli, z˙ e sa˛ gai-jako´s-tam, zdarli z nich ubiory na ulicy i pognali przed soba.˛ Mój panie, czy mógłby´s. . . ? Urwała, kiedy zrozumiała bezsens swojej pro´sby, przymkn˛eła oczy i osun˛eła si˛e na ziemi˛e. Niewielkie były szanse, z˙ e kiedykolwiek jeszcze zobaczy swe dzieci. Moiraine natychmiast zeskoczyła z siodła i podbiegła do niej. Wyn˛edzniała kobieta westchn˛eła gło´sno, kiedy dotkn˛eły jej dłonie Aes Sedai, od stóp do głów targn˛eło nia˛ dr˙zenie. Zdumione spojrzenie pytajaco ˛ spocz˛eło na Moiraine, ale tamta tylko pomogła jej wsta´c. Ma˙ ˛z kobiety nagle zamarł z szeroko rozwartymi oczyma, patrzył na sprzaczk˛ ˛ e przy pasie Randa, prezent od Aviendhy. — Na r˛ekach miał takie same znaki. Jak ten. Oplatały cała˛ ich długo´sc´ niczym w˛ez˙ e górskie. Tal niepewnie spojrzał na Randa. — Wódz dzikusów, mój panie. On. . . miał takie same znaki na przedramionach. Ubrany był równie dziwnie jak oni wszyscy, ale r˛ekawy kaftana miał uci˛ete, by mie´c pewno´sc´ , i˙z wida´c owe znaki. — To podarunek, który otrzymałem w Pustkowiu — oznajmił Rand. Upewnił si˛e, z˙ e jego dłonie wcia˙ ˛z spoczywaja˛ na ł˛eku siodła, r˛ekawy kaftana skrywały jego własne Smoki, oprócz ich głów, dostrzegłby je ka˙zdy na wierzchach jego dłoni, kto przyjrzałby si˛e uwa˙zniej. Aril zda˙ ˛zyła ju˙z zapomnie´c o tym, co przed chwila˛ zrobiła dla niej Moiraine, cała trójka wyra´znie miała ochot˛e rzuci´c si˛e do ucieczki. — Jak dawno temu odeszli? — Sze´sc´ dni temu, mój panie — odparł Tal. — To, co zrobili, zaj˛eło im cała˛ noc i dzie´n, nast˛epnego dnia za´s odeszli. Poszliby´smy równie˙z, ale co by było, gdyby´smy natkn˛eli si˛e na nich, jak b˛eda˛ wraca´c? Z pewno´scia˛ musieli zosta´c odparci pod Selan. To było miasto po drugiej stronie przeł˛eczy. Rand watpił, ˛ by Selan znajdowało si˛e obecnie w lepszym stanie ni´zli Taien. — Czy oprócz waszej trójki komu´s jeszcze udało si˛e prze˙zy´c? — Jest nas jaka´s setka, mój panie. Mo˙ze wi˛ecej. Nikt nie liczył. Nagle zawrzał w nim gniew, cho´c starał si˛e utrzyma´c go na wodzy. — Setka? — Jego głos przypominał zlodowaciałe z˙ elazo. — I min˛eło sze´sc´ dni? To dlaczego zostawili´scie swych zmarłych krukom? Dlaczego zwłoki wcia˙ ˛z zdobia˛ mury miasta? To ciała waszych ludzi wypełniaja˛ odorem rozkładu wasze nosy! — Zbili si˛e w niepewna˛ gromadk˛e, odsuwajac ˛ si˛e od jego wierzchowca. — Bali´smy si˛e, mój panie — ochryple odrzekł Tal. — Odeszli, ale przecie˙z moga˛ wróci´c. A on nam powiedział. . . Ten ze znakami na r˛ekach przykazał nam, by´smy niczego nie ruszali. — Wiadomo´sc´ — głuchym głosem dodał Ander. — Wybierali tych, których mieli powiesi´c, zwyczajnie wyciagali ˛ ich z tłumu, dopóki nie otoczyli całych mu313
rów miasta. Kobiety, m˛ez˙ czy´zni, niewa˙zne. — Jego oczy wcia˙ ˛z utkwione były w sprzaczce ˛ przy pasie Randa. — Powiedział, z˙ e to jest wiadomo´sc´ dla jakiego´s człowieka, który idzie za nim. Oraz z˙ e chce, aby ten człowiek wiedział. . . ´ wiedział, co zamierzaja˛ robi´c po drugiej stronie Grzbietu Swiata. Powiedział. . . powiedział, z˙ e temu człowiekowi zrobi jeszcze gorsze rzeczy. Oczy Aril rozszerzyły si˛e raptownie, a cała trójka spojrzała gdzie´s za plecy Randa i zamarła. Potem z wrzaskiem rzucili si˛e do ucieczki. Przy skałach, spoza których wyszli, pojawiła si˛e sylwetka zamaskowanego Aiela, skierowali si˛e wi˛ec w inna˛ stron˛e. Ale tam równie˙z czekał na nich kolejny Aiel, a wtedy padli bezwładnie na ziemi˛e, szlochajac ˛ i tulac ˛ si˛e do siebie, jakby si˛e poddawali. Moiraine miała twarz chłodna˛ i opanowana,˛ ale w jej oczach nie było s´ladu spokoju. Rand odwrócił si˛e w siodle. Rhuarc i Dhearic nadchodzili po stoku, w marszu odpinajac ˛ zasłony i zdejmujac ˛ shoufy z głów. Dhearic był nieco bardziej kr˛epy od Rhuarka, miał wydatny nos, jego złote włosy znaczyły pasma siwizny. Przyprowadził Reyn Aiel, dokładnie tak jak to Rhuarc przewidział. Timolan i jego Miagoma przez trzy dni poda˙ ˛zali równolegle do trasy ich marszu, od północy, wymieniajac ˛ od czasu do czasu wie´sci przez posła´nców, ale nie zdradzajac ˛ nawet s´ladu swych zamiarów. Codarra, Shiande i Daryne wcia˙ ˛z byli gdzie´s na wschodzie, szli ich s´ladem, tego dowiedziały si˛e Amys i pozostałe podczas rozmów w snach z ich Madrymi, ˛ ale w˛edrowali powoli. Tamte Madre ˛ nie miały wi˛ekszego poj˛ecia o zamiarach wodzów swoich klanów ni´zli Rand o intencjach Timolana. — Czy to było konieczne? — zapytał, kiedy dwaj wodzowie podeszli bli˙zej. Najpierw sam postraszył troch˛e tych ludzi, ale miał ku temu powody, lecz nie chciał przecie˙z, by my´sleli, z˙ e zaraz zostana˛ zabici. Rhuarc zwyczajnie wzruszył ramionami, Dhearic za´s powiedział: — Niepostrze˙zenie rozstawili´smy włócznie wokół tego miejsca, jak sobie zaz˙ yczyłe´s, ale wygladało ˛ na to, z˙ e nie ma powodu dłu˙zej czeka´c, skoro nie został nikt, kto byłby w stanie zata´nczy´c włóczni˛e. Poza tym, to sa˛ tylko mordercy drzew. Rand wciagn ˛ ał ˛ gł˛eboko powietrze. Zdawał sobie spraw˛e, z˙ e ta kwestia do pewnego stopnia mo˙ze nastr˛eczy´c równie powa˙zne problemy, jak poczynania Couladina. Blisko pi˛ec´ set lat temu Aielowie podarowali Cairhienianom sadzonk˛e, odro´sl Avendesory wraz z prawem, którego nie zyskał z˙ aden inny naród — swobodnej przeprawy karawan kupieckich przez Ziemi˛e Trzech Sfer do Shary. Nie podali z˙ adnych powodów — ich stanowisko wobec mieszka´nców mokradeł mo˙zna było w najlepszym przypadku okre´sli´c mianem oboj˛etnej niech˛eci — ale posta˛ pili zgodnie z wymaganiami ji’e’toh. Podczas trwajacej ˛ wiele lat tułaczki, która w ko´ncu przywiodła ich do Pustkowia, tylko jeden lud ich nie zaatakował i pozwolił im swobodnie czerpa´c wod˛e z nielicznych pozostałych zbiorników, podczas gdy cały s´wiat piekł si˛e w z˙ arze. Na koniec znale´zli wreszcie potomków tych 314
ludzi. Cairhienian. Przez pi˛ec´ set lat Cairhien bogaciło si˛e dzi˛eki napływajacym ˛ do´n jedwabiom i ko´sci słoniowej. Pi˛ec´ set lat Avendoraldera rosła w Cairhien. A potem król Laman s´ciał ˛ drzewo, by zbudowa´c sobie z niego tron. Narody wiedziały, dlaczego ´ Aielowie dwadzie´scia lat temu przeszli Grzbiet Swiata — nazywano to Grzechem Lamana albo Pycha˛ Lamana — ale mało kto wiedział, z˙ e dla Aielów to nie była wojna. Cztery klany wyruszyły na poszukiwania tego, który złamał przysi˛eg˛e, a kiedy został zabity, wrócili do Ziemi Trzech Sfer. Ale ich pogarda dla morderców drzew, dla wiarołomców, nigdy nie wygasła. Moiraine jako Aes Sedai zrezygnowała ze swego cairhienia´nskiego rodowodu, ale Rand nigdy si˛e nie dowiedział, do jakiego stopnia. — Ci ludzie nie złamali z˙ adnej przysi˛egi — oznajmił im. — Znajd´zcie pozostałych, rymarz powiedział, z˙ e jest ich około setki. I post˛epujcie z nimi łagodnie. Zapewne wszyscy zmykaja˛ teraz w góry, je˙zeli który´s z nich nas obserwował. Aielowie ju˙z si˛e odwracali, kiedy dodał jeszcze: — Czy słyszeli´scie, co mi powiedzieli? Jakie jest wasze zdanie na temat tego, co Couladin tutaj zrobił? — Zabili wi˛ecej, ni˙z musieli — odrzekł Dhearic, z niesmakiem kr˛ecac ˛ głowa.˛ — Jak łasice w kurniku. Zabijanie jest równie łatwe jak umieranie, powiadali Aielowie, ka˙zdego głupca na to sta´c. ˙ wzi˛eli wi˛ez´ niów. Gai’shain. — A o tej drugiej rzeczy? Ze Rhuarc i Dhearic wymienili spojrzenia, Dhearic zacisnał ˛ usta. Najwyra´zniej słyszeli ju˙z i czuli si˛e z tego powodu skr˛epowani. A trzeba było wiele zachodu, by Aielowie odczuwali skr˛epowanie. — To niemo˙zliwe — oznajmił na koniec Rhuarc. — Je˙zeli to. . . Gai’shain to sprawa ji’e’toh. Nie mo˙zna uczyni´c gai’shain z kogo´s, kto nie przestrzega ji’e’toh, chyba z˙ e zrobili z nich ludzkie zwierz˛eta, takie same, jakie trzymaja˛ Shaarad. — Couladin nie stosuje si˛e ju˙z do wymogów ji’e’toh — Dhearic powiedział to w taki sposób, jakby mówił, z˙ e kamieniom wyrosły skrzydła. Mat podprowadził Oczko bli˙zej wierzchowca Randa. Zawsze był najwy˙zej przyzwoitym je´zd´zcem, ale ostatnimi czasy, zwłaszcza kiedy my´slał o czym´s innym, tak dosiadał konia, jakby urodził si˛e w siodle. — To was dziwi? — zapytał. — Po tym wszystkim, co ju˙z dotad ˛ zrobił? Ten człowiek oszukałby własna˛ matk˛e przy grze w ko´sci. Spojrzeli na niego oczyma pozbawionymi wyrazu, podobnymi do bł˛ekitnych kamieni. Z wielu wzgl˛edów ji’e’toh stanowiło samo serce natury Aielów. A cokolwiek jeszcze Couladin zrobił, w ich oczach był wcia˙ ˛z Aielem. Szczep przed klanem, klan przed obcymi, ale Aielowie przed mieszka´ncami mokradeł. Przyłaczyły ˛ si˛e do nich niektóre z Panien, Enaila i Jolien, Adelin oraz z˙ ylasta, siwowłosa Sulin, która została wybrana pania˛ Dachu Panien w Rhuidean. Powie315
działa Pannom, które tam zostały, z˙ e maja˛ wybra´c która´ ˛s z pozostałych, sama za´s poprowadziła Panny za Randem. Wyczuły panujacy ˛ nastrój i nie powiedziały nic, tylko cierpliwie czekały, z grotami włóczni wbitymi w ziemi˛e. Aielowie, je´sli tak chcieli, potrafili sprawi´c, z˙ e kamienie wygladały ˛ na pop˛edliwe. Lan przerwał milczenie. — Couladin mógł zostawi´c jaka´ ˛s niespodziank˛e na przeł˛eczy, je´sli spodziewał si˛e, z˙ e za nim pójdziesz. Setka ludzi dałaby rad˛e broni´c niektórych tych przesmyków przeciwko całej armii. Tysiac. ˛ .. — A wi˛ec tu rozbijemy obóz — oznajmił Rand — i wy´slemy zwiadowców, by przekonali si˛e, czy droga jest wolna. Duadhe Maahdi’in? — Poszukiwacze Wody — zgodził si˛e Dhearic, wyra´znie zadowolony. To była jego społeczno´sc´ , zanim został wodzem klanu. Sulin i pozostałe Panny popatrzyły na Randa niezbyt przyjemnym wzrokiem, kiedy wódz Reyn schodził w dół po zboczu. Przez ostatnie trzy dni wybierał zwiadowców z innych społeczno´sci, kiedy zaczał ˛ si˛e obawia´c tego, co zastanie tutaj, ale miał wra˙zenie, z˙ e one wiedza,˛ i˙z nie chodzi tylko o to, by pozostali wypełniali przypadajac ˛ a˛ na nich cz˛es´c´ obowiazków. ˛ Spróbował zignorowa´c ich spojrzenia. Z Sulin było szczególnie trudno, ta kobieta mogłaby wbija´c gwo´zdzie spojrzeniem swoich jasnoniebieskich oczu. — Rhuarc, kiedy odnajda˛ si˛e ci, którzy prze˙zyli, dopatrz, by ich nakarmiono. I z˙ eby ich dobrze traktowano. Zabierzemy ich ze soba.˛ — Jego wzrok przyciagn˛ ˛ eły mury miasta. Niektórzy Aielowie strzelali ju˙z do kruków. Czasami Pomiot Cienia u˙zywał kruków i innych padlino˙zernych zwierzat ˛ jako szpiegów, Oczy Cienia, tak nazywali je Aielowie. Te akurat nie potrafiły przerwa´c swej potwornej uczty, dopóki nie padły na ziemi˛e przeszyte strzała,˛ ale rozwa˙zny człowiek nie b˛edzie ryzykował z krukami czy szczurami. — I zajmijcie si˛e pogrzebaniem zabitych. Przynajmniej w tej jednej sprawie słuszno´sc´ i konieczno´sc´ były tym samym.
DAR OSTRZA Szybko przystapili ˛ do rozbijania obozu u samego wej´scia na Przeł˛ecz Jangai, w pewnej odległo´sci od Taien, rozciagał ˛ si˛e w´sród wzgórz otaczajacych ˛ dost˛ep do przeł˛eczy, w´sród rozproszonych kolczastych krzewów, a nawet na zboczach gór. Obóz był wła´sciwie niewidoczny, wyjawszy ˛ sam teren przeł˛eczy, namioty Aielów stapiały si˛e z tłem kamienistej gleby tak dobrze, z˙ e mo˙zna było łatwo je przeoczy´c nawet wówczas, gdy wiedziało si˛e, czego szuka´c i gdzie. Na wzgórzach Aielowie rozbili si˛e zgodnie z przynale˙zno´scia˛ klanowa,˛ ale ci, którzy postawili namioty na przeł˛eczy, zgrupowali si˛e wedle społeczno´sci. Głównie Panny, ale m˛eskie społeczno´sci równie˙z przysłały swoich przedstawicieli, ka˙zda po około pi˛ec´ dziesi˛eciu ludzi, których namioty wkrótce ju˙z stały wysoko ponad ruinami Taien w rozdzielonych nieznacznymi odst˛epami obozowiskach. Wszyscy rozumieli albo przynajmniej zdawali si˛e rozumie´c, z˙ e Panny strzega˛ honoru Randa, ale ka˙zda społeczno´sc´ pragn˛eła broni´c Car’a’carna. Moiraine — oczywi´scie w towarzystwie Lana — poszła zaja´ ˛c si˛e wozami Kadere, mieli rozbi´c swój obóz tu˙z pod miastem, Aes Sedai chuchała na zawarto´sc´ wozów niemal˙ze w takim samym stopniu, jak na Randa. Wo´znice mruczeli, przeklinajac ˛ odór dochodzacy ˛ z ruin i unikali spogladania ˛ w stron˛e Aielów odcinaja˛ cych ciała z murów, jednak po wielu miesiacach ˛ sp˛edzonych w Pustkowiu, zdawali si˛e zadowoleni nawet z obecno´sci tych zgliszczy, które przynajmniej stanowiły cho´c pozostało´sc´ po cywilizacji. Gai’.shain wznosili namioty Madrych ˛ — w których miały mieszka´c Amys, Bair i Melaine — poni˙zej miasta, prosto na nie ucz˛eszczanej drodze, która wiodła w góry. Rand nie miał najmniejszych watpliwo´ ˛ sci, z˙ e zapytane powiedziałyby, i˙z wybrały to miejsce, aby łatwy dost˛ep do nich miał zarówno on, jak i niezliczone dziesiatki ˛ Madrych ˛ obozujacych ˛ poni˙zej, ale zapewne nie było to zbiegiem okoliczno´sci, z˙ e ka˙zdy, kto przyszedłby do´n ze wzgórz, musiałby albo obej´sc´ ich obóz, albo przej´sc´ przez niego. Zaskoczył go lekko jedynie widok Melaine kierujacej ˛ poczynaniami postaci w białych szatach. Dopiero trzy dni temu wzi˛eła s´lub z Baelem, podczas ceremonii, za sprawa˛ której stała si˛e nie tylko jego z˙ ona,˛ lecz równie˙z pierwsza˛ siostra˛ jego wcze´sniejszej z˙ ony, Dorindhy. Najwyra´zniej ta cz˛es´c´ uroczysto´sci była równie wa˙zna jak mał˙ze´nstwo, Aviendha byłaby wstrza˛ 317
s´ni˛eta jego zdziwieniem, by´c mo˙ze nawet zła. Egwene przyjechała, wiozac ˛ za soba˛ Aviendh˛e na swej szarej klaczy, bufiaste spódnice miały zadarte nad kolana, wygladały ˛ bardzo podobnie, wyjawszy ˛ odmienny kolor włosów, oraz fakt, z˙ e Aviendha była o tyle wy˙zsza, i˙z mogła swobodnie spoglada´ ˛ c Egwene przez rami˛e, obie nosiły te˙z po jednej bransolecie z kos´ci słoniowej i po jednym naszyjniku. Praca nad usuwaniem powieszonych ciał ledwie si˛e rozpocz˛eła. Wi˛ekszo´sc´ kruków została ju˙z jednak zabita, kupki czarnych piór za´scielały ziemi˛e, ale s˛epy zbyt objedzone, by wznie´sc´ si˛e w powietrze, wcia˙ ˛z spacerowały po popiołach miasta. Rand z˙ ałował, z˙ e nie ma jakiego´s sposobu, by oszcz˛edzi´c obu kobietom tego widoku, ale ku jego zaskoczeniu, z˙ adnej bynajmniej nie zbierało si˛e na mdło´sci. Có˙z, tak naprawd˛e po Aviendzie nie mógł si˛e tego spodziewa´c, widywała wszak s´mier´c dostatecznie cz˛esto, tote˙z i ten widok nie przeraził jej, w jej wzroku nie było s´ladu emocji. Ale nie oczekiwał zwykłego współczucia w oczach Egwene, kiedy patrzyła, jak Aielowie odcinaja˛ sczerniałe ciała. Podprowadziła Mgł˛e do Jeade’ena i poło˙zyła Randowi dło´n na ramieniu. — Tak mi strasznie przykro, Rand. Nie mogłe´s temu zapobiec. — Wiem — odpowiedział. Nie wiedział nawet, z˙ e tutaj w ogóle jest jakie´s miasto, dopóki Rhuarc przypadkowo nie wspomniał o nim przed pi˛ecioma dniami — jego narady z wodzami dotyczyły głównie tego, czy nie da si˛e w˛edrowa´c szybciej, oraz co zamierza Couladin po przekroczeniu Jangai — a w tym czasie Shaido ju˙z przecie˙z zda˙ ˛zyli je zniszczy´c i odej´sc´ . Wszystko wi˛ec, co mógł zrobi´c, to tylko przekla´ ˛c si˛e za głupot˛e. — Có˙z, powiniene´s po prostu o tym pami˛eta´c. To nie była twoja wina. — Wbiła obcasy w boki swej klaczy i odjechała, zanim jeszcze znalazła si˛e poza zasi˛egiem głosu, zacz˛eła mówi´c do Aviendhy: — Ciesz˛e si˛e, z˙ e tak dobrze to zniósł. Ma zwyczaj poczuwania si˛e do winy za rzeczy, które i tak pozostaja˛ poza jego kontrola.˛ — M˛ez˙ czy´zni zawsze wierza,˛ z˙ e kontroluja˛ cały otaczajacy ˛ ich s´wiat — odrzekła Aviendha. — Kiedy przekonuja˛ si˛e, z˙ e jest inaczej, wydaje im si˛e, z˙ e zawiedli, miast zrozumie´c prosta˛ prawd˛e, która˛ kobiety znaja˛ od dawna. Egwene zachichotała. — To jest prosta prawda. Kiedy zobaczyłam te ciała, spodziewałam si˛e, z˙ e ujrzymy go, jak gdzie´s wymiotuje. — To on ma tak wra˙zliwy z˙ oładek? ˛ Ja. . . Głosy s´cichły, gdy klacz oddaliła si˛e na odpowiednia˛ odległo´sc´ . Rand wyprostował si˛e w siodle, czuł, z˙ e si˛e rumieni. Próbował je podsłuchiwa´c, zachował si˛e niczym idiota. Nie przestał jednak dalej marszczy´c brwi, kiedy tak patrzył w s´lad za nimi. Przecie˙z on przyjmował odpowiedzialno´sc´ jedynie za to, co rzeczywis´cie było jego dziełem. Tylko za rzeczy, na które mógł mie´c jakikolwiek wpływ. 318
I w zwiazku ˛ z takimi sprawami, które powinien był rozwiaza´ ˛ c. Nie podobało mu ´ si˛e, gdy tak o nim mówiły. Czy to za plecami, czy w jego obecno´sci. Swiatło´ sc´ jedna wie, o co im wła´sciwie chodziło. Zsiadł z konia i ruszył na poszukiwanie Asmodeana, który najwyra´zniej gdzie´s si˛e zapodział. Po tylu dniach sp˛edzonych w siodle dobrze było spacerowa´c znowu po twardej ziemi. Wzdłu˙z przeł˛eczy pojawiły si˛e skupiska namiotów, zbocza górskie i urwiska stanowiły wła´sciwie nieprzebyte. zapory, jednak Aielowie tak rozło˙zyli swe obozowiska, jakby si˛e w ka˙zdej chwili spodziewali ataku. Wcze´sniej próbował maszerowa´c wraz z nimi, ale wystarczyło pół dnia, by dał za wygrana˛ i z powrotem znalazł si˛e w siodle. Wystarczajaco ˛ trudno było dotrzyma´c im kroku, jadac ˛ konno, kiedy rzeczywi´scie narzucali ostre tempo, potrafili nie´zle um˛eczy´c wierzchowce. Mat równie˙z zsiadł ze swego ogiera, przykucnał ˛ teraz na ziemi, z wodzami w jednej dłoni, swa˛ włóczni˛e o czarnym drzewcu uło˙zył sobie na kolanach i spogladał ˛ przez otwarte na o´scie˙z bramy w głab ˛ miasta, mamroczac ˛ co´s do siebie, podczas gdy Oczko próbował skuba´c kolczaste krzewy. Mat patrzył na miasto badawczo, a nie tylko zwyczajnie si˛e przygladał. ˛ Skad ˛ mu si˛e wzi˛eła ta uwaga na temat wart? Ostatnimi czasy Mat cz˛esto mówił ró˙zne dziwne rzeczy, zacz˛eło si˛e to od momentu, gdy po raz pierwszy poszli razem do Rhuidean. Rand zdecydowanie wolałby, z˙ eby przyjaciel podzielił si˛e z nim opowie´scia˛ o tym, co si˛e tam wydarzyło, ale tamten konsekwentnie utrzymywał, z˙ e nic si˛e nie stało, skad ˛ wi˛ec ta włócznia, medalion z głowa˛ lisa i blizna wokół szyi? Melindhra, Panna Shaido, z która˛ Mat ostatnio si˛e zaprzyja´znił, stała z boku, obserwujac ˛ go, dopóki nie przyszła Sulin i nie zap˛edziła jej do jakiej´s pracy. Rand zastanawiał si˛e, czy Mat wie, z˙ e Panny robia˛ zakłady o to, czy Melindhra porzuci dla niego włóczni˛e, czy te˙z nauczy go s´piewa´c. Jednak kiedy Rand pytał o znaczenie tego ostatniego zwrotu, s´miały si˛e tylko. D´zwi˛eki muzyki doprowadziły go do Asmodeana, tamten siedział samotnie na granitowej odkrywce skalnej, trzymajac ˛ harf˛e na kolanach. Szkarłatny sztandar stał wbity w kamienista˛ gleb˛e, do jego drzewca przywiazany ˛ był muł. — Sam widzisz, mój Lordzie Smoku — powiedział wesoło — twój chora˙ ˛zy lojalnie wypełnia swe obowiazki. ˛ — Nagle wyraz jego twarzy zmienił si˛e, dodał innym ju˙z głosem: — Je˙zeli musisz mie´c co´s takiego, dlaczego nie miałby go nosi´c Mat albo Lan? Wzgl˛ednie Moiraine, je´sli ju˙z o to chodzi? Byłaby szcz˛es´liwa, mogac ˛ dzier˙zy´c sztandar i czy´sci´c twoje buty. Uwa˙zaj na nia.˛ To przebiegła kobieta. Kiedy kobieta powie, z˙ e b˛edzie ci posłuszna i to z własnej woli, nale˙zy od tej chwili spa´c lekko i rozglada´ ˛ c si˛e na boki. — Nosisz sztandar, poniewa˙z zostałe´s do tego wybrany, panie Jasinie Nataelu. — Asmodean wzdrygnał ˛ si˛e i rozejrzał dookoła, chocia˙z znajdowali si˛e z dala od wszystkich pozostałych, a nadto tamci byli zbyt zaj˛eci swoja˛ praca,˛ by słucha´c. W ka˙zdym razie i tak nikt prócz nich dwu nie zrozumiałby ukrytego sensu słów. 319
— Co wiesz na temat tych ruin tu˙z pod linia˛ s´niegu? Musza˛ pochodzi´c z Wieku Legend. Asmodean nawet nie spojrzał w kierunku szczytu. — Ten s´wiat jest w znacznej mierze ró˙zny od tego, w którym. . . poło˙zyłem si˛e spa´c. — W jego głosie zabrzmiało zm˛eczenie, ciało zadr˙zało nieznacznie. — Cała moja wiedza na temat tego, gdzie co si˛e znajduje, pochodzi z okresu po przebudzeniu. ´ Od strun jego harfy wzbiły si˛e z˙ ałosne d´zwi˛eki Marsza Smierci. — Ale wiem, z˙ e moga˛ to by´c pozostało´sci miasta, w którym si˛e urodziłem. Shorelle było nadmorskim portem. ´ Sło´nce miało jeszcze jaka´ ˛s godzin˛e do szczytów Grzbietu Swiata, tak blisko gór noc zapadała wcze´sniej. — Dzisiejszego wieczora jestem zbyt zm˛eczony na jedna˛ z naszych dyskusji. — Tak wła´snie okre´slali oficjalnie lekcje, których udzielał mu Asmodean, nawet je´sli nikogo nie było w pobli˙zu. Od momentu opuszczenia Rhuidean czas, jaki zajmowały mu te lekcje wraz z c´ wiczeniami u Lana i Rhuarka, pozostawiał niewiele nocy na sen. — Kiedy odpoczniesz, we´zmiesz go do swego namiotu, zobaczymy si˛e rankiem. Razem ze sztandarem. Naprawd˛e nie było nikogo, kto mógłby nosi´c t˛e przekl˛eta˛ rzecz. Mo˙ze uda si˛e znale´zc´ kogo´s w Cairhien. Kiedy ju˙z si˛e odwracał, by odej´sc´ , Asmodean szarpni˛eciem wydobył ze strun jaki´s zgrzytliwy akord, po czym zapytał: ˙ — Zadnych ognistych sieci wokół mojego namiotu dzisiejszej nocy? Czy na koniec zaczałe´ ˛ s mi ufa´c? Rand spojrzał na niego przez rami˛e. — B˛ed˛e ufał ci jak bratu. A˙z do dnia, kiedy mnie zdradzisz. Zostało ci przebaczone tamto, co zrobiłe´s, w zamian za twe nauki, i na pewno jest to lepszy układ, ni´zli sobie zasłu˙zyłe´s, ale tego samego dnia, gdy zwrócisz si˛e przeciwko mnie, podr˛e na strz˛epy nasza˛ umow˛e i pogrzebi˛e z twoim ciałem we wspólnej mogile. — Asmodean otworzył usta, lecz Rand uprzedził jego pytanie. — To mówi˛e ja, Rand al’Thor. Ludzie z Dwu Rzek nie cierpia˛ tych, którzy wbijaja˛ im nó˙z w plecy. Zdenerwowany, si˛egnał ˛ po wodze srokacza i odszedł, zanim tamten zda˙ ˛zył cokolwiek powiedzie´c. Nie był pewien, czy Asmodean z˙ ywi jakie´s podejrzenia, z˙ e od dawna martwy człowiek próbuje opanowa´c jego dusz˛e, ale je´sli nawet, to nie powinien sam dawa´c mu dodatkowych wskazówek. Przekl˛ety i tak był ju˙z absolutnie przekonany, i˙z jego sprawa jest przegrana, je˙zeli zacznie podejrzewa´c, z˙ e Rand nie w pełni panuje nad swoim umysłem, z˙ e by´c mo˙ze zaczyna owłada´c nim szale´nstwo, opu´sci go w okamgnieniu, a trzeba si˛e było jeszcze tyle przecie˙z nauczy´c. Odziani w biel gai’shain wznosili jego namiot pod kierunkiem Aviendhy, gł˛eboko w wej´sciu do przeł˛eczy, dokładnie pod tym wielkim, wyrze´zbionym w zbo320
czu góry w˛ez˙ em. Gai’shain b˛eda˛ spa´c w swoich własnych namiotach, ale je oczywi´scie wzniosa˛ dopiero na ko´ncu. Adelin wraz z kilkunastoma Pannami przykucn˛eła w pobli˙zu, b˛eda˛ obserwowa´c, strzec jego snu. Mimo i˙z ka˙zdej nocy otaczały go tysiace ˛ Panien, one nie rezygnowały z wart przy jego namiocie. Zanim podszedł bli˙zej, przez angreal w kieszeni swego kaftana si˛egnał ˛ po saidina. Oczywi´scie wcale nie musiał fizycznie dotyka´c figurki małego tłustego człowieczka z mieczem. Wypełniła go mieszanina słodyczy i brudu, rwaca ˛ rzeka ognia, niszczycielska lawina lodu. Przeniósł, jak to robił ka˙zdej nocy od czasu opuszczenia Rhuidean i rozstawił zabezpieczenia wokół całego obozu, nie tylko tego w wej´sciu do przeł˛eczy, ale równie˙z dookoła wszystkich namiotów na znajdujacych ˛ si˛e ni˙zej wzgórzach, a tak˙ze na górskich stokach. Potrzebował angreala, aby obja´ ˛c zabezpieczeniami tak du˙zy obszar, ale by´c mo˙ze dałby sobie rad˛e i bez niego. Ju˙z przedtem my´slał, z˙ e jest silny, jednak dzi˛eki naukom Asmodeana robił ˙ si˛e z ka˙zdym dniem coraz silniejszy. Zaden człowiek ani zwierz˛e przechodza˛ ce przez linie tych zabezpiecze´n niczego nie zauwa˙zy, jednak gdy tylko mu´snie je cho´cby Pomiot Cienia, podniesie si˛e takie larum, i˙z wszyscy w namiotach usłysza.˛ Gdyby zrobił to w Rhuidean, Psy Czarnego nigdy by si˛e nie dostały niepostrze˙zenie do s´rodka. Ewentualnymi ludzkimi wrogami zajma˛ si˛e sami Aielowie. Zabezpieczenia wymagały skomplikowanych splotów, nawet je´sli bardzo wiotkich, próba za´s przystosowania ich do kilku ró˙znych funkcji mogła si˛e sko´nczy´c całkowita˛ ich bezu˙zyteczno´scia.˛ Mógł tak sple´sc´ strumienie, by zamiast zwykłego ostrze˙zenia od razu zabijały Pomiot Cienia, ale wówczas byłyby widoczne niczym boja w ciemno´sciach dla ka˙zdego Przekl˛etego, a tak˙ze i dla Myrddraala. Nie było potrzeby kusi´c wroga, który by´c mo˙ze nie wiedział, gdzie on si˛e znajduje. Tych splotów Przekl˛ety nie zobaczy, nawet z bardzo bliska, a Myrddraal dopiero wówczas, kiedy ju˙z b˛edzie za pó´zno. Wypuszczenie saidina było c´ wiczeniem wzmacniajacym ˛ samokontrol˛e, pomimo paskudztwa skazy, pomimo z˙ e Moc próbowała porwa´c go ze soba˛ niczym ziarnko piasku na dnie rzeki, by spali´c go, pochłona´ ˛c. Unosił si˛e w ogromnej przestrzeni Pustki, a jednak potrafił wyczu´c dokładnie, jak wiatr muska ka˙zdy włos na jego głowie, widział faktur˛e tkaniny, z której wykonano szaty gai’shain, wciagał ˛ w nozdrza ciepły zapach Aviendhy. Chciał wi˛ecej. Ale nie mógł nie czu´c woni popiołów Taien, unoszacego ˛ si˛e w powietrzu odoru spalenizny ciał ju˙z skremowanych, i gnicia tych, które jeszcze wisiały na murach, a nawet tych, które ju˙z pogrzebano i których zapach mieszał si˛e z sucha˛ wonia˛ gleby, gdzie znalazły schronienie. To pomogło. Przez chwil˛e po odej´sciu saidina mógł tylko gł˛eboko oddycha´c goracym, ˛ wyjałowionym powietrzem, w porównaniu z tym, co czuł poprzednio, powiew s´mierci był w nim zupełnie nieobecny, samo za´s powietrze czyste i cudowne. — Zobacz, co nas tutaj czekało — powiedziała Aviendha, gdy pozwolił kobie321
cie o pokornej twarzy, odzianej w białe szaty, odprowadzi´c Jeade’ena. Trzymała w dłoni brazowego ˛ w˛ez˙ a, martwego, niemniej grubego jak jego rami˛e i długiego na trzy kroki. Był to wa˙ ˛z krwi, który swoja˛ nazw˛e brał stad, ˛ z˙ e w wyniku jego ukaszenia ˛ w ciagu ˛ kilku chwil cała krew w z˙ yłach zamieniała si˛e w galaret˛e. O ile si˛e nie mylił, zgrabne ci˛ecie tu˙z za głowa˛ było dziełem jej no˙za. Adelin i pozostałe Panny patrzyły na nia˛ z aprobata.˛ — Czy chocia˙z przez moment pomy´slała´s, z˙ e on mo˙ze ci˛e ukasi´ ˛ c? — zapytał. — Czy przyszło ci do głowy, z˙ eby u˙zy´c Mocy zamiast tego przekl˛etego no˙zyka? Dlaczego wła´sciwie nie pocałowała´s go przed s´miercia? ˛ Musiała´s by´c wystarczajaco ˛ blisko. Wyprostowała si˛e, a w jej wielkich zielonych oczach zal´sniła zapowied´z nocnego chłodu. — Madre ˛ powiadaja,˛ z˙ e nie nale˙zy zbyt cz˛esto u˙zywa´c Mocy. — Wyra´znie akcentowane słowa wypowiadane były tonem równie zimnym jak jej spojrzenie. — Mówia,˛ z˙ e mo˙zna zaczerpna´ ˛c zbyt wiele i wyrzadzi´ ˛ c sobie krzywd˛e. — Marszczac ˛ nieznacznie czoło, dodała, bardziej jednak do siebie: — Chocia˙z ja nie zbliz˙ yłam si˛e jeszcze do tego, co jestem w stanie przenie´sc´ . Nie mam watpliwo´ ˛ sci. Kr˛ecac ˛ głowa,˛ zanurkował do namiotu. Tej kobiecie nie da si˛e nic wytłumaczy´c. Dopiero gdy rozmo´scił si˛e na jedwabnej poduszce w pobli˙zu wcia˙ ˛z nie zapalonego ognia, w´slizgn˛eła si˛e za nim. Na szcz˛es´cie bez trupa w˛ez˙ a krwi, zamiast niego ostro˙znie niosła jaki´s długi pakunek owini˛ety w grube warstwy pasiastego szarego koca. — Martwiłe´s si˛e o mnie — powiedziała pozbawionym wyrazu głosem. Na jej twarzy nie było s´ladu emocji. — Oczywi´scie, z˙ e nie — skłamał. „Głupia kobieta. Jeszcze kiedy´s da si˛e zabi´c, tylko dlatego, z˙ e nie ma poj˛ecia, kiedy nale˙zy zachowa´c ostro˙zno´sc´ ”. — Martwiłem si˛e w takim samym stopniu, jak martwiłbym si˛e o ka˙zdego innego. Nie chc˛e, by kogo´s pokasał ˛ wa˙ ˛z krwi. Przez chwil˛e spogladała ˛ na niego z powatpiewaniem, ˛ potem krótko skin˛eła głowa.˛ — Dobrze. Dopóki to nie b˛edzie si˛e odnosi´c do mnie. — Rzuciła mu pod nogi zwini˛ety koc i przysiadła na pi˛etach po przeciwnej stronie paleniska. — Nie przyjałe´ ˛ s sprzaczki ˛ jako daru anulujacego ˛ mój dług. . . — Aviendha, nie ma z˙ adnego długu. — Sadził, ˛ z˙ e zda˙ ˛zyła ju˙z o tym zapomnie´c. Jednak ona ciagn˛ ˛ eła dalej, jakby w ogóle si˛e nie odezwał: — . . . wi˛ec by´c mo˙ze przyjmiesz. to. Wzdychajac, ˛ rozwinał ˛ pasiasty koc — ostro˙znie, zreszta˛ ju˙z wcze´sniej trzymała go w dłoniach znacznie bardziej niepewnie ni´zli ciało w˛ez˙ a: w istocie, w˛ez˙ a za´s trzymała niczym sztuk˛e odzie˙zy — a gdy to zrobił, a˙z zaparło mu dech. Zo322
baczył miecz z, pochwa˛ tak bogato wysadzana˛ rubinami i kamieniem ksi˛ez˙ ycowym, z˙ e trudno było dojrze´c pod nimi złoto, wyjawszy ˛ miejsca, gdzie wstawiono wschodzace ˛ sło´nce o licznych promieniach. Długa, dwur˛eczna r˛ekoje´sc´ z ko´sci słoniowej inkrustowana była jeszcze jednym złotym sło´ncem, masywna głowica a˙z puchła od rubinów i kamieni ksi˛ez˙ ycowych, a kolejne otaczały jelec. Tego miecza nie przeznaczono do walki, tylko do ogladania. ˛ Do podziwiania. — To musiało kosztowa´c. . . Aviendha, w jaki sposób zdołała´s za niego zapłaci´c? — Kosztował niedu˙zo — powiedziała tonem, w którym było tyle ch˛eci usprawiedliwienia si˛e, z˙ e równie dobrze mogłaby na głos oznajmi´c, z˙ e to kłamstwo. — Miecz. Skad ˛ w ogóle zdobyła´s miecz? W jaki sposób Aiel mógłby w ogóle posiada´c miecz? Nie powiesz mi chyba, z˙ e Kadere miał go gdzie´s w swoich wozach. — Niosłam go zawini˛etego w koc. — W jej głosie usłyszał rozdra˙znienie jeszcze bardziej wyra´zne ni˙z wówczas, gdy mówiła o cenie. — Nawet Bair powiedziała, z˙ e nic si˛e nie stanie, pod warunkiem, i˙z go nie dotkn˛e. Wzruszyła niepewnie ramionami i poprawiła owijajacy ˛ ja˛ szal. — Ten miecz nale˙zał do mordercy drzew. Do Lamana. Został odj˛ety od jego pasa na dowód, z˙ e nie z˙ yje, poniewa˙z głowa nie wytrzymałaby tak długiego transportu. Potem przechodził z rak ˛ do rak ˛ młodych m˛ez˙ czyzn i głupich Panien, które chciały posiada´c dowód jego s´mierci. Kolejni wła´sciciele zastanawiali si˛e, czym on jest, i niebawem sprzedawali go nast˛epnym głupcom. Od czasu jak pierwszy ˙ raz został sprzedany, cena mocno spadła. Zaden Aiel nie dotknie go r˛eka,˛ nawet po to, by wyłupa´c kamienie. — Có˙z, jest bardzo pi˛ekny. — powiedział, tak taktownie jak go tylko było sta´c. Tylko prawdziwy bufon nosiłby co´s tak zbytkownego. A ta r˛ekoje´sc´ z ko´sci słoniowej nie le˙załaby pewnie w dłoni s´liskiej od potu czy krwi. — Ale nie mog˛e ci pozwoli´c. . . Urwał, gdy z nawyku obna˙zył kilka cali ostrza, aby sprawdzi´c głowni˛e. W l´sniacej ˛ stali wygrawerowano stojac ˛ a˛ czapl˛e, symbol mistrza miecza. Kiedy´s sam nosił bro´n z takim znakiem. Nagle poczuł, z˙ e gotów jest si˛e zało˙zy´c, i˙z to ostrze jest takie samo, jak tamto na włóczni Mata, naznaczone krukami, z˙ e zrobiono je z metalu poddanego obróbce Moca,˛ dzi˛eki czemu nigdy nie potrzebowało ostrzenia i nigdy si˛e nie łamało. Wi˛ekszo´sc´ kling mistrzów miecza stanowiła jedynie kopie. Lan potrafiłby to stwierdzi´c ostatecznie, ale w gł˛ebi umysłu ju˙z miał pewno´sc´ . Wyciagn ˛ ał ˛ miecz do ko´nca z pochwy, potem pochylił si˛e nad paleniskiem i poło˙zył ja˛ przed Aviendha.˛ — Przyjm˛e t˛e kling˛e jako spłat˛e długu, Aviendha. — Była długa, lekko zakrzywiona, jednostronna. — Tylko kling˛e. R˛ekoje´sc´ mo˙zesz te˙z wzia´ ˛c z powrotem. 323
Mo˙ze sobie zrobi´c nowa˛ r˛ekoje´sc´ i pochw˛e w Cairhien. By´c mo˙ze jeden z ocalałych z Taien oka˙ze si˛e przyzwoitym płatnerzem. Patrzyła rozszerzonymi oczyma to na pochw˛e, to na niego, usta miała naprawd˛e rozdziawione, po raz pierwszy od czasu jak si˛e poznali, wygladała ˛ na zaszokowana.˛ — Ale te klejnoty warte sa˛ o wiele wi˛ecej, ni˙z ja. . . Próbujesz znowu wtraci´ ˛ c mnie w długi, Randzie al’Thor. — Ale˙z wcale tak nie jest. — Je˙zeli ta klinga spoczywała przez nikogo nie tkni˛eta i nie konserwowana ponad dwadzie´scia lat w swej pochwie, musiała by´c tym, co podejrzewał. — Nie przyjałem ˛ pochwy, a wi˛ec nadal jest twoja˛ własnos´cia.˛ Podrzucił jedna˛ z poduszek w gór˛e i wykonał form˛e zwana˛ Lekkim Podmuchem Wiatru, spadł na nich deszcz pierza, gdy klinga przeci˛eła poduszk˛e na pół. — I nie przyjałem ˛ równie˙z r˛ekoje´sci, wi˛ec równie˙z jest twoja. Je˙zeli chcesz ja˛ sprzeda´c z zyskiem, twoja sprawa. Zamiast okaza´c rado´sc´ spowodowana˛ nagłym u´smiechem losu — podejrzewał, z˙ e za miecz musiała odda´c wszystko, co posiadała, a co zapewne zwróci jej si˛e po stokro´c dzi˛eki sprzeda˙zy pochwy — zamiast wyglada´ ˛ c chocia˙zby na zadowolona,˛ czy te˙z wdzi˛eczna,˛ patrzyła przez spływajacy ˛ na nich deszcz pierza z taka˛ obraza,˛ jaka˛ okazywałaby ka˙zda dobra gospodyni w Dwu Rzekach na widok tego, z˙ e s´mieca˛ jej na podłog˛e. Sztywno zaklaskała u. dłonie, a natychmiast pojawił si˛e jeden z gai’shain i na kolanach zaczał ˛ sprzata´ ˛ c bałagan. — To jest mój namiot — powiedział znaczaco. ˛ Aviendha parskn˛eła, idealnie na´sladujac ˛ Egwene. Te kobiety zdecydowanie zbyt du˙zo czasu sp˛edzały razem. Było ju˙z całkowicie ciemno, kiedy wreszcie zasiadł do kolacji, składajacej ˛ si˛e ze zwykłego jasnego chleba oraz przyprawionego mocno suszonym pieprzem gulaszu z fasoli i kawałków białego mi˛esa. Tylko u´smiechnał ˛ si˛e do niej szeroko, gdy poinformowała go z˙ e je w˛ez˙ a krwi. Gara — jadowita jaszczurka — jego zdaniem była najgorsza, nawet niekoniecznie pod wzgl˛edem smaku, którym przypominała kurczaka, ale dlatego, z˙ e była jaszczurka.˛ Czasami wydawało mu si˛e, z˙ e w Pustkowiu musi by´c wi˛ecej jadowitych stworze´n — w˛ez˙ y, jaszczurek, pajaków, ˛ spotykało si˛e nawet trujace ˛ ro´sliny — ni´zli w reszcie s´wiata. Aviendha, po której raczej trudno było stwierdzi´c, co sobie w gł˛ebi ducha my´sli, tym razem zdawała si˛e rozczarowana, z˙ e natychmiast nie wypluł gulaszu. Czasami wygladało ˛ na to, z˙ e zbijanie go z tropu sprawia jej wielka˛ rado´sc´ . Gdyby spróbował udawa´c, i˙z jest Aielem, na pewno ze wszystkich sił starałaby si˛e dowie´sc´ , z˙ e jest dokładnie odwrotnie. Zm˛eczony i senny zdjał ˛ jedynie kaftan i zzuł buty, zanim wpełzł pod koce, potem odwrócił si˛e plecami do Aviendhy. Aielowie mogli si˛e razem kapa´ ˛ c w ła´zniach parowych, m˛ez˙ czy´zni i kobiety, ale krótki czas sp˛edzony w Shienarze, gdzie post˛epowano podobnie, upewnił go, z˙ e obyczaje te pozostana˛ mu na zawsze obce, 324
robił si˛e za ka˙zdym razem tak czerwony na twarzy, z˙ e chyba wolałby umrze´c ni´zli prze˙zywa´c ponownie co´s takiego. Próbował nie słucha´c szelestu zdejmowanej odzie˙zy, dochodzacego ˛ spod jej koca. Przynajmniej tyle miała w sobie skromnos´ci, niemniej na wszelki wypadek wolał si˛e odwróci´c plecami. Utrzymywała, z˙ e powinna spa´c w jego namiocie, poniewa˙z oczekuje si˛e od niej, i˙z b˛edzie nadal uczyła go o obyczajach Aielów, a przecie˙z wi˛ekszo´sc´ dnia sp˛edzał z wodzami. Oboje wiedzieli, z˙ e to kłamstwo, chocia˙z nie potrafił sobie wyobrazi´c, co Madre ˛ chciały w ten sposób uzyska´c. Rozbierajac ˛ si˛e, mruczała chwilami do siebie, kiedy zaczepiła si˛e o co´s, i mamrotała pod nosem. Nie chciał słucha´c tych odgłosów i domy´sla´c si˛e, co oznaczaja,˛ wi˛ec powiedział: ´ — Slub Melaine był doprawdy imponujacy. ˛ Czy Bael naprawd˛e nic nie wiedział, dopóki Melaine i Dorindha mu nie powiedziały? — Oczywi´scie, z˙ e nie — odrzekła pogardliwie, przerywajac, ˛ by, jak mu si˛e wydawało, s´ciagn ˛ a´ ˛c po´nczochy. — Skad ˛ miał to wiedzie´c, zanim Melaine połoz˙ yła u jego stóp swój s´lubny wianek i zapytała go? — Nagle za´smiała si˛e. — Melaine niemal˙ze do szale´nstwa doprowadziła siebie i Dorindh˛e, poszukujac ˛ kwiatów segade na wianek. Niewiele ich ro´snie tak blisko Muru Smoka. — Czy to oznacza co´s szczególnego? Kwiecie segade? — To wła´snie jej kiedy´s wysłał kwiaty, których nie przyj˛eła. ˙ ona ma dra˙zliwa˛ natur˛e i nie zamierza z tego rezygnowa´c. — Kolejna — Ze przerwa wypełniona pomrukami. — Gdyby u˙zyła li´sci lub kwiatów słodkiego korzenia, oznaczałoby to, i˙z jej charakter jest słodki. Poranna łza oznaczałaby, z˙ e b˛edzie uległa, a. . . Jest tego zbyt du˙zo, by wymieni´c wszystkie. Potrzebowałby´s wielu dni na nauczenie si˛e wszelkich kombinacji, a przecie˙z ta wiedza wcale nie jest ci potrzebna. Nie b˛edziesz miał z˙ ony z Aielów. Nale˙zysz do Elayne. Omal nie spojrzał na nia,˛ kiedy u˙zyła słowa „uległa”. Nie umiał wyobrazi´c sobie kobiety Aielów, która˛ dałoby si˛e okre´sli´c tym mianem. „Przypuszczalnie oznacza to, z˙ e mo˙zesz si˛e spodziewa´c ostrze˙zenia, zanim ugodzi ci˛e no˙zem”. Słowa, które ko´nczyły ostatnie zdanie, były nieco przytłumione. Zrozumiał, ˙ z˙ e Aviendha s´ciaga ˛ wła´snie bluzk˛e przez głow˛e. Załował, z˙ e lampy wcia˙ ˛z si˛e pala.˛ Nie, wtedy byłoby jeszcze gorzej. Ale mimo to ka˙zdej nocy, odkad ˛ opu´scili Rhuidean, musiał przechodzi´c przez to samo i prze˙zywa´c podobne katusze. Trzeba poło˙zy´c temu kres. Od tej chwili ta kobieta b˛edzie spała z Madrymi, ˛ tam gdzie jest jej miejsce, a uczy´c si˛e od niej mo˙ze przy innych okazjach. Dokładnie to samo my´slał ju˙z od pi˛etnastu nocy. Próbujac ˛ wygna´c obrazy nachodzace ˛ jego my´sli, powiedział: — Ten fragment na ko´ncu. Po tym, jak ju˙z wypowiedziano przysi˛egi. Sze´sc´ Madrych ˛ wyrzekło swe błogosławie´nstwa dopiero wtedy, gdy stu krewnych Melaine otoczyło ja˛ z włóczniami w dłoniach, to samo spotkało Baela, mu325
siał wywalczy´c sobie do niej dost˛ep. Nikt oczywi´scie nie miał na twarzy zasłony — wszystko stanowiło cz˛es´c´ obyczaju — ale po obu stronach polała si˛e krew. — Kilka minut wcze´sniej Melaine przysi˛egała, z˙ e go kocha, ale kiedy chciał ja˛ obja´ ˛c, walczyła niczym przyparty do s´ciany górski kot. — Gdyby Dorindha nie biła jej po z˙ ebrach, by´c mo˙ze Baelowi w ogóle nie udałoby si˛e przerzuci´c jej przez rami˛e i unie´sc´ z miejsca, gdzie odbywała si˛e ceremonia. Wcia˙ ˛z jeszcze kuleje i ma podbite oko. — Czy miała zachowywa´c si˛e jak słabeuszka? — zapytała, na wpół ju˙z s´piac, ˛ Aviendha. — Powinien zna´c jej warto´sc´ . Nie jest z˙ adnym s´wiecidełkiem, które mógłby schowa´c sobie do kieszeni. Ziewn˛eła gło´sno, on za´s usłyszał, jak gł˛ebiej zagrzebuje si˛e pod koce. — Co oznacza „uczenie m˛ez˙ czyzny s´piewu”? M˛ez˙ czy´zni Aielów s´piewali dopiero wtedy, gdy byli ju˙z za starzy, by wzia´ ˛c włóczni˛e do r˛eki, wyjatek ˛ stanowiły pie´sni bojowe i lamentacje po zmarłych. — My´slisz o Macie Cauthonie? — Naprawd˛e zachichotała. — Czasami m˛ez˙ czyzna porzuca włóczni˛e dla Panny. — Co´s chyba zmy´slasz. Nigdy o czym´s takim nie słyszałem. — Có˙z, nie polega to na prawdziwym porzuceniu włóczni. — W jej głosie brzmiało ju˙z ot˛epiałe zm˛eczenie. — Czasami m˛ez˙ czyzna pragnie Panny, która nie zechce dla niego porzuci´c włóczni, wtedy aran˙zuje sytuacj˛e tak, by zosta´c jej ˙ gai’shain. Oczywi´scie jest to głupota. Zadna Panna nie spojrzy na gai’shain w taki sposób, jak tamten by tego pragnał. ˛ Pracuje potem ci˛ez˙ ko i trzymany jest krótko, pierwsza˛ za´s rzecza,˛ jaka go czeka, to nauka s´piewu, by zabawiał siostry włóczni podczas jedzenia. „Ona b˛edzie go uczy´c s´piewu”. Tak mówia˛ Panny, kiedy m˛ez˙ czyzna traci głow˛e dla jednej z sióstr włóczni. Bardzo dziwni ludzie. — Aviendha? — Obiecał, z˙ e ju˙z nigdy nie zapyta o to ponownie. Lan powiedział, i˙z jest to robota Kandori, wzór zwany s´nie˙znymi płatkami. Prawdopodobnie łup z jakiego´s rajdu na północ. — Kto dał ci ten naszyjnik? — Przyjaciel, Randzie al’Thor. Przebyli´smy dzisiaj długa˛ drog˛e i kazałe´s nam ´ wsta´c wcze´snie. Spij, aby´s mógł si˛e przebudzi´c, Randzie al’Thor. — Tylko Aielowie z˙ yczyli sobie dobrej nocy, wyra˙zajac ˛ jednocze´snie nadziej˛e, z˙ e nie umrzesz we s´nie. Nało˙zył znacznie mniejsze, ale te˙z bardziej zło˙zone zabezpieczenia na swoje sny, po czym przeniósł strumyk Mocy, by zgasi´c lampy i spróbował zasna´ ˛c. Przyjaciel. Reyn nadeszli z północy. Ale ten naszyjnik miała ju˙z w Rhuidean. Dlaczego w ogóle go to interesuje? Wolny oddech Aviendhy rozbrzmiewał gło´sno w jego uszach, dopóki wreszcie nie zapadł w sen, a potem s´niło mu si˛e, jak Min i Elayne pomagaja˛ mu przerzuci´c Aviendh˛e, ubrana˛ jedynie w naszyjnik, przez rami˛e, ona za´s bije go po głowie wiazk ˛ a˛ kwiecia segade.
´ OKRZYK PTAKA WSRÓD NOCY Mat le˙zał z zamkni˛etymi oczami i rozkoszował si˛e dotykiem kciuków Melindhry w˛edrujacych ˛ w dół po jego kr˛egosłupie. Nic nie było równie przyjemne jak masa˙z po długim dniu sp˛edzonym w siodle. Có˙z, po prawdzie to istniały rzeczy przyjemniejsze, ale w tej chwili miał ochot˛e poprzesta´c wyłacznie ˛ na jej dłoniach. — Jeste´s dobrze umi˛es´niony jak na tak niskiego m˛ez˙ czyzn˛e, Macie Cauthon. Otworzył jedno oko i spojrzał na nia,˛ siedziała na nim okrakiem. Rozpaliła ogie´n dwukrotnie wi˛ekszy, ni´zli to było konieczne i teraz pot s´ciekał po jej ciele. Jej pi˛ekne złote włosy były krótko przyci˛ete, wyjawszy ˛ charakterystyczny dla Aielów kosmyk u nasady karku, i przylegały s´ci´sle do czaszki. — Je˙zeli jestem dla ciebie za niski, zawsze mo˙zesz poszuka´c kogo´s innego. — Mnie si˛e taki podobasz — za´smiała si˛e, czochrajac ˛ mu włosy. Były dłu˙zsze ni˙z jej. — I jeste´s milutki. Rozlu´znij si˛e. Na nic si˛e to nie zda, je´sli b˛edziesz si˛e napinał. J˛eknał ˛ i na powrót zamknał ˛ oczy. Milutki? ´ „Swiatło´ sci!” I niski. Tylko w oczach Aielów mógł uchodzi´c za niskiego. W ka˙zdym innym kraju, we wszystkich, jakie dotad ˛ odwiedził, był wy˙zszy od wi˛ekszo´sci m˛ez˙ czyzn, cho´c czasem tylko nieznacznie. Pami˛etał czasy, kiedy był wysoki. Wy˙zszy od Randa, gdy wyruszał przeciwko Arturowi Hawkwingowi. I jak był o dło´n ni˙zszy ni˙z teraz. gdy walczył u boku Maecine przeciwko Aelgari. Rozmawiał na ten temat z Lanem, twierdzac, ˛ z˙ e imiona te gdzie´s przypadkowo wpadły mu w ucho, Stra˙znik poinformował go, z˙ e Maecine był królem Eharon, jednego z Dziesi˛eciu Narodów — tyle Mat ju˙z sam wiedział — jakie´s czterysta lub pi˛ec´ set lat przed Wojnami z Trollokami. Lan watpił, ˛ by nawet Brazowe ˛ Ajah wiedziały wi˛ecej, tyle zostało zatracone podczas Wojen z Trollokami, jeszcze wi˛ecej podczas Wojny Stu Lat. Takie były najwcze´sniejsze i najmłodsze wspomnienia, jakie zostały mu wtłoczone do głowy. Nic z czasów po Arturze Paendragu Tanreallu i nic sprzed Maecine z Eharon. — Zimno ci? — zapytała z niedowierzaniem Melindhra. — Dr˙zysz. Zeszła z niego i usłyszał, jak dorzuca drew do ognia, w tym miejscu chrustu było pod dostatkiem. Dała mu mocnego klapsa, kiedy weszła z powrotem na koc 327
i wymruczała: — Silne mi˛es´nie. — Rób tak dalej — wymamrotał — a pomy´sl˛e, z˙ e masz zamiar upiec mnie na kolacj˛e niczym trollok. Nie chodziło o to, z˙ eby mu nie było dobrze z Melindhra˛ — przynajmniej dopóki powstrzymywała si˛e od wytykania, z˙ e jest ode´n wy˙zsza — ale zaczynał si˛e czu´c ju˙z troch˛e niewygodnie w tej sytuacji. — Nie b˛ed˛e ci˛e piekła, Matrimie Cauthon. — Jej kciuki mocno zagł˛ebiły si˛e w jego ramionach. — Teraz dobrze. Rozlu´znij si˛e. Zakładał, z˙ e którego´s dnia si˛e o˙zeni i osiadzie ˛ na stałe w jednym miejscu. Tak wła´snie zazwyczaj post˛epowali ludzie. Kobieta, dom, rodzina. Przykuty do jednego miejsca na reszt˛e swego z˙ ycia. „Nigdy nie słyszałem o z˙ onie, która by lubiła, jak jej ma˙ ˛z pije i gra”. A jeszcze było to, co powiedzieli ci ludzie po drugiej stronie drzwi, b˛eda˛ ˙ cych ter’angrealem. Ze przeznaczone mu jest „po´slubi´c Córk˛e Dziewi˛eciu Ksi˛ez˙ yców”. „Przypuszczam, z˙ e m˛ez˙ czyzna musi si˛e wcze´sniej czy pó´zniej o˙zeni´c”. Z pewno´scia˛ jednak nie miał zamiaru bra´c sobie z˙ ony spo´sród Aielów. Miał ochot˛e ta´nczy´c z tak du˙za˛ ilo´scia˛ kobiet, jak si˛e da i dopóki si˛e da. — My´sl˛e, z˙ e nie jeste´s przeznaczony do pieczenia na ro˙znie, ale do wielkich zaszczytów — powiedziała cicho Melindhra. — To brzmi nie´zle. Tylko z˙ e teraz nie potrafił sprawi´c, by inna kobieta cho´c spojrzała na niego, czy to Panna, czy która´s z pozostałych. Tak jakby Melindhra zawiesiła na nim wielka˛ tablic˛e z napisem WŁASNOS´ C´ MELINDHRY Z JUMAI SHAIDO. No mo˙ze dwa ostatnie słowa by si˛e na niej nie znalazły. A jednak któ˙z mo˙ze wiedzie´c, do czego zdolne sa˛ kobiety Aielów, a w szczególno´sci Panna Włóczni? Kobiety rozumowały inaczej ni˙z m˛ez˙ czy´zni, kobiety Aielów za´s rozumowały inaczej ni˙z ktokolwiek na s´wiecie. — To dziwne, z˙ e do takiego stopnia pomniejszasz swoja˛ warto´sc´ . — Pomniejszam swoja˛ warto´sc´ ? — wymamrotał. Jej dłonie naprawd˛e przynosiły ukojenie, znikały splatane ˛ w˛ezły mi˛es´ni, o których nawet nie wiedział. — W jaki sposób? Zastanawiał si˛e, czy to ma co´s wspólnego z naszyjnikiem. Melindhra wyra´znie przypisywała mu wielka˛ wag˛e, a przynajmniej samemu faktowi ofiarowania. Rzecz jasna, nie nosiła go. Panny nie nosiły bi˙zuterii. Ale miała go w swej sakwie i pokazywała ka˙zdej kobiecie, która o to poprosiła. — Sam stawiasz si˛e w cieniu Randa al’Thora. — Nie stawiam si˛e w niczyim cieniu — powiedział z roztargnieniem. To nie mo˙ze chodzi´c o naszyjnik. Dawał przecie˙z bi˙zuteri˛e równie˙z innym kobietom, tak˙ze Pannom, lubił ofiarowywa´c prezenty pi˛eknym dziewczynom, nawet 328
je´sli w zamian otrzymywał tylko u´smiech. Nigdy nie, oczekiwał niczego wi˛ecej. Je˙zeli kobieta nie lubi si˛e całowa´c i przytula´c w takim stopniu jak on, to jaki ma to sens? — Oczywi´scie pozostawanie w cieniu Car’a’carna to swoisty zaszczyt. Chcac ˛ by´c blisko pot˛ez˙ nych, musisz sta´c w ich cieniu. — Cieniu — zgodził si˛e Mat, nawet nie słyszac ˛ tego, co powiedziała. Czasami kobiety przyjmowały jego podarunki, czasami nie, z˙ adna jednak nie deklarowała, z˙ e go zdob˛edzie. To naprawd˛e przepajało go gorycza.˛ Nie miał zamiaru pozwoli´c, by posiadła go jakakolwiek kobieta, niewa˙zne jak pi˛ekna. I niezale˙znie od tego, jak zr˛ecznie rozlu´zniała dło´nmi w˛ezły splatanych ˛ mi˛es´ni. — Twoje blizny powinny by´c bliznami honoru zdobytymi we własnym imieniu, nie za´s takimi jak ta. — Palcem przesun˛eła po wisielczej bli´znie otaczajacej ˛ jego szyj˛e. — Czy otrzymałe´s ja˛ w słu˙zbie Car’a’carna? Strzasn ˛ ał ˛ jej dłonie z pleców, uniósł si˛e na łokciach i odwrócił głow˛e, by na nia˛ spojrze´c. — Czy jeste´s pewna, z˙ e „Córka Dziewi˛eciu Ksi˛ez˙ yców” nic dla ciebie nie znaczy? — Ju˙z ci powiedziałam, z˙ e nie. Połó˙z si˛e. — Je˙zeli mnie okłamujesz, przysi˛egam, i˙z spuszcz˛e ci lanie. Wsparła dłonie na biodrach i spojrzała na niego gro´znie. — Czy sadzisz, ˛ z˙ e jeste´s w stanie. . . spu´sci´c mi lanie, Matrimie Cauthon? — Przynajmniej spróbuj˛e. — Prawdopodobnie mogłaby przedziurawi´c mu z˙ ebra włócznia.˛ — Przysi˛egasz, z˙ e nigdy nie słyszała´s o Córce Dziewi˛eciu Ksi˛ez˙ yców? — Nigdy w z˙ yciu — oznajmiła powoli. — Kim ona jest? Albo czym? Połó˙z si˛e i pozwól mi. . . Nagle rozległ si˛e s´piew kosa, zdawał si˛e dobiega´c zewszad, ˛ jakby ptak s´piewał w samym namiocie, a tak˙ze na zewnatrz, ˛ po chwili za´spiewał drozd. Dobre ptaki z Dwu Rzek. Rand wybrał do swych zabezpiecze´n głosy tych, które zgodnie z jego wiedza˛ nie wyst˛epowały w Pustkowiu. W jednej chwili Melindhra zeskoczyła z niego, owin˛eła shouf˛e wokół głowy i pochwyciwszy tarcz˛e oraz włócznie, zasłoniła twarz. I w takim stanie wyskoczyła z namiotu. — Krew i popioły! — mamrotał Mat, wbijajac ˛ si˛e w spodnie. Drozd oznaczał południe. On i Melindhra rozbili swój namiot na południu wraz z Chareen, tak daleko od Randa, jak si˛e tylko dało, nie opuszczajac ˛ jednocze´snie obozowiska. Ale nie miał zamiaru s´ladem Melindhry wybiega´c w te kolczaste krzewy nago. Kos oznaczał północ, gdzie rozbili obóz Shaarad, tamci nadeszli z dwóch stron naraz. Wzuł buty i spojrzał na srebrna˛ głow˛e lisa le˙zac ˛ a˛ obok koców. Na zewnatrz ˛ rozbrzmiewały ju˙z krzyki, metal szcz˛ekał o metal. W ko´ncu wreszcie udało mu 329
si˛e zrozumie´c, z˙ e to ten medalion w jaki´s sposób nie pozwolił Moiraine Uzdrowi´c go, kiedy próbowała za pierwszym razem. Dopóki jego skóra miała z nim kontakt, Moc nie oddziaływała na niego. Nigdy nie słyszał o Pomiocie Cienia zdolnym do przenoszenia, ale przecie˙z były te Czarne Ajah — tak powiedział Rand, a on mu wierzył — i zawsze istniała szansa, z˙ e jeden z Przekl˛etych w ko´ncu przyszedł po Randa. Zało˙zył skórzany rzemie´n na szyj˛e, tak z˙ e medalion spoczał ˛ na jego piersi, porwał swoja˛ włóczni˛e naznaczona˛ sylwetkami kruków i wypełzł w o´swietlona˛ ksi˛ez˙ ycowa˛ po´swiata˛ zimna˛ noc. Nie zda˙ ˛zył nawet poczu´c dojmujacego ˛ chłodu. Jeszcze nie wylazł z namiotu do ko´nca, a ju˙z omal nie stracił głowy pod wygi˛etym niczym ostrze kosy mieczem trolloka. Padł na twarz, ostrze musn˛eło mu włosy, przetoczył si˛e i stanał ˛ na nogach z włócznia˛ gotowa˛ do ciosu. Na pierwszy rzut oka, w tych ciemno´sciach trollok mógł uj´sc´ za zwalistego m˛ez˙ czyzn˛e, wysokiego jak półtora Aiela, odzianego w czarna˛ kolczug˛e z kolcami wokół ramion i łokci, z hełmem, do którego przyczepiono rogi kozła. Ale w istocie rogi te wyrastały z nazbyt ludzkiej czaszki, a pod oczyma sterczał ko´zli pysk. Trollok rzucił si˛e na niego z obna˙zonymi z˛ebami i zawył. Mat zakr˛ecił włócznia˛ niby pałka,˛ odbił w bok ci˛ez˙ kie, wygi˛ete ostrze i przeszył korpus stwora, kolczuga rozstapiła ˛ si˛e pod wykuta˛ Moca˛ stala˛ równie łatwo jak ciało, które przykrywała. Trollok o ko´zlim pysku zawył dziko, zwierz˛eco, a Mat wyrwał swa˛ bro´n z jego cielska i odskoczył na bok, kiedy tamten padał. Zewszad ˛ otaczali go Aielowie, niektórzy ubrani jedynie do połowy, ale wszyscy z czarnymi zasłonami na twarzach, walczyli z trollokami — w mroku l´sniły wygi˛ete kły dzików, migotały wilcze pyski lub orle dzioby, w łapach fruwały te dziwnie wygi˛ete miecze, topory z kolcami po przeciwnej stronie ostrza, trójz˛eby i włócznie. Tu i tam niektóre u˙zywały pot˛ez˙ nych łuków, aby wystrzeliwa´c strzały o haczykowatych grotach, wielkie niczym włócznie. Wraz z trollokami walczyli równie˙z ludzie, w złachmanionych kaftanach, z mieczami w dłoniach, krzyczeli rozpaczliwie, gdy przychodziło im umiera´c po´sród cierni. — Sammael! — Sammael i Złote Pszczoły! Sprzymierze´ncy Ciemno´sci padali wła´sciwie od razu, gdy starli si˛e z Aielami, ale trolloki umierały wolniej. — Nie jestem z˙ adnym przekl˛etym bohaterem! — Wrzasnał ˛ Mat, kierujac ˛ swój okrzyk w przestrze´n, kiedy starł si˛e z trollokiem o pysku nied´zwiedzia i włochatych uszach, ten był ju˙z jego trzecim. Stwór posługiwał si˛e toporem o długim stylisku zako´nczonym błyszczacym ˛ ostrzem, do´sc´ wielkim, by nim rozłupa´c drzewo — niczym zabawk˛e podrzucał go w swych pot˛ez˙ nych, owłosionych dłoniach. To przebywanie blisko Randa było przyczyna˛ tych wszystkich kłopotów. A on chciał od z˙ ycia tylko kubka dobrego wina, gry w ko´sci i kilku ładnych dziewczyn. — Nie chc˛e si˛e w to wi˛ecej miesza´c! — Zwłaszcza gdy Sammael jest gdzie´s 330
w pobli˙zu. — Słyszysz mnie? Trollok padł z rozci˛etym gardłem, a wtedy okazało si˛e, z˙ e stoi przed nim Myrddraal, który dopiero co zabił dwóch Aielów. Półczłowiek wygladał ˛ jak m˛ez˙ czyzna, biały niczym maka, ˛ w czarnej zbroi z nachodzacych ˛ na siebie łusek, przypominajacej ˛ skór˛e w˛ez˙ a. Poruszał si˛e równie˙z jak wa˙ ˛z, zwinnie, jakby nie miał ko´sci, płynny i szybki, czarny niczym noc płaszcz wisiał na nim nieruchomo, niezale˙znie od gwałtowno´sci ruchów. I nie miał oczu. Tylko s´miertelnie biała˛ fałd˛e skóry w miejscu, gdzie powinny si˛e znajdowa´c. To bezokie spojrzenie zwróciło si˛e na niego, a wtedy zadr˙zał, strach zmroził mu krew w z˙ yłach. — Spojrzenie Bezokiego to strach — powiadali w Ziemiach Granicznych, a tam si˛e powinni na tym zna´c, zreszta˛ nawet Aielowie przyznawali, z˙ e wzrok Myrddraala przenika mrozem a˙z do szpiku ko´sci. To była najwa˙zniejsza bro´n potwora. Półczłowiek zdawał si˛e płyna´ ˛c nad ziemia,˛ kiedy ruszał na niego. Mat skoczył mu na spotkanie, gło´sno krzyczac, ˛ włócznia wirowała mu w dłoniach niczym pałka, jakby nap˛edzana własna˛ moca.˛ Potwór miał w r˛eku kling˛e czarna˛ jak płaszcz, miecz wykuty w ku´zniach Thakan’dar, gdyby cho´c zadrasnał ˛ go tym ostrzem, byłoby wła´sciwie po nim, chyba z˙ eby Moiraine udało si˛e go szybko Uzdrowi´c. Ale istniał tylko jeden pewny sposób, by zwyci˛ez˙ y´c Pomora. Ciagły ˛ atak. Trzeba go pokona´c, zanim on pokona ciebie, a najl˙zejsza cho´cby my´sl o obronie mo˙ze by´c ju˙z zaproszeniem skierowanym do własnej s´mierci. Nie mógł nawet katem ˛ oka dostrzec bitwy, która gorzała wokół. Ostrze Myrddraala zamigotało niczym j˛ezyk w˛ez˙ a, skoczyło naprzód jak czarna błyskawica, ale tylko po to, by powstrzyma´c atak Mata. Kiedy naznaczona krukami, wykuta w ogniu Mocy stal spotkała si˛e z metalem wytopionym w Thakan’dar, wokół posypały si˛e jasnobł˛ekitne skry, rozległ si˛e trzask wyładowa´n. Nagle w´sciekły atak Mata napotkał ciało. Czarny miecz wraz z trzymajac ˛ a˛ go blada˛ dłonia˛ poleciał w bok, kolejny za´s cios otworzył gardło Myrddraala, Mat jednak nie poprzestał na tym. Pchnał ˛ w serce, podciał ˛ jedno s´ci˛egno kolanowe, potem drugie, wszystko wła´sciwie w kolejnych, nast˛epujacych ˛ po sobie ruchach. Dopiero wówczas odsunał ˛ si˛e na bok od istoty, która wcia˙ ˛z szarpała si˛e, wijac ˛ na ziemi, drapiac ˛ grunt jedna˛ dłonia˛ i kikutem drugiej, z ran spływała atramentowa krew. Półludziom du˙zo czasu zabierało poddanie si˛e s´mierci, walczyli o z˙ ycie a˙z do nadej´scia s´witu. Mat rozejrzał si˛e dookoła i stwierdził, z˙ e atak wła´sciwie ju˙z si˛e sko´nczył. Ci Sprzymierze´ncy Ciemno´sci czy trolloki, którzy nie padli, uciekli, przynajmniej nie widział z˙ adnych stojacych ˛ sylwetek oprócz Aielów. Niektórzy z nich równie˙z le˙zeli na ziemi. Zdarł chusteczk˛e z karku zabitego Sprzymierze´nca Ciemno´sci i otarł krew Myrddraala z ostrza swej włóczni. Gdyby została na nim zbyt długo, mogłaby nade˙zre´c metal. Ten nocny napad nie miał najmniejszego sensu. Wnioskujac ˛ z ciał, których 331
liczb˛e mógł oszacowa´c w ksi˛ez˙ ycowej po´swiacie, zarówno ludzkich, jak trolloków, z˙ aden z napastników nie przedarł si˛e cho´cby za pierwsza˛ lini˛e namiotów. I nawet ze znacznie wi˛ekszymi siłami nie mogliby liczy´c na wiele wi˛ecej. — Co to była, co krzyczałe´s? Co´s tam carai. Dawna Mowa? Obejrzał si˛e i spojrzał w twarz Melindhrze. Odpi˛eła ju˙z zasłon˛e, ale wcia˙ ˛z nie miała na sobie nic prócz shoufy. Wokół mógł dostrzec inne Panny, a tak˙ze m˛ez˙ czyzn, majacych ˛ na sobie równie niewiele, i troszczacych ˛ si˛e o to w takim samym ˙ stopniu. Nie mieli w sobie ani odrobiny skromno´sci, to było to. Zadnej skromno´sci. Ona nawet zdawała si˛e nie czu´c panujacego ˛ zimna, chocia˙z przy ka˙zdym oddechu z jej ust wydobywała si˛e para. Był równie spocony jak ona, ale teraz, kiedy walka o z˙ ycie ju˙z go nie pochłaniała, marzł. — Co´s, co kiedy´s słyszałem — poinformował ja.˛ — Lubi˛e d´zwi˛ek tych słów. Carai an Caldazar! Za honor Czerwonego Orła. Bitewne zawołanie Manetheren. Wi˛ekszo´sc´ jego wspomnie´n pochodziła z Manetheren. Niektóre z nich nawiedzały go jeszcze, zanim przestapił ˛ tamte wyko´slawione drzwi. Moiraine mówiła, z˙ e to zew Dawnej Krwi dobywa si˛e z niego. Wszystko dobrze, dopóki nie zacznie dobywa´c si˛e ze´n jego własna krew. Otoczyła r˛eka˛ jego ramiona, gdy tylko ruszył do namiotu. — Widziałam, jak walczyłe´s z Je´zd´zcem Nocy, Macie Cauthon. — To było jedno z imion, nadane Myrddraalom przez Aielów. — Jeste´s tak wysoki, jak powinien by´c m˛ez˙ czyzna. U´smiechnał ˛ si˛e i objał ˛ ja˛ w talii, ale nie potrafił wyrzuci´c tego ataku ze swojej głowy. Pragnał ˛ — jego my´sli były nazbyt uwikłane w te niechciane wspomnienia — ale nie potrafił. Dlaczego kto´s miałby si˛e porywa´c na tak beznadziejny szturm? Tylko głupiec napada bez powodu przewa˙zajace ˛ siły. To była my´sl, której nie potrafił odegna´c. Nikt nie atakuje bez powodu.
***
Słyszac ˛ wołanie ptaków, Rand obudził si˛e natychmiast, a kiedy odrzucił koce, pochwycił saidina i wybiegł na dwór, bez kaftana, bez butów. Noc była zimna, roz´swietlona ksi˛ez˙ ycowa˛ po´swiata,˛ odległe odgłosy bitwy dobiegały ze wzgórz poło˙zonych poni˙zej wej´scia do przeł˛eczy. Wokół niego Aielowie kł˛ebili si˛e niczym mrówki, biegnac ˛ w noc ku miejscu, skad ˛ równie˙z mógł nadej´sc´ atak. Ale wówczas przecie˙z zabezpieczenia zadziałaja˛ ponownie — Pomiot Cienia na przeł˛eczy sprowokuje okrzyk zi˛eby — dopóki ich nie zdejmie rankiem, nie było jednak powodu, by głupio ryzykowa´c. Wkrótce na przeł˛eczy na powrót zapanowała cisza, gai’shain wrócili do swych namiotów, nawet teraz nie mieli prawa wzia´ ˛c do r˛eki broni, pozostali Aielowie 332
obsadzili miejsca, które mogły zosta´c zaatakowane. Nawet Adelin odeszła wraz z pozostałymi Pannami, jakby wiedziała, z˙ e je zatrzyma, je´sli zaczekaja.˛ Słyszał niewyra´zne pomruki dobiegajace ˛ od strony wozów stojacych ˛ blisko murów miasta, ale ani wo´znice, ani Kadere si˛e nie pokazali, zreszta˛ wcale si˛e tego po nich nie spodziewał. Dalekie odgłosy bitwy — krzyki, wrzaski, j˛eki umierajacych ˛ — dochodziły z dwu miejsc. Oba znajdowały si˛e ni˙zej, ale do´sc´ daleko od niego. Ludzie skupili si˛e równie˙z wokół namiotów Madrych, ˛ wychodziło na to, z˙ e przygladali ˛ si˛e odległej bitwie. Atak na obóz poło˙zony ni˙zej nie miał najmniejszego sensu. To nie mogli by´c Miagoma, chyba z˙ e Timolan przyjał ˛ Pomiot Cienia do swego klanu, ale było to równie prawdopodobne, jak Białe Płaszcze werbujacy ˛ trolloki. Odwrócił si˛e, chcac ˛ wróci´c do namiotu, i wtedy, cho´c otoczony Pustka,˛ zadr˙zał. Aviendha wyszła na zalana˛ po´swiata˛ ksi˛ez˙ ycowa˛ noc, owin˛eła si˛e kocem. Tu˙z za nia˛ stał wysoki m˛ez˙ czyzna otulony ciemnym płaszczem, cienie ta´nczyły na wychudzonej twarzy, zbyt bladej, o nazbyt wielkich oczach. Rozległ si˛e j˛ekliwy za´spiew, a płaszcz rozwinał ˛ si˛e w szerokie skórzaste skrzydła niby u nietoperza. Ruszajac ˛ si˛e niczym we s´nie, Aviendha szła bezwolnie ku oczekujacym ˛ ja˛ obj˛eciom. Rand przeniósł i cienka na palec pr˛ega ognia stosu, strzała st˛ez˙ ałego s´wiatła, przemkn˛eła obok Aviendhy, trafiajac ˛ Draghkara w głow˛e. Skutek działania waskiej ˛ strugi płomienia był wolniejszy, ale równie pewny jak podczas napa´sci Psów Czarnego. Stwór rozjarzył si˛e negatywami swych barw, to co ciemne stało si˛e jasne, to co jasne było teraz ciemne, a po chwili tylko płaty sadzy niczym c´ my fruwały w powietrzu. Aviendha potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ gdy j˛ekliwe zawodzenie umilkło, spojrzała na znikajace ˛ czastki ˛ ciała monstrum i odwróciła si˛e w stron˛e Randa, cia´sniej owijajac ˛ si˛e kocem. Uniosła dło´n, a strumie´n ognia o s´rednicy wi˛ekszej ni˙z przekrój ludzkiej głowy runał ˛ w jego stron˛e. ´ Smiertelnie zaskoczony, mimo spowijajacej ˛ go Pustki nawet nie pomy´slał o Mocy, rzucił si˛e tylko na ziemi˛e, chcac ˛ unikna´ ˛c falujacych ˛ płomieni. Zgasły w jednej chwili. — Co ty wyprawiasz? — warknał ˛ na poły w´sciekły, na poły wstrza´ ˛sni˛ety, do tego stopnia, z˙ e granice Pustki p˛ekły, a saidin wyrwał si˛e z jego uchwytu. Niezdarnie wstał i ruszył w jej stron˛e. — To przewy˙zsza wszelka˛ niewdzi˛eczno´sc´ , o jakiej kiedykolwiek słyszałem! Miał zamiar potrzasa´ ˛ c nia˛ dopóty, dopóki nie zacznie szcz˛eka´c z˛ebami. — Wła´snie uratowałem ci z˙ ycie, mówi˛e to na wypadek, gdyby´s nie spostrzegła, a je´sli udało mi si˛e obrazi´c jaki´s przekl˛ety obyczaj Aielów, to nie. . . ! — Nast˛epnym razem — odwarkn˛eła — zostawi˛e wielkiego Car’a’carna, by radził sobie na własna˛ r˛ek˛e! Otuliła si˛e kocem i zesztywniała w´slizgn˛eła si˛e do namiotu. 333
Po raz pierwszy obejrzał si˛e za siebie. I spojrzał na nast˛epnego Draghkara, który zda˙ ˛zył si˛e ju˙z zmieni´c w kupk˛e spowita˛ płomieniem. Był tak w´sciekły, z˙ e nie usłyszał trzaskania i syczenia płonacego ˛ mi˛esa, nie poczuł odoru palonego tłuszczu. Nawet nie wyczuł zła, którym promieniował potwór. Draghkar zabijał, wpierw wysysajac ˛ dusz˛e, dopiero potem z˙ ycie. Musiał by´c blisko, by tego dokona´c, ale ten le˙zał w odległo´sci nie wi˛ekszej ni˙z dwa kroki od miejsca, gdzie przedtem stał. Nie był pewien, jak skuteczna jest pie´sn´ Draghkara wobec kogo´s, kto wypełniony jest saidinem, niemniej cieszyło go, z˙ e nie musi sprawdza´c tego na własnej skórze. Wciagn ˛ ał ˛ gł˛eboko powietrze, uklakł ˛ przed klapa˛ namiotu. — Aviendha? — Nie potrafił wej´sc´ do s´rodka. Lampa była zapalona, a ona mogła swobodnie siedzie´c tam naga, w ten sposób dajac ˛ mu nauczk˛e, na która˛ zreszta˛ ze wszech miar zasłu˙zył. — Aviendha, przykro mi. Przepraszam. Okazałem si˛e głupcem, mówiac ˛ takie rzeczy, i nie zapytawszy najpierw, dlaczego. Powinienem wiedzie´c, z˙ e nie chcesz mi zrobi´c krzywdy, i ja. . . ja. . . jestem głupi — sko´nczył słabym głosem. — Przynajmniej tyle wiesz, Randzie al’Thor — nadeszła stłumiona odpowied´z. — Jeste´s głupcem! W jaki sposób Aielowie przepraszali? Nigdy o to nie zapytał. Biorac ˛ pod uwag˛e ji’e’toh, uczenie m˛ez˙ czyzn s´piewania, obyczaje weselne, nie sadził, ˛ by miał si˛e kiedykolwiek na to zdoby´c. — Tak, jestem. I przepraszam. — Tym razem odpowiedzi nie było. — Czy le˙zysz ju˙z pod kocem? — Milczenie. Wymamrotał co´s pod nosem, wyprostował si˛e i teraz stał tak, grzebiac ˛ ubranymi tylko w skarpety stopami w zmarzni˛etej ziemi. Miał zamiar zosta´c tu, dopóki nie b˛edzie pewien, z˙ e ona jest przyzwoicie przykryta. Bez butów i bez kaftana. Pochwycił saidina, razem ze skaza˛ i wszystkim, tylko po to, by wewnatrz ˛ Pustki znale´zc´ schronienie przed zimnem. Nadbiegły trzy Madre ˛ spacerujace ˛ po snach, a wraz z nimi Egwene, wszystkie spogladały ˛ na płonace ˛ ciało Draghkara. Potem spojrzały na niego i niemal˙ze identycznym ruchem owin˛eły szalami ramiona. ´ — Tylko jeden, dzi˛eki Swiatło´ sci — powiedziała Amys. — Jestem jednak zaskoczona. — Były dwa — poinformował ja˛ Rand. — Ja. . . zniszczyłem tego drugiego. Skad ˛ ta niepewno´sc´ w głosie? Tylko dlatego, z˙ e Moiraine powiedziała mu o ogniu stosu? Bro´n taka sama jak ka˙zda inna. — Gdyby Aviendha nie zabiła tego tutaj, mógł mnie dopa´sc´ . — Czuły´smy, jak przenosiła, i dlatego tu jeste´smy — powiedziała Egwene, ogladaj ˛ ac ˛ go od stóp do głów. Poczatkowo ˛ uznał, z˙ e szuka ran, ale potem zobaczył, z˙ e ze szczególna˛ uwaga˛ wpatruje si˛e w jego skarpetki, potem za´s przenosi wzrok na namiot, gdzie w szczelinie mi˛edzy klapa˛ a s´cianka˛ widniało s´wiatło. — Znowu ja˛ zdenerwowałe´s, czy tak? Uratowała ci z˙ ycie, a ty. . . M˛ez˙ czy´zni! 334
Z niesmakiem potrzasaj ˛ ac ˛ głowa,˛ przeszła obok niego i wsun˛eła si˛e do wn˛etrza namiotu. Słyszał ciche głosy, ale nie potrafił odró˙zni´c słów. Melaine szarpn˛eła lekko kraw˛ed´z swego szala. — Je´sli nie potrzebujesz nas, to pójdziemy zobaczy´c, co si˛e dzieje tam w dole. — Odeszła, nie czekajac ˛ nawet na pozostałe. Gdy wreszcie ruszyły za nia,˛ Bair paplała do Amys. — Zakład, kogo sprawdzi najpierw? Mój ametystowy naszyjnik, który tak ci si˛e podoba, przeciwko tej twojej szafirowej bransolecie? — Zgoda. Ja wybieram Dorindh˛e. Starsza Madra ˛ zachichotała. — W jej oczach wcia˙ ˛z odbija si˛e Bael. Pierwsza siostra to pierwsza siostra, ale nowy ma˙ ˛z. . . Ich głosy s´cichły w oddali, a on pochylił si˛e ponownie nad klapa˛ namiotu. Wcia˙ ˛z nie słyszał, co mówia,˛ chyba z˙ e przyło˙zyłby ucho do szczeliny, ale na to nie było go sta´c. Z pewno´scia˛ skoro Egwene weszła do s´rodka, Aviendha ju˙z si˛e przykryła. Z drugiej za´s strony, Egwene do tego stopnia przyj˛eła obyczaje Aielów, i˙z równie dobrze sama mogła si˛e rozebra´c. Cichy szelest pantofli zapowiedział przybycie Moiraine i Lana. Rand wyprostował si˛e. Chocia˙z słyszał ju˙z ich oddechy, buty Stra˙znika nadal prawie nie wydawały d´zwi˛eku. Włosy Moiraine opadały jej na twarz, wło˙zyła ciemna˛ szat˛e, jedwabie połyskujace ˛ w ksi˛ez˙ ycowej po´swiacie. Lan był całkowicie ubrany, uzbrojony, otulony w ten swój płaszcz, w którym stawał si˛e cz˛es´cia˛ nocy. Szcz˛ek walki zamierał na wzgórzach poni˙zej miejsca, gdzie stali. — Zaskoczony jestem, z˙ e nie pojawiła´s si˛e wcze´sniej, Moiraine. — W głosie miał chłód, ale lepiej, z˙ e dotyczyło to głosu, a nie ciała. Wcia˙ ˛z nie puszczał saidina, walczył z nim, przenikliwy ziab ˛ nocy zdawał si˛e czym´s odległym. Był go s´wiadom, s´wiadom ka˙zdego włoska na swoich przedramionach je˙zacego ˛ si˛e z zimna pod r˛ekawami koszuli, ale sam chłód nie miał do´n dost˛epu. — Zwykle przychodzisz, by mnie chroni´c, ledwie wyczujesz kłopoty. — Nie mam zwyczaju wyja´snia´c wszystkiego, co robi˛e i czego nie robi˛e. — Jej głos był tajemniczy i opanowany jak zawsze, jednak nawet w s´wietle ksi˛ez˙ yca Rand mógłby niemal˙ze przysiac, ˛ z˙ e si˛e zarumieniła. Lan wygladał ˛ na zmartwionego, cho´c w jego przypadku trudno było co´s orzec z cała˛ pewno´scia.˛ — Nie mog˛e ci˛e zawsze prowadzi´c za r˛ek˛e. W ko´ncu b˛edziesz musiał pój´sc´ sam. — Zrobiłem to dzisiejszej nocy, nieprawda˙z? — Zakłopotanie przemkn˛eło po powierzchni Pustki, zabrzmiało to tak. jakby sam wszystkiego dokonał, natychmiast wi˛ec dodał: — Aviendha niemal˙ze zdj˛eła tamtego z mych pleców. Płomienie palacego ˛ si˛e ciała Draghkara powoli dogasały. — A wi˛ec ona tu była — spokojnie odpowiedziała Moiraine. — Nie potrzebowałe´s mnie.
335
Nie bała si˛e, tego był pewien. Widział, jak rzucała si˛e w sarn s´rodek Pomiotu Cienia, operujac ˛ Moca˛ równie zr˛ecznie jak Lan swoim mieczem, widział to zbyt cz˛esto, by uwierzy´c w jej strach. Dlaczego wi˛ec nie przyszła, kiedy wyczuła Draghkara? Bez watpienia ˛ go wyczuła, Lan zreszta˛ równie˙z, to był jeden z darów, jakie Stra˙znicy otrzymywali dzi˛eki wi˛ezi z Aes Sedai. Mógł ja˛ zmusi´c, by powiedziała prawd˛e, złapa´c ja˛ w potrzask, wykorzystujac ˛ z jednej strony zło˙zona˛ mu przysi˛eg˛e, z drugiej niezdolno´sc´ do kłamstwa. Nie, nie mógł. Albo raczej nie potrafił. Nie potrafiłby zrobi´c czego´s takiego komu´s, kto próbował mu pomóc. — Przynajmniej teraz wiemy, jaki był sens tego ataku w dole — powiedział. — Abym my´slał, z˙ e co´s wa˙znego si˛e tam dzieje, a wtedy Draghkar mógłby si˛e podkra´sc´ do mnie. Próbowali tego w Siedzibie Zimnych Skał, ale tam równie˙z si˛e nie udało. — Tylko z˙ e teraz niewiele brakowało, by stało si˛e inaczej, je˙zeli w istocie taki był plan. — Dziwne, z˙ e nie próbuja˛ niczego nowego. Przed nim Couladin, wsz˛edzie wokół Przekl˛eci, jak si˛e zdawało. Dlaczego nie mo˙ze mie´c na raz jednego tylko wroga? — Nie wolno ci nie docenia´c Przekl˛etych, to bład ˛ — powiedziała Moiraine. — Mo˙ze okaza´c si˛e s´miertelny w skutkach. Owin˛eła si˛e cia´sniej swa˛ szata,˛ z˙ ałujac ˛ jakby, z˙ e nie jest grubsza. — Godzina ju˙z pó´zna. Je˙zeli nie potrzebujesz mnie. . . Kiedy ona i Lan odeszli, powoli zacz˛eli si˛e schodzi´c Aielowie. Niektórzy wykrzykiwali co´s na widok Draghkara i wzywali gai’shain, by zaj˛eli si˛e zw˛eglonym ciałem, inni jednak tylko zwyczajnie patrzyli na´n i w milczeniu udawali si˛e do swych namiotów. Od pewnego czasu niczego innego si˛e po nim nie spodziewali. Wreszcie powróciła Adelin wraz z reszta˛ Panien, nieznacznie powłóczyły nogami w mi˛ekkich butach. Spojrzały na zewłok Draghkara odciagany ˛ przez odzianych w biel m˛ez˙ czyzn, potem wymieniły spojrzenia i podeszły bli˙zej. — Nic si˛e tam nie działo — powoli powiedziała Adelin. — Cały atak poszedł ni˙zej, Sprzymierze´ncy Ciemno´sci i trolloki. — Krzyczeli „Sammael i Złote Pszczoły”, sama słyszałam — dodała kolejna. Shouf˛e wcia˙ ˛z miała udrapowana˛ na głowie, i Rand nie potrafił stwierdzi´c, która to. Jej głos brzmiał młodo, niektóre z Panien nie miały wi˛ecej jak szesna´scie lat. Wziawszy ˛ gł˛eboki oddech, Adelin wyciagn˛ ˛ eła ku niemu jedna˛ ze swych włóczni i zamarła, trzymajac ˛ ja˛ poziomo. Pozostałe postapiły ˛ tak samo, ka˙zda miała jedna˛ włóczni˛e. — My. . . Ja. . . zawiodłam — oznajmiła Adelin. — Powinny´smy tu by´c, kiedy przyszedł Draghkar. Zamiast tego jak dzieci pobiegły´smy ta´nczy´c włócznie. — A co ja mam z tym zrobi´c? — zapytał Rand, na co Adelin odparła bez s´ladu wahania: — Cokolwiek zechcesz, Car’a’carn. Jeste´smy gotowe i nie b˛edziemy si˛e opiera´c. Rand potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ 336
„Przekl˛eci Aiele i ich przekl˛ete ji’e’toh”. — We´zmiecie te włócznie i na powrót b˛edziecie strzec mego namiotu. Dobrze? Ruszajcie. — Wymieniły spojrzenia, zanim go posłuchały, z takim samym wahaniem, z jakim wcze´sniej zbli˙zały si˛e do niego. — Niech jedna z was powie Aviendzie, z˙ e niebawem wróc˛e do namiotu — dodał. Nie miał zamiaru sp˛edza´c całej nocy na zewnatrz, ˛ zastanawiajac ˛ si˛e, czy jest ju˙z bezpiecznie. Odszedł, a kamienisty grunt ura˙zał jego stopy. ˙ Namiot Asmodeana znajdował si˛e niedaleko. Zaden d´zwi˛ek nie wydobywał si˛e ze s´rodka. Odsunał ˛ klap˛e i zajrzał do wn˛etrza. Asmodean siedział w ciemnos´ciach, gryzac ˛ warg˛e. Drgnał, ˛ kiedy zobaczył Randa i nie dał mu nawet szansy, by si˛e odezwał. — Nie spodziewałe´s si˛e chyba, z˙ e przyło˙ze˛ do tego r˛ek˛e, nieprawda˙z? Poczułem Draghkara, ale bez watpienia ˛ potrafisz sam sobie z nimi poradzi´c. Nigdy nie lubiłem Draghkarów, w ogóle nie trzeba ich było stwarza´c. Sa˛ głupsze nawet od trolloków. Mo˙zesz wydawa´c im rozkazy, a one czasami zabija˛ po prostu tego, kto znajdzie si˛e najbli˙zej. Gdybym wyszedł na zewnatrz, ˛ gdybym co´s uczynił. . . A je´sli kto´s by zauwa˙zył? Co, je´sli by sobie u´swiadomili, z˙ e to nie ty przenosiłe´s akurat w tej chwili? Ja. . . — Lepiej dla ciebie, z˙ e nic nie zrobiłe´s — przerwał mu Rand, siadajac ˛ ze skrzy˙zowanymi nogami w ciemno´sciach. — Gdybym wyczuł ci˛e, wypełnionego saidinem dzisiejszej nocy, mógłbym ci˛e zabi´c. ´ Smiech tamtego był odrobin˛e dr˙zacy. ˛ — O tym te˙z pomy´slałem. — To Sammael zarzadził ˛ ten dzisiejszy atak. Trolloki i Sprzymierze´ncy Ciemno´sci, w ka˙zdym razie. — To niepodobne do Sammaela, on nie marnuje ludzi — powoli powiedział Asmodean. — Ale wy´sle dziesi˛ec´ tysi˛ecy na s´mier´c albo po dziesi˛eciokro´c tylu, je˙zeli tylko w ten sposób zyska co´s, co uzna za warte tej ceny. By´c mo˙ze które´s z pozostałych chce, by´s my´slał, z˙ e to on. Nawet gdyby Aielowie brali je´nców. . . Trolloki nie my´sla˛ o niczym wi˛ecej prócz zabijania, Sprzymierze´ncy Ciemno´sci za´s wierza˛ w to, co im si˛e powie. — To był on. Raz ju˙z, w podobny sposób, próbował nakłoni´c mnie podst˛epem, bym go zaatakował, to było pod Serendahar. ´ „Och, Swiatło´ sci!” — Ta my´sl dryfowała po powierzchni Pustki. — „Powiedziałem mnie”. Nie wiedział ani gdzie le˙zało Serendahar, ani nic na jego temat prócz tego, co wła´snie powiedział. Słowa po prostu wyrwały si˛e z jego ust. Po dłu˙zszej chwili milczenia Asmodean powiedział: — O tym nie miałem poj˛ecia. — Ja jednak chc˛e wiedzie´c, dlaczego? — Rand teraz ju˙z ostro˙znie dobierał słowa, majac ˛ nadziej˛e, z˙ e wszystkie sa˛ jego własne. Pami˛etał twarz Sammaela, 337
człowieka. . . „To nie ja. To nie moje wspomnienia”. . . . człowieka mocno zbudowanego, z krótka˛ słomiana˛ broda.˛ Asmodean opisał mu wszystkich Przekl˛etych, wiedział jednak, z˙ e ten obraz nie powstał na podstawie tego opisu. Sammael zawsze chciał by´c wy˙zszy i oburzał si˛e, z˙ e nie mo˙ze tego osiagn ˛ a´ ˛c dzi˛eki Mocy. Asmodean nigdy mu o tym nie wspomniał. — Z twoich słów wynika, z˙ e nie zmierzy si˛e ze mna,˛ dopóki nie b˛edzie pewny zwyci˛estwa, a by´c mo˙ze nawet wówczas nie. Powiedziałe´s, i˙z najprawdopodobniej oddałby mnie Czarnemu, gdyby mógł. A wi˛ec dlaczego jest teraz taki pewny, z˙ e zwyci˛ez˙ y, gdy postanowi˛e ruszy´c za nim? Omawiali t˛e spraw˛e godzinami, siedzac ˛ w ciemno´sciach i nie dochodzac ˛ do z˙ adnych wniosków. Asmodean bronił przekonania, z˙ e to było które´s z pozostałych, które miała nadziej˛e, z˙ e w ten sposób napu´sci Randa na Sammaela, a tym samym pozb˛edzie si˛e jednego z nich lub obu naraz, przynajmniej Asmodean tak twierdził. Rand czuł na sobie badawcze spojrzenie ciemnych oczu tamtego. Ten bład ˛ był za du˙zy, by go zamaskowa´c. Kiedy na koniec wrócił do swojego namiotu, Adelin wraz, z dwunastoma Pannami poderwała si˛e natychmiast na równe nogi, jedna przez druga˛ mówiły mu, z˙ e Egwene ju˙z poszła, Aviendha za´s od dawna s´pi, z˙ e była zła na niego, z˙ e obie były. Proponowały mu najrozmaitsze porady, jak sobie poczyna´c z gniewem obu kobiet, gadały jedna przez. druga˛ tak, i˙z nic nie potrafił z tego zrozumie´c. W ko´ncu wreszcie zamilkły, wymieniły spojrzenia, a Adelin przemówiła: — Musimy porozmawia´c a dzisiejszej nocy. O tym, co zrobiły´smy, i czego nie zrobiły´smy. My. . . — To nie ma znaczenia — zapewnił ja˛ — a je´sli nawet miało, to ju˙z zostało wybaczone i zapomniane. Chciałbym troch˛e pospa´c, cho´cby kilka godzin. Je˙zeli chcesz o tym porozmawia´c, id´z pomówi´c z Amys czy Bair. Pewien jestem, z˙ e lepiej ni˙z ja zrozumieja,˛ o co ci chodzi. Ku jego zaskoczeniu w ten sposób zamknał ˛ im usta, pozwoliły mu bez przeszkód wej´sc´ do namiotu. Aviendha le˙zała zagrzebana pod kocami, jedna szczupła, obna˙zona noga sterczała na zewnatrz. ˛ Próbował na nia˛ nie patrze´c. Zostawiła zapalona˛ lamp˛e. Z wdzi˛eczno´scia˛ wspiał ˛ si˛e na swoje legowisko i przeniósł Moc, gaszac ˛ s´wiatło, a dopiero potem wypu´scił saidina. Tym razem s´nił o tym, jak Aviendha miota płomienie, z tym z˙ e nie przeciwko Draghkarowi, obok za´s niej siedział Sammael i s´miał si˛e.
´ KTÓRA˛ WAM „PIATA ˛ CZE˛S´ C, DAJE” ˛ Egwene prowadziła Mgł˛e wokół poro´sni˛etego trawa˛ wzgórza i obserwowała strumie´n Aielów schodzacych ˛ z Przeł˛eczy Jangai. Spódnice ponownie zadarły jej si˛e za kolana, ale ledwie to zauwa˙zyła. Nie mogła przecie˙z sp˛edza´c ka˙zdej chwili na obciaganiu ˛ ich. A poza tym miała na nogach po´nczochy, wi˛ec nie było tak, jakby pokazywała gołe łydki. Aielowie spływali kolumnami w dół, zgrupowani wedle klanów, szczepów i społeczno´sci. Tysiace ˛ za tysiacami, ˛ wraz z jucznymi ko´nmi i mułami, oraz gai’shain, którzy dopilnuja˛ obozowisk, kiedy pozostali b˛eda˛ walczy´c, ludzka rzeka rozciagała ˛ si˛e na mil˛e, a wi˛ekszo´sc´ wcia˙ ˛z jeszcze była na przeł˛eczy albo ju˙z oddaliła si˛e poza zasi˛eg spojrzenia. Nawet bez rodzin wygladali ˛ niczym pielgrzymujacy ˛ naród. Jedwabny Szlak był przyzwoita˛ droga,˛ szeroka˛ na pełne pi˛ec´ dziesiat ˛ kroków, wyło˙zona˛ wielkimi białymi kamieniami, przecinał wzgórza prosta˛ linia,˛ w odpowiednich miejscach zniwelowano pochyło´sci. Tylko od czasu do czasu był widoczny poprzez masy Aielów, cho´c i tak woleli biec po trawie, wiele bowiem kamieni bruku sterczało rogiem w gór˛e albo zapadło si˛e jednym kra´ncem. Min˛eło dwadzie´scia lat od czasu, gdy po tej drodze je´zdziło co´s innego ni´zli fury tutejszych farmerów, wzgl˛ednie nieliczne powozy. Widok drzew stanowił z poczatku ˛ prawdziwe zaskoczenie, wysokie d˛eby i skórzane li´scie rosły w prawdziwych zagajnikach, to było co´s zupełnie innego ni˙z przypadkowe, powykr˛ecane wiatrem karłowate kształty zapami˛etane z Pustkowia, wysoka trawa falowała w podmuchach wiatru wiejacego ˛ ponad wzgórzami. Na północy rozciagał ˛ si˛e prawdziwy las, po niebie płyn˛eły chmury, niezbyt okazałe i bardzo wysoko, ale jednak chmury. Powietrze zdawało si˛e cudownie chłodne po z˙ arze Pustkowia, a tak˙ze wilgotne, chocia˙z zbrazowiałe ˛ li´scie i wielkie brunatne łaty na trawie jednoznaczne wskazywały, z˙ e jest gor˛ecej i bardziej sucho ni´zli zazwyczaj o tej porze roku. A jednak okolice Cairhien stanowiły z˙ yzny raj w porównaniu z kraina˛ poło˙zona˛ po drugiej stronie Muru Smoka. Mały, kr˛ety strumie´n saczył ˛ swoje wody pod niemal˙ze zupełnie poziomym mostem, spinajacym ˛ brzegi wyschłej gliny koryta, rzeka Gaelin płyn˛eła niedaleko 339
stad. ˛ Ciekawiło ja,˛ jak te˙z Aielowie zareaguja˛ na nia,˛ raz ju˙z widziała Aielów nad potokiem. Cieniutka wsta˙ ˛zka wody wprowadziła zamieszanie w równej kolumnie ludzi, zarówno m˛ez˙ czy´zni jak i Panny zatrzymywali si˛e, by spojrze´c w zadziwieniu, a dopiero potem przeskakiwali na druga˛ stron˛e. Wozy Kadere turkotały po drodze, ciagnione ˛ z trudem przez zaprz˛egi zło˙zone z wielu mułów, ale wcia˙ ˛z nie nada˙ ˛zały za Aielami. Cztery dni zabrało im pokonanie przew˛ez˙ e´n i zakr˛etów przeł˛eczy, Rand za´s najwyra´zniej zamierzał dotrze´c tak daleko w głab ˛ Cairhien, na ile mu tylko pozwoli tych kilka godzin, które jeszcze zostały do ko´nca dnia. Moiraine i Lan towarzyszyli karawanie wozów, nie jechali przed nimi, ani te˙z obok podobnego do pudełka małego domku na kołach Kadere, lecz przy drugim wozie, na którym pod płótnem odznaczał si˛e kształt futryny drzwi ter’angreala, wystajacej ˛ ponad reszt˛e ładunku. Niektóre przedmioty były starannie opakowane, inne uło˙zone w skrzyniach i baryłkach, w których Kadere wiózł do Pustkowia rozmaite towary, niektóre za´s zwyczajnie wepchni˛eto tam, gdzie starczyło dla nich miejsca, najdziwniejsze kształty z metalu i szkła, czerwony fotel z kryształu, dwie figurki wielko´sci dziecka przedstawiajace ˛ nagiego m˛ez˙ czyzn˛e i naga˛ kobiet˛e, pr˛ety z ko´sci słoniowej oraz jakiego´s dziwnego czarnego tworzywa, rozmaitej długo´sci i s´rednicy. Wszystkie rodzaje obiektów, właczaj ˛ ac ˛ w to takie, które Egwene ledwie byłaby zdolna opisa´c. Moiraine wykorzystała ka˙zdy cal przestrzeni dost˛epnej na wozach. Egwene chciałaby wiedzie´c, dlaczego Aes Sedai tak bardzo troszczy si˛e o zawarto´sc´ tego wozu, przypuszczalnie nikt poza nia˛ nie zauwa˙zył, i˙z Moiraine zwraca na´n uwag˛e baczniej ni´zli na wszystkie pozostałe razem wzi˛eto. Ale szansa na to, z˙ e si˛e tego dowie, była raczej niewielka. Równo´sc´ we wzajemnych stosunkach, jaka od niedawna mi˛edzy nimi panowała, była stanem raczej delikatnym, przekonała si˛e o tym ju˙z w chwili, gdy zadała to wła´snie pytanie, które obecnie ja˛ nurtowało, gdzie´s w połowie drogi przez przeł˛ecz i usłyszała, z˙ e ma zbyt z˙ ywa˛ wyobra´zni˛e, a je´sli ponadto ma jeszcze zbyt du˙zo wolnego czasu. by szpiegowa´c Aes Sedai, to by´c mo˙ze Moiraine mogłaby pomówi´c z Madrymi ˛ na temat zwi˛ekszenia intensywno´sci jej szkolenia. Oczywi´scie Egwene natychmiast ja˛ szczerze przeprosiła, z wła´sciwym chyba skutkiem. W ka˙zdym razie Amys i pozostałe oddały do jej dyspozycji taka˛ sama˛ cz˛es´c´ nocy jak wcze´sniej. Min˛eła ja˛ jaka´s setka Far Dareis Mai Taardad Aiel, biegły z du˙za˛ swoboda,˛ zasłony zwisały lu´zno, w ka˙zdej chwili gotowe do zapi˛ecia, kołczany pełne strzał kołysały si˛e przy biodrach. Niektóre trzymały w dłoniach wygi˛ete rogowe łuki ze strzałami nało˙zonymi na ci˛eciwy, u innych łuki spoczywały na plecach w futerałach, włócznie i tarcze kołysały si˛e w rytm biegu. Z tyłu ich kolumny dojrzała jaki´s tuzin gai’shain w białych szatach, prowadzili juczne muły i z trudem nada˙ ˛zali. Jedno z nich było odziane w czer´n, nie za´s biel — Isendre pracowała najci˛ez˙ ej ze wszystkich. Egwene dojrzała w´sród nich Adelin, a nadto dwie lub trzy, które równie˙z strzegły namiotu Randa w czasie nocnego ataku. Wszystkie prócz bro340
ni niosły równie˙z niezgrabnie wykonane lalki, odziane w spódnice i białe bluzki, z twarzami o rysach st˛ez˙ ałych bardziej ni˙z zazwyczaj usiłowały udawa´c, z˙ e nic si˛e nie dzieje. Nie miała poj˛ecia, o co mo˙ze tutaj chodzi´c. Panny, które owej nocy stały na warcie, po sko´nczonej słu˙zbie przyszły cała˛ grupa˛ zobaczy´c si˛e z Bair i Amys, a potem sp˛edziły z nimi jaki´s czas. Nast˛epnego ranka, gdy obóz tonał ˛ jeszcze w szaro´sciach przed´switu, zacz˛eły robi´c te lalki. Nie zdobyła si˛e, oczywi´scie, na to, by zapyta´c wprost, ale kiedy nadmieniła o całej sytuacji jednej z Panien, rudowłosej Mairze ze szczepu Serai z Tomanelle Aiel, ona powiedziała wtedy, z˙ e lalka ta ma przypomina´c jej, i˙z nie jest ju˙z dzieckiem. Z tonu jej głosu wynikało jasno, i˙z nie ma ochoty o tym mówi´c. Jedna z Panien, które niosły lalki, nie miała wi˛ecej ni˙z szesna´scie lat, jednak Maira dorównywała wiekiem Adelin. Egwene nie rozumiała, o co tu chodzi i nie potrafiła przej´sc´ nad tym do porzadku. ˛ Za ka˙zdym razem, gdy wyobra˙zała sobie, i˙z zaczyna pojmowa´c obyczaje Aielów, zdarzało si˛e co´s takiego, co dowodziło jej, z˙ e jest zupełnie na odwrót. Wbrew jej woli spojrzenie samo pow˛edrowało z powrotem ku przeł˛eczy. Wcia˙ ˛z stał tam szereg pali, ledwie ju˙z widoczny, ciagn ˛ acy ˛ si˛e od podnó˙za jednego zbocza a˙z do podnó˙za zbocza po przeciwległej stronie, wyjawszy ˛ miejsca, gdzie Aielowie zwalili niektóre z nich na ziemi˛e. Couladin zostawił tu nast˛epna˛ wiadomo´sc´ , m˛ez˙ czyzn i kobiety wbitych na pale zajmujace ˛ cała˛ szeroko´sc´ przeł˛eczy, martwych od siedmiu dni. Wysokie szare mury Selean przylegały do wzgórz po prawej stronie przeł˛eczy, ponad nimi nic nie było wida´c. Moiraine powiedziała, z˙ e po mie´scie został jedynie cie´n dawnej s´wietno´sci, a przecie˙z wcia˙ ˛z było stosunkowo du˙ze, znacznie wi˛eksze ni˙z Taien, teraz niewiele ze´n zostało. Nie napotkali nikogo z ocalałych — by´c mo˙ze Shaido zabili wszystkich z wyjatkiem ˛ tych, których powlekli ze soba˛ — chocia˙z tutaj zapewne niektórzy mogli zbiec natychmiast po pogromie do miejsc, które uznali za bezpieczne. Na tych wzgórzach zauwa˙zyła jakie´s farmy, wi˛ekszo´sc´ terytoriów wschodniego Cairhien wyludniła si˛e po Wojnach o Aiel, ale miasto jednak potrzebowało farm produkujacych ˛ z˙ ywno´sc´ . Teraz tylko osmalone kominy sterczały nad poczerniałymi kamieniami s´cian, tu kilka zw˛eglonych belek pozostało na dachu kamiennej stodoły, gdzie indziej zarówno stodoła, jak i zabudowania zawaliły si˛e od z˙ aru. Wzgórze, na którym stała Mgła, było pastwiskiem dla owiec, teraz w pobli˙zu płotu u stóp wzgórza roiło si˛e kł˛ebowisko much, bzyczacych ˛ nad pozostało´sciami rzezi. Na z˙ adnym z pastwisk nie ocalało ani jedno zwierz˛e, ani jedna kura nie rozgrzebywała ziemi na podwórkach przed stodołami. Pola zamieniły si˛e w zgorzałe s´cierniska. Couladin i Shaido byli Aielami. Ale dotyczyło to równie˙z Aviendhy, a tak˙ze Bair, Amys, Melaine i Rhuarka, który powiedział jej, z˙ e podobna jest do jednej z jego córek. Kiedy zobaczyli wbitych na pale, byli pełni niesmaku, lecz nawet wtedy zdawali si˛e my´sle´c, z˙ e to po prostu troch˛e zbyt surowa kara, na która˛ jednak mordercy drzew tak czy owak zasłu˙zyli. Zapewne jedynym sposobem na prawdzi341
we poznanie Aielów było urodzi´c si˛e jednym z nich. Obrzuciła ostatnim spojrzeniem zniszczone miasto i pojechała wolno w dół wzdłu˙z kamiennego muru ograniczajacego ˛ pastwisko, a˙z do bramy, pochylajac ˛ si˛e, by odruchowo poprawi´c rzemie´n z nie wyprawionej skóry. Ironia całej sprawy, jak poinformowała ja˛ Moiraine, polegała na tym, z˙ e Selean w rzeczywisto´sci mogło stana´ ˛c po stronie Couladina. W´sród zmiennych pradów ˛ Daes Dae’mar mogli wybiera´c mi˛edzy Aielami — naje´zd´zcami a człowiekiem, który posłał Tairenian do Cairhien, jednak Couladin nie dał im szansy na dokonanie takiego wyboru. Jechała wzdłu˙z szerokiej drogi, dopóki nie dogoniła Randa — dzisiaj odziany był w czerwony kaftan, za nim, w nieznacznym oddaleniu poda˙ ˛zały Aviendha, Amys oraz jaka´s trzydziestka Madrych, ˛ które ledwie znała z widzenia, i o których wiedziała tylko tyle, z˙ e dwie spo´sród nich sa˛ spacerujacymi ˛ po snach. Mat, w swoim kapeluszu, z włócznia˛ o czarnym drzewcu, oraz Jasin Natael, ze skórzanym futerałem na harf˛e zwisajacym ˛ z pleców i ze szkarłatnym sztandarem łopoczacym ˛ na wietrze, jechali na koniach, jednak s´pieszacy ˛ si˛e Aielowie wyprzedzali oddział z obu stron, poniewa˙z Rand podobnie jak tamci szedł pieszo, prowadzac ˛ swego srokatego ogiera i rozmawiajac ˛ z wodzami klanów. Madre, ˛ mimo i˙z odziane w spódnice pokonałyby ju˙z spory kawał drogi, gdyby poda˙ ˛zały za mijajacymi ˛ je z obu stron kolumnami Aielów, miast trzyma´c si˛e Randa niczym liana sosny. Ledwie popatrzyły na Egwene, ich spojrzenia skupiane były na nim i sze´sciu wodzach. — . . . i ka˙zdy, kto przyb˛edzie za Timolanem — mówił Rand twardym głosem — dowie si˛e tego samego. — Kamienne Psy, które zostały w tyle, by obserwowa´c Taien, wrócili donoszac, ˛ z˙ e Miagoma weszli na przeł˛ecz dzie´n po nich. Przyszedłem tutaj, by powstrzyma´c Couladina przed zniszczeniem tego kraju, nie po to, by go łupi´c. — Niełatwo nam tego słucha´c — powiedział Bael — skoro nie mo˙zemy bra´c piatej ˛ cz˛es´ci. Han oraz pozostali, nawet Rhuarc, kiwn˛eli głowami. — Daj˛e wam t˛e piat ˛ a˛ cz˛es´c´ . — Rand nie podniósł głosu, lecz jego ton był twardy jak skała. — Ale nie mo˙ze to by´c w z˙ adnym razie z˙ ywno´sc´ . B˛edziemy si˛e posilali tym, co da si˛e kupi´c albo upolowa´c. . . je˙zeli oczywi´scie kto´s tutaj b˛edzie mógł sprzeda´c nam jedzenie. . . dopóki nie zmusz˛e Tairenian, by zwi˛ekszyli dostawy z Łzy. Je˙zeli ktokolwiek we´zmie cho´cby grosz ponad piat ˛ a˛ cz˛es´c´ , tudzie˙z bochenek chleba bez zapłaty, je˙zeli spali byle szałas tylko dlatego, z˙ e nale˙zy do mordercy drzew, albo zabije człowieka, który nie chciał go sam zabi´c, ten zawis´nie, niezale˙znie od tego, kim b˛edzie. — Trudno nam przyjdzie oznajmi´c to klanom — powiedział Dhearic głosem niemal˙ze równie stanowczym. — Przyszedłem tu za Tym Który Przychodzi Ze ´ Switem, nie za´s po to, by rozpieszcza´c wiarołomców. Bael i Jheran ju˙z otworzyli usta, by wyrazi´c swoje poparcie, ale ka˙zdy z nich 342
spojrzał na drugiego i jedynie zazgrzytał z˛ebami. — Zwró´c uwag˛e na to, co powiedziałem, Dhearic — ciagn ˛ ał ˛ Rand. — Przyszedłem tu, by uratowa´c t˛e ziemi˛e, a nie zniszczy´c ja˛ na zawsze. Odnosi si˛e to do wszystkich klanów, łacznie ˛ z Miagoma i pozostałymi, które pójda˛ za mna.˛ Wszystkich klanów. Zrozum mnie, jak nale˙zy. Tym razem z˙ aden si˛e nie odezwał, a Rand wskoczył na siodło Jeade’ena i pozwolił ogierowi swobodnie truchta´c w grupie wodzów. Z twarzy Aielów trudno było cokolwiek wyczyta´c. Egwene wciagn˛ ˛ eła powietrze. Ci m˛ez˙ czy´zni byli do´sc´ starzy, aby Rand mógł by´c synem którego´s z nich, przywódcy swego ludu równi królom, niezale˙znie od tego, co sami twierdzili, a swa˛ pozycj˛e wykuwali w bezwzgl˛ednych bitwach. Wydawało si˛e, i˙z dopiero wczoraj był ledwie chłopcem, młodzie´ncem, który prosił i miał nadziej˛e, z˙ e nie zostanie mu odmówione, bynajmniej nie tak jak przed chwila˛ — rozkazywał i z˙ adał, ˛ aby jego rozkazów słuchano. Teraz zmieniał si˛e szybciej, ni˙z mogła nada˙ ˛zy´c. To dobrze, z˙ e nie ma zamiaru pozwoli´c tym ludziom, by łupili inne miasta, jak Couladin zniszczył Taien i Selean. Próbowała siebie sama˛ przekona´c. Pragn˛eła tylko, aby doprowadził do tego, nie okazujac ˛ swojej z ka˙zdym dniem rosnacej ˛ arogancji. Ile czasu upłynie, nim za˙zada ˛ od niej, by była posłuszna jak Moiraine? Albo wysunie takie roszczenia wzgl˛edem wszystkich Aes Sedai? Miała nadziej˛e, z˙ e to tylko arogancja. Zapragn˛eła z kim´s porozmawia´c, wi˛ec wysun˛eła nogi ze strzemion i wycia˛ gn˛eła r˛ek˛e w stron˛e Aviendhy, ale tamta potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ Naprawd˛e nie lubiła dosiada´c konia. A by´c mo˙ze na jej decyzj˛e wpływ miała tak˙ze obecno´sc´ grupki Madrych. ˛ Niektóre z nich nie wsiadłyby na grzbiet konia, cho´cby miały połamane obie nogi. Egwene westchn˛eła i zeskoczyła z siodła, trzymajac ˛ wodze Mgły i nerwowo wygładzajac ˛ spódnice. Mi˛ekkie, si˛egajace ˛ do kolan buty Aielów wygladały ˛ na bardzo wygodne i takie te˙z były w istocie, jednak nieszczególnie nadawały si˛e do długiego marszu po tym twardym, nierównym bruku. — On naprawd˛e rozkazuje — oznajmiła. Aviendha ledwie oderwała oczy od postaci Randa. — Nie znam go. Nie potrafi˛e go poja´ ˛c. Spójrz na t˛e rzecz, która˛ on niesie. Miała na my´sli, oczywi´scie, miecz. W s´cisłym tego słowa znaczeniu, Rand nie niósł miecza, zawiesił go na ł˛eku swego siodła w niewymy´slnej pochwie z brunatnej skóry dzika, długa r˛ekoje´sc´ , oprawiona w taka˛ sama˛ skór˛e, si˛egała mu a˙z do pasa. R˛ekoje´sc´ i pochw˛e wykonał dla niego jeden z ludzi z Taien podczas długiej drogi przez Przeł˛ecz. Egwene zastanawiała si˛e po co mu taka bro´n, skoro potrafił przenie´sc´ Moc i stworzy´c miecz z ognia lub inne rzeczy, przy których miecze były niczym zabawki. — Ty mu go dała´s, Aviendha. Jej przyjaciółka nachmurzyła si˛e. — Próbował mnie nakłoni´c, bym równie˙z przyj˛eła r˛ekoje´sc´ . U˙zywał jej, na343
le˙zy do niego. U˙zywał miecza, stojac ˛ przede mna,˛ jakby tym samym szydził ze mnie. — Nie jeste´s zła z powodu miecza. — Nie przypuszczała, by było inaczej, jednak Aviendha ani słowem nie wspomniała o tamtej nocy w namiocie Randa. — Wcia˙ ˛z chodzi ci o to, w jaki sposób odezwał si˛e wtedy do ciebie, i potrafi˛e to zrozumie´c. Wiem, z˙ e jest mu przykro. Czasami gada, co mu s´lina przyniesie na j˛ezyk, ale je´sli tylko pozwolisz si˛e przeprosi´c. . . — Nie potrzebuj˛e jego przeprosin — wymamrotała Aviendha. — Nie chc˛e. . . Nie potrafi˛e tego ju˙z dłu˙zej znie´sc´ . Nie mog˛e ju˙z spa´c w jego namiocie. Nagle chwyciła ja˛ za rami˛e, a Egwene, gdyby nie znała jej tak dobrze, pomys´lałaby, i˙z przyjaciółka jest bliska łez. — Musisz z nimi porozmawia´c w moim imieniu. Jeste´s Aes Sedai. Musza˛ mi pozwoli´c wróci´c do swoich namiotów. Musza! ˛ — Kto musi co zrobi´c? — zapytała Sorilea, odłaczaj ˛ ac ˛ si˛e od swej grupy i podchodzac ˛ do nich. Madra ˛ z Siedziby Shende miała rzadkie siwe włosy i skór˛e obciagni˛ ˛ eta˛ s´ci´sle na ko´sciach czaszki. I jasne zielone oczy, które potrafiłyby konia zwali´c z nóg z odległo´sci dziesi˛eciu kroków. W ten sposób normalnie spoglada˛ ła na ludzi. Kiedy za´s bywała zła, pozostałe Madre ˛ siedziały cicho, a wodzowie klanów poszukiwali wymówki, by si˛e natychmiast oddali´c. Melaine wraz z jeszcze jedna˛ Madr ˛ a,˛ siwiejac ˛ a˛ Nakai z Czarnych Wód, ruszyły równie˙z w ich stron˛e, ale zrezygnowały ze swego zamiaru, gdy Sorilea zmierzyła je wzrokiem. — Gdyby´s nie była tak zaj˛eta my´slami o swym nowym m˛ez˙ u, Melaine, wiedziałaby´s, z˙ e Amys chce z toba˛ mówi´c. Z toba˛ tak˙ze, Aerin. Melaine zaczerwieniła si˛e po same uszy i umkn˛eła w stron˛e pozostałych, przy czym starsza Madra ˛ zda˙ ˛zyła ja˛ wyprzedzi´c. Sorilea patrzyła, jak si˛e oddalaja,˛ potem przeniosła spojrzenie na Aviendh˛e. — Teraz mo˙zemy sobie spokojnie porozmawia´c. A wi˛ec nie chcesz czego´s zrobi´c. Oczywi´scie jest to co´s, co ci zrobi´c kazano. I sadzisz, ˛ z˙ e ta Aes Sedai, to dziecko, mo˙ze ci˛e od tego wybawi´c. — Sorilea, ja. . . — Aviendha nie potrafiła sko´nczy´c. — Za moich czasów dziewcz˛eta skakały, kiedy Madre ˛ mówiły im, z˙ e maja˛ to robi´c, skakały, dopóki nie kazano im przesta´c. A poniewa˙z wcia˙ ˛z z˙ yj˛e, sa˛ to dalej moje czasy. Czy musz˛e mówi´c ja´sniej? Aviendha wzi˛eła gł˛eboki oddech. — Nie, Sorilea — powiedziała słabo. Oczy starej kobiety spocz˛eły na Egwene. — A ty? Czy my´slisz, z˙ e uda ci si˛e wyprosi´c co´s dla niej? — Nie, Sorilea. — Egwene miała wra˙zenie, z˙ e na dodatek powinna si˛e jeszcze ukłoni´c.
344
— Dobrze — oznajmiła Sorilea, cho´c w jej głosie nie było s´ladu satysfakcji, dokładnie tak jakby innej odpowiedzi nie oczekiwała. — Teraz mo˙zemy porozmawia´c o czym´s, co naprawd˛e chc˛e wiedzie´c. Słyszałam, z˙ e Car’a’carn dał ci podarunek wyra˙zajacy ˛ jego zainteresowanie twoja˛ osoba,˛ podarunek, o jakim nikt dotad ˛ nie słyszał, rubiny i kamienie ksi˛ez˙ ycowe. Aviendha podskoczyła, jakby mysz wła´snie przebiegła jej po nodze. No có˙z, w takiej sytuacji prawdopodobnie by si˛e nie przestraszyła, Egwene osadziła ˛ to po sobie. Aviendha zacz˛eła wyja´snia´c cała˛ sytuacj˛e, opowiadajac ˛ o mieczu Lamana i pochwie do niego tak szybko, z˙ e jej słowa zlewały si˛e ze soba.˛ Sorilea poprawiła szal na ramionach, wymruczała co´s o dziewcz˛etach dotykajacych ˛ mieczy, nawet owini˛etych w koc, i z˙ e b˛edzie musiała odby´c ostra˛ rozmow˛e na ten temat z „młoda˛ Bair”. — A wi˛ec nie wpadła´s mu w oko. Szkoda. To by go mocniej z nami zwiaza˛ ło, obecnie zbyt wielu ludzi uwa˙za za swoich. — Przez chwil˛e od stóp do głów mierzyła Aviendh˛e wzrokiem. — Przypuszczam, z˙ e mog˛e skłoni´c Ferana, by na ciebie spojrzał. Jego dziadek jest moim siostrze´ncem. Masz inne obowiazki ˛ ni´zli uczy´c si˛e na Madr ˛ a.˛ Te biodra stworzone zostały do rodzenia dzieci. Aviendha potkn˛eła si˛e na jakim´s wyłomie w nawierzchni drogi i omal nie upadła. — Ja. . . pomy´sl˛e o nim, kiedy nadejdzie czas — powiedziała, nie mogac ˛ złapa´c tchu. — Jeszcze si˛e du˙zo musz˛e nauczy´c na temat bycia Madr ˛ a,˛ Feran za´s to Seia Don, a wszak Czarne Oczy s´lubowały, z˙ e nie b˛eda˛ spa´c pod dachem ani pod namiotem, dopóki Couladin z˙ yje. Couladin sam nale˙zał do Seia Don. Jednak Madra ˛ o pomarszczonej twarzy skin˛eła tylko głowa,˛ jakby ju˙z wszystko zostało ustalone. — Ty, młoda Aes Sedai. Znasz dobrze Car’a’carna, tak przynajmniej powiadaja.˛ Czy postapi, ˛ jak zagroził? Czy powiesi nawet wodza klanu? — Sadz˛ ˛ e, z˙ e. . . mo˙ze. . . z˙ e tak zrobi. — Ale poczuła si˛e zmuszona doda´c: — Pewna jednak jestem, i˙z mo˙zna mu przemówi´c do rozumu. Nie była pewna z˙ adnej z tych rzeczy, nawet tego, z˙ e jest w tym jaka´s racja — to, co powiedział Rand, zabrzmiało sprawiedliwie — ale sprawiedliwo´sc´ na nic mu si˛e nie zda, gdy oka˙ze si˛e, z˙ e pozostali zwrócili si˛e przeciwko niemu, podobnie jak wcze´sniej Shaido. Sorilea spojrzała na nia˛ zaskoczona, potem obj˛eła wzrokiem grup˛e wodzów skupionych wokół wierzchowca Randa, wzrokiem, który był chyba zdolny powali´c ich wszystkich na ziemi˛e. — Nie rozumiesz mnie. On musi pokaza´c temu parszywemu stadu wilków, z˙ e jest najsilniejszym wilkiem, przewodnikiem. Wódz musi by´c twardszy od pozostałych ludzi, młoda Aes Sedai, Car’a’carn za´s najtwardszy ze wszystkich wodzów. Z ka˙zdym dniem coraz wi˛ecej ludzi, nawet Panny, ogarnia apatia, ale oni 345
stanowia˛ mi˛ekka˛ zewn˛etrzna˛ kor˛e z˙ elaznego drzewa. Zostanie tylko twardy wewn˛etrzny rdze´n, a on musi by´c równie twardy, aby im przewodzi´c. — Egwene zauwa˙zyła, z˙ e nie wymieniła ani siebie, ani pozostałych Madrych ˛ w´sród tych, którym Rand b˛edzie przewodził. Mamroczac ˛ co´s pod nosem o „parszywych wilkach”, Sorilea z˙ wawo ruszyła naprzód i po chwili ju˙z wszystkie Madre ˛ słuchały tego, co ma im do powiedzenia. Cokolwiek to było, Egwene nic nie usłyszała. — Kto to jest ten Feran? — zapytała Egwene. — Nigdy o nim nie wspomniała´s. Jak on wyglada? ˛ Aviendha, patrzac ˛ spod zmarszczonych brwi na Sorile˛e, której posta´c zasłaniały prawie całkowicie skupione wokół niej kobiety, powiedziała nieobecnym głosem: — Jest bardzo podobny do Rhuarka, cho´c znacznie młodszy, wy˙zszy i przystojniejszy, o bardziej rudych włosach. Od ponad roku próbuje zainteresowa´c soba˛ Enail˛e, ale sadz˛ ˛ e, z˙ e to ona raczej nauczy go s´piewa´c, zanim porzuci włóczni˛e. — Nie rozumiem. Masz zamiar dzieli´c go z Enaila? ˛ Ciagle ˛ to dziwnie dla mnie brzmi, gdy tak spokojnie o tym mówisz. Aviendha znowu si˛e potkn˛eła, odzyskała równowag˛e i spojrzała na Egwene. — Dzieli´c go? Nie chc˛e z˙ adnej jego cz˛es´ci. Twarz ma pi˛ekna,˛ ale jego s´miech przypomina ryczenie muła, poza tym dłubie sobie w uszach. — Ale z tego co mówiła´s Sorilei, pomy´slałam, z˙ e. . . lubisz go. Dlaczego nie powiedziała´s jej tego, co mówisz teraz mnie? Tamta za´smiała si˛e z przymusem. — Egwene, gdyby ona pomy´slała, z˙ e mam zamiar go unika´c, sama zrobiłaby dla mnie s´lubny wianek i za kark zawlokła i mnie, i Ferana do s´lubu. Czy słyszała´s, by kto´s powiedział „nie” Sorilei? Słyszała´s? Egwene otworzyła ju˙z usta, by powiedzie´c, z˙ e oczywi´scie słyszała, ale niezwłocznie zamkn˛eła je na powrót. Zdominowanie Nynaeve to jedno, uczynienie za´s tego z Sorilea˛ to co´s kra´ncowo innego. To jakby stawanie na drodze lawiny i perswadowanie jej, by si˛e zatrzymała. Chcac ˛ zmieni´c temat, powiedziała: — Porozmawiam z Amys i pozostałymi o tobie. — Nie sadziła ˛ jednak, by to na cokolwiek si˛e zdało. Wła´sciwy czas na wycofanie si˛e minał ˛ w momencie, gdy wszystko si˛e zacz˛eło. Przynajmniej Aviendha dostrzegała niestosowno´sc´ całej sytuacji. By´c mo˙ze. . . — Je˙zeli razem do nich pójdziemy, pewna jestem, z˙ e nas wysłuchaja.˛ — Nie, Egwene. Musz˛e by´c posłuszna Madrym. ˛ Ji’e’toh wymaga tego. — Jakby wcale nie prosiła o wstawiennictwo dosłownie przed momentem. Jakby prawie nie błagała Madrych, ˛ by nie zmuszały jej do spania w namiocie Randa. — Ale dlaczego mój obowiazek ˛ wzgl˛edem ludu nigdy nie pokrywa si˛e z tym, czego ja pragn˛e? Dlaczego wolałabym umrze´c, miast go wykona´c?
346
— Aviendha, nikt ci˛e nie mo˙ze zmusi´c, by´s brała s´lub albo miała dzieci. Nawet Sorilea. — Egwene z˙ ałowała, z˙ e ostatnich słów nie udało jej si˛e wypowiedzie´c pewniejszym głosem. — Nie rozumiesz — cicho odrzekła tamta — a ja nie mog˛e ci tego wytłumaczy´c. Owin˛eła si˛e cia´sniej szalem i nie mówiła ju˙z wi˛ecej na ten temat. Miała ochot˛e porozmawia´c o pobieranych przez obie naukach albo o tym, czy Couladin zawróci i wyda im bitw˛e, lub w jaki sposób mał˙ze´nstwo wpłyn˛eło na Melaine — która teraz najwyra´zniej musiała si˛e zmusza´c do bycia nieprzyjemna˛ i twarda˛ — czy te˙z o czymkolwiek, z wyjatkiem ˛ tego, czego nie potrafiła albo nie chciała wyja´sni´c.
´ PRZEKAZANA WIADOMOS´ C Kiedy pod koniec dnia zatrzymali si˛e na postój, wyglad ˛ otaczajacej ˛ ich okolicy uległ zmianie. Wzgórza były tu ni˙zsze, zagajniki g˛estsze. Cz˛esto obalone kamienne murki, które otaczały pozostało´sci pól, zamieniały si˛e w podłu˙zne hałdy poro´sni˛ete z˙ ywopłotem i prowadziły wprost w las d˛ebu, skórzanego li´scia, hikory, sosny i papierowca, a tak˙ze innych drzew, których nazw Egwene nie znała. Kilka budynków farm pozbawionych było dachów, a w ich s´rodku wyrosły wysokie na dziesi˛ec´ , pi˛etna´scie stóp drzewa niczym male´nkie zagajniki ograniczone kamiennym murem, wraz z c´ wierkajacymi ˛ ptakami i wiewiórkami o czarnych ogonach. Przypadkowe strumyczki wzbudzały w´sród Aielów równie wiele poruszenia, jak niedu˙zy las czy trawa. Słyszeli opowie´sci o mokradłach, czytali przecie˙z o nich w ksia˙ ˛zkach kupowanych u takich handlarzy jak Hadnan Kadere, ale tylko kilku widziało je na własne oczy od czasu po´scigu za Lamenem. Przyzwyczaili si˛e jednak szybko, szarobure brazy ˛ namiotów dobrze zlewały si˛e z tłem opadłych li´sci, wi˛ednacej ˛ trawy i innych ro´slin. Obóz ciagn ˛ ał ˛ si˛e całymi milami, w promieniach złotego zachodu skrzyły si˛e liczne małe ogniska, na których gotowano straw˛e. Egwene z prawdziwym zadowoleniem w´slizgn˛eła si˛e do swego namiotu, gdy ju˙z gai’shain go rozstawili. Wewnatrz ˛ zastała zapalone lampy i niewielki ogie´n płonacy ˛ na palenisku. Rozwiazała ˛ sznurowadła swych mi˛ekkich butów i wycia˛ ˙ gn˛eła si˛e na dywanikach z jaskrawymi fr˛edzlami, poruszajac ˛ palcami stóp. Załowała tylko, z˙ e nie ma miski z woda,˛ w której mogłaby wymoczy´c nogi. Nie udawała, z˙ e posiada energi˛e równie niespo˙zyta˛ jak Aielowie, ale doprawdy stawała si˛e ju˙z chyba zdecydowanie za mi˛ekka, skoro par˛e godzin marszu czuła w obrzmiałych nogach. Tutaj nie b˛edzie problemów z woda.˛ A przynajmniej nie powinno by´c — w tej samej chwili przypomniał jej si˛e tamten wysychajacy ˛ strumie´n — z pewno´scia˛ jednak b˛edzie mogła za˙zy´c normalnej kapieli. ˛ Cowinde, uni˙zona i cicha w swych białych szatach, przyniosła jej kolacj˛e, kawałek tego jasnego chleba wypiekanego z maki ˛ zemai oraz tłusty gulasz w misce w białe i czerwone paski, zjadła mechanicznie, była bowiem bardziej zm˛eczona ni´zli głodna. W zawarto´sci miski rozpoznała suszony pieprz i fasol˛e, ale nawet nie zapytała, skad ˛ pochodzi mi˛eso. „Królik” — zapewniała sama˛ siebie zdecydowanie i postanowiła w to uwie348
rzy´c. Aielowie jadali rzeczy, od których Elayne włosy mocniej chyba skr˛ecały si˛e na głowie. Jednak mogłaby si˛e zało˙zy´c, z˙ e Rand nawet nie spojrzy na to, co je. M˛ez˙ czy´zni zawsze byli niewybredni, je´sli chodziło o jedzenie. Kiedy ju˙z sko´nczyła gulasz, wyciagn˛ ˛ eła si˛e blisko zdobnie wykonanej srebrnej lampy wyposa˙zonej w wypolerowana˛ odbla´snic˛e. Poczuła si˛e troch˛e winna, kiedy zdała sobie spraw˛e, z˙ e wi˛ekszo´sc´ Aielów nie ma w nocy innego s´wiatła ni´zli tylko blask ognisk, niewielu zabrało ze soba˛ lampy i oliw˛e do nich, wyjawszy ˛ wodzów klanów i Madre. ˛ Ale przecie˙z nie było sensu siedzie´c w m˛etnej po´swiacie paleniska, skoro mogła mie´c wła´sciwe s´wiatło. To przypomniało jej, z˙ e tutaj noce nie b˛eda˛ tak drastycznie odmienne od dni jak w Pustkowiu, w rzeczy samej, we wn˛etrzu namiotu zaczynało si˛e ju˙z robi´c nieprzyjemnie goraco. ˛ Przeniosła krótki strumie´n Mocy, sploty Powietrza, by zdusi´c ogie´n, potem wygrzebała z juków ksia˙ ˛zk˛e w zniszczonej skórzanej oprawie, po˙zyczona˛ od Aviendhy. Tom był mały, ale gruby, g˛esto zapełniony drobnym drukiem, trudno było go czyta´c przy słabym s´wietle, łatwo jednak nosi´c przy sobie. Płomie´n, ostrze i serce brzmiał tytuł ksia˙ ˛zki, a stanowiła ona zbiór opowie´sci o Birgitte i Gaidalu Cainie, Anselanie i Barashelle, Rogoshu Sokole Oko i Dunsinin, oraz dziesiatki ˛ innych. Aviendha twierdziła, i˙z ksia˙ ˛zka podoba jej si˛e ze wzgl˛edu na zamieszczone w niej opisy przygód i bitew, zreszta˛ mo˙ze tak było, jednak prócz tego ka˙zda dokładnie historia traktowała o miło´sci m˛ez˙ czyzny i kobiety. Egwene była gotowa przyzna´c, z˙ e wła´snie to lubiła w ksia˙ ˛zce, te czasami burzliwe, czasami czułe watki ˛ odwiecznej miło´sci. Przynajmniej sama przed soba˛ gotowa była to przyzna´c. Nie był to bowiem ten rodzaj rozrywki, do którego przyznałaby si˛e publicznie jakakolwiek kobieta roszczaca ˛ sobie pretensje do miana rozsadnej. ˛ Prawd˛e powiedziawszy, na lektur˛e nie miała wcale wi˛ekszej ochoty ni˙z wczes´niej na jedzenie — pragn˛eła tylko kapieli ˛ i snu, z kapieli ˛ nawet mogłaby zrezygnowa´c — ale tej nocy ona i Amys miały si˛e spotka´c z Nynaeve w Tel’aran’rhiod. Gdziekolwiek Nynaeve teraz znajdowała si˛e w drodze do Ghealdan, z pewno´scia˛ noc jeszcze tam nie zapadła, nie nale˙zało wi˛ec jeszcze si˛e kła´sc´ . Z opowie´sci, jakimi uraczyła ja˛ przy ostatnim spotkaniu Elayne, wynikało, z˙ e w˛edrowna mena˙zeria jest doprawdy niezwykle interesujaca, ˛ chocia˙z Egwene nie potrafiła poja´ ˛c, dlaczego obecno´sc´ Galada miałaby stanowi´c powód do ucieczki. Jej zdaniem Nynaeve i Elayne najzwyczajniej w s´wiecie dojrzały do tego, by po´ z˙ e z Siuan tak si˛e stało, potrzebowały twardej r˛eki, która by lubi´c przygod˛e. Zle, je przywołała do porzadku. ˛ Swoja˛ droga˛ to dziwne, z˙ e potrafiła w ten sposób mys´le´c o Nynaeve, to tamta bowiem zawsze w jej oczach uchodziła za osob˛e twarda˛ ´ i zdecydowana.˛ Ale od czasu spotkania w Wie˙zy Swiata Snów, Nynaeve z ka˙zda˛ chwila˛ stawała si˛e przeciwnikiem coraz słabszym, by z nim toczy´c boje. Poczucie winy, zrozumiała, kartkujac ˛ ksia˙ ˛zk˛e w oczekiwaniu na dzisiejsze spotkanie z tamta.˛ Nie dlatego, z˙ e st˛eskniła si˛e za przyjaciółka,˛ ale dlatego, z˙ e chciała zobaczy´c, czy efekty jej ostatniego spotkania okazały si˛e trwałe. Gdy Ny349
naeve szarpnie cho´c raz swój warkocz, wówczas spojrzy na nia˛ chłodno spod uniesionych brwi i. . . ´ „Swiatło´ sci, mam. nadziej˛e, z˙ e tak b˛edzie. Gdyby cho´c zajakn˛ ˛ eła si˛e na temat tamtego spotkania, Amys, Bair i Melaine na zmian˛e b˛eda˛ darły ze mnie pasy, je´sli zwyczajnie mi nie powiedza,˛ z˙ e nie mam ju˙z u nich czego szuka´c”. Mimo i˙z starała si˛e czyta´c, oczy kleiły jej si˛e bez przerwy, na poły s´piac, ˛ jak przez mgł˛e przemierzała przygody opisane w ksia˙ ˛zce. Bardzo by chciała si˛e sta´c tak silna, jak która´s z tych kobiet, równie silna i odwa˙zna jak Dunsinin albo Nerein, czy Melisinde, albo nawet Birgitte, równie silna jak Aviendha. Czy Nynaeve oka˙ze do´sc´ rozsadku, ˛ by tej nocy trzyma´c j˛ezyk na wodzy i nie wypapla´c wszystkiego Amys? W jej głowie pojawiła si˛e m˛etna wizja, jak chwyta tamta˛ za kark i mocno nia˛ potrzasa. ˛ Głupi pomysł. Nynaeve była o wiele od niej starsza. Trzeba ja˛ potraktowa´c uniesieniem brwi. Dunsinin. Birgitte. Równie twarda i silna jak Panna Włóczni. Głowa jej opadła na karty ksia˙ ˛zki, oddech stał si˛e wolniejszy i gł˛ebszy, ju˙z przez sen spróbowała podło˙zy´c sobie mały tomik niby poduszk˛e pod policzek.
***
Wzdrygn˛eła si˛e, kiedy zrozumiała, z˙ e stoi w´sród wielkich kolumn z czerwonego kamienia w Sercu Kamienia, zalanego dziwnym s´wiatłem Tel’aran’rhiod, po chwili zadr˙zała ponownie, gdy zdała sobie spraw˛e, z˙ e odziana jest w cadin’sor. Amys nie byłaby zadowolona, gdyby ja˛ w nim zobaczyła, wcale by jej si˛e to nie podobało. Po´spiesznie dokonała odpowiednich zmian i z zaskoczeniem stwierdziła, z˙ e jej ubiór, migoczac, ˛ zmienia si˛e to w bluzk˛e algode i workowata˛ wełniana˛ spódnic˛e, to w znakomita˛ sukni˛e z bł˛ekitnego jedwabnego brokatu, zanim ostatecznie na powrót utrwalił si˛e jako ubiór, który nosiła w´sród Aielów, wraz z bransoleta˛ z ko´sci słoniowej w kształcie ta´nczacych ˛ płomieni oraz naszyjnikiem ze złota i ko´sci słoniowej. Takie niezdecydowanie od dawna ju˙z jej si˛e nie przydarzyło. ´ Przez chwil˛e zastanawiała si˛e, czy nie opu´sci´c Swiata Snów, ale podejrzewała, z˙ e tam w namiocie jej ciało pogra˙ ˛zone jest w gł˛ebokim s´nie. Najprawdopodobniej uda jej si˛e tylko wróci´c do własnych snów, a nie zawsze umiała zachowa´c w nich s´wiadomo´sc´ , bez niej nie potrafiłaby wróci´c do Tel’aran’rhiod. Nie miała zamiaru pozwoli´c, by Amys i Nynaeve spotkały si˛e na osobno´sci. Kto wie, co Nynaeve mogłaby wówczas powiedzie´c, gdyby Amys ja˛ odpowiednio zdenerwowała? Kiedy Madra ˛ si˛e tu pojawi, zwyczajnie powie, z˙ e przybyła tu˙z przed nia.˛ Jak dotad ˛ Madre ˛ zazwyczaj pierwsze znajdowały drog˛e albo pojawiały si˛e w tej samej 350
chwili, z pewno´scia˛ jednak, je´sli Amys b˛edzie przekonana, i˙z dzieli je ró˙znica dosłownie sekundy, nie b˛edzie to miało wi˛ekszego znaczenia. Niemal˙ze przywykła ju˙z do tego wra˙zenia, z˙ e jest obserwowana przez jakie´s niewidzialne oczy w tej ogromnej komnacie. „To tylko kolumny i cienie, a takie ta cała rozległa pusta przestrze´n”. Jednak nie potrafiła si˛e pozby´c nadziei, z˙ e Amys lub Nynaeve nie ka˙za˛ na siebie długo czeka´c. Aczkolwiek mogło si˛e zdarzy´c inaczej. Czas zachowywał si˛e równie dziwnie w Tel’aran’rhiod jak w ka˙zdym normalnym s´nie, ale do umówionego spotkania pozostała i tak jeszcze dobra godzina. By´c mo˙ze starczy jej czasu na. . . Nagle zdała sobie spraw˛e, z˙ e słyszy jakie´s głosy niczym odległe szepty mi˛edzy kolumnami. Obj˛eła saidara i ostro˙znie ruszyła w kierunku miejsca, z którego dobiegały, miejsca, gdzie Rand zostawił pod wielka˛ kopuła˛ Callandora. Madre ˛ twierdziły, z˙ e kontrola nad Tel’aran’rhiod jest w nim tyle˙z samo warta co Jedyna Moc, jednak ona przecie˙z znacznie lepiej radziła sobie z Moca˛ i ufała bardziej swoim umiej˛etno´sciom w tym zakresie. Trzymajac ˛ si˛e wcia˙ ˛z gaszczu ˛ grubych kolumn z czerwonego kamienia, zatrzymała si˛e i rozejrzała. To nie były dwie Czarne siostry, jak si˛e obawiała, lecz równie˙z nie Nynaeve. Zamiast nich zobaczyła Elayne, stojac ˛ a˛ w pobli˙zu l´sniacej ˛ r˛ekoje´sci Callandora wystajacej ˛ ponad posadzk˛e, Elayne pogra˙ ˛zona była w rozmowie z najdziwniej ubrana˛ kobieta,˛ jaka˛ Egwene w z˙ yciu widziała. Miała ona na sobie krótki biały kaftan osobliwego kroju i szerokie z˙ ółte spodnie zebrane w kostkach nad cholewami butów z podwy˙zszonym obcasem. Na jej plecach spoczywał misternie spleciony, złocisty warkocz, w r˛eku trzymała łuk l´sniacy ˛ niczym polerowane srebro. Strzały w kołczanie wygladały ˛ podobnie. Egwene zacisn˛eła powieki. Najpierw kłopoty z suknia,˛ a teraz to. Tylko dlatego, z˙ e czytała wcze´sniej o Birgitte — któ˙z inny mógłby nosi´c srebrny łuk? — nie stanowił przecie˙z dostatecznego powodu, by sobie zaraz ja˛ wyobra˙za´c. Birgitte czekała przecie˙z — gdzie´s — a˙z głos Rogu Valere wezwie ja˛ wraz z pozostałymi bohaterami do Ostatniej Bitwy. Ale kiedy ponownie otworzyła oczy, Elayne i dziwnie ubrana kobieta wcia˙ ˛z tam były. Nie mogła wprawdzie usłysze´c dokładnie, o czym tamte mówia,˛ tym razem jednak uwierzyła własnym oczom. Miała ju˙z oznajmi´c im swoja˛ obecno´sc´ , kiedy za nia˛ przemówił jaki´s głos: — Postanowiła´s si˛e pojawi´c wcze´sniej? Sama? Egwene obróciła si˛e na pi˛ecie, by stana´ ˛c twarza˛ w twarz z Amys, pociemniałe od sło´nca oblicze tamtej wydawało si˛e nazbyt młode w porównaniu z siwymi włosami, widoczny kontrast stanowiły te˙z pomarszczone policzki Bair. Obie stały z ramionami zaplecionymi na piersiach, nawet sposób, w jaki ciasno owin˛eły si˛e szalami, s´wiadczył o ich irytacji. — Zasn˛ełam mimowolnie — próbowała si˛e wytłumaczy´c Egwene. Pojawiły si˛e zdecydowanie za szybko, by mogła si˛e odwoła´c do zawczasu 351
wymy´slonej historii. Kiedy jednak po´spiesznie wyja´sniała im, z˙ e zdrzemn˛eła si˛e niechcacy, ˛ oraz dlaczego nie wróciła z powrotem — wyjawszy ˛ t˛e cz˛es´c´ na temat Nynaeve i Amys rozmawiajacych ˛ na osobno´sci — z zaskoczeniem poczuła lekkie ukłucie wstydu, z˙ e miała zamiar skłama´c, i ulg˛e, i˙z tego nie uczyniła. Chocia˙z nie było wcale pewne, z˙ e prawda ja˛ uratuje. Amys nie była tak bezwzgl˛edna jak Bair — przynajmniej nie całkiem — niemniej mogła odesła´c ja˛ do zaj˛ecia polegajacego ˛ na składaniu kamieni na stos przez reszt˛e nocy. Spora cz˛es´c´ Madrych ˛ wierzyła w wychowawcze oddziaływanie bezu˙zytecznej pracy, nie mo˙zna było sobie wmówi´c, z˙ e wykonuje si˛e cokolwiek innego ni´zli pokut˛e, gdy zagrzebywało si˛e popioły za pomoca˛ ły˙zeczki. Obawiała si˛e kary, ale one oczywi´scie mogły równie dobrze odmówi´c uczenia jej czegokolwiek. To ju˙z zdecydowanie wolałaby popioły. Nie potrafiła stłumi´c westchnienia ulgi, gdy Amys pokiwała głowa˛ i rzekła: — Czasami mo˙ze si˛e tak zdarzy´c. Ale nast˛epnym razem wró´c i s´nij swoje własne sny, sama mogłam wysłucha´c, co Nynaeve ma ci do powiedzenia, a potem przekaza´c. Gdyby Melaine nie była dzisiejszej nocy z Baelem i Dorindha,˛ równie˙z znajdowałaby si˛e tutaj. Przestraszyła´s Bair. Ona jest tak dumna z twoich post˛epów, z˙ e gdyby co´s ci si˛e stało. . . Bair wcale nie wygladała ˛ na dumna.˛ Je˙zeli ju˙z, to ponury grymas na jej twarzy jeszcze si˛e pogł˛ebił, gdy Amys na moment urwała. — Masz szcz˛es´cie, z˙ e Cowinde znalazła ci˛e, kiedy wróciła posprzata´ ˛ c po kolacji i przestraszyła si˛e, gdy nie potrafiła ci˛e nawet poruszy´c, aby´s si˛e przykryła kocami. Gdybym jednak podejrzewała, z˙ e była´s tu sama dłu˙zej ni´zli kilka przypadkowych minut. . . — W jej oczach rozbłysło ostre s´wiatło, mo˙zna było wyczyta´c w nich niezbyt przyjemna˛ obietnic˛e, po chwili jednak jej głos znowu zamienił si˛e w zwykłe gderanie. — Teraz jak przypuszczam, b˛edziemy musiały poczeka´c na pojawienie si˛e Nynaeve, wła´sciwie powinny´smy wysła´c ci˛e z powrotem, ale nie mam ochoty wysłuchiwa´c twych błaga´n. Skoro musimy, to poczekamy, ale czas ten mo˙zna z po˙zytkiem wykorzysta´c. Skoncentruj si˛e na. . . — To nie jest Nynaeve — po´spiesznie wtraciła ˛ Egwene. Nie chciała wiedzie´c na czym miałaby polega´c jej lekcja, biorac ˛ pod uwag˛e nastrój Bair. — To jest Elayne i. . . Przerwała i odwróciła si˛e. Elayne, w eleganckiej zielonej sukni stosownej raczej na bal, przechadzała si˛e tam i z powrotem w pobli˙zu miejsca, gdzie z posadzki wystawał Callandor. Birgitte nie było nigdzie wida´c. „Przecie˙z jej sobie nie wyobraziłam”. — Ona ju˙z tu jest? — zapytała Amys, podchodzac ˛ bli˙zej, z˙ eby te˙z jej si˛e przyjrze´c. — Kolejna młoda głuptaska — wymruczała Bair. — Dzisiejsze dziewcz˛eta nie maja˛ wi˛ecej rozumu i dyscypliny ni˙z kozy. Wysun˛eła si˛e przed Egwene oraz Amys i stan˛eła mi˛edzy rozsiewajacym ˛ iskry 352
Callandorem a Egwene, z r˛ekoma wspartymi na biodrach. — Nie jeste´s moja˛ uczennica,˛ Elayne z Andoru. . . chocia˙z wydobyła´s z nas dostateczna˛ ilo´sc´ wiedzy, by utrzyma´c si˛e przy z˙ yciu tutaj, oczywi´scie je´sli zachowasz daleko idac ˛ a˛ ostro˙zno´sc´ . . . gdyby´s jednak nia˛ była, stłukłabym ci˛e od stóp do głów i odesłała z powrotem do matki, dopóki nie doro´sniesz na tyle, by mo˙zna ci˛e spu´sci´c z oczu. Co, jak przypuszczam, zabrałoby ci tyle samo lat, ile ´ ju˙z prze˙zyła´s. Wiem. z˙ e samotnie wchodzisz do Swiata Snów, Nynaeve zreszta˛ tak˙ze. Jeste´scie obie głupie, z˙ e to robicie. Elayne drgn˛eła, kiedy Bair tak niespodziewanie przed nia˛ wyrosła, ale kiedy tyrada tamtej spływała na jej głow˛e, wzi˛eła si˛e w gar´sc´ , chocia˙z czuła, jak g˛esia skórka podchodzi jej a˙z pod brod˛e. Jej ubiór zmienił si˛e na czerwony, stał si˛e jeszcze bardziej ol´sniewajacy, ˛ na r˛ekawach i wysokim staniku pojawiły si˛e hafty, w´sród których dojrze´c było mo˙zna ryczace ˛ lwy i złote lilie, jej herb. Jasne loki spinał cienki złoty diadem, sylwetka ryczacego ˛ lwa osadzona w ksi˛ez˙ ycowych łzach ponad jej brwiami. Chyba jeszcze nie potrafiła kontrolowa´c tych rzeczy. Chocia˙z by´c mo˙ze o to wła´snie jej tym razem chodziło. — Dzi˛ekuj˛e ci za trosk˛e — odparła wznio´sle. — Prawda˛ jest jednak, i˙z nie jestem twoja˛ uczennica,˛ Bair z Haido Shaacad. Wdzi˛eczna jestem wam za wasze pouczenia, i´sc´ jednak musz˛e własna˛ droga,˛ czekaja˛ mnie bowiem wa˙zne zadania zlecone mi przez Amyrlin. — Ona nie z˙ yje — odparła zimno Bair. — Twierdzisz, i˙z jeste´s posłuszna martwej kobiecie. Egwene niemal czuła, jak włosy na karku Bair je˙za˛ si˛e z gniewu, je˙zeli zaraz czego´s nie zrobi, Bair mo˙ze zdecydowa´c, z˙ e udzieli Elayne bolesnej lekcji. Ostatnia˛ rzecza,˛ jakiej teraz potrzebowały, była sprzeczka. — Co. . . dlaczego ty jeste´s tutaj, a nie Nynaeve? — Miała zamiar zapyta´c, co Elayne tutaj robi, ale byłaby to tylko woda na młyn Bair, a ponadto mogłoby wyj´sc´ na to, z˙ e ona staje po stronie Madrej. ˛ Tak naprawd˛e chciała zapyta´c, co Elayne robiła, rozmawiajac ˛ z Birgitte. „Nie wyobraziłam sobie tego”. By´c mo˙ze był to kto´s, kto s´nił o tym, z˙ e jest Birgitte. Ale tylko tym, którzy s´wiadomie wkraczali do Tel’aran’rhiod, udawało si˛e pozosta´c w nim dłu˙zej ni´zli kilka chwil, Elayne za´s z pewno´scia˛ nie rozmawiałaby z nikim takim. Ale z drugiej strony, gdzie˙z to Birgitte i pozostali czekaja˛ na wezwanie Rogu? — Nynaeve boli głowa. — Diadem zniknał, ˛ a ubiór Elayne stał si˛e znacznie prostszy, hafty te˙z prawie wszystkie znikn˛eły, tylko stanik otaczało kilka złotych splotów. — Jest chora? — niespokojnie zapytała Egwene. — Tylko ból głowy i kilka skalecze´n — Elayne zachichotała i mrugn˛eła. — Och, Egwene, nie uwierzyłaby´s. Cała czwórka braci Chavana przyszła do nas na kolacj˛e. Ale tak naprawd˛e po to, by flirtowa´c z Nynaeve. Przez pierwszych 353
kilka dni próbowali flirtowa´c ze mna,˛ ale Thom porozmawiał z nimi i przestali. Nie miał prawa tego robi´c. Rozumiesz jednak przecie˙z, z˙ e wcale nie chciałam z nimi flirtowa´c. W ka˙zdym razie, oto sa˛ u nas, flirtuja˛ z Nynaeve. . . albo próbuja˛ przynajmniej, poniewa˙z ona nie zwraca na nich wi˛ekszej uwagi ni˙z na bzyczace ˛ muchy. . . kiedy nagle do s´rodka wpadła Latelle i zacz˛eła okłada´c Nynaeve kijem, wyzywajac ˛ ja˛ od najgorszych. — Czy co´s jej si˛e stało? — Egwene nie była pewna, o która˛ jej chodzi. Je˙zeli Nynaeve naprawd˛e si˛e zdenerwowała. . . — Jej nie. Chavana próbowali odciagn ˛ a´ ˛c Latelle, Taeric za´s zapewne b˛edzie teraz kulał przez kilka dni, nie wspominajac ˛ ju˙z o rozbitej wardze Brugha. Petra musiał zanie´sc´ Latelle do jej wozu i watpi˛ ˛ e, by przez jaki´s czas wy´sciubiła ze´n nos. — Elayne potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Luca nie wiedział ju˙z kogo wini´c. . . jeden z jego akrobatów kontuzjowany, treserka nied´zwiedzi le˙zy zapłakana w łó˙zku. . . a wi˛ec zrzucił win˛e na wszystkich i pomy´slałam wtedy, z˙ e Nynaeve równie˙z jemu ma zamiar natrze´c uszu. Przynajmniej powstrzymała si˛e i nie przeniosła, raz czy dwa wydawało mi si˛e, z˙ e jednak si˛e nie opanuje, dopóki nie zobaczy le˙zacej ˛ na ziemi Latelle. Amys i Bair wymieniły spojrzenia, z których nie sposób było cokolwiek wyczyta´c, z pewno´scia˛ po Aes Sedai nie spodziewały si˛e takiego zachowania. Egwene sama równie˙z poczuła si˛e troch˛e nieswojo, ale głównie dlatego, z˙ e opowiadano jej teraz o rozmaitych ludziach, o których wcze´sniej tylko przelotnie słyszała. Dziwni ludzie, podró˙zujacy ˛ z lwami, psami i nied´zwiedziami. Oraz Iluminatorka. Nie potrafiła uwierzy´c, z˙ e ten Petra mógł by´c tak silny, jak twierdziła Elayne. Ale z kolei Thom nie tylko z˙ onglował, lecz równie˙z połykał ogie´n, to za´s, co Elayne robiła z Juilinem, brzmiało równie niesamowicie, nawet je´sli u˙zywała do tego Mocy. Je˙zeli Nynaeve o mało co nie zacz˛eła przenosi´c. . . Elayne musiała widzie´c po´swiat˛e, która otoczyła ja,˛ gdy obj˛eła saidara: Czy miały naprawd˛e dostateczny powód, by si˛e ukrywa´c, czy te˙z nie, z pewno´scia˛ nic im z tego nie wyjdzie, gdy jedna z nich zacznie przenosi´c i pozwoli, by inni to zobaczyli. Bez watpienia ˛ dotrze to do siatki szpiegowskiej Wie˙zy, tego typu wie´sci rozchodziły si˛e szybko, szczególnie wziawszy ˛ pod uwag˛e fakt, z˙ e wcia˙ ˛z si˛e znajdowały na terytorium Amadicii. — Powiedz ode mnie Nynaeve, z˙ e powinna trzyma´c swoje emocje na wodzy, albo b˛ed˛e musiała powiedzie´c jej kilka słów, które na pewno jej si˛e nie spodobaja.˛ — Elayne wygladała ˛ na zaskoczona,˛ Nynaeve z pewno´scia˛ nie powtórzyła jej, co si˛e mi˛edzy nimi dwoma zdarzyło. Egwene dodała jeszcze: — Je˙zeli zacznie przenosi´c, mo˙zesz by´c pewna, z˙ e Elaida dowie si˛e o tym, jak tylko gołab ˛ doleci do Tar Valon. Nie mogła powiedzie´c nic wi˛ecej, jednak Amys i Bair ponownie spojrzały na siebie pytajaco. ˛ Nie zdradziły jednak, co naprawd˛e my´sla˛ o podzielonej Wie˙zy 354
oraz o Amyrlin, która w ich mniemaniu wydawała rozkazy Aes Sedai i została przez nie otruta. W porównaniu z nimi Moiraine naprawd˛e zachowywała si˛e jak wiejska plotkarka. — W rzeczy samej z˙ ałuj˛e, z˙ e nie spotkały´smy si˛e bez s´wiadków. Gdyby´smy były w Wie˙zy, w naszych starych pokojach, powiedziałabym wam obu par˛e słów do słuchu. Elayne zesztywniała, stajac ˛ si˛e nagle równie królewska i chłodna, jak przedtem wobec Bair. — Mo˙zesz mi powiedzie´c, co zechcesz i kiedy tylko zechcesz. Zrozumiała? Same, z dala od Madrych. ˛ W Wie˙zy. Egwene mogła tylko z˙ ywi´c taka˛ nadziej˛e. Lepiej zmieni´c temat i wierzy´c, z˙ e Madre ˛ nie zastanowia˛ si˛e nad sensem jej słów równie skrupulatnie, jak oczekiwała tego po Elayne. — Czy ta bijatyka z Latelle spowodowała jakie´s problemy? — Co ta Nynaeve wła´sciwie wyrabia? W Dwu Rzekach ka˙zda˛ kobiet˛e, przynajmniej równa˛ jej wiekiem, za co´s takiego postawiłaby błyskawicznie przed Kołem Kobiet, zanim tamta zda˙ ˛zyłaby nawet mrugna´ ˛c. — W tej chwili musicie ju˙z chyba zbli˙za´c si˛e do Ghealdan. — Jeszcze jakie´s trzy dni. Luca powiada, z˙ e o ile oczywi´scie b˛edziemy mieli szcz˛es´cie. Mena˙zeria nie porusza si˛e szczególnie szybko. — By´c mo˙ze powinny´scie ju˙z ich zostawi´c. — By´c mo˙ze — powoli odparła Elayne. — Naprawd˛e ch˛etnie przespacerowałabym si˛e po linie, cho´c raz przed. . . Potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ spojrzała na Callandora, jej dekolt nie spodziewanie si˛e pogł˛ebił, po chwili jednak wrócił do poprzednich rozmiarów. — Nie wiem, Egwene. Samotnie te˙z nie mogłyby´smy podró˙zowa´c szybciej ni˙z teraz, a na dodatek nie wiemy, dokad ˛ wła´sciwie si˛e uda´c. — To oznaczało, z˙ e Nynaeve nie przypomniała sobie jeszcze, gdzie zbieraja˛ si˛e Bł˛ekitne. Oczywis´cie, o ile raport Elaidy był w tej materii wiarygodny. — Nie wspominajac ˛ ju˙z o tym, z˙ e Nynaeve gotowa jest wybuchna´ ˛c, je´sli porzucimy wóz i kupimy konie pod siodło albo nast˛epny powóz. Ponadto obie dowiadujemy si˛e mnóstwa rzeczy o Seanchanach. Cerandin była opiekunka˛ s’redit na Dworze Dziewi˛eciu Ksi˛ez˙ yców, gdzie zasiada na tronie Imperatorowa Seanchan. Wczoraj pokazała nam przedmioty, które zabrała ze soba,˛ gdy uciekała z Falme. Egwene, ona ma a’dam. Egwene zrobiła kilka kroków naprzód, jej suknie musn˛eły Callandora. Niezale˙znie od tego, co sobie wyobra˙za Nynaeve, pułapki zastawione przez Randa na pewno nie były materialne. — Jeste´s pewna, z˙ e ona nie była sul’dam? — Jej głos a˙z dr˙zał od gniewu. — Jestem pewna — uspokajajaco ˛ potwierdziła Elayne. — Sama zało˙zyłam jej a’dam i nie wywarło to na niej z˙ adnego wra˙zenia. Istniała tajemnica, której Seanchanie nie znali, a je´sli znali, to skrywali gł˛eboko. Ich damane były kobietami z wrodzona˛ iskra˛ talentu i potrafiłyby przenosi´c, 355
nawet gdyby ich tego nie uczono. Ale sul’dam, które kontrolowały damane — były kobietami, które musiały si˛e uczy´c przenoszenia. Seanchanie uwa˙zali te, które potrafia˛ przenosi´c, za niebezpieczne zwierz˛eta, które nale˙zy trzyma´c pod s´cisła˛ kontrola,˛ a jednak nie´swiadomie przyznawali wielu spo´sród nich szacowne miejsce w swej społeczno´sci. — Nie rozumiem tego waszego zainteresowania Seanchanami. — Amys wymówiła t˛e nazw˛e. troch˛e niezgrabnie, nie słyszała jej dotad, ˛ póki Elayne nie napomkn˛eła o nich podczas ostatniego spotkania. — To, co robia,˛ jest straszne, ale przecie˙z ju˙z odeszli. Rand al’Thor pokonał ich, a oni uciekli. Egwene odwróciła si˛e i spojrzała na szeregi wielkich czerwonych kolumn ginace ˛ w mroku. — Odeszli, ale to nie znaczy, z˙ e nie moga˛ powróci´c. — Nie chciała, by widziały wyraz jej twarzy, nawet Elayne. — Musimy dowiedzie´c si˛e o nich tyle, ile tylko mo˙zna, na wypadek gdyby wrócili. W Falme nało˙zyli jej a’dam. Chcieli wysła´c przez Ocean Aryth do Seanchan, by sp˛edziła reszt˛e z˙ ycia niczym pies na smyczy. Za ka˙zdym razem, gdy o tym my´slała, wrzał w niej gniew. Ale tak˙ze strach. Strach, z˙ e je´sli wróca,˛ to tym razem uda im si˛e porwa´c ja˛ i zatrzyma´c. Tych wła´snie uczu´c nie chciała im okaza´c. Czystego przera˙zenia, które, wiedziała, musiało wyziera´c z jej oczu. Elayne poło˙zyła jej dło´n na ramieniu. — B˛edziemy teraz gotowe, je´sli rzeczywi´scie wróca˛ — powiedziała łagodnie. — Nie zaskocza˛ nas nie´swiadomych i nie spodziewajacych ˛ si˛e niczego. Egwene poklepała jej dło´n, cho´c w istocie miała ochot˛e kurczowo ja˛ u´scisna´ ˛c, Elayne rozumiała wi˛ecej, ni´zli by sobie z˙ yczyła, a jednak w jaki´s sposób przynosiło to pociech˛e. — Sko´nczmy z tym, po co si˛e tutaj znalazły´smy — energicznie oznajmiła Bair. — Naprawd˛e musisz si˛e ju˙z poło˙zy´c spa´c, Egwene. — Kazały´smy gai’shain rozebra´c ci˛e i przykry´c kocami. — Ku jej zaskoczeniu w głosie Amys brzmiała taka sama tkliwo´sc´ , jak w głosie Elayne. — Kiedy ju˙z wrócisz do swego ciała, b˛edziesz mogła spa´c a˙z do rana. Policzki Egwene poczerwieniały. Biorac ˛ pod uwag˛e zwyczaje Aielów, całkiem mo˙zliwe, z˙ e w´sród tych gai’shain byli m˛ez˙ czy´zni. B˛edzie musiała z nimi na ten temat pomówi´c — delikatnie, oczywi´scie, one i tak nie zrozumieja,˛ a nie była to rzecz, o której wygodnie jest mówi´c. Zdała sobie spraw˛e, z˙ e strach ja˛ opu´scił. „Najwyra´zniej bardziej obawiam si˛e zawstydzenia ni˙z Seanchan”. — To nie była prawda, jednak uczepiła si˛e tej my´sli. ˙ Niewiele ju˙z pozostało rzeczy, o których nale˙zało poinformowa´c Elayne. Ze na koniec dotarli do Cairhien, z˙ e Couladin zniszczył Selean i spustoszył okoliczne ziemie, z˙ e Shaido wcia˙ ˛z byli całe dni drogi przed nimi i szli na zachód. Madre ˛ wiedziały wi˛ecej od niej, nie od razu chodziły do swych namiotów. Wieczorem 356
zdarzyły si˛e jakie´s potyczki, niewielkie i nieliczne, z m˛ez˙ czyznami na koniach, którzy szybko umkn˛eli, oraz z innymi konnymi, którzy uciekli bez walki. Nie wzi˛eto z˙ adnych je´nców. Moiraine i Lan chyba sadzili, ˛ z˙ e ci napastnicy to byli jacy´s bandyci oraz zwolennicy jednego z Domów roszczacych ˛ sobie pretensje do Tronu Sło´nca. Wszyscy byli jednako obszarpani. Kimkolwiek wszak˙ze byli, wkrótce rozejda˛ si˛e wie´sci, z˙ e na Cairhien napadli kolejni Aielowie. — Wcze´sniej czy pó´zniej musieli si˛e dowiedzie´c — tyle tylko powiedziała Elayne. Egwene obserwowała ja,˛ gdy wraz z Madrymi ˛ rozpływała si˛e w powietrzu, znikajac ˛ — dla niej wygladało ˛ to tak, jakby Elayne i Serce Kamienia stawały si˛e coraz bardziej przezroczyste — ale złotowłosa przyjaciółka nie dała nawet znaku, z˙ e poj˛eła wiadomo´sc´ .
SNY O GALADZIE Zamiast wróci´c do własnego snu, Egwene unosiła si˛e w ciemno´sciach. Miała wra˙zenie, z˙ e sama jest cz˛es´cia˛ ciemno´sci, pozbawiona ciała. Nie miała poj˛ecia, czy ono znajduje si˛e w górze, w dole czy z boku wzgl˛edem s´wiadomo´sci — w tym miejscu nie istniały kierunki — ale wiedziała, i˙z jest gdzie´s blisko, z˙ e z łatwo´scia˛ mo˙ze do´n wróci´c. Wsz˛edzie, w otaczajacej ˛ ja˛ czerni, zdawały si˛e migota´c s´wietliki, wielkim rojem niknacym ˛ w oddali. To były sny, sny Aielów w obozowisku, sny m˛ez˙ czyzn i kobiet w całym Cairhien, na całym s´wiecie — wszystkie l´sniły w tym jednym miejscu. Teraz ju˙z potrafiła wybra´c sobie jeden z najbli˙zszych i okre´sli´c, kim jest s´nia˛ cy. W pewnym sensie te iskry były identyczne jak s´wietliki — to wła´snie z poczat˛ ku sprawiało jej tyle kłopotów — z drugiej strony jednak, w jaki´s sposób zdawały si˛e równie zindywidualizowane niczym twarze. Sny Randa i Moiraine zdawały si˛e nieme, stłumione za zasłonami, które tamci spletli. Sny Amys i Bair były jasne i regularnie pulsowały, najwyra´zniej same skorzystały z własnej rady. Gdyby nie zobaczyła tego, co chciała zobaczy´c, byłaby w mgnieniu oka w swoim ciele. Tamte dwie potrafiły przemierza´c t˛e ciemno´sc´ znacznie sprawniej od niej, nim u´swiadomiłaby sobie. gdzie si˛e znajduja,˛ ju˙z by siedziały jej na karku. Je´sli kiedykolwiek nauczyłaby si˛e rozpoznawa´c w ten sam sposób sny Elayne i Nynaeve, mogłaby odszuka´c je w tej wielkiej konstelacji, gdziekolwiek by si˛e znajdowały. Ale tej nocy nie miała zamiaru obserwowa´c niczyich snów. Uwa˙znie uformowała w swoim umy´sle dobrze zapami˛etany obraz i ju˙z była na powrót w Tel’aran’rhiod, w małym pozbawionym okien pomieszczeniu w Wie˙zy, w którym mieszkała jako nowicjuszka. Waskie ˛ łó˙zko wbudowane w pomalowana˛ na biało s´cian˛e. Umywalka i taboret na trzech nó˙zkach stały po przeciwnej stronie drzwi, a suknie i bielizna obecnej lokatorki wisiały obok białego płaszcza na kołkach. Równie dobrze w tym pomieszczeniu mógł nikt nie mieszka´c, od wielu ju˙z lat w Wie˙zy nie wszystkie kwatery nowicjuszek były zaj˛ete. Podłoga była prawie równie biała jak s´ciany i rzeczy. Ka˙zdego dnia mieszkajaca ˛ tu nowicjuszka szorowała ja˛ na kolanach, Egwene sama to robiła, i Elayne równie˙z, w sasiedniej ˛ izbie. Ubiory zmieniły swe poło˙zenie, kiedy powtórnie na nie spojrzała, ale zignoro358
wała to. Gotowa w ka˙zdej chwili do obj˛ecia saidara, otworzyła drzwi tyle tylko, by wystawi´c głow˛e na korytarz. I wypu´sciła z ulga˛ wstrzymywany oddech, kiedy zobaczyła równie powoli wychylajac ˛ a˛ si˛e z sasiednich ˛ drzwi głow˛e Elayne. Egwene miała tylko nadziej˛e, z˙ e sama nie wyglada ˛ na tak przestraszona˛ i niepewna.˛ Szybko wycofała si˛e do izby, a Elayne podeszła do niej odziana w biel nowicjuszki, która natychmiast zmieniła si˛e w szary jedwab, gdy tylko tamta wbiegła do s´rodka. Egwene nienawidziła szarych sukni, takie wła´snie nosiły damane. Przez chwil˛e jeszcze stała w miejscu, przypatrujac ˛ si˛e odgrodzonym balustradami galeriom kwater nowicjuszek. Wznosiły si˛e w gór˛e, pi˛etro za pi˛etrem, równie liczne schodziły ku Dziedzi´ncowi Nowicjuszek. Nie chodziło o to, z˙ e spodziewała si˛e zasta´c tutaj Liandrin albo nie wiadomo kogo, jednak ostro˙zno´sc´ nigdy nie zawadzi. — Tak wła´snie my´slałam — oznajmiła Elayne, kiedy Egwene zamkn˛eła drzwi. — Czy masz jakie´s poj˛ecie, jak trudno jest pami˛eta´c, co mog˛e mówi´c i w czyjej obecno´sci? Czasami chciałabym wyzna´c wszystko tym Madrym. ˛ Powiedzie´c im, z˙ e jeste´smy tylko Przyj˛etymi i mie´c to wreszcie z głowy. — Ty miałaby´s to z głowy — zdecydowanie powiedziała Egwene. — Ja akurat sypiam w odległo´sci nie. wi˛ekszej ni˙z dwadzie´scia kroków od nich. Elayne zadr˙zała. — Ta Bair. Przypomina mi Lini w sytuacji, kiedy stłukłam co´s, czego nie pozwalano mi nawet dotyka´c. — Poczekaj, a˙z przedstawi˛e ci˛e Sorilei. — Elayne obdarzyła ja˛ pełnym powatpiewania ˛ spojrzeniem, ale przecie˙z Egwene równie˙z nie była przekonana co do prawdziwo´sci historii kra˙ ˛zacych ˛ na temat Sorilei, dopóki nie stan˛eła z nia˛ oko w oko. Nie było sposobu na proste załatwienie tej sprawy. Poprawiła szal na ramionach. — Opowiedz mi o spotkaniu z Birgitte. To była Birgitte, czy˙z nie? Elayne zachwiała si˛e, jakby otrzymała cios w z˙ oładek. ˛ Na moment przymkn˛eła oczy, a potem wciagn˛ ˛ eła powietrze. — Nie mog˛e o tym mówi´c. — Co to znaczy, z˙ e nie mo˙zesz mówi´c? Masz przecie˙z j˛ezyk. To była Birgitte? — Naprawd˛e nie mog˛e, Egwene. Musisz mi uwierzy´c. Powiedziałabym ci, gdybym mogła, ale nie mog˛e. By´c mo˙ze. . . mogłabym zapyta´c. . . — Gdyby Elayne była kobieta˛ skłonna˛ do załamywania rak, ˛ zapewne uczyniłaby to w tej chwili. Jej usta otwierały si˛e i zamykały, ale nie potrafiła doby´c z nich słowa, wzrok biegał po całym pokoju, jakby gdzie´s, na której´s ze s´cian spodziewała si˛e znale´zc´ z´ ródło inspiracji lub pomoc. Wzi˛eła gł˛eboki oddech i skupiła usilne spojrzenie bł˛ekitnych oczu na Egwene. — Wszystko, co powiem, narusza zaufanie, którym mnie obdarzono. Nawet to. Prosz˛e, Egwene. Musisz mi zaufa´c. I nie wolno ci nikomu mówi´c, o tym co. . . zdaje ci si˛e, z˙ e widziała´s. Egwene zmusiła si˛e, by nada´c swej twarzy nieco przyjemniejszy wyraz.
359
— Zaufam ci. — Przynajmniej wie teraz na pewno, z˙ e nie zwiduja˛ si˛e jej jakie´s rzeczy. ´ „Birgitte? Swiatło´ sci!” — Mam nadziej˛e, z˙ e pewnego dnia ty zaufasz mi na tyle, by mi powiedzie´c. — Ja ci ufam, ale. . . — kr˛ecac ˛ głowa,˛ Elayne usiadła na skraju schludnie zasłanego łó˙zka. — Zbyt wiele rzeczy trzymamy w tajemnicy, Egwene, ale czasami naprawd˛e sa˛ ku temu powody. Po chwili Egwene pokiwała głowa˛ i usiadła obok niej. — Kiedy b˛edziesz mogła — tyle tylko powiedziała, jednak jej przyjaciółka z wyra´zna˛ ulga˛ u´sciskała ja.˛ — Obiecałam sobie, z˙ e cho´c raz o niego nie zapytam, Egwene. Cho´c raz nie pozwol˛e, by cały czas okupował moje my´sli. — Szara suknia do konnej jazdy zmieniła si˛e w połyskliwa˛ zielona˛ szat˛e, Elayne zapewne nie była s´wiadoma, jak gł˛eboki ma dekolt. — Jednak. . . czy Rand miewa si˛e dobrze? ˙ — Zyje i nic mu si˛e nie stało. W Łzie my´slałam ju˙z, z˙ e stał si˛e twardy, ale dzisiaj słyszałam, jak groził, i˙z b˛edzie wiesza´c ludzi, którzy sprzeciwia˛ si˛e jego zarzadzeniom. ˛ Nie chodzi o to, z˙ e były to jakie´s niewła´sciwie rozkazy. . . zabronił bra´c komukolwiek z˙ ywno´sc´ bez zapłaty albo mordowa´c. . . ale jednak. Oni byli ´ pierwsi, którzy uznali w nim Tego Który Przychodzi Ze Switem i bez wahania poszli za nim z Pustkowia. A on im grozi, twardy niczym chłodna stal. — To nie jest gro´zba, Egwene. On jest królem, niezale˙znie od tego, co ty lub ktokolwiek inny ma na ten temat do powiedzenia, a król czy królowa musza˛ zaprowadza´c sprawiedliwo´sc´ , nie, baczac ˛ na strach przed wrogami czy łaski rozdzielane przyjaciołom. Ka˙zdy, kto to robi, musi by´c twardy. Macierzy´nska czuło´sc´ mogłaby sprawi´c, z˙ e mury obronne miasta stana˛ si˛e słabe. — Ale on nie musi by´c w tym wszystkim taki arogancki — upierała si˛e Egwene. — Nynaeve mówi, z˙ e powinnam przypomina´c mu, i˙z jest tylko człowiekiem, ale jeszcze nie znalazłam na to sposobu. — On rzeczywi´scie powinien pami˛eta´c, z˙ e jest tylko człowiekiem. Ale ma prawo oczekiwa´c, i˙z jego rozkazy b˛eda˛ wypełniane. — W jej głosie zabrzmiał jaki´s dumny ton, dopóki nie spojrzała na siebie. Potem jej twarz oblała si˛e szkarłatem, a w miejsce dekoltu pojawiła si˛e koronka si˛egajaca ˛ a˙z po szyj˛e. — Jeste´s pewna, z˙ e nie mylisz tego z arogancja? ˛ — sko´nczyła zdławionym głosem. — Jest pewny siebie niczym s´winia na polu grochu. — Egwene rozmo´sciła si˛e na łó˙zku, w jej wspomnieniach wydawało si˛e twarde, jednak cienki materac był teraz znacznie bardziej mi˛ekki ni˙z ten, na którym sypiała w namiocie. Nie chciała dalej rozmawia´c o Randzie. — Jeste´s pewna, z˙ e ta bójka nie wywoła dalszych kłopotów? — Wa´sn´ z ta˛ Latelle nie mogła uczyni´c ich podró˙zy przyjemniejsza.˛ — Nie sadz˛ ˛ e. Zazdro´sc´ Latelle o Nynaeve polegała na tym, z˙ e wszyscy wolni m˛ez˙ czy´zni nie nale˙zeli ju˙z do niej i nie mogła w nich swobodnie przebiera´c. Niektóre kobiety naprawd˛e my´sla˛ w ten sposób, jak mniemam. Aludra zajmuje 360
si˛e swoimi sprawami, Cerandin za´s nie potrafiłaby przepłoszy´c g˛esi, dopiero ja zacz˛ełam ja˛ uczy´c, jak nale˙zy si˛e o siebie troszczy´c, natomiast Calrine jest z˙ ona˛ Petry. Ale Nynaeve przecie˙z wszem i wobec obiecała, z˙ e oberwie uszy ka˙zdemu m˛ez˙ czy´znie, który cho´cby pomy´sli o flirtowaniu z nia,˛ a potem przeprosiła Latelle, wi˛ec mam nadziej˛e, z˙ e wszystko si˛e jako´s uło˙zy. — Przeprosiła? Tamta pokiwała głowa,˛ na jej twarzy odbiło si˛e zdziwienie, jakie Egwene spodziewała si˛e zobaczy´c na swojej. — My´slałam, z˙ e uderzy Luk˛e, gdy powiedział jej, z˙ e musi to zrobi´c. . . je´sli ju˙z o tym mowa, to on najwyra´zniej nie uwa˙za, aby jej gro´zba odnosiła si˛e równie˙z do niego. . . ale w ko´ncu tak zrobiła po jakich´s godzinnych chyba narzekaniach. — Zawahała si˛e i spojrzała z ukosa na Egwene. — Czy powiedziała´s jej co´s podczas waszego ostatniego spotkania? Jest. . . jaka´s inna. . . od tego czasu i czasami mówi do siebie. Kłóci si˛e sama ze soba.˛ I to dotyczy ciebie, z tego co udało mi si˛e posłysze´c. — Nie powiedziałam nic takiego, czego powiedzie´c nie nale˙zało. — A wi˛ec jednak podziałało, niezale˙znie do tego, co si˛e mi˛edzy nimi zdarzyło. Albo Nynaeve kumuluje w sobie zło´sc´ , czekajac ˛ na nast˛epne spotkanie. Nie miała najmniejszego zamiaru kłóci´c si˛e z nia˛ ju˙z wi˛ecej, nie teraz, kiedy wiedziała, z˙ e przecie˙z nie musi. — Powiedz jej ode mnie, z˙ e jest ju˙z zbyt stara, z˙ eby zabawia´c si˛e w jakie´s zapasy. Je˙zeli mnie nie posłucha, to powiem jej bardziej przykre rzeczy. Dokładnie to jej powtórz. B˛edzie jeszcze gorzej. Niech Nynaeve ma nad czym my´sle´c do nast˛epnego razu. Albo b˛edzie potulna jak baranek. . . Albo w przeciwnym razie Egwene b˛edzie musiała zrealizowa´c swoja˛ gro´zb˛e. Nynaeve mogła by´c sobie silniejsza, je´sli chodzi o posługiwanie si˛e Moca,˛ kiedy oczywi´scie zdolna była przenosi´c, jednak tutaj nie mogła si˛e z nia˛ mierzy´c. W taki czy inny sposób, sko´nczyła ju˙z z jej napadami złego humoru. — Powtórz˛e jej — zgodziła si˛e Elayne. — Ty te˙z si˛e zmieniła´s. Jest w tobie co´s, co przypomina obecnego Randa. Egwene dopiero po chwili zrozumiała, co tamta ma na my´sli, pomógł ten nieznaczny u´smiech. — Nie bad´ ˛ z głupia. Elayne za´smiała si˛e i u´scisn˛eła ja˛ ponownie. — Och, Egwene, b˛edziesz pewnego dnia Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin, podczas gdy ja b˛ed˛e królowa˛ Andoru. — O ile b˛edzie jeszcze istniała jaka´s Wie˙za — trze´zwo zauwa˙zyła Egwene, a s´miech Elayne zamarł. — Elaida nie mo˙ze zniszczy´c Białej Wie˙zy, Egwene. Cokolwiek uczyni, Wiez˙ a przetrwa. By´c mo˙ze długo nie b˛edzie Amyrlin. Kiedy´s Nynaeve przypomni sobie przecie˙z nazw˛e tego miasteczka, zało˙ze˛ si˛e, z˙ e wtedy znajdziemy Wie˙ze˛ na wygnaniu ze wszystkimi Ajah z wyjatkiem ˛ Czerwonych. 361
— Te˙z mam taka˛ nadziej˛e. — Egwene zdawała sobie spraw˛e, z˙ e w jej głosie brzmi smutek. Chciała przecie˙z, by Aes Sedai opowiedziały si˛e za Randem, a przeciwko Elaidzie, jednak oznaczało to przecie˙z nieunikniony rozpad Białej Wie˙zy, która by´c mo˙ze nigdy ju˙z nie stanie si˛e jedno´scia.˛ — Musz˛e wraca´c — powiedziała Elayne. — Nynaeve nalega ka˙zdorazowo, z˙ eby ta z nas, która nie wchodzi do Tel’aran’rhiod, pozostawała przytomna, a z tym jej bólem głowy, to tak naprawd˛e powinna wypi´c który´s z tych swoich naparów i poło˙zy´c si˛e spa´c. Nie mam poj˛ecia, dlaczego tak si˛e przy tym upiera. Ta, która czuwa na jawie, i tak nie b˛edzie mogła w niczym pomóc, a obie przecie˙z wiemy teraz wystarczajaco ˛ du˙zo, by by´c tu całkowicie bezpieczne. Jej zielona suknia zmieniła si˛e na moment w biały kaftan Birgitte i z˙ ółte spodnie tamtej, po chwili wróciła do poprzedniego stanu. — Nynaeve nie kazała ci tego mówi´c, ale ona my´sli, z˙ e Moghedien próbuje nas odnale´zc´ . Ja˛ i mnie. Egwene nie zadała oczywistego pytania. Z pewno´scia˛ było to co´s, co wiedziały od Birgitte. Dlaczego Elayne tak bardzo nalegała na utrzymanie wszystkiego w tajemnicy? „Poniewa˙z obiecała. Elayne nigdy w z˙ yciu nie złamała obietnicy”. — Powiedz jej, z˙ eby była ostro˙zna. — Małe szanse, z˙ e Nynaeve spokojnie siedzi i czeka, wiedzac, ˛ i˙z jedna z Przekl˛etych ja˛ s´ciga. Na pewno nie zapomniała, z˙ e raz ju˙z ja˛ pokonała, a zawsze miała wi˛ecej odwagi ni˙z rozumu. — Przekl˛etych nie mo˙zna lekcewa˙zy´c. To samo odnosi si˛e do Seanchanki, nawet je´sli jest tylko rzekoma˛ treserka˛ zwierzat. ˛ Powiedz jej to. — Nie przypuszczam, by´s ty posłuchała, gdybym powiedziała ci, z˙ e masz by´c ostro˙zna. Spojrzała na Elayne z zaskoczeniem. — Zawsze jestem ostro˙zna. Wiesz o tym. — Oczywi´scie. Ostatnia˛ rzecza,˛ jaka˛ Egwene Zobaczyła, gdy tamta powoli znikała, był u´smiech pełen nie skrywanego rozbawienia. Sama nie ruszała si˛e na razie z miejsca. Je˙zeli Nynaeve nie potrafiła sobie przypomnie´c, gdzie znajdowało si˛e zgromadzenie Bł˛ekitnych, to by´c mo˙ze jej uda si˛e to odkry´c. Nie był to nowy pomysł ani te˙z jej pierwsza wizyta w Wie˙zy od czasu spotkania z Nynaeve. Ukryła si˛e pod obliczem Enaili, z si˛egajacymi ˛ do ramion płomiennorudymi włosami, oraz sukienka˛ Przyj˛etej z wielokolorowa˛ lamówka,˛ potem przywołała obraz zdobnie umeblowanego gabinetu Elaidy. W jego wn˛etrzu niewiele si˛e zmieniło, cho´c przy ka˙zdej wizycie przed szerokim stołem stało coraz mniej rze´zbionych w li´scie winoro´sli stołków. Nad kominkiem wcia˙ ˛z wisiały te same rysunki. Egwene podeszła prosto do stołu, odsun˛eła na bok ten przypominajacy ˛ tron fotel inkrustowany ko´scia˛ słoniowa˛ w płomie´n Tar Valon, dzi˛eki czemu mogła łatwo si˛egna´ ˛c do lakierowanej szkatułki na listy. 362
Uniosła wieczko z namalowanymi chmurami i walczacymi ˛ jastrz˛ebiami i zacz˛eła, najszybciej jak potrafiła, przeglada´ ˛ c pergaminy. Mimo to niektóre w połowie lektury znikały, inne zmieniały si˛e. A nie było jak stwierdzi´c z góry, co jest wa˙zne, a co zupełnie nieistotne. Były to prawie same raporty donoszace ˛ o kolejnych pora˙zkach. Wcia˙ ˛z ani słowa na temat miejsca, do którego lord Bashere zabrał swoja˛ armi˛e, w raporcie wyra´znie pobrzmiewały tony zawodu i zmartwienia. Imi˛e generała poruszyło jaka´ ˛s strun˛e w jej umy´sle, ale nie majac ˛ czasu do stracenia, odło˙zyła to na pó´zniej i wzi˛eła do r˛eki nast˛epna˛ kartk˛e. Dalej ani słowa na temat tego, gdzie jest Rand, donosił uni˙zony raport, w którym mi˛edzy wierszami wyczuwało si˛e niemal˙ze panik˛e. To była po˙zyteczna wiadomo´sc´ , sama w sobie warta tej podró˙zy. Minał ˛ ponad miesiac, ˛ odkad ˛ otrzymano ostatnie wie´sci z Tanchico, niezale˙znie od tego, która˛ siatk˛e szpiegowska˛ Ajah brało si˛e pod uwag˛e, a te z Tarabon tak˙ze zamilkły — piszaca ˛ te słowa składała cała˛ win˛e na anarchi˛e tam panujac ˛ a,˛ plotki na temat tego, z˙ e kto´s zajał ˛ Tanchico, nie zostały potwierdzone, lecz autorka raportu sugerowała, i˙z by´c mo˙ze w spraw˛e zamieszany był Rand. Jeszcze lepiej, gdy Elaida b˛edzie szukała go w miejscu oddalonym o tysiac ˛ lig. Pełen niepewno´sci i zmieszania raport donosił, z˙ e Czerwona siostra w Caemlyn informowała, jakoby widziała Morgase na publicznej audiencji, jednak pozostałe Ajah twierdziły, z˙ e królowa pozostaje w odosobnieniu od wielu ju˙z dni. Walki na Ziemiach Granicznych, by´c mo˙ze oznaczajace ˛ drobne bunty w Shienarze oraz Arafael — pergamin zniknał, ˛ zanim zda˙ ˛zyła si˛e doczyta´c przyczyn. Pedron Niall wzywa Białe Płaszcze do Amadicii, przypuszczalnie przygotowujac ˛ ofensyw˛e przeciwko Altarze. Dobrze si˛e stało, z˙ e Elayne i Nynaeve nie b˛eda˛ tam dłu˙zej ni˙z tylko trzy dni. Nast˛epny pergamin dotyczył wła´snie Elayne i Nynaeve. Piszaca ˛ doradzała na samym poczatku, ˛ by ukara´c agentk˛e, która pozwoliła im uciec — Elaida pokres´liła te słowa grubym pociagni˛ ˛ eciem pióra i dopisała na marginesie: „Dla przykładu!” — a potem, dokładnie w chwili, gdy autorka zaczynała ze szczegółami opisywa´c poszukiwania tej dwójki w Amadicii, pojedyncza kartka zmieniła si˛e w cały plik bibułek, na pierwszy rzut oka wygladaj ˛ acych ˛ jak plany architektoniczne i budowlane prywatnej rezydencji Amyrlin na terenach Wie˙zy. Wnoszac ˛ po ilo´sci stronic, miał to by´c raczej rodzaj pałacu. Wypu´sciła wi˛ec kartki z r˛eki, a one znikn˛eły, zanim zda˙ ˛zyły si˛e rozsypa´c na blacie stołu. Lakierowana szkatułka znowu si˛e zamkn˛eła. Dobrze wiedziała, z˙ e mogła tutaj sp˛edzi´c reszt˛e z˙ ycia, w pudełku zawsze b˛eda˛ kolejne dokumenty i zawsze b˛eda˛ si˛e zmienia´c. Im bardziej co´s było efemeryczne w s´wiecie jawy — list, cz˛es´c´ ubrania, dzbanek, który ciagle ˛ zmienia swe poło˙zenie — tym mniej trwałe było jego odbicie w Tel’aran’rhiod. Nie mogła jednak zosta´c tutaj nazbyt długo, ´ przebywanie w Swiecie Snów nie pozwalało odpocza´ ˛c w takim samym stopniu jak normalny sen. Po´spiesznie przeszła do przedpokoju, miała ju˙z si˛egna´ ˛c do schludnego stosu 363
zwojów i pergaminów na stole Opiekunki — na niektórych były nawet piecz˛ecie — kiedy pomieszczenie jakby zamigotało. Zanim zda˙ ˛zyła si˛e zastanowi´c, co to oznacza, drzwi otworzyły si˛e, do wn˛etrza za´s wszedł Galad, z u´smiechem na ustach, w swoim brokatowym bł˛ekitnym kaftanie dokładnie dopasowanym do ramion i obcisłych spodniach ukazujacych ˛ kształt łydek. Westchn˛eła gł˛eboko, s´cisn˛eło ja˛ w z˙ oładku. ˛ M˛ez˙ czyzna nie mo˙ze by´c taki pi˛ekny, to nie w porzadku. ˛ On za´s podszedł bli˙zej, zmru˙zył oczy i delikatnie dotknał ˛ palcami jej policzka. — Czy przespacerujesz si˛e ze mna˛ po ogrodach Wie˙zy? — zapytał cicho. — Je˙zeli wy dwoje chcecie si˛e migdali´c — odezwał si˛e znienacka przenikliwy kobiecy głos — to wolałabym, by´scie nie robili tego tutaj. Egwene odwróciła si˛e natychmiast i spojrzała na Leane siedzac ˛ a˛ za stołem, stuła Opiekunki otaczała jej ramiona, na twarzy o miedzianych policzkach zastygł słodki u´smiech. Drzwi do gabinetu Amyrlin były otwarte, a w nich wida´c było Siuan, stała za swoim prostym stołem i czytała jaki´s długi pergamin, pasiasta stuła, symbol urz˛edu, spoczywała na jej ramionach. To było jakie´s szale´nstwo. Uciekła, nawet nie zastanawiajac ˛ si˛e, jaki obraz tworzy przed oczyma. . . i znalazła si˛e nagle, z trudem łapiac ˛ oddech, na Łace ˛ w Polu Emonda, otoczona zewszad ˛ krytymi strzecha˛ dachami, majac ˛ przed soba˛ z´ ródło Winnej Jagody, wytryskujace ˛ z kamiennej odkrywki na szerokiej połaci zieleni. W pobli˙zu bystrego, błyskawicznie rozszerzajacego ˛ si˛e strumienia stała niewielka gospoda jej ojca z niska˛ kamienna˛ podmurówka˛ i wystajacym ˛ okapem pierwszego pi˛etra wymytym do biało´sci. „Jedyny taki dach w Dwu Rzekach” — cz˛esto mawiał Bran al’Vere o swych czerwonych dachówkach. Wielkie kamienne fundamenty w pobli˙zu gospody „Winna Jagoda” oraz pot˛ez˙ ny rozło˙zysty dab ˛ wyrastajacy ˛ z ich s´rodka były znacznie starsze od samej gospody. „Głupia”. Po ostrze˙zeniu Nynaeve przed snami w Tel’aran’rhiod, teraz sama omal nie dała si˛e złapa´c w pułapk˛e jednego ze swoich własnych. Chocia˙z to dziwne, z˙ e przy´snił jej si˛e wła´snie Galad. Ta prawda, s´niła o nim czasem. Poczuła, jak pali ja˛ twarz, z pewno´scia˛ go nie kochała, czy nawet szczególnie lubiła, ale był tak pi˛ekny i w tych snach zachowywał si˛e znacznie s´mielej, ni´zli z˙ yczyłaby sobie tego na jawie. To o jego bracie, Gawynie, s´niła znacznie cz˛es´ciej, ale to było równie głupie. Cokolwiek twierdziła Elayne, nigdy nie wyjawił swych uczu´c do niej. To ta głupia ksia˙ ˛zka, z tymi wszystkimi opowie´sciami o kochankach. Kiedy tylko obudzi si˛e rano, powinna natychmiast zwróci´c ja˛ Aviendzie. I powiedzie´c jej, z˙ e jej zdaniem tamta czyta ja˛ nie tylko dla pomieszczonych w niej przygód. Jednak nie miała ochoty jeszcze stad ˛ odchodzi´c. Dom. Pole Emonda. Ostatnie miejsce, w którym naprawd˛e czuła si˛e bezpiecznie. Min˛eło ponad półtora roku, odkad ˛ je widziała, a mimo ta wszystko pozostało tak, jak zapami˛etała. Nie cał364
kiem. Na Łace ˛ stały dwa wysokie maszty, na których powiewały wielkie sztandary. Czy Perrin miał cokolwiek z tym wspólnego? Nie potrafiła tego sobie wyobrazi´c. A jednak on wła´snie wrócił do domu, tak powiedział Rand, s´niła za´s o nim i wilkach wi˛ecej ni´zli raz. Do´sc´ tego głupiego wystawania tutaj. Czas by. . . Migotanie. Jej matka wyszła z gospody, z przetykanym pasmami siwizny warkoczem przewieszanym przez rami˛e. Marin al’Vere była szczupła˛ kobieta,˛ wcia˙ ˛z przystojna,˛ najlepsza˛ kucharka˛ w Dwu Rzekach. Egwene słyszała, jak jej ojciec s´mieje si˛e z wn˛etrza wspólnej izby, gdzie spotykał si˛e z reszta˛ Rady Wioski. — Wcia˙ ˛z tu jeste´s, dziecko? — zapytała matka, łagodnie ja˛ besztajac ˛ i u´smiechajac ˛ si˛e. — Z pewno´scia˛ jeste´s ju˙z od tak dawna zam˛ez˙ na, by rozumie´c, i˙z twój ma˙ ˛z nie powinien si˛e dowiedzie´c, z˙ e pogra˙ ˛zasz si˛e w czarnych my´slach, kiedy na niego czekasz. — Pokr˛eciła głowa˛ i za´smiała si˛e. — Za pó´zno. Oto i on. Egwene odwróciła si˛e ch˛etnie, jej spojrzenie przemkn˛eło nad głowami dzieci bawiacych ˛ si˛e na Łace. ˛ Deski Mostu Wozów załomotały, gdy Gawyn przegalopował po nim, chwil˛e pó´zniej zeskoczył z siodła tu˙z przed nia.˛ Wysoki, ubrany w haftowany złotem czerwony kaftan, miał te same rudozłote loki, jak jego siostra i wspaniałe, gł˛ebokie, bł˛ekitne oczy. Nie był tak przystojny, jak jego przyszywany brat, rzecz jasna, ale jej serce na jego widok biło szybciej ni´zli na widok Galada. . . „Na widok Galada? Co?” . . . i musiała a˙z przycisna´ ˛c dłonie do brzucha, by powstrzyma´c taniec wielkich motyli w z˙ oładku. ˛ — T˛eskniła´s za mna? ˛ — zapytał, u´smiechajac ˛ si˛e. — Odrobin˛e. „Dlaczego musiałam pomy´sle´c o Galadzie? Jakbym go widziała dokładnie chwil˛e temu”. — Teraz i tutaj, kiedy nie mam nic interesujacego ˛ do zrobienia. A ty za mna˛ t˛eskniłe´s? Za cała˛ odpowied´z porwał ja˛ tylko w ramiona i pocałował. Zupełnie zakr˛eciło jej si˛e w głowie, z niewielu rzeczy zdawała sobie spraw˛e, zanim nie postawił jej z powrotem na ziemi. Stojac ˛ na chwiejnych nogach, spostrzegła, z˙ e sztandary znikn˛eły. „Jakie sztandary?” — Oto i on — powtórzyła jej matka, podchodzac ˛ bli˙zej z dzieckiem zawini˛etym w pieluszki. — Oto twój syn. Wspaniały chłopak. W ogóle nie płacze. Gawyn za´smiał si˛e, biorac ˛ od niej dziecko, uniósł je do góry. — On ma twoje oczy, Egwene. Pewnego dnia b˛edzie miał powodzenie u dziewczat. ˛ Egwene odsun˛eła si˛e od nich, potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ Przecie˙z były sztandary, czerwony orzeł i czerwony wilczy łeb. Naprawd˛e widziała Galada. W Wie˙zy. 365
— NIEEEEE! Uciekła, przeskakujac ˛ z Tel’aran’rhiod bezpo´srednio do swego ciała. Przez krótka˛ chwil˛e le˙zała, zastanawiajac ˛ si˛e mgli´scie, jak mogła by´c tak głupia, by omal nie da´c si˛e pochwyci´c swoim fantazjom, a potem zapadła gł˛eboko we własny, bezpieczny sen. Gawyn galopował przez Most Wozów, zeskakiwał z siodła. . .
***
Moghedien wyszła zza w˛egła krytego strzecha˛ domu, zastanawiajac ˛ si˛e leniwie, gdzie˙z mo˙ze le˙ze´c ta male´nka wioska. Nie był to rodzaj miejsca, nad którym spodziewałaby si˛e zobaczy´c powiewajace ˛ sztandary. Dziewczyna okazała si˛e silniejsza, ni˙z mo˙zna było sadzi´ ˛ c, i uciekła przed jej splotem Tel’aran’rhiod. Nawet Lanfear nie mogła równa´c si˛e z nia˛ zdolno´sciami w tej dziedzinie, niezale˙znie od tego, co sama twierdziła. A jednak nale˙zało si˛e nia˛ zainteresowa´c, rozmawiała bowiem z Elayne Trakand, która z kolei mogła doprowadzi´c ja˛ do Nynaeve al’Meara. Wszak˙ze jedynym powodem, dla którego próbowała ja˛ złapa´c, była ch˛ec´ pozbycia si˛e kogo´s, kto potrafi swobodnie przemierza´c Tel’aran’rhiod. Ju˙z konieczno´sc´ dzielenia go z Lanfear była wystarczajaco ˛ nieprzyjemna. Co innego Nynaeve al’Meara. Kobieta, która jeszcze b˛edzie ja˛ błaga´c, z˙ eby pozwoliła jej sobie słu˙zy´c. Sprowadzi ja˛ tutaj w cielesnej postaci, mo˙ze nawet poprosi Wielkiego Władc˛e, aby obdarzył ja˛ nie´smiertelno´scia,˛ niech przez wieczno´sc´ z˙ ałuje, z˙ e weszła jej w drog˛e. Nynaeve i Elayne knuły co´s z Birgitte, czy nie? Tamta była nast˛epna,˛ która zasłu˙zyła sobie na kar˛e. Birgitte nawet nie wiedziała, kim była Moghedien tak dawno temu, w Wieku Legend, kiedy pokrzy˙zowała jej misterny plan majacy ˛ na celu zło˙zenie Lewsa Therina u jej stóp. Ale Moghedien pami˛etała. Tylko z˙ e Birgitte — Teadra, tak si˛e wówczas nazywała — umarła, za´ nim zda˙ ˛zyła si˛e nia˛ zaja´ ˛c. Smier´ c nie była z˙ adna˛ kara,˛ z˙ adnym kresem, skoro oznaczała z˙ ycie tutaj. Nynaeve al’Meara, Elayne Trakand i Birgitte. Je trzy musiała znale´zc´ i odpłaci´c im. Nie opuszczajac ˛ cieni, tak z˙ eby nie miały poj˛ecia, co si˛e dzieje, dopóki nie b˛edzie za pó´zno. Wszystkie trzy, bez wyjatku. ˛ Znikn˛eła, sztandary za´s dalej powiewały na lekkiej bryzie wiejacej ˛ w Tel’aran’rhiod.
SALLIE DAERA Aura wielko´sci, bł˛ekitna i złota, migotała spazmatycznie wokół głowy Logaina, chocia˙z on sam jechał zgarbiony w siodle. Min nie potrafiła poja´ ˛c, dlaczego ostatnimi czasy pojawia si˛e cz˛es´ciej. On nawet nie troszczył si˛e, by podnie´sc´ wzrok, wbity w poro´sni˛eta˛ zielskiem drog˛e przed pyskiem swego wierzchowca, i spojrze´c na niskie, zalesione wzgórza otaczajace ˛ ich ze wszystkich stron. Pozostałe dwie kobiety wyprzedzały ich nieco, Siuan równie niezgrabnie jak zawsze dosiadała kudłatej Beli, Leane prowadziła z wdzi˛ekiem swoja˛ szara˛ klacz, cz˛es´ciej posługujac ˛ si˛e kolanami ni´zli wodzami. Tylko nienaturalnie proste rz˛edy paproci przecinajace ˛ zasłane li´sc´ mi poszycie lasu wskazywały, z˙ e niegdy´s musiała t˛edy biec droga. Grube, splatane ˛ gał˛ezie nad głowami dawały troch˛e schronienia przed promieniami sło´nca, trudno jednak było okre´sli´c panujacy ˛ pod nimi cie´n jako dajacy ˛ chłód. Pot spływał po twarzy Min, pomimo wiejacego ˛ od czasu do czasu lekkiego wiatru. Ju˙z pi˛etnasty dzie´n jechały na południowy zachód od Lugardu, zdajac ˛ si˛e jedynie na zapewnienia Siuan, z˙ e wie dokładnie, dokad ˛ ich prowadzi. Rzecz jasna, nawet nie wspomniała, jaki jest cel ich podró˙zy, zamkni˛ete s´ci´sle usta Siuan i Leane przypominały pułapk˛e na nied´zwiedzia. Min nie była nawet do ko´nca pewna, czy Leane tak˙ze wie. Pi˛etna´scie dni, podczas których miasta i wioski stawały si˛e coraz mniej liczne, odległo´sci za´s mi˛edzy nimi coraz wi˛eksze, a˙z wreszcie przestały w ogóle pojawia´c si˛e na ich drodze. Z ka˙zdym dniem ramiona Logaina opadały coraz ni˙zej, ale te˙z z ka˙zdym dniem coraz cz˛es´ciej jego głow˛e otaczała aura. Z poczatku ˛ tylko mruczał, z˙ e s´cigaja˛ Mglistego Jaka, lecz Siuan niebawem na powrót obj˛eła prowadzenie bez wi˛ekszego sprzeciwu z jego strony, a on coraz bardziej zatapiał si˛e w sobie. W ciagu ˛ ostatnich sze´sciu dni tak osłabł, z˙ e nie troszczył si˛e ju˙z chocia˙zby o to, dokad ˛ zmierzaja,˛ ani nawet o to, czy w ogóle kiedykolwiek tam dotra.˛ Siuan i Leane w tej chwili rozmawiały cicho mi˛edzy soba.˛ Do uszu Min docierało jedynie ledwie słyszalne mamrotanie, które równie dobrze mogło by´c szeptem wiatru w gał˛eziach drzew. Ale gdyby spróbowała podjecha´c bli˙zej, wówczas z pewno´scia˛ kazałyby jej mie´c oko na Logaina albo zwyczajnie patrzyłyby na nia˛ tak długo, z˙ e nawet t˛epy niby kamie´n głupiec zrozumiałby, i˙z nie powinien wty367
ka´c nosa w nie swoje sprawy. Wystarczajaco ˛ cz˛esto ju˙z tak post˛epowały. Jednak Leane od czasu do czasu odwracała si˛e w siodle, by spojrze´c na Logaina. Na koniec Leane podprowadziła Ksi˛ez˙ ycowy Kwiat do boku jego karego ogiera. Upał zdawał si˛e jej nie dokucza´c w najmniejszym stopniu, tylko cienka warstewka potu pokrywała miedziana˛ skór˛e jej twarzy. Min s´ciagn˛ ˛ eła wodze Dzikiej Ró˙zy, aby ustapi´ ˛ c tamtej miejsca. — Teraz to ju˙z nie potrwa długo — zapewniła go Leane nami˛etnym głosem. Nawet nie oderwał wzroku od krzewów przed nosem swego wierzchowca. Pochyliła si˛e bli˙zej, łapiac ˛ go za rami˛e, by zachowa´c równowag˛e. A tak naprawd˛e przytulajac ˛ si˛e do niego. — Jeszcze tylko troch˛e, Dalyn. B˛edziesz miał swoja˛ zemst˛e. On jednak dalej patrzył t˛epo na drog˛e. — Martwy byłby bardziej zainteresowany — powiedziała Min i rzeczywi´scie tak pomy´slała. Dokładnie zwracała uwag˛e na wszystko, co robiła Leane, a wieczorami rozmawiała z nia,˛ próbujac ˛ jednocze´snie nie zdradzi´c wcale, dlaczego to czyni. Nigdy nie b˛edzie w stanie si˛e zachowywa´c tak jak tamta. . . „Dopóki nie b˛ed˛e miała w głowie tyle wina, z˙ e nie b˛ed˛e potrafiła w ogóle my´sle´c”. . . . jednak kilka sztuczek mo˙ze si˛e kiedy´s przyda´c. — Mo˙ze gdyby´s go pocałowała? Leane rzuciła jej gro´zne spojrzenie, od którego mógłby zamarzna´ ˛c strumie´n, ale Min tylko uciekła wzrokiem. Nigdy nie miała z Leane takich problemów jak z Siuan — có˙z, przynajmniej nie tak cz˛esto — a te drobne trudno´sci zmniejszyły si˛e od czasu, jak opu´sciły Wie˙ze˛ . I stawały si˛e jeszcze mniej znaczace, ˛ gdy rozmawiały o m˛ez˙ czyznach. W jaki sposób mogłaby zosta´c onie´smielona przez kobiet˛e, która ze s´miertelna˛ powaga˛ opowiadała jej, z˙ e istnieje sto siedem ró˙znych rodzajów pocałunku oraz dziewi˛ec´ dziesiat ˛ trzy sposoby dotkni˛ecia twarzy m˛ez˙ czyzny dłonia? ˛ Leane naprawd˛e zdawała si˛e wierzy´c w te wszystkie rzeczy. Owa propozycja pocałunku nie miała zabrzmie´c jak szyderstwo. Leane zwodziła go, u´smiechała si˛e do´n w taki sposób, z˙ e ka˙zdemu m˛ez˙ czy´znie para mogłaby trysna´ ˛c uszami, od dnia, kiedy trzeba było go wyciaga´ ˛ c spod koców, cho´c poprzednio wstawał pierwszy, podrywajac ˛ reszt˛e. Min nie wiedziała, czy Leane naprawd˛e co´s do niego czuje — chocia˙z nie miała szczególnych kłopotów z dopuszczeniem do siebie nawet takiej mo˙zliwo´sci — czy te˙z po prostu próbowała utrzyma´c go przy z˙ yciu, by Siuan mogła go wykorzysta´c pó´zniej dla jakich´s swoich planów. Leane z pewno´scia˛ nie zrezygnowała z flirtowania z innymi m˛ez˙ czyznami. Ona i Siuan najwyra´zniej uzgodniły mi˛edzy soba,˛ z˙ e Siuan b˛edzie rozmawia´c z kobietami, Leane za´s z m˛ez˙ czyznami i tak było od czasu Lugardu. Jej u´smiechy i spojrzenia dwukrotnie ju˙z zapewniły im izby w sytuacji, gdy karczmarz mówił z poczatku, ˛ z˙ e z˙ adnych wolnych nie posiada, w trzech przypadkach zani˙zyły ra368
chunek, a podczas dwu nocy umo˙zliwiły spanie w stodole zamiast w krzakach. Z ich te˙z powodu ich czwórka s´cigana była przez jedna˛ wie´sniaczk˛e z widłami, kolejna za´s kobieta rzuciła za nimi s´niadaniem zło˙zonym z zimnych płatków owsianych, ale Leane uwa˙zała te incydenty za zabawne, je´sli nawet nie wydawały si˛e s´mieszne nikomu innemu. Jednak podczas ostatnich kilku dni Logain przestał reagowa´c w taki sposób jak wszyscy pozostali m˛ez˙ czy´zni, którzy widzieli ja˛ dłu˙zej ni˙z przez dwie minuty. Przestał reagowa´c zarówno na nia,˛ jak i na reszt˛e s´wiata. Siuan prowadziła Bel˛e sztywno, z łokciami odsuni˛etymi daleko od ciała, wygladała ˛ tak, jakby w ka˙zdej chwili mogła spa´sc´ z siodła. Ale upał zdawał si˛e równie˙z na niej nie wywiera´c szczególnego wra˙zenia. — Widziała´s co´s wokół niego dzisiaj? — Nawet nie spojrzała w stron˛e Logaina. — Wcia˙ ˛z to samo — cierpliwie odrzekła Min. Siuan nie chciała zrozumie´c, czy te˙z uwierzy´c, niezale˙znie od tego, jak wiele razy jej powtarzały, ona lub Leane. Nie miało to najmniejszego znaczenia, nawet gdyby nie zauwa˙zyła wcze´sniej tej aury, ju˙z podczas pierwszego spotkania w Tar Valon. Gdyby nawet Logain padł w tej chwili na drog˛e i zaczał ˛ rz˛ezi´c w przed´smiertnej agonii, ona dalej gotowa byłaby postawi´c wszystko, co posiada, a nawet wi˛ecej, na cudowne ozdrowienie. Na przykład, mogłoby to by´c pojawienie si˛e Aes Sedai, która by go Uzdrowiła. Cokolwiek. To, co widziała, zawsze okazywało si˛e prawdziwe. Zawsze. Wiedziała o tym z taka˛ sama˛ pewno´scia,˛ z jaka˛ wiedziała, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Randa al’Thora, z˙ e zakocha si˛e w nim rozpaczliwa,˛ beznadziejna˛ miło´scia˛ i b˛edzie musiała go dzieli´c z dwoma innymi kobietami. Logain powołany był do chwały, o jakiej s´ni niewielu m˛ez˙ czyzn. — Nie rozmawiaj ze mna˛ takim tonem — powiedziała Siuan, a jej bł˛ekitne oczy spojrzały ostro. — Jest ju˙z wystarczajaco ˛ z´ le, z˙ e musimy karmi´c ły˙zeczka˛ tego wielkiego włochatego karpia, gdy˙z w przeciwnym razie umarłby nam z głodu, z˙ eby´s jeszcze ty stawała si˛e ponura niczym czapla zima.˛ Mog˛e si˛e nim zajmowa´c, dziewczyno, ale je´sli ty zaczniesz sprawia´c mi kłopoty, zar˛eczam, z˙ e po˙załujesz tego bardzo szybko. Czy wyraziłam si˛e jasno? — Tak, Mara. „Przynajmniej udało ci si˛e zawrze´c odrobin˛e sarkazmu w tej odpowiedzi — pomy´slała z gorycza.˛ — Nie musisz by´c potulna jak g˛es´. Powiedziała´s Leane prosto w twarz, z˙ eby ci dała spokój”. Kobieta Domani zaproponowała bowiem, by prze´cwiczyła na weterynarzu w ostatniej wiosce to, o czym dotad ˛ tylko rozmawiały. Wysoki, przystojny m˛ez˙ czyzna, z silnymi dło´nmi i leniwym u´smiechem, a jednak. . . — Postaram si˛e nie by´c ponura. Najgorsze z tego wszystkiego było to, z˙ e doło˙zyła stara´n, aby jej słowa zabrzmiały szczerze. Siuan potrafiła osiagn ˛ a´ ˛c to, co chciała. Min nie umiała sobie 369
nawet wyobrazi´c Siuan rozmawiajacej ˛ o tym, jak nale˙zy u´smiecha´c si˛e do m˛ez˙ czyzny. Siuan spojrzałaby mu w oczy, oznajmiła, co powinien zrobi´c i oczekiwała, i˙z zostanie to bezzwłocznie wykonane. Dokładnie w taki sam sposób radziła sobie ze wszystkimi pozostałymi rzeczami. Je˙zeli czasami post˛epowała inaczej, jak w przypadku Logaina, to wyłacznie ˛ dlatego, z˙ e cała sprawa nie była na tyle wa˙zna, by ja˛ forsowa´c za wszelka˛ cen˛e. — To ju˙z niedaleko, nieprawda˙z? — zapytała z˙ ywo Leane. — Nie podoba mi si˛e jego wyglad, ˛ a gdyby´smy musiały si˛e zatrzyma´c na jeszcze jedna˛ noc. . . Có˙z, je˙zeli oka˙ze si˛e bardziej jeszcze oporny ni´zli dzisiejszego ranka, to nie przypuszczam, by udało nam si˛e cho´cby wsadzi´c go na siodło. — Niedaleko, je˙zeli te ostatnie wskazówki sa˛ wła´sciwe — w głosie Siuan brzmiało rozdra˙znienie. W ostatniej wiosce, dwa dni temu, zadawała du˙zo pyta´n — oczywi´scie nie pozwoliła, by Min si˛e przysłuchiwała jej rozmowie, Logain za´s nie okazywał s´ladu zainteresowania — i nie lubiła, jak jej ciagle ˛ o tym przypominano. Min nie potrafiła zrozumie´c dlaczego. Siuan przecie˙z nie mogła si˛e tak naprawd˛e obawia´c, z˙ e Elaida je s´ciga. Sama te˙z pragn˛eła, aby ich podró˙z wreszcie si˛e sko´nczyła. Nie miała poj˛ecia, jak daleko odjechały na południe, odkad ˛ opu´sciły trakt do Jehannah. Wi˛ekszo´sc´ mieszka´nców wiosek miała blade poj˛ecie na temat tego, jakie jest dokładnie poło˙zenie ich osady wzgl˛edem jakichkolwiek innych punktów orientacyjnych prócz najbli˙zszych miasteczek, kiedy jednak pokonały Manetherendrelle i wjechały do Altary, tu˙z przed tym, jak Siuan kazała im zjecha´c z ucz˛eszczanej drogi, posiwiały stary przewo´znik na promie dysponował podarta˛ mapa,˛ na której przedstawiono tereny a˙z do Gór Mgły. Je˙zeli jej ocena poło˙zenia nie była zupełnie bł˛edna, to tylko kilka mil dzieliło je od nast˛epnej szerokiej rzeki. Albo b˛edzie to Boern, co oznacza, z˙ e sa˛ ju˙z w Ghealdan, gdzie znajdował si˛e Prorok i tłumy jego zwolenników, albo Eldar z Amadicia˛ i Białymi Płaszczami na drugim brzegu. Sama raczej stawiała na Ghealdan, Prorok czy nie, ale nawet to okazałoby si˛e niespodzianka,˛ gdyby naprawd˛e dotarły tak blisko. Tylko głupiec szukałby zgromadzenia Aes Sedai bli˙zej Amadicii ni´zli to absolutnie konieczne, Siuan za´s z pewno´scia˛ nie była głupia. Niezale˙znie od tego, czy znajdowały si˛e w Ghealdan czy w Altarze, Amadicia z pewno´scia˛ b˛edzie daleko. — Efekty poskromienia daja˛ o sobie zna´c — wymruczała Siuan. — Oby tylko prze˙zył jeszcze kitka dni. . . Min trzymała usta zamkni˛ete na kłódk˛e, je˙zeli tamta nie chciała słucha´c, nie było sensu si˛e odzywa´c. Kr˛ecac ˛ głowa,˛ Siuan na powrót wysun˛eła si˛e z Bela˛ na prowadzenie, s´ciskała jej wodze, jakby obawiała si˛e, z˙ e kr˛epa klacz wpadnie nagle w popłoch, Leane za´s wróciła do tyłu, by swoim mi˛ekkim niczym jedwab głosem uspokaja´c Logaina. By´c mo˙ze naprawd˛e co´s do niego czuła, nie byłby to dziwniejszy wybór ni´zli ten, którego dokonała Min. 370
Mijali identyczne, poro´sni˛ete lasem wzgórza, takie same drzewa i gaszcze ˛ krzewów oraz je˙zyn. Rz˛edy paproci, stanowiace ˛ s´lad po dawnej drodze biegły prosto, jak strzelił, Leane powiedziała, z˙ e w miejscu gdzie była droga, gleba jest inna, w taki sposób, jakby Min musiała o tym wiedzie´c. Od czasu do czasu popiskiwały na ich widok z gał˛ezi wiewiórki o zako´nczonych p˛edzelkami uszach, niekiedy słyszeli jaki´s przypadkowy okrzyk ptaka. Jakie to były ptaki, Min nawet nie próbowała zgadywa´c. Baerlon w porównaniu z Caemlyn, Illian czy Łza˛ by´c mo˙ze ledwie zasługiwało na miano miasta, ona jednak my´slała o sobie jako o miejskiej dziewczynie, ptak to ptak. Nie, zupełnie nie interesowało jej, na jakim rodzaju ziemi rosna˛ paprocie. Znów zacz˛eły m˛eczy´c ja˛ watpliwo´ ˛ sci. Zdarzyło si˛e to nie pierwszy raz od ´ czasu opuszczenia Zródeł Kore, ale za ka˙zdym razem trudniej było sobie z nimi :poradzi´c. Od Lugardu jednak jej niepewno´sc´ pogł˛ebiała si˛e z ka˙zda˛ mila,˛ czasami przyłapywała si˛e, z˙ e my´sli o Siuan w taki sposób, w jaki przedtem by si˛e nie odwa˙zyła. Rzecz jasna, nie miała teraz siły, aby dzieli´c si˛e z Siuan tymi watpliwo˛ s´ciami, w istocie nawet sama przed soba˛ nie przyznawała si˛e do nich. By´c mo˙ze tak naprawd˛e Siuan wcale nie wiedziała, dokad ˛ zmierza. Mogła kłama´c, poniewa˙z ujarzmienie zniosło wia˙ ˛zace ˛ ja˛ Trzy Przysi˛egi. A by´c mo˙ze, najzwyczajniej w s´wiecie, z˙ ywiła płonna˛ nadziej˛e, z˙ e je´sli b˛edzie wytrwale szuka´c, to wreszcie znajdzie jaki´s s´lad, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Leane, w pewien szczególny, rzecz jasna, sposób, zacz˛eła ju˙z tworzy´c swe własne z˙ ycie, niezale˙zne od trosk o władz˛e, Moc i o Randa. Nie chodzi o to, z˙ e zupełnie przestała si˛e przejmowa´c tymi kwestiami, jednak dla Siuan, zdaniem Min, nie istniało nic innego. Biała Wie˙za i Smok Odrodzony zamykały w sobie cała˛ tre´sc´ jej z˙ ycia i b˛edzie si˛e trzyma´c tych rzeczy, nawet je´sli musiałaby kłama´c sama przed soba.˛ Z lasu wjechali do du˙zej wioski tak niespodziewanie, z˙ e Min a˙z usta otworzyła ze zdziwienia. D˛eby i karłowate sosny — nazwy tylko tych drzew znała — na pi˛ec´ dziesiat ˛ kroków wnikały pomi˛edzy przylegajace ˛ do niskich wzgórz, kryte strzecha˛ domy zbudowane z okragłych ˛ rzecznych kamieni. Mogłaby si˛e zało˙zy´c, z˙ e jeszcze nie tak dawno temu las porastał cała˛ wiosk˛e. Sporo drzew dalej rosło w male´nkich zagajnikach w´sród domostw, tarasujac ˛ przej´scia mi˛edzy nimi, tu za´s i ówdzie s´wie˙ze pniaki znajdowały si˛e blisko wej´sc´ do budynków. Ulice wcia˙ ˛z wygladały ˛ jakby s´wie˙zo nawieziono na nie ziemi˛e, pozbawione tej twardej nawierzchni, jaka˛ tworza˛ pokolenia udeptujacych ˛ stóp. M˛ez˙ czy´zni w samych koszulach kryli nowa˛ strzecha˛ trzy wielkie, kamienne, prostokatne ˛ budowle, w których musiały si˛e niegdy´s mie´sci´c gospody — na jednej do dzi´s dostrzec mo˙zna było pozostało´sci wypłowiałego, zniszczonego przez deszcze godła, kołyszace˛ go si˛e ponad drzwiami — jednak gdzie nie spojrzała, nie znalazła z˙ adnego s´ladu po dawnych strzechach. Wsz˛edzie było jako´s nazbyt wiele kobiet w porównaniu z liczba˛ m˛ez˙ czyzn, z kolei za´s jak na tyle kobiet, na ulicach było zbyt mało dzieci. Wonie gotowanej strawy przesycajace ˛ powietrze stanowiły jedyna˛ w miar˛e nor371
malna˛ rzecz w tym miejscu. Je˙zeli ju˙z pierwsze spojrzenie na wiosk˛e zaskoczyło Min, to kiedy przyjrzała si˛e bli˙zej rozciagaj ˛ acym ˛ si˛e przed nia˛ widokom, omal nie spadła z siodła. Młodsze kobiety, wytrzasaj ˛ ace ˛ przez okna koce albo s´pieszace ˛ si˛e w jaki´s sprawach, miały na sobie proste wełniane suknie, jednak w z˙ adnej wiosce tej wielko´sci z pewnos´cia˛ nie mo˙zna napotka´c tylu kobiet w sukniach do konnej jazdy z jedwabiu czy znakomitej wełny, tak rozmaitych kolorów i krojów. Wokół tych kobiet, podobnie jak wokół głów wi˛ekszo´sci m˛ez˙ czyzn unosiły si˛e aury i obrazy, zmienne i migotliwe, wobec wi˛ekszo´sci ludzi jej dar widzenia był nieprzydatny, lecz wokół Aes Sedai i Stra˙zników aura znikała nie na dłu˙zej ni˙z na godzin˛e. Dzieci musiały nale˙ze´c do słu˙zacych ˛ Wie˙zy. Zam˛ez˙ nych Aes Sedai było niewiele, jednak znajac ˛ je, pewna była, z˙ e doło˙zyłyby wszelkich stara´n, by zabra´c swoich słu˙zacych ˛ wraz z ich rodzinami, z ka˙zdego miejsca, z którego same musiałyby ucieka´c. Siuan znalazła swoje zgromadzenie. Kiedy jechały przez wiosk˛e, wokół panowała niesamowita cisza. Nikt nie odezwał si˛e ani słowem. Aes Sedai stały bez ruchu, obserwujac ˛ je, podobnie zachowywały si˛e młodsze kobiety, które musiały by´c Przyj˛etymi czy nawet nowicjuszkami. M˛ez˙ czy´zni, którzy jeszcze przed chwila˛ poruszali si˛e z wilcza˛ gracja,˛ teraz zastygli nieruchomo, z jedna˛ r˛eka˛ ukryta˛ w słomie strzechy, albo si˛egali za drzwi, gdzie bez watpienia ˛ chowali bro´n. Dzieci znikn˛eły, po´spiesznie odegnane przez rodziców, którzy musieli by´c słu˙zacymi. ˛ Pod tymi spojrzeniami nie mrugajacych ˛ oczu Min poczuła, jak si˛e jej je˙za˛ włoski na karku. Leane równie˙z wydawała si˛e zaniepokojona, spod oka popatrywała na mijanych ludzi, jednak Siuan z całkowitym spokojem i niewzruszonym wyrazem twarzy prowadziła ich oddział prosto ku budynkowi najwi˛ekszej gospody, tej z nierozpoznawalnym godłem, potem zsiadła z konia i przywiazała ˛ wodze Beli do z˙ elaznego pier´scienia jednego z kamieni, przy których zapewne niegdy´s równie˙z uwiazywano ˛ konie. Min pomogła Leane zsadzi´c Logaina z siodła — Siuan ani razu nawet nie pomy´slała, by te˙z im w tym pomóc — i zobaczyła, z˙ e oczy tamtej niespokojnie biegaja˛ na boki. Wszyscy patrzyli, nikt si˛e nie poruszał. — Nawet przez chwil˛e nie spodziewałam si˛e, z˙ e zostan˛e powitana niczym dawno nie widziana córka — wymruczała do tamtej — dlaczego jednak nikt nie powie nam nawet „dzie´n dobry”? Zanim Leane zda˙ ˛zyła odpowiedzie´c — je˙zeli w ogóle miała taki zamiar — Siuan oznajmiła: — Có˙z, nie przestawajmy naciska´c na wiosła, skoro ju˙z widzimy brzeg. Zaprowad´zcie go do wn˛etrza. — Sama znikn˛eła w s´rodku, podczas gdy Min i Leane wcia˙ ˛z prowadziły Logaina ku drzwiom. Szedł, nie opierajac ˛ si˛e, ale kiedy przestawały go popycha´c, dawał jeszcze jeden krok, a potem zamierał bez ruchu. Wspólna izba gospody nie przypominała z˙ adnej, jaka˛ Min dotad ˛ w z˙ yciu widziała. Na szerokim kominku oczywi´scie nie płonał ˛ ogie´n, a nadto ziały w nim 372
dziury w miejscach, gdzie powypadały kamienie, gipsowy sufit wygladał ˛ na całkowicie zmurszały, z otworami wielko´sci głowy, z których wychodziła słoma. Nie dopasowane do siebie stoły wszelkich kształtów i rozmiarów stały bezładnie rozstawione na zniszczonej podłodze, która˛ myło kilka dziewczat. ˛ Kobiety o rysach twarzy, z których nie sposób było si˛e domy´sli´c ich wieku, siedziały, czytajac ˛ pergaminy, wydawały rozkazy Stra˙znikom, z których kilku miało na sobie swe zmienno-kolorowe płaszcze, albo innym kobietom, które musiały by´c Przyj˛etymi lub nowicjuszkami. Pozostałe były na to ju˙z za stare, by´c mo˙ze nawet połowa z nich była ju˙z siwa, z pewno´scia˛ za´s prze˙zyte lata wyra´znie odbijały si˛e na ich twarzach, byli tu równie˙z m˛ez˙ czy´zni, którzy raczej nie byli Stra˙znikami, wi˛ekszo´sc´ tylko przebiegała szybko, jakby przekazujac ˛ jakie´s wiadomo´sci, albo podawała pergaminy czy kubki z winem Aes Sedai. Cały rozgardiasz sprawiał przyjemne wra˙zenie, z˙ e oto tu dzieje si˛e co´s wielkiego. Aury i obrazy ta´nczyły po całym pomieszczeniu, spowijajac ˛ głowy znajdujacych ˛ si˛e w nim, a było ich tak wiele, z˙ e Min musiała przesta´c zwraca´c na nie uwag˛e, gdy˙z w przeciwnym razie z pewno´scia˛ zakr˛eciłoby jej si˛e w głowie. Nie było to łatwe, ale musiała si˛e nauczy´c tej umiej˛etno´sci ju˙z wcze´sniej, kiedy zmuszona była przebywa´c w towarzystwie liczniejszych grup Aes Sedai. Cztery Aes Sedai szły ju˙z przywita´c nowo przybyłych, z gracja˛ i chłodnym spokojem, w swoich rozci˛etych sukniach. Na widok ich znajomych rysów, Min poczuła si˛e tak, jakby wracała do domu. Zielone oczy Sheriam natychmiast spocz˛eły na twarzy Min. Srebrne i bł˛ekitne promienie otoczyły jej ogniste włosy, a po chwili dołaczyła ˛ do nich złota po´swiata, Min nie potrafiła powiedzie´c, co to mo˙ze oznacza´c. Pulchna, odziana w ciemnoniebieska˛ sukni˛e, w tej chwili wygladała ˛ niczym uosobienie zdecydowania. — Byłabym bardziej zadowolona, widzac ˛ ciebie tutaj, dziecko, gdybym wiedziała, w jaki sposób udało ci si˛e odkry´c miejsce naszego pobytu, a tak˙ze, gdybym miała najmniejsze cho´cby przeczucie, dlaczego wpadła´s na szale´nczy pomysł przywiezienia go ze soba.˛ — Nagle tu˙z obok nich zjawiło si˛e kilku Stra˙zników z dło´nmi wspartymi na r˛ekoje´sciach mieczy i ostrymi spojrzeniami wbitymi w posta´c Logaina, ale on zdawał si˛e ich zupełnie nie dostrzega´c. Min zagapiła si˛e na tamta.˛ Dlaczego ja˛ wła´snie pytaja? ˛ — Mój szale´n. . . ? — Nie dano jej szansy, by sko´nczyła. — Byłoby znacznie lepiej — lodowatym głosem uci˛eła Carlinya o bladych policzkach — gdyby nie z˙ ył, zgodnie z tym, co głosza˛ plotki. Nie był to chłód wynikajacy ˛ z gniewu, lecz z zimnego rozumowania. Była Biała˛ Ajah. Jej suknia w kolorze ko´sci słoniowej wygladała ˛ ju˙z na znoszona.˛ Przez moment Min zobaczyła obraz kruka unoszacy ˛ si˛e za jej czarnymi włosami, szkic raczej ni´zli sam wizerunek. Pomy´slała, z˙ e mo˙ze to by´c tatua˙z, ale i tak nie znała jego znaczenia. Skoncentrowała si˛e na twarzach tamtych, starajac ˛ si˛e nie widzie´c nic poza nimi. 373
— W ka˙zdym razie i tak wyglada, ˛ jakby miał zaraz umrze´c — ciagn˛ ˛ eła dalej Carlinya, przerywajac ˛ tylko na chwil˛e, by nabra´c tchu. — Niezale˙znie od tego, co zamierzała´s, twój wysiłek poszedł na marne. Ale ja równie˙z chciałabym wiedzie´c, dlaczego przybyła´s do Salidaru. Siuan i Leane stały z boku, wymieniajac ˛ rozbawione spojrzenia, podczas gdy przesłuchanie trwało dalej. Nikt nawet nie spojrzał na nie. Myrelle, obdarzona mroczna˛ uroda,˛ w zielonych jedwabiach haftowanych na staniku sko´snymi liniami złota, miała doskonale owalna˛ twarza,˛ na której zazwyczaj go´scił u´smiech pełen tajemnej wiedzy, mogacy ˛ czasami rywalizowa´c z nowymi sztuczkami Leane. Teraz jednak nie s´miała si˛e, kiedy wtraciła ˛ zaraz za Biała˛ siostra: ˛ — Mów Min. Nie stój tak, gapiac ˛ si˛e niby lalka. — Nawet w´sród Zielonych znana była ze swego porywczego charakteru. — Musisz nam powiedzie´c — dodała Anayia znacznie uprzejmiejszym głosem, aczkolwiek w nim tak˙ze dawało si˛e wychwyci´c nut˛e zniecierpliwienia. Łagodne, pomimo charakterystycznego dla Aes Sedai braku s´ladów upływu lat, rysy twarzy nadawały jej cokolwiek macierzy´nski wyglad, ˛ w tej chwili jednak, gdy tak wygładzała swe bladoszare suknie, wygladała ˛ jak matka, która wła´snie rozglada ˛ si˛e za rózga.˛ — Znajdziemy jakie´s miejsce dla ciebie i pozostałych dwu dziewczat, ˛ ale musisz nam powiedzie´c, w jaki sposób si˛e tutaj dostała´s. Min wzi˛eła si˛e w gar´sc´ i zamkn˛eła usta. Oczywi´scie. Pozostałe dwie dziewczyny. Tak przyzwyczaiła si˛e do ich widoku, z˙ e nawet nie my´slała ju˙z o tym, do jakiego stopnia si˛e zmieniły. Watpiła, ˛ czy która´s z tych kobiet widziała jedna˛ z nich po tym, jak zawleczono je do lochów pod Biała˛ Wie˙za.˛ Leane wyglada˛ ła, jakby gotowa była wybuchna´ ˛c s´miechem, a Siuan tylko z niesmakiem kr˛eciła głowa,˛ spogladaj ˛ ac ˛ na Aes Sedai. — To nie ze mna˛ chciałaby´s rozmawia´c — Min poinformowała Sheriam. „Niech "pozostałe dwie dziewczyny" poczuja˛ na sobie te przenikliwe spojrzenia”. — Zapytaj Siuan albo Leane. Popatrzyły na nia,˛ jakby oszalała, dopóki nie wskazała skinieniem głowy swoich dwu towarzyszek. Cztery pary oczu Aes Sedai spocz˛eły na nich, jednak trudno było stwierdzi´c, czy rozpoznały je. Patrzyły na nie badawczo, marszczyły brwi, popatrywały po ˙ sobie. Zaden ze Stra˙zników nawet nie spu´scił oka z Logaina, ich dłonie wcia˙ ˛z spoczywały na r˛ekoje´sciach mieczy. — Ujarzmienie mo˙ze spowodowa´c taki efekt — wymruczała na koniec Myrelle. — Czytałam opisy, które zdaja˛ si˛e co´s takiego sugerowa´c. — Twarze sa˛ podobne na wiele sposobów — powiedziała powoli Sheriam. — Kto´s mógłby znale´zc´ kobiety do nich podobne, ale po co? Siuan i Leane nie s´miały si˛e ju˙z dłu˙zej. 374
— Jeste´smy tymi, za które si˛e podajemy — oznajmiła oschle Leane. — ˙ Sprawd´zcie nas. Zadne oszustki nie mogłyby wiedzie´c tego, co my wiemy. Siuan nawet nie czekała na pytania. — Moja twarz mogła si˛e zmieni´c, jednak przynajmniej wiem, co robi˛e i dlaczego. A zało˙ze˛ si˛e, z˙ e o was tego samego powiedzie´c nie mo˙zna. Min j˛ekn˛eła, słyszac ˛ jej stalowy ton, ale Myrelle pokiwała głowa˛ i powiedziała: — To jest głos Siuan Sanche. To ona. — Głosy mo˙zna wyszkoli´c — oznajmiła Carlinya, wcia˙ ˛z lodowato spokojna. — Ale w jaki sposób mo˙zna nauczy´c si˛e wspomnie´n? — Anayia zmarszczyła czoło — Siuan. . . je˙zeli to ty. . . w twoje dwudzieste pierwsze urodziny pokłóciły´smy si˛e, ty i ja. Gdzie si˛e to zdarzyło i o co chodziło? Siuan u´smiechn˛eła si˛e porozumiewawczo do macierzy´nskiej Aes Sedai. — Podczas twojego wykładu dla Przyj˛etych na temat, dlaczego tak wiele narodów, które powstały w wyniku rozpadu imperium Artura Hawkwinga po jego s´mierci, nie przetrwało. Wcia˙ ˛z si˛e nie zgadzam z toba˛ w niektórych kwestiach, je´sli ju˙z o tym mowa. Sko´nczyło si˛e za´s wszystko tak, z˙ e musiałam przez dwa miesiace ˛ pracowa´c po trzy godziny dziennie w kuchni. „W nadziei, z˙ e z˙ ar palenisk przezwyci˛ez˙ y i pomniejszy twoja˛ gorliwo´sc´ ”, wydaje mi si˛e, z˙ e tak to uj˛eła´s. Je˙zeli sadziła, ˛ z˙ e zadowoli je ta odpowied´z, to srodze si˛e omyliła. Anayia miała kolejne pytania do obu kobiet, podobnie zreszta˛ jak Carlinya i Sheriam, która najwyra´zniej była razem z nimi nowicjuszka˛ i Przyj˛eta.˛ Wszystkie pytania dotyczyły rzeczy, których z˙ aden samozwaniec nie byłby si˛e w stanie dowiedzie´c, kłopotów, w jakie si˛e kiedy´s wpakowały, czynionych sobie wzajemnie głupich z˙ artów, czy powszechnych opinii odnoszacych ˛ si˛e do rozmaitych nauczycielek Aes Sedai. Min nie mogła wr˛ecz uwierzy´c, z˙ e te kobiety, które miały w pó´zniejszych latach zosta´c Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin oraz Opiekunka˛ Kronik, potrafiły tak cz˛esto pakowa´c si˛e w rozmaite kłopoty, ale i tak miała wra˙zenie, i˙z był to jedynie wierzchołek góry lodowej, poza tym wygladało ˛ na to, z˙ e sama Sheriam niewiele im we wszystkim ust˛epowała. Myrelle, najmłodsza z nich, pozwoliła sobie na kilka pełnych rozbawienia komentarzy, dopóki Siuan nie powiedziała czego´s na temat pstraga ˛ wpuszczonego do kapieli ˛ Saroiyi Sedai i o nowicjuszce, która˛ przez pół roku uczono, jak nale˙zy si˛e zachowywa´c. Jakby sama Siuan miała prawo mówi´c, z˙ e wiedziała, jak nale˙zy si˛e zachowa´c. A wypranie bielizny nie lubianej Przyj˛etej w wywołujacym ˛ sw˛edzenie zielsku, kiedy sama była nowicjuszka? ˛ Ucieczka z Wie˙zy na ryby? Nawet Przyj˛ete musiały uzyska´c pozwolenie na opuszczenie terenów Wie˙zy, wyjawszy ˛ okre´slone godziny w ciagu ˛ dnia. Siuan i Leane razem ochłodziły wiadro wody niemal˙ze do temperatury lodu i ustawiły je tak, z˙ eby wylało si˛e na Aes Sedai, która je ukarała, niesłusznie, jak sadziły. ˛ Biorac ˛ pod uwag˛e s´wiatełko, które zapaliło si˛e w oczach Anayi, miały szcz˛es´cie, z˙ e ich wówczas nie przyłapano. Z tego, co Min wiedziała na temat szkolenia nowicjuszek, a je´sli ju˙z 375
o to chodzi, równie˙z Przyj˛etych, te kobiety doprawdy miały szcz˛es´cie, z˙ e pozwolono im zosta´c w Wie˙zy tak długo, by stały si˛e Aes Sedai, i z˙ e uszły cało po tym wszystkim, co zrobiły. — Mnie to wystarczy — powiedziała na koniec Anayia, spogladaj ˛ ac ˛ na pozostałe. Myrelle poczekała, a˙z Sheriam skinie głowa˛ i postapiła ˛ podobnie, lecz Carlinya powiedziała: — Jednak wcia˙ ˛z pozostaje pytanie, co mamy z nimi zrobi´c. — Patrzyła wprost na Siuan, nie mrugnawszy ˛ nawet okiem, pozostałe natomiast nagle poczuły si˛e nieswojo. Myrelle zacisn˛eła usta, Anayia za´s wbiła wzrok w podłog˛e. Sheriam wygładzała swoja˛ sukni˛e i jakby w ogóle unikała spogladania ˛ na nowo przybyłe. — Wcia˙ ˛z wiemy wszystko, co wiedziały´smy przedtem — zapewniła je Leane, nagły mars na jej czole znamionował niekłamane zmartwienie. — Wcia˙ ˛z mo˙zemy si˛e przyda´c. Twarz Siuan pociemniała — Leane zdawała si˛e szczerze rozbawiona, kiedy wspominały dziewcz˛ece psoty i kary, jakie je za nie spotkały, jednak Siuan najwyra´zniej te opowie´sci wcale nie przypadły do gustu — ale w przeciwie´nstwie do wyrazu jej twarzy, głos zdradzał nieznaczne tylko napi˛ecie. — Chcecie wiedzie´c, jak was znalazły´smy. Nawiazałam ˛ kontakt z jedna˛ z moich agentek która pracowała równie˙z dla Bł˛ekitnych, a ona powiedziała mi o Sallie Daera. Min nie rozumiała zupełnie tej wzmianki o Sallie Daera — kim ona była? — jednak Sheriam wraz z pozostałymi równocze´snie kiwn˛eły głowami. Min u´swiadomiła sobie, z˙ e Siuan powiedziała w tej samej chwili co´s wi˛ecej, dała im do zrozumienia, z˙ e wcia˙ ˛z ma dost˛ep da swojej siatki szpiegowskiej, która słu˙zyła jej, gdy była Amyrlin. — Usiad´ ˛ z sobie gdzie´s, Min — zwróciła si˛e do niej Sheriam, wskazujac ˛ wolny stół stojacy ˛ w kacie. ˛ — Czy te˙z mo˙ze dalej jeste´s Elmindreda? ˛ I we´z Logaina ze soba.˛ Ona i pozostałe skupiły si˛e wokół Siuan i Leane, potem zaprowadziły je do pomieszczenia znajdujacego ˛ si˛e za wspólna˛ izba.˛ Dwie jeszcze kobiety w spódnicach do konnej jazdy dołaczyły ˛ do nich, zanim znikn˛eły za niedawno zrobionymi drzwiami z nieheblowanych desek. Min uj˛eła Logaina pad rami˛e i zaprowadziła go do stołu, potem posadziła na prymitywnej ławie, sama za´s przystawiła sobie rozpadajace ˛ si˛e krzesło. Tu˙z obok, pad s´ciana,˛ stan˛eli dwaj Stra˙znicy. Zdawali si˛e wcale nie patrze´c na Logaina, lecz Min znała Gaidinów, widzieli wszystko i nawet zbudzeni ze snu w mgnieniu oka potrafili si˛egna´ ˛c po miecze. A wi˛ec nikt tu nie witał ich z otwartymi ramionami, nawet po tym, jak rozpoznały Siuan i Leane. Có˙z, czegó˙z innego nale˙zało si˛e spodziewa´c? Siuan i Leane były niegdy´s dwoma najpot˛ez˙ niejszymi kobietami w Białej Wie˙zy, teraz nie były 376
nawet Aes Sedai. Tamte zapewne nie miały poj˛ecia, jak si˛e wobec nich zachowa´c. I jeszcze na dodatek pojawiły si˛e w towarzystwie poskromionego fałszywego Smoka. Lepiej, z˙ eby Siuan nie kłamała, mówiac, ˛ i˙z ma dla niego jakie´s zadanie do wykonania. Min nie sadziła, ˛ z˙ e Sheriam i pozostałe b˛eda˛ równie cierpliwe jak Logain. Ale przynajmniej Sheriam ja˛ rozpoznała. Wstała ponownie od stołu i podeszła do okna, by przez szpar˛e w okiennicy wyjrze´c na ulic˛e. Ich konie wcia˙ ˛z stały przy słupkach, ale jeden z tych Stra˙zników, którzy na pozór wcale nie patrzyli na nia,˛ złapałby ja,˛ zanim by zda˙ ˛zyła odwiaza´ ˛ c wodze Dzikiej Ró˙zy. Siuan zrobiła du˙zo, aby zatai´c jej to˙zsamo´sc´ w Wie˙zy. Wygladało ˛ jednak na to, z˙ e na nic si˛e jej wysiłki nie zdały. Ale nie przypuszczała, z˙ eby która´s z nich wiedziała o jej wizjach. Siuan i Leane zachowały jej tajemnic˛e dla siebie. Min najlepiej by si˛e czuła, gdyby wszystko w taki wła´snie sposób pozostało. Gdyby Aes Sedai dowiedziały si˛e o jej zdolno´sciach, te˙z by ja˛ zatrzymały tak jak przedtem Siuan, a wówczas nigdy nie dotarłaby do Randa. Nie miałaby mo˙zliwo´sci zastosowa´c tego, czego dowiedziała si˛e od Leane, gdyby ja˛ tu uwi˛eziono. Postapiła ˛ wła´sciwie, pomagajac ˛ Siuan w szukaniu tego zgromadzenia, w skłonieniu Aes Sedai, by opowiedziały si˛e po stronie Randa, ale oprócz tego miała swoje osobiste cele. Skłonienie m˛ez˙ czyzny, który nigdy nawet nie przyjrzał si˛e jej dokładniej, by si˛e w niej zakochał, zanim owładnie nim szale´nstwo. By´c mo˙ze ona sama była równie szalona, jak to wró˙zono jemu. — Wtedy b˛edziemy stanowili dobrana˛ par˛e — wymruczała cicho do siebie. Piegowata, zielonooka dziewczyna, która zapewne musiała by´c nowicjuszka,˛ zatrzymała si˛e przy jej stole. — Czy masz ochot˛e co´s zje´sc´ albo wypi´c? Jest gulasz z dziczyzny i dzikie gruszki. Znajdzie si˛e te˙z troch˛e sera. — Dokładała tyle wysiłku, by nie patrze´c na Logaina, z˙ e równie dobrze mogłaby otwarcie wytrzeszcza´c na´n oczy. — Zjem ch˛etnie gruszki i ser — odrzekła Min. Przez ostatnie dwa dni niewiele jedli, Siuan udało si˛e nałapa´c troch˛e ryb w strumieniu, ale wcze´sniej, kiedy nie spo˙zywały posiłków w gospodzie czy na farmie, polowaniem zajmował si˛e Logain. A jej zdaniem suszona fasola to nie było z˙ adne jedzenie. — I troch˛e wina, je´sli jest. Najpierw jednak chciałabym si˛e czego´s dowiedzie´c. Gdzie jeste´smy, je´sli to tak˙ze nie jest trzymane w tajemnicy? Ta wioska nazywa si˛e Salidar? — Jeste´smy w Altarze. Eldar znajduje si˛e w odległo´sci mili na zachód. Amadicia jest na drugim brzegu. — Dziewczynie daleko było do tajemniczo´sci Aes Sedai. — Gdzie lepiej moga˛ si˛e ukry´c Aes Sedai ni˙z w miejscu, w którym nikt ich nie b˛edzie szukał? — Nie powinny´smy si˛e w ogóle ukrywa´c — warkn˛eła młoda kobieta o kr˛econych ciemnych włosach, zatrzymujac ˛ si˛e przy nich. Min rozpoznała w niej Przyj˛eta˛ o imieniu Faolain, spodziewała si˛e po niej raczej, z˙ e wcia˙ ˛z jest w Wie˙zy. Faolain nigdy nie lubiła nikogo i niczego, cz˛esto mawiała, z˙ e po wyniesieniu wybierze 377
Czerwone Ajah. Doskonała uczennica Elaidy. — Po co tutaj przyjechały´scie? I to jeszcze z nim! Dlaczego ona wróciła — Nie było watpliwo´ ˛ sci, co ma na my´sli. — To jej wina, z˙ e musimy si˛e ukrywa´c. Nie wierz˛e, z˙ e ona pomogła w ucieczce Mazrima Taima, ale je´sli pojawiła si˛e tutaj z nim, to by´c mo˙ze plotki sa˛ oparte na prawdzie. — Dosy´c tego, Faolain — nakazała jej szczupła kobieta o czarnych włosach spływajacych ˛ jej z ramion a˙z do talii. Min wydawało si˛e, z˙ e skad´ ˛ s zna t˛e Aes Sedai ˙ w ciemnozłotej jedwabnej sukni do konnej jazdy. Edesina. Zółta, jak wywnioskowała. — Id´z, zajmij si˛e swoimi obowiazkami ˛ — ciagn˛ ˛ eła dalej Aes Sedai. — A ty, Tabiya, je´sli masz zamiar im przynie´sc´ jedzenie, to zrób to. Edesina nawet nie zwróciła uwagi na ponury ukłon Faolain — nowicjuszka postapiła ˛ znacznie lepiej, poniewa˙z po prostu natychmiast uciekła — tylko od razu poło˙zyła dło´n na głowie Logaina. Wzrok miał wbity w stół, zdawał si˛e niczego nie zauwa˙za´c. Min zobaczyła, jak nagle szyj˛e tamtej otoczyła srebrna obro˙za, która równie gwałtownie rozpadła si˛e na cz˛es´ci. Zadr˙zała. Nie lubiła wizji majacych ˛ zwiazek ˛ z Seanchanami. Przynajmniej z tego widzenia wynikało, z˙ e Edesina jako´s zdoła uciec. Nawet gdyby Min chciała si˛e zdradzi´c, to i tak nie było sensu ostrzega´c tamtej, niczego to nie zmieni. — To z powodu poskromienia — po chwili powiedziała Aes Sedai. — Przypuszczam, z˙ e stracił wol˛e z˙ ycia. Nic nie mog˛e dla niego zrobi´c. A zreszta˛ chyba nie powinnam. — Spojrzenie, jakim przed odej´sciem obdarzyła Min, trudno było okre´sli´c jako przyjazne. Elegancka, posagowa, ˛ chciałoby si˛e powiedzie´c, kobieta w s´liwkowych jedwabiach zatrzymała si˛e w odległo´sci kilku stóp od jej stołu i teraz patrzyła na Min oraz Logaina zupełnie pozbawionym wyrazu wzrokiem. Kiruna była Zielona˛ o królewskich manierach, w rzeczy samej była siostra˛ Króla Arafel, tak przynajmniej Min słyszała, jednak w Wie˙zy okazywano jej du˙zo przyja´zni. Min u´smiechn˛eła si˛e, ale wielkie ciemne oczy tamtej prze´slizgn˛eły si˛e po jej postaci, nie rozpoznajac ˛ jej, Kiruna wyszła z gospody, czterej za´s Stra˙znicy obdarzeni ta˛ sama˛ wilcza˛ gracja˛ ruchów natychmiast ruszyli jej s´ladem. Min czekała na swoje jedzenie z nadzieja,˛ z˙ e Siuan i Leane spotkaja˛ si˛e z cieplejszym przyj˛eciem.
´ CWICZENIA W POKORZE — Jeste´scie jak łód´z pozbawiona steru — zwróciła si˛e Siuan do sze´sciu kobiet siedzacych ˛ przed nia,˛ ka˙zda na innym krze´sle. W pomieszczeniu panował ogromny bałagan. Na dwóch wielkich stołach kuchennych ustawionych pod s´cianami le˙zały pióra, kałamarze i butelki z piaskiem. Nie dopasowane do siebie lampy, troch˛e lakierowanych naczy´n, troch˛e złoconych, s´wiece wszelkiej grubo´sci i rozmiarów stały przygotowane, by dawa´c s´wiatło, kiedy zapadnie zmrok. Strz˛ep jedwabnego illia´nskiego dywanu, bogato barwionego na bł˛ekitno, czerwono i złoto le˙zał na nierównych, zniszczonych deskach podłogi. Ona i Leane usadzone zostały po przeciwnej stronie tego kawałka dywanu, odseparowane od pozostałych w taki sposób, by tamte bez trudu mogły je obserwowa´c. Otwarte okno, w którym cz˛es´c´ szyb pop˛ekała, a cz˛es´c´ całkiem wypadła, zastapione ˛ obecnie nasaczonym ˛ oliwa˛ jedwabiem, wpuszczało do wn˛etrza lekki powiew wiatru, ale nie do´sc´ , by przegna´c panujacy ˛ w nim upał. Siuan powtarzała sobie bez przerwy, z˙ e nie zazdro´sci tym kobietom zdolno´sci do przenoszenia, to ju˙z naprawd˛e min˛eło, sko´nczyło si˛e, ale z pewno´scia˛ zazdro´sciła im tego, z˙ e z˙ adna z nich si˛e nie pociła. Jej twarz była zupełnie mokra. — Cała ta aktywno´sc´ tutaj to tylko zabawa, przedstawienie. Mo˙zecie oszukiwa´c si˛e wzajemnie, by´c mo˙ze nawet okłamywa´c swoich Gaidinów. . . chocia˙z nie liczyłabym na to na waszym miejscu. . . ale mnie nie ogłupicie. ˙ Załowała, z˙ e w tej grupie znalazły si˛e Morvrin i Beonin. Morvrin, sceptyczna wzgl˛edem wszystkiego, pomimo z˙ e na jej twarzy cz˛esto zastygał pogodny wyraz całkowitego niemal˙ze roztargnienia, była niska˛ Brazow ˛ a˛ siostra˛ o włosach przetykanych siwizna,˛ domagałaby si˛e sze´sciu dowodów, zanim by uwierzyła, z˙ e ryby maja˛ łusk˛e. I Beonin, pi˛ekna Szara z włosami o barwie ciemnego miodu oraz niebieskoszarymi oczyma, tak wielkimi, z˙ e nadawały jej wyglad ˛ wiecznie czym´s lekko zaskoczonej — przy Beonin nawet Morvrin zdawała si˛e łatwowierna. — Elaida trzyma Wie˙ze˛ w gar´sci, a doskonale wiecie, z˙ e ona zmarnuje Randa al’Thora — oznajmiła Siuan tonem pogardy. — To b˛edzie wielkie szcz˛es´cie, je´sli nie wystraszy si˛e i nie poskromi go przed Tarmon Gai’don. Doskonale zdajecie sobie spraw˛e., z˙ e wszystkie wasze uczucia wzgl˛edem m˛ez˙ czyzn, którzy potrafia˛ przenosi´c, Czerwone podzielaja˛ dziesi˛eciokrotnie. Biała Wie˙za jest w tej chwili 379
najsłabsza, chocia˙z powinna by´c najsilniejsza, i pozostaje w r˛ekach głupich kobiet, gdy winna by´c umiej˛etnie zarzadzana. ˛ — Potarła nos, spogladaj ˛ ac ˛ kolejno ka˙zdej w oczy. — A wy siedzicie tutaj, dryfujac ˛ ze spuszczonymi z˙ aglami. Czy te˙z mo˙ze chciałyby´scie mnie przekona´c, z˙ e robicie co´s wi˛ecej prócz splatania palców i wypuszczania z ust babelków? ˛ — Zgadzasz si˛e z Siuan, Leane? — zapytała spokojnie Anayia. Siuan nigdy nie potrafiła zrozumie´c, dlaczego Moiraine lubiła t˛e kobiet˛e. Próba zmuszenia jej, by zrobiła co´s, na co nie miała ochoty, przypominała bicie w worek pełen piór. Nie przeciwstawiała si˛e otwarcie ani nie kłóciła, po prostu w całkowitym milczeniu odmawiała wykonania polecenia. Nawet przez sposób, w jaki siedziała, z zaplecionymi dło´nmi, wygladała ˛ bardziej na kobiet˛e czekajac ˛ a,˛ a˙z wyro´snie jej ciasto na paczki ˛ ni´zli na Aes Sedai. — Po cz˛es´ci tak — odpowiedziała Leane. Siuan rzuciła jej ostre spojrzenie, które tamta jednak zignorowała. — W odniesieniu do Elaidy, na pewno. Bez najmniejszej watpliwo´ ˛ sci ona zniszczy Randa al’Thora tak samo jak Wie˙ze˛ . Je´sli za´s chodzi o reszt˛e, wiem, z˙ e wysilały´scie si˛e bardzo, by zgromadzi´c tak wiele sióstr, jak tylko si˛e da i spodziewam si˛e, z˙ e pracujecie równie wytrwale nad kwestia˛ Elaidy. Siuan parskn˛eła gło´sno. Przechodzac ˛ przez wspólna˛ izb˛e, przyjrzała si˛e przelotnie niektórym z pergaminów, które tamte tak skrupulatnie czytały. Listy zapasów, dostawy drewna na odbudow˛e, zlecenie dla drwali na napraw˛e domów oraz dla robotników czyszczacych ˛ studnie. Nic wi˛ecej. Niczego, co przypominałoby chocia˙z odległe raport o poczynaniach Elaidy. Planowały sp˛edzenie tutaj zimy. Wystarczy teraz, by jedna Bł˛ekitna siostra, która wie o Salidarze, została wzi˛eta na przesłuchanie — nie uda jej si˛e wiele zatai´c, gdy wpadnie w r˛ece Alviarin — i Elaida b˛edzie dokładnie wiedziała, gdzie mo˙ze je znale´zc´ . One za´s dalej b˛eda˛ si˛e zastanawia´c nad rozplanowaniem ogrodów warzywnych i s´ci˛eciem dostatecznej ilo´sci drzewa, zanim przyjda˛ pierwsze mrozy. — A wi˛ec to mamy ju˙z z głowy — zimno oznajmiła Carlinya. — Wydajecie si˛e nie pojmowa´c, z˙ e nie jeste´scie ju˙z dłu˙zej Amyrlin i Opiekunka˛ Kronik. Nie jeste´scie nawet Aes Sedai. — Niektóre okazały si˛e na tyle miłe, by przynaj˙ mniej wyglada´ ˛ c na zmieszane. Nie Morvrin czy Beonin, ale pozostałe tak. Zadna Aes Sedai nie lubiła rozmawia´c o ujarzmieniu, ani z˙ eby jej o tym przypomniano, w obecno´sci ich dwóch zapewne wydawało im si˛e to szczególnie niemiłe. — Nie mówi˛e tego, by okaza´c si˛e okrutna.˛ Nie wierzymy w zarzuty, jakie wam postawiono. . . pomimo waszego towarzysza podró˙zy. . . w przeciwnym razie nie byłoby was tutaj, ale nie mo˙zecie sobie ro´sci´c pretensji do odzyskania waszych dawnych pozycji, taka jest prosta prawda. Siuan pami˛etała Carliny˛e zarówno z czasów, gdy była nowicjuszka˛ jak i Przyj˛eta.˛ Ka˙zdego miesiaca ˛ popełniała jakie´s drobne przewinienie, co´s zupełnie nieznacznego, za co przydzielano jej godzin˛e lub dwie dodatkowych obowiazków ˛ 380
w kuchni. Dokładnie jedno ka˙zdego miesiaca. ˛ Nie chciała, by pozostałe uwa˙zały ja˛ za pedantk˛e. To były jej jedyne przewinienia — nigdy nie złamała z˙ adnej innej reguły, ani te˙z nie posun˛eła si˛e za daleko w z˙ adnej kwestii, to byłoby nielogiczne — niestety nigdy te˙z nie zrozumiała, dlaczego pozostałe dziewcz˛eta uwa˙zały ja˛ za lizusk˛e. Mnóstwo logiki i niewiele zdrowego rozsadku, ˛ oto cała Carlinya. — Wkrótce po tym, jak wam zrobiono to, co zrobiono, ukazał si˛e akt oskar˙zenia — powiedziała łagodnym głosem Sheriam — doszły´smy razem do wniosku, z˙ e to była jawna niesprawiedliwo´sc´ i skrajne pogwałcenie ducha praw. Oparcie krzesła za jej płomiennoruda˛ czupryna˛ miało dziwaczne rze´zbienia, przypominajace ˛ mas˛e walczacych ˛ w˛ez˙ y. — Cokolwiek mówiły plotki, wi˛ekszo´sc´ z postawionych wam zarzutów była tak słaba, z˙ e powinny zosta´c wy´smiane. — Ale nie dotyczy to zarzutu, z˙ e wiedziały´scie o Randzie al’Thorze i spiskowały´scie, by ukry´c go przed Wie˙za˛ — wtraciła ˛ ostro Carlinya. Sheriam przytakn˛eła. — Tych zarzutów nikt nie kwestionuje, nawet je´sli nie były warte tej kary, która została za nie wymierzona. One nie powinny by´c tak˙ze sadzone ˛ w tajemnicy, pozbawione nawet mo˙zliwo´sci obrony. Nie obawiajcie si˛e, z˙ e odwrócimy si˛e od was. Zadbamy o to, aby´scie obie otrzymały, co wam si˛e nale˙zy. — Dzi˛ekuj˛e ci — powiedziała Leane głosem cichym, niemal˙ze dr˙zacym. ˛ Siuan popatrzyła na nie krzywo. — Nie zapytały´scie mnie nawet o t˛e siatk˛e szpiegowska,˛ która˛ mog˛e jeszcze wykorzysta´c. — Polubiła Sheriam, kiedy były jeszcze uczennicami, chocia˙z upływ czasu i ich ró˙zne stanowiska otworzyły mi˛edzy nimi przepa´sc´ . — Zatroszczycie si˛e o nas — te˙z co´s! Czy Aeldene tu jest? — Anayia mimo woli potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Podejrzewam, z˙ e nie, w przeciwnym razie wiedziałyby´scie wi˛ecej o tym, co si˛e dzieje. Pozwoliły´scie im nadal wysyła´c raporty do Wie˙zy. Powoli zaczynało do nich dociera´c, przedtem nie znały funkcji Aeldene. — Zanim zostałam Amyrlin, prowadziłam siatk˛e szpiegowska˛ Bł˛ekitnych. — Kolejne zaskoczenie. — Dzi˛eki niewielkim staraniom ka˙zda agentka Bł˛ekitnych oraz wszystkie te, które słu˙zyły mi wtedy, gdy byłam ju˙z Amyrlin, b˛eda˛ sła´c raporty do waszych rak, ˛ nie wiedzac ˛ nic o miejscu ich przeznaczenia. B˛edzie to kosztowało oczywi´scie wi˛ecej ni´zli odrobin˛e pracy, ale zda˙ ˛zyła w głowie naszkicowa´c wi˛ekszo´sc´ planów, a w tym momencie nie musiały jeszcze poznawa´c szczegółów. — A nadto moga˛ dalej wysyła´c raporty do Wie˙zy, raporty, w których b˛edzie.., to, w co chcecie, aby uwierzyła Elaida. — Omal nie powiedziała „my”, musiała baczniej uwa˙za´c na swe słowa. Nie spodobało im si˛e to, rzecz jasna. Kobiety, które kierowały siatkami szpiegowskimi, mogły by´c nie znane wi˛ekszo´sci, ale wszystkie były Aes Sedai. Zawsze były Aes Sedai. Nie miała jednak innego sposobu, aby dosta´c si˛e do kr˛egu, w któ381
rym zapadały decyzje. W przeciwnym razie wepchna˛ ja˛ razem z Leane do jakiego´s domku. przydziela˛ słu˙zac ˛ a,˛ która b˛edzie o nie dbała i dopóki nie umra,˛ nie czeka ich nic wi˛ecej, prócz jakiej´s przypadkowej wizyty Aes Sedai, która b˛edzie chciała zbada´c ujarzmione kobiety. A w tych okoliczno´sciach s´mier´c przyjdzie rychło. ´ „Swiatło´ sci, moga˛ nawet zechcie´c powydawa´c nas za ma˙ ˛z!” Niektóre sadziły, ˛ z˙ e ma˙ ˛z i dzieci moga˛ zaja´ ˛c kobiet˛e do tego stopnia, z˙ e zastapi ˛ a˛ w jej z˙ yciu Jedyna˛ Moc. Niejedna kobieta, która sama si˛e ujarzmiła, kiedy zaczerpn˛eła z saidara wi˛ecej, ni´zli potrafiła przenie´sc´ , albo podczas testowania ter’angreali niewiadomego przeznaczenia, została skojarzona z potencjalnym m˛ez˙ em. Poniewa˙z te, które wzi˛eły s´lub, zawsze starały si˛e trzyma´c tak daleko, jak tylko mo˙zliwe od Wie˙zy i zwiazanych ˛ z nia˛ wspomnie´n, teoria pozostawała nie potwierdzona. — Nawiazanie ˛ kontaktu z tymi wszystkimi, którzy stanowili moje oczy i uszy, zanim zostałam Opiekunka,˛ nie powinno by´c trudne — powiedziała nie´smiało Leane. — Co wa˙zniejsze, jako Opiekunka Kronik miałam agentów w samym Tar Valon. Z zaskoczenia rozszerzyło si˛e kilka par oczu, jedynie Carlinya je zmru˙zyła. Leane zamrugała, poruszyła si˛e niespokojnie i blado u´smiechn˛eła. — Zawsze uwa˙załam, z˙ e to głupota, i˙z przywiazujemy ˛ wi˛ecej wagi do nastrojów panujacych ˛ w Ebou Dar czy Bandar Eban ni´zli we własnym mie´scie. Nie mogły teraz nie doceni´c walorów posiadania siatki w Tar Valon. — Siuan. — Morvrin mocno zaakcentowała to imi˛e, jakby chciała podkre´sli´c, z˙ e nie powiedziała: Matko. Jej okragła ˛ twarz wygladała ˛ teraz bardziej na uparta˛ ni´zli zamy´slona,˛ jej tusza za´s była niczym gro´zna masa. Kiedy Siuan była nowicjuszka,˛ Morvrin rzadko zauwa˙zała psoty, których dopuszczały si˛e otaczajace ˛ ja˛ dziewcz˛eta, ale kiedy ju˙z zwróciła na nie uwag˛e, sama zajmowała si˛e cała˛ sprawa˛ w taki sposób, z˙ e wszystkie potem siedziały prosto i chodziły powoli przez wiele dni. — Dlaczego miałyby´smy pozwoli´c ci na to, czego chcesz? Została´s ujarzmiona, kobieto. Kimkolwiek była´s, ju˙z dłu˙zej nie jeste´s Aes Sedai. Je˙zeli b˛edziemy chciały zna´c imiona tych agentów, obie nam wszystko wyznacie. Co do ostatniego była całkowicie pewna, w taki czy inny sposób im powiedza.˛ Powiedziałyby, gdyby te kobiety dostatecznie mocno tego chciały. Leane zadr˙zała widocznie, ale krzesło Siuan tylko skrzypn˛eło, kiedy wyprostowała si˛e na nim. — Wiem, z˙ e nie jestem ju˙z Amyrlin. Czy sadzicie, ˛ z˙ e nie wiem, i˙z zostałam ujarzmiona? Moja twarz zmieniła si˛e, ale nie wn˛etrze. Wszystko, co wiem, znaj´ duje si˛e w mojej głowie. U˙zyjcie tego! Na miło´sc´ Swiatło´ sci, wykorzystajcie mnie do czego´s! Gł˛eboko wciagn˛ ˛ eła powietrze, aby si˛e uspokoi´c. „Niech sczezn˛e, je´sli pozwol˛e, by mnie odepchn˛eły”. Myrelle skorzystała z krótkiej przerwy, by si˛e odezwa´c. 382
— Temperament młodej kobiety kryjacy ˛ si˛e za obliczem młodej kobiety. — U´smiechajac ˛ si˛e, przysiadła na brzegu jednego z tych foteli o sztywnych oparciach, który mógł sta´c przed kominkiem wie´sniaka, gdyby ten oczywi´scie nie dbał o to, z˙ e lakier odchodzi płatami. Jednak nie był to jej zwykły u´smiech, jednoczes´nie rozmarzony i pełen tajemnego zrozumienia, w ciemnych za´s oczach, równie wielkich jak oczy Beonin, l´sniło współczucie. — Jestem pewna, z˙ e z˙ adna z nas nie chce, by´s si˛e poczuła odtracona, ˛ Siuan. I pewna jestem nadto, z˙ e wszystko czego pragniemy, to wykorzysta´c jako´s twoja˛ wiedz˛e. To, co wiesz, mo˙ze nam si˛e bardzo przyda´c. Siuan nie potrzebowała jej współczucia. — Zdajesz si˛e zapomina´c o Logainie oraz dlaczego wlokłam go a˙z z Tar Valon. — Nie chciała osobi´scie podnosi´c tej kwestii, ale je´sli maja˛ zamiar pomina´ ˛c ja˛ milczeniem. . . — Mój „szale´nczy” pomysł? — Bardzo dobrze, Siuan — powiedziała Sheriam. — Dlaczego? — Poniewa˙z pierwszym krokiem ku obaleniu Elaidy b˛edzie to, z˙ e Logain wyjawi Wie˙zy. a i całemu s´wiatu, je´sli b˛edzie trzeba, z˙ e to Czerwone Ajah zrobiły z niego fałszywego Smoka, by potem móc go usuna´ ˛c. — W tej chwili z pewnos´cia˛ zdołała sobie zaskarbi´c ich uwag˛e. — Czerwone odnalazły go w Ghealdan przynajmniej na rok przed jego proklamacja,˛ zamiast jednak sprowadzi´c go do Tar Valon i poskromi´c, natchn˛eły go idea,˛ by ogłosił si˛e jako Smok Odrodzony. — Jeste´s tego pewna? — zapytała cicho Beonin z mocnym tarabonia´nskim akcentem. Siedziała wła´sciwie bez ruchu w swym wysokim, wy´sciełanym trzcina˛ krze´sle, obserwujac ˛ wszystko uwa˙znie. — On nie wiedział, kim jeste´smy, Leane i ja. Podczas podró˙zy czasami rozmawiał z nami, pó´zna˛ noca,˛ kiedy Min ju˙z spała, a sam nie mógł zmru˙zy´c oka. Nie powiedział wcze´sniej nic, uwa˙zał bowiem, z˙ e stoi za tym cała Wie˙za, ale ju˙z wie, i˙z to Czerwone siostry przyszły do niego, oddzieliły go od z´ ródła i namówiły, aby ogłosił si˛e Smokiem Odrodzonym. — Dlaczego? — chciała wiedzie´c Morvrin, a Sheriam przytakn˛eła. — Tak, dlaczego? Ka˙zda z nas porzuciłaby wszystkie swoje zaj˛ecia, aby dopilnowa´c ujarzmienia takiego m˛ez˙ czyzny, ale przecie˙z to nale˙zy do Czerwonych Ajah. Dlaczego wi˛ec miałyby stworzy´c fałszywego Smoka? — Logain nie wiedział — odrzekła. — By´c mo˙ze uwa˙zaja,˛ z˙ e wi˛ecej zyskuja,˛ łapiac ˛ fałszywego Smoka ni´zli poskramiajac ˛ biednego głupca, który mógłby sterroryzowa´c jedna˛ wiosk˛e. Przypuszczalnie miały jakie´s powody, by wywoła´c zam˛et. — Nie sugerujemy, i˙z miały co´s wspólnego z Mazrimem Taimem, czy te˙z pozostałymi — dodała szybko Leane. — Elaida bez watpienia ˛ b˛edzie zdolna wam wytłumaczy´c wszystko, co by´scie chciały wiedzie´c. Siuan obserwowała, jak w ciszy trawia˛ usłyszane słowa. Nawet nie wzi˛eły pod uwag˛e mo˙zliwo´sci, z˙ e mo˙ze kłama´c. 383
„Korzy´sc´ z bycia ujarzmiona”. ˛ Nie przyszło im do głowy, z˙ e ujarzmienie mo˙ze znie´sc´ wszelkie wi˛ezi z Trzema Przysi˛egami. Niektóre z Aes Sedai badały ujarzmione kobiety, to prawda, lecz ˙ ostro˙znie i niech˛etnie. Zadna nie chciała, by jej przypomina´c o tym, co równie˙z ja˛ mogło czeka´c. O Logaina Siuan si˛e nie martwiła. Przynajmniej dopóki Min wcia˙ ˛z widzi wokół niego to, co widzi. B˛edzie z˙ ył na tyle długo, by wyjawi´c to, do czego przekonała go Siuan podczas rozmów z nim. Nie o´smieliła si˛e zaryzykowa´c i pozwoli´c mu pój´sc´ własna˛ droga.˛ To tutaj spoczywała jego wielka szansa na zemst˛e na tych, które go otoczyły, pochwyciły na powrót i poskromiły. Zemst˛e tylko na Czerwonych Ajah, prawda, ale z tym b˛edzie musiał si˛e jako´s pogodzi´c. Jedna ryba w łodzi warta jest wi˛ecej ni˙z cała ławica w wodzie. Spojrzała na Leane, która u´smiechn˛eła si˛e najsłabszym z mo˙zliwych u´smiechów. Dobrze. Leane nieszczególnie podobało si˛e to, z˙ e a˙z do dzisiejszego ranka trzymała przed nia˛ w sekrecie swe plany dotyczace ˛ Logaina, ale Siuan zbyt długo ju˙z z˙ yła w otoczeniu tajemnic, aby ch˛etnie zdradza´c wi˛ecej, ni´zli okazywało si˛e konieczne, nawet przyjaciółce. Uznała, z˙ e pomysł, i˙z Czerwone Ajah miały do czynienia równie˙z z innymi fałszywymi Smokami został zgrabnie posiany w ich umysłach. Czerwone stały na czele tych, które ja˛ obaliły. Kiedy cała rzecz dobiegnie ko´nca, by´c mo˙ze nie b˛edzie ju˙z wcale Czerwonych Ajah. — To zmienia posta´c rzeczy — powiedziała po jakim´s czasie Sheriam. — Nie mo˙zemy ogłosi´c swego poparcia dla Amyrlin, która była zaanga˙zowana w co´s takiego. — Poparcia! — wykrzykn˛eła Siuan, po raz pierwszy prawdziwie zaskoczona. — Naprawd˛e zastanawiały´scie si˛e, czy nie wróci´c i nie pocałowa´c pier´scienia Elaidy? Wiedzac ˛ o tym, co zrobiła i co jeszcze zrobi? Leane zadr˙zała, pochyliła si˛e do przodu, jakby chciała co´s powiedzie´c, ale ustaliły wcze´sniej, z˙ e to Siuan b˛edzie pozwala´c sobie na utrat˛e panowania nad soba.˛ Sheriam wygladała ˛ na troch˛e zmieszana,˛ na oliwkowych policzkach Myrelle wystapiły ˛ ciemne plamy, ale pozostałe potraktowały wszystko równie naturalnie jak s´wiatło sło´nca. — Wie˙za musi by´c silna — oznajmiła Carlinya głosem twardym jak zimowy kamie´n. — Smok si˛e Odrodził, nadchodzi Ostatnia Bitwa, a Wie˙za musi stanowi´c cało´sc´ . Anayia przytakn˛eła. — Rozumiemy powody, dla których mo˙zesz z˙ ywi´c antypati˛e do Elaidy lub wr˛ecz nienawi´sc´ . Rozumiemy je, ale musimy my´sle´c o Wie˙zy i o s´wiecie. Przyznaj˛e, z˙ e sama równie˙z nie przepadam za Elaida.˛ Ale je´sli ju˙z o to chodzi, ciebie, Siuan, równie˙z nie lubiłam. Nie trzeba konieczne lubi´c Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin. Nie musisz tak na mnie patrze´c, Siuan. Ju˙z jako nowicjuszka miała´s 384
niewyparzony j˛ezyk, a z upływem lat to si˛e jeszcze pogorszyło. A jako Amyrlin zmuszała´s siostry, by robiły, co tylko zechcesz i rzadko wyja´sniała´s powody. Te dwie cechy nie tworza˛ szczególnie miłej kombinacji. — Postaram si˛e. . . pohamowa´c mój j˛ezyk — sucho oznajmiła Siuan. Czy ta kobieta spodziewała si˛e, z˙ e Zasiadajaca ˛ b˛edzie traktowała wszystkie siostry jak przyjaciółki z młodo´sci? — Ale mam nadziej˛e, i˙z to co powiedziałam, osłabi nieco wasza˛ ochot˛e ukl˛ekni˛ecia u stóp Elaidy? — Je˙zeli to ma by´c pohamowanie j˛ezyka — powiedziała leniwie Myrelle — to mo˙ze ja b˛ed˛e musiała sama si˛e tym zaja´ ˛c, o ile pozwolimy ci kierowa´c dla nas siatka˛ szpiegowska.˛ — Teraz ju˙z oczywi´scie nie mo˙zemy wróci´c do Wie˙zy — powiedziała Sheriam. — Nie po tym, czego si˛e dowiedziały´smy. Nie, dopóki nie b˛edziemy miały na tyle siły, by usuna´ ˛c Elaid˛e. — Cokolwiek zrobiła, czy te˙z Czerwone zrobiły, zawsze opowiedza˛ si˛e po jej stronie. — Nie było bowiem z˙ adna˛ tajemnica,˛ z˙ e Czerwonym nie podoba si˛e to, i˙z od czasu Bonwhin nie było Amyrlin wywodzacej ˛ si˛e z ich Ajah. Morvrin smutno pokiwała głowa.˛ — Pozostałe, obawiam si˛e, równie˙z. Te, które za Elaida˛ poszły ju˙z za daleko, by uwierzy´c, z˙ e maja˛ jeszcze jaki´s wybór. Te, które posłuszne sa˛ władzy, niezale˙znie od tego, jak byłaby niecna. Oraz te, które sadz ˛ a,˛ i˙z podzieliły´smy Wie˙ze˛ w chwili, gdy jej jedno´sc´ nale˙zy utrzyma´c za wszelka˛ cen˛e. — Wszystkie siostry prócz Czerwonych moga˛ da´c si˛e przekona´c — rozsad˛ nie zauwa˙zyła Beonin — mo˙zna z nimi przynajmniej rozmawia´c. — Mediacje i negocjacje były podstawowym celem istnienia jej Ajah. — Wyglada ˛ na to, z˙ e przydadza˛ si˛e nam ci twoi agenci, Siuan — Sheriam rozejrzała si˛e po pozostałych. — Chyba, z˙ e która´s wcia˙ ˛z uwa˙za, i˙z powinny´smy jej odebra´c te siatki? Morvrin ostatnia pokr˛eciła głowa,˛ ale na koniec jednak zgodziła si˛e, po dłu˙zszej chwili, podczas której uwa˙znie wpatrywała si˛e w Siuan w taki sposób, z˙ e ta poczuła si˛e zupełnie obna˙zona, zwa˙zona i zmierzona. Nie potrafiła powstrzyma´c westchnienia ulgi. A wi˛ec nie szybka agonia w jakim´s domku, lecz z˙ ycie z konkretnym celem. Wcia˙ ˛z mogło ono okaza´c si˛e krótkie — nikt nie wiedział, jak długo mo˙ze z˙ y´c kobieta ujarzmiona, która jednak ma co´s, co zastapi ˛ jej Jedyna˛ Moc — ale skoro ten cel istnieje, to b˛edzie wystarczajaco ˛ długie. A wi˛ec Myrelle chce ja˛ nauczy´c, jak nale˙zy hamowa´c j˛ezyk, czy tak? „Ju˙z ja poka˙ze˛ tej lisiookiej Zielonej. . . nie, pohamuj˛e swój j˛ezyk i b˛ed˛e zadowolona, z˙ e nie robi nic wi˛ecej, jak tylko na mnie spoglada, ˛ tak wła´snie zrobi˛e. Przecie˙z wiem, jak to si˛e dalej rozwinie. Niech sczezn˛e, wiem”. — Dzi˛ekuj˛e wam, Aes Sedai — powiedziała najskromniej jak umiała. Zwrócenie si˛e do nich w ten sposób wywołało ukłucie bólu, to było kolejne zerwanie, kolejne przypomnienie tego, czym ju˙z dłu˙zej nie była. — Postaram si˛e słu˙zy´c 385
wam jak najlepiej. Myrelle naprawd˛e nie musiała przytakiwa´c z taka˛ satysfakcja.˛ Siuan zignorowała cichy głos, który mówił jej, z˙ e na miejscu tamtej zachowałaby si˛e podobnie albo nawet jeszcze gorzej. — Je˙zeli mog˛e co´s zasugerowa´c — powiedziała Leane — to nie wystarczy czeka´c, a˙z b˛edziecie miały dostateczne poparcie Komnaty Wie˙zy, aby usuna´ ˛c Elaid˛e. Siuan przybrała pełen zaciekawienia wyraz twarzy, jakby słyszała to po raz pierwszy. — Elaida znajduje si˛e w Tar Valon, w Białej Wie˙zy i w oczach s´wiata to ona jest Amyrlin. W tej chwili wy stanowicie tylko gromadk˛e dysydentów. Mo˙ze nazwa´c was buntownikami i pod˙zegaczami, a poniewa˙z słowa te pochodzi´c b˛eda˛ z ust Zasiadajacej ˛ na Tronie Amyrlin, s´wiat da im wiar˛e. — Nie wyobra˙zam sobie, jak mo˙zemy sprawi´c, by przestała by´c Amyrlin, nie usuwajac ˛ jej — stwierdziła Carlinya z lodowata˛ pogarda.˛ Gdyby miała na sobie swój szal z białymi fr˛edzlami, z pewno´scia˛ owin˛ełaby si˛e nim szczelnie. — Mo˙zecie da´c s´wiatu prawdziwa˛ Amyrlin — powiedziała Leane nie tylko do Białej siostry, ale do wszystkich naraz, spogladaj ˛ ac ˛ im po kolei w oczy, pewna tego, co mówi, a jednocze´snie wysuwajac ˛ tylko sugesti˛e, z nadzieja,˛ i˙z z niej skorzystaja.˛ To wła´snie Siuan wskazała jej, z˙ e techniki zachowa´n, jakich u˙zywała wobec m˛ez˙ czyzn, moga˛ si˛e okaza´c równie skuteczne wobec kobiet. — Widziałam tu Aes Sedai ze wszystkich Ajah, wyjawszy ˛ Czerwone, we wspólnej izbie i na ulicach. Ka˙zcie im wybra´c tutaj nowa˛ Komnat˛e Wie˙zy i niech ta Komnata wyłoni Amyrlin. Wtedy mo˙zecie wystapi´ ˛ c przed s´wiatem jako prawdziwa Biała Wie˙za na wygnaniu, Elaid˛e za´s uczyni´c uzurpatorka.˛ Je˙zeli doda si˛e do tego rewelacje Logaina, czy mo˙zna watpi´ ˛ c, kogo narody uznaja˛ za wła´sciwa˛ Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin? Pomysł chwycił. Siuan niemal˙ze mogła słysze´c, jak obracaja˛ go w swoich głowach. Niezale˙znie od tego, co sobie pomy´slały, tylko Sheriam zgłosiła swój sprzeciw. — To by oznaczało, z˙ e Wie˙za naprawd˛e si˛e rozpada — powiedziała ze smutkiem zieloonoka kobieta. — Ona ju˙z si˛e rozpadła — o´swiadczyła cierpkim tonem Siuan i po chwili po˙załowała tego, gdy wszystkie na nia˛ spojrzały. To miał by´c wyłacznie ˛ pomysł Leane. Ona sama cieszyła si˛e sława˛ zr˛ecznej manipulatorki, a wi˛ec nie zdziwiłaby si˛e, gdyby podejrzliwie podchodziły do wszystkiego, co zaproponuje. Dlatego wła´snie na poczatku ˛ je obra˙zała, nie uwierzyłyby jej, gdyby zacz˛eła od bardziej umiarkowanych w tonie wypowiedzi. Musiała ruszy´c na nie, jakby wcia˙ ˛z była Amyrlin i pozwoli´c przywoła´c si˛e do porzadku. ˛ Dla odmiany Leane miała przejawi´c wi˛ecej skłonno´sci do współpracy, podsuwajac ˛ tylko skromne propozycje, a z pewno´scia˛ ch˛etnie jej posłuchaja.˛ Od386
grywanie własnej roli nie było trudne — dopóki nie przyszło do pró´sb, wówczas naprawd˛e miała ochot˛e powiesi´c je na sło´ncu i poczeka´c, a˙z wyschna.˛ Siedzie´c tutaj i nic nie robi´c ! „Nie musisz si˛e martwi´c ich podejrzeniami. Uwa˙zaja˛ ci˛e za złamana˛ trzcin˛e”. Je˙zeli wszystko pójdzie wła´sciwie, nie powinny niczego podejrzewa´c. U˙zyteczna trzcina, lecz tak słaba, z˙ e nie ma potrzeby my´sle´c o niej dwa razy. Konieczno´sc´ przystosowania si˛e do takiej roli była bardzo bolesna, jednak Duranda Tharne pokazała jej w Lugardzie, z˙ e nie ma innego wyj´scia. Zaakceptuja˛ ja˛ wyłacznie ˛ na swoich warunkach, a ona b˛edzie musiała z tego wyciagn ˛ a´ ˛c jak najwi˛ecej korzy´sci. ˙ — Załuj˛ e, z˙ e sama o tym nie pomy´slałam — ciagn˛ ˛ eła dalej. — Leane proponuje wam sposób ponownego odbudowania Wie˙zy bez jednoczesnego niszczenia pierwszej. — Wcia˙ ˛z mi si˛e to nie podoba. — Głos Sheriam stwardniał. — Ale co musi ´ by´c. . . Koło splata tak, jak chce, a je´sli spodoba si˛e to Swiatło´ sci, uplecie Wzór, w którym Elaida nie b˛edzie miała stuły. — Musimy negocjowa´c z siostrami, które zostały w Wie˙zy — powiedziała Beonin, cz˛es´ciowo do siebie. — Amyrlin, która˛ wybierzemy, b˛edzie musiała by´c zr˛eczna˛ negocjatorka,˛ czy˙z nie? — Potrzebna b˛edzie jasno´sc´ my´slenia — wtraciła ˛ Carlinya. — Nowa Amyrlin musi by´c kobieta˛ chłodnego rozumu i logiki. Morvrin parskn˛eła tak gło´sno, z˙ e wszystkie podskoczyły na krzesłach. — Sheriam ma najwy˙zsza˛ pozycj˛e z nas wszystkich i ona b˛edzie musiała trzyma´c nas razem, by´smy nie rozbiegły si˛e na dziesi˛ec´ ró˙znych stron. Sheriam z˙ ywo potrzasn˛ ˛ eła głowa,˛ ale Myrelle nie dała jej doj´sc´ do słowa. — Sheriam to znakomity wybór. Mog˛e obieca´c, i˙z wszystkie Zielone siostry opowiedza˛ si˛e za nia,˛ nie ma watpliwo´ ˛ sci. Anayia otworzyła ju˙z usta, po jej twarzy wida´c było, z˙ e si˛e z nimi zgadza. Czas był najwy˙zszy, by poło˙zy´c temu kres, zanim sytuacja wymknie si˛e spod kontroli. — Czy mog˛e co´s zaproponowa´c? — Siuan sadziła, ˛ z˙ e pokor˛e przychodzi jej udawa´c znacznie łatwiej ni´zli nie´smiało´sc´ . Kosztowało ja˛ to du˙zo wysiłku, uznała jednak, z˙ e lepiej b˛edzie, jak si˛e tego nauczy od razu. „Myrelle nie jest tu jedyna,˛ która spróbuje zepchna´ ˛c mnie do z˛ezy, je˙zeli tylko uznaja,˛ z˙ e nie trzymam si˛e miejsca, które mi wyznaczono. Jakiekolwiek by nie było”. Tylko z˙ e one nie b˛eda˛ próbowa´c. Zwyczajnie zrobia˛ to. Aes Sedai oczekiwały — nie, wymagały — szacunku od tych, którzy nimi nie byli. — Wydaje mi si˛e, z˙ e powinni´scie wybra´c kogo´s, kogo nie było w Wie˙zy, kiedy zostałam. . . usuni˛eta. Czy nie byłoby najlepiej, gdyby kobiety, która pewnego dnia zjednoczy Wie˙ze˛ , nie mo˙zna było oskar˙zy´c o to, z˙ e wtedy opowiedziała si˛e 387
po której´s ze stron? — Je˙zeli miała dalej tak to ciagn ˛ a´ ˛c, to chyba mózg jej si˛e w pewnym momencie ugotuje. — Kto´s, kto byłby bardzo silny we władaniu Moca˛ — dodała Leane. — Im silniejsza b˛edzie, tym łatwiej przyjdzie jej reprezentowa´c to wszystko, co symbolizuje Wie˙za. Co b˛edzie symbolizowa´c, kiedy odejdzie Elaida. Siuan miała ochot˛e ja˛ kopna´ ˛c. Ta my´sl miała zaczeka´c co najmniej cały dzie´n, do czasu, gdy zaczna˛ na powa˙znie rozwa˙za´c kandydatury. Ona sama i Leane wiedziały dostatecznie du˙zo o ka˙zdej z sióstr, aby znale´zc´ jaka´ ˛s słabo´sc´ , watpliwo´ ˛ sc´ , która˛ mo˙zna byłaby subtelnie podszepna´ ˛c. Wolałaby jednak raczej przepłyna´ ˛c nago przez ławic˛e srebraw, ni´zli dopu´sci´c, by te kobiety zrozumiały, i˙z próbuje nimi manipulowa´c. — Siostra, która znajdowała si˛e poza Wie˙za˛ — powtórzyła Sheriam, kiwajac ˛ głowa.˛ — Ta doprawdy jest znakomite rozwiazanie, ˛ Siuan. Bardzo dobrze. Jak łatwo przeszły do głaskania jej po głowie. Morvrin zacisn˛eła usta. — To nie b˛edzie łatwe znale´zc´ kogo´s takiego. — Siła dodatkowo zaw˛ez˙ a mo˙zliwo´sci manewru. — Anayia rozejrzała si˛e wokół. — Dzi˛eki niej stanie si˛e ona bardziej no´snym symbolem, przynajmniej w oczach pozostałych sióstr, poza tym siła we władaniu Moca˛ idzie cz˛esto w parze z siła˛ woli, a ta, która˛ wybierzemy, b˛edzie jej z pewno´scia˛ potrzebowała. Carlinya i Beonin były ostatnimi, które potakujaco ˛ skin˛eły głowami. Siuan starała si˛e zachowa´c niewzruszony wyraz twarzy, jednak w duszy u´smiechała si˛e szeroko. Rozłam w Wie˙zy zmienił wiele rzeczy, wiele sposobów my´slenia, wyjawszy ˛ jej własny. Te kobiety przewodziły zgromadzonym tutaj siostrom, a teraz wła´snie dyskutowały, kto powinien zosta´c przedstawiony nowej Komnacie Wie˙zy, jakby wybór nie pozostawał w gestii samej Komnaty. Nie powinno by´c kłopotów z podsuni˛eciem im idei, oczywi´scie bardzo subtelnie, z˙ e nowa Amyrlin powinna słucha´c ich rad. I zupełnie nie zdajac ˛ sobie z tego sprawy, zarówno one, jak i Amyrlin, która˛ wybiora˛ na jej miejsce, b˛eda˛ kierowane przez nia.˛ Ona i Moiraine zbyt długo pracowały nad tym, by znale´zc´ Randa al’Thora i przygotowa´c go do odegrania wła´sciwej roli, zbyt wiele po´swi˛eciły ze swego z˙ ycia, by teraz ryzykowa´c, i˙z reszt˛e zepsuje kto´s inny. — Je˙zeli mog˛e co´s zaproponowa´c? — Pokora po prostu nie le˙zała w jej naturze, b˛edzie musiała znale´zc´ co´s innego. Czekała, próbujac ˛ nie zgrzyta´c z˛ebami, a˙z Sheriam skin˛eła głowa˛ i dopiero wówczas ciagn˛ ˛ eła dalej. — Elaida b˛edzie próbowała znale´zc´ Randa al’Thora, w miar˛e jak w˛edrowały´smy na południe, słyszałam coraz cz˛estsze plotki, i˙z opu´scił Łz˛e. Ja równie˙z sadz˛ ˛ e, z˙ e tak si˛e stało i przypuszczam, i˙z udało mi si˛e wywnioskowa´c, dokad ˛ si˛e udał. Nie było potrzeby mówi´c, i˙z musza˛ go znale´zc´ , zanim zrobi to Tar Valon. Wszystkie zrozumiały to bez słów. Nie tylko Elaida zmarnuje go, co do tego nie było watpliwo´ ˛ sci, ale kiedy poło˙zy na nim swe r˛ece, poka˙ze go oddzielonego od 388
´ Zródła, pozostajacego ˛ pod jej kontrola,˛ wtedy wszelka nadzieja na usuni˛ecie jej zga´snie. Władcy znali Proroctwa, nawet je´sli ich ludy zazwyczaj nie miały o nich poj˛ecia, z konieczno´sci przebacza˛ jej nawet dziesi˛eciu fałszywych Smoków. — Gdzie? — warkn˛eła Morvrin, o włos wyprzedzajac ˛ Sheriam, Anayi˛e i Myrelle, które odezwały si˛e jednocze´snie. — Pustkowie Aiel. Na chwil˛e zapadła cisza, potem Carlinya powiedziała: — To bez sensu. Siuan zmełła w ustach gniewna˛ replik˛e i u´smiechn˛eła si˛e, majac ˛ nadziej˛e, z˙ e chocia˙z troch˛e b˛edzie to przypomina´c przeprosiny. — By´c mo˙ze, ale czytałam troch˛e o Aielach, kiedy byłam Przyj˛eta.˛ Kitara Moroso uwa˙zała, z˙ e. niektóre Madre ˛ Aielów moga˛ by´c zdolne do przenoszenia. — Kitara była wówczas Opiekunka.˛ — Jedna z ksia˙ ˛zek, które mi poleciła, stary tom, wyciagni˛ ˛ ety gdzie´s z zakurzonego kata ˛ biblioteki, twierdziła, z˙ e Aielowie nazywaja˛ siebie Ludem Smoka. Przypomniałam sobie o tym dopiero, kiedy zastanawiałam si˛e, gdzie˙z to mógł znikna´ ˛c Rand al’Thor. Proroctwa powiadaja,˛ z˙ e „Kamie´n Łzy nie upadnie dopóty, dopóki nie pojawi si˛e Lud Smoka”, a w szturmie na Kamie´n wzi˛eli udział Aielowie. W tej kwestii zgadzaja˛ si˛e wszystkie plotki i opowie´sci. Spojrzenie Morvrin nagle jakby uciekło w przestrze´n. — Pami˛etam spekulacje na temat Madrych, ˛ kiedy zostałam s´wie˙zo wyniesiona do szala. To byłoby fascynujace, ˛ gdyby okazało si˛e prawdziwe, ale Aielowie sa˛ równie przyja´znie nastawieni do Aes Sedai, jak do wszystkich pozostałych pojawiajacych ˛ si˛e w Pustkowiu, ich Madre ˛ za´s najwyra´zniej maja˛ jakie´s prawo czy obyczaj zakazujacy ˛ rozmawiania z obcymi, tak przynajmniej zrozumiałam, co sprawia, i˙z niezwykle trudno jest podej´sc´ wystarczajaco ˛ blisko której´s z nich, by dało si˛e wyczu´c. . . — Nagle opami˛etała si˛e, spojrzała na Siuan i Leane, jakby jej zamy´slenie było ich wina.˛ — To troch˛e zbyt cienka słoma, by uple´sc´ z niej kosz, co´s, co pami˛etasz z ksia˙ ˛zki, napisanej przez kogo´s, kto nigdy nie widział Aielów. — Bardzo cienka słomka — powtórzyła Carlinya. — Ale warta przecie˙z wysłania kogo´s do Pustkowia? — Przedstawienie tej kwestii w formie pytania, nie za´s z˙ adania, ˛ kosztowało ja˛ wiele wysiłku. Miała wra˙zenie, z˙ e zapoci si˛e na s´mier´c, a i tak nic z tego nie wyjdzie, i trzeba b˛edzie znale´zc´ inny sposób. Wcia˙ ˛z potrafiła zapanowa´c nad soba˛ na tyle, by ignorowa´c upał, zazwyczaj przynajmniej, jednak nie wtedy, gdy jednocze´snie próbowała manipulowa´c tymi kobietami i to w taki sposób, aby nie zauwa˙zyły jej r˛eki s´ciskaja˛ cej je za gardła. — Nie sadz˛ ˛ e, by Aielowie spróbowali skrzywdzi´c Aes Sedai. Na pewno nie, je´sli oka˙ze si˛e do´sc´ szybka, by pokaza´c, i˙z jest Aes Sedai. Siuan naprawd˛e nie sadziła, ˛ by co´s mogło si˛e jej sta´c.
389
— A je˙zeli on znajduje si˛e w Pustkowiu, Aielowie b˛eda˛ o tym wiedzieli. Pami˛etajcie o tamtych Aielach w Kamieniu. — By´c mo˙ze — powoli powiedziała Beonin. — Pustkowie jest rozległe. Ile sióstr trzeba by wysła´c? — Je´sli Smok Odrodzony przebywa w Pustkowiu — wtraciła ˛ Anayia — pierwszy Aiel, którego spotkaja,˛ b˛edzie o tym wiedział. Ze wszelkich raportów wynika, z˙ e tam gdzie pojawia si˛e Rand al’Thor, wydarzenia ida˛ za nim jak burza. Nie mógłby zapewne wpa´sc´ do morza, nie czyniac ˛ plusku słyszalnego w ka˙zdym zakatku ˛ s´wiata. Myrelle u´smiechn˛eła si˛e. ˙ — To powinna by´c Zielona. Zadna z pozostałych nie nkłada zobowiaza´ ˛ n na wi˛ecej ni´zli jednego Stra˙znika, a dwóch lub trzech Gaidinów mo˙ze si˛e przyda´c w Pustkowiu, dopóki Aielowie nie rozpoznaja˛ w nas Aes Sedai. Zawsze chciałam zobaczy´c Aiela. — Podczas Wojen o Aiel była nowicjuszka˛ i nie miała pozwolenia na opuszczanie Wie˙zy. Oczywi´scie z˙ adna z Aes Sedai nie brała udziału w walce, wyjawszy ˛ Uzdrawianie. Trzy Przysi˛egi nie pozwalały im na to, dopóki samo Tar Valon albo wr˛ecz Biała Wie˙za nie zostana˛ zaatakowane, a ta wojna nigdy nie przekroczyła rzeki. — Ty nie — powiedziała Sheriam — ani z˙ adna z pozostałych członki´n rady. Zgodziła´s si˛e zasiada´c w niej z nami, Myrelle, a to oznacza okre´slone obowiazki, ˛ z których zdawała´s sobie spraw˛e, nie za´s wał˛esanie si˛e gdzie´s, tylko dlatego z˙ e si˛e nudzisz. Obawiam si˛e, z˙ e zanim sko´nczymy, czeka nas wi˛ecej emocji, ni´zli którakolwiek by sobie z˙ yczyła. W innych okoliczno´sciach byłaby wspaniała˛ Amyrlin, w tych była po prostu za silna, zbyt pewna siebie. — Ale Zielone. . . Tak, przypuszczam, z˙ e tak. Dwie? — Spojrzenie jej zielonych oczu przemkn˛eło po twarzach pozostałych. — Aby mie´c pewno´sc´ ? — Kiruna Nachiman? — Zaproponowała Anayia, Beonin za´s dodała: — Bera Harkin? Pozostałe pokiwały głowami, wyjawszy ˛ Myrelle, która z irytacja˛ poprawiła szal na ramionach. Aes Sedai nie przeklinały, ale ona najwyra´zniej była bliska tego. Siuan po raz drugi odetchn˛eła z ulga.˛ Pewna była, z˙ e jej wnioskowanie jest ´ prawidłowe. On zniknał, ˛ a gdyby znajdował si˛e gdzie´s mi˛edzy Grzbietem Swiata a Oceanem Aryth, plotki ju˙z by kra˙ ˛zyły. Ale gdziekolwiek jest, Moiraine jest z nim, trzymajac ˛ r˛ek˛e na obro˙zy. Kiruna i Bera z pewno´scia˛ zechca˛ zawie´zc´ list do Moiraine, a nadto miały razem siedmiu Stra˙zników, którzy chroni´c je b˛eda˛ przed mo˙zliwa˛ s´miercia˛ z rak ˛ Aielów. — Nie chcemy dłu˙zej m˛eczy´c ciebie i Leane — ciagn˛ ˛ eła dalej Sheriam. — ˙ Poprosz˛e jedna˛ z Zółtych sióstr, by si˛e wami zaopiekowała. By´c mo˙ze b˛edzie mogła wam pomóc uspokoi´c si˛e w jaki´s sposób. Ka˙ze˛ te˙z przygotowa´c dla was 390
pokoje, z˙ eby´scie mogły odpocza´ ˛c. — Je˙zeli masz by´c nasza˛ mistrzynia˛ siatki szpiegowskiej — dodała Myrelle troskliwie — musisz dba´c o swoje siły. — Nie jestem tak krucha, jak my´slicie — protestowała Siuan. — Gdybym była, czy przejechałabym za wami blisko dwa tysiace ˛ mil? Wszystkie słabo´sci, jakich przysporzyło mi ujarzmienie, znikn˛eły, wierzcie mi. Prawda była taka, z˙ e oto znowu znalazła centrum władzy i nie miała zamiaru go opu´sci´c, ale tego wszak nie mogła im powiedzie´c prosto w oczy. Wszystkie te zatroskane spojrzenia skupione na niej i Leane. Có˙z, by´c mo˙ze nie Carlinyi, ale pozostałych. ´ „Swiatło´ sci! Zamierzaja˛ doprowadzi´c do tego, by nowicjuszka s´piewała nam kołysank˛e!” Rozległo si˛e pukanie do drzwi i natychmiast w s´lad za nim do s´rodka wszedł Arinvar, Stra˙znik Sheriam. Cairhienianin, nie był wysoki, a nadto szczupły, jednak pomimo siwych włosów na skroniach twarz miał surowa,˛ poruszał si˛e za´s niczym pantera podchodzaca ˛ zdobycz. — Dwudziestu jakich´s dziwnych je´zd´zców zbli˙za si˛e od zachodu — oznajmił bez z˙ adnych wst˛epów. — Nie sa˛ to Białe Płaszcze, jak zakładam — powiedziała Carlinya — w przeciwnym razie zapewne by´s nas o tym poinformował. Sheriam spojrzała na nia˛ znaczaco. ˛ Niektóre siostry bywały dra˙zliwe, gdy jaka´s inna wtracała ˛ si˛e mi˛edzy nia˛ a jej Gaidina. — Nie mo˙zemy im pozwoli´c na to, by spokojnie odjechali, moga˛ donie´sc´ o naszej tu obecno´sci. Czy mo˙zna ich złapa´c, Arinvar? Wolałabym unikna´ ˛c zabijania. — Obie rzeczy moga˛ okaza´c si˛e trudne — odparł. — Machan powiada, z˙ e sa˛ uzbrojeni i wygladaj ˛ a˛ na weteranów. Warci po dziesi˛eciokro´c tyle, co młodsi z˙ ołnierze. Morvrin wydała z siebie podenerwowany odgłos. — Nie ma innego wyj´scia. Wybacz mi, Sheriam. Arinvar, czy Gaidinowie mogliby podprowadzi´c najbardziej zr˛eczne siostry na tyle blisko, by sp˛etały ich Powietrzem? Nieznacznie pokr˛ecił głowa.˛ — Machan powiada, z˙ e mogli nawet widzie´c niektórych Stra˙zników stoja˛ cych na warcie. Z pewno´scia˛ zauwa˙za,˛ je´sli spróbujemy przemyci´c jedna˛ lub dwie z was w pobli˙ze. Jednak wcia˙ ˛z nadje˙zd˙zaja.˛ Siuan i Leane nie były jedynymi, które wymieniły zaskoczone spojrzenia. Niewielu m˛ez˙ czyzn potrafiłoby dostrzec Stra˙znika, który nie chciał, by go zobaczono, nawet bez płaszcza Gaidina. — A wi˛ec musicie zrobi´c to, co uznacie za najbardziej stosowne — oznajmiła Sheriam. — Schwytajcie ich, je´sli si˛e to oka˙ze mo˙zliwe. Ale z˙ aden z nich nie mo˙ze uciec. 391
Nim Arinvar doko´nczył swój ukłon, z dłonia˛ na r˛ekoje´sci miecza, obok niego pojawił si˛e kolejny m˛ez˙ czyzna, ciemny, wielki niczym nied´zwied´z, barczysty i wysoki, z włosami si˛egajacymi ˛ do ramion i krótka˛ broda˛ wygolona˛ w taki sposób, z˙ e odsłaniała górna˛ warg˛e. Przy jego postaci ten płynny sposób poruszania si˛e Stra˙zników wygladał ˛ doprawdy dziwnie. Mrugnał ˛ do Myrelle, swojej Aes Sedai, a jednocze´snie oznajmił ze swoim mocnym illia´nskim akcentem: — Wi˛ekszo´sc´ je´zd´zców zatrzymała si˛e, jeden wszak przybył tutaj osobi´scie. Co prawda widziałem go tylko w przelocie, ale jest to Gareth Bryne, i upierałbym si˛e przy tym, gdyby nawet moja matka staruszka twierdziła inaczej. Siuan spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczyma, nagle poczuła chłód przenikajacy ˛ dłonie i stopy. Uporczywe plotki głosiły, z˙ e Myrelle naprawd˛e pos´lubiła tego Nuhela oraz swoich pozostałych dwóch Stra˙zników, łamiac ˛ tym samym wszelkie obyczaje i prawa ka˙zdego kraju, który Siuan przychodził na my´sl. To był taki rodzaj przypadkowej my´sli, jaka nawiedza umysły ogłuszone niespodziewanym obrotem spraw, a w tej wła´snie chwili czuła si˛e tak, jakby maszt runał ˛ jej na głow˛e. Bryne, tutaj? „To niemo˙zliwe! To szale´nstwo!” — Z pewno´scia˛ ten człowiek nie mógł jecha´c za nimi taki kawał drogi po. . . — „O tak, mógł i zrobił to. Ten człowiek jest do czego´s takiego zdolny”. Kiedy podró˙zowały, zapewniała sama˛ siebie, z˙ e tylko zrozumiała ostro˙zno´sc´ ka˙ze im zaciera´c za soba˛ s´lady, z˙ e Elaida wie, i˙z nie zgin˛eły, niezale˙znie od tego, co głosiły plotki, i z˙ e nie zaprzestanie ich s´ciga´c, dopóki nie zostana˛ znalezione albo ona nie padnie. Siuan przez cały czas czuła zdenerwowanie, kiedy musiały pyta´c o drog˛e, jednak my´sl, która atakowała ja˛ niczym rekin, krzyczała, z˙ e to przecie˙z nie Elaida znajdzie jako´s kowala w małej altara´nskiej wiosce, lecz z˙ e ten kowal b˛edzie niczym jaskrawo wymalowany znak dla Bryne’a. „Mówiła´s sobie, z˙ e to głupoty, nieprawda˙z? A oto i on”. Dobrze pami˛etała swoje spotkanie z nim, kiedy musiała nagia´ ˛c jego wol˛e w sprawie Murandy. Przypominało to wówczas zginanie z˙ elaznej sztaby albo jakiej´s pot˛ez˙ nej spr˛ez˙ yny, która odskoczy, gdy cho´c na moment si˛e popu´sci. Musiała przywoła´c wszystkie swoje siły, aby da´c sobie z nim rad˛e, musiała poni˙zy´c go publicznie, aby by´c pewna,˛ z˙ e b˛edzie posłuszny tak długo, jak ona zechce. Nie mógł odwoła´c tego, co zgodził si˛e czyni´c, kl˛eczac ˛ i błagajac ˛ o łask˛e na oczach pi˛ec´ dziesi˛eciu szlachetnie urodzonych. Z sama˛ Morgase było ju˙z dosy´c kłopotów, a Siuan nie miała ochoty, by Bryne słu˙zył za pretekst pozwalajacy ˛ sprzeciwi´c si˛e jej zaleceniom. Dziwna my´sl, wówczas ona i Elaida współpracowały ze soba,˛ wywierajac ˛ nacisk na Morgase. Musiała si˛e wzia´ ˛c w gar´sc´ . Rozpraszała si˛e niepotrzebnie, my´slac ˛ o wszystkim, tylko nie o tym, co trzeba. „Skoncentruj si˛e. Nie ma czasu na uleganie panice”. — Musicie go odesła´c. Lub zabi´c. 392
Wiedziała, z˙ e to bład, ˛ zanim sko´nczyła swa˛ wypowied´z. Zbyt wyra´znie było w niej obecne naleganie. Nawet Stra˙znicy spojrzeli na nia,˛ Aes Sedai za´s. . . Dotad ˛ nigdy nie wiedziała, jak to jest, gdy straci si˛e Moc, a te oczy zwróca˛ si˛e na ciebie z pełna˛ siła˛ swego wyrazu. Poczuła si˛e naga, obna˙zona a˙z do samej duszy. Nawet wiedzac, ˛ z˙ e Aes Sedai nie potrafia˛ przecie˙z czyta´c my´sli, wcia˙ ˛z miała ochot˛e wyzna´c od razu wszystko, zanim przedstawia˛ list˛e jej kłamstw i zbrodni. Miała tylko nadziej˛e, z˙ e jej twarz nie przypomina oblicza Leane; poczerwieniałe policzki, oczy szeroko rozwarte. — Dobrze wiecie, dlaczego on tu przyjechał — głos Sheriam był pełen chłodnej pewno´sci. — Obie wiecie. I nie macie ochoty stana´ ˛c z nim twarza˛ w twarz. Do tego stopnia, z˙ e chciałyby´scie, by´smy go dla was zabiły. ˙ — Zyje jeszcze kilku tylko naprawd˛e wielkich kapitanów. — Nuhel zaczał ˛ wylicza´c na palcach. — Agelmar Jagad i Davram Bashere nie opuszczaja˛ Ugoru, jak przypuszczam, Pedron Niall za´s zapewne na nic si˛e wam nie przyda. Gdyby Rodel Ituralde z˙ ył dotad, ˛ mo˙zna by spotka´c go gdzie´s na pozostało´sciach Arad Doman. — Uniósł w gór˛e gruby kciuk. — A wi˛ec zostaje wam tylko Gareth Bryne. — Sadzisz, ˛ z˙ e b˛edziemy potrzebowały wielkiego kapitana? — zapytała cicho Sheriam. Nuhel i Arinvar nie spojrzeli nawet na siebie, ale Siuan nie mogła si˛e pozby´c wra˙zenia, z˙ e jednak wymienili porozumiewawcze spojrzenia. — Decyzja nale˙zy do ciebie, Sheriam — odparł równie cicho Arinvar — do ciebie i pozostałych sióstr, ale je´sli masz zamiar powróci´c do Wie˙zy, on przyda ci si˛e z pewno´scia.˛ Je˙zeli zamierzacie pozosta´c tutaj, dopóki Elaida po was kogo´s nie przy´sle, wtedy b˛edzie niepotrzebny. Myrelle spojrzała na Nuhela pytajaco, ˛ on za´s pokiwał głowa.˛ — Wyglada ˛ na to, z˙ e miała´s racj˛e, Siuan — gniewnie oznajmiła Anayia. — Nie udało nam si˛e oszuka´c Gaidinów. — Pytanie jednak brzmi, czy on zgodzi si˛e nam słu˙zy´c — powiedziała Carlinya, a Morvrin pokiwała głowa,˛ dodajac ˛ — Musimy przedstawi´c mu nasza˛ spraw˛e w taki sposób, by zechciał słu˙zy´c. W niczym nam nie pomo˙ze, je´sli s´wiat si˛e dowie, z˙ e zabiły´smy, czy te˙z uwi˛eziły´smy tak znacznego człowieka. — Tak — sko´nczyła Beonin — i musimy mu zaproponowa´c zapłat˛e, która mocno go z nami zwia˙ ˛ze. Sheriam spojrzała na dwóch m˛ez˙ czyzn. — Kiedy lord Bryne dotrze do wioski, nie mówcie mu nic, lecz przyprowad´zcie prosto do nas. — Gdy tylko drzwi zamkn˛eły si˛e za Stra˙znikiem, jej wzrok stwardniał. Siuan nie miała kłopotów z przypomnieniem sobie, to samo zielone spojrzenie, które sprawiało, z˙ e nowicjuszkom dr˙zały kolana, zanim nawet padło cho´cby jedno słowo. — Dobrze. Opowiecie nam dokładnie, dlaczego Gareth Bryne tu przyjechał. 393
Nie było wyboru. Je˙zeli złapia˛ ja˛ na najdrobniejszym cho´cby kłamstwie, zaczna˛ watpi´ ˛ c we wszystko. Siuan wciagn˛ ˛ eła gł˛eboko powietrze. ´ — Na noc poszukały´smy schronienia w stodole poło˙zonej blisko Zródeł Kore, w Andorze. Bryne jest tamtejszym lordem i. . .
SCHWYTANI Stra˙znik w szarozielonym płaszczu podszedł do Garetha Bryne, gdy tylko zda˛ z˙ ył wjecha´c na Podró˙zniku pomi˛edzy pierwsze kamienne budynki wioski. Bryne rozpoznałby w nim Stra˙znika ju˙z po dwóch krokach danych przez tamtego, nawet gdyby na ulicy nie dojrzał wpatrzonych w niego wszystkich tych twarzy Aes ´ Sedai. Có˙z, w imi˛e Swiatło´ sci, robi tyle Aes Sedai tu˙z przy granicy z Amadicia? ˛ Plotki słyszane w wioskach, które mijali, głosiły, z˙ e Ailron zamierza wysuna´ ˛c roszczenia do tego brzegu rzeki, co oznaczało, i˙z w istocie stoja˛ za tym Białe Płaszcze. Aes Sedai potrafiły si˛e broni´c, ale gdyby Niall wysłał cały legion przez Eldar, wiele z tych kobiet zgin˛ełoby. Chocia˙z nie potrafił powiedzie´c, od jak dawna pie´n s´ci˛etego drzewa poddawany był oddziaływaniom atmosferycznym, dwa miesiace ˛ temu w tym miejscu jeszcze rósł las. W có˙z te˙z Mara si˛e wplatała? ˛ Pewien był, i˙z tutaj ja˛ odnajdzie, ludzie w wioskach pami˛etali trzy s´liczne dziewczyny podró˙zujace ˛ razem, w szczególno´sci, z˙ e jedna z nich pytała o drog˛e do miasteczka opuszczonego od czasu Wojny z Białymi Płaszczami. Stra˙znik, pot˛ez˙ ny m˛ez˙ czyzna o kwadratowej twarzy, sadz ˛ ac ˛ po brodzie Illianin, nagle pojawił si˛e na ulicy przed gniadym wałachem Bryne’a i ukłonił si˛e. — Lord Bryne? Jestem Nuhel Dromand. Je˙zeli pozwolisz, to oczekuja˛ ci˛e te, z którymi zapewne chciałby´s mówi´c. Bryne powoli zsiadł z konia, s´ciagn ˛ ał ˛ r˛ekawice i zatknał ˛ je za pas, jednoczes´nie przygladaj ˛ ac ˛ si˛e mie´scinie. Prosty kaftan w kolorze wolej skóry, który obecnie miał na sobie, znacznie lepiej spisywał si˛e w podró˙zy ni´zli ten szary jedwab towarzyszacy ˛ jej poczatkom, ˛ tamten wyrzucił. Aes Sedai, Stra˙znicy i pozostali przygladali ˛ mu si˛e w milczeniu, ale nawet ci, którzy zapewne musieli by´c słu˙za˛ cymi, nie wygladali ˛ na zaskoczonych. A Dromand znał jego imi˛e. Jego oblicze nie było nieznane, podejrzewał jednak, z˙ e tu chodzi o co´s wi˛ecej. Je˙zeli Mara była — je˙zeli one wszystkie były agentkami Aes Sedai, w najmniejszej mierze nie anulowało to zło˙zonej przez nie przysi˛egi. — Prowad´z, Nuhelu Gaidin. — Je˙zeli nawet Nuhel zaskoczony był, z˙ e tak si˛e do niego zwrócił, niczego po sobie nie dał pozna´c. Gospoda, do której zaprowadził go Dromand — czy te˙z budynek, który kiedy´s pełnił funkcj˛e gospody — wygladała ˛ niczym kwatera główna armii przygotowu395
jacej ˛ kampani˛e, wsz˛edzie wokół krzatanina ˛ i po´spiech. Oczywi´scie gdyby Aes Sedai kiedykolwiek dowodziły kampania.˛ Spostrzegł Serenl˛e, zanim ona zobaczyła jego, siedziała w kacie ˛ w towarzystwie wielkiego m˛ez˙ czyzny, którym zapewne był Dalyn. Kiedy go ujrzała, szcz˛eka opadła jej niemal na stół, potem zamrugała, nie wierzac ˛ własnym oczom. Dalyn wygladał, ˛ jakby spał z otwartymi oczyma, wbitymi w przestrze´n. Pozostałe Aes Sedai zdawały si˛e go nie dostrzega´c, kiedy za Dromandem w˛edrował w´sród nich, ale Bryne gotów byłby postawi´c swój dwór i ziemi˛e, z˙ e ka˙zda z nich widziała dziesi˛eciokrotnie wi˛ecej ni´zli wszyscy razem wgapieni w niego słu˙zacy. ˛ Powinien zawróci´c i odjecha´c, kiedy tylko zrozumiał, kto zamieszkuje t˛e wiosk˛e. Zachowywał dalece posuni˛eta˛ ostro˙zno´sc´ , kłaniajac ˛ si˛e, gdy Stra˙znik przedstawiał go kolejno wszystkim sze´sciu siedzacym ˛ w pomieszczeniu Aes Sedai — tylko głupiec bywał nieostro˙zny w otoczeniu Aes Sedai — ale jego my´sli kra˙ ˛zyły wokół dwu młodych kobiet, stojacych ˛ pod s´ciana˛ obok s´wie˙zo wyczyszczonego kominka i wygladaj ˛ acych ˛ na przestraszone. Smukła uwodzicielka Domani obdarzyła go u´smiechem, ale tym razem pełnym dr˙zenia raczej ni´zli zalotno´sci. Mara była równie˙z przera˙zona — do tego stopnia, z˙ e niemal wychodziła z siebie, jak łatwo mógł zauwa˙zy´c — ale te bł˛ekitne oczy znów patrzyły nieustraszenie. Ta dziewczyna miała. odwag˛e, której nie powstydziłby si˛e lew. — Miło nam, z˙ e mo˙zemy ci˛e go´sci´c u siebie, lordzie Bryne — powiedziała płomiennowłosa Aes Sedai. Lekko pulchna, z nakrapianymi t˛eczówkami, była na tyle pi˛ekna, by m˛ez˙ czyzna obejrzał si˛e za nia˛ dwa razy, nawet widzac ˛ pier´scie´n z Wielkim W˛ez˙ em na palcu. — Czy powiesz nam, co ci˛e tutaj sprowadza? — Oczywi´scie, Sheriam Sedai. — Nuhel stał tu˙z przy jego boku. Bryne nie miał najmniejszych watpliwo´ ˛ sci, z˙ e ju˙z wszystko wiedza,˛ a wyraz ich twarzy, kiedy opowiadał swoja˛ histori˛e, tylko potwierdził jego przypuszczenia. Aes Sedai nie pozwalały, by z ich twarzy mo˙zna było co´s wyczyta´c wbrew ich woli, jednak przynajmniej jedna z nich powinna cho´cby mrugna´ ˛c, gdy wspomniał o przysi˛edze, gdyby nie wiedziały o niej uprzednio. — Okropna˛ histori˛e opowiadasz, lordzie Bryne. — Odezwała si˛e ta, której na imi˛e było Anayia, niezale˙znie od braku s´ladów upływu lat na twarzy, wygladała ˛ bardziej na z˙ on˛e dobrze prosperujacego ˛ farmera ni´zli na Aes Sedai. — Jednak zaskoczona jestem, z˙ e poda˙ ˛załe´s a˙z tak daleko, s´cigajac ˛ wiarołomczynie. — Policzki Mary spłon˛eły w´sciekła˛ czerwienia.˛ — Cho´c z drugiej strony, to przysi˛ega, jakiej łama´c si˛e nie powinno. — Na nieszcz˛es´cie — oznajmiła Sheriam — nie mo˙zemy jeszcze wyda´c ich w twoje r˛ece. A wi˛ec były agentkami Aes Sedai. — Przysi˛ega tak silna, z˙ e łama´c jej nie wolno, a wy macie zamiar pozwoli´c im jej nie dotrzyma´c? — Dotrzymaja˛ jej — powiedziała Myrelle, zerkajac ˛ w taki sposób na par˛e sto396
jac ˛ a˛ przy kominku, z˙ e obie natychmiast si˛e wyprostowały — a ty mo˙zesz przynajmniej po cz˛es´ci odzyska´c spokój ducha, wiedzac, ˛ i˙z od poczatku ˛ z˙ ałowały swej ucieczki. — Tym razem to Amaena poczerwieniała, Mara wygladała ˛ tak, jakby gotowa była gry´zc´ kamienie. — Ale jeszcze nie teraz. Nie wymieniono z˙ adnych Ajah, przypuszczał jednak, z˙ e kobieta o smagłej urodzie była Zielona,˛ kr˛epa za´s, o okragłej ˛ twarzy, przedstawiona mu jako Morvrin, Brazow ˛ a.˛ By´c mo˙ze chodziło tu o u´smiech, jakim Myrelle obdarzyła Dromanda, kiedy wprowadził go do wn˛etrza, Morvrin bowiem otaczała aura kobiety zatopionej w my´slach. — Co prawda, to one nie okre´sliły dokładnie, kiedy maja˛ zamiar ja˛ odsłu˙zy´c. A teraz sa˛ nam potrzebne. To było idiotyczne, powinien je przeprosi´c za to, z˙ e przeszkadza i natychmiast opu´sci´c to miejsce. Ale to tak˙ze nie byłoby madre. ˛ Zanim jeszcze Dromand wyszedł mu na spotkanie, wiedział ju˙z, z˙ e najpewniej nie ujdzie z z˙ yciem z Salidaru. W lesie, wokół miejsca, w którym zostawił swoich ludzi, było najprawdopodobniej pi˛ec´ dziesi˛eciu Stra˙zników, je´sli nie setka. Joni i pozostali zapewne nie sprzedadza˛ tanio swej skóry, ale przecie˙z nie ciagn ˛ ał ˛ ich za soba˛ taki kawał drogi, by teraz ich pozabijano. Ale skoro był takim głupcem, z˙ e pozwolił si˛e zwabi´c parze s´licznych oczu w t˛e pułapk˛e, równie dobrze mógł przej´sc´ dla nich t˛e ostatnia˛ mil˛e. — Podpalenie, kradzie˙z i napa´sc´ , Aes Sedai. Takie były ich przest˛epstwa. Zostały osadzone, ˛ skazane i zaprzysi˛ez˙ one. Ale nie protestuj˛e, zaczekam, a˙z wy z nimi sko´nczycie. Mara mo˙ze słu˙zy´c mi jako mój pies my´sliwski w chwilach, gdy nie b˛edzie wam potrzebna. Odnotuj˛e godziny, podczas których pracowała dla mnie, a potem odejm˛e je od całkowitego czasu słu˙zby. Mara otworzyła usta z w´sciekło´sci, ale niemal˙ze jakby widzac, ˛ z˙ e zechce zaraz co´s powiedzie´c, spojrzenie sze´sciu par oczu Aes Sedai równocze´snie wbiło si˛e w nia.˛ Zgarbiła ramiona, zamkn˛eła usta, a˙z zgrzytn˛eły szcz˛eki, a potem spojrzała na niego płonacym ˛ wzrokiem, dłonie wspierajac ˛ na biodrach. Nale˙zało si˛e cieszy´c, z˙ e nie ma no˙za w r˛eku. Myrelle zdawała si˛e prawie do łez rozbawiona cała˛ sytuacja.˛ — Lepiej wybierz t˛e druga,˛ lordzie Bryne. Wnoszac ˛ ze sposobu, w jaki na ciebie patrzy, zapewne przekonasz si˛e, z˙ e jest bardziej. . . sympatyczna. Na poły oczekiwał, z˙ e Amaena z kolei obleje si˛e szkarłatem, ale tak si˛e nie stało. I patrzyła na niego, jakby szacujac ˛ go. Wymieniła nawet u´smiechy z Myrelle. Có˙z, była mimo wszystko Domani i teraz w znacznie wi˛ekszym stopniu ni´zli wówczas, gdy zobaczył ja˛ po raz pierwszy. Carlinya, na tyle chłodna w obej´sciu, z˙ e pozostałe wygladały ˛ przy niej ciepło, pochyliła si˛e naprzód. Nie był do niej przekonany, do niej i wielkookiej kobiety o imieniu Beonin. Nie wiedział jednak, dlaczego. Wyjawszy ˛ odczucie, z˙ e tutaj rozgrywa si˛e Gra Domów, uznałby, i˙z w obu z daleka mo˙zna wyczu´c gorejac ˛ a˛ ambicj˛e. By´c mo˙ze wła´snie o to chodziło. 397
— Powiniene´s by´c s´wiadom — powiedziała zimno Carlinya — z˙ e kobieta, która˛ znasz jako Mar˛e, to w rzeczywisto´sci Siuan Sanche, uprzednio Zasiadajaca ˛ na Tronie Amyrlin. Amaena za´s to tak naprawd˛e Leane Sharif, jej Opiekunka Kronik. Potrafił si˛e opanowa´c tylko na tyle, by nie gapi´c si˛e niczym wiejski głupek. Teraz, kiedy ju˙z wiedział, mógł dojrze´c w twarzy Mary — Siuan — rysy tej, która ongi´s zmusiła go, by si˛e ukorzył. — Jak? — wykrztusił. W istocie, potrafił tylko tyle powiedzie´c. — Sa˛ takie rzeczy, o których m˛ez˙ czy´zni nie powinni wiedzie´c — chłodno odparowała Sheriam — a tak˙ze i wi˛ekszo´sc´ kobiet. Mara — nie, równie dobrze mógł ja˛ nazywa´c wła´sciwym imieniem — Siuan została ujarzmiona. Tego był pewien. To musiało mie´c co´s wspólnego z ujarzmieniem. Je˙zeli ta Domani o łab˛edziej szyi była Opiekunka,˛ gotów był si˛e zało˙zy´c, z˙ e ja˛ równie˙z ujarzmiono. Ale rozmowa na ten temat w obecno´sci Aes Sedai była najlepszym chyba sposobem sprawdzenia, do jakiego stopnia jest si˛e m˛ez˙ nym. Poza tym, kiedy ju˙z zaczynały si˛e zachowywa´c tajemniczo, mo˙zna było by´c pewnym, z˙ e nie uzyska si˛e od nich prostej odpowiedzi nawet na pytanie, czy niebo jest bł˛ekitne. Naprawd˛e były bardzo dobre, te Aes Sedai. Ukołysały go, a potem uderzyły mocno, kiedy przestał ju˙z si˛e strzec. Zaczynał mie´c mdlace ˛ poczucie, z˙ e ju˙z wie, po co go zmi˛ekczaja.˛ Ciekawe, czy ma racj˛e. — To w niczym nie zmienia przysi˛egi, która˛ zło˙zyły. Nawet gdyby wcia˙ ˛z były Amyrlin i Opiekunka,˛ musiałyby dotrzyma´c swej przysi˛egi zgodnie z ka˙zdym prawem, równie˙z panujacym ˛ w Tar Valon. — Poniewa˙z nie masz z˙ adnych obiekcji przed zostaniem tutaj — powiedziała Sheriam.- mo˙zesz mie´c Siuan jako osobista˛ słu˙zac ˛ a˛ w czasie, gdy my nie b˛edziemy jej potrzebowa´c. To odnosi si˛e do wszystkich trzech, je´sli tego sobie zaz˙ yczysz, właczywszy ˛ w to Min, która˛ zapewne znałe´s przez cały ten czas pod imieniem Serenla. Z jakiego´s powodu to zdawało si˛e irytowa´c Siuan w takim samym stopniu, jak wszystko co o niej dotad ˛ powiedziano, mruczała co´s pod nosem, na tyle jednak cicho, z˙ e nie mógł nic usłysze´c. — A poniewa˙z nie masz z˙ adnych obiekcji, lordzie Bryne, na czas, kiedy z nami pozostaniesz, mo˙zesz równie˙z odda´c nam okre´slone przysługi. — Wdzi˛eczno´sc´ Aes Sedai nie jest czym´s nieznaczacym ˛ — dodała Morvrin. ´ — Słu˙zac ˛ nam, pozostaniesz w słu˙zbie Swiatło´sci i sprawiedliwo´sci — te słowa wyrzekła Carlinya. Beonin kiwn˛eła głowa˛ i przemówiła bardzo powa˙znym tonem: — Słu˙zyłe´s wiernie Morgase i Andorowi. Słu˙z tak i nam, a na koniec na pewno nie czeka ci˛e wygnanie. Nic, o co ci˛e prosimy, nie b˛edzie sprzeczne z twym poczuciem honoru. Nie poprosimy te˙z o nic, co mogłoby zaszkodzi´c Andorowi. 398
Bryne skrzywił si˛e. Był ju˙z w Grze, w porzadku. ˛ Czasami my´slał, z˙ e Aes Sedai musiały wynale´zc´ Daes Dae’mar, zdawały si˛e zdolne gra´c w nia˛ nawet przez sen. Bitwy były z pewno´scia˛ bardziej krwawe, ale były te˙z i bardziej uczciwe. Je˙zeli maja˛ zamiar traktowa´c go jak marionetk˛e na sznurkach — a w taki czy inny sposób i tak do tego doprowadza˛ — nadszedł czas, by pokaza´c im, z˙ e nie jest pozbawiona˛ mózgu kukiełka.˛ — W Białej Wie˙zy nastapił ˛ rozłam — powiedział oboj˛etnym tonem. Oczy Aes Sedai rozszerzyły si˛e, ale nie dał im szansy, by przemówiły. — Ajah podzieliły si˛e. To jest jedyna mo˙zliwa przyczyna waszego pobytu tutaj. Z pewno´scia˛ nie potrzebujecie jednego czy dwu dodatkowych mieczy — spojrzał na Dromanda i w odpowiedzi otrzymał skinienie głowa˛ — a wi˛ec jedyna˛ słu˙zba,˛ jakiej ode mnie mogłyby´scie pragna´ ˛c, jest dowodzenie armia.˛ Stworzenie jej, pierwej, chyba z˙ e sa˛ jeszcze inne obozy znacznie. liczniejsze ni´zli ten, który tutaj widziałem. A to znaczy z kolei, i˙z chcecie wystapi´ ˛ c przeciwko Elaidzie. Sheriam wygladała ˛ na zirytowana,˛ Anayia na zmartwiona,˛ Carlinya za´s najwyra´zniej przez cały czas próbowała doj´sc´ do głosu, on jednak ciagn ˛ ał ˛ dalej. Niech słuchaja,˛ spodziewał si˛e, z˙ e w nadchodzacych ˛ miesiacach ˛ b˛edzie jeszcze miał do´sc´ słuchania ich. — Bardzo dobrze. Nigdy nie lubiłem Elaidy, nie potrafiłbym uwierzy´c, z˙ e byłaby dobra˛ Amyrlin. A co wa˙zniejsze, mog˛e stworzy´c armi˛e, która zdob˛edzie Tar Valon. Jak same doskonale wiecie, b˛edzie to operacja długotrwała i krwawa. — Ale oto moje warunki. — Słyszac ˛ to, wszystkie kobiety zesztywniały, nawet Siuan i Leane. M˛ez˙ czy´zni nie stawiali warunków Aes Sedai. — Po pierwsze, ja dowodz˛e. Wy mówicie mi, co mam zrobi´c, ale ja decyduj˛e w jaki sposób. Wy rozkazujecie mi, a ja, nie wy, rozkazuj˛e z˙ ołnierzom pozostajacym ˛ pod moja˛ komenda.˛ Kilka a˙z otworzyło usta, najpierw Carlinya i Beonin, on jednak kontynuował. — Ja rekrutuj˛e ludzi, ja ich awansuj˛e i ja ich karz˛e. Nie wy. Po drugie, je˙zeli powiem wam, z˙ e czego´s nie sposób dokona´c, we´zmiecie moje słowa pod rozwag˛e. Nie prosz˛e, by´scie dzieliły si˛e ze mna˛ swoja˛ władza˛ — niewielka szansa, by si˛e na to zgodziły — ale nie mam zamiaru marnowa´c ludzi tylko dlatego, z˙ e wy nie pojmujecie wojny. — To zapewne mo˙ze si˛e zdarzy´c, ale je´sli b˛edzie miał szcz˛es´cie, to nie wi˛ecej ni˙z raz. — Po trzecie, je˙zeli ju˙z zaczniecie t˛e cała˛ spraw˛e, nie porzucicie jej w połowie. Przyłaczaj ˛ ac ˛ si˛e do was, wkładam głow˛e w p˛etl˛e, podobnie jak ka˙zdy m˛ez˙ czyzna, który pójdzie za mna,˛ a je´sli wy zdecydujecie, powiedzmy za pół roku od tej chwili, z˙ e Elaida jako Amyrlin lepsza jest od wojny, zaci´sniecie t˛e p˛etl˛e na naszych karkach, a przynajmniej na karkach tych, których b˛edzie mo˙zna złapa´c. Narody moga˛ trzyma´c si˛e z dala od wojny domowej w Wie˙zy, ale gdy nas porzucicie, nie pozwola˛ nam z˙ y´c. Elaida ju˙z tego dopilnuje. Je˙zeli nie zgodzicie si˛e na te warunki, doprawdy nie wyobra˙zam sobie, jak mógłbym wam słu˙zy´c. Niezale˙znie od tego, czy zwia˙ ˛zecie mnie Moca,˛ aby obecny tutaj Dromand podciał ˛ 399
mi gardło, czy te˙z sko´ncz˛e oskar˙zony i powieszony, i tak czeka mnie s´mier´c. ˙ Zadna z. Aes Sedai nie odezwała si˛e. Przez dłu˙zsza˛ chwil˛e patrzyły na niego, dopóki sw˛edzenie mi˛edzy łopatkami nie skłoniło go do zastanowienia si˛e, czy Nuhel przypadkiem nie gotuje si˛e do wbicia mu sztyletu w plecy. Potem Sheriam powstała, a pozostałe podeszły za nia˛ do okna. Z miejsca gdzie stał, widział ich poruszajace ˛ si˛e usta, ale nic nie słyszał. Je˙zeli chciały skry´c swa˛ narad˛e za bariera˛ Jedynej Mocy, prosz˛e bardzo. Nie był pewien, ile z tego, co zamierzał, mo˙ze na nich wymusi´c. Wszystko, je˙zeli zachowaja˛ zdrowy rozsadek, ˛ ale to Aes Sedai zdecyduja,˛ czy te przedziwne z˙ adania ˛ sa˛ rozsadne. ˛ Cokolwiek postanowia,˛ b˛edzie musiał przyja´ ˛c z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zastawił na samego siebie doprawdy idealna˛ pułapk˛e. Leane spojrzała na niego i u´smiechn˛eła si˛e w sposób, który mówił jednoznacznie, z˙ e nigdy nie dowie si˛e, ile stracił, pomy´slał, z˙ e to dopiero byłby s´wietny pos´cig, z nim prowadzonym za nos. Kobiety Domani nigdy nie obiecywały nawet połowy tego, co ci si˛e wydawało, a dawały tylko tyle, ile chciały, zmieniajac ˛ swe decyzje w mgnieniu oka. Przyn˛eta w tej pułapce popatrzyła na´n oczyma zupełnie pozbawionymi wyrazu, potem przeszła przez izb˛e i stan˛eła tak blisko, z˙ e musiała zadrze´c głow˛e. Przemówiła cichym, przepełnionym w´sciekło´scia˛ głosem: — Dlaczego to zrobiłe´s? Dlaczego jechałe´s za nami? Dla stodoły? — Dla przysi˛egi. — Dla pary bł˛ekitnych oczu. Siuan Sanche nie mogła by´c młodsza od niego o wi˛ecej ni˙z dziesi˛ec´ lat, ale naprawd˛e trudno mu było o tym pami˛eta´c, gdy patrzył w twarz przynajmniej trzydzie´sci lat młodsza.˛ Oczy jednak zostały te same, ciemnoniebieskie i twarde. — Dla przysi˛egi, która˛ mi dała´s i która˛ złamała´s. Powinienem za to podwoi´c czas twej słu˙zby. Umkn˛eła wzrokiem, potem zaplotła ramiona na piersiach i j˛ekn˛eła. — One ju˙z o to zadbały. — Masz na my´sli kar˛e za krzywoprzysi˛estwo? Je˙zeli od tego boli ci˛e dolna cz˛es´c´ ciała to i tak si˛e nie liczy, dopóki nie b˛edzie to moje dzieło. Chichot Dromanda był co najmniej zgorszony — tamten wcia˙ ˛z jeszcze nie potrafił przej´sc´ do porzadku ˛ nad tym, co si˛e stało z Siuan, Bryne nie był zreszta˛ pewien, czy jemu równie˙z to si˛e udało — jej twarz za´s pociemniała tak, jakby w ka˙zdej chwili mogła pa´sc´ ra˙zona apopleksja.˛ — Czas mojej kary ju˙z został podwojony, je´sli nie wi˛ecej, ty kupo zjełczałych ˙ rybich flaków! Ty i twoje odliczanie godzin! Zadna godzina nie b˛edzie si˛e liczy´c, dopóki nie b˛edziesz miał nas trzech w swoim dworze, nie, je´sli musiałabym by´c twoim. . . twoim. . . pieskiem go´nczym, cokolwiek miałoby to znaczy´c. . . cho´cby przez dwadzie´scia lat! A wi˛ec to równie˙z zaplanowały, Sheriam wraz z pozostałymi. Rzucił okiem na stojace ˛ przy oknie. Zdawały si˛e dzieli´c na dwie grupy, Sheriam, Anayia i Myrelle z jednej strony, Morvrin, Carlinya po drugiej, a Beonin najwyra´zniej zajmowała 400
stanowisko po´srednie. Gotowe były odda´c mu Siuan, Leane i — Min? — jako rodzaj łapówki czy okupu, zanim jeszcze wszedł do s´rodka. Były zdesperowane, co oznaczało, z˙ e znalazł si˛e po słabszej stronie, ale by´c mo˙ze dlatego te˙z gotowe były mu da´c wszystko, czego potrzebował, by istniał cho´c cie´n nadziei na zwyci˛estwo. — Bawi ci˛e to, nieprawda˙z? — zapytała gwałtownie Siuan w tej samej chwili, ˙ gdy dostrzegła, gdzie patrzy. — Ty stary jastrz˛ebiu. Zeby´ s sczezł, głupcze o karpim mózgu. Teraz, kiedy ju˙z wiesz, kim jestem, b˛edziesz si˛e rozkoszował moim widokiem, jak kłaniam si˛e i czołgam przed toba.˛ Na razie raczej nie robiła z˙ adnej z tych rzeczy. — Dlaczego? Poniewa˙z wtedy, w sprawie Murandy zmusiłam ci˛e publicznie, by´s si˛e wycofał? Czy jeste´s a˙z tak małym człowiekiem, Garecie Bryne? Próbowała go zdenerwowa´c, szybko zrozumiała, z˙ e powiedziała zbyt wiele i nie chciała da´c mu czasu, aby si˛e nad tym zastanowił. By´c mo˙ze przestała by´c Aes Sedai, ale skłonno´sci do manipulowania innymi miała we krwi. — Była´s Zasiadajac ˛ a˛ na Tronie Amyrlin — odparł spokojnie — a nawet królowie całuja˛ pier´scie´n Amyrlin. Nie mog˛e powiedzie´c, by mi si˛e podobał sposób, w jaki załatwiła´s tamta˛ spraw˛e, i mo˙ze kiedy´s porozmawiamy na osobno´sci, czy rzeczywi´scie trzeba było to robi´c na oczach całego dworu, lecz powinna´s pami˛eta´c, z˙ e s´cigałem Mar˛e Tomanes i prosiłem wła´snie o nia.˛ Nie o Siuan Sanche. Poniewa˙z ty wcia˙ ˛z pytasz dlaczego, niech mi wolno te˙z b˛edzie zada´c pytanie. Dlaczego było wówczas tak wa˙zne, bym pozwolił Murandianom napada´c na nasze wsie pograniczne? — Poniewa˙z twoja interwencja zrujnowałaby istotne plany — powiedziała, a ka˙zde słowo niemal˙ze wypluwała z ust — podobnie jak interwencja w moje obecne sprawy. Wedle rozeznania Wie˙zy, młody lord z Pogranicza o imieniu Dulain mógł okaza´c si˛e człowiekiem, który b˛edzie w stanie pewnego dnia naprawd˛e zjednoczy´c Murandy, oczywi´scie z nasza˛ pomoca.˛ Nie mogłam pozwoli´c, by twoi z˙ ołnierze przez przypadek go zabili. Mam tutaj prac˛e, lordzie Bryne. Pozwól mi ja˛ wykonywa´c, a i ty b˛edziesz s´wiadkiem zwyci˛estwa. Przeszkadzaj mi swoja˛ złos´cia,˛ a zniszczysz wszystko. — Na czymkolwiek polega twoja praca, pewien jestem, z˙ e Sheriam i pozostałe zadbaja˛ o to, by´s ja˛ wykonała. Dulain? Nigdy o nim nie słyszałem. Zapewne jeszcze nie odniósł sukcesu. — W jego opinii Murandy pozostana˛ pstrokata˛ politycznie kraina˛ we władzy niezale˙znych arystokratów, dopóki nie obróci si˛e Koło i nie nadejdzie nowy Wiek. Murandianie nazywali samych siebie Lugardianami czy Mindeanami, czy jak tam jeszcze, a dopiero w drugim rz˛edzie my´sleli o sobie jako o narodzie. O ile w ogóle. Lord, który by ich zjednoczył i który miałby wokół szyi smycz Siuan Sanche, mógłby przyprowadzi´c spora˛ liczb˛e ludzi. — On. . . zginał. ˛ — Szkarłatne plamy wystapiły ˛ na jej policzkach, zdawała si˛e walczy´c sama ze soba.˛ — Miesiac ˛ po tym jak opu´sciłam Caemlyn — wymamrotała — jaki´s andora´nski wie´sniak przeszył go strzała˛ podczas jednego z najazdów. 401
Nie potrafił si˛e powstrzyma´c od s´miechu. — A wi˛ec to farmerów powinna´s rzuca´c na kolana, nie mnie. Có˙z, ju˙z dłu˙zej nie musisz troszczy´c si˛e o takie rzeczy. — To bez watpienia ˛ było prawda.˛ Jakiekolwiek zadania miały dla niej Aes Sedai, nigdy ju˙z nie pozwola˛ jej sprawowa´c władzy ani podejmowa´c decyzji. Było mu jej z˙ al. Nie potrafił sobie wyobrazi´c, by ta kobieta mogła si˛e podda´c i umrze´c, ale ju˙z przecie˙z straciła wła´sciwie wszystko prócz z˙ ycia. Z drugiej jednak strony, nie lubił, jak nazywano go jastrz˛ebiem albo kupa˛ zjełczałych rybich flaków. A jak brzmiało tamto? Głupiec o karpim mózgu. — Od tej chwili b˛edziesz si˛e troszczy o to, czy moje buty sa˛ wyczyszczone i czy mam posłane łó˙zko. Jej oczy zmieniły si˛e w waziutkie ˛ szparki. — Je˙zeli tego chcesz, lordzie Garecie Bryne, powiniene´s wybra´c Leane. Ona mo˙ze by´c na tyle głupia. Omal nie wytrzeszczył na nia˛ zbaranianych oczu. Sposób, w jaki działały kobiece umysły, nigdy nie przestawał go zadziwia´c. — Przysi˛egła´s słu˙zy´c mi w taki sposób, jaki wybior˛e — spróbował zachichota´c. Dlaczego to robił? Wiedział przecie˙z, kim i czym niegdy´s była. Ale te oczy wcia˙ ˛z nawiedzały go, wcia˙ ˛z patrzyła na niego wyzywajaco, ˛ nawet wówczas gdy nie było ju˙z z˙ adnej nadziei, tak jak w tej chwili. — Przekonasz si˛e, jakim jestem człowiekiem, Siuan. Próbował złagodzi´c jako´s efekt swego durnego z˙ artu, ale wnioskujac ˛ z tego, jak zesztywniały jej ramiona, potraktowała to niczym gro´zb˛e. Nagle zdał sobie spraw˛e, z˙ e słyszy ju˙z głosy Aes Sedai, cichy szmer, który zamarł niczym uci˛ety no˙zem. Stały blisko siebie, patrzac ˛ na´n z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie, patrzyły na Siuan. Ich spojrzenia poszły w s´lad za nia,˛ gdy ruszyła na miejsce, gdzie wcia˙ ˛z bez ruchu stała Leane, jakby czujac ˛ ich nacisk, z ka˙zdym krokiem przyspieszała. Kiedy odwróciła si˛e znowu w ich stron˛e, stała ju˙z obok kominka, a jej twarz była równie pozbawiona wyrazu jak ich oblicza. Niezwykła kobieta. Nie był wcale taki pewien, czy na jej miejscu potrafiłby sobie tak dobrze poradzi´c z ta˛ cała˛ sytuacja.˛ Aes Sedai czekały, by podszedł bli˙zej. Kiedy tak zrobił, Sheriam powiedziała: — Przyjmujemy bez zastrze˙ze´n twoje warunki, lordzie Bryne, i obiecujemy, z˙ e b˛edziemy ich przestrzega´c. Sa˛ jak najbardziej rozsadne. ˛ Carlinya wcale nie wygladała ˛ na osob˛e, która uwa˙za te warunki za rozsadne, ˛ jednak nie dbał o to. Był przygotowany, je´sli zajdzie taka potrzeba, na rezygnacj˛e ze wszystkich, z wyjatkiem ˛ ostatniego — z˙ eby nie zmieniły zdania. Uklakł ˛ tam, gdzie stał, prawa˛ pi˛es´c´ przyciskajac ˛ do strz˛epu dywanu, one za´s otoczyły go, a ka˙zda poło˙zyła dło´n na pochylonej głowie. Nie dbał o to, czy u˙zywaja˛ Mocy, aby zwiaza´ ˛ c go własna˛ przysi˛ega,˛ czy te˙z szukaja˛ prawdy — nie miał poj˛ecia, czy sa˛ zdolne do której´s z tych rzeczy, ale kto tak naprawd˛e wiedział, co potrafia˛ Aes Sedai? — a je´sli nawet chodziło im o co´s innego, nic w tej sprawie 402
nie mógł i tak uczyni´c. Schwytany przez par˛e oczu niczym głupi jak gasior ˛ wiejski chłopak. Rzeczywi´scie był bezmózgim idiota.˛ — Obiecuj˛e i przysi˛egam, z˙ e słu˙zy´c b˛ed˛e wam wiernie do czasu, a˙z Biała Wie˙za b˛edzie wasza. . . Ale jednocze´snie ju˙z tworzył plany. Wy´sle Thada oraz mo˙ze Stra˙znika czy dwóch na drugi brzeg rzeki, aby sprawdzili, co zamierzaja˛ Białe Płaszcze. Joni, Barim i kilku innych do Ebou Dar, dzi˛eki temu Joni nie b˛edzie musiał połyka´c j˛ezyka za ka˙zdym razem, gdy spojrzy na „Mar˛e” i „Amaen˛e”, a wszyscy oni wiedza,˛ jak werbowa´c rekrutów. — . . . stworzy´c i kierowa´c wasza˛ armia˛ na miar˛e moich umiej˛etno´sci. . .
***
Kiedy cichy szmer rozmów we wspólnej izbie zamarł, Min uniosła wzrok znad bezsensownych gryzmołów, które kre´sliła na blacie stołu palcem umoczonym w winie. Logain, o dziwo, równie˙z zebrał si˛e troch˛e w sobie, ale był w stanie tylko patrze´c na ludzi w pomieszczeniu albo mo˙ze na wskro´s nich, trudno było osadzi´ ˛ c. Gareth Bryne i ten pot˛ez˙ ny Stra˙znik, Illianin, pierwsi wyszli z pokoju na zapleczu. W pełnej napi˛ecia ciszy usłyszała, jak Bryne mówi: — Powiedz im, z˙ e wysłała ci˛e dziewka z tawerny w Ebou Dar, w przeciwnym razie zatkna˛ twoja˛ głow˛e na palu. Illianin zaniósł si˛e s´miechem. — Niebezpieczne miasto, Ebou Dar. — Wyciagn ˛ ał ˛ zza pasa r˛ekawice i wychodzac ˛ na ulic˛e, wło˙zył je. Gdy pojawiła si˛e Siuan, na nowo usłyszała szmer rozmów. Min nie mogła słysze´c tego, co jej powiedział Bryne, ale widziała, jak idzie w s´lad za Stra˙znikiem, warczac ˛ co´s do siebie. Miała nieprzyjemne uczucie, z˙ e Aes Sedai postanowiły, i˙z zostana˛ oddalone, aby uczyni´c zado´sc´ tej głupiej przysi˛edze, z której Siuan była tak dumna, i to natychmiast. Gdyby mogła wmówi´c sobie, z˙ e ci dwaj Stra˙znicy oparci o s´cian˛e niczego nie zauwa˙za,˛ w mgnieniu oka byłaby ju˙z za drzwiami i dosiadałaby Dzikiej Ró˙zy. Sheriam oraz pozostałe Aes Sedai wyszły na ko´ncu, wraz z nimi Leane. Myrelle usadziła Leane przy jednym ze stołów i zacz˛eła co´s z nia˛ omawia´c, podczas gdy tamte kra˙ ˛zyły po pomieszczeniu, zatrzymujac ˛ si˛e, by porozmawia´c z ka˙zda˛ Aes Sedai. Cokolwiek im mówiły, wywoływało to reakcje wahajace ˛ si˛e mi˛edzy nie skrywanym szokiem a zadowolonymi u´smiechami, zupełnie jakby osławiony spokój Aes Sedai był tylko legenda.˛ 403
— Zosta´n tutaj — nakazała Min Logainowi, odsuwajac ˛ swoje kołyszace ˛ si˛e krzesło. Miała tylko nadziej˛e, z˙ e nie zacznie sprawia´c jakich´s kłopotów. Patrzył na twarze Aes Sedai, po kolei, zdajac ˛ si˛e rozpoznawa´c znacznie wi˛ecej ni´zli przez ostatnie dni. — Zosta´n tu przy stole, dopóki nie wróc˛e, Dalyn. — Odwykła ju˙z od przebywania z lud´zmi, którzy znali jego prawdziwe imi˛e. — Prosz˛e. — Sprzedała mnie Aes Sedai. — Prze˙zyła prawdziwy wstrzas, ˛ gdy przemówił po tak długim okresie milczenia. Zadr˙zał, a potem skinał ˛ głowa.˛ — Zaczekam. Min zawahała si˛e, ale je´sli dwaj Stra˙znicy nie powstrzymaja˛ go przed jakim´s głupstwem, z pewno´scia˛ zajma˛ si˛e nim zebrane w pomieszczeniu Aes Sedai. Kiedy doszła do drzwi, gniadego wałacha wła´snie odprowadzał kto´s, kto wygladał ˛ na stajennego. Ko´n Bryne’a, jak podejrzewała. Ich wierzchowców nie było nigdzie wida´c. Tyle wi˛ec je´sli chodzi o szybka˛ ucieczk˛e. „Dotrzymani tej przysi˛egi! Naprawd˛e! Ale teraz nie moga˛ mnie trzyma´c z dala od Randa. Zrobiłam wszystko, czego Siuan chciała! Powinni pozwoli´c mi odej´sc´ !” Jedynym problemem był fakt, z˙ e to Aes Sedai same decydowały, co musza˛ zrobi´c, zreszta˛ równie˙z w imieniu innych ludzi. Siuan niemal˙ze zbiła ja˛ z nóg, wpadajac ˛ do wn˛etrza gospody z ponurym grymasem na twarzy i ze zrolowanym kocem oraz torbami podró˙znymi pod pacha.˛ — Pilnuj Logaina — wysyczała cicho, nawet si˛e nie zatrzymujac. ˛ — Nie pozwól, by kto´s zaczał ˛ z nim rozmawia´c. Pomaszerowała do stóp schodów, gdzie siwowłosa kobieta, słu˙zaca, ˛ prowadziła Bryne’a na gór˛e, i poda˙ ˛zyła za nimi. Sadz ˛ ac ˛ po spojrzeniu, jakie wbiła w jego plecy, powinien by´c szcz˛es´liwy, z˙ e nie si˛egn˛eła po nó˙z przy pasie. Min u´smiechn˛eła si˛e do wysokiego, szczupłego Stra˙znika, który poszedł za nia˛ do drzwi. Stał w odległo´sci jakich´s dziesi˛eciu stóp, ledwie na nia˛ patrzył, ale nie miała z˙ adnych złudze´n. — Teraz jeste´smy go´sc´ mi. Przyjaciółmi. Nie odpowiedział u´smiechem. „Przekl˛ety m˛ez˙ czyzna o kamiennej twarzy!” Dlaczego oni w z˙ aden sposób nie dadza˛ ci zna´c, o czym my´sla? ˛ Kiedy wróciła do stołu, Logain wcia˙ ˛z wpatrywał si˛e w Aes Sedai. Dobry sobie wybrała Siuan moment na uciszanie go, wła´snie teraz, gdy zaczał ˛ dawa´c oznaki z˙ ycia. Musiała z tamta˛ porozmawia´c. — Logain — zacz˛eła cicho w nadziei, z˙ e z˙ aden ze Stra˙zników opartych o s´ciany nie słyszy. — Masz z nikim nie rozmawia´c, dopóki Mara nie powie ci, co zaplanowała. Pami˛etaj, z nikim. — Mara? — Ponuro wyszczerzył z˛eby. — Masz na my´sli Siuan Sanche? — A wi˛ec pami˛etał to, co usłyszał w swym oszołomieniu. — Czy ktokolwiek tutaj sprawia wra˙zenie, jakby chciał odezwa´c si˛e do mnie? Zmarszczył brwi i powrócił do swej obserwacji otoczenia. 404
Nikt tutaj nie wygladał, ˛ jakby chciał rozmawia´c z poskromionym fałszywym Smokiem. Wyjawszy ˛ dwu Stra˙zników, reszta zdawała si˛e w ogóle nie zwraca´c na nich uwagi. Gdyby nie wiedziała, z˙ e jest inaczej, pomy´slałaby, i˙z Aes Sedai we wspólnej izbie gospody sa˛ podniecone. Przedtem te˙z trudno by je okre´sli´c mianem pogra˙ ˛zonych w letargu, ale teraz z pewno´scia˛ zachowywały si˛e bardziej energicznie, rozmawiały w niedu˙zych grupkach, wydawały rozkazy Stra˙znikom. Papiery, na których skupiały dotychczas swa˛ uwag˛e, le˙zały porzucone. Sheriam i pozostałe, które rozmawiały z Siuan, wróciły do pomieszczenia na zapleczu, ale przy stole Leane stały teraz dwie pisarki i notowały tak szybko, jak tylko potrafiły. Do gospody za´s płynał ˛ stały strumie´n Aes Sedai, znikały za tymi drzwiami z nierównych desek i z˙ adna nie wracała. Cokolwiek tam si˛e stało, Siuan z pewno´scia˛ udało si˛e je o˙zywi´c. Min z˙ ałowała, z˙ e Siuan nie siedzi z nia˛ przy stole albo z˙ e nie moga˛ sobie chocia˙z na pi˛ec´ minut znale´zc´ jakiego´s odosobnionego miejsca. Bez watpienia ˛ w tej chwili biła Bryne’a po głowie jego torbami podró˙znymi. Nie, Siuan nie sko´nczyłaby na tym, przynajmniej jej spojrzenia zapowiadały co´s znacznie gorszego. Bryne nie był taki jak Logain, któremu udało si˛e przytłoczy´c Siuan na jaki´s czas samymi swymi rozmiarami. Bryne był cichy, zatopiony w sobie, z pewno´scia˛ nie był małym człowiekiem, ale trudno byłoby okre´sli´c go jako przygniatajac ˛ a˛ osobowo´sc´ . ´ Nie chciałaby mie´c wroga w człowieku, którego pami˛etała ze Zródeł Kore, ale nie przypuszczała, z˙ e długo potrafi si˛e przeciwstawia´c Siuan. Mógł sobie my´sle´c, z˙ e ona zamierza pokornie słu˙zy´c mu przez czas jaki´s, ale Min nie miała najmniejszych watpliwo´ ˛ sci, kto w ko´ncu b˛edzie robił to, na co ma ochot˛e. Musiała tylko porozmawia´c z ta˛ kobieta˛ na jego temat. Jakby sprowadzona my´slami Min, Siuan zeszła ze schodów, gło´sno tupiac, ˛ pod pacha˛ trzymała w˛ezełek bielizny. Zeszła, skradajac ˛ si˛e, to było mo˙ze bli˙zsze prawdy, gdyby miała ogon, zapewne biłaby nim po bokach. Zatrzymała si˛e na krótka˛ chwil˛e, spojrzała na Min i Logaina, potem pomaszerowała w kierunku drzwi wiodacych ˛ do kuchni. — Zosta´n tutaj — ostrzegła Min Logaina. — I prosz˛e, nie mów nic do czasu a˙z. . . Siuan z toba˛ porozmawia. Musiała na powrót przywykna´ ˛c do nazywania ludzi ich wła´sciwymi imionami. Nawet na nia˛ nie spojrzał. Dogoniła Siuan w korytarzu tu˙z przy kuchni, przez szczeliny w rozeschni˛etych deskach drzwi dolatywało szcz˛ekanie naczy´n i zgrzyt szorowanych garnków. Oczy Siuan rozszerzyły si˛e z przestrachu. — Dlaczego go zostawiła´s? Czy jeszcze z˙ yje? — B˛edzie z˙ ył wiecznie, z tego co widz˛e. Siuan, nikt nie chce z nim rozmawia´c. Ale ja musz˛e porozmawia´c z toba.˛ — Siuan wepchn˛eła jej biały tobołek w r˛ece. Koszule. — Co to jest? — Przekl˛ete pranie przekl˛etego Garetha Bryne — warkn˛eła tamta. — Ponie405
wa˙z ty równie˙z jeste´s teraz jedna˛ z jego słu˙zacych, ˛ mo˙zesz je wypra´c. Ja musz˛e porozmawia´c z Logainem, zanim zrobia˛ to inni. Min złapała ja˛ za rami˛e, kiedy próbowała przemkna´ ˛c obok niej. — Mo˙zesz mi po´swi˛eci´c cho´c jedna˛ minut˛e i posłucha´c. Kiedy Bryne wszedł do s´rodka, miałam widzenie. Aura, a tak˙ze obraz.., byk zrywajacy ˛ ró˙ze wokół jego szyi i. . . Nic z tego nie ma sensu z wyjatkiem ˛ aury. Jej te˙z do ko´nca nie rozumiem, ale ju˙z bardziej ni˙z reszt˛e. — A wi˛ec co zrozumiała´s? — Je˙zeli chcesz zosta´c przy z˙ yciu, trzymaj si˛e lepiej blisko niego. — Pomimo upału Min zadr˙zała. Poza tym, jak dotad, ˛ miała tylko jeszcze jedno widzenie, zawierajace ˛ w sobie konsekwencje okre´slonych wyborów, a oba z nich były potencjalnie s´miertelne. Czasami wystarczajaco ˛ złe było ju˙z widzenie tego, co si˛e z pewno´scia˛ wydarzy, a je´sli zacznie na dodatek widzie´c rzeczy, które moga˛ nastapi´ ˛ c. . . — To wszystko, co wiem. Je˙zeli on zostanie blisko ciebie, b˛edziesz z˙ yła. Je˙zeli znajdzie si˛e zbyt daleko, przez zbyt długi czas, umrzesz. Oboje umrzecie. Nie wiem, dlaczego skojarzyłam t˛e jego aur˛e z toba,˛ jednak wydawała´s si˛e by´c jej cz˛es´cia.˛ Spojrzenie Siuan mogłoby oskroba´c gruszk˛e ze skórki. — Wkrótce b˛ed˛e z˙ eglowa´c pod pokładem pełnym w˛egorzy z zeszłego miesia˛ ca. — Nigdy bym nie przypuszczała, z˙ e on za nami pojedzie. Czy naprawd˛e zamierzaja˛ nas wyda´c w jego r˛ece? — Och, nie, Min. On b˛edzie teraz prowadził nasze armie ku zwyci˛estwu. A z mojego z˙ ycia zrobi Szczelin˛e Zagłady! A wi˛ec uratuje mi z˙ ycie, czy tak? Nie wiem, czy jest tego warte. — Wzi˛eła gł˛eboki oddech i wygładziła spódnice. — Kiedy ju˙z wypierzesz je i wyprasujesz, przynie´s do mnie. Ja zanios˛e jemu. Zanim poło˙zysz si˛e dzisiaj spa´c, mo˙zesz wyczy´sci´c jego buty. Przydzielono nam pokój. . . wielko´sci szafy. . . blisko jego izby, by´smy mogły w ka˙zdej chwili, gdy sobie tego za˙zyczy, wygładzi´c mu przekl˛ete poduszki! Zanim Min zda˙ ˛zyła zaprotestowa´c, Siuan ju˙z nie było. Spogladaj ˛ ac ˛ na zbita˛ mas˛e koszul, pewna była, z˙ e wie, kto b˛edzie musiał si˛e zajmowa´c praniem Garetha Bryne, i z˙ e nie b˛edzie to Siuan Sanche. „Przekl˛ety Rand al’Thor”. Zakochasz si˛e w m˛ez˙ czy´znie, a ko´nczy si˛e na tym, z˙ e zostajesz praczka,˛ có˙z z tego, i˙z pranie nale˙zy do innego. Kiedy szła w stron˛e kuchni, aby poprosi´c o bali˛e i gorac ˛ a˛ wod˛e, burczała pod nosem nie gorzej od Siuan.
WSPOMNIENIA Z SALDAEI Kadere le˙zał w ciemno´sci na łó˙zku, w samej koszuli, mnac ˛ w dłoniach jedna˛ ze swych wielkich chustek. Otwarte okna wozu wpuszczały s´wiatło ksi˛ez˙ yca i lekki tylko powiew wiatru. W Cairhien było przynajmniej chłodniej ni˙z w Pustkowiu. Miał nadziej˛e, z˙ e którego´s dnia powróci do Saldaei, z˙ e jeszcze przespaceruje si˛e po ogrodzie, w którym Teodora, jego siostra, uczyła go cyfr i stawiania liter. Za nia˛ t˛esknił równie mocno jak za Saldaea,˛ t˛esknił za srogimi zimami, podczas których drzewa wybuchaja˛ od zamarzajacych ˛ w nich soków, a podró˙zowa´c mo˙zna jedynie w butach do chodzenia po s´niegu albo na nartach. Na tych południowych ziemiach wiosna przypominała lato, a lato Szczelin˛e Zagłady. Cały spływał strumieniami potu. Z ci˛ez˙ kim westchnieniem wsunał ˛ palce do niewielkiej wn˛eki w burcie wozu, w której osadzone było łó˙zko. Zaszele´scił skr˛econy arkusz pergaminu. To on go tam ukrył. Tre´sc´ znał na pami˛ec´ . Nie jeste´s sam w´sród obcych. Droga została wybrana. Tylko tyle, rzecz jasna bez podpisu. Znalazł to pod drzwiami, kiedy udawał si˛e na nocny spoczynek. W odległo´sci niecałej c´ wierci mili znajdowało si˛e miasteczko Eianrod, ale nawet gdyby jakie´s mi˛ekkie ło˙ze pozostało tam wolne, to i tak watpił, ˛ by Aielowie pozwolili mu sp˛edzi´c noc z dala od wozów. Albo z˙ e pozwoliłaby na to Aes Sedai. Na razie jego plany całkiem składnie zgrały si˛e z planami Moiraine. Mo˙ze uda mu si˛e znowu zobaczy´c Tar Valon. Niebezpieczne miejsce dla takich jak on, ale czekajaca ˛ tam praca była zawsze wa˙zna i pobudzała ducha. Wrócił my´slami do listu, mimo i˙z zignorowałby go z ch˛ecia,˛ gdyby mu było wolno. Słowo „wybrana” upewniło go, z˙ e autorem jest inny Sprzymierzeniec Ciemno´sci. Zdziwił si˛e te˙z, z˙ e otrzymał go dopiero teraz, kiedy ju˙z pokonali wi˛eksza˛ cz˛es´c´ terytorium Cairhien. Blisko dwa miesiace ˛ temu, zaraz po tym, jak Jasin Natael zwiazał ˛ si˛e z Randem al’Thorem — z powodów, których w ogóle nie raczył wyjawi´c — a jego nowa partnerka, Keille Shaogi, znikn˛eła — podejrzewał, z˙ e została pogrzebana w Pustkowiu, z dziura˛ po Nataelowym no˙zu w sercu, niewielka strata — wkrótce potem zło˙zyła mu wizyt˛e jedna z Wybranych. Sama Lanfear. To od niej otrzymał instrukcje. 407
Dło´n machinalnie pow˛edrowała ku piersi, obmacał przez koszul˛e odci´sni˛ete na skórze blizny. Otarł twarz chustka.˛ Cz˛es´c´ ja´zni owładn˛eła chłodna my´sl, my´sl, która nawiedzała go co najmniej raz dziennie od tamtego czasu, i˙z te blizny to widome s´wiadectwo, z˙ e nie był to zwyczajny sen. Zwyczajny koszmar. I jednocze´snie odczuwał ulg˛e, z˙ e nigdy ju˙z potem nie wróciła. Zastanowienie budziła dło´n, która skre´sliła list. Kobieca dło´n, chyba z˙ e o cała˛ mil˛e pomylił si˛e w swych domysłach, a poza tym krój niektórych liter wskazywał na znane mu teraz pismo Aielów. Natael twierdził, z˙ e w´sród Aielów musza˛ by´c Sprzymierze´ncy Ciemno´sci — w ka˙zdej krainie, w ka˙zdym narodzie byli Sprzymierze´ncy Ciemno´sci — ale on nie chciał nigdy znale´zc´ braci w Pustkowiu. Aiel potrafił z miejsca zabi´c człowieka za jedno spojrzenie, a nawet i za to, z˙ e w ogóle odwa˙zył si˛e oddycha´c. Je´sli si˛e nad wszystkim zastanowi´c, list oznaczał katastrof˛e. By´c mo˙ze Natael wyjawił któremu´s Sprzymierze´ncowi Ciemno´sci spo´sród Aielów, kim on jest. Gniewnie skr˛ecił chustk˛e w długa,˛ cienka˛ link˛e i napr˛ez˙ ył ja˛ w dłoniach. Gdyby bard i Keille nie mieli dowodów, z˙ e zajmuja˛ wysokie stanowiska w radach Sprzymierze´nców Ciemno´sci, zabiłby ich oboje na długo przed Pustkowiem. Mys´lac ˛ o drugim i wła´sciwie jedynym wyj´sciu, czuł, jak z˙ oładek ˛ zaczyna mu cia˙ ˛zy´c niczym ołów. „Droga została wybrana”. Mo˙ze chodziło wyłacznie ˛ o u˙zycie słowa „wybrana”, a mo˙ze jeden z Wybranych postanowił go wykorzysta´c. Listu nie przysłała Lanfear, ona by po prostu raz jeszcze przemówiła do niego we s´nie. Mimo upału poczuł dreszcz, a jednocze´snie musiał otrze´c twarz z wilgoci. Miał wra˙zenie, jakby Lanfear była zazdrosna˛ kochanka,˛ której musi słu˙zy´c, jednak gdyby jeszcze jaki´s Wybrany za˙zyczył sobie jego usług i tak nie miałby wówczas wyboru. Wbrew wszystkiemu, co mu obiecano, gdy jako mały chłopiec składał przysi˛egi, nie był człowiekiem, który z˙ ywiłby si˛e złudzeniami. Złapany w potrzask mi˛edzy dwojgiem Wybranych zostanie rozgnieciony niczym kociak przez ˙ koło wozu, a oni zwróca˛ na to tyle˙z samo uwagi co wóz. Załował, z˙ e nie jest ˙ w domu, w Saldaei. Załował, z˙ e ju˙z wi˛ecej nie zobaczy Teodory. Ciche drapanie w drzwi sprawiło, z˙ e poderwał si˛e na równe nogi, mimo zwalistej sylwetki był bardziej zwinny, ni˙z ktokolwiek mógłby przypuszcza´c. Otarłszy twarz i kark, przecisnał ˛ si˛e obok piecyka z cegieł, którego z cała˛ pewno´scia˛ tutaj nie potrzebował, i szafek ze zdobnie rze´zbionymi i pomalowanymi listewkami. Kiedy otworzył drzwi, do s´rodka wemkn˛eła si˛e szczupła obleczona w czarne szaty posta´c. Pr˛edko omiótł wzrokiem roz´swietlony przez ksi˛ez˙ yc mrok, z˙ eby sprawdzi´c, czy nikt nie patrzy — wszyscy wo´znice chrapali pod wozami, stra˙ze za´s Aielów w ogóle nie pojawiały si˛e w´sród wozów i szybko zamknał ˛ drzwi. — Pewnie ci goraco, ˛ Isendre. — Mówiac ˛ to, za´smiał si˛e. — Zdejmij˙ze ten strój i rozgo´sc´ si˛e. — Dzi˛ekuj˛e, ale nie chc˛e — odparła dziewczyna cierpkim głosem z cienistych gł˛ebin kaptura. Stała sztywno wyprostowana, co rusz jednak podrygiwała 408
nerwowo, tej nocy wełna musiała by´c jeszcze bardziej sw˛edzaca ˛ ni˙z zazwyczaj. Znowu si˛e za´smiał. — Jak sobie z˙ yczysz. — Podejrzewał, z˙ e Panny Włóczni nadal nie pozwalały jej nosi´c nic prócz skradzionej bi˙zuterii, o ile w ogóle, pod ta˛ szata.˛ Dlatego włas´nie, od czasu kiedy ja˛ przyłapały, stała si˛e taka pruderyjna. Nie pojmował, jak ta kobieta mogła by´c na tyle głupia, z˙ eby kra´sc´ . Naturalnie nie wyraził sprzeciwu, kiedy rozwrzeszczana˛ wywlokły ja˛ za włosy z wozu, cieszył si˛e natomiast, z˙ e nie przyszło im na my´sl, i˙z on był w to zamieszany. Jej chciwo´sc´ z pewno´scia˛ uczyniła jego misj˛e jeszcze trudniejsza.˛ — Masz mi co´s do przekazania w zwiazku ˛ z al’Thorem albo Nataelem? — Zasadnicza cz˛es´c´ instrukcji Lanfear nakazywała dokładnie baczy´c na tych dwóch, a on nie znał lepszego sposobu na pilnowanie m˛ez˙ czyzny ni´zli umieszczenie w jego ło˙zu kobiety. Ka˙zdy m˛ez˙ czyzna mówił towarzyszce ło˙za rzeczy, które poprzysiagł ˛ zachowa´c w tajemnicy, chełpił si˛e swymi planami, zdradzał słabo´sci, cho´c´ by nawet był Smokiem Odrodzonym i tym kim´s od Switu, je´sli u˙zy´c przydomka nadanego mu przez Aielów. Zadr˙zała w zauwa˙zalny sposób. — Do Nataela mog˛e si˛e przynajmniej zbli˙zy´c. Zbli˙zy´c? Panny wła´snie wpychały ja˛ co noc do namiotu tego m˛ez˙ czyzny, odkad ˛ przyłapana została na tym, z˙ e si˛e do´n zakradała. Za ka˙zdym razem przedstawiała sprawy w innym s´wietle. — Co wcale nie znaczy, z˙ e on mi cokolwiek mówi. „Czekaj. Bad´ ˛ z cierpliwa. Milcz. Pogód´z si˛e z losem”, cokolwiek to miałoby znaczy´c. Powtarza to za ka˙zdym razem, kiedy próbuj˛e zada´c jakie´s pytanie. Na ogół chce mi tylko odegra´c melodi˛e, której nigdy wcze´sniej nie słyszałam, no i kocha´c si˛e. Kolejny raz nie miała nic wi˛ecej do powiedzenia na temat barda. Po stokro´c zastanawiał si˛e, dlaczego Lanfear kazała mu obserwowa´c Nataela. Ten człowiek osiagn ˛ ał ˛ rzekomo na najwy˙zsze stanowisko, jakie mógł zaja´ ˛c Sprzymierzeniec Ciemno´sci, zaledwie stopie´n ni˙zej od Wybranych. — Wnosz˛e z tego, z˙ e jeszcze nie udało ci si˛e w´slizgna´ ˛c do ło˙za al’Thora? — spytał, przeciskajac ˛ si˛e obok niej, by usia´ ˛sc´ na łó˙zku. — Nie. — Zacz˛eła si˛e wierci´c, wyraz m˛eki zago´scił na jej twarzy. — W takim razie powinna´s bardziej si˛e stara´c, nieprawda˙z? Brak wyników zaczyna mnie ju˙z m˛eczy´c, Isendre, a nasi panowie nie sa˛ tacy cierpliwi jak ja. On jest tylko m˛ez˙ czyzna,˛ jakichkolwiek tytułów by u˙zywał. Kiedy´s chełpiła si˛e cz˛esto, z˙ e potrafi zdoby´c ka˙zdego m˛ez˙ czyzn˛e, jakiego zapragnie, i zmusi´c go, by robił to, co zechce. Dowiodła mu prawdziwo´sci swoich przechwałek. Nie musiała kra´sc´ bi˙zuterii, kupiłby jej wszystko, czego by sobie za˙zyczyła. W rzeczy samej ju˙z wydał na nia˛ wi˛ecej, ni˙z go było sta´c. — Te przekl˛ete Panny nie moga˛ go obserwowa´c w ka˙zdej sekundzie, a on nie pozwoli, by ci˛e skrzywdziły, jak si˛e ju˙z znajdziesz w jego ło˙zu. — Wystar409
czy, z˙ e raz jej posmakuje. — Pokładam w twych umiej˛etno´sciach całkowita˛ wiar˛e i zaufanie. — Nie. — To słowo tym razem zabrzmiało bodaj˙ze jeszcze krócej, o ile w ogóle zabrzmiało. Z irytacja˛ miał ˛ chustk˛e. — „Nie” to słowo, którego nasi panowie nie lubia˛ słysze´c. — Mówił o lordach w´sród Sprzymierze´nców Ciemno´sci, z˙ adna˛ miara˛ nie o wszystkich lordach i lady, tu stajenny mógł wydawa´c rozkazy arystokratce, podobnie jak z˙ ebrak urz˛ednikowi magistratu, lecz ich rozkazy były przynajmniej równie s´ci´sle przestrzegane jak rozkazy ka˙zdego arystokraty, a nawet jeszcze bardziej. — To nie jest słowo, które spodoba si˛e naszej pani. Isendre wzdrygn˛eła si˛e. Nie wierzyła w jego opowie´sc´ , dopóki nie pokazał s´ladów po oparzeniach na piersi, jednak od tego czasu ka˙zda wzmianka o Lanfear wystarczała, by stłumi´c wszelki opór z jej strony. Tym razem jednak zaniosła si˛e łkaniem. — Nie mog˛e, Hadnan. Tego wieczoru, kiedy si˛e zatrzymali´smy, my´slałam, z˙ e w mie´scie b˛ed˛e miała jaka´ ˛s szans˛e, nie tak jak w´sród namiotów, ale one mnie pojmały, zanim zbli˙zyłam si˛e do niego na odległo´sc´ dziesi˛eciu kroków. — Odrzuciła kaptur z głowy, a on wytrzeszczył oczy na widok nagiej czaszki, w której odbijało si˛e s´wiatło ksi˛ez˙ yca. Nie miała nawet brwi. — One mnie ogoliły, Hadnan. Adelin, Enaila i Jolien trzymały mnie pospołu i zgoliły wszystko, co do ostatniego włoska. One mnie bija˛ pokrzywami, Hadnan. — Otrzasn˛ ˛ eła si˛e niczym młode drzewko na silnym wietrze, łkajac ˛ i niewyra´znie mamroczac. ˛ — Sw˛edzi mnie wszystko od ramion po kolana, a nawet nie mog˛e si˛e podrapa´c, bo taka jestem poparzona. Powiedziały, z˙ e nast˛epnym razem, je´sli tylko spojrz˛e w jego stron˛e, ka˙za˛ mi si˛e ubiera´c w pokrzywy. One mówiły to powa˙znie, Hadnan. Naprawd˛e! Zagroziły, z˙ e oddadza˛ mnie Aviendzie i opowiedziały, co ta ze mna˛ zrobi. Nie mog˛e, Hadnan. Ju˙z nie. Nie mog˛e. Patrzył na nia˛ oszołomiony. Miała przedtem pi˛ekne, czarne włosy. A jednak nawet teraz była urodziwa. Łysa jak jajo, wygladała ˛ po prostu egzotycznie. Łzy i wykrzywione rysy niewiele jej ujmowały. Gdyby tylko w´slizgn˛eła si˛e do ło˙za al’Thora chocia˙z na jedna˛ noc. . . Nie, nie dojdzie do tego. Panny ja˛ złamały. On sam złamał kilku ludzi, wi˛ec znał tego objawy. Pragnienie unikni˛ecia kary przeradza si˛e w pragnienie okazywania posłusze´nstwa. Ten umysł nigdy nie przyznał, z˙ e przed czym´s ucieka, dlatego te˙z Isendre niebawem odkryje, z˙ e naprawd˛e chce by´c posłuszna, z˙ e naprawd˛e nie pragnie niczego innego prócz zadowalania Panien. — Co ma z tym wspólnego Aviendha? — mruknał. ˛ Ile czasu upłynie, zanim Isendre równie˙z poczuje potrzeb˛e, by wyzna´c swoje grzechy? — Al’Thor dzieli z nia˛ ło˙ze od Rhuidean, ty głupcze! Sp˛edza z nia˛ ka˙zda˛ noc. Panny uwa˙zaja,˛ z˙ e ona go po´slubi. Mimo łkania Isendre wyczuwał, z˙ e w´scieka si˛e ona z oburzenia. Nie znosiła, 410
gdy innej powiodło si˛e tam, gdzie ona przegrała. Bez watpienia ˛ dlatego wła´snie nie powiedziała mu o wszystkim wcze´sniej. Aviendha była pi˛ekna˛ kobieta˛ mimo zapalczywych oczu, obdarzona˛ wydatnym biustem w odró˙znieniu od wi˛ekszo´sci Panien, a jednak on postawiłby przeciwko niej Isendre, gdyby tylko. . . Isendre kuliła si˛e w ksi˛ez˙ ycowym s´wietle padajacym ˛ przez okna, dr˙zac ˛ na całym ciele, łkajac ˛ z otwartymi ustami, nawet nie chciało jej si˛e s´ciera´c strumieni łez cieknacych ˛ po policzkach. Tarzałaby si˛e po ziemi, gdyby Aviendha spojrzała na nia˛ krzywo. — Bardzo dobrze — rzekł łagodnie. — Skoro nie mo˙zesz, to znaczy, z˙ e nie mo˙zesz. Próbuj jeszcze wydoby´c co´s od Nataela. Wiem, z˙ e ci˛e na to sta´c. Powstał, ujał ˛ ja˛ za ramiona i skierował w stron˛e drzwi. Wzdrygn˛eła si˛e, gdy ja˛ dotknał, ˛ ale odwróciła si˛e. — Natael przez wiele dni nie b˛edzie chciał na mnie patrze´c — odparła zirytowanym tonem, nie przestajac ˛ pociaga´ ˛ c nosem. Zanosiło si˛e, z˙ e lada moment znowu zaniesie si˛e płaczem, ale ton jego głosu wyra´znie ja˛ uspokajał. — Jestem cała czerwona, Hadnan. Tak czerwona, jakbym cały dzie´n le˙zała na sło´ncu. I te moje włosy. B˛eda˛ odrastały cała˛ wiecz. . . Gdy doszła do drzwi, kierujac ˛ ju˙z oczy ku klamce, błyskawicznie skr˛ecił z chustki sznur i owinał ˛ go wokół jej szyi. Usiłował zignorowa´c chrapliwe bulgotanie, oszalałe drapanie stóp o podłog˛e. Palce dziewczyny wczepiały si˛e w jego dłonie, ale on patrzył prosto przed siebie. I chocia˙z oczy miał otwarte, widział Teodor˛e, zawsze ja˛ widział, kiedy zabijał kobiet˛e. Kochał swoja˛ siostr˛e, ale ona odkryła, kim on naprawd˛e jest i nie chciała milcze´c. Pi˛ety Isendre b˛ebniły gwałtownie, ale nim upłyn˛eła chwila, która zdawała si˛e trwa´c wieczno´sc´ , dziewczyna osłabła i zwisła martwym ci˛ez˙ arem w jego obj˛eciach. Zaciskał p˛etl˛e, dopóki nie doliczył do sze´sc´ dziesi˛eciu, dopiero wtedy ja˛ polu´znił i pozwolił ciału upa´sc´ . Przyznałaby si˛e. Przyznałaby si˛e, z˙ e jest Sprzymierze´ncem Ciemno´sci. Tym samym wskazujac ˛ go palcem. Przetrzasn ˛ ał ˛ po omacku szafki, wyciagn ˛ ał ˛ nó˙z rze´znicki. Pozbycie si˛e całego ciała b˛edzie trudne, ale na szcz˛es´cie trupy nie krwawia˛ obficie, szata wchłonie t˛e odrobin˛e. Mo˙ze znajdzie kobiet˛e, która zostawiła list pod jego drzwiami, Nawet je´sli nie jest dostatecznie pi˛ekna, to na pewno ma przyjaciół, którzy równie˙z sa˛ Sprzymierze´ncami Ciemno´sci, Natael si˛e nie przejmie, je´sli odwiedzi go kobieta Aielów — Kadere wolałby ju˙z chyba dzieli´c ło˙ze z jadowitym w˛ez˙ em, Aielowie byli naprawd˛e niebezpieczni — i mo˙ze taka b˛edzie miała wi˛eksze szanse ni˙z Isendre przeciwko Aviendzie. Pracował na kl˛eczkach, nucac ˛ cicho kołysank˛e, której nauczyła go Teodora.