Johanna Lindsey
Serce wojownika
Dylanowi, o sercu wojownika
Prolog
Brittany Callaghan spoglądała w wiszące nad kred...
52 downloads
667 Views
2MB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
Johanna Lindsey
Serce wojownika
Dylanowi, o sercu wojownika
Prolog
Brittany Callaghan spoglądała w wiszące nad kredensem lustro, bardzo zadowolona z tego, co widzi. Jej Ŝakiet z cekinami choć ekstrawagancki - nie był wyzywający, biŜuteria skromna, ale gustowna, długa, aksamitna, przylegająca do ciała sukienka była rozcięta do kolan. Toaleta zajęła Brittany aŜ dwie godziny dziewczynę czekał szczególny wieczór, dlatego na przygotowania poświęciła więcej czasu niŜ zazwyczaj. Zrobiła staranny makijaŜ, podkreślający zieleń oczu, swoje włosy zaś powierzyła zręcznym palcom Jan, współlokatorki, która z burzy szalonych kędziorów ułoŜyła bardzo efektowne uczesanie, jakiego nie powstydziłby się najlepszy zakład fryzjerski. Obie dziewczyny tworzyły wspaniały duet. Brittany wykonywała w ich wspólnym mieszkaniu wszelkie męskie prace i utrzymywała samochód Jan w nieskazitelnym stanie, natomiast Jan zajmowała
się kuchnią oraz, gdy zachodziła konieczność, układała włosy Brittany, ta bowiem nigdy nie miała czasu na fryzjera. Mieszkały w wynajętym na trzy lata mieszkaniu w Seaview. I choć to niewielkie miasteczko leŜało z dala od oceanu, to wedle miejscowego Ŝartu jego nazwa stanowiła zapowiedź „wielkiego wstrząsu”, w wyniku którego pewnego dnia mieszkańcy znajdą się nad brzegiem morza. Był to raczej mało śmieszny dowcip, ale skoro mieszka się w Kalifornii, to albo traktuje się trzęsienia ziemi z humorem, albo się stamtąd wynosi. Seaview to jedno z wielu nowo powstałych miasteczek, otaczających wielkie metropolie. Owo bliskie sąsiedztwo umoŜliwiało mieszkańcom satelickich osad dojazd do pracy samochodem. W przypadku Seaview - najbliŜszym wielkim miastem było San Francisco. Seaview dzieliła od Zatoki spora odległość, dzięki temu nie docierały doń mgły i chłód ciągnące od oceanu. W istocie panował tam tak łagodny klimat, Ŝe miasteczko powinno raczej nosić nazwę Sunnyview. Brittany
cieszyła
się,
Ŝe
trafiła
na
Jan,
tak
miłą
i
niekonfliktową współlokatorkę. Ta drobna, pełna Ŝycia dziewczyna zazwyczaj miała pod ręką chłopaka gotowego spełniać wszystkie jej Ŝyczenia, i nie było waŜne, Ŝe za kaŜdym razem innego. Generalnie lubiła męŜczyzn i zawsze musiała mieć jakiegoś przy sobie, nawet jeśli nie traktowała go powaŜnie. Jedyną wadą Jan było to, Ŝe uwielbiała swatać. Sama wprawdzie nie potrafiła zdecydować się na konkretnego męŜczyznę, lecz nie widziała przeszkód, dla których nie
miałaby ułoŜyć sobie Ŝycia jej przyjaciółka. Brittany jednak studziła wszelkie zapędy Jan, i to z osobliwych powodów. Była ładna, inteligentna, zorganizowana i odpowiedzialna. Miała interesujący zawód i godny podziwu cel, ale, niestety, los sprawił, Ŝe wyrosła na ponad sto osiemdziesiąt centymetrów.
Od
najwcześniejszego
dzieciństwa
wzrost
stanowił
jej
największy problem. Właśnie z tego powodu nie mogła znaleźć odpowiedniego partnera i w końcu przestała go szukać. Próbowała spotykać się z chłopakami niŜszymi od siebie, lecz to tylko pogarszało sprawę. W szkole o wzroście Brittany krąŜyły niewybredne
dowcipy.
Jej
chłopaków
koledzy
szturchali
ze
śmiechem po Ŝebrach albo teŜ - sami zainteresowani - ocierali się twarzami o jej piersi… oczywiście całkiem przypadkowo. Dziewczyna postanowiła więc, Ŝe jeśli nawet wyjdzie kiedyś za mąŜ, wybranek będzie co najmniej jej wzrostu; najlepiej wyŜszy, jednak o takim szczęściu nie śmiała nawet marzyć. Skupiała zatem uwagę na osobnikach wysokich. Wprawdzie większość męŜczyzn o bardzo długich nogach wygląda trochę dziwacznie i niezdarnie - szczególnie ci chudzi - ale Brittany pogodziłaby się nawet z dziwacznym wyglądem partnera, byleby nie patrzeć na swego ukochanego z góry. Tak więc, mimo zbliŜającej się trzydziestki, do zamąŜpójścia
było jej równie daleko jak wtedy, gdy miała lat osiemnaście. I to nie tylko z braku odpowiedniego kandydata, lecz ze względu na cel, jaki sobie w Ŝyciu wyznaczyła. Brittany bowiem postanowiła wybudować sobie dom. Własnymi rękami. Realizacja tego marzenia wymagała jednak sporych funduszów. Dlatego wieczorami w powszednie dni oraz przez całe soboty pracowała w miejscowym kurorcie, gdzie serwowała pacjentom dietetyczne posiłki i prowadziła zajęcia rekreacyjne. Pełny etat natomiast miała w wielkiej firmie budowlanej Arbor Construction. Wolne pozostały jej tylko niedziele, i wtedy jedynie mogła zająć się swoimi sprawami. Niedziele spędzała zwykle na pisaniu listów do rodziny,
sprawdzaniu
swego
konta
bankowego,
płaceniu
rachunków, sprzątaniu mieszkania, robieniu prania i zakupów, reperowaniu samochodu i tysiącu innych, codziennych czynności. Niedziela była teŜ jedynym dniem, kiedy mogła odpocząć. W wolnych chwilach bądź spała, bądź projektowała swój wymarzony dom. Na Ŝycie towarzyskie nie pozostawało jej wiele czasu. Nie pozwalała jej na to praca u dwóch róŜnych pracodawców. Szybko więc zarzuciła poszukiwanie
kandydata
na
męŜa.
Wszystko
jednak
uległo
radykalnej zmianie, gdy poznała Thomasa Johnsona. Próbowała spotykać się z jednym męŜczyzną, oczywiście zawsze w niedzielę. Próbowała teŜ spotykać się z innymi dzięki uporowi swojej współlokatorki. Ale wszystko to nie zdawało egzaminu; męŜczyźni szybko znikali z jej Ŝycia, zniechęceni tym, Ŝe poświęca im tak mało czasu. Ona bowiem najpierw chciała zbudować własny
dom. Gdy juŜ to zrobi, wtedy porzuci dodatkową pracę w kurorcie i zacznie powaŜnie rozglądać się za kimś na stałe. Pojawienie się Toma zmieniło wszystko. Dziewczyna sądziła, Ŝe juŜ nie spotka odpowiedniego męŜczyzny, kiedy nieoczekiwanie w jej Ŝycie wkroczył Thomas Johnson. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, a więc spełnia! podstawowe kryterium. Ponadto
był
wyjątkowo
przystojny
i
piastował
kierownicze
stanowisko w znanej firmie reklamowej, Choć Brittany była zwykłym pracownikiem fizycznym, a on „białym kołnierzykiem”, rozumieli się doskonale. Thomas często wprawiał ją w zakłopotanie, a mimo to uznała, Ŝe on jest jedynym męŜczyzną jej Ŝycia. Być moŜe wzięło się to z jej uporu, ale przecieŜ była Irlandką. Najdobitniej świadczyło o tym jej nazwisko, Callaghan, choć rodzina
całkowicie
się
zamerykanizowała.
Dziadek
Brittany
własnymi rękami zbudował od fundamentów farmę w Kansas, którą po jego śmierci odziedziczył ojciec dziewczyny. Tam właśnie ona i jej trzej bracia dorastali. Z irlandzkiej przeszłości rodu nie zachowało się nic. Dziadek został sierotą zbyt wcześnie, by cokolwiek zapamiętać i przekazać swoim potomkom. Ale imiona czwórki rodzeństwa… No cóŜ, łatwo zgadnąć, Ŝe kiedy ich rodzice zaczęli płodzić dzieci, zaŜywali jakieś prochy. Zaprzeczali wprawdzie, Ŝe naleŜeli do generacji hipisów, nazywając siebie „wolnymi duchami”, cokolwiek by to miało znaczyć, ale poznali się na autostopie i razem wyruszyli w świat. Przemierzali właśnie Anglię, gdy urodziło się ich pierwsze dziecko. Pod wraŜeniem
kraju, który zwiedzali, nazwali swych synów: York, Kent i Devon… dokładnie w takiej kolejności. Córka zaś - ostatnie z ich dzieci - otrzymała imię Brittany. Stało się to w chwili, kiedy kończyli juŜ podróŜ po Anglii. Rodzice obraŜali się, ilekroć próbowano przekonywać ich, Ŝe Brytania była w istocie prowincją we Francji i nie stanowiła wcale skróconej wersji nazwy Wielka Brytania. Brittany podchodziła do Ŝycia powaŜnie: Ŝyjesz, a więc ciesz się tym Ŝyciem. I choć mogło to zakrawać na Ŝart, zwaŜywszy, jak Ŝyła, to przecieŜ lubiła to, co robi, i czerpała z tego wiele satysfakcji. Brakowało jej jednak czasu na owe codzienne drobne czynności, które inni uwaŜali za rzeczy same przez się zrozumiałe. Ale nie była jej obca zarówno cięŜka praca, jak i zwyczajne przyjemnostki. Wychowała się na farmie, później poszła do szkoły, a kiedy z niej wracała, wpadała w kierat domowych obowiązków. Nie miała wówczas zbyt wiele czasu dla siebie, a po opuszczeniu domu miała go jeszcze mniej. Dla Toma jednak czas znajdowała. Spotykali się juŜ od czterech miesięcy, spędzali ze sobą sobotnie wieczory oraz niedziele. Thomas równieŜ był człowiekiem niezwykle zajętym, w dni powszednie pracował do późnej nocy i teŜ miał czas bardzo ograniczony. Dlatego nigdy nie zarzucał Brittany, Ŝe spotykają się zbyt rzadko. Był jej wręcz wdzięczny, Ŝe i ona nie robi mu wyrzutów z tego samego powodu. Jak dotąd nie zaproponował jej jeszcze małŜeństwa, ale dziewczyna
nie
wątpiła,
Ŝe
ukochany
niebawem
to
uczyni.
Zdecydowała przyjąć jego oświadczyny i ostatecznie postanowiła ofiarować mu swoje dziewictwo, To zadziwiające, Ŝe w jej wieku moŜna jeszcze pozostawać dziewicą. Nie potrafiła się do tego otwarcie przyznawać, zwłaszcza wtedy, gdy męŜczyzna, z którym się akurat spotykała, nastawiał się na seks. Jakiekolwiek wyjaśnienia naraziłyby ją tylko na śmiech partnera. Albo na jego niedowierzanie, Tom równieŜ o tym nie wiedział. Po prostu sądził, Ŝe kieruje nią wyłącznie ostroŜność, Daleko posunięte pieszczoty były cudowne, choć pozostawiały okropny niedosyt. Chwilowo jednak musiały wystarczyć;
w
kaŜdym
razie
jej.
Brittany
przede
wszystkim
potrzebowała silnych uczuć i więzi z partnerem, a to właśnie zapewniał jej Thomas. - A zatem to juŜ dzisiejszej nocy? - odezwała się Jan, stając w drzwiach sypialni przyjaciółki. Na jej twarzy malował się domyślny uśmieszek. - Tak - odparła dziewczyna,, usiłując ze wszystkich sił ukryć rumieniec. - Ja cię kręcę! Brittany przewróciła oczami. - Nie mówmy o tym, bo mogę jeszcze w ostatniej chwili zrejterować. - Zrejterujesz? Ciekawe! Czekasz przecieŜ na tę chwilę juŜ tak
długo, Ŝe… - Czy nie rozumiesz, co znaczy „nie mówmy o tym”? - ucięła krótko Brittany. - Dobrze, dobrze. - Jan uniosła ugodowo ręce nad głowę. Przede wszystkim się wyluzuj. Od rana chodzisz spięta, choć nie masz ku temu najmniejszych powodów. PrzecieŜ jesteś go pewna, prawda? - Tak, ja… - Brittany urwała i cicho jęknęła. - Jezu słodki, chcesz mi powiedzieć, bym się jeszcze raz zastanowiła? - Broń BoŜe! W porządku, zamykam buzię na kłódkę. Ani słowa więcej. Dziś czeka cię bombowa noc. Niczym się nie przejmuj. Ten facet pasuje do ciebie jak ulał. Cholera, on pasowałby do kaŜdej baby! To chodzący ideał, rzecz wprost nie do uwierzenia... dobra, zapomnij o tym. Nic nie powiedziałam. PrzecieŜ mówiłam, Ŝe zamykam buzię na kłódkę. Brittany
uśmiechnęła
się,
rozbawiona
niemądrym
zachowaniem przyjaciółki. Rzeczywiście była spięta zupełnie bez powodu. Podjęła decyzję i problem, który dręczył ją od wielu tygodni, przestał istnieć. Teraz odczuwała zadowolenie, Ŝe ostatecznie zdecydowała się na ten krok. Była pewna Toma. I tylko to się liczyło.
Rozdział 1
Ly-San-Terowie wracali do domu. Dalden Ly-San-Ter nie spodziewał się, Ŝe wizyta na Kystranie, w rodzinnym świecie jego matki, zajmie aŜ tyle czasu, Niemniej był bardzo rad, Ŝe wysiano go na tę wyprawę. W przeciwieństwie do swej siostry, Shanelle, która na Kystranie odbyła studia, Dalden dotychczas tam nie był. Wiele dowiedział się od matki, oglądał komputerowo symulowane obrazy z Ŝycia na tej planecie, ale to nie to samo, co zobaczyć wszystko na własne oczy. Miał jednak nadzieję, Ŝe nigdy więcej nie weźmie juŜ udziału w podobnej wyprawie. Ale stamtąd pochodziła jego matka. Dzięki tej wizycie, pojął, dlaczego ona tak bardzo róŜniła się od Sha-Ka'anów, wśród których obecnie
Ŝyła,
i
zaczął
trochę
lepiej
ją
rozumieć,
PrzeŜywał
wewnętrzne rozdarcie z powodu swych rodziców. Tedra, jego matka, uosabiała wszystko co dzisiejsze i „cywilizowane”, podczas gdy ojciec, Challen, reprezentował stare wierzenia i to, co większość światów określała mianem barbarzyństwa. Choć tak całkowicie odmienne kultury trudno było ze sobą pogodzić, to jednak rodzicom Daldena udało się zostać razem na resztę Ŝycia. Nie było to proste zarówno dla nich samych, jak i dla ich dzieci, które zawsze pragnęły zadowolić oboje rodziców.
Ostatecznie Dalden musiał dokonać wyboru, a matka na szczęście
nie
tylko poparła jego decyzję, ale
wręcz
się
jej
spodziewała. W końcu był sha-ka'ańskim wojownikiem. Nie mógłby jednak nim być, gdyby co jakiś czas wypadał z tej roli i mówił językiem swej matki lub wygłaszał jej opinie. Tak więc bez reszty przejął obyczaje ojca i nigdy tego nie Ŝałował. Z kolei jego siostra potrafiła doskonale godzić ze sobą obie kultury i w obu poruszała się równie swobodnie. Mogła być odpowiedzialną i wierną towarzyszką Ŝycia wojownika, którą w istocie była, jednocześnie dotrzymując wierności zasadom i prawom, o których wiedziała, Ŝe są pod kaŜdym względem przestarzałe, ale doskonale funkcjonują na Sha-Ka'anie, Potrafiła teŜ wyrywać się na wolność i odkrywać nowe światy, jak to sobie kiedyś zaplanowała. Podczas
pierwszej
wizyty
na
Kystranie
niewiele
rzeczy
zaskoczyło Shanelle, za to Dalden był kompletnie oszołomiony nowym światem. Oczekiwał dobrej zabawy, Spodziewał się, Ŝe wszystko go tam zadziwi. Znał tamtejszy język, i to równie dobrze jak własny, gdyŜ dzięki nauce z taśm z sublimatami juŜ wcześniej przyswoił sobie wszystkie słowa i wyraŜenia, które bez szczegółowych wyjaśnień byłyby nie do zrozumienia. Nie spodziewał się natomiast aŜ tak wielkiego wyobcowania i nieustannie czuł lęk. Jego matka nazwala to „szokiem kulturowym". Nawet gdy juŜ pierwszy strach minął, dzięki dłuŜszemu niŜ planowano pobytowi na planecie, Dalden wciąŜ nie potrafił oswoić
się z krainą, gdzie wedle kryteriów zamieszkujących ją ludzi był olbrzymem. Podobnie czuł się na Sunderze. W ubiegłym roku zatrzymali się tam
na
krótko,
by
zabrać
jego
„zbiegłą"
siostrę
Shanelle.
Sunderianie wydali mu się tak drobnej budowy, Ŝe Dalden odniósł wraŜenie, iŜ ma do czynienia z dzieciarnią. Kystranie nie byli aŜ tak mali, choć najwyŜszego z nich Dalden przerastał o dobre trzydzieści centymetrów. Fakt, Ŝe Dalden musi spoglądać na wszystkich tych ludzi z góry, a oni z kolei patrzą nań z lękiem lub zadziwieniem, nieustannie go konfundował. Ten lęk miejscowych był całkiem zrozumiały. Niektórzy Kystranie wciąŜ pamiętali czasy, gdy podobni Daldenowi wojownicy podbili ich planetę, zniewolili kobiety, odebrali im wszelkie prawa, a przywódców planety wzięli jako zakładników. I dopiero matka Daldena, przy pomocy jego ojca, pokonała najeźdźców i przywróciła Kystranom wolność. W ten sposób stała się ich narodową bohaterką, co było jednym z powodów przedłuŜenia się obecnej podróŜy. A przybyli na Kystran dlatego, Ŝe wieloletni przyjaciel Tecłry i były szef Garr Ce Bernn, zarządca planety, przechodził na emeryturę i gorąco pragnął, wręcz nalegał, by wzięli udział w uroczystościach jako honorowi goście. PoniewaŜ minęło dwadzieścia lat z okładem od czasu, gdy Tedra opuściła swój rodzinny świat, Garr Ce Bernn postanowił uhonorować ją w najwyŜszy moŜliwy sposób. A to oznaczało nie jedną uroczystość, lecz wiele podobnych w rozlicznych miastach.
Tedra De Arr Ly-San-Ter źle znosiła tę pompę. Czuła się skrępowana i zakłopotana. UwaŜała, Ŝe jako Pierwszy Gwarant Bezpieczeństwa
wypełniła
wówczas
jedynie
swój
obowiązek,
polegający na wybawieniu z opresji jej szefa i przywróceniu go do władzy - co teŜ dokładnie uczyniła, po czym wycofała się z pracy w siłach bezpieczeństwa i przeniosła się na Sha-Ka'an, rodzinną planetę swego towarzysza Ŝycia. Nigdy teŜ nie Ŝałowała tej decyzji. Teraz wracała nareszcie do domu, ale nadal była rozdraŜniona, mimo Ŝe owe wszystkie uroczystości ku swej czci miała juŜ za sobą. Rzecz w tym - Dalden wiedział to od Marthy, komputera klasy Mock II naleŜącego do jego matki - Ŝe nie było sposobu zawiadomienia ojca o
przyczynie
dwutygodniowego
spóźnienia.
DalekosięŜna
komunikacja nie działała w przypadku odległości dzielącej dwa systemy gwiezdne. Problem odległości został w duŜym stopniu rozwiązany po odkryciu na Sha-Ka'anie kamieni gaali, stanowiących źródło energii przewyŜszające wszystkie inne, znane w obu ich systemach gwiezdnych, lecz komunikacja między systemami wciąŜ była moŜliwa
tylko
dzięki
tradycyjnym
statkom
przewoŜącym
wiadomości. Ale w takim przypadku oni i tak byliby w domu szybciej. Tedrę czekało więc spotkanie z bardzo rozdraŜnionym Challenem, który z pewnością niepokoił się o jej bezpieczeństwo. Daldena bawiła ta sytuacja, ale nie jego matkę, która, nie słysząc od syna słów otuchy, niezwykle się tą sprawą gryzła. Dalden wiedział, Ŝe ojciec bardzo się o matkę niepokoi. Zawsze tak było, gdy
nie mógł osobiście strzec swej towarzyszki Ŝycia, dlatego właśnie nalegał, by w podróŜy na Kystran wziął udział równieŜ Dalden. Ale Challen z pewnością wykaŜe pełne zrozumienie, kiedy się dowie, co ich zatrzymało. I wbrew przewidywaniom Tedry nie będzie Ŝadnych kłopotów. Sterujący statkiem Daldena Brock, drugi komputer klasy Mock II, naleŜący do Challena, wyjaśniał jeszcze inny powód irytacji Tedry: po prostu bardzo juŜ tęskniła za Challenem, z którym aŜ do tej pory nigdy nie rozstawała się na tak długo. Na szczęście dla wszystkich innych uczestników podróŜy, spędzających większość czasu na statku Tedry, Martha brała na siebie wszystkie jej kaprysy i wybuchy furii. To była jedna z podstawowych funkcji Marthy i komputer wyśmienicie wywiązywał się z tego zadania - nie dopuszczał, by Tedra wyrządziła krzywdę przypadkowym, Bogu ducha winnym ludziom, czy to naduŜywając swej zabójczej siły fizycznej, czy rzucając ostre słowa, czego później mogłaby Ŝałować. Mocki II stanowiły supernowoczesne, superdrogie i samodzielnie myślące komputery, tworzone indywidualnie dla konkretnych osób. Tych znakomitych, niezwykłych komputerów nie moŜna było nabyć bez uprzedniego wszechstronnego przebadania nabywcy w celu ostatecznego zaprogramowania urządzenia, tak by było ono nierozerwalnie połączone ze swym właścicielem. Mocki II to raczej towarzysze niŜ normalne komputery, a ich jedynym zadaniem było zapewnienie zdrowia, dobrego samopoczucia i szczęścia osobom, dla
których zostały stworzone. Nic zatem dziwnego, Ŝe istniało niewiele mocków II. PoniewaŜ były tak potęŜne - pojedyncze urządzenie mogło zastąpić całą sieć komputerową kaŜdej planety- osiągały zawrotne ceny i jedynie wysoko zaawansowane technologicznie, bardzo bogate światy mogły pozwolić sobie na jeden komputer tego typu. Kystran, niebywale zamoŜny, handlowy świat, posiadał nawet dwa. To Ŝe Tedra, mieszkając na Kystranie, miała trzeci, zawdzięczała jedynie Garrowi, który przegrał z nią zakład i Marthą spłacił dług. A kupno kolejnego dla Challena nie stanowiło dla Tedry większego problemu. ShaKa'an
była
obecnie
najbogatszą
planetą
w
obu
systemach
gwiezdnych. Zawdzięczała to kopalniom kamienia gaali. A w posiadaniu Ly-San-Terów znajdowały się najbogatsze złoŜa tego minerału i największe kopalnie. Dla Sha-Ka'anów jednak bogactwo nie przedstawiało większego znaczenia. Byli prostymi ludźmi o prostych potrzebach. Lecz kiedy człowiek potrzebuje czegoś wyjątkowego, dobrze jest dysponować odpowiednimi środkami, by tę potrzebę zaspokoić. Dlatego Challen mógł nabyć towarzyszce swego Ŝycia statek wojenny,
który
asystował
im
w
wyprawie
na
Kystran.
Transportowiec Tedry - „Rover" - choć przystosowany do przewozu tysięcy osób, był pojazdem uŜywanym raczej przy odkrywaniu nowych światów, a nie w sytuacjach bojowych. I choć Challen wyznaczył
dla
obrony
Tedry
syna
i
pięćdziesięciu
innych
wojowników, to pragnął równieŜ, by i jej statek był odpowiednio
chroniony. Szczęśliwie nie napotkali w drodze Ŝadnych wrogich obiektów; pod tym względem podróŜ przebiegła bez Ŝadnych niespodzianek. Ale na sześć diii przed powrotem do domu, kiedy wszyscy zgromadzili się w sali rekreacyjnej, Martha oznajmiła, Ŝe otrzymała rozpaczliwe wezwanie. - Od kogo? - padło pytanie Tedry. - Z Sunderu. Z wielu powodów informacja ta sprawiła, Ŝe zgromadzeni w sali gwałtownie zamilkli. Znali tę planetę aŜ za dobrze. Wszyscy, z wyjątkiem Tedry, odwiedzili ją poprzedniego roku. Właśnie na Sunderze szukała schronienia Shanelle, kiedy uciekła od towarzysza Ŝycia, którego wybrał jej ojciec. Ciszę przerwała dopiero Tedra. - Czy to na tej planecie Shanelle prosiła o pomoc, ale jej nie otrzymała? - Na tej samej - odparła Martha jednym ze swych czarujących tonów. - Matko, czy musisz o tym przypominać? - spytała z pretensją w głosie Shanelle. Siedziała na samo dopasowującej się kanapce w objęciach swego towarzysza Ŝycia, Falona Van'yera, którego namówiono, by jej zezwolił na tę podróŜ. Falon zdecydował, Ŝe pojadą oboje. Sam
nienawidził kosmicznych wojaŜy z całego serca, ale Shanelle gorąco pragnęła udać się w tę podróŜ, a on - byleby tylko uszczęśliwić swoją towarzyszkę Ŝycia - uczyniłby wszystko… oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Shanelle posłała mu czujne spojrzenie. Falon miał wszelkie powody, by gardzić Sunderianami, no i zapamiętał sobie, Ŝe to właśnie oni próbowali odebrać mu Shanelle i sprawić, Ŝe o niej zapomni. Pomimo to Falon zachowywał kamienną twarz, choć zazwyczaj ba-har-ańscy wojownicy nie ukrywali swych prawdziwych uczuć. Wojownicy kan-is-trańscy, tacy jak Dalden czy Challen, równieŜ nie ukrywali swych emocji, ale teraz sprawowali nad sobą tak niezwykłą kontrolę, Ŝe wydawało się, iŜ obce im są jakiekolwiek silniejsze uczucia -nawet gniew i miłość. Tedra teŜ miała wszelkie powody, by nie lubić Sunderian. Martha zdała jej dokładną relację z tego, co przytrafiło się Shanelle, kiedy przebywała na ich planecie, i gdyby Tedra wtedy tam była, to pozostawiłaby po sobie wielu rannych i dogorywających Sunderian. Tak więc zbyła machnięciem ręki słowa córki i skierowała spojrzenie swych oczu barwy akwamarynu na Falona. - Miłuję cię do krwi ostatniej i miłość ma nie wygaśnie tak długo, jak nie wygaśnie miłość mej córki do ciebie -zwróciła się do shodana z Ka'al. - Ale ona szukała u tych ludzi ratunku, a oni go jej nie zapewnili. I nie chodzi o to, Ŝe moja córka potrzebowała pomocy przeciwko tobie. A teraz chcą pomocy od nas?
Ostatnie zdanie Tedra wypowiedziała tonem implikującym słowa: „Aha, akurat!". Falon tylko skinął w milczeniu głową. Dalden bardzo dobrze znał swą matkę i ilekroć Tedra wpadała w gniew, powstrzymywał się od jakichkolwiek komentarzy. Zdecydował, Ŝe sprawę najlepiej załatwi Martha. - Zwracają się o pomoc do kogokolwiek. A tylko my jesteśmy na tyle blisko, by przechwycić ich transmisję. A skoro juŜ przejęliśmy wezwanie, nie moŜemy go zignorować… chyba Ŝe stałaś się nagle nieczułą i gruboskórną istotą. Tedra obrzuciła ponurym wzrokiem interkom na ścianie, z którego dochodził cichy głos Marthy. - Nie powiedziałam, Ŝe im nie pomoŜemy. Ale nie muszę robić tego z ochotą, prawda? - Shanelle nie ma do nich Ŝadnych pretensji - zauwaŜyła Martha. - Naprawdę starali się mi pomóc - wyjaśniła Shanelle. - Ale po prostu im nie wyszło. Stanęli jednak dzielnie przeciwko wojownikom z Sha-Ka'anu i nie moŜna ich winić za to, Ŝe przegrali. - Wcale nie! - warknęła Tedra. - Nieudacznicy nigdy nie zajmowali wysokiego miejsca na liście moich faworytów. Sunderianie mieli wspaniałą broń. Za pomocą zmieniających pałeczek mogli obezwładniać przeciwników, nie wyrządzając im fizycznej krzywdy. Ostatnie słowa wyraźnie skierowała pod adresem Falona, poniewaŜ to
on
doznałby
największej
krzywdy,
gdyby
sprawiono,
Ŝe
zapomniałby o Shanelle. -1 nie zrozum mnie źle. Jestem bardzo rada, Ŝe sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły, a ty, Shanelle, jesteś tu z nami. Nie zmienia to jednak faktu, Ŝe w chwili gdy potrzebowałaś pomocy w gardłowej sprawie, zwróciłaś się o nią do najbardziej niewłaściwych ludzi. - Właśnie tak - wtrącił Falon. - Zgadzasz się z nią? - zapytała Shanelle. - Całkowicie. Dziewczyna uniosła ręce w geście pełnym rezygnacji. - Poddaję się. Z interkomu na ścianie dobiegło aprobujące chrząknięcie. - A zatem zajmijmy się teraz kwestią pomocy dla tych „nieudaczników”. - Proszę bardzo - odparła z uśmiechem Tedra.
Rozdział 2
Narastało
zniecierpliwienie
i
niepewność.
Kilka
kwestii
wyjaśniło się, gdy dotarli juŜ na Sunder i pod eskortą trafili do biura generała Ferrilla. Oficer drobnej postury od razu zraził do siebie Tedrę swą wojowniczą, pełną arogancji postawą; a to przecieŜ oni, Sunderianie, szukali pomocy u innych. W normalnych okolicznościach Tedra zignorowałaby taką bezczelność, lecz teraz, będąc w fatalnym nastroju, natychmiast podniosła głos. I dopiero Shanelle taktownie zaproponowała, by wezwano Dorullę Vand, która potrafiła godzić zwaśnione strony. Ferrill bez sprzeciwów spełnił tę prośbę, najwyraźniej nie chcąc prowadzić sporów z kobietą, na której pomocy tak mu zaleŜało. Wyszedł, zostawiając ich samych w swoim gabinecie. Nie zająknął się słowem, Ŝe Donillę musi sprowadzić prosto z więzienia. Tedra dowiedziała się o tym dopiero od jednego z Ŝołnierzy trzymających wartę przy drzwiach, gdy spytała go, dlaczego sprowadzenie Donilli trwa tak długo. Kiedy przed dziewięcioma miesiącami Shanelle szukała pomocy u Sunderian, Donilla Vand była naczelnym wodzem sunderyjskich sil zbrojnych. Donilla wyjaśniła jej wtedy, w jaki sposób kobiety z Sunderu próbowały przejąć władzę nad męŜczyznami, aby zapobiec wojnie z sąsiednią planetą Armoru. Tylko dzięki globalnej konspiracji udało się im wynaleźć coś, co nazwały zmieniającymi pałeczkami. Sunder był planetą niezwykle zaawansowaną na polu nauki, dzięki której zwalczono na planecie między innymi wszystkie znane choroby. Zmieniające pałeczki
stworzono po to, by sprawować kontrolę nad umysłami osób niezrównowaŜonych przywracać
je
psychicznie
społeczeństwu.
i To,
w Ŝe
ten
sposób
kobiety
ponownie
posłuŜyły
się
pałeczkami w innym celu - dzięki temu wynalazkowi zdołały bowiem przejąć kluczowe stanowiska we władzach planety - obudziło u niektórych wyrzuty sumienia. W gronie tych kobiet znalazła się takŜe Donilla. Shanelle nie była więc zaskoczona, Ŝe liczne Sunderianki odstąpiły od programu, pozwalając męŜczyznom ponownie sięgnąć po władzę. W konsekwencji wiele z tych niewiast trafiło do więzienia. Ale w tej chwili nie było czasu na dociekanie, co się naprawdę wydarzyło, gdy męŜczyźni wrócili do władzy. Ly-San-Terowie wciąŜ nie wiedzieli, jakiej pomocy od nich oczekiwano ani teŜ, kto wysłał owo rozpaczliwe wezwanie. Nie było wątpliwości, Ŝe Sunder uwikłał się w wojnę, którą przegrywał, a u steru rządów znajdowali się agresywnie nastawieni i Ŝądni krwi męŜczyźni. Niefortunnie dla nich, Tedra i jej rodzina kierowały się polityką Ligi Skonfederowanych Planet, w której Kystran zajmował dwunastą pozycję, obok systemu gwiezdnego Niva. Kiedy w układzie Nivy odkryto Sha-Ka'an, niektóre bardziej zaawansowane technologicznie światy próbowały przejąć władzę nad planetą. Wtedy to Liga stanęła w obronie Sha-Ka'anu. A miała przygniatającą przewagę, gdyŜ w jej skład wchodziły światy najbardziej rozwinięte technologicznie. Na przykład statek wojenny, jakim obecnie dysponował Dalden, mógł w jednej chwili unicestwić zarówno Sunder, jak i Armoru.
Minęła blisko godzina od chwili, gdy generał opuścił gabinet. Tedra siedziała po turecku na biurku. Fotele w pomieszczeniu były zbyt małe i pod cięŜarem gości mogłyby się złamać. Dalden, Falon i jego brat Jadell zajęli miejsca na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Shanelle, wyczuwając rozdraŜnienie swych towarzyszy, krąŜyła niecierpliwie po pomieszczeniu. Tylko ona darzyła sympatią Sunderian. Podczas krótkiego u nich pobytu zaprzyjaźniła się z Donilla Vand i polubiła kobiety z tego świata. Nic zatem dziwnego, Ŝe kiedy w końcu wprowadzono do gabinetu Sunderiankę, Shanelle powitała ją pełnym niepokoju pytaniem: - Dlaczego cię uwięzili? Donilla uśmiechnęła się. Była drobną niewiastą mającą zaledwie sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, co stanowiło normę dla kobiet na tej planecie. MęŜczyźni przewyŜszali je przeciętnie o piętnaście centymetrów. Zatem Sha-Ka'ano-wie w porównaniu z nimi byli prawdziwymi olbrzymami. Tedra i Shanelle, liczące po sto dziewięćdziesiąt centymetrów, przewyŜszały wzrostem najwyŜszych męŜczyzn z Sunderu. Donilla nie przejawiała najmniejszych śladów bojaźni, jaką w obecności przybyszów okazywali inni jej rodacy. Oczy pociemniały jej z radości na widok przyjaciółki. Wyciągnęła serdecznie rękę w geście powitania. - Nikt mi nie powiedział, Ŝe na nasze wołanie o pomoc właśnie
ty odpowiedziałaś - oświadczyła Donilla. - Nawet sobie nie wyobraŜasz, jak bardzo martwiłam się o ciebie, choć zapewniałaś, Ŝe nie spadnie ci włos z głowy. Ale poniewaŜ on jest tu z tobą, Ŝywię głęboką nadzieję, Ŝe pogodziłaś się w końcu z wyborem swego ojca. Określenie „pogodziłaś się" nawet w przybliŜeniu nie oddawało obrazu Ŝycia z wojownikiem, lecz mimo to twarz Shanelle opromienił pogodny uśmiech. - O tak! Pojawiłam się tu pełna niemądrych i nieuzasadnionych obaw, ale to juŜ przeszłość. Towarzysz mego Ŝycia dał mi wiele szczęścia. - Moja kobieta jest skromna - odezwał się Falon, wstając z miejsca. Podszedł do Shanelle i stanął tuŜ obok. Jego słowa zebrani skwitowali śmiechem. Roześmiała się nawet Tedra. Shanelle wykorzystała tę chwilę i przedstawiła Donillę swej matce. Donilla, jak większość ludzi, którzy juŜ się spotykali z Ly-SanTerami, nie potrafiła ukryć zdumienia, Ŝe Tedra ma juŜ dwoje dwudziestojednoletnich dzieci. Wyglądała najwyŜej na trzydzieści lat. śadne z bliźniąt nie było do niej podobne. I Dalden, i Shanelle mieli jasne włosy i oczy koloru bursztynu, podczas gdy loki Tedry były kruczoczarne, a źrenice barwy akwamarynu. Stosując morderczy trening, Tedra utrzymywała swe ciało w doskonalej kondycji i starzała się bardzo powoli. - Donillo, dlaczego znalazłaś się w więzieniu? - Shanelle ponowiła pytanie.
- Przez kilka miesięcy po twoim odjeździe spotykałam się z innymi kobietami, które, podobnie jak ja, dzięki zmieniającym pałeczkom zajęły najwaŜniejsze stanowiska na Sunderze. Niestety, większość z nich nie była rada z takiego obrotu spraw. Pierwotne motywy naszego postępowania były słuszne, próbowałyśmy ustrzec planetę przed morderczą wojną. Nie przewidziałyśmy jednak tego, Ŝe nasze działania sprawią, iŜ zostaniemy z męŜczyznami całkowicie pozbawionymi osobowości, jak równieŜ tego, Ŝe ogarną nas wyrzuty sumienia i poczucie winy. Tak więc kobiety zawiązały kolejny spisek. Trwało to jakiś czas. Jeden męŜczyzna dopuszczony do władzy, bez wsparcia
innych,
nie
był
w
stanie
nic
zrobić.
Ostatecznie
zwróciłyśmy pamięć i osobowość wszystkim pozostałym. - I skończyłyście w pudle! - wykrzyknęła z oburzeniem Shanelle. - Nie mogę zrozumieć… - Pomyśl tylko - przerwała jej Donilla. - Odebrałyśmy im ich wspomnienia i świadomość tego, kim naprawdę są, odebrałyśmy im władzę i całą przepełniającą ich agresję. Nie mogli nam dłuŜej ufać. - Odnoszę wraŜenie, Ŝe nadal czujesz się winna z powodu tego, co zrobiłyście - zauwaŜyła kwaśno Tedra. - Sposób, w jaki to załatwiłyście,
był
podstępny
i
zdradziecki,
ale
przynajmniej
kierowały wami słuszne motywy. A kilka miesięcy aresztu za uchronienie Sunderu od wyniszczającej wojny to naprawdę mała cena. Szlachetny czyn. - Dzięki - odrzekła Donilla, lekko się rumieniąc. - Gdybyśmy nie czuły się winne, narobiłybyśmy wielkiego rabanu i dawno juŜ
wyszłybyśmy na wolność. Większość z nas traktuje więzienie jak wakacje, jak coś, czego potrzebujemy po stresie i wyrzutach sumienia, Ŝe tak długo trzymałyśmy naszych męŜczyzn pod kontrolą. Poza tym nie jest to więzienie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mamy tam wszelkie luksusy, niczym w sanatorium, tyle Ŝe jesteśmy pod kluczem. Shanelle chętnie drąŜyłaby ten temat dalej, lecz Tedrę bardziej interesowały szczegóły dotyczące rozpaczliwego wezwania. - Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? - zwróciła się z pytaniem do Donilli. - Naturalnie. MoŜe i siedzę za kratkami, ale jestem jedyną osobą, z którą Ferrill rozmawia o swoich problemach. Informuj mnie na bieŜąco o wszystkim, co dzieje się od momentu, kiedy ponownie odzyskał władzę. - Jeśli prowadzicie wojnę z Armoru, nie moŜemy… - Nie, to nie tak - przerwała jej z uśmiechem Donilla. - Z tego, co zrobiłyśmy, wynikła jedna wielka korzyść. Nie pozwoliłyśmy, aby nasi męŜczyźni zapomnieli, co wydarzyło się podczas tych lat, kiedy dzierŜyłyśmy władzę. Pamięć naszych pięcioletnich rządów sprawiła, Ŝe nie wrócili juŜ do dawnej polityki rasy, która pragnie zetrzeć w proch
wszystkich
sąsiadów.
Tak
naprawdę
kontynuują
zapoczątkowaną przez kobiety politykę raczej obrony niŜ ataku. W obecnej chwili jesteśmy po prostu w pełni przygotowani na wypadek, gdyby Armoruanie pierwsi wykonali ruch.
Tedra roześmiała się. - Gratulacje. Witamy w naszym programie poszanowania Ŝycia. Ale wciąŜ nie rozumiem w czym problem. - Skradziono nam całą skrzynię zmieniających pałeczek wyjaśniła Donilla i cięŜko westchnęła. - To juŜ wasze sprawy wewnętrzne. Dlaczego prosicie inne światy o pomoc? - PoniewaŜ pałeczki zostały wywiezione z Sunderu, a my nie dysponujemy środkami, by opuścić Sunder i odzyskać je. Sunderianie osiągnęli bardzo wysoki stopień zaawansowania w zakresie niemal wszystkich dziedzin wiedzy z wyjątkiem podróŜy kosmicznych. Bardzo długo nawet nie wiedzieli, Ŝe oprócz Armoru istnieją jeszcze inne zamieszkane światy. Dowiedzieli się o tym dopiero przed sześciu laty, gdy ich istnienie odkryli mieszkańcy Antury. W owym czasie Sunderianie próbowali zbudować swój pierwszy statek kosmiczny przeznaczony jednak nie do podróŜy międzygwiezdnych, lecz by mogli dostać się na Armoru i wywołać tam wojnę. Armoruanie mieli dokładnie takie same plany, byli bowiem rasą, która lubi atakować pierwsza. Sunderianie, zanim na ich planecie zapanowały kobiety, niczym się pod tym względem nie róŜnili od sąsiadów. - Czy wiecie, kto wam wykradł pałeczki? - Oczywiście. Naszą planetę odwiedza niewielu gości, poniewaŜ
praktycznie nie mamy nic, czym moglibyśmy handlować. Ale ci ludzie
przybyli
do
nas
z
konkretnym
zamiarem
kupienia
zmieniających pałeczek. To było zastanawiające, gdyŜ o ich istnieniu nawet u nas wiedziało niewiele osób, więc co mówić o innych światach. - Wykradli je Anturianie? Oni pierwsi was odkryli... - MoŜliwe, lecz mało prawdopodobne... Chyba Ŝe opanowali sztukę
czytania
w
naszych
umysłach.
Nie
chwaliliśmy
się
posiadaniem pałeczek. Shanelle zdradziliśmy sekret, poniewaŜ musiała
wiedzieć,
w
jaki
sposób
obronimy
ją
przed
tak
gigantycznymi wojownikami jak ci tutaj. Pałeczki doskonale na nich zadziałały, wszyscy, z jednym wyjątkiem, zapomnieli, Ŝe przybyli na Sunder po Shanelle. Tym wyjątkiem był Falon, któremu przed wyprawą nie chciało się nauczyć naszego języka. A pałeczki działają tylko wtedy, gdy obiekt rozumie, co się do niego mówi. Towarzysze Falona nauczyli się naszej mowy, gdyŜ nie odnosili się z taką nieufnością jak on do wszelkich nieznanych na ShaKa'anie wynalazków. PoniewaŜ prawie kaŜdy komputer pokładowy statków kosmicznych potrafi! analizować nowy język, tworząc sublimaty, dzięki którym dany język moŜna było opanować w kilka godzin,
dawny,
tradycyjny
i
bardzo
skomplikowany
język
uniwersalny został zarzucony. Sublimaty pozwalały z łatwością porozumiewać się z mieszkańcami nowo odkrywanych światów. Naturalnie w kaŜdym języku istniały pewne słowa i zwroty
niemoŜliwe do wiernego przetłumaczenia, a wtedy naleŜało uŜywać wizualnych lub słownych wyjaśnień. Generalnie jednak sublimaty sprawowały się zdumiewająco dobrze i były powszechnie stosowane przez gwiezdnych handlarzy lub odkrywców. - Co się zatem wydarzyło? - Przyjęliśmy przybyszów z pełnymi honorami, goszcząc ich po królewsku. Lecz pałeczki stanowiły temat tabu i Ferrill nie chciał nawet słyszeć o ich sprzedaŜy. Oświadczył jedynie, Ŝe są one zamknięte w najlepiej strzeŜonym schronie na planecie i nigdy ponownie nie zostaną uŜyte. - Dlaczego więc, po tym jak przestałyście ich uŜywać, nikt ich nie zniszczył? - Dlatego, Ŝe męŜczyźni uznali, iŜ być moŜe nadejdzie dzień, kiedy znajdą dla nich dobre zastosowanie. - Na przykład, gdyby do waszych drzwi zapukali uzbrojeni po zęby Armoruanie? - domyśliła się Tedra. - Dokładnie tak - odrzekła Donilla. - Poza tym sporo kobiet wiedziało, jak ich uŜywać, a poniewaŜ pałeczki na niewiasty nie działają, nie moŜna było sprawić, by kobiety w ogóle zapomniały o ich istnieniu. Tak więc męŜczyźni uznali, Ŝe wystarczy, jeśli broń ta znajdzie się pod dobrym zamknięciem. A nasz największy schron jest strzeŜony przez wojsko dzień i noc i Ŝaden z mieszkańców naszego świata nie jest w stanie tam się włamać.
- Ale ktoś pochodzący z innego świata mógłby znaleźć do niego dostęp, prawda? - No właśnie. UŜyli jakiegoś gazu usypiającego i nieznanego nam
materiału
wybuchowego,
którym
łatwo
skruszyli
mury
schronu. Następnie w pośpiechu opuścili naszą planetę, zanim kradzieŜ wyszła na jaw. - Kiedy to się stało? - Wczoraj. Tedra cięŜko westchnęła i nacisnęła łącznik komputerowy. - Martho, wiem, Ŝe przysłuchujesz się naszej rozmowie. Jaki jest najgorszy scenariusz dotyczący skradzionych pałeczek? - Jeśli wykradziono je dla zysku, zostaną rozprowadzone po wszystkich
galaktykach
i
doskonale
zorganizowane
dotąd
społeczeństwa rozpadną się nie wiadomo jak i dlaczego. Załamie się ekonomia, wybuchną wojny, rozpadnie się Liga Skonfederowanych Planet. Wśród zebranych przeszedł głuchy pomruk. - A jakie jest prawdopodobieństwo realizacji tego scenariusza? - Niewielkie - odparła Martha jednym ze swych znudzonych tonów. - Biorąc pod uwagę, kto skradł pałeczki, najprawdopodobniej zostaną uŜyte na jakiejś planecie w taki sam sposób, jak zostały wykorzystane tutaj. Cicho, skutecznie, bez rozlewu krwi i tak, Ŝe cała populacja nie będzie nawet wiedzieć, iŜ broń ta została uŜyta.
- Kogo konkretnie masz na myśli? - spytała Tedra, marszcząc brwi. - I skąd wiesz, kto jest winowajcą, skoro nawet jeszcze o tym nie wspomniano? PrzecieŜ padło tylko pojedyncze sformułowanie: „przybyszów przyjęliśmy z pełnymi honorami". Komputer zachichotał; ten dźwięk Martha opanowała do perfekcji. - To kwestia dyskusyjna, lecz sprawę zawęŜa fakt, Ŝe w odległości jednego dnia podróŜy znajduje się tylko jeden statek. Tedra przewróciła oczami. - A zatem to jakaś znana nam rasa. Wiemy, z kim mamy do czynienia. - Lepiej. Znasz go osobiście. To Jorran z Century III, ten sam Wielki Król, który w zeszłym roku na turnieju próbował w podstępny sposób zamordować naszego Falona. - Farden! Shanelle, widząc, Ŝe Donilla zarumieniła się, usłyszawszy przekleństwo Tedry, szepnęła przyjaciółce do ucha: - W języku kystrańskim to tylko „cholera", słówko bardzo łagodne, biorąc pod uwagę, Ŝe moja matka zna siedemdziesiąt osiem języków i w kaŜdym z nich klnie w sposób wprost wyborny. Donilla roześmiała się, a Martha, która bez trudu usłyszała szept Shanelle, dodała:
- Poczekaj. Chwilowo jest w szoku spowodowanym informacją o Jorranie. Gdy odzyska panowanie nad sobą, zacznie kląć naprawdę. PoniewaŜ wypowiedź Marthy usłyszeli wszyscy, łącznie z Tedrą, która gniewnie uniosła brew, Shanelle mocno się zaczerwieniła.
Rozdział 3
Tedra opuściła warowny teren wojskowy, gdzie mieściło się biuro generała Ferrilla. PodąŜający za matką Dalden był tak zatopiony w myślach, Ŝe nie zwracał uwagi na nic z wyjątkiem tego, gdzie i w jaki sposób stawia nogi. Sha-nelle w milczeniu czekała, aŜ Tedra podejmie decyzję i oznajmi swoją wolę. Orientująca
się
doskonale
w
sytuacji
Shanelle
była
przekonana, Ŝe matka nie ma innego wyjścia jak pomóc Sunderianom. I nie miało to nic wspólnego z samą planetą, sympatią Tedry do Sunderianki Donilli Vand czy nienawiścią do Wielkiego
Króla Jorrana, który, działając podstępnie, chciał uczynić z jej córki swoją królową. Nie, Tedra bała się, Ŝe cała, niepodejrzewająca niczego ludność jakiejś planety moŜe stać się ofiarą tyranii Jorrana. Z drugiej strony Tedra pokładała nadzieję w działalności Ligi Centura, zwanej teŜ Ligą Skonfederowanych Planet, która dokładała wszelkich starań, by utrzymać pokój między wszystkimi znanymi planetami. Pozostawiając na razie problem jorrana Lidze, próbowała rozpaczliwie wymyślić jakiś przekonywający powód, by nie wplątać się w hecę z pałeczkami. Martha zachowywała niezwykłe dla siebie milczenie, choć jej łącza
przez
cały
czas
były
otwarte.
Ale
miała
obowiązek
interweniować tylko wtedy, gdy wiedziała, Ŝe coś moŜe naprawdę Tedrze zaszkodzić. W innych sytuacjach pozwalała swojej pani podejmować samodzielne decyzje. Martha -rozwaŜając jakikolwiek problem
-
brała
pod
uwagę
wszystkie
moŜliwości, od
tych
najbardziej prawdopodobnych, przez wszystkie mniej lub bardziej prawdopodobne, aŜ do nieprawdopodobnych. Tedra nieoczekiwanie przystanęła. Posępny wyraz jej twarzy wyraźnie mówił, Ŝe kobieta nie jest rada z decyzji, którą podjęła. Niemniej podjęła ją. - Wracamy na statek i ruszamy w dalszą drogę. - Nie zamierzasz pomóc? - Z „ratowaniem planet" skończyłam dwadzieścia pięć lat temu - odparła rozsądnie. - A im wcześniej wrócimy do domu, tym
wcześniej powiadomimy odpowiednie władze, by zajęły się tą sprawą. - A jeśli będzie za późno? Kiedy juŜ wybuchnie wojna, Liga nie zechce się w nią wikłać. - Wątpię, by zamiarem Jorrana było wywołanie wojny -odrzekła Tedra. - A co ty o tym sądzisz, Martho? - Mało prawdopodobne ~ przyznała Martha swym znudzonym tonem, który, niestety, zawsze zapowiadał jakąś bombową sensację. - Podbój i całkowita dominacja! O to mu chodzi. Tedra skrzywiła się. Nienawidziła słowa „podbój", bo z jej własnym ludem usiłowali to niegdyś zrobić Sha-Ka'arianie. ShaKa'arianie pochodzili z planety Sha-Ka'an, lecz przed trzystu laty przesiedlono ich do systemu gwiezdnego Centura, gdzie stworzono kolonię niewolniczą i zmuszono ich do pracy w kopalniach. ShaKa'arianie byli jednak niewiarygodnie rosłymi wojownikami i w niedługim
czasie
wszczęli
rebelię,
podporządkowując
sobie
wszystkich mieszkańców planety i podbijając następnie inne światy. Stracili kontakt z ojczystą planetą, nie pamiętali dawnej wiary i obyczajów, nie wiedzieli nawet, skąd pochodzą. Rozwijali się zupełnie inaczej niŜ Sha-Ka'anowie z macierzystego świata Tedry. Ciągle uwaŜano ich za barbarzyńców, byli społeczeństwem niewolniczym, któremu przewodzili walczący na miecze wojownicy, a drobne róŜnice, dzielące ich od rodaków z rodzinnej planety, brały się stąd, Ŝe przez wszystkie stulecia, jakie upłynęły od chwili ich
zniewolenia, zdąŜyli się wymieszać ze swymi niewolnikami i podbitymi ludami. Lecz w przeciwieństwie do współplemieńców Challena, których teŜ postrzegano jako lud barbarzyński, a którzy wzbraniali się przed wszelkimi cudami techniki pochodzącymi z bardziej zaawansowanych kulturowo planet, Sha-Ka'arianie nie czuli awersji do nowinek technologicznych i chętnie je przyswajali, wykorzystując do swych celów. Nie unikali teŜ podróŜy kosmicznych. Ludzie Jorrana z Century III do złudzenia przypominali ShaKa'arian. Reprezentowali kulturę średniowieczną, lecz poniewaŜ od dawna stykali się z przybyszami z innych światów, mieli świadomość istnienia
nowoczesnych
dyplomatyczne
z
prawie
technologii. wszystkimi
Utrzymywali znanymi
stosunki planetami,
wymieniając z nimi ambasadorów, a królowie z Century III uwielbiali wprost podróŜe kosmiczne. Ale tak naprawdę wiedziano o nich mało, gdyŜ nie naleŜeli do Ligi Centura. W skład Ligi Skonfederowanych Planet wchodziły planety z ponad pół tuzina sąsiednich systemów gwiezdnych; w sumie siedemdziesiąt osiem światów rządzących się wspólnym prawem i zasadami, co przynosiło wszystkim ogromny poŜytek. Odkryty ostatnio układ planetarny gwiazdy Niva nie wchodził jeszcze do unii, lecz miało to niebawem nastąpić. Century III, leŜąca w zasięgu podróŜy kosmicznych, choć utrzymywała Ŝywe kontakty z Ligą, nie została do niej zaproszona. Pierwsze kontakty z humanoidalnymi mieszkańcami Century III nie naleŜały do miłych. Wielki Król Jorran w otoczeniu swej świty
pojawił się na Sha-Ka'anie w ubiegłym roku, kiedy obcym czasowo uchylono zakaz wjazdu na planetę. Tego właśnie roku Challen zaprosił
wszystkich
chętnych
na
wielki
turniej,
by
pośród
zwycięzców znaleźć towarzysza Ŝycia dla swej córki. Shanelle nie znała prawdziwego powodu, dla którego ogłoszono turniej, a zwycięzca nie miał pewności, Ŝe przypadnie mu tak hojna nagroda. Jorran jednak widział to po swojemu. Nie zamierzał brać udziału w walkach eliminacyjnych, gdyŜ uwaŜał, Ŝe uchybiałoby to jego godności. Nie, on zaŜądał walki ze zwycięzcą. Falon, który pokonał wszystkich rywali, mógł odmówić walki. Powinien byl odmówić. Ale nie uczynił tego. Niestety, ani jemu, ani nikomu innemu nie przyszło do głowy, Ŝe Jorran chce go zabić. Turniej
polegał
wyłącznie
na
rycerskiej
próbie
sił
i
umiejętności, a nie na walce na śmierć i Ŝycie, którą planował skrycie Jorran. Falon dowiedział się o tym dopiero wtedy, gdy przyjął wyzwanie, a Jorran przystąpił do walki nie ze zwyczajową bronią, lecz z mieczem brzytwowym. Była to zabójcza broń, tak lekka i sprawna, Ŝe nie dawała szans przeciwnikowi uzbrojonemu tradycyjnie. Nikt nie był w stanie uniknąć jej ciosów. Falon teŜ ich nie uniknął. Został tak straszliwie posiekany, Ŝe skonałby, gdyby pod ręką nie było meditechu. Wyglądało na to, Ŝe przegrał pojedynek, ale w pewnej chwili odrzucił swoją broń i po prostu wyrwał Jorranowi z ręki brzytwowca, by zaraz po potęŜnym ciosie wymierzonym w twarz
przeciwnika stracić przytomność z upływu krwi. Wtedy właśnie Shanelle, przeraŜona tym, Ŝe za towarzysza Ŝycia dostanie Falona, uciekła na Sunder. A Falon, zdecydowany odzyskać ją za wszelką cenę, przezwycięŜył swój lęk przed podróŜami, kosmicznymi i ruszył w pościg. Challen juŜ mu obiecał córkę i wojownik nie zamierzał z powodu takiego głupstwa jak przestrzeń kosmiczna tracić dziewczyny. I nawet Sunderianie nie zdołali go powstrzymać. - Shani, to nie jest nasza sprawa - odezwała się Tedra. -Mimo Ŝe wiemy, czym grozi uŜycie zmieniających pałeczek i jaką kanalią jest Jorran, to afera z kradzieŜą pałeczek nie jest naszą sprawą. PrzekaŜemy Lidze wszystko, co na ten temat wiemy, a oni juŜ podejmą właściwe kroki. I tak jesteśmy potęŜnie spóźnieni, nie chcę, by niepokój Challena jeszcze się pogłębiał. - W takim razie ja ruszę za Jorranem i dopilnuję, by pałeczki zostały zniszczone. Obie kobiety odwróciły się gwałtownie w stronę Daldena. Wojownik dotychczas milczał i obie niewiasty zapomniały o jego obecności. Shanelle zdziwiła się, Ŝe brat zamierza osobiście zaangaŜować się w sprawę, gdyŜ problemy innych planet nigdy go nie interesowały. Tedra na chwilę tylko straciła rezon. - Nie pozwalam - powiedziała bez ogródek.
Rozdział 4
Dalden uśmiechnął się do matki. Był juŜ dorosłym sha-ka'ańskim wojownikiem i Tedra aŜ za dobrze wiedziała, Ŝe jej syn podejmuje własne decyzje. Mogła najwyŜej wyrazić swoją opinię lub obiekcje, ale ostateczna decyzja i tak naleŜała do niego. - W tym przypadku nie mam wyboru - wyjaśnił. - Zastanawiasz się pewnie, skąd Wielki Król dowiedział się o istnieniu pałeczek. Wiadomość o nich otrzymał bezpośrednio ode mnie. - Jak to?! - wykrzyknęła wzburzona Tedra. - Kiedy? PrzecieŜ ciebie nawet nie było wtedy w domu! Poleciałeś z Falo-nem w pościg za Shani. A zaraz po turnieju znów zamknęliśmy Sha-Ka'an dla wszystkich cudzoziemców! - Tak, wszyscy opuścili nasz świat... wszyscy z wyjątkiem Jorrana. Gdy wróciliśmy, wciąŜ jeszcze przebywał w Centrum Gościnnym.
A
ja
miałem
tam
sprawę.
W
imieniu
Falona
negocjowałem z Catraterianami sprzedaŜ złota, które koniecznie chcieli od niego kupić.
- Ale dlaczego wdałeś się w jakiekolwiek konszachty z Jorranem po tym, co zrobił podczas turnieju? Myślałam, Ŝe będziesz go ignorować, jak ignoruje się najobrzydliwszego robala. - Tak teŜ zamierzałem zrobić, Niestety, człowiek mający tak wielkie mniemanie o sobie, jak Jorran, nie rozumie, Ŝe ktoś moŜe go nie lubić lub nie chcieć, by uhonorował go swoją obecnością. Dla jakiegoś nowo przybyłego ambasadora wydano bankiet, na który zaproszono równieŜ Cat-raterian. Ci z kolei uparli się, by dalsze negocjacje prowadzić przy suto zastawionym stole. Jorran sam się wprosił na tę uroczystość, a szef Centrum nie myślał obraŜać go, prosząc o opuszczenie sali. - Pan Rampon został administratorem, poniewaŜ w chwili kiedy przylecieli do nas Catraterianie, był tam jedynym zawodowym dyplomatą. Wątpię nawet, czy w ogóle wie, jak moŜna kogokolwiek obrazić. Po prostu nie ma tego w genach. - TeŜ chciałbym nie mieć tego w genach. Dalden powiedział to takim tonem, Ŝe Tedra zarumieniła się. Challen nigdy nie obraŜał ludzi, zatem Dalden z całą pewnością nie miał na myśli genów odziedziczonych po ojcu. - Wracajmy do tematu- ucięła Tedra.- W jaki sposób doszło do twojej rozmowy z Jorranem? Sala bankietowa w Centrum jest niezwykłe rozległa. Mogłeś przez cały wieczór nie zbliŜyć się do tego zafajdanego centuriańskiego fajfusa nawet na odległość dwudziestu metrów.
- To on mnie odnalazł, Ŝeby zapytać o Falona. Nawet nie udawał troski o jego zdrowie ani nie krył gniewu. - Tylko mi nie mów, Ŝe chciał coś wywęszyć po tym, jak Falon dosłownie zmiótł mu z gęby ten jego parszywy nochal. Szkoda, Ŝe meditech naprawił szkodę. - TeŜ odniosłem wraŜenie, Ŝe celowo pozostał w Centrum, by poczekać na powrót Falona. Knul zapewne jakąś zemstę. Falon o tym nie wiedział, więc po prostu zaraz po naszym powrocie zabrał Shanelle i udał się do swego domu w Ba-Har-kanie. Wielki Król zmuszony był zrezygnować ze swych planów i wrócić do siebie podczas następnego wschodu. - Czy wzmianka o pałeczkach padła, kiedy on wypytywał cię o Falona? Dalden potrząsnął głową i westchnął, - O Falonie rozmawiałem z nim tylko dlatego, by dać mu do zrozumienia, Ŝe Falon jest juŜ poza jego zasięgiem. W ogóle rozmawiając z Jorranem, miałem w ustach tak paskudny smak, Ŝe musiałem go co chwila zmywać winem Mieda. - Powinieneś był od razu odejść. - Wiem o tym. - A zatem w jaki sposób wasza rozmowa zeszła na temat pałeczek? - Stało się to pod sam koniec przyjęcia. Nie rozmawiałem więcej
z Jorranem, ale zająłem takie miejsce, by móc słyszeć kaŜde wypowiedziane przez niego słowo. Przy swoim końcu stołu zanudzał gości rozmową o procesie kontroli umysłów w więzieniach na Century III celem resocjalizacji kryminalistów, by na powrót stali się uŜytecznymi członkami społeczeństwa. Rzuciłem więc uwagę, Ŝe nawet planety o tak niskim poziomie technologicznym jak Sunder opanowały do perfekcji sztukę kontroli umysłów. Wtrąciłem się do rozmowy umyślnie, by go w subtelny sposób obrazić, czego się wstydzę do dziś. To, Ŝe Dalden uŜył wówczas takich sformułowań, jak „niski poziom technologiczny" czy „opanowana do perfekcji sztuka", sformułowań, których znajomość zawdzięczał swej matce i które nie licowały z dumą wojownika, dowodziło, jak bardzo był wtedy pijany. I zapewne nawet nie wiedział, Ŝe niezaleŜnie od tego, jakich środków do kontroli umysłów uŜywali poddani Jorrana, wszystkie zdobyli od mieszkańców
innych
światów.
Century
III
bynajmniej
nie
znajdowała się na niskim poziomie rozwoju technologicznego... tam w ogóle nie było rodzimej technologii. Ale teraz, kiedy szkoda została juŜ wyrządzona, nie miało to większego znaczenia. - Martho, czy wiesz, co tamtej nocy zrobił Dalden? - spytała zniecierpliwiona Tedra. - Naturalnie. Jeśli pamiętasz, umieściłaś mnie wtedy na pokładzie „Rovera", bym strzegła Shanelle. A po tym, co Jorran uczynił podczas turnieju, wpisałam go na osobistą listę „nie spuszczać tego typa z oka".
- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś? - PoniewaŜ Jorran wrócił do swego świata. I choć opuszczając nas był w furii, praktycznie nie miał Ŝadnych moŜliwości, by sprawić nam jakiekolwiek kłopoty. Wprawdzie to, Ŝe dowiedział się o istnieniu zmieniających pałeczek, zaalarmowało moje obwody, lecz gdy nie wykazał najmniejszych oznak, iŜ zdaje sobie sprawę z tego, jaka to straszliwa broń i jak mógłby wykorzystać ją do swoich celów, skreśliłam go z mej listy „gatunków zagroŜonych". Tedra
przewróciła
oczami.
Martha
mianem
„gatunków
zagroŜonych" określała kaŜdego, kto zagraŜał pomyślności Tedry. Sama wprawdzie została zaprogramowana tak, Ŝe nie mogła zabijać Ŝywych stworzeń, ale potrafiła doskonale grozić, co przewaŜnie odnosiło skutek. Tedra zaś nigdy nie namyślała się dwa razy i kompletnie niszczyła kaŜdego, kto zagraŜał Ŝyciu jej lub komuś z jej rodziny. - Czyli prócz poczucia winy Dalden nie ma powodów osobiście się w tę sprawę angaŜować, prawda? A więc zajmie się tym Liga. - Nie zdąŜy juŜ powstrzymać Jorrana - odparła rozsądnie Martha. - Zdoła tylko powstrzymać go przed opanowaniem innych planet. Ale to nie pomoŜe ludziom, których wcześniej zmusi, by czcili go jako nowego króla. PoniewaŜ Tedra spodziewała się usłyszeć co innego, nie naleŜało się dziwić, Ŝe ze złością uderzyła dłonią w wyłącznik, nie chcąc dłuŜej prowadzić z Martha dyskusji.
- To nic ci nie da - zauwaŜyła rozsądnie Shanelle. - Wiem, ale po blisko dwutygodniowym pobycie na statku, kiedy nie mogłam zamknąć jej niewyparzonej gęby i musiałam nieustannie wysłuchiwać pierdoł, które mi opowiadała, to to, co teraz zrobiłam, jest po prostu rozkoszą -odrzekła Tedra. - Ona wciąŜ cię słyszy. - Oczywiście, ale nie moŜe odpowiedzieć. - Tak myślisz? - zadudniło gdzieś w niebiosach. Na widok malującego się na twarzy Tedry osłupienia Shanelle zamrugała oczami, po czym parsknęła śmiechem. - Drodo, wspomagaj nas! Połowa mieszkańców tej planety pomyśli, Ŝe przemówił do nich ich bóg! - wykrzyknęła, krztusząc się ze śmiechu. Ale Tedra wcale nie wyglądała na rozbawioną. Ponownie uderzyła w guzik wyłącznika i warknęła: - Ty obrzydliwa, metalowa wywłoko, wywołasz panikę na globalną skalę! Spaliły ci się obwody, czy co? Odjęło ci kryształy?! - Uspokój się, laleczko - zamruczała łagodnie Martha. -Generał Ferrill nie chciał ryzykować z obcymi przybyszami; oznajmił na cały świat, Ŝe obywatele mogą spodziewać się przez pewien czas dziwacznych,
niecodziennych
zjawisk.
A
poniewaŜ
zostaliśmy
wpuszczeni pod ich planetarną tarczę ochronną, trudno nas przegapić.
Tedra obrzuciła płonącym wzrokiem dwa unoszące się na niebie statki kosmiczne. - Nie w tym rzecz - odparła. - A właśnie Ŝe w tym - droczyła się Martha, wyraźnie rozbawionym tonem. - Nikt, kto mnie usłyszał, nie weźmie mnie tu za boga, skoro „Rover" jest doskonale widoczny dla kaŜdego po tej stronie planety. A poza tym mam informację, która jest ci niezbędna przed podjęciem ostatecznej decyzji. Czy mogę kontynuować? Tedra nie znosiła, gdy Martha przybierała podobne tony. Wolałaby odpowiedzieć swojej elektronicznej przyjaciółce, Ŝe ma się wypchać, lecz w obecnej sytuacji tego uczynić nie mogła, - Kontynuuj - zgodziła się. - Kiedy Jorran pojawił się w naszym domu jako jeden z rywali współzawodniczących o Shanelle, zebrałam o nim wszelkie moŜliwe informacje. On naprawdę jest królem z Century III, ale mało kto wie, Ŝe jest królem bez królestwa. Prognostyki powiedziały mi, Ŝe miał nadzieję zdobyć takie królestwo dzięki Shanelle. Teraz teŜ szuka podobnej okazji. - Chwileczkę, staruszko- przerwała jej Tedra. - W jaki sposób utracił swoje królestwo? - Nigdy królestwa nie posiadał. - A zatem skąd tytuł? - Odpowiedź wymaga odrobiny wiedzy o Century III.
- Ale krótko, jeśli moŜna. - Jak sobie Ŝyczysz. Century III jest nie tylko nazwą głównej planety, lecz równieŜ całego systemu gwiezdnego. Układ liczy dwanaście planet, ale tylko sześć nadaje się do zamieszkania. śycie rozumne rozwinęło się jedynie na głównej planecie. Świat ten rządzony jest przez jedną rodzinę, która nadała sobie tytuł Wielkich Królów. W obecnej chwili ród ten ma ich aŜ siedmiu. Planetę dzielono zazwyczaj między członków rodziny, lecz gdy pojawiło się aŜ siedmiu pretendentów, system przestał właściwie funkcjonować. Zapewne na planecie było za mało krajów do podziału. Kiedy odkryła ich Liga i nauczyli się podróŜować w przestrzeni kosmicznej, postanowili rozdzielić między siebie planety całego układu, tak jak niegdyś dzielili kraje. - I wciąŜ im brakowało jednej? - Właśnie. Obecnie rodzina chce szczerze i uczciwie podzielić się z Jorranem tym, co ma. Ale to nie to samo co całe państwo, gdzie lud oddaje ci cześć jako władcy. Wydaje się, Ŝe właśnie ten fakt budzi jego największe niezadowolenie, i dlatego Jorran chce koniecznie zdobyć jakieś królestwo. Pierwsza opcja zakładała poślubienie panny z panującej rodziny, która wniosłaby mu w wianie całe królestwo, gdyŜ sam nie dysponuje wystarczająco wielką armią, Ŝeby zdobyć siłą to, czego pragnie. I była to jego jedyna opcja... Zanim dowiedział się o zmieniających pałeczkach. - Dowiedział się o nich osiem miesięcy temu. Dlaczego tak długo zwlekał?
- Moim zdaniem, tyle czasu zajęło mu szukanie kogoś, kto oddałby mu przysługę i podarował statek kosmiczny. Kiedy Jorran pojawił się na Sha-Ka'anie, nie miał jeszcze Ŝadnego. Przybył z ambasadorem Century III i razem z nim wrócił do domu. - Prosił o podarowanie statku? CzyŜby oprócz królestwa brakowało mu teŜ pieniędzy? - Niezupełnie. Nie zapominaj, Ŝe ani nie produkują własnych statków, ani nie potrafią nawigować w przestrzeni kosmicznej, ani teŜ zapewne nie mają mocka II, który zastąpiłby im załogę. Nie przybywają teŜ do nich przedstawiciele handlowi innych znanych planet, tak jak ma to miejsce na Sha-Ka'anie. A nie posiadają nic, co choćby w przybliŜeniu było tak wartościowe, jak kamienie gaali. Mają wprawdzie kilka szlaków handlowych, lecz stanowią one bardziej atrakcję turystyczną niŜ rzeczywiste drogi łączące ich z resztą zamieszkanych światów. Tak naprawdę to dziwię się, Ŝe zdobycie niezbędnego do odbycia ekspedycji statku z załogą zajęło Jorranowi tylko osiem miesięcy. - Jaki to typ statku? - Przeciętny okręt handlowy do przewoŜenia duŜego cargo, wyposaŜony w broń do zwalczania piratów. Rozwija niezłe prędkości, dzięki którym moŜe zdystansować większe jednostki. Przeznaczony do holowania długich konwojów. - Jaką konkretnie prędkość masz na myśli? -
Jest
odrobinę
szybszy
od
„Rovera",
ale
nie
od
tej
towarzyszącej nam, naszpikowanej bronią machiny wojennej. - Chyba nie mówisz o Brocku? - wtrąciła Shanelle, co Martha skwitowała jedynie znaczącym chrząknięciem. Współpraca
Brocka
i
Marthy
układała
się
w
zasadzie
harmonijnie, ale czasami ich cele kolidowały ze sobą; a to właśnie mogło mieć miejsce, gdyby Tedra postanowiła osobiście ruszyć tropem Jorrana. Początkowo Tedra upierała się przy tym, Ŝeby natychmiast wracać do domu, i to z maksymalną prędkością. Brock w pełni popierał to stanowisko, gdyŜ jego głównym celem było jak najszybciej dostarczyć Tedrę Challenowi i ukoić niepokój swego właściciela. Lecz Martha wiedziała, Ŝe Tedra jest w tej chwili na rozdroŜu:
chciałaby
pomóc,
ale
teŜ
bardzo
przejmowała
się
niepokojem czekającego na nią Challena. Dalden zaproponował polubowne rozwiązanie, które oba mocki II mogły zaakceptować. Tylko Ŝe Tedra nie pogodziła się jeszcze do końca z tym, Ŝe ma pozwolić synowi ruszyć w pościg za Jorranem. - Czy na podstawie ich obecnego kursu moŜna ustalić planetę, którą zamierzają opanować? - zapytała Tedra. -
Kierują
się
w
stronę
nieskartografowanych
obszarów
kosmosu. Wiadomość ta zaskoczyła wszystkich. - Twierdzisz, Ŝe mają nadzieję znaleźć jakąś nową, nieodkrytą jeszcze planetę? - zdziwiła się Tedra. - Wygląda mi to raczej na głupi
plan. - Dlaczego? Świadczy raczej o ich sprycie. Tamten sektor przestrzeni kosmicznej jest wprawdzie nieskartografowany, ale istnieją w nim systemy gwiezdne, a krąŜą pogłoski, Ŝe znajduje się tam przynajmniej jedna zamieszkana planeta. Lecz tylko do jednej planety
w
całym
systemie
gwiezdnym
nie
warto
wytyczać
oddzielnego szlaku handlowego. Tak więc Ŝaden oficjalny Odkrywca Światów nie wyprawił się w tamten rejon i nie zweryfikował pogłosek. Jorranowi zaleŜy na takim właśnie, odległym celu. Ma przynajmniej pewność, Ŝe Ŝadni przybysze ze znanych światów nie pokrzyŜują mu planów. - O jakich odległościach od naszych szlaków mówimy? zainteresowała się Tedra. - Brak danych. Ta krótka odpowiedź uświadomiła Tedrze, Ŝe Martha opiera swoje kalkulacje na znanych faktach, pogłoski zaś w Ŝadnym razie do tej kategorii nie naleŜą. Martha nie lubiła mylić się w czymkolwiek, a pogłoski zawsze mogły okazać się fałszywe. - A zakładając, Ŝe pogłoski są prawdziwe, to jakiego rzędu byłyby to odległości? - zmieniła swe pytanie Tedra. - Trzy miesiące dla statku handlowego, pięć dla Odkrywcy Światów. - Trzy miesiące mimo napędu gaali? W jedną stronę? Nikt juŜ
nie podróŜuje tak daleko bez kilku przystanków po drodze. Nie istnieje wprawdzie problem paliwa, ale niezbędna jest komunikacja ze światem. W ciągu trzech miesięcy moŜna wygrać lub przegrać wojnę, w ciągu trzech miesięcy mogą zginąć całe światy. Nikt nie poleci w podróŜ tak długą. PrzecieŜ po powrocie nic nie byłoby juŜ takie samo jak przed odlotem. - Odkrywcy Światów są bardzo kapryśni, Tedro, i dobrze o tym wiesz. Liga Centura nigdy by nie powstała, gdyby dawniej myślano tak jak ty. W dawnych czasach statki rozwijały znacznie mniejsze prędkości niŜ dziś. A jednak rok czy dwa lata nie znaczyły dla nich nic, jeśli u celu leŜał nowy, nieodkryty jeszcze świat. Wtedy trzymiesięczna wyprawa była zaledwie krótką wycieczką. Naturalnie, obecnie trzymiesięczna wyprawa stanowi odpowiednik dawnych kilkuletnich wypraw. Ale wtedy zaczynaliśmy dopiero eksplorację kosmosu. Sądzę jednak, Ŝe nie czas na lekcję historii, bo przecieŜ wszystko to doskonale znasz. - Trzy miesiące… sześć tam i z powrotem. - Tedra przeniosła wzrok na Dałdena i potrząsnęła głową. - Zdajesz sobie sprawę, ile ta podróŜ zabierze czasu, nie licząc juŜ czasu potrzebnego na powstrzymanie Jorrana, naprawienie wszelkich wyrządzonych przez niego szkód, no i na odnalezienie i zniszczenie pałeczek? Zajmie ci to rok albo i więcej. Nie, nigdzie nie polecisz. To moje ostatnie słowo w tej kwestii.
Rozdział 5
Brittany niezbyt często odwiedzała centrum handlowe. Seaview wciąŜ było małym miasteczkiem i parkowanie samochodów nie stanowiło problemu. Tego dnia jednak trudno było znaleźć wolne miejsce. Gdy tylko Brittany weszła na teren centrum, szybko zrozumiała zaanektował
dlaczego. Stojącą burmistrz
pośrodku placu wielką estradę
Sullivan
do
potrzeb
swojej
kampanii
wyborczej. A trwał właśnie czas kampanii. Burmistrz ubiegał się o drugą kadencję. Seaview liczyło zaledwie cztery lata, a zatem Sullivan był jedynym burmistrzem w tak krótkiej historii miasta. Zdaniem Brittany dobrze wypełniał swe obowiązki i zamierzała na niego oddać swój głos. Dzięki Sullivanowi Seaview było spokojnym miejscem, co znaczyło, Ŝe dziewczyna miała zagwarantowaną pracę w firmie budowlanej. Dlatego wybaczała mu, Ŝe kampanię wyborczą prowadzi nawet w niedziele - w jej jedyne wolne od pracy dni. Przystanęła
i
dłuŜszą
chwilę
przysłuchiwała
się
jego
przemówieniu. Wokół podium kłębił się tłum, a Brittany zawsze unikała tłumu jak ognia. W takiej ciŜbie czuła się stłamszona, nie
mogła wykonać ruchu, nie obijając się o kogoś. Na dodatek jej wzrost sprawiał, Ŝe między ludźmi czuła się jak tyczka na polu ogórków. Wszyscy bezczelnie się na nią gapili, a to zawsze psuto jej humor. Ostatnio w ogóle była w złym nastroju z powodu rozstania z Thomasem Johnsonem. RozwaŜała nawet pomysł opuszczenia miasta. Jednak na dobre zakorzeniła się juŜ w Seaview. Miała cudowną współlokatorkę, z którą doskonale się dogadywała, choć Jan z uporem maniaka próbowała umawiać ją z róŜnymi facetami, na co Bńttany absolutnie nie miała ochoty. No i miała konkretne plany. Chciała niebawem rzucić pracę i w ciągu najbliŜszych dwóch lat wybudować dom swoich marzeń. Nie mogła juŜ się doczekać tego dnia, liczyła kaŜdy grosz, chuchała na kaŜdą wytartą torebkę, na niemiłosiernie wygnieciony i znoszony kapelusz, i to nie tylko dlatego, Ŝe Ŝałowała pieniędzy na zakup nowych rzeczy - w przeciwieństwie do innych kobiet nie znosiła robienia zakupów. Dzisiejszą wyprawę do sklepu odkładała od niemal dwóch tygodni. W końcu miała dość codziennego prania roboczych dŜinsów, a Ŝe wszystkie trzy pary jej spodni były juŜ w takim stanie, Ŝe praktycznie nie nadawały się do niczego, zakup nowych okazał się konieczny. Sądziła, Ŝe wystarczy jej na to godzina. Nie spodziewała się, Ŝe kampania wyborcza burmistrza i jego przemówienie na jakiś czas zajmą jej uwagę. Ale nie usłyszała nic nowego, o czym nie mówiono by codziennie w wiadomościach radiowych o osiemnastej, których
słuchała, jedząc kolację. Między jedną pracą a drugą miała dwie godziny przerwy na posiłek, prysznic i zajęcia domowe, dzielone sprawiedliwie z Jan. W kurorcie pracowała od dziewiętnastej do dwudziestej drugiej. Gdy wracała do domu, wystarczało jej czasu i sil jedynie na szybki prysznic i łóŜko. Brittany próbowała właśnie energicznie wydostać się z tłumu i ruszyć do swego ulubionego sklepu ze spodniami, kiedy ujrzała jego. Zadziałał w niej instynkt. Zdumiona wzrostem nieznajomego, zaczęła bezceremonialnie przepychać się w jego stronę. Jak mogła dotychczas go nie zauwaŜyć, skoro tak bardzo była wyczulona na wysokich męŜczyzn? Ale teraz juŜ go nie straci. PrzewyŜszał o co najmniej trzydzieści centymetrów najwyŜszą osobę w otaczającym estradę tłumie. A moŜe po prostu na czymś stał? Z całą pewnością wśród stłoczonych ludzi znajdowały się krzesła, mógł więc na jednym z nich
stanąć...
ale
wtedy
widziałaby
jego
talię. Całą
uwagę
dziewczyna skupiła w tej chwili na nieprawdopodobnie szerokich barach męŜczyzny i spadającej na nie grzywie bujnych włosów. Niestety, wciąŜ był za daleko, by Brittany mogła do końca zaspokoić swoją ciekawość. Zaczęła jeszcze energiczniej przepychać się ku niemu. Chciała koniecznie z bliska zobaczyć jego twarz. Targana straszną niepewnością, wstrzymując oddech, spojrzała mu wreszcie w twarz i aŜ westchnęła głośno. W ciągu kilku ostatnich
lat
spotkała
niewielu
wysokich
facetów,
którzy
przyciągnęli jej uwagę. A tylko jeden naprawdę złamał jej serce.
Thomasa Johnsona nie zapomni do końca Ŝycia. Dał jej surową lekcję, Ŝe niełatwo znaleźć właściwego partnera. Brittany sądziła, Ŝe jest nim właśnie Thomas Johnson. Podpowiadał jej to instynkt. Chciała oddać się mu bez reszty; teraz ucieszyła się, Ŝe tego nie uczyniła, zanim zrozumiała, Ŝe nawet dla niego jej wzrost stanowił nie lada problem. Choć była niŜsza od Toma o blisko piętnaście centymetrów, to, jego zdaniem, i tak była za wysoka. Gdy ostatecznie przekonała się, Ŝe tak naprawdę lubi kobiety filigranowe, bez chwili wahania pokazała mu drzwi. Ale ten olbrzym, otoczony morzem głów ludzi znacznie od niego niŜszych, był po prostu wspaniały. A jednak, mimo chwilowego zachwytu, w mózgu Brittany zapaliły się alarmowe światła. Ktoś, kto prezentuje się tak wspaniale, w istocie nie moŜe być aŜ tak wspaniały. Coś musi być z nim nie w porządku. Jej instynkt i zmysły mówiły wprawdzie co innego, ale po doświadczeniach z Tomem Brittany nie potrafiła juŜ nikomu i niczemu ufać, MęŜczyzna wydał się jej zbyt młody... tak, o to właśnie chodziło. W rzeczywistości wcale młodo nie wyglądał - przy takiej ogromnej posturze trudno o wygląd młodzieńczy. Rzecz sprowadzała się do tego,
Ŝe
nie
wyglądał
dostatecznie
staro.
Oczywiście,
we
współczesnych czasach wiek znaczy niewiele. Dla większości osób w związku dwojga ludzi liczy się głównie zgodność charakterów i zainteresowań. Brittany mająca problemy ze wzrostem chwyciła się tej koncepcji jak tonący brzytwy. Doszła do wniosku, Ŝe powinna
natychmiast udać się gdzieś na bok, przysiąść spokojnie i trochę się uspokoić. W tej bowiem chwili serce wywracało w jej piersiach przedziwne koziołki, obijając się boleśnie o Ŝebra. Nieznajomy nie słuchał słów burmistrza. Rozglądał się wokół oszołomiony, jakby nie wiedział, gdzie jest i co w tym miejscu robi. Brittany, która wciąŜ próbowała ustalić, co jest z tym człowiekiem nie w porządku, dostrzegła nagle zmianę na jego twarzy. MęŜczyzna najwyraźniej wpadł w panikę. Zupełnie jakby dostał ataku ostrej klaustrofobii. Dziewczyna bez chwili namysłu przedarła się ku niemu, chwyciła obcego za ramię i odciągnęła na sporą odległość od zgromadzonych wokół podium ludzi. Spełniła dobry uczynek. I nie miało to nic wspólnego z tym, Ŝe naprawdę chciała go poznać, a ta pomoc mogła być doskonałym pretekstem. Powinna się dwukrotnie zastanowić, zanim to uczyniła. Ale nikt jej dotąd nie ostrzegł, Ŝe dobre uczynki potrafią na zawsze odmienić Ŝycie człowieka.
Rozdział 6
Pomoc niesiona innym nie zawsze daje zamierzony efekt.
Często udzielana w dobrej wierze, bywa odbierana jako narzucanie się i wtrącanie w cudze sprawy. Taka
refleksja
nasunęła
się
Brittany,
kiedy
dziewczyna
popatrzyła w twarz nieznajomego. Sądziła, Ŝe wyciąga go z otchłani jego własnego piekła. Spodziewała się przynajmniej odrobiny wdzięczności,
tymczasem
obcy
obrzucił
ją
tylko
przelotnym,
podejrzliwym spojrzeniem. Ale jajo! Nie miało to jednak większego znaczenia,
gdyŜ
Brittany
była
zbyt
oszołomiona,
by
myśleć
rozsądnie. Obcy do Ŝywego poruszył wszystkie jej zmysły. Nie śniła nawet, Ŝe pewnego dnia spotka męŜczyznę, który będzie za wysoki nawet dla niej. Na Boga, liczył ponad dwa metry trzydzieści centymetrów wzrostu; a do tego ta wspaniała budowa ciała. ZauwaŜyła to dopiero teraz. Pracując w kurorcie, napatrzyła się do woli na facetów o napompowanych w siłowniach mięśniach, lecz muskuły tego męŜczyzny sprawiały wraŜenie naturalnych, a nie rozwiniętych
sztucznie
podczas Ŝmudnych ćwiczeń w salach
gimnastycznych. Wszystko w nim było ogromne, ale ogromne we właściwy sposób. Takiej tęŜyzny fizycznej człowiek nie osiągnie sztucznie -z tym musi się urodzić. Strój olbrzyma równieŜ był niezwykły… Do licha,, facet wyglądał w nim jak gwiazdor rocka. Miał na sobie koszulę bez guzików w kolorze błękitnego metaliku, ściągniętą w talii pasem, czarne skórzane spodnie bez jednego szwu - tak obcisłe, Ŝe w pierwszej chwili Brittany pomyślała, iŜ są przyklejone do jego nóg -
oraz buty z czarnej miękkiej skóry i na niskim obcasie. W głębokim rozcięciu
koszuli,
zawieszony
na
złotym
łańcuchu,
błyszczał
masywny medalion o osobliwym, mistycznym wzorze. Chyba zrobiony z czystego złota. A moŜe to tylko złudzenie, gdyŜ ów medalion wydawał się większy od niemałej przecieŜ pięści Brittany. Do
szerokiego
pasa
było
przypięte
niewielkie,
dziwnie
wyglądające radio z duŜą liczbą przycisków. W kaŜdym razie Brittany sądziła, Ŝe jest to radio, poniewaŜ od urządzenia do ucha męŜczyzny biegł cieniutki przewód ze słuchawką. Dziewczynę
przywrócił
do
rzeczywistości
dopiero
głos
nieznajomego. Dudniący. Obcy. I ten dziwny akcent... Brittany nie potrafiła określić, z jakiego kraju pochodzi ten człowiek. - Czegoś ode mnie chcesz? - zapytał. Zaczerwieniła się, choć starała się tego unikać, poniewaŜ róŜowe policzki fatalnie kontrastowały z jej rudymi włosami, - Nie - odrzekła. - I zapewne powinnam cię przeprosić. Sprawiałeś jednak wraŜenie kogoś, kto dostał ataku klaustrofobii. Kiedy popatrzył na nią nic nierozumiejącym wzrokiem, szybko dodała: - No wiesz, osaczony tłumem i przeraŜony tym, Ŝe nie moŜe się z niego wydostać... zresztą niewaŜne. Pomyślałam, Ŝe powinnam ci pomóc. Najwyraźniej się myliłam. Przez chwilę milczał, jakby wsłuchując się w dobiegającą ze słuchawki muzykę.
- A, chciałaś mi pomóc. Rozumiem. Bardzo dziękuję. Przesłał jej ciepły uśmiech i dziewczyna przelotnie zastanowiła się, czy wypada zemdleć na deptaku. Wielki BoŜe! - pomyślała. PomóŜ mi znaleźć w tym facecie coś złego, zanim beznadziejnie się w nim zakocham. Ów uśmiech zwielokrotnił jeszcze niebywały urok męŜczyzny. Jego oczy barwy miodu wyraźnie mówiły, Ŝe Brittany zrobiła na nim duŜe wraŜenie, a to sprawiło, iŜ dziewczynie przeszedł po plecach rozkoszny
dreszcz.
Ostatecznie
wyraz
twarzy
nieznajomego
potwierdzał to, co powiedziało jej lustro. Brittany miała duŜe piersi, ciemnozielone oczy, które w zaleŜności od sytuacji stawały się mroczne lub kryształowo przejrzyste, oraz odziedziczone po dziadku gęste włosy barwy miedzi. Tego kolom nie byłby w stanie na-. dać im Ŝaden szampon ani farba do włosów. Jej śliczna twarz przyprawiała męŜczyzn o zawrót głowy. Sama nigdy nie odwaŜyłaby się tak o sobie powiedzieć, lecz była niezmiernie rada, Ŝe niektóre szczegóły jej urody kompensowały nieco owe zbędne dwadzieścia centymetrów wzrostu. Oboje trwali w milczeniu, spoglądając na siebie. A powinni przecieŜ zacząć normalną rozmowę, wymienić swoje imiona i nazwiska, zawody, liczbę dzieci, które zamierzają w przyszłości mieć, i tak dalej, i tak dalej. PoniewaŜ jednak męŜczyzna nie odzywał się, inicjatywę musiała przejąć dziewczyna, choć nie miała w takich sprawach wielkiego doświadczenia. Zwykle męŜczyźni brali to na siebie, ale tym razem istniało niebezpieczeństwo, Ŝe obcy odejdzie i
nigdy się juŜ nie spotkają; a takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. - Nazywam się Brittany Callaghan. A ty? - Sha-Ka'anin. - Co proszę? NatęŜenie dźwięku w radiu musiało przez przypadek ulec gwałtownemu zwiększeniu, gdyŜ nawet Brittany usłyszała dźwięki dobywające się ze słuchawki tkwiącej w uchu nieznajomego. Ten skrzywił się, wyciągnął urządzenie, przez chwilę je oglądał, po czym znów umieścił w uchu. - Rozumiem, chodzi ci o moje imię. Jestem Dalden Ly-San-Ter. Brittany uśmiechnęła się. - Pozwól, Ŝe zgadnę. To nie jest Ŝadne radio ani walkman, lecz rodzaj elektronicznego translatora, rejestrującego i tłumaczącego kaŜde słowo, które słyszysz. - Rzeczywiście, urządzenie to pomaga mi zrozumieć twój język, którego właśnie się nauczyłem. - Właśnie się nauczyłeś? Mówisz zdumiewająco dobrze jak na kogoś, kto „właśnie” opanował obcy język. - A jednak nie rozumiem wszystkich twoich słów. Niektóre wymagają objaśnień. - No tak, nazwy własne, idiomy lub wyraŜenia slangowe mogą być dla ciebie niezrozumiałe. A twoje pierwsze imię? Wymieniłeś je
na początku... Brzmi raczej jak nazwa kraju, podobnie zresztą jak moje. - Popatrzyła na niego uwaŜnie i zmieniła temat. - Przyjechałeś tu, Ŝeby podpisać kontrakt z zawodowym klubem koszykarzy? Dalden popatrzył na nią z zakłopotaniem. - Uuu, skoro tego nie zrozumiałeś, to znaczy, Ŝe nie jesteś profesjonalnym graczem. Jeśli jednak dłuŜej pomieszkasz w tym kraju, kaperzy jakiegoś klubu szybko cię znajdą. Wybacz, ale męŜczyzn o wzroście ponad dwa trzydzieści nie spotykamy tu codziennie, a ci, których się widuje, są zawodnikami... - Wcale nie mam dwustu trzydziestu centymetrów wzrostu odrzekł powaŜnie. Dziewczyna zachichotała. - A kto by tam liczył te dwa czy trzy centymetry wte lub wewte, skoro jesteś tak wysoki. Na pewno nie ja. - Czy mój wzrost to aŜ taki problem? - W Ŝadnym wypadku. Masz idealny wzrost. Takich właśnie gorączkowo poszukują wszystkie kluby sportowe. - Brittany była pewna, Ŝe nic nie zrozumiał z tego, co do niego mówi. - Mniejsza o to. Nie dotarło jeszcze do mnie w pełni, Ŝe nie jesteś Amerykaninem. Do licha, w twoim kraju moŜe nawet w ogóle nie znają koszykówki. A właśnie, skąd przyjechałeś? - Z daleka. Brittany znów się roześmiała.
- To oczywiste, ale z jak daleka? Z Europy? Ze Środkowego Wschodu? Nie potrafię nic wywnioskować z twego akcentu, a sądziłam,
Ŝe
telewizja
doskonale
przygotowała
nas
do
rozpoznawania wszystkich cudzoziemskich akcentów. - Nie znacie jeszcze mojego kraju. Brittany westchnęła. - Jeśli nazywa się Shaka-coś-tam, to masz rację. Nigdy nie słyszałam o takim państwie. Ale z geografii zawsze byłam noga. Zwiedzasz Stany? - Będę tu krótko. Brittany cięŜko westchnęła. - I znów nici z małŜeństwa. - Jego pełne niezrozumienia spojrzenie ponownie sprawiło, Ŝe dziewczyna zachichotała. - Daj spokój, to tylko taki Ŝart. Zaczerwieniła się, poniewaŜ gadała nieustannie, nie dając mu dojść do słowa. Cudzoziemiec. Parszywy los. Lecz skoro pochodzi zza oceanu, moŜe w swoje plany powinna włączyć równieŜ podróŜ za ten ocean. Rozczarowanie sprawiło jej prawie fizyczny ból. Tylko turysta. Opuści kraj, kiedy skończy mu się wiza. Nigdy więcej juŜ go nie spotka... ale to jeszcze nic pewnego. Jego „krótko" moŜe odnosić się tylko do Seaview. Ostatnio w Ameryce przebywa wielu cudzoziemców starających
się
o
uzyskanie
obywatelstwa. A
w tej kwestii
małŜeństwo czyniło cuda. Jednak wolała o nic nie pytać, nie chciała wiedzieć, Ŝe ten męŜczyzna jest w jej ojczyźnie tylko przelotem. - Kiedy wypełnię swoją misję, będę miał ci duŜo do powiedzenia - odezwał się nieoczekiwanie. Brittany
zamrugała
oczami.
Jego
słowa
zabrzmiały
tak
obiecująco, Ŝe zapomniała o wszystkich swoich wątpliwościach. - Aha, jesteś bardzo zapracowany. Skąd ja to znam? Jaką misję? - Szukam pewnego człowieka. Nazywa się Jorran, choć teraz zapewne ukrywa się pod innym imieniem. - Jesteś zagranicznym gliną? Detektywem? - Czy to potrzebne, Ŝeby go znaleźć? - Nie zaszkodziłoby - Brittany parsknęła śmiechem. - To właśnie detektywi szukają zaginionych ludzi. Ale nie sądzę, byś znalazł jakiegoś w Seaview. Jest tu wielu prawników, są nawet lombardy. Lecz w takim spokojnym miasteczku jak to nie znajdziesz zawodowych
detektywów.
Jeśli
facet,
którego
szukasz,
jest
kryminalistą, zgłoś się na policję. Z jego słuchawki ponownie dobiegł skrzeczący dźwięk i obcy znów sięgnął do urządzenia, by poprawić natęŜenie dźwięku. Dziwaczny translator… czy tylko translator? Wyglądało to raczej tak, jakby ktoś do niego odzywał się poprzez to urządzenie, instruując, co ma odpowiedzieć.
- Policja byłaby raczej zawadą niŜ pomocą. Zadaliby mi kilka pytań, te pociągnęłyby następne, na które nie miałbym odpowiedzi. - To bardziej niŜ zawiłe, prawda? CóŜ, w San Francisco znajdziesz wielu detektywów, którzy nie będą zadawać ci Ŝadnych pytań. - Nie mam na to czasu. Poza tym moja misja jest zbyt skomplikowanej natury, by szukać u nich pomocy. - Jego miodowe oczy rozbłysły. - Ty mogłabyś mi pomóc. Serce Brittany zabiło mocniej. Ton, jakim wypowiedział te słowa, wyraz jego twarzy sugerowały więcej niŜ samą tylko pomoc. - Naprawdę? - Muszę lepiej poznać wasz lud. Muszę wiedzieć, gdyby ktoś, kto jest u was przy władzy, zaczął zachowywać się dziwnie lub nienormalnie. Brittany zmarszczyła brwi. Ktoś, kto jest przy władzy? Chodziło o burmistrza? Odwróciła się, by popatrzeć w stronę estrady, na której Sullivan rozwijał swoje tezy. Typowy Ŝargon polityków. Nic nowego. Nienormalnie? Do licha, co ma przez to słowo rozumieć? Brittany odwróciła się do nieznajomego, ale była sama. Obróciła się wokół własnej osi. Obcy męŜczyzna zniknął. Mijali ją ludzie. Sklepy były pełne klientów. Lecz męŜczyzny nie widziała nigdzie. Zniknięcie olbrzymiego cudzoziemca wywarło na niej piorunujące wraŜenie. Załamana, wpadła w ponury nastrój. Tego
dnia nie kupiła dŜinsów. Wróciła do domu. Nie obchodził jej cały świat.
Rozdział 7
- Dlaczego zabrałaś mnie od tej kobiety? - zapytał z pretensją w głosie Dalden, kiedy ponownie zmaterializował się w sterowni okrętu wojennego „Androvia”. Pytanie
skierowane
było
do
Marthy.
Wprawdzie
w
pomieszczeniu znajdowała się równieŜ Shanelle, znająca dobrze zasady transferu molekularnego, który umoŜliwiał natychmiastowe przenoszenie ludzi z miejsca na miejsce - podczas studiów na Kystranie zgłębiła tajniki podróŜy kosmicznych i wszystkich rzeczy z nimi związanych - ale Martha sama kontrolowała cały statek w obawie, Ŝe ludzie popełnią jakąś omyłkę.
- Dalden, rumienisz się? - zapytała ze zdziwieniem Shanelle. Oboje mieli złocistą karnację, przez co trudno było zauwaŜyć rumieńce, a ponadto zarówno Dalden, jak i jego siostra potrafili doskonale panować nad uczuciami. Wojownicy sha-ka'ańscy zresztą rzadko kiedy się czerwienili. Ale Shanelle, bliźniaczka Daldena, doskonale brata znała. Martha, która dysponowała juŜ całą listą zarzutów pod jego adresem,
nie
zamierzała
wysłuchiwać
nieistotnych
rozmów
rodzeństwa. -
Nie
pojechałeś
tam
na
wycieczkę
krajoznawczą
-
przypomniała Daldenowi. - Miałeś skontaktować się z przywódcą ich świata. A ta dziewczyna z całą pewnością nie jest przywódcą. - Wcale nie szukałem z nią kontaktu. - Ale teŜ nie zamierzałeś go zerwać. - Pragnęła mnie. - Uuuuuu! - Wykrzyknik Marthy trwał pięć razy dłuŜej niŜ normalne słowa, które pokazałyby, jak niewiele w jej hierarchii wartości znaczyła ta kwestia. - Dalden, przecieŜ pragną cię wszystkie kobiety. Tym razem naprawdę ci odbiło. I nie próbuj zaprzeczać. Przez cały czas cię monitorowałam. - Dalden, znów się czerwienisz - stwierdziła Shanelle ze złośliwym uśmiechem. Siedząc w sterowni, słuchała, jak Martha komentuje to, co
Dalden robi na planecie nie tak. W końcu komputer stracił cierpliwość i ściągnął jej brata na statek. Przybyli tu poprzedniego dnia. PoniewaŜ Dalden wziął na siebie całą winę za kradzieŜ pałeczek i postanowił osobiście je odzyskać, Tedra dała za wygraną i pozwoliła synowi udać się na wyprawę. Poleciła teŜ, by w podróŜy towarzyszyli mu wszyscy wojownicy, którzy eskortowali ją na Kys-tran, oraz
Martha. Wprawdzie
„Androvia" sterował Brock, ale tylko z Martha Tedra nie lękała się wysłać w głęboki kosmos swoich dzieci, ł to jej powierzyła kontrolę nad statkiem Daldena. Tak więc mocki II zamieniły się statkami kosmicznymi. Brock przeniósł się na „Rovera", który natychmiast ruszył w dalszą drogę na Sha-Ka'an. Byli juŜ blisko domu i Challen nie powinien się gniewać, Ŝe jego towarzyszka Ŝycia resztę drogi odbyła pod ochroną tylko jednego komputera. Nikt nie spodziewał się, Ŝe Falon, który chronicznie nie znosił podróŜy kosmicznych, równieŜ zechce ruszyć w pościg za Jorranem. Martha jednak to przewidziała. Falon nigdy nie porzucił myśli o zemście na Wielkim Królu, który w podstępny sposób próbował go zgładzić. Poprzednio miał waŜniejszy cel: pościg za towarzyszką Ŝycia. Teraz nadarzyła się okazja, Ŝeby dostać Jorrana w swoje ręce i we właściwy sposób zakończyć zaczętą niegdyś walkę. Oczywiście
Shanelle
uparła
się,
Ŝe
będzie
towarzyszyć
Falonowi, co bardzo nie podobało się Tedrze. Jednak dziewczyna, która doskonale znała zarówno obyczaje i styl Ŝycia Sha-Ka'anów,
jak
i
niepowtarzalną
naturę
Marthy, mogła
być
na
statku
znakomitym pośrednikiem między komputerem a wojownikami. Wojownicy
pozostawali
w
zaŜyłych
stosunkach
z
Brockiem
stworzonym dla ich shodana Challena i traktowali komputer jak jednego z nich. Z Martha było inaczej; juŜ sama jej obecność prowokowała łagodnych z natury wojowników. PodróŜ zajęła im dwa miesiące i dwadzieścia trzy dni. Istnienie w tym rejonie kosmosu zamieszkanej planety stało się faktem. Nie mogli jednak unosić się nad nowo odkrytym globem dłuŜej niŜ kilka sekund.
Zamieszkujący
ten
świat
humanoidzi
dysponowali
wystarczająco zaawansowaną techniką, Ŝeby wykryć ich obecność, nawet
jeśli
Martha
upozorowałaby
statek
na
wielką
bryłę
kosmicznego śmiecia. Martha skierowała statek z nieprawdopodobną prędkością w kierunku powierzchni planety, tuŜ przed zderzeniem zatrzymała na mgnienie oka pojazd, po czym zanurzyła go w olbrzymią przestrzeń wodną, gdzie nikt nie mógł odkryć ich obecności. Z punktu widzenia mieszkańców tutejszego świata wyglądało to tak, jakby pojawił się meteoryt i tuŜ przed uderzeniem w powierzchnię ich planety uległ dezintegracji. Na tę właśnie planetę wcześniej przybył Jorran. Jego statek nie pozostawał jednak długo w pobliŜu globu. MoŜna było odnieść wraŜenie, Ŝe Wielki Król uznał, iŜ świat ten nie odpowiada jego planom, i odleciał w poszukiwaniu innego celu. Martha jednak nigdy nie polegała na wraŜeniach; równieŜ i tym razem okazało się to
słuszne.
Jorran
bowiem
ukrył
swój
statek
było
łatwo.
za
pojedynczym
księŜycem planety. Statek
Jorrana
wytropić
„Androvia"
zaś
dysponowała urządzeniami uniemoŜliwiającymi wykrycie jej, więc Jorran nawet się nie domyślał, Ŝe pogoń juŜ go dopadła. A to, Ŝe ukrył swój pojazd w pobliŜu planety, świadczyło niezbicie, iŜ osobiście wylądował na powierzchni globu. Skaning jego statku wykazał, Ŝe na pokładzie jest mniej załogi niŜ w chwili przybycia do tego układu gwiezdnego. Z „Androvii" wysłano androida Cortha II, Ŝeby zainstalował jednokierunkową sondę, która pozwoliła Marthcie zlokalizować na planecie miejsce pobytu Jorrana i jego załogi, jak teŜ dostarczała na bieŜąco informacji o ludziach, których Jorran odsyłał na statek. Na szczęście kapitan statku Jorrana okazał się człowiekiem ciekawskim i równieŜ pragnął być informowany o sytuacji. Dzięki kilku wybranym słowom, jakie padły podczas transmisji radiowej między nim a Jorranem, Martha zdołała ustalić, Ŝe kapitan i jego załoga zostali wynajęci na określony czas, który w większości wykorzystano na dotarcie do nieznanej planety. Jorran jednak, na wypadek gdyby plan mu się nie powiódł, zamierzał zatrzymać załogę. Niemniej musiał swoje zadanie wykonać w ciągu najbliŜszego miesiąca albo dać za wygraną i wrócić do domu z pustymi rękami. Pierwsze godziny po przybyciu do obcego układu planetarnego poświęcono na gromadzenie informacji o planecie, zamieszkującym ją ludzie oraz tworzeniu sublima-tów tutejszych języków. Bardzo
uŜyteczny okazał się Corth II, którego posłano na powierzchnię globu, Ŝeby znalazł nieuŜywany terminal komputerowy, do którego mogłaby podłączyć się Martha. Kiedy juŜ to się stało, nawet ona była pod wraŜeniem liczby informacji, jakie udało się jej zdobyć. „Choć
według
naszych
standardów
nie
są
szczególnie
zaawansowani technologicznie, to mają ogromne banki danych i stworzyli perfekcyjną, ogólnoświatową sieć komputerową. Tak więc jeden tylko terminal wystarczał mi, by dotrzeć do kaŜdej potrzebnej informacji. Niemniej wszystko to jest jeszcze bardzo prymitywne, i dlatego dotarcie do ich zasobów informatycznych zajmuje sporo czasu". Uwagę tę Martha rzuciła poprzedniego dnia. W kilka godzin później jednak poskarŜyła się: „Mówiłam coś o zaawansowaniu technologicznym? Nie spotkałam dotąd nic, co byłoby tak powolne i ślamazarne jak urządzenia, które mieszkańcy tej planety określają mianem komputerów". WciąŜ jeszcze była na etapie gromadzenia informacji. - W porządku, przyjrzyjmy się, co my tu mamy - odezwała się teraz. - Ludzie zamieszkujący tę planetę są z natury agresywni i opętani manią wojny. Ich historia to jedno długie pasmo przemocy, gdyŜ nic sobie nie robią z masowych rzezi. Pasjonuje ich temat Ŝycia na innych planetach, lecz moŜliwość taka równieŜ ich przeraŜa. Są przesiąknięci ksenofobią. Tak więc moje Prognostyki mówią, Ŝe choć niektórzy z nich przyjęliby gości z przestrzeni kosmicznej z otwartymi ramionami, większość zrobiłaby wszystko, Ŝeby ich
zniszczyć. Po prostu nie są jeszcze gotowi do takich kontaktów. Czy wyraziłam się jasno? - AleŜ ta kobieta wcale nie jest opętana manią wojny - upierał się Dalden. - Słyszeliśmy, czego dokładnie chce, podobnie jak wiemy, czego ty chciałeś. Wszystko to jest nieistotne. Zapewniam cię jednak, duŜy chłopcze, Ŝe jeśli jeszcze nie wyciągnąłeś odpowiednich wniosków i nie wyciągniesz ich do chwili, gdy zakończę swoje analizy, nie wrócisz ponownie na tę planetę. Słyszysz mnie? - AŜ za dobrze - odrzekł cierpko Dalden. Sterownię
statku
wypełniło
długie,
pełne
pobłaŜliwości
westchnięcie. - Daldenie, nie mam czasu zajmować się ego wojownika. Moim zadaniem jest dostarczyć cię z powrotem do domu Ŝywego i w całości. Jeśli uda ci się odzyskać pałeczki, będziesz zadowolony ty, zadowolona będzie Tedra i zadowolona będę ja. A to znaczy, Ŝe zrobię wszystko, by ci to zadanie ułatwić. Pamiętaj, Ŝe nie masz czasu na skoki w bok. Na twarzy Daldena po raz trzeci wykwitł krwisty rumieniec. Doskonale rozumiał „staroŜytny język", którego uŜywały jego matka i Martha. Tedrę zawsze fascynowały starodawne dzieje jej ludu, podczas gdy większość Kystran wcale o to nie dbała, a ich systemy edukacyjne zajmowały się wyłącznie historią najnowszą. „Skok w bok"
to
jeden
z
owych
starodawnych
zwrotów
będący
odpowiednikiem sha-ka'ańskiego „dobry ubaw", co w języku bardziej uniwersalnym znaczyło „uprawiać seks". - Tak więc powtarzam jeszcze raz: Ŝadnego bratania się z miejscowym gatunkiem - ciągnęła Martha. - Jeśli choć jeden człowiek na tej planecie dowie się, Ŝe nie jesteś jednym z nich, natychmiast będziesz miał na karku miliony. KaŜdy z nich zapragnie wymazać cię ze swej pamięci, a biorąc pod uwagę ich historię, oznaczać to będzie twoją natychmiastową śmierć. I niewaŜne, Ŝe przybyłeś tam, by ich ratować, niewaŜne, Ŝe mógłbyś przekazać im skarby zaawansowanej technologii. Potraktują cię jak śmiertelne zagroŜenie, a nie dar, i uczynią wszystko, by cię zgładzić. Shanelle zmarszczyła brwi. - Martho, mówiłaś przecieŜ, Ŝe Dalden nie będzie miał Ŝadnych kłopotów. Nawet jeśli zada się z którąś z tych istot. Musi tylko zostawić na statku miecz. - I dobrze mówiłam. Osobnicy tej rasy róŜnią się między sobą wzrostem.
Niektórzy
niemal
dorównują
wzrostem
naszym
wojownikom. Ale nie przysporzą mu kłopotów, dopóki nikt nie będzie go specjalnie szukał. - A po co ktoś miałby go szukać? - zdziwiła się Shanelle. Sama mówiłaś, Ŝe jeśli nawet zauwaŜą nasze pojawienie się w ich układzie, dojdą do wniosku, iŜ nasz pojazd uległ dezintegracji, a jego szczątki pogrąŜyły się w wodzie. - Święta racja. Posiadają urządzenia, którymi potrafią patrzeć
w przestrzeń kosmiczną dalej niŜ gołym okiem, a to znaczy, Ŝe mogliby
wyśledzić
naszą
obecność,
gdyby
„Andro-via"
nie
dysponowała bogatym zestawem aparatury maskującej. Znaczy to teŜ, Ŝe mogli odkryć obecność okrętu Jorrana, jeśli ten zbyt długo unosił się nad powierzchnią planety... No i, oczywiście, jeśli któryś z operatorów ich urządzeń pelengacyjnych zwrócił na niego uwagę. Na szczęście jest to mało prawdopodobne, gdyŜ obserwacje prowadzą raczej oni sami, a nie ich komputery. - A zatem skoro nawet kogoś szukają, to Jorrana, nie Daldena. - Tak. Ale pod warunkiem, Ŝe Dalden nie popełni jakiejś omyłki i nie ściągnie na siebie powszechnej uwagi. Wtedy mogliby wziąć go za Jorrana, A lud ten jest w ciągłej gotowości bojowej. I choć większość
mieszkańców
tego
globu
poszukuje
środków
do
zachowania ogólnoświatowego pokoju, poszczególne narody tak kulturowo róŜnią się od siebie, Ŝe trudno jest im to osiągnąć. - Powinnaś namierzyć Jorrana i natychmiast go puknąć burknęła Shanelle, - Będzie po problemie. - Próbowałam, dziecko, ale bez powodzenia - odpowiedziała Martha, złośliwie naśladując burkliwy ton dziewczyny. - Bez dołączonego doń ogniwa docelowego nie mogę dokładnie go namierzyć,
nawet
jeśli
wychwytuję
jego
głos.
Musiałabym
transferować całe jego otoczenie, co jest niemoŜliwe tak długo, jak długo nie będziemy pewni, Ŝe jest tam tylko on. Ponadto ma na sobie staroświecki model osobistej tarczy pola septycznego.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałam. - Nic dziwnego. Osobiste tarcze od dawna są juŜ zarzucone, gdyŜ obecnie jedna pigułka, jeśli nie ma się pod ręka meditechu, jest w stanie zapobiec jakiemukolwiek zakaŜeniu organizmu obcymi zarazkami. Tarcza zabezpiecza przed bakteriami, ale koliduje z transferem molekularnym. - I dlatego nie moŜesz Jorrana namierzyć? -
Tak.
Musiałby
ją
zdjąć,
lecz
tego
nie
zrobi.
Najprawdopodobniej na jego statku nie mają meditechu. Poza tym na
tego
typu
handlowcach
pigułki
nie
wchodzą
w
skład
standardowego wyposaŜenia apteki, poniewaŜ statki tej klasy lądują na planetach pozbawionych wszelkiego rodzaju Ŝycia, a więc i bakterii. - Dlaczego więc wycofano z uŜycia te tarcze, jeŜeli nadal są skuteczne? - Kiedy do uŜytku wszedł transfer molekularny, tarcze pola septycznego poszły na strych. Spełniały swą rolę w czasach, gdy statek bezpośrednio lądował na nowej planecie. Teraz, skoro transfer molekularny nie moŜe odbyć się przy spuszczonym ekranie, zabezpieczamy się przed zarazą wcześniej. - Rozumiem. Ale czy Jorran nie musi od czasu do czasu zdejmować z siebie tarczy? Choćby po to, Ŝeby się umyć lub udać na spoczynek?
- Owszem, ale bez ogniwa docelowego i tak nie mogę go śledzić. Mogę to robić, kiedy Jorran komunikuje się ze swoim statkiem, ale gdy przerywa transmisję, gubię go w tłumie innych istot. Ponadto tak długo, jak długo trzyma urządzenie ekranizujące w promieniu dwóch
metrów
wokół
siebie,
moŜe
nawet
wyłączyć
aparat
kontrolujący pole, a ono dalej działa i wciąŜ nie jestem w stanie go namierzyć Shanelle westchnęła. - A więc, by odebrać mu pałeczki, musimy go dopaść. - Dokładnie. I to jest właśnie zadanie Daldena, a nie uganianie się za urodziwymi mieszkankami tej planety. Tym razem Dalden się nie zaczerwienił. Przybrał wyraz twarzy wojownika, to znaczy - całkowitą obojętność. Zazwyczaj
Martha
wykorzystywała
podobne
okazje
do
prowokowania ludzi i wywoływania ich emocji, bardzo ją to bawiło, lecz gdy miała konkretne zadanie do wykonania, zapominała o takich rozrywkach. - Nie ustaliłam jeszcze, czy Jorran solidnie odrobił pracę domową, czy teŜ wybrał kraj na chybił trafił - ciągnęła. -W tym świecie róŜne kraje mają róŜne rządy. Zawsze według ustalonej hierarchii: rząd całego kraju, rząd stanu, obejmujący kilkaset miast, i rząd miasta. Nie istnieje jednak rząd całej planety; tak daleko jeszcze się nie rozwinęli. Kilka krajów pełni wiodącą rolę, i tylko ich zdanie się liczy, jeśli rozumiecie, o czym mówię. Jorran wybrał
jednego z przywódców takiego właśnie państwa, ale wszystko wskazuje na to, Ŝe zaczął od najmniejszego, by wywindować się po jego plecach na samą górę. Chytre. - Dlaczego chytre, skoro nie zdobył od razu tego, czego chciał? zainteresowała się Shanelle. - PoniewaŜ wszystko, co robią przywódcy, natychmiast znane jest całej populacji; zwłaszcza dotyczy to ich głównych przywódców. Działania pomniejszych, tych, którzy zawiadują jednym tylko miastem, znane są wyłącznie mieszkańcom tego miasta. Innymi słowy, im mniej oczu patrzy, tym lepiej. Zapewne nie spodziewał się, Ŝe ten glob jest aŜ tak gęsto zaludniony. Zazwyczaj ludność światów tej wielkości kolonizuje inne planety,
zanim
do
końca
wyczerpią
się
zasoby
naturalne
macierzystej planety. Century III wciąŜ jest młodym światem, a jego populacja liczy niecałe pięćset tysięcy mieszkańców. Na tej planecie Ŝyją miliardy. Miliony ludzi gnieŜdŜą się w miastach. Oni się nie rozprzestrzeniają, oni się komasują. Zbyt wielu tam mieszkańców. Nic dziwnego, Ŝe kaŜdy statek kosmiczny, zbliŜający się do tej planety na tyle blisko, by ją dokładnie zbadać, ucieka w popłochu, nie próbując nawet nawiązać kontaktu. - Być moŜe Jorranowi chodzi właśnie o takie przeludnienie wtrąciła Shanelle. - Im więcej poddanych padających mu do stóp, tym lepiej. - Zapewne, ale nie sądzę, by miało to znaczenie. Moje
Prognostyki mówią, Ŝe ten plan nie zadziała na większą skalę, jak się Jorran spodziewa. Spotka go jedynie wielkie rozczarowanie. - Dlaczego nie zadziała? Na Sunderze sprawdziło się to znakomicie. - Zgoda. Sunderianie stworzyli ogólnoświatową społeczność, w której władzę sprawują na równi departamenty nauki i wojska, ale nie istnieje tam powszechny system komunikacji, jak to ma miejsce na tej planecie. Tu kaŜda jednostka, mając dostęp do pudełek w swoim domu, moŜe je włączyć i dowiedzieć się, co dokładnie w jej świecie się dzieje. Na Sunderze przywódca osobiście kontaktuje się z poszczególnymi obywatelami, prezentując im swój punkt widzenia, dlatego w razie zmiany przywódcy nikt tego nie zauwaŜy. Na tej planecie przywódcy albo są wybierani przez naród, albo są nimi z urodzenia, albo przejmują władzę siłą. Ogólnie pospólstwo wie, co się dzieje, i jeśli mu to nie odpowiada, wyraźnie daje temu wyraz. JeŜeli przywódca wybierany jest spośród członków rządu, Jorran po prostu nie moŜe uŜyć pałeczki, Ŝeby zmusić dotychczasowego przywódcę do dymisji i przekazania stanowiska komuś innemu. - Dotarcie na najwyŜsze szczeble władzy zajmie mu duŜo czasu? - A jak myślisz? - odparła Martha głupkowatym tonem. - Lata miną, zanim przedrze się przez całą drabinę hierarchii władzy. Chyba się nie mylę, twierdząc, Ŝe Jorranowi nie starczy czasu. - Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak tylko spokojnie
czekać, aŜ skończy mu się czas i będzie zmuszony wrócić do domu. A gdy juŜ znajdzie się ponownie na Century III, Liga wytoczy mu sprawę o kradzieŜ pałeczek, a my odzyskamy tę broń metodami dyplomatycznymi. - MoŜliwe - przyznała Martha. - Ale to się nie uda, jeśli zdesperowany Jorran zdecyduje się pójść na całość. Poza tym istnieje jeszcze coś, z czym musimy się liczyć. - Nie powiedziałaś nam wszystkiego? - Chodzi o ich powolne komputery - wyjaśniła Martha z nutą skargi w głosie. - Dotychczas koncentrowałam się głównie na poznaniu historii tego ludu, historii wojskowości, nauki, rządów, ale właśnie
zdobyłam
kolejną
informację
wskazującą
na
inną
moŜliwość. Na tej planecie Jorran nie musi zdobywać władzy siłą. Tutaj bardzo cenią sobie bogactwo. Jest to główna siła motywująca mieszkańców tego świata. Tak więc Jorran moŜe przejąć władzę na polu finansowym. A wtedy pałeczki fantastycznie wypełnią swoją rolę. - Ludzie po prostu zasypią go pieniędzmi, nie wiedząc nawet, dlaczego to robią, i nic ich przed tym nie powstrzyma - domyśliła się Shanelle. - Właśnie.
Rozdział 8
- Niepokoisz się sytuacją, Daldenie? - zapytała Martha. -A moŜe rozmyślasz o tamtej kobiecie? Zostali sami w sterowni statku. Shanelle udała się do Falona, który juŜ się niecierpliwił i chciał osobiście ruszyć na poszukiwania Jorrana.
Wysłanie
na
planetę
pięćdziesięciu
sha-ka'ańskich
wojowników, mierzących ponad dwa metry trzydzieści centymetrów wzrostu, niewątpliwie przyspieszyłoby sprawę, lecz takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Wprawdzie spotykało się tutaj ludzi o podobnym wzroście, lecz stanowili niezmierną rzadkość. Wysłanie
nawet
dwóch
takich
olbrzymów
wzbudziłoby
niepoŜądaną ciekawość. Dlatego Martha optowała za tym, by poszukiwania prowadził tylko Dalden. Shanelle, podzielając jej zdanie, poszła przekonać swego towarzysza Ŝycia o słuszności opinii Marthy. - Wiem, co cię niepokoi, Martho - odezwał się Dalden. - Nie powinienem dopuścić do tego, by ta dziewczyna pomyślała, Ŝe jestem barbarzyńcą.
Sterownię wypełnił chichot Marthy. - O, wcale tak nie pomyślała. Nie, nie, nie, ona po prostu wzięła cię za cudzoziemca. Nawet nie przyszło jej do głowy, Ŝe jesteś barbarzyńcą z innego świata. Gdyby dowiedziała się, Ŝe nie jesteś z jej planety, przeraziłaby się, doznałaby szoku, stałoby się to dla niej waŜniejsze od tego, co do ciebie w tej chwili czuje. A wtedy musiałabym przetransferować ją na nasz statek, wymazać z jej pamięci wspomnienia o tobie i mieć tylko nadzieję, Ŝe taki zabieg podziała na tutejszych humanoidów. A jak wiesz, nigdy nie czuję się najlepiej z „mam nadzieję". Dlatego teŜ nie tylko musimy uniknąć całego... -
Potrzebuję
kogoś,
kto
natychmiast
rozpozna
innego
przybysza, takiego jak ja - przerwał Dalden. - Ja nie zdołam go rozpoznać, bo ten świat jest mi obcy. Samego Jorrana oczywiście poznam. - Niekoniecznie. Na pewno zmienił swój wygląd. Kto powiedział, Ŝe twoje zadanie jest proste? Dalden zignorował tę uwagę. - Nie znam jego ludzi. Ale Brittany z całą pewnością ich rozpozna. Natychmiast zorientowała się, Ŝe nie mieszkam w jej kraju. Nie ma wątpliwości, Ŝe pochodzę z jej świata, sądzi, Ŝe jestem obcokrajowcem. Tak to określiła. - Nie zapominaj, Ŝe cały czas byłam przy tobie. Słyszałam kaŜde słowo.
- A więc przyznasz, Ŝe jej pomoc byłaby niezwykle poŜądana. - Przyznaję, lecz to nie oznacza, Ŝe moŜemy sobie na to pozwolić. Trzeba wziąć pod uwagę inny jeszcze aspekt. BliŜsze stosunki z jednym z osobników tego gatunku zwiększą ryzyko dekonspiracji.
Ta
kobieta
nie
zajmuje
wprawdzie
Ŝadnego
stanowiska we władzach, ale zacznie zadawać ci pytania. To bardzo ciekawscy i odwaŜni ludzie. Namiętnie lubią wtrącać się w cudze sprawy. To u nich nagminne. Tak długo będzie cię zadręczać pytaniami, aŜ w końcu coś chlapniesz. - Z takimi pytaniami juŜ sobie poradziłem. Ryzyko jest teraz duŜo mniejsze, niŜ sądzisz. Martha roześmiała się. - Uwielbiam wprost, kiedy wojownik próbuje udowodnić mi, Ŝe nie jest aŜ takim salcesonem na jakiego... - Czy to znaczy... - Nie tak szybko, dziecko - przerwała mu Martha. - Odesłałam stąd twoją siostrę, byśmy mogli otwarcie porozmawiać, a ty byś nie czuł
się
zakłopotany.
Dziwnym
trafem
ta
Brittany
idealnie
odpowiada twoim potrzebom, ty zaś z całą tęczą rumieńców na twarzy przekonywałeś ją, Ŝe jesteś z innej części jej świata. Czy musiałeś aŜ tak nabić sobie nią łepetynę? To kolejny kłopot na mojej liście. Najpierw Jorran, później pałeczki, a teraz Brittany. jeśli chodzą ci po głowie jakieś pomysły rozrodcze, załatw je szybko. W przeciwnym razie czekają nas powaŜne problemy. Załatw to szybko i
wracaj do rozumu. Mamy tu waŜniejsze interesy. Zrobisz tak? Czy to jasne? - Zrobię. - Odnoszę dziwne wraŜenie, Ŝe mnie zbywasz... mniejsza o to. Westchnęła cięŜko. - Wierzę, Ŝe nie oszukasz mnie celowo i zrobisz wszystko, czego będzie wymagała sytuacja. Spodziewam się, Ŝe twoi wojownicy całkowicie mi ufają, a twój ojciec nie będzie miał mi tego za złe. - Czy ta kobieta wciąŜ przebywa tam, skąd mnie zabrałaś? zapytał Dalden. - Nie, ale mam juŜ dokładne informacje o niej, i o miejscu, które
nazywa
miasteczka,
w
swoim którym
domem. mieszka,
Mam i
teŜ
mogę
miniaturowy ci
go
obraz
natychmiast
przedstawić. Na monitorze komputera pojawiła się siatka geograficzna. Zaczęła się szybko powiększać i po chwili Dalden ujrzał niewielki wycinek planety, upstrzony drzewami, budynkami i poruszającymi się obiektami przypominającymi latające pojazdy Kystran, z tym Ŝe nie potrafiły unosić się w powietrzu. Na siatce wykwitł duŜy czerwony okrąg, a obok niego trzy mniejsze. - Tutaj mieszka Brittany Callaghan - wyjaśniła rzeczowo Martha. Pierwsze kółko rozbłysło jaskrawym światłem. - Tu mieszka człowiek zwany burmistrzem. - Zapaliło się kolejne kółeczko. - A tutaj mieści się największy oddział banku. - Trzy kółka błyskały
równocześnie. - Wszystkie te trzy miejsca tworzą raczej rodzaj korporacji, a nie są indywidualnymi tworami. Monitoruję wszystkie ich konta w poszukiwaniu niezwyczajnych przelewów, ale wciąŜ nie jestem
pewna, czy
Jorran
poszedł tym torem. Ma
głęboko
zakodowane, Ŝe jest raczej władcą niŜ bogatym despotą, dlatego zapragnie zostać burmistrzem. - Ale czy to mu się uda? - Na pewno, gdyby wykorzystał moc pałeczek na wszystkich męŜczyznach w miasteczku i poczekał, aŜ podczas elekcji wybiorą jego. Ale na to nie ma czasu. Zapewne wykombinuje coś innego. Sprawi, Ŝe obecny burmistrz zrezygnuje ze swego stanowiska przed końcem kadencji a władzę przekaŜe jemu. Bez litości wykorzysta pałeczki, dzięki którym uzyska poparcie rady miejskiej i pozostałych urzędników. Dostanie wiarygodne i chlubne świadectwo pracy stwierdzające
przebieg
jego
kariery
zawodowej.
Bez
takiego
dokumentu obywatele miasteczka nigdy go nie zaakceptują; ori chcą wiedzieć wszystko o swoim burmistrzu. Pałeczki sprawią, Ŝe mieszkańcy oszaleją na punkcie nowego burmistrza. Dalden zmarszczył brwi. - A zatem osiągnie swój cel? Martha milczała chwilę, po czym złośliwie zachichotała. - Osiągnąłby, ale w tym równaniu są takŜe kobiety. W kraju, który wybrał, kobiety nie milczą, nie naleŜą do istot w rodzaju robięco-mi-się-kaŜe. Wiele z nich piastuje powaŜne stanowiska we
władzach. Na Sunderze pałeczki działały, gdyŜ posługiwały się nimi kobiety. Tutejsze niewiasty mogą pokrzyŜować plany Jorrana. - I tak jest na całej planecie? - Nie, ale on wybrał zły kraj. W tym widzę twoją szansę. Musisz dopaść go, zanim zmieni taktykę, zanim zmieni kraj pobytu lub dołączy do najbogatszych ludzi. Najgorsze, co moŜe nas spotkać, to to, Ŝe zniknie, wtapiając się w jedno z ich wielkich miast. Wystarczająco trudno było namierzyć go w małym miasteczku. W ogromnej metropolii stanie się to niemoŜliwe. - Liczba ludzi w miejscu, gdzie ją spotkałem, nie wskazuje na małe miasteczko. Martha znów złośliwie zachichotała. - Daldenie, to nie jest zwykłe miejsce. Tam wszyscy mieszkańcy miasta
przybywają,
by
robić
zakupy
albo
się
zabawić.
To
odpowiednik sha-ka-rańskiego rynku. Gdzie indziej w tym mieście tylu ludzi nie spotkasz. Dziś zgromadziło się ich szczególnie duŜo, gdyŜ oczekiwali na burmistrza. Dlatego posłaliśmy cię właśnie tam. - Jorran teŜ tam jest? - Sprawa sporna. Pojawił się burmistrz, a zakładamy, Ŝe Jorran podąŜa jego tropem. A więc i ty musisz tam być. Ale pamiętaj, nie moŜesz pochwycić go tak zwyczajnie, poniewaŜ tłum zaraz wezwie na pomoc słuŜby bezpieczeństwa. A na to nie moŜemy sobie pozwolić. Nie wolno teŜ dopuścić do tego, by Jorran skierował na ciebie
pałeczkę. Musisz mu po prostu dyskretnie dać w łeb, zdjąć z niego pole ochronne, a wtedy ściągnę was na statek. Później odbierzemy mu resztę pałeczek. Ale zanim dasz mu w łeb, wcześniej musisz znaleźć się z nim sam na sam. - Skoro mam zrobić to w transferze, zajmie mi to tylko chwilę. Po co tyle środków ostroŜności? - PoniewaŜ jesteś dzieckiem Tedry. Dobrze o tym wiesz. Na tej planecie istnieje za duŜo zmiennych niewiadomych, a tutejsze komputery są zbyt powolne i nie podają mi wystarczająco szybko potrzebnych informacji. Mogę spowodować niezłe zamieszanie, wpuszczając cię między mieszkańców tego świata. Jeszcze większy bałagan
powstanie, gdy
nieoczekiwanie
cię
stamtąd
zabiorę.
Dziecko, na tobie skupiona była uwaga nie tylko tamtej kobiety o imieniu Brittany. Wielu świadków tego zdarzenia bada się teraz u okulistów. Tak więc nie moŜemy więcej ryzykować. Jeśli znów się tam pojawisz, zaintrygowany tłum sprawi, Ŝe trafisz do miejsca, które na tej planecie nazywa się „więzienie". - Gdybym miał swój miecz... - Co to to nie! Nawet o tym nie myśl. Dobrze wiem, na co cię stać. A tamtym ludziom jest to zupełnie obce. W ich świecie miecz to broń archaiczna, uŜywana wyłącznie przez aktorów odgrywających zdarzenia z ich historii. Gdybyś pojawił się z mieczem, wzbudziłbyś jedynie
sensację.
Twoją
najlepszą
bronią
będzie
odbiornik
wielofazowy. Tobie zapewni on całkowite bezpieczeństwo, a mnie sześciostronny wgląd we wszelkie zdarzenia. śaden z tamtejszych
huma-noidów nie zna tego urządzenia. Przypomina ich przenośne radio, a podłączony do niego Corth II sprawi, Ŝe będziesz mnie słyszeć, choć nikt w twoim pobliŜu nie usłyszy mego głosu. - Kobieta moŜe cię usłyszeć. - Jeśli nawet, to usłyszy jedynie niezrozumiały hałas, a juŜ na pewno nie zrozumie moich słów. Wielofazowiec do złudzenia przypomina ich komunikatory, więc nie wzbudzi niczyjej ciekawości. Teraz wróćmy do kobiety imieniem Brittany i jej roli w twoim zadaniu.
Informacje,
jakie
wydobyłam
o
niej
ze
wszystkich
komputerów, wskazują, Ŝe pracuje w dwóch miejscach, ale praca ta zajmuje jej prawie cały czas. Przekonaj tę kobietę, Ŝe powinna pracować dla ciebie. MoŜesz ją o to poprosić, lecz na to bym nie liczyła. Musisz ją wynająć. - Za co? Masz ich pieniądze? - Nie są konieczne - odparła Martha. - Podobnie jak Catraterianie, lud ten modli się do złotego metalu. DuŜy złoty przedmiot zawieszony na twojej szyi wystarczy, by ta Brittany zgodziła się przez krótki czas dla ciebie pracować. Czy jesteś gotów wejść w ten interes? - Jasne, - No to trzymaj się, dziecko. Transfer!
Rozdział 9
- Załamałam się, kiedy w lokalnej prasie przeczytałam te bzdury. Zapewne i ty czytałaś je w jednodniówce w supermarkecie, ale... - Jakie bzdury? - zainteresowała się Brittany, zamykając lodówkę, z której wyjęła butelkę wody sodowej. Po upojnej nocy spędzonej ze swym ostatnim chłopakiem Jan wstała dopiero przed godziną. Choć było wczesne popołudnie, siedziała w ich małej kuchni nad filiŜanką kawy i kawałkiem keksu. Skończyła właśnie studiować poranną prasę. - Masz to na drugiej stronie - wyjaśniła. - Po prostu śmieszne. - Jakie bzdury? - ponownie spytała dziewczyna, patrząc wyczekująco na Jan. - O kolejnym UFO. Brittany przewróciła oczami i wyszła z kuchni. - Naprawdę! - zawołała za nią Jan. - Widziało je troje mieszkańców Seaview. Ciekawa jestem, jak intensywnie korzystali z happy hour.
Brittany wróciła do kuchni i usiadła naprzeciwko Jan. - Wiele osób traktuje ten temat bardzo powaŜnie - stwierdziła. - Ale nie my. - Masz rację. Nie dziwię się jednak, Ŝe miejscowa gazeta o tym pisze, skoro aŜ troje mieszkańców ujrzało coś niezwykłego. To pierwsze tego typu zdarzenie w naszym miasteczku, więc wzbudza powszechne zainteresowanie. Był to zapewne jakiś samolot nowego typu albo osobliwe zjawisko świetlne. Jestem przekonana, Ŝe gdyby nawet zainteresowały się nami małe zielone ludziki, nie mielibyśmy kłopotu z
wytropieniem ich statku kosmicznego. Teraz
Jan
przewróciła oczami. - Gadasz, Britt. Oszołom zawsze zostanie oszołomem. - Nie masz racji. Doniesienia pijaków nie są traktowane powaŜnie. Doniesienia, o których piszą w gazetach, pochodzą od trzeźwych, wiarygodnych osób. - Albo od ludzi Ŝądnych sensacji i pragnących zwrócić na siebie uwagę - odrzekła Jan, studiując gazetę. Brittany zachichotała. Jej przyjaciółka była osobą upartą. Wszystko widziała w czarnych barwach, choćby fakty wskazywały na coś przeciwnego. Niemniej Brittany lubiła spory z Jan, poniewaŜ dawały jej wiele do myślenia. Nie naleŜała do tych, co to zawsze muszą mieć rację; z zadowoleniem poprzestawała na stwierdzeniu: „zgadzamy się w tym, Ŝe się nie zgadzamy" - i przechodziła do innego
tematu. Paskudny nastrój nie opuszczał jej. WciąŜ była wściekła na obcokrajowca, który zostawił ją tak obcesowo i bez poŜegnania. Rozmowa z Jan trochę poprawiła jej humor, ale nie na długo. Jan była o trzy lata od niej młodsza. Kiedy Jan odpowiedziała na ogłoszenie prasowe Brittany poszukującej współlokatorki do trzypokojowego mieszkania, róŜnica wieku przestała mieć znaczenie. Brittany mogła wprawdzie samodzielnie wynająć mieszkanie, lecz dalekosięŜny plan oszczędzania na własny dom kazał jej znaleźć współlokatorkę. Ponadto nie znosiła samotności; musiała mieć obok siebie kogoś, z kim prowadziłaby rozmowy, i kto dałby jej spokój, gdyby chwilowo miała dosyć towarzystwa. A tego dnia zdecydowanie nie była w nastroju towarzyskim. Zamierzała udać się do swego pokoju i przyłoŜyć głowę do poduszki. Miała do siebie pretensję za to, Ŝe nie poprosiła nieznajomego o numer jego telefonu. - Jezu, po prostu w to nie wierzę! - dobiegł z salonu krzyk Jan. Brittany zatrzymała się w progu. - O co znów chodzi? - Wczoraj, nawet o tym nie wiedząc, o mało nie zginęłyśmy! - Słucham? Jan odłoŜyła gazetę i popatrzyła na Brittany rozszerzonymi oczami. Miała pobladłą twarz.
- Chodzi o meteory i komety, o których pisano przed miesiącem. Czy słyszałaś o tym? Brittany zmarszczyła brwi. - Mówisz o meteorze, który przeleciał obok Ziemi? - Wcale nie przeleciał, wpadł do Pacyfiku. Pojawił się w atmosferze, po czym... zniknął. - No to nie ma Ŝadnego zagroŜenia. -
Chyba
Ŝartujesz.
Twierdzą,
Ŝe
był
wielkości
boiska
piłkarskiego. Jeśli przed dezintegracją uderzył w wodę, przypływ mógłby zalać pół kraju. - Ale nie zalał. - Owszem, ale rzecz w tym, Ŝe meteor poruszał się tak szybko, iŜ nikt nawet nie zauwaŜył, kiedy zbliŜał się do Ziemi. - Posłuchaj, Jan, w porównaniu z ogromem kosmosu boisko piłkarskie to tyle co pyłek na twojej kanapie. Obserwatoria nie zauwaŜyłyby niczego równie małego. - A jednak nie podoba mi się to, Ŝe dowiedzieliśmy się wszystkiego po fakcie - oświadczyła Jan. Brittany równieŜ się to nie podobało, ale do spraw, na które nie miała wpływu, podchodziła pragmatycznie. - Skoro spadał z taką ogromną prędkością, jak twierdzisz, nikt nie mógł nic zrobić. Na naszym niebie pojawia się wiele meteorytów,
większość z nich spala się w atmosferze, niektóre tylko dolatują do Ziemi. Na szczęście są maleńkie. - Chłopska filozofia? Brittany parsknęła śmiechem. - Nie, tylko staroświeckie pogodzenie się z losem. - Wielkie dzięki. Wolę sama kierować swoim losem i w odpowiedniej chwili uciec do lasu. Brittany mogła poradzić koleŜance, by wróciła do szkoły i skonstruowała lepszy teleskop, ale zbyt zaprzątały ją własne myśli. Wzruszyła więc tylko ramionami i ponownie ruszyła do swego pokoju. Zanim jednak dotarła do drzwi, z kuchni dobiegł ją wrzask przeraŜenia. Brittany potrząsnęła głową. Najwyraźniej Jan była do głębi poruszona wiadomością o meteorycie. Zaintrygowana tym, co się tam dzieje, Brittany wróciła do kuchni. Ciekawość często bywa motorem wszelkiego działania, i dziewczyna bez reszty poddała się temu prawu. Doszła do wniosku, Ŝe rewelacje zamieszczone w gazecie wywarły szkodliwy wpływ na jej przyjaciółkę, i chciała sprawdzić, czy z Jan jest wszystko w porządku. Nie było. Nieprzytomna Jan leŜała na stole, obok jej głowy walała się przewrócona filiŜanka po kawie. Kawałek keksu moczył się w kałuŜy ciemnego płynu. Obok krzesła na podłodze poniewierała się zmięta
gazeta. A za Jan stał... on. Nie do wiary! PotęŜnie zbudowany obcokrajowiec
w jej
kuchni?
Spoglądał na
Jan
z
wyrazem
zaskoczenia i niepokoju. - Na Boga, co ty tu robisz?! Co jej zrobiłeś? Obcy dopiero teraz spostrzegł stojącą w drzwiach Brittany. Na jej widok wyraźnie się rozluźnił. - Przestraszyła się - wybąkał niepewnie. - A mówiłam... PomóŜ mi zanieść ją do łóŜka. Obcy męŜczyzna podniósł Jan z taką łatwością, jakby brał do ręki filiŜankę z kawą, i cierpliwie czekał, aŜ Brittany wskaŜe mu drogę do sypialni. Kiedy juŜ umieścili Jan w pościeli, Brittany zaczęła
się
zastanawiać,
przytomności.
W
tych
w
jaki
sprawach
sposób nie
doprowadzić miała
ją
do
najmniejszego
doświadczenia. - Nie wiem, czy mamy w apteczce coś do cucenia zemdlonych powiedziała cicho. - Mówią mi Ŝe niebawem wróci do siebie. - Mówią ci? Czy zawsze w taki sposób wyraŜasz swoje opinie? Mniejsza o to - dodała, uświadamiając sobie, Ŝe podczas ich dziwacznej, krótkiej znajomości wypowiadała te słowa juŜ nieraz. Gestem ręki poleciła mu wyjść z pokoju. Zaprowadziła nieoczekiwanego gościa do przylegającego do sypialni Jan salonu i wskazała mu kanapę. Usiadł bardzo ostroŜnie, jakby obawiał się, Ŝe
mebel załamie się pod jego cięŜarem. Był naprawdę olbrzymi. I choć salon prezentował się doskonale, męŜczyzna zdawał się wypełniać go do połowy. Brittany była wstrząśnięta jego nieoczekiwanym pojawieniem się w jej domu. Nabrała juŜ całkowitej pewności, Ŝe nigdy go nie zobaczy. A co powiedzieć o Jan, która w małej kuchni ujrzała nagle olbrzyma? Oczywiście, śmiertelnie się wystraszyła. - Czy w twoim kraju wchodzi się do obcego domu bez pukania? - zapytała Brittany. - U nas zabrania tego prawo. MęŜczyzna przez chwilę milczał. Brittany po powrocie do domu przebrała się w szorty i podkoszulek, on zaś miał na sobie ten sam ekstrawagancki
strój,
w
którym
zobaczyła
go
w
centrum
handlowym. Ciągle teŜ miał przy sobie owo radio, transalator czy co to tam było, przymocowane do paska, a maleńka słuchawka nadal tkwiła w jego uchu. - Pukałem - odrzekł. - Ale nikt nie otwierał drzwi. Nie
uwierzyła.
Gdyby
zastukał
swą
ogromną
pięścią,
postawiłby na nogi mieszkańców wszystkich okolicznych bloków. Uniosła pytająco brew. - Nie przyszło ci do głowy, Ŝe jeśli nikt nie otwiera, to znaczy, Ŝe państwa nie ma w domu? - Wiedziałem, Ŝe ktoś jest w domu - odpowiedział po chwili milczenia.
A zatem słyszał, jak rozmawiały. No to dlaczego one nie usłyszały jego pukania? Ona mogła nie usłyszeć, gdyŜ była juŜ w salonie, ale Jan? Brittany trwała w osłupieniu. A jednak ją odnalazł... Ale w jaki sposób? - Jak mnie znalazłeś, skoro nawet numer mego telefonu jest zastrzeŜony? - zapytała. I znów obcy dłuŜszą chwilę milczał. - Mam dobre informacje. - Nie wygłupiaj się. Potrzebowałbyś agencji detektywistycznej albo kanałów rządowych lub dyplomatycznych. CzyŜby ambasadzie twego kraju udało się przedrzeć przez wszystkie czerwone linie procedury biurokratycznej? - Czy wasza biurokracja ma jakieś kolory? - odparł pytaniem na pytanie. Skrzeczenie w słuchawce. No cóŜ, odpowiedział natychmiast, bez czekania na podpowiedz. Brittany chciała się roześmiać, lecz widząc
wyraz
twarzy
męŜczyzny,
powstrzymała
niewczesną
wesołość. Biedak. Nie dość, Ŝe musiał nauczyć się w trybie przyśpieszonym
obcego
języka,
to
jeszcze
jego
tłumacz
był
najwyraźniej niecierpliwy. -
MoŜe
jednak
porozmawiamy
bez
pośrednictwa
twego
skwaśniałego pomocnika? - zasugerowała, spoglądając znacząco na radio zawieszone na jego biodrze.
Obcy przesłał jej promienny uśmiech, po czym wyjął z ucha słuchawkę, która zadyndała na cienkim przewodzie tuŜ przy jego stopie. Najwyraźniej męŜczyzna nie miał ochoty dłuŜej słuchać poleceń napływających z radia. Jego uśmiech przejął dziewczynę rozkosznym dreszczem. - Spokojnie, dam sobie radę - mruknął. - A co na to twój przyjaciel? - zapytała nieśmiało Brittany., - Moja przyjaciółka - sprostował. - Jest nadopiekuńcza. - To jest ona? - zapytała bez tchu dziewczyna. - Komputer. Brittany zamrugała oczami. - To jakiś Ŝart? - Dlaczego? Brittany wybuchnęła śmiechem. MęŜczyzna był taki zabawny. - Komputery nie znają emocji, więc obce jest im uczucie niepokoju. Ale wracajmy do sprawy. Co cię tu sprowadziło? - Potrzebuję ciebie. Słowa te sprawiły, Ŝe Brittany prawie zapragnęła przeskoczyć przez dzielący ich stół i usiąść męŜczyźnie na kolanach. Motyle w jej podbrzuszu wręcz oszalały. Nigdy jeszcze wypowiedziane przez męŜczyznę słowa tak jej nie poruszyły.
Rozdział 10
Dopiero po długiej chwili Brittany zrozumiała, Ŝe znaczenie owego „potrzebuję ciebie" jest inne, niŜ początkowo sądziła. Naszła ją refleksja, Ŝe powinna po prostu ruszyć się z miejsca i włączyć klimatyzator; odrobina zimnego powietrza dobrze by jej zrobiła. Rozsiadła się w fotelu obok kanapy i lekko powachlowała twarz dłonią. Postanowiła dokładnie wysondować, co miał na myśli, mówiąc „potrzebuję ciebie". - Co dokładnie mogę dla ciebie zrobić, a czego nie jest w stanie uczynić twoja ambasada? - Muszę natychmiast odnaleźć męŜczyznę imieniem Jor-ran odparł Dalden. - Ale nie jestem pewien, czy go rozpoznam, poniewaŜ, od czasu gdy widziałem go po raz ostatni, mógł zmienić swój wygląd. Ty rozpoznasz go natychmiast, tak jak rozpoznałaś mnie. Od razu wiedziałaś, Ŝe nie pochodzę z twojego kraju. - To nie jest takie proste - odparła Brittany. - W twoim przypadku jedynie twój akcent...
- On mówi zupełnie inaczej niŜ ja. Brittany zachichotała. - Chyba nie chcesz, bym ucinała sobie pogawędkę z kaŜdym mieszkańcem miasta, Ŝeby rozpoznać jego akcent. - Jeśli będzie to konieczne... - Daj spokój, Ŝartowałam - przerwała mu. - To niewielkie miasto, ale Ŝyje w nim ponad dwadzieścia tysięcy osób. Jeśli nawet połowa z nich jest męŜczyznami, duŜo czasu zajmie porozmawianie z kaŜdym z nich. A odnoszę wraŜenie, Ŝe bardzo zaleŜy ci na pośpiechu. - Właśnie. Jorran musi skontaktować się z kimś, kogo nazywacie burmistrzem, a więc spotkamy go w pobliŜu waszego przywódcy. - A czego on chce od burmistrza Sullivana? - Jego stanowiska. - Jak to? Dalden zmieszał się. Brittany równieŜ była zmieszana. - Próbuje sam zostać burmistrzem - wyjaśnił Dalden. - Muszę go powstrzymać, zanim to mu się uda. - Chce rywalizować z Sullivanem? PrzecieŜ tak jak ty jest cudzoziemcem.
- Jest. - Nic nie rozumiem. W tym kraju trzeba być obywatelem Stanów Zjednoczonych, by ubiegać się o jakiekolwiek stanowisko w strukturach administracyjnych. Czy on o tym nie wie? Dalden roześmiał się i wyraźnie rozluźnił. - Nie wie, bo jest tu tak samo obcy jak ja. Brittany odpowiedziała mu uśmiechem. - Więc masz rozwiązany problem. Dalden cięŜko westchnął. - Wcale nie. Muszę go dopaść i zabrać z twego kraju, zanim narobi wielkich szkód. - Rozumiem, afera międzynarodowa? - mruknęła Brittany. Dalden najwyraźniej potrzebował dodatkowych wyjaśnień, gdyŜ zerknął przelotnie na wiszącą mu przy stopie słuchawkę. - Awantura, która poruszy prasę obu krajów? - Kiedy Dalden wciąŜ spoglądał na nią tępym wzrokiem, dodała: -No, włóŜ ją do ucha! Jestem 'pewna, Ŝe pomoŜe ci wszystko zrozumieć. MęŜczyzna skinął głową i sięgnął po słuchawkę. DłuŜszy czas czegoś wysłuchiwał, po czym popatrzył na Brittany. - Twoje analizy są właściwe. PomoŜesz mi? - Chcę, ale nie wiem jak. Potrzebujesz kogoś, kto dysponuje wolnym czasem. Ja go nie mam. Przez cały tydzień jestem związana z dwoma miejscami pracy. Mogłabym ci poświęcić tylko niedziele,
ale to z całą pewnością ci nie wystarczy. - Brittany Callaghan, nie zrozumiałaś mnie. Chcę ci zapłacić za czas, jaki mi poświęcisz, chcę, byś do chwili zakończenia mego zadania pracowała tylko dla mnie. Zdjął z szyi masywny, cięŜki medalion i wsunął go w dłoń dziewczyny. Ręka Brittany opadła pod cięŜarem klejnotu. Sam medalion był bardzo masywny, a dodatkowo łańcuch, na którym wisiał, miał rozmiary łańcucha od roweru i waŜył około pięciu kilogramów. Brittany była kompletnie oszołomiona. - Tam, skąd pochodzę, metal ten nie ma większej wartości wyjaśnił Dalden. - Wiem jednak, Ŝe u was jest w cenie. Czy to wystarczy za twoją pomoc? Brittany popatrzyła na medalion i łańcuch, które w sumie waŜyły z dziesięć kilogramów. - Jaka jest tego próba? - Próba? - Procent prawdziwego złota? - Nie ma Ŝadnego procentu. To czysty metal. CzyŜbym miał złe informacje, Ŝe nie cenicie prawdziwego złota? - Chyba stroisz sobie ze mnie Ŝarty! Nie znała aktualnego kursu złota, lecz zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe kruszec, który miała w ręku, wart był, bez względu na
zawartość złota, co najmniej sześćset tysięcy dolarów. Dokonała w głowie szybkich obliczeń. Uświadomiła sobie, Ŝe rozmawiają o wielkich pieniądzach... jeśli nie robi jej w konia, mówiąc o czystym złocie. To nie mieściło się jej w głowie. Po prostu mu nie wierzyła. - Posłuchaj, cala sprawa zajmie niecały tydzień, zwłaszcza Ŝe ten twój facet zamierza przyczepić się do burmistrza. Mogę na tydzień zwolnić się z pracy, a ty zapłacisz mi dwa tysiące dolarów. A to... - oddała mu. naszyjnik - ma wartość sporej fortuny. To za duŜo jak za tydzień mojej pracy. Ponownie oddał jej medalion. - Zajmie to więcej niŜ tydzień. I dlatego chcę ci dobrze zapłacić. Nie mam waszej waluty. - Nie masz pieniędzy, więc zamierzasz zapłacić mi złotem? Brittany znów przewróciła oczami. - Bez obrazy, ale chyba jesteś kopnięty. Potrzebujesz pielęgniarza. MęŜczyzna chwilę milczał, po czym roześmiał się. - Powinnaś zaprzyjaźnić się z Marthą. - Kto to jest Martha? - Ten głos. - Popukał w słuchawkę. - Sugeruje, Ŝe potrzebny jest mi „pielęgniarz", bym wykonał swoje zadanie. A co to w ogóle jest „pielęgniarz"? Brittany zaczerwieniła się.
- Nie wiesz? A, nie wyjaśniła ci? NiewaŜne, Ŝartowałam. Ale wróćmy do twoich pieniędzy. Wydałeś wszystkie czy zostałeś okradziony? - Ani to, ani to. Nie potrzebowałem gotówki. Dopiero teraz muszę kogoś wynająć. Przypatrywała mu się dłuŜszą chwilę. - Rozumiem, karty kredytowe. Z jakichś powodów nie potrafią przeliczyć twoich pieniędzy na nasze. To Ŝaden problem. Wprawdzie twój hotel nie udzieli ci poŜyczki na dwa tysiące dolarów, ale bank to uczyni. Popatrzył na Brittany tępym wzrokiem, po czym wsłuchał się w to, co podpowiadała mu Martha. - W porządku, teraz juŜ wiem, Ŝe przed kolejnym wschodem nie mogę wrócić do miejsca mego noclegu. - Wschodem? Przez chwilę słuchał głosu w słuchawce, a potem uściślił: - Nazywa się to nowym dniem. - A, jutro - ucieszyła się Brittany, ale zaraz spochmurniała. Dlaczego? - PoniewaŜ zostałem wezwany na niepotrzebną konsultację wyjaśnił. - Przekroczyłem limit czasowy przeznaczony na powrót tam podczas tego wschodu.
Powiedział to ze złością. Brittany była kompletnie zbita z tropu. Pojęła, jak trudno jest mu zrozumieć wszystko, co sip do niego mówi. Nie znał nawet tak prostych terminów, jak karta kredytowa, hotel czy bank. Zwykły „hotel" to w jego interpretacji: „miejsce mego noclegu". Narzucał się jeden wniosek: pochodził z kraju, gdzie jeŜdŜono jeszcze na wielbłądach i nie znano takich rzeczy, jak hotel, karta kredytowa czy bank. śywiła rozpaczliwą nadzieję, Ŝe jednak tak nie jest. Zaświtała jej w głowie pewna myśl. - Chwileczkę, chcesz mi powiedzieć, Ŝe dzisiejszej nocy nie masz gdzie spać, ale jutro załatwisz sobie nocleg? Dalden skinął w milczeniu głową. Brittany westchnęła. - Nawet nie próbuję zgłębić twoich problemów z hotelem. Po prostu nic nie rozumiem. Ale moŜesz przespać się tu, na naszej kanapie. Moja koleŜanka, Jan, choć bardzo ją wystraszyłeś, nie powinna mieć obiekcji. Kolację jemy około osiemnastej. Łazienka jest tam. - Brittany wskazała mu drzwi. - A tymczasem mógłbyś mi trochę więcej o sobie powiedzieć. Chcę wiedzieć, co się dzieje i czego mam się spodziewać po pracy, którą mi oferujesz. A to sobie zabierz - dodała, wciskając mu w rękę medalion. - Nie przyjmuję prezentów od obcokrajowców. Taki mam zwyczaj. Jutro znajdziemy na to nabywcę, dostaniesz pieniądze i zapłacisz mi dwa tysiące dolarów za to, Ŝe będę musiała na jakiś czas zrezygnować z pracy.
Brittany rozsiadła się w fotelu i czekała, aŜ ktoś po drugiej stronie słuchawki wszystko Daldenowi wyjaśni. Dalden skończył słuchać wcześniej, niŜ się spodziewała, i przesłał jej promienny uśmiech. - Powiedziano mi, Ŝe macie tu doskonałe jedzenie. Chętnie zasiądę z tobą do stołu. Brittany wybuchnęła śmiechem. Coś podpowiadało jej, Ŝe to raczej Martha, a nie Dalden, potrzebuje tłumacza.
Rozdział 11
A jednak nie rozmawiali o nim, jak się tego spodziewała Brittany. Rozmowa zeszła na jej temat, gdyŜ Daldena zaintrygowały wcześniejsze słowa dziewczyny. - Jaka praca aŜ tak bardzo cię wiąŜe? - zapytał. Po sposobie, w jaki zadał to pytanie, pojęła, Ŝe wziął jej słowa dosłownie, Ŝe wyobraził sobie krępujące ją pęta. - No wiesz, wiąŜą mnie obowiązki zawodowe. Kiedy wracam do
domu, mam juŜ tylko czas na sen. Czy to rozumiesz? - Oczywiście. Ale nadal chcę się dowiedzieć czegoś bliŜszego o twojej pracy. Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła się bardzo zakłopotana tym, Ŝe od tak dawna jest uzaleŜniona od pracy. I Ŝe to tak długo się ciągnie. A poniewaŜ pracowała w zawodzie zwyczajowo zarezerwowanym dla męŜczyzn, nazywano ją feministką, chlopo-babą i róŜnymi innymi paskudnymi określeniami. ZdąŜyła się juŜ nawet do tego przyzwyczaić i puszczać wszystko mimo uszu. Zdarzało się, Ŝe cała ekipa nie chciała z nią pracować albo architekci z jej powodu odmawiali swych usług szefom jej firmy. AŜ dziwne, Ŝe nie straciła dotąd swego specyficznego poczucia humoru.
Czasami
tylko
ono
chroniło
ją
przed
kompletnym
załamaniem nerwowym. Dlaczego więc nie szukała innego, mniej stresującego zajęcia? Kiedy juŜ od podszewki poznała pracę budowlańca, mogła poszukać czegoś lepszego. Ale w tym, co robiła, była doskonała, a niełatwo znaleźć równie dobrze płatną pracę, zwłaszcza Ŝe cel, jaki Brittany sobie postawiła, wymagał sporej gotówki. Poza tym dobrą stroną jej obecnego zajęcia było to, Ŝe w kaŜdej chwili mogła wycofać się z zawodu na kilka miesięcy, a nawet kilka lat, by zbudować dom swoich marzeń, a następnie wrócić do pracy. W budownictwie niewiele rzeczy się zmienia. Wymyślano coraz lepsze narzędzia,
zmieniały
się
przepisy
i
zarządzenia
związków
zawodowych,
zmieniały się terminy płatności, rosły zarobki, lecz domy zasadniczo budowano w taki sam sposób. - Powiedziano mi, Ŝe jesteś bardzo czuła na punkcie swojej pracy - odezwał się Dalden, gdy dziewczyna zwlekała z odpowiedzią. - Dlaczego? PoniewaŜ ktoś z drugiej strony słuchawki nie mógł nic wywnioskować z jej przedłuŜającego się milczenia, Brittany doszła do wniosku, Ŝe słowa męŜczyzny: „powiedziano mi", są jego sposobem wyraŜania własnych opinii. Poza tym gorące rumieńce na jej twarzy mógł widzieć tylko Dalden. Martha przysłuchiwała się ich rozmowie, lecz wypieków na jej policzkach zobaczyć nie mogła. - Jestem, to prawda - przyznała. - Lecz trudno nie być, skoro ze wszystkich stron spodziewasz się jedynie kopniaków. Ale jestem uparta i mam ambitny plan: zamierzam zbudować sobie dom. Własnymi rękami. Mój dziadek tego dokonał, co zawsze mi imponowało, gdyŜ w takiej pracy człowiek musi sam podejmować decyzje i mieć wyobraźnię. Tak więc wszystko, co robię, przybliŜa mnie do celu. Dlatego teŜ wybrałam taką właśnie profesję. Dzięki niej
nabyłam
wiedzę
potrzebną
do
zbudowania
domu
od
fundamentów po dach. Generalnie jestem stolarzem, ale potrafię teŜ połoŜyć dach i suche tynki. Umiem teŜ malować jak najwprawniejsi malarze. - CzyŜby wybudowanie domu było u was aŜ tak skomplikowaną sprawą? - zapytał Dalden.
- No cóŜ, nie... pod warunkiem, Ŝe masz dobrze płatną pracę, która umoŜliwi ci kupno domu, albo, jak w moim przypadku, wiesz jak wybudować go samemu. Ja nie mam pieniędzy, więc najpierw muszę zgromadzić odpowiednią sumę na postawienie domu. Wprawdzie mogłabym wziąć kredyt mieszkaniowy, ale zawsze bałam się długów. Poza tym, samodzielnie budując dom, zaoszczędzę tony pieniędzy, które musiałabym wydać, kupując gotowy juŜ budynek. - Chcesz wybudować sobie dom w tym miasteczku? - Tak, nabyłam juŜ nawet ziemię. Mogłabym zacząć budowę od zaraz, lecz w takim przypadku budowałabym go po kawałku, w wolnych od pracy chwilach, a to zajęłoby lata. Tak więc wolę uzbierać
dosyć
pieniędzy
na
wszystkie
materiały
i
dwóch
pomocników. Wtedy porzucę na jakiś czas pracę i postawię dom. A jeśli zrobię to własnymi rękami, będę pewna, Ŝe jest dokładnie taki, jak zaplanowałam. - Odnoszę wraŜenie, Ŝe potrafisz zbudować dom z niczego. Brittany zaczerwieniła się po koniuszki uszu. Po raz pierwszy jakiś męŜczyzna docenił jej wybór zawodu. Ale następne słowa Daldena zniszczyły cały efekt tej pochwały. - Nie traktujesz tego jako kary? - Myślę, Ŝe znów potrzebujemy chwili przerwy - oświadczyła. Albo
macie
u
was
wypaczone
pojęcia,
albo
niewłaściwie
interpretujesz znaczenie słowa „kara". U nas „karą" jest przymusowa praca w więzieniu. Niektórzy nasi obywatele mogą nie lubić swojej
pracy, niektórzy mogą jej wręcz nie znosić, ale nikt jej nie traktuje jako kary. Chyba Ŝe znajdzie sobie lepiej płatne zajęcie. U nas kara to środek dyscyplinarny. Nie jest karą, jeśli ktoś zatrudnia kogoś do budowy domu. Czy rozumiesz tę róŜnicę? Uśmiechnął się. - Dobrze wiesz, co naleŜy robić, gdy ktoś łamie przepisy. A powiedziano mi, Ŝe określenie „codzienny kierat" najlepiej oddaje twoje podejście do pracy. Brittany roześmiała się. - Nie, nie traktuję tego jak kieratu. Po prostu lubię budować, bez względu na to, czy jest to kredens, stół czy cały dom. Pracuję w wielkiej firmie budowlanej Arbor Con-struction. Lubię brygadzistów, którzy Ŝyją z pracownikami na zaŜyłej stopie. Wiedzą, Ŝe ja teŜ znam się na swojej robocie. Kiedy jeszcze mieszkałam w San Francisco, sprawy miały się zupełnie inaczej; nieustannie musiałam to udowadniać. - Udowadniać? W wyzwaniach? Brittany zamrugała oczami, po czym przesłała mu szeroki uśmiech. - Kolejne źle zdefiniowane słowo? Czasem nie było tam pracy, więc musiałam udawać się do związków zawodowych, które załatwiały
mi
chwilowe
zajęcia.
Pracowałam
w
niewielkich
brygadach i za kaŜdym razem musiałam udowadniać swoją przydatność do zawodu, gdyŜ nie od razu akceptowali mnie jako fachowca. Tak więc gdy Arbor Construction przeniosło się do tego
miasteczka, a mnie zaproponowano stałą pracę, wzięłam ją bez namysłu. Oznaczała bowiem etatowe zajęcie wciąŜ z tymi samymi brygadami, a niewysyłanie mnie przez związek diabeł wie gdzie i do kogo. Spodobało mi się tu. Sama pochodzę ze wsi i bardzo lubię Ŝycie w małych miasteczkach. Znam tu wszystkich sąsiadów i czuję się jak w domu. Jej słowa zaskoczyły obcego. - Mieszkałaś gdzie indziej? Czy trafiłaś tu za męŜem? - Broń BoŜe, nigdy nie miałam męŜa! - odparła rozbawiona tym, jak gładko wydobył z niej informację o jej stanie cywilnym. Ale jego dwa proste pytania sprowokowały ją do zapytania: - Czy w twoim kraju mieszka się przez całe Ŝycie w jednym miejscu? - Tak. U nas tylko dzięki małŜeństwu kobieta moŜe opuścić miejsce swego urodzenia. - Popatrzył na Brittany i westchnął. - To mi przypomina, jak bardzo róŜnią się nasze kultury. Wasze kobiety często nawet Ŝyją samotnie. - Mieszkasz w kraju o staroświeckich obyczajach? Dalden uśmiechnął się. - Moją ojczyznę nazwałabyś krajem barbarzyńskim. Jego uśmiech sugerował, Ŝe Ŝartuje. Taką w kaŜdym razie miała nadzieję. Postanowiła nie drąŜyć tego tematu. Nie umiała wyobrazić
sobie
męŜczyzn
jeŜdŜących
na
wielbłądach
i
zamykających swoje kobiety w namiotach. Zdecydowała wrócić do
bezpieczniejszego tematu - pracy. - Próbowałam wielu innych zajęć, ale Ŝadne z nich mnie nie zadowalało. - Jakich innych zajęć? - zainteresował się Dalden. Chciała mu odpowiedzieć, lecz uświadomiła sobie, Ŝe wszystkie jej poprzednie zajęcia były równieŜ „tylko dla męŜczyzn"; tak w kaŜdym razie postrzegała je większość ludzi. Jeśli nie chciała się ponownie rumienić, musiała mu wytłumaczyć pewne rzeczy. - Miałam trzech starszych braci i Ŝadnej siostry. Starałam się ich naśladować, a więc łowiłam ryby, polowałam, uprawiałam sport. Nie powinieneś się zatem dziwić, Ŝe przezywano mnie narwańcem. - Przezywano? Brittany zachichotała. Zapytał całkiem powaŜnie, a znaczenie tego słowa było przecieŜ oczywiste. - Dorastaliśmy na farmie. Mój starszy brat, York, zajmował się traktorem, więc został wykwalifikowanym mechanikiem, a obecnie ma własną stację benzynową. Pomagałam mu przez kilka lat i z czasem sama stałam się wyśmienitym mechanikiem. Mogłam nawet wyrobić sobie odpowiednie papiery, lecz wiedziałam, Ŝe nie jest to praca,
którą
chciałabym
wykonywać
do
końca
Ŝycia.
Nie
odpowiadało mi wieczne wydłubywanie smaru spod paznokci. Jej oświadczenie wyraźnie go rozbawiło, ale choć zachował kamienną twarz, nie zniknął z niej wyraz zaciekawienia. Zbyt duŜego
zaciekawienia. Brittany nie była pewna, czy naprawdę interesuje go to, o czym mu opowiada, czy teŜ słucha przez zwykłą grzeczność. Zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe męŜczyzna poddaje drobiazgowej analizie kaŜde jej słowo, by lepiej opanować jej język. A moŜe wynikało to z czystego zainteresowania jej osobą? Tę kwestię jednak wolała chwilowo zostawić na boku. - Mój średni brat, Kent, wrócił tu zaledwie kilka lat temu. Zawsze był ciekaw świata, dlatego, zwabiony wysokimi zarobkami, został kierowcą TIR-ów przemierzających cały kraj. Namówił mnie, bym wybrała się z nim w kilka dłuŜszych tras. Wtedy sama postanowiłam zostać kierowcą... I nawet pracowałam w tym charakterze rok; jak na mój gust praca była nudna, a nuda na drodze moŜe być niebezpieczna. - Co ma nuda do niebezpieczeństwa? - MoŜna zasnąć przy kierownicy. Z wyrazu jego twarzy Brittany wyczytała, Ŝe jej słowa wymagają bliŜszego wyjaśnienia. Uznała jednak, Ŝe powinna się tym zająć jego „trenerka" Martha. I miała racje. Po chwili męŜczyzna skinął potakująco głową. - I nigdy nie chciałaś robić czegoś innego niŜ twoi bracia? Roześmiała się. - A dlaczego miałabym marnować nowo nabytą, uŜyteczna wiedzę?
Myślała teŜ o wojsku, lecz nie zamierzała o tym mówić. Dzięki swojej posturze doskonale nadawała się do takiej słuŜby, ale zawsze wolała sama dowodzić, niŜ pozwolić, by ktoś inny jej rozkazywał. Ponadto lubiła coś tworzyć, Ŝeby pozostawić po sobie jakiś ślad. - Ostatecznie poszłam własną drogą. Mój najmłodszy brat, Devon, farmerkę ma we krwi. Uwielbia uprawę roli, lubi patrzeć, jak coś rośnie. Ja jestem inna. Postanowiłam rozwinąć skrzydła i wynieść się z farmy. Devon nadal pomaga naszemu ojcu i z pewnością pójdzie w ślady rodziców. - Jedna buduje, drugi sieje, trzeci naprawia, czwarty jeździ. Twoja rodzina powinna zajmować się handlem. - Jest urozmaicona. Dalden wzruszył ramionami, zostawiając wnioski Brittany. Dziewczyna w obawie, Ŝe on nie stara się zrozumieć jej słów, zapragnęła niemal wypoŜyczyć sobie jego „trenerkę". - A ta druga praca, która tak cię wiąŜe? - zapytał. - To inny kawałek tortu. Praca w miejscowym kurorcie wieczorami i w soboty. DyŜury mogłaby pełnić jedna osoba, lecz jest nas dwoje, no i nie czujemy się zbyt obciąŜeni obowiązkami. Z moim współpracownikiem, Lennym, układa mi się bardzo dobrze. On nie próbuje zwalać mnie z nóg swoją osobowością, a ja nie zwalam na niego swoich kłopotów. Próbowała go rozśmieszyć, ale znów jej się nie udało.
MęŜczyzna zmarszczył groźnie czoło. - MęŜczyzna, z którym pracujesz, próbuje cię bić? Brittany przewróciła oczami. - „Zwalać z nóg" ma zupełnie inne znaczenie, niŜ myślisz. O nie, Lenny nigdy nie podniósłby na mnie ręki. Choć kilka razy próbował wyciągnąć mnie z domu. - Wyciągnąć dokąd? - Na randkę. - Tym razem nie tylko on zgłupiał. Jego słuchawka teŜ milczała jak zaklęta. - Och, daj spokój. Nie wmówisz mi, Ŝe nie wiesz, dlaczego chłopak i dziewczyna czasami wychodzą razem... - Mówisz o zabawie? - zapytał z bardzo szerokim uśmiechem. Ten uśmiech właśnie wzmógł jej czujność. - Czasem zwykła randka moŜe zakończyć się wyśmienitą zabawą. Choć nie zawsze. Często okazuje się prawdziwą szpilą w... Gwałtownie urwała. MęŜczyzna był wyraźnie zaniepokojony, a z jego słuchawki doszedł ją gromki śmiech. Dała za wygraną. Zapewne ktoś, kto mu podpowiadał przez radio, sam niezbyt dobrze rozumiał angielski. - Powinniśmy jednak udać się do najbliŜszej biblioteki. Musisz wypoŜyczyć sobie dobry słownik - oświadczyła zdecydowanie Brittany. - Nauka mojego języka zajmie ci wiele tygodni.
- Wiem, Ŝe trudno się nam porozumieć, ale nie mogę studiować Ŝadnej z waszych ksiąŜek. Uczyłem się ze słuchu, nie wizualnie. Dziewczyna cięŜko westchnęła. - Czy twoja nauczycielka jest kompletną idiotką, czy teŜ operuje jedynie łamanym językiem?... Tym razem skrzek w słuchawce był tak donośny, Ŝe Dalden musiał wyrwać urządzenie z ucha. Brittany uniosła brwi. - Niech zgadnę - powiedziała. - Ta laleczka po drugiej stronie linii jest twoją nauczycielką? MęŜczyzna skrzywił się, lecz potakująco skinął głową. Brittany roześmiała się złośliwie. - Widzę, Ŝe pouczająca cię cały czas panienka Trener sama nie opanowała dostatecznie naszego języka, ale i tak idzie wam nie najgorzej.
Tylko
za
duŜo
czasu
zajmuje
mi
wyjaśnianie
ci
wszystkiego. Jakoś rozwiąŜemy ten problem. Podczas
przemowy
Brittany
słuchawka
była
głucha,
co
ośmieliło Daldena do ponownego umieszczenia jej w uchu. Przez chwilę coś w niej brzęczało, lecz juŜ na normalnym poziomie dźwięku.
Kobieta
o
imieniu
Martha
najwyraźniej
miała
temperamencik, jednak potrafiła szybko zapanować nad sobą i wrócić do pracy. - Powiedziano mi właśnie, Ŝe wasz język jest bardziej zbliŜony do naszego, niŜ początkowo myśleliśmy. Nasze komputery operowały
jedynie
uproszczoną
angielszczyzną.
Słuchając
twego
języka,
zaczynam dostrzegać podobieństwa. - Jakie podobieństwa? Do twego języka? - Nie, do staroŜytnej mowy ludu mojej matki. Znam ten język, Teraz
juŜ
nie
będziemy
mieć
kłopotów
z
wzajemnym
porozumiewaniem się. - Co ty wygadujesz? Uniósł rękę, w ten sposób, dając Brittany znak, by na chwilę zamilkła.
Ze
słuchawki
dobiegał
teraz
ciągły,
cichy
hałas
przypominający dźwięk taśmy magnetofonowej puszczonej na przyspieszonych obrotach; zbyt szybki, Ŝeby cokolwiek zrozumieć. Pękła?
Doskonale!
Ta
nieustannie
wtrącająca
się
Martha
z
pewnością nic juŜ Daldenowi nie przetłumaczy. Mimo to Brittany nie przestała myśleć o niej. Czy bez Marthy zdołają się porozumieć i lepiej się poznać?
Rozdział 12
- Czy moŜesz to wyłączyć? - zapytała Brittany i okropnie się zaczerwieniła. Nie powinna była w ogóle się odzywać, ale koniecznie chciała zostać sam na sam z Daldenem. On jednak nie wyczuł rzeczywistych intencji jej pytania i odpowiedział po prostu: - Marthę da się tylko częściowo wyeliminować. MoŜe się najwyŜej nie odzywać, lecz na nasłuchu pozostaje cały czas. Brittany wywnioskowała, Ŝe tłumaczenie jego słów było nieścisłe, gdyŜ zabrzmiało to tak, jakby Martha dysponowała jakimś innym urządzeniem pozostającym poza kontrolą Daldena. MoŜna by odnieść wraŜenie, Ŝe ma na podglądzie równieŜ jej mieszkanie, co było juŜ absurdem. A Brittany nie zamierzała zaglądać pod stoły. Nie ciągnęli dalej tego tematu, poniewaŜ za drzwiami sypialni rozległ się hałas, dobiegło kilka szkaradnych przekleństw, po czym drzwi otworzyły się i w progu stanęła Jan. Szła chwiejnie, przecierając oczy. Najpierw zobaczyła Brittany. - Miałam najdziwaczniejszy sen, jaki... - I w tej chwili dostrzegła Daldena. - A moŜe nie był to sen. Kim jest...? Urwała, nie spuszczając z męŜczyzny szeroko rozwartych oczu. Jeśli moŜliwy jest bezgłośny bełkot, to właśnie w tej chwili wydawała
go Jan. Dalden podniósł się z kanapy i spojrzał na nią z niebotycznej wysokości swego wzrostu. Jan była raczej drobną kobietą i gdy stała przy Brittany, musiała
zadzierać
głowę.
Ale
bliskość
liczącego
dwa
metry
trzydzieści centymetrów Daldena była wprost poraŜająca. I nie chodziło nawet o jego nieziemską urodę - jego rozmiary po prostu powalały. Jan w panice cofnęła się za próg swej sypialni. - Matko Boska! - wyjąkała. - To jeden z twoich braci, prawda? Czemu nie ostrzegłaś mnie, Ŝe ma nas odwiedzić? Jan nigdy nie widziała Ŝadnego z braci swej przyjaciółki, lecz zakładała, Ŝe są duŜo wyŜsi od siostry. Tak naprawdę York liczył ponad metr osiemdziesiąt, ale Kent i Devon byli od niego niŜsi. - Z przyjemnością pragnę ci donieść, Ŝe to nie jest mój brat ani nawet krewny - powiedziała z lekkim uśmiechem Brittany. - O! - Jan obrzuciła bacznym spojrzeniem przyjaciółkę i widząc krwiste rumieńce na jej twarzy, dodała niezbyt mądrze: - Oooo! W odpowiedzi Brittany jeszcze bardziej pokraśniała. Brittany przedstawiła przyjaciółce Daldena, w kilku słowach wyjaśniła powód jego przybycia i pod pretekstem przygotowania czegoś do jedzenia wycofała się do kuchni, gdzie odczekała, aŜ jej policzki odzyskają naturalne kolory. Deprymowała ją świadomość, Ŝe tego dnia zarumieniła się więcej razy niŜ w ciągu kilku ubiegłych lat razem wnętych.
Nie martwiła się tym, Ŝe Jan została sam na sam z Daldenem. Doskonale zrozumiała jej dłuŜsze „oooo!". Wkrótce Jan zniknęła na większą część wieczoru. Była niepoprawną swatką, i przez trzy łata wspólnego mieszkania potrafiła ponosić wszelkie ofiary, byleby tylko połączyć swą przyjaciółkę z którymś ze znajomych chłopaków. A tego wieczoru, widząc, jak bardzo Brittany jest zaangaŜowana, nie chciała psuć jej szyków. Brittany przygotowała kolację swego Ŝycia. Sięgnęła nawet do ksiąŜki kucharskiej, Ŝeby nie popełnić jakiegoś błędu. Później czuła się zawstydzona tym, Ŝe tak usilnie starała się wywrzeć wraŜenie na swoim gościu. Gdyby nie przypadło mu do gustu jej nadskakiwanie, nie powinna nawet myśleć, Ŝe między nimi moŜe coś być, choćby tylko coś przelotnego. Z drugiej strony nie chciała w swoim uporządkowanym Ŝyciu niczego zmieniać. Jedzenie najwyraźniej bardzo mu smakowało; w kaŜdym razie trzykrotnie prosił o dokładkę. Brittany wiedziała, Ŝe męŜczyźni jego postury mają ogromny apetyt, dowodem na to byli jej bracia, ałe nawet ją zdumiały moŜliwości Dal-dena. Na szczęście przezornie przygotowała
duŜo
jedzenia.
A
mimo
to
nie
została
nawet
okruszynka. W duchu dziękowała Bogu, Ŝe Jan uwielbiała słodycze, dzięki czemu mogła gościowi podać na deser czekoladowy tort. Uzupełniwszy posiłek całym kartonem mleka, dziewczyna miała niepłonną nadzieję, Ŝe gość wreszcie się nasycił. Później ponownie wpadła w dygot. Było rzeczą naturalną, Ŝe na kilka godzin przed snem zaczęła
myśleć o seksie. I nie chodziło juŜ o to, Ŝe owa myśl towarzyszyła jej przez cały dzień, ale Ŝe jeszcze nigdy nie spotkała równie atrakcyjnego męŜczyzny. A poniewaŜ wyraźnie widziała, Ŝe i ona nie jest Daldenowi obojętna, spodziewała się w kaŜdej chwili, iŜ męŜczyzna wykona pierwszy ruch. Włączyła telewizor. Nieraz uciekała się do tego sposobu, by przełamać pierwsze lody z nowo poznanym męŜczyzną. Ale Daldena najwyraźniej program nie zainteresował. Przeciwnie, gapił się nieustannie na dziewczynę, co powiększało jeszcze jej nerwowość. - Co chciałbyś obejrzeć? - zapytała. - Czy nie jest to oczywiste? Zachichotał,
a
policzki
Brittany
ponownie
zalał
gorący
rumieniec. - Miałam na myśli telewizję - wyjaśniła. MęŜczyzna przeniósł wzrok na odbiornik. - Twój komputer wygląda bardzo dziwnie - oświadczył. - To nie jest komputer... - urwała, zdumiona myślą, która przyszła jej do głowy. - Och, daj spokój! Nie próbuj mi wmawiać, Ŝe znasz komputery, a nigdy nie słyszałeś o telewizorze. Telewizja pojawiła się na długo przed komputerami. - Wyjaśniono mi, Ŝe ten przyrząd słuŜy do rozrywki. - Nie wiedziałeś o tym wcześniej? Powiedziała ci to dopiero Martha? Jak to moŜliwe? - Chwilę się namyślała, po czym sobie
sama odpowiedziała. - No tak, zapewne Ŝyjesz w jakiejś wiochlandii, moŜe twoja wieś nawet nie jest jeszcze zelektryfikowana. Ale przecieŜ komputery wymagają energii elektrycznej. Jakim cudem wiesz o komputerach, a nie znasz odbiorników telewizyjnych, które były juŜ w kaŜdym domu na długo, zanim pojawiły się tam domowe komputery? Dalden nic nie odpowiedział. Wstał z krzesła, stanął przed dziewczyną, chwycił ją za łokcie i poderwał na nogi. Ujął dłonią jej twarz i popatrzył z góry prosto w oczy. W jednej chwili odeszła ją ochota
zadawania
dalszych
pytań.
Później
dopiero
zaczęła
zastanawiać się, czy uczynił to celowo, by uniknąć odpowiedzi na jej pytania; w tamtej chwili jednak to akurat nic a nic jej nie obchodziło. - Podoba mi się twój pomysł z randką. Właśnie go zrozumiałem – oświadczył. - Sądzę jednak, Ŝe jeszcze bardziej przypadnie ci do gustu mój pomysł rozrywki. Oboje wiemy, czego wzajemnie pragniemy, a więc najpierw proponuję dobrą zabawę, a dopiero później randkę. Nawet nie próbowała analizować jego słów. - Odnoszę wraŜenie, Ŝe twoja definicja dobrej zabawy jest dość osobliwa. - Dlaczego? - zdziwił się. - Choć nazwiesz to uprawianiem miłości, nie zaprzeczysz, Ŝe to wielka frajda. - Ja... ja się z tym zgadzam, ale... ale czy proponujesz, Ŝebyśmy
od razu poszli na całość, a dopiero później lepiej się poznawali? Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Jeśli masz na myśli to, Ŝe udamy się w miejsce, gdzie sypiasz, to tak.
Rozdział 13
Dziewczynę znów ogarnęła straszliwa trema. Serce zaczęło rozpaczliwie tłuc się o Ŝebra. Instynkt kazał Brittany natychmiast zaciągnąć Daldena do sypialni, lecz nawyki dwudziestoośmioletniego Ŝycia sprawiły, Ŝe nogi wrosły jej w podłogę salonu. Nawet jej nie pocałował. Spotkali się niespełna sześć godzin wcześniej. Jak to się stało, Ŝe zawładnęły nią prymitywne, pierwotne Ŝądze? Ale czyŜ mogła nie odpowiedzieć na tak silny zew, skoro od dawna czekała na męŜczyznę swych marzeń? Nie, wcale nie miała na myśli małŜeństwa. W obecnych czasach kobiety odrzuciły juŜ pruderię. Chciała przespać się z Tomem, zanim
ten nie uczynił prostackiej uwagi, która zgasiła wszelkie uczucia, jakie Brittany do niego Ŝywiła. Niemniej po wielu miesiącach spotykania się z nim znała go w miarę dobrze. A Daldena nie znała wcale i reagowała na niego w sposób czysto fizyczny, nie mający nic wspólnego z prawdziwymi uczuciami. - Nie wiem, Daldenie. Mam powaŜne opory moralne. Znam cię zbyt krótko. - A więc najpierw musimy umówić się na randkę? - spytał całkiem niezmieszany. - U nas tak to się robi. - U nas takie spotkania nie są zwyczajne, kenma. Szukamy się z rozmysłem po całym wszechświecie. To, co czujemy do siebie, jest silniejsze
od
dzielących
nas
kultur,
silniejsze
od
wszelkich
wyobraŜeń. Naprawdę? Czegoś podobnego jeszcze nie doświadczyła. CzyŜby mówił, Ŝe czuje do niej to samo co ona do niego? JuŜ na samą tę myśl miękną pod nią kolana, a jednocześnie coś ją ostrzega, Ŝe niektórzy męŜczyźni, by osiągnąć cel, zawsze powiedzą kobiecie dokładnie to, co pragnęłaby usłyszeć, Natychmiast jednak odrzuciła taką moŜliwość. Nie chciała zaliczać Daldena do tej kategorii męŜczyzn... choć napominała się w duchu, Ŝe przecieŜ nic o tym człowieku nie wie. Opowiedziała mu całą historię swego Ŝycia, on zaś wyznał jej tylko to, Ŝe ma do wykonania jakieś enigmatyczne zadanie i potrzebuje jej pomocy.
- Wyczuwam w tobie niepewność - odezwał się bez urazy w głosie. - W porządku, dziś umówimy się tylko na randkę, a jutro zaznamy przyjemności. Dziewczyna nie zdołała zapanować nad sobą i wybuchnęła śmiechem. Nadal nic nie rozumiał, a ona nie była w nastroju, Ŝeby mu to tłumaczyć. Nawet nie dostała takiej szansy- nieoczekiwanie ją pocałował. Najwyraźniej dla niego stanowiło to nieodłączną część randki. A Brittany nie potrafiła oprzeć się czarowi chwili, kiedy po raz pierwszy posmakowała jego ust. Drugą dłonią Dalden ujął jej lewy policzek, tak Ŝe teraz juŜ cała twarz dziewczyny znalazła się w gorącym uścisku jego duŜych rąk... Usta miał zdumiewająco delikatne. I choć tylko trzymał jej twarz i łagodnie ją całował, Brittany wydawało się, Ŝe dotyka jej całego ciała. Poczuła, jak opuszcza ją wszelka rozsądna myśl. W pewnej chwili męŜczyzna usiadł na krześle i posadził ją sobie na kolanach, PoniewaŜ miała na sobie szorty, jej gołe nogi ściśle przylegały do satynowo miękkiej skóry spodni Daldena. To było jedno z najgłębszych doznań w jej dotychczasowym Ŝyciu, choć nawet w połowie nie oddawało tego, co w tej chwili czuła do obejmującego ją męŜczyzny. Na biodra dziewczyny naciskała jego pobudzona męskość. Jedna pierś Brittany przylegała mocno do jego boku; gdy przełoŜył sobie jej ramię przez szyję, druga zaczęła muskać jego tors. Jedną ręką mocno objął udo dziewczyny, Ŝeby mu się nie zsunęła z kolan, drugim ramieniem objął ją przez plecy i przybliŜył jej usta do
swoich. Tym razem pocałunek Daldena był inny, głębszy, bardziej namiętny. Ona odpowiedziała mu z całym entuzjazmem. Tego było aŜ nadto - pocałunki, dotykanie go całego. Zdumiewała ją własna pasja, namiętność i odwaga. Nigdy dotąd nie przeŜyła czegoś podobnego. Opuścił ją zdrowy rozsądek; bez reszty oddała się urokowi chwili. Przytuliła się do Daldena z całych sił. Oddawała mu namiętnie pocałunki. - A więc zmieniłaś zdanie? - spytał schrypniętym głosem. - Czy pokaŜesz mi wreszcie miejsce, gdzie sypiasz? - Nie. Dałam się po prostu ponieść uczuciom. - Nie zamierzałem cię wcale karać. Ale podczas randek robicie dokładnie to samo. - Co? - Chyba w tym momencie myśli dziewczyny nie były do końca spoiste, lecz jak moŜna było równać karę z pocałunkami! Sądziłam, Ŝe znasz definicję kary. Czy mam pokazać ci słownik? - Kary mogą przybierać róŜne formy. Teraz, kiedy zaczęła juŜ myśleć trochę klarowniej, dotarło do niej, Ŝe on mówi zapewne o „karze seksualnej", jaką nakłada na współmałŜonka druga połowa. - Chodzi ci, na przykład, o wymówkę, Ŝe boli głowa? Dalden zmarszczył brwi i przez chwilę się nad czymś
zastanawiał. - Boli cię głowa? Dziewczyna westchnęła. - Nie, to tylko takie porównanie... mniejsza o to. I nie musisz mnie juŜ dłuŜej pieścić. Odzyskałam nad sobą kontrolę. Od momentu, gdy wspomniał o karze, pieścił ją delikatnie, tak jak pieści się i uspokaja wystraszone lub skrzywdzone dziecko. W jej przypadku jednak nie odnosiło to skutku, gdyŜ przy kaŜdym dotknięciu przeszywał ją dreszcz rozkoszy. A Dalden najwyraźniej wcale nie musiał się uspokajać. Gdyby nie czuła na swoim biodrze potęŜnego parcia jego męskości, mogłaby przysiąc, Ŝe uczuciowo wcale nie uczestniczył w ich namiętnych pocałunkach. Jego opanowanie... CóŜ, na podstawie doświadczeń wyniesionych ze spotkań z innymi męŜczyznami wiedziała, Ŝe roznamiętniony samiec zachowuje się inaczej. Kiedy jednak spojrzała Daldenowi w oczy, odzyskała całkowity spokój. Zrozumiała bowiem, Ŝe on równieŜ był przejęty do Ŝywego. Miodowe oczy lśniły mu płynnym złotem, wypełniały je pasja i namiętność, co przy jego gabarytach mogło wzbudzać lęk. A jednak opanowanie męŜczyzny było zgoła nadludzkie. Oddychał normalnie. Nie pocił się. Mówił spokojnym głosem, a serce zapewne biło mu równomiernym rytmem. - Jak mnie nazwałeś w swym języku? - zapytała cicho. - Karacoś-tam?
- Kerima? To znaczy „maleńka". Brittany wybuchnęła śmiechem. - Wiem, Ŝe jesteś bardzo duŜy, ale i ja nie naleŜę do osób filigranowych. W moich uszach brzmi to wprawdzie jak muzyka, lecz to przesada nazywać mnie „maleńką". - Według waszych kryteriów zapewne tak. Według mnie masz wymiary idealne. Gdybyś była choć odrobinę mniejsza, bałbym się, Ŝe cię zmiaŜdŜę. Dziewczyna uśmiechnęła się. - Pozwól mi zgadnąć. Borykasz się z problemem znalezienia partnerki o odpowiednim wzroście? Zaskoczony Dalden potrząsnął głową. - Wzrost to nie problem. Najbardziej obawiam się słabości. Ale ty na słabą nie wyglądasz. - Nie bawmy się w dwuznaczności. Wymachiwanie młotkiem przez cały dzień dobrze wpływa na mocną sylwetkę. - Dwuznaczności... Rozumiem, mówisz zarówno o budowie domów, jak i o budowie ciała. Dziewczyna zamrugała oczami. - Nie wyjaśnisz bliŜej, o co ci dokładnie chodzi? - Teraz juŜ rozumiem wszystkie twoje słowa z wyjątkiem nazw
własnych. - Nic nie pojmuję. Czy ty całą wiedzę zdobywasz za pomocą jednego kliknięcia? Jeszcze kilka godzin temu nie potrafiłeś odróŜnić słów oznaczających „głowę" i „ogon", a teraz juŜ wiesz wszystko? - Dokładnie tak. - Przekonaj mnie, Ŝe nie cyganisz. To po prostu niemoŜliwe. Zeskoczyła mu z kolan, ujęła się pod boki i popatrzyła nań z góry płonącym wzrokiem. - Jesteś zła, prawda? - zapytał. - Jak jasna cholera - warknęła. - Nie cierpię, kiedy ktoś robi ze mnie balona. - Nikt z ciebie balona nie robi - odparł spokojnym tonem. - Całe nieporozumienie wynikło z powolności waszych komputerów. Teraz juŜ to naprawiliśmy. Od kilku godzin otrzymuję prawidłowe tłumaczenia. - śaden kurs językowy nie trwa tak krótko. - Powiedziano mi, Ŝe zrozumiesz określenie „nowa technologia" - wyjaśnił. - Uczące mnie urządzenia nie w całym wszechświecie są jeszcze znane. - W świecie - poprawiła odruchowo nieco udobruchana Brittany, choć wciąŜ zdumiewał ją fakt, Ŝe moŜna było wymyślić coś, co tak przyspieszało proces uczenia się. Ale z całą pewnością nie do
końca jeszcze uporano się z tą „nową technologią", poniewaŜ Dalden nieustannie mylił wiele słów. - Wyjaśnij. - Ciągle uŜywasz słowa „wszechświat", podczas gdy chodzi po prostu o świat. Wszechświat implikuje coś pochodzącego spoza tej planety, a przecieŜ w przestrzeni kosmicznej nie ma nic, a w kaŜdym razie nie ma Ŝycia, powinieneś więc uŜywać słowa „świat". - Jesteś tego pewna? - zapytał z uśmiechem. - Czy znasz inne określenie? - śe w przestrzeni kosmicznej niczego nie ma? Parsknęła pogardliwie, wyraŜając w ten sposób swój stosunek do jego wyjaśnień, ale nieoczekiwanie coś się wydarzyło. WciąŜ stała obok krzesła, na którym siedział Dalden, i męŜczyzna nie musiał nawet daleko wyciągać rąk, by chwycić ją za biodra. - Co... co ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła pozbawionym tchu głosem. On bez słowa przeciągnął dłonią po jej gołym udzie, po łydce, aŜ zatrzymał palce na kostce. Jego twarz znalazła się między piersiami Brittany. Uniósł głowę i popatrzył na nią z uśmiechem. - Umawiam się z tobą na randkę. Dziewczyna wybuchnęłaby śmiechem, lecz znów ogarnął ją
poŜar zmysłów. Czuła, Ŝe jego oddech parzy jej piersi. Na skórze odkrytych nóg dostała takiej gęsiej skórki, Ŝe tylko patrzeć, a wyjdą z niej piórka. Na dodatek męŜczyzna ze swym uśmiechem wyglądał tak
chłopięco,
tak
był
rozradowany
swoją
odpowiedzią, tak
zachwycony tym, co robi, Ŝe Brittany nie miała ani sił, ani ochoty poprawiać go. Jednak w dobrze pojętym interesie własnym, nie chcąc dopuścić do tego, by Dalden utwierdził się w swoim pojęciu przyjemności, musiała to uczynić. - To, do czego zmierzasz, nie jest wcale randką, lecz następnym etapem znajomości. Najlepiej będzie, jak zdefiniuję ci krótko termin „randka". Jest to spotkanie dwojga ludzi odmiennych płci w pewnym konkretnym celu, na przykład pójścia do kina, na kolację, wyjazdu na piknik i tym podobne. A kiedy juŜ są razem, duŜo ze sobą rozmawiają, Ŝeby lepiej się poznać. W naszym przypadku bardzo duŜo opowiedziałam ci o sobie, ty zaś o sobie nie powiedziałeś mi prawie nic. Zmarszczył brwi. - Czy to przeszkoda, Ŝe nie rozumiem waszej mowy? Dziewczyna odgarnęła mu z czoła kosmyk włosów. - Mówisz juŜ bardzo dobrze, Daldenie, ale stanowczo za mało o sobie. Czy nie rozumiesz, Ŝe zanim pójdziemy do łóŜka, muszę lepiej cię poznać, poznać twoje myśli i uczucia, wiedzieć dokładnie, kim i jaki jesteś? Powoli wypuścił ją z objęć.
- Przypominają mi, Ŝe mam tu do wykonania konkretne zadanie. Ale ono nie koliduje z moją chęcią połączenia się z tobą. Niemniej najwaŜniejsza jest teraz misja. Dopóki jej nie wypełnię, twój lud nie moŜe się dowiedzieć, kim naprawdę jestem. - To dlatego tak mało mówisz o sobie? Nie wolno ci? Dalden skinął potakująco głową, po czym cięŜko westchnął. Rozparł się wygodniej na krześle i popatrzył Brittany w oczy. Na jego twarzy malowała się taka tęsknota, Ŝe dziewczynie zaparło dech. Choć Brittany nie rozumiała powodów aŜ takiej tajemniczości, wytłumaczyła sobie, Ŝe Dalden nie chce dać jakiemuś tam Jorranowi najmniejszych podstaw do podejrzeń, Ŝe jest juŜ na jego tropie. Ale i ten powód nie był chyba najistotniejszy. Dalden miał po prostu związane ręce i dziewczyna musiała się z tym pogodzić. Oświadczył jednak, Ŝe po wykonaniu zadania będzie mógł z nią rozmawiać otwarcie. I w tym pokładała całą swoją nadzieję. Kiedy jednak odezwała się, nie potrafiła ukryć w swym głosie wielkiego rozgoryczenia. - A zatem musimy bez reszty skoncentrować się na twoim zadaniu. Najlepiej więc, jeśli pójdziemy juŜ spać, abyśmy mogli wcześnie rano przystąpić do pracy. - Czy będziesz ze mną spać? Tutaj? Niesamowite, jak wielkie wraŜenie wywarło na niej proste pytanie Daldena. Poczuła nieodpartą chęć, by ponownie wsko1 zyć
mu na kolana i obsypać jego twarz pocałunkami. Po diabła, czy musi poznać lepiej tego męŜczyznę? Ochota była tak silna, Ŝe dziewczyna najwyŜszym wysiłkiem woli zrobiła dwa kroki do tyłu. Takiej pokusy nie czuła jeszcze nigdy. Jak mogła mu odmówić, skoro całe jej ciało przepalał płomień poŜądania? Ale nie wolno jej było do reszty wyprzeć się samej siebie i odpowiedzieć tak. - Nie sądzę, bym mogła zasnąć, dotykając ciebie - oświadczyła szczerze. - Zaśniesz - odparł z niezwykłą pewnością siebie i wyciągnął w jej stronę rękę. - W moich ramionach doznasz ukojenia. Jedyne, co cię trzyma ode mnie z daleka, to ta, jak ją nazywasz, „moralność". Rozumiem. Ale rozumiem teŜ, Ŝe skoro juŜ cię odnalazłem, nie mogę pozwolić na to, by cię stracić. Lepiej odpocznę, wiedząc, Ŝe trzymam cię w ramionach. A ty zrozumiesz, Ŝe z mojej strony nie musisz się niczego obawiać. Nie było sposobu, Ŝeby mu odmówić; nie mogła odmówić prośbie o zwykłą bliskość, choć wiedziała, Ŝe nie zaśnie; była zbyt pobudzona erotycznie. Tak więc bez sprzeciwu pozwoliła mu, by ponownie posadził ją sobie na kolanach. Przez chwilę czuła się jak dziecko trzymane przez któreś z rodziców na kolanach. W salonie wciąŜ się świeciło, gdzieś w tle cicho mruczał telewizor. Co za niedorzeczność spać na krześle, skoro obok znajdowało się wygodne łóŜko. Zdrowy rozsądek jednak kazał jej nie wspominać o tym Daldenowi.
MęŜczyzna równieŜ milczał. Przytulił tylko jej głowę do nagiego torsu w rozcięciu koszuli. Brittany nie wiedziała, jak udała się jej ta sztuka, lecz zasnęła, słuchając miarowego bicia jego serca.
Rozdział 14
Brittany obudziła się o świcie, kiedy na rosnących przed jej oknami drzewach ptaki rozpoczynały swój poranny koncert. Nie ruszając się z miejsca, otworzyła oczy. Po plecach przeszedł jej rozkoszny dreszcz, gdy skonstatowała, Ŝe leŜy rozciągnięta wygodnie na ciele wielkiego męŜczyzny. Poczuła się jak w siódmym niebie. Dalden w nocy rozprostował się na krześle do pozycji prawie horyzontalnej, i dlatego dziewczyna leŜała na nim. Jedną nogę przerzuciła mu przez biodra, druga ginęła gdzieś pod stołem. Brittany była ciekawa, co pomyślała sobie jej współlokatorka, gdy po powrocie zastała ich w tak niecodziennej pozycji. Światło i telewizor były wyłączone, a to oznaczało, Ŝe Jan, nie budząc ich, gospodarowała w salonie. Zapewne Brittany i Dalden opuszczą
mieszkanie, zanim Jan się obudzi. Jan zaczynała pracę duŜo później niŜ jej przyjaciółka, a to przypomniało Brittany, Ŝe musi zadzwonić do Arbor Con-struction i do kurortu z informacją, Ŝe zamierza wziąć krótki urlop. - Jak ci się spało, kerima? Uniosła głowę i ujrzała wlepione w siebie cudowne, miodowej barwy oczy. - Ciebie teŜ obudziły ptaki? - Nie, twoje chrapanie. Dziewczynie odebrało mowę. Po chwili jednak się roześmiała. - Ja... ja przecieŜ nie chrapię! Teraz z kolei roześmiał się Dalden. - W takim razie to ja chrapałem. śyczyłbym sobie kaŜdy wschód słońca witać, trzymając cię w objęciach. Brittany była nieco poruszona... tak naprawdę poruszona do Ŝywego. Słowa te sugerowały trwały związek, mówiły o późniejszym „na zawsze", o tym, Ŝe nigdy się nie rozstaną. O czymś takim mogła mówić lub myśleć kobieta... Ale męŜczyzna? Czy męŜczyźni kiedykolwiek przestaną przechodzić straszliwe katusze, zanim zdecydują się na wiąŜące słowo? JednakŜe Dałden uŜył słów „Ŝyczyłbym sobie", co oświadczeniu nadawało jedynie wymiar perspektywiczny. fantazjował.
Nie
powiedział
„bądźmy
razem",
a
jedynie
Wniosek ten aŜ tak zaniepokoił Brittany, Ŝe próbowała odepchnąć męŜczyznę ze złością. - UwaŜaj, olbrzymie, by twoje Ŝyczenia się nie spełniły. Ale nie zdołała go nawet poruszyć, gdyŜ zamknął ją w Ŝelaznym uścisku swych ramion. Przesłała więc mu tylko spojrzenie mówiące „puść mnie, albo../'. Wolała nie myśleć o tym „albo", lecz wiedziała, Ŝe sens jej spojrzenia w pełni do niego dotarł. Nie spowodowało to Ŝadnych skutków. Ani jej nie puścił, ani teŜ nic dalej nie nastąpiło. - Co ciebie tak rozzłościło? - zapytał. - Nie jestem zła - odburknęła nieuprzejmie. - Co ciebie tak rozzłościło? - powtórzył. - No dobrze, powiem, skoro o to pytasz. Nie znoszę, jak męŜczyźni gadają jedno, a myślą drugie. - A kobiety nie? - Nie tak często. Poza tym... - PrzecieŜ skłamałaś, mówiąc, Ŝe nie jesteś zła? - Wcale nie. To było tylko niewinne kłamstewko. To się nie liczy, Mówię o czymś innym. Mówię o sprawach, o których kobieta rozmawia z męŜczyzną, o sprawach, które rozbudzają uczucia i namiętności, nadzieje i marzenia, a w końcu niszczą wszelką zaŜyłość i odbierają wiarę w drugiego człowieka, gdyŜ okazuje się on zwykłym gnojkiem.
- Twoja uraza i gniew zrodziły się z mego pragnienia, by moje Ŝyczenia się spełniły? - Ze słuchawki, którą cały czas miał w uchu, dobiegło skrzeczenie, co przypomniało Brittany, Ŝe wcale nie są sami. - Powiedziano mi, Ŝe naleŜy cię pytać, a nie decydować za ciebie, jak powinnaś postąpić. - O czym my w ogóle mówimy? - O wielkiej róŜnicy między naszą i waszą kulturą, której nie jestem w stanie zaakceptować. Pytać trzeba, ale jeśli odpowiedź jest niewłaściwa, naleŜy zapomnieć o pytaniu i na sprawę spojrzeć w sposób właściwy Sha-Ka'a-nom. Brittany odniosła wraŜenie, Ŝe Dalden rozmawia z Marthą, nie z
nią.
Choć
mówił
spokojnym,
rzeczowym
tonem,
wyraźnie
wyczuwała w nim wielkie rozdraŜnienie. Chyba tak samo jak ona nie cierpiał, gdy w ich sprawy wtrącała się Martha. Intrygował ją problem, dlaczego nie zwracał się do swojej „trenerki" wcześniej. Skoro Martha za pośrednictwem słuchawki słyszała kaŜde wypowiadane przez nich słowo, Dalden mógł z nią wyjaśniać wszelkie kwestie, których nie pojmował, zamiast zmuszać Brittany do zastanawiania się, o co mu chodzi. Brittany
bezbłędnie
wyczuła
moment,
kiedy
męŜczyzna
ponownie skupił na niej całą swą uwagę. Wprost poŜerał ją wzrokiem. Jego ciało najwyraźniej teŜ reagowało na jej widok i... wielki BoŜe, znów te potęŜne rozmiary jego męskości pod aksamitną skórą spodni! Dalden przesunął Brittany lekko na swym ciele, tak Ŝe
naparła biodrami na to szczególne miejsce. Poczuła gorący dreszcz podniecenia, lecz jego słowa były niczym lodowaty prysznic. - Co znaczy „gnojek"? Uczyniła kolejny wysiłek, by go odepchnąć. Wbiła mu łokieć w brzuch i energicznie zeskoczyła na podłogę. - Wiem, Martho, Ŝe mnie słyszysz! - krzyknęła. - Dlaczego mu nie wyjaśniasz?! Powiedziawszy to, wybiegła do kuchni, by zaparzyć kawę i zadzwonić do Arbor. Kurort musiał poczekać kilka godzin, gdyŜ otwierano go dopiero po południu. Kiedy - wciąŜ wściekła - wracała z filiŜankami kawy do salonu, w drzwiach pokoju powitał ją Dalden. Wokół szyi miał okręcony ręcznik kąpielowy, który na jego potęŜnej sylwetce przypominał bardziej chusteczkę do nosa. MęŜczyzna był do pasa nagi, ale suchy - najwyraźniej nie zdąŜył jeszcze
wziąć prysznica. Wyglądał
wspaniale, zbyt wspaniale! Ten widok znowu przyprawił Brittany o dreszcz. Dalden był niewiarygodnie wielki. Nigdy nie widziała nikogo tak ogromnego. Nawet na fotografiach. On sprawiał wraŜenie giganta. Oczyma
wyobraźni
dziewczyna
ujrzała
baśniowego
olbrzyma
wymachującego maczugą równie wielką jak on sam. Wybuchnęłaby śmiechem na myśl o tak niemądrych porównaniach, gdyby nie była
tak przejęta widokiem jego nagiej, złocistej skóry. śadnych sztucznie napakowanych i napręŜonych mięśni, jedynie naturalna rzeźba ciała rozluźnionego męŜczyzny, i to w powiększonej skali. Ręce miał grubsze i większe niŜ jakikolwiek człowiek. Musiała w nich drzemać przeraŜająca siła. Brittany zastanawiała
się
chwilę,
czy
takich
ramion
nie
naleŜałoby
rejestrować jako zabójczej broni. A jednocześnie w nocy ten wielkolud wzruszył ją aŜ do bólu swą czułością i delikatnością. Jej miły olbrzym. Uśmiechnęła się do swoich dziwacznych myśli, które przerwał głos męŜczyzny: - Martha mówi, Ŝe jak długo będziesz zwracać się do niej bezpośrednio, pozwoli ci słyszeć swój głos. - Złapałam Pana Boga za nogi! - wykrzyknęła z sarkazmem Brittany, chwytając mocniej palcami uszka filiŜanek z kawą. - Zapomnij o zazdrości, laleczko - dobiegł z pudełka wyraźny głos, a Brittany z wraŜenia o mało nie upuściła naczyń z rąk. - Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Towarzyszę mu od chwili narodzin, asystowałam nawet przy jego porodzie. Pomogło? No, widzę, Ŝe ci ulŜyło. Na policzkach Brittany wykwitły ogniste rumieńce. Jezu słodki, była zazdrosna o imię, o głos kobiety, której twarzy nawet nie znała. A przecieŜ do głowy jej nie przyszło, Ŝe nieznajoma moŜe być po
prostu małą, skurczoną wiekiem staruszką. - W jaki sposób nas widzisz? - zapytała, starając się ze wszystkich sił pokryć zmieszanie. - W odbiorniku wielofazowym, który Dalden ma przy pasie, znajduje się sześć przezierników, po jednym na kaŜdej ściance. Dlatego nie ma znaczenia, w którą stronę Dalden patrzy. Widzę wszystko, co się wokół niego dzieje. - A więc jest to równieŜ kamera? - MoŜna to i tak nazwać, ale powiedziałabym, Ŝe jest to raczej zaawansowany
model
czegoś,
co
znasz
pod
nazwą
telefonu
komórkowego, z którym wciąŜ jeszcze eksperymentujecie, choć zupełnie wam to nie wychodzi. Powinnam była zaopatrzyć Daldena w starszy model. Wiem, Ŝe u was męŜczyźni chodzą ze słuchawkami przy uszach. Wtedy Dalden nie zwracałby na siebie takiej uwagi. - Nie zwracałby na siebie uwagi?! - wykrzyknęła zdumiona Brittany. - On? Chyba Ŝartujesz! Z pudelka dobiegi śmiech. - Pomińmy jego wygląd. Nie moŜe nim zwracać na siebie uwagi. Nie chcemy, Ŝeby zaalarmowany jego obecnością Jorran zdołał się nam wymknąć. - Skoro nie powinien wyróŜniać się wyglądem, musimy w pierwszym rzędzie udać się do sklepu odzieŜowego i kupić mu normalne ubranie. Jego obecny strój jest dobry w Los Angeles, gdzie
ludzie przyzwyczajeni są do fantazyjnych ubiorów gwiazd filmu i estrady, ale Seaview to nie Los Angeles. Choć Ŝadna z kamer nie pokazywała tępego wyrazu twarzy Daldena, Martha zwróciła się właśnie do niego. - Ona mówi o ich przemyśle rozrywkowym, a w kaŜdym razie do tego się to sprowadza. Jeszcze dzisiejszego ranka kupi ci zwyczajne, miejscowe ubranie. Brittany zamrugała oczami. - Ja? No jasne, a któŜ by inny? Ale skoro jesteś jeszcze na linii, wyjaśnij mi, dlaczego jest bez grosza przy duszy. CzyŜby wysłano go do naszego kraju bez pieniędzy? - Zanotuj to w rubryce „trudne do wytłumaczenia", dziecko. Nie mam nikogo pod ręką, kto by ci to wyjaśnił. Z pudelka nie dobiegło juŜ Ŝadne wyjaśnienie, a Brittany pomyślała, Ŝe Martha czeka na kolejne pytania. W tej chwili jednak nie przychodziło jej do głowy ani jedno, które nie znalazłoby się w rubryce „trudne do wyjaśnienia". No, moŜe było jedno... - Mówisz z innym akcentem niŜ on. Czy pochodzicie z róŜnych krajów? - Nie. Moje początki są całkiem inne niŜ jego, Głos, jakim mówię, nie ma tu znaczenia, gdyŜ potrafię imitować kaŜdy ton, akcent czy język. Ten, którego uŜywam, wybrałam jedynie dla twojej wygody,
- Macie wspaniałych lingwistów - oświadczyła z podziwem Brittany. - MoŜna tak powiedzieć - zachichotała Martha. Dalden najwyraźniej poczuł się pomijany w rozmowie, gdyŜ nieoczekiwanie odezwał się do Brittany: - Czy przygotujesz posiłek przed nadchodzącym dniem? Dziewczyna przesiała mu promienny uśmiech. - Nie wiem dlaczego, ale coś mi mówi, Ŝe talerz płatków z mlekiem stanowczo ci nie wystarczy. Weź prysznic, a ja tymczasem usmaŜę ci jajka i przygotuję solidne śniadanie. - Najpierw musisz pokazać mi, jak uzyskać wodę. Brittany uniosła ze zdumieniem brwi, choć zasadniczo nie powinno jej to aŜ tak dziwić. Ostatecznie w wiosce, gdzie nie ma elektryczności, z całą pewnością brakuje równieŜ podstawowych urządzeń sanitarnych. Nie zdołała jednak powstrzymać się od pytania: - Tam, skąd pochodzisz, nie ma pryszniców? - Kąpiemy się w rozległych basenach. Znów wyobraziła sobie wielkie bajora okolone nielicznymi drzewami i skąpą roślinnością, pustynię i stada wielbłądów. Naprawdę próbowała ustalić, gdzie leŜy kraj, którego nazwa nigdy nawet nie obiła się jej o uszy. A obrazy namiotów na pustyni nie
pomagały jej w tym zadaniu. Skierowała się do niewielkiej łazienki i puściła ciepłą wodę. Poprzedniego roku właściciel domu wymienił prysznice. Obecny model miał specjalną płytkę w kafelkach, którą uruchamiało się urządzenie. Jeśli nie wiedziało się, gdzie ona jest, nie dawało się puścić wody. Brittany doszła do wniosku, Ŝe nawet Martha mogłaby mieć z tym kłopoty. - Moja matka uŜywa czegoś innego, napromienników kąpieli słonecznych
-
oświadczył
Dalden,
kiedy
dziewczyna,
wciąŜ
pochylona przy prysznicu, czekała, aŜ napłynie ciepła woda. -
Mówisz
o
bateriach
słonecznych?
Mamy
takie.
Są
energooszczędne. W moim domu zamierzam umieścić na dachu kilka takich paneli do podgrzewania wody. Chcę teŜ zbudować naprawdę duŜą kabinę prysznicową. Od dzieciństwa o takiej marzę. - Jestem przyzwyczajony do łazienki w mojej sypialni oświadczył Dalden. Basen w sypialni? Wyobraziła sobie z kolei pałac lub przynajmniej rozległą rezydencję. Odwróciła się w jego stronę, by spytać, gdzie, do licha, znajduje się jego kraj, ale ujrzała, Ŝe stoi tuŜ za nią. Nic dziwnego. Kabina kąpielowa w jej mieszkaniu była bardzo ciasna. Z trudem obracała się w niej, nie obijając się łokciami o ścianki. A juŜ z Daldenem w środku nie moŜna było wykonać Ŝadnego ruchu.
Bliskość męŜczyzny spowodowała, Ŝe Brittany nie była w stanie skoncentrować się na czymkohviek. NajwyŜszym wysiłkiem woli zapanowała jednak nad sobą i zapytała: - Powiedz mi przynajmniej, na jakim kontynencie leŜy twój kraj. Chcę wiedzieć coś o państwie, gdzie zamiast zwykłych wanien są baseny, i.,. Zdołała tylko tyle wydukać, poniewaŜ została z niezwykłą siłą uniesiona w powietrze. Głęboki, namiętny pocałunek sprawił, Ŝe kompletnie straciła głowę. Zatraciła się bez reszty w ciele Daldena, w jego zapachu, w smaku jego ust. Z zasadami moralnymi zaczęły walczyć w niej zmysły; poŜądanie zaczynało brać juŜ górę, kiedy znów znalazła się na własnych nogach. Dalden lekko popchnął ją w stronę wyjścia z łazienki. - Zmykaj z mych oczu, kerima, bo w przeciwnym razie będziesz dzielić ze mną nie tylko kąpiel... Widać było wyraźnie, Ŝe jeszcze chwila, a zupełnie straci nad sobą kontrolę. Opanował się jednak na tyle, by rozsądnie wyprosić ją spod prysznica.
Rozdział 15
- Nie musisz odwracać mej uwagi pocałunkami, ilekroć nie chcesz odpowiadać na moje pytanie. Jeśli będę pytała o jakieś tajemnice, po prostu mi to powiedz. Jeśli zaspokoisz moją ciekawość, teŜ ci o tym powiem. Zgoda? Jechali właśnie jej samochodem do ratusza. Dotarli tam później, niŜ planowali. Brittany chciała najpierw nakarmić Daldena, a później, juŜ po jego gargantuicznym obŜarstwie, zrobić zakupy na kolację. Kiedy wyszli z mieszkania, zdarzył się zabawny incydent. Dziewczyna ostrzegła Daldena, by nie zwracał uwagi na wygląd jej auta, którego silnik był wprawdzie w doskonałym stanie, ale sam pojazd przypominał bardziej zardzewiałą balię. MęŜczyzna oczywiście źle zinterpretował jej słowa i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu balii. Teraz dochodziło południe, gdyŜ zamierzony krótki postój w centrum handlowym zamienił się w wielką wędrówkę po sklepach odzieŜowych. JuŜ w pierwszym okazało się, Ŝe ze zdobyciem ubrania dla Daldena będą mieli wielkie kłopoty. Znaleźli jedynie kilka podkoszulków monstrualnych rozmiarów, ale i w nich męŜczyzna wyglądał nie najlepiej. Jego odsłonięte bicepsy budziły powszechne zainteresowanie, podobnie jak i dotychczasowy strój.
W końcu jednak trafili na sklep, gdzie pełniąca dyŜur krawcowa podjęła wyzwanie. Po kilku dokładnych przymiarkach obiecała, Ŝe do wieczora uszyje Daldenowi dŜinsy i prostą, bawełnianą koszulę w odpowiednim rozmiarze. Brittany spodziewała się, Ŝe na ulicy Dalden będzie zwracał na siebie uwagę, lecz rzeczywistość przeszła jej najgorsze oczekiwania. Poprzedniego dnia nie zauwaŜyła tego, gdyŜ cała jej uwaga skupiona była tylko na męŜczyźnie. Teraz, gdziekolwiek spojrzała, widziała ludzi gapiących się na niego z otwartymi ustami. Jakiś młodziak poprosił go nawet o autograf. Nie chciał uwierzyć, Ŝe Dalden nie jest Ŝadnym
sławnym
sportowcem.
Olbrzym
nie
wzbudzał
swym
wyglądem powszechnej uwagi? Akurat! W drodze do centrum handlowego nie mieli wiele czasu na rozmowę. Poza tym Dalden z zaciekawieniem studiował kaŜdy szczegół tablicy rozdzielczej auta. Zupełnie jakby pierwszy raz w Ŝyciu siedział w samochodzie. Wypowiadając swą kwestię, Brittany nie zamierzała wszczynać sporu. Jej konkluzja była tak rzeczowa, Ŝe nie zostawiała miejsca na sprzeczkę. Ale Dalden, jak zwykle, podszedł do sprawy po swojemu. - A jednak jest duŜo przyjemniej dla nas obojga, gdy całując cię, kieruję twoją uwagę na coś innego Trudno było temu zaprzeczyć. Choć nie o to przecieŜ szło. - Pamiętasz słowa „by lepiej się poznać"? Chodzi właśnie o odpowiadanie na pytania, a nie o unikanie odpowiedzi.
- Brittany Callaghan, kiedy juŜ będziesz moja, odpowiem ci na wszystkie pytania. Powiedziano mi jednak, Ŝe to, czego się dowiesz, niezbyt ci się spodoba. Dzięki Bogu, Ŝe stali właśnie na czerwonym świetle, gdyŜ dziewczyna na chwilę zapomniała, jak kierować autem. Kiedy juŜ będzie jego? A zatem powaŜnie myślał o trwałym związku? Nie tylko o uprawianiu z nią miłości? Nie tylko o tym, Ŝe ma mu wyłącznie pomóc w wykonaniu zadania? Wtedy, gdy będzie juŜ jego? Efekt tych słów był piorunujący. Jazda zatłoczonym pojazdami bulwarem nie pozwalała na dyskusje z Daldenem. Brittany skupiła się więc na drugiej części jego oświadczenia. A to natychmiast ściągnęło ją z krainy fantazji na ziemię. Nieszczęście. Wyjaśnienia, które się jej nie spodobają? Doskonale. Ta metoda skutkowała. Obrzuciła Daldena przelotnym spojrzeniem, po czym na dłuŜej zatrzymała wzrok na pudełku przytroczonym do jego pasa. Miała nadzieję, Ŝe przezierniki w kamerze Marthy są włączone i śledzą temat ich rozmowy. - Martho, czy „powiedziano mi" stanowi jego własną opinię, czy to ty podpowiadasz mu odpowiedzi? - Naprawdę nie chciałabyś usłyszeć tego, co ma ci do zakomunikowania, laleczko? - natychmiast odparła Martha. W głosie starszej kobiety pobrzmiewały nutki niekłamanego rozbawienia, co bardzo rozzłościło Brittany.
- A wcale Ŝe nie - odparła z uporem. - A wcale Ŝe tak- odpaliła Martha, po czym uściśliła: -Zgodnie z informacjami, które zdołałam do tej chwili przyswoić, kultury twoja i jego leŜą na skali widma tak daleko od siebie, Ŝe moŜna mówić, iŜ dzielą je całe lata świetlne. - Bez przesady - burknęła w odpowiedzi Brittany. Z pudełka ponownie dobiegł stłumiony chichot. - Jeśli ma to dla ciebie jakikolwiek sens, a moje Prognostyki skłaniają się do takiego właśnie przypuszczenia, rodzime kultury jego matki i jego ojca równieŜ dzieliły lata świetlne, a jednak jakoś się dopasowali... Czy raczej to jej udało się dopasować. Z shaka'ańskim męŜczyzną sprawa nie jest prosta. - Czy mam to traktować jak ostrzeŜenie? - A jak myślisz? Brittany wzruszyła ramionami. Przyszło jej do głowy, Ŝe Martha po prostu stroi sobie z niej Ŝarty. Niepokoiła ją tylko reakcja Daldena, który nawet nie próbował niczego prostować. Poza tym nie sprawiał
wraŜenia
zadowolonego.
W
rzeczywistości
wyraźnie
pozieleniał na twarzy. - Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się Brittany. - Znam kilka środków transportu, niestety, nie jestem przyzwyczajony do tylu przystanków i startów jak w twojej zardzewiałej balii.
Puściła mimo uszu inwektywę i zapytała z lekkim zdziwieniem: - Cierpisz na chorobę lokomocyjną? Jest pora lunchu, więc na ulicach panuje większy niŜ zwykle ruch, Ale jesteśmy juŜ prawie na miejscu. Jeszcze kilka minut. Wytrzymasz? - Wytrzymasz? - Nie wyrzygasz do auta śniadania? ObraŜony Dalden wykrzywił twarz, co juŜ samo w sobie było sztuką, skoro człowieka męczyły nudności. - Wojownik sprawuje nad swym ciałem kontrolę i nie zwróci wyśmienitego jedzenia. - Usuń to - warknęła wyraźnie rozdraŜniona Martha. - On ma na myśli... - Rozumiem, Martho, ale wolę wojownika nie usuwać. Czy jest wojskowym? - Mogłabyś to tak określić. - Ja tak, ale nie ty? Jak się to nazywa w jego kraju? - MęŜczyźni sha-ka'ańscy Ŝyją w ciągłej gotowości bojowej. Coś jak u was gwardia narodowa, policja czy... - Rozumiem - przerwała jej Brittany. - Nie armia, lecz zawsze pod bronią i pod ręką. - Dokładnie!
- A gdzie leŜy jego kraj? Z pudełka dobiegł nie śmiech, nie chichot, lecz jakiś trzeci ton wyraŜający rozbawienie. - Aleś uparta. PrzecieŜ powiedziałam, jak się nazywa, prawda? Oczywiście, Ŝe powiedziałam. - Daj spokój. Znam nazwę i zawsze mogę poszukać jej w atlasie. - Strata czasu. Nie znajdziesz jej w Ŝadnym atlasie. - Kraj tak nowy, Ŝe nie ma go jeszcze na mapach? -zdziwiła się Brittany. - Wcale nie jest nowy- wyjaśniła Martha. - Słowo „nowy" jest określeniem względnym. To, co dla ciebie nowe, nie musi być nowe dla niego, i vice versa. Brittany przyznała, Ŝe na mapie świata mogą istnieć jeszcze białe plamy. Ale cały kraj? MoŜliwe. Ostatecznie Dalden i jego naród są tego Ŝywym przykładem. - Jak to się stało, Ŝe nikt ich jeszcze nie odkrył? - MoŜna powiedzieć, Ŝe... Ŝe ich granice są szczelnie zamknięte. Nikt się tam nie dostanie bez specjalnego pozwolenia, a oni pozwoleń takich nie udzielają. - Czy my w ogóle rozmawiamy o kraju? MoŜe to jakieś państwomiasto?
- Kierujesz się wyłącznie domysłami - odparła Martha. - To ty nazywasz ten kraj Ska-Ka'anem. Dalden nigdy tego nie potwierdził, ani teŜ temu nie zaprzeczył. Czasami rzeczywiście bierze sobie do serca moje dyrektywy. Ostatnia uwaga najwyraźniej przeznaczona była dla Dal-dena, który jednak nie zwrócił na nią uwagi. Był dla świata nieobecny: oczy zamknięte, policzki białe jak papier, czoło wilgotne. Brittany nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe on myśli jedynie o tym, by obfite śniadanie pozostało tam, gdzie jest. Brittany
doszła
więc
do
wniosku, Ŝe
niewiele
z
niego
wydobędzie, a okruchy wiadomości, jakimi raczyła ją Martha, były praktycznie bezuŜyteczne. Postanowiła jednak nie ustępować i wydobyć z niej tyle, ile się da. Zmieniła taktykę. - Nie pytam o Ŝadne wielkie tajemnice. Chcę tylko wiedzieć, komu pomagam. Na świecie istnieje wiele łajdactwa, wiele frakcji i odłamów politycznych, których nienawidzę z całej duszy. Nie chciałabym dowiedzieć się na końcu, Ŝe słuŜyłam właśnie jednej z nich. - Posłuchaj. Złamię trochę swoje zasady, ale tylko ten jeden raz. Sha-Ka'an nie jest krajem. Nazwij to miejscem, od którego Dalden i jego lud wzięli nazwę. Jego obecny kraj nazywa się Kan-isTra i... Nie, tego teŜ nie znajdziesz na Ŝadnej z waszych map. Jego rodzinne miasto nosi nazwę Sha-Ka-Ra. I nie ma tam partii politycznych, z którymi walczy twój kraj. Masz na to moje słowo. Nie podam ci jednak Ŝadnych bliŜszych szczegółów, a zwłaszcza
lokalizacji ojczyzny Daldena. Sama więc musisz przyznać, Ŝe informacje,
które
uzyskałaś,
nie
mają
dla
ciebie
większego
znaczenia. Zostaw więc temat... - Szlag by cię trafił! W górę i w dół, w górę i w dół! wybuchnęła rozgniewana dziewczyna. - Opisz trochę ten rejon. Pustynia, Arktyka, tropiki? Igloo, namioty... co do jasnej cholery?! - Ha! Stolarz, któremu z ciekawości odbija szajba? W porządku, ich architektura rzeczywiście moŜe zrobić wraŜenie. Niektóre budowle przypominają najwspanialsze pałace waszych sułtanów, i... Nie, w swojej części świata nie spotkasz Ŝadnego Sha-Ka'anina dodała z cichym chichotem. - A teraz daj juŜ spokój z dalszymi pytaniami, laleczko. Jeśli nawet po zakończeniu misji Dalden o wszystkim ci opowie, i tak nie będziesz mogła z tej wiedzy skorzystać. A zatem wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia. Cokolwiek ci powie, przed powrotem do domu będziemy musieli wymazać ci to z pamięci. - Wymazać z pamięci? - Dziewczynie ze zdumienia zabrakło tchu. - Mówisz, Ŝe w jakiś sposób sprawisz, iŜ o wszystkim zapomnę? - To konieczne. Brittany ogarnęła wściekłość. - Ach, to dlatego wciąŜ nikt o was nic nie wie! KaŜdemu, kto się o was dowie, odbieracie pamięć?
- Lubimy się w ten sposób zabezpieczać. - Babranie się w czyjejś pamięci jest bardzo ryzykowne. Nie wolno... - Wcale nie - przerwała jej bezceremonialnie Martha. Pracujemy metodycznie i dokładnie, Ŝadnych eksperymentów i doświadczeń. Usuwamy tylko to, co musimy usunąć. Wszystko inne pozostawiamy nietknięte. - Mówisz o hipnozie? - zapytała wciąŜ wzburzona Brittany. - Coś w tym rodzaju. Uspokoiłam cię? - Tak... i nie. Ale wspomnień o nim nie odbierzesz mi? wyszeptała dziewczyna. - Na szczęście Ŝaden z moich obwodów nie ulega wzruszeniom. Ale uwierz mi, dziecko, lepiej dla ciebie będzie, jeśli o nim zapomnisz i... - Nie obawiaj się, nie zapomnisz o mnie - wtrącił się nieoczekiwanie Dalden. - Ani słowa więcej, wojowniku. Później o tym porozmawiamy odezwała się naprawdę juŜ rozdraŜniona Martha. - Wszystkie jej słowa zostaną wzięte pod uwagę, ale i tak nie będą miały najmniejszego znaczenia, skoro decyzja juŜ została podjęta - odrzekł Dalden. - Nie moŜesz tego zrobić.
- Jest juŜ za późno. - Przysięgam, coraz bardziej zaczynasz przypominać swego ojca. Martha powiedziała to z najwyŜszym obrzydzeniem, lecz Dalden odparł z dumą w glosie: - Cieszę się, Ŝe słyszę to właśnie od ciebie. - A gdzie zdrowy rozsądek, który odziedziczyłeś po matce? Mniejsza o to, pomówimy o tym później. Zardzewiała balia właśnie się
zatrzymała.
Jesteśmy
u
celu.
Kończ
zadanie,
a
wtedy
porozmawiamy o decyzjach, które, do licha, i tak nie będą miały znaczenia.
Rozdział 16
- Przygarb się. No, jeszcze trochę. - CięŜkie westchnienie. -Tyle musi wystarczyć. A teraz spokojnie tu czekaj, a ja będę robić to, za co mi płacisz. Dalden z lekkim uśmiechem spoglądał za oddalającą się
Brittany.
Dziewczyna
najwyraźniej
sądziła,
Ŝe
okaŜe
jej
posłuszeństwo i zaczeka grzecznie na ławce do chwili jej powrotu. Nie pojmowała jeszcze, Ŝe wykonywanie jakichkolwiek poleceń wydawanych przez kobiety jest wbrew naturze wojownika. Ale kobieta potrafi być humorzasta. A juŜ na pewno naleŜało iść na ustępstwa, kiedy miało się do czynienia z niewiastami pochodzącymi z innych planet. To Dalden rozumiał doskonale. Rozumiał, choć buntowała się przeciw temu jego natura. Patrzył, jak dziewczyna przemierza dziedziniec przed ratuszem, jak zatrzymuje osobę po osobie i wymienia z nią kilka słów... I irytował się, Ŝe moŜe jedynie obserwować Brittany, gdy ona znajdowała się tak niedaleko. Czy
to
kystrańska
krew,
którą
odziedziczył
po
matce,
sprawiała, Ŝe w taki niegodny wojownika sposób odnosił się do Brittany? A moŜe dlatego, Ŝe dziewczyna bardzo przypominała mu matkę? Najprawdopodobniej jednak to jakiś nieuświadomiony instynkt podpowiadał mu, Ŝe wreszcie znalazł swoją prawdziwą towarzyszkę Ŝycia. Jakkolwiek by było, nie sprawował nad tym kontroli. Trochę soku z dhaya odegnałoby nieustanną chęć zabrania dziewczyny w jakieś ustronne miejsce, gdzie mogliby kochać się do upojenia. Niestety, obfity zapas tego napoju, wystarczający na podróŜ na Kystran, wyczerpał się jeszcze miesiąc wcześniej, zanim wyruszyli w nieskartografowane rejony kosmosu. Błysnęła mu teŜ myśl, Ŝe dhaya mogłaby nie zagłuszyć aŜ tak silnych uczuć. Nigdy jeszcze nie
doświadczył czegoś podobnego. Dziewczyna fascynowała go na tysiąc sposobów. Jej sposób mówienia do złudzenia przypominał mowę StaroŜytnych Kystran. Pod wieloma względami Brittany przypominała mu matkę, gdyŜ podobnie jak Tedra lubiła brać sprawy w swoje ręce i nieustannie wydawała rozkazy. Była odwaŜna, uparta i pomysłowa. Czerpała dumę
z
pracy,
którą
Sha-Ka'anowie
powierzali
wyłącznie
niewolnikom. Była niezaleŜna. Nie potrzebowała innej obrony oprócz tej, którą oferowało prawo jej kraju. Zajmowała się kuchnią i pracowała jak zwykła Darashka, i uwaŜała to za rzecz normalną. Wykonywała prace przypisywane zarówno męŜczyznom, jak i kobietom i była z tego dumna. Kultura jej i jego tak bardzo się róŜniły, Ŝe wydawało się, iŜ nie istnieje Ŝaden punkt, w którym mogliby się ze sobą spotkać, a co dopiero mówić o wspólnym Ŝyciu. Podejrzewał, Ŝe to właśnie wytknie mu Martha, ale był przygotowany na taką rozmowę. Znał prostą odpowiedź na jej zarzuty, wobec której nawet Martha okaŜe się bezradna. - Tedra bardzo chciałaby wziąć udział w tej wyprawie - dobiegły z odbiornika wielofazowego słowa w języku sha--ka'ańskim, tak Ŝe gdyby nawet któryś z przechodniów podsłuchiwał, nie zrozumiałby ani jednego słowa. - Dlaczego? - zapytał zdziwiony Dalden. - PoniewaŜ ci ludzie tak bardzo przypominają StaroŜytnych, Ŝe moŜna się zastanawiać, czy przypadkiem nie są potomkami załogi
któregoś z naszych dawnych statków z kolonistami. - Gdyby było, jak mówisz, osiągnęliby juŜ duŜo wyŜszy poziom cywilizacyjny - odparł Dalden. - Wcale nie. Jeśli stracili wszystkie dane, musieli zaczynać od początku. Ale masz rację, to mało prawdopodobne. MoŜliwe natomiast, Ŝe dwie planety ewoluowały w podobny sposób, i stąd te podobieństwa. - Lubisz Britanny, prawda? - zapytał nieoczekiwanie Dalden. Czuję to. Chichot. - Chcesz powiedzieć, Ŝe Tedra bardzo by ją polubiła. Bądźmy szczerzy, twoja matka polubiłaby ją jak wszyscy diabli. Słuchając jej, odnosiłaby wraŜenie, Ŝe przesłuchuje taśmy StaroŜytnych. Prognostyki
podpowiadają
mi,
Ŝe
zostałyby
najlepszymi
przyjaciółkami. - Skoro więc twoim głównym celem jest uszczęśliwianie mojej matki, dlaczego sprzeciwiasz się zabraniu z nami Brittany? - Bo w przeciwieństwie do ciebie patrzę dalekowzrocznie, a Tedra nie byłaby zadowolona, widząc, jak dwoje ludzi, których kocha, wzajemnie się unieszczęśliwia. - Bredzisz. CięŜkie westchnienie, przedłuŜające się, wręcz pełne przesady.
- Otwórz oczy. Ty i ta kobieta macie na siebie wielką ochotę. To dobrze, nawet zdrowo. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, Ŝe w wolnej chwili troszeczkę się zabawisz. Ale musisz na sprawę patrzeć realistycznie. - A nie patrzę? - W przeciwnym razie nie byłoby tej rozmowy - mruknęła zgryźliwie Martha. - MęŜczyzną bardzo często kierują Ŝądze seksualne. Dotyczy to równieŜ wojowników. Zapomnij na chwilę o swych popędach i spójrz na problem z innej perspektywy. Jeśli po fakcie męŜczyzna czuje to samo co wcześniej, wszystko jest w porządku. Lecz jeśli po pierwszych chwilach uniesień oboje odkrywają, Ŝe kierowały nimi wyłącznie prymitywne popędy, po których zaspokojeniu nic ich juŜ nie łączy, znaczy to, Ŝe nie stworzą podstawy podwójnego posiadania. W języku kystrańskim termin „podwójne posiadanie" oznaczał, Ŝe dwoje ludzi pragnie dzielić ze sobą Ŝycie. Na tej planecie związek taki nazywano małŜeństwem. Sha-Ka'anowie nie mieli w swym języku jednoznacznego określenia na małŜeństwo, i w zaleŜności od kraju nazywali je tak albo inaczej, W Kan-is-Tra męŜczyzna mógł wybrać sobie kobietę, która zostawała matką jego dzieci; i tak było w rzeczywistości. Ogólnie jednak określano ich mianem „towarzyszy Ŝycia". - Martho, czyŜbyś podczas wszystkich lat spędzonych na ShaKa'anie nie nauczyła się jeszcze, Ŝe wojownik obdarzony jest szczególnym
zmysłem, gdy chodzi o dobór swej prawdziwej
towarzyszki Ŝycia? Wielu wojownikom jednak brakuje cierpliwości, by dokładnie wsłuchać się w ten instynkt, i wybierają towarzyszkę Ŝycia na chybił trafił. Z pudełka dobiegło lekcewaŜące parsknięcie. - Spokojnie, dziecko. Jeszcze pomyślę, Ŝe mówisz o miłości, o tym głupim uczuciu, którego wojownicy się zapierają. - Nie istnieje Ŝadna relacja między instynktem a kobiecą emocją- odwarknął Dalden. - Mam wizję przewracanych oczu. Moje oczy przewracają się w kaŜdym
monitorze
w
sterowni.
MoŜesz
obejrzeć
sobie
te
przewracające się oczy... - Nie moŜesz zmienić natury i obyczajów wojownika. - Czy sprawiam wraŜenie tak głupiej, by próbować ją zmieniać? Ale to ty, dziecko, rozkwasisz sobie nos. Bo ty i ten twój stolarz nigdy nie dojdziecie do porozumienia. A bez wspólnego porozumienia nie ułoŜycie sobie wspólnego Ŝycia. - UłoŜymy, ułoŜymy. - Głupi upór na pewno ci w tym nie pomoŜe. CóŜ, widzę, Ŝe samo gadanie nic nam nie pomoŜe. Zajrzyjmy więc głębiej w niektóre dane, na których bazują moje Prognostyki. Kobieta moŜe zgodzić się, by „o nią zadbano". Nie w tym problem. Kilkaset lat temu było to tutaj nagminne. Teraz traktowane jest jako anachronizm. Obecnie świat ten funkcjonuje inaczej. Siedząc w domu i nic nie robiąc,
Brittany zanudziłaby się na śmierć. Podobnie jak Tedra. Ale twoja matka szybko wynalazła sobie tysiące obowiązków. - Miło mi to słyszeć. - Nie przerywaj, poczekaj, aŜ skończę. Brittany nie jest przyzwyczajona do tego, Ŝe prawo nakazuje wojownikom sprawować kontrolę nad kaŜdym aspektem Ŝycia na Sha--Ka'anie, a kobietom przyznaje jedynie rolę istot słuŜalczo przestrzegających zasady milczenia. Tutaj teŜ tak kiedyś było, lecz niewiasty wydobyły się z tego stanu i nigdy juŜ do niego nie wrócą. Rozumiesz juŜ, do czego zmierzam? To wbrew naturze Brittany pozwolić, by jakikolwiek męŜczyzna podejmował za nią decyzje. Wbrew jej naturze jest godzić się na to, czego nie lubi, bez próby zmiany takiego stanu rzeczy. I nigdy nie pogodzi się z tym, Ŝe niczego nie moŜe zmienić. Prawa wojowników
do
chronienia
swych
kobiet
stoją
w
całkowitej
sprzeczności z prawami świata, w którym urodziła się i wyrosła. Roześmieje ci się w nos, jeśli spróbujesz narzucać jej swój punkt widzenia. Dziecko, sprowadziłbyś sobie na głowę nieustanną wojnę. Jednym słowem, róŜnicie się od siebie krańcowo. - Sądzisz, Ŝe nie zorientowałem się, iŜ opisujesz Ŝycie moich rodziców? Martha złośliwie zachichotała. - Coś widocznie musi w tym być. Dalden wyczuł w jej głosie kpinę.
- Martho, nie brakuje mi inteligencji. - Wiem, dziecko, lecz mentalność nakazuje wojownikom zapominać o tym, i dlatego wasz lud w opinii innych traktowany jest wciąŜ jako barbarzyński. Ale zboczyliśmy z tematu. Pokazałam ci, jak było w przypadku twoich rodziców. Znasz jednak mnie na tyle, by wiedzieć, Ŝe najwaŜniejsze mam dopiero do powiedzenia. - Mów. - Istnieje jedna wielka róŜnica między przypadkiem twoich rodziców a waszym. Tedra umie pójść na kompromis. Ostatecznie od urodzenia oswajała się ze wszechświatem pełnym odmiennych ras i kultur, a studia w Akademii Odkrywców Światów przygotowały ją do stykania się z róŜnorodnością Ŝycia. Poznała podstawowe prawo Konfederacji, Ŝe kaŜda planeta jest unikatowa, kaŜdej kulturze naleŜy się szacunek i nie wolno jej zmieniać. śadnej z nowo odkrytych ras nie naleŜy na siłę zmieniać ani uczyć, jak jest lepiej. NaleŜy zostawiać ją samej sobie, by ewoluowała własnym tempem, zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy, Sam jednak najlepiej wiesz, Ŝe Tedra w głębi serca chciałaby coś zmienić, naprawić, Ŝe nie lubi takich kultur jak sha-ka'ańska. Nie próbuje jednak niczego zmieniać. Jest mądra. - Pomogła wielu kobietom. - Oczywiście. Lecz nie próbowała zmieniać praw. Pomogła im po prostu wyzwolić się od tych praw. - Wysyłając je na inne planety.
Martha pogardliwie parsknęła. - Dziecko, główną zasadą Tedry jest „byle działało". I zazwyczaj osiąga swe cele. Trwa to krócej łub dłuŜej, ale zawsze osiąga to, co zamierzyła. Bywa, Ŝe pierwsza lub druga próba jej się nie powiedzie, lecz ostatecznie twój ojciec ustępuje i daje jej wolną rękę. Twoja matka po prostu wie, co jest moŜliwe, a co nie. Nigdy nie podejmuje próby podniesienia planety sklasyfikowanej jako barbarzyńska o jedną czy dwie kreski w skali cywilizacji. Nie próbuje teŜ zmieniać natury i obyczajów wojowników. Zastanówmy się więc, dlaczego w przypadku twojej Brittany rzecz ma się całkiem inaczej. - PrzecieŜ ona do złudzenia przypomina moją matkę. - Nie chcę cię martwić, wojowniku, ale sposób mówienia Brittany jest jedyną rzeczą, która łączy ją z twoją matką. Urodziły się i Ŝyły w zupełnie odmiennych kulturach. Zapewne zgodziłyby się co do tego, jakie prawa powinna mieć kobieta. Obie wzrosły przecieŜ w światach, gdzie panowało równouprawnienie płci. Lecz na tym kończą się wszelkie podobieństwa. Ale to teŜ tylko połowa problemu. - Nie widzę Ŝadnego problemu w tym, co powiedziałaś dotąd odezwał się z uporem Dalden. - Wróćmy do tej drugiej połowy. Wydaje ci się, Ŝe przekonasz Brittany, bo twemu ojcu udało się to z Tedrą. Przeoczyłeś jednak podstawowy fakt. Mimo Ŝe w twoich Ŝyłach płynie równieŜ krew Tedry, całym swym Ŝyciem starasz się udowadniać, Ŝe jesteś wzorem wojownika. A to znaczy, Ŝe ściśle trzymasz się reguł i obyczajów
swego ludu nawet wtedy, gdy niezupełnie się z nimi zgadzasz. Robisz wszystko, by nie odróŜniać się od innych. Cały czas usiłujesz dowieść, Ŝe odziedziczona po Tedrze krew nie ma na ciebie najmniejszego wpływu. Ale tak naprawdę jesteś inny, choć nie chcesz się do tego przyznać. To, jaki jesteś, osiągnąłeś w wyniku wielu wielu lat walki z samym sobą, Dałdenie. Sądzisz, Ŝe teraz wszystko to odrzucisz i naprawdę staniesz się inny? - Nie widzę powodów, by wszystko odrzucać i stawać się innym. - No proszę, potwierdziłeś moją tezę. Dlatego nie moŜe być między wami pojednania, nie ma dla was wspólnej przyszłości. Ty nie pójdziesz na kompromis, a Brittany tym bardziej.
Rozdział 17
Dziewczyna kpiła w duchu z siebie za to, Ŝe sądziła, iŜ zostawiając Daldena na ławce ustawionej pod pochyłym drzewem, uchroni go przed zainteresowaniem przechodniów. Gdyby nawet zgarbił się, jak to tylko moŜliwe, nie zdołałby zamaskować swego nieprawdopodobnego wzrostu. Potwierdzały to jej doświadczenia
wyniesione z wyprawy do centrum handlowego. Ilekroć więc oglądała się za siebie, widziała ludzi gapiących się na Daldena wytrzeszczonymi oczami. Uwagę zwracał nie tylko wzrostem i urodą. Powszechne zainteresowanie budziła równieŜ wprost emanująca z niego pewność siebie, Tak zachowywały się jedynie osoby przekonane o swej wyjątkowości
-
politycy,
gwiazdy
sportu,
estrady
i
ekranu,
miliarderzy,., i zapewne specjalnie szkoleni wojskowi. Innego wytłumaczenia na styl bycia Daldena nie potrafiła wymyślić. Czuła jego pewność siebie, brak jakichkolwiek zahamowań i obaw dręczących zwykłych ludzi. Spojrzenie Daldena budziło strach, a nawet wywoływało panikę. Koniec lunchu nie stanowił najlepszej pory do rozpoczęcia poszukiwań Jorrana. W głównym holu ratusza kłębił się tłum interesantów i wracających do pracy urzędników. Było ich zbyt wielu, by z kaŜdym z osobna porozmawiać. Najłatwiejszą, a zarazem najbardziej naturalną wydawała się prośba o wskazanie drogi. Zazwyczaj taka wymiana słów wymagała kilku sekund, lecz niektórzy ludzie okazywali się gadułami i potrafili perorować nawet przez pięć minut. Taki rozmówca jednak zdarzył się jej tylko raz. Burmistrz był w pracy. O rym Brittany upewniła się w pierwszym rzędzie, i z kaŜdą osobą w poczekalni jego gabinetu zamieniła parę słów. Spotkała tam trzech bardzo rozdraŜnionych
interesantów, którzy zrezygnowali z lunchu, by móc widzieć się z burmistrzem. Stracili niepotrzebnie czas. Dziewczyna wycofała się zatem do głównego holu, gdzie, nie spuszczając z oka drzwi prowadzących do pomieszczeń zajmowanych przez biuro burmistrza, zagadywała kaŜdego, kto przechodził obok niej. Po dobrej godzinie wróciła do Daldena, usiadła i szepnęła; - Nie oglądaj się od razu. Tamten facet o brązowych, kędzierzawych włosach i ziemistej cerze, stojący po naszej lewej stronie, jest naprawdę dziwny. Dalden, oczywiście, natychmiast popatrzył we wskazanym przez dziewczynę kierunku. - Dlaczego dziwny? - Nie tylko gada jak ty, ale oświadczył mi teŜ, Ŝe go nie widzę... jakby myślał, Ŝe jest niewidzialny czy coś w tym rodzaju. I ten śmieszny kijek, który trzyma niczym czarodziejską róŜdŜkę... Brittany nie zdąŜyła dokończyć, Dalden zerwał się z ławki i pognał z niewiarygodną prędkością, aŜ dziewczyna rozdziawiła ze zdumienia buzię. Nie podejrzewała, Ŝe ktoś jego postury potrafi poruszać się z taką szybkością. W kilka bowiem sekund Dalden znalazł się po drugiej stronie holu, tuŜ za dziwacznym jegomościem, którego objął ramieniem, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi. Przez chwilę okropnie się ze sobą zmagali, co niebywale przeraziło Brittany, gdyŜ wszystko działo się na oczach przebywających w holu ludzi. Trwało to jednak bardzo krótko. Po kilku słowach dziwny
osobnik ruszył posłusznie za Daldenem w kierunku ławki. Brittany uspokoiła się. Ta scenka mogła przedstawiać dwóch przyjaciół, którzy w nietypowy, przypominający trochę zapasy sposób witali się ze sobą. Jednak dziewczyna wciąŜ z niedowierzaniem myślała o tym, co zobaczyła. Co tam się, do licha, wydarzyło? - Nie przewidziałaś takiej moŜliwości, Martho? - spytał po shaka'ańsku Dalden. - śe Jorran nie wie, iŜ pałeczki nie działają na kobiety? - Ty mu o tym nie powiedziałeś - odpaliła Martha. - Ferrill z całą pewnością teŜ nie. Skąd więc miał wiedzieć, Ŝe pałeczki działają wyłącznie na męŜczyzn? Sądziłam jednak, Ŝe Jorran jest mądrzejszy i wystarczająco przezorny, Ŝeby przed uŜyciem pałeczek dokładnie je przebadać. Zapewne to uczynił, lecz zabrakło mu wyobraźni, by wypróbować ich działanie równieŜ na kobietach, bo zapewne planował przekształcić swój nowy dom na modłę starego, gdzie pozycja
społeczna
kobiet
jest
niewiele
wyŜsza
od
statusu
niewolników. Ale muszę przyznać, Ŝe spisałeś się na medal, dzieciaku. UŜyłeś właściwie pałeczki i teraz ten banita sądzi, Ŝe jest twoim
niewolnikiem.
Tam,
skąd
pochodzi,
istnieje
wielu
niewolników, dlatego umie naśladować ich zachowanie. - Czy zdajecie sobie sprawę, jak niegrzecznie jest szwargotać ze sobą w obcym języku, gdy towarzysząca wam kobieta nie rozumie ani słowa? - przerwała im gniewnie Brittany. - Czy nie dotarło jeszcze do ciebie, laleczko, Ŝe o to właśnie chodzi? - odburknęła Martha. - Zapomniałaś juŜ o naszej rozmowie?
To tylko jeszcze bardziej rozgniewało Brittany. - Jeśli sądzicie, Ŝe odejdziecie stąd, niczego mi nie wyjaśniając, to jesteście w grubym błędzie. Dlaczego ten męŜczyzna nieustannie kłania się Daldenowi w pas, jakby lada chwila miał paść mu do nóg i ucałować stopy? - PoniewaŜ to właśnie chce zrobić - wyjaśniła sucho Martha. Daldenie, odeślij go na stosowną odległość, by nie słyszał o czym rozmawiamy. Brittany ze zdziwieniem skonstatowała, Ŝe Dalden poleca męŜczyźnie stanąć w kącie, kilkanaście metrów dalej, i tam czekać na dalsze rozkazy. Dziwaczny osobnik posłusznie spełnił polecenie. - Ty go znasz, prawda? - domyśliła się dziewczyna. -Czy to wasz człowiek? Czy jest na waszej liście płac? - Nigdyśmy go wcześniej nie widzieli - odpowiedziała za Daldena Martha. - Dlaczego więc robi wszystko, co mu kaŜesz? - zdziwiła się Brittany. Martha, by podkreślić swoje rozdraŜnienie, westchnęła nie raz, lecz trzy razy. - W porządku - odezwała się bardziej ugodowo. - Biorąc pod uwagę, Ŝe tę sprawę i tak wymaŜę z twej pamięci, mogę zdradzić ci tajemnicę.
Tam,
skąd
przybyliśmy,
wynaleziono
wiele
zdumiewających, niemieszczących się wam w głowach rzeczy.
Pałeczka, którą Dalden skonfiskował temu człowiekowi, to właśnie jeden z takich wynalazków. Skradziono całą skrzynię tych pałeczek, a naszym zadaniem jest odzyskać wszystkie. - Ale do czego konkretnie słuŜą? - Zastanawiałaś się pewnie, w jaki sposób Jorran zamierza zostać burmistrzem. No cóŜ, sądził, Ŝe osiągnie to za pomocą pałeczek. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - warknęła Brittany, ponownie wpadając w złość. - A, chodzi ci o szczegóły - skonstatowała niewinnym tonem Martha. - Co się stanie, jeśli zniszczę to pudełko? - zapytała miodowym głosem Brittany, spoglądając na przypięty do paska Daldena przedmiot. - Dostarczymy mu inne - odparła zgryźliwie Martha. - No dobrze, mów. Martha przez dziesięć sekund zanosiła się śmiechem, po czym wyjaśniła. - Kto by pomyślał, Ŝe umysł człowieka moŜna w jednej chwili odmienić tylko za pomocą sugestii i dotknięcia pałeczką? A jednak ktoś wymyślił, jak to zrobić. Nazwijmy to zrewolucjonizowaną hipnozą. Nawet ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o sprawach związanych z kontrolą umysłu, za pomocą tych pałeczek moŜe
całkowicie zniewolić i odmienić umysł męŜczyzny, tak Ŝe ten będzie myślał i robił to, co mu zasugeruje posiadacz pałeczki. Przykład masz przed oczami. Dalden uŜył jej na tym osobniku i wmówił mu, Ŝe jest jego niewolnikiem. I voila, człowiek ten jest święcie przekonany,
Ŝe
naleŜy
do
Daldena.
Wykona
teraz
kaŜdy,
najdziwaczniejszy nawet jego rozkaz. Brittany zgrzytnęła zębami i odliczyła w duchu do dziesięciu. - Myślisz, Ŝe ci uwierzę? - Czy nie wspomniałam o wynalazkach, które nie mieszczą się wam w głowach? CzyŜ sama nie stałaś się obiektem ataku, kiedy ten typek próbował wmówić ci, Ŝe go nie widzisz? - To dowód na to, Ŝe wszystko, co próbujesz mi wmówić, jest czystym wymysłem. WciąŜ doskonale go widzę. - Masz szczęście, laleczko, Ŝe pałeczki nie działają na kobiety odparła Martha. - I my mamy szczęście, Ŝe jorran i jego ludzie jeszcze o tym nie wiedzą. - Jego ludzie? A więc Dalden musi przejąć kontrolę nie tylko nad Jorranem? - Naturalnie. Jorran moŜe zmienić swój wygląd, ale nie zmieni wzrostu. Jest mniej więcej taki jak ty. Przewidywaliśmy, Ŝe będziemy mieli do czynienia z wieloma banitami. Jorran podróŜuje w towarzystwie całej kompanii i zapewne przekazał swoim ludziom zmieniające pałeczki. Kiedy jednak schwytamy Jorrana, zgarniemy
ich wszystkich. - I tylko o to wam chodzi? Odzyskać skradzioną własność? Dlaczego nie poprosicie o pomoc policji? - Czy nie zdajesz sobie sprawy z paniki, jaka wybuchłaby na wieść o pałeczkach w rękach ludzi, którzy, krąŜąc po świecie, wykorzystują je do swoich celów? Czy w ogóle potrafisz wyobrazić sobie, czego moŜna za ich pomocą dokonać? Kompletnie obcy człowiek poprosi kogoś, by mu oddał cały swój ziemski dobytek, a ten radośnie mu go da, odejdzie i nigdy nie dowie się o przyczynie nagłego zuboŜenia. Ktoś moŜe polecić komuś, Ŝeby porzucił pracę, a ten ją porzuci i nigdy nie zrozumie, dlaczego to zrobił. MoŜna zmuszać ludzi, by robili rzeczy całkowicie sprzeczne z ich naturą. Czy nie rozumiesz, Ŝe im mniej mówi się o pałeczkach, tym lepiej? - Nie. Policja ma wystarczające środki, by odnaleźć je szybciej niŜ... - Brittany, Brittany! - wykrzyknęła z politowaniem Martha. - Ty chyba
niczego
nie
łapiesz.
Najpierw
spróbuj
przekonać
przedstawicieli waszej władzy, Ŝe pałeczki w ogóle istnieją. Następnie skłoń ich do zachowania wszystkiego w tajemnicy. Mamy juŜ jedną pałeczkę, więc pierwszy warunek moŜemy spełnić. Ale drugi? On jest sprzeczny z naturą ludzką. Plotka rozniesie się błyskawicznie i w mieście
zapanuje
chaos. KaŜdy
na
kaŜdego zacznie patrzeć
podejrzliwie. Wybuchnie masowa histeria, paranoja i panika. Czy tego chcesz?
- A ty Ŝądasz kolejnej niemoŜliwej rzeczy. PrzecieŜ istnieje więcej osób uzbrojonych w pałeczki, nie tylko jedna, jak Ŝeście mnie na początku okłamali. Jak mamy ich wszystkich wyłapać? - Nie musimy szukać wszystkich, wystarczy schwytać Jorrana. Kiedy juŜ go pochwycimy, pozostali przyjdą do nas z własnej woli, a my ich wszystkich odstawimy tam, gdzie jest ich miejsce. Mogliśmy przysłać tu całą ekipę łowców, ale Jorran by to zauwaŜył. A do tego nie wolno dopuścić. Gdyby zorientował się, Ŝe go szukamy, zmieniłby miejsce pobytu, i wtedy juŜ mielibyśmy zerową szansę wytropienia go. - A czy on nie nabierze podejrzeń, jeśli nie zamelduje się u niego człowiek, którego schwytaliście? - Nie martw się, laleczko. Przekonasz się jeszcze, Ŝe w kaŜdej sytuacji o krok wyprzedzam bieg wypadków. Ale teraz naprawdę nie chcemy, by ludzie zaczęli masowo zgłaszać się do okulistów. WskaŜ zatem naszemu olbrzymowi jakieś ustronne miejsce, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzać, a on zajmie się swoim „niewolnikiem". - Zajmie się? Jak? Z pudelka dobiegł chichot. - Pyszne. Chyba nie posądzasz nas, Ŝe przybyliśmy tu, Ŝeby kogoś zabić? Brittany mocno się zaczerwieniła. Była naprawdę przeraŜona, spodziewała się najgorszego. Bo w jakim innym celu szukaliby
ustronnego miejsca, jeśli nie po to, by pozbyć się schwytanego człowieka? - Musimy go przesłuchać - ciągnęła Martha, jakby czytając w myślach
dziewczyny.
-
Następnie
odeślemy
go
do
obozu
nieprzyjaciela, oczyściwszy uprzednio mu pamięć z wszelkiej wiedzy o nas; no i naturalnie bez pałeczki. Potem oświadczy, Ŝe ją zgubił. Będzie teŜ ze mną w stałym kontakcie, raz dziennie przekazując informacje o działaniach Jorrana. - Z tego, co mówisz, sprawa wydaje się prosta. - To tylko ta łatwiejsza część zadania - odparła Martha. Trudna dopiero nas czeka. Musimy przyskrzynić Jorrana, zanim ten zniewoli
zbyt
wiele
umysłów
lub
wyrządzi
zbyt
duŜo
nieodwracalnych szkód. - A moŜe ten facet wie, gdzie szukać Jorrana? - Mało prawdopodobne. Jorran otacza się kilkoma najbardziej zaufanymi osobami. Reszta to tylko prości wykonawcy jego poleceń. Zaopatrzeni są w środki do wzajemnej komunikacji na wypadek nieoczekiwanej zmiany planów, lecz nie mają kontaktu z samym Jorranem. Bezpośrednia rozmowa ze słuŜącymi uwłacza jego godności. - Jak szef mafii? - Raczej autokratyczny król. - Niewielka róŜnica.
- Dobra uwaga, ale obaj z całą pewnością by się ze sobą nie dogadali. No, skoro poŜartowaliśmy, wróćmy do tematu ustronnego miejsca. Gdzie moŜna takie znaleźć? Brittany wetchnęła. Wolałaby kontynuować rozmowę. WciąŜ nie mogła dotrzeć do jądra zagadki. Podejrzewała jednak, Ŝe dalsze wypytywanie Marthy byłoby bezcelowe. - Prywatność zapewni wam toaleta znajdująca się za rogiem. Ale to miejsce publiczne i będziecie mieć bardzo mało czasu. Najlepiej więc idźcie do mojego samochodu. - Rzuciła Daldenowi kluczyki.. - Włącz tylko klimatyzację i zasuń okna, a nikt was nie podsłucha. - Obawiam się, Ŝe jednak będzie ich tam widać - odezwała się Martha. - Choć moŜe to i dobry pomysł. Pozostaje kwestia pogawędki z burmistrzem. Musimy się upewnić, Ŝe nadal jest sobą. - Nie moŜna udać się ot tak na pogawędkę z burmistrzem. NaleŜy się wcześniej umówić i mieć bardzo waŜny powód do takiego spotkania.
Burmistrz
jest
człowiekiem
zapracowanym.
W
sekretariacie nie pozwolą, by ktoś zajmował mu czas głupstwami. - Czy w sekretariacie pracuje kobieta? - Nie, on ma sekretarza. - Daldenie, załatw naszej małej laleczce natychmiastowe widzenie z burmistrzem. Ona tam pójdzie, a my tymczasem załatwimy nasze sprawy z „niewolnikiem".
Brittany była zdumiona, kiedy Dalden po prostu skinął głową, udał się do biura burmistrza ze zmieniającą pałeczką, po chwili wrócił, zabrał „niewolnika" i ruszył w stronę parkingu. Dziewczyna przez jakiś czas gapiła się tępo w drzwi prowadzące do biur Sullivana. Dalden nie zabrał jej ze sobą do sekretariatu. Zrobi więc z siebie głupka, jeśli spróbuje podawać się za niego. Ale czyŜ Dalden nie kazał jej tam iść?
Rozdział 18
Zanim Brittany zdąŜyła podjąć jakąkolwiek decyzję, juŜ maszerowała energicznym krokiem w stronę biura Sullivana. Spodziewała się najgorszego, gdyŜ wciąŜ nie do końca wierzyła w historię o zmieniających pałeczkach. Ale przecieŜ „najgorsze" oznaczało tylko to, Ŝe wyrzucają za drzwi. - Nazywam się Brittany Callaghan. Jestem umówiona z panem burmistrzem. - Drzwi na wprost, proszę pani. - Sekretarz nie raczył nawet na nią spojrzeć. - Czeka na panią. Oczywiście nikt na nią nie czekał. Dalden nie przewidział, Ŝe
sekretarz informuje burmistrza o kolejnym gościu, co zapewne stanowi normalną procedurę. Z całą pewnością burmistrz zawsze chce wiedzieć, z kim następnym ma do czynienia, by zastosować w rozmowie odpowiednią taktykę. Sullivan przyjął ją z miną bardziej niŜ kwaśną, gdyŜ właśnie jadł szybki lunch między dwoma spotkaniami. Prawie wezwano ochronę. Brittany była bliska paniki. Nie wiedziała, co powiedzieć, a widok rozwścieczonego burmistrza tak ją trwoŜył, Ŝe nic rozsądnego nie przychodziło jej do głowy. I
nagle
w
gabinecie
zjawił
się
Dalden.
Przemierzając
przestronne pomieszczenie poinformował szybko Brittany: - Nie weszliśmy nawet do twojej zardzewiałej balii. Odesłałem Centurianina do Marthy, która na szczęście zawczasu przewidziała, Ŝe zrobię coś nie tak. Burmistrz był bardzo zaskoczony nagłym wtargnięciem kolejnej postaci, i nawet nie zdąŜył wykonać Ŝadnego ruchu, zanim podszedł do niego Dalden. - Kim...? Dalden dotknął go pałeczką i powiedział spokojnym głosem: - Spodziewałeś się wizyty kobiety. Odpowiesz szczerze na wszystkie jej pytania, a następnie o wszystkim zapomnisz. Moją obecność ignoruj. Opadł na krzesło, które natychmiast się pod nim załamało.
Zaklął pod nosem, przeniósł się na sąsiednie krzesło, siadając juŜ z większą ostroŜnością, i przesłał dziewczynie promienny uśmiech. Burmistrz nie zaszczycił go spojrzeniem nawet wtedy, gdy wraz z połamanym krzesłem lądował na podłodze. Sullivan obszedł biurko, serdecznie wyciągnął do dziewczyny rękę i cały w uśmiechach zapytał, co moŜe dla niej zrobić. Dopiero teraz z całą jaskrawością dotarło do niej, jak potęŜną bronią są pałeczki i jakich szkód mogą dokonać, gdyby dostały się w niepowołane ręce. Z tego teŜ powodu była moŜe nazbyt szorstka i stanowcza podczas „przesłuchiwania" burmistrza. Oświadczywszy burmistrzowi, Ŝe zapewne nie pamięta ani ich ostatniego spotkania, ani tematu tamtej rozmowy, bez wstępów przystąpiła do rzeczy. Zapytała,
czy
zauwaŜył
ostatnio
jakiś
osobliwy
napływ
cudzoziemców do ich miasteczka, czy zauwaŜył ostatnio jakieś nieoczekiwane
zmiany
polityczne,
czy
podczas
wypełniania
codziennych obowiązków zauwaŜył coś niezwykłego. Zadawala pytania na wszystkie tematy, jakie przychodziły jej do głowy i które podpowiadał jej Dalden. Zanim opuścili gabinet, stało się dla nich oczywiste, Ŝe Jorran i jego ludzie zaczęli juŜ wpływać na Sullivana, choć jeszcze nie na duŜą skalę. Oczywiście burmistrz znał Jorrana. Byli nawet dobrymi przyjaciółmi. Nie, nie pamiętał, gdzie się spotkali; nie, nie miał zielonego pojęcia, jak Jorran wygląda, i wcale go ten fakt nie dziwił. Byli juŜ nawet ze sobą umówieni, lecz do spotkania jeszcze nie doszło.
Dalden natychmiast pokrzyŜował najbliŜsze plany Jorrana, zostawiając Sullivana w najgłębszym przekonaniu, Ŝe Jorran jest jego zaciekłym wrogiem i za wszelką cenę naleŜy go unikać. Był to jedynie prowizoryczny środek zaradczy, który łatwo było obejść kolejną sugestią. Ale dzięki temu zyskiwali trochę na czasie, a tego bardzo potrzebowali. - W celu minimalizacji własnego ryzyka Jorran zechce najpierw zneutralizować wszystkie osoby pracujące w budynku i dopiero wtedy osobiście włączy się do akcji - wyjaśniła Martha, gdy ponownie znaleźli się w holu. - To akurat juŜ mógł zrobić. - Dokąd nas to prowadzi? - Pozostaniecie tu przez cały czas, Ŝeby wypatrzyć Jorrana, zanim on zbliŜy się do burmistrza. No i Ŝeby wyłapywać jego ludzi i przysyłać ich do mnie. Brittany doszła do wniosku, Ŝe skoro Dalden tak szybko pojawił się w gabinecie burmistrza, to typka, którego wcześniej schwytali,
musiał
wyprawić
taksówką,
zasugerowawszy
mu
uprzednio, dokąd dokładnie ma jechać. Ale mogła równieŜ zająć się nim Martha. A to znaczyło, Ŝe kręciła się gdzieś w pobliŜu. - Martho, co powiesz na wspólną kolację? - Odpowiedzią był wybuch śmiechu. - Czy powiedziałam coś śmiesznego? PoniewaŜ Martha dłuŜszą chwilę milczała, odezwał się Dalden. - Martha nie jada.
- Chodzi mu o. to, Ŝe nie mam czasu na Ŝycie towarzyskie wyjaśniła szybko Martha. - Wiesz, laleczko, jak to jest. WciąŜ za mało czasu, by zobaczyć i zwiedzić wszystko, co powinno się zobaczyć i zwiedzić et cetera, et cetcra. Brittany cięŜko westchnęła. - Obawiam się, Ŝe wiem aŜ za dobrze. MoŜe więc później, jak wypełnimy nasze zadanie? - TeŜ nie - odparła krótko Martha. - Kiedy juŜ skończymy naszą misję, kerima, zabiorę cię z sobą do domu - oświadczył Dalden, ujmując w dłonie twarz dziewczyny. Ale oznaczać to będzie, Ŝe zostawisz wszystko, całe dotychczasowe Ŝycie. W zamian ofiaruję ci swoje Ŝycie aŜ do śmierci. - Pytałeś ją o zgodę? - wtrąciła cierpkim tonem Martha. Uśmiech Daldena był wprost olśniewający. - Zostało to postanowione w chwili, gdy bez lęku zasnęła w moich ramionach.
Rozdział 19
- Zostało postanowione? Co zostało postanowione? Brittany stanowczo domagała się, by Dalden wyjaśnił sens swej tajemniczej uwagi, lecz zanim zdąŜył cokolwiek powiedzieć, drwiąco odezwała się Martha. - Nasz wielkolud juŜ się z tobą połączył. Powinien wprawdzie najpierw ciebie zapytać o zdanie, powinien dowiedzieć się, jak wy to robicie, ale on podjął decyzję arbitralnie i postanowił zrobić to według swego obyczaju, zupełnie nie licząc się z twoim, - Co zrobił? WciąŜ nic nie rozumiem. - No wiesz, kajdany, łańcuch z kulą u nogi. Łapiesz? Nie? Co powiesz o małŜeństwie? Brittany zaczęła chichotać. - Dobre sobie. MałŜeństwo wymaga czegoś więcej niŜ kilku przelotnych słów. - A jak myślisz? Dziewczyna spojrzała na Daldena - twarz miał powaŜną. Obrzucał Brittany wzrokiem, jakby juŜ ją kupił, wielce zadowolony z ceny, którą przyszło mu zapłacić. Stopniowo zaczął ogarniać ją gniew.
Postanowiła jednak potraktować jego słowa jako Ŝart, choć nie znalazła w nich nic zabawnego, zwłaszcza Ŝe uczucia, jakie Ŝywiła do tego męŜczyzny, były tak świeŜe i tak kruche. Przyznawała się przed sobą, Ŝe perspektywa, którą przed nią roztoczył Dalden, była fantastyczna, ale zupełnie nierealna. Spotkała go zaledwie wczoraj i wciąŜ nic o nim nie wiedziała. Na tym etapie znajomości jego słowa o małŜeństwie po prostu nie mieściły jej się w głowie. - W porządku, Ŝarty na bok - powiedziała krótko, nie kryjąc gniewu. - Wracamy do pracy czy jedziemy w podróŜ poślubną? W odpowiedzi Dalden chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia z budynku. Do uszu dziewczyny dobiegł piskliwy, przeraŜony głos Marthy: - Wojowniku, natychmiast zatrzymaj się. Ona tylko Ŝartowała! Nie miała nic na myśli. A tobie nie wolno przerywać akcji tylko dlatego, Ŝe pragniesz trochę się rozerwać... Nie teraz. Jorran moŜe się pojawić w kaŜdym momencie. Dalden zatrzymał się w pół kroku, wyraźnie stropiony, a zarazem oŜywiony i pobudzony. Dziewczyna wstrzymała oddech; W takich
chwilach
MęŜczyzna
Dalden
najwyraźniej
wyglądał wyczuł
jej
na
bardzo
nastrój,
podnieconego.
gdyŜ
przyciągnął
dziewczynę do siebie, znów ujął w dłonie jej twarz i pośrodku gwarnego, głównego holu ratusza pocałował ją w usta. Brittany natychmiast straciła poczucie miejsca i czasu. Mogli nawet unosić się na chmurce wysoko nad ziemią, a ją nic by to nie
obchodziło. Ale do rzeczywistości przywrócił ją nie głos Marthy, lecz zupełnie kogoś innego, kogo miała nadzieję nigdy juŜ w Ŝyciu nie spotkać. - Wracamy do starych, dobrych, ekshibicjonistycznych czasów, Britt? Czegoś
takiego
Brittany
nie
spodziewała
się
w
najkoszmarniejszych snach. Thomas Johnson! Jej były chłopak, jedyny
facet,
którego
naprawdę
chciała
poślubić
i
któremu
postanowiła po raz pierwszy się oddać, sądząc błędnie, Ŝe łączy ich coś więcej, niŜ w rzeczywistości łączyło. Rozstali się gwałtownie i w gniewie. Tamtego wieczoru kazała mu wynosić się z mieszkania i na wieki zniknąć jej z oczu. Mieszkali w małym miasteczku i Brittany zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe nie uniknie przypadkowego spotkania na ulicy, choć do dziś jakoś się to udawało. - A więc wciąŜ jeszcze Ŝyjesz, Tom? - zapytała, mając nadzieję, Ŝe go obrazi i męŜczyzna da jej spokój. - Wielka szkoda. - Świetnie się wtedy bawiliśmy. - MoŜe ty - odparła z zimnym uśmiechem Brittany. Thomas roześmiał się, lecz był to bardzo wymuszony śmiech, wiedział bowiem, Ŝe dziewczyna nie Ŝartuje, Ŝe naprawdę go nienawidzi.
Zainwestowała
w
niego
trzy
miesiące
gorącego,
prawdziwego uczucia, po czym to on przyznał, Ŝe jej wzrost
odstręcza go od niej, jakkolwiek był o piętnaście centymetrów wyŜszy od dziewczyny. Nie czuł się przy niej jak prawdziwy olbrzym, a na tym właśnie zaleŜało mu najbardziej. Szyty na miarę, elegancki garnitur Toma sprawił, Ŝe Brittany poczuła się trochę niepewnie w swoich dŜinsach, podkoszulku i adidasach, które włoŜyła, zamierzając grać rolę turystki zwiedzającej ratusz. Widok Thomasa przypomniał jej, Ŝe w jego obecności zawsze czuła się troszeczkę w drugim gatunku. Niebieskie oczy, falista czarna czupryna, seksowność, uroda - wszystko to robiło na niej ogromne wraŜenie, dopóki nie spotkała na swej drodze Daldena. - Kilka razy próbowałem się do ciebie dodzwonić - oświadczył Thomas. Oczywiście kłamał, gdyŜ doskonale znał rozkład jej dnia i wiedział, kiedy moŜe zastać ją w domu. Mogłaby jego uwagę puścić mimo uszu, ale ogarnęła ją złość. - Po co? PrzecieŜ wiesz, Ŝe twój widok nie sprawia mi przyjemności. - PoniewaŜ źle zrozumiałaś moją uwagę o twoim wzroście. Chciałem wyjaśnić to nieporozumienie. - Naprawdę? Więc juŜ nie uwaŜasz, Ŝe jestem dla ciebie za wysoka? - Jeśli chodzi o trwały związek. Co zaś do... - Spadaj - warknęła, czując, Ŝe ogarnia ją takie samo
obrzydzenie do niego jak owego wieczoru. - Powinieneś wytatuować sobie na czole słowa: JESTEM DUPEK, Ŝeby nikt nie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia. - Britt... - Moja kobieta prosi cię, byś sobie poszedł. Zrób to, zanim ja ci w tym pomogę. Thomas zadarł głowę i przez chwilę patrzył na Daldena. Dotąd przelotnie
tylko
nań
spojrzał
i
natychmiast
stracił
nim
zainteresowanie - wielkie cielsko, za grosz rozumu. I nawet teraz Dalden nie sprawiał groźnego wraŜenia. Stał spokojnie za Brittany, z dłońmi na jej ramionach, a na jego pogodnej twarzy gościł łagodny uśmiech. - Skąd wydłubałaś tego neandertalczyka? - zapytał kpiąco. - Masz szczęście, Ŝe nie zrozumiał tego określenia - oświadczyła pełnym głosem Brittany. - Jest cudzoziemcem i nie opanował jeszcze dobrze naszego języka. Ale jeśli chcesz, mogę mu przetłumaczyć. Sądzisz, Ŝe doceni Ŝarcik takiego palanta jak ty? Tom w końcu zrozumiał, Ŝe jego cielesne dobro znalazło się w niebezpieczeństwie. W oczach pojawił mu się strach, który jednak szybko zniknął. Ostatecznie znajdowali się w miejscu publicznym, często patrolowanym przez policję. Znów poczuł się całkowicie bezpieczny i bezkarny. Nabrał pewności, Ŝe olbrzymi męŜczyzna nie wda się w Ŝadną awanturę.
Brittany równieŜ była o tym przekonana; pragnęła juŜ tylko, by Tom dał jej święty spokój i poszedł swoją drogą. Tak więc oboje byli cokolwiek zaskoczeni, kiedy Dalden odsunął na bok dziewczynę, a następnie pchnął ją za siebie, skąd nie mogła widzieć przebiegu wypadków. Dalden chwycił Toma za gardło. W tej samej chwili Martha wydała przenikliwy ton i juŜ ogromne dłonie Daldena obejmowały tylko powietrze. Z jego gardła wydobyło się pełne wściekłości chrząknięcie, lecz Martha zareagowała natychmiast, mówiąc po sha-ka'ańsku: - Wprawdzie w tym tygodniu okuliści będą mieli huk roboty, ale to lepsze, niŜ gdybyś pochlapał krwią tę śliczną białą posadzkę. - Dokąd go odesłałaś? - zapytał Dalden w ojczystym języku. - Na zewnątrz. Pomyśli, Ŝe ze strachu wziął nogi za pas. Na twoje szczęście. Gdybyś wszczął burdę w budynku, gdzie urzędują politycy, szybko trafiłbyś do miejscowego więzienia. Pamiętasz, co mówiłam o ich więzieniach? Musisz ich unikać jak ognia. Brittany oczywiście nie zrozumiała ani słowa z tej rozmowy. - Znów to robicie - powiedziała z pretensją w glosie, wysuwając się przed Daldena. - Gdzie jest Tom? - A kogo to obchodzi? - odrzekła Martha. - ZagraŜał naszemu zadaniu, a nasz przyjaciel Centurianin właśnie doniósł, Ŝe w budynku przebywa jeszcze dwóch jego koleŜków, którzy robią to
samo co on, czyli przygotowują wszystkich pracujących tu ludzi na przybycie Jorrana. Odnajdźcie tę dwójkę i natychmiast przyślijcie ją do mnie. Wtedy będziemy mogli sobie swobodniej porozmawiać o godnym prawdziwego wojownika braku powściągliwości, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo jego towarzyszki Ŝycia. - Słucham? W odpowiedzi ponownie usłyszała obco brzmiący szwargot, ale wolała juŜ owe nic nieznaczące dla niej dźwięki niŜ enigmatyczne uwagi, których sens zapewne zrozumiałaby aŜ za dobrze, gdyby tylko potrafiła przełamać swoje niedowierzanie. A ten „wojownik”? Ostatnio Martha stanowczo naduŜywała tego słowa, które wcale nie wskazywało na jakiegoś Ŝołnierza zatrudnionego na pół etatu, kogoś w rodzaju funkcjonariusza gwardii narodowej - wskazywało raczej na zawodowego Ŝołdaka. CóŜ, jego budowa fizyczna predysponowała go do takiej profesji. I jego refleks. Był więc Ŝołnierzem, a tam, skąd pochodził, Ŝołnierzy określano mianem wojowników. Tak, z tym mogła się zgodzić. Ale dlaczego ukrywali fakt, Ŝe Dalden po prostu słuŜy w wojsku? Kolejne dziwactwo, z którego nic nie wynikało. Tymczasem Dalden, który stanowił najlepsze źródło informacji, oddalił się juŜ i krąŜył po budynku, indagując ludzi. Czynił to teraz bez obaw, gdyŜ miał ze sobą pałeczkę. Brittany została sama. Do zamknięcia ratusza brakowało jeszcze dwóch godzin.
Zdecydowała, Ŝe musi poznać całą prawdę, i to szybko. Pracowała dla nich, pomagając wytropić szajkę złodziei, Choć lepszym określeniem na ludzi, którzy sądzą, Ŝe w kaŜdej chwili mogą zostać politykami, byłoby słówko „wariaci". A Brittany naleŜało się coś więcej niŜ zbywanie jej mętnymi wyjaśnieniami, niesmacznymi Ŝarcikami, a kiedy to zawodziło, po prostu milczeniem.
Rozdział 20
Brittany nie przypuszczała, Ŝe męŜczyzna w obcisłych dŜinsach moŜe wyglądać aŜ tak seksownie. Przekonała się o tym wtedy, gdy zobaczyła Daldena w uszytych na miarę spodniach. A moŜe po prostu brało się to stąd, Ŝe to był on, męŜczyzna jej marzeń? Zapewne tak właśnie było, poniewaŜ jego widok, kiedy wyszedł z kabiny ubrany w białą, jedwabną koszulę z długimi rękawami, wpuszczoną w nowe, granatowe dŜinsy, był tak ekscytujący, Ŝe dziewczyna w pierwszym odruchu chciała ponownie wciągnąć Daldena do przebieralni. Patrzyła jak urzeczona, nie mogąc wprost oderwać od niego
wzroku. Ubrany normalnie, przestał przypominać wyglądem gwiazdy rocka. Ku zdumieniu Brittany, krawcowa nie chciała przyjąć za swoją pracę pieniędzy, lecz zarumieniona poprosiła jedynie o fotografię i autograf Daldena. Doszła do wniosku, Ŝe jeśli nie jest on jeszcze gwiazdorem, to z pewnością niebawem nim zostanie, a wtedy ona będzie mogła chwalić się przed klientami tym, Ŝe szyła dla niego odzieŜ. Gdy opuszczali centrum handlowe, zapadł juŜ zmrok. Pierwszy dzień pracy dla Daldena okazał się bardzo owocny. Choć nie pochwycili jeszcze samego Jorrana, to przy-skrzynili trzech jego kompanów, których odesłali do Mar-thy na przesłuchanie. Brittany zakończyła dziś pracę i teraz dręczyła ją myśl, Ŝe za chwilę będzie musiała rozstać się z Daldenem. Zdecydowała, Ŝe przynajmniej odwiezie go do hotelu. Kiedy wyjeŜdŜali z parkingu w centrum handlowym, odezwała się: - Wiem, Ŝe z jakichś powodów nie mogłeś wczoraj wrócić do swego hotelu. Rozumiem, Ŝe dziś juŜ moŜesz tam pojechać. Podrzucić cię? - Od teraz moje miejsce jest u ciebie. - Znów chcesz spać na fotelu? - spytała, odwracając wzrok. - Jak i gdzie będziemy spać, zostawiam twojej decyzji - odparł z uśmiechem.
Wspomnienie krzesła i nocy spędzonej w ramionach Daldena wywołało krwisty rumieniec na policzkach dziewczyny, chociaŜ słówka „będziemy" uŜył raczej w odniesieniu do kaŜdego z osobna niŜ w sensie, Ŝe będą spać razem. Skoro więc ma u niej nocować, powinna go czymś nakarmić, ale wolała nie ryzykować wizyty Daldena w sklepie spoŜywczym. Wyobraźnia natychmiast podsunęła jej wyrazisty obraz wózków sklepowych
obijających
się
o
siebie
z
impetem
w
wąskich
przejściach między półkami, porozrzucane stosy puszek i pudełek. PoniewaŜ było jeszcze dość wcześnie, a nazajutrz nie musieli się zrywać o wschodzie słońca, Brittany spytała: - MoŜe wstąpimy gdzieś na kolację? Albo do kina? A moŜe wolisz potańczyć? - Roześmiała się. - No wiesz, randka. - Potańczyć? Brittany przewróciła oczami. - Dlaczego patrzysz na mnie jak na jakieś dziwo? Nie rozumiesz tego słowa? - Na Sha-Ka'anie nie mamy odpowiednika tańca - wtrąciła milcząca dotąd Martha. - To rodzaj ruchów, do których potrzebna jest muzyka. Sha-Ka'anowie muzyki jeszcze nie znają. - Nie znacie telewizji, nie znacie muzyki, ale komputery to wasza specjalność. Czy zdajesz sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmi?
- A czy zdajesz sobie sprawę z tego, ile jest dziwacznych kultur na świecie? - odpowiedziała pytaniem Martha. Brittany westchnęła i dała za wygraną. - No dobrze, najpierw kolacja, a później zobaczymy. PoniewaŜ jednak nie jesteśmy odpowiednio ubrani na kolację w lepszym lokalu, co myślisz o pizzie? Nawet o dwóch... - Obrzuciła go bacznym spojrzeniem i wybuchnęła śmiechem. - MoŜe o trzech. - Co to jest? ... - Jedzenie. Typowe amery... no dobrze, to włoska potrawa, ale przez lata tak ją zamerykanizowaliśmy, Ŝe smakowo nie ma juŜ nic wspólnego z oryginalnym daniem. Za następną przecznicą jest bardzo sympatyczny lokalik. O tak wczesnej godzinie pizzeria okazała się wyjątkowo zatłoczona, zwłaszcza Ŝe wielu klientów odbierało dania na wynos. W dodatku dziecięca druŜyna piłkarska, w towarzystwie rodziców, świętowała tam zwycięski mecz. Obsługa trwała więc długo i spędzili w lokalu prawie dwie godziny. Widząc, jak bardzo smakowała Daldenowi pizza, Brittany uznała, Ŝe długie oczekiwanie na jedzenie opłaciło się z nawiązką. Martha równieŜ zainteresowała się potrawą i zapytała o składniki. Wywiązała się długa, rzeczowa dyskusja, gdyŜ Marthę nie zadowoliła zwykła lista składników. Koniecznie chciała wiedzieć, jak się poszczególne składniki wytwarza, poczynając od najmniejszego ziarenka. Na szczęście Brittany, wychowana na farmie, mogła
zaspokoić jej ciekawość. Zdarzyły się równieŜ niezaplanowane przerwy w rozmowie, których zresztą Brittany się spodziewała. Dałdena nieustannie proszono o autograf. Dwóch męŜczyzn dopytywało się, w jakiej druŜynie występuje. Brittany rozbawił fakt, Ŝe nie tylko ona, kiedy po raz pierwszy ujrzała Daldena, załoŜyła, Ŝe jest koszykarzem. Nie widziała nawet, jak to się stało, ale gdy w pewnej chwili wróciła z toalety, ujrzała całą druŜynę trampkarzy - chłopcy niczym muchy obsiedli Daldena, by zrobić sobie zdjęcie z „gigantem". Po trzech pizzach Daiden poczuł się wreszcie najedzony. PoniewaŜ zrobiło się późno, pojechali do jednego z nocnych klubów w Seaview. W powszednie dni Brittany nie uczęszczała do takich lokali, lecz skoro Daiden nie znał tańca, postanowiła sprawdzić, czy ten rodzaj rozrywki przypadnie mu do gustu. Najlepsze w tym celu są weekendowe wieczory. Wtedy lokale pulsują Ŝyciem, moŜna w nich spotkać znajomych i interesujących ludzi. Dziewczyna obawiała się jednak, Ŝe pod koniec tygodnia Daiden będzie juŜ w swoim dalekim kraju. Tego dnia zrobili ogromne postępy w pracy, a następnego zapewne pojawi się sam Jorran, by zająć fotel burmistrza Sullivana. A kiedy Daiden za pomocą pałeczki przejmie juŜ nad nim władzę, wtedy zakończy swój pobyt w Seaview. Misja spełniona, czas do domu. Brittany nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jak bardzo będzie za nim tęsknić. Stanowczo zbyt szybko się w nim zakochała. Nadal wiedziała o nim tyle co nic, ale po cóŜ jej ta wiedza, skoro on i tak wkrótce
zostawi ją z rozdartym sercem. Daiden zapewniał, Ŝe nie jest wplątany w Ŝadne rozgrywki polityczne, dlaczego więc nie mieliby kontynuować swego związku? Martha uwaŜała, Ŝe to niemoŜliwe. Jej zdaniem ogromne róŜnice kulturowe wykluczają jakiekolwiek porozumienie między nimi. Ale co kultura ma wspólnego z uczuciem, zwłaszcza gdy instynkt podpowiadał, Ŝe spotkała męŜczyznę swego Ŝycia, wymarzonego, idealnego partnera? Nawet to, Ŝe jest od niej młodszy, nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia w porównaniu z emocjami, jakie w niej wzbudzał. Tak więc ten wieczór przeznaczyła na rozrywkę... i gromadzenie wspomnień. Lecz prawie pusty lokal trochę ją speszył. W środku były wprawdzie cztery pary, ale tylko jedna z nich miała ochotę tańczyć. A wbrew temu, co dziś stwierdził Tom, Brittany nie była ekshibicjonistką
i
potrzebowała
aŜ
czterech
drinków,
zanim
odwaŜyła się wkroczyć na niemal pusty parkiet. Daiden
byl
lokalem
zachwycony.
Oświetlenie
wnętrza
przypominało dawne dyskoteki, grzmiała muzyka, a na parkiecie dwoje
młodych
demonstrowało
swoje
umiejętności
taneczne,
pozwalając Daldenowi przekonać się, co to jest taniec. Martha niezmiennie nazywała to „ruchami", które w wielu miejscach jego kraju
obłoŜone
były
klątwą.
Gdyby
Brittany
nie
musiała
przekrzykiwać hałaśliwej muzyki, poprosiłaby Marthę o definicję „klątwy". Z całą pewnością słowo to oznaczało coś innego niŜ „zabronione".
- Czy jesteś gotów spróbować? - zapytała w końcu Daldena. - Z tobą, kerima, popróbowałbym wszystkiego. Brittany była juŜ na lekkim rauszu, więc odpowiedź ta bardzo ją rozczuliła. Podała Daldenowi rękę i zaprowadziła na parkiet. Muzyka szybka, lecz rytmiczna pozwalała kaŜdemu tańczyć na swój sposób. Brittany tańczyła tak, jak się nauczyła jeszcze w liceum; innych tańców nie zdąŜyła sobie przyswoić. On lekko swingował, jakby operował jakąś niewidzialną bronią, ruchy miał precyzyjne i dziewczyna w pewnej chwili o mało nie wybuchnęła śmiechem, kiedy pojęła, Ŝe Daiden kaŜdy ruch wykonuje dokładnie pod dyktando Marthy. Zabawa była świetna. Dalden nie spuszczał wzroku z Brittany, a jego oczy wyraźnie mówiły, jak bardzo jest oczarowany widokiem tańczącej dziewczyny. I nagle, po raz pierwszy od chwili ich pojawienia się w klubie, muzyka zwolniła tempo. Dalden nie znał jeszcze wolnego tańca i Brittany musiała pokazywać mu, jak to się robi. Przytulili się do siebie, a on natychmiast zaczął ją całować. I znów, jak wtedy po południu, Brittany odpłynęła, straciła poczucie miejsca i czasu, cały świat rozmazał się przed jej oczyma, Realny był jedynie ów męŜczyzna i jego ramiona. - Martho, proszę! Brittany odniosła wraŜenie, Ŝe ten głos dobiega z jakiejś niezmierzonej dali. Nie rozumiała, o co Dalden pyta. Cały czas ją całował, wciąŜ trzymał w ramionach, wciąŜ czuła jego dotyk.
Odezwały się jej w uszach srebrne dzwoneczki, niemające jednak nic wspólnego z wypitym alkoholem. A później poczuła pod sobą miękkość, a na sobie ogromnego męŜczyznę. Lecz i wtedy jeszcze nie zaświtało jej w głowie, Ŝe leŜy z nim w łóŜku. Nawet nie zadała sobie trudu, by zapytać, jak się tam znalazła.
Rozdział 21
Początkowo
Brittany
zamierzała
ten
wieczór
poświęcić
gromadzeniu wspomnień. Była bowiem przekonana, Ŝe po odejściu Daldena tylko one jej pozostaną. Nie myślała o kochaniu się z nim, ale jakieŜ inne wspomnienia mogły być piękniejsze od wspomnień tak dogłębnej intymności? JuŜ nie pragnęła jego zapewnień i zobowiązań, nie czuła potrzeby bliŜszego poznania. To wszystko znajdowało się na szarym końcu listy jej potrzeb. Od wczoraj sprawy sercowe Brittany uczyniły niesamowicie długi krok i dziewczynie wyczerpały
się
wszelkie
logiczne
uzasadnienia,
zaprzeczać sobie samej, Ŝe pragnie Daldena.
pozwalające
Na chwilę ogarnął ją lęk, Ŝe wszystko juŜ się stało, Ŝe są w jej mieszkaniu, w jej łóŜku głęboko zaangaŜowani w miłosną grę. Zupełnie nie pamiętała, w jaki sposób znaleźli się w domu. Jej ostatnim wspomnieniem był parkiet w nocnym klubie, na którym tańczyła z Daldenem. Wypite drinki musiały zawierać podwójną porcję alkoholu, więc skutek przyszedł nagle. Barmani często tak robią - to taka męska solidarność, wiedziała o tym. Powinno się ich zastrzelić. Brittany juŜ szybko trzeźwiała, ale wcześniej alkohol musiał ją dosłownie ściąć z nóg. PrzecieŜ nawet nie pamiętała, jak zawleczono ją do domu. Zdumiewające, lecz innego wytłumaczenia nie znajdowała. Była
naga.
Błyskawicznie
przypomniała
sobie,
jak
ją
rozbierano. Dalden równieŜ był nagi, a ten widok zapierał w piersiach dech. AŜ do wczoraj trwała w przeświadczeniu, Ŝe juŜ nie spotka męŜczyzny, który całkowicie odpowiadałby jej potrzebom. A jednak Dalden pod kaŜdym względem okazywał się doskonały. Wcześniej nie przyszłoby jej do głowy, Ŝe mogłaby czuć się przy kimkolwiek mała; przy Daldenie tak się właśnie czulą. Był po prostu ogromny, i to w kaŜdym szczególe. Kobieta normalnego wzrostu zapewne by się wystraszyła, tymczasem Brittany nigdy jeszcze nie doznawała takiego szczęścia. Nagląca potrzeba, jaką wyczuwała w jego glosie poprzednio, teraz
uległa
niewielkiej
modyfikacji.
Dziewczyna
wciąŜ
czuła
trawiącą jego ciało namiętność, lecz to wcale jej nie przeraŜało.
MęŜczyzna najwyraźniej panował nad sobą. A ona była dokładnie w tym miejscu, gdzie chciał; naga, przytulona do niego, gotowa mu się oddać. I pieszczoty. Doprowadzał ją nimi do szaleństwa, układał ją tak i tak, pieścił kaŜdy skrawek jej ciała dłońmi, ustami, oczyma miodowej barwy. W pokoju paliło się światło, a mimo to Brittany nie była skrępowana ani zawstydzona, zapewne dlatego, Ŝe aŜ do bólu fascynowało ją jego ciało. I choć Dalden zdominował dziewczynę, o dziwo, było jej z tym dobrze. Wiedziała, Ŝe jeśli zechce, potrafi odzyskać nad sobą kontrolę. Ale nawet tego nie próbowała. Nigdy dotąd nie uprawiała miłości z męŜczyzną, toteŜ słowa Daldena, jego polecenia, co ma robić, przyjmowała z radością, coraz bardziej się otwierała. Dzięki temu doznania stawały się podwójnie intensywne. Była poruszona do głębi. To wszystko tak ją ekscytowało. Sama myśl, Ŝe zbliŜał się „ten moment", przyprawiała ją o zawrót głowy. Ale największą radością przejmował ją fakt, Ŝe moment ten przeŜyje właśnie z Daldenem. Płynęła po spirali w górę, była wyŜej i wyŜej, kaŜda pieszczota czy choćby dotyk zbliŜały ją do szczytu... I
nagle
z
głębin
pamięci
wypłynęła
Martha.
Brittany
przypomniała sobie o jej wszędobylskich, śledzących ich nieustannie oczach i o sześciu przeziernikach. Wpadła w panikę. Dotąd nawet jej przez myśl nie przeszło, Ŝe nie są sami. - Gdzie to masz? Pudełko Marthy? - Nie doczekała się
odpowiedzi; w kaŜdym razie od Marthy. - Ona odeszła? - Nie będzie nam przeszkadzać. Nie znaczyło to wcale, Ŝe wyłączyła się na dobre, lecz zapewnienie Daldena wystarczyło. Gdy jednak lęk przed obecnością Marthy ustąpił, jego miejsce zajął inny. Kiedy Dalden się na niej połoŜył, pomyślała, Ŝe ją rozerwie. StęŜała, zacisnęła jeszcze bardziej zamknięte juŜ oczy. - Jestem gotowa, naprawdę jestem gotowa. Dalden popatrzył na te zaciśnięte kurczowo powieki i roześmiał się basem. - Nie jesteś jeszcze na nic gotowa, kerima. Nigdy tego nie robiłaś, prawda? Brittany otworzyła oczy, zaledwie troszeczkę, tyle tylko, by go dostrzec. - Gdybym robiła, myślisz, Ŝe bym cię wczoraj odepchnęła? Widząc, jak ta odpowiedź uradowała Daldena, dziewczynę ogarnęła nieprzytomna radość, Ŝe mogła mu tak właśnie powiedzieć. Długo czekała na właściwego męŜczyznę, ale w końcu się doczekała. Instynkt podpowiadał jej, Ŝe nie liczy się ani czas, ani okoliczności, nawet to, Ŝe w opinii Marthy z powodu zbyt wielkich róŜnic kulturowych nie istnieje szansa na ich trwały związek. Nic się nie liczyło. Musiała to zrobić dla siebie. Gdyby tylko mogła mieć nadzieję, Ŝe nie skończy się to na jednej nocy, byłaby w siódmym
niebie. Przelotna chwila smutku sprawiła, Ŝe Brittany impulsywnie zarzuciła mu ręce na szyję i szepnęła: - Daldenie, pomóŜ mi uwierzyć w szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli nie jest nam pisane być razem na zawsze. Obiecaj, Ŝe ta noc nie będzie jedyna. Odchylił się nieco do tylu, by móc spojrzeć jej w oczy. - Nie rozumiem twego strachu. Jesteś moją towarzyszką Ŝycia. I dopóki nie znajdziemy się w miejscu mi znanym, gdzie będę pewien, Ŝe juŜ cię nie stracę, nie opuszczę cię ani na chwilę. Czy o takie zapewnienie ci chodzi? Ogarnęła ją fala radości; prawie lśniła szczęściem. - Na zawsze. Dalden uśmiechnął się, pocałował ją delikatnie w policzek, po czym przeniósł usta na jej szyję, Powstrzymywał się najwyŜszym wysiłkiem woli. Robił to wyłącznie dla niej, gdyŜ ta krótka chwila smutku i strachu odebrała Brittany gotowość. Najwyraźniej jednak zamierzał wszystko zacząć od nowa, co napełniło dziewczynę nieziemskim wprost szczęściem. On wciąŜ aŜ drŜał z gotowości; ją teŜ ponownie ogarnęły Ŝądze. Choć jej nie pospieszał, ona pragnęła tego nie mniej niŜ on. Jej ciało idealnie współgrało z umysłem. I wcale tak bardzo nie bolało. Wchodził w nią powolutku, ostroŜnie, gasząc jej lęk pocałunkami,
tak Ŝe kiedy poczuła pierwszy silny nacisk, ból, a następnie coś w niej pękło, zareagowała jedynie cichym westchnieniem zaskoczenia, Dalden głębiej nie wchodził. Znów pokazał, jak bardzo potrafi panować nad swymi zmysłami. Jego kontrola nad ciałem i emocjami była wprost niewiarygodna. I chyba niepotrzebna, gdyŜ Brittany łaknęła go kaŜdą komórką ciała. Próbowała mu to wyjaśnić, nie uciekając się do słów. Objęła go za plecy obiema rękami, skłaniając w ten sposób, by wszedł w nią całkowicie, Oczywiście bez rezultatu. Nie była w stanie go ruszyć, jeśli on sam ruszyć się nie chciał. Przez chwilę czuła doń Ŝal, Ŝe tak łatwo moŜe robić z jej ciałem wszystko, co zechce, a ona z jego nic. Ale trwało to tylko chwilę. Dalden uśmiechnął się do Brittany rozbawiony, a zarazem uradowany jej wysiłkami. Pocałował ją delikatnie, a następnie, przylegając szczelnie ustami do jej ust, wślizgnął się w nią cały. Było to bolesne i rozkoszne zarazem, cudowniejsze, niŜ śniła w najsłodszych snach. Miała go w sobie. A on cały czas panował nad sobą -Ŝadnych gwałtownych, gorączkowych ruchów; gładził ją powoli od środka, jakby odprawiał najbardziej ekscytujący, najświętszy rytuał. Pozwalał jej cieszyć się najdrobniejszym szczegółem owego niebywałego stanu. Rosła w niej rozkosz, rosła, obejmowała niczym macki ogromnej, najsłodszej na świecie ośmiornicy. Szczyt przyszedł nagle; eksplodował tak potęŜną falą rozkoszy, Ŝe dziewczyna o mało nie zemdlała. Dalden natychmiast dołączył do
niej w uniesieniu i trwali tak, unoszeni fałami najwyŜszej rozkoszy, długo, aŜ do bólu. W nocy kilkakrotnie się budziła. Przytulając się do Daldena, okrywała go własnym ciałem niczym kołdrą. Próbowała się ruszyć, wstać, zgasić światło, ale on zbyt mocno trzymał ją w ramionach i nie puszczał od siebie nawet we śnie. Brittany uśmiechnęła się i ponownie przytuliła twarz do jego potęŜnego torsu. Był jak najtwardsza poduszka na świecie, ale jej było jak w raju. Jej zadowolenia nie dawało się przeliczać na miary wygody.
Rozdział 22
- Brittany, obudź się! - dobiegł z salonu głos Jan. - Masz gościa. Brittany wiedziała, Ŝe ma gościa. Otworzyła oczy, by przekonać
się, Ŝe jej gość pogrąŜony jest w głębokim śnie. 2 końca łóŜka zwieszał się fragment jego nogi. ŁoŜe było duŜe -największe, jakie udało jej się kupić - i dla niej pasowało jak ulał. Inaczej rzecz miała się z męŜczyzną liczącym blisko dwa trzydzieści wzrostu. - Britt? - ponownie dobiegi głos zza drzwi. Do rozespanej Brittany dotarło wreszcie, Ŝe jej przyjaciółka wcale nie ma na myśli Daldena. - JuŜ idę! - odkrzyknęła. Wyskoczyła z łoŜa, wyciągnęła z szafy biały puchaty szlafrok, zarzuciła go na plecy i ruszyła w stronę salonu. Usłyszała, jak za jej plecami Dalden poruszył się przez sen, lecz nie odwaŜyła się zerknąć za siebie. Gdyby to zrobiła, mogłaby okazać się bardzo nieuprzejma wobec nieoczekiwanego gościa, kaŜąc mu wynosić się do wszystkich diabłów. Zresztą i tak zamierzała to zrobić... dopóki nie zobaczyła męŜczyzny czekającego na nią w progu frontowych drzwi. Jan gapiła się w niego, jakby dręczył ją straszny głód, a on był wysokim na metr osiemdziesiąt czekoladowym ciastkiem z kremem. Brittany nie mogła jej za to winić. MęŜczyzna był aŜ nieprzyzwoicie przystojny. Brittany nigdy w Ŝyciu nie spotkała nikogo o tak nieskazitelnej
urodzie;
stanowił
wręcz
nieosiągalny
wzorzec.
Dorównywał jej wzrostem, no moŜe odrobinę ją przewyŜszał, ale nie chciała
się
do
niego
zbliŜać,
by
to
sprawdzić.
Był
nawet
przystojniejszy od Daldena, choć na inny sposób. Trochę zbyt mało męski... na myśl nasuwało się określenie „piękny".
Nosił jednoczęściowy kombinezon lotniczy, coś w rodzaju munduru. Miał krótkie, czarne jak węgiel włosy i tak intensywnie zielone oczy, Ŝe widać to było nawet przez całą szerokość salonu. Dźwigał wielkie plastikowe pudło. Dopiero gdy Brittany po raz drugi na nie spojrzała, pojęła, Ŝe jest ono wypełnione Ŝywnością. - Nie pomylił pan przypadkiem adresu? - zapytała. - Martha nie popełnia omyłek - odparł z uśmiechem obcy męŜczyzna. - Przysłała mnie tutaj z artykułami spoŜywczymi, których nasz olbrzym potrzebuje. - Rozumiem, jest pan znajomym Daldena. Obcy stał nieruchomo. Natomiast zza pleców dziewczyny dobiegł głos Daldena: - Martho, czy to Corth II? Czyś ty straciła rozum? - Zaoszczędziłam wam czasu, dziecko - rozległ się kpiący głos Marthy. - Wczoraj do cna opróŜniłeś kredens naszej laleczki. Jan stała jak słup soli i wytrzeszczała oczy na goły tors Daldena. MęŜczyzna miał na sobie tylko dŜinsy, a do paska przyczepione pudełko Marthy. Jan najbardziej jednak chyba przeraził bezcielesny, kobiecy głos. Niewątpliwie teŜ zdumiał ją widok Daldena wynurzającego się z sypialni Brittany. - Chyba jednak powinnam napić się kawy - oświadczyła w końcu i taktownie wycofała się do kuchni. Brittany równieŜ miała wielką ochotę na kawę, lecz uznała, Ŝe
najpierw powinna się ubrać, - Pogadajcie ze sobą, a ja w tym czasie coś na siebie narzucę. Mówiąc to, wciąŜ gapiła się na gościa i zapewne z tego powodu Dalden oświadczył lekko rozdraŜnionym tonem: - Corth II juŜ sobie idzie. - Brzmi to tak, jakby mnie stąd wypraszano - odezwał się Corth II z szerokim uśmiechem. - Miło było cię poznać, Brittany Callaghan. Szkoda tylko, Ŝe tak krótko. Być moŜe… - ZjeŜdŜaj! - warknął Dalden. Mocno rozbawiony męŜczyzna posłusznie odwrócił się w stronę drzwi. Martha chichotała. - Ha, ha! To było nader interesujące - dobiegło z małego pudełka. - Wojowniku, tracimy sławetną sha-ka'ańską kontrolę nad sobą? Nic dziwnego, ostatniej nocy straciłeś ją do końca. Brittany popatrzyła ze zmarszczonym gniewnie czołem na pudełko przy pasku Daldena. - Martho, dlaczego nieustannie się go czepiasz? Jeśli wzruszenie ramion moŜna oddać głosem, to taki właśnie gest dobiegł z pudełka. - Próbuję załagodzić sprawy, laleczko. Za chwilę Dalden zacznie trapić się swymi naturalnymi inklinacjami, o których myśli, Ŝe ich nie ma. A strapiony, wojownik jest niczym bomba z zapalnikiem
czasowym.
Na
tym
etapie
naszej
gry
czegoś
takiego
nie
potrzebujemy. - Martho, powiedziałaś juŜ stanowczo za duŜo - przerwał jej Dalden. - Martha powiedziała stanowczo za mało - sprzeciwiła się Martha. - Ale rozluźnij się, wojowniku, i nie trap się niektórymi z tych inklinacji. Zeszłej nocy miałeś swoje wielkie chwile. Byłeś świadkiem czegoś, co od stuleci stanowi formę pokusy erotycznej. Ma to pobudzać zmysły. Niektóre kultury uwolniły się od tego, sądząc, Ŝe ich lud ma wystarczająco duŜo stresów, a stres seksualny w takiej formie jedynie komplikuje problem. - Matko Boska! - wykrzyknęła z niedowierzaniem Brittany. Mówisz o naszych tańcach ubiegłego wieczoru? - Jeśli sama tego nie zauwaŜyłaś, laleczko, pragnę ci donieść, Ŝe widok ciebie w tańcu całkowicie wytrącił go z równowagi. Proszę cię, do zakończenia naszej misji Ŝadnych więcej takich głupot. - Dla niektórych ludzi taniec to najwspanialsza rozrywka zauwaŜyła Brittany. - Niektórzy ludzie są z tańcem oswojeni - odrzekła Martha. Dalden do nich nie naleŜy. Brittany popatrzyła na męŜczyznę i zaczerwieniła się po koniuszki uszu, - Chyba nie myślisz, Ŝe zamierzałam w ten sposób ciebie...
ciebie... Dalden natychmiast przytulił ją do siebie i promiennie się uśmiechnął. - Tamtego wieczoru nie oddałbym za nic, kerima. Ona równieŜ - z tym tylko, Ŝe chciałaby cofnąć się w czasie i wszystko sobie dokładnie przypomnieć. Czarna dziura w pamięci była nieco przeraŜająca; nie pamiętała nic z tego, co się wydarzyło. Ale gdyby kierowała samochodem po pijanemu, Dalden z całą pewnością coś by o tym wspomniał. Wszystko inne pamiętała z fotograficzną dokładnością, łącznie z jego zapewnieniem, Ŝe ona jest jego towarzyszką Ŝycia i nie rozdzielą się ani na chwilę, dopóki on nie znajdzie się w znanym mu miejscu. Chciałaby poznać definicję „znanego mu miejsca". Słowo „dom" było mało prawdopodobne, raczej chodziło mu o powrót do bazy operacyjnej, skąd go wysłano. Kolejny zagadkowy termin to „towarzyszka Ŝycia". Podobało się jej to określenie, lecz w wielu kulturach towarzysz oznaczał po prostu przyjaciela. Instynkt podpowiadał dziewczynie, Ŝe Daldenowi nie o to chodziło. W tej chwili jednak nie była w nastroju do zadawania pytań. Poza tym mogłaby usłyszeć rzeczy, które tylko by ją głęboko rozczarowały.
Teraz
pragnęła
wspomnienia minionej nocy.
jedynie
smakować
rozkoszne
Zarzuciła Daldenowi ręce na szyję, przytuliła twarz do jego twarzy i szepnęła: - Postaram się trzymać cię jak najdalej od przybytków typu dyskoteki, ale masz moje słowo, Ŝe zapewnimy sobie dobrą zabawę i bez tańca. Martha zachichotała, a Dalden szeroko się uśmiechnął. Brittany poniewczasie skonstatowała, Ŝe słowem „zabawa" Dalden określał uprawianie miłości. Odstąpiła krok i burknęła pod adresem obojga: - Nie to miałam na myśli... to zresztą niewaŜne. Kiedy się ubiorę, zajmiemy się prowiantem, który był uprzejmy przynieść wasz kolega. - Corth II nie jest Ŝadnym kolegą. - Dobrze, zatem wasz wróg. - Nie tak - zaprzeczył Dalden. - Moja matka traktuje go jak członka rodziny. - Naprawdę? A ty nie? - Podobnie jak mój ojciec, nie toleruję podobnych Corthowi II. - Nooo... w porządku - odparła przeciągle Brittany. - Myślę, Ŝe to całkiem jasne... dla ciebie. I zakonotuj sobie, Ŝe nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „podobnych", foza tym ta dwójka stanowiąca jego nazwisko wydaje mi się niedorzeczna. Czy w waszym kraju
nazwiska oznacza się cyframi? - To nie jest nazwisko. Jest drugi w linii, ulepszony model stworzony przez Marthę, podobny do oryginalnego Cortha. - Syn Marthy? - zdziwiła się dziewczyna. - Tak jakby. - Tak jakby? - Brittany zmarszczyła brwi. - No tak, coś przegapiłam. Martho, moŜesz mi to dokładniej wyjaśnić? - Nawet o tym nie myśl, laleczko. Uwielbiam wprost, jak wojownicy wpadają w dołki, które sami kopią, a później nie potrafią się z nich wydostać. Brittany skrzywiła się i zwróciła bezpośrednio do Daldena. - Dlaczego więc ten Corth nie otrzymał rodowego nazwiska? - Martha jest mockiem II. A to znaczy, Ŝe wszystkie ulepszenia oryginału, tak jak ona, noszą tę samą klasyfikację. - Poddaję się. Mówisz tak, jakby był maszyną, androidem lub czort go wie czym, a to przecieŜ niemoŜliwe. - Dlaczego niemoŜliwe? - MoŜe i potrafimy dokonywać cudów w zakresie budowy robotów, ale nie takich jak ten, co przed chwilą nas odwiedził. To był człowiek. Widziałam jego oczy. Nie było w nim nic z maszyny. - Mówiłem ci juŜ, Ŝe pewne rzeczy nie mieszczą się w głowie.
Brittany zamrugała oczami, po czym się roześmiała. - Cieszę się, Daldenie, Ŝe masz poczucie humoru. Jest moŜe trochę dziwaczne, ale jest. - Kobieto... - NajwyŜszy czas zmienić temat, dzieci - przerwała im sucho Martha. - Zaspaliście, a nasz wielkolud jest głodny. Miałam nadzieję, Ŝe pojawimy się w ratuszu w chwili jego otwarcia. Musimy tam jechać jak najszybciej, by upewnić się, Ŝe nic złego jeszcze się nie wydarzyło. Brittany zaczerwieniła się, mruknęła coś pod nosem i szybko pobiegła do sypialni, Ŝeby się ubrać.
Rozdział 23
- Tak właśnie podejrzewałam - oświadczyła Martha, kiedy wkraczali do głównego holu ratusza. - Ludzie Jorrana są juŜ w całym tym ślicznym miasteczku. Ci trzej, z którymi mam kontakt, przetrwali noc w róŜnych miejscach. A teraz pojawili się bardzo
wcześnie, w przeciwieństwie do niektórych... - Czasami moŜesz Marthy nie słuchać - odezwał się Dalden, obejmując dziewczynę w pasie. - Gdybyśmy naprawdę musieli być tam wcześniej, z całą pewnością by nas obudziła. - Dobra, dobra - burknęła Martha. - Wyciągnięcie was z łóŜka pochłonęłoby duŜo więcej czasu. O, widzę, Ŝe oboje się rumienicie. Rozumiecie teraz, dlaczego wolałam posłać do was Cortha II. - Czy moŜesz ją wyłączyć? - zapytała Brittany uraŜonym tonem. - Oczywiście, lecz nie przez najbliŜsze miesiące. Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Chyba nie sądzisz, Ŝe schwytanie Jorrana zajmie nam aŜ tyle czasu? - Nie - odrzekł. - Ale nie mogę pozbyć się Marthy do chwili powrotu do domu, gdzie znów stanie się utrapieniem mojej matki. - Tedra wcale nie uwaŜa mnie za utrapienie - wtrąciła skrzywdzonym głosem Martha. - A co powiesz o moim ojcu? - TeŜ nie! Jej ton wskazywał, Ŝe tak naprawdę wcale nie czuje się skrzywdzona. Brittany nie zwracała uwagi na przekomarzanie się Daldena z
Marthą. WciąŜ miała w głowie uwagę męŜczyzny o „najbliŜszych miesiącach". - Czy to znaczy, Ŝe po zakończeniu misji nie zamierzacie wracać bezpośrednio do domu? - Wracamy. Oczy Brittany rozszerzyły się ze zdumienia. - PodróŜ zajmie wam aŜ tyle czasu? PrzecieŜ przez ocean leci się zaledwie kilka godzin. Chyba chcecie wracać średniowiecznym Ŝaglowcem. - Kiedy Martha nie roześmiała się, Brittany pomyślała, Ŝe nie zrozumiała jej Ŝartu. - A moŜe wpław? Zawarty w jej głosie sarkazm był oczywisty, lecz i jego Dalden najwyraźniej nie wyczuł. - To niemoŜliwe - rzekł. Martha okazała się bardziej domyślna. - Nie obraŜaj się, laleczko. Zrozumiesz wszystko prędzej, niŜ sądzisz, a wtedy zapewne zapragniesz jedynie powrócić do krainy „niewiedzy". A tak na marginesie, moŜe wreszcie zabierzemy się do pracy? Porządek dzienny jak wczoraj. Brittany, zaczniesz od wizyty u burmistrza, a Dalden obejdzie resztę biur. Brittany cięŜko westchnęła, skinęła głową i ruszyła w stronę sekretariatu Sullivana. Zabrała jedną z trzech skonfiskowanych juŜ pałeczek. Teraz miała po raz pierwszy osobiście wypróbować jej działanie na sekretarzu burmistrza i na samym Sullivanie.
WciąŜ
dziwiła
ją
hipnotyczna
władza,
jaką
dawała
uŜytkownikowi pałeczka. Sekretarz bez chwili wahania posłał ją do gabinetu burmistrza, nie zwracając uwagi na to, Ŝe akurat trwała tam jakaś waŜna narada. I to właśnie stało się powodem całego zamieszania. Jaki był tego dnia stan jej umysłu? WciąŜ krąŜyła myślami wokół wypadków minionej nocy i nie przywiązywała większej wagi do bieŜących spraw. Nie miała jednak Ŝadnego wytłumaczenia na taką beztroskę... W gabinecie wokół biurka burmistrza siedziały cztery osoby. Nikt ze sobą nie rozmawiał, siedzieli po prostu rozluźnieni w pluszowych fotelach i sprawiali wraŜenie śmiertelnie znudzonych. Na jej widok burmistrz, nie bacząc na to, Ŝe jej wejście przerwało zebranie, znów cały w uśmiechach, zerwał się zza biurka na powitanie. Czy wciąŜ jeszcze znajdował się pod hipnotycznym wpływem z poprzedniego dnia i gotów był odpowiedzieć na wszystkie jej pytania? Ale nie mogła przecieŜ zaczynać rozmowy w obecności obcych ludzi ani teŜ uŜyć pałeczki jednocześnie na wszystkich obecnych w gabinecie osobach bez wszczynania alarmu. Powinna zatem się wycofać. - Widzę, Ŝe wypadło panu coś nieoczekiwanego - oświadczyła. Panie burmistrzu, chętnie poczekam na zewnątrz, aŜ skończycie i... - Co skończymy? - zapytał ze zdziwieniem Sullivan, unosząc
brwi. - PrzecieŜ byłem z panią umówiony, prawda? - Tak, ale... - Proszę siadać, proszę siadać. - Na jego twarzy pojawił się uśmiech przeznaczony dla publiczności. - Czym mogę pani słuŜyć dzisiaj? Brittany poczuła, Ŝe się czerwieni. Czterech zgromadzonych przy
biurku
męŜczyzn
było
zapewne
jego
najbliŜszymi
współpracownikami. WciąŜ się nie odzywali, obserwując całą scenę ze znudzonymi minami. I dopiero to dało jej do myślenia. CzyŜby miała rozmawiać z burmistrzem o swoich sprawach w obecności tych ludzi? Czy to normalne, Ŝe Sullivan prywatne spotkania odbywał w towarzystwie osób trzecich? Za pierwszym razem zastała go podczas samotnego lunchu. A jeśli nawet takie panowały tu zwyczaje, dlaczego ci ludzie nie przedstawili się, by rozładować napiętą nieco atmosferę? Zaniepokojona tym, Ŝe nie zdoła wykonać swego zadania, postanowiła zachować się trochę niegrzecznie. Ale ostatecznie sami byli sobie winni. - Kim pan jest? - zapytała obcesowo jednego z siedzących przy biurku burmistrza męŜczyzn. - Obserwatorem. Niewiele z tego rozumiejąc, wyciągnęła w jego stronę rękę, i choć on zignorował jej gest, powiedziała:
- Jestem Brittany Callaghan. A pan? - Obserwatorem - powtórzył, po czym dodał: - Proszę załatwić swoją sprawę, kobieto, i iść sobie. Tym razem rozpoznała akcent. Podobny do akcentu, z jakim mówił Dalden, choć nieco inny; akcent wyraźnie cudzoziemski. W głowie zapaliły się jej czerwone światełka alarmowe. Musiała natychmiast się stamtąd wynieść i ostrzec Daldena, Ŝe przeciwnicy najprawdopodobniej zgarniają juŜ pulę. - Proszę mi wybaczyć, widzę, Ŝe przeszkadzam - odezwała się chłodnym tonem do Sullivana. - Przyjdę innym razem, panie burmistrzu... Kiedy nie będzie pan... obserwowany. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi, lecz zastąpił jej drogę jeden z męŜczyzn, dość wysoki, masywnie zbudowany. Dziewczyna nie była w stanie odepchnąć go na bok. Miał budowę bramkarza z nocnego klubu. Z klapy jego nowego garnituru zwisała metka z ceną. MęŜczyzna wyglądał bardzo groźnie. - Trudno jest ukrywać strach pod innymi emocjami - dobiegł ją zza pleców głos. - Większość ludzi tego nie potrafi. Wpadłaś tu nieoczekiwanie. Pytanie: Co spowodowało twój strach? Brittany odwróciła się na pięcie. Mówił człowiek, któremu się przedstawiła
i
który
Obserwator.
Sprawiał
rzeczywiście wraŜenie
wywołał
w
najwaŜniejszego
niej
popłoch.
wśród
tych
znudzonych intruzów, więc dlatego się do niego zwróciła. CzyŜby sam Jorran?
Wstał z fotela. W tej chwili otaczała go jeszcze wyraźniejsza aura przywództwa; otulała go niczym opończa. Wysoki, szczupły, o jasnoblond włosach i szmaragdowozielonych oczach trzymał się po królewsku, a do pełnego majestatu brakowało mu tylko berła i korony, Ogólne wraŜenie jednak całkowicie burzyła idiotyczna metka z ceną. Dostrzegła ją, kiedy skrzyŜował na piersiach ramiona, Szybkie, nerwowe spojrzenie w kierunku pozostałych męŜczyzn przekonało ją, Ŝe oni równieŜ mają przy swoich marynarkach takie same metki. Czy tam, skąd pochodzili, obowiązywała taka moda? A moŜe ich kraj był tak zacofany, Ŝe jego obywatele nie wiedzieli, iŜ po wyjściu ze sklepu odzieŜowego naleŜy metki odrywać? i wszyscy mieli garnitury fabrycznie nowe. CzyŜby kupili je w miasteczku, by zrzucić wreszcie pustynne burnusy? I znów, zamiast opierać się na faktach, zakładała jedynie pewne rzeczy. Cały kłopot w tym, Ŝe tych faktów znała mało. Ale tak raŜąca
nieznajomość
współczesnego
świata,
jaką
przejawiali
nieznajomi, sprawiła, Ŝe całkowicie opuścił ją strach. Jak mogła to wszystko traktować powaŜnie, skoro ci ludzie, kompletnie nic nie wiedząc o kraju i jego polityce,, próbowali przejąć w nim władzę. MęŜczyzna czekał na odpowiedź dziewczyny. - Nie wiem, o czym pan mówi - odparła prosto. Na jego twarzy pojawił się wyraz lekkiego niepokoju. - AleŜ doskonale pani wie. Albo wyzna nam pani prawdę, albo
kaŜę panią aresztować za próbę zamachu na Ŝycie pana Sullivana. On oczywiście to potwierdzi. Najwyraźniej
blefował.
Musiał
blefować.
Posyłać
ją
do
więzienia- a mógł to zrobić, uŜywając pałeczki, tylko dlatego, Ŝe nie odpowiedziała na jego pytanie? Strach wymieszany z oburzeniem skłonił ją do zwrócenia się do Sullivana. - Czy pan to słyszy, burmistrzu? Sullivan popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Słyszę tylko, Ŝe rozmawia pani ze sobą, wygadując jakieś bzdury. Jorran westchnął, co sprawiło, Ŝe Brittany znów przeniosła na niego wzrok. - Fatalnie się stało, Ŝe to powiedział. Interesowało mnie tylko, co panią tak bardzo wystraszyło. Teraz musimy panią zatrzymać. Tak, to musiał być blef. Oczywiście, z całą pewnością nie zechce robić huku, który zwróciłby na niego powszechną uwagę. - Nawet nie pytasz, kobieto, dlaczego on nas nie widzi i nie słyszy - powiedział pogardliwie i ponownie zajął miejsce w fotelu. Zresztą to juŜ niewaŜne. Zbyto ją krótko. Dziewczynę ogarnął nieprzytomny gniew. Była nielogiczna, zwykłym śmieciem, który zmiata się z dywanu? Nie
stanowiła zagroŜenia dla ich planów? - Nie pytam? Nie muszę pytać! - wrzasnęła z takim samym lekcewaŜeniem. - Dobrze wiem, dlaczego was nie widzi i nie słyszy.
Rozdział 24
Chyba sam diabeł ją podkusił, by to powiedzieć. Nawet głupiec wie, Ŝe gniew jest najgorszym doradcą, i prawda ta dotyczyła równieŜ Brittany. Powinna była trzymać buzię na kłódkę. Powinna udawać, Ŝe jest tym, na kogo wygląda, kolejnym interesantem, który miał umówione spotkanie z burmistrzem. Teraz pokazała, Ŝe wie więcej, niŜ sądzili. A przy okazji zdradziła Daldena. Był od nich większy i silniejszy, ale starcie z tymi dwoma typami o sylwetkach bramkarzy dyskotekowych mogło kosztować go trochę wysiłku. W normalnych warunkach pokonałby całą czwórkę. Lecz gdyby przeciwnicy wyekwipowani byli w pałeczki, nie byłyby to
warunki normalne. Mogli z łatwością unieszkodliwić Daldena w dwie sekundy i na polu walki pozostałby zwycięski Jorran. Za wszelką cenę nie mogła dopuścić do tego, by domyślili się, Ŝe budynek jest juŜ pod baczną obserwacją Daldena. Jorran ponownie dźwignął się z fotela, tym razem jego niepokój nie był juŜ „lekki". Niski, barczysty męŜczyzna podszedł do burmistrza i szepnął mu coś do ucha. Wyglądało na to, Ŝe w tej samej chwili równieŜ dziewczyna stała się dlań niewidzialna, gdyŜ Sullivan, podchodząc do biurka, by przejrzeć jakieś papiery, minął ją jak powietrze. - Wytłumacz swoje słowa, kobieto. Dziewczyna przeniosła wzrok na majestatyczną postać Jorrana. Postanowiła łgać najwiarygodniej, jak tylko zdoła. - Jestem dziennikarką wyznaczoną przez redakcję do obsługi ratusza. Moim zadaniem jest myszkowanie tutaj w poszukiwaniu interesujących tematów. Pan i pańscy ludzie, wymachujący od paru dni tymi laskami, jesteście niesłychanie interesujący. Chodziłam więc, słuchałam, rozmawiałam z ludźmi. Nawet dziecko potrafi dodać dwa do dwóch, zwłaszcza Ŝe pańscy ludzie wcale nie kryli się z tym, co robią. To ostatnie wcale nie było prawdą, lecz Jorran puścił to mimo uszu. - Siedzimy na bieŜąco wszystkie doniesienia waszej prasy mruknął. - Nic takiego nie ukazało się drukiem. Świadczy to, Ŝe
kłamiesz. - Świadczy to, Ŝe nie skończyłam jeszcze pisania mego artykułu. - Ale nikomu jeszcze nie mówiła pani o swoich odkryciach? Dylemat. Kryć własny tyłek i przyznać, Ŝe kilkanaście osób wie juŜ o jej rewelacjach, albo teŜ zapewnić, Ŝe nikt o nich nie wie, umoŜliwiając tym samym Daldenowi przygwoŜdŜenie całej szajki? śaden dylemat! PrzecieŜ Martha wyraźnie powiedziała, Ŝe jeśli tamci gdzieś się zaszyją, nigdy juŜ ponownie nie trafi na ich trop. Bez paniki... Brittany w tej rozgrywce liczyła się najmniej. Postanowiła więc sama przejść do ataku. -
Wygłupiacie
się,
prawda?
Naczytaliście
się
fantastyki
naukowej. Potrzebuję mocniejszych dowodów, zanim podpiszę swoim nazwiskiem artykuł o czymś, co wprost nie mieści się w głowie. Chodzi mi o te wasze laski; to czysta fantastyka. Proszę, wyjaśnij mi dokładnie, do czego one słuŜą. - Jakie są pani wnioski? - Nie płacą mi za wyciąganie wniosków, Mam tylko dostarczać ciekawego materiału. Ale jedna rzecz jest tu oczywista: chcesz zostać burmistrzem. - Oczywiste często okazuje się nieoczywiste - odparł Jorran, po czym wskazał głową burmistrza i dodał: - Nie robi nic takiego, czym by mi zaimponował. Decyduje o mało istotnych sprawach. Nie
jestem pewien, czy chcę zająć jego miejsce. Przez kilka dni go poobserwuję i wtedy podejmę decyzję. Brittany o mało się nie roześmiała. Ten człowiek pragnął zostać burmistrzem, a nawet nie wiedział, jakie obowiązki wiąŜą się z tym stanowiskiem. Albo teŜ próbował zamydlić jej oczy. - Obowiązków burmistrza nie nauczycie się w kilka dni wyjaśniła. - Podjęte przez niego programy trwają miesiące, nawet lata. A to, czy jest dobrym, czy złym burmistrzem, okazuje się pod koniec kadencji. Wtedy dopiero moŜna przekonać się, czego dokonał. Burmistrz to nie tytuł, to konkretne zadania. Pracuje dla ludzi, dla dobra miasta, nie dla własnych korzyści. Jorran zbył jej słowa machnięciem ręki. - Obowiązki burmistrza będą takie, jakie ja zechcę, a nie jakich oczekują mieszkańcy miasta. Ich zdanie się nie liczy. Poza tym to zaledwie pierwszy stopień schodów prowadzących do prawdziwego władztwa. I tyle. Najwyraźniej puszył się swoją osobą, co zresztą nie dawało większych nadziei, Ŝe po skończonej rozmowie puszczą ją wolno. MoŜe sobie wszystkiego posłuchać, po czym... - Władztwo, tak? Czy nie ma pan przypadkiem na myśli przywództwa? Pytam z czystej ciekawości, jak pan zamierza wskoczyć na pozycję kandydata do wysokiego stanowiska w tym kraju, skoro nie jest pan ani jego obywatelem, ani znany wyborcom?
- Jestem znany. Wszyscy ludzie w tym budynku myślą juŜ, Ŝe jestem ich burmistrzem. Sullivan wyda dziś mediom oświadczenie, Ŝe był jedynie marionetką w moich rękach i Ŝe od samego początku wszystkie decyzje podejmowałem ja. Brittany miała juŜ na końcu języka odpowiedź, Ŝe takie oświadczenie wywoła jedynie ogromną burzę - mówić ludziom, Ŝe padli ofiarą oszustwa? - i przyniesie efekty wręcz odwrotne do zamierzonych. Lecz na wszelki wypadek, gdyby jednak Dalden i Martha nie zdołali go schwytać, nie naleŜało Jorrana ostrzegać, Ŝe kopie sobie grób. - Czy nie zapomina pan o innych kandydatach na stanowisko burmistrza? - zapytała. - Jeśli zdecyduję się na swój obecny kurs do prezydentury, będę jedynym kandydatem na burmistrza w procesie, który wy nazywacie wyborami. Pozostali ustąpią miejsca lepszemu od nich. - Zamierza pan uŜyć tych pałeczek, by zmusić ich do rezygnacji w ostatniej chwili? Jorran uśmiechnął się. Był to uśmiech mówiący nie-ma-takiejmoŜliwości-bym-przegrał. Brittany ogarnęło przeraŜenie. Poczuła mdłości, Uświadomiła sobie nagle, Ŝe ten człowiek naprawdę moŜe zrobić to, co zaplanował. A to, co zaplanował, było czymś duŜo gorszym od tego, co powiedzieli jej Dalden i Martha. Prezydentura? Był na nią zdecydowany, a pałeczki rzeczywiście mogły wynieść go na najwyŜsze szczyty władzy. Dzięki nim wmówi
ludziom, by na niego głosowali. Media, otrzymując o nim fałszywe informacje, zapewnią mu ogromną popularność w całym kraju. Kobiety, które zaczną coś podejrzewać, zostaną uciszone przez swoich przełoŜonych i Ŝyjących z nimi męŜczyzn. W wyjątkowych przypadkach trafią do więzienia - jej przecieŜ teŜ groŜono. Za pomocą jednego dotknięcia hipnotycznej pałeczki i kilku wyszeptanych słów skutecznie rozprawią się z opozycją. Sędziowie, politycy, organa wymuszania prawa - do licha, nawet generalicja wszyscy oni staną się marionetkami w rękach Jorrana. - Po co więc zajmować się głupstwami, skoro moŜna od razu pójść na całość? - zapytała Brittany, usiłując wyciągnąć z Jorrana jak najwięcej informacji i lepiej poznać tok jego rozumowania. Chirurgia plastyczna moŜe zapewnić panu bliźniacze podobieństwo do obecnego prezydenta. - CzyŜ Daldena nie martwił fakt, Ŝe Jorran zmienił swój wygląd? - W ten sposób moŜe pan... - I przyjąć jego imię? - zapytał z pogardą męŜczyzna. - Nigdy. Nie przyniesie mi to Ŝadnej chwały. To właśnie moje własne imię ma być szanowane, tak jak na to zasługuje. Brittany przypomniała sobie, Ŝe Jorran niedawno uŜył słowa „jeŜeli", a więc nie jest jeszcze do końca pewien swego aktualnego kursu. PrzecieŜ nic nie wiedział o obecności Daldena i Marthy. Co zatem skłaniało go jeszcze do namysłu? -
Narobi
pan
sobie
mnóstwo
kłopotów
przez
swoje
niezdecydowanie. Zapewne zdaje pan sobie sprawę, Ŝe pański plan
nie zadziała na dłuŜszą metę. Popatrzył
na
nią
częściowo
zaintrygowany,
częściowo
rozgniewany. - Dlaczego? - PoniewaŜ zawsze będzie pan pod ostrzałem opinii publicznej. Będą badać, kim pan jest, skąd pan pochodzi. W którąkolwiek stronę się pan obróci, znajdą się tropiący pana dziennikarze i reporterzy, domagający się odpowiedzi na swoje pytania. MoŜe pan oszukać kilka osób, ale w moim kraju Ŝyją setki milionów, a kaŜdego obywatela interesuje, kto mu przewodzi. KaŜde kolejne pańskie słowo budzić będzie kolejne pytania. - Jak to? -
Pański
akcent
wyraźnie
wskazuje,
Ŝe
nie
jest
pan
Amerykaninem, a zatem nie ma pan prawa rządzić tym krajem. Nawet jeśli za pana będzie przemawiać ktoś inny, okaŜe się to jedynie środkiem doraźnym. Poza tym sprawia pan wraŜenie kogoś, kto nigdy nie zgodzi się być na drugim miejscu. MęŜczyzna zachichotał. - Twoje przypuszczenia opierają się na tym, co było, nie na tym, co będzie. Zrozum, zamienię wasze zasady rządzenia na moje. Króla się nie pyta. Król stanowi prawo. - A tym królem zamierza zostać pan? - zapytała pogardliwie. - Ja juŜ jestem królem. Potrzebuję jedynie kraju, w którym bym
rządził. A na moje niezdecydowanie ma wpływ specyfika waszego kraju. Zgromadziłem juŜ więcej informacji o waszym świecie. Na razie zadowolę się mniejszą władzą zamiast wielkiej, prawdziwej, której zdobycie wymaga czasu i wysiłku. Zmierzam do władzy najwyŜszej i czuję pogardę do siebie za to, Ŝe muszę czekać. CzyŜby wymyślił sobie to wszystko zaledwie poprzedniego dnia? Jak moŜe nie wiedzieć, Ŝe istnieją róŜne kraje o róŜnych formach rządów, a ten, który akurat wybrał, najmniej nadaje się do jego celów? Nie zdąŜyła jednak zadać mu tego pytania. Osiłek, który nakazał
burmistrzowi
wszystko
ignorować,
odezwał
się
poirytowanym tonem: - Nie masz powodów dłuŜej marnować czasu na tę kobietę, Wasza Wysokość. Dopilnuję, Ŝeby została zamknięta. Jorran przez chwilę rozwaŜał jakąś myśl. - Nie, nie. Polubiłem te dyskusje. Później chcę jeszcze z nią porozmawiać. - Ona wie zbyt wiele. - Niech pan będzie rozsądny - wtrąciła bezceremonialnie Brittany. - Mogę zacząć wrzeszczeć, a wtedy moje krzyki sprowadzą tu cały zastęp ludzi, którzy wyłamią drzwi od gabinetu burmistrza. Ale proszę teŜ nie zapominać, Ŝe przede wszystkim jestem dziennikarką. Wolę raczej dostać wyłączność na wywiad po
oświadczeniu burmistrza. Po tym wystąpieniu wszyscy, w tym jego matka, będą chcieli poznać geniusza, który stoi za tą marionetką. Zawrzyjmy układ, a ja zapewnię panu prasę, o jakiej pan nawet nie śnił. - Zrobiłaby to pani? - zapytał Jorran. - Dzięki temu od razu zrobię karierę, co z kolei przyniesie mi wielkie pieniądze. Muszę spłacić hipotekę, mam dzieciaki do wykarmienia. - Tu juŜ chyba przesadziła. - Postawmy sprawę jasno. Po pierwsze, artykuł, który zamierzałam napisać, zaprowadziłby mnie donikąd. Szybko by o mnie zapomniano. Po drugie, potrzebuje pan dobrej prasy, nad którą pan będzie sprawować kontrolę. Przeciętny dziennikarz napisze o panu to, co chcą wiedzieć czytelnicy, nie to, co pan chce, by napisał. - I pisałabyś to, czego chcę? - Dokładnie… Oczywiście za odpowiednią cenę. Jorran zadarł głowę i wybuchnął śmiechem. -
Bogactwo.
Tak,
doskonale
to
rozumiem.
Właśnie
zastanawiałem się, czy wasz gatunek odkrył juŜ korupcję. Wierzę ci. Zostaniesz z nami ku obopólnej korzyści. A
więc
kupił
to.
Została
wciągnięta
na
listę
płac.
Zdumiewające. Nie mogła uwierzyć, Ŝe nabrał się na ciemnotę, którą mu wcisnęła. Przekonał go argument o bogactwie i ludzkiej chciwości.
Ostatecznie
w
sprawach
dotyczących
bogactwa
orientował się znakomicie. Wiedział, Ŝe wizja bogactwa potrafi zaćmić ludzki umysł. NiewaŜne, Ŝe będzie to jej najkrótsza praca w Ŝyciu. Nie wątpiła bowiem, Ŝe Dalden unieszkodliwi tego typa, zanim burmistrz wypowie przed kamerami pierwsze słowo z sugerowanego mu przez pałeczkę oświadczenia.
Rozdział 25
- Mamy problemy - dobiegł z odbiornika wielofazowego „pływający" trochę głos Marthy. - Uszkodziła się fonia? - zapytał Dalden, gdy wrócił do głównego holu. - Nie. W okolicy pojawiło się coś, co powoduje wielką interferencję, w tej sytuacji transfer stał się zbyt niebezpieczny, by z niego korzystać. Czy zauwaŜyłeś coś niezwykłego? Dalden szybko rozejrzał się po przestronnym holu i powiedział: - Nic oprócz tego, Ŝe wciąŜ jeszcze nie ma Brittany. - Rozumiem. Jakiś osobliwy sprzęt? Burza elektryczna?
- Przezierniki teŜ nie działają? - Tylko sporadycznie, ale to i tak nie do przyjęcia. W drodze jest juŜ Corth II z zestawem awaryjnym. Będzie tu dopiero za kilka minut, poniewaŜ musiałam ustawić go poza zasięgiem częstotliwości tej interferencji. Tylko sprawa nadrzędna to zlokalizowanie i usunięcie usterki. - Dla mnie nadrzędną sprawą jest ustalenie, gdzie przebywa Brittany - odparł Dalden. - W gabinecie burmistrza - wyjaśniła z cięŜkim westchnieniem Martha. - Co tam robi tak długo? - Zapewne jest tam równieŜ Jorran. Ale chwilowo nie podejmuj Ŝadnych działań! Jeśli wedrzesz się do gabinetu siłą, narazisz dziewczynę na wielkie niebezpieczeństwo. Na razie wszystko jest w porządku. - Martho, ja jej tam nie zostawię. Powiedział to tak stanowczo, Ŝe spierałby się z nim tylko dureń... Albo komputer. - Dziecko, jej naprawdę nic nie grozi. Przez tę interferencję nie mogę
wychwycić
wszystkich
słów,
ale
z
fragmentów,
które
usłyszałam, wnioskuję, Ŝe Brittany zgodziła się przyłączyć do ich obozu ku obopólnej korzyści. Poza tym Jorran nie zamierza jej skrzywdzić. Dziewczyna bardzo go zainteresowała.
- JuŜ ja znam te drzewa, które rosną w obszarze jego zainteresowań. Powyrywam je z korzeniami. - Nie działaj pochopnie. Nie moŜesz chlastać na oślep w prawo i w lewo. Ona nie wie, jak bardzo przypadła Jorranowi do gustu, gdyŜ on nie jest typem człowieka, który ujawnia swe uczucia. Jorran boi się, Ŝe ktoś mógłby potraktować to jako oznakę słabości i wykorzystać przeciw niemu. - Martho, zbyt długo juŜ trzymasz mnie na postronku. - Daldenie, słoneczko - odezwała się słodkim jak syrop głosem Martha. - Prawie wykonaliśmy zadanie. Pod koniec tego wschodu będziemy juŜ w drodze do domu. Nie psuj wszystkiego z powodu swej niecierpliwości. Jorran i tak jest juŜ twój. A przy najmniejszych oznakach, Ŝe dziewczynie coś naprawdę grozi, dostaniesz ode mnie zielone światło. W tej chwili Jorran jest przekonany, Ŝe całkowicie panuje nad sytuacją. To daje nam olbrzymią przewagę. Niebawem wypuści dziewczynę, a wtedy dopadniesz go w mniej publicznym miejscu. Gdybyś go zaatakował teraz, w jego obronie stanęłoby ze czterdzieści osób. - Jest tam ich aŜ tylu? - Broń BoŜe! Nie zapominaj jednak, co mówiłam ci o mieszkańcach tego kraju. Są bardzo agresywni. Jeśli tylko mają okazję, wtrącają się w kaŜdą awanturę. - A jeśli ich ogłuszę?
Kolejne westchnienie, duŜo dłuŜsze i zmącone zakłóceniami atmosferycznymi. - Tedrze sztuka by się udała, ale ty nie masz Ŝadnej praktyki w posługiwaniu się nadajnikiem wielofazowym. UŜywając go spokojnie, rozwaŜnie,
trzymając
powyŜej
linii
wzroku,
nie
miałbyś
najmniejszych kłopotów. Prognostyki jednak mi mówią, Ŝe ty, usiłując gwałtownie ogłuszyć wszystkich, zanim się do ciebie odwrócą, wyeliminujesz jednego lub dwóch, po czym spudłujesz. Wówczas promień odbije się od którejś ze ścian i trafi prosto w ciebie. A jeśli i ta argumentacja cię nie przekonuje, to wiedz, Ŝe z powodu interferencji niemoŜliwy jest nie tylko transfer, ale równieŜ uŜycie twojej broni... ona wtedy nie funkcjonuje. - Co zatem proponujesz? - Poczekać, aŜ Jorran wyjdzie z zasięgu pola interferencji. Ale pamiętaj o jednym. Nie wolno ci zabić Jorrana, choćby nie wiadomo jak świerzbiły cię ręce. JeŜeli pozbawisz go Ŝycia, nie zdołamy odzyskać wszystkich pałeczek. Czyli w dalszym ciągu realizujemy pierwotny plan: ty zneutralizujesz jego pole ochronne, a ja przetransferuję go na statek. Musisz to zrobić w najbardziej odludnym miejscu, jakie uda ci się znaleźć. W przeciwnym razie mogą napaść cię miejscowi, sądząc, Ŝe napastujesz niewinnych ludzi. Ale powtarzam, przewaga wciąŜ jest po naszej stronie, gdyŜ Jorran nie podejrzewa, Ŝe tu jesteśmy... o, duŜo lepiej. Rozległo się westchnienie pełne ulgi, szumy znikły.
- Co? - Przybył Corth II i zlikwidował interferencję, choć w niezbyt dyplomatyczny
sposób
- wyjaśniła
Martha. - Muszę
z
nim
porozmawiać na temat groŜenia osobom, które nie chcą z nim współpracować.
Zostawił
za
sobą
całe
pole
zasłane
ciałami
ogłuszonych ludzi. Musimy działać szybko, dziecko. Mamy około godziny, zanim tamci się ockną i narobią rabanu na całe miasto. Dalden szeroko się uśmiechnął. - Podziękuję Corthowi II za to, Ŝe wreszcie uwolnił mnie od ciebie. Nie będziesz juŜ mnie dłuŜej powstrzymywać. - Jeśli ja wcześniej nie spalę mu obwodów - odburknęła obraŜona Martha. - Po naszej stronie wszystkie systemy funkcjonują juŜ normalnie. Ale kamerzyści wchodzący właśnie do budynku jeszcze nie wiedzą, Ŝe zostali odcięci od moŜliwości prowadzenia relacji na Ŝywo. Zakłócenia spowodowały właśnie główne urządzenia do transmisji... Jorran wychodzi. Czas na widowisko. - Czas na widowisko? - JuŜ czas, byś przystąpił do dzieła, wojowniku. Z biura burmistrza wysypało się kilka osób. Po chwili Dalden dostrzegł wśród nich Brittany, całą i zdrową. TuŜ za nią postępował Jorran. Wyglądał całkiem nieszkodliwie. Choć zamiast królewskiego stroju miał na sobie zwykłe, miejscowe ubranie, Dalden dobrze wiedział, jak bardzo jest niebezpieczny, zwłaszcza gdy w kieszeni
garnituru ma brzytwowca. Czy nosił przy sobie tę broń? A moŜe sądził, Ŝe zmieniające pałeczki wystarczą? Pojawiło się dwanaście osób, wśród nich sam burmistrz. - Ilu jest tam ludzi Jorrana? - zapytał Dalden. - Trzech - odparła Martha. - Pozostali to pracownicy biura burmistrza, aczkolwiek Prognostyki mówią, Ŝe oni są juŜ zmienieni. Twoją główną troską będzie unikanie skierowanych na ciebie pałeczek. - W takim razie tobie pozostawiam kontrowanie kaŜdej skierowanej na mnie sugestii, tak jak robił to Brock na Sunderze, kiedy kazano nam zapomnieć o mojej siostrze. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, lecz potrzebować będę nieco czasu na korygujące słowa. A wtedy skierują przeciw tobie pozostałe pałeczki. Unikaj więc tych przeklętych pałeczek! - To teŜ moŜe się przydać. - Leniwym krokiem zbliŜył się Corth II. - Oto zestaw awaryjny, o który prosiła Martha na wypadek, gdyby nie udało mi się zlikwidować źródła interferencji. Na razie nie jest potrzebny... No, moŜe z wyjątkiem ręcznego sprzętu. Ręcznym sprzętem okazał się miecz Daldena i ochraniacze na ręce, cyzelowane w zawiłe wzory. Martha zaczęła burczeć coś na temat widowiska, lecz Dalden puścił jej gderanie mimo uszu. Ściągnął koszulę i załoŜył ochraniacze wykonane ze stali toreno, osłaniające mu przedramiona od łokci do przegubów dłoni.
Stanowiły jego jedyną ochronę, ale niczego więcej nie potrzebował. DzierŜył wszak w dłoni ponad metrowej długości miecz. Droda; jakąŜ odczuł przyjemność, zaciskając ponownie palce na jego rękojeści. - Mam u ciebie dług wdzięczności - oświadczył androidowi Dalden. - Zapamiętam. Dobrej zabawy. - Corth II przesłał mu szeroki uśmiech. - Nie zapominaj więc, Ŝe następnym razem dłuŜej poflirtuję z twoją śliczną towarzyszką Ŝycia. Dalden łypnął na niego ponuro, ale Martha czuwała. Odezwała się rzeczowym tonem: - Zanim zbliŜysz się do Jorrana na wystarczającą odległość, schowaj przynajmniej to śmieszne, długie narzędzie śmierci. - Jeśli chodzi o dzieci jej właścicielki, Martha jest stanowczo nadopiekuńcza - zauwaŜył Corth II; zrobił to specjalnie, Ŝeby Martha nie zapominała o tym fakcie; Dalden aŜ nadto boleśnie odczuwał jej opiekę. - Ale nie moŜna mieć o to do niej pretensji, Byłoby to wbrew jej
podstawowemu
wszystkich
sił
oprogramowaniu,
chronić
Tedrę.
Lecz
które
nakazuje
teraz,
skoro
cel
jej
ze
został
namierzony, nie ma sensu powstrzymywać Daldena. JuŜ ja zajmę się tym, by nikt postronny się nie wtrącił. - Ale postaraj się nikogo juŜ nie ogłuszać - ostrzegła Cor-tha II Martha. Android szeroko się uśmiechnął.
- Mam trzecią skonfiskowaną pałeczkę - wyjaśnił. - Dlaczego nie wykorzystać posiadanych juŜ przez nas pałeczek do unieszkodliwienia tłoczących się przed budynkiem reporterów, dziennikarzy i filmowców? - PoniewaŜ musimy wykorzystać rezerwę czasową, jaką dało nam ogłuszenie tamtych ludzi. Sugestie pałeczek moŜna odwrócić i ponownie uruchomić maszyny, które unieszkodliwiłem. A wtedy znów powstanie interferencja, która.., - Dobrze. Rozumiem twój far den punkt widzenia. Do roboty, dzieci!
Rozdział 26
Brittany była zdenerwowana jak wszyscy diabli. Poza tym bała się. Co więcej, strach z kaŜdą chwilą narastał. Tego dnia dziewczyna miała na sobie grubą wełnianą bluzę, więc mogła ukryć w rękawie pałeczkę. PoniewaŜ w ratuszu włączono klimatyzację, cieszyła się, Ŝe
włoŜyła ciepłą bluzę. Zaczęła pocić się dopiero wtedy, gdy stanęła oko w oko z Jorranem. Jak mogła wdać się w taką awanturę? Sprawa dawno juŜ wykroczyła poza prostą pomoc w zlokalizowaniu stukniętego, zagranicznego złodzieja. Początkowo sądziła, Ŝe przeŜyje ciekawą przygodę. Ale ci ludzie okazali się naprawdę niebezpieczni. Nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe groźba zamknięcia jej w więzieniu nie była czczą pogróŜką. Gra szła o władzę, o wielką władzę. Biorąc pod uwagę stawkę tej gry, nikt nie dbał o to, Ŝe w trakcie akcji ktoś zostanie ranny, nawet zabity. I gdzie, do licha, podziewał się Dalden? Jeden z reporterów powiadomił burmistrza, Ŝe są jakieś problemy z kamerami, Ŝe ktoś pozrywał łącza i konferencja prasowa rozpocznie się z pewnym opóźnieniem.
Jeśli
Dalden
czegoś
nie
zrobi,
przemówienie
burmistrza postawi miasteczko do góry nogami. Albo jeśli ona czegoś nie wymyśli. Czy zdoła uŜyć ukrytej w rękawie pałeczki przeciw Jorra-nowi, zanim jego krzepcy ochroniarze ją rozbroją? Nie musi mu duŜo szeptać, wystarczy polecić, by odwołał akcję. Albo wmówić, Ŝe nie chce zostać burmistrzem. Ani prezydentem. Albo zasugerować, by natychmiast wracał tam, skąd przybył. Stała wystarczająco blisko niego, by to uczynić. Jorran wysunął się przed nią i znajdował się w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów, tak Ŝe całkowicie zasłonił jej widok na
główny hol. Ale w tej samej chwili przysunął się do niej barczysty facet imieniem Alrid... BoŜe, czy powinna zaryzykować? A moŜe naleŜy jeszcze odczekać i sprawdzić, czy w tłumie dziennikarzy, reporterów i kamerzystów znajduje się Dalden? Wyjrzała zza ramienia Jorrana w nadziei, Ŝe dostrzeŜe swego wielkoluda. Na jego widok aŜ zabrakło jej tchu. Był tam. Maszerował równym krokiem w stronę otaczających burmistrza urzędników. Ale nagi do pasa? Z mieczem w ręku? Miecz? Zamierzał groźbą poprzeć swe Ŝądania? Jorran równieŜ go dostrzegł. Lecz widok, który tak zdumiał dziewczynę, wywołał jedynie uśmiech na jego twarzy. Znali się. To było oczywiste. Być moŜe Jorran nie dostrzegł jeszcze miecza? Odwrócił się do swoich łudzi. - Ciekawe, jest tu sha-ka'ański wojownik. Nie wtrącajcie się. Tę przyjemność rezerwuję dla siebie. - Jorranie, skoro jest jeden, moŜe być ich wielu - z niepokojem w głosie odezwał się Alrid. - Powinniśmy... - Znakomicie - przerwał mu Jorran. - Oni są męŜczyznami, a więc pałeczki na nich podziałają. Kiedy juŜ zbuduję tu swoje królestwo, utworzę z nich najwierniejszą gwardię pretorianów. Ale ze strony rodziny tego wojownika spotkał mnie wielki afront, gdy w podstępny sposób pokrzyŜowała mi plany. A zatem wojownik sha-
ka'ański musi umrzeć. Pozostałych okiełznamy. To nie brawura przemawiała przez Jorrana - on był świadom swej ogromnej przewagi. Brittany nie wiedziała tylko, na czym ona polega.
Jorranowi
brakowało
muskułów,
wzrostu
i
krzepy
niezbędnych do walki z kimś takim jak Dalden. 1 jeszcze ten miecz w ręku Daldena. W jaki sposób Jorran, bez broni palnej czy ręcznej, zamierzał pokonać przeciwnika? PrzecieŜ nie był uzbrojony... A jednak coś miał. Wyjął to z kieszeni marynarki, a samą marynarkę przekazał Alridowi. Wyglądało to jak rurka długości około piętnastu centymetrów. Jorran nie wycelował jednak z niej w kierunku Daldena, lecz po prostu ścisnął przedmiot w dłoni. Wyskoczyła z niego blisko metrowej długości połyskliwa klinga, tak cienka, Ŝe oglądana na wprost była prawie niewidoczna. - Co to takiego, do diabła?! - zapytała na głos. - Miecz brzytwowy - wyjaśnił usłuŜnie Alrid. - MoŜna nim bez trudu przeciąć człowieka na pół. Sha-Ka'anin bardzo szybko się o tym przekona. Brittany pobladła, zakręciło się jej w głowie, poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Jorran powiedział to juŜ wcześniej, a teraz Alrid
potwierdził
jedynie
jego
słowa.
Jorran
nie
zamierzał
unieszkodliwić Daldena za pomocą pałeczki, ale po prostu go zabić. Jak ratusz ratuszem, nikt nie widział tam jeszcze tak dziwacznej sceny. Oto goły do pasa olbrzym w obcisłych dŜinsach i wysokich do kolan butach, z przypiętym do pasa staroświeckim
radiem tranzystorowym
i
uzbrojony
w ogromny miecz staje
naprzeciw męŜczyźnie wyglądającemu na zwykłego urzędnika, w uszytych na miarę spodniach od garnituru, w jedwabnej koszuli i pod krawatem, który równieŜ ma przypięte coś do pasa: spłaszczony z jednej strony dysk rozmiarów pomarańczy, i miecz tak cienki, Ŝe trudno to nawet było nazwać mieczem, raczej bardzo długą brzytwą. Nic
dziwnego,
Ŝe
widzowie
zamarli
w
bezruchu
z
rozdziawionymi ustami. Ludzie nie wchodzą, ot tak sobie, do ratusza uzbrojeni w miecze, z których zamierzają zrobić uŜytek. Wtem Brittany zauwaŜyła trzecią postać, całkowicie ignorującą tamtą dwójkę. Corth II. Torował sobie drogę przez tłum, zachodząc ochroniarzy Jorrana z boku. W mgnieniu oka wróciła dziewczynie cała energia. Uznała, Ŝe musi pomóc wysokiemu, szczupłemu męŜczyźnie w walce 7, dwoma krzepkimi bydlakami. Zaczęła od Alrida. Dotknęła jego ręki i szepnęła mu, by się nie ruszał i nie odzywał. To samo zrobiła z drugim ochroniarzem, lecz juŜ nie starczyło jej czasu, Ŝeby zająć się trzecim. Uczynił to za nią Corth II. Choć goryl sprawiał wraŜenie tępaka, wcale taki nie był. W jednej chwili pojął zagraŜające mu niebezpieczeństwo i wykorzystał swoją pałeczkę przeciw Corthowi II. Brittany stała wystarczająco blisko miejsca zdarzenia, by usłyszeć słowa syna Marthy: - Wybacz, duŜy chłopaczku, ale na mnie to nie działa. Corth II chwycił ochroniarza za wyciągniętą rękę i złamał ją jak
zapałkę. Brittany nie wiedziała, dlaczego Corth II odporny jest na działanie pałeczek, skoro w przypadku wszystkich innych męŜczyzn skutek był natychmiastowy i piorunujący. Poczuła nieprzepartą ochotę działania. Podeszła do ochroniarza ze strzaskaną ręką, dotknęła go pałeczką i powiedziała: - Nie czujesz bólu. Corth II głośno się roześmiał. - Jesteś zbyt wraŜliwa, moja śliczna. - Wcale nie. Przechodzę tylko załamanie nerwowe, gdyŜ wszystko, co się tu dzieje, nie ma sensu. Powiedziała to odrobinę roztrzęsionym głosem. Zgromadzeni w holu ludzie najwyraźniej doszli do tego samego wniosku. Pierwsze osłupienie minęło, rozległy się histeryczne krzyki, ludzi ogarnęła zbiorowa histeria... A jednocześnie rozległ się donośny szczęk metalu uderzającego o metal. Brittany odwróciła się. Dalden i Jorran starli się w walce. Otaczający ich tłum, wciąŜ nie dowierzając własnym oczom,
zareagował
normalnie.
Niektórzy
ludzie
gorączkowo
przedzierali się w stronę wyjścia, inni wzywali policję, dziennikarze chciwie chłonęli wzrokiem walkę. Fotoreporterzy i kamerzyści uruchomili swój sprzęt. Ale
ludzi
niespodzianka.
usiłujących Brittany
opuścić
równieŜ
hol
zdumiał
czekała widok
kolejna
kilkunastu
męŜczyzn blokujących wyjścia z budynku. KaŜdy z nich dorównywał wzrostem Daldenowi, był równie krzepki jak on, tak samo goły do pasa, o złocistej skórze i złocistych włosach, słowem taki sam jak Dalden. RóŜniły ich jedynie rysy twarzy. KaŜdy z nich miał przypięty do pasa miecz. Owo podobieństwo dało jej dopiero klucz do zagadki. Nie wiedziała, jak to zrobili, lecz była to jakaś osobliwa iluzja mająca na celu przekonanie Jorrana i jego ludzi, Ŝe górę wzięli Sha-Ka'anowie. Walcząc cały czas z ogarniającą ją paniką, powtarzając pod nosem niczym Ŝarliwą modlitwę słowa: „To tylko jakaś miejscowa trupa teatralna. Oglądaj spokojnie spektakl. Nie masz powodów do strachu" - dziewczyna zaczęła szybko przepychać się przez tłum. Widzowie, nie widząc na walczących kropli krwi, teŜ zaczęli podejrzewać, Ŝe wszystko to nie dzieje się naprawdę. Brittany pragnęła rozpaczliwie, Ŝeby tak było. Specjalnie odwracała głowę, by nie patrzeć na środek holu, skąd ciągle dochodził szczęk metalu. Zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe obaj męŜczyźni wciąŜ toczą ze sobą walkę, lecz nie śmiała spojrzeć w ich stronę. Podeszła do Cortha II. - Dlaczego mu nie pomoŜesz? - zapytała dzikim głosem. Rozbrój Jorrana i połóŜ kres tej farsie. - Dalden rozmontowałby mnie na części, gdybym próbował wtrącać się w jego prywatną walkę - wyjaśnił Corth II. - Wojownicy są bardzo czuli na punkcie swego honoru. - Rozmontował na części?! - wrzasnęła Brittany. - To ja ciebie
rozmontuję na części, jeśli Daldenowi spadnie włos z głowy. Uśmiech. - Dopóki tli się w nim choć iskra Ŝycia, zostanie w pełni naprawiony. „Naprawiony"? Cudaczne określenia na sposób leczenia ran niezagraŜających Ŝyciu. Beztroska Cortha II powinna dziewczynę podnieść na duchu. Brittany zerknęła nieśmiało w stronę środka holu. W sekundę później juŜ tego Ŝałowała. Teraz nie była w stanie oderwać wzroku od walczących. Na
białej
posadzce
widniały
niewielkie
plamy
krwi,
najwyraźniej pochodzącej z ran Jorrana. Rękaw jego jedwabnej koszuli był przecięty i znaczyła go karmazynowa krecha ciągnąca się do łokcia. Najbardziej jednak krwawił roztrzaskany nos i rozpłatany policzek. Wszystko wskazywało na to, Ŝe w trakcie walki Dalden ugodził przeciwnika na płask mieczem w twarz. Rany te jednak w niczym nie studziły zapału lorrana do walki. Zranione ramię chyba teŜ specjalnie mu nie doskwierało. Tańczył wokół Daldena, wykonując brzytwowcem ruchy tak błyskawiczne, Ŝe zdawać się mogło, iŜ broń nic nie waŜy. Robił wszystko, by rozciąć przeciwnika rAa pół. Jak dotąd sztuka ta mu nie wyszła, i to raczej z powodu stalowych ochraniaczy na przedramionach przeciwnika, a nie
jego
miecza.
przedramionami,
Ŝe
Dalden po
tak
kaŜdym
skutecznie ciosie
zasłaniał
klinga
się
brzytwowca
ześlizgiwała się po metalu, nie czyniąc Daldenowi krzywdy.
Dalden równieŜ uŜywał miecza, choć rzadziej. W pewnej chwili Jorran, zniecierpliwiony przedłuŜającą się walką i gnany chęcią dosięgnięcia przeciwnika, zrobił zbyt długi wypad. Dalden chwycił Jorrana za prawy nadgarstek, tuŜ nad rękojeścią broni, a następnie z całych sil uderzył go płaską stroną miecza w najczulsze miejsce. Mógł go rozbroić. Mógł zabić. Tymczasem złamał mu tylko nos i pokiereszował twarz. - Bawi się z nim - powiedziała Brittany wystraszonym, ale i rozgniewanym głosem. - Jasne - przyznał Corth II. - Ale Jorran nie? - Jorran nie. - Dlaczego więc Dalden daje mu jeszcze szansę? - Bo jest wojownikiem. - To dlatego, mogąc łatwo i szybko zakończyć sprawę, zgrywa się na takiego macho? Czyste średniowiecze. - Barbarzyństwo - poprawił Corth II, uśmiechając się przy tym zuchwale,
jakby
powiedział
Ŝart,
który
dziewczyna
powinna
zrozumieć. Brittany jednak nic z tego nie pojmowała i w pierwszym odruchu chciała uderzyć go w twarz; typowy odruch barbarzyńcy. CzyŜby tylko ona rozumiała, Ŝe w walce na śmierć i Ŝycie nie ma miejsca na przybieranie pozy macho?
Rozdział 27
Od pewnego czasu, walczący tylko czujnie wokół siebie krąŜyli. Dalden pozwolił na chwilę przerwy. Jorran cięŜko oddychał. Na czole perlił mu się pot, koszulę na plecach, pod pachami i na torsie miał mokrą. Zaiste, pocięcie kogoś na kawałki to bardzo cięŜka i wyczerpująca praca. W porównaniu z Jorranem Dalden wkładał w tę walkę niewielki wysiłek. - MoŜesz w kaŜdej chwili się poddać - rzekł niedbale Dalden. - Zamierzasz to uczynić? - Nie ja przegrywam. - Ani ja. - Doprawdy? Wojownicy uczą się na własnych błędach. Kiedy Falon doświadczył na sobie skuteczności twojego brzytwowca, poprosił, byśmy razem poćwiczyli z tą bronią. Teraz juŜ wiem, jak unikać ciosów twego miecza.
- Praktyka cię nie uchroni przed moim brzytwowcem - zakpił Jorran. - To prawda. Ale twoje doświadczenie w walce i tak nie uchroni cię przed mieczem sha-ka'ańskiego wojownika. Jorran nie spodziewał się ataku ze strony Daldena, przeciwnik bowiem dotąd wyłącznie się bronił. Dlatego refleks zawiódł Jorrana, gdy Dalden nieoczekiwanie doskoczył, chwycił go za gardło, uniósł nad głowę i cisnął nim na odległość trzech metrów. Jorran cięŜko uderzył w podłogę. Dalden stanął nad powalonym i dodał: - Z perspektywy Falona, nie walczyliście wtedy na śmierć i Ŝycie. Jeszcze nie rozumiesz róŜnicy? Dalden teŜ nie toczył boju na śmierć i Ŝycie, ale Jorran nie musiał o tym wiedzieć; jeszcze nie. Jorrana dusiła furia. Tak nim rzucić! Nikt nie ośmielił się pomiatać Wielkimi Królami, nikt nie ciskał nimi jak śmieciami. Jego wściekłość to jeszcze jeden punkt na korzyść Daldena. Jorran odtoczył się po posadzce, zerwał na nogi i przyjął pozycję obronną. Otoczyła go srebrzysta aureola mgły tworzonej przez wirującą z oszalałą szybkością głownię brzytwowego miecza. Teraz Dalden musiał utrzymywać na dystans morderczy brzeszczot broni przeciwnika. Doskonale. Gdy odlatywali na tę planetę, Falon wprost wył z wściekłości, Ŝe to nie on stoczy walkę z
Jorranem. Obecnie jego szanse na zwycięstwo byłyby większe. Wtedy, na turnieju, Jorran od początku miał przewagę, gdyŜ w przeciwieństwie do Falona, uzbrojonego w zwykły, cięŜki miecz, on dysponował niezwykle lekkim, cienkim brzytwowcem. Dalden znał juŜ tajemnicę tej zabójczej broni i wiedział, jak sobie z nią poradzić. Wściekłość Jorrana obracała się przeciw niemu samemu. Zaślepiony
nienawiścią,
wymachiwał
bez
opamiętania
swoją
„brzytwą", tracąc szybko siły. Kiedy w końcu jego ruchy stały się wolniejsze, Dalden postanowił walkę zakończyć. Zakręcił młynka swym mieczem. Przy mocarnym zderzeniu się dwóch głowni, Jorran stracił równowagę. Ruchem zbyt szybkim, by dostrzec to mogło ludzkie oko, Dalden wyrŜnął Jorrana płaską stroną ostrza w kolano i powalił go na ziemię, po czym - nie pozwalając przeciwnikowi dojść do siebie - chwycił jego rękę i wykręcił mu ją z całych sił za plecami. Rozległ się suchy trzask łamanych kości. To był juŜ prawdziwy koniec walki. W kaŜdej dowolnej chwili pojedynku
Dalden
mógł
zerwać
z
przeciwnika
tarczę
pola
septycznego, Ŝeby Martha mogła przejąć Jorrana, Ale wówczas to nie byłaby kara, tylko zwykła poraŜka. A Jorran zasłuŜy! na coś znacznie gorszego. Teraz Dalden zerwał z paska Jorrana tarczę ochronną i rzucił ją Corthowi II, który zgniótł ją w rękach, jakby była z papieru. Dopiero wtedy pozwolił Jorranowi podnieść się z posadzki.
- Martho, jest twój. - Ni...! - zawył Jorran i zniknął, zanim zdąŜył dokończyć. - I Ŝadnego meditechu - poinstruował Dalden, nie zwracając uwagi
na
głośne
okrzyki
gawiedzi,
zdumionej
tak
nagłym
rozpłynięciem się w powietrzu Jorrana. - Nawet by mi to na myśl nie przyszło. Jego ręką zajmiemy się dopiero po powrocie do domu. Ale to i tak Ŝadna kara za wszystko, co nawyrabiał. -
Dziękuję,
Ŝe
milczałaś,
gdy
walczyłem
-
nie
zdołał
powstrzymać się od uwagi Dalden, który przez kilka ostatnich dni, chciał czy nie chciał, był pod nieustanną inwigilacją Marthy. - Wiem, kiedy nie naleŜy się wtrącać, wojowniku - odparła z afektacją. - Ale przed odlotem w nasz sektor wszechświata zniszcz pozostałe dowody obecności Sha-Ka'anów na tej planecie. - Co z burmistrzem? - zainteresował się Dalden. - Czy wciąŜ jest pod wpływem Jorrana? - Gdy tylko rozpoczęła się walka, wrócił do swego gabinetu, gdzie w pierwszym rzędzie odwiedził go Corth II z sugestią „zapomnij o Jorranie". Zasugerował mu przy okazji kilka innych rzeczy. Zabawne, Ŝe niektórzy ludzie wciąŜ jeszcze czekają na publiczne wystąpienie burmistrza, gdyŜ są pod wpływem pałeczek. Myślą, Ŝe to Jorran właśnie jest burmistrzem. Nimi zajmie się później Corth II Najpierw musimy odebrać ludziom Jorrana pozostałe pałeczki.
- A dowody, o których mówiłaś? - Tak się niefortunnie złoŜyło, Ŝe waszą walkę zarejestrowali na taśmach filmowych kamerzyści. Nie moŜemy zostawić tu nic, co w świetle moŜliwości ich technologii byłoby niepojęte. Ci tutaj potraktują wszystko jak iluzję, jak magiczne zniknięcie podczas przedstawienia cyrkowego prestidigitatora, ale kaŜdy specjalista, któremu wpadłyby w ręce te materiały filmowe, wiedziałby lepiej. Zatem, zanim cię stąd zabiorę, skonfiskuj te filmy. Są dwa, oba kręcone z ręcznych kamer. Główną kamerą telewizyjną nie przejmuj się, bo wciąŜ jeszcze nie działa. Dalden popatrzył w stronę ekip telewizyjnych, i w tej samej chwili dostrzegł Brittany. Wytrzeszczała na niego oczy, jakby nie wierzyła, Ŝe jest prawdziwy. - Czy mojej towarzyszce Ŝycia nic się nie stało? - zapytał z niepokojem Marthę. - Jest cała i zdrowa, tylko do Ŝywego poruszona porcją porywczości, jaką jej zademonstrowałeś. - Zabierz ją na statek na wypadek, gdybym znów musiał wykazać się porywczością przy odbieraniu taśm filmowych. - Nie sądzę, byś miał jakiekolwiek problemy, dziecko. Zrobiłeś na tubylcach wielkie wraŜenie. Reszta załogi Jorrana zniknie w ciągu kilku sekund, a poniewaŜ Brittany stoi pośród nich, dozna kolejnego szoku. Ale lepsze jedno duŜe załamanie nerwowe niŜ szereg pomniejszych.
- Czy wyjaśnisz jej wszystko? Czy ją uspokoisz? - Jasne. Załatwię to najlepiej, jak będę umiała. Umieszczę ją w twojej kajucie na statku. Gładkie zapewnienia Marthy wcale Daldena nie przekonały. Lecz im szybciej upora się ze swoim zadaniem, tym szybciej zobaczy Brittany. Obserwował transfer dziewczyny i ludzi Jorrana, Corth II i pół tuzina wojowników strzegących wyjść z budynku na wszelki wypadek pozostali jeszcze w ratuszu. Dalden odwrócił się do reporterów. WciąŜ kierowali na niego kamery. Gdy ruszył w ich stronę, próbowali się cofnąć, ale w otaczającej ich ciŜbie nie mieli większego pola manewru. A jednak, kiedy juŜ zatrzymał się tuŜ przed nimi, nie przestawali filmować. Jeden z nich, najbardziej nerwowy, powiedział: - Człowieku, lepszych efektów specjalnych w Ŝyciu nie widziałem. Chcesz się wytrzeć? Wcisnął mu w rękę chusteczkę do nosa. Dalden popatrzył na swój tors ciekaw, co ma wycierać. Nic nie czul i dopiero teraz spostrzegł długą, krwawą szramę ciągnącą się od lewej piersi, poprzez brzuch, do prawego biodra. Przeciągnął chusteczką po ranie, łecz tylko pogorszył sprawę, gdyŜ krew zaczęła płynąć obficiej, plamiąc mu dŜinsy.
Kamerzysta, który najwyraźniej oczekiwał, Ŝe szrama i krew znikną, wytrzeszczył oczy. - To... to jest prawdziwe? - wydukał. Dalden obrzucił go przeciągłym spojrzeniem i powiedział: - Oddaj dowody, które nagrałeś. Jeśli sam je wyjmiesz z kamery, nie będę jej niszczyć. - Jasne, pewnie, co tylko chcesz, człowieku. śaden problem. Niestety, filmowiec miał jakieś kłopoty z wyciągnięciem filmu. Korzystając z chwili nieuwagi Daldena, drugi reporter zaczął wycofywać się dyskretnie w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru oddawać skarbu, jakim był nakręcony przez niego film. Niczym w ścianę wyrŜnął plecami w niewzruszonego Cortha II. - Wielkolud pragnie mieć twój film, kolego. On nie chciał niszczyć ci kamery, gdybyś oddał mu film. Ja nie chcę niszczyć ci kamery, jeśli oddasz mi film. Z którym z nas wolisz mieć teraz do czynienia? - W porządku, w porządku. - MęŜczyzna zaczął się dyskretnie odwracać i nieoczekiwanie z półobrotu wyrŜnął Cortha II w szczękę. Wielki błąd. Skończył z połamanymi kłykciami prawej dłoni, podczas gdy na twarzy Cortha II nie pozostał najmniejszy ślad. - Co, do licha?! - wrzasnął kamerzysta, zapominając na chwilę o bólu. - Masz szczękę ze stali?
- Dokładnie ze stali toreno - wyjaśnił uprzejmie Corth II. - I nie tylko szczękę, ale całe ciało. Witaj w krainie swych najgorszych koszmarów, przyjacielu. Zamierzał właśnie dać zdrową nauczkę kamerzyście, kiedy rozległ się głos wyraźnie niezadowolonej Marthy. - Dość tego przedstawienia, dzieci. Czy ja muszę za was wszystko robić? Bez zapowiedzi z rąk kamerzysty zniknęła wielka kamera, w jej ślady poszedł Corth II, później Dalden, a na końcu pozostali wojownicy. MoŜliwości Marthy były prawie nieograniczone. W holu ratusza zapadła martwa cisza. Przerwał ją dopiero chichot męŜczyzny, który wciąŜ ściskał w dłoniach pozbawioną kliszy kamerę. - Chciałbym to widzieć, jak będziesz próbował wyjaśnić wszystko, co tu się wydarzyło - rzekł do swego kolegi. - Dlaczego tak się uparłeś, Ŝeby nie oddawać filmu? - Nie ja jeden byłem świadkiem tego, co tu się działo odburknął męŜczyzna. - Obejrzeliśmy sobie wielkie, pieprzone przedstawienie, w którym nie powinieneś się plątać. MoŜe przy odrobinie szczęścia ci magiczni ludkowie zwrócą ci... Urwał. Między nimi na podłodze zmaterializowała się kamera. - ZałoŜysz się, Ŝe w środku nie ma filmu?
Rozdział 28
Dziewczynę zastał w swojej kajucie na pokładzie okrętu bojowego „Androida". Brittany siedziała w pozycji płodowej, oparta plecami o ścianę wyłoŜoną elastyczną wykładziną. Twarz wtulała w podciągnięte do piersi kolana, a jej długie, miedzianej barwy włosy spowijały całą postać niczym obszerny płaszcz. Kiedy otworzyły się drzwi i w progu stanął Dalden, Brittany nawet nie podniosła głowy. Kołysała się lekko w przód i w tył, wydając z siebie paskudne dla ucha, mlaszczące dźwięki. Dalden poczuł okropny ucisk w piersi. Nie był to ból fizyczny i wojownik zupełnie nie wiedział, jak mu zaradzić. Martha
ostrzegała
go,
Ŝe
szok
potransferowy
pozostawi
dziewczynę w stanie, w którym jej umysł będzie odrzucał wszystko, nawet rzeczy i prawdy najbardziej oczywiste. Załoga statku znała juŜ transfer molekularny i z góry wiedziała, co się wydarzy. Jeśli nawet ktoś nie spodziewał się transferu, przynajmniej rozumiał, co oznaczać będzie, gdy nagle znajdzie się w całkiem innym miejscu.
Wiedza o transferze była dość powszechna w znanym wszechświecie. Z mieszkańcami planet nieodkrytych rzecz miała się inaczej. - Brittany. Natychmiast
uniosła
głowę.
W
jej
szeroko
rozwartych,
ciemnozielonych oczach malował się strach i zmieszanie. Po chwili dziewczyna poderwała się z podłogi i całym ciałem przywarła do Daldena. - Zaczynałam juŜ myśleć, Ŝe nie istniejesz naprawdę, Ŝe tylko mi się przyśniłeś - odezwała się wątłym głosem, który w miarę słów nabierał mocy, - Ale ty jesteś naprawdę? Powiedz mi, Ŝe jesteś. - Jestem naprawdę, kerima. - I nigdy juŜ nie znikniesz? - zapytała ostro. - Zawsze będę blisko ciebie. Brittany nieco się rozluźniła, odchyliła lekko głowę, by spojrzeć mu
w
oczy,
jakby
w
nich
szukała
wyjaśnienia
wszystkich
nurtujących ją wątpliwości. Zamiast tego dostrzegła w oczach ukochanego potwierdzenie, Ŝe wszystko, co on mówi, to czysta prawda, a tego w tej chwili dziewczyna potrzebowała najbardziej. Cofnęła się o krok. Lęk powoli ustępował miejsca zwykłemu wzruszeniu. Lecz wzrok wciąŜ miała błędny i nieco zamglony. - Jesteś mi winien pewne wyjaśnienia. - Wiem.
- A więc zacznij od tego, jak się tu znalazłam. - Martha juŜ ci mówiła... - Nie próbuj karmić mnie tymi samymi bzdurami! To wszystko było snem, ale, jak widzisz, juŜ się obudziłam. No więc jak się tu znalazłam? I kiedy? Zeszłej nocy? Czy wszystko, co wydarzyło się dzisiejszego dnia w ratuszu, zdarzyło się naprawdę? Czy walczyłeś z Jorranem na miecze? Czy zostałeś ranny?... Nie, oczywiście Ŝe nie. Nie masz śladu rany na torsie i brzuchu. Popatrzyła triumfalnie na jego potęŜne ciało przekonana, Ŝe potwierdza to wszystkie jej dotychczasowe przypuszczenia. - Tu zostałem ugodzony, ale rana juŜ zniknęła - powiedział, wskazując brzuch, - Takie są właśnie zdumiewające moŜliwości meditechu, do którego transferowano mnie na statek. - Daldenie, czy z twoją głową jest wszystko w porządku? Chyba sam nie wierzysz w te androny? MęŜczyzna lekko się uśmiechnął. - Obiecałem, Ŝe po zakończeniu misji wszystko ci wytłumaczę. Teraz właśnie nadszedł na to czas. - Oczekuję prawdy, bo bełkot wyjęty z science fiction wcale mnie nie bierze. Zacznijmy od tego, gdzie jesteśmy. - W mojej kajucie na pokładzie „Androvii". - Na pokładzie czego, statku? Kajuta bez łóŜka i łazienki?
Jasne, rozumiem! W
tej
sytuacji
łatwiej
było
wszystko
jej
pokazać,
niŜ
przekonywać. Dalden ujął dłoń dziewczyny, zaprowadził do ściany sanitarnej i nacisnął guzik. Natychmiast otoczyły ich kolejne ściany, tworząc niewielkie pomieszczenie. Dosłownie z powietrza wynurzyła się toaleta i umywalka, z podłogi wyrósł prysznic, a z sufitu zsunęła się szafa z tarczą impulsową. Dalden wystukał na niej jakiś numer i w mgnieniu oka w szafie pojawiła się błękitna koszula, którą męŜczyzna włoŜył na siebie. Kiedy osłupiała dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała na nowe dziwo, Dalden nacisnął kolejny guzik. Łazienka zniknęła, a oni znów znaleźli się w pokoju. Teraz męŜczyzna zaciągnął ją w inny kąt pomieszczenia. Nacisnął jakiś guzik. Ponownie otoczyły ich ściany, a fragment podłogi odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, tworząc wąskie łóŜko, które jednak samo dopasowywało się do wzrostu i tuszy leŜącej na nim osoby czy osób. Dalden odesłał sypialnię w niebyt i powiedział: - Źle się czuję w zagraconych pomieszczeniach, więc wszystkie te urządzenia odsyłam i przywołuję wtedy, gdy są mi potrzebne. W ten sposób kajuta wydaje się większa, niŜ jest w rzeczywistości. - Rozumiem - odezwała się po dłuŜszej chwili milczenia Brittany. - Czy to studio filmowe? Rekwizyty, efekty specjalne, te rzeczy? Dalden westchnął. Wiedział, Ŝe nie będzie łatwo, ale nawet mu
przez myśl nie przeszło, iŜ wytłumaczenie dziewczynie wszystkiego okaŜe się po prostu niemoŜliwe. - Prosiłaś mnie, bym wyznał ci prawdę - mruknął. - Daj mi dowód! - Brittany zaczęła się irytować. - Jeśli nie jest to studio filmowe zrobione na wnętrze statku, pokaŜ mi, co jest na zewnątrz. - Tu nie ma okien. -
Poprawka.
-
Z
umieszczonego
w
ścianie
interkomu
audiowizualnego dobiegi głos Marthy. - Daldenie, wiedząc, jak bardzo nie znosisz widoku kosmosu, nie powiedzieliśmy ci, Ŝe w twojej kajucie są jednak okna. I znów ściany zaczęły się przesuwać, tym razem sterowane przez Marthę. Pojawił się długi rząd okien zrobionych z jakiegoś materiału niemającego nic wspólnego ze szkłem. Na zewnątrz nie było nic z wyjątkiem wody i samotnej, przepływającej ryby. -
Okręt
podwodny?
-
zapytała
zaskoczona
Brittany.
Zmarszczyła brwi i dodała sceptycznie: - Batyskaf w ogromnym zbiorniku z wodą? i wy to nazywacie dowodem? RozdraŜniony Dalden burknął coś pod nosem. - Daj spokój, dziecko. Ona nie potrzebuje dalszych dowodów. Ona juŜ wie, z czym ma do czynienia, lecz jej umysł wzbrania się przed akceptacją faktów. Twoje słowa nic tu nie zmienią. - Obcy to bajka wymyślona przez oszołomów wierzących w
UFO! - wrzasnęła Brittany pod adresem Marthy, po czym odwróciła się do Daldena i zaczęła okładać go pięściami. - Spójrz na siebie. Jesteś z krwi i kości, masz nogi, ręce i wszystko inne na swoim miejscu. Tyle Ŝe duŜy wyrosłeś. Nie ma w tobie nic z obcego! - Miło mi to słyszeć - odparł, - Nazwa, którą określasz zaziemców, jest bardziej do przyjęcia niŜ ta, jaką jestem zwykle określany, - Chodzi mu o nazwę „barbarzyńca" - wyjaśniła Martha. - Tak właśnie reszta mieszkańców cywilizowanego wszechświata postrzega planetę, z której pochodzi. I to wcale nie ze względu na ich wygląd, stroje czy powszechnie panujący tam obyczaj walk na miecze. Chodzi raczej o ich filozofię Ŝyciową, ich prymitywne prawa, sztywne przywiązanie do tradycji i do wszystkiego, co w innych światach dawno juŜ poszło do lamusa. - Martho, wcale mi nie pomagasz - odezwał się Dalden. - Po prostu mówię, jak jest, wojowniku. Po co dwukrotnie walić głową w mur jej nieufności i braku wiary. Ponadto obcych wyobraŜa sobie jako dziwaczne, niehumanoidalne stwory; to jedna z przyczyn, dla których Brittany tak trudno jest pogodzić się z tym, co tu widzi. Gdybyś wyglądał jak Morrilianin z głową o wyjątkowo wielkich rozmiarach, w której kryje się wspaniały mózg, nie miałaby aŜ takich problemów ze sobą i chętnie przyznałaby, Ŝe jesteś obcy. Brittany nie słuchała. Ściskała skronie i mamrotała do siebie: - Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie. Musi być. Musi być.
Dalden objął ją ramieniem. - Kerima, twój lęk i rozpacz rozdzierają mi serce. Co mam jeszcze zrobić, by ukoić twój strach? Dziewczyna przytuliła się do niego i zapytała cicho: - Dlaczego ciągle mnie okłamujesz? - Ona swoje - wtrąciła Martha tonem zaczynasz-mniedenerwować. Brittany oderwała się od Daldena, odwróciła się na pięcie i zaczęła wzrokiem szukać źródła głosu Marthy, poniewaŜ męŜczyzna nie miał przy sobie pudełka. - Tam, audiowizualny monitor na ścianie - wskazał palcem i westchnął. - Ona steruje statkiem, więc ma oczy i uszy w kaŜdym pomieszczeniu. Brittany podeszła energicznym krokiem do ciemnego w tej chwili monitora. - PokaŜ mi się. Chcę na własne oczy zobaczyć kobietę, która ma tupet wmawiać mi, Ŝe znajduję się na statku kosmicznym. - Zrobię jeszcze lepiej - zamruczała Martha. Dalden zesztywniał, lecz zanim zdąŜył cokolwiek powiedzieć, Brittany została przetransferowana. MęŜczyzna ordynarnie zaklął, dobrze wiedząc, gdzie Martha zabrała dziewczynę. On sam nie mógł dotrzeć tam na czas, by uchronić Brittany przed kolejnym,
okropnym szokiem.
Rozdział 29
Brittany była w szoku. Ponownie się to wydarzyło; ów wypełniający
uszy
cichy
dźwięk
srebrnych
dzwoneczków
i
przebudzenie w zupełnie innym miejscu. Przebudzenie? Nie, przecieŜ stała
pewnie
na
własnych
nogach.
Gdyby
nawet
potrafili
wprowadzać ją w sen i gdzieś ją przenosić, po przebudzeniu nie stałaby na nogach. Z pewnością była to albo halucynacja, albo mieli tu ruchome ściany.
Widziała
przestawiających
juŜ się
wystarczająco w
duŜo
błyskawicznym
ruchomych
tempie,
mogła
ścian, więc
przebywać wciąŜ w tym samym pomieszczeniu, ale o innej konfiguracji ścian i... i z konsolą mamuciego komputera pośrodku. - Tu mieści się główna sterownia statku - dobiegł ją ze wszystkich stron głos Marthy. - Gdyby nie ja, w tym pomieszczeniu roiłoby się od róŜnych specjalistów niezbędnych do kierowania
statkiem tych rozmiarów. A tak wszystkim zajmuje się mock II. Nawiasem mówiąc, to właśnie ja jestem mockiem II. - Co to takiego mock II? - zapytała Brittany. - Gdzie się tym razem ukrywasz? - Obecnie znajduję się w konsoli, którą masz przed nosem. To prawda,
laleczko, jestem
komputerem, jednym
z
najbardziej
zaawansowanych, jakie kiedykolwiek stworzono. Dalden chciał ci o tym powiedzieć później, lecz ty doszłaś do wniosku, Ŝe cię cygani. To nie była zbyt przemyślana konkluzja, ale to zrozumiale, skoro na waszej planecie komputery, w porównaniu ze mną, przypominają prehistoryczne
dinozaury.
Nie
miałaś
więc
Ŝadnej
skali
porównawczej... AŜ do teraz. - Kolejny kit? - Postaram się przebić pancerz twojej niewiary- powiedziała z cięŜkim westchnieniem Martha. - Muszę to zrobić szybko, bo niebawem pojawi się tu rozjuszony Dalden. Nie jest w tej chwili ze mnie zadowolony. Sama sobie i jemu przysparzasz wielu zmartwień. Ale on postępuje szlachetnie. Zamiast świętować swoje zwycięstwo nad Jorranem, musi uŜerać się z rozhisteryzowaną kobietą, która nie moŜe pojąć prostego faktu. - Jakiego faktu? - UŜyj logiki, zaledwie kilka minut temu sama się jej domagałaś. Twierdzenie, Ŝe wasza nic nieznacząca planeta, ciśnięta na bezdroŜa tego sektora galaktyki, jest jedynym światem, na
którym narodziło się Ŝycie, to przejaw nieuzasadnionej megalomanii twojego ludu. Spójrz na problem pod takim kątem: wasz system słoneczny pojawił się w dobrze juŜ zagospodarowanym sąsiedztwie; coś w rodzaju nowego chłopaka w bloku mieszkalnym. Lecz w owym bloku Ŝyli jeszcze inni sąsiedzi, niektórzy bardzo starzy. Oni eksplorowali przestrzeń kosmiczną juŜ wtedy, gdy po waszej planecie włóczyły się dopiero dinozaury. - Nie rozumiesz mnie. Chciałabym, by to był tylko sen, ale wiem, Ŝe nie śnię. Wiem o tym, bo co chwila szczypię się i boli mnie jak wszyscy diabli. Przestań więc bardziej mieszać mi w głowie. - Musielibyśmy być wyjątkowo okrutni, aby tak z tobą igrać. Czy naprawdę uwaŜasz Daldena za okrutnika i sadystę? Oczywiście Ŝe nie, i dlatego wszystko to nie miało dla Brittany najmniejszego sensu. Musiała istnieć jakaś szczególna przyczyna tych kłamstw, tyle Ŝe ona nie miała zielonego pojęcia, co to za przyczyna, a oni niczego nie wyjaśniali. Próbowała więc sama rozwiązać tę upiorną łamigłówkę. - Po prostu odstawcie mnie do domu - odezwała się znuŜonym głosem. - Swoje zadanie wykonałam. Schwytaliście złodzieja, a ja nie jestem wam potrzebna. Chcę wrócić do domu. - Na to juŜ za późno. Twój los rozstrzygnął się w momencie, gdy Dalden uznał cię za swoją towarzyszkę Ŝycia. - Co to znaczy, do jasnej cholery?!
- JuŜ ci wyjaśnialiśmy. Niestety, potraktowałaś to jak Ŝart, choć to wcale nie był Ŝart. I nadal nie traktujesz tego serio, mimo Ŝe dla Daldena jest to sprawa wagi nadrzędnej. Teraz naleŜysz do niego, on będzie dbać o ciebie aŜ do końca Ŝycia. Nie masz innego wyjścia, podlegasz prawom, którym podlegają wszyscy mieszkańcy Sha-Ka'anu. Klamka zapadła, i to zapadła na zawsze. Pójdziesz wszędzie tam, gdzie Dalden, laleczko, bez Ŝadnego „jeśli", „i" ani „ale". Zmierzamy do naszego domu na Sha-Ka'anie, planecie w systemie gwiezdnym Niva, odległym od twojego świata o całe lata świetlne. - Chyba się pomyliłaś - odparła Brittany i dodała triumfująco: Do pokonania odległości kilku lat świetlnych nie
wystarczy
ludzkiego Ŝycia. Sterownię wypełnił śmiech. - Biorąc pod uwagę energię, jaką wy dysponujecie, tak. Ale reszta wszechświata wykorzystuje inne rodzaje napędu. Nasz statek napędzany
jest
energią
kamieni
gaali.
To
najnowsze
i
najwydajniejsze ze znanych źródeł energii. Dzięki niemu droga do domu zajmie nam tylko trzy miesiące. A weźmy choćby crysillium, obecnie zarzucone paliwo, ono teŜ pozwalało osiągać podobne prędkości. Wy nie macie nawet pojęcia, jak potęŜne źródła energii występują we wszechświecie. - Na wszystko znajdujesz gotową odpowiedź - stwierdziła z goryczą Brittany.
- Oczywiście, jestem przecieŜ mockiem II. My z upływem czasu nie popadamy w stagnację, my z wiekiem rośniemy. - Coraz lepiej prosperujecie - poprawiła ją Brittany. - Nie, moich części nie moŜna wymieniać, ale teŜ i nie ma takiej potrzeby. - Teraz z kolei Martha poprawiła Brittany. - Wyobraź sobie superpotęŜny juŜ w chwili narodzin mózg, który, jak kaŜdy inny mózg, jest zdolny rozwijać się i doskonalić. Tak, jestem w stanie samodzielnie myśleć i podejmować samodzielne decyzje, a przy tym ewoluować, mimo Ŝe zostałam stworzona przez człowieka. - To nie jest moŜliwe. - Laleczko, dla Morrilian, którzy mnie stworzyli, nie ma rzeczy niemoŜliwych. Są bardzo starą rasą, ich inteligencję moŜna porównywać z boską. Mówię o geniuszu, jakiego nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jakiego Ŝaden z istniejących światów nie jest w stanie sobie wyobrazić; nawet światy niebywale wyprzedzające was w rozwoju technologicznym, I jak na ironię Morrilianie to lud bardzo
prosty,
mający
niewiele
potrzeb
oprócz
potrzeb
intelektualnych i, na szczęście dla reszty wszechświata, kompletnie pozbawiony agresji. Zanim zaczęli sprzedawać mocki II, im teŜ wszczepili ów instynkt nieagresji. - Sprzedawali? To ty do kogoś naleŜysz? - Lepiej będzie, jeśli przestaniesz traktować mnie jak osobę, bo choć bardzo pochlebia to memu ego, nie jest prawdą. Mocki II są kompatybilne
wyłącznie
z
jednym
i
jedynym
właścicielem,
dostrojone są do jednej osoby. Szczęście i dobrobyt właściciela stawiamy najwyŜej w hierarchii naszych wartości. Moją panią jest Tedra, matka Daldena - ciągnęła Martha. - I właśnie ze względu na dobro jej i jej rodziny zostałam wysłana w tę podróŜ. Zmieniające pałeczki były sprawą uboczną. Moim głównym zadaniem jest zapewnić „An-drovii" bezpieczny powrót do domu. A syn Tedry, rodowity Sha-Ka'anin, zdecydował, Ŝe ty właśnie jesteś ta jedyną kobietą, z którą chce spędzić resztę swoich dni. Sądzisz, Ŝe celowo cię rani, manipulując twoim umysłem? - Nic nie sądzę! Myślenie doprowadziłoby mnie do kolejnego załamania nerwowego. - Nie pozwoliłabym na to. - Nie miałabyś tu nic do gadania. - Przeciwnie. CzyŜbyś zapomniała, co radziłam Daldenowi?... śeby się z tobą zabawił, a następnie zostawił i spokojnie wrócił do domu? Mogłam sprawić, Ŝe zapomniałabyś o nas i o wszystkim, co ci powiedzieliśmy. Chciałabyś tego? Nigdy juŜ nie zobaczyć Daldena? - A co miałabym jeszcze do wyboru? śe wywieziecie mnie gdzieś w otchłanie kosmosu? Ze nigdy juŜ nie wrócę do domu, nie zobaczę swojej rodziny? Czy to właśnie znajduje się na drugiej szali wagi? Martha wydala dźwięk do złudzenia imitujący mlaśnięcie językiem. - Nie wspomniałam dotychczas o jednej sprawie. OtóŜ nie
sposób wyobrazić sobie bogatszych ludzi od rodziny Daldena. LySan-Terowie istniejących
posiadają kopalnie
bowiem kamieni
największe gaali,
źródła
ze
wszystkich
energii,
której
rozpaczliwie potrzebuje cały wszechświat, i za które wszyscy gotowi są płacić kaŜdą cenę. A zatem juŜ tylko od ciebie zaleŜy, czy zdołasz przekonać swego towarzysza Ŝycia, Ŝeby od czasu do czasu zabierał cię na twoją planetę w odwiedziny. - Jeszcze nikt mnie nie pytał, czy chcę zostać jego towarzyszką Ŝycia - powiedziała Brittany z wielką urazą w głosie. - Wojownicy nigdy o nic nie proszą ani nie pytają o zgodę. Na Sha-Ka'anie decydują męŜczyźni, kobiety nie mają nic do gadania. Ale jestem ciekawa, jaka byłaby twoja odpowiedź, gdyby cię zapytał. - Zanim dowiedziałam się całej prawdy, czy teraz? - Mniejsza o to. Kiedyś ponownie zadam ci to pytanie. Zmieńmy temat. Powiedziałaś właśnie coś bardzo emocjonalnego, a co nie przekłada się na twoje prawdziwe uczucia. Ludzie często tak właśnie reagują. To głupio z ich strony. PrzewaŜnie niewłaściwe odpowiedzi jeszcze bardziej ranią uczucia. A moŜna temu łatwo zapobiec, zachowując od początku szczerość i uczciwość. - Nie masz zielonego pojęcia, co czuję. Nie jesteś nawet w stanie... - Grubo się mylisz - przerwała jej Martha tonem jesz-czezrobię-na-tobie-wraŜenie. - Nie jesteś przyzwyczajona do obcowania z komputerem mego kalibru. Szybko przekonasz się, Ŝe nie ma
najmniejszego sensu spierać się ze mną lub mi zaprzeczać, poniewaŜ prognozy są moją najsilniejszą stroną. JeŜeli nawet nie znam wszystkich faktów, wciąŜ mogę udzielać bardzo wiarygodnych odpowiedzi. Jesteś tego najlepszym przykładem. - AleŜ... - Za późno. Pragnę udowodnić ci pewną tezę, a bywam bardzo uparta,
gdy
muszę
coś
udowodnić.
Ty
pierwsza
zaczepiłaś
wojownika. To fakt niezbity. Wiedziałaś, Ŝe jest cudzoziemcem. I choć cudzoziemcy zajmowali ostatnią pozycję na twojej liście potencjalnych
partnerów,
w
niczym
to
nie
osłabiło
twego
zainteresowania nowo poznanym męŜczyzną. Twoi współplemieńcy mają róŜne standardowe blokady obyczajowe, które wysoko sobie cenię, a ty, będąc pod wpływem pewnej dozy napoju wyskokowego, obaliłaś je wszystkie. Tak bardzo zaangaŜowałaś się w ten związek, Ŝe Daldenowi wystarczyło wyrzec króciutkie słówko „tak", byś przywiązała się do niego na całe Ŝycie. - Nie masz racji - odrzekła sztywno Brittany. - I w ogóle co tamte wydarzenia mają wspólnego z moją obecną sytuacją, z tym statkiem, z waszym śmiechu wartym zapewnianiem, Ŝe jesteście przybyszami z dalekiej przestrzeni kosmicznej? - Jesteśmy zaziemcami, laleczko, My to tak nazywamy. Co za róŜnica: my czy na przykład wasze ludy z Azji. TeŜ nie znasz ich języków, dopóki się ich nie nauczysz. Nie przyjmujesz ich kultury, bo nie jest twoja; wolisz swoją. Ale odwiedzasz tych ludzi, potrafisz się nawet z nimi zaprzyjaźnić. Czasem ich kraj tak ci się spodoba, Ŝe
postanawiasz w nim zamieszkać. Jedyna róŜnica między nimi a nami jest taka, Ŝe ich dzieli od ciebie ocean, a nas przestrzeń kosmiczna.
W
naszym
przypadku
potrzebny
jest
statek
międzygwiezdny, byśmy mogli was odwiedzać, i vice versa. I nie chodzi o to, Ŝe nam nie wierzysz, lecz o to, Ŝe nie chcesz przyjąć tego do wiadomości. Czas na ostateczny dowód. Rozluźnij się, rozejrzyj wokoło i potraktuj wszystko jak ciekawą przygodę, a nie najgorszy koszmar swego Ŝycia. - Rozrywacie moje Ŝycie na strzępy, a ja mam to traktować jak ciekawą przygodę? - Ŝachnęła się Brittany. - Będziesz pierwszym przedstawicielem swego gatunku, który wyruszy
w
otwartą
przestrzeń
kosmiczną.
Ujrzysz
rzeczy
zdumiewające, które zaprą ci dech w piersiach. Powinnaś być zachwycona taką perspektywą, a ty nic tylko „ja chcę do domu". Z faktów, jakie zgromadziłam o waszym gatunku, wnoszę, Ŝe jesteście rasą duŜo pręŜniejszą i odwaŜniejszą, niŜ to okazujesz po sobie. Martha powiedziała to pogardliwym tonem. Jeśli obelga była zamierzona, odniosła skutek. - Jaki ostateczny dowód? - zapytała zuchwale Brittany. - MoŜe z łaski swojej usiądziesz - odparła Martha i jeden z foteli przesunął się po posadzce w stronę dziewczyny. - Patrz na ścianę z ekranami obserwacyjnymi, będę je przed tobą rozwijać i kaŜdy z nich krótko objaśniać. Ten największy, pośrodku, jest widokiem frontalnym. Podczas gdy ja będę mówić, statek uniesie się z dna
oceanu. Nie ma sensu pozostawać tu dłuŜej, skoro mamy waŜniejsze sprawy po drugiej stronie waszego KsięŜyca. Błyskawicznie dotrzemy do
powierzchni
oceanu,
po
czym
z
ogromną
szybkością
przemkniemy przez atmosferę waszego globu, tak by nikt nie wykrył naszej obecności. A teraz siadaj i patrz! Brittany posłusznie usiadła w fotelu i w obawie o swe drogocenne Ŝycie zacisnęła dłonie na poręczach. - AleŜ tu nie ma pasów bezpieczeństwa! - pisnęła bliska paniki. - UwaŜasz mnie za amatora? - zapytała Martha uraŜonym tonem. - Nie znajdziesz pilota, który by prowadził ten statek lepiej ode mnie. Nie myśl o prędkości, laleczko, Będę cały czas korygować grawitację. NajwyŜej raz poczujesz się cięŜsza, a raz lŜejsza. Na ekranie, w znajdującej się na zewnątrz wodzie, pojawiła się smuga
maleńkich
banieczek
powietrza.
Cichy
glos
Marthy,
odbijający się echem w innych częściach statku, informował, Ŝe niebawem nastąpi start. Zapalił się kolejny ekran, a na nim olbrzymia
ciemna
masa
czegoś,
co
przypominało
dziwacznie
ukształtowaną skałę. - Potrafimy doskonale maskować nasz statek - kontynuowała Martha. - W tej chwili tak właśnie wygląda. Do złudzenia przypomina meteoryt, prawda? O naszym przybyciu pisało nawet kilka waszych gazet. Oczy Brittany zaokrągliły się ze zdumienia. Dziewczyna przypomniała sobie, Ŝe Jan opowiadała jej o meteorycie, który tuŜ
przed zderzeniem z Ziemią uległ w atmosferze dezintegracji. - W zeszłym tygodniu pojawiły się doniesienia o UFO. CzyŜbyście nie od razu skryli się w oceanie? - To nie my. To kapitan Jorrana okazał się takim głupcem. Obserwuj ekrany, przełączam na pozorowaną chmurę. W takiej właśnie postaci wystartujemy. To duŜo mniej podejrzane, gdyŜ jest powszechnie wiadome, Ŝe kamienie spadają z nieba, a nie wzlatują z powierzchni planety. Przez chwilę będziesz patrzyła przez lekką mgłę; wszyscy inni zaś ujrzą jedynie bardzo gęstą chmurę... zaledwie przez milisekundę, co wystarczy, aby zbagatelizowali zjawisko. Środkowy, większy ekran przedstawiał właśnie obraz statku kosmicznego przecinającego powierzchnię morza, podczas gdy mniejszy - unoszącą się nad oceanem chmurę. Włączył się kolejny ekran pokazujący widok z góry. Brittany obserwowała, jak szybko w miejsce
oceanu
pojawiła
się
panorama
malejącej
w
oczach
powierzchni ziemi. Planetę otaczała coraz większa aureola czerni, Na głównym ekranie ukazał się rosnący stopniowo KsięŜyc. Dziewczynie
dosłownie
odebrało
mowę.
CzyŜby
właśnie
opuszczała rodzinny świat, by nigdy juŜ tu nie wrócić? A moŜe to były tylko efekty specjalne, generowane przez komputer?
Rozdział 30
-
Nie
rozpraszaj
mnie,
Brittany
-
powiedziała
nieco
rozdraŜnionym tonem Martha, zupełnie jakby czytała w jej myślach. - Start opóźniło pojawienie się tu Daldena. Syn Tedry z całego serca nienawidzi startów, nie cierpi statków kosmicznych, kosmicznych podróŜy, dlatego siedzi teraz przyklejony do fotela. Jak wiesz, jego planeta nie naleŜy do światów o wysokim rozwoju technologicznym, ale od chwili odkrycia globu, mieszkańcy Sha-Ka'anu nieustannie mają do czynienia z wszechświatem, który potrzebuje ich zasobów naturalnych. Przez chwilę akceptowałaś juŜ wszystko, czego się dowiedziałaś. I pozostań przy tym. Porzuć na zawsze myśl, Ŝe cię okłamujemy. - Widziałam filmy o kosmosie, Martho, i wiem, jak plastyczne i przekonujące potrafią być efekty specjalne. - A ja sądziłam, Ŝe tylko Tedra moŜe pisać podręczniki na temat uporu - wymamrotała Martha, po czym bardziej oŜywionym głosem zapytała: - Czy chcesz pospacerować po KsięŜycu? - Czy ty juŜ do końca straciłaś rozum? Chichot.
- Oto kolejny raz pomyliłaś mnie z Ŝywą istotą. Określeniem adekwatniejszym byłoby: „do końca straciłaś matrycę". - Martha znów zachichotała. - Zatrzymamy się tam tylko na chwilę... o, właśnie wylądowaliśmy. W sterowni znajduje się wyjście awaryjne, które zaraz otworzę... - Poczekaj! Nie rób tego! Potrzebuję przecieŜ skafandra kosmicznego. Na KsięŜycu nie ma atmosfery i... - Nie bój się, dziecko. To okręt wojenny. Jest przystosowany do lądowania na kaŜdej planecie bez względu na to, czy jest na niej atmosfera
czy
nie.
Tworzy
własną
atmosferę.
Wokół
statku
rozpięłam siłową kopułę wypełnioną zdatnym dla nas powietrzem. Idź. Wysunięta platforma działa jak winda, która zwiezie cię na powierzchnię KsięŜyca. Później rozszerzy się i zwiezie blisko trzydzieści osób. Poręcze, które cię obejmą, znikną, kiedy dotkniesz stopami gruntu. Brittany ruszyła w stronę wyjścia, lecz na platformę nie weszła. Piętnaście
metrów
niŜej
majaczyła
powierzchnia,..
KsięŜyca.
Dziewczyna zaczęła się śmiać prawie histerycznie. KsięŜyc! I ona miała postawić na nim stopę? Kilka pagórków, kilka zębów skalnych, a poza nimi szara płaszczyzna oświetlana blaskiem białego światła bijącego z kopuły. Dalej rozciągał się nieprzenikniony mrok. Znajdowali się po ciemnej stronie KsięŜyca, gdzie nigdy nie docierały promienie słońca. Ale sama kopula statku była rzęsiście oświetlona. Miała ogromną średnicę; otaczała statek kosmiczny o mamucich rozmiarach.
- Nie wyjdziesz na zewnątrz? - Tę przyjemność zostawię naszym astronautom. Dla nich takie przedsięwzięcie to przygoda Ŝycia, a tobie wydaje się dziecięcą igraszką. - Serduszko, porównujesz jabłka z pomarańczami. Nasz okręt wojenny, choć sprawia na tobie wraŜenie wyjętego z dziecięcej gry, został stworzony przez lud, który istnieje juŜ od dwunastu milionów lat. A ile lat zajęła twojej rasie ewolucja? Spójrz na swój gatunek. Zaledwie
kilkadziesiąt
lat
temu
wynaleźliście
elektryczność,
samoloty, masową komunikację i tym podobne rzeczy. Spójrz na waszą historię i na wszystko, co było przed tymi wynalazkami. I wyobraź sobie, co będzie u was za tysiąc lat. Wasz lud rozwija się normalnie; ale w porównaniu z wieloma kulturami innych systemów gwiezdnych wciąŜ jesteście w powijakach. Jeśli cię to pocieszy, istnieją światy młodsze od twojego i duŜo mniej rozwinięte. Brittany
obrzuciła
konsolę
komputera
przeciągłym
spojrzeniem. - Naprawdę? - Masz na to moje słowo. Weź na przykład rodzimą planetę Jorrana, Century III. Oni tam tkwią po uszy w średniowieczu: ich rząd jest średniowieczny, ich mentalność jest średniowieczna i ich myśl techniczna jest średniowieczna. Kiedy zostali odkryci, mogli szybko się ucywilizować, lecz woleli pozostać przy swoim systemie feudalnym, w którym władzę sprawują nieliczni - ich dom panujący.
I dopóki jakaś rewolucja nie obali władzy Wielkich Królów, nic się tam
nie
zmieni.
Minie
kolejne
tysiąclecie,
a
oni
jak
są
średniowieczni, tak pozostaną. Jorran jest jednym z Wielkich Królów na Century III, ale jedynym, który nie posiada własnego królestwa tłumaczyła Martha. - Zamierzał zdobyć je dzięki pałeczkom wykradzionym
z
planety
Sunder.
Planował
najpierw
podporządkować sobie twój kraj, a później dołączyć do niego resztę waszego świata. Ten zamysł mógł się powieść. Sun-derianie nie opanowali jeszcze przestrzeni kosmicznej i nie byli w stanie ruszyć za Jorranem w pogoń, Ŝeby odzyskać pałeczki. Tak się złoŜyło, Ŝe w drodze do domu przelatywaliśmy w pobliŜu ich planety, i wtedy przechwyciliśmy ich rozpaczliwe wezwanie. A wiedząc, jakim draniem jest Jorran, postanowiliśmy pokrzyŜować mu szyki. MoŜesz powiedzieć, Ŝe zrobiliśmy to dla twoich potomnych. - Więc nie musieliście go ścigać? - Nie. Ale zanim stosowne władze wszczęłyby oficjalny pościg, on juŜ dawno znalazłby się poza ich zasięgiem. A nawet gdyby go w końcu dopadli, szkody przez niego wyrządzone byłyby nie do naprawienia. Tak więc to my go powstrzymaliśmy. - A Sha-Ka'an? - zapytała Brittany. - Na jakim etapie rozwoju znajduje się wasz świat? - Sha-Ka'an jest wyjątkowy. I nie aŜ tak barbarzyński, jak uwaŜają nowoczesne światy. Sha-Ka'anowie w mistrzowski sposób
opanowali
pewne
rzemiosła,
dlatego
nie
ma
tam
zakładów
przemysłowych zanieczyszczających środowisko naturalne, jak to robią wasze fabryki. Znają na przykład starodawną formułę produkcji najmocniejszej stali, której nie niszczy nawet laser. W niektórych państwach stworzyli wspaniałą architekturę pałacową. Wprowadzili kontrolę urodzin i zwalczyli plagę agresji seksualnej. Złoto nie ma tam większej wartości i traktowane jest jak kaŜdy inny metal. - W jaki sposób poradzono sobie z agresją seksualną? Martha zachichotała. - To kolejna ciekawostka tej planety. Roślina zwana dhaya. Jej sok powoduje chwilowo całkowity zanik popędu płciowego. Nic teŜ nie jest w stanie zapobiec jego działaniu. Skutek musi minąć w sposób naturalny. Sok ten w formie wina zapobiega równieŜ ciąŜy. Brittany zmarszczyła brwi. - Dlaczego musieli wydać aŜ taką walkę agresji seksualnej? - Uspokój się, odniosłaś fałszywe wraŜenie. Sok dhaya stosowany
jest
w
sytuacjach
wyjątkowych,
kiedy
wojownicy
samotnie wyruszają na długie polowanie. Wtedy rzeczywiście mogą dokonywać napadów. Brittany skrzywiła się. - Czy to dlatego mieszkańcom waszej planety przypięto etykietkę „barbarzyńców"?
- Tak... ale tylko częściowo. Trochę mnie nie zrozumiałaś. Słowo „napad" kojarzysz z zabójstwem, łupiestwem, okaleczeniem. Wojowników sha-ka'ańskich to nie dotyczy. Nie prowadzą polityki wojny wszystkich ze wszystkimi. Istnieje tam wprawdzie wiele państw, kaŜde ma swego wodza, lecz wszyscy oni traktują się jak jedność. Napady uwaŜają za sport, za coś wesołego. Napadają sąsiada, coś mu zabierają i starają się to utrzymać. Gdy z kolei napadnięty weźmie odwet i odzyska utraconą własność, wzruszają ramionami. Potrafią docenić umiejętność i przebiegłość przeciwnika. - Traktują to jak polowanie? - MoŜna to tak określić. Wspomniałam ci juŜ o innej przyczynie, dla której noszą miano barbarzyńców. To cecha ich kultury, kwestia ich widzenia świata i widzenia samych siebie, ich staroświeckie prawa, jakimi się rządzą. W zaleŜności od kraju występują pewne róŜnice, lecz jedna rzecz jest wspólna dla całej planety: wszyscy wojownicy są sobie równi, ale kobiety traktują jak dzieci. - Co proszę? - To tyle na razie. Nie chcę chwilowo wnikać w sprawy, z którymi wciąŜ nie moŜe pogodzić się moja Tedra. Poza tym za pięć sekund pojawi się tu Dalden. Będzie bardzo rad, Ŝe juŜ nie uwaŜasz, iŜ to wszystko ci się tylko śni. - Jak dzieci, mówisz? - warknęła Brittany. - Chyba Ŝartujesz. Nie doczekała się odpowiedzi. Drzwi od sterowani otworzyły się
z hukiem i w progu pojawił się rozjuszony Dalden.
Rozdział 31
MęŜczyzna był naprawdę wściekły. Brittany zdziwił nieco fakt, Ŝe potrafiła to wyczuć, gdyŜ na obliczu Daldena malował się wyraz kamiennego spokoju. A jednak wyczuwała jego nastrój... A moŜe po prostu spodziewała się tego po ostatnim oświadczeniu Marthy? MęŜczyzna wkroczył do pomieszczenia, wziął dziewczynę za rękę i wyprowadzając ją ze sterowni, rzucił w przestrzeń: - Martho, wtrąciłaś się między wojownika a jego towarzyszkę Ŝycia. To niedopuszczalne. - Interwencja w dobrej sprawie zawsze jest dopuszczalna sprzeciwiła się Martha. - Od kiedy pytam o pozwolenie, gdy naprawdę coś trzeba zrobić? Nic mnie nie powstrzyma przed zrobieniem czegoś, co nakazują mi moje Prognostyki. - I nie ma na to sposobu? - Na co? - By cię powstrzymać.
- Nawet Tedrze nigdy nie udała się ta sztuka - zakpiła Martha. - Za matkę wciąŜ odpowiedzialny jest mój ojciec. - Chwileczkę... Daldenie, poczekaj. Ale on nie czekał. Zresztą nie było to potrzebne, poniewaŜ głos Marthy nieustannie go ścigał, kiedy przemierzali z Brittany szeroki korytarz, kiedy wchodzili do pomieszczenia przypominającego windę i zamknęły się za nimi drzwi, które zresztą otworzyły się prawie natychmiast. Za nimi ciągnął się kolejny korytarz, tyle Ŝe lekko zakręcający. W windzie Brittany nie poczuła Ŝadnego ruchu urządzenia. Zapewne zostali przetransportowani w jakieś inne miejsce na statku... BoŜe, była juŜ gotowa uwierzyć we wszystko. - To dobrze, Ŝe od domu dzielą nas jeszcze trzy miesiące podróŜy - stwierdziła Martha, śledząc ich przez kaŜdy z monitorów umieszczonych w ścianach. - Masz duŜo czasu, by utrwalić swój związek i pokonać wszelkie przeszkody, które cię z całą pewnością czekają. Wzmianka o czekających go kłopotach nieszczególnie poruszyła Daldena, choć zrobiła wraŜenie na Brittany. - Wojownicy mają dobrą pamięć - stwierdził po prostu Dalden. - Niestety - mruknęła Martha. - Ale w ten sposób do niczego nie dojdziesz. Nie potrafisz przekonywać. Rzecz w tym, Ŝe albo ona zaakceptuje to, kim jesteś i skąd pochodzisz, albo utwierdzi się w pewności, Ŝe ją okłamujesz. A wtedy poczuje się zniewolona.
Dalden zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na Brittany. - Naprawdę mi nie wierzysz? Wiedziała, o co ją pyta. Chciała go uspokoić, poniewaŜ widziała, jak bardzo niepokoi go problem, czy ona w nich uwierzyła czy nie. Ale najpierw sama musiała odzyskać spokój umysłu. Istniały teŜ inne moŜliwości, choć bardzo wydumane. Kiedy myślała o tym, ile musiało tych ludzi kosztować wybudowanie studia, w którym moŜliwa byłaby taka iluzja, Ŝe oto patrzy z progu drzwi na powierzchnię KsięŜyca... Nie, nikt nie chciałby ponosić aŜ takich kosztów, Ŝeby tylko zrobić ją w bambuko. A moŜe nie chodziło wcale o nią; moŜe chodziło o innych ludzi biorących udział w tym programie? To nie mieściło się w głowie, Ŝe poświęcono aŜ ryle wysiłku i starań, by oszukać jedną osobę. Tyle dopracowanych szczegółów, tyle pomysłów, tyle widoków za kaŜdymi drzwiami, za kaŜdym oknem. CzyŜby stała się obiektem jakiegoś eksperymentu? CzyŜby Dalden zaangaŜował się uczuciowo, wcale tego nie chcąc? Martha czyniła wyraźne aluzje na ten temat. Twierdziła stanowczo, Ŝe dzielą ich zbyt wielkie róŜnice kulturowe, by mogli stworzyć trwały związek, i wszelkimi sposobami starała się powstrzymać Daldena, jeszcze zanim to wszystko się zaczęło. A jednak męŜczyzna najwyraźniej się zaangaŜował... - Nie - oświadczyła krótko Brittany, na co Martha parsknęła z niesmakiem, a skonfundowany Dalden zmarszczył brwi. - Chcę tylko wierzyć, Ŝe całe to wyszukane szachrajstwo ma jedynie na celu. moje dobro. Mogę się z tym pogodzić pod warunkiem, Ŝe twoje
uczucia są prawdziwe... - Jakie uczucia? - przerwała jej Martha. - Nie mów mi, Ŝe nie zauwaŜyłaś, iŜ on nie ma Ŝadnych uczuć. - Wybacz, ale kaŜdy ma jakieś uczucia. Sama mówiłaś, Ŝe jest wściekły. - To prawda. Przesadziłam. Był wściekły, wciąŜ jest wściekły, lecz Ŝaden sha-ka'ański wojownik nie okaŜe tego po sobie. Wojownicy ba-har-kańscy moŜe. Nasi jednak za największą cnotę poczytują sobie opanowanie w kaŜdej sytuacji. A to znaczy, Ŝe odrzucają wszelkie emocje, które by zakłócały im spokój ducha. - Skoro tak twierdzisz - odparła ugodowo Brittany. Martha
znów
zachichotała,
lecz
Dalden
wciąŜ
był
pod
wraŜeniem „nie" Brittany. - Nie rozumiem - powiedział. - Jak moŜesz nadal w to wątpić? - Daldenie, oni to zwą poczuciem humoru - wtrąciła się do rozmowy Martha. - Innymi słowy, jeśli Brittany nawet nie dowierza temu, co widzi i słyszy, potrafi roześmiać się i ze wszystkim pogodzić. Doszła do wniosku, Ŝe to i tak nie ma większego znaczenia. Niesamowite, jak wnikliwie, drobiazgowo i trafnie Martha potrafiła analizować czyjeś myśli i motywy zaledwie na podstawie kilku wypowiedzianych słów; jak psychiatra stawiający właściwe diagnozy. Brittany doszła do wniosku, Ŝe ci ludzie robili to juŜ od
dawna - wiedzieli, czego mają się spodziewać, i dlatego zawsze mieli na wszystko gotową odpowiedź. Kiedy jednak głębiej się nad tym zastanowiła, równieŜ potrafiła znaleźć na wszystko odpowiedź. Nie rozumiała tylko, dlaczego ona stała się obiektem tego eksperymentu. Tak, tego nie mogła zrozumieć. Jeśli zainicjowali go jacyś naukowcy lub osoby sprawujące władzę, w grę mogły wchodzić względy bezpieczeństwa narodowego. MoŜe chcieli sprawdzić, czy Brittany potrafi zdradzić, czy zachowa się lojalnie. Ale przecieŜ była osobą przeciętną. W jakim celu mieliby nią manipulować? I co by się stało, gdyby uwierzyła w ich triki? - Nie próbuj spierać się z Marthą - ostrzegł Dalden. - Czy to prawda, co powiedziała? - śe podchodzę do wszystkiego z humorem? - zapytała gorzko Brittany. - Raczej próbuję wszelkimi sposobami zachować zdrowe zmysły. Czy dziś moŜesz juŜ dać mi spokój? Mam dość tej strawy, to aŜ nadto, jak na jedno posiedzenie. Ale jestem tutaj. Będę wysłuchiwać wszystkich waszych pytań i spełniać wasze Ŝądania. Jeśli zajdzie potrzeba, będę cała w „ochach" i „achach". Tylko nie dziś. Jestem kompletnie wykończona, fizycznie i psychicznie. - Jak zwykle trochę przesadza, choć rzeczywiście potrzebuje odpoczynku. MoŜe trochę miłości lub wizyta u masaŜysty w sali gimnastycznej? Tedra opowiada się zawsze za tym drugim i dopiero później optuje za pierwszym. W przypadku Brittany masaŜ równieŜ będzie lepszy. Teraz nie pora dywagować, w co ona wierzy, a w co nie, mimo Ŝe ty, Daldenie, stanowisz powaŜną część tego problemu.
Chwilowo powinieneś dać dziewczynie spokój. Zanim Martha skończyła swoją kwestię, rumieniec wywołany słowami „trochę miłości" znikł z twarzy dziewczyny. Brittany cięŜko westchnęła. Zastanawiała się, jak Dalden, który wszystko, co się działo, brał za dobrą monetę, traktuje jej niewiarę. Tak naprawdę nie podchodziła do tej sprawy powaŜnie. Dopiero teraz pojęła, Ŝe jeśli któreś z nich nie ustąpi, moŜe powstać między nimi przepaść nie do pokonania. Nie chciała stracić Daldena ale, do licha, nie wiedziała nawet, czy ich uczucia są prawdziwe. A moŜe w jakiś sposób są generowane przez ludzi prowadzących program? A Brittany nienawidziła, jeśli ktoś nią manipulował. - Daldenie, wyczuwam wyŜszy stan zaniepokojenia. Zabierz ją natychmiast do masaŜysty - poleciła Martha.
Rozdział 32
Brittany nigdy jeszcze czegoś podobnego nie doświadczyła. Kiedyś, po zakończeniu wyjątkowo cięŜkiej pracy, zaordynowała sobie profesjonalny masaŜ za całe pięćdziesiąt dolarów. Zabieg okazał się nader bolesny, lecz następnego dnia wszelkie dolegliwości mięśni minęły bez śladu. Tamten masaŜ jednak nie mógł równać się z tym, który zaaplikowała jej ta maszyna. Doznała totalnego odpręŜenia, absolutnej rozkoszy, i prawie czuła Ŝal, kiedy w końcu uniosło się wieko automatycznego masaŜysty. Najpierw w ogóle bała się wejść do maszyny. Urządzenie to skojarzyło się dziewczynie z trumną, a dokładniej z sarkofagiem, poniewaŜ przypominało kształtem ludzkie ciało. W duŜej sali gimnastycznej znajdowało się kilka podobnych maszyn. Oprócz nich dostrzegła teŜ z tuzin nieznanych jej przyrządów do ćwiczeń. Brittany korzystała juŜ z najnowocześniejszego sprzętu, ale takiego, jak w tej sali gimnastycznej, dotąd nie spotkała. Co do automatycznego masaŜysty, Dalden zapewnił Brittany, Ŝe będzie nim zachwycona. Poinformował równieŜ, Ŝe jeśli zechce zabieg zakończyć wcześniej, powinna tylko nacisnąć wieko, a ono samo się otworzy. Ku swemu zdziwieniu dziewczyna nie miała najmniejszych kłopotów z oddychaniem wewnątrz urządzenia. To zresztą stanowiło główny powód jej obaw przed wejściem do maszyny. W środku
znajdowały się setki małych wałeczków i ugniataczy skóry, które przesuwały
się
po
całym
jej
ciele,
masując
łagodnie,
lecz
intensywnie. Dziewczyna poczuła, jak opuszcza ją całe napięcie, i wkrótce była rozluźniona i zrelaksowana aŜ do bólu. Kiedy wreszcie opuściła maszynę, zamiast Daldena, który zapewne stwierdziłby: „a nie mówiłem", ujrzała czekającą na nią najpiękniejszą kobietę, jaką w Ŝyciu widziała. Nieznajoma miała idealną figurę, a jej twarz mogłaby zdobić okładki wszystkich magazynów dla kobiet. Miała jasne włosy i oczy koloru bursztynu. Była trochę niŜsza od Brittany i ubrana w biały kombinezon, który leŜał na niej jak druga skóra. Uśmiechała się i patrzyła z wyraźnym zaciekawieniem. Brittany była równie zaintrygowana. - Kim pani jest? - zapytała. - Nazywam się Shanelle Van'yer. Czy Dalden nic ci o mnie nie mówił? Brittany zesztywniała, niszcząc w duŜym stopniu efekt pracy mechanicznego masaŜysty. - Nic. A powinien? - Niekoniecznie. Ale umierałam z niecierpliwości, by cię poznać. Wprost nie mogłam uwierzyć, gdy Martha oświadczyła mi, Ŝe Dalden znalazł sobie towarzyszkę Ŝycia. I to zaledwie po dwóch dniach znajomości! Taka impulsywność nie jest zapisana w jego genach.
- Pani dobrze go zna? - Shanelle, serduszko - dobiegł głos Marthy z jednego ze ściennych monitorów. - Radzę ci dać kilka kroków do tyłu, poniewaŜ Brittany jest tak zazdrosna, jak tylko zazdrosny potrafi być humanoid. Shanelle zmarszczyła czoło. - Zazdrosna? Dlaczego? Martha przyjęła najchłodniejszy ze swoich tonów. - Zapewne dlatego, Ŝe nie wyjaśniłaś jej, iŜ naleŜysz do najbliŜszej
rodziny
Daldena,
Ŝe
nie
słuŜysz
mu
jedynie
za
towarzyszkę zabawy. Na twarzy Brittany wykwitły gorące rumieńce. - NajbliŜsza rodzina? - Jego siostra, dokładnie bliźniaczka. - Siostra? Brittany zaczerwieniła się jeszcze bardziej, a Shanelle przesłała jej promienny uśmiech. - Tak, jestem rodzoną siostrą Daldena. Kiedy nasza matka zapragnęła mieć dzieci, ojciec zdecydował się od razu na dwójkę. Poród nie był łatwy, zwłaszcza Ŝe tam, skąd pochodzi nasza mama, nie rodzi się dzieci w sposób naturalny. Tak więc urodzenie nas stanowiło dla niej nie lada przeŜycie.
Brittany wytrzeszczyła na nią oczy. Miała juŜ na końcu języka prośbę o wyjaśnienie tych słów, lecz doszła do wniosku, Ŝe Ŝadne wyjaśnienie i tak nie miałoby sensu. - Chyba jeszcze raz powinnam wejść do tego masaŜysty stwierdziła. - Maszyna sama wie, kiedy naleŜy skończyć. Wyczuwa to po rozluźnieniu twoich mięśni, wyczuwa twoje napięcie i wie, którymi partiami ciała naleŜy zająć się w pierwszym rzędzie. Dopóki nie będziesz
potrzebować
kolejnego
masaŜu,
nie
zadziała.
Nie
funkcjonuje na zasadzie „chcę". Pod tym względem moŜna ją porównać z meditechem. - Czy to jakiś lekarz w pudełku? - Doceniam twoje poczucie humoru, ale masz rację. Me-ditech stanowi jedno z największych osiągnięć naukowców z Kystranu. To bardzo kosztowne urządzenie, dlatego nie wyeliminowało jeszcze lekarzy. Nie kaŜdą planetę na nie stać. W niektórych światach kaŜde miasto moŜe poszczycić się posiadaniem meditecha. Ma go równieŜ większość statków kosmicznych. Nie dotyczy to tylko małych handlowców. Na okręcie wojennym, takim jak nasz, jest kilka meditechów. - O czym w ogóle mówisz? - spytała ze zdziwieniem Brittany. Shanelle zmarszczyła brwi. - Martha dała mi sublimaty twojego języka. Sądziłam więc, Ŝe
go znam. Czy mnie nie rozumiesz? - Rozumiem kaŜde twoje słowo. Nie wiem natomiast, o czym mówisz. - Lekarz w pudełku? Czy o to chodzi? - To śmieszne. - Wcale nie. My to nazywamy meditechem. - W porządku. Daj mi chwilę na odparowanie. - Brittany cięŜko westchnęła. - No więc o co chodzi? - Leczy wszystko. Nie moŜe tylko przywracać Ŝycia. I rodzić dzieci. Robi dokładnie to co lekarz, ale duŜo szybciej. Przyśpiesza proces leczenia do tego stopnia, Ŝe zdrowieje się prawie natychmiast. Leczy choroby, złamane kości, rozdartą skórę i mięśnie. Zaleczą wszystko, likwiduje nawet stare blizny. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, Ŝe mówisz o cudach? Shanelle wzruszyła ramionami. - Mieszkańcy wielu światów myślą tak samo jak ty. TeŜ podchodzą do tego z ogromnym niedowierzaniem. Podobnie zresztą rzecz miała się na Sha-Ka'anie, ale trudno polemizować z faktami, gdy człowiek staje się świadkiem natychmiastowego uzdrowienia. Na przykład osoba stojąca u progu śmierci zostaje transferowana do meditechu i niebawem wraca zupełnie zdrowa. Masz rację, to graniczy z cudem, ale nawet Sha-Ka'anowie, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z wynalazkami obcych światów i zaawansowaną
technologią, zaordynowali sobie do kaŜdego z miast co najmniej po jednym meditechu. Jeśli istnieje coś, co moŜe uratować Ŝycie ludzkie, warto odrzucić swoje przekonania. - Jasne - przyznała Brittany. - Pod warunkiem, Ŝe coś takiego istnieje. Na twarzy Shanelle pojawił się szeroki uśmiech. - śyczę ci, byś nigdy nie musiała tego sprawdzać na sobie. - Dlaczego? Właśnie sprawdźmy to na mnie. Shanelle zamrugała oczyma. - Zamierzasz się okaleczyć, Ŝeby to sprawdzić? Nie jestem pewna, czy mój brat na to pozwoli. - Powiedziałaś, Ŝe likwiduje nawet blizny. Zgoda, mam ich na sobie sporo. Niewielkie, to prawda, ale są świadectwem profesji, którą wykonuję. - Nie masz wyjścia, dziecko - odezwała się wesoło Martha. Zabierz
ją
do
Medyka.
To
moŜe
być
nader
interesujące
doświadczenie. Brittany nie miała pewności, czy naprawdę tego chce. Lecz skoro Martha nie wyraŜała sprzeciwu, moŜe warto byłoby poznać tę nową sztuczkę. MasaŜysta okazał się wspaniałym wynalazkiem i dziewczyny nie zdziwiłaby wiadomość, Ŝe juŜ coś takiego wymyślono, choć nie dostarczono jeszcze na rynek. Ale meditech wydawał się równie niewiarygodny, jak ten ich statek kosmiczny.
Tak więc Brittany zdecydowanie podąŜyła za Shanelle. Ciekawość jest przypisana ludzkiej naturze, lecz nie zaszkodzi mieć oczy otwarte na zastawione pułapki. Dziewczyna zastanawiała się, co jej powiedzą, jeśli wszystkie blizny nadal pozostaną. śe maszyna chwilowo źle działała? śe blizny są zastarzałe? W wymalowanym na biało pomieszczeniu, zwanym Medykiem, ujrzała szereg dziwacznych urządzeń, ale nie dostrzegła nikogo z obsługi technicznej. Maszyny były dłuŜsze niŜ masaŜysta, szersze, głębsze i przypominały wielkie trumny. Brittany zawahała się przed wejściem do jednej z nich. Czuła się śmiesznie. Meditechy nie mogły przecieŜ czynić cudów, które jej obiecywano. Ale sama tego chciała i nie mogła teraz zrejterować. CóŜ, nie okaŜe po sobie strachu. Kiedy dziewczyna podeszła do najbliŜej stojącej maszyny, wieko samoistnie się uniosło. Urządzenie było niskie, wysokości zwykłego łóŜka, i łatwo się do niego wchodziło. Wnętrze wyłoŜone miękką wykładziną okazało się płytsze, niŜ wskazywały na to jego rozmiary, Po zamknięciu klapy musiało tam być ciasno. Maszynę najwyraźniej dostosowano do bardzo szczupłych sylwetek. A przecieŜ Martha twierdziła, Ŝe z meditechu moŜe skorzystać absolutnie kaŜdy. - A co z ludźmi mającymi problemy z nadwagą? - zapytała złośliwie Brittany, kładąc się ostroŜnie do maszyny. - Mówiłam juŜ, Ŝe meditech nie jest przeznaczony dla kobiet w ciąŜy. - Miałam na myśli osoby, które lubią jeść ponad miarę.
- A, rozumiem. Takie osoby w pierwszym rzędzie stracą sporo na wadze. - I w tym czasie umrą? Na twarzy Shanelle pojawił się uśmiech. - W świecie, gdzie skonstruowano te maszyny, od dawna nie je się
produktów
pochodzenia
zwierzęcego.
Zastąpione
zostały
Ŝywnością tylko przypominającą wyglądem i smakiem mięso. Na tak regulowanej, poŜywnej diecie nikt nadmiernie nie przybiera na wadze. - Ale sama mówiłaś, Ŝe te maszyny są sprzedawane do innych światów. CzyŜby tam teŜ zwalczono otyłość? - Nie, ale czy wyobraŜasz sobie lepszą zachętę, by utrzymywać swe ciało w dobrej kondycji? Przepraszam, to był raczej kiepski Ŝart. W
rzeczywistości
większość
bardziej
rozwiniętych
światów
„zwalczyła", jak to określiłaś, problem nadwagi. Uczyniły to bądź poprzez zwykle regulacje prawne, bądź teŜ dbając o naturalne środowisko. Istnieją teŜ inne, wojennie nastawione światy, które wykorzystują meditechy nie tylko w celach humanitarnych; im chodzi wyłącznie o odzyskiwanie Ŝołnierzy. Tak czy owak, kiedy zostaje odkryty jakiś nowy świat, jego mieszkańcy albo chcą przyswoić sobie nową kulturę, albo idą własną drogą. A Liga Skonfederowanych Planet prowadzi twardą politykę nieingerencji w sprawy nowo odkrytych światów. - Dobrowolnie wyrzekać się takich cudów? - zdumiała się
Brittany. - PrzecieŜ podawane są im na talerzu. - Robią to z wielu powodów. Z zakorzenionych głęboko wzorców kulturowych, ignorancji, naturalnej nieufności do zaziemców. W pomieszczeniu rozległ się śmiech. Dochodził ze wszystkich ściennych monitorów. Shanelle skrzywiła się lekko i po chwili dodała: - No dobrze, i z uporu wojowników. - Chyba rozbawiło ją moje niedowierzanie - mruknęła Brittany. Shanelle ledwo się uśmiechnęła. - Nie Ŝartuj - powiedziała. - Wbrew pozorom Sha-Ka'anowie wysoko sobie cenią zaziemców i ich wynalazki. Shanelle cofnęła się kilka kroków i nad Brittany zatrzasnęła się pokrywa meditechu. Dziewczyna wpadła w panikę, ale szybko się uspokoiła. Była szczelnie zamknięta w nieznanej maszynie, a jednocześnie odnosiła rozkoszne wraŜenie, Ŝe coś ją otula, gładzi jej kończyny, czuła delikatne mrowienie w róŜnych częściach ciała. Po nieokreślonym czasie wieko urządzenia uniosło się. Brittany zmarszczyła czoło i usiadła. Minęło dopiero kilka sekund, zdąŜyła zaledwie usłyszeć delikatny szum maszyny i poczuć rozkoszne ciepło rozlewające się po jej ciele. Tylko tyle. Widocznie maszyna nie działa. - Zepsuła się? - zapytała.
- Jak to? - zdziwiła się Shanelle. - Zostały ci jakieś blizny? Brittany spodziewała się jakichś wykrętnych tłumaczeń, więc nawet nie popatrzyła na swoje ciało. Dopiero teraz zerknęła na lewą rękę, gdzie miała największy ślad po cięciu piły. Spojrzała po raz drugi, a następnie przysunęła ramię do oczu. Wyraz
jej
twarzy
musiał
być
bardzo
wymowny,
gdyŜ
obserwująca wszystko Martha powiedziała z wyrzutem: - Zaproponowałam jej spacer po KsięŜycu, lecz ona w to nie uwierzyła. I oto proszę, malutka wyprawa do meditechu sprawiła, Ŝe Brittany weszła w program „muszę w to uwierzyć". Dziewczyna zacisnęła szczęki i zgrzytnęła zębami. - To hipnoza, prawda? Te blizny są nadal, tylko ty przekonujesz mnie, Ŝe ich nie mam. - Jestem pod wraŜeniem - odparła ze śmiechem Shanelle. - To jedyne logiczne wytłumaczenie, skoro w nic nie wierzysz. Mam jednak nadzieję, Ŝe nie będziesz musiała ponownie udawać się do meditechu,
by
rozwiać
swe
wątpliwości.
Przejdźmy
do
sali
rekreacyjnej. Dalden zapewne skończył juŜ z Jorranem i jest ciekaw, dlaczego ciebie tam nie ma. Brittany kompletnie zapomniała o Jorranie. - Spodziewam się, Ŝe ten maniak siedzi juŜ pod kluczem. - Lepiej, jest w pojemniku. Nie ma tam drzwi ani okien i wydostać się stamtąd moŜna tylko za pomocą transferu. Ale są tam
wszelkie luksusy, na które, moim zdaniem, wcale nie zasłuŜył. Traktujemy więźniów dobrze, bo sama izolacja jest wystarczająco dokuczliwą karą. Martha zamierzała transferować ludzi Jorrana na pokład ich statku, lecz oni woleli zostać ze swoim królem. Nie chcieli wracać do domu bez niego. Oczywiście zakazaliśmy im kontaktu z przywódcą i umieściliśmy ich w wydzielonej części statku, w warunkach naprawdę komfortowych. Gdybyśmy zostawili ich z Jorranem, sprowadzilibyśmy sobie na głowę powaŜne kłopoty. Martho, czy wszystko jest w porządku? - Nie odzyskaliśmy jeszcze dwóch pałeczek - odparła Martha. No i dwóch ludzi Jorrana wciąŜ pęta się po tamtej planecie. Ale nie wiedzą, Ŝe Jorran został schwytany. Te informacje otrzymałam na trzy godziny przed naszym odlotem. - Kapitan statku Jorrana bardzo chętnie z nami współpracuje odezwała się Shanelle, gdy w towarzystwie Brit-tany opuszczała Medyka. - Kiedy ujrzał okręt wojenny unoszący się nad jego pojazdem,
podał
koordynaty
pozostałych
Centurian.
Zrobił
wszystko, by przekazać ich w nasze ręce. Teraz robi wszystko, by zabrać z twojej planety dwóch ostatnich. - On nie jest Centurianinem? - Nie. Dowodzi zwykłym handlowcem z pełną załogą. Jorran go tylko wynajął, bo inaczej Wielki Król nie dostałby się do swego nowego „królestwa". Dotarły wreszcie do sali rekreacyjnej. Było to bardzo duŜe
pomieszczenie, gdzie w wolnych chwilach spotykali się mieszkańcy statku. W tej chwili znajdowało się tam około pięćdziesięciu męŜczyzn. Wszyscy rośli tak jak Dalden. - Czy znów masz zamiar doznać szoku? - zapytała Shanelle. Czy nie powiedziano ci, Ŝe są tu równieŜ inni wojownicy shaka'ańscy? - Nie. Nie pamiętam. - To wojownicy ojca, eskortowali moją matkę podczas podróŜy na
Kystran.
odebraliśmy
Wracaliśmy
do
domu
rozpaczliwe
wezwanie
z
Sunderu,
o
pomoc.
kiedy Moja
nagle matka
zdecydowała, Ŝe ci wojownicy polecą z nami, ona zaś resztę podróŜy do domu odbędzie sama. - Shanelle podniosła głos, Ŝeby jej słowa dotarły do Marthy. - Martho, zapewnij mnie, Ŝe Prognostyki mówią, iŜ nie została za to ukarana. - Nie martw się, laleczko - odparła Martha. - Sama wiesz najlepiej, Ŝe twój ojciec to zrozumiał. - Ale chodziło przecieŜ o bezpieczeństwo jego towarzyszki Ŝycia - odrzekła wcale nieuspokojona tym zapewnieniem Shanelle. - Kara? - Nawet nie wiesz jaka. Shanelle była naprawdę przejęta. - Martho! - warknęła Brittany.
Ale Martha była niewzruszona. - Ona ma rację. Nawet sobie tego nie wyobraŜasz. A poza tym Shanelle przesadza z tym, Ŝe jej matka zasłuŜyła na niezadowolenie Challena. Tu grubo się myli. I przekona się o tym po powrocie do domu. Brittany nic nie odpowiedziała. Sha-Ka'anowie nie istnieli, nie była na statku kosmicznym, wszystko, czego doświadczała, nie było prawdziwe. Ale skąd, do licha, wytrzasnęli pięćdziesięciu gigantów, którzy brali udział w tym dziwacznym szwindlu?!
Rozdział 33
- Tedra nie pochodzi z Sha-Ka'anu? - Nie. Wylęgła się na planecie Kystran w systemie gwiezdnym o nazwie Centura. Masz szczęście, laleczko. Tedra zapewni ci wszystkie najnowocześniejsze udogodnienia z innych światów, które sama
uwielbia,
a
których
większość
Sha-Ka'anów
unika
w
codziennym Ŝyciu jak ognia. Kystran jest głównym eksporterem luksusów i członkiem Ligi Skonfederowanych Planet.
Brittany rozsiadła się na krześle nieopodal wejścia do sali rekreacyjnej. Za plecami miała ścienny monitor. Nie chciała wchodzić do pomieszczenia, albowiem panoszyli się tam ogromni męŜczyźni, wśród których jednak nie było Daldena. Krzesło, gdy na nim usiadła, poruszyło się pod nią, po czym zmniejszyło nieco swoje rozmiary. - ŁóŜko równieŜ samo dopasuje się do twoich kształtów odezwała się znienacka Martha. - Przekonasz się, kiedy pójdziesz spać. Brittany nie podziękowała jej za tę informację. Była zbyt przejęta obecnością tylu rosłych męŜczyzn, którzy w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Jedni oglądali na wielkich ekranach filmy wojenne,
inni
mocowali
się
na
matach
zapaśniczych.
Sala
rekreacyjna po prostu pełniła rolę sali gimnastycznej... - Nienawidzą sal gimnastycznych - powiedziała Martha, ponownie czytając w myślach dziewczyny. - Jest tam zbyt wiele obcych sprzętów, a wojownicy sha-ka'ńscy nie lubią przedmiotów nieznanych w ich świecie, Zabawiają się grami wojennymi, wiedząc, Ŝe są to tylko gry, ale tak naprawdę woleliby własne igraszki. Najchętniej ćwiczyliby walkę na miecze, jak to robią u siebie w domu. Niestety, na statku jest to zabronione. Miecze? Wojownicy? Brittany wciąŜ nie mogła się nadziwić, Ŝe zatrudniono tylu kulturystów do widowiska na jej wyłączny uŜytek. Wszyscy mierzyli ponad dwa metry wzrostu; jeden nawet był wyŜszy od Daldena!
Przez cały czas nurtowało ją równieŜ to, co powiedziała Martha - Ŝe matka Daldena „wylęgła się". - Chcesz mi powiedzieć, Ŝe twoja Tedra nie jest człowiekiem? - Przyhamuj! Skąd taki pomysł?- zapytała ze zdziwieniem Martha. - Twoje „wylęgła się" zamiast „urodziła". „Wylęgła się" sugeruje jajko. Chyba coś ci się pomyliło. Do Brittany dotarł ze wszystkich stron chichot Marthy. - Nie przeczę, mam „zabawne" chwile. - Z monitorów znów dobiegł chichot. - Ale określiłam to po swojemu. Kys-tranie to rasa tak zaawanasowana w rozwoju, Ŝe juŜ dawno porzucili naturalne rodzenie dzieci. - Jak to moŜliwe? PrzecieŜ by wymarli, a nie mówisz o nich w czasie przeszłym. - Wiele lat temu prawie wymarli podczas Wielkiej Suszy. Choć stracili większość roślin i zwierząt, nie opuścili planety. To jedna z wielu planet skolonizowanych ponad dwa tysiące lat temu przez StaroŜytnych Kystran. Otrzymała więc pomoc od swych siostrzanych planet. Kystranie przyzwyczaili się do braku wody, stworzyli bezwodne kąpiele, nowe źródła poŜywienia, nauczyli się wytwarzać tlen, płyny, i katastrofa wyszła im tylko na dobre. Opracowali technologię
pozwalającą
na
zasiedlanie
pozbawionych zasobów naturalnych.
planet
jałowych,
- Martho, masz szóstkę z plusem z odbiegania od tematu. - No i kto tu jest zabawny? Ja wcale nie odbiegłam od tematu. Po prostu dałam ci małą lekcję historii. Kystranie odeszli od naturalnego
rodzenia
dzieci,
gdyŜ
jest
to
proces
bolesny
i
niebezpieczny. Ale nie jest to selekcja urodzin w pełnym tego słowa znaczeniu. Kystranie kultywują inteligencję, która pomaga im ulepszać styl Ŝycia. - Ale jak? - Pomyśl chwilę - odparła Martha. - Na pewno zgadniesz. Wy teŜ zaczynacie juŜ z tym eksperymentować. - Klonowanie? - Blisko. Mówimy o sztucznym zapłodnieniu. Tworząc sztuczne macice, Kystranie uwolnili kobiety od obowiązku bycia zwykłym pojemnikiem na dzieci. A poniewaŜ istnieje ogólnoświatowa kontrola urodzin, nie ma miejsca na indywidualne decyzje. Dawcy nasienia wybierani są spośród jednostek najbardziej inteligentnych, a cały proces monitorowany jest przez Urząd Kontroli Ludności. Dzieci wychowywane są w Ośrodkach Dziecięcych, gdzie poddaje się je testom pozwalającym określić ich przyszłe kariery zawodowe. - Brzmi to... bardzo zimno. - Tedra zgodziłaby się z tobą w zupełności. Ośrodki Dziecięce uczą dzieci wszystkiego, lecz nie zapewniają tego., co dają tylko naturalni rodzice. Dlatego Tedra przeniosła się na Sha-Ka'an, tu
bowiem mogła urodzić i wychować dzieci, tak jak chciała. - Mówisz o miłości? - A jak myślisz? - Sama sobie zaprzeczasz - szybko odparła Brittany. - PrzecieŜ nie tak dawno przekonywałaś mnie, Ŝe Sha-Ka'anowie do tego stopnia panują nad emocjami, Ŝe w ogóle ich nie czują. - Dotyczy to męŜczyzn, nie kobiet - sprecyzowała Martha. Muszę zdradzić ci pewien sekret. Wojownicy są przekonani, Ŝe nie potrafią kochać. Zgoda, dbają o swoje kobiety, ale nie ma mowy o głębszych uczuciach. Moja Tedra jest jednak zupełnie inna i zdołała nawet w duŜym stopniu odmienić Challena, swego towarzysza Ŝycia. On kocha ją do szaleństwa, choć początkowo próbował temu zaprzeczać. Tedrze najbardziej brakowało w Ŝyciu prawdziwej miłości, i nie myśl, Ŝe pozwoliłabym jej z nim zostać, gdyby nie obdarzył jej tak głębokim uczuciem. Lecz zanim to się stało, przeŜyła koszmar. Tak więc i ty nie spodziewaj się łatwego Ŝycia, dopóki twój wojownik nie okaŜe ci prawdziwego serca. - Wielkie dzięki - odrzekła Brittany. - Potrafisz człowieka podnieść na duchu. - Nie załamuj się, laleczko. Naprawdę cię polubiłam i Ŝyczę ci jak najlepiej. Dlatego dam ci cenną radę: twój wojownik będzie próbował udowodnić, Ŝe obce jest mu uczucie miłości. Ale ty sama juŜ najlepiej wiesz, Ŝe to nieprawda. Moja rada: nie odpuszczaj. Dalden jest synem Tedry, a to znaczy, Ŝe jest trochę inny niŜ
pozostali Sha-Ka'anowie. On umie postawić na swoim, co innym wojownikom z tej planety nawet nie przyszłoby do głowy. Ich kobiety nie są w stanie zmienić swego połoŜenia. Tylko zaziemiec moŜe pokazać im prawdziwy wymiar rzeczywistości - A zatem mam zostać jego nauczycielką? Martha wybuchnęła śmiechem, - Dobre, ale to nie tak. Tych męŜczyzn niczego nie nauczysz. Oni uwaŜają, Ŝe są najmądrzejsi. Mówię „pokaŜ", nie „ucz". I mam na myśli jedynie twego towarzysza Ŝycia. Tedra próbowała coś tam zmienić, niestety, bez powodzenia. Uwierz mi, ona nienawidzi ich praw tak samo, jak ty je znienawidzisz. Lecz będziesz musiała się z nimi pogodzić, jak wszystkie ich kobiety. Twój lud przeszedł tę samą drogę. Wasze kobiety teŜ były zdominowane przez męŜczyzn, ale w końcu wzięły sprawy w swoje ręce i odmieniły swój los. Shaka'ańskie niewiasty nie osiągnęły jeszcze tego stadium. - Martho, rozmowa z tobą naprawdę moŜe człowieka załamać. Dzięki Bogu, Ŝe to wszystko nie dzieje się naprawdę. Martha westchnęła. - Na pocieszenie mogę tylko dodać, Ŝe Tedra jest ze swoim wojownikiem szczęśliwa. Pragnie Ŝyć tylko z nim. - Innymi słowy, przystosowała się? - W Ŝadnym razie. Nauczyła się ignorować rzeczy, których nie zdoła zmienić, i pomagać, gdzie to jest moŜliwe. Sprowadziła ze
swojej planety kilka kobiet, które Ŝyją tam, gdzie czują się uŜyteczne i potrzebne. - I źle zrobiła. PrzecieŜ one nic nie zmienią. PrzecieŜ nie mogą być tam szczęśliwe, wiedząc, Ŝe tak właśnie jest. Martha znów się roześmiała, - Ja o tym wiem, i ty równieŜ, lecz moja Tedra czuje potrzebę robienia czegoś dla tych ludzi. I dlatego nie musimy jej o tym mówić. - Wchodząc w twoją poetykę, „a jak myślisz?" - Chcesz zamieszać w tym garnku? - Zawsze moŜesz odstawić mnie do domu - odburknęła Brittany. Martha roześmiała się, - SzantaŜ? - Układ. - Zapominasz, Ŝe jestem komputerem, który moŜe dokładnie przewidzieć cały scenariusz. Odesłać cię do domu? Dostarczyć Daldena na Sha-Ka'an bez ciebie? śaden problem. To ja steruję statkiem. Ale wtedy będziemy mieli do czynienia z rozwścieczonym wojownikiem oraz z równie rozwścieczonym Challenem, który uzna, Ŝe przekroczyłam swoje kompetencje. Mnie wyłączą, a Dalden weźmie inny statek, Ŝeby cię odzyskać. JuŜ na zawsze pozostaniesz jego towarzyszką Ŝycia. I uchronisz się przed nowym, przeraŜającym
Ŝyciem najwyŜej na sześć miesięcy. Tyle bowiem zajmie ShaKa'anom powrót na twoją planetę. A wtedy staniesz oko w oko z rozjuszonym towarzyszem Ŝycia, a nie z kimś, kto jest gotów odmienić trochę swój styl Ŝycia, by cię zadowolić. Pytam więc, która opcja bardziej ci odpowiada. - Och, zamknij się i spadaj! - Spadaj? To niemoŜliwe. Mogę najwyŜej zamilknąć. A ty w tym czasie przemyśl dobrze wszystko, w co nie wierzysz. UwaŜam jednak, Ŝe lepiej dla ciebie będzie, jeśli się ze mną posprzeczasz. Co wybierasz? - Nie jestem Tedrą - burknęła Brittany. - I nie jesteś za mnie odpowiedzialna. - Oczywiście, Ŝe jestem. W chwili gdy Dalden uczynił cię towarzyszką Ŝycia, stałaś się częścią rodziny Tedry. Chodzimy po tym samym terytorium. Jej rodzina, kaŜdy jej członek... za nich wszystkich biorę odpowiedzialność. A Tedra jest kobietą bardzo czułą na punkcie swojej rodziny. Cierpi, jeśli bliski jej człowiek jest nieszczęśliwy. Czuje wręcz jego cierpienie. - A po czyjej stronie stanie, jeśli się okaŜe, Ŝe związek dwojga bliskich jej ludzi jest nieudany i Ŝe oboje czują się w nim nieszczęśliwi? - Opowie się za tym, po którego stronie jest słuszność - odparła prosto Martha. - A to znaczy, Ŝe stanie za tym, kto potrafi się trochę ugiąć i pójść na kompromis w drobnych sprawach.
- Odnoszę wraŜenie, Ŝe to ja jestem tą osobą, która musi się ugiąć. - Wcale nie, laleczko. Znam Daldena od jego narodzin, a ciebie od niecałego tygodnia. Nie zapominaj jednak moich słów „po którego stronie jest słuszność". Dalden równieŜ musi się ugiąć. Musi trochę zboczyć z wytyczonej ścieŜki, zmieniając swoją naturę. Spowoduje to ogromny stres, ale mnie to tylko ucieszy. Będzie szczęśliwszym człowiekiem, kiedy juŜ zaakceptuje fakt, Ŝe jest nie tylko shaka'ańskim wojownikiem.
Rozdział 34
Brittany
przez
dziesięć
minut
przetrawiała
wszystkie
fantastyczne rewelacje, które wyjawiła jej Martha. Było ich za wiele; za duŜo dziwacznych wynalazków, za duŜo światłych koncepcji beznadziejnie wymieszanych z barbarzyńskim widzeniem świata. A co najwaŜniejsze, wszystko to nie miało najmniejszego sensu. Skoro istniały tak zaawansowane w rozwoju, prawie boskie, światy jak Morrilia,
dlaczego
nie
wyedukowały
światów
prymitywnych?
Dlaczego pozostawiły je w ciemnocie i ignorancji? Ale przecieŜ to nie działo się naprawdę. Ktokolwiek stworzył ten program, przesadził, gdyŜ Brittany nie była w stanie tego przyjąć. Być moŜe stała za tym Martha - pozwolono jej na improwizację, no i popuściła wodze fantazji. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla Brittany? Uwięziono ją na tak zwanym statku kosmicznym na cale trzy miesiące. I co dalej? Zabiorą ją w jakiś zapadły kąt świata i będą przekonywać, Ŝe jest na innej planecie? Dziewczyna
miała
wątpliwości,
czy
poświęcą
pełne
trzy
miesiące na jeden eksperyment. Wyznaczyli zapewne jakiś limit czasowy, parę tygodni, najwyŜej miesiąc, by ją przekonać lub przyznać, Ŝe odegrano farsę. Później odeślą ją do domu... Bez Daldena. Na tę myśl skurczyło się jej serce. Był jednym z nich, był częścią programu? Igrał z jej sercem i umysłem? BoŜe, tylko nie to! Wolała myśleć, Ŝe ich związek wynikł spontanicznie, Ŝe przynajmniej łączące ich uczucie jest prawdziwe. Ale i tak po zakończeniu eksperymentu straci Daldena. Powinna zatem sama z tym skończyć, zanim łączące ich więzi bardziej się zacieśnią... A moŜe lepiej nacieszyć się nim ile się da? Chyba juŜ raz postanowiła, Ŝe w pełni wykorzysta czas, jaki im został. Naturalnie, decyzję taką podjęła instynktownie, kiedy jeszcze nie uczestniczyła w tym programie. - Gdzie jest Dalden?
- JuŜ wszystko przemyślałaś? - odparła pytaniem Martha. - AŜ do bólu głowy - powiedziała z tragicznym westchnieniem Brittany. - Gdzie jest Dalden? - Chwilowo pełni rolę ambasadora i wyjaśnia Jorranowi, dlaczego jego Ŝądania są nie do przyjęcia. Jestem zdumiona, Ŝe jeszcze nie stracił cierpliwości. Arogancji Jorrana nie sposób znieść. - Podejrzewam, Ŝe cały czas podsłuchujesz ich rozmowę zauwaŜyła Brittany. - To prawda, mogę podsłuchiwać, mogę teŜ brać udział w kaŜdej rozmowie, która ma miejsce na tym statku - przyznała Martha. - Chyba zdajesz sobie sprawę, Ŝe komputery nie są tak ograniczone jak ludzie. - To moŜe mnie skierujesz do Daldena - zasugerowała dziewczyna. - Nie chcę juŜ dłuŜej tu siedzieć. - Wojownicy nie będą ci się naprzykrzać, laleczko. - Martha najwyraźniej czytała w jej myślach. - Dobrze wiedzą, do kogo naleŜysz, - Nie naleŜę do nikogo. PrzecieŜ to byłoby niewolnictwo... Urwała i po chwili zastanowienia zapytała: - Czy istnieje u was niewolnictwo? - Tak, w kilku odległych państwach. Ale zanim nabierzesz błędnego mniemania o tej planecie, przypomnij sobie, Ŝe i w twoim świecie, w niektórych jego zakątkach, nadal istnieje niewolnictwo;
nie zapominaj teŜ, Ŝe zaledwie przed dwustu laty gospodarka twojej ojczyzny opierała się na niewolnictwie. Nie wiedziała, po co zadała to pytanie. PrzecieŜ dla „większości wszechświata" w pojęciu „barbarzyństwo" musiało mieścić się równieŜ niewolnictwo. To logiczne. A niedowiarków duŜo łatwiej przekonać, jeśli uŜywa się logicznych argumentów. A jednak Brittany pokazała, jak ograniczeni potrafią być ludzie. - A moŜe istnieje jakiś konkretny powód, bym przebywała akurat w tej sali? - zapytała. - Wyjdź i skieruj się w prawo do windy. Później korytarzem do końca. Zresztą będę cię prowadzić. - Zachichotała. - Kontroluję tu wszystko, a Dalden nawet o tym nie wie. Sądzi, Ŝe samodzielnie krąŜy po statku, ale ja zawsze wiem, dokąd idzie, i w pełni kontroluję kaŜdy jego krok. - Dlaczego mu o tym nie powiesz? - Chyba mnie nie słuchałaś, kiedy tłumaczyłam, jak bardzo Dałden nie lubi statków kosmicznych i podróŜy po wszechświecie. Im mniej ma do czynienia ze statkiem, tym lepiej. - A czy ja mogę zwiedzić statek? - Jasne, dlaczego nie? Brittany miała co do tego pewne wątpliwości. Jeśli statek był tak olbrzymi, jak jej pokazano, to rozmiary studia, w którym tworzono całą tę iluzję, teŜ musiały być ogromne. A zatem
najprościej było ograniczyć jej ruchy do kilku pomieszczeń. Myślała, Ŝe jeśli zechce wszystko zwiedzić, spotka się ze zdecydowaną odmową. - Sama? Martha znów wybuchnęła śmiechem. - Laleczko, na statku, który całkowicie kontroluję, nie ma takiego pojęcia jak „sama". W najmniejszym pomieszczeniu znajduje się monitor, którego nie da się wyłączyć. Mogę to zrobić tylko ja. - A nie moŜna ich rozbić? Roztrzaskać? Zniszczyć? - Sugerujesz, Ŝe ktoś mógłby wpaść w szał? Nie ma obawy, wykonane są z niezniszczalnych materiałów. Czy to cię martwi? - A jeśli chciałabym mieć odrobinę prywatności? Jeśli nie lubię, gdy przez cały czas ktoś mnie obserwuje? - Brittany, nie jestem natrętna. Obserwuję, kiedy muszę; nie obserwuję z pustej ciekawości. - Twój uraŜony ton nie robi na mnie wraŜenia. Jesteś tylko komputerem, a komputery nie mają uczuć. Znów śmiech. - Nie mają, ale nie zapominaj, Ŝe tak naprawdę nie traktujesz mnie jak zwykłej maszyny. Zanim Brittany zdąŜyła zarumienić się po koniuszki uszu, bezszelestnie otworzyły się drzwi windy. Dalden natychmiast
odwróci! się w jej stronę. To samo uczynił Jorran. Dziewczyna znalazła
się
znajdowało
w się
owalnym kolejne
pomieszczeniu, owalne
pośrodku
pomieszczenie
którego otoczone
przezroczystymi ścianami łączącymi sufit z podłogą. Nigdzie nie dostrzegła drzwi. Zapewne w podłodze była jakaś zapadnia słuŜąca czemuś, co Martha nazywała transferem, ale to juŜ wykraczało poza moŜliwości jej wyobraźni. - Co ona tu robi?! - zapytał ostro Dalden. - Shanelle zaprowadziła ją do sali rekreacyjnej. Nasza laleczka sądziła, Ŝe będziesz tam na nią czekać, a twoja siostra zostawiła ją samą. Shanelle nie wie, jak zachowa się Tedra, kiedy Brittany pojawi się na Sha-Ka'anie. A wiesz, Ŝe twoja siostra boi się matki. - Co ona tu robi? - powtórzył Dalden, demonstrując, jak bardzo ograniczeni potrafią być barbarzyńcy. - Nie przyjąłeś do wiadomości mego subtelnego ostrzeŜenia na temat tego, co moŜe się wydarzyć? CzyŜbyś zapomniał, Ŝe w sali rekreacyjnej przebywają twoi kumple? Brittany po prostu się ich boi. Na policzkach dziewczyny znów wykwitły gorące rumieńce. Marsowy wyraz twarzy Daldena złagodniał. MęŜczyzna objął Brittany ramieniem. - Nie masz powodu obawiać się kan-is-trańskich wojowników rzekł. - Nikogo się nie boję - odparła zuchowato. - Martha
przesadziła. Po prostu czułam się tam nieswojo. W dodatku powiedziała mi, Ŝe grasz tu rolę ambasadora. Chciałam zobaczyć, jak to jest, być ambasadorem. Dalden ponownie się skrzywił. - Masz rację, przesadziła. W takich sprawach nie umiem postępować dyplomatycznie. Ale potrafię odrzucić Ŝądania Jorrana w taki sposób, by on zrozumiał dlaczego. - Satysfakcja z powiedzenia „nie"? - Dokładnie. - śąda zapewne, byś go wypuścił - domyśliła się Brittany. Dalden pokręcił głową. - On wie, Ŝe zamierzamy odstawić go na Century III i Ŝe do końca podróŜy przebywać będzie w pojemniku. JuŜ się pogodził z tą sytuacją, jako z konsekwencją przegranej ze mną walki. Ale pamięta teŜ, Ŝe po pojedynku z towarzyszem Ŝycia mojej siostry meditech całkowicie go wyleczył. Teraz domaga się tego samego. - Nie chcesz tego zrobić? - zapytała zgorszona Brittany. - Zdecydowaliśmy, Ŝe Jorran musi leczyć się środkami, które zapewnia mu jego świat, a one są skromne. Centurianie nie osiągnęli jeszcze wieku nauki i medycyny. Brittany nie była pewna, czy pojmuje ten tok rozumowania, ale dotarło do niej, Ŝe wcale nie musi rozumieć czegokolwiek. PrzecieŜ -
jak dotąd - niczego jej nie wyjaśnili. A to była tak prosta sprawa, Oni jednak prowadzili swoją grę zgodnie z napisanym wcześniej scenariuszem, w którymi Jorran grał niepoślednią rolę. Oczywiście, był jednym z nich. Próbowali przekonać ją, co moŜna zdziałać za pomocą pałeczek, podczas gdy tak naprawdę nie zrobili
nic
oprócz
tego,
Ŝe
skłonili
innych
uczestników
eksperymentu, by udawali, Ŝe są pod hipnozą. Burmistrz? Jego sekretarz?
Albo
to
była
sztuczka,
albo
teŜ
naprawdę
ich
zahipnotyzowali. Jorran zaś nadal odgrywał narzuconą mu rolę. A jego rany? To oczywisty fałsz, ale, do licha, odwalili kawał dobrej roboty, by to upozorować. Jego nos pod skrwawionym bandaŜem naprawdę wydawał się strzaskany. Podobnie kolano. Złamana ręka zwisała mu bezwładnie. Chwiał się na nogach. Przedstawienie to wywarło na Brittany wielkie wraŜenie. - Gdybym uwierzyła, Ŝe Jorran rzeczywiście odniósł powaŜne rany, powiedziałabym, Ŝe jesteś okrutny, kaŜąc mu aŜ tak bardzo cierpieć. Dalden zmarszczył srogo brwi i natychmiast włączyła się Martha. - Jorran całkowicie sobie na to zasłuŜył. Na Century III naleŜy do rodziny panującej. Kiedy juŜ odstawimy go do domu, opatrzą mu rany i poradzą, by następnym razem nie dał się tak łatwo złapać. Ale gdyby nawet nie próbował opanować twego świata, wciąŜ byłby na naszej
liście
najniebezpieczniejszych
osobników.
Usiłował
zamordować zięcia Tedry, Ŝeby przejąć po nim jego towarzyszkę Ŝycia, a tym samym naleŜący do niej świat. I nie poniósł za to Ŝadnej kary. Ktoś musi pokazać mu, Ŝe jego metody nie są akceptowane przez resztę wszechświata. - Dlaczego nie reaguje na twoje słowa? - zapytała zdziwiona Brittany. - Bo ich nie słyszy. Kiedy tu weszłaś, wyłączyłam głośniki. - No to je włącz. Chcę usłyszeć, co on ma do powiedzenia. - Laleczko, podchodzisz do sprawy zbyt emocjonalnie. Uspokój się. Albo uwierzysz, Ŝe to wszystko dzieje się naprawdę, albo nie. A jeśli nie, jakie ma znaczenie, co on ci powie? Trafiony, zatopiony. - Czy bardzo cierpi? - Nie. Nawet średniowieczne światy dysponują takimi czy innymi środkami przeciwbólowymi, a on dostaje je we wdychanym powietrzu. Nie chcemy go torturować; dajemy mu jedynie lekcję, a i to tylko chwilowo. - Jak to, chwilowo? - Zanim dotrzemy do domu, kości mu się zrosną. Choć moŜe niezupełnie prawidłowo i do końca Ŝycia będzie utykać, a nos pozostanie krzywy. Bo nie przypuszczam, by na Century III udało mu się zdobyć meditech, który wyleczyłby go całkowicie. Ale gdyby nawet juŜ nigdy nie opuścił rodzinnej planety, to przecieŜ będzie
gościć
na
niej
zaziemskich
turystów
zafascynowanych
ich
prymitywną kulturą. A na którymś z ich statków zapewne znajdzie w końcu jakiś meditech. Brittany popatrzyła na Jorrana przez przezroczystą ścianę. On oddał jej spojrzenie. W jego wzroku malowało się błaganie. Chciał, by mu pomogła, próbował grać na jej współczuciu. Był świetnym aktorem, doskonale pasował do roli łajdaka. Ale od Brittany z całą pewnością pomocy by nie uzyskał. Prawdziwy czy nie, dziewczynę gnębił jeden problem: czy Dalden jest okrutnikiem? Nie był; starał się tylko wymusić pewną sprawiedliwość. A to cecha ludzi z natury dobrych. Popatrzyła z uśmiechem na Daldena. - Nie chcę oglądać finału. Kiedy ruszamy na Sha-Ka'an?
Rozdział 35
Ruszyli w drogę na Sha-Ka'an; a w kaŜdym razie chcieli, by
dziewczyna w to wierzyła. Informację podano przez głośniki. Słyszał ją kaŜdy. Brittany odebrała wiadomość w kajucie Daldena. Właśnie wyglądała przez okna. Poprzednio widziała za nimi wodę, teraz przestrzeń kosmiczną upstrzoną gwiazdami. Wkrótce po ogłoszeniu komunikatu niektóre gwiazdy zaczęły zmieniać swoje pozycje. Wspaniała pozoracja statku kosmicznego poruszającego się w przestrzeni wszechświata. Albo tylko symulacja komputerowa. Tego juŜ było dla Brittany za duŜo. Nie chciała mieć z tym więcej do czynienia. Była załamana, bo choć nie wierzyła, Ŝe opuszcza Ziemię, to jednak nie mogła pozbyć się wraŜenia, Ŝe to wszystko dzieje się naprawdę. Gdy po raz pierwszy opuszczała rodzinny dom, czuła się zupełnie inaczej. Nie musiała wracać do Kansas, by zobaczyć swoją rodzinę. Wystarczała jej świadomość, Ŝe w kaŜdej chwili moŜe wsiąść do samochodu i tam wrócić. Ale wtedy miała wybór. Teraz Ŝadnego. Kiedy za jej plecami cicho otworzyły się drzwi, nie odwróciła się, Ŝeby sprawdzić, czy to Dalden. Ogarnęło ją przygnębienie. Za wiele uczuć, wątpliwości i lęków; a wszystko to koncentrowało się wokół jego osoby. Dalden stanął przed Brittany, wyraźnie poruszony widokiem bliskiej łez dziewczyny. Czy on istniał naprawdę? Jakim cudem? Brittany nie potrafiła zaakceptować barbarzyńcy z innego świata. Ale czy on w to wierzył? Skoro potrafili sprawić, Ŝe o wszystkim by zapomniała, to czy jemu mogliby zachować wspomnienia, które nie
były prawdziwe, jeśli nakładliby mu do głowy, Ŝe jest kimś innym, niŜ był w rzeczywistości? Chciała w to wierzyć, wolała wierzyć, Ŝe Dalden nie jest aktorem biorącym udział w przedstawieniu. - Nadal mi nie wierzysz? - zapytał. - To nie dzieje się naprawdę - odparła bezbarwnym głosem. - Ty twierdzisz inaczej. Postaw sprawę jasno. Objął dziewczynę. Ona uniosła głowę i spojrzała w jego przepełnione smutkiem oczy. - Nie mogę juŜ nic zmienić - powiedział. - I nie chcę. Bo wtedy musiałbym zrezygnować z ciebie, a tego nie zrobię. - Martha potrafi sprawić, Ŝe człowiek o wszystkim zapomni. - Tak. - Ale ja teŜ tego nie chcę. - Przytuliła twarz do jego torsu i mocno objęła go ramionami, - Czy wiesz, co to znaczy? śe juŜ nigdy nie zobaczę swojej rodziny. Nie rozumiesz, jakie to dla mnie bolesne? - Mylisz się. Wprawdzie twój system gwiezdny leŜy bardzo daleko od mojego, lecz zawsze moŜemy tam wrócić. Jeśli tylko zechcesz, w kaŜdej chwili moŜesz odwiedzić swoją rodzinę. - Naprawdę? - spytała cichutko. - Nie chcę, byś zrywała ze wszystkim, co znasz. Po prostu musisz na chwilę to opuścić. Ale teraz masz nową rodzinę. Masz mnie.
I znów to robił, i znów była zdumiona, jak umiał grać na jej nastrojach. Martha twierdziła wprawdzie, Ŝe Dalden nie ma Ŝadnych uczuć, ale potrafił za to doskonale pobudzać emocje innych. Wystarczyło kilka jego słów, wystarczyło zwykle przytulenie... I nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Co więcej, Brittany odnosiła wraŜenie, Ŝe on taki jest naprawdę. Sposób, w jaki na nią patrzył,
jak
jej
dotykał,
pozwalał
myśleć,
Ŝe
była
jego
najdrogocenniejszym skarbem. Nic więc dziwnego, Ŝe poszła za nim jak w dym. MoŜe nawet jej nie kochał, moŜe obce mu było uczucie miłości, a jednak potrafił sprawić, Ŝe przy nim czuła się jak kobieta kochana. 1 coraz bardziej zapadał Brittany w serce. Czy to właśnie zakładał scenariusz? Czy to było zamierzone? Wcześniej zaplanowane? Brittany odrzuciła wszystkie wątpliwości i poddała się czarowi chwili. Przytuliła się do Daldena jeszcze mocniej, wyraŜając w ten sposób swoją wdzięczność. Był dla niej zbyt dobry, by to mogło być prawdziwe. Stanowił jedynie projekcję jej fantazji, ale fantazji, z którą mogła Ŝyć aŜ do śmierci. - Jesteś zdumiewający. - Pochlebiasz mi. - Nie bądź zarozumiały - odparła Brittany z szerokim uśmiechem. - Wcale nie twierdzę, Ŝe jesteś idealny. Jesteś tego bliski, choć nie do końca. Jego dłonie wciąŜ pieściły łagodnie jej plecy, lecz nie było w tym nic erotycznego. CzyŜby wciąŜ bolały go blizny? A moŜe miał w
pamięci rady Marthy „trzymaj-się-od-niej-z-daleka"? Dziewczyna Ŝywiła rozpaczliwą nadzieję, Ŝe nie chodzi o to ostatnie. - Czym jeszcze ci... pochlebiam? - zapytała, starając się mówić normalnym głosem. Nic nie powiedział. Pochylił po prostu głowę i zaczął dziewczynę całować. Martha nie zawsze miała rację. W porównaniu z Daldenem wspaniały sztuczny masaŜysta był bez szans. Pod dotknięciem warg męŜczyzny dziewczynę w jednej chwili opuściły wszelkie lęki. Dalden wziął Brittany na ręce i zaniósł do łóŜka. Dziewczyna nie pamiętała nawet chwili, kiedy posłanie dopasowało się do ich ciał. Zresztą nic do niej nie docierało. I znów porwał ją w krainę ekstazy, tak dla niej nową, a jednocześnie upajającą. Otoczył ją ciepłem swego ciała, potęgą swego uniesienia. Potrzebowała tego, a gdy juŜ upojeni miłością leŜeli obok siebie, powiedział: - Kocham chwile, kiedy mnie potrzebujesz. Kocham mieć cię przy sobie. Kobieto, jesteś najbardziej zachwycającą istotą, jaką w Ŝyciu spotkałem. A najbardziej kocham w tobie to, Ŝe jesteś moja. W oczach Brittany pojawiły się łzy szczęścia. - Czy mówiłam coś, Ŝe jesteś idealny, choć nie do końca? Roześmiał się i przygarnął ją mocniej do siebie. Jeśli nawet śniła, nie chciała się więcej obudzić.
Rozdział 36
Gdyby
Brittany
nie
pamiętała
dokładnie
kaŜdego
dnia
spędzonego na „Androvii", mogłaby sądzić, Ŝe przez większość podróŜy pogrąŜona była w głębokim śnie. Czas mijał tak szybko. Początkowo liczyła upływające dni, lecz po dwóch tygodniach, moŜe po miesiącu, doszła do wniosku, Ŝe twórcy eksperymentu mają coraz mniej czasu, by ją do wszystkiego przekonać. Przyszło jej teŜ do głowy, Ŝe program zakładał próbę, jak długo potrwa, zanim ona uwierzy im bez zastrzeŜeń, Nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe jest obiektem jakiegoś dziwacznego eksperymentu. Ciekawe, ile czasu na to przeznaczyli. Ale aŜ tyle czasu poświęcić tylko jej? A jeŜeli nie? „Statek" był duŜy, mógł pomieścić z tuzin osób takich jak ona, wystarczyło tak wszystko
zaaranŜować,
Ŝeby
nie
miała
kontaktu
z
innymi
uczestnikami programu badawczego. Brittany odbyła wycieczkę po „statku", o którą prosiła. Była pod wraŜeniem ogromu projektu i ogromu kosztów, jakie musiało pociągać to przedsięwzięcie. Nawet jeśli winda nie zawoziła jej na kolejne poziomy, tylko wysadzała na tym samym poziomie, ale juŜ ze
zmienioną konfiguracją ścian, stworzenie takiej iluzji musiało kosztować krocie. I natrętnie wracało do niej pytanie, czy jest jedynym uczestnikiem eksperymentu. Organizatorzy wykazywali bezgraniczną cierpliwość, nie czynili najmniejszych wysiłków, by pokonać jej niewiarę. Dziewczyna była im za to wdzięczna, bo dzięki temu mogła cieszyć się chwilami spędzanymi w tym miejscu. Miała wraŜenie, Ŝe czyta ksiąŜkę o intrygującej fabule. Kiedy w taki właśnie sposób podchodziła do całej awantury, ulegała fascynacji nowością, zadawała wiele pytań dotyczących tej części wszechświata, do której lecieli. Brittany dowiedziała się, Ŝe matkę Daldena na jej rodzimej planecie traktowano jak bohaterkę, odkryła bowiem Sha--Ka'an i zwróciła na tę planetę uwagę całego znanego wszechświata. Dowiedziała się równieŜ, Ŝe rodzinny świat Daldena jest zamknięty dla
zaziemców
-
kaŜdy
obcy,
który
tam
przybywa,
zostaje
umieszczony w Centrum Gościnnym, skąd prowadzi swoje interesy. Od tej procedury odstępstwa zdarzają się niesłychanie rzadko. Ale nie zawsze tak było. W pierwszych latach po odkryciu planety „turyści" sprawiali wiele kłopotów, i dlatego przestali być mile widziani na Sha-Ka'anie. Shanelle, z którą Brittany spędzała teraz duŜo czasu, wyjaśniła jej, Ŝe to rodzina Falona doprowadziła do owych drastycznych obostrzeń w stosunkach z obcymi. Kiedy siostrę Falona zgwałcił jeden z „turystów", Falon zagroził wielką wojną, jeśli nie zabroni się zaziemcom przybywania na Sha-Ka'an. Dziewczyna potraktowała tę
historię jako zręczny wybieg, by nie opowiadać zbyt wiele o planecie. Shanelle zapewniła ją jednak, Ŝe dla towarzyszek i towarzyszy Ŝycia rodowitych Sha-Ka'anów robi się wyjątki, a Brittany naleŜy juŜ do rodziny Ly-San-Terów. Od
siostry
Daldena
pochodziły
teŜ
inne
informacje,
a
mianowicie, Ŝe - podobnie jak na Ziemi - na Sha-Ka'anie istnieje wiele państw, które rządzą się własnymi prawami, wyznają własną filozofię, a mieszkańcy poszczególnych krajów róŜnią się wyglądem. Jedynie wielki wzrost i niezwykła tęŜyzna fizyczna to wspólne cechy wszystkich ludzi Ŝyjących w tym świecie. Na przykład pochodzący z odległego kraju Falon i jego brat mają czarne włosy i niebieskie oczy, podczas gdy mieszkańcy ojczyzny Daldena są jasnowłosi i brązowoocy. Kobiety rodem z miasta Falona uzyskały duŜo więcej swobody niŜ niewiasty z ShaKa-Ry, ale o tym aspekcie Ŝycia na Sha--Ka'anie Brittany wolała wiedzieć jak najmniej. Bardzo zaprzyjaźniła się z Shanelle, jakkolwiek jej uczucia do siostry Daldena były nieco udawane. Brittany zaprzyjaźniła się nawet z Marthą, która ujęła dziewczynę specyficznym poczuciem humoru, a poza tym wciąŜ stanowiła jej główne źródło informacji. A poniewaŜ Marthą nie miała twarzy, Brittany łatwiej mogła się przed nią otworzyć i zadawać pytania, których nie zadałaby nikomu. Takim
draŜliwym
tematem,
intrygującym
ją
od
samego
początku, była róŜnica w ich wymowie. Minęło kilka tygodni, zanim Brittany odwaŜyła się poruszyć tę kwestię.
- Martho, dlaczego ty i Shanelle mówicie normalnie, tak jak w moim świecie, natomiast Dalden, Jorran i cała reszta towarzystwa mają cudzoziemski akcent? Skoro Shanelle jest siostrą Daldena, powinna mówić tak jak on. - Dalden mówi po sha-ka'ańsku, a to, co słyszysz, to tylko tłumaczenie na twój język. Podobnie jest z Jorranem, który mówi po centuriańsku. Shanelle i ja mówimy w języku kystrańskim, i to nie czystym kystrańskim, ale mową uŜywaną przez StaroŜytnych. - A jednak wasza mowa brzmi inaczej, mimo Ŝe i wy uŜywacie w rozmowie ze mną tłumaczenia. - Odkryliśmy wielkie podobieństwa między waszym językiem i mową StaroŜytnych Kystran. Nawiasem mówiąc, wasza historia równieŜ do złudzenia przypomina dzieje StaroŜytnych Kystran. Analogie znalazłam nawet w waszym słangu i naszej gwarze. Tak więc język, którym się posługuję i który najbardziej lubi Tedra, jest prawie identyczny z waszym pod względem bogactwa słownictwa, znaczeń, slangu, a nawet składni. Kiedy powiedziałam ci, Ŝe na widok Dal-dena wymiękłaś, od razu wiedziałaś, o co mi chodzi. Sha-Ka'anin nie zrozumiałby tego określenia, bo w jego języku takie wyraŜenie nie istnieje. - Dlaczego od razu nie powiedziałaś, Ŝe Dalden nie zrozumiałby tego? - zapytała Brittany. - Bo zrozumiałby. Mówiłam ci, Ŝe on jest specyficznym wytworem dwóch kultur, choć przyznaje się tylko do jednej. Byłam
główną nauczycielką obojga dzieci Tedry, ale tylko do pewnego momentu. Shanelle chciała dalej kontynuować naukę, a Dalden nie, poniewaŜ podjął decyzję, Ŝe pójdzie wyłącznie śladem ojca, i nie potrzebował juŜ moich nauk. Próbował nawet zapomnieć to, czego nauczyłam go o wszechświecie. Doskonale zna język Tedry, choć nie chce się do tego przyznawać. - Wziął wszystko po ojcu, a jego siostra po matce? - W mowie tak, lecz kobiety łatwiej się adaptują, a Shani jest tego
wspaniałym
przykładem:
idealna
córka
Sha-Ka'anina,
posłuszna i uległa - no moŜe nie do końca. W kaŜdej chwili gotowa jest przenieść się na Kystran i tam zacząć karierę zawodową jako pilot statków handlowych lub odkrywca nowych światów. Przez wiele lat studiowała oba te zawody. - Chwileczkę, powiedziałaś „moŜe nie do końca"? -
Daj
spokój,
dziecko.
To
oczywiste,
Ŝe
skoro
została
wszechstronnie wykształcona i wie, jak ludzie Ŝyją gdzie indziej, nie zaakceptuje wszystkiego, co dzieje się w jej domu. Jak mówią, ciemnota jest błogosławieństwem, a Shanelle nie jest ciemna. Dlatego nauczyła się kierować statkami kosmicznymi. Zamierzała właśnie opuścić rodzinny dom i znaleźć sobie towarzysza Ŝycia w jakimś innym świecie... Ale spotkała Falona i wymiękla, tak jak ty po spotkaniu Daldena. - I jest z nim szczęśliwa? - O, tak! - Martha roześmiała się pobłaŜliwie. - Wy, ludzie,
odczuwacie emocje zwane miłością. A to sprawia, Ŝe naprawdę chcecie dzielić Ŝycie swego towarzysza, bez względu na to kim jest i gdzie mieszka. -
Sugerujesz,
Ŝe
nie
polubię
Sha-Ka'anu?
-
zapytała
podejrzliwie Brittany. - Nic takiego nie mówię. Kiedy juŜ się do niego przyzwyczaisz, bardzo go polubisz. Nie ma tam przestępstw, nie ma lęków, jakie odczuwałaś w swoim świecie, nie musisz martwić się, Ŝe wybuchnie wojna, bać się choroby, nikt nie kaŜe ci cięŜko pracować. Słowem, wyzwolisz się od wszystkiego, co było twoją zmorą na rodzinnej planecie. - Utopia? Martha zaczęła się śmiać. - Gdyby wszystko było tam idealne, laleczko, szybko byś się tym znudziła. Ale wróćmy do Shani. Jest najlepszym ambasadorem Sha-Ka'anu. Podobnie jak Tedra zna wszystkie języki, jakimi mówi się we wszechświecie, i szanuje kaŜdą rasę za jej niepowtarzalność. Obie z matką w pełni popierają Ligę i jej politykę nieingerencji w Ŝycie planet o niskim stopniu rozwoju, choć w głębi serca bardzo chciałyby przeprowadzić głębokie reformy na samym Sha-Ka'anie. Zgadzają się jednak, Ŝe kaŜdy świat musi rozwijać się po swojemu, w dobrym lub złym kierunku, Ŝe w Ŝaden inny sposób światy te nie osiągną pełni rozwoju i nie wykorzystają pełnego potencjału umysłowego swych mieszkańców. Jest sprawą udowodnioną, Ŝe
planety mało rozwinięte, kiedy zaczynają handlować z kulturami o wysokim stopniu rozwoju, popadają w stagnację, która w rezultacie sprawia, Ŝe cofają się w rozwoju. - Dlaczego? - PoniewaŜ najbardziej twórcze jednostki z danej rasy dochodzą do słusznego skądinąd wniosku, Ŝe cokolwiek by wymyślili, to i tak juŜ dawno zostało wymyślone. Po co więc się trudzić? - I jak sobie z tym problemem poradzono? - Wcale nie poradzono. To zdarza się nieustannie. Tak więc Liga, gdy odkryje jakiś nowy świat o wysokim stopniu rozwoju technologicznego, natychmiast wciąga go w swoje szeregi. W przypadku światów prymitywnych postępuje oględniej. Handel z nimi ograniczany jest do minimum, nikt ich nie uczy podróŜy kosmicznych, edukujemy ich w niewielkim zakresie. Niektóre niezrzeszone w Lidze planety i działający na dziko handlarze próbują zrywać te blokady, ale w większości przypadków jakoś sobie z tym radzimy. - A dlaczego coś takiego nie dzieje się z Sha-Ka'anem? zainteresowała się Brittany. - Bo to świat wyjątkowy. Tylko tu występują pewne surowce mineralne, których rozpaczliwie potrzebuje cały wszechświat. Na szczęście jednak pomógł tu przypadek i sprawy poszły w dobrym kierunku. Sha-Ka'anowie zamknęli swoje granice przed zaziemcami i rozwijają się własnym tempem. A Liga strzeŜe ich przed inwazją
światów o wysokim rozwoju technologicznym. Ligę reprezentuje tam Tedra. I doskonale pełni rolę pośrednika, gdyŜ z całego serca pragnie dobra obu stron. Początkowo Brittany obawiała się, Ŝe w zamkniętej przestrzeni, jaką stanowiła „Androvia", szybko zacznie się nudzić. Bardzo się myliła. Zafascynowały ją gry w sali rekreacyjnej. Zupełnie nie znała się na grach komputerowych, nigdy nie miała własnego komputera, a jednak zaciekawiły ją gry wojenne, których bohaterowie do złudzenia przypominali prawdziwych ludzi. Mogła nimi sterować wedle własnego uznania i obserwować ich akcje na wielkich jak w kinie ekranach. Przypominało to oglądanie filmu, z tym tylko, Ŝe to Brittany była jego reŜyserem i animatorem występujących w nim aktorów. Pewnego dnia odkryta warsztaty mechaniczne i bardzo szybko się w nich zadomowiła. Pracownie przeznaczone były dla załogi, która w obecnym rejsie na „Androyii" nie uczestniczyła, oraz dla pasaŜerów pragnących wypełnić czas dłuŜącej się podróŜy czymś poŜytecznym. Większości urządzeń i maszynerii Brittany nie znała, ale znalazła tam równieŜ warsztat stolarski, bogato wyposaŜony w wyszukany sprzęt i duŜy zapas drewna. Od tej chwili zaczęła zapełniać kajutę Daldena meblami własnej produkcji. Zrobiła nowy stół, krzesła i nocny stolik. Uparła się
teŜ,
by
łóŜko
przez
cały
czas
było
odkryte.
Wykonała
dwuosobowy fotel na biegunach, jakiego Dalden jeszcze nigdy nie widział, a który był na tyle mocny, by mogli na nim siedzieć razem.
Co wieczór zasiadali w nim przed oknami, patrząc na gwiazdy i przelatujące komety. Raz nawet dostrzegli smugę mijającego ich statku
kosmicznego.
Martha
natychmiast
uspokoiła
ich
zapewnieniem, Ŝe to tylko jakiś niegroźny handlowiec. Nie, Brittany stanowczo się nie nudziła. DuŜo rozrywki zapewniał jej Corth II. Miał nieprawdopodobne poczucie humoru, co Daldena doprowadzało czasem do wściekłości. Martha wyjaśniła dziewczynie, Ŝe choć Daldenowi obce było uczucie zazdrości, a innym wojownikom ufał bez reszty, to inaczej zgolą rzecz się miała z Corthem II, który potrafił być nieprzewidywalny. Dlatego teŜ Dalden nie miał nic przeciwko temu, gdy dziewczyna zaprzyjaźniła się z jednym młodym wojownikiem, który bardzo zainteresował się stolarką. Kodos zawsze pragnął nauczyć się jakiegoś rzemiosła, lecz nie miał od kogo. Brittany podjęła się tego zadania z. największą ochotą. Praca z Kodosem bowiem odrywała jej myśli od problemu, co będzie, kiedy zakończy się program. Nie, Dalden nie był zazdrosny o przyjaźń Brittany z Kodosem; co innego z Corthem II, ten bowiem okazał się niepoprawnym flirciarzem. Jego zalotów dziewczyna oczywiście nie traktowała powaŜnie. A zapewnienia Marthy, Ŝe Corth II jest tylko androidem, którego ona i jej bliski kumpel Brock, kolejny mock II, wspólnie stworzyli,
Brittany
zbywała lekcewaŜącym machnięciem ręki.
Skoro Dalden wie, Ŝe Corth II nie jest prawdziwym człowiekiem, to po co zazdrość? Martha wyjaśniła jej jednak powód niepokoju Daldena. W ciele
Cortha II zainstalowano urządzenie rozrywkowe, dzięki któremu android mógł uprawiać miłość. I Dalden dobrze o tym wiedział. Corth II był niezaleŜnie myślącym komputerem nieprzykutym do stałej obudowy i podlegał jedynie kontroli Marthy i Brocka. Dziewczynę z kolei zainteresowało, dlaczego Martha sama sobie nie zapewniła nóg, skoro rzecz taka była moŜliwa, Odpowiedź Marthy, Ŝe nigdy nie naleŜy przesadzać z perfekcją, bardzo Brittany rozśmieszyła. Postanowiła nie drąŜyć tematów draŜliwych. Po co kołysać i tak juŜ rozkołysaną łodzią? Takim tematem były prawa rządzące ShaKa'anem, które, wedle zapewnień Marthy, wcale się Brittany nie spodobają. Lecz skoro podróŜ dobiegała końca, dziewczyna musiała poruszyć ten problem. -
Chyba
juŜ
najwyŜszy
czas,
byś
pouczyła
mnie
o
obowiązujących na Sha-Ka'anie prawach. - Nie - odparła Martha beztroskim tonem, który w duŜym stopniu uspokoił dziewczynę. - Dopóki jesteś z Daldenem, nic złego cię nie spotka. Gdybyś jednak zdecydowała się pójść własną drogą, wtedy powiem ci dokładnie, co moŜesz samodzielnie robić, a czego nie. - Wolę wiedzieć to wcześniej - odrzekła z uporem Brittany. - Tedra przeciwnie, niczego wiedzieć nie chciała, Challen zaś, podobnie jak ty, uwaŜał, Ŝe jego towarzyszka Ŝycia musi wiedzieć wszystko o planecie, na której przyjdzie jej Ŝyć. Zwłaszcza o
rządzących nią prawach. I choć nie wierzył w istnienie zaziemców, to jednak zdawał sobie sprawę, Ŝe Tedra nie kłamie, mówiąc, kim jest naprawdę. On po prostu nie przyjmował tego do wiadomości. Czy to z czymś ci się kojarzy? Te słowa bardzo Brittany zaniepokoiły. Pokazali jej kilka fantastycznych rzeczy; fantastycznych pod warunkiem, Ŝe byłyby prawdziwe. Ale Brittany, jak dotąd, w nic jeszcze nie uwierzyła. Tak więc nie odczuwała lęku przed pojawieniem się na ShaKa'anie. Gdyby sądziła, Ŝe spotka tam nie aktorów, a prawdziwych rodziców Daldena, zapewne wpadłaby w panikę, jak to bywa w sytuacjach, gdy trzeba poznać najbliŜszą rodzinę ukochanego. A z Daldenem związana była juŜ na dobre i na złe. Po blisko trzech miesiącach spędzonych razem wiedziała, Ŝe bez tego męŜczyzny po prostu juŜ nie moŜe istnieć. Myśl Ŝe go utraci, kiedy zakończą eksperyment, przejmowała ją zgrozą. Nie śmiała nawet pytać, co wtedy z nimi się stanie. Zwłaszcza Ŝe Dalden wciąŜ ją zapewniał, iŜ Ŝadnego końca nie będzie. Czasami zastanawiała się, czy jemu teŜ zrobiono pranie mózgu i teraz wmawia jej to, co wmówiono jemu. Wolała taką interpretację, nie dopuszczała bowiem myśli, Ŝe okłamuje ją ze względu na dobro przeprowadzanego
eksperymentu.
Kłamstwo
oznaczałoby
definitywne rozstanie, kiedy juŜ odegrają wyznaczone im role. A co wtedy? „Wracaj do domu, swoje zrobiłaś?" A moŜe: „Zostań ze mną i bądź dalej częścią programu?"
PodróŜ dobiegała końca. Przez wewnętrzne radio ogłoszono, Ŝe za kilka godzin będą w domu. Dziewczynę intrygowało, w jaki sposób przedstawią jej planetę, jeśli oczywiście do tego dojdzie. W Ŝadnym studiu filmowym nie da się stworzyć iluzji całego świata. Z konieczności będą musieli ograniczyć się do przedstawienia tylko małej części globu. Ale czy to przekonałoby kogokolwiek? Popełnili błąd, informując Brittany o jedynym w swoim rodzaju świecie roślinnym i zwierzęcym Sha-Ka'an.u, o atmosferze wolnej od zanieczyszczeń przemysłowych. Takich rzeczy nie sposób ukryć ani zaaranŜować. A zatem przedstawienie się kończy? Gdy opuści „statek", powiedzą jej: „Dziękujemy, to juŜ koniec. Wracaj do domu".
Rozdział 37
- JuŜ czas. Brittany stała przed rzędem okien w kajucie Daldena i spoglądała na olbrzymią planetę, która w niczym nie przypominała Ziemi, której powierzchnię w trzech czwartych pokrywały oceany. Tutaj błękitu było mało, za to duŜo zieleni. Wspaniała symulacja komputerowa, jak wszystko inne, co dotychczas widziała z okien. Lecz wyglądało to tak prawdziwie, Ŝe aŜ przeszedł ją dreszcz. - Jesteśmy jeszcze daleko - zauwaŜyła. - Zgoda. Ale dla statku rozwijającego takie prędkości to tylko chwila. Dalden objął ją muskularnym ramieniem i mocno do siebie przytulił. To było rozkoszne, a zarazem przeraŜające. Zapewne w ten sposób chciał ją przygotować na ostateczne rozstanie. Na myśl o tym w oczach dziewczyny stanęły łzy. Z całych sił przytuliła się do męŜczyzny. - Powiedz mi, Ŝe to jeszcze nie koniec - szepnęła. Dalden ujął w dłonie jej twarz i kciukami starł z policzków łzy. Był spięty. - Rozumiem twrój ból. Ale niebawem minie. Od jutra niczego juŜ nie będziesz musiała się bać. - Nie chcę się wtrącać, wojowniku - rozległ się nieoczekiwanie głos Marthy - lecz w ten sposób wcale jej nie uspokoisz. MęŜczyzna popatrzył płomiennym wzrokiem na monitor.
- Więc co mam zrobić? - Zabierz ją do domu, do jej nowego domu. Pozwól jej się tam zagospodarować.
Przedstaw
jej
rodzinę.
-
W
głosie
Marthy
zabrzmiała wyraźna kpina. - Fatalnie, Ŝe statek nie jest wyposaŜony w napromiennik kąpieli słonecznych. Trzy miesiące kąpieli na sucho, bez kropli wody, bardziej by ją przekonały. A rzeczy, które mamy na tym statku, jedynie ugruntowały w niej przekonanie, Ŝe to jest jeden wielki trik. Ostatecznie większość z tych rzeczy dawno juŜ wynaleziono na jej planecie. A pięćdziesięciu olbrzymich wojowników nie zrobiło na niej większego wraŜenia; zwłaszcza Ŝe niektórzy męŜczyźni w jej świecie osiągają podobny wzrost. Sądzi, Ŝe przebywa w symulowanej przez komputery rzeczywistości. Teraz musisz pokazać jej coś innego. śywe istoty. Prawdziwe, Ŝywe, oddychające stworzenia, które trudno juŜ będzie jej kwalifikować jako triki. Brittany zjeŜyła się. Poczuła się dotknięta, Ŝe tak bez krępacji mówiono o niej w jej obecności. -
Nie
lubię
ci
przerywać, Martho, ale
ty
równieŜ
nie
rozproszyłaś moich wątpliwości - powiedziała gniewnie. - Nawet nie próbowałam ich rozpraszać, dziecko. Mówię tylko, Ŝe Dalden musi wyciągnąć cię z iluzorycznego stanu, w którym trwasz. Nacisnęłam cię, lecz ty w swoim uporze dalej mnie nie słuchasz. - Co proszę? - „Nowy dom", „zagospodarowanie się". „Czy to brzmi jak koniec
czy początek? Miało to pewien sens, ale słowa mogły być zwodnicze albo zwyczajnie kłamliwe. Ponownie spojrzała na Daldena sceptycznie. On w milczeniu wziął ją za rękę i wyprowadził z kajuty. - Zabierasz mnie ze statku? - Tak. - Dlaczego nie robicie tego w taki sam sposób, w jaki mnie tu dostarczyliście? - zapytała. - Przed wylądowaniem na planecie transfer jest niemoŜliwy wyjaśniła Martha za pośrednictwem komunikatora, który wcześniej wręczono dziewczynie i kazano nosić to urządzenie przy pasku od dŜinsów. - Sha-Ka'an jest otoczony polem siłowym, uniemoŜliwia ono obcym statkom lądowanie bez pozwolenia. Dziura w tym polu znajduje się tylko nad Centrum Gościnnym, ale i tam pozostaje pole septyczne. Wprawdzie kaŜde miasto ma co najmniej jeden meditech, lecz
to
za
mało,
gdyby
przybysze
przywlekli
jakąś
zarazę.
Przechodząc przez to drugie pole, statek i jego załoga są dokładnie odkaŜani, A to uniemoŜliwia transfer molekularny. - Przechodzimy właśnie przez to pole? - Tak. Później mogłabym przesłać cię bezpośrednio do miejsca przeznaczenia. Ale czy nie wolałabyś odbyć podróŜy do domu w tradycyjny sposób? Najpierw polecimy airobusem, a następnie przesiądziemy się na hataary. Obejrzysz sobie architekturę miasta,
zobaczysz ogólny krajobraz Sha-Ka'anu. - Sądzisz, Ŝe wtedy uwierzę? - A jak myślisz? - zapytała kpiąco Martha. Brittany wzruszyła tylko ramionami, choć tak naprawdę była coraz bardziej podekscytowana. Początek... to oznaczało Ŝycie z Daldenem. Osiągnęła juŜ taki stan umysłu, Ŝe nie obchodziło jej, gdzie będzie Ŝyła, byleby tylko z Daldenem. Po prostu nie mogła znieść myśli, Ŝe go bezpowrotnie utraci. Ale na innej planecie? Jak mogła w to uwierzyć? Tymczasem Martha nie miała najmniejszych wątpliwości, Ŝe do końca dnia dziewczyna uwierzy, iŜ wszystko to dzieje się naprawdę. Dałden równieŜ oświadczył, Ŝe od jutra nie będzie miała powodu niczego się lękać. A gdzie zamieszka? Z pewnością z Daldenem. Ale w jakimś fantasmagorycznym świecie? Z jego rodzicami? Jezu słodki!
Rozdział 38
Czegoś
podobnego
nie
przeŜyłaby
nawet
w
najfantastyczniejszym śnie. Brittany spodziewała się, Ŝe ujrzy masę statków kosmicznych. Ostatecznie znajdowali się na kosmodromie. Nie zobaczyła Ŝadnego; kompletnie nic. Nawet ten, którym przybyli, zniknął, zanim znaleźli się na ziemi. Wsiedli do przypominającego tramwaj pojazdu i jechali kilka minut. Wysiedli w długim, wyglądającym jak rura tunelu, którym dotarli do ogromnego okrągłego budynku. Kiedy dziewczyna obejrzała się, zobaczyła jedynie wylot tunelu i otaczające ją ściany. Budowla była olbrzymia. Nieczęsto zdarza się widzieć sufit rozpościerający się nad głową na wysokości dziesięciu pięter. W środku kręciło się niewielu ludzi - wszyscy ogromnego wzrostu i w dziwacznych ubiorach. - Jesteśmy w terminalu kosmoportu - usłuŜnie podpowiedziała Martha za pomocą komunikatora przy pasku dziewczyny. - Sekcja przylotów. Statki, które nie wymagają napraw, nie lądują. KaŜde takie lądowanie osłabia ich konstrukcję. - A zatem tankują w powietrzu? Jasne! Martha nie zwróciła uwagi na złośliwą uwagę Brittany. - Klasyczne paliwo dawno juŜ wyszło z uŜycia. Statki mogą
latać w nieskończoność na jednym niewyczerpalnym kamieniu gaali. Tutaj zatrzymują się tylko po to, Ŝeby pasaŜerowie mogli opuścić pokład. Następnie przenoszą się do ośrodka aprowizacyjnego w celu uzupełnienia zapasów. Stamtąd odlatują na redę. Widok tych statków jest imponujący, ale tutaj nikt nie chce ich oglądać ani nawet wiedzieć, Ŝe krąŜą nad planetą. Reda znajduje się w duŜej odległości od jakiegokolwiek miasta, nawet od Sha-Ka-Ry. Doskonały
wykręt.
Nie
musieli
pokazywać
jej
Centrum
Gościnnego z odległości. Zatem tworzone przez nich iluzje mają niewielki zasięg. Dostrzegła wyloty innych tuneli, takich samych jak ten, którym przyszli. Brittany naliczyła ich aŜ dziesięć. W chwili obecnej oprócz pasaŜerów statku, którym przyleciała, nikt inny na planetę nie przybył. Ruszyli kolejnym, szerokim korytarzem, aŜ dotarli do następnego ogromnego budynku. W nim równieŜ nie było okien i dziewczyna nie mogła się zorientować, co znajduje się na zewnątrz. Ciekawe, dlaczego wcale jej to nie dziwiło? - Centrum ma rozmiary małego miasteczka; w kaŜdym razie małego w twoim pojęciu - ciągnęła Martha tonem zawodowego przewodnika turystycznego. - Na Sha-Ka'anie w ogóle nie istnieją wielkie
miasta.
Centrum
liczy
około
pięciu
kilometrów
kwadratowych, z czego połowę stanowi kosmoport. Pozostały teren zajmują magazyny z towarami przywoŜonymi tu na handel, domy radców handlowych z innych planet, kwatery słuŜby ochronnej, porządkowej i personelu technicznego oraz gości, których pobyt na
Sha--Ka'anie nie będzie trwać długo. Poza tym znajdują się tu zakłady naprawcze i remontowe, magazyny z Ŝywnością i wszelkie inne instytucje zapewniające Centrum Gościnnemu całkowitą niezaleŜność. - Nie dostarczają tu niczego z zewnątrz? - Nie. Większość mieszkańców tego świata nie chce przyjąć do wiadomości, Ŝe istnieje jakieś Centrum i kosmoport. Miejsce to znajduje się pod opieką Ligi, która dba o interesy zrzeszonych w niej planet. Ojciec Daldena jest jedynym shudanem utrzymującym z Centrum regularne kontakty. Pozostali shodimi, jeśli mają tu jakieś interesy, załatwiają je za jego pośrednictwem. Brittany wiedziała juŜ wcześniej, Ŝe shodan to odpowiednik burmistrza, a ściślej - średniowiecznego władcy sprawującego niepodzielną władzę w swym małym królestwie. Ale i to określenie równieŜ nie było ścisłe. Shodan podejmował wszelkie decyzje dotyczące miasta, osobiście zapewniał pełen dostatek wdowom i sierotom, a kaŜdy inny wojownik mógł wyzwać go na pojedynek. Jeśli wygrał, przejmował władzę. W Kan-is-Tra, w przeciwieństwie do niektórych innych państw, na przykład Ba-Har-anu, skąd pochodził Falon, władza shodana nie była dziedziczna. Gdyby syn chciał przejąć stery, musiałby wyzwać ojca na pojedynek. - Uszy do góry, laleczko. Niebawem poznasz swoich nowych krewnych - odezwała się Martha. - Ba!
Brittany stanęła jak wmurowana w ziemię, zmuszając do tego samego prowadzącego ją Daldena. MęŜczyzna uśmiechnął się uspokajająco. Na końcu szerokiego korytarza czekała na nich jakaś para. MęŜczyzna był tak samo rosły jak Dalden, równie przystojny, i miał ten sam złocisty odcień skóry. Jego strój stanowiły obcisłe skórzane spodnie i luźna tunika. Po trzech miesiącach podróŜy, spędzonych
w
towarzystwie
pięćdziesięciu
sha-ka'ańskich
wojowników, dziewczyna zdąŜyła się zorientować, Ŝe oni najchętniej ubierają się w takie właśnie spodnie, zwane bmcami, i tuniki. Stojąca
z
obcym
męŜczyzną
kobieta
dorównywała
wzrostem
Brittany, miała długie czarne włosy, związane na czubku głowy w koński ogon, i osobliwą suknię, uszytą z niebieskich szarf, których końce sięgały stóp obutych w sandały. Do ramion miała przypięty biały płaszcz. Była piękna i bardzo młoda. Za młoda jak na matkę dorosłego męŜczyzny. - Nie dziw się, kerima - powiedział Dalden. - Od ostatniego wschodu Martha jest w stałym kontakcie z Brockiem i stąd moi rodzice duŜo wcześniej wiedzieli o terminie naszego powrotu. PoniewaŜ wyprawa trwała tak długo, nie chcieli czekać, aŜ sami pojawimy się w domu, woleli wyjść nam na spotkanie. Martha juŜ ich powiadomiła o tobie. Czy tak, Martho? - A jak myślisz? Shanelle podbiegła do rodziców i zaczęła ich ściskać. Pozostali wojownicy opuszczali korytarz, zostawiając rodzinę samej sobie.
- Idź pierwszy - poprosiła Brittany. - Ja muszę trochę się ogarnąć i uporządkować myśli. Przesłała Daldenowi wymuszony uśmiech. On teŜ najwyraźniej był zdenerwowany. Normalna reakcja, niepokoił się, czy jego rodzice zaakceptują i polubią dziewczynę... Jeśli, oczywiście, to wszystko działo się naprawdę. Do licha, w końcu to on zna wszystkie niuanse i subtelności tego świata, więc... Kiedy Dalden oddalił się na tyle, Ŝe nie mógł jej słyszeć, Brittany syknęła do Marthy: - Mogliście przynajmniej wybrać starszą aktorkę do roli jego matki. Jeśli zamierzasz przekonywać mnie, Ŝe to matka Daldena, szkoda czasu i atłasu. A skoro juŜ o tym mówimy, ta baba jest niewiele starsza ode mnie, on zresztą teŜ. Martha parsknęła krótkim śmiechem. - W porównaniu z przeciętnymi humanoidami Tedra starzeje się bardzo powoli. Podobnie zresztą jak wszyscy Sha-Ka'anowie. Zawdzięczają to zdrowemu środowisku naturalnemu. Poza tym, jako Pierwszy Gwarant Bezpieczeństwa z Kystranu, Tedra bardzo pilnie ćwiczy. Morderczy trening zamienił jej ciało w zabójczą broń... Śmiertelną w pojęciu innych światów. Ma czterdzieści cztery lata. Wiem, bo naleŜy do mnie. - Myślałam, Ŝe jest odwrotnie. - Kwestia punktu widzenia - odburknęła Martha, Brittany w
dalszym ciągu nie wierzyła, Ŝe przystojna para to rodzice Dałdena. Dlaczego więc nagle tak bardzo się zdenerwowała? Bo najwyraźniej zaczynał się drugi akt przedstawienia zatytułowanego: „Przekonać Brittany za wszelką cenę", Numer ze statkiem kosmicznym nie wypalił. Teraz do gry weszli nowi aktorzy i cała planeta. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Lęk, który ogarnął ją tuŜ przed opuszczeniem statku, brał się z przekonania, Ŝe za chwilę obudzi się we własnym łóŜku, a co gorsza - sama. Tymczasem przedstawienie trwało i wyraźnie nabierało tempa. - Impreza się zaczyna - mruknęła dziewczyna, kiedy tamtych dwoje ruszyło w jej stronę. Martha była sprytna, lecz to wcale Brittany nie dziwiło. Przedstawienie
wyłącznie
na
jej
uŜytek;
aktorzy
recytowali
podstawowy scenariusz, w miarę potrzeby improwizowali. - Brittany Callaghan, witaj na Sha-Ka'anie i witaj w mojej rodzinie. Och, zabrzmiało to całkiem sympatycznie, jej własna rodzina rozbiegła się po świecie. Wszyscy naturalnie byli ze sobą w kontakcie, ale spotykali się rzadko i dziewczynie brakowało takiej bliskości jak wtedy, gdy Ŝyli razem w jednym domu. Z informacji uzyskanych podczas podróŜy wnosiła, Ŝe rodziny sha-ka'ańskie trzymają się razem, a kiedy dzieci osiągają pełnoletność, pozostają w tym samym mieście, często nawet w rodzinnym domu. Czasami kobiety przenosiły się do swego towarzysza Ŝycia mieszkającego w innym mieście lub w innym kraju, lecz były to przypadki
sporadyczne. Wojownicy zwyczajowo szukali sobie towarzyszek w rodzinnym mieście. Po powitalnych słowach Tedra przytuliła mocno dziewczynę i szepnęła jej do ucha: - Uspokój się, dziecko, nie jesteśmy sędziami. Kiedy wojownik podejmie decyzję, nie ma od niej odwołania. Tak więc otrzyma od nas jedynie najszczersze Ŝyczenia szczęścia. Niektórym podjęcie decyzji zajmuje duŜo czasu, inni są pewni od razu. W kaŜdym razie jest to coś, co instynktownie wiedzą. Szkoda, Ŝe kobiety są pozbawione tego rodzaju pewności. Czy to jakiś Ŝart? Tedra jeszcze raz uśmiechnęła się serdecznie i dała krok do tyłu. To, co powiedziała, stało w zupełnej sprzeczności z punktem widzenia Brittany. Kobieta wie od razu, kiedy jest zakochana. To raczej jej wybrankowi brakuje wyobraźni i upłynie duŜo czasu, zanim on sprecyzuje swoje uczucia. Oczywiście, jak we wszystkim, i tu zdarzały się wyjątki, ale rzadko. Oglądając z bliska Tedrę, Brittany nie mogła uwierzyć, Ŝe ma przed sobą czterdziestoczteroletnią niewiastę. „Starzeje się bardzo powoli" było określeniem zdecydowanie nieadekwatnym. Na pewno okaŜe się fantastyczną teściową. Co do Challena Brittany nie była juŜ tego taka pewna. MęŜczyzna budził lęk swoim ogromem i trudnym do odgadnięcia, a zarazem badawczym spojrzeniem. Tedra przeniosła surowy wzrok na syna. -
Daldenie,
sześć
miesięcy
nieobecności!
Nigdy
więcej!
StaroŜytni mylili się. Nieobecność wcale nie czyni serc czulszymi, jest po prostu fardcn bolesna. Nigdy więcej! Twój ojciec całkowicie się ze mną zgadza... Przynajmniej w tym. - Nie próbuj sugerować, kobieto, Ŝe nigdy się z tobą nie zgadzam - burknął nieuprzejmie Challen. - To bezczelne kłamstwo. Tedra parsknęła. - Zgadzasz się ze mną, ilekroć pasuje to tobie, nie mnie. Wielki męŜczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha, przygarnął do siebie kobietę i wymierzył jej siarczystego klapsa w siedzenie. To musiało bardzo zaboleć. - Do tego tematu wrócimy później - ostrzegł. - MoŜesz być pewien - odpaliła Tedra. Wywinęła mu się z objęć, ujęła Shanelle pod rękę i skierowały się obie w kierunku wyjścia. Challen i Falon ruszyli wolno za nimi. Na końcu podąŜał Dalden prowadzący za rękę Brittany. Z
umieszczonego
na
jej
biodrze
komunikatora
dobiegi
serdeczny głos Marthy: - Nie przejmuj się, dziecko. To tylko Ŝarty, - śarty, powiadasz? Fajne! Dalden obrzucił dziewczynę uwaŜnym spojrzeniem. - Martha ma rację. W takich utarczkach moja matka
przewaŜnie bierze górę. Nie zachowuje się, jak przystoi prawdziwej sha-ka'ańskiej kobiecie. Brittany zatrzymała się w pól kroku. - A jak przystoi zachowywać się prawdziwej sha-ka'ań-skiej kobiecie? Uśmiechać się i dziękować swemu towarzyszowi Ŝycia za to, Ŝe ją nieustannie tłucze? Na twarzy Daldena pojawił się wyraz zakłopotania. Ale Martha nie straciła rezonu. - Przyhamuj, dziewczyno. Tedra ma ciało z Ŝelaza. Nawet nie poczuła tego klepnięcia. Nic się jej nie stało; gdyby rzeczywiście poczuła owo serdeczne uderzenie, byłabym zdumiona. Challen prędzej
obciąłby
sobie
ręce,
niŜby
miał
skrzywdzić
swoją
towarzyszkę Ŝycia. Tak właśnie odnoszą się do swoich kobiet wszyscy wojownicy, - Ty teŜ? - Brittany z ciekawością popatrzyła na Daldena. - Oczywiście - odrzekł nieco uraŜony tym, Ŝe Brittany potrzebuje aŜ tak oczywistych wyjaśnień. „Oczywiście" - powtórzyła w duchu z goryczą dziewczyna. Dalden miał na myśli ból fizyczny, nie psychiczny, który czasami rani głębiej. Co filozofia wojowników mówi na ten temat? Dopóki nie zostawia się ran, nie boli? Brittany
zaczynała
nabierać
pewności,
Ŝe
druga
część
przedstawienia będzie duŜo, duŜo ciekawsza. PrzeraŜona własnymi
myślami, nawet nie spostrzegła, Ŝe zaczyna wierzyć, iŜ wszystko to dzieje się naprawdę.
Rozdział Rozdział 39
Podczas krótkiej jazdy do Sha-Ka-Ry, rodzinnego miasta Daldena, Brittany nieco się uspokoiła. Nikt juŜ nie próbował jej o niczym przekonywać. Doszli zapewne do wniosku, Ŝe to strata czasu, Usiłowała jakoś wytłumaczyć sobie tę nową politykę, lecz robiła to bez większego przekonania. W gruncie rzeczy przestało ją to wszystko obchodzić. Przed budynkiem, który opuścili, nie było nic do oglądania, gdyŜ widok zasłaniały otaczające budowlę wzgórza. Pagórki równieŜ mogły być iluzją, lecz nie pozwolono jej zbliŜyć się do nich na tyle, by naocznie mogła to sprawdzić. Na placu stały trzy pojazdy, do których wszyscy się wtłoczyli.
Nazywali je airobusami. Równie dobrze mogły to być zwykłe, przemodelowane autobusy. Usunęli koła, sylwetce nadali opływowe kształty i voila: mamy dziwacznie wyglądający pojazd z ery kosmicznej. TuŜ za kabiną pilota mieściła się sekcja pasaŜerska z wyściełanymi, przystosowano
miękkimi do
fotelami.
przewozu
Większą
cargo
-
część
pojazdu
zapewne
towarów
przeznaczonych na handel. Airobusy, podobnie jak statki, musiały być niewidoczne dla mieszkańców Sha-Ka'anu, gdyŜ ich trasy wyznaczono na bardzo wysokim pułapie nad chmurami. Oczywiście wymagały wykwalifikowanych pilotów, którzy jednak nie widzieli nic oprócz wielkiego, centralnego monitora w sterówce. W ai-robusach nie było okien, nawet z przodu, na wypadek gdyby zachodziła potrzeba
dostarczenia
któregoś
z
wojowników
do
Centrum
Gościnnego. SłuŜyć to miało jego komfortowi psychicznemu i uczynić jak najmniej bolesną świadomość, Ŝe unosi się wysoko nad ziemią. Nie słychać teŜ było pracy silników, nie czuło się Ŝadnych zmian wysokości. Wnętrze pojazdu przenikał jedynie niski, prawie niesłyszalny szum. Lądowiska
tych
pojazdów,
zwane
stacjami,
równieŜ
rozmieszczono z dala od miast, by nie przypominały mieszkańcom planety o swoim istnieniu. Dopiero po przybyciu do stacji Brittany pojęła dlaczego. Widoki. Nieprawdopodobne, majestatyczne krajobrazy. Stacja mieściła się u podnóŜa góry zwanej Raik, tak wysokiej, Ŝe jej wierzchołek pokrywał wieczny lód, choć w dole panował klimat
tropikalny. Jak okiem sięgnąć rozciągały się równiny popstrzone tu i ówdzie polami uprawnymi. W lasach widocznych w oddali rosły róŜnokolorowe
drzewa:
czerwone,
zielone,
Ŝółte,
niebieskie...
(niebieskie?)... oraz we wszystkich moŜliwych odcieniach tych barw. Hen, na horyzoncie majaczył cień kolejnego masywu górskiego. Był jednak zbyt odległy, by moŜna rozróŜnić szczegóły. Na jednej z porośniętych kwiatami łąk Brittany dostrzegła niewielkie jezioro. I Ŝadnych słupów z przewodami telefonicznymi, Ŝadnych trakcji elektrycznych, Ŝadnych szos i autostrad z wyjątkiem biegnących we wszystkie strony ścieŜek. śadnych budynków, Ŝadnych samolotów zostawiających na niebie smugi kondensacyjne. Całość sprawiała wraŜenie Raju. Powietrze było krystalicznie czyste, wolne od dymów i smogu mącącego horyzont. GdzieŜ, na Boga, wynaleźli takie miejsce? Na wyłoŜonym kamieniami lądowisku stały trzy airobusy, dalej wiodła w górę zbocza kręta droga. Byli juŜ zbyt blisko góry, by dostrzec samą Sha-Ka-Rę, która znajdowała się w połowie owej drogi. Tak w kaŜdym razie poinformowano dziewczynę. - Mamy się tam wspinać? - zapytała. - Mój ojciec zorganizował transport. - Gdzie? Dalden podał jej rękę, pomógł wyjść z airobusu i zaprowadził na drugą stronę pojazdu, którego masywna sylwetka zasłaniała im widok. Brittany ujrzała niewielkie stado hataarow. Grupa liczyła
około
czterdziestu
zwierząt
czekających
cierpliwie
na
skraju
lądowiska. Pierwsi wojownicy juŜ ich dosiadali. Inni stali jeszcze obok swych wierzchowców, dzięki temu Brittany mogła dokładnie ocenić wielkość zwierzaków. PoniewaŜ głowy męŜczyzn wystawały na jakieś trzydzieści centymetrów ponad grzbiety hataarow, stworzenia musiały być mniej więcej wysokości Brittany. Porastała je kosmata, zmierzwiona sierść, przewaŜnie czarna, niekiedy przybierająca odcień brązu. Jedno zwierzę było nawet beŜowe. Wszystkie miały białe grzywy i ogony sięgające prawie do ziemi. Cienkie nogi i nadzwyczaj szerokie ciała - zbyt szerokie jak na konie - przywodziły dziewczynie na myśl prehistorycznych przodków konia. Porównanie nasuwało się samo: były końmi, choć przypominały je tylko w niewielkim stopniu. Ich zmierzwiona sierść wyglądała tak zabawnie, Ŝe Brittany wybuchnęła śmiechem. Oczywiście, to przecieŜ ucharakteryzowane konie
rasy
Clydesdale.
Ich
charakteryzacja
była
wręcz
humorystyczna. - Z czego się śmiejesz? - zapytał Dalden, gdy juŜ posadził Brittany na grzbiecie jednego z hataarow. Kiedy dziewczyna znalazła się na grzbiecie bestii, odeszła ją cała wesołość. Nie było Ŝadnego siodła, tylko derka nakrywająca grzbiet stworzenia, prosta uzda i niewielka poręcz do trzymania. Dalden zajął miejsce za Brittany, - Jasne - mruknęła niezadowolona. - Nie pozwoliłeś mi nawet sprawdzić, gdzie jest suwak tego absurdalnego kostiumu, pod
którym kryje się prawdziwy koń. Dalden objął ją od tyłu ramionami, przyciskając do siebie. To natychmiast skierowało myśli dziewczyny na duŜo przyjemniejsze tory. Nie prosił, by wyjaśniła mu swoją nieco dziwaczną uwagę, choć gdyby to wszystko działo się naprawdę, na pewno nie zrozumiałby jej pytania. Ale uczyniła to za niego Martha. - Rozczarowujesz mnie, laleczko. Kombinujesz i wydziwiasz, a odpowiedź na wszystko jest tak oczywista. - Twoja oczywistość jest naciągana. Przestaje juŜ być zabawna. Jeśli
ktoś
tu
jest
rozczarowany,
to
ja.
Po
tym,
co
zademonstrowaliście mi na statku kosmicznym, spodziewałam się czegoś lepszego. - Czy wciąŜ nie dociera do ciebie, Ŝe juŜ przestało być istotne, co dla ciebie jest prawdziwe, a co nie? Zgadzam się, hataary wyglądają zabawnie. Widziałam zwierzęta, które według ciebie są szczupłe i piękne. Ale nie kaŜdy świat miał tyle szczęścia co twój, by wyewoluować zwierzęta pociągowe. Wierz mi lub nie, na niektórych planetach Ŝyją zwierzęta stanowiące odpowiednik halaaróio, lecz wyglądające jeszcze śmieszniej. - Jasne, mam kapitalną kobyłkę i bardzo chętnie ci ją sprzedam. - Masz skończyć ze swym paskudnym nawykiem mówienia rzeczy, w które sama nie wierzysz, keńma.
Brittany zesztywniała, słysząc powaŜny ton Daldena. Nabrała głęboko w płuca powietrza, i... w tej samej chwili odezwała się Martha. - Uszy do góry, dziewczyno. Wrócił do domu i znów zaczyna zachowywać się jak wojownik. Brittany obrzuciła Daldena hardym spojrzeniem. - O czym ona mówi? - Nie doczekała się odpowiedzi. - Martho, dlaczego mówisz o wojowniku jak o kimś strasznym? - I znów nie doczekała się odpowiedzi. A to juŜ spowodowało wybuch. - Do cięŜkiej cholery, ludzie, czy nie macie odwagi powiedzieć mi prawdy?! CzyŜbym zakochała się w człowieku, który odsłonił przede mną tylko połowę swej prawdziwej twarzy?! Czy w drugiej części jest potworem, którego z całej duszy znienawidzę? Wyraz twarzy Daldena złagodniał. Dziewczyna po raz pierwszy otwarcie wyznała swoje prawdziwe uczucia. Dotąd w ogóle tego tematu nie poruszała. Nie chciała o tym mówić, skoro koniec „programu" zapewne oznaczać będzie koniec ich znajomości. Ale teraz juŜ klamka zapadła. Nie mogła cofnąć swoich słów. Naprawdę go kochała... a w kaŜdym razie kochała człowieka, którego zdąŜyła poznać. Kim on naprawdę był? Obcym, jak twierdził? Człowiekiem, któremu zrobiono takie pranie mózgu, Ŝe uwierzył, iŜ jest obcy? A moŜe naprawdę nim był i aŜ do tej chwili skrywał swe prawdziwe inklinacje? Wrócił do domu i nie musi juŜ dłuŜej udawać? Czy to dlatego tych ludzi nazywano „barbarzyńcami"?
Jej barbarzyńca ujął twarz Brittany i pocałował ją w usta. Bardzo czule. To właśnie w nim uwielbiała. Mimo potęŜnego wzrostu i niesamowitej siły, w stosunku do niej Dalden zawsze był czuły, łagodny i delikatny. Nie był barbarzyńcą. Do licha, to po prostu niemoŜliwe!
Rozdział 40
Brittany dawno juŜ nie czuła się tak zmieszana i teraz pragnęła jedynie ukryć twarz. Dalden był niebywale z siebie zadowolony. Zdołał do tego stopnia rozproszyć jej uwagę, Ŝe dziewczyna zapomniała o istocie sporu. Zapomniała o tym, Ŝe powinna z uwagą obserwować wszystko, co się wokół niej dzieje, zapomniała, Ŝe siedzi na grzbiecie wielkiej bestii, a obok niej na podobnych zwierzętach poruszają się inni ludzie. Dalden był dumny, Ŝe udało mu się tak mocno poruszyć Brittany. Jego czuły pocałunek rozbudził płomień namiętności; w kaŜdym razie w niej. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, przerzuciła mu przez uda nogi., przylgnęła doń całym ciałem i
napawała się chwilą... Czar prysł, gdy usłyszała rzeczowy głos Marthy: - Byłam przekonana, Ŝe interesujesz się architekturą. Jadący
obok
nich
Kodos
przesłał
Brittany
uśmiech,
a
znajdująca się z drugiej strony Shanelle przewróciła oczami. Łaska boska, Ŝe ich rodzice jechali daleko w przodzie i nie widzieli całego zajścia. W przeciwnym razie Brittany umarłaby ze wstydu. - Gdybym miała choć cień podejrzenia, Ŝe zrobiłeś to celowo, byłbyś w powaŜnych opałach - syknęła do Daldena. MęŜczyzna roześmiał się. - W jak powaŜnych opałach? - Po pierwsze - wbiła palec w jego szeroki tors - nigdy juŜ nie odezwałabym się do ciebie. - Tego ci nie wolno - odparł po prostu. - Nie? - AŜ zatkało ją ze złości. - Parafrazując Marthę: A jak myślisz? Nie wolno ci Ŝartować w ten sposób. Nie ma ludzi bardziej zawziętych niŜ amerykańscy Irlandczycy. A ja jestem Irlandką. Często mówiono o mnie „zawzięta". - Tak? Ja myślałem Ŝe „narwana". - Bardzo śmieszne. Udajesz tylko, Ŝe nie rozumiesz, o czym mówię.
Dalden pokręcił głową, - Mówisz, Ŝe we krwi masz upór i zawziętość. To natura większości kobiet. Wojownicy doskonale o tym wiedzą. Ta cecha wręcz nas bawi. - Dlaczego bawi? - Bo ta sztuka kobietom nigdy do końca nie wychodzi... W kaŜdym razie u nas. - Muszę chyba zmienić nieco swoją optykę świata. Dalden roześmiał się, przytulił do siebie dziewczynę i wyjaśnił powód, dla którego tak ucieszyła go jej odpowiedź. - Ty i Martha twierdzicie, Ŝe jesteś inna, poniewaŜ urodziłaś się na obcej planecie. W istocie, kerima, twoja reakcja na tę niemiłą lekcję była taka sama, jak reakcja kaŜdej innej sha-ka'ańskiej niewiasty. Brittany odepchnęła go i popatrzyła nań zwęŜonymi oczyma. - Lekcję? Czego właściwie chciałeś mnie nauczyć? śe za kaŜdym razem, ilekroć powiem coś, co nie przypadnie ci do gustu, będziesz mnie poniŜać? - Wcale nie miałem zamiaru cię poniŜać. - A jak twoim zdaniem się czułam? - Czułaś się, jak czułaś.
Prawda była taką, Ŝe w tamtej chwili z całego serca pragnęła się z nim kochać. - Nie rozumiem. Kiedy nic nie odpowiedział, znów wpadła w gniew. - Martho, jeszcze dzisiaj musimy odbyć długą i powaŜną rozmowę. I lepiej, Ŝebyś wtedy zapomniała o swoich wygłupach. - Lekcje najlepiej dawać na konkretnych przykładach sprzeciwił się Dalden. Nie mógł pozwolić, by Martha oświecała Brittany, Dziewczyna znów się zjeŜyła, lecz zanim cokolwiek zdąŜyła powiedzieć, na wojownika napadła Martha. - Daldenie, czy to świeŜe powietrze Sha-Ka'anu tak zamula ci umysł? Dotychczas zachowywałeś się poprawnie, pamiętając o tym, Ŝe Brittany nie jest Sha-Ka'anką. Nie zachowuj się inaczej tylko dlatego, Ŝe wróciłeś do domu. I nie oceniaj jej zachowania na podstawie jednej tylko reakcji, poniewaŜ nie masz zielonego pojęcia, do jakich reakcji ona jest zdolna. Pewnych rzeczy, które ty uwaŜasz za naturalne i właściwe, i które poczytujesz sobie za swój obowiązek, ona nie zniesie. Dzielące was róŜnice kulturowe, przed którymi cię przestrzegałam, ogłuszą cię niczym dźwięk wielkiego dzwonu, bo zetkniesz się z problemami, jakich nie posmakował dotąd Ŝaden wojownik, nawet twój ojciec w swoich utarczkach z Tedrą. Na te słowa Brittany zesztywniała, ogarnął ją straszliwy lęk.
Dalden równieŜ stęŜał, choć z całkiem innych powodów. Dziewczyna nie chciała, by z jej winy oboje mieli jakiekolwiek kłopoty, Daldenowi zaś nie spodobało się, Ŝe Martha z taką pewnością siebie przekonywała go, iŜ nie jest wystarczająco przygotowany, by poradzić sobie z dziewczyną. PrzeraŜona juŜ nie na Ŝarty, Brittany gwałtownie przytuliła się do męŜczyzny. - Cokolwiek się stanie, poradzimy sobie. Bez względu na to, co sądzi Martha, spróbuję... Spróbuję zrozumieć twój świat i go nie znienawidzić. Daldenie, poradzimy sobie ze wszystkim. Wojownik objął ją jeszcze mocniej. - Jestem ci wdzięczny za te słowa, ale nie składaj obietnic opartych na niewiadomych. W jednym masz rację: poradzimy sobie ze wszystkim. Nie pozwolę, by stało się inaczej. Czasami jego niewzruszona wola zdumiewała dziewczynę. Wszystko się ułoŜy, bo on tak powiedział. NiewaŜne co, niewaŜne przeszkody, nic nie było waŜne. PrzecieŜ sam powiedział, Ŝe nie pozwoli, by cokolwiek ich rozdzieliło. Dziewczyna powoli się uspokajała. - Czy wspominałam coś o architekturze? - rozległ się lodowato zimny głos Marthy. Brittany wybuchnęła śmiechem. Opuścił ją cały lęk.
Rozdział 41
Brittany niewiele straciła z widoków miasta; przegapiła tylko sam wjazd do Sha-Ka-Ry. Po uwadze Marthy, Ŝe ich aglomeracje są duŜo mniejsze niŜ te, do jakich dziewczyna przywykła, Brittany zaskoczyły rozmiary miasta. Między poszczególnymi budynkami rozciągały się wolne przestrzenie porośnięte zielenią. Sha-Ka-Ra przysiadła na rozległym płaskowyŜu, tak Ŝe Ŝadna jej część nie znajdowała się na stokach ogromnej góry. Główna ulica była bardzo szeroka, a po obu jej stronach ciągnęły się latarnie i drzewa o róŜnych barwach. Nie potrafiła rozróŜnić Ŝadnego gatunku, lecz przecieŜ nigdy nie studiowała ogrodnictwa.
Latarnie
przypominały
zwykłe
ziemskie,
dziewiętnastowieczne lampy gazowe, które kaŜdego wieczoru musiał zapalać latarnik. Te jednak wykorzystywały energię kamieni gaali, a zatem prawdopodobnie nie potrzebowały latarnika. Bardzo chciała na własne oczy zobaczyć jeden z tych kamieni. Choćby malutki odłamek. Mówiono jej, Ŝe duŜe kamienie wydzielają silny blask, który mógłby oślepić człowieka. No tak, oczywiście, kolejna rzecz, której nie byli w stanie jej udowodnić. Ciekawiło ją
tylko, w jaki sposób montują w mniejszych kawałkach bateryjki, dzięki którym kamyki świecą. Doznała duŜego rozczarowania, nie znalazłszy ani jednego drewnianego domu. Wszystkie budynki miały jasno-brązowy kolor zapewne gips lub kamienne płyty- Brittany była za daleko, by to sprawdzić - i przewaŜnie jedno piętro. W wielu z nich zauwaŜyła urocze sklepienia łukowe, okna o róŜnorodnych kształtach i wielkościach oraz tarasy na dachach. Do kaŜdego domu przylegał dziedziniec, stajnia i ogród. Ale przede wszystkim rzucała się w oczy panująca wszędzie czystość. Stare budynki mieszały się z nowymi. Na ulicy zaroiło się od ludzi. To rodziny nowo przybyłych wyszły powitać swych krewnych. Pięćdziesięciu
wojowników
z
załogi
„Androvii"
bardzo
długo
przebywało poza domem, dlatego wszystkie rodziny wyszły im naprzeciw. Grupa męŜczyzn topniała w oczach, w miarę jak spotykali swoich bliskich. Brittany skonstatowała ciekawą rzecz: w kaŜdym przypadku witających było wielu, nie zdarzyło się, by kogokolwiek witała tylko jedna osoba. RównieŜ znamienny wydał jej się fakt, Ŝe nie zauwaŜyła na ulicach samotnej kobiety. KaŜdej towarzyszył jakiś męŜczyzna. KaŜda miała na sobie ów osobliwy strój z szarf, który nazywano tu chauri, oraz przypięty do ramion płaszcz. Ubiory były kolorowe, ale zawsze w dwóch barwach jednolitych. Później Brittany dowiedziała się, dlaczego nie dano jej płaszcza w kolorze domu, do którego naleŜała. OtóŜ miała na sobie biały podkoszulek i niebieskie dŜinsy, a takie właśnie były barwy
domu Daldena. Zrozumiała teŜ, czemu Dalden pozwolił jej chodzić w dŜinsach, choć rdzennym mieszkankom miasta tego zabroniono. Brittany nie była Sha-Ka'anką, a on chciał, Ŝeby dla wszystkich to było jasne. Ostatnio zresztą złagodzono nieco ów rygorystyczny przepis. W ojczyźnie Daldena znano juŜ obyczaje innych państw, na przykład kraju Falona, gdzie takie prawa nie istniały, zatem dla obcokrajowców robiono wyjątki. Niemniej zakaz wciąŜ obowiązywał, i dla Brittany równieŜ przygotowano juŜ cały zestaw miejscowej odzieŜy, Ŝeby w kaŜdej chwili mogła się przebrać. Dziewczynie było to obojętne. Po trzech miesiącach podróŜy stanowczo miała dosyć dŜinsów, które codziennie jej prano i odsyłano
za
pomocą
urządzenia
zwanego
szafą
impulsową.
Proponowano jej wprawdzie uniform, w jakim chodziła cała załoga statku, lecz Brittany odrzuciła ten pomysł. Przy swoim wzroście nigdy nie czuła się dobrze w obcisłych kombinezonach. Miejskie przeniesiono
rynki je
wyglądały
Ŝywcem
ze
naprawdę
staroświecko.
średniowiecznych
rycin,
Jakby z
tymi
wszystkimi budkami, namiotami i z wystawionymi na zewnątrz stolami. Wiele towarów wykładano po prostu na rozłoŜonych na ziemi matach lub dywanach. Natomiast uroczy park ze stawem i bawiącymi
się
dziećmi
do
złudzenia
przypominał
fragment
współczesnego amerykańskiego miasteczka. Ulice ciągnęły się w liniach prostych. W pewnej chwili Brittany ujrzała największy budynek w mieście - ogromny, wykonany z białego kamienia zamek. Dziewczynie opadła szczęka. Nigdy jeszcze
takiego
pałacu
nie
widziała.
Podobne
spotykała
jedynie
na
ilustracjach ksiąŜek fantasy. Nie była to jedna wielka budowla, lecz jakby zlepek wielu okrągłych, kwadratowych i prostokątnych budynków ponakładanych na siebie. KaŜdy miał inny kształt i wysokość, a razem tworzyły wysoką piramidę z niŜszymi budowlami po bokach i wyŜszymi w środku. Oszałamiała róŜnorodność dachów; stoŜkowych,
spiralnych,
spadzistych,
płaskich.
Wierzchołki
wyŜszych wieŜ wieńczył kre-nelaŜ. Zamek otaczały mury z wielką ostrołukową bramą prowadzącą z ulicy na wewnętrzny dziedziniec. Rodzice Dal-dena zmierzali dokładnie w tamtą stronę. To był ich rodzinny dom. Tego było juŜ za wiele. Zamku przecieŜ nie zbudowano ot tak sobie, by w nim mieszkać. Na pewno stworzono go z myślą o czymś innym. Ale na przykład samo miasto? Takie miasta po prostu nie istniały. A skąd się wziął pomysł na tak cudaczną budowlę? Piękne, nietknięte smogiem i zanieczyszczeniami atmosferycznymi okolice? Nie, takiego miasteczka w Ŝyciu jeszcze nie spotkała. Pokrzepiona myślą, która utwierdziła ją w jej podejrzeniach, z zadowoleniem wjechała przez wielką bramę na zamkowy dziedziniec. Przed sobą ujrzała długi, prostokątny budynek z kręconymi schodami biegnącymi wzdłuŜ jego ścian i parą wysokich Ŝelaznych wrót, których strzegli wojownicy gwardziści. Z tyłu znajdowała się stajnia hataarów. Pracujący tam męŜczyźni wydali się dziewczynie jakby drobniejsi.
Tak naprawdę wcale nie byli drobni, po prostu nie dorównywali wzrostem wojownikom i nosili odmienne stroje: białe spodnie z cienkiego materiału i zgrzebne koszule. To zapewne Darashowie naleŜący do klasy słuŜących, o których juŜ raz słyszała, potomkowie ludu podbitego tak dawno, Ŝe pamięć o nim zatarł czas. Nie
byli
niewolnikami,
stanowili
raczej
skrzyŜowanie
średniowiecznego poddanego z lokajem w dziewiętnastowiecznej Anglii. NaleŜeli do klasy pracującej i wykonywali bezpłatnie wszelkie posługi
uwłaczające
godności
wojownika.
Podlegali
władzy
i
jurysdykcji wojowników, mieli jakieś tam prawa, ale nie mogli - jak najemni robotnicy -odejść w kaŜdej chwili. Podobno Darashowie byli zadowoleni ze swego losu, wiedzieli bowiem, Ŝe bez ich pracy społeczeństwo oparte na klasie wojowników szybko by się załamało. Rodzice Daldena bezzwłocznie weszli do budynku. Sha-nelle zamierzała pozostać w rodzinnym domu jeszcze kilka dni, zanim wróci do Ba-Har-anu, odległego o trzy miesiące jazdy na hataarze, ale tylko o kilkanaście minut lotu airobu-sem. Właśnie z powodu odległości tak długo nic nie wiedziano o Ba-Har-anie. Lecz to się zmieniło dzięki Challenowi, gdy poproszono go o kontakt z władzami tego kraju. Lidze zaleŜało na handlu z państwem, które posiadało ogromne złoŜa złota, bowiem tym kruszcem interesowało się wiele planet. Prawdziwą jednak przyczyną wzajemnej obcości obu krain nie była odległość, lecz fakt, Ŝe Sha-Ka'anowie prowadzili osiadły tryb Ŝycia. KaŜde państwo na planecie róŜniło się trochę od pozostałych,
lecz generalnie wszyscy jej mieszkańcy nie mieli w sobie ducha odkrywców. Z natury woleli przebywać, rozwijać się i Ŝyć na znanym, terenie.
Rozdział 42
Po przekroczeniu ogromnych Ŝelaznych wrót, prowadzących do zamku, Brittany znów opadłaby szczęka, gdyby Dalden jej nie uprzedził, Ŝe w środku budowla bardziej przypomina paląc niŜ zamek. No tak! PrzecieŜ Dalden kiedyś wspomniał o basenach w sypialniach. A jednak to, co ujrzała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Ogrom i przestronność wnętrza robiły wielkie wraŜenie: wysokie sufity, rozległe komnaty, panująca wszędzie biel - białe były nawet posadzki wykonane z polerowanego granitu przypominającego marmur. Rośliny i kwitnące w donicach krzewy dodawały barw, a od drzwi wejściowych głównego holu do schodów biegł niebieski dywan
szerokości
ponad
trzech
i
pół
metra.
Do
dwóch
wielkich,
przylegających do holu pokojów prowadziły łukowate wejścia tak szerokie, Ŝe stojąc w jednym pomieszczeniu widać było przeciwległą ścianę drugiego. Przez wysokie, otwarte okna do komnat wpadały delikatne podmuchy wiatru, dzięki czemu w środku panował przyjemny chłód, dochodziło takŜe tyle światła, Ŝe Brittany miała wraŜenie, iŜ wciąŜ jeszcze jest na dworze. W obu pokojach stały ogromne donice z obsypanymi kwieciem drzewami, otomany, stoły... Dziewczyna czujnie rozejrzała się po meblach. Były stoły, czyli musieli znać stolarkę, a zatem... ba, ale drewnianych domów nie było. Kodos wspominał, Ŝe tu nikt nie zna się na obróbce drewna, a większość drewnianych budynków, które niegdyś stały w mieście, budowali Daras-howie. Niestety, od tamtych czasów wiedza o stolarstwie juŜ całkowicie zaginęła. MoŜna by zmusić kogoś, komu rzuciło się wyzwanie, a on przegrał, Ŝeby zbudował dom z drewna. Ale taki budynek zapewne do niczego by się nie nadawał. - Zamierzasz przegrać jakieś wyzwanie? - zakpiła ze swego przyjaciela Brittany. Kodos popatrzył na nią z oburzeniem. - Wolałbym pokazać pokonanemu przeciwnikowi, jak naleŜy właściwie budować, niŜ kolejnemu pokonanemu kazać rozbierać to, co wybudował poprzedni. Nie drąŜyła dłuŜej tematu wyzwań, dochodząc do wniosku, Ŝe to jakiś kolejny sport wojowników. Lecz ta rozmowa wyjaśniła jej
inną rozmowę, którą odbyła kiedyś z Dalde-nem. MęŜczyzna sądził wówczas, Ŝe jej praca to jakaś kara. Wojownicy najwyraźniej mogli trudnić
się
kupiectwem,
mogli
kierować
Darashami,
którzy
wykonywali wszelkie czynności gospodarcze, ale ich głównym zajęciem była walka na miecze. Zdumiewające, z jakim zapałem i swadą potrafili snuć niekończące się opowieści o takich walkach. Teraz grupa rozdzieliła się, by ponownie spotkać się przy kolacji. Challena wzywały pilne obowiązki związane z posiadaną przez niego władzą shodana. Tedrę porwała na dłuŜsze posiedzenie Martha. Shanelle i Palon udali się do swojej komnaty, a Brittany zabrał Dalden do swojej. Minęli jeden korytarz, później następny, przeszli przez wieŜę, potem przez zewnętrzny ogród, przez który biegło zadaszone przejście, weszli do drugiego budynku, przebyli jeszcze kilka korytarzy, trochę schodów, później jeszcze więcej schodów i zanim dotarli wreszcie do celu, Brittany kompletnie straciła orientację, gdzie jest. Komnata Daldena mieściła się w centralnej części pałacu. Pokój zajmował całe górne piętro budynku z balkonem biegnącym wzdłuŜ wszystkich ścian. I... tak, znajdował się w nim niewielki owalny basen o średnicy około dwóch i pół metra, niczym miniaturowa oaza pełna donic z drzewami i krzewami oraz z wielką kamienną ławą. Przy jedynej pozbawionej okien ścianie stało olbrzymie łoŜe - gruby materac włoŜony w drewnianą ramę bez spręŜyn. Mimo staroświeckiego wyglądu z pewnością był bardzo miękki
i
wygodny.
Wokół
niskiego
kwadratowego
stołu
rozmieszczono kanapy, takie same jak w holu głównym. CzyŜby jadali na leŜąco? Między dwoma ostrołukami stały wielkie rzeźbione skrzynie... z drewna! Posadzkę, podobnie jak w holu, wykonano z białego kamienia imitującego poŜyłkowany na niebiesko marmur. W pozbawionych szyb i okiennic oknach wisiały przewiewne błękitne zasłony. - Słuchaj, w jaki sposób zabezpieczasz się przed muchami czy komarami? - zainteresowała się dziewczyna. - Przed czym? - Przed robactwem. No wiesz, takie malutkie stworzonka, które latają i mają zwyczaj gryźć ludzi. - Rozumiem. Insekty spotkasz tylko na nizinach, Tutaj, w górach, ich nie ma. - Aha. - Co myślisz o swoim nowym domu? Zdawała
sobie
sprawę
z
tego,
Ŝe
choć
zachowywał
niewzruszoną twarz, chciwie oczekiwał pochwał. Komnata była rzeczywiście przepiękna, niezagracona meblami, a jednocześnie bogato i wygodnie urządzona. Lecz dziewczynie kojarzyła się bardziej z haremem sułtana. Nie o takim domu marzyła. - Jest wielki - odparła. - Wojownicy potrzebują wielkich domów, by nie czuli się w nich zamknięci.
- Rozumiem. - Wcale ci się nie podoba - odparł z wyraźną nutą zawodu w głosie, - Tego nie powiedziałam- wtrąciła szybko. - Muszę się po prostu do niego przyzwyczaić. - Co ci się w nim nie podoba? - Dalden, przestań. Jest naprawdę piękny. - NaleŜysz do mnie, więc dobrze cię znam, kcrima. Widzę, Ŝe nie jesteś zadowolona z miejsca, w którym będziesz Ŝyć. Wyciągnęła do niego rękę. Kiedy ujął jej dłoń, ona wsunęła jego palec do ust i mocno go ugryzła. MęŜczyzna uniósł ze zdziwieniem brew, choć z całą pewnością poczuł tylko niewielki ból. Uśmiechnął się i próbował wziąć ją w objęcia, lecz mu się wywinęła. - To nie było zaproszenie. Próbuję ci pokazać, Ŝe nigdy nie poznasz mnie tak dobrze, jak sądzisz, co jest rzeczą pozytywną. Ostatecznie niespodzianki dodają Ŝyciu pieprzu, prawda? A jeśli chodzi o to mieszkanie, przyzwyczaję się. Sam widziałeś, gdzie i jak Ŝyłam. Dom, który zamierzałam wybudować sobie, miał być duŜy, ale na pewno nie przypominałby pałacu. To miejsce jest... jest jak z bajki. Bajki są miłe, ale wymyślono je tylko dla chwilowej rozrywki. Nie wiem, jak tu wytrzymam na stałe. - Chciałabyś zamieszkać gdzie indziej? Odpowiedziała mu pytaniem:
-
Zamierzasz
mieszkać
tu
zawsze,
nawet
wtedy,
gdy
zdobędziesz towarzyszkę Ŝycia i załoŜysz własną rodzinę? - W tym pokoju spokojnie zmieści się kilka rodzin. - Nie rozumiesz, o czym mówię. Nie chcesz rozwinąć skrzydeł? Zorganizować sobie miejsca, które naleŜałoby wyłącznie do ciebie, nie do twoich rodziców? Tam, skąd pochodzę, ludzie po skończeniu szkoły opuszczają domy rodzinne i zaczynają własne, samodzielne Ŝycie.
Rodzice
troskliwie
wychowują
swe
dzieci,
po
czym
wypuszczają je w świat z nadzieją, Ŝe ich pociechy zostaną wartościowymi członkami społeczeństwa. Dalden
wykrzywił
się
okropnie,
a
Brittany
wybuchnęła
śmiechem. Tak rzadko przecieŜ uzewnętrzniał swoje uczucia. - Wybacz - powiedziała. - Ale muszę cię o coś spytać, no bo wszystko tu jest takie obce. Czy na twojej planecie kobiety w ogóle pracują? No wiesz, coś wytwarzają, budują i tak dalej. Czy mają jakieś zawody? - Nie w takim znaczeniu, jak myślisz. - Wyjaśnij, proszę. - Mają hobby. - Dla samodzielnej, pracującej kobiety to mało - mruknęła Brittany. - A czy istnieje tu w ogóle jakiś przemysł, rzemiosło, tartaki? PrzecieŜ zaświadcza o tym całe to miasto. No więc gdzie to wszystko ukrywacie?
- W Kan-is-Trze nie ma takich rzeczy. My nie wpływamy na naturę na powierzchni ziemi. Uprawiamy jedynie rolę. - A pod ziemią? - Na tej planecie istnieje wiele kopalń złota. Są nawet u nas, w Kan-is-Trze. Mieszkający w pobliŜu nich Daras-howie potrafią wytwarzać z metalu potrzebne rzeczy. - A meble, które widziałam? - Pochodzą z kraju leŜącego na południu. Dwa razy w roku przybywają do nas wielkie karawany kupców, którzy dostarczają nam takich rzeczy. Na północy robią ceramikę. Większość Darashów zna się na tkactwie, szyciu i farbowaniu tkanin. Najpiękniejsze przedmioty ze szklą powstają na wschodzie, ale tych nie dostarczają nam karawany, poniewaŜ większość wyrobów nie przetrwałaby podróŜy. - To juŜ coś mamy - odparła z ulgą dziewczyna. - Czy trudno byłoby mi dojeŜdŜać do któregoś z tych miejsc? Chciałabym znaleźć sobie pracę. Dalden obrzucił ją tępym spojrzeniem. Brittany westchnęła, lecz natychmiast przypomniała sobie, Ŝe ma przy pasku najlepsze źródło informacji. - Martho, czy było coś niezrozumiałego w moim pytaniu? - Zrozumiał, laleczko, lecz nie pojmuje, o czym mówisz. Shaka'ańskie kobiety nie odczuwają potrzeby pracy. Przechodzą przecieŜ
od jednego opiekuna do drugiego, z którym zostają na całe Ŝycie. Nie muszą więc o nic się martwić. Nie znaczy to, Ŝe nie mają pewnych obowiązków. Jeśli potrzebujesz przykładu, pomyśl o waszych średniowiecznych damach: miały na głowie cały dom, dbały, by wszystko szło gładko i sprawnie, nadzorowały słuŜbę. - To Ŝadna praca, to zwykłe obowiązki domowe! Martha zarechotała. - Wasza kultura ewoluuje skokami zaledwie od stu lat. Największy skok uczyniliście przed mniej więcej pięćdziesięciu laty, kiedy kobiety się usamodzielniły. Dobrze wiem, Ŝe wasze niewiasty nie zawsze miały nastawienie „muszę mieć pracę". Ty takie masz, bo urodziłaś się, gdy kobiety zaczęły walczyć o swoje prawa, a kiedy dorosłaś, stały się juŜ samodzielne. Musiałaś sama się utrzymywać i zamierzałaś robić to nawet po wyjściu za mąŜ. Twój lud pozwala wariować ekonomii, przez co wasza sytuacja materialna zawsze moŜe ulec zmianie. - Wyjaśnij dokładnie, o co ci chodzi. - Cofnij się myślami o pięćdziesiąt lat. Wtedy wasze kobiety teŜ siedziały w domu, a po zamąŜpójściu zajmowały się wyłącznie domem.
I
było
im
z
tym
dobrze.
Podobnie
jak
kobiety
średniowieczne, nie zarabiały na Ŝycie, choć pracowały; pracowały w domu, co było nieraz zajęciem cięŜszym niŜ praca ich towarzyszy. A teraz popatrz, co masz tutaj: mnóstwo „gospodyń domowych" zadowolonych ze swej pozycji społecznej, tak jak zadowolone były
wasze kobiety zaledwie kilka dziesięcioleci temu. Na pewno to rozumiesz, bo wasza historia jest bardzo podobna do naszej. - AleŜ ja tu zdechnę z nudów! - wykrzyknęła dramatycznie Brittany. - Bardzo moŜliwe. Zatem Dalden musi wszystko dobrze przemyśleć. Słuchasz, wielkoludzie? Oczywiście, Ŝe słuchał, ale na jego twarzy malował się wyraz uporu. - Wystarczy jej hobby. Tak jak mojej matce. Martha parsknęła pogardliwie. - Nie bądź dzieckiem. Tedra pracowała w bezpieczeństwie. CięŜko trenowała, od czasu do czasu musiała komuś rozbić głowę, ale w zasadzie nudziła się w pracy, gdyŜ Kystran to planeta nastawiona pokojowo. Teraz jest szczęśliwa, Ŝe opanowała kilka rzemiosł, choć niewiele poświęca im czasu. Przede wszystkim załatwia róŜnorodne sprawy z ludźmi, jak teŜ zajmuje się ochroną Centrum Gościnnego. Innymi słowy robi to, co naprawdę lubi. KaŜdy tego potrzebuje. - Moja towarzyszka Ŝycia teŜ sobie coś znajdzie. - O ile cię znam, a znam cię bardzo dobrze, jej to nie wystarczy -
ostrzegła
Martha. -
Ona czuje
potrzebę
tworzenia rzeczy
uŜytecznych. Uwielbia to robić i robi to dobrze. Jej talent wyjdzie tylko na dobre twojemu ludowi, gdyŜ Brittany umie robić rzeczy
tutaj nieznane. Na przykład takie jak to. Brittany była zbudowana przemową Marthy, lecz kompletnie zbaraniała na widok podwójnego fotela na biegunach, który zrobiła na statku, a który teraz pojawił się z powietrza. Nikt go nie przyniósł. Po prostu... był. - A swoją drogą, Brittany, dziecko - odezwała się kpiąco Martha. - Skoro jest to tylko iluzja, spróbuj usiąść na nim lub pobujać się na balkonie, skąd masz przepiękny widok na całą okolicę. Lecz jeśli zechcesz na nim usiąść, będziesz musiała uwierzyć, Ŝe został przeze mnie transferowany. Podobnie jak zrobiłam to z całym twoim dobytkiem, który juŜ czeka na ciebie w szafie. - Z jakim dobytkiem? Wasi ludzie nie dali mi nawet czasu na spakowanie podstawowych rzeczy. - Na statku nie potrzebowałaś swoich rzeczy, ale Corth II przy pomocy twojej koleŜanki zabrał wszystko, co ci moŜe być potrzebne; wszystko
z
wyjątkiem
zardzewiałej
balii.
Zresztą
byłaby
tu
bezuŜyteczna, gdyŜ uŜywamy innych środków napędu. - Wszystkie moje rzeczy? - Oczywiście. Nie będziesz jednak miała ze swych ubrań większego poŜytku, chyba Ŝe skłonisz swego towarzysza Ŝycia, by pozwolił ci nosić je sekretnie. Brittany nie skomentowała słówka „skłonisz". ZauwaŜyła, Ŝe w
ścianie pozbawionej okien znajduje się dwoje drzwi. Większe prowadziły na korytarz, którym dotarli do pokoju. Teraz więc otworzyła drugie i ujrzała za nimi pomieszczenie trochę większe od sypialni w jej mieszkaniu, wypełnione stojakami z rozwieszonymi na nich miejscowymi ubraniami. Po drugiej stronie pomieszczenia piętrzyły się jej wypchane po brzegi walizki oraz kartony, które Jan zawsze
trzymała
na
podorędziu.
Były
tam
nawet
stolarskie
narzędzia! Choć w pomieszczeniu brakowało okien, było w nim jasno. Brittany zajęło trochę czasu, nim odkryła źródło światła. Niewielkie drewniane pudełko na najwyŜszej półce, na której Datden trzymał buty i pasy. W duŜym pokoju między oknami wisiały takie same wąskie półki z podobnymi pudełkami. Z tego jednak sączyło się światło. Brittany zdjęła z półki skrzyneczkę i zaintrygowana zajrzała do środka. Zobaczyła malutki niebieski kamyczek o średnicy srebrnej dolarówki; kamyk o wygładzonych krawędziach, choć niezupełnie okrągły. Przysunęła doń palec, lecz nie poczuła emanującego ciepła. Przysunęła palec jeszcze bliŜej. Nic. Przez chwilę zbierała się na odwagę, po czym chwyciła kamyk i zamknęła go w dłoni. Był zimny. I prawie nic nie waŜył. Zafascynowana, zapragnęła obejrzeć go w pełnym świetle. Obracała
kamyk
w
palcach,
szukając
jakiejś
malutkiej,
zamontowanej w nim bateryjki. Musiała tam jakaś być. Bez bateryjki kamień by nie świecił.
Zabrała go ze sobą do pokoju. Fotel na biegunach zniknął, ale przez jedno z wielkich okien, w którym odsunięto zasłonę, ujrzała na balkonie Daldena bujającego się w fotelu. Zgrzytnęła ze złości zębami. Mebel musieli przynieść wcześniej, razem z jej rzeczami. Do dupy z takim transferem -pomyślała. Później przyszło jej do głowy, Ŝe mogli zainstalować w pokoju jakieś projektory filmowe. Teraz jednak najbardziej intrygował ją trzymany w dłoni kamień gaali. Ruszyła na balkon, gdzie było najjaśniej, by dołączyć do Daldena. Była jakieś trzy metry od wyjścia, kiedy dosłownie znikąd pojawił się na balkonie kot. Błyskawicznie wślizgnął się do pokoju i przysiadł
przy
jej
stopach.
Dziewczyna
zemdlała.
Całkiem
zrozumiałe. Kot był jej rozmiarów.
Rozdział 43
Dalden bez trudu podniósł Brittany z podłogi i połoŜył na szerokim łoŜu. Usiadł obok dziewczyny i delikatnie odgarnął kosmyk z jej twarzy. Miała tak cudowny kolor włosów, nieznany w jego
świecie. - Martho, czy zrobiła sobie krzywdę, padając na ziemię? zapytał lekko schrypniętym z niepokoju głosem. - Podobnie jak odurzenie alkoholem tłumi naturalne odruchy, tak i mdlejący padają, nie czyniąc najmniejszego wysiłku, by zamortyzować upadek. Rzadko kiedy robią sobie krzywdę, w przeciwieństwie do kogoś, kto nie chce upaść. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Chcesz wyraźnej odpowiedzi? - odparła sucho Mar-tha. - Nie, nic się jej nie stało. Był jej wdzięczny tylko za tę pociechę. Jeśli chodzi o całą resztę, czul się tak zawiedziony, Ŝe prawie nie mógł tego znieść. Martha uprzedzała, Ŝe dopóki Brittany nie zaakceptuje w pełni tego, kim on naprawdę jest, w postępowaniu z nią nie moŜe kierować się instynktami wojownika. Ale kiedy ona to zaakceptuje? Powinna przyjąć wszystko za dobrą monetę w chwili, gdy przybyli do jego domu. Tak się nie stało. Nawet hataary nie wywarły na niej większego wraŜenia. Uznała je po prostu za ucharakteryzowane konie pochodzące z jej świata. A fembair tak ją wystraszył, Ŝe zemdlała. Czy kot wreszcie ją przekona? Zaczynał wierzyć, Ŝe spełnia się klątwa jego siostry. Było to wiele miesięcy temu, kiedy pomagał Falonowi, którego Shanelle nie chciała, przejąć nad nią pełną kontrolę. Zrozpaczona i wściekła,
Shanelle krzyknęła: „Na gwiazdy, Ŝyczę ci, by kobieta, którą sobie wybierzesz, nie była Sha-Ka'anką i Ŝeby twoje Ŝycie na zawsze zamieniła w piekło!" I oto jego towarzyszka Ŝycia nie była Sha-Ka'anką, a jej upór i zawziętość stawiały między nimi mur nie do przebycia. Kochała go, ale nie do końca, i tak miało być, dopóki dziewczyna nie przestanie wątpić w to, kim Dalden naprawdę jest. Mąciło mu to spokój, mąciło rozum w głowie. Marnował tylko czas, ufając słowom Marthy, Ŝe kiedy wrócą na Sha-Ka'an, Brittany uwierzy we wszystko. Tak się nie stało. - Martho, niech Shanelle zabierze stąd swego pieszczocha rozkazał. - W Ŝadnym wypadku - sprzeciwiła się Martha. - Pojawienie się tej futrzastej bomby wyjdzie Brittany tylko na dobre. Sama bym tego lepiej nie zaplanowała. - Nie pozwolę, Ŝeby znów ją wystraszył - odrzekł twardo wojownik. - AleŜ ona wcale się nie przestraszyła, doznała tylko szoku. To jasne jak słońce. - Martha cicho się roześmiała. - Ale jeśli zabierzesz Shankę, zanim Brittany odzyska przytomność, dziewczyna uzna, Ŝe to była halucynacja. Pozwól Brittany poznać to stworzenie. Wtedy nie będzie juŜ mogła niczemu zaprzeczać. Chcesz się załoŜyć? - Zakładaliśmy się juŜ, Ŝe po powrocie do domu sprawy się wygładzą - burknął gniewnie Dalden.
Martha cięŜko westchnęła. - Nie doceniłam jej uporu, to wszystko, Ale ona jest juŜ na granicy. Niebawem uwierzy. Zrozumie, Ŝe dalszy upór to tylko mydlenie sobie oczu. Wtedy zaufa ci bez reszty. - Kiedy? - OkaŜ trochę cierpliwości godnej wojownika. Daj jej jeszcze tydzień. Aby zachować zdrowe zmysły, stworzyła sobie własny scenariusz. I ściśle się go trzyma, poniewaŜ prawda ją przeraŜa. - PrzecieŜ nie ma się czego bać - odparł zmieszany Dalden - My o tym wiemy - przyznała Martha. - Lecz ona jeszcze nie. - Ale miałam zwid - wybełkotała oszołomiona Brittany, odzyskując przytomność. - Dobrze, Ŝe to tylko zwid, bo w tej kulturze zapewne nie ma ani okulistów, ani okularów. - Witaj z powrotem - odezwała się serdecznie Martha. - Nie wiem, czy chcę wracać. - Mogłabyś czasami chwilę pomyśleć, zanim chlapniesz coś, co sprawi wojownikowi ból. Brittany gwałtownie otworzyła oczy. Ujrzała siedzącego obok niej Daldena. Jak raŜona prądem usiadła na łoŜu i przytuliła się do męŜczyzny. - Martha jest kopnięta.
- A jednak widzę, Ŝe nie podoba ci się mój świat - powiedział cicho Dalden. - Wcale nie. Skoro mam juŜ tu pozostać na zawsze, do wszystkiego przywyknę. Nie muszę go nie lubić. NajwaŜniejsze jednak jest to, Ŝe chcę być z tobą. A gdzie, to niewaŜne. Tak długo będę szczęśliwa, jak długo się nie rozstaniemy, dopóki wszystko się nie skończy. Dalden odsunął od siebie dziewczynę i popatrzył na nią surowo. - Mówiłem przecieŜ, Ŝe dla nas nie ma „końca". Na zawsze juŜ jesteś moja, podobnie jak ja twój. Na tym zasadza się istota towarzyszy Ŝycia. Kiedy wreszcie to zrozumiesz? - Ja... ja juŜ się chyba z tym pogodziłam. Tylko Ŝe wszystko inne stoi mi na drodze. - Wszystko inne! Uparłaś się, Ŝe nie jestem kan-is-trańs-kim wojownikiem z Sha-Ka'anu. Kim zatem, według ciebie, jestem? - Robisz ze mnie wariatkę. - Sama z siebie robisz wariatkę, kobieto! - Ostrzegałam, Ŝe wojownik w domu domagać się będzie szacunku. - Martho, zamknij się! - powiedzieli prawie jednocześnie. Rozgniewany Dalden zerwał się z łoŜa. Na widok wciąŜ
przebywającego
w
pokoju
fembaira
oczy
Brittany
rozbłysły.
Stworzenie cały czas leŜało obok loŜa, ale postać Daldena zasłaniała kota. Dopiero teraz dziewczyna dostrzegła zwierzę. Tym razem juŜ na jego widok nie zemdlała. Powrócił tylko strach. - Martho, natychmiast to coś stąd zabierz! - rozkazała piskliwym głosem. „To coś" było kolejną stworzoną przez nich iluzją. - Nie wiem, jakie zdolności mi przypisujesz, ale nie sprawuję władzy
nad
tutejszymi
mieszkańcami,
zwierzętami
czy
humanoidami. Shankę moŜesz pogłaskać. Ona nie gryzie. Zapewnienie Marthy wcale dziewczyny nie przekonało. Nawet Dalden nie mógł ukoić lęku Brittany. Fembair był najgroźniejszym drapieŜnikiem. Tyle wiedziała. Stworzenia trzymane w zamku moŜe i były oswojone, lecz kaŜdy przybysz miał prawo się go bać i reagować na jego obecność tak samo, jak zareagowała Brittany. Poszczególne zwierzęta tej rasy były trudne do rozróŜnienia, poniewaŜ nie krzyŜowały się z innymi rasami. Wszystkie miały białe, wyjątkowo miękkie futro, długie, smukłe sylwetki i wielkie okrągłe łby o duŜych niebieskich oczach. I kły. Dalden nigdy nie miał takiego
zwierzaka,
poniewaŜ
one
uwielbiały
spać
ze
swymi
właścicielami w łóŜku. Dalden zaś tego nie cierpiał. Sha-Ka'anowie stykali się zfembairami na co dzień. Zwierzęta te Ŝyły dosłownie wszędzie, poniewaŜ na całej planecie klimat był niemal taki sam, lecz wolały pustkowia, z dala od ludzi i miast.
Mieszkańcy Sha-Ka-Ry przyzwyczaili się do widoku tych kotów włóczących się po mieście. Bawiło ich, Ŝe to właśnie shodanozol Chałlenowi udało się udomowić tak dzikie bestie. - Shanka naleŜy do mojej siostry - wyjaśnił Dalden. - Ma ją od kociaka, więc zwierzak jest całkowicie oswojony. - Skoro naleŜy do niej, to co tu robi? - zapytała czupurnie Brittany. - Gdy byliśmy dziećmi i chciałem dokuczyć siostrze, zwabiałem tu Shankę słodyczami, a Shanelle nie mogła nigdzie znaleźć swojej pupilki. Kocisko przyzwyczaiło się i wciąŜ tu przyłazi, licząc, Ŝe coś wyŜebrze. - Mam... mam nadzieję, Ŝe coś dla niej masz - powiedziała wciąŜ wystraszona dziewczyna. - Wystarczy trochę pieszczot. Usiadł po turecku na podłodze obok fembaira. Zwierzę natychmiast owinęło wokół niego swe smukłe ciało. Dalden podrapał je za uszami i po szyi. Bestia zaczęła mruczeć. - Chodź tu - powiedział do Brittany. Dziewczyna spojrzała hardo i pokręciła odmownie głową. - Chodź tu! - powtórzył tonem, na który kaŜda sha-ka'ańska kobieta stanęłaby na baczność. Ale nie Brittany. - Chcę usunąć cały twój lęk przed tą kocicą - wyjaśnił spokojniejszym tonem. - Najpierw usuń stąd kocicę - burknęła rozeźlona juŜ na dobre
dziewczyna. - PrzecieŜ tę kocicę uwaŜasz za kolejną iluzję - zakpiła Martha. - Od kiedy to iluzje gryzą? Brittany zmarszczyła brwi. Dalden wykorzystał chwilę jej wahania. - Czy nie słyszysz, jak mruczy z zadowolenia? Temu zaprzeczyć nie mogła. Basowy pomruk zwierzęcia wypełniał cały pokój. Gwałtownie zeskoczyła z łóŜka i pochyliła się nad Daldenem, wciąŜ jednak trzymając się w stosownej odległości od bestii. Dalden nieoczekiwanie posadził ją sobie na kolana, tak Ŝe dziewczyna znalazła się w bezpośredniej bliskości Shanki. Nie spuszczała wzroku z kocicy. Mimo całej determinacji mroził ją strach. Dalden ujął dłoń Brittany i połoŜył na głowie fembaira. Dziewczyna nie cofnęła ręki.. Dotykając zwierzęcia, chciała lepiej je poznać. Przeniosła więc dłoń na szyję bestii i uniosła jej cięŜki łeb. Popatrzyła w jej wielkie niebieskie ślepia, zmierzyła wzrokiem zabójcze, dziesięciocentymet-rowe kły. - PrzecieŜ tygrysy szablaste dawno juŜ wymarły - powiedziała pełnym przejęcia głosem. Dalden nie wiedział, o czym mówi, lecz Martha natychmiast podpowiedziała usłuŜnie: - Na tej planecie ciągle świetnie się mają.
- Poza tym ich kły nie były aŜ tak wielkie - odparła.beztroskim juŜ tonem Brittany. - UwaŜaj, laleczko, za chwilę uwierzysz, Ŝe jesteś na innej planecie. Brittany wzruszyła tylko ramionami i zerwała się na nogi. - JuŜ wiem, co wykombinowaliście. Odkryliście ten skrawek ziemi i stworzyliście w nim azyl, o którym nikt nie słyszał. Co to jest? Coś w wodzie, co sprawia, Ŝe ludzie i zwierzęta osiągają aŜ takie rozmiary? A moŜe inŜynieria genetyczna? Igracie z naturą? Dalden,
choć
nie
potrafił
odpowiedzieć
na
jej
pytania,
zrozumiał, Ŝe nie są one skierowane do niego. Zdał sobie sprawę, Ŝe dziewczyna o wszystko oskarŜa Marthę. To Martha według niej była sprawcą całej tej iluzji. Na pewno nie on. Gdyby obwiniała jego, rozmawiałaby z nim. Oboje nie chcieli „kołysać i tak juŜ rozkołysaną łodzią", jak to określiła Martha. Ale zapewne nadszedł czas, by tę łódź zatopić. Bolało go, Ŝe Brittany pragnie być z Daldenem, którego sobie wymyśliła, a nie z nim - takim, jakim naprawdę jest. Potrzebował porady kogoś, kto od dawna i na co dzień miał do czynienia z zaziemcem. Udał się do swego ojca.
Rozdział 44
- Dokąd poszedł? - spytała Brittany, kiedy Dalden gwałtownie opuścił pokój. - Zapewne poszedł coś zabić - wyjaśniła Martha. - Wojownicy zawsze tak robią, gdy są sfrustrowani. - „Coś"? - śartowałam. Ale ty, moja dziewczynko, powinnaś zacząć patrzeć na wszystko z jego punktu widzenia. Ilekroć kpisz z tego, co ci pokazujemy, kpisz z niego. Ilekroć za coś przepraszasz, mówisz, Ŝe on nie jest prawdziwy. Czy wiesz, jak on się z tym czuje? - Skoro przeszedł pranie mózgu, moje nastawienie rzeczywiście moŜe go trochę frustrować. Ale to jego problem, nie mój. Jeśli jako aktor mnie nie przekonuje, to naprawdę jego sprawa. W końcu jego pracodawcy muszą dojść do wniosku, Ŝe nie są w stanie wmówić mi, iŜ jestem na innej planecie, w innym systemie gwiezdnym, a wtedy moŜe pozwolą nam wreszcie czuć do siebie to, czego w tej chwili czuć nie moŜemy.
Ogromne westchnienie. - Naprawdę chcesz wrócić do domu i nigdy więcej nie zobaczyć Daldena? On na to oczywiście nie pozwoli, ale czy ty byś tego chciała? - A niby dlaczego mamy się rozdzielać? Wyznaj prawdę, a ja chętnie zgodzę się na wzięcie udziału w waszym prowadzonym dla wyŜszych celów eksperymencie. W zamian chcemy tylko zostać razem. Czy to nie jest uczciwe postawienie sprawy? - W tym społeczeństwie kobiety są przypisane konkretnym męŜczyznom. Dla ciebie oznacza to, Ŝe musisz Ŝyć tutaj, w jego świecie. - Och, rozumiem. Nic nie zadziałało, więc teraz próbujecie wykorzystać go w szczególny sposób? Grając na uczuciach? A co będzie, jeśli wypadnę z roli, a mimo to z niego nie zrezygnuję? - Dziecko, wzrasta ci ciśnienie! - Mam normalne ciśnienie! - Zdumiewające, jak wy, humanoidzi, łatwo się ekscytujecie. Serce mi krwawi na widok miotających tobą sprzecznych uczuć. - O ile cię znam, trudno powiedzieć, by krwawiło ci serce. - Obwód mi się przepalił, wychodzi na to samo. Brittany parsknęła lekcewaŜącym śmiechem i odwróciła się plecami do drzwi, którymi wyszedł Dalden. Sama nie wiedziała,
dlaczego ciągnie tę rozmowę, a właściwie spór z Marthą, z tym pozbawionym twarzy głosem. Ale rozmowa z nią naprowadziła dziewczynę na nowy trop. To Martha była głównym szefem i reŜyserem projektu. Wszyscy inni pełnili rolę statystów. Dopiero teraz w pełni pojęła, Ŝe tak naprawdę Dalden wcale nie próbował jej o niczym przekonać. Po prostu był po to, by ją uspokoić, kiedy trzeba, odwrócić jej uwagę, zapobiec chaotycznej gonitwie myśli, przynieść spokój jej umysłowi. Wiedziała, Ŝe jeśli teraz wszystko się zmieni, w ciągu najbliŜszego miesiąca trafi do czubków. Spostrzegła Ŝe „prehistoryczny potwór" wciąŜ jeszcze przebywa w pokoju. Matko Boska, aleŜ wielki! Prawie jak koń. Brittany obiło się o uszy, Ŝe dzięki inŜynierii genetycznej udało się podwoić rozmiary stworzeń. Ale Ŝeby jeszcze raz podwoić? I jeszcze raz? I osiągnąć aŜ taki rezultat? To stworzenie miało wdzięk. Było śliczne, smukłe, o harmonijnych proporcjach ciała. Gdyby nie śliska posadzka, zapewne poruszałoby się z jeszcze większą gracją. Brittany lubiła koty. W rodzinnym domu zawsze było ich kilka. Kiedy sprowadzała się do Seaview, zabrała jednego, lecz pewnego dnia uciekł przez niedomknięte drzwi i nigdy juŜ nie wrócił. Nie wzięła kolejnego z powodu uczulenia Jan na kocią sierść. Planowała jednak, Ŝe gdy postawi sobie własny dom, postara się o całe stado kotów. Lecz to wielkie zwierzę nie było normalne - to hybryda powstała w wyniku eksperymentów. Ale te kły... - Nie bądź śmieszna - odezwała się Martha. - Gdyby Shanka
była groźna, Dalden by cię z nią nie zostawił. Dziewczyna czuła, Ŝe Martha mówi prawdę. Dalden zawsze był nad wyraz opiekuńczy. Zdecydowała więc, Ŝe moŜe spokojnie ignorować obecność bestii. NiezaleŜnie w jaki sposób została stworzona, zapewne była zwykłym, domowym pieszczochem. W tej chwili odezwała się Martha: - Po pałacu włóczy się więcej zwierząt takich jak to. NaleŜą do Tedry i Challena. Jeśli spotkasz któreś, nie próbuj uciekać. - Dlaczego? - zapytała nagle spłoszona Brittany. - Mogą mnie zaatakować? Martha zachichotała. - Nie, ale wiem, Ŝe za nic w świecie nie pokazałabyś innym, jakim naprawdę jesteś tchórzem. Brittany zesztywniała. - Uciekamy się do inwektyw? - A nie jesteś? - jątrzyła dalej Martha. - Boisz się spojrzeć prawdzie w oczy, a to jest śmieszne. Trafiłaś na bardzo miły świat. Barbarzyński, to fakt, ale mający równieŜ swoje dobre strony. Brittany ogarnął nagły spokój. Martha zachowywała się typowo dla siebie, Zawsze prowokowała ją do dyskusji pozornymi obelgami. Dziewczyna zdąŜyła się juŜ do tego przyzwyczaić. - Powiedz dokładnie, jaki jest ten świat. I nie tłumacz wszystkiego czystym powietrzem, poniewaŜ w górskich rejonach czyste powietrze to na ogół rzecz naturalna.
- A jeśli takie powietrze mamy na całej planecie? Co ty na to? Co powiesz o planecie, na której nie ma, jak w twoim świecie, pór roku? Klimat wszędzie jest taki sam, no moŜe troszeczkę cieplejszy na północy i chłodniejszy na południu. Ale róŜnica jest nieznaczna. - Tak jak w domu nie istnieją strefy klimatyczne? - parsknęła Brittany. - Choroby są tu nieznane - ciągnęła sucho Martha. - Wpływ na to ma czyste powietrze, o którym miałam nie mówić.. Brittany byłaby zdumiona... gdyby wszystko to działo się naprawdę. - Naprawdę chodzi tylko o powietrze? - Nie wiem - przyznała się Martha. - Nigdy tej sprawy nie analizowałam. Być moŜe wynika to równieŜ z budowy fizycznej ShaKa'anu. Tak czy inaczej nie masz powodów do niepokoju. Gdybyś jednak coś złapała, w zamku jest meditech. - Wiem aŜ za dobrze, Ŝe meditech tak naprawdę nie istnieje. Szkoda,
Ŝe
nie
podłapałam
przeziębienia
lub
grypy.
Wtedy
udowodniłabym, Ŝe wasz meditech to wyłącznie wytwór czystej fantazji. - Mogę zaordynować ci wirusa. Ale ściągnięcie go tu zajęłoby mi kilka tygodni. - Jesteś cwana. Zatkaj się. - Zatkać się? Komputery psują się, nie zatykają.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. - W porządku, wróćmy do wierności. - Słucham? - Z pewnością bardzo cię zainteresuje ten temat. Wojownik, który bierze towarzyszkę Ŝycia, bierze ją na całe Ŝycie i aŜ do śmierci dochowuje jej bezwzględnej wierności. Według mnie to dość dziwaczne, a i w wielu innych kulturach, łącznie z twoją, myślą tak samo. - Naprawdę aŜ tak głęboko kochają? Rubaszny śmiech Marthy. - Zapomniałaś, Ŝe wojownicy odŜegnują się od miłości? - Twierdziłaś, Ŝe niektórzy nie. - Niektórzy. Ale wszyscy są wierni swoim towarzyszkom Ŝycia. To treść ich istnienia i coś, o co dbają bardziej niŜ o własne Ŝycie. To ich najświętszy obowiązek. Chronią swoje towarzyszki zarówno od cierpienia fizycznego, jak i psychicznego. I od lęku. IleŜ razy Dalden zapewniał cię, Ŝe nie musisz niczego się obawiać? - Jakby sprawował nad tym kontrolę! - warknęła Brittany. - Nie bądź dzieckiem. Sprawuje. W taki czy inny sposób pomaga ci pokonać twoje lęki. MoŜe to robi niekonwencjonalnie, ale za to bardzo skutecznie. Wojownicy są mistrzami w uczeniu się na własnych błędach, a ich decyzje są mądre i ostateczne. Dlatego teŜ
tak łatwo zaakceptowano tu dawną filozofię zbrodni i kary. - A więc w końcu porozmawiamy o obowiązujących tu prawach? - Nie. Doszłam do wniosku, Ŝe kaŜda dodatkowa informacja, którą cię uraczę, w niczym nie pomoŜe, a wręcz przeciwnie, pogorszy tylko sprawę. Miałaś za mało czasu, Ŝeby przyswoić sobie wszystko, czego się dowiedziałaś. Jednocześnie wiesz dostatecznie duŜo, by nie napytać sobie biedy. śadnych więcej kaprysów, bo to obraŜa wojownika. śadnego opuszczania domu bez eskorty czy bez płaszcza w barwach jego rodziny. KaŜdy musi wiedzieć, do jakiego domu naleŜysz. Okazuj szacunek innym wojownikom, ale swojemu bądź wierna i posłuszna. Rozumiesz? To bardzo proste. - I ty to nazywasz prawem? - Nie do wiary. - Martha ponownie zaczęła się śmiać. - Ja nie, ale oni tak. Właściwie powinno się mówić o regułach. Tu nie znają pojęcia prawa w takim znaczeniu, w jakim ty to rozumiesz, gdyŜ nie ma tu przestępstw, które wymagałyby konkretnych paragrafów. Złodziejstwo traktują jak sport, coś w rodzaju waszego ping-ponga. Jeśli coś zostanie skradzione, przedmiot kradzieŜy po prostu wykupują albo z powrotem wykradają. Ewentualnie godzą się ze stratą. - Zatem nie kradną z myślą, by mieć z tego korzyść materialną? Więc po co to robią? - Jak juŜ ci mówiłam, traktują to jak sport, jak dobrą zabawę.
Na Sha-Ka'anie nie ma teŜ morderstw; etyka wojowników na to nie pozwala. Wyzwanie czasami oznacza śmierć, ale to zdarza się rzadko; najpiękniejszym zwycięstwem jest upokorzenie przeciwnika. Wszyscy
kierują
się
własnymi regułami, które
nakazują
im
odpowiednie zachowania. A wszelkie spory rozstrzyga shodan... zagadałaś mnie. - Ciebie? Czy to w ogóle moŜliwe? - Wielkie nieba, jesteśmy dziś w sarkastycznym nastroju? - Miałam dobrą nauczycielkę. - Nie jestem samochwałą, laleczko, lecz doceniam twoje uznanie. Wracajmy jednak do tematu kobiet. Kobieta ma jednego protektora. MoŜe nim być jej ojciec, towarzysz Ŝycia lub shodan. Bez protektora kobieta staje się metresą pierwszego lepszego wojownika, który jej poŜąda. Metresy zatem nie są tu w cenie, tak jak kobiety wolne. Brittany zesztywniała. - Dlaczego? I dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Z tonu Marthy dało się wyczuć wzruszenie ramionami. - Dopóki nie złamałaś kilku podstawowych reguł, o których rozmawiamy, nie było potrzeby. Wróćmy jednak do statusu metres. Jest on bliski niewolnicy. Metresy wprawdzie nie moŜna sprzedać ani źle traktować, ale przysługuje jej tak niewiele praw, Ŝe w praktyce jest niewolnicą. Ogromna większość kobiet woli jednak
luksus wolności. - Wolności? Nie mogą nawet wyjść z domu, jeśli nie są prowadzone za rączkę. - Zasmucona? - Jak jasna cholera. Sama najlepiej wiesz, Ŝe nigdy nie pogodzę się z faktem, iŜ nie mogę decydować o sobie. - Tedra była taka sama, a jednak pogodziła się z losem. Ty teŜ się pogodzisz. Musisz tylko przestawić swoje myślenie i uznać logikę filozofii, która oferuje ci ochronę. Myślę, Ŝe dostarczyłam ci dosyć informacji. O resztę pytaj Daldena. Jego odpowiedzi pozwolą ci lepiej go poznać. Kończę, laleczko. - Martho, poczekaj! Komunikator milczał. A w pokoju wciąŜ siedział fembair i obserwował dziewczynę swymi wielkimi niebieskimi oczyma. - Wynocha, kocie! Sio! Zwierzę nie ruszyło się z miejsca. Po chwili jednak obejrzało się za siebie, jakby usłyszało czyjąś komendę. Brittany niczego nie słyszała, lecz zwierzęta mają lepszy słuch. Kot poderwał się z podłogi, stracił na chwilę równowagę na śliskiej podłodze, szybko ją odzyskał, wybiegł na balkon i skoczył w dół, znikając tak nagle, jak się pojawił.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Martha wyłączyła się na dobre.
Rozdział 45
Brittany ułoŜyła sobie w myślach listę pytań do Daldena, ale on nie wracał. Pojawiła się natomiast Darashka, która pomogła jej przebrać się do kolacji. A Brittany naprawdę potrzebowała pomocy, by wystroić się w chauri. Ubiór rzeczywiście składał się z wielu szarf - cienkich, niemal przezroczystych, prostokątnych piatów materiału zszytych z sobą. Część z nich udrapowano na ramionach dziewczyny, część na piersiach, Ŝeby zasłonić to, co naleŜało zasłonić, a resztę spięto paskiem na biodrach. Połączona z górą spódniczka opadała luźnymi falami prawie do stóp. Suknia ta - jeśli ubrana w nią niewiasta poruszała się względnie powoli lub jeśli nie było wiatru - zapewniała pełną przyzwoitość. Szata była bardzo kobieca z dekoltem w kształcie litery V. Sandały wyglądały nieco dziwacznie, lecz chodziło się w nich
bardzo wygodnie. Jedynym elementem niepasującym do jej stroju był przypięty do paska komunikator. Początkowo Brittany chciała go zdjąć, lecz, mimo Ŝe Martha podejrzanie nie odzywała się, Brittany nie odwaŜyła się zostawić go w pokoju. Dziewczyna,
Talana,
która
przyniosła
jej
białą
chauri,
oświadczyła, Ŝe uszyto juŜ więcej strojów, lecz dostarczą je dopiero po następnym wschodzie. Niski wzrost oraz ciemne włosy i oczy Talany wskazywały, Ŝe jest Darashka. Świadczył o tym równieŜ jej ubiór: tunika i długa spódnica. Brittany nie była przyzwyczajona do słuŜby, lecz dziewczyna wcale na niewolnicę nie wyglądała. Tryskała energią, nieustannie się uśmiechała i ogólnie sprawiała wraŜenie niezwykle sympatycznej osoby, tyle Ŝe do Brittany zwracała się przez „pani". Talana miała zaprowadzić Brittany przez plątaninę pałacowych schodów i korytarzy na kolację. Przechodziły właśnie przez niewielki wewnętrzny ogród, kiedy Brittany gwałtownie się zatrzymała. Nieoczekiwanie dotarło do niej, Ŝe nie ma przecieŜ najmniejszych kłopotów z porozumiewaniem się z Talana, Tedrą, Challenem i z kaŜdym innym, z kim rozmawiała od chwili przybycia na Sha-Ka'an. Wprost nie mieściło jej się w głowie, Ŝe organizatorzy mogli przegapić tak prostą rzecz. - I w końcu wpadliście - odezwała się z satysfakcją do Talany. - Pani?...
- Jak wyjaśnisz fakt, Ŝe tutejsi ludzie rozumieją mnie? PrzecieŜ pochodzą z innej planety i mówią odmiennym językiem? Talana patrzyła na Brittany, nie rozumiejąc, o co dziewczynie chodzi. W tej samej jednak chwili Martha udowodniła, Ŝe nie straciła ani jednego słowa z wypowiedzi Brittany. - Upłynęło trochę czasu, ale w końcu dotarło to do ciebie. To nie oni mówią twoim językiem, lecz ty mówisz ich. - Tak? - Wystarczy, Ŝe prześpisz jedną noc podłączona do taśmy sublimatu, a podstawy nowego języka zostaną zapisane w twej podświadomości. U was teŜ zaczęli juŜ stosować tę metodę, lecz w przeciwieństwie do nas, wciąŜ jeszcze są na początku drogi. Przed przybyciem tutaj, bez twojej wiedzy, zaordynowałam ci cały tydzień nauki. Chciałam, byś w sposób najmniej bolesny wrosła w środowisko nowego świata. Dlatego tyle czasu ci zajęło, by pojąć, Ŝe biegle władasz dwoma kompletnie róŜnymi językami. - Martho, tracisz tylko czas - odpowiedziała ze znuŜeniem Brittany i cięŜko westchnęła. - PrzecieŜ wiesz, Ŝe tego nie kupię. Martha wybuchnęła triumfującym śmiechem. - Choć raz, dziecko, nie muszę cię o niczym przekonywać. Po chwili namysłu zrobisz to sama. Weźmy słówko chemar. Wiesz, co oznacza, prawda? - Pewnie, znaczy...
Brittany urwała. Martha przy ostatnim pytaniu przełączyła się na swój język, a Brittany automatycznie odpowiedziała w jej mowie. -
Fatalnie
się
stało,
Ŝe
wyposaŜyliśmy
cię
w
prosty
komunikator, a nie w odbiornik wielofazowy z przeziernikami zauwaŜyła Martha. - Chciałabym widzieć teraz twoją minę. Jaki masz kolor buzi? Na twarz dziewczyny wystąpiły natychmiast rumieńce. - Jest czerwona jak piwonia - jeśli juŜ musisz wiedzieć. - Wreszcie cię zaskoczyliśmy, co? Teraz juŜ nie powiesz, Ŝe cię oszukujemy. Brittany zgrzytnęła zębami. -
Tere-fere.
Taśmy
z
sublimatami
to
wspaniała
forma
przyswajania wiedzy, a ty miałaś całe trzy miesiące, by bez mojej wiedzy uczyć mnie we śnie obcego języka. Ale wymyśliłaś! - Jeśli komputer potrafi stracić cierpliwość, to będę nim ja. Zaskoczyło to dziewczynę. - Poddajesz się? Zatem koniec z cyrkiem? - Skoro w nic nie wierzysz, uwierz w to. Nie będzie Ŝadnego „końca z cyrkiem". Jest tylko tu i teraz. Musisz się z tym pogodzić. Czeka cię tu nowe Ŝycie, i zrób wszystko, by jak najlepiej się w nim pomieścić. - Właśnie tak? Jezu, jak mogłam się aŜ tak mylić? Czy o to ci
właśnie chodziło? - Czy twój upór i zawziętość to cecha dziedziczna? Jak układało się twoim rodzicom? - Bardzo dobrze. Jak się nie kłócili, to jedli sobie z dziobków. - Mówiłaś, Ŝe byli wolnymi duchami. - Ale dorośli. - No proszę, to równanie przegapiłam. Znalazłam brakujący czynnik. Laleczko, na szczęście wciąŜ jestem w nastroju ugodowym, więc
posłuchaj,
co
mówią
Prognostyki
o
twoim
problemie.
Początkowo bałaś się nieznanego. Obcy kojarzyli ci się z dziwacznie wyglądającymi stworami. Teraz juŜ powinnaś wyzbyć się swych lęków.
Sha-Ka'anowie,
twoim
zdaniem,
nie
do
końca
są
humanoidami, ale bardzo ich przypominają. Kolejne twoje obawy mają podłoŜe raczej osobiste. Brittany nie chciała tego dłuŜej słuchać. - Nasza rozmowa do niczego nie prowadzi... Martha nie pozwoliła jej skończyć. - Boisz się zaakceptować szczęście, jakie oferuje ci Dalden. UwaŜasz, Ŝe jest dla ciebie zbyt dobry, by był prawdziwy. On ma w sobie wszystko to, czego oczekujesz od partnera. Powtarzam: wszystko! Ale wykombinowałaś sobie, Ŝe coś tu nie gra, bo aŜ takie szczęście istnieje tylko w bajkach. Teraz musisz zrewidować swoje opinie. Trafiłam?
- Spadaj! - Wielkie dzięki, ale nie - odparła pogodnie Martha. - Za chwilę pojawi się tu twój wojownik. Odbył krótką pogawędkę z ojcem. Doszedł do wniosku, Ŝe potrzebujecie dla siebie trochę czasu i miejsca, gdzie nikt nie będzie wam przeszkadzał. A to znaczy, Ŝe muszę się wycofać. śyczę szczęścia, laleczko, Będziesz go wiele potrzebować. Ostatnie słowa nie brzmiały zachęcająco. Kiedy więc pojawił się Dalden, Brittany powitała go raczej ozięble. Na twarzy wojownika malował się wyraz zdecydowania. Gdy ujął dziewczynę za rękę i bez słowa pociągnął za sobą, oziębłość Brittany jeszcze wzrosła.
Rozdział 46
- Daldenie, czy zdajesz sobie sprawę z tego, Ŝe kiedy dwoje ludzi wybiera się na wycieczkę, musi uzgodnić to wcześniej, by
upewnić się, Ŝe wspólny wypad ma sens? Jeśli któraś ze stron nie ma ochoty na wycieczkę, wyprawa z pewnością się nie uda. Zbył
jej
słowa
milczeniem.
Po
wyjeździe
z
Sha-Ka-Ry,
kilkakrotnie czyniła podobne uwagi, ale on, od momentu gdy prawie siłą wywlókł ją z zamku, nie odezwał się słowem. Czekały na nich dwa hataary. W pierwszej chwili Brittany •^przeraziła się, Ŝe będzie samotnie jechać na jednym z nich. Szybko jednak okazało się, Ŝe drugi słuŜy jako juczne zwierzę i obładowany jest rzeczami Daldena. Kiedy dotarli do podnóŜa góry, zapadła juŜ noc. Wszystko spowijał gęsty mrok, na niebie ani śladu księŜyca, a granatowy przestwór
pstrzyły
jedynie
normalnie
wyglądające
gwiazdy.
Dziewczyna nie przejmowała się tym, Ŝe nie dostrzegła znajomych konstelacji. Uznała, Ŝe znajduje się w jakimś odległym zakątku świata, gdzie niebo róŜni się od tego, które znała. Nie wiedziała, na czym polegał eksperyment, ale całkiem obce jej gwiazdozbiory świadczyły, Ŝe musieli być na drugiej półkuli. Siedziała na grzbiecie tiataara przed Daldenem. MęŜczyzna trzymał ją mocno w pasie i Brittany przestała się bać, Ŝe spadnie na ziemię. Zwierzęciem kierował Dalden. Jechali powoli z powodu nieprzeniknionych ciemności. Nie widać było nawet drogi, po której kroczyło zwierzę, o ile w ogóle posuwali się jakimś uczęszczanym szlakiem. Brittany wciąŜ miała na sobie cienką chauri, w której czuła się
dziwacznie. Jej nogi dyndały po obu bokach wierzchowca, szarfy furkotały, odsłaniając cale uda, a mimo to nie było jej zimno. Pogoda nie zmieniała się, a powietrze pozostało tak samo ciepłe i balsamiczne jak za dnia. No i Brittany nie miała komunikatora. Jak przewidziała Martha, Dalden odebrał dziewczynie urządzenie i cisnął w krzaki. MęŜczyzna byl skąpo odziany, właściwie nagi do połowy, nie licząc zawieszonego na szyi medalionu. Miał miecz przytroczony do skórzanego pasa, z butów zaś sterczały mu groźnie wyglądające sztylety. Na przedramiona włoŜył blachy - ochraniacze, te same, których uŜywał podczas walki z Jorranem w holu ratusza. Wyglądał jak prawdziwy barbarzyńca. Brittany nabrała pewności, Ŝe w istocie musi być kimś zupełnie innym, niŜ sądziła. Kiedy wjechali w las, w którym juŜ kompletnie nic nie widziała, spytała: - Dokąd jedziemy? - Jeśli zadasz pytanie, na które powinienem odpowiedzieć, odpowiem. A teraz milcz, muszę wypatrywać drogi. „Pytanie, na które powinienem odpowiedzieć"? Czyli nie powinno jej obchodzić, dokąd jadą? - Nie jestem pewna, czy podoba mi się twoja odpowiedź. Dziewczynę zaczynał ogarniać strach. - Nikt nie pyta cię o zdanie, kerima.
Brittany wpadła w gniew. Nie potrafiła nad nim zapanować. Jak na jej gust Dalden zachowywał się zbyt... zbyt brutalnie. A więc na tym polegała jego nowa rola. Wyglądać prymitywnie, stać się prymitywnym? - Martha miała rację. Jesteś... - Martha przeszkadzała - przerwał jej ostro. - Zapomnij o wszystkim, co ci mówiła. - Więc w końcu dochodzimy do prawdy? - Jakiej prawdy? - Gdzie jestem? - Jesteś ze mną - odparł prosto. - N-no dobrze. A gdzie ty jesteś? - Z tobą. - Oparł podbródek na jej ramieniu, - Zawsze juŜ będę z tobą. Te słowa zabrzmiały w jej uszach jak najsłodsza muzyka, co dziewczynę cokolwiek ułagodziło. Podejrzewała, Ŝe gdyby naprawdę się postarała, mogłaby wyczytać między wierszami wszystko to, czego nie powiedział na głos. Zadaniem Marthy było skłonić Brittany, by uwierzyła w ich fantastyczny scenariusz. Daldenowi najwyraźniej wyznaczono inną rolę. On sam był fantazją, a w kaŜdym razie jej większą częścią. Dla niego nie było istotne, czy Brittany pogodzi się z tym, gdzie jest; musiała jedynie pogodzić się z tym, Ŝe jest, gdzie jest.
Brittany miała zapewnienie Marthy, Ŝe Dalden będzie okazywał jej cierpliwość. Zapewne dlatego aŜ do tej chwili wstrzymywał się z pokazaniem jej swego prawdziwego oblicza. Co więc oznaczało to, co się teraz działo? Udali się w miejsce, gdzie byli sami. Czy tu właśnie miała poznać prawdziwego Daldena barbarzyńcę, o którym dotąd niewiele wiedziała? Ogarnął ją prawdziwy strach. Co będzie, jeśli Dalden nie spodoba się jej jako barbarzyńca? Jeśli okaŜe się aŜ tak prymitywny, Ŝe ona uzna, iŜ nie jest w stanie z nim Ŝyć? Nieustannie posuwali się lasem, najwyraźniej bez określonego celu. JeŜeli nawet jechali ścieŜką, Brittany nie potrafiła jej dostrzec. I tak kilometr za kilometrem w gęstym mroku. Kiedy pojawiła się przed nimi polana, dostrzegli ją tylko dzięki temu, Ŝe tam blask gwiazd był trochę wyraźniejszy. - Tu rozbijemy obóz - oświadczył Dalden. Zeskoczył z siodła, po czym zestawił senną dziewczynę na ziemię. Nieopodal płynął strumień. Brittany słyszała tylko jego szum dochodzący z nieprzeniknionego mroku. Na niebo zaczął wschodzić księŜyc; wielka, Ŝółta kula przeświecająca przez gałęzie drzew. - Zostaniemy tu na dłuŜej czy teŜ z rana ruszymy dalej? zapytała Brittany. - Zostaniemy.
- Po co? - śeby się uczyć. - Niech zgadnę. Ja będę uczennicą, ty zaś nauczycielem! Dalden, który rozkulbaczał właśnie juczne zwierzę, przerwał swe zajęcie i popatrzył na dziewczynę. - Sądząc z twojego tonu, nie jesteś w najlepszym nastroju. A przecieŜ nieraz podkreślałaś, Ŝe czujesz się szczęśliwa tylko wtedy, kiedy jesteś ze mną. CzyŜbyś kłamała? Co ma do tego miejsce?... Brittany cięŜko westchnęła. - Słusznie, sama nie wiem, dlaczego tak się zezłościłam. TeŜ mam nadzieję, Ŝe wreszcie szczerze porozmawiamy, a ty przestaniesz traktować mnie jak powietrze. Koniec z milczeniem? - Zawsze jest jakiś powód do milczenia - odparł Dalden. - W tych lasach Ŝyją dzikie zwierzęta. Pojawiają się tu myśliwi. Wędrują podróŜnicy w drodze z miasta do miasta. MoŜna teŜ spotkać watahy najeźdźców.
Myślałem
jedynie
o
tym,
byśmy
podróŜowali
bezpiecznie. No i musiałem się upewnić, Ŝe nie wytropi nas tu Martha za pomocą skaningu bliskiego zasięgu. A mogłaby to zrobić, słysząc nasze głosy. Nie potrzebujesz juŜ jej opieki. Teraz ja się tobą opiekuję. PrzecieŜ juŜ wiesz, Ŝe to ja podejmuję decyzje, od których nie ma odwołania. - Aleś wyjaśnił! Od a do zet - powiedziała suchym, wyniosłym tonem.
Dalden wrócił do rozkulbaczania hataara. Po chwili jednak znów przerwał swoje czynności i odwrócił się do dziewczyny. - Dlaczego wiecznie szukasz we mnie złych stron? Dlaczego? - Martha ostrzegała... - I znów Martha? - przerwał jej. - JuŜ raz ci powiedziałem, Ŝe masz o niej zapomnieć. - Wiesz, Ŝe to niemoŜliwe. - Dlaczego? I tak nie wierzyłaś w nic, co ci mówiła. Brittany zaczerwieniła się po koniuszki uszu. Na szczęście w ciemnościach nie było tego widać. Mając w pamięci ostrzeŜenia Marthy, po Daldenie spodziewała się najgorszego. Oświadczył, Ŝe przyjechali tu po naukę. I co z tego? Ona chciała tylko lepiej go poznać, dowiedzieć się o nim wszystkiego szczegółowo. - Wybacz - powiedziała cicho. - Niektóre rzeczy załoŜyłam z góry. Ale teraz nie pora na to, by je rozstrzygać. Czy mam ci w czymś pomóc? W szkole naleŜałam do skautów. Umiem rozbić namiot, zbudować szałas, rozpalić ognisko, przygotować jedzenie., słowem wszystko, co pozwala przeŜyć w głuszy. Jej słowa poruszyły go do Ŝywego. - Naprawdę? W twoim świecie kobiety uczą się takich rzeczy? - MoŜe nie na całym świecie - odrzekła. - Ale w moim kraju to bardzo
rozpowszechniony
program
edukacyjny.
W
innych
państwach teŜ istnieją podobne programy. Skauting nie jest obowiązkowy, i wiele dziewcząt, mając moŜliwość wyboru, decyduje się na coś innego. Szkoda, bo skauting uczy róŜnych poŜytecznych rzeczy.
Uwielbiałam
wyprawy
z
moimi
braćmi.
Do
dzisiaj
wspominam je z czułością i rozrzewnieniem. Dałden skinął głową i uśmiechnął się. - Cieszę się, Ŝe lubisz takie wyprawy. Większość naszych kobiet utyskiwałaby, Ŝe wydziera się je z domowego komfortu. Boją się dziczy, jak to określiłaś. Brittany miała nadzieję Ŝe sha-ka'ańskie niewiasty boją się bez racjonalnych powodów, a Dalden ostatecznie nie powiedział, Ŝe „wasza dzicz jest inna od naszej". Ale zignorował jej ofertę pomocy. Chodziło mu zapewne o to, Ŝe namiot jest za duŜy i za cięŜki, by dziewczyna mogła sobie z nim poradzić. Nie był wykonany ani z nylonu, ani z wojskowego brezentu, lecz z jakiegoś naprawdę grubego materiału, który skutecznie zabezpieczał przed wszystkim, co mogłoby zaatakować z zewnątrz. Kiedy namiot juŜ stanął, pozostało tylko wnieść rzeczy do środka, i tutaj Dalden chętnie przyjął pomoc dziewczyny. Na koniec rozłoŜył w namiocie wielkie, grube futro, mające słuŜyć za posłanie, i wyjął skrzyneczkę z kamieniem gaali, która sprawiła, Ŝe ognisko było zbędne. Tej nocy niczego nie musieli gotować, gdyŜ męŜczyzna przywiózł gotowy posiłek. Dalden uparł się, Ŝe będzie ją karmić, na co dziewczyna chętnie
przystała. A robił to w sposób niemal erotyczny, tak Ŝe Brittany była święcie przekonana, iŜ po kolacji zaczną się kochać. - Chodź tu. Nasycona i zadowolona, Brittany doszła do wniosku, Ŝe ta wyprawa okazać się moŜe bardzo miłą przygodą. Nie namyślając się ani chwili, usiadła obok Daldena, a kiedy objął ją mocnymi ramionami, oczekiwała, Ŝe zacznie ją całować. Ale nie! MęŜczyzna miał na myśli coś zupełnie innego. Uniósł jej głowę i zapytał: - Czy naprawdę aŜ tak trudno okazywać mi posłuszeństwo? JuŜ samo słowo „posłuszeństwo" sprawiło, Ŝe w jej głowie zapaliły się czerwone światła alarmowe. Dziewczyna zesztywniała. Próbowała wyrwać się z objęć męŜczyzny i usiąść w bezpiecznej odległości. Podejrzewała, Ŝe rozmowa, która ją czeka, wcale się jej nie spodoba. Ale Dalden trzymał ją mocno, dając wyraźnie do zrozumienia, Ŝe jeśli nie okaŜe mu posłuszeństwa dobrowolnie, wymusi je siłą.
Rozdział 47
Brittany postanowiła dać Daldenowi ostatnią szansę. Wmówiła sobie, Ŝe zareagowała zbyt gwałtownie na jedno proste słowo. To prawda, dla kobiety niezaleŜnej, która od czasu opuszczenia rodzinnego domu podejmowała samodzielne decyzje, takie słowo było czymś okropnym. Teraz jednak próbowała nadać temu terminowi mniej obelŜywe znaczenie. Ostatecznie jednak wcale nie okazała mu „posłuszeństwa", co teŜ natychmiast powiedziała. - Nie potraktowałam twoich słów jak rozkazu, lecz jak prośbę. - A gdyby to był rozkaz? - Wtedy dwa razy bym się zastanowiła. - Dlaczego? - PoniewaŜ nie znoszę, gdy ktoś mną dyryguje. Rozkaz poniŜa, sugeruje brak inteligencji. Dlatego nigdy nie mogłabym słuŜyć w wojsku. Nie byłabym w stanie od rana do nocy wysłuchiwać i spełniać czyichś poleceń. I nie patrz na mnie z takim zdumieniem. Tam, skąd pochodzę, wiele kobiet słuŜy w wojsku. PrzecieŜ tak samo jest tam, skąd pochodzi twoja matka. - Zgadzam się, Ŝe technologia innych światów na to pozwala. Ale na planecie, gdzie jedyną bronią jest miecz i siła fizyczna, kobieta nie ma Ŝadnych szans.
Wyobraziła siebie, jak wymachuje mieczem ponad metrowej długości, który z trudem potrafiłaby unieść, i próbuje pokonać jednego z tych barbarzyńskich olbrzymów. Było to tak absurdalne, Ŝe aŜ się roześmiała. - To słuszna uwaga - przyznała. Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej spodziewał się z jej strony gwałtownych sprzeciwów. - Zgadzasz się ze mną? - Jasne, ale w dalszym ciągu nie zamierzam skakać, kiedy powiesz mi „skacz". - Nawet jeśli rozkaz taki będzie wydany ze względu na twoje dobro? Brittany chwilę się zastanawiała. - Czasami rozkazy są potrzebne, ale ty nie jesteś moim szefem w pracy, rządem mojego kraju czy instytucją wymuszania prawa. Jesteś zwykłym męŜczyzną, z którym Ŝyję na zasadzie wzajemnych, serdecznych stosunków. Skąd w ogóle pomysł, by wydawać mi rozkazy? - To nie pomysł, to konieczność - odparł. - Muszę cię strzec. To moje prawo i obowiązek. I nikt nie ma do tego większego prawa niŜ ja. Nawet ty. Tych rzeczy u nas się nie tłumaczy. Kobietę od chwili przyjścia na świat uczy się tego, co jej wolno, a czego nie, komu ma być posłuszna... i dlaczego. Wojownik musi mieć pewność, Ŝe jeśli
jego kobieta znajdzie się w niebezpieczeństwie, a on powie jej, co ma robić, nie zacznie się z nim sprzeczać. JeŜeli nie ma takiej pewności, zmusza ją do tego, co zresztą dla obojga nie jest wcale miłe. - W porządku, tak jest u was. Skoro wasze kobiety od urodzenia są szkolone, by skakać, jeśli powie się im, Ŝe mają skakać, to wy, męŜczyźni, jesteście pewni, Ŝe zaczną skakać kiedy sobie tego zaŜyczycie. Ale musisz wziąć pod uwagę, Ŝe ja zostałam wychowana inaczej, Ŝe nie uczy się starego konia nowych sztuczek. Ani na chwilę nie zapominaj, Ŝe nie jestem jedną z waszych kobiet i mnie naleŜy traktować inaczej. - Chcesz mi powiedzieć, Ŝe nie słuchałaś swego ojca? Brittany zmarszczyła brwi. - Nie ojca. Rodziców. Obojga. Oni wspólnie podejmowali decyzje. Naturalnie, kiedy z nimi mieszkałam, byłam im posłuszna, lecz ze świadomością, Ŝe gdy opuszczę dom, rządzić się juŜ będę wyłącznie własnymi prawami. Widzisz róŜnicę? To były prawa tymczasowe, prawa wyłącznie dla dziecka. Nasze dzieci, dorastając, wiedzą, Ŝe nadejdzie chwila, kiedy zaczną rządzić się własnymi prawami, a władzę nad nimi sprawować będzie jedynie rząd i wymiar sprawiedliwości. A ty mi mówisz, Ŝe wasze kobiety, dorosłe kobiety, traktowane są jak dzieci. Daldenie, jeśli nie pamiętasz, to przypominam ci, Ŝe mam juŜ dwadzieścia osiem lat i z całą pewnością nie jestem dzieckiem. PołoŜył nagle dłonie na jej piersiach, przez cienki materiał
chauri poczuła ciepło bijące od jego skóry. - Wcale nie uwaŜam, Ŝe jesteś dzieckiem. Dziewczyna zaczerwieniła się. Nie mógł tego nie dostrzec w jasnym blasku kamienia gaali, gdyŜ na jego twarzy pojawił się uśmiech. Brittany skrzywiła się. - Nie zmieniaj tematu - warknęła. - Nie mówię o seksie, lecz o ogólnym traktowaniu kobiety. Słyszałam o idiotycznych prawach, które narzucacie swoim kobietom: jak mają się ubierać, Ŝe nie wolno im wychodzić za próg domu bez towarzystwa męŜczyzny. Czy nie rozumiesz, jakie to upokarzające? Teraz on zmarszczył brwi. - Mówisz o prawach, ale nie wspominasz o przyczynach, dla których je narzucamy. - Martha w ogóle nie chciała o nich rozmawiać, poniewaŜ tak samo jak ja uwaŜa je za ubliŜające godności kobiet. - One nie mają na celu nikomu ubliŜać, mają kobiety chronić. - Skoro wasze miasta są aŜ tak cywilizowane, to mogę chodzić po
nich
sama
bez
strachu.
Chcesz
powiedzieć, Ŝe
nie
są
cywilizowane? - Ile razy mam ci powtarzać, Ŝe Sha-Ka'an uwaŜany jest przez nowoczesne światy za planetę barbarzyńców? Naprawdę uwaŜasz, Ŝe moŜe tu istnieć równość kobiet i męŜczyzn?
I znów na twarzy Brittany pojawiły się rumieńce. O tym właśnie wciąŜ zapominała. PrzecieŜ to było tylko przedstawieniem. Skoro więc w dalszym ciągu miała grać narzuconą jej rolę - czyli akceptować fakt, Ŝe Dalden naprawdę w tę fantazję wierzy - powinna zapomnieć o tym, Ŝe wszystko, co się tu dzieje, w jej pojęciu jest nienormalne. Po co miała z tym walczyć? Powinna się ze wszystkim pogodzić i czekać spokojnie, aŜ nastąpi zakończenie „programu". - Zgoda, zatem jesteście barbarzyńcami... Wybacz, wiem, Ŝe nie lubisz tego określenia, ale sam to powiedziałeś. I utrzymujesz, Ŝe wszelkie wasze prawa, którym tak się sprzeciwiam, są wyłącznie dla mojego dobra i ochrony. Zgoda, a co się stanie, jeśli się im nie podporządkuję? - Poniesiesz karę. - Wsadzacie za to do więzienia? - Nie. - Chłosta czy dyby? - Nie bądź śmieszna, kobieto - Ŝachnął się Dalden. - To ja muszę wymierzyć ci karę, a sama najlepiej wiesz, Ŝe nigdy nie sprawiłbym ci fizycznego bólu. O tym akurat była święcie przekonana. Zawsze pamiętał o swej ogromnej sile fizycznej i zawsze był w stosunku do niej delikatny. Westchnęła i połoŜyła mu głowę na piersi. - Przestaje mi się podobać nasza rozmowa - stwierdziła cicho.
Dalden natychmiast zaczął gładzić ją po włosach. - Nie musimy jej kończyć teraz, ale moim Ŝyczeniem jest, Ŝebyś po opuszczeniu tego miejsca nie zadawała mi więcej pytań. - Musiałeś odbyć z ojcem zasadniczą rozmowę - zauwaŜyła w odpowiedzi. - Skąd...? - Martha. - No tak, Martha. Zapomniałem. ZłoŜyła moim rodzicom szczegółowy raport. - Widzę, Ŝe puściłeś mimo uszu jej przestrogę, by w dalszym ciągu okazywać mi cierpliwość, - Moja cierpliwość nie pomoŜe ci w pełnym zaakceptowaniu sytuacji - odrzekł. - Daldenie, nigdy nie zaakceptuję tej fantazji. Jeśli nie jesteś w stanie pogodzić się z tym... - Powiedz mi jedno, kerima - przerwał jej. - A gdybyś uwierzyła we wszystko, co ci mówimy, czy zmieniłabyś swój stosunek do mnie? - Nie - odrzekła bez wahania. - To samo powiedział mi ojciec. Martha w swoich analizach nie uwzględniła czynnika, jakim jest serce kobiety. Zresztą sprawy uczuć Martha nigdy w pełni nie rozumiała.
- Więc po co mnie tu zabrałeś? - By pomóc ci całkowicie mnie zaakceptować. - AleŜ ja... PołoŜył palec na jej ustach. - Spróbuję wyjaśnić, co mam na myśli. Rzeczywiście, istnieją róŜnice kulturowe, które tak trwoŜyły Marthę, a ty wyraźnie okazałaś swą niechęć do zaakceptowania mojej kultury. Ale musisz zdać sobie sprawę z jednego: nie masz wyboru... ani ty, ani ja. Gdyby to był któryś z innych krajów w twoim świecie, musiałabyś przystosować się do obowiązujących tam norm. To dlaczego nie chcesz zaakceptować naszych? Czy tylko dlatego, Ŝe urodziłaś się w innym świecie? - Nie, ale... I znów nie pozwolił jej dokończyć. - Dlaczego więc nie chcesz zrobić tego tutaj? Bo nie wierzysz, Ŝe to wszystko dzieje się naprawdę? Bo czujesz odrazę do naszych praw i obyczajów? - Jaki to ma związek z akceptacją ciebie? - zapytała. - Bardzo ścisły, kerima - odpowiedział łagodnie. - Musisz być posłuszna naszym prawom. W przeciwnym razie poniesiesz karę. Czy moŜesz to zrozumieć? Czy moŜesz zrozumieć, Ŝe to, co robię, nie sprawia mi najmniejszej przyjemności? Dla wojownika nie ma większego cierpienia niŜ świadomość, Ŝe musi ukarać swoją kobietę.
W
pierwszej
chwili
chciała
parsknąć
z
oburzenia,
lecz
zapanowała nad nerwami. Traktowali swoje kobiety jak dzieci, i wymierzane im kary miały zapewne dziecięcy wymiar. Jego niepokój, a teraz takŜe i jej, wiązał się z tym, czy ona przyjmie z jego rąk jedną z owych dziecinnych kar. Zapewne nie. Ale moŜe pójść na kompromis. MoŜe dostosować się do ich śmiesznych praw, Ŝeby Dalden nigdy nie musiał jej karać. - A jeśli spróbuję dostosować się do waszych praw, Ŝebyś nigdy nie musiał mnie karać? Zadowolony? - Bardzo by mnie to ucieszyło - odrzekł ponuro. Brittany ściągnęła brwi. - Dlaczego więc nie wyglądasz na zadowolonego? PrzecieŜ to właśnie pragnąłeś usłyszeć. Czy naprawdę chcesz mojej wyraźnej zgody na swoje Ŝądania? - To zbędne - odparł. - Oczekuję jedynie zapewnienia, Ŝe to rozumiesz. Wyjaśniłem ci, co moŜe się zdarzyć. Muszę wiedzieć, Ŝe w pełni zrozumiałaś, dlaczego w tym świecie takie rzeczy są konieczne. Dziewczyna policzyła w myślach do dziecięciu i cięŜko westchnęła. - OdłóŜmy ten temat. Dałeś mi duŜo do myślenia. Potrzebuję czasu, by wszystko przetrawić. Ponownie próbowała wyzwolić się z jego objęć. Bezskutecznie. Popatrzyła na Daldena zwęŜonymi oczyma.
- Jesteś silniejszy. Masz przewagę. - To przywilej wojownika - odparł z uśmiechem, dając jej do zrozumienia, Ŝe tylko Ŝartuje. Ale dziewczyna wiedziała swoje. Dlaczego chcesz się ode mnie odsunąć? - Bo cię nie lubię - warknęła. Dalden, nie przestając się uśmiechać, potrząsnął głową. - Skoro skończyliśmy rozmawiać o powaŜnych sprawach, nadszedł czas na... inne rzeczy. - Jakie? - Przywilej bycia kobietą. Ta noc rzeczywiście okazała się przywilejem.
Rozdział 48
Nigdy nie potrafiła tego zmienić; ilekroć Dalden zaczynał ją całować, ona kompletnie traciła zdrowy rozsądek. Wystarczało, by dotknął jej ust swymi wargami, a Brittany zapominała o boŜym świecie. I przestawało być waŜne, gdzie są, o czym rozmawiają, opuszczał ją cały niepokój i wściekłość. Na tym właśnie polegała władza, jaką Dalden nad nią sprawował. Stan ten bardzo by ją niepokoił, gdyby tak mocno Daldena nie kochała. Nie wypuszczając jej z objęć, zdjął z niej chauri. Po prostu połoŜył jej dłonie na karku, łagodnie przesunął je na biodra dziewczyny i uniósł strój. Była goła do pasa. Nawet tego nie zauwaŜyła, gdyŜ bez przerwy ją całował; pełne
namiętności
pocałunki, mówiące „jesteś moja", przyprawiały ją o dreszcz rozkoszy i poŜądania. Lekko przesunął ją na kolanach i juŜ w niej był, i juŜ oboje eksplodowali rozkoszą. W kilka minut. I wciąŜ siedziała mu na kolanach! Oszołomiona, pozbawiona tchu i drŜąca, nie zauwaŜyła nawet, kiedy zaczął od nowa. I w ten sposób przeszła im większość nocy. Nie
spamiętała
wszystkich
pieszczot
i
rozkoszy,
których
doświadczyła. Jej barbarzyńca okazał się pod tym względem niestrudzony. Ona nie, lecz na tę noc sen nie został zaplanowany. Wystarczało, by ją tylko dotknął, pocałował, a ona juŜ była w pełni rozbudzona, chętna i gotowa. Przedawkowanie
rozkoszy.
Niesamowite
i
zdumiewające.
Wiedziała, Ŝe w ten właśnie sposób Dałden rekompensuje jej twardą
„rzeczywistość" swego świata, którego nie cierpiała. Przypominał w ten sposób o jej przywileju - przywileju bycia kobietą. Powinien raczej powiedzieć: przywileju bycia jego kobietą. Następnego dnia obudziła się późno. Przespali cały ranek, a w kaŜdym razie przespała ona. Gdy otworzyła oczy, on po prostu leŜał obok niej, tulił ją w objęciach i spoglądał jej w twarz. Podobnie jak ona, najwyraźniej nie miał ochoty wracać do przygnębiającej rozmowy z poprzedniego wieczoru. Na śniadanie zjedli to, co zostało z kolacji. Dalden chciał dowiedzieć się czegoś o łowieniu ryb, o których Brittany nieraz wspominała. W sha-ka'ańskich strumieniach i jeziorach Ŝyło wiele takich stworzeń, ale nikt nie próbował ich jeść. Dziewczyna nie mogła wprost w to uwierzyć, jednym ze sztyletów Daldena wystrugała solidne wędzisko, z długiego włosia hataara uplotła Ŝyłkę, ze spinki od włosów zrobiła haczyk i nad pobliskim strumieniem pokazała męŜczyźnie, jak łowi się ryby. Wyraźnie był pod wraŜeniem jej umiejętności. Doszedł jednak do wniosku, Ŝe w łowieniu ryb nie ma, jak to określił, Ŝadnego wyzwania. Wolał polować na grubszą zwierzynę, co zapewniało jedzenie nie tylko na jeden posiłek. Około południa udał się więc do puszczy, by zdobyć coś na obiad. Brittany miała nadzieję, Ŝe Dalden zabierze ją ze sobą. PrzecieŜ niejednokrotnie polowała z braćmi i sztukę łowiectwa miała w jednym palcu. Niestety, na Sha-Ka'anie kobiety nie polowały bez względu na to, czy umiały to robić, czy nie. Nie było Ŝadnej dyskusji.
MęŜczyzna rozkazał Brittany pozostać w namiocie i nie opuszczać go pod Ŝadnym pozorem. Koniec, kropka. Wyjaśnił, Ŝe pod jego nieobecność tylko namiot będzie ją chronić. Jak długo pozostanie w środku, bez zaproszenia nie wejdzie tam Ŝaden wojownik, gdyby jakiś pojawił się w okolicy, a konstrukcja i materiał, z którego wykonano namiot, ochronią ją przed napaścią kaŜdego zwierzęcia. Brittany obiecała, Ŝe nie wychyli nosa na zewnątrz, choć w głębi serca uwaŜała, Ŝe Dalden robi z igły widły. PrzecieŜ obeszła całą polanę/była nawet nad strumieniem i nie spotkała jej Ŝadna zła przygoda. W lesie było cicho i spokojnie. Nie bała się zostać sama. Denerwowało ją tylko, Ŝe Dalden zamknął ją w namiocie i kazał cierpliwie czekać na swój powrót. Obiecał, Ŝe wróci niebawem, pocałował na poŜegnanie i odjechał. Dziewczyna pochodziła, a właściwie popełzała trochę po namiocie i w końcu postanowiła dla zabicia czasu uciąć sobie drzemkę. Zaledwie zdąŜyła się połoŜyć na miękkim, grubym futrze, usłyszała, Ŝe pasący się na polanie hataar ucieka. Nie zwróciła na to uwagi. Skoro to zwierzę tak naprawdę było koniem, mógł je spłoszyć nawet przelatujący ptak. Ale przecieŜ bestia powinna być spętana. Dalden po powrocie będzie musiał szukać spłoszonego zwierzęcia. I wtedy usłyszała inny hałas, jakiś klekot, coś wlokło się po ziemi. Dwa głuche uderzenia.
Powoli podniosła się z futra. Słyszała, jak hataar Daldena odjeŜdŜa. Powinna zatem usłyszeć teŜ ich powrót. To nie Dalden hałasował na zewnątrz. Dźwięków takich nie mogła wydawać Ŝadna ludzka istota, to zapewne jakieś obwąchujące namiot zwierzę. WciąŜ jeszcze niczego się nie bała. Jeśli byłby to jakiś drapieŜnik, pognałby za hataarem... Chyba Ŝe hataar okazałby się dla niego za duŜy łub za szybki. Oprócz kija od wędki nie miała Ŝadnej broni. DwunoŜnego intruza czymś takim by nie wystraszyła, ale czteronoŜnego chyba tak. Poczuła dreszcz emocji. Była to z całą pewnością wizyta niezaplanowana. Nareszcie koniec z iluzjami, koniec z kostiumami. Ma okazję zobaczyć normalnie wyglądające zwierzę z jej świata. MoŜe jelenia lub szopa. To doda jej sił do walki z twórcami „programu". Zamierzała jedynie zerknąć na stworzenie. Nie było Dal-dena, który skarciłby ją za to nieposłuszeństwo, a ona szybciutko wróci do namiotu. Rozpięła klapy namiotu. Zwierzę czaiło się po lewej stronie. Wyszła na zewnątrz, skręciła powoli za róg namiotu, rozejrzała się... i oczy prawie wyszły jej z orbit. Ujrzała wlokący się po ziemi długi, kolczasty ogon. Głośno wciągnęła powietrze w płuca. Na ten dźwięk skierowały się na nią skośne, Ŝółte oczy potwora. Cofnęła się gwałtownie i dała nurka do namiotu, stwór jednak, wykorzystując potęŜne tylne łapy, dał susa w jej stronę. Okazał się nieprawdopodobnie szybki. Zanim Brittany zdąŜyła zgarnąć klapy namiotu, zwierzę było juŜ w środku.
Nie miała zielonego pojęcia, co to za dziwoląg. Stworzenia, które dotychczas jej pokazano, choć dziwaczne, przypominały w ogólnych zarysach zwierzęta Ŝyjące na Ziemi. Ale ten stwór? Był duŜy, wysoki na półtora metra i tłusty, a w kaŜdym razie miał bardzo gruby dół ciała. W górze jego korpus zwęŜał się stoŜkowato, przechodząc w drobne ramiona i okrągły łeb o spiczastych uszach. Nie dostrzegła śladu nosa. jedynie skośne Ŝółte ślepia i sterczący pysk pełen zębów. Górne odnóŜa miał nieforemne, jakby za krótkie w stosunku do reszty ciała. Stworzenie poruszało się i utrzymywało równowagę
za
pomocą
długiego
ogona
oraz
potęŜnych,
przykurczonych, pękatych łap, zakończonych trzema wielkimi szponami. Zwierzę było szare i pozbawione futra, skórę miało pomarszczoną. Gdyby nie wyszczerzone kły, byłoby wręcz komiczne. Brittany ogarnął strach, choć tak naprawdę nie przypuszczała, by
coś,
co
wygląda
niebezpieczne.
tak
Stworzenie
groteskowo, poszło
za
mogło
nią
być
zapewne
naprawdę z
czystej
ciekawości. Wiele zwierząt bardziej boi się ludzi niŜ ludzie ich, i dziewczyna
postanowiła
przypomnieć
o
tym
dziwacznemu
stworkowi. Wyciągnęła przed siebie wędkę i wydając głośny okrzyk, dźgnęła kijem jak mieczem. Nic. Zwierzę po prostu wlepiało w nią ślepia. Teraz juŜ wystraszona nie na Ŝarty, dźgnęła potwora jeszcze kilkakrotnie. - Wynocha z mego domu! No, juŜ! Spadaj! Sio! Raz udało się jej trafić zwierzę. Najwyraźniej mu się to nie
spodobało. Z gardzieli potwora dobyło się głuche warczenie; i znów ten sam klekoczący dźwięk. Zęby? Pazury na krótkich łapach? Nie wiedziała. Doszła jednak do wniosku, Ŝe jedno z nich koniecznie musi opuścić namiot. I jeśli nie będzie to stworzenie... Nie spuszczając ze zwierzęcia wzroku, powoli zbliŜyła się do wyjścia. Kilkakrotnie uderzyła w podłogę kijem, chcąc w ten sposób przepłoszyć
stworzenie
blokujące
swym
cielskiem
wyjście.
Przesunęło się, lecz zaczęło jeszcze głośniej warczeć. Wyraźnie wpadało w złość. Pochyliło leb prawie do samej ziemi, po czym znów uniosło. Brittany bała się, Ŝe potwór moŜe w kaŜdej chwili zaatakować. Próbowała skierować go w dalszy róg namiotu w nadziei, Ŝe kiedy będzie juŜ na zewnątrz i narobi hałasu, zwierzę ruszy jej tropem, lecz zanim wygramoli się z długiego namiotu, ona zdąŜy uciec. Wybiegła z namiotu. Wrzeszcząc na całe gardło imię Dal-dena, kilkakrotnie walnęła wędziskiem w ścianę namiotu, po czym ruszyła pełnym biegiem w kierunku potoku. Woda! Ona zatrze jej zapach. Dojrzała teŜ kilka głębokich jam, w których mogłaby się ewentualnie skryć. Musiała tam dotrzeć, zanim potwór zdoła wydostać się z namiotu. Wylądował tuŜ przed nią. Wykonał nieprawdopodobnie długi skok i wylądował tuŜ przed nią! Nie zdąŜyła nawet wyhamować. Wpadła na niego z całym impetem, przewróciła się, a następnie potoczyła po stromym brzegu strumienia, lądując do połowy ciała w wodzie.
Była kompletnie oszołomiona. Usiadła. W głowie kołatała jej myśl, Ŝe musi dostać się na drugi brzeg. MoŜe stwór boi się wody albo nie zechce się moczyć? W tej chwili tylko od tego zaleŜało jej ocalenie. Okropne zwierzę skoczyło na nią, miaŜdŜąc jej połowę klatki piersiowej, przebijając połamanymi Ŝebrami płuco. Zabrakło jej tchu na to, by krzyczeć, zabrakło jej tchu na cokolwiek. Na chwilę straciła przytomność, lecz pod wpływem straszliwego bólu szybko ją odzyskała. Wilgoć, gorąco, krew. Jeszcze Ŝyła, ale pragnęła, by ta udręka skończyła się jak najszybciej. Przednie łapy zwierzęcia rzeczywiście były mało uŜyteczne. Potwór wywlekał ją z wody zębami, rozrywając jej przy tym nogę. Ostatnią myślą Brittany, zanim ból odesłał dziewczynę w błogosławioną nicość, było to, Ŝe Dalden wiózł ją przez pół wszechświata po to tylko, by zeŜarła ją jakaś głupia poczwara. Dalden będzie bardzo niezadowolony.
Rozdział Rozdział 49
- Chyba stracili rozum! - wykrzyknęła Tedra pod adresem końcówki komputera, którą trzymała w ręku. - Wypowiedzieć wojnę planecie chronionej przez Ligę, to wypowiedzieć wojnę całej Konfederacji. - Głupi nie są - powiedziała spokojnie Martha. - Są tylko zbyt prymitywni, by myśleć aŜ tak dalekowzrocznie. Tedra wpadła w furię; nie z powodu bezczelności mieszkańców Century III, lecz z powodu Challena, który całą sprawę wziął na powaŜnie i z góry cieszył się na myśl o dobrej wojence w starym stylu. Ale nie będzie przecieŜ Ŝadnej, dobrej, starej wojenki. Centurianie planowali po prostu zasypać Sha-Ka'an bombami wprost z przestrzeni kosmicznej. Zapewne Jorran po powrocie do domu podniósł wielki krzyk. A to, Ŝe wrócił w nie najlepszym stanie i trochę zdeformowany po bardzo pobieŜnej kuracji na „Androvii", najwyraźniej rozjuszyło jego krewnych, którzy postanowili wziąć w jego imieniu odwet. W taki sposób nie traktuje się Wielkiego Króla, Ŝeby później rozpowiadać o tym na lewo i prawo. - Największy z Wielkich Królów, Cayden, głowa ich królewskiej rodziny, konfiskował kaŜdy statek kosmiczny, który przebywał właśnie w ich systemie gwiezdnym, tworząc w ten sposób flotyllę
złoŜoną z dwudziestu trzech okrętów - od zwykłych handlowców począwszy, na szybkich statkach korsarskich i krąŜownikach gwiezdnych kończąc. Flota robiła imponujące wraŜenie i zapewne dlatego Cayden był tak pewny siebie. Sądził, Ŝe ma przewagę. Martha
zbyła
to
śmiechem.
Całą
jego
flotę
nazywała
„zardzewiałymi baliami". KaŜdy z tych statków był bowiem tak przestarzały, Ŝe nie nadawał się nawet do przerobienia na napęd z crysilłium, nie mówiąc juŜ o kamieniach gaali. Tak więc w ogóle nie przejmowała się groŜącą Sha-Ka'anowi inwazją. Pozostając na pokładzie „Androvii", czekała tylko na pozwolenie, by zadać Centurianom takiego bobu, Ŝe w przyśpieszonym tempie znajdą się tam, skąd przybyli. Challen zwlekał z wydaniem takiego pozwolenia, co było zapewne rzeczą słuszną. Liga Centura zaś podjęła działania dyplomatyczne pozostawiając
w w
celu
zapobieŜenia
odwodzie
odpowiedź
niepotrzebnej militarną
jako
wojnie, środek
ostateczny. Liga spodziewała się, Ŝe jej stanowisko poprą wszystkie zrzeszone planety. Tedra wiedziała o tym i mocno by za tym optowała, gdyby nie względy osobiste. Challen równieŜ podchodził do sprawy osobiście, ale z zupełnie innych powodów. Centurianie
wystosowali
ultimatum.
W
razie
odrzucenia
zawartych w nim Ŝądań grozili wypowiedzeniem wojny. Liga stosowała taktykę uników, dopóki Centurianie nie zaczęli domagać się głowy Daldena i jego kobiety. Ale tych dwoje udało się w nieznanym kierunku i nikt nie wiedział, gdzie ich szukać. A gdyby
nawet znano miejsce pobytu Daldena i Brittany, upłynęłoby trochę czasu, zanim ktoś by tam dotarł i powiadomił ich o groŜącej wojnie. Poza tym Tedra, znając syna, który w imię honoru gotów był ponieść kaŜdą ofiarę, nie chciała go informować, Ŝe na negocjacyjnym stole leŜy jego głowa oraz los towarzyszki Ŝycia. Spełnienie Ŝądań Centurianów miało być zadośćuczynieniem za upokorzenie, jakiego doznał Jorran. Challen jednak nie potraktował ultimatum powaŜnie. Dalden zaś spojrzałby na sprawę z punktu widzenia wojownika, nie swego ojca. Centurianie odwaŜyli się wypowiedzieć wojnę Sha-Ka'anowi, i nie byłoby na planecie wojownika, który nie czułby się tym faktem zniewaŜony. Wszyscy ruszyliby z ochotą do walki. Na szczęście na planecie nikt jeszcze o tym nie wiedział. śądania przekazano Challenowi z Centrum Gościnnego za pośrednictwem dyrektora Centrum. Załoga jednego z wrogich statków zdjęła tarczę ochronną planety, podstępem dostała się do Centrum i schwytała dyrektora. Gdyby Centurianie zaczęli bombardować pociskami laserowymi planetę, zginęłoby wielu ludzi. Dlatego Challen prowadził grę dyplomatyczną. Chciał dać swoim wojownikom czas na dotarcie do Centrum Gościnnego. Tedrze
taki
czas
nie
był
potrzebny.
Mogła
wszystkich
najeźdźców, którzy opanowali Centrum, łącznie z samym Caydenem, w jednej chwili odesłać transferem do domu. Lecz ogarnięty bojowym zapałem Challen zdawał się zapominać, na co naprawdę stać supernowoczesny okręt bojowy sterowany przez mocka II. A
moŜe wcale o tym nie zapominał? MoŜe po prostu postępował po swojemu? I niemal zrealizował swój plan. Zamierzał właśnie opuścić zamek na czele zgromadzonych wojowników, kiedy drogę zastąpiła mu Tedra. Wystarczył mu jeden rzut oka na towarzyszkę Ŝycia i na zacięty wyraz jej twarzy. - Nie próbuj się wtrącać, kobieto - ostrzegł. A to oznaczało, Ŝe jeśli jego towarzyszka Ŝycia w dalszym ciągu będzie obstawać przy swoim, znajdzie się w powaŜnych opałach. Ale przynajmniej nie kazał jej zamilknąć. - Co cię bardziej zadowoli, widok Caydena leŜącego w kałuŜy krwi czy upokorzonego, błagającego na klęczkach o łaskę? - To wódz - odparł Challen. - Nie mogę go upokarzać. Mogę jedynie zapewnić mu honorową śmierć. - Ale co ci da większą satysfakcję? - pytała z uporem Tedra. Challen obrzucił ją zatroskanym spojrzeniem, a ona, widząc jego niezdecydowanie, kuła Ŝelazo póki gorące. - Poza tym w Centrum go nie ma. Tam jest tylko Jorran ze swymi ludźmi. Wielki Król Cayden dowodzi największym ze swoich statków i stamtąd, gdzie czuje się bezpieczny i bezkarny, wydaje rozkazy.
- Jorrana teŜ w Centrum nie ma - wtrąciła nieoczekiwanie Martha, zwracając się bezpośrednio do Challena. - Wstrzymaj chwilowo wszelkie działania, wielkoludzie. Właśnie skontaktował się ze mną Jorran. Trzeba dokonać natychmiastowego transferu do meditechu. Sytuacja krytyczna. - Jego? - zdziwiła się Tedra. - Nie, twojej synowej. Tedra pobladła. - Wystarczy czasu? - Jeszcze nie wiadomo - odparła Martha. - Straciła wiele krwi, jej Ŝycie wisi na włosku. - Minęło osiem dramatycznych sekund, zanim Martha mogła dodać: - W porządku, transfer dokonany; nie grozi jej juŜ bezpośrednie niebezpieczeństwo. Przykro mi to mówić, ale Jorran, kontaktując się ze mną, uratował jej Ŝycie. Macie wobec tego palanta wielki dług wdzięczności. Z ust Tedry popłynął tak długi stek obrzydliwych przekleństw, Ŝe aŜ Challenowi ze zdumienia na chwilę odjęło mowę. Objął swoją towarzyszkę Ŝycia ramieniem. - Niewątpliwie miał w tym jakiś interes - stwierdził po chwili. Czy tak, Martho? - Bynajmniej. Jorran chciał schwytać Brittany i zabrać ją ze sobą na jej planetę. Jeden z ich statków był wyposaŜony w urządzenie transferowe, ale na szczęście nie mieli meditechu. Jorran
poszukiwał Brittany, skanując jej język. Transferował się w miejsce jej pobytu i zabił sa'abo, który właśnie rozszarpywał dziewczynę na strzępy. Zdał sobie sprawę, Ŝe uratować ją moŜe tylko meditech. A jedynym sposobem, by go dostać, był kontakt ze mną. - Gdzie, do licha, podziewa się Dalden? - Właśnie skanuję okolicę - wyjaśniła Martha. - Lecz gdy milczy, trudno go namierzyć. Gwarantuję wam, Ŝe dostanie szalu, kiedy wróci do obozu, zobaczy krew i nie znajdzie Brittany. WyobraŜam to sobie; nie będzie to miły widok. Posiałam tam Cortha II, by czekał na niego i wszystko wcześniej wyjaśnił. - Czy jesteś pewna, Ŝe Jorran gdzieś go nie transferował? zapytała Tedra. - Przysięga, Ŝe kiedy pojawił się w obozie, Daldena nie było. Jestem skłonna mu wierzyć. Był poruszony do Ŝywego. - On? - Gdyby Dalden tam był, sa'abo nie zaatakowałby Brittany odparła uraŜonym tonem Martha. To prawda. Tedra przestała niepokoić się o syna. Pozostała jedynie złość, Ŝe nie moŜe rozprawić się z Jorranem. Zaciągnęli przecieŜ u niego ogromny dług. - Ale co on naprawdę zamierzał, śledząc Daldena i Brittany? zapytała.
-
CzyŜby
wszystkie
przykrywkę do innej gry?
ich
Ŝądania
stanowiły
jedynie
- Prognostyki mówią, Ŝe Jorran nic nie wspomniał rodzinie o mnie i „Androvii". NajwyŜszy Król jest głową rodu. Przybył tu, by wziąć odwet za swego krewniaka. Jego dom został obraŜony sposobem, w jaki potraktowaliśmy kogoś z jego rodu. Ale Jorran najlepiej wiedział, na kogo się porywają. Postanowił więc ukradkiem wyrwać swoje, podczas gdy wszyscy inni zajęci będą Caydenem. - A zatem sprowadził tu swoich krewnych, wiedząc, Ŝe dostaną siarczystego klapa? Dlaczego? - Kiedy wspominałam, Ŝe spodobała mu się nasza Brittany, nie uwaŜałam za stosowne podkreślać, jak bardzo mu się spodobała. Sądziłam, Ŝe skoro nasze drogi rozeszły się juŜ na dobre, to było nieistotne. Tedra zmarszczyła brwi. - Jak bardzo mu się spodobała? - Pragnął uczynić ją swoją królową, ale poniewaŜ ona nie mogła zapewnić mu kraju, tytułów, bogactwa i innych tego typu rzeczy, zgaduję, Ŝe jego „pragnął" ma podłoŜe czysto osobiste. - Farden! - zaklęła Tedra. - A jednak zrezygnował ze swoich planów, ratując Brittany i oddając ją w nasze ręce. Tylko my mogliśmy ją uratować. Gdyby Jorran spotkał ich oboje, gwarantuję, Ŝe transferowałby ich razem na swój statek i galopem ruszył do domu, wykorzystując Daldena jako zakładnika. A dla niego podróŜ ta nie byłaby wcale miła. Kiedy
Jorran zastał Brittany umierającą, jego plany legły w gruzach. Jej cięŜki stan zapewne uratował Daldena od niekończących się tortur. Mam nadzieję, Ŝe nasz chłopiec weźmie to pod uwagę, gdy zacznie się zastanawiać, jak ukarać dziewczynę za awanturę z sa'abo. - A czy miała jakiś wybór? - Te potworki są za głupie, by dostać się do zamkniętego namiotu. Czy muszę mówić więcej? - Nie, ale była tak blisko śmierci... Przecierpiała juŜ dosyć. - A od kiedy to wojownicy liczą się z czyimś wcześniejszym cierpieniem,
skoro
osobie
takiej
naleŜy
dać
dobrą
lekcję
posłuszeństwa? To tylko zachęca ich do dania takiej nauki. Dzięki niej nabierają jeszcze większej pewności, Ŝe podobna sytuacja więcej się nie powtórzy... Zresztą wszyscy znamy tę melodię. Challen popatrzył na Tedrę płonącym wzrokiem, ale zrobił to juŜ tylko z przyzwyczajenia. Po chwili jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech potwierdzający, Ŝe Martha ma całkowitą rację.
Rozdział 50
Na szczęście wieko meditechu uniosło się, zanim Brittany otworzyła oczy. W przeciwnym razie mogłaby pomyśleć, Ŝe obudziła się w zamkniętej trumnie. PrzecieŜ tracąc przytomność, była przekonana, Ŝe umiera. Ale nie umarła. Znikł równieŜ ból, który przeszywał jej ciało. Widząc jednak nad sobą Tedrę, która wyciągnęła rękę, by pomóc jej wstać, dziewczyna doszła do wniosku, Ŝe nie jest jeszcze w zaświatach. Usiadła, najpierw ostroŜnie, przekonana, Ŝe tylko jej się wydaje, iŜ ból ustał. Ale rzeczywiście ustał. Mogła normalnie oddychać. Popatrzyła na swoje ciało. Zakrwawione i poszarpane szarfy chauri najdobitniej świadczyły, Ŝe nie śniła. Poza tym była cała i zdrowa. - To działa od środka - poinformowała Tedra. - Pacjent wcale nie musi być nagi. Brittany rozpoznała urządzenie: meditech, który ją poskładał i wyleczył. Stał w niewielkim pomieszczeniu, zapewne w zamku. Była tam tylko Tedra... I Martha, sądząc po urządzeniu przypiętym do paska na biodrze matki Daldena. - Czy chcesz przestudiować wykaz urazów, jakich doznałaś? - Wielkie dzięki, jeszcze je czuję - powiedziała Brittany. - Nie musisz mi o nich przypominać. Tedra skrzywiła się.
- Masz zimną krew. - Wcale nie - odparła Brittany. - WciąŜ chyba jestem w szoku. - To zrozumiałe. Stanęłaś oko w oko z najstraszniejszym drapieŜnikiem. Sa'abo najpierw przegryza ofierze gardło. Miałaś duŜo szczęścia, Ŝe nie zdąŜył tam sięgnąć. - Miałam na myśli inny rodzaj szoku. Naprawdę jesteś matką Daldena? To co Tedra miała przy pasku, nie mogło być łączem komputerowym. W przeciwnym razie na pewno do rozmowy włączyłaby się Martha. Tedra uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Trudno jest pewne rzeczy ignorować, kiedy przed chwilą maszyna wyrwała człowieka z objęć śmierci. Ale nie próbuj przyswajać sobie od razu wszystkiego. Masz na to duŜo czasu. Przyswajać wszystko? Pod czaszką Brittany kotłowały się myśli: „Androvia", planety o dziwacznych nazwach i na róŜnym stopniu rozwoju,
Sha-Ka'an
stojący
na
najniŜszym
szczeblu
drabiny
ewolucyjnej, barbarzyński, a jednocześnie fascynujący przez to, Ŝe... Szok zaczynał ustępować miejsca zakłopotaniu. Ci ludzie wykazywali wobec niej tyle cierpliwości i wyrozumiałości; o Daldenie w ogóle nie chciała myśleć. IleŜ to razy nazwała go kłamcą, a mimo to on się jej nie wyrzekł. Nie przeszedł Ŝadnego prania mózgu, nie grał Ŝadnej roli. Był najprawdziwszym obcym z kasty wojowników, człowiekiem o barbarzyńskich obyczajach i wierzeniach. A ona go
poślubiła - czy teŜ związała się, jak określano tu małŜeństwo. Była jego towarzyszką Ŝycia. - Idź teraz do swego pokoju i przebierz się, zanim odnajdziemy i przetransferujemy tu Daldena - powiedziała Tedra, nie okazując najmniejszego współczucia dziewczynie, która miała w głowie kompletny zamęt. - Im mniej zobaczy na tobie śladów urazów, tym lepiej. - Dlaczego? To nie była jego wina. Polecił mi siedzieć w namiocie. Nie ma powodów winić siebie za to, co się stało. Tedra groźnie zmarszczyła brwi. Nagle, jakby widząc ten grymas, wtrąciła się Martha, która najwyraźniej cały czas była na nasłuchu. - Nie ma powodów do gniewu, laleczko. Nasza Brittany patrzy na wszystko z perspektywy Ziemi, a tam męŜczyźni nie biorą na siebie winy, bez względu na to, po czyjej leŜy stronie. Brittany nie rozumie jeszcze, Ŝe jeśli okaŜe posłuszeństwo prawom wojowników, będzie całkowicie bezpieczna. Kiedy prawa te zostają złamane, zaczyna się bałagan. Tak więc cała wina spada na barki tego, kto łamie prawo, a rolą nakładającego prawo jest uczynić wszystko, by prawo to nigdy więcej nie zostało złamane. - Martho, czy musisz jej o tym przypominać? - zapytała Tedra z cięŜkim westchnieniem. - Oczywiście - odparła Martha afektowanym tonem. - Nic równie skutecznie nie rozedrze pajęczyny utkanej przez szok, jak
solidna porcja rzeczywistości. Brittany zajęło kilka chwil rozdzieranie owej pajęczyny. W końcu dotarł do niej w pełni sens zawiłych jak zwykle wywodów Marthy. Znieruchomiała. - Powiem ci wprost. Przeszłam właśnie piekło. Gdyby nie te wasze przyprawiające o zawrót głowy wynalazki, jak transfer czy meditech, dawno byłabym juŜ martwa. Sądzisz, Ŝe po takich przejściach Dalden zechce mnie jeszcze karać? - Kiedy z drugiej strony nie padła Ŝadna odpowiedź, co juŜ samo w sobie było odpowiedzią, Brittany potrząsnęła głową. - Nie, nie istnieje taka moŜliwość. Z całą pewnością pomysł taki nie zaświta mu nawet w głowie. - Spójrz na fakty - odezwała się mentorskim tonem Martina. Bestia,
która
zamierzała
zeŜreć
cię
na
kolację,
naleŜy
do
najgłupszych stworzeń w całym znanym wszechświecie. Wyczuła twoją obecność w namiocie. Była pewna, Ŝe tam jesteś. Ale była teŜ zbyt głupia, by wiedzieć, jak cię dopaść. Po prostu czekała cierpliwie na zewnątrz. Mogła czekać bardzo długo, poniewaŜ czuła woń poŜywienia. W końcu jednak głód stałby się tak dokuczliwy, Ŝe rozejrzałaby się za poŜywieniem, które widzi, a nie tylko czuje. Oczywiście, wcześniej mógł wrócić Dalden i bez trudu zabić zwierzę. Wojownicy są w tym dobrzy. Gdybyś więc usłuchała jego rozkazu i nie wychodziła z namiotu, nie przeszłabyś piekła, jak sama to określiłaś. - Zapominasz, Ŝe wycierpiałam juŜ dosyć.
- Nie, to ty zapominasz, Ŝe nie spadłby ci włos z głowy, gdybyś okazała wojownikowi posłuszeństwo. I on wpadnie w furię na wieść, Ŝe spotkała cię krzywda, poniewaŜ go nie posłuchałaś, poniewaŜ okazałaś mu nieposłuszeństwo. Zrobi wszystko, by podobna historia nigdy
więcej
się
nie
powtórzyła.
Czy
pojmujesz
logikę
ich
rozumowania? - Owszem - wymamrotała Brittany. - Ale to nie znaczy, Ŝe się z nią zgadzam. Martha zachichotała. - Wojownika nie obchodzi, czy się z nim zgadzasz. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj Tedrę. - Przestań gadać, starucho - odparła matka Daldena. - W tym tygodniu miałam juŜ niezłą kłótnię ze swoim wojownikiem. Nie musisz ciągle mi przypominać, dlaczego nie powinnam do niej doprowadzać. - Ona przesadza, dziecko. Moja Tedra cały czas wykłóca się ze swoim wojownikiem. Czasami zdarza się jej przekroczyć granicę i wtedy ponosi konsekwencje, ale generalnie to ona jest górą. Brittany popatrzyła na swoją teściową. - Pochodzisz ze społeczeństwa duŜo bardziej rozwiniętego niŜ moje. Masz zatem jeszcze bardziej uzasadnione podstawy, by uznawać reguły i prawa rządzące Sha-Ka'anem za barbarzyńskie. Rozumiem juŜ sens zakazu opuszczania namiotu. Nie posłuchałam i
zapłaciłam za to bardzo wysoką cenę. Ale wszystko inne? Zbędne eskorty, odzieŜ informująca o moim statusie społecznym? Dlaczego tych praw nie nałoŜyć na męŜczyzn? Czemu nikt im nie powie, Ŝe mają zostawić kobiety w spokoju? Jak moŜesz godzić się z tym, Ŝe jesteś traktowana jak niemądre dziecko? - Do licha, sama chciałabym znać odpowiedź na te pytania odezwała się Martha. Tedra puściła mimo uszu podjudzającą uwagę komputera. Wzięła Brittany pod rękę i ruszyła w stronę jej pokoju. - Nie akceptuję tego, Ŝe traktują mnie jak dziecko, ale akceptuję prawa tej krainy. Nikt nie oczekuje, Ŝe z dnia na dzień staniesz się wzorem kan-is-trańskiej kobiety. Nie wierzy w to nawet sam Dalden. Mnie łatwiej było się ze wszystkim pogodzić, gdyŜ przez pierwszy miesiąc mego tu pobytu miałam status prawie niewolnicy. Poznawałam tutejsze stosunki, stojąc na najniŜszym szczeblu drabiny społecznej. Kiedy więc zostałam wyniesiona, pogodziłam się z losem, choć wiedziałam, Ŝe generalnie faworyzuje się tu męŜczyzn. - Generalnie? - parsknęła Brittany. - Czy aby nie w stu procentach? Tedra wybuchnęła śmiechem. - Posłuchaj, Ŝyjemy w społeczeństwie zdominowanym przez męŜczyzn, a poniewaŜ dziwnym zrządzeniem losu oni wyrastają tu na
wielkoludów,
ustanowiono
kilka
praw
zabraniających
im
krzywdzić kobiety. Sha-ka'ańskie niewiasty na nic się nie skarŜą z
tego prostego powodu, Ŝe niczego innego nie znają. Czy juŜ rozumiesz? Dla nich nie ma w tym nic barbarzyńskiego. Przeciwnie, wszystko jest normalne. - Dla obcych teŜ nie ma wyjątków? - zainteresowała się Brittany. - A niby dlaczego? Dlaczego przybysz z innego świata miałby tu być traktowany inaczej niŜ przybysz z innego kraju? Nie mają tu szkół, które znasz. Nie uczą się o mieszkańcach innych państw, nie mówiąc juŜ o przybyszach z innych światów. Dla nich świat jest czarno-biały. Nie znają odcienia szarości. śycie toczy się tu prosto, nieskomplikowanie. Jeśli kobieta nie ma protektora, kaŜdy moŜe ją posiąść. Lecz kiedy juŜ protektora zyskuje, musi mu być posłuszna choćby po to, by w dalszym ciągu otaczał ją opieką. Trudno wymyślić coś prostszego. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale właśnie zdefiniowałaś słowo „dziecięctwo" - stwierdziła Brittany. Tedra nawet nie próbowała zaprzeczać. - Patrząc z punktu widzenia kultury zaawansowanej w rozwoju, masz całkowitą rację. Ale
z
ich perspektywy jest to miły,
cywilizowany świat. Nie zabijają się wzajemnie w pogoni za bogactwem. Tworzą prawa, którym są posłuszni. Kierują się kodeksem honorowym wojowników. Od naszych prehistorycznych przodków dzieli ich odległość całych lat świetlnych. Są unikatowi, jedyni w swoim rodzaju. To zapewne duŜa część twego problemu,
dziecko. Musisz przestać porównywać ich ze swoim ludem. - Trudno odrzucić niedbałym ruchem ręki dwadzieścia osiem lat wychowania. - Oglądasz ten świat przez okulary współczesnych ci czasów. Zdejmij te okulary, a od razu zmieni ci się optyka. To ci pomoŜe stopniowo wszystko zaakceptować. Wiem, Ŝe to trudne. Mnie było łatwiej. Przed podjęciem pracy w ochronie trzy lata studiowałam w Akademii Odkrywców Światów. Podczas studiów w Akademii przyswoiłam sobie jedną prawdę: jeśli zamierzasz Ŝyć w świecie odmiennym od twojego, nie wolno ci próbować go zmienić; musisz się w nim zaadaptować. Wszystkie te średniowieczne światy powinny iść własną drogą rozwoju. Nie moŜemy ich naprawiać tylko dlatego, Ŝe my wiemy lepiej. -
AŜ
strach
przerywać
taki
uczony
wykład
na
temat
postępowania z miejscowymi barbarzyńcami - odezwała się z sarkazmem Martha. - Ale Corth II poinformował mnie właśnie, Ŝe Dalden zbliŜa się do obozu. Brittany zmarszczyła brwi. - Skoro to nie Dalden mnie znalazł i odtransportował do pałacu, to kto? - Martha. - PrzecieŜ Dalden zerwał z nią wszelki kontakt. - To prawda - przyznała Tedra. - Znalazł cię Jorran, i to
dlatego, Ŝe specjalnie cię szukał. Komputer pokładowy jego statku skontaktował się z Marthą z prośbą o natychmiastowy transfer do meditechu. Nie było innego wyjścia, straciłaś zbyt duŜo krwi. - Specjalnie szukał? - Wrócił tu z całą armią w poszukiwaniu odwetu... i ciebie. Ale poniewaŜ uratował ci Ŝycie, znów zaczęliśmy z nim pertraktacje. Poprosił o rozmowę z tobą w cztery oczy. Obiecał, Ŝe później odjedzie. Zgodziliśmy się na takie rozwiązanie. Zapobiegnie ono okrutnej wojnie z Century III. Jorran leci tu właśnie airobusem. - Dlaczego się nie transferował? - PoniewaŜ wyczerpał swój limit na dzisiejszy dzień. Corth II wyjaśnił Daldenowi, co się wydarzyło, ale ty zawsze moŜesz mu oświadczyć, Ŝe twoje spotkanie z sa'abo sprokurował sam Jorran. Chciał zmienić pierwotny plan i w ten sposób porwać was oboje na Century III. Dalden zapewne by nie przeŜył tej podróŜy. - Wykasuj to - odezwała się Martha. - Jorran mógł odnaleźć dziewczynę tylko pod warunkiem, Ŝe mówiłaby swoim językiem. A do tego by nie doszło, gdyby nie była sama, mając na karku dyszącego sa'abo. - Farden, czy zawsze musisz być aŜ tak precyzyjna? - burknęła Tedra. - Mniejsza o to. Dalden chce transferu, i to chce go natychmiast. Ostrzegałam, Ŝe wpadnie w szał, kiedy zobaczy krew.
- Na gwiazdy, umiesz zawracać innym głowę - powiedziała Tedra. - Pozwól jej przynajmniej zmienić ubranie. A Daldena transferuj do Challena. On go trochę pohamuje. Brittany wpadła w panikę. Skoro matka Daldena czuła, Ŝe jest w tarapatach, to co powiedzieć o niej?
Rozdział 51
Prosta zmiana odzieŜy nie wystarczyła. Brittany wciąŜ była pokryta zaschniętą krwią, choć same rany zostały zaleczone bez śladu. Dziewczyna wzięła kąpiel, solidnie wyszorowała się gąbką, spuściła zabarwioną na czerwono wodę, po czym włoŜyła niebieską chauri. Nie zdąŜyła tylko wysuszyć włosów, ale to był najmniejszy problem. Nie zamierzała ukrywać faktu, Ŝe została ranna. Dalden i tak juŜ o tym wiedział. Tedra zostawiła końcówkę Marthy i poleciła, aby, jeśli zajdzie taka potrzeba, Martha dyskretnie transferowała kogoś, dopóki nie opadną emocje. Brittany nie wiedziała, o kogo chodzi, poniewaŜ ją
równieŜ ponosiły emocje. Zanim Dalden pojawił się w ich pokoju, odzyskała juŜ całkowite panowanie nad sobą. Nieustannie powtarzała sobie, Ŝe Dalden jest prawdziwy, rzeczywiście prawdziwy. Nie grał roli barbarzyńcy, lecz był barbarzyńcą. Pozostawał tylko problem, jak miała poradzić sobie z dzikusem, który - wiedząc, Ŝe została ranna - zamiast ją pocieszyć, zamierzał ją jeszcze ukarać. Wcale nie sprawiał wraŜenia wściekłego. Jednak znała go juŜ na tyle, by wiedzieć, jak świetnie potrafi nad sobą panować. Pod kamienną maską wojownika musiała szukać innych, subtelniej szych oznak świadczących o rzeczywistym stanie jego ducha. Dostrzegła je od razu; pewna sztywność, zaciśnięte usta, lodowaty wyraz jego miodowych oczu. Najbardziej dręczyła ją niepewność, czego mogła się po nim spodziewać. Oświadczył wprawdzie, Ŝe nigdy nie wyrządziłby jej krzywdy fizycznej, lecz krzywdy psychiczne potrafiły czasem ranić jeszcze głębiej. Na czym polegać miała owa barbarzyńska kara, skoro nie na batach i łańcuchu? Zamknięcie na tydzień w ciemnej, wilgotnej jamie z karaluchami? Na miesiąc? Odosobnienie? Jej jedyną obroną pozostawał gniew. - Ściągaj ubranie! Dziewczyna zesztywniała, oczy jej rozbłysły. - Nigdy. - Ściągaj ubranie! - powtórzył Dalden i ruszył przez pokój w jej stronę. - Muszę sprawdzić, czy jesteś cała.
W pewnej mierze to wyjaśnienie uspokoiło dziewczynę. Chciał tylko sprawdzić, czy kuracja meditechu była skuteczna. Gdyby to on został ranny, postąpiłaby tak samo. Teraz jednak sytuacja była wyjątkowa. - Nawet o tym zapomnij - odparła zadziornie, cofając się w popłochu. - Skoro zamierzasz mnie karać, nie mogę stać przed tobą naga i bezbronna. Chyba nie sądzisz, Ŝe aŜ tak zwariowałam. Dala mu okazję zaprzeczyć temu, ale on nie zrozumiał aluzji. Brittany wpadła w jeszcze większą złość. - Masz natychmiast przestać. Czuję się świetnie, jestem jak nowo narodzona. Masz na to moje słowo. Dostałam surową lekcję i nie musisz juŜ nic więcej robić. Podporządkuję się wszystkim twoim poleceniom. - Tak? A więc rozbieraj się! Dalden po raz pierwszy podniósł głos prawie do krzyku, Przedziwne, ale Brittany nagle zapragnęła spełnić jego Ŝądanie, co było juŜ czystym wariactwem. Choć strach zaczynał juŜ brać w niej górę nad gniewem, wojowniczo potrząsnęła głową. - Twój rozkaz nie ma nic wspólnego z moim bezpieczeństwem. Wręcz przeciwnie. Z góry cię ostrzegam, nie zniosę Ŝadnej kary z twojej ręki. Tak więc nawet nie myśl... Uciekła w drugi róg pokoju i oparła się plecami o ścianę, lecz
on juŜ byl przy niej. Zerwanie z dziewczyny chauri zajęło mu sekundę. Obrócił Brittany wokół jej własnej osi raz i drugi, rozłoŜył jej ramiona, prawie po lekarsku obmacał nogi. To bezceremonialne badanie sprawiło, Ŝe Brittany ogarnął wstyd i wściekłość. Dalden powinien byl uwierzyć jej na słowo. Z całych sił wyrŜnęła go pięściami w tors. Normalnego człowieka cios taki odrzuciłby na pół metra. Dalden nawet nie drgnął, a ją zabolały tylko ręce. - Zadowolony? - warknęła dziewczyna. - Mówiłam ci, Ŝe ze mną jest wszystko w porządku! Dlaczego mi nie uwierzyłeś? Opadł przed nią na kolana i objął ją ramionami. Głowę połoŜył między jej odkrytymi piersiami. Brittany strasznie się zmieszała. Była zbyt zaskoczona, by móc rozsądnie myśleć. - Wybacz mi, Ŝe musiałem cię osobiście obejrzeć - powiedział z uczuciem męŜczyzna. - Wybacz mi ból, który wycierpiałaś. Wybacz mi, Ŝe nie było mnie przy tobie w tamtej chwili. - Dalden, nie wygłupiaj się! - wykrzyknęła oszołomiona, obejmując jego głowę. - Wybacz mi, Ŝe nie ufałaś mi na tyle, by wiedzieć, Ŝe nie wydawałbym tamtego rozkazu bez waŜnego powodu. - Dalden, przestań! Nie masz mnie za co przepraszać. Zrozum, kiedy
usłyszałam
pomyślałam, Ŝe
to
tamtą
bestię
jakiś zwykły
węszącą
przed
zwierzak. Nasz
namiotem, wyjazd
był
nieplanowany,
a
ja
musiałam
zgromadzić
amunicję,
by
zdyskredytować całą tę fantazję o Sha-Ka'anie. Poza tym chciałam zaspokoić ciekawość i zerknąć na to stworzenie. Ale ono dostrzegło mnie i sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły. MęŜczyzna jeszcze mocniej przytulił dziewczynę. - Wybacz mi, Ŝe prawie umarłaś, poniewaŜ nie wierzyłaś, Ŝe wszystko to dzieje się naprawdę. Brittany uśmiechnęła się, ale on tego nie dostrzegł. - Musimy więc wzajemnie sobie wybaczyć - powiedziała. - I wybacz mi, Ŝe muszę się upewnić, iŜ w przyszłości twoja ciekawość nigdy nie weźmie góry nad moim rozkazem, który będzie mieć na celu wyłącznie twoje dobro i bezpieczeństwo. Dziewczyna zaczęła się juŜ rozluźniać, lecz słysząc te słowa, zesztywniała. On zaś po prostu wziął ją na ręce. - Nie! - krzyknęła. Dalden puścił jej protest mimo uszu. Nie chciał jej karać, ale musiał to zrobić dla jej „dobra". Brittany zdawała sobie sprawę, z jakiego świata męŜczyzna pochodzi, Ŝe głęboko wierzy, iŜ wszystko, co robi, robi wyłącznie dla jej dobra, i cokolwiek ona powie lub zrobi, nie będzie miała na nic wpływu. Powinna jednak stawić mu opór. Bez względu na to, co dla niej szykował, na pewno nie zada jej bólu fizycznego. Ale teraz, do jasnej cholery, chodziło o zwykłą zasadę i o jej, Brittany, godność. Była za
duŜa, by karać ją jak dziecko. PrzecieŜ Ŝadnego prawa nie złamała. Nawet jeśli prawo ustanowione zostało dla jej własnego bezpieczeństwa, decyzja, czy ma się do niego stosować czy nie, powinna naleŜeć do niej. A Dalden przede wszystkim powinien był ją poinformować, Ŝe w lesie Ŝyją bardzo groźne, drapieŜne zwierzęta. Wtedy na pewno nie wychyliłaby nosa z namiotu. MęŜczyzna zaniósł ją do łóŜka, połoŜył w pościeli, po czym mocno do siebie przytulił. Początkowo próbowała mu się wyrywać. Po chwili jednak zrozumiała, Ŝe chce ją tylko uspokoić. Wyczuwał jej nienaturalną sztywność. Ale jak w takiej sytuacji mogła zachowywać spokój? Zaczął ją całować. W mózgu dziewczyny odezwały się dzwonki alarmowe. Zrozumiała nagle, Ŝe wszystko, co on robi, nie robi, by ją uspokoić. Jego pocałunki przynosiły efekt wręcz odwrotny. Brittany nabierała coraz większej pewności, Ŝe Dalden chce w ten sposób złagodzić cios, jakim będzie kara, którą jej wymierzy. Walczyła ze sobą, walczyła z uczuciami, jakie w niej wzbudzał. Nie chciała ustąpić pola. Lecz było to niemoŜliwe. Skoro nigdy nie potrafiła oprzeć się jego pocałunkom, czy teraz mogło być inaczej? Zaczęła oddawać mu pieszczoty. Mimo strasznego rozŜalenia, mimo świadomości krzywdy, jaką za chwilę jej wyrządzi, istniał tylko on, męŜczyzna, którego wprost uwielbiała... którego uwielbiała w chwilach, gdy nie wychodził z niego obrzydliwy barbarzyńca.
A on powoli, cierpliwie, pobudzał w dziewczynie kaŜdy zmysł, sprawiał, Ŝe krew wartkim strumieniem krąŜyła w jej Ŝyłach, Ŝe drŜała w oczekiwaniu. Ogarnęły ją Ŝądze, których prawie nie mogła znieść. Rozpalona białym ogniem jego pieszczot czekała, by ugasił go tylko po to, by znów wzniecić w jej ciele poŜar… i znów go ugasić. Na wszelkie moŜliwe sposoby pokazywała mu, Ŝe juŜ jest gotowa,
ale
on
tylko
przedłuŜał
chwilę
w
pełną
męki
nieskończoność, doprowadzając dziewczynę do takiego stanu, Ŝe mogła eksplodować w tej samej sekundzie, kiedy w nią wejdzie... I wtedy jego dłonie zniknęły, zniknęło ciepło emanujące z jego ciała. Dopiero po kilku chwilach pojęła, Ŝe Daldena teŜ nie ma w łóŜku. Powoli wychodziła ze stanu oszołomienia, w który wprawiły ją jego pieszczoty. Usiadła na łóŜku. - O co ci, do licha, chodzi? Ale Daldena w pokoju nie było. Była za to Martha. - Zostałaś właśnie ukarana. - Ja? - Skoro nie wiesz... - Nie Ŝartuję. Jak? - Sha-ka'ańskie kobiety są bardzo pobudliwe erotycznie. Wojownicy zatem, przynajmniej w tym kraju, przed wielu juŜ laty doszli do wniosku, Ŝe najlepszą karą dla towarzyszki Ŝycia, karą, która wyrządzi najmniej szkód, jest doprowadzenie kobiety do granic
poŜądania i pozostawienie jej niezaspokojonej. To skłania ją do refleksji nad błędem, który popełniła. A poniewaŜ wojownicy równieŜ są nadpobudliwi, muszą w tym celu napić się soku dhaya, który na pewien czas zabija popęd seksualny. Brittany nie wytrzymała. Brittany wybuchnęła po prostu gromkim śmiechem. A jednak Dalden okazał się obmierzłym barbarzyńcą. - Twoim zdaniem zawód miłosny jest rzeczą śmieszną? zapytała zgorszona, a zarazem zdziwiona Martha. - Nie, ale na Ziemi jest to uczucie powszechnie znane. Wręcz sami zadajemy sobie takie męki podczas tak zwanych randek. Martha parsknęła. - Znam waszą definicję randki, lecz ona nie włącza… - Nie przerywaj. Mówię o tym, co się dzieje, kiedy dwoje ludzi próbuje się lepiej poznać. Po kilku randkach dochodzi do bardzo gorących pieszczot. Chłopak dąŜy prosto do celu, a dziewczyna się waha, i po kaŜdej randce kaŜde z nich jest sfrustrowane i zawiedzione. Mogliby wprawdzie unikać takich pieszczot, ale to juŜ nie leŜy w naszej naturze. - Gatunki na niskim szczeblu rozwoju bardzo te sprawy komplikują - stwierdziła z zadumą Martha. - Rozumiem, Ŝe na wyŜszym szczeblu rozwoju wychodzi to lepiej? - odparła złośliwie Brittany.
- Naturalnie. Komputerowy dobór charakterów czyni cuda. -
U
nas
teŜ
zdarzają
się
randki
zaaranŜowane
za
pośrednictwem komputera. I daję ci słowo honoru, Ŝe wcale cudów nie czynią. - Staroświeckie przesądy - burknęła Martha i ciągnęła dalej. Ale to nie ma związku z tematem naszej rozmowy. Twierdzisz zatem Ŝe kan-is-trańskie kary nie są dla ciebie Ŝadnymi karami? Niedobrze. W takim razie masz nad naszym chłopcem taką przewagę, Ŝe to przestaje być zabawne. - Jak to? - Najgorsza w ich pojęciu kara na ciebie po prostu nie działa. Dalden zatopi się w poczuciu winy, i za kaŜdym razem, gdy będzie musiał cię ukarać, będzie musiał jednocześnie wnosić poprawki. Powiedziałabym, Ŝe teraz ty usiadłaś za kierownicą. Słysząc taką argumentację, Brittany ponownie wybuchnęła śmiechem. - Powiesz mu o tym? - Ja? A po co? Kocham wprost mydlić tym typom oczy. To pięknie obserwować, jak ich kultura stoi w całkowitej sprzeczności z logiką, którą mają w tak wysokim powaŜaniu. Uwierz mi, wreszcie czuję, Ŝe Ŝyję! Brittany znów się roześmiała, a Martha zachichotała. - Dalden sam musi przejść tę cierniową drogę. W zwyczaju
wojownika leŜy, by przed wymierzeniem kary napić się soku dhaya. On tego nie zrobił. Doszedł do wniosku, Ŝe jeśli ty masz cierpieć, cierpieć powinien równieŜ on. Ale twoje ciało jest na to odporne, jego nie. Daję ci słowo, Ŝe w tej chwili znajduje się w paskudnym stanie. Mówię ci, głębia uczucia tego chłopca zadziwia mnie. Czy juŜ wyznał ci miłość? - Nie. - I moŜe nigdy do tego nie dojdzie. Lecz nie wątp w szczerość jego uczuć, Brittany uśmiechnęła się w duchu. Nie wątpiła w to ani przez chwilę.
Rozdział 52
Brittany nie wiedziała, jak ma rozmawiać z Jorranem, Wielkim Królem z Century III. Kiedy prowadzono ją do komnaty, w której czekał, zaznajomiono ją dokładnie, dlaczego tam jest i co pragnął
osiągnąć. Przybył na Sha-Ka'an, zdecydowany porwać ją i uczynić swoją królową. Przy okazji zamierzał zabić Daldena. Tym razem zabrał ze sobą współczesną broń, a nie miecz brzytwowy, który ostatnim razem okazał się mało przydatny. Za pomocą tej właśnie broni bez kłopotu zabił sa'abo. Brittany drŜała na myśl, Ŝe równie łatwo rozprawiłby się z Daldenem. Przed wejściem do zamku kazano mu złoŜyć broń. Jorran oddał ją bez protestu, gdyŜ koniecznie chciał rozmawiać z Brittany. Uprzedzono dziewczynę, Ŝe Jorran zapewne będzie próbował namówić ją, by z nim pojechała. OstrzeŜono teŜ, Ŝeby nie wierzyła w Ŝadne jego zapewnienia, gdyŜ człowiek jego pokroju, imający się kaŜdego sposobu, by osiągnąć swój cel, jest z natury fałszywy. Krewni Jorrana wrócili juŜ do domu. Martha po prostu przeniosła „Aruirovię" w sam środek ich floty, co w jednej chwili skłoniło agresorów do przemyślenia sprawy. Nie musieli długo myśleć, skoro cała ich flotylla, licząca dwadzieścia trzy statki, zmieściłaby się w ładowniach towarowych „An-drovii". Centurianie tworzyli wprawdzie średniowieczne społeczeństwo, lecz dobrze wiedzieli, kiedy naleŜy ustąpić. Challen nie był zachwycony obrotem sprawy. Jednak Ly-SanTerowie mieli wobec Jorrana dług wdzięczności i Ŝadna walka na miecze nie wchodziła w grę. Dalden, chociaŜ pragnął tego z całego serca, równieŜ nie mógł wyzwać Wielkiego Króla na pojedynek. Brittany wiedziała juŜ, Ŝe
wojownicy nie nosili swego miana tylko dlatego, Ŝe brzmiało ładnie i dumnie. Potrafili się bronić, mścić, podbijać inne ludy, a wszystko to czynili w wielkim stylu. Została sam na sam z Jorranem. MoŜe nie do końca sam na sam, gdyŜ wciąŜ połączona była z Marthą. Lecz skoro Jorran prosił o prywatną rozmowę, Martha nie zamierzała ujawniać swej obecności - chyba Ŝe byłaby absolutna konieczność. Zresztą Dalden nie zgodził się, by Brittany poszła na to spotkanie bez asysty Marthy. Był wściekły, Ŝe Jorranowi zezwolono na widzenie z dziewczyną. Zgodę na
to
wymógł na
nim
dopiero
ojciec.
Ostatecznie
Brittany
zawdzięczała Jorranowi Ŝycie, więc mieli do spłacenia ogromny dług. Tak naprawdę to Brittany miała wobec niego dług. I dobrze o tym wiedziała. Ocalił jej Ŝycie, Gdyby nie on, dawno by juŜ nie Ŝyła. Tak więc w pewnym sensie powinna być mu wdzięczna i za to, Ŝe usiłował ją porwać. Dziwne! Czekała, aŜ odezwie się pierwszy. W niczym nie przypominał jorrana, jakiego zapamiętała z Ziemi. Miał na sobie przepyszny strój noszony w jego kraju. Plecy okrywał mu obszyty futrem królewski płaszcz. Pod nim nosił fantazyjną, długą tunikę a na nogach wysokie buty.
Wyglądał
dokładnie
tak,
jak
powinien
wyglądać
średniowieczny władca. Ubranie to pasowało doń bardziej niŜ zwykły, ziemski, urzędniczy garnitur. Jego myśli musiały podąŜać podobnym torem. - Barbarzyński ubiór nie pasuje do ciebie - odezwał się. - Ja
przybrałbym
cię
w
najwspanialsze
jedwabie,
które
przystają
królowej. - Dzięki wielkie. W moim wieku ludzie ubierają się sami. - Obelg nie zniosę. Brittany westchnęła. - Wybacz, nie zamierzałam cię obrazić. Zawdzięczam ci Ŝycie i jestem za to głęboko wdzięczna. Jorran z zadowoleniem skinął głową. - Czy wdzięczna na tyle, by oddać się pod moją opiekę? - Oddałam się juŜ w opiekę innemu. Dobrze go znasz. Jest moim towarzyszem Ŝycia. Jorran niedbale machnął ręką. - Ich barbarzyńskie pojęcie małŜeństwa w moim świecie nie obowiązuje. - W moim teŜ nie, ale obowiązuje w moim sercu. A dla mnie to jest najbardziej wiąŜące. Popatrzył na nią ze zdumieniem. - Zamierzasz z nim zostać? Zupełnie nie rozumiała, dlaczego miałby sądzić inaczej, więc postanowiła postawić sprawę jasno. - Jorranie, kiedy w moim świecie obiecywałam ci pomoc,
kłamałam. Całym sercem nienawidziłam tego, co zamierzałeś uczynić. Pomagałam Sha-Ka'anom pokrzyŜować twoje plany. Jeśli przez cały ten czas myślałeś inaczej, wybacz, to nie moja wina. Jorran beztrosko wzruszył ramionami. - To akurat nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, co widziałem w twoich oczach na statku w drodze powrotnej. Swoim oświadczeniem kompletnie zbił ją z tropu. Dziewczyna przebiegła myślami cały trzymiesięczny okres pobytu na statku. - Współczucie? To nie było współczucie, to była litość. Nie podobało mi się, Ŝe odmówili ci meditechu, choć wiedzieli, Ŝe cierpisz. Nie było to z ich strony szlachetne i jestem niezmiernie rada, widząc cię znów bez szwanku. Chyba jednak w końcu skorzystałeś z meditechu. - Dopiero dzisiaj - odparł cierpko. - W Centrum Gościnnym. W moim świecie nie ma takich wynalazków. - Tak więc masz powody być im wdzięczny za to, Ŝe pozbyłeś się blizn. Na Ziemi, gdyby moi rodacy przyłapali cię na tym, co próbowałeś zrobić, resztę Ŝycia spędziłbyś w więzieniu. ShaKa'anowie natomiast odstawili cię tylko do domu z kilkoma bliznami, które zresztą później sami ci zaleczyli. - I to, twoim zdaniem, ich uniewinnia? W pierwszym odruchu chciała mu powiedzieć, Ŝe uwaŜa go za najgorszą kanalię, jaką w Ŝyciu spotkała, ale z dyplomatycznych
względów poskromiła język. - Cieszę się, Ŝe wszystko skończyło się, jak się skończyło... Dla wszystkich. Dotąd rozmawiali, stojąc od siebie w odległości dobrych trzech metrów. Teraz Jorran zbliŜył się do dziewczyny. Kiedy przesunął palcami po jej policzku, zmroził ją strach. - Podchodzisz do wszystkiego bardzo dziwnie - powiedział cicho. - Wcale nie dziwnie, tylko patrzę na wszystko z innego punktu widzenia. Nie znaczy to wcale, Ŝe ja mam rację, a ty nie, i vice versa. Wywodzimy się po prostu z krańcowo róŜnych kultur. Matko Boska! CzyŜby tłumaczyła mu to, co powinna była tłumaczyć sobie? CzyŜ nie to właśnie przez cały czas próbowała powiedzieć jej Martha? Sha-Ka'anowie okazali się nie do końca barbarzyńcami. Po prostu byli inni. śyli w świecie, który sami stworzyli, i poruszali się w nim bardzo sprawnie. Porównywanie ich kultury
z
innymi
kulturami,
a
zwłaszcza
z
ziemską,
to
nieporozumienie. Byli wyjątkowi. Ewoluowali we własny sposób. - Polubiłabyś moją kulturę - powiedział z Ŝalem w głosie Jorran. - Uczyniłbym cię królową. Co w zamian moŜe ofiarować ci ten barbarzyńca? - Siebie - odparła bez wahania Brittany. - I tylko tego potrzebuję do szczęścia. Kocham go z całego serca.
Rozdział 53
Martha kajała się i kajała, przepraszając Brittany za to, Ŝe jej nie ostrzegła, iŜ rozmowie z Jorranem przysłuchuje się Dalden. Brittany była z tego powodu wielce niezadowolona. Nie widzieli się od chwili, kiedy próbował wymierzyć jej karę. Chciała, by trochę pocierpiał, zanim mu wybaczy, a nie Ŝeby, podsłuchując jej rozmowę z Jorranem, dowiedział się, Ŝe kocha go nad Ŝycie. Nie miało to jednak większego znaczenia. Gdy tego jeszcze dnia znów
się
spotkali,
Dalden
nie
był
nastrojony
do
rozmów.
Natychmiast zaprowadził ją do ich pokoju, gdzie spędzili resztę dnia i połowę następnego. Zrobili wszystko, by skutecznie zagoić rany pozostałe po tej idiotycznej karze. Brittany
zaczynała
bezceremonialne
się
zaciąganie
jej
juŜ w
zastanawiać, róŜne
miejsca
czy
takie
bez
słowa
wyjaśnienia to jego stała praktyka. Następnego popołudnia równieŜ
postąpił tak samo. Bez słowa narzucił jej na plecy białą opończę, wziął za rękę i bez słowa wyprowadził z zamku. Przeszli przez miasto i dotarli do rozległego parku na skraju płaskowyŜu. Tam Dalden stanął za dziewczyną, otoczył ją ramionami i w milczeniu pozwolił jej chłonąć nieprawdopodobny pejzaŜ. Widać było kaŜdą
zieloną
dolinę
znajdującą
się
u
podnóŜa
góry
Raik,
rozciągające się dalej lasy i jeziora. Na samym horyzoncie majaczył kolejny masyw górski przypominający z tej odległości purpurową mgłę. Wspaniały widok zapierał dziewczynie dech w piersiach. - Tu wybudujesz dla nas dom - odezwał się nieoczekiwanie Dalden. Zdumiona Brittany odwróciła się w jego stronę. - Ja? - Ty go zaplanujesz - odparł rozsądnie. - Ale musisz pamiętać, Ŝe wojownik potrzebuje duŜych przestrzeni, Ŝeby nie czuć się jak w klatce. Brittany roześmiała się. - Mówisz o wielkim domu? - Tak. - Naprawdę wielkim domu? - Tak.
Twarz
dziewczyny
aŜ
pokraśniała
z
radości.
Nagle
przypomniała sobie, Ŝe przecieŜ w tym kraju nie ma tartaków. - Nie jestem pewna, czy zdołam go wybudować z materiałów, którymi dysponujecie. - Martha zapewnia, Ŝe otrzymasz wszystko, czego będziesz potrzebować. - Budowa tak wielkiego domu zajmie mi sporo czasu. - Dostaniesz pomoc. Kodos i jego towarzyszka Ŝycia, Ru-riko, koniecznie chcą ci pomagać. Corth II teŜ ci się przyda. A ja prawie cały czas będę przy tobie, kerima. Kiedy w mieście rozejdzie się wieść o tym, co robisz, zapewne będziesz miała aŜ za wielu ochotników do pomocy. Sha-Ka-Ra od wieków się nie zmieniała. Zmiany wprawdzie nie są konieczne, lecz niektórzy mieszkańcy miasta Ŝałują, Ŝe nie potrafimy tworzyć uŜytecznych rzeczy. Kodos wyraźnie oświadczył, Ŝe chce nauczyć się twego fachu. - Jak to? Pozwolił teŜ swojej towarzyszce Ŝycia pracować fizycznie, mimo Ŝe waszym kobietom nie wolno robić takich rzeczy? Dalden popatrzył na nią ponuro. - Pozwolił, bo chce mieć w domu święty spokój. Popełnił wielki błąd, opowiadając jej zbyt duŜo o twojej kulturze. Opowieści te zafascynowały Ruriko. Brittany skrzywiła się. - Ale czy nie przysporzę tu jakichś kłopotów? Nie chcę przejść
do historii Sha-Ka'anu jako inicjatorka ruchu wyzwolenia kobiet. Nie dlatego, Ŝe ty mógłbyś mieć coś przeciwko takiemu ruchowi, lecz dlatego, Ŝe powiedziano mi, iŜ macie rozwijać się po swojemu, bez Ŝadnych nacisków ze strony innych ras. Ujął jej twarz w dłonie. - Naprawdę chcesz tu przysporzyć kłopotów? - Nie... - A więc nie będzie Ŝadnych kłopotów. - Jasne - wymamrotała niepewnie. MęŜczyzna zachichotał. - śartowałem, chemar. Muszę ci wyznać w sekrecie, Ŝe dzięki tobie zrzuciłem z serca wielki cięŜar. Dawno temu podjąłem decyzję, Ŝe, ignorując matkę, pójdę całkowicie w ślady ojca. Wtedy była to słuszna decyzja. Gdy człowiek jest młody, trudno mu Ŝyć w rozdarciu między dwiema tak róŜniącymi się kulturami. Lecz wciąŜ tkwił we mnie jakiś cierń, jakaś pustka, czułem cały czas, Ŝe nie w pełni jestem sobą. Kiedy cię odnalazłem, kiedy cię poznałem, kiedy cię pokochałem, zrozumiałem... Dziewczyna pisnęła i zarzuciła mu ręce na szyję. - A jednak to powiedziałeś! Powiedziałeś, Ŝe mnie kochasz! Odsunął ją na długość wyciągniętych ramion i popatrzył srogo. - Nie naduŜywaj mojej cierpliwości, kobieto. Dobrze wiesz, co
naprawdę do ciebie czuję. - Wiem - odparła z szerokim uśmiechem świadczącym, Ŝe jego groźna mina nie zrobiła na niej najmniejszego wraŜenia. - Ale to bardzo miło usłyszeć od czasu do czasu takie słowa. Dalden przewrócił oczami i znów przygarnął do siebie Brittany. - Dzięki tobie nie będę juŜ tak wewnętrznie rozdarty. W połowie zawsze byłem Kystraninem, a teraz juŜ całkowicie pogodzę się z tym faktem. Chcę poznać inne światy, inne wierzenia, inne sposoby Ŝycia, łącznie z twoim. Nie będziemy dłuŜej ignorować w naszym kraju pewnych rzeczy tylko dlatego, Ŝe są nam nieznane. - Próbujesz mi powiedzieć, Ŝe mogę Ŝyć, jak chcę? - Próbuję ci powiedzieć, Ŝe nie musisz się zmieniać tylko dlatego, Ŝe Ŝyjesz tutaj. Próbuję ci powiedzieć, Ŝe rozumiem wasz sposób Ŝycia, a dzięki temu rozumieniu zdołam lepiej się z tobą porozumieć. Nie znaczy to, Ŝe masz ignorować nasze prawa. PoniewaŜ kobietę, która nie ma protektora, moŜe zgarnąć dla siebie pierwszy lepszy wojownik, musisz stosować się do naszych reguł, choćby ze względu na własne bezpieczeństwo. - Będę, obiecuję. Dalden zmarszczył brwi. - Dlaczego się ze mną nie spierasz? - PoniewaŜ jesteśmy na ShaKa'anie, gdzie obowiązują pewne określone prawa. Nigdzie indziej nie miałyby szans funkcjonować,
lecz tutaj działają wyśmienicie. Poza tym - dodała z szerokim uśmiechem - po takim prezencie, jaki dziś dostałam od ciebie, mam wyśmienity humor i jesteś u mnie w łaskach. Pocałował ją namiętnie, ale szybko oderwał wargi od jej ust. Nie byli sami, obserwowało ich zbyt wiele osób. - MoŜesz wybudować sobie i sto domów... Całe miasto. Bylebyś tylko była szczęśliwa. - AleŜ ja nie mówiłam o domu, mówiłam o miłości - odparła cicho. Zadziałało
od
razu.
Dalden
chwycił
ją
za
rękę,
Ŝeby
zaprowadzić dziewczynę w jakieś ustronne miejsce, gdzie byliby zupełnie sami. Brittany roześmiała się w duchu. Jej towarzysz Ŝycia wcale nie był barbarzyńcą. Wojownikiem tak. Nieugięty - gdy szło o jej bezpieczeństwo.
Trochę
dominujący,
lecz
równieŜ
wyrozumiały. I czuły. Opiekuńczy. Jak to się stało, Ŝe spotkało ją takie szczęście?
bardzo